Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 132 077
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań692 429

Oliver Jana - Łowcy Demonów 01 - Córka Łowcy demonów

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Oliver Jana - Łowcy Demonów 01 - Córka Łowcy demonów.pdf

Beatrycze99 EBooki O
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 390 stron)

Oliver Jana Łowcy demonów 01 Córka łowcy demonów Riley Blackthorne po prostu chce dostać szansę, by udowodnić swoją wartość. I właśnie na to liczą demony... Niedaleka przyszłość. Siedemnastoletnia Riley, jedyna córka legendarnego łowcy demonów Paula Blackthorne’a, zawsze marzyła by pójść w ślady ojca. Dobra wieść jest taka, że ludzkie społeczeństwo jest skłócone i w rozkładzie, a Lucyfer wysyła swe pomioty na ulice wszystkich większych miast – Gildia Łowców potrzebuje zatem wszystkich. Nawet dziewczyn. Riley ratuje mieszkańców od kłamliwych małych demonów pierwszego stopnia, najprostszych do zwalczania – na razie tylko tyle potrafi. Jednak w jej życie wkracza znacznie potężniejszy demon, ponadto w Gildii dochodzi do tragedii... Wszystko to popycha Riley w pełną niebezpieczeństw rozgrywkę i chaos wojny pomiędzy Niebem a Piekłem. Kiedy cały świat wokół niej zdaje się walić, komu Riley może zawierzyć swe serce – i życie?

JEDEN 2018 Atlanta, Georgia Riley Blackthorne przewróciła oczami. — Biblioteki i demony — mruknęła. — Też mi atrakcja! Na dźwięk jej głosu siedzący na stercie książek demon syknął, starając się ją wystraszyć. Bibliotekarka zachichotała widząc jego wygłupy: — Robi tak, odkąd go znaleźliśmy. Znajdowały się na drugim piętrze biblioteki uniwersyteckiej wydziału prawa, otoczone poważnymi księgami i pogrążonymi w pracy studentami. Cóż... studenci byli zapracowani, dopóki nie pojawiła się Riley. Teraz większość z nich obserwowała każdy jej ruch. Łowienie z publicznością, tak nazywał to jej tata. Była boleśnie świadoma faktu, że jej robocze ciuchy — dżinsowa kurtka, spodnie i jasnonie- bieski T-shirt - w porównaniu z ponurym, granatowym spodnium bibliotekarki wyglądały jak ubranie z Trzeciego Świata. Kobieta wymachiwała zalaminowaną kartką papieru. Bibliotekarze katalogowali wszystko, nawet Hellspawna. Przypatrzyła się ponownie demonowi, a następnie przerzuciła wzrok na papier. — Około trzech cali wzrostu, skóra koloru spalonej mokki, spiczaste uszy. Ewidentny Biblio-Demon. Czasem mylę je z Klepto-Demonami. Mieliśmy tu już oba gatunki. Riley kiwnęła głową.

- Biblo-Demony uwielbiają książki. Od kradzieży wolą na nie siusiać. To duża różnica. Jakby na dany znak, Obraźliwy Sługus Piekła natychmiast posłał w ich stronę fosforyzujący łuk zielonej uryny. Całe szczęście demony o jego wzroście miały odpowiednio małe wyposażenie, co oznaczało dość niewielki zasięg, lecz obie wolały na wszelki wypadek zrobić krok w tył. Odór starych tenisówek zaczął kwitnąć wokół nich. - Podobno czyni cuda z trądzikiem - zażartowała Riley wymachując ręką, aby odpędzić zapach. Bibliotekarka uśmiechnęła się: - To dlatego twoja twarz jest taka czysta. Zwykle klienci plotkowali o tym, jak bardzo młoda jest Riley i czy faktycznie nadaje się do tej pracy, nawet gdy pokazywała im swoją licencję Praktykantki Łowczyni Demonów. Miała nadzieję, że chociaż część z nich odpuści, gdy skończy siedemnaście lat, lecz' aż tak dużo szczęścia nie miała. Przynajmniej bibliotekarka traktowała ją poważnie. -Jak długo tu jest? - spytała Riley. - Niezbyt. Zadzwoniłam od razu, więc nie zdążył wyrządzić większych szkód - powiedziała. - W przeszłości usuwał je dla nas twój tata. Cieszę się, że idziesz jego śladem. Tak, jasne. Jakby ktoś był w stanie zająć miejsce Paula Blackthor-ne'a. Riley schowała za ucho zbłąkany kosmyk ciemnych włosów, który prawie natychmiast zza niego uciekł. Odpiąwszy spinkę, spięła jeszcze raz swoje długie włosy, aby mały demon nie powiązał ich w supły. Poza tym potrzebowała czasu do namysłu. To nie było tak, że była kompletnym nowicjuszem. Łapała już Biblio-Demony, tylko nie w bibliotece uniwersyteckiej pełnej wykładowców i studentów, wśród których zauważyła kilku całkiem niezłych facetów. Jeden z nich spojrzał na nią, a ona znów zaczęła żałować, ze miała na sobie ciuchy robocze, a nie badawcze. Nerwowo skręcała pasek dżinsu zwisający z jej kurierskiej torby. Jej oczy

przesunęły się w kierunku najbliższych zamkniętych drzwi. Pokój Książek Rzadkich Demon mógłby narobić tam sporo szkód. — Widzisz teraz na czym nam zależy — szepnęła bibliotekarka. — Oczywiście. — Biblio-Demony nie znosiły książek. Uwielbiały za to demolować ich stosy, siusiać na nie i rozrywać je na strzępy. Najdzikszym marzeniem każdego demona było przerobienie pokoju pełnego bezcennych dzieł i manuskryptów na kompost. Pewnie ten, który by to zrobił, dostałby awans, jeśli w Piekle coś takiego istnieje. Pewność siebie jest wszystkim. Tak przynajmniej zwykł mawiać jej tata. Działało to jednak dużo lepiej, gdy stał obok niej. — Mogę go stąd usunąć, żaden problem — powiedziała. Jej uszu dobiegł kolejny potok przekleństw. Wysoki głos demona naśladował mysz, którą powoli zgniata kowadło. Zawsze bolały ją od tego uszy. Nie zwracając na niego uwagi, Riley odchrząknęła i zaczęła wymieniać ewentualne konsekwencje swych czynów. Była to zwyczajowa umowa łowców demonów. Zaczynała się od oświadczeń wymaganych przed podjęciem się usunięcia Sługusa Piekła z miejsca publicznego, a dalej zawierała klauzule mówiące o nieprzewidzianych uszkodzeniach konstrukcyjnych i ostrzegające przed opęta- niem przez demona. Bibliotekarka nawet jej słuchała, w przeciwieństwie do większości klientów. — Czy to opętanie naprawdę się zdarza? — spytała z szeroko otwartymi oczami. — Nie, nie, na pewno nie w przypadku małych demonów. Lecz większe, owszem, robią to. To był jeden z powodów, dla których Riley wolała chwytać te mniejsze. Mogły ją podrapać, ugryźć i obsiusiać, ale nie potrafiły wysysać duszy i przez całą wieczność używać jej jako hokejowego krążka. Gdyby wszystkie demony były jak ten tutaj, nie byłoby problemu. Ale nie były. Gildia Łowców Demonów podzieliła Diabelskie Na-

sienie przez wzgląd na ich spryt i śmiercionośność. Ten demon należał do Klasy Pierwszej: był wstrętny, ale niezbyt groźny. Istniały jednak demony Trzeciej Klasy, mięsożerne maszyny do zabijania ze strasznymi kłami i pazurami. Najbardziej niebezpieczne były te z Klasy Piątej - Geo-Demony, które potrafiły wywołać szaleńcze trąby powietrzne na środku galerii handlowej, czy jednym ruchem nadgarstka spowodować trzęsienie ziemi. Do tej Klasy nie należały Arcydemony, przy których najgorsze koszmary stawały się nudną bajeczką. Riley zwróciła swe myśli w stronę aktualnej sytuacji. Najlepszym sposobem na wywabienie Biblio-Demona było czytanie mu książki. Im starsza i poważniejsza była lektura, tym lepiej. Romanse były w stanie zrobić im niewielką krzywdę, więc należało wybrać coś naprawdę nudnego. Zanurzyła się w swojej kurierskiej torbie i wyjęła z niej swoją ostateczną broń: „Moby Dicka". Książka otworzyła się na zabarwionej na zielono stronie. Bibliotekarka zerknęła na tekst i spytała: - Melville? - Tak. Tata woli Dickensa lub Chaucera. Ja preferuję Hermana Melville'a. Nudził mnie najbardziej spośród wszystkich nudnych pisarzy na lekcjach literatury. Usypiał mnie za każdym razem. - Wska- zała palcem na demona. - To samo uczyni z nim. - Córko Blackthorne'a, miej dla mnie łaskę! - nakłaniał ją demon, jednocześnie szukając oczami schronienia. Riley wiedziała, jak to działa. Jeśli zgodziłaby się ocalić demona, byłaby zobligowana do uwolnienia go. Robienie przysług demonom było wbrew zasadom. To tak jak z chipsami ziemniaczanymi, nie można poprzestać na jednym demonie, a niedługo później stajesz przed bramami Piekła, starając wytłumaczyć się, dlaczego twoja dusza ma na sobie duży szyld „Własność Lucyfera". - Nie ma mowy - wymamrotała Riley. Odchrząknąwszy, zaczęła czytać: - Imię moje: I^mael. - Usłyszała wyraźny jęk. - Przed kilku laty - mniejsza o ścisłość jak dawno temu - mając niewiele czy też nie mając wcale pieniędzy w sakiewce, a nie widząc nic szczególnego, co by mnie interesowało

na lądzie, pomyślałem sobie, żę pożęgluję nieco po morzach i obejrzę wodną część świata1 . Starając się nie parsknąć śmiechem, kontynuowała tortury. Po chwili demon jęknął ponownie, a następnie wydał z siebie pełen bólu okrzyk. Jeśli miałby jakieś włosy, właśnie w tym momencie za- cząłby je sobie wyrywać. - Taki mam właśnie sposób odpędzania splinu i regulowania krwiobiegu. Gdy tylko stwierdzi, Żf usta wykrzywiają mi się ponuro, gdy tylko do duszy mej Zawita wilgotny, dżdżysty listopad... Rozległ się wyraźny łomot, to demon wywrócił się do góry brzuchem na metalowej półce. - Łowca punktuje! - zatriumfowała Riley. Rzuciwszy okiem na przystojnego faceta siedzącego przy pobliskim stole, Riley odłożyła książkę i wyjęła ze swojej torby kubek. - Czy to kubek dla dzieci? - zapytała bibliotekarka. - Tak, są do tego idealne. Mają dziurki na górze, aby demony miały czym oddychać, a jednocześnie ciężko jest im odkręcić wieko. - Uśmiechnęła się. - Krótko mówiąc, nie znoszą ich. Riley podeszła na palcach do demona i ostrożnie chwyciła go za najeżoną pazurami stopę. Czasem tylko udają uśpione, aby znienacka rzucić się do ucieczki. Ten był już zimny. - Dobra robota. Pójdę i podpiszę zamówienie - powiedziała bibliotekarka i skierowała się do swojego biurka. Riley pozwoliła sobie na mały uśmiech samozadowolenia. Poszło całkiem nieźle. Tata byłby z niej dumny. Ustawiwszy demona nad kubkiem, usłyszała niski, odrażający śmiech. Sekundę później mały obłoczek zakrył jej twarz i oślepił ją. Dokumenty na stołach zaczęły latać. Pamiętając o ojcowskiej radzie, Riley skupiła całą uwagę na demonie. Bardzo szybko odzyskałby świadomość, a wtedy wpadłby w szał. Gdy umieściła go w końcu wewnątrz pojemnika, zaczął drżeć. 1 Oba fragmenty pochodzą z dzieia Moby Dick csyli Biały Wieloryb, przekł. Bronisław Zieliński, Warszawa 1985 (wszystkie przypisy przyp. tłum.)

- O nie, nie pozwolę ci - powiedziała. Wiatr zaczął wiać coraz mocniej. Papiery wirowały po pokoju jak białe, prostokątne liście. - Hej, co się dzieje? - zainteresował się jeden ze studentów. Wtem rozległ się dźwięk o zmiennej częstotliwości. Riley spojrzała w górę i zobaczyła, jak książki jedna po drugiej zaczęły spadać z półek. Zatrzymywały się w powietrzu jak helikoptery, po czym obracały się w przeciwnym kierunku. Jedna z nich śmignęła nad głową studenta który, robiąc przed nią unik, walnął podbródkiem w stół. Wichura wzmagała się, wirując między stosami książek niczym nocny wiatr w lesie. Riley słyszała krzyki i stłumione odgłosy stóp biegnących po dywanie. To studenci mknęli ku wyjściom. Biblio-Demon ocknął się, bluzgając i wymachując rękami we wszystkich kierunkach. Riley zaczęła recytować z pamięci kolejny fragment powieści Mellville'a i w tym samym momencie rozległ się alarm przeciwpożarowy, który całkowicie zagłuszył jej głos. Jeden z większych tomów odbił się od jej ramienia i spowodował, że Riley przewróciła się na pokaźną stertę książek. Oszołomiona, potrząsnęła głową, aby odzyskać świadomość. Kubek i wieko leżały na podłodze tuż przy jej stopach. Demon uciekł. - Nie! Nie rób tego! Zaczęła go panicznie szukać. W wirze książek, papierów i latających zeszytów udało jej się zlokalizować demona, który starał się kierować ku zamkniętym drzwiom, tym prowadzącym do Po- koju Książek Rzadkich. Uchylając się przed encyklopediami, atakującymi ją jak stado wściekłych mew, Riley chwyciła plastikowy kubek i schowała go w kieszeni kurtki. Musiała z powrotem zamknąć demona w pojemniku. Ku jej przerażeniu, drzwi Pokoju Książek Rzadkich otworzyły się, a po chwili wyjrzał zza nich zdezorientowany student. Zdawszy sobie sprawę, że nic nie stoi na przeszkodzie, demon zaczął biec jeszcze szybciej. Wskoczył na krzesło, które wcześniej zajmował przerażony student, a z niego przedostał się na biblioteczne biurko

referencyjne. Tupiąc niewielkimi stopkami, zanurkował pod stół, przetoczył się pod nim i znalazł się na ostatniej prostej do otwartych drzwi, biegnąc niczym malutki gracz w football z zamiarem zali- czenia przyłożenia. Riley popychała każdego, kto stał na jej drodze, jej oczy skupione były na małej figurce czmychającej po podłodze. Gdy przeskakiwała nad biurkiem referencyjnym, coś uderzyło ją w plecy i wytrąciło z równowagi. Zatopiła się w morzu ołówków, dokumentów i pojemników na długopisy. Jej uszu dobiegł dziwny dźwięk: to jej dżinsy poświęciły się dla dobra sprawy. Gramoląc się na czworaka, gwałtownie rzuciła się do przodu wyciągając się najbardziej, jak tylko mogła. Palcami prawej dłoni złapała demona w pasie i przyciągnęła go do siebie. Ten krzyczał, wił się i sikał, lecz ona nie zwolniła uścisku. Wyciągnęła z kieszeni kubek i wepchnęła demona do środka. Wcisnąwszy wieczko, przewróciła się na plecy i zaczęła wpatrywać się w sufit. Dookoła niej migały światła i ryczał alarm. Oddychała gwałtownie, bolała ją głowa. Paliły ją oba kolana, które obtarła idąc na czworaka. Nagle alarm wyłączył się, a Riley odetchnęła z ulgą. Wtedy usłyszała porcję kolejnego, mrożącego krew w żyłach śmiechu. Rozejrzała się w poszukiwaniu jego źródła, lecz nic nie dostrzegła. Niski jęk dobiegał z ogromnych półek po jej prawej stronie. Riley instynktownie przeturlała się w przeciwnym kierunku i poruszała się w ten sposób, aż nie uderzyła w nogę od stołu. Cały regał z przeszywającym, metalowym jękiem wygiął się w idealny łuk i spadł na podłogę dokładnie w miejscu, w którym znajdowała się kilka sekund wcześniej, tworząc imponującą falę złożoną z książek, pojedynczych kartek i połamanych prętów. Nagle wszystkie latające po pokoju szczątki książek zaczęły się układać w jednym miejscu, jakby ktoś wyłączył gigantyczną maszynę wytwarzającą wiatr. Ostry ból dłoni zmusił ją do wyprostowania całego ciała i spowodował, że zorientowała się, o co chodziło. — Psiakrew! - zaklęła z grymasem na ustach. Demon ją ugryzł. Potrząsnęła kubkiem, dezorientując tym

samym siedzącego w środku potwora i ostrożnie wstała z podłogi. Świat wirował jej przed oczami, więc oparła się o stół, aby zorientować się w sytuacji. Spod biurek i zza stosów książek zaczęły wy- glądać twarze zdezorientowanych studentów. Kilka studentek płakało, a jeden z potężniejszych chłopców ukrył głowę w dłoniach i lamentował. Każda para oczu skierowana była na nią. Zdała sobie sprawę, dlaczego tak się jej przyglądali: jej dłonie pokryte były zielonym moczem, podobnie jak jej ulubiony T-shirt. Na jej niebieskich spodniach widać było plamę krwi, a jedna z jej tenisówek gdzieś się zawieruszyła. Splątane włosy zwisały jej nad jednym ramieniem. Fala gorąca zalała policzki Riley. Łowca zawiódł. Gdy demon ponownie chciał ją ugryźć, ze złością potrząsnęła kubkiem, wyładowując na nim frustrację. On tylko się zaśmiał. Bibliotekarka odchrząknęła i odezwała się, podając jej wieko: — Upuściłaś to. Jej włosy wyglądały, jakby wystylizował je tunel aerodynamiczny, a na jej policzku przyklejona była karteczka z napisem „dentysta, 10 rano, poniedziałek". Riley drżącą dłonią wzięła od niej wieko i zatrzasnęła demona w kubku. Ten znów zaczął wykrzykiwać w jej kierunku obraźliwe słowa i obiema rękami próbował utorować sobie drogę ucieczki. Nawzajem, głupku. Bibliotekarka zlustrowała wzrokiem całe zamieszanie i westchnęła: — I pomyśleć, że martwiliśmy się o rybiki. Riley ponuro obserwowała, jak ratownicy medyczni transportowali dwóch studentów na noszach. Jeden miał założony kołnierz usztywniający, a drugi mamrotał bez ładu i składu o końcu świata. Telefony komórkowe co pewien czas wybuchały chórem zmiesza-

nych ze sobą dzwonków, gdy rodzice uczniów zwietrzyli katastrofę. Część studentów z ożywieniem relacjonowała mamie lub tacie, jak było super, a inni wrzucali nagrane filmy do Internetu. Jeszcze inni byli przerażeni. Zupełniejak ja. To niesprawiedliwe. Zrobiła wszystko tak, jak powinna. No, może nie wszystko, ale nie wiedziała, że Biblio-Demony miały zdolności psychokinetyczne. Żaden znany demon Pierwszej Klasy nie miał wystarczającej mocy, aby wywołać trąbę powietrzną, a ten jakimś cudem to uczynił. W bibliotece mógł być inny demon, ale one nigdy ze sobą nie współpracowały. Więc kto się mnie śmiał? Powoli przebiegła oczami po pozostałych studentach. Żadnej wskazówki. Jeden z tych przystojniejszych upychał książki do plecaka. Gdy ich oczy się spotkały, potrząsnął tylko głową z dezaprobatą, jakby była niegrzeczną pięciolatką. Bogata menda. Musiał nią być, skoro nadal był na uczelni. Grzebiąc w swojej kurierskiej torbie, wyjęła z niej napój gazowany i wypiła kilka łyków. Nie udało jej się zabić smaku starego papieru, który utkwił jej gdzieś głęboko w gardle. Gdy wrzuciła butelkę z powrotem do torby, ukąszenie demona znów przypomniało o sobie. Wiedziała, że powinna pokropić je Wodą Święconą, ale gliny nie pozwoliły jej opuścić budynku. Biblioteka również nie ucieszyłaby się, gdyby zmoczyło jej się któryś z dywanów. Całe szczęście gliny nie zadawały już więcej pytań. Jeden z nich chciał z nią pograć i wrobić w zeznania, ale to tylko ją rozwścieczyło. Aby zamknąć mu buzię, wspomniała nazwisko swego ojca. Powiedziała mu, że coś poszło źle i wręczyła telefon policjantowi. - Pan Blackthorne? Mamy tu pewien problem - wysapał do słuchawki. Riley zamknęła oczy. Starała się nie przysłuchiwać rozmowie, ale okazało się to niewykonalne. Gdy gliniarz chciał zaprezentować swoją odwagę, jej ojciec użył swojego tonu, który zdawał się niesłyszalnie mówić „nie chcesz, żebym tam przyszedł". Udoskonalił tę technikę będąc nauczycielem w liceum, gdy musiał pracować

z pyskatymi nastolatkami. Jak widać, uniwersyteccy gliniarze również byli podatni na ten głos: oficer wymamrotał przeprosiny i oddał jej telefon. - Tato? Strasznie mi przykro... - Łzy zaczęły napływać jej do oczu. O nie, nie będzie płakać przed policjantem. Szybko odwróciła się więc do niego plecami. - Nie wiem, co się stało. Po drugiej stronie panowała całkowita cisza. Dlaczego nic nie mówi? Bożę, ale musi być wściekły. Juiyestem martwa. - Riley... - Jej ojciec wziął głęboki wdech. - Na pewno nic ci nie jest? - Tak. - Nie było sensu wspominać mu o ugryzieniu, sam prędzej czy później je zauważy. - Tak długo, jak jesteś cała, nic więcej się nie liczy. Riley pomyślała, że uniwersytet nie będzie tak wspaniałomyślny. - Nie mogę się teraz wyrwać, więc wyślę kogoś po ciebie. Nie chcę, żebyś jechała autobusem, nie po tym co się stało. -Okej. Zegar wybijał kolejne sekundy, a obie strony znów milczały. Riley poczuła, jak coś ściska ją za serce. - Riley, niezależnie od tego, co się stanie, kocham cię. Pamiętaj o tym. Mrugając oczami, aby zatrzymać łzy na swoim miejscu, Riley schowała telefon do torby. Wiedziała, o czym myślał jej ojciec: jej licencja praktykantki była już przeszłością. Ale nie robiłam nic złego. Bibliotekarka przykucnęła przy jej krześle. Jej włosy były z powrotem zaczesane do tyłu, a ciuchy doprowadzone do stanu używalności. Riley jej zazdrościła. Świat się skończy, a ona nadal będzie wyglądała schludnie. Może to była jedna z cech bibliotekarek, coś, czego uczą je w szkole. - Podpiszesz się? - zapytała. Riley spodziewała się długiej listy szkód i płatności za nie. Zamiast tego przedstawiła jej na piśmie zamówienie i kwotę za usunięcie demona. Takie, jakie podpisywał łowca po wykonanej pracy.

— Ale... — zaczęła Riley. — Złapałaś go — odparła bibliotekarka, wskazując na stojący na stole kubek. - Poza tym, zerknęłam na ich podział na Klasy Ten tutaj nie był jednym z tych malutkich, nieprawdaż? Riley potrząsnęła głową i odrętwiałymi palcami podpisała dokument. — Dobrze. — Bibliotekarka strząsnęła z ramienia kosmyk poplątanych włosów Riley i obdarzyła ją niepewnym uśmiechem. — Nie martw się, wszystko będzie dobrze. — Powiedziawszy to, odeszła. Mama Riley powiedziała dokładnie to samo w chwili śmierci. Podobnie jej tata po tym, jak ich mieszkanie w bloku doszczętnie się spaliło. Dorośli zawsze zachowują się tak, jakby potrafili wszystko naprawić. Ale nie potrafią. I doskonale o tym wiedzą.

DWA Zmuszony czekać przed wejściem do biblioteki, Denver Beck westchnął głęboko i przeczesał palcami krótkie blond włosy. Dzieciak jego mentora właśnie wspiął się na szczyt listy na Największą Uczniowską Wpadkę. Zmartwiło go to nie tylko ze względu na dziesięć rodzajów gniewu, który spadnie na nią z rąk Gildii Łowców, lecz także dlatego, że zawsze był to jego obowiązek. Kto by pomyślał, że zdoła ona przebić jego koszmarne łowy na Piro-Demona na stacji MARTA w godzinach szczytu? Katastrofę, którą musiał ratować cały oddział strażaków i drużyna w kombinezonach haz-mat2 . -Jakoś to zrobiłaś, mała - wymamrotał Beck swym płynnym akcentem z Georgii. Potrząsnął głową z niepokojem. - Cholera, ciężko będzie to naprawić. Zakręcił ramionami w daremnej próbie zrelaksowania się. Był podminowany od momentu, gdy Paul zadzwonił do niego i powiedział, że Riley miała kłopoty. Beck był w drodze do biblioteki jeszcze zanim skończyli rozmawiać. Był to winien Paulowi Black-thorne'owi. Oddzielony przez gliny od budynku biblioteki, czekał bez końca i rozmawiał ze studentami, który byli w środku podczas całego zamieszania. Łatwo uzyskiwał informacje - był mniej więcej w tym samym wieku co większość z nich. Kilku powiedziało mu, że wi- 2 Skrót od ..hazardous materials", strój stosowany przy obcowaniu z niebezpiecznymi materiałami lub substancjami.

dzieli Riley łapiącą małego demona, lecz żaden nie był pewien, co stało się później. — Coś jest nie tak — Beck wymamrotał do siebie. Biblio-Demon mógł narobić strasznego bałaganu, ale zwykle nie wymagało to interwencji ratowników. Para studentek przeszła obok niego, zerkając w jego kierunku. Najwyraźniej podobało im się to, co zobaczyły. Przejechał dłonią po kilkudniowym zaroście na podbródku i uśmiechnął się, chociaż wie- dział, że to nie był czas na planowanie czegoś w tym guście. Przynajmniej do czasu, gdy upewni się, że z Riley wszystko w porządku. — Całkiem nieźle — powiedział niby w powietrze, ale dziewczyny mimowolnie uśmiechnęły się. Jedna z nich nawet mrugnęła do niego. O tak, nawet bardzo nieźle. Uniwersytecki stróż prawa pojawił się w zasięgu jego wzroku, ten sam, który wcześniej powiedział mu, że ma się nie ruszać. Zaczęli się sprzeczać, ale Beck zdecydował, że nie warto brnąć dalej tę wymianę zdań. Nie mógłby zgarnąć córki Paula, gdyby siedział zakuty w kajdanki na tylnym siedzeniu radiowozu. — Czy mogę już wejść? - krzyknął do niego Beck. — Jeszcze nie — policjant odparł szorstko. — A co z łowcą demonów? Wszystko z nią okej? — Tak, wkrótce wyjdzie na zewnątrz. Nie pojmuję, dlaczego wysyłacie dziewczyny na takie akcje. Gliniarz nie był jedynym, który myślał w ten sposób. — Jeśli przepytujecie ją bez obecności łowcy wyższego rangą, to jest to nielegalne — ostrzegł Beck. — Ta, ta. To wasze zasady, nie nasze — rzucił tamten. — Nie dbamy o to. — Dopóki jakiś demon nie dobierze się wam do tyłka. Gliniarz prychnął i położył dłonie na biodrach. — Nie rozumiem dlaczego nie chronicie swoich kolesi tak, jak ci pogromcy demonów. Wyglądacie jak banda cykorów z tymi waszymi małymi kulkami i plastikowymi kubkami.

Beck prychnął w odpowiedzi na zarzuty. Ile już razy musiał wyjaśniać różnicę między łowcą a pogromcą? Łowienie demonów wymagało umiejętności. Chłopcy z Watykanu nie martwili się tym, preferowali siłę ognia. Dla pogromców jedynym dobrym demonem był martwy demon. Nie wymagali od kandydatów żadnych konkretnych zdolności. Istniały oczywiście inne różnice, ale ta tworzyła wyraźną linię podziału. Przeciętny Joe tego nie łapał. Beck podsumował: — My posiadamy pewne umiejętności. Oni posługują się bronią. My szukamy utalentowanych ludzi. Oni nie. — Nie wiem. W telewizji wyglądają całkiem nieźle. Beck wiedział, o czym mówił gliniarz. Program nazywał się Kraina Demonów i ponoć był cały poświęcony pogromcom. — Telewizja wszystko przekręca. Pogromcy nie mają w swoich szeregach ani jednej dziewczyny. Żyją jak mnisi i mają w sobie tyle poczucia humoru, ile pies ze złomowiska. — Zazdrosny? - spytał karcąco gliniarz. Moze faktycznie? — W żadnym wypadku. Gdy kończy się mój dzień w pracy, mogę pójść na piwo lub wyrwać jakąś laskę. Tamci nie. — Żartujesz? Beck potrząsnął głową. — Ani trochę, przeciwnie do tego telewizyjnego show. — Jasna cholera - mruknął pod nosem glina. - Myślałem, że chodzi im tylko o babki i szpanerskie wozy. — Nie, ale teraz przynajmniej wiesz, że jestem łowcą. Kieszeń w kurtce Becka wybuchła piosenką „Georgia on My Mind", która rozniosła się echem po całym pobliskim parkingu. Przykuł przez to uwagę kilku gapiów. — Paul — powiedział Beck, nie zwracając uwagi na przyglądających się ludzi. To musiał być tata dziewczyny. — Co się stało? — spytał mężczyzna po drugiej stronie podenerwowanym głosem. Beck zdał mu sprawozdanie z całej sytuacji.

- Daj mi znać, gdy tylko wyjdzie z budynku - nalegał Paul. -Jasne. Złapałeś Piro? - Tak, żałuję, że nie mogę przyjechać, ale muszę najpierw tutaj skończyć. - Nie ma sprawy. Będę miał oko na wszystko. - Dzięki Den. Beck zamknął klapkę telefonu i wcisnął go z powrotem do kieszeni kurtki. W głosie swego przyjaciela słyszał obawę. Paul miał bzika na punkcie bezpieczeństwa swych uczniów, a już kompletnie mu odbijało, gdy chodziło o jego córkę. To dlatego jej trening przybrał w pewnym momencie ślimacze tempo, gdyż Paul miał nadzieję, że Riley zmieni w końcu zdanie i wybierze spokojniejszą profesję. Na przykład chodzenie na linie. To nigdy nie wypali. Mówił to Paulowi już tyle razy, ale tamten nie chciał słuchać. Riley zostanie łowcą, czy jej ojciec to pochwalał, czy nie. Tak jak jej matka, miała w sobie coś z upartego osła. Uwaga Becka przeniosła się na ekipę telewizyjną, która ustawiła się niedaleko wejścia do biblioteki. Znał reportera, George'a jakiegoś tam. Robił reportaż o wpadce Becka. Media kochały wszystko co było związane z łowcami demonów, dopóki były to złe informacje. Ciche łowy w bocznej uliczce nigdy nie ukazałyby się na ekranie. Oszalały demon na stacji kolejowej lub w prawniczej bibliotece ostatecznie mógł przykuć ich uwagę. Samotna figura wyłoniła się spośród kłębiącego się tłumu. Beckowi zajęło chwilę, zanim ją rozpoznał. Riley ściskała swoją kurierską torbę białymi z wysiłku knykciami, jakby dzierżyła Klejnoty Koronne. Jej kasztanowe włosy były strasznie poplątane i wydawało mu się, że lekko kulała. Nawet mimo dżinsowej kurtki mógł zauważyć, że jej ciało nabrało kształtów w miejscach, o których po nocach śnią chłopcy. Zdawała się być wyższa, mogła mieć tylko dziesięć centymetrów mniej niż jego metr osiemdziesiąt wzrostu. Nie była już dzieckiem. Raczej młodą kobietą. Niech ją s^lag, będzie łamać serca. Widząc zbliżającego się reportera, Beck miał się na baczności

i myślał, czy będzie musiał interweniować. Riley potrząsnęła głową, gdy dziennikarz podsunął jej mikrofon pod same usta i starała się iść dalej. Cwaniara. Zorientował się, kiedy go zauważyła - przybrała kamienny wyraz twarzy. Nie zaskoczyła go. Gdy miała piętnaście lat, sparzyła się na nim, mimo że był pięć lat starszy od niej. On dopiero co zaczynał praktyki u jej ojca i obiecał sobie unikać dziewczyny mając nadzieję, że przyklei się do kogoś innego. Tak się w końcu stało, ale cała historia nie miała szczęśliwego zakończenia. Riley przeżyła szczenięcą miłość, lecz nie zapomniała o zranionych uczuciach. Nie pomagał jej w tym fakt, że Beck spędzał z jej ojcem więcej czasu, niż ona. Jednym ruchem otworzył telefon i zadzwonił do Paula. - Z nią wszystko w porządku. - Dzięki Bogu. Zwołano natychmiastowe spotkanie Gildii. Ostrzeż ją, co może ją czekać. -Jasne. - Beck wrzucił telefon z powrotem do kieszeni. Riley zatrzymała się parę metrów od niego, coraz bardziej mrużąc oczy na jego widok. Jedna nogawka jej dżinsów była rozerwana, policzek wyróżniał się czerwonym znakiem, a jej twarz, ubranie i dłonie naznaczone były zielenią. Brakowało jej jednego kolczyka. Beck mógł rozegrać to w dwojaki sposób - ze współczuciem lub z sarkazmem. Nie uwierzyłaby w to pierwsze, przynajmniej nie z jego ust, więc postawił na drugie. Jego twarz wykrzywił ironiczny uśmiech. - Jestem pod wrażeniem, dziewczyno. Jeśli możesz narobić tyle syfu chwytając Jedynkę, nie mogę się doczekać co ci przyjdzie do głowy przy Piątce. Jej ciemnobrązowe oczy zapłonęły. - Nie jestem dzieckiem. - Według mojego kalendarza, jesteś — odpowiedział, wskazując na swojego wiekowego forda pickupa. - Wsiadaj. - Nie kumpluję się ze staruchami - odburknęła.

Beckowi zajęło chwilę, zanim zrozumiał jej słowa. - Nie jestem stary. - Więc przestań się tak zachowywać. Gdy zorientował się, że dziewczyna nie ulegnie nawet na sekundę, powiedział wyjaśniająco: - Zwołano nadzwyczajne zebranie Gildii. - Dlaczego cię jeszcze tam nie ma? - Oboje tam będziemy, ale dopiero, gdy wsiądziesz do tego cholernego wozu. Dopiero wtedy zrozumiała, o co chodziło. - To zebranie zwołano przeze mnie? - Hym? A przez kogóż by innego? -Och... Zawahała się, gdy sięgała po klamkę. Beck zauważył, w jaki sposób trzymała dłoń. - Demon cię ugryzł? - Kiwnęła niechętnie głową. - Uleczyłaś? - Nie. I nie wkurzaj się na mnie. Nie jest mi to teraz potrzebne. Mamrocząc coś pod nosem, Beck zaczął grzebać w swej leżącej na przednim siedzeniu torbie. Po chwili wyciągnął z niej półlitrową butelkę z Wodą Święconą i bandaż, po czym skierował kroki ku dziewczynie. Riley oparła się o drzwi, jej zmęczone oczy nie potrafiły się już na niczym skupić. Zaczęła się trząść, bardziej z powodu tego, co przeżyła, niż z zimna. - Trochę zaboli. - Obrócił głowę w stronę samochodu, którym przyjechali dziennikarze. - Najlepiej by było, gdybyś nie narobiła zbyt dużego hałasu. Nie chcemy ich do siebie zwabić. Kiwnęła głową i zamknęła oczy, aby przygotować się na zabieg. Beck delikatnie obrócił jej dłoń, opatrując ranę. Głęboka, ale nie będzie trzeba szyć. Demon nie wyrwał na szczęście skóry razem z mięśniem. Woda Święcona zrobi swoje i zaraz się zagoi. Riley skrzywiła się i zacisnęła szczęki, gdy poświęcona ciecz zetknęła się z raną. Woda spieniła się i zaczęła parować niczym nadprzyrodzona woda udeniona, która usuwa demoniczne piętno. Gdy

Woda całkowicie wyparowała, Beck rzucił okiem na jej twarz. Oczy miała otwarte, zeszklone, ale nawet nie pisnęła. Twarda, spełnięjak jej tatuś. Kilka szybkich owinięć bandażem, kawałek plastra i zrobione. - To powinno wystarczyć - powiedział. - Wskakuj. Zdawało mu się, że usłyszał niechętne „dziękuję", gdy wspinała się do kabiny pickupa, wciąż ściskając swoją kurierską torbę Beck wskoczył do środka zaraz po niej, łokciem wcisnął zamek w drzwiach i odpalił silnik. Podkręcił ogrzewanie do maksimum. On usmażył się żywcem, ale dziewczyna potrzebowała ciepła. - Naprawdę tego używasz? - zapytała, wskazując zielonym palcem na stalową rurę, która wystawała z marynarskiego worka na siedzeniu pomiędzy nimi. -Jasne. Przydaje się na Trójki, gdy robią się niegrzeczne. Całkiem dobre, gdy zatopią w tobie pazur. -Jak to? - spytała, marszcząc brwi. - Pozwala ci lepiej użyć siły, aby odepchnąć demona. Oczywiście pazur odrywa się wtedy od jego ciała i zostaje w twoim, ale to lepsze niż co innego. W najgorszym wypadku złamie się pod skórą, a wtedy twoje ciało zaczyna gnić. - Zamilkł na chwilę, aby zwiększyć efekt swoich słów. - Człowiek wygląda wtedy jak okropne, brązowe coś. Celowo był tak drastyczny, testował ją. Gdyby była delikatna mogłaby dać sobie spokój z tym wszystkim. Czekał na jej reakcję, ale nie doczekał się żadnej. - Więc co tam się wydarzyło? - zapytał. Riley odwróciła się do okna i ostrożnie położyła przy nim swoją ranną dłoń. - Dobra, nie mów. Pomyślałem, że moglibyśmy to omówić, przeanalizować, gdzie zrobiłaś błąd. I tak Gildia zmiesza mnie z błotem, więc chciałem dać ci parę wskazówek. Jej ramiona zadrżały, przez moment wydawało mu się, że zacznie płakać.

— Zrobiłam wszystko tak, jak powinnam — wyszeptała ochrypłym głosem. — Opowiedz mi wszystko. Słuchał uważnie jej opowieści o łowach na Biblio-Demona. Faktycznie wszystko dobrze zrobiła. — Mówisz, że książki latały po całym pomieszczeniu? — zapytał. — Tak, a jeden regał wyrwało ze ściany. Myślałam, że mnie zgniecie. Becka aż coś ścisnęło w środku. Nie powinno. Aby się uspokoić, starał się przypomnieć sobie, jak Paul opiekował się nim po wypadku na stacji, gdy myślał, że jego kariera już się skończyła. — Co zrobiłabyś inaczej następnym razem? Riley spojrzała na niego zamglonymi oczami. — Następnym razem? Oprzytomniej. Wyrzucą mnie z Gildii i będą się ze mnie naśmiewać przez całe lata. Tata będzie taki zawiedziony. Kompletnie to schrzaniłam. Nie będziemy w stanie spłacić... — Odwróciła głowę, ale Beck zdążył zauważyć spływającą po jej gładkim policzku łzę. Rachunków %a lekarzy. Tych, które pozostały jeszcze po śmierci mamy Riley. Z tego co mówił mu Paul, ledwo wiązali koniec z końcem. To dlatego mieszkali w byle jakim domu, który kiedyś był po- kojem hotelowym, i dlatego Riley tak strasznie chciała nauczyć się tego fachu. Gdy Paulowi udawało się zdobyć jakąś pracę i zarobić pieniądze, tracił czas, który mógł spędzić ze swoim jedynym dziec- kiem. Beck postanowił skoncentrować się na ruchu ulicznym i rozmyślaniu, co jeszcze mógł przynieść nadchodzący wieczór. Zaległa między nimi kłopotliwa cisza. Łowcy nie przepadali za zmianami, więc wkurzali się, gdy ich towarzyszką okazywała się być dziewczyna. Riley chciała o tym z kimś pogadać, przezwyciężyć poczucie winy przed spotkaniem z Gildią, bo w przeciwnym wypadku zjedliby ją żywcem. Po otrąbieniu zardzewiałego mini coopera, który zajechał mu drogę, Beck skręcił do centrum miasta. Skrzyżowanie przed nimi

było wypełnione motocyklami i skuterami. Ktoś pchał wózek sklepowy wypełniony starymi oponami, ktoś inny mknął na łyżworolkach z włosami rozwianymi na wszystkie strony niczym łyżwiarz szybki. Ludzie jeździli po mieście na czym popadnie. Biorąc pod uwagę absurdalne ceny benzyny, nawet konie były lepsze od aut. Największym problemem była pusta przestrzeń nad skrzyżowaniem - nie działały światła. - Niech robią tak dalej, a już żadne cholerne światło nie będzie działać w tym mieście - narzekał Beck. Większość z nich została skradziona i sprzedana na złom przez złodziei metalu. Trzeba było mieć nie lada odwagę, żeby wspiąć się na te konstrukcje w środku nocy i je rozmontować. Od czasu do czasu któryś z nich się poślizgnął i kończył jako mokra plama na drodze przygnieciona mnóstwem metalowych elementów. Jak na wiele innych spraw, miasto przymykało oko na kradzieże i wmawiało swoim mieszkańcom, że nie stać go na wymianę każdego brakującego światła. W tej upadłej stolicy, będącej domem dla pięciu milionów dusz, było wiele ważniejszych problemów. Beck prawie potrącił jakiegoś idiotę na motorowerze i przejechał przez skrzyżowanie. Ściskał dłońmi kierownicę dużo mocniej niż musiał. Dziewczyno, mów do mnie. Sama nie dasz rady. Riley odsunęła osłonkę i spojrzała w pęknięte lusterko. -Jejciu - jęknęła. Kątem oka dostrzegł, jak ostrożnie dotyka miejsc na swoim ciele, które zostały odbarwione przez zielone, demoniczne siki. - Znikną za parę dni - rzucił Beck, starając się być uprzejmym. - Muszą zniknąć do jutrzejszego wieczoru. Mam szkołę. - Powiedz im, że jesteś łowczynią. To powinno zrobić na nich wrażenie. - Nie! Trzeba wtapiać się w tło, Beck, a nie świecić jak radioaktywna żaba. Wzruszył ramionami. Nigdy nie wtapiał się w tło i nie wiedział, dlaczego to takie ważne. Może dla tej dziewczyny było.

Ponownie zwróciwszy się w stronę lusterka, Riley zaczęła rozplątywać włosy Łzy napłynęły jej do oczu, gdy pociągnęła grzebieniem po całej długości włosów. Aby wyglądać przyzwoicie, trzeba było poświęcić trochę czasu. Użyła błyszczyku, ale pomyślała, że nie będzie współgrał z plamami zieleni i wytarła usta chusteczką. Wtedy właśnie spojrzała na niego i wzięła głęboki wdech. - Powinnam była... użyć Wody Święconej na drzwiach do Pokoju Książek Rzadkich. Gdyby demon chciał tamtędy przejść, nie byłby w stanie. - Masz rację. Brak ochrony tamtego pomieszczenia był jedynym błędem, który jestem w stanie dostrzec. Bycie dobrym łowcą oznacza uczenie się na własnych błędach. - Ale ty nigdy się nie uczysz — odburknęła. - Możliwe, ale to nie ja zostanę dziś przewiercony na wylot przez Gildię. - Dzięki, prawie o tym zapomniałam - odparła. - Dlaczego książki latały po całym pomieszczeniu? - Sądzę, że Biblio miał wsparcie. Potrząsnęła głową. - Tata mawia, że demony nie pracują razem, a te z wyższych Klas myślą o tych z Klas niższych jak o karaluchach. - Fakt, ale założę się, że gdzieś w bibliotece ukrywał się inny demon. Czułaś siarkę? - Riley wzruszyła ramionami. - Widziałaś, by ktoś cię obserwował? Wybuchła gorzkim śmiechem. - Wszyscy, Beck. Każdy student. Wyglądałam jak kompletna kre-tynka. Znajdował się w takich sytuacjach wystarczająco często, żeby wiedzieć, co czuła, ale nie o to w tym momencie chodziło. Dlaczego jakiś wyższy rangą demon miałby pogrywać sobie z praktykującym łowcą? Jaki miałby w tym cel? Pod żadnym pozorem nie była dla Piekła zagrożeniem. Przynajmniej na razie.

Riley zamilkła, wpatrywała się przez okno po swojej stronie pojazdu i bawiła się paskiem od torby. Beck chciał powiedzieć wiele — na przykład jak bardzo był dumny z jej zachowania podczas akcji. Paul zawsze powtarzał, że oznaką dobrego łowcy jest to, jak zachowuje się w obliczu błędów, ale na Riley te słowa nie zrobiłyby wrażenia. Uwierzyłaby w nie tylko wtedy, gdyby usłyszała je od własnego ojca a nie od kogoś, kogo uważała za wroga. Minęli długi sznur ludzi w poszarpanych ubraniach, czekających na swoją kolej przy kuchni niedaleko Biblioteki Jimmy'ego Cartera. Długość korowodu nie zmniejszała się od zeszłego miesiąca co oznaczało, że gospodarka od tamtego czasu ani drgnęła. Niektórzy winili demony i ich chytrego przywódcę za problemy finansowe miasta. Beck winił polityków, że byli zbyt zajęci braniem łapówek i przez to nie zależało im na ich własnej pracy. Pod wieloma względami Adanta powoli staczała się do Piekła. Nie zauważył, aby Lucyfer się temu sprzeciwiał. Kilka minut później zaparkował na zagraconym placu po przeciwnej stronie Tabernakulum i wyłączył silnik. Był już przyzwyczajony do dostawania po tyłku, ale dziewczyna nie. Jeśli istniałby sposób, aby tego wieczoru mógł zająć jej miejsce, zrobiłby to bez namysłu. Będąc łowcą, musiała jednak radzić sobie sama. — Zostaw tu demona — poradził jej. - Włóż go pod siedzenie. — Dlaczego? Nie chcę go zgubić — odparła, marszcząc brwi. — Spotkanie będzie chronione Wodą Święconą. Rozpadnie się na pół, jeśli przekroczysz próg z nim w torbie. — Och, no tak. Przed każdym zebraniem Gildii uczeń tworzył Wodą Święconą rozległy krąg, tak zwane zabezpieczenie, które miało być świętą barierą chroniącą przed wszystkim pochodzącym od demonów. Łowcy zbierali się wewnątrz takiego kręgu. Beck miał rację, żaden Biblio-Demon nie przeszedłby przez zabezpieczenie. Wzięła do ręki kubek, domknęła wieko i zrobiła, jak zasugerował. — Jedna rada: nie wkurz ich. Riley rzuciła mu gniewne spojrzenie.

— Ty zawsze to robisz. — Mnie obowiązują inne reguły. — A ja jestem dziewczyną, o to chodzi? - Gdy nie usłyszała odpowiedzi, zażądała poirytowana: - CZY O TO CHODZI? — Tak - przyznał. - Przynajmniej jesteś tego świadoma. Wyskoczyła z auta i trzasnęła z hukiem drzwiami tak, że zadrżały wszystkie szyby. Wymierzyła w niego zielony palec, gdy on również wyszedł z samochodu. — Nie poddam się. Jestem córką Paula BIackthorne'a. Nawet demony wiedzą, kim jestem. Kiedyś będę tak dobra, jak mój tata, a łowcy będą musieli się z tym pogodzić. Łącznie z tobą, kolego. — Demony znają twoje imię? — Beck spytał, kompletnie zbity z tropu. — Halo! To właśnie powiedziałam. — Wyrównała ramiona do jednego poziomu. — Miejmy to już za sobą. Mam jeszcze pracę domową.