Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 115 177
  • Obserwuję511
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań682 134

Palmer Diana - Grzechy młodości

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Palmer Diana - Grzechy młodości.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse P
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 212 stron)

DIANA PALMER OJCIEC MIMO WOLI

ROZDZIAŁ PIERWSZY _lake aonavan nie wiedziałI co bóło dla niego większóm zaskoczeniem J ciemnowłosa dziewczónka z poważną miną stojąca przed drzwiami czó też wiadomośćI że jest to jego córkaK lczó pociemniałó mu groźnieK jiał piekielnie ciężki dzieńI a teraz jeszcze ta historiaK AdwokatI któró właśnie mu o tóm zakomunikowałI przósunął się ku dzieckuK _lake przejechał ręką po niesfornej czuprónie i rzucił chmurne spojrzenie na dziewczónkęK oósó jego twarzó zaostrzółó sięI co jeszcze bardziej uwódatniało głęboką bliznę na policzkuK tóglądał na wóższego i postawniejszegoI niż bół naprawdęK J kie podobasz mi się J powiedziała cicho dziewczónkaI wódómając ustaK ka wszelki wópadek przósunęła się do swego opiekuna i uczepiła się nogawki spodniK matrzóła na _lakeDa zielonómi oczómaK katóchmiast zwrócił uwagę na kolor jej oczu i wódatne policzkiK ln też miał zielone oczó i wóstające kości policzkoweK tósoki mężczózna w okularach chrząknął zakłopotanóK J kie wolno ci tak mówićI paroK J joja bóła żona J zaczął chłodno _lake J rzuciła mnie pięć lat temu i zamieszkała z jakimś nafciarzem w iuizjanieK ld tego czasu nie miałem od niej żadnóch wiadomościK J Czó mógłbóm wejśćI panie aonavan? wignorował słowa adwokataK J Żóliśmó ze sobą tólko przez miesiącK wdążyła się zorientowaćI że tkwię po uszó w procesach sądowóchK tolała zaoszczędzić sobie strat i szóbko wójechała z nowóm kochankiemK kie sądziłaI że wógram którąś z tóch spraw J uśmiechnął się chótrzeK J Ale ja postawiłem na swoimK Adwokat zauważył już wcześniej mercedesa na podjeździe i wópielęgnowanó ogród przed eleganckim portókiem z białómi kolumnamiK płószał o fortunie aonavana i o bataliachI które po śmierci wuja musiał stoczóć z gromadą zachłannóch krewnóchK J mroblem polega na tóm J rozpoczął na nowo adwokat J że pańska bóła żona zginęła przed paroma tógodniami w katastrofie lotniczejK To zrozumiałeI że jej drugi mążI którego zresztą też opuściłaI nie chce brać odpowiedzialności za jej córkęK A para nie ma nikogo oprócz pana J dodał z westchnieniemK J mańska żona nie miała rodzeństwaK kie żóje już nikt z jej rodzinóK kaprawdęI pozostaje tólko panK

_lake spojrzał gniewnie na dzieckoK tórzucił nawet zdjęcia kinóI bó nie przópominałó muI jakim bół wtedó głupcemK Teraz przósółają mu jej córkę i oczekująI że ją przóganieK J t moim żóciu nie ma miejsca na dziecko J powiedział stanowczoK J jożna ją przecież oddać do jakiegoś domu KKK t tóm momencie dziewczónka rozpłakała sięK t oka mgnieniu jej bunt zmienił się w rozdzierającó smutekK mo okrągłej buzi toczółó się wielkie jak groch łzó bezgłośnego płaczuK trażenie pogłębiał jeszcze stoicki wóraz twarzó J wóglądałoI jakbó walczóła ze sobąI bó nie okazać łez w obliczu wrogaK _lake bół poruszonóK jatka umarła tuż po jego urodzeniuK tuj mówił muI że nie bóła kobietą przesadnie moralną i to bóło w gruncie rzeczó wszóstkoI co o niej wiedziałK tuj adoptował go po jej śmierciK _lake bół J tak samo jak para J na tóm świecie osobą najzupełniej zbędnąK kikt go nie chciałI nie miał pojęciaI kto bół jego ojcemK ddóbó nie bogató wujI nie miałbó pewnie nawet nazwiskaK _rak miłości i poczucia bezpieczeństwa w dzieciństwie wórobił w nim twardó charakterK To samo stanie się z parąI jeśli nie znajdzie opiekunaI pomóślałK matrzół na dziewczónkęI a w móśli zadawał sobie gniewne pótaniaK kie mógł wótrzómać jej płaczuI ale musiał przóznaćI że mała ma charakterK tótarła już piąstką łzó z policzków i teraz patrzóła mu prosto w oczóK kie zamierzał się jednak poddawaćK Ten dzieciak już mu działa na nerwóK kie da się nabrać na żaden kantK J pkąd mam wiedziećI że to moje dziecko? J zapótałK J jacie tą samą grupę krwi J odpowiedział prawnikK J arugi mąż pana żonó ma zupełnie innąK gak panu wiadomoI badanie krwi może jedónie wókluczóć ojcostwoI ale nie może udowodnićK ln na pewno nie jest jej ojcemK _lake miał już zauważyćI że mógł nim bóć każdó innó mężczóznaI ale uzmósłowił sobieI iż kinaI wóchodząc za niegoI liczóła na róchłe bogactwoK _óła zbót przebiegłaI bó rózókować przelotnó flirtI któró mógł się wódaćK hiedó zorientowała sięI że do bogactwa droga jest jeszcze dalekaI zrobiła wszóstkoI bó jej nowó nabótek nie dowiedział sięI że zdążyła przedtem zajść w ciążęK J alaczego nic mi nie powiedziała? J spótał chłodnoK J tolałaI żebó jej drugi mąż uważał dziecko za swojeK aopiero po jej śmierci znalazł świadectwo urodzenia paró i odkrółI że to pan figuruje na nim jako ojciecK tidocznie kina uznałaI że para ma prawo do nazwiska prawdziwego ojcaK J mrawnik położył w roztargnieniu rękę na głowie dzieckaK J lczówiście może pan to wszóstko sprawdzić J zakończółK

J gak ona ma na imię? para? J TakI para ganeK J mroszę z nią wejśćK mani gackson ją nakarmiK momóślę o lpiekunce dla niejK modjął tę decózję w mgnieniu oka J tak jak wiele innóch w swoim żóciuK hiedó wuj próbował zaaranżować jego małżeństwo z jeredith CalhounI natóchmiast postanowił poślubić kinęK ttedó wuj podjął ostatnią próbę przeciwdziałania i zapisał jeredith dwadzieścia procent akcji w wielkiej agencji nieruchomościI którą _lake miał dziedziczóćK hiedó cała rodzina zebrała się przó otwarciu testamentuI bezlitośnie zadrwił sobie z jeredithK Trzómając w objęciach uśmiechniętą kinę powiedział wszóstkimI że woli raczej stracić swoje prawo do spadkuI niż ożenić się z kobietą tak chudą i nieładnąK _iorą z kiną ślubI a jeredith może ze swoimi akcjami robićI co zechceK ao dziś czuł ciężar na wspomnienie tamtóch słówK jeredith nie drgnęła nawetI ale widział w jej wzrokuI że coś w niej umarłoK ka tóm jednak się nie skończółoK tróciła do niego późniejI bó ofiarować mu swoje akcjeK _urzóła jego planóI więc pocałował ją brutalnieI a potem powiedział słowaI po któróch wóbiegła z płaczemK ao dziś ich żałujeK kie chciał jej przecież sprawić bóluI chciał tólkoI żebó odeszłaK motem już nigdó jej nie spotkałI ale wspomnienie o niej na całe lata tkwiło jak zadra w jego pamięciK wdobóła międzónarodowó rozgłos jako autorka romansów dla kobietK geden z nich został zaadaptowanó dla telewizjiK tszędzie widział jej książkiK mrześladowałó go tak samoI jak wizerunek jeredithK aopiero późniejI gdó porzuciła go kinaI zrozumiałI dlaczego jeredith uciekła od niego w takim pośpiechuK _óła w nim zakochanaK mowiedział mu to adwokat wujaI kiedó wręczał dokumentI dającó mu pełną kontrolę nad imperium aonavanaK tuj zauważył jej uczucie i chciałI bó _lake zrozumiałI że jest dla niego dobrą kandódatkąK _lake dobrze pamiętał dzieńI w któróm odkrółI że jej pragnieK Tego dnia wuj zaskoczół ich w stajniI gdó bóli tólko o krok od czegośI co można bó nazwać katastrofalną konfrontacjąK _lake dał się ponieść i nie zauważyłI że jeredith J która dotąd reagowała na jego pieszczotó ze słodką czułością J zaczęło ogarniać przerażenieK lstudził ich nagłó odgłos podjeżdżającego samochoduK kawet ślepiec zauważyłbóI że jeredith cała drżóI a jej usta i policzki są nienaturalnie czerwoneK To pewnie wtedó wujowi przószedł do głowó pomósł z akcjamiK Co za ironiaK mrzez całe żócie najbardziej pragnąłem miłości J pomóślał _lakeK kie otrzómał jej nigdó od matkiI ojca nawet nie znałK tuj aanI choć go lubiłI zainteresowanó bół tóm tólkoI bó poprzez _lakeDa mogło trwać dalej jego imperiumK w kiną ożenił się w gruncie

rzeczó dlategoI że umiała mu się przópodobać i przósięgałaI że go kochaK móźniej zrozumiałI że kochała tólko jego pieniądzeK jeredith bóła innaK mrzez całe lata dręczóła go móślI że skrzówdził jedóną istotęI która kochała go naprawdęK ljciec jeredith pracował u aana aonavanaI którego jednocześnie bół przójacielemK tujek aan został ojcem chrzestnóm jeredithK hiedó w szkole średniej pisówała do szkolnej gazetki artókułó o historii ich miejscowościI otworzół przed nią bibliotekę i spędzał całe godzinóI opowiadając dawne historieI które znał jeszcze od swojego dziadkaK jeredith słuchała go z rozszerzonómi oczamiK _lake w tóm czasie przepadał gdzieśI bo wuj nigdó nie obdarzał go uwagą ani uczuciemK iiczół na niegoI ale kochał tólko jeredithK _lake czułI że zajęła jedóne miejsce na świecieI które należało naprawdę do niegoI i nie mógł jej tego wóbaczóćK A ponadto zrozumiałI że nie może nikomu wierzóćK tiedziałI że rodzice jeredith nie należą do zamożnóchK wastanawiał sięI czó dziewczóna nie przóchodzi do aonavanów wiedziona wórachowaniemK wbót późno zrozumiałI że przóchodziła dla niegoK _iedna jeredithKKK ja w oczach jej okrągłą twarzI proste ciemne włosóI bladoszare oczóK tuj ją kochałI a on nie mógł jej znieśćI szczególnie po tómI jak stracił nad sobą kontrolę w stajniK lbsesójne pożądanie wzmagało w nim tólko gniewI aż wóbuchł tego krótócznego dniaI gdó czótano testament wujaK aał kinie słowoI że się z nią ożeni i honor nie pozwolił mu się wócofaćI ale jeredith pragnąłK _ożeI do dziś czuje to pragnienie! hochała go J móślałI wprowadzając gości do środkaK mrzójaźnili sięK tujowi sprawiałó przójemność nawet ich utarczkiK gego śmierć bóła strasznóm ciosemI a _lake miał zawsze poczucieI że wuj mógłbó go pokochaćI gdóbó nie toI że zawsze bóła przó nim jeredithK tuj adoptował go nie z miłościI ale z wórachowaniaK joże kochałabó go matkaI gdóbó żyłaI ale według słów wuja bóła to egocentróczna pięknośćI która po prostu za bardzo lubiła mężczóznK ldkrócieI co czuła do niego młodaI nieśmiała jeredithI bóło więc zupełnóm zaskoczeniemK Czuł się podleI kiedó przópomniał sobieI jak brutalnie potrafił się z nią obejśćI zarówno publicznieI jak i prówatnieK mrzeżówał to przez lataI które minęłó od kiedó w środku nocóI nie pożegnawszó się z nikimI wsiadła do autobusu jadącego do TeksasuK hiedó jej imię zaczęło pojawiać się na okładkach książekI dwukrotnie wóbierał się na spotkanie z niąK Ale w końcu zdecódowałI że przeszłość lepiej zostawić za sobąK wresztąI nie mógł jej wiele daćK kina zniszczóła w nim zaufanie do ludziK kic nikomu już nie mógł daćK mrzestał móśleć o przeszłości i skierował wzrok na dzieckoK para siedziała cichutko na brzegu fotela i tólko zagrózione wargi i rozszerzone oczó zdradzałó jej strach przed obcómI wrogo wóglądającóm mężczóznąI któró podobno bół jej ojcemK

_lake usiadł naprzeciw niej w swoim ulubionóm dużóm fotelu z obiciem z czerwonej skóróK rbranó w dżinsó i znoszoną drelichową koszulęI wóglądał raczej jak awanturnik niż jak poważnó obówatelK azień spędził na pastwisku przó znakowaniu bódłaK mraca na małóm ranczoI gdzie hodował krowó znakomitej herefordzkiej rasóI przónosiła odprężenieK azięki wósiłkowi mógł zapomnieć o męczącóm posiedzeniu zarządu w siedzibie jego firmó w lklahoma CitóI w któróm brał udział przed południemK J A więc masz na imię para J zacząłK kie czuł się dobrze z dziećmi i nie miał pojęciaI jak da sobie radę z małą parąK Ale widziałI że ona ma jego oczó i policzkiI i nie mógł pozwolićI bó poszła gdzieś do obcóchK kawet gdóbó szansaI że to on jest jej ojcemI bóła jak jeden na milionK para podniosła wzrokI a potem zaczęła rozglądać się dokołaK Adwokat mówiłI że ma prawie czteró lataI ale wóglądała zaskakująco poważnieK wachowówała się takI jakbó nigdó dotąd nie bóła w towarzóstwie innóch dzieciK hto wieKKK kie mógł sobie jakoś wóobrazić kinó z dziećmi J to bóło wbrew jej charakterowiK kie zdawał sobie z tego sprawóI kiedó w wariackim pośpiechu brał z nią ślubK J kie lubię ciebie J odezwała się po minucie paraK J kie chcę tutaj mieszkaćK J ko cóżI ja też nie jestem zachwóconó tóm pomósłemI ale chóba musimó zostać razemK tósunęła dolną wargę i przez chwilę wóglądała dokładnie tak jak onK J ka pewno nie ma tu ani jednego kotaK J _oże brońI nie znoszę kotów! J wókrzóknąłK jała westchnęła i zrezógnowana spojrzała na swe znoszone butóK tidać bółoI że jest dojrzała ponad swój wiekK J jama już nie wróciK kie lubiła mnieK Tó też mnie nie lubiszK tszóstko mi jednoI tó nie jesteś moim tatusiemK J Chóba jednak jestem J westchnąłK J mopatrz na mnieI jestem do ciebie podobnóK J gesteś brzódkiK J Tó wcale nie jesteś ładniejsza J odciął sięK J Ale brzódkie kaczątko zamieniło się w pięknego łabędzia J powiedziałaI patrząc nieobecnóm wzrokiemK aopiero teraz spostrzegłI że ubrankoI które miała na sobie jest stare i pogniecioneI a koronki w sukience pożółkłe od plamK J ddzie mieszkałaś przedtem? J zapótałK

J jama mnie zostawiła u Cató _radaI ale jego nigdó nie bóło w domuK _óła ze mną pani pmathersK lna mówiłaI że dzieci są okropne J powiedziała z powagą dziwną u małej dziewczónki J i że powinnó mieszkać w klatkachK hiedó mama wójechałaI to ja płakałamI a ona zamknęła mnie i powiedziałaI że mnie nie wópuściI aż przestanę J wargi jej drżałóI ale nie rozpłakała sięK J tódostałam się stamtąd i uciekłamK Ale nikt po mnie nie przószedł i musiałam wrócić mani pmathers bóła na mnie złaI a tata _rad powiedziałI że mogę sobie uciekaćI bo on nie jest moim tatusiem i nic go to nie obchodziK _lake mógł zrozumiećI że „tata _rad” poczuł się oszukanóI zorientowawszó sięI że para nie jest jego córkąI ale przenoszenie tego na małą bóło wójątkowo gruboskórneK ao pokoju weszła pani gacksonK Chciała spótaćI czó _lake żóczó sobie czegośI ale na widok dziewczónki stanęła jak wrótaK mani gackson bóła wósoką i chudą starą pannąK mrzówókła do kawalerskiego gospodarstwa i niespodziewanó widok dzieckaI siedzącego naprzeciwko pana domuI wóprowadził ją z równowagiK J hto to jest? J spótała bez udawanej uprzejmościK _lake o mało się nie roześmiałI widząc wóraz jej twarzóK J paroI to jest Amie gackson J przedstawił je sobieK J mani gacksonI para gane jest moją córkąK kie zemdlałaI ale jej twarz oblał rumieniecK J TakI proszę panaI to nawet widać J powiedziałaI porównawszó zgrabną dziecinną buzię z ojcowskim pierwowzoremK J Czó jest tu z matką? J gej matka nie żóje J odpowiedział bez szczególnej emocjiK J lchI bardzo mi przókro J pani gackson wótarła drobne dłonie w fartuchI jakbó nie wiedzącI co z nimi zrobićK J joże dam jej trochę mleka i jakieś ciasteczka J spótała z wahaniemK J Tak będzie najlepiejK paroKKK J odezwał się głosem twardszóm niż zamierzałK jała spojrzała na niegoI a potem na dówanK J kakruszółabóm na podłogę J pokręciła głowąK J mani pmathers mówiI że dzieci powinnó jeść w kuchni z podłogiI żebó nie robić bałaganuK mani gackson poczuła się nieswojoI a _lake tólko westchnąłK J jożesz nakruszóć na podłogęK kikt nie będzie na ciebie krzóczećK para popatrzóła niepewnieK J ga posprzątam okruszki J powiedziała zachęcająco pani gacksonK J Chcesz ciasteczko?

J TakI proszęK dospodóni skinęła głową i wószłaK J wupełnie jak w domu J mruknęła paraK J kikt się tu nie uśmiechaK _lake poczuł odruch współczucia dla dzieckaI które traktowane bóło po macoszemu i to na pewno zanim jeszcze „tata _rad” zorientował sięI że wcale nie jest ojcemK J Czó mamusia mieszkała z tobą? J jama dużo pracowała J odparłaK J hazała mi siedzieć w domu i słuchać się pani pmathersK J Ale czasem mama bóła w domu? J jama i tatuśI tamten tatuś J poprawiła sięI robiąc skrzówioną minę J bardzo na siebie krzóczeliK motem mama pojechała i on teżK To do niczego nie prowadziłoK kachmurzół sięK tstał i z rękami w kieszeni zaczął chodzić po pokojuK para spoglądała na niego ukradkiemK J Ale tó jesteś dużó J szepnęłaK watrzómał się i przójrzał się jej uważnieK J Ale tó jesteś mała J odparłK J aorosnę J obiecałaK J Czó tó masz konia? J jam dużo koniK J _ędę jeździć konno! J uśmiechnęła sięK J kieI nie na moim ranczoK J gak chcęI to będę jeździćK jogę jeździć na każdóm koniu! J jej oczó zapłonęłó ogniemK mrzóklęknął przed nią powoliI tak bó jego oczó znalazłó się na tóm samóm poziomieI co jejK J kie J powiedział stanowczoK J _ędziesz robić toI co ci każęK kie ma dóskusjiK To jest mój dom i ja tu decódujęK oozumiesz ? wawahała sięI ale tólko na chwilęK J oozumiem J powiedziała nadąsanaK aotknął palcem końca jej nosaK J f nie będziesz się dąsaćK kie wiemI jak nam to wójdzieK ao diabłaI nic w ogóle nie wiem o dzieciach! J ao diabła to idą niedobrzó ludzie J skomentowała rzeczowoK J mrzójaciółki mamusi mówiłó całó czas o diabłach i cholerachI i o kurKKK J paro! J przerwał jej _lakeI zaskoczonó tómI że dziecko w jej wieku jest już obeznane z przekleństwamiK J Czó masz też krowó? J spótałaK kajwóraźniej łatwo bóło odwrócić jej uwagęK

J jam kilka J odburknąłK J htóra z przójaciółek mamusi tak się wórażała? J kazówała się TrudóK _lake zagwizdał przez zębóK mani gackson wracałaI wnosząc na tacó szklankę mleka i ciasteczka dla małej oraz kawę dla niegoK J iubię kawę J powiedziała paraK J jama pozwalała mi pić kawęI kiedó leżała rano w łóżku i nie chciało jej się wstaćK J kie wątpięI ale u mnie nie będziesz dostawać kawóK To nie jest dla dzieciK J gak zechcęI to będę pić kawę J odparła wojowniczoK _lake spojrzał na panią gacksonI która niemal zastógła z przerażeniaI widząc jak dziewczónka wzięła do ręki czteró ciasteczka na raz i zaczęła wpóchać je sobie do ustI jakbó nie jadła od miesiącaK J geżeli tólko spróbuje pani stąd odejść J _lake pogroził gospodóniI która przedtem prowadziła gospodarstwo wuja J to znajdę panią nawet na Alasce i z boską pomocą przóprowadzą z powrotemK f to na piechotęK J ga miałabóm odejść? TerazI kiedó zaczóna bóć ciekawie? J mani gackson podniosła dumnie głowęK J rchowaj _ożeK J paroI kiedó jadłaś po raz ostatni? J spótałI patrząc jak mała bierze następną garść ciastekK J gadłam kolację J odpowiedziała J a potem pojechaliśmó tutajK J kie jadłaś śniadania? J wóbuchnąłK J Ani lunchu? mokręciła głowąK J Te ciastka mi smakująK J ko móślęI zwłaszcza że nie jadłaś przez całó dzień J westchnąłK J mroszę zrobić kolację jak najwcześniej J zwrócił się do pani gacksonK J TakI proszę panaK mójdę na górę i przógotuję dla niej pokój gościnnó J odpowiedziałaK J Ale co z ubraniem? Czó ona ma walizkę z rzeczami? J kieI adwokat niczego nie przówiózłK kiech śpi w koszulceK gutro może ją pani zabrać do miasta na zakupóK J ga? J pani gackson wóglądała na przerażonąK J htoś się musi poświęcić J odpowiedział ze współczuciemK J A ja tu rządzęK J kie mam pojęcia o dziecinnóch ubrankach! J To proszę pójść z nią do sklepu pani aonaldson J odburknąłK J To tamI gdzie hing ooper i blissa ubierają swoją małąK płószałemI jak hing narzekał na cenóI ale nam to nie powinno tak bardzo przeszkadzaćK J TakI proszę pana J odwróciła się do wójściaK

J geszcze chwileczkęI a gdzie jest mój tógodnik? J spótałI bo pismo przóchodziło zawsze w czwartek ranoK J juszę sprawdzićI czó zamieścili nasze ogłoszenieK mani gackson poruszóła się nerwowoK J ko cóżI nie chciałam pana denerwować KKK J gak mogę się zdenerwować z powoda zwókłej gazetó? mroszę mi ją przónieśćK J rniósł brwi ze zdziwieniaK J aobrzeK pkoro pan naprawdę ma na to ochotę KKK pięgnęła do szufladó stojącego przó kanapie stolikaK J _ardzo proszęK geśli pan pozwoliI odejdęI zanim nastąpi wóbuchK tószła z pokojuI a para wzięła dwa kolejne ciastkaI podczas gdó _lake wpatrówał się w pierwszą stronę pismaK tidniała na niej twarzI która prześladowała go od latK „wnana autorka jeredith Calhoun podpisuje swoje książki w księgarni _akera” J oznajmiał tótułI a pod spodem zamieszczone bóło najświeższe zdjęcie jeredithK tpatrówał się w nie zaskoczonóK kieciekawaI chuda kobietaI którą kiedóś odepchnąłI nie miała nic wspólnego z tą lwicąK _rązowe włosó bółó zebrane w elegancki kokK Twarz o wóstającóch kościach policzkowóch mogłabó zdobić okładkę magazónuI szare oczó patrzółó spokojnieI a makijaż jedónie podkreślał jej niewątpliwó urokK jiała na sobie popielató kostium i pastelową bluzkęK tóglądała w tóm uroczoI ciepło i delikatnieI takI jakbó przó jej dwudziestu pięciu latach nie dotknął jej upłów czasuK _lake przebiegł wzrokiem przez artókuł na temat jej błóskawicznej karieróK tiedział o tóm wszóstkim wcześniejI także o jej ostatniej książceI „tóbór”I opowiadającej o kobiecie i mężczóźnieI którzó się starają poradzić sobie równocześnie z pracą zawodowąI małżeństwem i dziećmiK mrzeczótał jąI tak jak czótał ukradkiem wszóstkie jej powieściI szukając w nich śladów przeszłościI a może też świadectwa tegoI że ustała jej wrogośćK Ale jej uczucia do niego bółó pogrzebane gdzieś głęboko i w żadnej z książkowóch postaci nie mógł rozpoznać siebieK para gane stała obok niego niezauważona i wpatrówała się w zdjęcieK J Ta pani jest piękna J powiedziałaK kachóliła się i wskazała palcem słowo pod zdjęciemK J hKKK sKKK iKKK ąKK żKKK kKKK aK J hsiążka J powiedziała z dumąK J TakI książkaK A co tu jest napisane? J _lake wskazał na jej imięK J jKKK eKKK rKKK jerró Christmas J starała się odgadnąćK Uśmiechnął się i poprawił jąK J jeredithK Tak ma na imięK lna pisze książkiK

J jam książkę o trzech misiachK Czó ona ją napisała? J kieI ona pisze książki dla dużóch dziewczónekK gak skończósz ciastkaI to możesz obejrzeć telewizjęK tószedłI zapominając o kawieK jiało to ten smutnó skutekI że para odkrółaI co znajduje się w dużómI srebrnóm dzbanku i zamierzała poczęstować się wóstógłóm płónemI podczas gdó on rozmawiał w holu przez telefonK kagle usłószał jej krzókK ozucił słuchawkę w połowie zdaniaK Cała bóła oblana kawą i krzóczała jak opętanaK kie tólko ona bóła mokraK Czarnó płón wsiąkał w dówan i połowę sofóI a kałuża na tacó bóła głęboka na kilka centómetrówK J jówiłem ciI żebóś nie podchodziła do kawó J powiedział _lakeI po czóm ukląkłI bó sprawdzićI czó się nie sparzółaK J wniszczółam sobie piękną sukienkę J wószeptała żałośnieK J f jeszcze parę rzeczó dokoła J powiedział złowrogoI po czóm jednóm ruchem przełożył ją przez kolano i dał klapsa w pupęK J gak mówię „nie wolno”I to znaczóI że nie wolnoK oozumieszI paro gane aonavan? _óła zbót zaskoczonaI bó dłużej płakaćK matrzóła na niego zalęknionaK J Czó tak się teraz nazówam? J wawsze się tak nazówałaśK kosisz nazwisko aonavanI a tu jest twój domK J iubię kawę J powiedziała z wahaniemK J Ale ja zabroniłem ci ją pić J przópomniałK J aobrzeI zrobię tu porządekK jama zawsze kazała mi robić porządekI kiedó coś nabałaganiłamK tzięła do ręki dzbanekI któró on zabrał jej po chwili i odstawił na stolikK J kie dasz sobie z tóm radóI różóczkoK A w co mó ciebie ubierzemóI kiedó to ubranko pójdzie do prania? mani gacksonI która właśnie weszłaI załamała ręceW J jój _oże! J oęcznikI szóbko! J polecił _lakeK t chwilę później nie bóło już śladu po katastrofieI para stała zawinięta w ręcznikI a jej sukienka bóła w pralceK _lake zamknął się w swoim gabinecieI samolubnie zostawiwszó panią gackson z parąK mrzeczuwałI że odtąd będzie mu coraz trudniej znaleźć jakieś spokojne miejsceI choćbó tólko na parę minutK kie bół pewienI czó polubi ojcostwoK _óło to zupełnie nieznane mu zadanieI a przó tóm wóglądało na toI że córka odziedziczóła po nim upór i siłę woliK _ędzie z niej niezłe

ziółkoK mani gackson wie o dzieciach tóle samoI co on i nie na wiele się przódaK gednak nie bółbó w porządku wósółając parę do internatuK tiedziałI co to znaczó bóć samotnómI niechcianóm dzieckiem o nieatrakcójnóm wóglądzieK CzułI że para jest mu szczególnie bliska i nie chciał usuwać jej ze swego żóciaK Ale z drugiej stronóI jak u licha ma ułożyć sobie z nią żócie? A na dokładkę pojawił się jeszcze jeden problemK jeredith Calhoun ma przójechać do gackDs Corner na całó miesiącI więc przez ten czas na pewno zdoła ją zobaczóćK jiał wątpliwościI czó powinien rozdrapówać stare ranóK kie wiedziałI czó ona przeżówa to samo co onI czó też J sławna i bogata J zapomniała o nim jak o dawno minionej przeszłościK mostanowił jednakI że musi ją zobaczóćI nawet jeśli ona wciąż go nienawidziK

ROZDZIAŁ DRUGI _lake i pani gackson na ogół jedli obiadó prawie nie rozmawiając ze sobąI ale także ten zwóczaj musiał ulec zmianieK para okazała się chodzącą encóklopedią pótańK hażda odpowiedź prowadziła do kolejnego „dlaczego”I aż _lake rwał sobie włosó z głowóK tzmianka o pójściu do łóżka wówołała u niej napad złościK mani gackson starała się nakłonić ją do posłuszeństwaI ale wtedó para zachowówała się jeszcze głośniejK pkończóło się na interwencji _lakeDaI któró wziął ją na ręce i zaniósł do sópialniK J Tó mnie nie lubisz J brzmiało oskarżenie paróK wjeżył się na widok buntowniczej minóI ale rozumiałI że jest dzieckiem ambitnóm i nie chciał łamać jej charakteruK J geszcze się nie znamó J odparłK J iudzie nie zostają przójaciółmi w mgnieniu okaK gej drobne ciałko przókróte za dużą kołdrą tonęło w ogromnóm łóżkuK mrzóglądała mu się dociekliwieK J Czó tó lubisz małe dzieci? J spótałaK J Chóba lubię J odpowiedział J ale nie jestem do nich przózwóczajonóK _ardzo długo bółem samK J Czó kochałeś mamusię? To pótanie bóło trudniejszeK tzruszół ramionamiK J _óła pięknaK _ardzo chciałem się z nią ożenićK J lna mnie nie lubiła J wóznała paraK J Czója tu naprawdę zostanę? f nie muszę wracać do tató _rada? J kieK mrzózwóczaimó się do siebieI ale musimó się o to oboje postaraćK J _oję sięI kiedó światło jest zgaszone J wóznałaK J wostawię zapaloną lampęK J A co będzieI jak przójdzie smok? J wabiję go J zapewnił ją z uśmiechemK J kie boisz się smoków? J ga? t ogóle! J To dobrze J uśmiechnęła się po raz pierwszóK J jasz szramę na twarzó J powiedziałaI wskazując na prawó policzek i uśmiechnęła się po raz pierwszóK ldruchowo dotknął bliznóK aawno już przestał się nią przejmowaćI ale nie lubił wracać móślą do całej tej historiiK

kie zaproponowałI że jej coś poczóta albo opowie bajkęK t gruncie rzeczó nie znał żadnej bajkiK kie pochólił się nad niąI nie pocałowałK To bółobó do niego niepodobneK Ale z drugiej stronó para wcale o to nie prosiłaI może nawet nie potrzebowałaK wapewne nie doświadczóła dotąd nadmiaru uczućK wszedł do gabinetuI bó skończóć pracę nad papieramiI które odłożył na czas zmagań z parąK mani gackson będzie musiała się nią zająćK Ten dzieciak nie może zabierać mu za dużo czasuI a jutro jest posiedzenie radó nadzorczejK gackDs Corner to średniej wielkości miasteczko w stanie lklahomaK cirma _lakeDa mieściła się w przestronnóm i nowoczesnóm kompleksie biurowo J handlowómK Trwało właśnie zebranieI na któróm rada omawiała szczegółó najnowszego projektu _lakeDaI kiedó podeszła do niego sekretarkaK J azwoni pańska gospodóniK Czó może pan z nią porozmawiać? J mowiedziałem ciI aaisóI żebó nam nie przeszkadzanoI jeżeli sprawa nie jest pilnaK J AleżKKK bardzo pana proszęKKK J bóła wóraźnie podenerwowanaK tstałI przeprosił obecnóch i zagniewanó przeszedł do sąsiedniego pomieszczeniaK matrząc złóm wzrokiem na aaisó podniósł słuchawkęK J Co się stałoI Amie? J spótał krótkoK J ldchodzęK J jusi się pani z tóm wstrzómać J odpaliłK J mrzónajmniej do czasuI kiedó ona zacznie chodzić z chłopcamiK J kie będę tak długo czekaćK J alaczego? J Czó pan to słószó? J pani gackson wóciągnęła rękę ze słuchawkąK SłószałK para wrzeszczała jak opętanaK J pkąd pani dzwoni? J spótał z zimną krwiąK J we sklepu jeg aonaldson w centrum J odpowiedziałaK J To już trwa pięć minutK jówiI że nie przestanieI dopóki nie kupię sukienkiK - mroszę jej dać klapsaK J jam ją bić w miejscu publicznóm? kigdó! gej głos brzmiał takI jakbó _lake kazał jej przówiązać dziecko za włosó do jadącego samochoduK J aobrzeI już tam jadęK J mroszę im powiedziećI żebó obradowali beze mnie J rzucił krótko w stronę aaisóI biorąc kapelusz z wieszakaK J jam drobnó problem do rozwiązaniaK

aroga do małego dziecięcego butiku zajęła mu dziesięć minutK ka szczęście znalazł wolne miejsceI na parkinguK lbok stało czerwoneI sportowe porsche z opuszczanóm dachemK mrzez chwilę patrzół na nie z podziwemI zastanawiając sięI kim może bóć właścicielK tchodząc do sklepu omal nie wpadł na panią gacksonK J _ogu dzięki! kiech pan coś z nią zrobiK para leżała na podłodzeK Twarz miała czerwoną od łezI włosó mokre od potuI ubranko pogniecione od tarzania się po ziemiK ppojrzała na _lakeDa i jej złość minęła natóchmiastK J lna mi nie chce kupić tej z falbankami J zachlipałaI robiąc minę nadąsanejI kapróśnej kobietkiK J alaczego nie kupi jej pani tej z falbankami? J zapótał zaskoczoną panią gacksonI zanim zdołał zapanować nad słowamiK ptojąca za ladą jeg aonaldson zakróła dłońmi ustaI bó nie widzieliI że się śmiejeK J gest za droga J powiedziałaI odchrząknąwszóK J ptać mnie na to J odparowałK J TakI ale to nie jest strój do zabawó na podwórzuK motrzebne są jej dżinsóI jakieś bluzeczki i bieliznaK J motrzebna jest mi sukienka na przójęcia J załkała paraK J geszcze nigdó nie bółam na przójęciuI ale możecie coś dla mnie urządzićI żebóm mogła się z kimś zaprzójaźnićK J kie żóczę sobie awantur J schólił się i postawił ją na nogiK J kastępnóm razem pani gackson da ci klapsaK ka oczach wszóstkichK para zrobiła się czerwona jak burakI a pani aonaldson schóliła się za ladęI jakbó tam czegoś szukałaI i wóbuchnęła śmiechemK hiedó pani gackson zastanawiała sięI co na to powiedziećI do sklepu weszłó dwie kobietóK blissę oopper rozpoznał od razuK _óła żoną jego przójaciela hinga oopperaK J _lake! J wókrzóknęła z uśmiechemK J kie widówaliśmó cię ostatnioK Co wó tu robicie? f kto to jest? J To moja córkaI para gane J odpowiedziałK J jieliśmó tu właśnie małó napad złościK J mroszę mówić za siebie J z pełną pogardą odparła pani gacksonK J ga nie miewam takich napadówK mo prostu odchodzę z pracóI która mnie przerosłaK J mani odchodzi? To bó się nadawało do książkiI prawda? J spótał cichó rozbawionó głosI a serce _lakeDa podskoczółoK jeredith Calhoun patrzóła nań szarómi oczamiI które nie zdradzałó nic poza odrobiną rozbawieniaK rbrana bóła w niebieską sukienkę i białó żakietK cigurę miała okrąglejszą niż

przed latóI a biust pełniejszóK _óła wósokaI a jej wąska taliaI płónnie przechodząca w biodraI pozostawała w znakomitej proporcji do resztó ciałaK ka nogach miała jedwabne pończochó i białe sandałkiK gej widok sprawił mu bólK J jerró! J usłószał wóbuch radości pani gacksonI która rzuciła się w ramiona jeredithK J Tak dawno cię nie widziałamK aawnoI dawno temu pani gackson piekła ciasto dla jeredithI kiedó ta odwiedzała swego ojca chrzestnegoK J ko właśnieI AmieK Tó w ogóle się nie zmieniłaś J powiedziała jeredithI cofając się o krokK J A tó takK gesteś już dorosła J powiedziała pani gackson z uśmiechemK J f sławna J dodała blissaK J mamiętacie moją szwagierkęI _ess? _ółó w tej samej klasie i nadal są przójaciółkamiK jeredith zatrzómała się u niejK J _ob i _ess kupili dom obok mojego J _lake postanowił zabrać głosK kie mógłbó opisaćI co przeżówałI patrząc na jeredithK Tóle latI tóle bóluKKK Ale toI co ona kiedóś do niego czuła minęłoK moczuł to natóchmiastK J Czó kina wróciła do ciebie z córką? J spótała blissaI starając się nie okazać po sobie zdziwieniaK J kina zmarła na początku tego rokuK para gane mieszka teraz ze mnąK ldwrócił oczó od jeredith i zwrócił się ku dzieckuK J tóglądasz okropnieK fdź do toaletó i umój buzięK J Tó chodź ze mną J zażądała buntowniczoK J kieK J To ja nie pójdęK J ga ją zaprowadzę J powiedziała pani gackson tonem męczenniczkiK J kieI tó mi nie pozwalasz kupić sukienki z falbankami! J para spojrzała na nowo przóbółe kobietóK J lna jest w gazecie J powiedziała z oczami wbitómi w jeredithK J misze książkiK Tak powiedział tataK jeredith starała się nie patrzeć na _lakeDaK kieoczekiwane spotkanie po latach oszołomiło jąK ka szczęście nauczóła się ukrówać swoje emocjeK wa nic w świecie nie chciałaI abó _lake zorientował sięI że nadal nie potrafi się przed nim obronićK para podeszła do jeredithI wpatrując się w nią z zachwótemK J Czó umiesz opowiadać bajki?

J Chóba umiem J odpowiedziała z uśmiechemK para bóła zupełnie taka sama jak _lakeK J jasz zaczerwienione oczóK kie powinnaś płakaćI paroK J Chcę mieć ładną sukienkęK f żebó bóło przójęcieI i żebó inne dzieci się ze mną bawiłóK A oni mnie nie lubią J powiedziałaI wskazując na _lakeDa i panią gacksonK J waraz obwieści światuI że jesteśmó parą potworów J powiedziała pani gacksonI załamując ręceK J Coś w rodzaju doktora gekólla i jrK eódeDaK J A które z nas jest panem eóde? J spótał _lakeK J lczówiście panK ga nie jestem taka szkaradna J odpaliłaK J lni są tacó samiI jak kiedóś J powiedziała blissa z westchnieniem J prawdaI jerró? jeredith nie słuchałaK para wzięła ją za rękę i powiedziałaW J jożesz pójść ze mną J a w stronę _lakeDa rzuciła J ona mi się podobaI bo się do mnie uśmiechaK mozwolę jejI żebó mi umóła buzięK J Czó mogłabóś KKK J spótał jeredithK _ółó to jego pierwsze słowa skierowane do niejK J lczówiście J odpowiedziałaI po czóm odwróciła się i poprowadziła parę do toaletó na zapleczuK J _ardzo się zmieniła J powiedziała pani gackson do jeg aonaldsonK J iedwo ją poznałamK J To już tóle latI to nie ten dzieciakI którego pamiętamóK gest teraz sławną kobietąK _lake czuł się nieswojoK ldszedłI bó obejrzeć ubraniaK wbliżyła się do niego blissaK hiedó wiele lat temu spotkali się po raz pierwszóI trochę się go bałaI ale później poznała go lepiejK _ół przójacielem hingaI często się odwiedzaliK J Czó para jest z tobą od dawna? J spótałaK J ld wczoraj wieczorem J odpowiedział suchoK J A wódaje sięI że to już lataK jóślęI że się przózwóczajęI ale na razie jest ciężkoK To niezłó ancómonK J gest po prostu samotna i trochę się boiK hiedó się przózwóczai i uspokoi będzie ci łatwiejK J ttedó będę już bankrutem J zażartowałK J Teraz musiałem wójść z posiedzenia radóI bo para gane chciała mieć sukienkę z falbankąK J mowinieneś ją kupićK jogłabó przójść na urodzinó mojej aanielle za tódzieńK J rsiądzie na torcie i zdemoluje ci całó domK J pkądżeI jest na to za małaK J jój salon zajął jej niecałe dziesięć minut! J jógłbó zająć pięć J powiedziała ze śmiechem blissaK J To zupełnie normalneK ppojrzał w stronę łazienkiK jeredith i para właśnie wóchodziłóK

J mopatrzcieI co mi dała jerró! J para z zachwótem pokazała im śnieżnobiałą chusteczkęK J gest teraz moja! ja tu koronkęK kagle odwróciła się i porwała z wieszaka sukienkęI o którą przedtem robiła tóle wrzawóK J juszę ją mieć! mroszęK masuje do mojej chusteczkiK Chciał się roześmiaćI ale w porę powstrzómał sięK ppojrzał na panią gacksonK J Co pani radzi? J geśli pan jej kupi tę sukienkęI każę ją panu nosić J odpowiedziała grobowóm głosemK J kie powinien pan ustępować tólko dlategoI że dziecko się awanturuje J włączóła się pani aonaldsonK mopatrzół na panią gacksonK J mani to wszóstko zaczęłaK alaczego od razu nie kupiła jej pani tej sukienki ? J jówiłam jużI że jest za droga do zabawó na podwórzuK J jusi mieć sukienkę na przójęcie u aanielle J włączóła się blissaK J tidzi paniI co pani zrobiła! J _lake warknął na gospodónięK J guż nigdó nie zabiorę jej na zakupóK kiech pan robi to samI a do prowadzenia firmó może pan sobie znaleźć kogoś innegoK J _ożeI co to za kobietaI która nie potrafi nawet kupić ubranka dla małego dzieckaK J To nie jest małe dzieckoI tólko małó aonavanI a to jest różnica J ucięłaK gej słowa sprawiłó mu nieoczekiwaną przójemnośćK mopatrzół na małąI w której bóło tóle podobieństwa do niegoK jusiał przóznaćI że odziedziczóła po nim parę zaletK mrzede wszóstkim upórI ale także dobró gustK J aostaniesz tę sukienkęI paro J powiedziałI otrzómując w nagrodę uśmiechI któró sprawił mu taką przójemnośćI że gotów bół zapłacić za sukienkę nawet tóleI co za mercedesaK J lchI dziękuję J para wóbuchnęła radościąK J _ędzie pan tego żałował J odezwała się pani gacksonK J mroszę siedzieć cichoK To wszóstko pani wina J odparowałK J To pan kazał mi wziąć ją do sklepu i nie powiedziałI co mam kupić J obruszóła sięK J tracam do domuK J mroszę bardzoK Tólko proszę nie przópalić mi lunchuK J kie da się przópalić kanapki z mortadeląI a tólko to dostanie pan dziś do jedzeniaK J wwolnię paniąK J _ogu będę dziękowaćK

_lake spojrzał na panią aonaldson i blissęI które na próżno starałó się powstrzómać uśmiechK wnałó na pamięć docinki _lakeDa i jego gospodóniI ale nadal uważałó je za zabawneK katomiast z twarzó jeredith trudniej bóło coś odczótaćK matrzóła na paręI a _lake żałowałI że nie widzi jej oczuK Ale ona spojrzała w bokI na blissęK J jusimó już iśćK _ess czeka na nas w salonie kosmetócznómK J geszcze chwilka J blissa uśmiechnęła się szerokoK J tezmę tólko te skarpetki dla aanielle i już jestem gotowaK ldeszłaI zostawiając jeredith samą z _lakeDm i jego córkąK J mrawdaI że ładna? J para zawirowałaI trzómając przed sobą przółożoną sukienkęK J tóglądam jak królewna z bajkiK J kie całkiem J odparł _lakeK J motrzebne są jeszcze bucikiI no i coś do zabawóK mobiegła do stojaków z ubrankami i zaczęła je przeglądaćK J Czó to normalneI że dziecko w tóm wieku ma swoje zdanie na temat strojów? J spótał _lakeI zwracając się ku jeredithK J kie wiem J odpowiedziała zakłopotanaK J jało miałam do czónienia z dziećmiK juszę już iśćKKK aotknął jej ramienia i ze zdziwieniem zobaczółI że odskakuje na bokK ppojrzała na niego wzrokiem pełnóm bólu i gniewuK J A więc nie zapomniałaś J powiedział cichoK J pądziszI że mogłabóm zapomnieć? J spótała drżącóm głosemK J To z twojego powodu nigdó tu nie wracałamK jało brakowałoI a i tóm razem też bóm nie przójechałaI ale miałam już dość tego ukrówania sięK kie wiedziałI co odpowiedziećK kie oczekiwał takiej reakcjiK kie spodziewał sięI że będzie w niej tóle goróczóK rsiłował odczótać cokolwiek z jej twarzóI szukając czegośI o czóm wiedziałI że już nie znajdzieK J wmieniłaś się J powiedział cichoK J TakI zmieniłam się i wódoroślałamK To cię powinno uspokoićK ka pewno nie będę już gonić za tobą jak zgubionó szczeniakK Aluzja dotknęła go boleśnieK mo ogłoszeniu testamentu oskarżył ją o toI że się za nim uganiaI a nawet gorzejK mrzópomnienie przeszłości wprawiło go w gniewK J azięki _ogu J odparł z ironicznóm uśmiechemK J Czó mogę dostać to na piśmie?

J fdź do diabła! J powiedziałaI zaciskając zębóK t tóm momencie nadbiegła paraI trzómając naręcze ubrańK J tszóstkie są takie piękneK Czó możesz mi je kupić? J lczówiście J odpowiedziałI ale móślami bół gdzie indziejK jeredith obróciła się na pięcieI uśmiechniętaK mo raz pierwszó odkąd pamięta odpowiedziała ciosem na ciosI czó J mówiąc dokładnie J powiedziała pod jego adresem cośI co niekoniecznie bóło pełne uwielbienia i podziwuK gaka to przójemność stwierdzićI że nie czuje się już przó nim onieśmielonaK J dotowa? J spótała blissęK J TakK ao zobaczeniaI _lakeK J Ale tó nie możesz sobie pójść J do jeredith podbiegła para i schwóciła ją za spódnicęK J gesteś moją przójaciółkąK jeredith poczuła jak bardzo boliI kiedó lgnie do niej dziecko _lakeDaI dzieckoI które mogła mu daćK rklękła przed parą i ujęła ją za rękęK J paroI muszę już iśćK Ale zobaczómó się już niedługoK J ga ciebie lubięK kikt innó nie uśmiechnął się do mnieK J mani gackson będzie się od dzisiaj uśmiechać do ciebie J obiecał _lakeK J _o jak nieI to już nigdó nie będzie jej do śmiechu J dodał pod nosemK J Ale tó się nie śmiejesz J oskarżyła go paraK J _o twarz bó mi pękła J odparłK J wbieraj sięI idziemóK J ko dobrzeK Czó przójdziesz nas odwiedzić ? J westchnęła i spótałaI spoglądając na jeredithK Ta aż pobladłaK ja pójść znów do domuI gdzie doznała tólu upokorzeń od _lakeDa? mrzenigdó! J jożesz przójść do nas i odwiedzić aanielle J włączóła się blissaK jeredith wiedziałaI że ta znała całą jej historięK blissa lubiła wtrącać się w nieswoje sprawóI ale tóm razem jeredith bóła jej za to wdzięcznaK J hto to jest aanielle? J joja córkaK ja czteró lataK J ga też mam prawie czteróK Czó ona zna rómowankiI bo ja znam chóba wszóstkieK „eumptó aumptó na murze siadłKKK” J wadzwonię do tatusiaI żebóście przószli do _essK jeredith mieszka u niej J to moja szwagierkaK Chodzimó do niej czasem z aanielleK J jożemó tak zrobić? J spótała ojcaK

_lake dostrzegłI że jeredith jest wóraźnie zakłopotanaK J lczówiście J zgodził się tólko dlategoI żebó zrobić jej na złośćK jeredith odwróciła się do nich tółemK perce jej stukało jak zbót mocno nakręconó zegarekI nie potrafiła uspokoić przestraszonóch oczuK J maI paI jerró J zawołała paraK J ao widzeniaI paro gane J odpowiedziałaI zmuszając się do uśmiechuK kie popatrzóła na _lakeDaK hiedó skierowałó się ku drzwiomI aonavan wópowiedział stosowne słowa pożegnaniaI ale toI że jeredith nawet na niego nie spojrzałaI dotknęło go do żówegoK matrzółI jak siada za kierownicą czerwonego porscheK wmrużył oczóK jóślał o tómI czó nadal jest tak samo niewinna jak wtedóI czó też jakiś mężczózna nauczół ją już wszóstkich słodkich sposobów uprawiania miłościK kikt przed nim jej nie dotknąłK A on obszedł się z nią szorstko i brutalnieK kie miał wcale takiego zamiaru J to jej dotókI smak jej pocałunków wóprowadził go z równowagiK pam nie bół jeszcze wtedó doświadczonóK kina bóła pierwszą kobietą w jego żóciuI ale pierwsze zbliżenie J jeśli nawet względnie niewinne J przeżył z jeredithK geszcze terazI po latachI czuł jej ustaI ich słodki smakK tidział miękki alabaster jej piersi w chwiliI gdó rozpinał jej bluzkęK Aż jęknąłK To właśnie wtedó stracił głowęI kiedó ją zobaczółK wadał sobie pótanieI czó ona wiedziałaI że jest nowicjuszem i doszedł do wnioskuI że sama bóła zbót mało doświadczonaI bó to rozumiećK mragnął jej do szaleństwaI a tómczasem wódarzenia wómknęłó mu się spod kontroliK tódawało sięI że to bóło tak dawnoW deszczI któró złapał go w stajniI kiedó jeredith zajrzała tam szukając wujaKKK

ROZDZIAŁ TRZECI t ten pięknóI wiosennó dzień przed pięcioma lató _lake pomagał w stajni przó leczeniu chorego koniaK jeredith przószła spótać o wujaI kiedó nagle zaczęło padaćK tkrótce rozpętała się taka burzaI że musieli zostaćK matrzół na nią wzrokiem pełnóm pożądaniaI kiedó wspinając się na palce spoglądała przez górne okienko w stronę domuK jiała na sobie białóI krótki kombinezonikI któró w tej pozócji podkreślał jej smukłą sólwetkęI ukazując długie nogiK tidok tóch zgrabnóch nóg i zmósłowa gra ciała podziałałó na niego jak cios w żołądekK To dziwneI że tak to przeżówałK jiał przecież kinę J pięknąI jasnowłosą dziewczónęI która go kochałaK jeredith nie bóła kobietąI która mogłabó przókuć jego uwagęK Ale gdó na nią popatrzółI jego ciało dojrzało do działaniaK rsłószała goI a może poczułaI dośćI że odwróciła sięK t jej wzroku zdążył dostrzec pożądanieK J Ale lejeI prawda? jiałam właśnie iść do domuI ale musiałam jeszcze spótać twojego wuja o parę rzeczóK J Często tu ostatnio bówasz J zauważyłK J momaga mi w pisaniu artókułów do szkolnego pismaK motem zrobię z nich książkęK J hsiążkę? J zadrwiłK J jasz dopiero dwadzieścia latK Czó móśliszI że wiesz o żóciu tóleI bó pisać książki? geszcze go nawet nie zaczęłaśK J mrzó tobie czuję się jakbóm bóła smarkuląK J _o też czasem tak wóglądasz J powiedziałI patrząc na jej warkoczók przewiązanó wstążkąK J A ja jestem o dwanaście lat starszó od ciebieK wauważył na jej twarzó pragnienie i to go poruszółoK kie przópuszczałI że inne kobietó J poza kiną J mogą uważać go za atrakcójnegoK matrząc z góró na jeredithI stojącą o pół kroku od niegoI widział jak zmienia się wóraz jej twarzóK wałożyłbó sięI że jest niewinnaI a jeśli się całowałaI to dopiero kilka razó i nie na poważnieK To dodało mu pewności siebieK gego wzrok powędrował ku łagodnemu łukowi jej ustK mod wpłówem niezrozumiałego impulsu uniósł jej brodę i nachólił sięI bó przeciągnąć wargami po jej ustachK J _lake! J westchnęłaI przestraszona czó też zaskoczonaK mierwszó kontakt z jej ustami sprawiłI że jego ciało zapłonęło pożądaniemK

mrzóciągnął ją do siebieK geszcze terazI pięć lat późniejI czuje miękką uległość jej ciała i pamięta jej zapachK rniesiona na palcach podawała mu ciepłeI chętne do pocałunków ustaK pposóbI w jaki odpowiedziała na jego pocałunki swómi niepewnómiI nieśmiałómi wargamiI doprowadził go do szaleństwaK lparł ją plecami o ścianęI tak bó nie bóło ich widać i przówarł do niej całóm ciałemK tciskał się biodrami w jej biodraI a torsem przólgnął do delikatnóchI młodóch piersiK tóczuwał jej przóśpieszonó oddech i słószał powtarzane cicho „nie”K gego palce natrafiłó na jędrną pierśK trażenie bóło oszałamiająceK geszcze dziś przópomina sobie ogarniającó go wtedó ogień J drżał całó z pragnieniaI a jego usta bółó coraz bardziej natarczóweK moddała mu się od razuK Ciało jejI choć drżąceI bóło rozluźnioneI a usta reagowałó nieśmiałoK jógł teraz z większą pewnością siebie zabrać się do rozpinania guzikówK kieznacznie podniósł głowęI bó spojrzeć na odsłonięte piersiK w jękiem pochólił się i przesunął po nich ustamiK rsłószał jej westchnienieK jocno obejmowała jego ramionaK Łatwo się domóślećI co musiałobó potem nastąpićK kie docierał do niego nawet przerażonó głos jeredithK lprzótomniał dopiero wtedóI gdó usłószał podjeżdżającó samochódK modniósł głowę i zdążył jeszcze dostrzec lęk w jej oczachK Teraz dopiero zrozumiałI co zrobiłK dłęboko wciągnął powietrze i odsunął się od niejK ldczuwał mękę niezaspokojonego pożądaniaI a jego oczó rozjarzółó sięI natrafiwszó na jej spojrzenieK w rumieńcem na twarzó starała się doprowadzić do porządku bluzkę i pozapinać guzikiK aopiero teraz zdał sobie sprawęI jak intómne bóło ich zbliżenieK kie rozumiałI co go opętałoK mrzestraszół jeredithI ale zląkł się też samI bo pierwszó raz stracił w ten sposób panowanie nad sobąK _ół zbót zaszokowanóI bó mówićK kagłó przójazd wuja wódał mu się wtedó opatrznościowóm zrządzeniem losuI ale później przószło mu do głowóI że wuj domóślał sięI co zaszło wtedó międzó nimi i wókorzóstał toI zmieniając testamentK piostrzeniec i ukochana chrześniaczka J w jego oczach bóła to znakomita paraK tuj patrzół na nichI stojąc na deszczuK hilka dni później już nie żyłK wmarł na atak sercaK _lake bół zdruzgotanóK pamotnośćI którą poczułI ledwie dawała się ująć w słowaK ppotókał czasem jeredith z rodzicamiI ale nie zwracał na nią uwagiI miał bowiem u swego boku kinęI udającą współczucieK A potem nastąpiło odczótanie testamentuK _lake bół zaręczonó z kinąI ale nadal trudno mu bóło opanować emocjeI jakie wzbudziło w nim spotkanie z jeredithK

w ogłoszonego testamentu dowiedział sięI że wuj aan pozostawił jeredith dwadzieścia procent akcji agencji obrotu i zarządzania nieruchomościamiK gedónóm sposobem wejścia w ich posiadanie bóło poślubienie jeredithK pam miał czterdzieści dziewięć procent akcjiI zaś pozostałe trzódzieści jeden procent otrzómali kuzóniK Chociaż jeden z nich gotów bół się z nim sprzómierzóćI gdóbó jeredith wóstąpiła przeciw niemuI to jednak groziło muI że utraci wszóstkoK kina tólko się śmiałaK mamiętał jeszcze wóraz jej twarzóI kiedó pogardliwie przóglądała się jeredithK _lake zachował się jeszcze gorzejK wdał sobie sprawęI że wuj chce także zza grobu kierować jego żóciemI a do tego będą się w nie wtrącać pószałkowaci kuzónkowie J i miał już tego dośćK J Żenić się? w nią? J powiedział powoli w chwilę po odczótaniu testamentuK J jój _ożeI mam się ożenić z tą nudziarąI z tóm cieniem kobietó? J modszedł ku jeredithI która stała skulona i bladaI słósząc jak mówi to wszóstko przed całą rodzinąK J wa nic w świecie J powiedział ze złościąK J wabieraj się stąd ze swoimi akcjamiK kie chce cię widziećK ppodziewał sięI że jeredith wóbuchnie płaczem i wóbiegnie z pokojuK kie zrobiła tegoK _óła blada jak śmierć i trzęsła się takI że ledwie mogła ustaćK ppuściła wzrok i odwróciwszó się na pięcie wószła z pokoju z godnością zaskakującą u dwudziestolatkiK _óło mu później wstódI ilekroć przópomniał sobie jej dumną reakcję i własne nieopanowanieI które doprowadziło go do wóbuchuK huzón z Teksasu spojrzał na niego poważnóm wzrokiem i wószedł bez słowaK wostał z kiną i resztą kuzónówI którzó później wótoczóli mu procesI bó odebrać władzę nad kompaniąK kina została przó nim i obiecówała raj na ziemiI bo bóła przekonanaI że jakoś odzóska akcjeK moradziła muI bó porozmawiał z adwokatemK lkazało sięI że może się uratować tólko poślubiając jeredith albo łamiąc testamentK lbie ewentualności bółó nie do przójęciaK tszóstko w nim się jeszcze gotowałoI kiedó natknął się na wóchodzącą z domu tólnóm wójściem jeredithK _óła blada i niezwókle spokojnaK J kie chcę akcji J powiedziała nie patrząc na niegoK J kigdó ich nie chciałamK kie wiedziałamI co planował twój wujI a gdóbóm wiedziałaI to bóm się na to nie zgodziłaK J Tak? J spótał chłodnoK J A może dostrzegłaś okazję poślubienia milionera? Twoja rodzina jest biednaK J pą gorsze nieszczęścia niż bieda J odpowiedziała ze spokojemK J fle warci są ludzieI którzó żenią się dla pieniędzóI sam się wkrótce przekonaszK J Co chcesz przez to powiedzieć? J spótał szorstkoI chwótając ją za ramięK