ROZDZIAŁ PIERWSZY
Todd Burke usiadł pewniej na rozklekotanym krześle i zaczął przyglądać
się uważnie otoczonemu barierką placowi, na którym odbywało się rodeo.
Poprawił na głowie stetsona, a następnie zerknął na buty i nogawki spodni. Nie
pomyślał o tym, że rodeo to nie kościół. Od wielu lat nie pracował u ojca, a
ostatnie występy jeździeckie Cherry też już poszły w zapomnienie.
Myśl o córce sprawiła mu wyraźną przyjemność. Ta dziewczyna
naprawdę nieźle radziła sobie z koniem. Brakowało jej tylko pewności siebie.
Była żona Todda nie pochwalała tej nagłej pasji. Ale Todd był dumny z córki.
Dzięki niej z mniejszą przykrością wspominał swoje małżeństwo zakończone
sześć lat temu szybkim rozwodem. Sąd przyznał mu wówczas opiekę nad
Cherry, ponieważ Marie i jej nowy mąż byli zbyt pochłonięci interesami, żeby
zająć się dziewczynką.
Obecnie Cherry była czternastoletnią pannicą i od czasu do czasu mogła
mu nawet pomóc w prowadzeniu firmy komputerowej. Jednak Todd często
czynił sobie wyrzuty, że nie poświęca córce dostatecznie dużo czasu i uwagi.
Cóż, był przecież dyrektorem firmy i nie mógł wszystkiego zrzucać na
podwładnych.
Ale praca nudziła go coraz bardziej. Miał już za sobą najtrudniejszy, ale
jednocześnie najciekawszy okres. Zarobił miliony i teraz pozostawało mu
odcinanie kuponów od tego, co wypracował wcześniej. Miał nadzieję, że
parotygodniowy urlop w czasie wakacji Cherry pozwoli mu znaleźć coś
nowego, ekscytującego w jego życiu i pracy, jednak szybko stwierdził, że już
samo myślenie o tym za bardzo go nuży. Teraz czekał niecierpliwie na występ
córki. Przyjechali do Jacobsville, ponieważ miał tu wystąpić ulubiony jeździec
Cherry. Zresztą miasteczko położone było niedaleko Victorii, gdzie znajdowała
się teksaska siedziba firmy. Nie planowali udziału dziewczynki w konkursie.
Córka spytała pod wpływem nagłego impulsu, czy może wystąpić, a on w końcu
się zgodził. Nie liczyli na wiele, ponieważ poziom rodeo był wysoki, a Cherry
mogła co najwyżej uchodzić za zdolną amatorkę.
Głos spikera wyrwał go z zamyślenia. Usłyszał swoje nazwisko, a
następnie zobaczył postać w kapeluszu z szerokim rondem. Przez moment miał
wrażenie, że to on sam wyjechał na arenę. Cherry miała podobną sylwetkę,
zwłaszcza teraz, kiedy siedziała pochylona na koniu. Todd obserwował jej
przejazd i serce w nim zamarło. Cherry popełniała podstawowe błędy. Oboje
wiedzieli, że nie wygra rodeo, ale Todd liczył po cichu na to, że przynajmniej
nie będzie ostatnia.
- Ależ to kompromitujące - usłyszał jakiś żeński głos. - Ta dziewczyna
nigdy nie będzie dobra. Wprawdzie zupełnie nieźle trzyma się na koniu, ale po
prostu nie potrafi jeździć. Czegoś jej brakuje.
Todd wzdrygnął się na dźwięk tego głosu. Dosłyszał w nim poczucie
wyższości, którego tak nie znosił. Zwłaszcza jeśli ktoś mówił o jego córce.
Szybko też obejrzał się, żeby sprawdzić, kto pozwala sobie na podobne uwagi.
Kiedy w końcu dostrzegł tę kobietę, jego serce zabiło mocniej.
Piękna wysoka blondynka, która tak obcesowo potraktowała umiejętności
Cherry, zaczęła mówić o sobie towarzyszącemu jej mężczyźnie. Stwierdziła, że
czuje się świetnie i że jest u szczytu formy. Nawet noga doskwiera jej mniej niż
zwykle. Oczywiście będzie musiała uważać na plecy, ale to już drobnostka.
Najważniejsze, że znów pokaże się na rodeo.
Oparła się o barierkę i raz jeszcze spojrzała na Cherry. Dziewczynka
wykonywała zwrot. Zachowywała się tak, jakby usłyszała jej uwagę i to
speszyło ją jeszcze bardziej. Jane zrobiło się głupio. Młodociana zawodniczka
najwyraźniej bała się gwałtownych manewrów. Powiedziała o tym stojącemu
obok kowbojowi, a on skinął głową. Ta Chenny czy Cherry musiała być
nowicjuszką, ponieważ Jane nigdy nie słyszała jej nazwiska, a przecież od wielu
lat brała udział (i wygrywała!) w różnych zawodach.
Jane nie miała ochoty na dalsze obserwacje. Postanowiła rozprostować
nogi. Skierowała się więc do wyjścia, nie rozglądając się dokoła. Nagle na jej
drodze pojawił się ubłocony męski but. Podniosła wzrok, żeby sprawdzić, co się
dzieje. Dostrzegła dryblasa w nieokreślonym wieku, o ciężkim, stalowym
spojrzeniu. Nawet nie podniósł się z krzesła. Wyciągnął po prostu nogę i
zagrodził jej przejście.
Jane otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale mężczyzna odezwał się
pierwszy:
- Kto pani pozwolił krytykować tę dziewczynę?! - huknął na nią. -
Wszystko słyszałem! Taka lalunia jak pani nie powinna w ogóle zabierać głosu
w tych sprawach!
Jane spojrzała na niego ze zdumieniem. Nie, ten facet również nie
pokazywał się na rodeach. A przynajmniej nie w Teksasie.
- Kim pani jest? Modelką? Pewnie pracuje pani tutaj na rodeo, co? Jako
hostessa…
Todd aż zaśmiał się w duchu, ponieważ blondynka wyglądała na zupełnie
zbitą z pantałyku. Wpatrywała się w niego z otwartymi ustami, jakby ujrzała
jakieś dziwne zwierzę.
- Czy pani w ogóle rozumie moje pytanie? - dodał po chwili, patrząc na
nią z politowaniem.
Jane powoli zaczynała dochodzić do siebie. Nie spodziewała się takiego
ataku i potrzebowała czasu, żeby ochłonąć.
- Doskonale rozumiem - powiedziała twardym, ostro brzmiącym głosem. -
Nie mam jednak zamiaru odpowiadać na podobne impertynencje. Chciałabym
przejść. - Wskazała nogę, która spoczywała przed nią niby szlaban.
- Nie tędy. - Mężczyzna zarechotał, najwyraźniej bardzo z siebie
zadowolony.
- A właśnie, że tędy.
Jane schyliła się, syknęła, ponieważ poczuła nagły ból w plecach, a
następnie chwyciła nogę mężczyzny, uniosła ją do góry i pchnęła lekko.
Wiedziała, że rozchwiane krzesło nie wytrzyma tego naporu. Siedzący obok
kowboje, którzy obserwowali jazdy z kamiennymi twarzami, teraz nie potrafili
ukryć rozbawienia. Mężczyzna zaczął gramolić się z ziemi, ale to już nie
interesowało Jane. Ruszyła do wyjścia, gdzie czekał jej opiekun, pomocnik i
najlepszy przyjaciel, Tim Harley.
Tim nawet nie starał się ukryć dezaprobaty, ale mimo to przyprowadził jej
ulubionego wałacha, Nawiasa. Jane zacisnęła wargi i spróbowała go dosiąść.
- Nie powinnaś dzisiaj jeździć - gderał Tim. - Masz jeszcze czas. Przecież
widzę, co się dzieje.
- Ależ, Tim! Przecież nie mogłam nie przyjąć zaproszenia. Byłoby ci
wstyd za mnie, sam przyznaj - tłumaczyła, starając się nie myśleć o bólu.
- Nikt nie oczekiwał, że wystąpisz - ciągnął Harley. - Wszyscy myśleli, że
po prostu pokażesz się na rodeo. Wiesz, jako wielokrotna zwyciężczyni.
Jane usadowiła się w siodle. W samą porę, ponieważ zauważyła, że zbliża
się do niej dryblas w szarym stetsonie. Na szczęście inni jeźdźcy już ją otoczyli i
ruszyła na plac. Jane była tutaj legendą. Niestety, musiała przed rokiem
zakończyć występy. Jednak wszyscy ją jeszcze dobrze pamiętali.
- Proszę państwa - rozległ się głos spikera. - Oto Jane Parker.
Najpiękniejsza i najlepsza. Zwyciężczyni wielu zawodów. Obecnie, jak wiecie,
nie występuje, ale wciąż wspaniale trzyma się na koniu.
Jane posłała uśmiech wiwatującym tłumom. Był to prawdziwy wyczyn,
zważywszy, że plecy bolały ją jak licho. Z trudem utrzymywała się na koniu.
Bob Harris wyszedł na plac i wręczył jej pamiątkową rozetkę.
- Nawet nie próbuj zsiadać - powiedział, zasłoniwszy dłonią mikrofon.
Posłuchała jego rady.
- Proszę państwa, proszę o chwilę uwagi. - Głos Boba znów rozbrzmiewał
z pełną siłą. - Wszyscy współczujemy Jane z powodu tragicznej śmierci ojca,
Orena Parkera, wspaniałego jeźdźca i dwukrotnego mistrza świata w rzutach
lassem. Organizatorzy tego rodeo chcieliby uczcić jego pamięć. Jane, przyjmij
od nas tę pamiątkową rozetkę i wiedz, że jesteśmy z tobą. Proszę państwa, Jane
Parker!
Zgromadzeni na rodeo widzowie znowu zaczęli wiwatować. Jane uniosła
do góry rozetkę, a następnie przypięła ją sobie do piersi. Bob podał jej mikrofon.
Podziękowała w krótkich, lecz serdecznych słowach za pamięć i w obawie, że
za chwilę spadnie z konia, skierowała się szybko do wyjścia.
W końcu znalazła się poza placem. Jednak tutaj czekała na nią pierwsza
niespodzianka - nie mogła zsiąść z konia. Zaraz też pojawiła się i druga w
postaci gniewnego kowboja o stalowym spojrzeniu. Mężczyzna chwycił
wędzidło i skrzywił z pogardą usta.
- Patrzcie, patrzcie, kto by powiedział, że taka z ciebie mistrzyni. - Bez
ogródek zaczął jej mówić per "ty". - Siedzisz na tym koniu, jakbyś połknęła kij.
Dawno nie widziałem kogoś, kto jeździłby gorzej.
Uśmiechnął się do niej kpiąco, a następnie mrugnął porozumiewawczo.
- A może sędziowie zwracali uwagę na inne twoje walory, co?
Jane z pewnością kopnęłaby go w twarz, gdyby nie to, że plecy bolały ją
nieludzko. Siły opuściły ją zupełnie. Pobladła tylko z wyczerpania i złości.
- Tfu! - splunął arogancki kowboj. - Nie wiedziałem, że jesteś taka.
Zupełnie bez ikry.
- Trzymaj się, Jane! Już idę! - dobiegł do niej głos opiekuna.
Odwróciła się trochę, żeby móc go widzieć. Biegł do niej z rozwianą
brodą. Zmarszczone czoło i grymas na twarzy powodowały, że wyglądał na
starszego, niż był w rzeczywistości.
- Mam nadzieję, że odechce ci się niemądrych popisów - ciągnął Tim. - I
co? Nie możesz zsiąść z konia? Dobrze, zaraz ci pomogę. Tylko spokojnie. Nie
musisz się spieszyć.
Tim pogładził ją delikatnie po nodze. Jane poczuła się nieco lepiej.
- Czy zawsze trzeba jej pomagać zsiadać z konia? - drwił dalej
nieznajomy. - Wydawało mi się, że gwiazdy rodeo powinny same sobie z tym
radzić.
Mężczyzna nie mówił z teksaskim akcentem. W ogóle trudno było
określić, skąd pochodzi. Tim łypnął na niego niechętnie.
- Niech pan lepiej uważa, bo napyta pan sobie biedy - powiedział. -
Ludzie tutaj są spokojni, ale pewnych rzeczy nie będą tolerować. Zwłaszcza
jeśli idzie o Jane. No chodź, myszko - zwrócił się bezpośrednio do swojej
ulubienicy. - Jakoś sobie z tym poradzimy.
Nieznajomy wciąż patrzył na nich i chyba coś mu powoli zaczęło świtać,
Po pierwsze zauważył, że twarz blondynki jest biała jak prześcieradło, a po
drugie, że zaciska zęby tak, jakby walczyła z bólem.
Stary mężczyzna, który pomagał jej zsiąść z konia, nie wyglądał na
siłacza. Był niski i zasuszony. W zasadzie tylko jego gęsta, długa broda
sprawiała wrażenie potężnej. Można by pomyśleć, że należała do kogoś innego.
Todd przesunął się nieco do przodu.
- Zaraz, może pomogę.
Tim zmierzył go badawczym wzrokiem i natychmiast skinieniem głowy
wyraził aprobatę. Jeśli nawet nieznajomy nie był zbyt mądry, to z całą
pewnością bardzo silny.
- Niech pan pamięta, że nie może upaść - powiedział.
- Inaczej nawet gorset jej nie pomoże.
Gorset? Tak, to wiele wyjaśniało. Todd wyczuł go pod palcami, kiedy
chwycił dziewczynę wpół. Drżała na całym ciele. Dostrzegł też łzy płynące z jej
oczu.
- Nie mogę - szepnęła. - Nie mam siły.
- Niech pani chwyci mnie za szyję. - Todd natychmiast powrócił do
oficjalnych form. - Trzeba tylko unieść nogę, reszta pójdzie łatwo.
Bruzdy na czole Tima jeszcze się pogłębiły.
- Nie przejmuj się, Tim - powiedziała słabym głosem. - Na pewno sobie
poradzę, skoro już udało mi się dosiąść konia.
Ból ponownie przeszył jej ciało. Tym razem był jeszcze silniejszy. Jednak
Jane nawet nie jęknęła. Przywarła tylko z całej siły do ciała nieznajomego, jakby
to była ostatnia deska ratunku.
- Dokąd teraz? - spytał mężczyzna, kiedy znalazła się w jego ramionach.
Tim podrapał się w czoło i rozejrzał bezradnie dokoła. Dlaczego nie
pomyślał o tym wcześniej? Przecież Jane nie będzie mogła chodzić po takiej
jeździe.
- Tam - powiedział w końcu, wskazując samochód z przyczepą, stojący
kilkadziesiąt metrów dalej.
Todd ruszył w jego kierunku. Drzwi do przyczepy były otwarte.
Wewnątrz znajdował się wózek na kółkach, a także niewielka kanapa. Twarz
jasnowłosego kowboja zasępiła się na widok wózka.
- Mówiłem ci, mówiłem setki razy - gderał Tim. - Popatrz, co narobiłaś.
Znowu rehabilitacja się przedłuży.
- Nie, tylko nie tam - jęknęła dziewczyna na widok wózka.
- Tam ci będzie najlepiej - mruknął Tim.
- Nie, wolę usiąść na kanapie.
Todd przystanął zdezorientowany przed otwartym samochodem.
- Proszę, wolę kanapę - powtórzyła Jane, drżąc z bólu.
- Zaraz dam ci środki przeciwbólowe.
Tim wskoczył pierwszy do przyczepy i zaczął myszkować w niewielkiej
kuchence. Todd posadził dziewczynę na kanapie najdelikatniej, jak potrafił.
- Dziękuję - szepnęła.
- Zdaje się, że zrobiłem z siebie strasznego idiotę - powiedział. - Ale moja
córka wcale nie jest taka zła. Dopiero zaczęła się uczyć.
Jane powoli kojarzyła fakty. Musiała chwilę pomyśleć, żeby przypomnieć
sobie to, co wydarzyło się, zanim poczuła potworny ból. Po chwili jednak
zrozumiała całą sytuację. Postępowanie mężczyzny wydało jej się bardziej
racjonalne, co nie znaczyło, że je pochwalała.
- Przykro mi, że tak pan odebrał moją krytykę - powiedziała po chwili
namysłu. - Wcale nie uważam, żeby pańska córka była zła. Chodzi o to, że po
prostu boi się zwrotów. To, niestety, widać. Ktoś powinien jej pomóc, żeby
nauczyła się radzić sobie ze strachem.
- Umiem jeździć konno, ale to wszystko - stwierdził nieznajomy. - Nie
znam się na rodeo, mimo że w Wyoming jest ono prawie tak popularne jak w
Teksasie.
- Jesteście z Wyoming? - zapytała.
- Tak. Przenieśliśmy się tu parę tygodni temu, żeby… żeby… - Nie
wiedział czemu, ale nie chciał powiedzieć tej kobiecie o rozwijającej się firmie.
- Żeby być bliżej matki Cherry. Tak ma na imię moja córka - dodał po chwili.
Obecność Marie w Victorii nie miała najmniejszego wpływu na tę
decyzję. Zresztą nie wiedzieli w ogóle, że tam mieszka. Ona również
przeprowadziła się w te okolice zupełnie niedawno.
Todd spojrzał na blondynkę. Wyglądała na zdziwioną jego
wyjaśnieniami, ale nie pytała o nic.
- Och, rozwiedliśmy się jakiś czas temu - powiedział. - Matka Cherry
zamieszkała w Victorii ze swoim drugim mężem.
Jane skinęła głową.
- Czy pańska była żona jeździ konno? - spytała. - Może mogłaby uczyć
Cherry.
Oczy nieznajomego pociemniały.
- Wprost nienawidzi koni - odparł. - Od początku była przeciwna temu
występowi. Ale Cherry to uwielbia. Ćwiczyła całymi dniami.
- No tak, zabrakło tylko kogoś, kto by jej pomógł - powiedziała Jane.
Zrobiło jej się smutno. Wyglądało na to, że mała wychowywała się bez
matki. Jane wiedziała, co to znaczy. Jej mama zmarła na zapalenie płuc, kiedy
ona jeszcze chodziła do szkoły.
Spojrzała na mężczyznę. Powiedział, że pochodzą z Wyoming. To
wyjaśniało, dlaczego mówił z tak dziwnym akcentem. Ból nieoczekiwanie
znowu dał znać o sobie. Jane syknęła, nie przygotowana na nowy atak, i
poczuła, że robi jej się słabo. Musiała położyć się na kanapie.
Tim wrócił po chwili z kuchni. Podał jej butelkę z colą i dwa proszki.
Jane połknęła je natychmiast.
- Uff, zaraz będzie lepiej - westchnęła, opadając ponownie na wyściełane
siedzenie.
- Nic pani nie jest?
- Nie, nie, już dobrze - odparła.
Todd nie miał tu już nic do roboty. Pożegnał się i wyszedł z przyczepy.
Po chwili jednak dopędził go Tim.
- Nie podziękowałem panu jeszcze za pomoc - powiedział.
- Drobnostka - mruknął Todd. - Co jej się stało?
Tim westchnął ciężko.
- Miała wypadek samochodowy - wyjaśnił. - Jej ojciec zginął na miejscu,
a Jane tkwiła w samochodzie przez parę godzin, zanim przyszła pomoc. Lekarze
myśleli, że złamała kręgosłup.
Todd skrzywił się boleśnie, jakby przydarzyło się to jemu samemu.
- O nie, na szczęście nie było tak źle - uspokoił go Tim. - Okazało się, że
wypadł jej dysk. To na szczęście mniej poważne, chociaż bolesne i trudne do
wyleczenia. Nawet po paru latach mogą się odzywać jakieś bóle.
- Rozumiem. - Todd pokiwał głową.
Tim uśmiechnął się i pogładził swoją gęstą brodę.
- Na szczęście Jane się nie poddała. Lekarze mówili, że nigdy nie widzieli
kogoś takiego. Tylko dzięki olbrzymiemu wysiłkowi woli udało jej się wstać tak
szybko z wózka. Ona zawsze musi być najlepsza. Ma to po ojcu. Na pewno
byłby z niej teraz dumny. Oczywiście, Jane nigdy już nie weźmie udziału w
zawodach.
- Po co więc, do licha, wsiadła dzisiaj na konia?!
Tim pokiwał głową.
- Chciała pokazać wszystkim, że się nie poddała i nie podda - odparł po
prostu. - Wie pan… Przepraszam, jak brzmi pana nazwisko, bo nie dosłyszałem?
- Burke. Todd Burke.
- Ja nazywam się Tim Harley. Miło mi pana poznać.
Mężczyźni uścisnęli sobie prawice.
- Więc wie pan, panie Burke, czasami trzeba zrobić coś głupiego, żeby
zamanifestować swoją postawę. Byłem temu przeciwny, ale oczywiście
rozumiem Jane.
Todd pokiwał głową. W zasadzie nie było już nic do dodania. Pożegnał
się z Timem i skierował w stronę placu, z którego odpływali kolejni widzowie.
Czuł się dziwnie. Nigdy nie spotkał tak upartej i dumnej kobiety. Nie miał
wątpliwości co do tego, że za jakiś czas znowu dosiądzie ona konia.
Żałował też, że ich znajomość zaczęła się właśnie w ten sposób.
Jasnowłosa Jane na pewno chciała dobrze. Jej krytyka nie była przecież
złośliwa. Todd nie od dziś wiedział, że jest przewrażliwiony na punkcie córki.
Cherry była przecież jego jedynym dzieckiem, jedyną radością. Chciał, żeby
spotykało ją wszystko, co najlepsze.
Bez trudu odnalazł córkę, która rozmawiała właśnie z jednym z młodych
kowbojów.
- Tato, widziałeś ją?! - wykrzyknęła. - Tę panią z jasnymi włosami?! To
była sama Jane Parker!
Todd spojrzał na młodego kowboja, a ten przygarbił się, zaczerwienił, a
następnie zniknął z pola ich widzenia.
- Tak, widziałem. Zaniosłem ją nawet do samochodu.
- Kogo? Chyba nie Jane Parker? Gdzie jest ten chłopak? Był przecież taki
miły.
Todd pogłaskał córkę po głowie.
- Przykro mi, kochanie, ale zdaje się, że go spłoszyłem - stwierdził z
westchnieniem. - Sama wiesz, że w takich sytuacjach zachowuję się jak słoń w
składzie porcelany.
Cherry rozglądała się jeszcze przez chwilę, ale później dała temu spokój.
- Kogo niosłeś? Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- Twoją idolkę. Jane Parker. Ma teraz jakieś problemy z plecami i nie
może jeździć.
Cherry zmarszczyła czoło.
- Słyszałam, że zrezygnowała z występów, ale nie wiedziałam nic o
kontuzji - powiedziała. - Przyjechałam tu specjalnie dla niej. Widziałam film z
zeszłorocznego rodeo i, mówię ci, była fan-ta-sty-czna!
Toddowi trudno było dzielić entuzjazm córki. Zwłaszcza po tym, co się
zdarzyło.
- No tak, ja też nie wiedziałem nic o jej kontuzji - westchnął. - Wszyscy
popełniamy błędy.
Cherry spojrzała z zaciekawieniem na ojca, ale jego mina nie skłaniała do
drążenia tematu. Todd był chmurny i wyraźnie z czegoś niezadowolony. Po
chwili jednak rozpogodził się i położył dłoń na ramieniu córki.
- To twoje pierwsze rodeo - powiedział. - Dziwnym trafem organizatorzy
nie przyznali ci żadnego trofeum, ale może mógłbym ci to jakoś wynagrodzić?
Córka uśmiechnęła się i spojrzała mu prosto w oczy.
- Naprawdę, tato? Wiesz, tak chciałabym porozmawiać z Jane Parker.
Możesz mnie z nią poznać?
Todd chrząknął. Czy powinien powiedzieć córce, co sądzi o jej jeździe
uwielbiana przez nią mistrzyni?
- Jest bardzo ładna - dodała Cherry, nie czekając na odpowiedź. - Mama
też jest ładna, ale nie aż tak.
Dziewczynka posmutniała na wspomnienie matki. Spuściła głowę i
spojrzała na czubki swoich butów do konnej jazdy.
- Mama nie może się ze mną spotkać w przyszłym tygodniu. Będzie
zajęta. Wspominała ci o tym?
- Mhm.
Nie chciał mówić Cherry, że pokłócili się z tego powodu. Marie starała
się unikać spotkań z córką. Zwłaszcza jeśli w pobliżu znajdował się jej nowy
mąż, dla którego opuściła ich sześć lat temu.
- Zupełnie nie wiem, co ona w nim widzi - ciągnęła Cherry, lustrując
swoje buty. - Ciągle mu się coś nie podoba, a poza tym nie lubi ani zwierząt, ani
dzieci. Jak można z kimś takim wytrzymać? - Głos zaczął jej drżeć
niebezpiecznie.
Todd pogładził córkę po ramieniu. Wiedział, że mimo wielu
nieporozumień wciąż kocha matkę i czeka na spotkanie z nią. Nie znosiła tylko
nowego męża Marie. Zresztą było to uczucie odwzajemnione.
- No wiesz, on jest bardzo inteligentny. I napisał książkę. Podobno stała
się bestsellerem.
- Przecież ty też jesteś inteligentny i bogaty - argumentowała Cherry.
- To co innego. Ja sam doszedłem do wszystkiego. Nie mam dyplomu
uniwersyteckiego.
Cherry zachichotała.
- On też nie - powiedziała. - Słyszałam, jak mama mówiła przez telefon,
że nie skończył studiów. Oczywiście on tego nie słyszał.
Todd ponownie pogładził ją po ramieniu.
- Nie przejmuj się tym wszystkim. Najważniejsze, żeby mama była
szczęśliwa.
- Nie kochasz jej już? - spytała Cherry powodowana nagłym impulsem.
Todd zafrasował się. Nigdy wcześniej nie rozmawiali tak szczerze o tym,
co się stało. Wydawało mu się, że córka nie jest na ryle dojrzała, żeby móc to
wszystko zrozumieć.
- W każdym razie nie tak, żeby móc ponownie się z nią ożenić - odparł. -
Małżeństwo wymaga dobrej woli dwojga osób. Twoja mama miała już dosyć
czekania, kiedy wrócę z pracy. Dlatego odeszła.
- Mnie też miała dosyć - szepnęła Cherry.
Twarz Todda wykrzywiła się w nagłym grymasie.
- Nie, to nieprawda. Mama wciąż cię kocha… po swojemu. Powinnaś to
zrozumieć.
- Tak, rozumiem, rozumiem. - Cherry zaczęła kiwać głową. - Wiem też,
że powinieneś pomyśleć o ponownym małżeństwie. Co z tobą będzie, kiedy ja
wyjdę za mąż? Todd stłumił uśmiech.
- Zostanę sam.
- Właśnie! - triumfowała córka. - Dlatego, jeśli nie chcesz mamy,
powinieneś pomyśleć o jakiejś innej żonie. Już ja się tym zajmę. - Cherry nagle
spoważniała. - Chciałabym pójść jesienią do szkoły w Victorii. Mam już dosyć
tego internatu.
- Nigdy mi o tym nie mówiłaś.
- Nie chciałam - przyznała niechętnie. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę z
tych wakacji. Nie przeszkadza mi nawet twoja praca. I tak będziemy się
widywać częściej niż zwykle.
Todd z trudem przełknął ślinę. Starał się nie patrzeć w szare, podobne do
jego własnych, oczy córki.
- Więc, hm… Stwierdziłem, że należy mi się dłuższy urlop i że… że
chętnie spędziłbym z tobą parę tygodni.
Cherry aż podskoczyła do góry. Wiadomość ucieszyła ją tak bardzo, że
nie zwróciła najmniejszej uwagi na ślady nieszczerości w jego głosie. Todd
zastanawiał się właśnie, jak uda mu się przetrwać bez pracy. Stwierdził jednak,
że gotów jest wiele poświęcić, byle tylko Cherry była zadowolona.
Wyglądało na to, że córka zapomniała zupełnie o Jane Parker. On jednak
wciąż o niej pamiętał.
- To cudownie, tato. Będziesz moim trenerem. Pewnie nie zauważyłeś, ale
ciągle mam problemy - paplała Cherry. - Zwłaszcza ze zwrotami.
Todd skinął głową.
- Wiesz, myślę, że da się coś z tym zrobić.
- Co?
- Potem ci powiem - powiedział z tajemniczą miną. - Na razie chciałbym
coś zjeść. Wprost umieram z głodu.
- Ja też - zawtórowała mu Cherry.
- To co? Pojedziemy może do chińskiej restauracji? - zapytał.
- Świetny pomysł! - Cherry po raz kolejny podskoczyła do góry. Wsiedli
do starego forda, którego Todd wypożyczył po oddaniu ferrari do przeglądu.
Samochód zarzęził, kiedy Todd przekręcił kluczyk w stacyjce, w końcu jednak
zapalił. Po chwiii mknęli już w stronę miasteczka, zostawiając za sobą tuman
kurzu.
Znalezienie chińskiej restauracji okazało się dosyć trudne, ponieważ w
Jacobsville był tylko jeden taki lokal. Poza tym znajdowało się tu mnóstwo
barów i restauracji oferujących potrawy z grilla czy z rożna. Po skończonym
posiłku mieli jeszcze trochę czasu na rozmowę, a następnie znów pojechali na
rodeo. Zaczynała się właśnie popołudniowa część zawodów. Cherry miała przed
sobą jeszcze jeden występ.
Tym razem obiecała, że da z siebie wszystko, ale przejazd wokół beczek
znów jej nie wyszedł. Skończyła zebrawszy słabe oklaski i skierowała się na
wybieg. Todd widział, że córka z trudem tłumi łzy.
- No, no, nie przejmuj się - powiedział, chcąc ją pocieszyć. - Jeszcze
wszystko przed tobą.
- Nie, to nie ma sensu - stwierdziła, wycierając odruchowo suche już
oczy. - Po prostu nie umiem jeździć. Trzeba się z tym pogodzić.
Todd zatoczył ręką szeroki krąg.
- Czy wiesz, jak wyglądałby ten plac, gdyby wszyscy rezygnowali po
pierwszym nieudanym występie? - spytał. - Być może zostałoby tutaj paru
zawodników, a może nie byłoby nikogo! Czy wiesz, co stałoby się ze mną,
gdybym zrezygnował z pracy po pierwszej porażce?
Cherry udało się jakoś uśmiechnąć.
- Nie byłbyś potentatem komputerowym - stwierdziła po prostu. - A
propos, nad czym teraz pracujesz?
- Nad programem dla księgowych - odparł, zadowolony, że córka
zapomniała o niedawnej porażce.
- Ee, księgowość, nudy. - Cherry skrzywiła się. - Kto tego w ogóle
potrzebuje? Wszyscy u mnie w szkole uważają, że osiągnąłeś szczyty, jeśli idzie
o gry.
Todd omal nie wybuchnął śmiechem.
- Cieszę się z tego - powiedział. - Nie mogę jednak zapominać o małych
firmach, które potrzebują tego programu. Pamiętaj, że…
Todd chciał już zaczął wykład na ulubiony temat, ale przerwał mu
radosny pisk Cherry. Spojrzał na córkę, nie bardzo wiedząc, co się stało, a
następnie skierował wzrok tam, gdzie dziewczynka patrzyła z przejęciem i
zachwytem.
- To Jane Parker! - zawołała do ojca.
Jednak początkowy zachwyt ustąpił miejsca smutkowi. Jane Parker
siedziała na wózku inwalidzkim. Wyglądała na zmęczoną i przygnębioną. Tim
wiózł ją w kierunku ich domu na kółkach, do którego teraz doczepiono jeszcze
przyczepę dla koni. Wszystko wskazywało na to, że chcą już odjechać.
Todd nie mógł na to pozwolić. Już wcześniej przyszło mu do głowy, że
mógłby poprosić jasnowłosą mistrzynię, by udzieliła Cherry paru lekcji. Dzięki
temu córka miałaby znakomitą trenerkę, a Jane nowe zajęcie. Todd nie wątpił,
że wszystko poszłoby doskonale.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Pani Parker! - krzyknął Todd.
Jane obejrzała się za siebie i zauważyła mężczyznę z jasnowłosą
dziewczynką. Zacisnęła dłonie na poręczach inwalidzkiego wózka. Spotkanie z
Toddem Burkę było ostatnią rzeczą, na którą miałaby ochotę.
- Słucham? - spytała, siląc się na uśmiech. Nie lubiła, gdy widywano ją na
wózku.
- To moja córka, Cherry - przedstawił dziewczynkę. - Chciała panią
poznać.
Jane skrzywiła się mimowolnie. Oczywiście jej nikt nie zapytał o zdanie.
- Bardzo mi miło.
- Co się pani stało? Czy coś panią boli? - dopytywała się Cherry. - To był
wypadek, prawda?
Jane skrzywiła się jeszcze bardziej.
- Pani Parker rzeczywiście miała wypadek - odparł Todd. - Nie powinnaś
o to pytać.
Na twarzy Cherry pojawił się rumieniec.
- Przepraszam. Naprawdę bardzo mi przykro - powiedziała i nie zrażona
pierwszym niepowodzeniem, podeszła do wózka. Kucnęła przy nim i spojrzała
Jane prosto w oczy. - Jest pani naprawdę wspaniała. Widziałam wszystkie
kasety z pani występami. Nie mogłam przyjeżdżać na rodea, ale tatuś kupił mi
filmy. To było naprawdę świetne. Chciałabym tak jeździć. Niestety, ciągle mam
problemy ze zwrotami. Tatuś nie może mi pomóc, bo nie jest trenerem - paplała
dziewczynka. - Czy będzie pani jeszcze mogła jeździć?
- Cherry! - zagrzmiał Todd.
- W porządku - powiedziała słabym głosem Jane. Oczy dziewczynki były
czyste i jasne. Nie było w nich fałszu ani zakłamania. Jane rozluźniła się trochę.
Najbardziej bała się udawanego współczucia.
- Nie - odparła szczerze, po chwili zastanowienia. - Lekarze twierdzą, że
nie będę mogła jeździć konno. A w każdym razie nie będę startować w
zawodach.
- Szkoda, że nie mogę pani pomóc - westchnęła Cherry. - W przyszłości
chciałabym zostać chirurgiem. Zdecydowałam się zdawać biologię i
matematykę na egzaminie końcowym. Tata mówi, że mogłabym potem
rozpocząć naukę u Johnsa Hopkinsa. To najlepsza akademia medyczna w kraju.
Jane uśmiechnęła się i tym razem wypadło to znacznie naturalniej.
- Chirurgiem? - powtórzyła. - Nie znałam nikogo, kto miałby takie plany.
Cherry rozpromieniła się.
- To teraz już pani zna - stwierdziła. - Szkoda, że pani wyjeżdża, bo
chciałam się poradzić w sprawie tych zwrotów. Coś mnie paraliżuje i nie
potrafię ich dobrze wykonać. To śmieszne, prawda? A przecież wcale nie boję
się na przykład widoku krwi.
Jane skinęła głową, chociaż tak naprawdę nie słyszała pytania. Patrzyła na
promienną twarz Cherry i czuła się pusta w środku. Jeszcze parę lat temu
przypominała tę jasnowłosą dziewczynkę. Gdzie zniknęła radość, beztroska,
olbrzymi głód życia?
- Co? Nie, niestety - odparła Jane, gdy zrozumiała, że Cherry pyta ją, czy
nie może dłużej zostać, - Jestem zmęczona, poza tym mamy dzisiaj wywiady…
- Wywiady? - przerwała jej Cherry. - Dla radia czy telewizji?
Kobieta na wózku pokręciła smutno głową.
- Nic z tych rzeczy - odparła. - Daliśmy ogłoszenie do gazet, że
potrzebujemy zarządcy na ranczu. Nie znamy się na tym z Timem. Od śmierci
taty straciliśmy mnóstwo pieniędzy - wyznała na koniec.
- Mój tata zna się świetnie na finansach - oznajmiła z niewinną minką
Cherry. - Naprawdę potrafi dokonać cudów. Sam prowadzi książki swojej fir…
- To znaczy małej firmy komputerowej, dla której pracuję - wpadł jej w
słowo Todd.
Miał nadzieję, że córka domyśli się, o co chodzi. I rzeczywiście; co
prawda była nieco zdziwiona, ale nie powróciła już do kwestii jego firmy.
Tim i Jane spojrzeli po sobie, a następnie utkwili spojrzenia w Toddzie.
- Umie pan prowadzić księgi rachunkowe? - zapytał Tim, kładąc akcent
na ostatnich słowach, żeby nie było wątpliwości, o co mu chodzi.
- Jasne.
Tim pochylił się nad Jane i rzekł cicho:
- Domek zarządcy stoi pusty, od kiedy przeprowadziliśmy się z Meg do
głównego budynku. Mogłabyś udzielać dziecku lekcji jazdy konnej, zamiast
snuć się godzinami po domu.
Cherry zastanawiała się, czy nie powinna się obrazić za "dziecko",
natomiast Todd obserwował całą scenę z nie ukrywanym rozbawieniem.
- Ależ, Tim! On pewnie już ma pracę! - Mimo wysiłków Jane mówiła na
tyle głośno, że bez trudu ją usłyszał.
- Pracuję w Victorii dla… - zawahał się - małej firmy. Ale mam sporo
wolnego czasu. Z przyjemnością spróbowałbym czegoś nowego.
Jane spojrzała na swoje dłonie, a następnie na stopy ustawione na
podpórce przy wózku.
- Tak chciałabym nauczyć się porządnie jeździć - westchnęła, może
nazbyt teatralnie, Cherry. - Teraz to nawet szkoda pieniędzy taty na wpisowe.
Jane podniosła wzrok. Mężczyzna o stalowym spojrzeniu stał przed nią i
czekał na decyzję. Przy okazji nieźle się chyba bawił.
- Nie zatrudni pana - stwierdził Tim. - Jest zbyt dumna, żeby przyznać, że
właśnie o kogoś takiego jej chodziło. Woli tkwić cały dzień na ganku i użalać
się nad sobą.
- Do diabła! - warknęła Jane. Chciała wstać, ale nie mogła.
- Widzi pan. Nie chce się poddać. Może wygląda jak malowana lala, ale
potrafi walczyć. Szkoda tylko, że nie chce słuchać dobrych rad.
Todd pokiwał z uznaniem głową. Kobieta na wózku z pewnością
zasługiwała na szacunek.
- Proponuję dwutygodniową próbę - powiedział w końcu. - Oboje
zorientujemy się, jak nam się razem pracuje. Naprawdę znam się na
księgowości. Poza tym w tak krótkim czasie nie będę mógł narobić wielu szkód.
- I tak niewiele nam może zaszkodzić - stwierdził Tim, kierując te słowa
bardziej do szefowej niż Todda.
Jane ważyła przez chwilę w myśli wszystkie za i przeciw. Jej zaufanie
wzbudził fakt, że Todd ma córkę. Oznaczało to, że pragnie stabilizacji. Bała się
samotnych mężczyzn, z których każdy mógł się okazać złodziejem albo kimś
jeszcze gorszym.
- Możemy spróbować - zdecydowała w końcu. - Niestety, nie mieliśmy
ostatnio zbyt dużych zysków, więc pensja będzie niska. - Podała sumę. - Do
tego dochodzi zakwaterowanie i wyżywienie. Oczywiście zrozumiem, jeśli uzna
pan, że to za mało.
Todd podrapał się w brodę.
- Może być - powiedział. - Ale pod warunkiem, że uda mi się utrzymać
obecną pracę. Mogę dojeżdżać do Victorii wieczorami.
Starał się nie patrzeć na córkę. Gdyby to zrobił, Cherry na pewno by się
jakoś zdradziła albo oboje wybuchnęliby śmiechem.
- A co na to pański szef?
- Och, to bardzo wyrozumiały człowiek - odparł Todd. - Jestem w końcu
samotnym ojcem, prawda?
Jane skinęła głową.
- Dobrze. Musimy już jechać. Możecie teraz załatwić swoje sprawy.
Oczywiście jeśli nie chcecie zostać jeszcze jakiś czas na rodeo.
Ojciec i córka spojrzeli na siebie.
- My też jedziemy - zdecydowała Cherry. - Mam już dosyć rodeo. Jestem
zdegustowana i załamana swoim występem.
- Nie przesadzaj - powiedziała Jane. - Strach jest czymś naturalnym.
Każdy go przeżywa.
- Pani też się bała?
Jane skinęła głową. Nie dodała tylko, że pozbyła się strachu na długo
przed pierwszym występem.
- Zaraz wszystko przygotuję - powiedział Tim. - Może wydaje wam się
dziwne, że chciało nam się brać ten dom na kółkach, żeby przejechać
kilkanaście kilometrów, ale chodziło o wygodę Jane.
Brodaty mężczyzna otworzył drzwi przyczepy i pchnął w tym kierunku
wózek. Todd natychmiast pospieszył mu z pomocą.
- Ja się nią zajmę - powiedział.
Tim odetchnął z ulgą. Jane nie była ciężka, ale jego kręgosłup był w coraz
gorszym stanie. Todd uniósł jego szefową lekko jak piórko i posadził na kanapie
w przyczepie.
- Co zrobić z tym? - spytał, wskazując wózek.
- Też włożyć do środka - odparł Tim. - Później zaprowadzę go na miejsce.
Todd wstawił więc wózek do przyczepy, a potem wysłuchał dokładnych
instrukcji Tima dotyczących drogi na ranczo. Następnie samochód odjechał, a
ojciec i córka długo jeszcze patrzyli za nim.
- Naprawdę chcesz to zrobić, tato? A co będzie, jak się Jane dowie?
- Później będziemy się o to martwić - odparł Todd. - Prowadzenie rancza
to prawdziwe wyzwanie dla finansisty, a ty nauczysz się lepiej jeździć. - Po
chwili dodał jeszcze poważniejszym tonem: - Myślę, że obie strony mogą na
tym skorzystać.
- A co z firmą? - Cherry nie dawała mu spokoju.
- No cóż, mam dobrych pracowników. Poza tym wziąłem urlop. -
Pogłaskał dziewczynkę po głowie. - Potraktujmy to jak wakacyjny wypad.
Przynajmniej pobędziemy trochę razem.
- Świetny pomysł - zgodziła się. - Potem przecież będę musiała wrócić do
szkoły.
Zawiesiła głos, ale ojciec nie podjął tematu. Najwyraźniej myślał o czymś
innym.
- Powinieneś być milszy dla pani Parker - powiedziała w końcu.
- Obawiam się, że ona mnie nie lubi - odparł Todd, rozkładając ręce.
- Ty jej też nie lubisz, prawda? - spytała Cherry, przyglądając się mu
ukradkiem.
- Ee, nie jest tak źle - mruknął.
- Dlaczego więc chcesz jej pomóc, skoro jej nie lubisz? - dopytywała się
córka.
Todd nie znał odpowiedzi na to pytanie. Sam się zastanawiał, co w niego
wstąpiło. Jane Parker wcale mu się nie podobała. Pewnie jeszcze rok temu była
trzpiotowatą panienką, która robiła słodkie oczy do wszystkich mężczyzn w
okolicy. Jednak cóż, teraz dotknęło ją nieszczęście i trzeba jej jakoś pomóc.
- Trochę mi jej szkoda - powiedział bez przekonania.
Cherry skinęła głową. Najwidoczniej ta odpowiedź ją zadowoliła.
- Mnie też - stwierdziła. - Ale nie możemy się z tym zdradzić. Jest bardzo
dumna.
Skinął głową.
- I w gorącej wodzie kąpana - dodał.
- Właśnie. Skąd my to znamy? - podchwyciła córka.
Todd udał, że nie zrozumiał aluzji.
Szybko dotarli do luksusowego domu, który Todd niedawno kupił w
Victorii, i zabrali się do pakowania najpotrzebniejszych rzeczy. Z trudem udało
im się wyjaśnić gospodyni imieniem Rosa, że wyjeżdżają.
- Co? Już? - dopytywała się kobieta. - Przecież państwo prawie tutaj nie
mieszkali!
Obiecali, że wkrótce wrócą, i pomknęli wynajętym fordem w stronę
Jacobsville, gdzie mieli odnaleźć ranczo Parkerów. Udało im się to bez trudu.
Dom i obejście nie przedstawiały szczególnie budującego widoku.
Rozległe pastwisko ogrodzono płotem łatanym drutem kolczastym, co miało
odstraszyć bydło. Stara stodoła miała niewątpliwie jedną zaletę - tę, że stała.
Dom, wokół którego rosły śliczne kwiaty, z całą pewnością wymagał remontu, a
przynajmniej odmalowania, a stara droga, biegnąca obok wiatraka, bardziej
przypominała bezdroże niż jakikolwiek uczęszczany szlak. Była piaszczysta, nie
pokryta nawet żwirem, a w jej zagłębieniach zgromadziła się woda po ostatnim
deszczu.
Todd i Cherry zatrzymali forda na podwórku, za samochodem z
przyczepą. Od razu zauważyli, że schodki prowadzące na ganek są spróchniałe,
a jedyny nowy fragment domu to podjazd zrobiony z desek, zapewne dla wózka.
W głębi posesji znajdował się budynek, który mógł, przy dużej dozie
optymizmu, uchodzić za garaż, a dalej, w bujnej, nie koszonej trawie stał
domek. Todd domyślił się, że w nim właśnie mają zamieszkać. Miał nadzieję, że
jest w nim więcej niż jeden pokój.
Ku ich zaskoczeniu okazało się, że to nie wszystko. Za ich domkiem
znajdował się jeszcze jeden, nowszy budynek. Znacznie mniejszy niż wielkie
domisko przy podwórku, ale z pewnością wygodny, zwłaszcza w lecie. Na jego
ganku stały nawet fotele na biegunach.
- Witamy - powiedział Tim, zbliżając się do nich.
Todd uścisnął mu dłoń.
- Już jesteśmy - oznajmił, jakby nie było to oczywiste.
- Czy tam możemy złożyć nasze rzeczy?
Todd skinął dłonią w kierunku domku, ale Tim pokręcił przecząco głową.
- Nie, nie. Tam mieszka stary Hughes. Pomaga mi trochę przy bydle, ale
już niewiele może. Jest zmęczony i schorowany. Pracuje tutaj od dziecka.
Dopiero za dwa lata przejdzie na emeryturę i będzie mógł gdzieś się przenieść.
Zamieszkacie tam.
Todd odetchnął, widząc, że Tim wskazuje mniejszy z dwóch domów.
Jego córka również wyraźnie poweselała.
- Oczywiście ten dom jest trochę zaniedbany - ciągnął Tim. - Wszystko
tutaj wymaga naprawy, tylko nie ma komu jej przeprowadzić. Zatrudniamy
jeszcze trzy osoby, głównie na godziny. Ale mają dosyć pracy przy ogrodzeniu i
maszynach.
Domek, w którym się znaleźli, wcale nie był w najgorszym stanie. Miał
trzy sypialnie i niewielką bawialnię, a w wyglądającej na nie używaną kuchni
znaleźli niewielki piecyk, czajnik i lodówkę.
- Mogłabym się nauczyć gotować - zauważyła Cherry.
- Daj spokój. Masz na to jeszcze sporo czasu - stwierdził Todd.
- Oczywiście, nie musisz - powiedział Tim. - Będziecie jedli razem z
nami. Ale jeśli chcesz, moja żona cię nauczy gotować. Nigdy nie mieliśmy
własnych dzieci, więc Meg chętnie zajmuje się cudzymi.
Cherry znowu poczuła się dotknięta określeniem "dziecko", ale stary
brodacz patrzył na nią z tak miłym i rozbrajającym uśmiechem, że nie potrafiła
się długo gniewać. Dla kogoś w tym wieku musiała jeszcze być oseskiem.
- Jak czuje się pani Parker? - spytała w końcu.
Wesołe błyski w oczach Tima natychmiast zgasły. Stary zasępił się.
- Kiepsko - mruknął. - Położyła się, ale ciągle ma bóle. Mówiłem jej, że
nie powinna wsiadać na konia, ale mnie nie słuchała. Zawsze taka była. Od
dziecka kpiła sobie ze mnie w żywe oczy. Szkoda, że zabrakło jej ojca. Miał na
nią dobry wpływ.
- Dosiadanie konia rzeczywiście było niepotrzebne - zgodził się Todd.
- Niepotrzebne?! Wręcz szkodliwe! A wszystko dlatego, że jakiś dureń
napisał w gazecie, że Jane pewnie zjawi się na rodeo w wózku inwalidzkim.
Rysy Todda stężały w nagłym przypływie złości.
- Co to była za gazeta? - spytał.
- Jakiś tygodnik, który wychodzi w Jacobsville - odparł Tim. - Nie
powinna brać sobie tego do serca. To sprawka tego dzieciaka od Sikesów.
Skończył niedawno szkołę dziennikarską i wydaje mu się, że może sobie na
wszystko pozwolić.
Todd zapamiętał to nazwisko. Na przyszłość.
- Czy przyjedzie tu jakiś lekarz?
- Oczywiście. To przyjaciel domu. Jego ojciec trzymał Jane do chrztu.
Jeśli będzie zajęty, to przyśle swoją zastępczynię, Lou. Miał tyle roboty, że
musiał…
- Ten doktor nie jest żonaty? - Todd przerwał staremu.
Tim potrząsnął przecząco głową.
- Nie. Kochał się kiedyś w Jane, ale po wypadku z nim zerwała. Poza tym
to było jeszcze przed Lou… A Jane nie chce się z nikim wiązać.
- Przecież wstanie kiedyś z tego wózka.
Stary westchnął i szarpnął swoją wspaniałą brodę.
- Jednak bóle mogą się powtarzać. Poza tym nie będzie mogła brać
udziału w rodeo, a to dla niej przecież najważniejsze w życiu.
- To samo powiedziała Cherry - wymamrotał do siebie Todd.
Tim spojrzał na niego podejrzliwie.
- Mam nadzieję, że nie będzie pan chciał, no… wykorzystać Jane.
Todd uśmiechnął się i potrząsnął głową. Troskliwość starego wydała mu
się wzruszająca.
- Nie, nic z tych rzeczy. Mam za sobą nieudane małżeństwo, a nie jestem
na tyle cyniczny, żeby proponować jej chwilowy związek.
Tim odetchnął z ulgą, a następnie poklepał go po plecach, co nie było
łatwe, biorąc pod uwagę różnicę wzrostu.
- Na pewno się jakoś dogadamy - stwierdził. - Cieszę się, że pan tu jest.
Będę miał teraz trochę więcej wolnego czasu. Może uda mi się zreperować to i
owo. Przede wszystkim zajmę się schodami.
- Mogę pomóc - zgłosił się na ochotnika Todd. - Znam się trochę na
stolarce.
- Naprawdę?! - Stary spojrzał na niego uważnie. - To wspaniale! Mamy tu
jakieś narzędzia, bo ojciec Jane zajmował się robieniem mebli. To wszystko sam
wykonał.
Z kolei Todd zdziwił się na te słowa. Zarówno kredensy, jak i szafy w
wielkim, starym domu, do którego dotarli, wyglądały na dzieło profesjonalisty.
- No proszę! - powiedział, poklepując mijany stół. - To naprawdę świetna
robota.
Weszli do salonu, w którym znaleźli Jane wraz z Cherry. Dziewczynka
siedziała wpatrzona w swoją idolkę. Jane leżała blada na kanapie, ale chętnie
odpowiadała na pytania nieletniej amazonki.
- To długo nie potrwa - powiedział Tim, gładząc Jane po ramieniu. - Zaraz
powinien tu być lekarz.
- Dzięki, Tim - powiedziała słabym głosem.
Do tej pory starała się jakoś trzymać, ale teraz siły zaczęły ją opuszczać.
Nawet Cherry to zauważyła i przestała pytać o konie.
- Nie ma pani jakichś środków przeciwbólowych? -spytał szorstko Todd,
chcąc przynajmniej tonem zamaskować swój niepokój.
- Mam - szepnęła zbielałymi wargami. - Nie działają.
- A jak pani myśli, dlaczego? - Próbował utrzymać napastliwy ton, ale
głos mu się zaczął łamać. Ta Parker wyglądała naprawdę kiepsko.
- Nie wsiadłabym na konia, gdyby nie artykuł o rodeo. Ten facet nazwał
mnie kaleką.
Jane walczyła z sobą, żeby nie zacząć jęczeć.
- Dobrze, dobrze. Pojedziemy jutro z Cherry do miasteczka i każemy mu
zjeść to, co napisał. Na pewno się otruje.
Na bladej twarzy Jane pojawił się na chwilę uśmiech. Po chwili ustąpił
jednak grymasowi bólu.
- Zdaje się, że słyszę samochód - powiedział Tim. - To pewnie lekarz.
Chora wyraźnie się zmieszała. Todd spojrzał na nią, starając się zgadnąć,
o czym myśli. Jej uczucia względem doktora z pewnością nie były
jednoznaczne. Czy to możliwe, żeby go jednak kochała?
Odgłosy silnika umilkły i po chwili do salonu wszedł wysoki rudzielec.
Miał na sobie szary flanelowy garnitur, krawat na gumce i, rzecz rzadka w tych
okolicach, czyste, szare buty. Doktor postawił na stoliku czarną torbę i zdjął
kapelusz.
Todd obserwował go uważnie.
- Doktor Jebediah Coltrain - Tim przedstawił nowo przybyłego. - Kiedyś
wszyscy nazywali go po prostu: Rudzielec.
- Teraz już tego nie robią - powiedział doktor.
DIANA PALMER RODEO
ROZDZIAŁ PIERWSZY Todd Burke usiadł pewniej na rozklekotanym krześle i zaczął przyglądać się uważnie otoczonemu barierką placowi, na którym odbywało się rodeo. Poprawił na głowie stetsona, a następnie zerknął na buty i nogawki spodni. Nie pomyślał o tym, że rodeo to nie kościół. Od wielu lat nie pracował u ojca, a ostatnie występy jeździeckie Cherry też już poszły w zapomnienie. Myśl o córce sprawiła mu wyraźną przyjemność. Ta dziewczyna naprawdę nieźle radziła sobie z koniem. Brakowało jej tylko pewności siebie. Była żona Todda nie pochwalała tej nagłej pasji. Ale Todd był dumny z córki. Dzięki niej z mniejszą przykrością wspominał swoje małżeństwo zakończone sześć lat temu szybkim rozwodem. Sąd przyznał mu wówczas opiekę nad Cherry, ponieważ Marie i jej nowy mąż byli zbyt pochłonięci interesami, żeby zająć się dziewczynką. Obecnie Cherry była czternastoletnią pannicą i od czasu do czasu mogła mu nawet pomóc w prowadzeniu firmy komputerowej. Jednak Todd często czynił sobie wyrzuty, że nie poświęca córce dostatecznie dużo czasu i uwagi. Cóż, był przecież dyrektorem firmy i nie mógł wszystkiego zrzucać na podwładnych. Ale praca nudziła go coraz bardziej. Miał już za sobą najtrudniejszy, ale jednocześnie najciekawszy okres. Zarobił miliony i teraz pozostawało mu odcinanie kuponów od tego, co wypracował wcześniej. Miał nadzieję, że parotygodniowy urlop w czasie wakacji Cherry pozwoli mu znaleźć coś nowego, ekscytującego w jego życiu i pracy, jednak szybko stwierdził, że już samo myślenie o tym za bardzo go nuży. Teraz czekał niecierpliwie na występ córki. Przyjechali do Jacobsville, ponieważ miał tu wystąpić ulubiony jeździec Cherry. Zresztą miasteczko położone było niedaleko Victorii, gdzie znajdowała się teksaska siedziba firmy. Nie planowali udziału dziewczynki w konkursie. Córka spytała pod wpływem nagłego impulsu, czy może wystąpić, a on w końcu się zgodził. Nie liczyli na wiele, ponieważ poziom rodeo był wysoki, a Cherry mogła co najwyżej uchodzić za zdolną amatorkę. Głos spikera wyrwał go z zamyślenia. Usłyszał swoje nazwisko, a następnie zobaczył postać w kapeluszu z szerokim rondem. Przez moment miał wrażenie, że to on sam wyjechał na arenę. Cherry miała podobną sylwetkę, zwłaszcza teraz, kiedy siedziała pochylona na koniu. Todd obserwował jej przejazd i serce w nim zamarło. Cherry popełniała podstawowe błędy. Oboje
wiedzieli, że nie wygra rodeo, ale Todd liczył po cichu na to, że przynajmniej nie będzie ostatnia. - Ależ to kompromitujące - usłyszał jakiś żeński głos. - Ta dziewczyna nigdy nie będzie dobra. Wprawdzie zupełnie nieźle trzyma się na koniu, ale po prostu nie potrafi jeździć. Czegoś jej brakuje. Todd wzdrygnął się na dźwięk tego głosu. Dosłyszał w nim poczucie wyższości, którego tak nie znosił. Zwłaszcza jeśli ktoś mówił o jego córce. Szybko też obejrzał się, żeby sprawdzić, kto pozwala sobie na podobne uwagi. Kiedy w końcu dostrzegł tę kobietę, jego serce zabiło mocniej. Piękna wysoka blondynka, która tak obcesowo potraktowała umiejętności Cherry, zaczęła mówić o sobie towarzyszącemu jej mężczyźnie. Stwierdziła, że czuje się świetnie i że jest u szczytu formy. Nawet noga doskwiera jej mniej niż zwykle. Oczywiście będzie musiała uważać na plecy, ale to już drobnostka. Najważniejsze, że znów pokaże się na rodeo. Oparła się o barierkę i raz jeszcze spojrzała na Cherry. Dziewczynka wykonywała zwrot. Zachowywała się tak, jakby usłyszała jej uwagę i to speszyło ją jeszcze bardziej. Jane zrobiło się głupio. Młodociana zawodniczka najwyraźniej bała się gwałtownych manewrów. Powiedziała o tym stojącemu obok kowbojowi, a on skinął głową. Ta Chenny czy Cherry musiała być nowicjuszką, ponieważ Jane nigdy nie słyszała jej nazwiska, a przecież od wielu lat brała udział (i wygrywała!) w różnych zawodach. Jane nie miała ochoty na dalsze obserwacje. Postanowiła rozprostować nogi. Skierowała się więc do wyjścia, nie rozglądając się dokoła. Nagle na jej drodze pojawił się ubłocony męski but. Podniosła wzrok, żeby sprawdzić, co się dzieje. Dostrzegła dryblasa w nieokreślonym wieku, o ciężkim, stalowym spojrzeniu. Nawet nie podniósł się z krzesła. Wyciągnął po prostu nogę i zagrodził jej przejście. Jane otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale mężczyzna odezwał się pierwszy: - Kto pani pozwolił krytykować tę dziewczynę?! - huknął na nią. - Wszystko słyszałem! Taka lalunia jak pani nie powinna w ogóle zabierać głosu w tych sprawach! Jane spojrzała na niego ze zdumieniem. Nie, ten facet również nie pokazywał się na rodeach. A przynajmniej nie w Teksasie.
- Kim pani jest? Modelką? Pewnie pracuje pani tutaj na rodeo, co? Jako hostessa… Todd aż zaśmiał się w duchu, ponieważ blondynka wyglądała na zupełnie zbitą z pantałyku. Wpatrywała się w niego z otwartymi ustami, jakby ujrzała jakieś dziwne zwierzę. - Czy pani w ogóle rozumie moje pytanie? - dodał po chwili, patrząc na nią z politowaniem. Jane powoli zaczynała dochodzić do siebie. Nie spodziewała się takiego ataku i potrzebowała czasu, żeby ochłonąć. - Doskonale rozumiem - powiedziała twardym, ostro brzmiącym głosem. - Nie mam jednak zamiaru odpowiadać na podobne impertynencje. Chciałabym przejść. - Wskazała nogę, która spoczywała przed nią niby szlaban. - Nie tędy. - Mężczyzna zarechotał, najwyraźniej bardzo z siebie zadowolony. - A właśnie, że tędy. Jane schyliła się, syknęła, ponieważ poczuła nagły ból w plecach, a następnie chwyciła nogę mężczyzny, uniosła ją do góry i pchnęła lekko. Wiedziała, że rozchwiane krzesło nie wytrzyma tego naporu. Siedzący obok kowboje, którzy obserwowali jazdy z kamiennymi twarzami, teraz nie potrafili ukryć rozbawienia. Mężczyzna zaczął gramolić się z ziemi, ale to już nie interesowało Jane. Ruszyła do wyjścia, gdzie czekał jej opiekun, pomocnik i najlepszy przyjaciel, Tim Harley. Tim nawet nie starał się ukryć dezaprobaty, ale mimo to przyprowadził jej ulubionego wałacha, Nawiasa. Jane zacisnęła wargi i spróbowała go dosiąść. - Nie powinnaś dzisiaj jeździć - gderał Tim. - Masz jeszcze czas. Przecież widzę, co się dzieje. - Ależ, Tim! Przecież nie mogłam nie przyjąć zaproszenia. Byłoby ci wstyd za mnie, sam przyznaj - tłumaczyła, starając się nie myśleć o bólu. - Nikt nie oczekiwał, że wystąpisz - ciągnął Harley. - Wszyscy myśleli, że po prostu pokażesz się na rodeo. Wiesz, jako wielokrotna zwyciężczyni. Jane usadowiła się w siodle. W samą porę, ponieważ zauważyła, że zbliża się do niej dryblas w szarym stetsonie. Na szczęście inni jeźdźcy już ją otoczyli i
ruszyła na plac. Jane była tutaj legendą. Niestety, musiała przed rokiem zakończyć występy. Jednak wszyscy ją jeszcze dobrze pamiętali. - Proszę państwa - rozległ się głos spikera. - Oto Jane Parker. Najpiękniejsza i najlepsza. Zwyciężczyni wielu zawodów. Obecnie, jak wiecie, nie występuje, ale wciąż wspaniale trzyma się na koniu. Jane posłała uśmiech wiwatującym tłumom. Był to prawdziwy wyczyn, zważywszy, że plecy bolały ją jak licho. Z trudem utrzymywała się na koniu. Bob Harris wyszedł na plac i wręczył jej pamiątkową rozetkę. - Nawet nie próbuj zsiadać - powiedział, zasłoniwszy dłonią mikrofon. Posłuchała jego rady. - Proszę państwa, proszę o chwilę uwagi. - Głos Boba znów rozbrzmiewał z pełną siłą. - Wszyscy współczujemy Jane z powodu tragicznej śmierci ojca, Orena Parkera, wspaniałego jeźdźca i dwukrotnego mistrza świata w rzutach lassem. Organizatorzy tego rodeo chcieliby uczcić jego pamięć. Jane, przyjmij od nas tę pamiątkową rozetkę i wiedz, że jesteśmy z tobą. Proszę państwa, Jane Parker! Zgromadzeni na rodeo widzowie znowu zaczęli wiwatować. Jane uniosła do góry rozetkę, a następnie przypięła ją sobie do piersi. Bob podał jej mikrofon. Podziękowała w krótkich, lecz serdecznych słowach za pamięć i w obawie, że za chwilę spadnie z konia, skierowała się szybko do wyjścia. W końcu znalazła się poza placem. Jednak tutaj czekała na nią pierwsza niespodzianka - nie mogła zsiąść z konia. Zaraz też pojawiła się i druga w postaci gniewnego kowboja o stalowym spojrzeniu. Mężczyzna chwycił wędzidło i skrzywił z pogardą usta. - Patrzcie, patrzcie, kto by powiedział, że taka z ciebie mistrzyni. - Bez ogródek zaczął jej mówić per "ty". - Siedzisz na tym koniu, jakbyś połknęła kij. Dawno nie widziałem kogoś, kto jeździłby gorzej. Uśmiechnął się do niej kpiąco, a następnie mrugnął porozumiewawczo. - A może sędziowie zwracali uwagę na inne twoje walory, co? Jane z pewnością kopnęłaby go w twarz, gdyby nie to, że plecy bolały ją nieludzko. Siły opuściły ją zupełnie. Pobladła tylko z wyczerpania i złości.
- Tfu! - splunął arogancki kowboj. - Nie wiedziałem, że jesteś taka. Zupełnie bez ikry. - Trzymaj się, Jane! Już idę! - dobiegł do niej głos opiekuna. Odwróciła się trochę, żeby móc go widzieć. Biegł do niej z rozwianą brodą. Zmarszczone czoło i grymas na twarzy powodowały, że wyglądał na starszego, niż był w rzeczywistości. - Mam nadzieję, że odechce ci się niemądrych popisów - ciągnął Tim. - I co? Nie możesz zsiąść z konia? Dobrze, zaraz ci pomogę. Tylko spokojnie. Nie musisz się spieszyć. Tim pogładził ją delikatnie po nodze. Jane poczuła się nieco lepiej. - Czy zawsze trzeba jej pomagać zsiadać z konia? - drwił dalej nieznajomy. - Wydawało mi się, że gwiazdy rodeo powinny same sobie z tym radzić. Mężczyzna nie mówił z teksaskim akcentem. W ogóle trudno było określić, skąd pochodzi. Tim łypnął na niego niechętnie. - Niech pan lepiej uważa, bo napyta pan sobie biedy - powiedział. - Ludzie tutaj są spokojni, ale pewnych rzeczy nie będą tolerować. Zwłaszcza jeśli idzie o Jane. No chodź, myszko - zwrócił się bezpośrednio do swojej ulubienicy. - Jakoś sobie z tym poradzimy. Nieznajomy wciąż patrzył na nich i chyba coś mu powoli zaczęło świtać, Po pierwsze zauważył, że twarz blondynki jest biała jak prześcieradło, a po drugie, że zaciska zęby tak, jakby walczyła z bólem. Stary mężczyzna, który pomagał jej zsiąść z konia, nie wyglądał na siłacza. Był niski i zasuszony. W zasadzie tylko jego gęsta, długa broda sprawiała wrażenie potężnej. Można by pomyśleć, że należała do kogoś innego. Todd przesunął się nieco do przodu. - Zaraz, może pomogę. Tim zmierzył go badawczym wzrokiem i natychmiast skinieniem głowy wyraził aprobatę. Jeśli nawet nieznajomy nie był zbyt mądry, to z całą pewnością bardzo silny. - Niech pan pamięta, że nie może upaść - powiedział.
- Inaczej nawet gorset jej nie pomoże. Gorset? Tak, to wiele wyjaśniało. Todd wyczuł go pod palcami, kiedy chwycił dziewczynę wpół. Drżała na całym ciele. Dostrzegł też łzy płynące z jej oczu. - Nie mogę - szepnęła. - Nie mam siły. - Niech pani chwyci mnie za szyję. - Todd natychmiast powrócił do oficjalnych form. - Trzeba tylko unieść nogę, reszta pójdzie łatwo. Bruzdy na czole Tima jeszcze się pogłębiły. - Nie przejmuj się, Tim - powiedziała słabym głosem. - Na pewno sobie poradzę, skoro już udało mi się dosiąść konia. Ból ponownie przeszył jej ciało. Tym razem był jeszcze silniejszy. Jednak Jane nawet nie jęknęła. Przywarła tylko z całej siły do ciała nieznajomego, jakby to była ostatnia deska ratunku. - Dokąd teraz? - spytał mężczyzna, kiedy znalazła się w jego ramionach. Tim podrapał się w czoło i rozejrzał bezradnie dokoła. Dlaczego nie pomyślał o tym wcześniej? Przecież Jane nie będzie mogła chodzić po takiej jeździe. - Tam - powiedział w końcu, wskazując samochód z przyczepą, stojący kilkadziesiąt metrów dalej. Todd ruszył w jego kierunku. Drzwi do przyczepy były otwarte. Wewnątrz znajdował się wózek na kółkach, a także niewielka kanapa. Twarz jasnowłosego kowboja zasępiła się na widok wózka. - Mówiłem ci, mówiłem setki razy - gderał Tim. - Popatrz, co narobiłaś. Znowu rehabilitacja się przedłuży. - Nie, tylko nie tam - jęknęła dziewczyna na widok wózka. - Tam ci będzie najlepiej - mruknął Tim. - Nie, wolę usiąść na kanapie. Todd przystanął zdezorientowany przed otwartym samochodem. - Proszę, wolę kanapę - powtórzyła Jane, drżąc z bólu.
- Zaraz dam ci środki przeciwbólowe. Tim wskoczył pierwszy do przyczepy i zaczął myszkować w niewielkiej kuchence. Todd posadził dziewczynę na kanapie najdelikatniej, jak potrafił. - Dziękuję - szepnęła. - Zdaje się, że zrobiłem z siebie strasznego idiotę - powiedział. - Ale moja córka wcale nie jest taka zła. Dopiero zaczęła się uczyć. Jane powoli kojarzyła fakty. Musiała chwilę pomyśleć, żeby przypomnieć sobie to, co wydarzyło się, zanim poczuła potworny ból. Po chwili jednak zrozumiała całą sytuację. Postępowanie mężczyzny wydało jej się bardziej racjonalne, co nie znaczyło, że je pochwalała. - Przykro mi, że tak pan odebrał moją krytykę - powiedziała po chwili namysłu. - Wcale nie uważam, żeby pańska córka była zła. Chodzi o to, że po prostu boi się zwrotów. To, niestety, widać. Ktoś powinien jej pomóc, żeby nauczyła się radzić sobie ze strachem. - Umiem jeździć konno, ale to wszystko - stwierdził nieznajomy. - Nie znam się na rodeo, mimo że w Wyoming jest ono prawie tak popularne jak w Teksasie. - Jesteście z Wyoming? - zapytała. - Tak. Przenieśliśmy się tu parę tygodni temu, żeby… żeby… - Nie wiedział czemu, ale nie chciał powiedzieć tej kobiecie o rozwijającej się firmie. - Żeby być bliżej matki Cherry. Tak ma na imię moja córka - dodał po chwili. Obecność Marie w Victorii nie miała najmniejszego wpływu na tę decyzję. Zresztą nie wiedzieli w ogóle, że tam mieszka. Ona również przeprowadziła się w te okolice zupełnie niedawno. Todd spojrzał na blondynkę. Wyglądała na zdziwioną jego wyjaśnieniami, ale nie pytała o nic. - Och, rozwiedliśmy się jakiś czas temu - powiedział. - Matka Cherry zamieszkała w Victorii ze swoim drugim mężem. Jane skinęła głową. - Czy pańska była żona jeździ konno? - spytała. - Może mogłaby uczyć Cherry.
Oczy nieznajomego pociemniały. - Wprost nienawidzi koni - odparł. - Od początku była przeciwna temu występowi. Ale Cherry to uwielbia. Ćwiczyła całymi dniami. - No tak, zabrakło tylko kogoś, kto by jej pomógł - powiedziała Jane. Zrobiło jej się smutno. Wyglądało na to, że mała wychowywała się bez matki. Jane wiedziała, co to znaczy. Jej mama zmarła na zapalenie płuc, kiedy ona jeszcze chodziła do szkoły. Spojrzała na mężczyznę. Powiedział, że pochodzą z Wyoming. To wyjaśniało, dlaczego mówił z tak dziwnym akcentem. Ból nieoczekiwanie znowu dał znać o sobie. Jane syknęła, nie przygotowana na nowy atak, i poczuła, że robi jej się słabo. Musiała położyć się na kanapie. Tim wrócił po chwili z kuchni. Podał jej butelkę z colą i dwa proszki. Jane połknęła je natychmiast. - Uff, zaraz będzie lepiej - westchnęła, opadając ponownie na wyściełane siedzenie. - Nic pani nie jest? - Nie, nie, już dobrze - odparła. Todd nie miał tu już nic do roboty. Pożegnał się i wyszedł z przyczepy. Po chwili jednak dopędził go Tim. - Nie podziękowałem panu jeszcze za pomoc - powiedział. - Drobnostka - mruknął Todd. - Co jej się stało? Tim westchnął ciężko. - Miała wypadek samochodowy - wyjaśnił. - Jej ojciec zginął na miejscu, a Jane tkwiła w samochodzie przez parę godzin, zanim przyszła pomoc. Lekarze myśleli, że złamała kręgosłup. Todd skrzywił się boleśnie, jakby przydarzyło się to jemu samemu. - O nie, na szczęście nie było tak źle - uspokoił go Tim. - Okazało się, że wypadł jej dysk. To na szczęście mniej poważne, chociaż bolesne i trudne do wyleczenia. Nawet po paru latach mogą się odzywać jakieś bóle.
- Rozumiem. - Todd pokiwał głową. Tim uśmiechnął się i pogładził swoją gęstą brodę. - Na szczęście Jane się nie poddała. Lekarze mówili, że nigdy nie widzieli kogoś takiego. Tylko dzięki olbrzymiemu wysiłkowi woli udało jej się wstać tak szybko z wózka. Ona zawsze musi być najlepsza. Ma to po ojcu. Na pewno byłby z niej teraz dumny. Oczywiście, Jane nigdy już nie weźmie udziału w zawodach. - Po co więc, do licha, wsiadła dzisiaj na konia?! Tim pokiwał głową. - Chciała pokazać wszystkim, że się nie poddała i nie podda - odparł po prostu. - Wie pan… Przepraszam, jak brzmi pana nazwisko, bo nie dosłyszałem? - Burke. Todd Burke. - Ja nazywam się Tim Harley. Miło mi pana poznać. Mężczyźni uścisnęli sobie prawice. - Więc wie pan, panie Burke, czasami trzeba zrobić coś głupiego, żeby zamanifestować swoją postawę. Byłem temu przeciwny, ale oczywiście rozumiem Jane. Todd pokiwał głową. W zasadzie nie było już nic do dodania. Pożegnał się z Timem i skierował w stronę placu, z którego odpływali kolejni widzowie. Czuł się dziwnie. Nigdy nie spotkał tak upartej i dumnej kobiety. Nie miał wątpliwości co do tego, że za jakiś czas znowu dosiądzie ona konia. Żałował też, że ich znajomość zaczęła się właśnie w ten sposób. Jasnowłosa Jane na pewno chciała dobrze. Jej krytyka nie była przecież złośliwa. Todd nie od dziś wiedział, że jest przewrażliwiony na punkcie córki. Cherry była przecież jego jedynym dzieckiem, jedyną radością. Chciał, żeby spotykało ją wszystko, co najlepsze. Bez trudu odnalazł córkę, która rozmawiała właśnie z jednym z młodych kowbojów. - Tato, widziałeś ją?! - wykrzyknęła. - Tę panią z jasnymi włosami?! To była sama Jane Parker!
Todd spojrzał na młodego kowboja, a ten przygarbił się, zaczerwienił, a następnie zniknął z pola ich widzenia. - Tak, widziałem. Zaniosłem ją nawet do samochodu. - Kogo? Chyba nie Jane Parker? Gdzie jest ten chłopak? Był przecież taki miły. Todd pogłaskał córkę po głowie. - Przykro mi, kochanie, ale zdaje się, że go spłoszyłem - stwierdził z westchnieniem. - Sama wiesz, że w takich sytuacjach zachowuję się jak słoń w składzie porcelany. Cherry rozglądała się jeszcze przez chwilę, ale później dała temu spokój. - Kogo niosłeś? Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. - Twoją idolkę. Jane Parker. Ma teraz jakieś problemy z plecami i nie może jeździć. Cherry zmarszczyła czoło. - Słyszałam, że zrezygnowała z występów, ale nie wiedziałam nic o kontuzji - powiedziała. - Przyjechałam tu specjalnie dla niej. Widziałam film z zeszłorocznego rodeo i, mówię ci, była fan-ta-sty-czna! Toddowi trudno było dzielić entuzjazm córki. Zwłaszcza po tym, co się zdarzyło. - No tak, ja też nie wiedziałem nic o jej kontuzji - westchnął. - Wszyscy popełniamy błędy. Cherry spojrzała z zaciekawieniem na ojca, ale jego mina nie skłaniała do drążenia tematu. Todd był chmurny i wyraźnie z czegoś niezadowolony. Po chwili jednak rozpogodził się i położył dłoń na ramieniu córki. - To twoje pierwsze rodeo - powiedział. - Dziwnym trafem organizatorzy nie przyznali ci żadnego trofeum, ale może mógłbym ci to jakoś wynagrodzić? Córka uśmiechnęła się i spojrzała mu prosto w oczy. - Naprawdę, tato? Wiesz, tak chciałabym porozmawiać z Jane Parker. Możesz mnie z nią poznać?
Todd chrząknął. Czy powinien powiedzieć córce, co sądzi o jej jeździe uwielbiana przez nią mistrzyni? - Jest bardzo ładna - dodała Cherry, nie czekając na odpowiedź. - Mama też jest ładna, ale nie aż tak. Dziewczynka posmutniała na wspomnienie matki. Spuściła głowę i spojrzała na czubki swoich butów do konnej jazdy. - Mama nie może się ze mną spotkać w przyszłym tygodniu. Będzie zajęta. Wspominała ci o tym? - Mhm. Nie chciał mówić Cherry, że pokłócili się z tego powodu. Marie starała się unikać spotkań z córką. Zwłaszcza jeśli w pobliżu znajdował się jej nowy mąż, dla którego opuściła ich sześć lat temu. - Zupełnie nie wiem, co ona w nim widzi - ciągnęła Cherry, lustrując swoje buty. - Ciągle mu się coś nie podoba, a poza tym nie lubi ani zwierząt, ani dzieci. Jak można z kimś takim wytrzymać? - Głos zaczął jej drżeć niebezpiecznie. Todd pogładził córkę po ramieniu. Wiedział, że mimo wielu nieporozumień wciąż kocha matkę i czeka na spotkanie z nią. Nie znosiła tylko nowego męża Marie. Zresztą było to uczucie odwzajemnione. - No wiesz, on jest bardzo inteligentny. I napisał książkę. Podobno stała się bestsellerem. - Przecież ty też jesteś inteligentny i bogaty - argumentowała Cherry. - To co innego. Ja sam doszedłem do wszystkiego. Nie mam dyplomu uniwersyteckiego. Cherry zachichotała. - On też nie - powiedziała. - Słyszałam, jak mama mówiła przez telefon, że nie skończył studiów. Oczywiście on tego nie słyszał. Todd ponownie pogładził ją po ramieniu. - Nie przejmuj się tym wszystkim. Najważniejsze, żeby mama była szczęśliwa.
- Nie kochasz jej już? - spytała Cherry powodowana nagłym impulsem. Todd zafrasował się. Nigdy wcześniej nie rozmawiali tak szczerze o tym, co się stało. Wydawało mu się, że córka nie jest na ryle dojrzała, żeby móc to wszystko zrozumieć. - W każdym razie nie tak, żeby móc ponownie się z nią ożenić - odparł. - Małżeństwo wymaga dobrej woli dwojga osób. Twoja mama miała już dosyć czekania, kiedy wrócę z pracy. Dlatego odeszła. - Mnie też miała dosyć - szepnęła Cherry. Twarz Todda wykrzywiła się w nagłym grymasie. - Nie, to nieprawda. Mama wciąż cię kocha… po swojemu. Powinnaś to zrozumieć. - Tak, rozumiem, rozumiem. - Cherry zaczęła kiwać głową. - Wiem też, że powinieneś pomyśleć o ponownym małżeństwie. Co z tobą będzie, kiedy ja wyjdę za mąż? Todd stłumił uśmiech. - Zostanę sam. - Właśnie! - triumfowała córka. - Dlatego, jeśli nie chcesz mamy, powinieneś pomyśleć o jakiejś innej żonie. Już ja się tym zajmę. - Cherry nagle spoważniała. - Chciałabym pójść jesienią do szkoły w Victorii. Mam już dosyć tego internatu. - Nigdy mi o tym nie mówiłaś. - Nie chciałam - przyznała niechętnie. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę z tych wakacji. Nie przeszkadza mi nawet twoja praca. I tak będziemy się widywać częściej niż zwykle. Todd z trudem przełknął ślinę. Starał się nie patrzeć w szare, podobne do jego własnych, oczy córki. - Więc, hm… Stwierdziłem, że należy mi się dłuższy urlop i że… że chętnie spędziłbym z tobą parę tygodni. Cherry aż podskoczyła do góry. Wiadomość ucieszyła ją tak bardzo, że nie zwróciła najmniejszej uwagi na ślady nieszczerości w jego głosie. Todd zastanawiał się właśnie, jak uda mu się przetrwać bez pracy. Stwierdził jednak, że gotów jest wiele poświęcić, byle tylko Cherry była zadowolona.
Wyglądało na to, że córka zapomniała zupełnie o Jane Parker. On jednak wciąż o niej pamiętał. - To cudownie, tato. Będziesz moim trenerem. Pewnie nie zauważyłeś, ale ciągle mam problemy - paplała Cherry. - Zwłaszcza ze zwrotami. Todd skinął głową. - Wiesz, myślę, że da się coś z tym zrobić. - Co? - Potem ci powiem - powiedział z tajemniczą miną. - Na razie chciałbym coś zjeść. Wprost umieram z głodu. - Ja też - zawtórowała mu Cherry. - To co? Pojedziemy może do chińskiej restauracji? - zapytał. - Świetny pomysł! - Cherry po raz kolejny podskoczyła do góry. Wsiedli do starego forda, którego Todd wypożyczył po oddaniu ferrari do przeglądu. Samochód zarzęził, kiedy Todd przekręcił kluczyk w stacyjce, w końcu jednak zapalił. Po chwiii mknęli już w stronę miasteczka, zostawiając za sobą tuman kurzu. Znalezienie chińskiej restauracji okazało się dosyć trudne, ponieważ w Jacobsville był tylko jeden taki lokal. Poza tym znajdowało się tu mnóstwo barów i restauracji oferujących potrawy z grilla czy z rożna. Po skończonym posiłku mieli jeszcze trochę czasu na rozmowę, a następnie znów pojechali na rodeo. Zaczynała się właśnie popołudniowa część zawodów. Cherry miała przed sobą jeszcze jeden występ. Tym razem obiecała, że da z siebie wszystko, ale przejazd wokół beczek znów jej nie wyszedł. Skończyła zebrawszy słabe oklaski i skierowała się na wybieg. Todd widział, że córka z trudem tłumi łzy. - No, no, nie przejmuj się - powiedział, chcąc ją pocieszyć. - Jeszcze wszystko przed tobą. - Nie, to nie ma sensu - stwierdziła, wycierając odruchowo suche już oczy. - Po prostu nie umiem jeździć. Trzeba się z tym pogodzić. Todd zatoczył ręką szeroki krąg.
- Czy wiesz, jak wyglądałby ten plac, gdyby wszyscy rezygnowali po pierwszym nieudanym występie? - spytał. - Być może zostałoby tutaj paru zawodników, a może nie byłoby nikogo! Czy wiesz, co stałoby się ze mną, gdybym zrezygnował z pracy po pierwszej porażce? Cherry udało się jakoś uśmiechnąć. - Nie byłbyś potentatem komputerowym - stwierdziła po prostu. - A propos, nad czym teraz pracujesz? - Nad programem dla księgowych - odparł, zadowolony, że córka zapomniała o niedawnej porażce. - Ee, księgowość, nudy. - Cherry skrzywiła się. - Kto tego w ogóle potrzebuje? Wszyscy u mnie w szkole uważają, że osiągnąłeś szczyty, jeśli idzie o gry. Todd omal nie wybuchnął śmiechem. - Cieszę się z tego - powiedział. - Nie mogę jednak zapominać o małych firmach, które potrzebują tego programu. Pamiętaj, że… Todd chciał już zaczął wykład na ulubiony temat, ale przerwał mu radosny pisk Cherry. Spojrzał na córkę, nie bardzo wiedząc, co się stało, a następnie skierował wzrok tam, gdzie dziewczynka patrzyła z przejęciem i zachwytem. - To Jane Parker! - zawołała do ojca. Jednak początkowy zachwyt ustąpił miejsca smutkowi. Jane Parker siedziała na wózku inwalidzkim. Wyglądała na zmęczoną i przygnębioną. Tim wiózł ją w kierunku ich domu na kółkach, do którego teraz doczepiono jeszcze przyczepę dla koni. Wszystko wskazywało na to, że chcą już odjechać. Todd nie mógł na to pozwolić. Już wcześniej przyszło mu do głowy, że mógłby poprosić jasnowłosą mistrzynię, by udzieliła Cherry paru lekcji. Dzięki temu córka miałaby znakomitą trenerkę, a Jane nowe zajęcie. Todd nie wątpił, że wszystko poszłoby doskonale.
ROZDZIAŁ DRUGI - Pani Parker! - krzyknął Todd. Jane obejrzała się za siebie i zauważyła mężczyznę z jasnowłosą dziewczynką. Zacisnęła dłonie na poręczach inwalidzkiego wózka. Spotkanie z Toddem Burkę było ostatnią rzeczą, na którą miałaby ochotę. - Słucham? - spytała, siląc się na uśmiech. Nie lubiła, gdy widywano ją na wózku. - To moja córka, Cherry - przedstawił dziewczynkę. - Chciała panią poznać. Jane skrzywiła się mimowolnie. Oczywiście jej nikt nie zapytał o zdanie. - Bardzo mi miło. - Co się pani stało? Czy coś panią boli? - dopytywała się Cherry. - To był wypadek, prawda? Jane skrzywiła się jeszcze bardziej. - Pani Parker rzeczywiście miała wypadek - odparł Todd. - Nie powinnaś o to pytać. Na twarzy Cherry pojawił się rumieniec. - Przepraszam. Naprawdę bardzo mi przykro - powiedziała i nie zrażona pierwszym niepowodzeniem, podeszła do wózka. Kucnęła przy nim i spojrzała Jane prosto w oczy. - Jest pani naprawdę wspaniała. Widziałam wszystkie kasety z pani występami. Nie mogłam przyjeżdżać na rodea, ale tatuś kupił mi filmy. To było naprawdę świetne. Chciałabym tak jeździć. Niestety, ciągle mam problemy ze zwrotami. Tatuś nie może mi pomóc, bo nie jest trenerem - paplała dziewczynka. - Czy będzie pani jeszcze mogła jeździć? - Cherry! - zagrzmiał Todd.
- W porządku - powiedziała słabym głosem Jane. Oczy dziewczynki były czyste i jasne. Nie było w nich fałszu ani zakłamania. Jane rozluźniła się trochę. Najbardziej bała się udawanego współczucia. - Nie - odparła szczerze, po chwili zastanowienia. - Lekarze twierdzą, że nie będę mogła jeździć konno. A w każdym razie nie będę startować w zawodach. - Szkoda, że nie mogę pani pomóc - westchnęła Cherry. - W przyszłości chciałabym zostać chirurgiem. Zdecydowałam się zdawać biologię i matematykę na egzaminie końcowym. Tata mówi, że mogłabym potem rozpocząć naukę u Johnsa Hopkinsa. To najlepsza akademia medyczna w kraju. Jane uśmiechnęła się i tym razem wypadło to znacznie naturalniej. - Chirurgiem? - powtórzyła. - Nie znałam nikogo, kto miałby takie plany. Cherry rozpromieniła się. - To teraz już pani zna - stwierdziła. - Szkoda, że pani wyjeżdża, bo chciałam się poradzić w sprawie tych zwrotów. Coś mnie paraliżuje i nie potrafię ich dobrze wykonać. To śmieszne, prawda? A przecież wcale nie boję się na przykład widoku krwi. Jane skinęła głową, chociaż tak naprawdę nie słyszała pytania. Patrzyła na promienną twarz Cherry i czuła się pusta w środku. Jeszcze parę lat temu przypominała tę jasnowłosą dziewczynkę. Gdzie zniknęła radość, beztroska, olbrzymi głód życia? - Co? Nie, niestety - odparła Jane, gdy zrozumiała, że Cherry pyta ją, czy nie może dłużej zostać, - Jestem zmęczona, poza tym mamy dzisiaj wywiady… - Wywiady? - przerwała jej Cherry. - Dla radia czy telewizji? Kobieta na wózku pokręciła smutno głową. - Nic z tych rzeczy - odparła. - Daliśmy ogłoszenie do gazet, że potrzebujemy zarządcy na ranczu. Nie znamy się na tym z Timem. Od śmierci taty straciliśmy mnóstwo pieniędzy - wyznała na koniec. - Mój tata zna się świetnie na finansach - oznajmiła z niewinną minką Cherry. - Naprawdę potrafi dokonać cudów. Sam prowadzi książki swojej fir… - To znaczy małej firmy komputerowej, dla której pracuję - wpadł jej w słowo Todd.
Miał nadzieję, że córka domyśli się, o co chodzi. I rzeczywiście; co prawda była nieco zdziwiona, ale nie powróciła już do kwestii jego firmy. Tim i Jane spojrzeli po sobie, a następnie utkwili spojrzenia w Toddzie. - Umie pan prowadzić księgi rachunkowe? - zapytał Tim, kładąc akcent na ostatnich słowach, żeby nie było wątpliwości, o co mu chodzi. - Jasne. Tim pochylił się nad Jane i rzekł cicho: - Domek zarządcy stoi pusty, od kiedy przeprowadziliśmy się z Meg do głównego budynku. Mogłabyś udzielać dziecku lekcji jazdy konnej, zamiast snuć się godzinami po domu. Cherry zastanawiała się, czy nie powinna się obrazić za "dziecko", natomiast Todd obserwował całą scenę z nie ukrywanym rozbawieniem. - Ależ, Tim! On pewnie już ma pracę! - Mimo wysiłków Jane mówiła na tyle głośno, że bez trudu ją usłyszał. - Pracuję w Victorii dla… - zawahał się - małej firmy. Ale mam sporo wolnego czasu. Z przyjemnością spróbowałbym czegoś nowego. Jane spojrzała na swoje dłonie, a następnie na stopy ustawione na podpórce przy wózku. - Tak chciałabym nauczyć się porządnie jeździć - westchnęła, może nazbyt teatralnie, Cherry. - Teraz to nawet szkoda pieniędzy taty na wpisowe. Jane podniosła wzrok. Mężczyzna o stalowym spojrzeniu stał przed nią i czekał na decyzję. Przy okazji nieźle się chyba bawił. - Nie zatrudni pana - stwierdził Tim. - Jest zbyt dumna, żeby przyznać, że właśnie o kogoś takiego jej chodziło. Woli tkwić cały dzień na ganku i użalać się nad sobą. - Do diabła! - warknęła Jane. Chciała wstać, ale nie mogła. - Widzi pan. Nie chce się poddać. Może wygląda jak malowana lala, ale potrafi walczyć. Szkoda tylko, że nie chce słuchać dobrych rad. Todd pokiwał z uznaniem głową. Kobieta na wózku z pewnością zasługiwała na szacunek.
- Proponuję dwutygodniową próbę - powiedział w końcu. - Oboje zorientujemy się, jak nam się razem pracuje. Naprawdę znam się na księgowości. Poza tym w tak krótkim czasie nie będę mógł narobić wielu szkód. - I tak niewiele nam może zaszkodzić - stwierdził Tim, kierując te słowa bardziej do szefowej niż Todda. Jane ważyła przez chwilę w myśli wszystkie za i przeciw. Jej zaufanie wzbudził fakt, że Todd ma córkę. Oznaczało to, że pragnie stabilizacji. Bała się samotnych mężczyzn, z których każdy mógł się okazać złodziejem albo kimś jeszcze gorszym. - Możemy spróbować - zdecydowała w końcu. - Niestety, nie mieliśmy ostatnio zbyt dużych zysków, więc pensja będzie niska. - Podała sumę. - Do tego dochodzi zakwaterowanie i wyżywienie. Oczywiście zrozumiem, jeśli uzna pan, że to za mało. Todd podrapał się w brodę. - Może być - powiedział. - Ale pod warunkiem, że uda mi się utrzymać obecną pracę. Mogę dojeżdżać do Victorii wieczorami. Starał się nie patrzeć na córkę. Gdyby to zrobił, Cherry na pewno by się jakoś zdradziła albo oboje wybuchnęliby śmiechem. - A co na to pański szef? - Och, to bardzo wyrozumiały człowiek - odparł Todd. - Jestem w końcu samotnym ojcem, prawda? Jane skinęła głową. - Dobrze. Musimy już jechać. Możecie teraz załatwić swoje sprawy. Oczywiście jeśli nie chcecie zostać jeszcze jakiś czas na rodeo. Ojciec i córka spojrzeli na siebie. - My też jedziemy - zdecydowała Cherry. - Mam już dosyć rodeo. Jestem zdegustowana i załamana swoim występem. - Nie przesadzaj - powiedziała Jane. - Strach jest czymś naturalnym. Każdy go przeżywa. - Pani też się bała?
Jane skinęła głową. Nie dodała tylko, że pozbyła się strachu na długo przed pierwszym występem. - Zaraz wszystko przygotuję - powiedział Tim. - Może wydaje wam się dziwne, że chciało nam się brać ten dom na kółkach, żeby przejechać kilkanaście kilometrów, ale chodziło o wygodę Jane. Brodaty mężczyzna otworzył drzwi przyczepy i pchnął w tym kierunku wózek. Todd natychmiast pospieszył mu z pomocą. - Ja się nią zajmę - powiedział. Tim odetchnął z ulgą. Jane nie była ciężka, ale jego kręgosłup był w coraz gorszym stanie. Todd uniósł jego szefową lekko jak piórko i posadził na kanapie w przyczepie. - Co zrobić z tym? - spytał, wskazując wózek. - Też włożyć do środka - odparł Tim. - Później zaprowadzę go na miejsce. Todd wstawił więc wózek do przyczepy, a potem wysłuchał dokładnych instrukcji Tima dotyczących drogi na ranczo. Następnie samochód odjechał, a ojciec i córka długo jeszcze patrzyli za nim. - Naprawdę chcesz to zrobić, tato? A co będzie, jak się Jane dowie? - Później będziemy się o to martwić - odparł Todd. - Prowadzenie rancza to prawdziwe wyzwanie dla finansisty, a ty nauczysz się lepiej jeździć. - Po chwili dodał jeszcze poważniejszym tonem: - Myślę, że obie strony mogą na tym skorzystać. - A co z firmą? - Cherry nie dawała mu spokoju. - No cóż, mam dobrych pracowników. Poza tym wziąłem urlop. - Pogłaskał dziewczynkę po głowie. - Potraktujmy to jak wakacyjny wypad. Przynajmniej pobędziemy trochę razem. - Świetny pomysł - zgodziła się. - Potem przecież będę musiała wrócić do szkoły. Zawiesiła głos, ale ojciec nie podjął tematu. Najwyraźniej myślał o czymś innym. - Powinieneś być milszy dla pani Parker - powiedziała w końcu.
- Obawiam się, że ona mnie nie lubi - odparł Todd, rozkładając ręce. - Ty jej też nie lubisz, prawda? - spytała Cherry, przyglądając się mu ukradkiem. - Ee, nie jest tak źle - mruknął. - Dlaczego więc chcesz jej pomóc, skoro jej nie lubisz? - dopytywała się córka. Todd nie znał odpowiedzi na to pytanie. Sam się zastanawiał, co w niego wstąpiło. Jane Parker wcale mu się nie podobała. Pewnie jeszcze rok temu była trzpiotowatą panienką, która robiła słodkie oczy do wszystkich mężczyzn w okolicy. Jednak cóż, teraz dotknęło ją nieszczęście i trzeba jej jakoś pomóc. - Trochę mi jej szkoda - powiedział bez przekonania. Cherry skinęła głową. Najwidoczniej ta odpowiedź ją zadowoliła. - Mnie też - stwierdziła. - Ale nie możemy się z tym zdradzić. Jest bardzo dumna. Skinął głową. - I w gorącej wodzie kąpana - dodał. - Właśnie. Skąd my to znamy? - podchwyciła córka. Todd udał, że nie zrozumiał aluzji. Szybko dotarli do luksusowego domu, który Todd niedawno kupił w Victorii, i zabrali się do pakowania najpotrzebniejszych rzeczy. Z trudem udało im się wyjaśnić gospodyni imieniem Rosa, że wyjeżdżają. - Co? Już? - dopytywała się kobieta. - Przecież państwo prawie tutaj nie mieszkali! Obiecali, że wkrótce wrócą, i pomknęli wynajętym fordem w stronę Jacobsville, gdzie mieli odnaleźć ranczo Parkerów. Udało im się to bez trudu. Dom i obejście nie przedstawiały szczególnie budującego widoku. Rozległe pastwisko ogrodzono płotem łatanym drutem kolczastym, co miało odstraszyć bydło. Stara stodoła miała niewątpliwie jedną zaletę - tę, że stała. Dom, wokół którego rosły śliczne kwiaty, z całą pewnością wymagał remontu, a przynajmniej odmalowania, a stara droga, biegnąca obok wiatraka, bardziej
przypominała bezdroże niż jakikolwiek uczęszczany szlak. Była piaszczysta, nie pokryta nawet żwirem, a w jej zagłębieniach zgromadziła się woda po ostatnim deszczu. Todd i Cherry zatrzymali forda na podwórku, za samochodem z przyczepą. Od razu zauważyli, że schodki prowadzące na ganek są spróchniałe, a jedyny nowy fragment domu to podjazd zrobiony z desek, zapewne dla wózka. W głębi posesji znajdował się budynek, który mógł, przy dużej dozie optymizmu, uchodzić za garaż, a dalej, w bujnej, nie koszonej trawie stał domek. Todd domyślił się, że w nim właśnie mają zamieszkać. Miał nadzieję, że jest w nim więcej niż jeden pokój. Ku ich zaskoczeniu okazało się, że to nie wszystko. Za ich domkiem znajdował się jeszcze jeden, nowszy budynek. Znacznie mniejszy niż wielkie domisko przy podwórku, ale z pewnością wygodny, zwłaszcza w lecie. Na jego ganku stały nawet fotele na biegunach. - Witamy - powiedział Tim, zbliżając się do nich. Todd uścisnął mu dłoń. - Już jesteśmy - oznajmił, jakby nie było to oczywiste. - Czy tam możemy złożyć nasze rzeczy? Todd skinął dłonią w kierunku domku, ale Tim pokręcił przecząco głową. - Nie, nie. Tam mieszka stary Hughes. Pomaga mi trochę przy bydle, ale już niewiele może. Jest zmęczony i schorowany. Pracuje tutaj od dziecka. Dopiero za dwa lata przejdzie na emeryturę i będzie mógł gdzieś się przenieść. Zamieszkacie tam. Todd odetchnął, widząc, że Tim wskazuje mniejszy z dwóch domów. Jego córka również wyraźnie poweselała. - Oczywiście ten dom jest trochę zaniedbany - ciągnął Tim. - Wszystko tutaj wymaga naprawy, tylko nie ma komu jej przeprowadzić. Zatrudniamy jeszcze trzy osoby, głównie na godziny. Ale mają dosyć pracy przy ogrodzeniu i maszynach. Domek, w którym się znaleźli, wcale nie był w najgorszym stanie. Miał trzy sypialnie i niewielką bawialnię, a w wyglądającej na nie używaną kuchni znaleźli niewielki piecyk, czajnik i lodówkę. - Mogłabym się nauczyć gotować - zauważyła Cherry.
- Daj spokój. Masz na to jeszcze sporo czasu - stwierdził Todd. - Oczywiście, nie musisz - powiedział Tim. - Będziecie jedli razem z nami. Ale jeśli chcesz, moja żona cię nauczy gotować. Nigdy nie mieliśmy własnych dzieci, więc Meg chętnie zajmuje się cudzymi. Cherry znowu poczuła się dotknięta określeniem "dziecko", ale stary brodacz patrzył na nią z tak miłym i rozbrajającym uśmiechem, że nie potrafiła się długo gniewać. Dla kogoś w tym wieku musiała jeszcze być oseskiem. - Jak czuje się pani Parker? - spytała w końcu. Wesołe błyski w oczach Tima natychmiast zgasły. Stary zasępił się. - Kiepsko - mruknął. - Położyła się, ale ciągle ma bóle. Mówiłem jej, że nie powinna wsiadać na konia, ale mnie nie słuchała. Zawsze taka była. Od dziecka kpiła sobie ze mnie w żywe oczy. Szkoda, że zabrakło jej ojca. Miał na nią dobry wpływ. - Dosiadanie konia rzeczywiście było niepotrzebne - zgodził się Todd. - Niepotrzebne?! Wręcz szkodliwe! A wszystko dlatego, że jakiś dureń napisał w gazecie, że Jane pewnie zjawi się na rodeo w wózku inwalidzkim. Rysy Todda stężały w nagłym przypływie złości. - Co to była za gazeta? - spytał. - Jakiś tygodnik, który wychodzi w Jacobsville - odparł Tim. - Nie powinna brać sobie tego do serca. To sprawka tego dzieciaka od Sikesów. Skończył niedawno szkołę dziennikarską i wydaje mu się, że może sobie na wszystko pozwolić. Todd zapamiętał to nazwisko. Na przyszłość. - Czy przyjedzie tu jakiś lekarz? - Oczywiście. To przyjaciel domu. Jego ojciec trzymał Jane do chrztu. Jeśli będzie zajęty, to przyśle swoją zastępczynię, Lou. Miał tyle roboty, że musiał… - Ten doktor nie jest żonaty? - Todd przerwał staremu. Tim potrząsnął przecząco głową.
- Nie. Kochał się kiedyś w Jane, ale po wypadku z nim zerwała. Poza tym to było jeszcze przed Lou… A Jane nie chce się z nikim wiązać. - Przecież wstanie kiedyś z tego wózka. Stary westchnął i szarpnął swoją wspaniałą brodę. - Jednak bóle mogą się powtarzać. Poza tym nie będzie mogła brać udziału w rodeo, a to dla niej przecież najważniejsze w życiu. - To samo powiedziała Cherry - wymamrotał do siebie Todd. Tim spojrzał na niego podejrzliwie. - Mam nadzieję, że nie będzie pan chciał, no… wykorzystać Jane. Todd uśmiechnął się i potrząsnął głową. Troskliwość starego wydała mu się wzruszająca. - Nie, nic z tych rzeczy. Mam za sobą nieudane małżeństwo, a nie jestem na tyle cyniczny, żeby proponować jej chwilowy związek. Tim odetchnął z ulgą, a następnie poklepał go po plecach, co nie było łatwe, biorąc pod uwagę różnicę wzrostu. - Na pewno się jakoś dogadamy - stwierdził. - Cieszę się, że pan tu jest. Będę miał teraz trochę więcej wolnego czasu. Może uda mi się zreperować to i owo. Przede wszystkim zajmę się schodami. - Mogę pomóc - zgłosił się na ochotnika Todd. - Znam się trochę na stolarce. - Naprawdę?! - Stary spojrzał na niego uważnie. - To wspaniale! Mamy tu jakieś narzędzia, bo ojciec Jane zajmował się robieniem mebli. To wszystko sam wykonał. Z kolei Todd zdziwił się na te słowa. Zarówno kredensy, jak i szafy w wielkim, starym domu, do którego dotarli, wyglądały na dzieło profesjonalisty. - No proszę! - powiedział, poklepując mijany stół. - To naprawdę świetna robota. Weszli do salonu, w którym znaleźli Jane wraz z Cherry. Dziewczynka siedziała wpatrzona w swoją idolkę. Jane leżała blada na kanapie, ale chętnie odpowiadała na pytania nieletniej amazonki.
- To długo nie potrwa - powiedział Tim, gładząc Jane po ramieniu. - Zaraz powinien tu być lekarz. - Dzięki, Tim - powiedziała słabym głosem. Do tej pory starała się jakoś trzymać, ale teraz siły zaczęły ją opuszczać. Nawet Cherry to zauważyła i przestała pytać o konie. - Nie ma pani jakichś środków przeciwbólowych? -spytał szorstko Todd, chcąc przynajmniej tonem zamaskować swój niepokój. - Mam - szepnęła zbielałymi wargami. - Nie działają. - A jak pani myśli, dlaczego? - Próbował utrzymać napastliwy ton, ale głos mu się zaczął łamać. Ta Parker wyglądała naprawdę kiepsko. - Nie wsiadłabym na konia, gdyby nie artykuł o rodeo. Ten facet nazwał mnie kaleką. Jane walczyła z sobą, żeby nie zacząć jęczeć. - Dobrze, dobrze. Pojedziemy jutro z Cherry do miasteczka i każemy mu zjeść to, co napisał. Na pewno się otruje. Na bladej twarzy Jane pojawił się na chwilę uśmiech. Po chwili ustąpił jednak grymasowi bólu. - Zdaje się, że słyszę samochód - powiedział Tim. - To pewnie lekarz. Chora wyraźnie się zmieszała. Todd spojrzał na nią, starając się zgadnąć, o czym myśli. Jej uczucia względem doktora z pewnością nie były jednoznaczne. Czy to możliwe, żeby go jednak kochała? Odgłosy silnika umilkły i po chwili do salonu wszedł wysoki rudzielec. Miał na sobie szary flanelowy garnitur, krawat na gumce i, rzecz rzadka w tych okolicach, czyste, szare buty. Doktor postawił na stoliku czarną torbę i zdjął kapelusz. Todd obserwował go uważnie. - Doktor Jebediah Coltrain - Tim przedstawił nowo przybyłego. - Kiedyś wszyscy nazywali go po prostu: Rudzielec. - Teraz już tego nie robią - powiedział doktor.