Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 130 077
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 440

Philippa Gregory - 1 Odmieniec

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :587.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Philippa Gregory - 1 Odmieniec.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse P
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 85 stron)

Philippa Gregory Odmieniec

Nota z okładki Siedemnastoletnia Izolda zostaje zamknięta w klasztorze, aby nie mogła dochodzić swoich praw do spadku po zmarłym ojcu. Kiedy zakonnice, nad którymi sprawuje pieczę jako przełożona, zaczynają lunatykować i zdradzać oznaki obłędu, do opactwa Lucretili przybywa młody nowicjusz Luca Vero, by na polecenie samego papieża wyjaśnić sprawę. Luca i Izolda, zmuszeni stawić czoło największym lękom świata średniowiecznego – czarnej magii, wilkołakom, szaleństwu – rozpoczynają poszukiwania prawdy, swojego przeznaczenia, a także miłości.

Zamek Świętego Anioła Rzym, czerwiec 1453 Obudziło go łomotanie do drzwi, niczym wystrzał przy uchu. Półprzytomnie namacał sztylet pod poduszką i skoczył bosymi stopami na lodowatą podłogę kamiennej celi. Śnili mu się rodzice i dom, zacisnął zęby, żeby nie poczuć codziennego rozdzierającego bólu z powodu utraty wszystkiego: gospodarstwa, matki, dawnego życia. Łomot znów wstrząsnął drzwiami, ostrożnie je uchylił, kryjąc sztylet za plecami, i wyjrzał przez szparę. Za progiem stał ktoś w ciemnym kapturze, w towarzystwie dwóch barczystych mężczyzn z pochodniami. Jeden uniósł pochodnię tak wysoko, że jej światło padło na niego – szczupłego, ciemnowłosego chłopca, nagiego do pasa, ubranego tylko w spodnie. Jego orzechowe oczy błysnęły spod czarnej grzywki. Miał jakieś siedemnaście lat i jeszcze dziecięcą twarz, lecz ciało młodzieńca, ukształtowane ciężką pracą. – Luca Vero? – Tak. – Masz iść ze mną. Chłopak stał, niezdecydowany. – Nie bądź głupi. Nas trzech, ty jeden. A ten sztylet, który chowasz za plecami, na nic ci się nie przyda. – To rozkaz – dodał szorstko drugi mężczyzna. – Nie prośba. Przysiągłeś posłuszeństwo. Luca złożył śluby posłuszeństwa swojemu klasztorowi, nie tym obcym, ale został wydalony i wyglądało na to, że teraz musiał słuchać każdego, kto rzucił mu rozkaz. Podszedł do łóżka, usiadł, by wciągnąć buty, schował sztylet do pochwy z miękkiej skóry, włożył lnianą koszulę i narzucił na ramiona podartą wełnianą pelerynę. – Kim jesteście? – spytał, z ociąganiem idąc ku drzwiom. Mężczyzna odwrócił się bez słowa i ruszył przed siebie. Dwaj strażnicy spokojnie zaczekali w korytarzu, aż Luca wyjdzie z celi. – Dokąd mnie zabieracie? Strażnicy szli za nim w milczeniu. Luca chciał spytać, czy został aresztowany, czy prowadzą go na egzekucję, ale nie zdobył się na odwagę. Bał się samego pytania, a jeszcze bardziej – odpowiedzi. Spocił się ze strachu, choć było lodowato, a od kamiennych murów biło chłodem i wilgocią. Wiedział, że napytał sobie kłopotów jak jeszcze nigdy dotąd. Zaledwie wczoraj czterech mężczyzn w ciemnych kapturach bez słowa wyjaśnienia zabrało go z klasztoru i przywiodło tutaj. Nie wiedział, gdzie się znalazł ani kto go aresztował. Nie wiedział, jakie zarzuty mu postawią. Nie wiedział, jakiej kary się spodziewać: bicia, tortur czy śmierci. – Chcę się widzieć z księdzem, pragnę się wyspowiadać… – wyjąkał. Mężczyźni nie zwracali na niego uwagi. Pędzili go wąskim kamiennym korytarzem. Wszędzie panowała cisza, drzwi cel po obu stronach były zamknięte. Nie wiedział, czy jest w więzieniu, czy w klasztorze, zimnym i cichym. Minęła północ i budynek trwał w ciszy i ciemności. Strażnicy Luki szli bezszelestnie po kamiennych schodach prowadzących do wielkiego holu, a potem po mniejszych, kręconych, w coraz gęstszy mrok, coraz większy chłód. – Chcę wiedzieć, dokąd mnie prowadzicie – rzucił Luca głosem drżącym ze strachu. Nikt mu nie odpowiedział, ale strażnik idący za nim nieco się zbliżył. U stóp schodów Luca ujrzał niskie łukowate wejście z masywnymi drewnianymi drzwiami. Mężczyzna idący z przodu otworzył je wyjętym z kieszeni kluczem i wskazał Luce, by wszedł do środka. Kiedy ten się zawahał, stojący z tyłu strażnik po prostu naparł na niego całym swoim ciężarem. – Nalegam… – wykrztusił Luca. Mocny kuksaniec pchnął go do przodu, Luca w ostatniej chwili zatrzymał się na skraju wysokiego, wąskiego nabrzeża. Daleko w dole na falach rzeki kołysała się łódka, drugi brzeg ginął we mgle. Chłopak cofnął się gwałtownie. Nagle przeraził się, że mężczyźni chcą go rzucić na kamienie w dole, zamiast tracić czas na prowadzenie po stromych schodkach do łodzi. Mężczyzna idący przodem zszedł lekko po mokrych stopniach, wskoczył do łodzi i mruknął coś do przewoźnika, który stał przy sterze i sprawnymi ruchami jednego wiosła stawiał opór rwącemu nurtowi gotowemu ponieść łódź. Potem spojrzał na przystojnego, bladego młodzieńca. – Schodź! – rozkazał. Luca nie miał wyboru, zszedł w ślad za mężczyzną po śliskich stopniach, wgramolił się do łodzi i usiadł na dziobie. Przewoźnik nie czekał na strażników, obrócił łódź na środku rzeki i pozwolił jej płynąć z prądem wzdłuż miejskich murów. Luca zerknął w mroczną wodę. Gdyby skoczył za burtę, nurt poniósłby go w dół rzeki. Być może zdołałby się utrzymać na powierzchni i uciec. Jednak woda była tak rwąca, że prędzej by w niej utonął – o ile przewoźnik nie dogoniłby go łodzią i nie ogłuszył wiosłem. – Panie – odezwał się, usiłując zachować godność – czy teraz zechcesz mi powiedzieć, dokąd się udajemy?

– Wkrótce się dowiesz – padła krótka odpowiedź. Rzeka otaczała Rzym niczym rozległa fosa. Przewoźnik trzymał się blisko miejskich murów, by z góry nie dostrzegli ich strażnicy. Potem Luca ujrzał przed sobą zarysy kamiennego mostu, a tuż przed nim łukowatą bramę w murze, zamkniętą żelazną kratą. Gdy się zbliżyli, krata uniosła się bezszelestnie, a przewoźnik jednym wprawnym ruchem wiosła wprowadził łódź do oświetlonej pochodniami piwnicy. Luca, któremu serce zamarło ze strachu, pożałował, że nie skoczył do rzeki. Czekał na niego tuzin ponurych mężczyzn, którzy – gdy przewoźnik unieruchomił łódkę, chwytając się wytartego żelaznego pierścienia na ścianie – złapali Lucę, wyciągnęli go z łodzi i powlekli wąskim korytarzem. Raczej poczuł, niż zobaczył, masywne kamienne ściany i gładkie deski podłogi pod stopami. Uszy wypełniał mu jego własny, urywany oddech. Mężczyźni zatrzymali się przed drzwiami z grubych desek. Jeden z nich stuknął w nie – tylko raz – i zaczekał na odpowiedź. Zza drzwi dobiegł ich głos: – Wejść! Strażnik otworzył drzwi i wepchnął więźnia do środka. Luca stanął z łomoczącym sercem, oślepiony nagłym blaskiem dziesiątków woskowych świec. Drzwi cicho zamknęły się za jego plecami. Przy stole pełnym papierów siedział mężczyzna. Miał na sobie szatę z grubego aksamitu, w tak ciemnym odcieniu granatu, że wydawała się niemal czarna. Kaptur ukrywał jego twarz przed oczami Luki, który z trudem przełknął ślinę. Zdecydował, że cokolwiek się stanie, nie będzie błagać o życie. Znajdzie w sobie odwagę, by stawić czoła losowi. Nie zhańbi siebie ani swojego twardego, niewzruszonego ojca, płacząc jak dziewczyna. – Zastanawiasz się pewnie, dlaczego się tu znalazłeś, gdzie jesteś i kogo masz przed sobą – odezwał się mężczyzna. – Wyjaśnię ci to. Ale najpierw musisz odpowiedzieć na wszystkie moje pytania. Czy to jasne? Luca skinął głową. – Nie wolno ci skłamać. Twoje życie wisi na włosku, a nie wiesz, jakie odpowiedzi mi się spodobają. Mów prawdę, byłbyś głupcem, żeby umrzeć za kłamstwo. Chłopak usiłował przytaknąć, ale zbyt gwałtownie drżał. – Jesteś Luca Vero, nowicjusz z klasztoru Świętego Ksawerego. Wstąpiłeś do niego jako jedenastolatek. Trzy lata temu, mając czternaście lat, straciłeś rodziców. – Moi rodzice zniknęli – sprostował Luca. Odkaszlnął. – Możliwe, że wcale nie zginęli. Porwali ich Osmanowie, lecz nikt nie widział ich zabitych. Nie wiadomo, gdzie teraz są, ale mam nadzieję, że żyją. Inkwizytor zanotował coś na leżącej przed nim kartce. Luca patrzył na czubek czarnego pióra, sunącego po papierze. – Masz nadzieję – powtórzył mężczyzna. – Masz nadzieję, że żyją i wrócą do ciebie. – Mówił takim tonem, jakby uważał nadzieję za największe szaleństwo. – Tak. – Wychowany przez braci, złożyłeś śluby, a jednak poszedłeś do swojego spowiednika, a potem do opata i powiedziałeś, że relikwia, którą przechowują w klasztorze, gwóźdź z Krzyża Świętego, nie jest autentyczna. Monotonny głos brzmiał oskarżycielsko. Luca wiedział, że dopuścił się herezji. Wiedział także, że jedyną karą za herezję jest śmierć. – Ja nie chciałem... – Dlaczego tak powiedziałeś? Luca patrzył na swoje buty, na posadzkę z ciemnego drewna, na ciężki stół, na pobielone ściany – wszędzie, byle nie na kryjącą się w cieniu twarz inkwizytora. – Będę błagać opata o przebaczenie i odbędę naznaczoną mi pokutę – odrzekł. – Nie chciałem popełnić herezji. W oczach Boga nie jestem heretykiem. Nie chciałem zrobić nic złego. – To ja ocenię, czy jesteś heretykiem. Widziałem już młodszych od ciebie, którzy dopuścili się mniejszych przewin, jak błagali o litość, łamani kołem. Słyszałem, jak lepsi od ciebie prosili na stosie o śmierć, która zakończy ich cierpienia. Luca pokręcił w milczeniu głową. Ten inkwizytor naprawdę mógł go skazać na taki los w przekonaniu, że robi to na boską chwałę. – Dlaczego powiedziałeś, że relikwia jest sfałszowana? – Ja nie chciałem... – Dlaczego? – Ten gwóźdź ma około sześciu centymetrów długości i pół centymetra grubości – wyjaśnił z wahaniem Luca. – To widać, chociaż teraz jest oprawiony w złoto i pokryty drogimi kamieniami. Ale nadal można ocenić jego rozmiary. Inkwizytor skinął głową.

– I co z tego? – Opactwo Świętego Piotra ma gwóźdź z Krzyża Świętego. Podobnie jak opactwo Świętego Józefa. Sprawdziłem w klasztornej bibliotece, czy istnieją jakieś inne gwoździe i w samych Włoszech jest ich około czterystu, a kolejne są we Francji, w Hiszpanii i Anglii. Mężczyzna czekał w nieprzyjaznym milczeniu. – Obliczyłem możliwy rozmiar gwoździ – ciągnął znękany Luca. – I liczbę kawałków, na które można było je podzielić. Nic mi się nie zgadzało. Jest zbyt wiele relikwii, żeby wszystkie mogły być pamiątkami jednego ukrzyżowania. W Biblii czytamy, że wbito po jednym gwoździu w każdą dłoń i jeden w obie stopy. To są trzy gwoździe. – Luca zerknął na tonącą w mroku twarz rozmówcy. – Chyba nie popełniam bluźnierstwa. Tak jest w Biblii. No i jeszcze trzeba doliczyć gwoździe, którymi zbito krzyż, cztery do umocowania poprzecznej belki. A zatem mamy siedem gwoździ. Tylko tyle. Powiedzmy, że każdy miał dziesięć centymetrów długości. To daje około siedemdziesięciu centymetrów gwoździ użytych podczas ukrzyżowania Jezusa. A relikwie liczą się w tysiącach. Nie wiem, która jest prawdziwa. Nie mnie to oceniać. Jednak nie mogę nie zauważyć, że istnieje zbyt wiele gwoździ, by wszystkie pochodziły z jednego krzyża. Inkwizytor nadal milczał. – Chodzi o liczby – dodał bezradnie Luca. – W taki sposób rozumuję. Myślę o liczbach, to one mnie interesują. – I uznałeś się za właściwą osobę do zbadania tej sprawy? Właściwą osobę do orzekania, czy w kościołach całego świata jest zbyt wiele gwoździ, by wszystkie pochodziły z Krzyża Świętego? Luca upadł na kolana. Wiedział, że zawinił. – Nie miałem złych zamiarów – szepnął, podnosząc wzrok ku mrocznej postaci. – Po prostu to mnie zaciekawiło, zrobiłem obliczenia, a potem opat znalazł stronę z rachunkami i... – Przerwał. – Opat, całkiem słusznie, oskarżył cię o herezję i zakazane badania, o przeinaczanie słów Biblii, samowolne czytanie, niezależność myśli, naukę bez pozwolenia, w niewłaściwych porach, studiowanie zakazanych ksiąg... – ciągnął inkwizytor, czytając listę zarzutów. Spojrzał na chłopaka. – Samodzielne myślenie. To najgorsza przewina, prawda? Złożyłeś śluby w zakonie o ustalonych przekonaniach i raptem zacząłeś samodzielnie myśleć. Luca skinął głową. – Duchowni nie potrzebują samodzielnie myślących ludzi. – Wiem – szepnął bardzo cicho Luca. – Złożyłeś ślub posłuszeństwa, przysięgę, że powstrzymasz się od samodzielnego myślenia. Luca pochylił głowę, czekając na wyrok. Zimny przeciąg rozkołysał płomienie świec, widać ktoś otworzył gdzieś drzwi i lodowaty wiatr wtargnął do wnętrza. – Zawsze tak myślałeś? Posługując się liczbami? Chłopak przytaknął. – Masz w klasztorze jakichś przyjaciół? Rozmawiałeś z kimś o tym? – Nie, z nikim. Mężczyzna spojrzał w swoje notatki. – Masz przyjaciela imieniem Freize? Luca uśmiechnął się, po raz pierwszy od początku tej rozmowy. – To klasztorny kuchcik. Polubił mnie, gdy się tam zjawiłem, a miałem wtedy jedenaście lat. Był ode mnie starszy zaledwie o rok lub dwa lata. Uznał, że jestem za chudy, i stwierdził, że nie przetrwam zimy. Dlatego zaczął mnie dokarmiać. To tylko kuchenny pomocnik. – Nie masz rodzeństwa? – Jestem sam na tym świecie. – Brakuje ci rodziców? – Tak. – Jesteś samotny? – Pytanie zostało zadane takim tonem, jakby to był kolejny zarzut. – Chyba tak. Czuję się bardzo samotny, jeśli to znaczy dokładnie to samo. Inkwizytor w zamyśleniu dotknął warg czarnym piórem. – Twoi rodzice... – Wrócił do pierwszej kwestii. – Byli w dość podeszłym wieku, gdy przyszedłeś na świat? – Tak – przyznał Luca, zaskoczony tym pytaniem. – Rozumiem, że ludzie plotkowali. Takim starym ludziom urodził się syn, w dodatku przystojny i wyjątkowo inteligentny? – To mała wioska – powiedział Luca obronnym tonem. – Ludziom się nudzi, więc plotkują. – Ale jesteś niezaprzeczalnie przystojny. I inteligentny, to fakt. Jednak rodzice nie chwalili się tobą, nie popisywali się twoimi zdolnościami. Trzymali cię w domu.

– Byliśmy sobie bliscy. Tworzyliśmy zżytą małą rodzinę. Nikomu się nie narażaliśmy, żyliśmy cicho i spokojnie. – To dlaczego oddali cię Kościołowi? Uznali, że w klasztorze będziesz bezpieczniejszy? Że jesteś wyjątkowo utalentowany? Że potrzebujesz ochrony? Luca, nadal klęcząc, poruszył się niespokojnie. – Nie wiem. Byłem dzieckiem, miałem tylko jedenaście lat. Nie wiem, co myśleli. Inkwizytor czekał. – Chcieli mnie wykształcić na księdza – powiedział w końcu chłopak. – Ojciec... – Zamilkł na myśl o kochanym siwym człowieku, który miał tak silne ręce i tak wiele czułości dla swojego dziwnego, nietypowego syna. – Ojciec był bardzo dumny, kiedy nauczyłem się czytać i liczyć. On sam nie potrafił się nawet podpisać, więc uznał, że mam wielki talent. Potem, kiedy przez wioskę przejeżdżali Cyganie, nauczyłem się ich języka. Mężczyzna coś zapisał. – Znasz języki? – Ludzie mówili, że nauczyłem się cygańskiego w jeden dzień. Ojciec twierdził, że to dar od Boga. Ale to nic takiego – dodał wyjaśniająco. – Freize, ten kucharczyk, ma dobrą rękę do zwierząt, umie okiełznać każdego konia, potrafi jeździć na każdym. Ojciec uważał, że ja też mam dar, ale do nauki. Nie chciał, żebym pracował na roli. Pragnął dla mnie lepszej przyszłości. Inkwizytor odchylił się na krześle, jakby znużyło go słuchanie, jakby dowiedział się już aż za dużo. – Możesz wstać. – Spojrzał na kartkę z paroma zapiskami. – Teraz ja odpowiem na pytania, które chciałeś zadać. Jestem duchowym przywódcą zakonu, który powołał Ojciec Święty, sam papież. To przed nim odpowiadam. Nie musisz znać mojego imienia ani nazwy zakonu. Papież Mikołaj V rozkazał nam badać tajemnice, herezje i grzechy i wyjaśniać je, na ile to możliwe, a także zwalczać tam, gdzie tylko się da. Sporządzamy mapę lęków tego świata, od Rzymu po najdalsze krańce świata chrześcijańskiego. Chcemy ustalić, czego boją się ludzie, z czym się zmagają. Musimy wiedzieć, gdzie grasuje diabeł. Ojciec Święty wie, że koniec świata się zbliża. – Koniec świata? – Gdy Chrystus przybędzie, by osądzić żyjących, zmarłych i nieumarłych. Słyszałeś, że Osmanowie podbili Konstantynopol, stolicę cesarstwa bizantyjskiego, ośrodek Kościoła na Wschodzie? Luca przeżegnał się, upadek wschodniej stolicy Kościoła, pokonanej przez niezwyciężoną armię heretyków i niewiernych, był czymś najstraszniejszym, co mogło się wydarzyć, niewyobrażalną katastrofą. – Następnie siły ciemności powstaną przeciwko Rzymowi, a gdy Rzym upadnie, nadejdzie koniec świata. Naszym zadaniem jest obrona chrześcijańskiej wiary i Rzymu, w świecie widzialnym i niewidzialnym. – Niewidzialnym? – Tym, który nas otacza – oznajmił sucho mężczyzna. – Widzę go, być może równie wyraźnie jak ty liczby. Z każdym rokiem, z każdym dniem staje się bliższy. Ludzie przychodzą do mnie z opowieściami o potokach krwi, o psie, który wyczuwa nadejście zarazy, o czarnoksięstwie, o światłach na niebie, o wodzie zmienionej w wino. Koniec świata się zbliża i wszędzie można napotkać setki dowodów na istnienie dobra i zła, cudów i herezji. Taki młodzieniec jak ty może mi powiedzieć, które z nich są prawdziwe, a które fałszywe, które są dziełem Boga, a które szatana. – Wstał z wielkiego drewnianego krzesła i przesunął po blacie kartkę w stronę chłopca. – Widzisz? Luca spojrzał na papier. Było to pismo heretyków, cyfry używane przez Maurów. Luca nauczył się w dzieciństwie, że jedna pionowa kreska oznacza jedynkę, dwie – dwójkę i tak dalej. Ale tu widział dziwne zaokrąglone figury. Widywał je już wcześniej, lecz wierni dawnym obyczajom kupcy z jego wioski i klasztorny skarbnik odmawiali ich używania. – Ta oznacza jedynkę, ta dwójkę, ta trójkę – wyjaśnił mężczyzna, czubkiem pióra wskazując znaki 1, 2, i 3. – Jeśli jedynka jest tutaj, w tej kolumnie, oznacza cyfrę jeden, lecz jeśli postawisz ją tu i umieścisz obok niej symbol neutralny, będzie oznaczać dziesiątkę, a tutaj, z tymi dwoma symbolami, setkę. Luca otworzył usta ze zdumienia. – Od położenia cyfry zależy jej wartość? – Otóż to. – Mężczyzna wskazał czarnym piórem na symbol neutralny, podobny do wydłużonej litery O. Rękaw jego szaty odsunął się, ukazując delikatną skórę nadgarstka. Na wewnętrznej stronie przegubu widniał czerwony tatuaż, niemal jak grawerunek. Luca rozpoznał głowę i zakręcony ogon zwiniętego w pierścień smoka. – To nie tylko puste miejsce, to nie tylko litera O. To cyfra, która nazywa się zerem. Spójrz na jej pozycję, jest ważna. A gdyby cyfra ta miała własne znaczenie? – Czy to symbol przestrzeni? – spytał Luca, znów spoglądając na kartkę. – Albo nicości? – To zwyczajna cyfra. Nic uznane za cyfrę. Dzięki niej można obliczać nicość i to, co jest za nią. – Jak to? Mężczyzna wskazał kolejną liczbę: – 10. – To jest to, co znajduje się za zerem. Dziesięć punktów za nicością. Obliczanie nieobecności.

Luca, czując mętlik w głowie, wyciągnął rękę po kartkę, ale mężczyzna szybko cofnął ją ku sobie i przytrzymał, jakby była nagrodą, na którą trzeba zasłużyć. Rękaw opadł mu na nadgarstek, zasłaniając tatuaż. – Wiesz, jak odkryli ten znak, tę cyfrę zero? Luca pokręcił głową. – Kto? – Arabowie, Maurowie, Osmanowie, nazwij ich sobie, jak chcesz. Bisurmani, muzułmanie, niewierni, nasi wrogowie, ci, którzy nas podbili. Wiesz, skąd mają ten symbol? – Nie. – To ślad po pionku, odciśnięty na piasku. Symbol nicości, bo wygląda jak nic. Tak uważają. I tego musimy się od nich nauczyć. – Nie rozumiem. Czego mamy się nauczyć? – Patrzeć, patrzeć, patrzeć. Oni tak robią. Patrzą na wszystko, zastanawiają się nad wszystkim, dlatego zobaczyli na niebie gwiazdy, których my nie zauważyliśmy. Dlatego robią lekarstwa z roślin, które my przeoczyliśmy. – Nasunął kaptur głębiej na twarz, kryjąc ją w cieniu. – I dlatego nas pokonają, chyba że nauczymy się widzieć to co oni, myśleć tak jak oni, liczyć jak oni. Może taki młodzieniec jak ty zdołałby się też nauczyć ich języka. Luca nie mógł oderwać oczu od kartki, na której mężczyzna zapisał dziesięć cyfr, od zera wstecz. – No, co o tym myślisz? – spytał go inkwizytor. – Uważasz, że dziesięć nicości to zjawisko z niewidzialnego świata? Jak dziesięć niewidzialnych istot? Dziesięć duchów? Dziesięć aniołów? – Skoro można liczyć poza granicę niczego – zaczął Luca – można też pokazać, co się straciło. Powiedzmy, że ktoś jest kupcem i długi, jakie zaciągnął w swoim kraju lub podczas podróży, przewyższają jego majątek. Wówczas można dokładnie obliczyć, ile musi zarobić, zanim znowu zacznie coś posiadać. – Tak. Przy liczbie zero można obliczyć to, czego nie ma. Osmanowie podbili Konstantynopol i nasze wschodnie imperium nie tylko dlatego, że mają silniejsze wojska i lepszych dowódców, ale też dlatego, że dysponują bronią, której nam brakuje: działem tak potężnym, że trzeba było sześćdziesięciu wołów, by je przytoczyć na miejsce. Mają znajomość spraw, o których my nie wiemy. Sprowadziłem cię tutaj, kazałem cię wydalić z klasztoru nie po to, by cię ukarać za nieposłuszeństwo lub torturować za herezję, lecz byś poznał te tajemnice, zbadał je i opowiedział nam o nich. Wówczas zrozumiemy je i będziemy mogli się przeciwko nim uzbroić. – Czy będę się uczył o zerze? Mam iść między Osmanów i uczyć się od nich? Czy poznam ich wiedzę? Mężczyzna roześmiał się i przysunął nowicjuszowi kartkę, przytrzymując ją jednym palcem. – Dam ci to – obiecał. – To będzie dla ciebie nagroda, gdy twoja praca mnie zadowoli i rozpoczniesz swoją misję. Owszem, być może pojedziesz między niewiernych, będziesz żyć wśród nich i nauczysz się ich obyczajów. Ale na razie musisz przysiąc posłuszeństwo wobec mnie i naszego zakonu. Staniesz się moimi oczami i uszami. Wyprawię cię na poszukiwanie tajemnic, na połów wiadomości. Powierzę ci misję spisywania lęków, szukania mroku we wszystkich jego odmianach i postaciach. Wyślę cię, abyś wszystko zrozumiał i był tą częścią naszego zakonu, która pragnie zrozumieć. Luca rozjaśnił się na myśl o życiu poświęconym badaniom. Ale potem spochmurniał. – Nie wiedziałbym, co robić – wyznał. – Skąd zacząć. Nic z tego nie rozumiem. Skąd mam wiedzieć, dokąd się udać i co robić? – Poddam cię szkoleniu. Będziesz się uczyć u mistrzów. Wprowadzą cię w tajniki prawa, powiedzą, w jakiej sytuacji wolno ci zwołać posiedzenie sądu lub przystąpić do dochodzenia. Nauczysz się, czego szukać i jak prowadzić przesłuchanie. Zrozumiesz, w jakich sytuacjach należy oddać kogoś w ręce władz świeckich, burmistrza lub pana zamku, a kiedy powinien go ukarać Kościół. Dowiesz się, kiedy karać, a kiedy wybaczać. Gdy będziesz gotowy, gdy twoje szkolenie dobiegnie końca, udasz się na pierwszą misję. Luca skinął głową. – Szkolenie potrwa zaledwie parę miesięcy. Potem wyślę cię w świat – ciągnął inkwizytor. – Pojedziesz tam, dokąd ci rozkażę, i będziesz się uczyć tego, co tam zastaniesz. Będziesz mi składał raporty. Możesz osądzać i karać przestępstwa. Możesz egzorcyzmować diabły i duchy nieczyste. Możesz się uczyć. Możesz zadawać pytania, na każdy temat. Ale będziesz służył Bogu i mnie, tak jak ci rozkażę. Będziesz posłuszny mnie i zakonowi. I będziesz przemierzał świat niewidzialny, patrzył na sprawy niewidoczne dla oczu i je analizował. Nastąpiła chwila ciszy. – Możesz już iść – rzucił inkwizytor obojętnie, jakby wydał właśnie najprostsze polecenia. Luca drgnął, wyrwany z zasłuchania, i ruszył do drzwi. Gdy dotknął klamki z brązu, dobiegł go głos mężczyzny: – I jeszcze jedno... Luca się odwrócił.

– Nazywali cię odmieńcem, prawda? – Te słowa zmroziły powietrze jak nagły podmuch śniegu. – Ludzie z wioski. Kiedy plotkowali, że urodziłeś się taki przystojny i inteligentny kobiecie, która przez całe życie była bezpłodna, i mężczyźnie, który nie umiał czytać ani pisać, mówili, że jesteś odmieńcem, zostawionym pod drzwiami przez istoty nadprzyrodzone, czy tak? Zapadła lodowata cisza. Surowa twarz Luki nie zdradzała żadnych emocji. – Nigdy nie odpowiedziałem na takie pytanie i mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał. Nie wiem, co o nas gadano – odparł ostro. – To byli zastraszeni, głupi wieśniacy. Matka radziła, żebym ich nie słuchał. Mówiła, że jestem jej dzieckiem i kocha mnie ponad wszystko. I tylko to się liczy, nie bajki o demonach. Mężczyzna parsknął krótkim śmiechem i machnięciem ręki odprawił Lucę. Poczekał, aż chłopak zamknie za sobą drzwi. – Możliwe, że wysyłam odmieńca, by nakreślił mapę strachu – mruknął do siebie, układając kartki i wstając. – Takiej kpiny nie znał ani widzialny, ani niewidzialny świat. Dziecko demonów w zakonie. Dziecko demonów, które opisze strach. Zamek Lucretili Czerwiec 1453 Mniej więcej w tym samym czasie, gdy przesłuchiwano Lucę, pewna młoda kobieta usiadła na ozdobnym krześle w kaplicy swojego domu rodzinnego, zamku Lucretili, położonego około trzydziestu kilometrów na północny wschód od Rzymu. Jej błękitne oczy wpatrywały się w bogato zdobiony krucyfiks, jasne włosy, splecione niedbale w warkocz, przykrywał czarny welon, twarz była napięta i blada. Na ołtarzu paliła się kryształowa różowa lampka, a wśród cieni poruszał się ksiądz. Dziewczyna uklękła, mocno składając dłonie, i zaczęła się żarliwie modlić za ojca, który walczył o życie w swojej komnacie i nie zgadzał się, by córka przyszła do niego. Drzwi w głębi kaplicy otworzyły się i stanął w nich brat dziewczyny. Wszedł cicho i ukląkł obok niej. Spojrzała na niego z ukosa – przystojnego, ciemnowłosego i ciemnobrewego młodzieńca o twarzy ściągniętej bólem. – Odszedł, Izoldo... Odszedł. Niech spoczywa w pokoju. Dziewczyna pobladła śmiertelnie i zasłoniła oczy. – Nie pytał o mnie? Nawet pod koniec? – Nie chciał, żebyś widziała jego cierpienie. Wolał, żebyś go zapamiętała takiego, jaki był dawniej, silnego i zdrowego. Ale w ostatnich słowach przesłał ci błogosławieństwo, a jego ostatnią myślą była troska o twoją przyszłość. Izolda pokręciła głową. – Jak mógł mnie nie pobłogosławić? Giorgio odwrócił się od niej i zamienił parę słów z księdzem, który natychmiast pobiegł do zakrystii. Rozległo się bicie wielkiego dzwonu, wszyscy w okolicy mieli się dowiedzieć, że wielki krzyżowiec, pan Lucretili, nie żyje. – Muszę się za niego pomodlić – powiedziała cicho Izolda. – Sprowadzisz tu jego ciało? Jej brat skinął głową. – Dziś będę nad nim czuwać – zdecydowała. – Usiądę przy nim choć teraz, gdy nie żyje, skoro nie pozwolił mi na to za życia. – Zamilkła na chwilę. – Nie zostawił mi listu? Nic? – Zostawił swoją ostatnią wolę – odrzekł cicho Giorgio. – Zaplanował twoją przyszłość. Do ostatniej chwili myślał o tobie. Skinęła głową, a jej błękitne oczy wypełniły się łzami. Zaczęła się modlić za duszę ojca. Pierwszą długą noc po śmierci ojca Izolda spędziła, czuwając przy jego trumnie w rodzinnej kaplicy. Czterej wartownicy, zwróceni na cztery strony świata, pełnili straż – stali, pochylając głowy, z dobytymi mieczami. Migotliwy blask świec iskrzył się na kroplach wody święconej, którą pokropiono wieko trumny. Odziana na biało Izolda klęczała aż do świtu, gdy zjawił się ksiądz, by odprawić prymę, pierwszą poranną modlitwę. Dopiero wtedy wstała, a jej damy dworu odprowadziły ją do komnaty na spoczynek. Spała, dopóki brat nie powiadomił jej, że musi się ubrać i pokazać służbie, gdyż nadeszła pora obiadu i wszyscy na nią czekają. Izolda nie zwlekała. Nauczono ją, by wypełniała swoje powinności w tym wielkim gospodarstwie, i miała poczucie obowiązku wobec ludzi mieszkających na ziemiach Lucretilich. Wiedziała, że ojciec zostawił jej zamek i otaczające go ziemie, ci ludzie znajdowali się pod jej opieką. Chcieli ją ujrzeć u szczytu stołu, chcieli zobaczyć, jak wchodzi do jadalni. Nawet jeśli oczy ma czerwone od łez wylanych za ukochanym ojcem, musi zasiąść razem z innymi przy stole. Ojciec by tego chciał. Nie mogła zawieść jego ani ich. Gdy wkroczyła do jadalni, wokół natychmiast zapadła cisza. Służący siedzieli przy długich stołach, rozmawiając cicho i czekając na posiłek. W sali, gdzie ku poczerniałym belkom wysokiego sufitu snuł się dym z paleniska, zebrało się ponad dwustu zbrojnych, służących i chłopców stajennych. Na widok Izoldy, zmierzającej ku nim w towarzystwie trzech dam dworu, mężczyźni wstali i zdjęli czapki z

głów, nisko kłaniając się córce zmarłego pana Lucretilego, dziedziczce tego zamku. Izolda miała na sobie granatową żałobną szatę, jej jasne włosy przysłaniał koronkowy welon barwy indygo, spływający z wysokiego, stożkowatego nakrycia głowy. Wąską talię obejmował bezcenny pas z arabskiego złota z przypasanymi na złotym łańcuchu kluczami do zamku. Za Izoldą szła jej świta, najpierw Iszrak, przyjaciółka z dzieciństwa, ubrana na mauretańską modłę: w długą tunikę, luźne pantalony i długi welon zakrywający niemal całą jej twarz z wyjątkiem ciemnych oczu. W ślad za nią kroczyły dwie kobiety, a kiedy wszyscy domownicy przekazywali szeptem swoje błogosławieństwo Izoldzie, kobiety zasiadły przy stole dla dam, z boku podestu. Izolda weszła po niskich schodkach prowadzących do głównego stołu, drgnęła na widok brata siedzącego na wspaniałym jak tron drewnianym krześle, które zwykle zajmował ojciec. Powinna wiedzieć, że Giorgio zajmie to krzesło, tak jak on wiedział, że ona odziedziczy zamek i zasiądzie na tym miejscu, gdy tylko odczytają testament. Ale rozpacz ją otępiła i aż do tej chwili nie przyszło jej do głowy, że tu gdzie powinien być ojciec, ujrzy brata. Rozpacz była dla Izoldy tak nowym uczuciem, że jeszcze nie całkiem uświadamiała sobie, iż nigdy więcej nie zobaczy ojca. Giorgio uśmiechnął się do niej blado i wskazał Izoldzie miejsce po swojej prawej ręce – to samo, na którym siadywała u boku ojca. – Zapewne pamiętasz księcia Roberta. – Skinął do tęgiego mężczyzny o okrągłej spoconej twarzy, który wstał i obszedł stół, by się przed nią skłonić. Izolda podała mu rękę i spojrzała pytająco na brata. – Przybył, by złożyć nam wyrazy współczucia. Książę pocałował jej rękę, Izolda powstrzymała dreszcz wstrętu, jakim przejął ją wilgotny dotyk jego ust. Książę popatrzył na nią, jakby chciał jej coś wyszeptać, jakby miał jej powierzyć jakiś sekret. Izolda cofnęła rękę i nachyliła się do brata. – Dziwię się, że przyjmujesz gościa nazajutrz po śmierci ojca – rzuciła cicho. – Miło z jego strony, że zjawił się natychmiast – powiedział Giorgio, przyzywając służących, którzy nadeszli z tacami pełnymi dziczyzny, innych mięs i dań rybnych, wielkich bochnów chleba oraz flasz wina i dzbanów piwa. Zamkowy ksiądz odśpiewał modlitwę dziękczynną, a potem służący zaczęli głośno stawiać tace, a mężczyźni jęli wyciągać sztylety zza pasów i butów, by pokroić mięso, i układali na talerzach grube pajdy razowego chleba z rybą i potrawką z dziczyzny. Izolda z trudem uczestniczyła w tym obiedzie, który toczył się, jakby nic się nie zmieniło, podczas gdy ojciec leżał w kaplicy, strzeżony przez zbrojnych, a następnego dnia miał się odbyć jego pogrzeb. Przez łzy ledwie widziała służących, którzy wciąż podchodzili z kolejnymi półmiskami, dzbanami cienkiego piwa i flaszami najprzedniejszego czerwonego wina dla pańskiego stołu. Giorgio i jego gość wybierali najlepsze roczniki, a resztę odsyłali tym, którzy dobrze służyli im tego dnia. Książę i brat Izoldy jedli z apetytem i ciągle dolewali sobie wina. Izolda ledwie skubała posiłek, zerkając w stronę stołu kobiet, przy którym Iszrak spoglądała na nią z milczącym współczuciem. Pod koniec posiłku, gdy do pańskiego stołu przyniesiono owoce w cukrze i marcepany, Giorgio dotknął dłoni siostry. – Nie odchodź jeszcze – poprosił. – Chcę z tobą porozmawiać. Izolda dała znak głową Iszrak i innym damom, by wróciły do swoich pokoi, po czym ruszyła do małych drzwi z tyłu podestu. Za nimi znajdowała się niewielka komnata, w której rodzina Lucretilich siadywała po obiedzie. W kominku palił się ogień, wokół stały trzy krzesła. Flasza wina czekała już na mężczyzn, szklanka słabego piwa na Izoldę. Dziewczyna usiadła, w tej samej chwili weszli obaj mężczyźni. – Chcę z tobą porozmawiać o testamencie naszego ojca – oznajmił Giorgio, gdy zajęli miejsca. Izolda zerknęła na księcia Roberta. – Roberta to również dotyczy – wyjaśnił Giorgio. – Ojciec powiedział na łożu śmierci, że jego największym pragnieniem jest, byś była bezpieczna i szczęśliwa. Bardzo cię kochał. Izolda przycisnęła palce do zimnych warg, mrugając, by powstrzymać łzy. – Rozumiem – rzekł łagodnie Giorgio. – Rozumiem, że go opłakujesz. Ale musisz wiedzieć, że ojciec miał wobec ciebie pewne plany. Powierzył mi święty obowiązek doprowadzenia ich do końca. – Dlaczego sam mi o nich nie powiedział? Dlaczego nie chciał mnie widzieć? Zawsze o wszystkim rozmawialiśmy. Wiem, co dla mnie zaplanował, mówił, że jeśli postanowię nie wychodzić za mąż, mam tu zamieszkać i odziedziczyć ten zamek, a ty dostaniesz jego zamek i ziemie we Francji. Zgodziliśmy się co do tego. Wszyscy troje. – Owszem – przyznał cierpliwie Giorgio – ale wtedy był zdrowy. A gdy zaczęły go dręczyć choroba i strach, zmienił zdanie. I nie mógł znieść, że zobaczysz go w tak złym stanie, cierpiącego. Gdy śmierć zajrzała mu w oczy, obmyślił inny plan. Chciał mieć pewność, że będziesz bezpieczna. I znalazł dobre wyjście. Wpadł na pomysł, żebyś wyszła za obecnego tu księcia Roberta, otrzymując tysiąc koron ze skarbca

jako posag. Była to znikoma sumka dla kobiety, która dorastała w przekonaniu, iż jest dziedziczką zamku, żyznych pól, gęstych lasów, wysokich gór. Izolda spojrzała z zaskoczeniem na brata. – Dlaczego tak mało? – Ponieważ książę uczynił nam ten zaszczyt i powiedział, że przyjmie cię tak, jak stoisz, zaledwie z tysiącem koron. – Które możesz w całości zachować – zapewnił ją Roberto, ściskając jej dłoń. – Będziesz mogła wydać je, na co zechcesz. Piękne drobiazgi dla pięknej księżniczki. Izolda spojrzała na brata, a jej ciemnoniebieskie oczy zwęziły się, gdy zrozumiała sens tych słów. – Tak mały posag oznacza, że nikt inny nie będzie się ubiegać o moją rękę – odezwała się. – Dobrze o tym wiesz. A jednak nie poprosiłeś o więcej? Nie ostrzegłeś ojca, że nie powinien mnie zostawiać bez widoków na przyszłość? Czy chciał mnie zmusić do poślubienia księcia? Książę Roberto położył rękę na tłustej piersi i skromnie spuścił wzrok. – Na ogół dam nie trzeba zmuszać – zaznaczył. – Nie wiem, jakiego lepszego męża mogłabyś wymagać – odparł gładko Giorgio. Jego przyjaciel uśmiechnął się do niej i pokiwał głową. – Ojciec również tak uważał. Uzgodniliśmy ten posag z księciem Robertem, a perspektywa małżeństwa z tobą tak go ucieszyła, że nie żądał większego wiana. Nie ma potrzeby nikomu zarzucać, że nie dopilnował twoich interesów. Cóż może być lepszego niż związek z przyjacielem rodziny, księciem, człowiekiem zamożnym? Decyzja zajęła Izoldzie tylko chwilę. – Nie potrafię myśleć o małżeństwie – odrzekła bez emocji. – Proszę o wybaczenie, książę, ale od śmierci ojca upłynęło zbyt mało czasu. Nie mogę znieść nawet myśli o tym, a cóż dopiero rozmowy. – Jednak musimy o tym porozmawiać – oznajmił Giorgio. – Ojciec zastrzegł w testamencie, że mamy zadbać o twoją przyszłość. Nie pozwalał na jakąkolwiek zwłokę. Albo natychmiastowe małżeństwo z moim przyjacielem, albo... – Albo co? – spytała Izolda, nagle przestraszona. – Klasztor – rzucił krótko Giorgio. – Ojciec powiedział, że jeśli nie zechcesz wyjść za mąż, mam cię mianować ksienią klasztoru. – Nie! – krzyknęła. – Ojciec nigdy by mi tego nie zrobił! Giorgio pokiwał głową. – Ja także się zdziwiłem, ale wyjaśnił, że taką przyszłość od dawna dla ciebie planował. Dlatego nie mianował nowej ksieni po śmierci ostatniej. Już wtedy, rok temu, myślał o twojej przyszłości. Nie możesz być narażona na niebezpieczeństwa tego świata, zostawiona sama sobie w Lucretili. Jeśli nie chcesz wyjść za mąż, musisz znaleźć się w bezpiecznych murach klasztoru. Książę Roberto uśmiechnął się do niej przebiegle. – Zakonnica lub księżna... Nietrudny wybór. Izolda poderwała się z miejsca. – Nie wierzę, że ojciec zaplanował dla mnie coś takiego. Nigdy o niczym takim nie wspominał. Zawsze mówił, że podzieli ziemie między nas. Wiedział, jak bardzo kocham ten kraj i jego lud. Miał zapisać ten zamek i ziemie mnie, a tobie posiadłości we Francji. Giorgio pokręcił głową, jakby z łagodnym żalem. – Nie, zmienił zdanie. Jako jego najstarsze dziecko i jedyny syn, jedyny prawdziwy spadkobierca, otrzymam wszystko, tutaj i we Francji, a ty, jako kobieta, musisz odejść. – Giorgio, mój bracie, chyba nie wyrzucisz mnie z domu? Giorgio rozłożył ręce. – Nie mogę nic zrobić. To ostatnia wola naszego ojca, uwieczniona na papierze i podpisana jego ręką. Albo wyjdziesz za mąż, a nie zechce cię nikt oprócz księcia Roberta, albo pójdziesz do klasztoru. Ojciec okazał wielkie serce, dając ci taki wybór. Na jego miejscu wielu zostawiłoby po prostu dyspozycje. – Wybaczcie – powiedziała Izolda głosem drżącym od hamowanego gniewu. – Teraz odejdę na pokoje, żeby się zastanowić. – Tylko nie zwlekaj! – rzucił książę Roberto ze znaczącym uśmieszkiem. – Nie będę czekał zbyt długo. – Jutro dam odpowiedź. – Dziewczyna zatrzymała się w drzwiach i spojrzała na brata. – Czy mogę zobaczyć testament ojca? Giorgio skinął głową i wyjął dokument spod kubraka. – Możesz to zachować. To kopia. Oryginał znajduje się w bezpiecznym miejscu. Nie ma wątpliwości, jaka była wola ojca. Musisz rozważyć nie to, czy ją wypełnić, lecz jak ją wypełnić. Wiedział, że go posłuchasz.

– Wiem. Jestem jego córką. Wypełnię jego wolę. Izolda wyszła z komnaty, nie zaszczyciwszy księcia jednym spojrzeniem, choć wstał i skłonił jej się dwornie, mrugając do Giorgia, jakby uważał, że wszystko jest załatwione. Izolda obudziła się w nocy, słysząc ciche pukanie do drzwi. Poduszka pod jej policzkiem była mokra od łez. Przez chwilę dziewczyna nie wiedziała, dlaczego czuje taki ból serca – a potem przypomniała sobie o trumnie w kaplicy i milczących rycerzach, którzy trzymali tam straż. Przeżegnała się. – Wieczne odpoczywanie racz mu dać, Panie – szepnęła. – I pociesz mnie w tym smutku. Nie wiem, czy to zniosę. Pukanie się powtórzyło. Izolda odrzuciła bogato haftowaną kapę i z kluczem w ręku podeszła do drzwi. – Kto tam? – Książę Roberto. Chcę z tobą porozmawiać, pani. – Nie mogę otworzyć drzwi. Porozmawiamy jutro. – Muszę porozmawiać z tobą dziś. Chodzi o testament, o życzenie twojego ojca. Zawahała się. – Jutro... – Chyba znalazłem wyjście. Rozumiem, co czujesz, pani, i sądzę, że mogę ci pomóc. – Jakie wyjście? – Nie mogę krzyczeć przez drzwi. Uchyl je tylko trochę, żebym mógł to wyszeptać. – Tylko trochę – powiedziała i obróciła klucz w zamku, po czym uchyliła drzwi, przytrzymując je stopą. Ledwie książę usłyszał chrobot klucza, naparł na drzwi ramieniem tak mocno, że uderzyły Izoldę w głowę. Odrzuciło ją w głąb komnaty. Książę zatrzasnął drzwi i przekręcił klucz w zamku. – Myślałaś, że mnie odtrącisz?! – syknął z furią do dziewczyny, która z trudem podniosła się z podłogi. – Myślałaś, że będę błagać cię o rozmowę przez zamknięte drzwi? – Jak śmiałeś się tu wedrzeć?! – krzyknęła Izolda, pobladła i wściekła. – Mój brat cię zabije. – Twój brat na to pozwolił – odparł książę ze śmiechem. – Pochwala nasze małżeństwo. Sam zaproponował, żebym do ciebie przyszedł. A teraz się kładź. – Mój brat? Jej oburzenie ustąpiło miejsca przerażeniu. Zrozumiała, że brat ją zdradził. Książę zbliżał się do niej, władczo uśmiechnięty. – Powiedział, że równie dobrze mogę cię wziąć już teraz – oznajmił. – Możesz się opierać, jeśli chcesz. To obojętne. Lubię walkę. Podobają mi się takie bojowe kobiety, potem są bardziej posłuszne. – Jesteś szalony! – zawołała. – Jak wolisz. Ale uważam cię za swoją żonę i przypieczętujemy ten związek w tej chwili, żebyś jutro nie podjęła złej decyzji. – Upiłeś się! – Oddech księcia cuchnął kwaśnym winem. – Tak, chwała Bogu. Do tego także przywykniesz. Książę ruszył ku niej, zrzucając kubrak z tłustych ramion. Izolda cofała się tak długo, aż poczuła za sobą słup podtrzymujący baldachim łóżka. Schowała ręce za siebie, żeby Roberto nie mógł ich chwycić, i dotknęła aksamitnej narzuty. Pod nią znajdowała się rączka mosiężnej szkandeli z rozżarzonymi węgielkami, którą służąca wsunęła w zimną pościel, by ją ogrzać. – Książę, opamiętaj się – powiedziała Izolda. – To absurd. Obrażasz ten dom. Przebywasz pod naszym dachem, ciało mojego ojca leży w kaplicy. Jestem bezbronna, a ty upiłeś się naszym winem. Proszę, wróć do swojej komnaty, a rano porozmawiam z tobą serdecznie. – O nie – rzucił, obleśnie uśmiechnięty. – Spędzimy tu razem noc, a rano na pewno serdecznie ze mną porozmawiasz. Izolda zacisnęła palce na rączce szkandeli. Roberto przystanął, żeby rozsznurować spodnie. Pod spodem mignęło szarawe płótno. Książę wyciągnął rękę do Izoldy. – Nie musisz czuć bólu. Może nawet sprawi ci to przyjemność. Z rozmachem uderzyła go szkandelą w skroń. Rozpalone do czerwoności węgielki i popiół obsypały mu twarz i potoczyły się po podłodze. Roberto zawył, uderzyła go jeszcze raz, z całej siły, a on padł na ziemię jak tłusty wół ogłuszony w rzeźni. Izolda oblała żarzące się węgielki wodą, a potem ostrożnie trąciła księcia stopą. Nie poruszył się, stracił przytomność. Izolda otworzyła drzwi sąsiedniego pokoju. – Iszrak... – szepnęła. Dziewczyna zjawiła się, przecierając zaspane oczy. Izolda pokazała jej leżącego bezwładnie mężczyznę. – Nie żyje? – spytała Iszrak spokojnie.

– Chyba żyje. Pomóż mi go stąd usunąć. Obie pociągnęły za dywanik, na który upadł książę. Na podłodze pozostał ślad wody i popiołu. Wywlokły go na korytarz przed komnatą Izoldy. – Rozumiem, że twój brat pozwolił mu do ciebie przyjść? Izolda skinęła głową. Iszrak splunęła z pogardą na białą twarz księcia. – Po co otwierałaś drzwi? – Sądziłam, że przyszedł mi z pomocą. Powiedział, że ma pomysł, jak mi pomóc, a potem tu wtargnął. – Skrzywdził cię? – Dziewczyna omiotła spojrzeniem ciemnych oczu twarz przyjaciółki. – Co ci się stało w czoło? – Uderzył mnie drzwiami. – Chciał cię zgwałcić? Izolda skinęła głową. – Więc zostawmy go tutaj – zdecydowała Iszrak. – Niech leży na podłodze jak pies, którym jest. Jeśli nadal będzie tu rano, służący go znajdą i zrobią z niego pośmiewisko. – Pochyliła się i zbadała puls księcia, dotykając jego szyi, przegubów i miejsca pod wydatnym brzuchem. – Przeżyje – stwierdziła z niezachwianą pewnością. – Choć nikt by za nim nie płakał, gdybyśmy po cichu poderżnęły mu gardło. – Nie możemy tego zrobić – szepnęła Izolda drżącym głosem. Zostawiły go, leżącego na wznak jak wyrzucony na brzeg wieloryb, z nadal rozsznurowanymi spodniami. – Zaczekaj – powiedziała Iszrak i wróciła do swojej komnaty. Zjawiła się po chwili, niosąc małe pudełko. Ostrożnie, czubkami palców, krzywiąc się z niesmakiem, rozchyliła bardziej spodnie księcia. Uniosła płócienną koszulę, odsłaniając jego zwiędłą nagość. Otworzyła pudełko i posypała skórę przyprawą. – Co robisz? – spytała Izolda szeptem. – To pieprz, bardzo mocny. Będzie go swędzieć jak ospa, a skóra mu się zaczerwieni, jakby dostał wysypki. Bardzo pożałuje tego, co dziś wyprawiał. Przez miesiąc będzie się drapał aż do krwi i przez jakiś czas przestanie dręczyć kobiety. Izolda roześmiała się i wyciągnęła rękę, jak zrobiłby jej ojciec. Kobiety wymieniły uścisk niczym rycerze. Iszrak uśmiechnęła się i obie wróciły do sypialni, zamykając drzwi na klucz. Rankiem, gdy Izolda poszła do kaplicy, trumna ojca była już zamknięta i gotowa do złożenia w rodzinnej krypcie – a książę zniknął. – Wycofał propozycję – oznajmił zimno Giorgio, klękając obok siostry na schodach kaplicy. – Rozumiem, że coś między wami zaszło? – To nikczemnik – odparła krótko Izolda. – A jeśli, jak twierdził, ty go posłałeś do mojej komnaty, to zachowałeś się wobec mnie jak zdrajca. Giorgio pochylił głowę. – Nie zrobiłem nic podobnego. Przepraszam, upiłem się jak głupiec i powiedziałem, że może iść prosić cię o życzliwość. Po co otwierałaś drzwi? – Bo sądziłam, że twój przyjaciel jest człowiekiem honoru, tak jak ty. – Postąpiłaś bardzo źle – zganił ją brat. – Otworzyć drzwi sypialni mężczyźnie, w dodatku pijanemu! Nie umiesz zadbać o siebie. Ojciec miał rację, musimy umieścić cię tam, gdzie będziesz bezpieczna. – Byłam bezpieczna! Znajdowałam się we własnej komnacie, we własnym zamku, rozmawiałam z przyjacielem brata. Nie powinno mi nic grozić! – rzuciła z gniewem. – Jak mogłeś sprowadzać kogoś takiego do naszego stołu! Ojciec nigdy by ci go nie doradził jako kandydata na mojego męża. Wstała i ruszyła przez kaplicę, brat podążył za nią. – Właściwie czym go tak zdenerwowałaś? Izolda uśmiechnęła się na wspomnienie ciosu szkandelą w wielki łeb księcia. – Jasno wyraziłam moje uczucia. I nigdy więcej się z nim nie spotkam. – O, bez wątpienia – odparł Giorgio z irytacją. – Bo nigdy więcej nie spotkasz się z żadnym mężczyzną. Jeśli nie poślubisz księcia Roberta, masz iść do klasztoru. Wola naszego ojca nie zostawia ci innego wyboru. Izolda zatrzymała się na chwilę. Niepewnie położyła rękę na ramieniu brata, zastanawiając się, jak ma go przekonać, żeby zmienił zdanie. – Nie masz co tak na mnie patrzeć – dodał opryskliwie. – Warunki testamentu są jasne, mówiłem ci to wczoraj. Albo książę, albo klasztor. Wiesz, co ci zostało. – Pójdę na pielgrzymkę – zaproponowała. – Gdzieś daleko stąd. – Nie. Jak miałabyś przeżyć? Nie potrafisz zadbać o siebie nawet w domu. – Zamieszkam u przyjaciół ojca, jakichkolwiek. Mogłabym pojechać do syna mojego ojca chrzestnego, hrabiego

Wołoszczyzny, albo do księcia Bradoura... Brat słuchał jej z ponurą miną. – Nie możesz. Wiesz o tym. Musisz być posłuszna woli ojca. Nie mam wyboru, Izoldo. Bóg mi świadkiem, że zrobiłbym dla ciebie wszystko, ale testament ojca nie pozostawia wątpliwości. Muszę go wypełnić, tak jak ty. – Bracie, nie zmuszaj mnie do tego. Giorgio odwrócił się do ściany i przytknął czoło do zimnego kamienia, jakby przez Izoldę rozbolała go głowa. – Siostro, jestem bezradny. Książę Roberto był twoją jedyną szansą na uniknięcie klasztoru. To ostatnia wola naszego ojca. Przysiągłem na jego miecz, że dopilnuję jej wykonania. Nic nie mogę zrobić, podobnie jak ty. – Ojciec obiecał, że to ja dostanę jego miecz. – Jest mój. Jak wszystko inne. Łagodnie dotknęła jego ramienia. – Czy mogłabym zostać z tobą, gdybym przysięgła żyć w czystości? Nie wyjdę za nikogo. Zamek należy do ciebie, rozumiem to. Ostatecznie ojciec zrobił to samo co każdy mężczyzna i przedłożył syna nad córkę. Postąpił tak jak wszyscy wielcy i odsunął kobietę od bogactwa i władzy. Ale jeśli będę tu sobie żyć, biedna i pozbawiona znaczenia, nigdy nie spotykając się z mężczyznami, posłuszna tobie, czy mogłabym zostać? Giorgio pokręcił głową. – To nie moja wola, lecz jego. I tak już jest na tym świecie, sama to przyznajesz. Ojciec wychował cię niemal, jakbyś była chłopcem, dając ci zbyt wiele bogactw i swobody. Teraz musisz żyć jak na szlachetnie urodzoną kobietę przystało. Powinnaś się cieszyć, że klasztor leży blisko i nie musisz opuszczać tych ziem, które kochasz. Nie zostałaś zesłana na pustkowie, a przecież ojciec mógł nakazać, byś pojechała gdzieś daleko. Tymczasem ty znajdziesz się we własnej posiadłości: w klasztorze. Będę cię czasem odwiedzał i przywoził wieści. Może za jakiś czas będziesz mogła ze mną wyjeżdżać. – Czy Iszrak może mi towarzyszyć? – Możesz zabrać Iszrak i każdą z dam, która się na to zgodzi. Ale jutro spodziewają się ciebie w klasztorze. Musisz tam pojechać. Będziesz musiała złożyć śluby klasztorne i zostać ksienią. Nie masz wyboru. Odwrócił się i ujrzał, że Izolda drży jak młoda klaczka, której po raz pierwszy zakłada się uzdę. – To tak jakbym znalazła się w więzieniu – szepnęła. – A nie zrobiłam nic złego. Giorgiowi stanęły łzy w oczach. – Czuję się, jakbym tracił siostrę – powiedział. – Straciłem ojca i siostrę. Nie wiem, jak sobie bez ciebie poradzę. Opactwo Lucretili Październik 1453 Parę miesięcy później Luca, ubrany w zwyczajną roboczą szatę i burą opończę, wyruszył konno z Rzymu, podążając gościńcem na wschód. Towarzyszył mu służący Freize, ledwie opierzony młodzik o kwadratowej szczęce i szerokich barach, który zdobył się na odwagę, gdy Luca opuszczał klasztor, i zgłosił się jako jego pachołek, gotowy za nim iść, dokądkolwiek zawiedzie ich misja. Opat wahał się nieco, ale Freize przekonał go argumentem, że jako chłopiec kuchenny sprawdza się bardzo marnie, a jego miłość do przygód jest tak wielka, iż lepiej przysłuży się Bogu, towarzysząc dzielnemu panu w tajnej misji, zleconej przez samego papieża, niż przypalając bekon dla nieszczęsnych mnichów. Opat, w głębi ducha zadowolony, że pozbędzie się męczącego nowicjusza, doszedł do wniosku, że strata niezdarnego kuchcika jest niewielką ceną. Freize dosiadał silnego kuca i prowadził za sobą osiołka dźwigającego cały ich dobytek. Mały pochód zamykał niespodziewany towarzysz: skryba brat Piotr, któremu w ostatniej chwili polecono wyruszyć z nimi i zapisywać ich osiągnięcia. – Szpieg – mruknął cicho Freize do swojego nowego pana. – Niech mnie, jeśli to nie szpieg. Blady, miękkie łapki, ufne brązowe oczy, ogolona głowa mnicha, a jednak strój szlachetnie urodzonego pana. Bez wątpienia szpieg. Czy ma szpiegować mnie? Nie, bo nic nie robię i niczego nie wiem. Zatem kogo? Pewnie młodego pana, mojego wróbelka. Bo poza tym nie ma tutaj nikogo prócz koni, a one nie są ani heretykami, ani poganami. To jedyne uczciwe tu stworzenia. – Ma służyć mi jako skryba – odparł Luca z irytacją. – I muszę go zabrać ze sobą, czy go potrzebuję, czy nie. Więc uważaj, co mówisz. – Czy ja potrzebuję skryby? – mruknął Freize pod nosem, ściągając cugle. – Nie, gdyż nic nie robię i nic nie wiem, a nawet gdybym wiedział, nie mógłbym tego zapisać, gdyż nie ufam słowom. Nie bez znaczenia jest też fakt, że nie potrafię czytać ani pisać. – Głupiec – rzucił skryba Piotr, przejeżdżając obok. – Nazwał mnie głupcem – zwierzył się Freize kucykowi i drodze biegnącej łagodnym zboczem w górę. – Łatwo

powiedzieć, trudniej udowodnić. Zresztą nazywano mnie już gorszymi wyrazami. Jechali przez cały dzień drogą niewiele różniącą się od ścieżki wydeptanej przez kozy, wijącą się przez żyzną dolinę, wzdłuż małych tarasów z gajami oliwnymi i winnicami, a potem wśród wyżej położonych lasów, gdzie ogromne buki zaczynały się złocić i brązowić. O zachodzie słońca, gdy niebo zabarwiło się różem, skryba wyjął z wewnętrznej kieszeni kubraka kartkę. – Miałem ci to przekazać o zachodzie słońca – powiedział. – Wybacz, jeśli to złe wiadomości. Nie wiem, co tam napisano. – Kto ci to dał? – spytał Luca. Pieczęć na złożonym papierze była gładka i lśniąca, bez żadnego herbu. – Pan, który mnie zatrudnił, ten sam, któremu i ty podlegasz – odrzekł Piotr. – W taki sposób będą nadchodzić rozkazy dla ciebie. On wyznacza dzień i godzinę, czasem miejsce, a ja zgodnie z tym wręczam ci kolejny rozkaz. – Masz je wszystkie w kieszeni? – zaciekawił się Freize. Skryba dostojnie skinął głową. – Zawsze możemy go złapać za nogi i dobrze nim potrząsnąć – podsunął cicho Freize. – Będziemy postępować tak, jak nam rozkazano – odparł Luca, zarzucając wodze na ramię, żeby móc złamać pieczęć. – To polecenie, by jechać do opactwa Lucretili – powiedział. – Znajduje się między dwoma budynkami, zakonem żeńskim i męskim. Mam się udać do klasztoru żeńskiego. Oczekują nas tam. – Złożył list i oddał go Piotrowi. – Napisano, jak go znaleźć? – spytał ponuro Freize. – Bo w przeciwnym razie czeka nas spanie pod gołym niebem i suchy chleb na kolację. I co najwyżej bukowe orzeszki. Całe mnóstwo. Można się napchać po uszy. A jeśli los się do nas uśmiechnie, może znajdziemy jakieś grzyby. – Gościniec znajduje się nieopodal – wpadł mu w słowo Piotr. – Opactwo jest położone w pobliżu zamku. Możemy poprosić o gościnę w którymś z zakonów. – Pojedziemy do klasztoru żeńskiego – zdecydował Luca. – W liście napisano, że nas tam oczekują. Nie wyglądało jednak na to, że w klasztorze spodziewano się kogokolwiek. Zapadał zmrok, a budynek nie witał gości jasnym światłem i otwartymi drzwiami. Wszystkie okna zasłonięto okiennicami i przez szczeliny przenikały zaledwie cieniutkie smugi migoczącego blasku świec. W ciemnościach trudno było ocenić rozmiary budynku, przybysze mieli tylko wrażenie, że po obu stronach bramy wjazdowej wznoszą się wysokie mury. Przy małych drzwiach w wielkiej drewnianej bramie wisiała ledwie mżąca światłem latarnia, dopiero gdy Freize zsiadł z kucyka i załomotał rękojeścią sztyletu w drewno, z głębi budynku dobiegło ich głośne narzekanie na hałasy, a potem okienko w bramie otworzyło się i ktoś przez nie wyjrzał. – Jestem Luca Vero, z dwoma służącymi! – krzyknął Luca. – Oczekują mnie tutaj. Wpuśćcie nas. Okienko zatrzasnęło się, ale po chwili zgrzytnęła zasuwa, stuknęły podnoszone drewniane rygle. W końcu jedno skrzydło bramy uchyliło się z piskiem i niechętnie. Freize wprowadził swojego kuca i osła, Luca i Piotr wjechali na brukowany dziedziniec, a tęga służąca zamknęła za nimi bramę. Mężczyźni zsiedli i rozejrzeli się dokoła, pomarszczona staruszka w szarym wełnianym habicie i szarej opończy, przewiązanej w pasie zwykłym sznurkiem, uniosła pochodnię, żeby przyjrzeć się całej trójce. – Jesteście ludźmi, którzy mają przeprowadzić śledztwo? Bo jeśli nie i chcecie tylko dachu nad głową, to jedźcie lepiej do klasztoru męskiego – zwróciła się do Piotra, spoglądając na niego i jego okazałego wierzchowca. – Ten klasztor przeżywa teraz trudne czasy, nie chcemy tu gości. – Nie, ja mam tylko spisać raport. Jestem skrybą. Śledztwo przeprowadzi ten oto Luca Vero. – Chłopiec?! – zawołała mniszka z pogardą. – Gołowąs? Luca zarumienił się z irytacji, zeskoczył z konia, przełożywszy nogę nad jego szyją, i rzucił wodze Freize’owi. – Nieważne, ile mam lat ani czy noszę zarost. Zostałem tu skierowany, by przeprowadzić śledztwo, co uczynię jutro. Na razie jesteśmy zmęczeni i głodni, więc prosimy o zaprowadzenie nas do refektarza i pokoi gościnnych. Proszę powiadomić ksienię, że przybyłem i że spotkam się z nią jutro zaraz po prymie. – Chłystek – mruknęła staruszka, unosząc pochodnię, żeby jeszcze raz spojrzeć na ładną młodą twarz Luki, na jego rumieniec gniewu, ciemną grzywkę i iskrzące się orzechowe oczy. – Chłystek? – rzucił Freize do kuca, którego prowadził do stajni. – Dziewica tak stara, że wygląda jak marynowany orzech, nazywa młodego pana gołowąsem i chłystkiem? A to przecież geniusz i być może odmieniec. – Ty tam! – warknęła staruszka z nagłą energią. – Zaprowadź konie do stajni, a obecna tam świecka siostra zabierze cię do kuchni dla służby. Kiedy zjesz, możesz się przespać w stodole. Ty – spojrzała na skrybę Piotra, którego uznała za lepszego od Freize’a, lecz i tak nieważnego – możesz zjeść w kuchni klasztornej. Znajdziesz ją za tymi drzwiami. Później pokażę ci drogę do domku gościnnego, gdzie spędzisz noc. Ciebie – odwróciła się do Luki – ciebie, inkwizytorze, zaprowadzę do refektarza, a potem sypialni. Mówiono, że jesteś księdzem. – Jeszcze nie złożyłem ślubów. Służę Kościołowi, lecz nie przyjąłem święceń.

– O wiele za przystojny na stan zakonny i tonsura już mu zarasta – mruknęła staruszka do siebie, po czym zwróciła się do Luki: – Możesz spać w pokojach dla odwiedzających nas księży. A rano powiadomię ksienię o twoim przyjeździe. Szli do refektarza, kiedy z drzwi prowadzących w głąb klasztoru wyszła kobieta. Miała na sobie habit z najdelikatniejszej bielonej wełny, a podniesiony welon na głowie nie zasłaniał bladej ślicznej twarzy o uśmiechniętych szarych oczach. Jej pas był wykonany z mięciutkiej skóry, podobnie jak buty, w niczym nie przypominające patynek na drewnianych podeszwach, które pracujące kobiety nosiły dla ochrony pantofli przed błotem. – Przyszłam powitać inkwizytora – odezwała się, unosząc wyżej lichtarz z woskowymi świecami. Luca zrobił krok naprzód. – Ja nim jestem – powiedział. Uśmiechnęła się i jednym szybkim spojrzeniem zarejestrowała jego wzrost, ładną twarz i młodość. – Zaprowadzę cię do refektarza, musisz być zmęczony. Siostra Anna dopilnuje, by twoje konie znalazły się w stajni, a ludzie dostali wygodne schronienie. Luca skłonił się, a ona ruszyła przed nim kamiennym korytarzem, a potem galerią, która doprowadziła ich do refektarza o sklepionym stropie. W głębi, tuż obok przygaszonego na noc kominka, znajdowało się nakrycie na jedną osobę: kieliszek z winem, talerz z chlebem, miska, nóż i łyżka. Luca westchnął z zadowoleniem i usiadł. Weszła służąca z dzbanem i misą do mycia rąk oraz lnianym ręcznikiem do ich wytarcia, a w ślad za nią zjawiła się dziewka kuchenna z drobiową potrawką z warzywami. – Czy potrzeba ci czegoś jeszcze? – spytała kobieta. – Dziękuję – powiedział Luca, nieco skrępowany. Czuł się nieswojo w jej obecności, nie rozmawiał z żadną kobietą oprócz matki od dnia, gdy jako jedenastolatek wstąpił do klasztoru. – Kim jesteś? Kobieta uśmiechnęła się do niego, a on nagle uświadomił sobie, że jest bardzo piękna. – Jestem siostra Urszula, szafarka odpowiedzialna za funkcjonowanie klasztoru. Cieszę się, że przybyłeś. Bardzo się niepokoiłam. Mam nadzieję, że powiesz nam, co się dzieje, i uratujesz nas... – Słucham? – To piękny, istniejący od dawna klasztor – odrzekła poważnie siostra Urszula. – Wstąpiłam do niego jako dziewczynka. Służę Bogu i siostrom przez całe życie. Jestem tu od ponad dwudziestu lat. Nie mogę znieść myśli, że wtargnął tutaj szatan. Luca zanurzył chleb w gęstej potrawce i skupił się na jedzeniu, żeby ukryć konsternację. – Szatan? Kobieta przeżegnała się szybko, odruchowo. – Czasami myślę, że naprawdę tak się stało, kiedy indziej dochodzę do wniosku, że zachowuję się jak głupie dziewczątko bojące się własnego cienia. – Rzuciła mu nieśmiały, przepraszający uśmiech. – Sam to ocenisz. Sam odkryjesz prawdę. Ale jeśli nie oczyścimy się z tych plotek, będziemy zrujnowane: żadna rodzina nie przyśle do nas swoich córek, a już teraz wieśniacy nie chcą z nami handlować. Moim obowiązkiem jest dopilnowanie, żeby opactwo zarabiało na siebie sprzedażą naszych wyrobów i płodów ziemi. Nie mogę tego dokonać, jeśli chłopki nie chcą nawet rozmawiać z naszymi świeckimi siostrami, które wysyłam na targ. Nie możemy handlować, jeśli ludzie nie chcą nam nic sprzedawać ani nic od nas nie kupują. – Pokręciła głową ze smutkiem. – No cóż, posil się w spokoju, a potem służąca zaprowadzi cię do sypialni w domu gościnnym. Bądź błogosławiony, bracie. Luca nagle uświadomił sobie, że na śmierć zapomniał odmówić modlitwę przed jedzeniem, siostra szafarka weźmie go za prostaka z prowincji. Wytrzeszczał na nią oczy jak głupek i mówiąc do niej, jąkał się. Zachowywał się jak młodzieniec, który pierwszy raz w życiu ujrzał piękną kobietę, a nie jak człowiek obarczony ważną papieską misją. Co ona o nim pomyśli? – Bądź błogosławiona, siostro – wykrztusił z zawstydzeniem. Siostra Urszula skłoniła się, ukrywając uśmieszek na widok jego zmieszania, i powoli wyszła z refektarza. Luca odprowadził wzrokiem jej postać w falującym przy każdym kroku habicie. We wschodnim skrzydle klasztoru, w pokoju na parterze, okiennica była lekko uchylona. Dwie pary oczu śledziły przez szparę jasną sylwetkę siostry Urszuli, która z wdziękiem przeszła przez podwórzec i znikła w swojej kwaterze. – Przywitała go, ale nie musiała nic mówić – szepnęła Izolda. – Niczego się nie dowie, chyba że ktoś mu pomoże – zgodziła się Iszrak. Obie cofnęły się i bezszelestnie zamknęły okiennicę. – Chciałabym wiedzieć, co mam zrobić. Chciałabym, żeby ktoś mi doradził – powiedziała Izolda. – Co zrobiłby twój ojciec? Izolda parsknęła krótkim śmiechem. – Mój ojciec nigdy nie dałby się tu zamknąć. Prędzej by zginął, niż pozwolił się uwięzić. A gdyby go pojmano,

uciekłby, nawet ryzykując życie. Nie siedziałby tu jak malowana lala, jak przerażona dziewczyna, płacząc, tęskniąc i nie wiedząc, co zrobić. Odwróciła się i gwałtownie przetarła oczy. Przyjaciółka delikatnie położyła rękę na jej ramieniu. – Nie obwiniaj się – powiedziała. – Nie mogłaś nic zrobić, kiedy nas tu przywieźli. Teraz, gdy cały klasztor się sypie, nadal nie możemy nic zrobić, dopóki nie zrozumiemy, co się dzieje. Ale wszystko się zmienia, choć nic nie robimy. Wkrótce coś się wydarzy. I wtedy będziemy mieć szansę. Może właśnie w tej chwili drzwi się otworzą. A my tylko będziemy na to czekać. Izolda chwyciła jej dłoń i przytuliła do swojego policzka. – Przynajmniej mam ciebie. – Na zawsze. Luca spał ciężkim snem, nie budziły go nawet dźwięki kościelnego dzwonu na wieży, wybijającego godziny. Ale przed trzecią nad ranem, gdy noc była najciemniejsza, ze snu wyrwał go przeraźliwy krzyk, a potem tupot stóp. W ułamku chwili wyskoczył z łóżka, sięgając pod poduszkę po sztylet. Wyjrzał przez okno na mroczny dziedziniec. W lśniącym na bruku księżycowym świetle ujrzał kobietę w bieli, biegnącą do potężnej drewnianej bramy. Zaczęła rozpaczliwie szarpać się z ryglami. W ślad za nią ukazały się ścigające ją trzy kobiety, ze stróżówki wypadła stara odźwierna i złapała kobietę, która drapała rygle niczym kotka. Pozostałe kobiety także pochwyciły dziewczynę, a ona krzyknęła rozdzierająco i upadła, przez nie przygnieciona. Luca włożył szybko spodnie i buty, narzucił pelerynę na nagie ramiona i wypadł na dziedziniec, po drodze chowając sztylet w cholewę. Ukrył się w cieniu budynku, pewien, że nie został zauważony. Zamierzał przyjrzeć się kobietom, żeby móc je potem rozpoznać. Odźwierna uniosła pochodnię, oświetlając kobiety, dwie trzymały dziewczynę za ramiona, trzecia za nogi. Luca cofnął się w cień bramy, kiedy go mijały. Były tak blisko, że słyszał ich przyspieszone oddechy i cichy płacz jednej z nich. Był to bardzo dziwny widok. Dziewczyna, którą niosły, straciła przytomność. Wydawało się, że zemdlała, kiedy odciągnęły ją od bramy. Jej głowa zwisała martwo, koronki nocnego czepka muskały ziemię, a nocna koszula brudziła się w pyle. Ale nie było to zwykłe omdlenie. Dziewczyna była bezwładna, oczy miała zamknięte, twarz spokojną. Nagle Luca drgnął z przerażenia. Jedna z rąk dziewczyny się osunęła, dłoń wydawała się przeszyta na wylot, a rana broczyła krwią. Druga dłoń spoczywała na drobnym ciele, na nocnej koszuli widniała smuga krwi. Dziewczyna wyglądała, jakby ją ukrzyżowano. Luca zamarł, nie mogąc odwrócić oczu od strasznych, dziwnych ran. Potem dostrzegł coś, co wydało mu się jeszcze gorsze. Trzy kobiety, które ją niosły, miały taki sam wyraz twarzy jak ona: spokoju i uniesienia. Szły, powłócząc nogami, lekko uśmiechnięte, jakby promieniały jakąś tajemną, sekretną radością. I wszystkie trzy miały zamknięte oczy. Luca odczekał, aż minęły go, niczym kroczący miarowo kondukt pogrzebowy, po czym wrócił do swojego pokoju, ukląkł przy łóżku i zaczął się żarliwie modlić o to, by pomimo zwątpienia w siebie odnalazł jakoś mądrość i zrozumiał, co złego dzieje się w tym świętym miejscu i jak to naprawić. Nadal klęczał, kiedy o świcie Freize wpadł z impetem do pokoju, niosąc dzban gorącej wody. – Myślałem, że chcesz iść na prymę? – Tak. Luca wstał z trudem, przeżegnał się i pocałował krzyżyk, który zawsze nosił na szyi – prezent od matki na czternaste urodziny, kiedy widzieli się po raz ostatni. – Tu się dzieją złe rzeczy – oznajmił Freize grobowym głosem, lejąc wodę do miski i kładąc obok czysty ręcznik. Luca ochlapał twarz i ręce wodą. – Wiem. Bóg mi świadkiem, już coś zobaczyłem. Czego się dowiedziałeś? – Lunatykowanie, wizje, zakonnice poszczą w dni święte, aż potem mdleją w kaplicy. Niektóre widują na niebie światła, podobne do gwiazdy, która ukazała się trzem królom, inne zapragnęły wybrać się do Betlejem i trzeba było siłą je powstrzymywać. Ludzie z wioski i zamkowa służba twierdzą, że całe opactwo zostało dotknięte jakimś szaleństwem, a zakonnice na zawsze straciły zdrowe zmysły. Luca pokręcił głową. – Jeden Bóg wie, co się tu dzieje. Słyszałeś te krzyki w nocy? – Boże uchowaj. Spałem w kuchni i słyszałem tylko chrapanie. Ale wszystkie kucharki twierdzą, że papież powinien tu przysłać biskupa, by przeprowadził dochodzenie. Powiadają, że tu grasuje sam szatan. – Papież już kogoś przysłał! – warknął Luca. – Ja przeprowadzę dochodzenie. Ja będę sędzią. – Oczywiście – powiedział krzepiąco Freize. – Nieważne, ile masz lat. – Rzeczywiście, nieważne. Ważne jest, że to mnie wybrano. – Najlepiej zacznij od nowej ksieni.

– Dlaczego? – Bo wszystko zaczęło się tuż po jej przyjeździe. – Nie będę słuchał kuchennych plotek – oznajmił wyniośle Luca, wycierając twarz. Rzucił ręcznik pachołkowi. – Przeprowadzę stosowne przesłuchanie świadków zeznających pod przysięgą. Papież powierzył mi tę misję i lepiej, żeby wszyscy o tym pamiętali. Zwłaszcza ci, którzy powinni mi służyć i wspierać moją reputację. – No jasne, że wspieram! No jasne, że przeprowadzisz! No jasne, że tak! Ty jesteś panem i nigdy o tym nie zapominam, choć dość młody z ciebie pan. Freize rozłożył koszulę Luki i podał mu habit nowicjusza, który młodzieniec nosił podkasany, by mu nie przeszkadzał w chodzeniu. Luca przypasał krótki miecz i zasłonił go habitem. – Mówisz do mnie jak do dziecka – rzucił z irytacją. – A sam jesteś niewiele starszy. – To z serdeczności – rzekł Freize zdecydowanym tonem. – Tak okazuję uczucia. I szacunek. Dla mnie zawsze będziesz wróbelkiem, chudym nowicjuszem. – A ty dla mnie gąsiorem, chłopcem kuchennym – odparł Luca z uśmiechem. – Masz sztylet? – upewnił się Freize. Luca klepnął się po cholewie, za którą tkwił sztylet w pochwie. – Wszyscy mówią, że nowa ksieni nie ma powołania i nie została wychowana do takiego życia – oznajmił Freize, nie bacząc na zakaz plotkowania. – Znalazła się tu z powodu testamentu ojca. Złożyła śluby i nigdy już stąd nie wyjdzie. To jedyne, co zostawił jej ojciec. Cała reszta dostała się bratu. Kiepsko, bo dziewczyna jest jak w więzieniu. A odkąd tu trafiła, zakonnice zaczęły mieć wizje. Połowa wioski twierdzi, że z nową ksienią zjawił się tu szatan, ponieważ przybyła tutaj wbrew własnej woli. – A jaki jest ten jej brat? – spytał Luca, mimowolnie dając się skusić plotkom. – Dobre chłopisko. Zacny pan, hojnie zasila opactwo. Zbudował je jego dziadek, wznosząc klasztor żeński po jednej stronie i męski po drugiej. Zakonnice i mnisi dzielą się obowiązkami w opactwie. Ojciec nowego pana troszczył się o oba klasztory i podarował zakonnicom lasy i pastwisko, a mnichom kilka gospodarstw i pola. Klasztory same się utrzymują, pracują razem na chwałę Pana i pomagają biednym. Teraz wspiera je nowy władca. Jego ojciec był krzyżowcem, słynął z odwagi i żarliwej bogobojności. Nowy pan wydaje się spokojniejszy, woli przebywać w domu, chce spokoju. Bardzo liczy na to, że uda się całą sprawę zachować w tajemnicy. Że przeprowadzisz śledztwo, podejmiesz decyzję, wskażesz winnych, wyegzorcyzmujesz co trzeba i wszystko wróci do normy. Dzwon zaczął wzywać na prymę, modlitwę o świcie. – Chodź – rzucił Luca i ruszył w stronę klasztorów i pięknego kościoła. Idąc przez dziedziniec, słyszeli muzykę, a drogę oświetlała im procesja zakonnic w białych habitach – niosły pochodnie i śpiewały niczym chór aniołów sunących na tle perłowego porannego nieba. Obaj mężczyźni, do których dołączył brat Piotr, poszli za zakonnicami do kościoła i usiedli w niszy w głębi nawy. Dwieście zakonnic w białych kornetach zajęło miejsca w stallach po obu stronach ołtarza i w rzędach ławek przed nim. Ksiądz odprawiał mszę, śpiewając dźwięcznym barytonem święte łacińskie słowa, a odpowiadały mu słodkie, wysokie głosy kobiet. Luca patrzył na piękne kamienne kolumny rzeźbione w owoce i kwiaty i na wysokie sklepienie malowane w srebrne gwiazdy i księżyce, słuchając śpiewu i zastanawiając się, co dręczy te świątobliwe kobiety i jak to możliwe, że codziennie po tak strasznej nocy wstają i śpiewają Bogu. Pod koniec mszy trzej przybysze pozostali na kamiennej ławce w głębi kościoła. Zakonnice wychodziły ze skromnie spuszczonymi oczami. Luca przyglądał się im, wypatrując młodej kobiety, która tej nocy usiłowała się wydostać za bramę, ale wszystkie blade młode twarze wydawały się identyczne. Szukał dłoni z ranami, lecz kobiety chowały je w długich rękawach. Przeszły z cichym stukotem sandałów, za nimi podążał ksiądz, który zatrzymał się przed mężczyznami i powiedział uprzejmie: – Zjem z wami śniadanie, a potem muszę wracać do mojego klasztoru. – Nie jesteś tutejszym księdzem? – spytał Luca, ściskając mu rękę, a potem klękając przed nim, by otrzymać błogosławieństwo. – Nasz klasztor znajduje się po drugiej stronie opactwa – wyjaśnił duchowny. – Starszy pan Lucretili postanowił zbudować dwa klasztory: jeden męski, drugi żeński. Księża przychodzą tu codziennie, żeby odprawiać msze. Niestety, to zakon augustianek, a my jesteśmy dominikanami. Moglibyśmy nimi zarządzać. Tymczasem pozwolono im robić, co chcą. I proszę, do czego to doprowadziło. – Przecież przestrzegają obrządku – sprzeciwił się Luca. – Nie żyją w pogaństwie. – Tylko dlatego, że tak zdecydowały. Gdyby chciały coś zmienić, spokojnie by mogły. Nie mają reguły jak my, dominikanie, dla których wszystko jest ustalone. W zakonie augustianek każdy klasztor może się kierować własnymi zasadami. Służą Bogu, jak uznają to za stosowne, i w rezultacie... Przerwał, bo właśnie, stąpając bezszelestnie po marmurowej posadzce kościoła, nadeszła siostra szafarka. – Ach, siostra zapewne zjawia się z zaproszeniem na śniadanie?

– Możecie je zjeść w mojej komnacie – odrzekła. – Jest tam napalone w kominku. Proszę, ojcze, wskaż naszym gościom drogę. – A jakże, a jakże – powiedział dobrodusznie ksiądz. – Siostra Urszula sprawia, że wszystko się tu jakoś kręci – dodał, zwracając się do Luki. – Wyjątkowa kobieta. Ma pieczę nad ziemiami, budynkami, kupnem towarów, sprzedażą produktów. Mogłaby zarządzać każdym zamkiem we Włoszech. To urodzona magistra: nauczycielka, przywódczyni, pani domu. – Rozpromienił się w uśmiechu. – I muszę przyznać, że jej komnata to najwygodniejsze pomieszczenie w klasztorze, a jej kucharka nie ma sobie równych. Wyszli z kościoła i skierowali się do budynku stojącego po wschodniej stronie dziedzińca. Jego drewniane drzwi wejściowe były otwarte, a kiedy wkroczyli do komnaty siostry Urszuli, ujrzeli nakryty, czekający już na nich stół. Luca i Piotr usiedli, a Freize stanął w progu, by im usługiwać. Kucharka podała mu dania, które przyniósł do stołu. Były tam trzy rodzaje mięsiw: szynka, jagnięcina i wołowina, oraz dwa rodzaje chleba: biały pszenny i czarny żytni. A także sery miejscowego wyrobu, dżemy, jajka na twardo i miseczka śliwek o tak intensywnym smaku, że Luca położył ich plasterki na białym chlebie, niczym słodki dżem. – Czy siostra Urszula zawsze jada na osobności, a nie z siostrami w refektarzu? – spytał z zaciekawieniem. – A ty byś robił inaczej, gdybyś miał taką kucharkę? – odparł ksiądz. – Nie wątpię, że w święta pojawia się w refektarzu, ale nie je byle czego, a jednym z przywilejów jej funkcji jest to, że może spożywać to, co lubi, w zaciszu swojej kwatery. Nie sypia w dormitorium ani nie jada w refektarzu, podobnie jak ksieni, która zajmuje sąsiedni dom. No dobrze – dodał z szerokim uśmiechem. – Mam w jukach odrobinkę brandy. Napijemy się kapkę. To dobre na trawienie. Wyszedł z komnaty, a Piotr wstał i wyjrzał przez okno na dziedziniec, gdzie stał muł księdza. Freize zajął się zbieraniem talerzy ze stołu. Luca niespiesznie potoczył wzrokiem po komnacie. Gzyms kominka wykonano z pięknie rzeźbionego polerowanego drewna. Kiedy Luca był małym chłopcem, jego dziadek – cieśla – wyrzeźbił taki wspaniały gzyms do kominka w ich domu. Była to wtedy wielka nowość i obiekt zazdrości całej wioski. Za płaskorzeźbami znajdowała się tajna szafka, w której ojciec trzymał kandyzowane śliwki i dawał je Luce w niedzielę, jeśli chłopiec był grzeczny przez cały tydzień. Luca dotknął kolejno pięciu wypukłości na gzymsie. Jedna drgnęła pod jego palcami i otworzyły się ukryte drzwiczki, tak jak w kominku roboty dziadka. W skrytce stał szklany słój nie z kandyzowanymi śliwkami, lecz z jakąś przyprawą: czarnymi suchymi ziarenkami. Za nim leżało szewskie szydło – nieduże narzędzie do robienia dziur w skórze. Luca zamknął drzwiczki. – Mój ojciec zawsze chował tam kandyzowane śliwki – powiedział. – Myśmy nigdy nie mieli czegoś takiego – odparł skryba Piotr. – Mieszkaliśmy w jednej izbie. Matka piekła mięso w piecu, a szynkę wędziła w kominie. Rano, gdy ogień już wygasł, a my, dzieci, byliśmy bardzo głodni, zaglądaliśmy do komina i zjadaliśmy tłuste brzegi szynek. Matka mówiła ojcu, że to myszy, niech Bóg jej błogosławi. – Jak zdobyłeś wykształcenie, skoro pochodzisz z tak biednego domu? Piotr wzruszył ramionami. – Ksiądz zauważył, że jestem inteligentny, więc rodzice wysłali mnie do klasztoru. – A potem? – Pan spytał mnie, czy chcę służyć jemu i zakonowi. Oczywiście odpowiedziałem, że tak. Drzwi otworzyły się i ksiądz wrócił, niosąc butelkę, dyskretnie ukrytą w rękawie sutanny. – Wystarczy kropelka, żeby postawić mnie na nogi – oznajmił. Luca pozwolił sobie nalać trochę mocnego alkoholu do glinianego kubka, Piotr podziękował, a ksiądz pociągnął zdrowy haust wprost z butelki. Freize spojrzał na nią tęsknie, ale postanowił się nie odzywać. – Teraz zaprowadzę was do ksieni – rzekł ksiądz, starannie korkując butelkę. – I pamiętajcie, jeśli spyta o radę, powiedzcie, że powinna powierzyć ten klasztor naszej pieczy. Zaopiekujemy się nim i wszystkie jej kłopoty się skończą. – Zapamiętam – obiecał Luca, zachowując swoje zdanie dla siebie. Dom ksieni znajdował się nieopodal. Dzielił ścianę z klasztorem żeńskim, mając po jednej stronie dziedziniec, a po drugiej las i wysokie góry. Okna z szybkami w grubych ołowianych ramkach były zabezpieczone gęstymi kratami. – To miejsce zaprojektowano jak pudełko w pudełku – wyjaśnił ksiądz. – Przy wewnętrznym dziedzińcu stoją kaplica i klasztor z celami zakonnic. Ten dom ciągnie się od klasztoru do dziedzińca zewnętrznego. Połowa zajmowana przez siostrę szafarkę jest zwrócona w stronę dziedzińca i głównej bramy, by siostra mogła obserwować wszystkich wchodzących i wychodzących, a na ścianie południowej znajduje się szpital dla ubogich. Ksiądz wskazał drzwi. – Ksieni prosiła, żebyście weszli. Cofnął się, a Luca i Piotr z towarzyszącym im Freizem przekroczyli próg domu. Znaleźli się w małym pokoju,

gdzie stały dwie drewniane ławki i dwa bardzo proste krzesła. W ścianie w głębi widniało wejście do drugiego pokoju, zasłonięte grubą kratą z kutego żelaza i kotarą z białej wełny. Kotara odsunęła się cicho i po drugiej stronie, za gęstą kratą, ujrzeli zarys białej sutanny, kornetu i bladej twarzy. – Niech was Bóg błogosławi i zachowa w zdrowiu – odezwał się czysty głos. – Witam was w tym klasztorze. Jestem jego ksienią. – Nazywam się Luca Vero. – Luca podszedł do kraty, ale przez misterny wzór winogron, owoców, liści i kwiatów niewiele widział. Dobiegł go lekki zapach wody różanej. Za kobietą rysowała się sylwetka drugiej kobiety w ciemnej szacie. – To mój skryba, brat Piotr, i mój sługa Freize. Zostałem tu przysłany, by przeprowadzić dochodzenie. – Wiem – padła cicha odpowiedź. – Nie wiedziałem, że przysięgłaś, pani, odosobnienie – rzekł Luca, starannie dobierając słowa, by nie urazić ksieni. – Reguła tego klasztoru nakazuje, by goście rozmawiali z zakonnicami przez kratę. – Ale muszą stawić się przede mną na przesłuchanie. Wyczuł, że się zawahała. – Dobrze – odezwała się po chwili. – Skoro zgodziłyśmy się na to dochodzenie... Luca doskonale wiedział, że ksieni nie wyraziła zgody, nie miała wyboru. To dochodzenie narzucił jej generał zakonu i musiało się ono odbyć bez względu na jej stanowisko w tej sprawie. – Potrzebuję pokoju do swojej wyłącznej dyspozycji. Siostry zakonne będą przychodziły do niego i zeznawały pod przysięgą, co się tu dzieje – powiedział Luca z większą pewnością siebie. Stojący przy nim ksiądz z zadowoleniem pokiwał głową. – Już poleciłam przygotować sąsiedni pokój – oznajmiła ksieni. – Sądzę, że powinieneś prowadzić dochodzenie właśnie w moim domu. Siostry będą wiedziały, że to popieram, że zeznają z moim błogosławieństwem. – Lepiej będzie znaleźć inne miejsce – odezwał się cicho ksiądz. – Powinieneś zamieszkać w naszym klasztorze, a siostry niech przychodzą do ciebie i zeznają pod naszym nadzorem. Widzisz, męski zakon... męska logika... to zawsze silny argument. Tu potrzeba umysłu mężczyzny, nie kobiecych kaprysów. – Dziękuję, ale będę prowadził przesłuchanie tutaj – oświadczył Luca. I zwrócił do ksieni: – Dziękuję za pomoc, pani. Z radością spotkam się z siostrami pod twoim dachem. – Zastanawiam się tylko, skąd ta propozycja – mruknął pod nosem Freize do grubiutkiej pszczoły obijającej się o małe okno z szybkami w ołowianych ramkach. – Zastanawiam się tylko, skąd ta propozycja – powtórzył głośno Luca. Freize otworzył okno i wypuścił pszczołę ku słońcu. – Mówiło się o różnych skandalicznych rzeczach, a wiele tych plotek było wymierzonych we mnie – wyznała ksieni. – Oskarżano mnie. Lepiej, żeby siostry zrozumiały, że dochodzenie odbywa się za moją zgodą i z moim błogosławieństwem. Mam nadzieję, że oczyścisz me imię, znajdziesz przyczynę tego, co się tu dzieje, i usuniesz ją. – Będziemy musieli przesłuchać także ciebie, pani – zaznaczył Luca. Przez kratę zauważył, że biała postać się poruszyła, uświadomił sobie, że ksieni pochyliła głowę, jakby ją zawstydził. – Otrzymałem rozkaz z Rzymu, że mam odkryć prawdę – dodał. Nie odpowiedziała, ale odwróciła głowę i przemówiła do kogoś znajdującego się poza jego polem widzenia. Potem drzwi pokoju się otworzyły i stara zakonnica, odźwierna siostra Anna, która powitała ich poprzedniego wieczoru, burknęła: – Ksieni mówi, żebym zaprowadziła was do komnaty, w której będzie się odbywało przesłuchanie. Oznaczało to, że ksieni zakończyła rozmowę, choć nawet nie zobaczyli jej twarzy. Była to zwykła cela na tyłach budynku, z oknem wychodzącym na lasy za opactwem, skąd nie było widać cel zakonnic ani dziedzińca przed kaplicą. Znaczyło to także, że klasztorna społeczność nie będzie widziała, kto przychodzi zeznawać. – Dyskrecja – zauważył skryba Piotr. – Tajemnica – rzucił wesoło Freize. – Mam stać przed drzwiami i pilnować, żeby nikt nie przeszkadzał ani nie podsłuchiwał? – Tak – potwierdził Luca. Przysunął krzesło do pustego stołu. Brat Piotr wyjął kartki, czarne gęsie pióro i kałamarz, zasiadł na końcu stołu i spojrzał wyczekująco. Trzej młodzieńcy milczeli. Luca, przejęty swoim zadaniem, popatrzył bezradnie na towarzyszy. Freize uśmiechnął się i zrobił gest, jakby powiewał flagą. – Naprzód! – powiedział. – Jest tak źle, że nie możemy tu nic zepsuć.

Luca zachichotał jak dziecko. – Pewnie tak – przyznał, usiadł i spojrzał na brata Piotra. – Zaczniemy od siostry Urszuli – oznajmił, siląc się na pewny siebie ton. – Przynajmniej znamy jej imię. Freize skinął głową i podszedł do drzwi. – Sprowadź siostrę szafarkę – polecił siostrze Annie. Wezwana zjawiła się natychmiast i usiadła naprzeciwko Luki. Chłopak starał się nie patrzeć na jej piękną i spokojną twarz, szare mądre oczy, które zdawały się uśmiechać do jakiejś tajemnej myśli. Oficjalnie spytał ją o imię, wiek – dwadzieścia cztery lata – imiona rodziców i czas pobytu w klasztorze. Siostra Urszula znajdowała się za murami od dwudziestu lat. Przybyła tu jako dziecko. – Jak sądzisz, siostro, co się tu dzieje? – spytał Luca, ośmielony swoją pozycją inkwizytora, poczuciem własnej ważności i zewnętrznymi atrybutami urzędu: Freizem przy drzwiach i bratem Piotrem z czarnym gęsim piórem. Zakonnica wbiła wzrok w stół. – Nie wiem. Miały miejsce dziwne wydarzenia, a moje siostry były bardzo poruszone. – Jakie wydarzenia? – Niektóre z sióstr miały wizje, dwie chodziły we śnie, z zamkniętymi oczami. Jedna nie może jeść i nie daje się przekonać do wzięcia choć kęsa pożywienia. Są też inne rzeczy. Inne przejawy. – Kiedy się to zaczęło? Siostra Urszula skinęła głową ze zmęczeniem, jakby spodziewała się takiego pytania. – Jakieś trzy miesiące temu. – Wtedy gdy zjawiła się nowa ksieni? Lekkie westchnienie. – Tak. Ale jestem pewna, że ksieni nie ma z tym nie wspólnego. Nie chciałabym złożyć zeznania, które można by wykorzystać przeciwko niej. Nasze kłopoty zaczęły się w porze jej przybycia, ale musisz pamiętać, że ksieni nie ma autorytetu u sióstr, ponieważ jest tak niedoświadczona i przyznała, że została zmuszona do objęcia tego stanowiska. Klasztor wymaga silnej ręki, nadzoru, kobiety, która kocha takie życie. Nowa ksieni była wychowywana w cieplarnianych warunkach, była ukochanym dzieckiem wielkiego pana, rozpieszczoną córką. Nie przywykła do reguł domu zakonnego. Nie wychowała się tutaj. Nic dziwnego, że nie wie, jak rządzić. – Czy zakonnicom można rozkazać, żeby nie miały wizji? Czy to ich świadoma decyzja? Czy ksieni zawiodła je, nie potrafiąc rozkazywać? Skryba Piotr zapisał to pytanie. Siostra Urszula uśmiechnęła się łagodnie. – Wizji nie można powstrzymać, jeśli naprawdę pochodzą od Boga – wyjaśniła spokojnie. – Jeśli to prawdziwe wizje, nic ich nie powstrzyma. Ale jeśli to tylko kaprysy i występki, jeśli kobiety żyją w trwodze i pozwalają, by lęk nimi władał... Jeśli mają sny i zmyślają... Wybacz tę bezpośredniość, bracie, ale żyję w tej społeczności od dwudziestu lat i wiem, że dwieście kobiet mieszkających pod jednym dachem może rozpętać burzę bez żadnego powodu, jeśli tylko im się na to pozwoli. Luca uniósł brwi. – Mogą zacząć lunatykować? Mogą biegać nocą do bram, by się wydostać? Siostra Urszula westchnęła. – Więc widziałeś? – Wczoraj – potwierdził. – Jestem pewna, że jedna czy dwie naprawdę chodzą we śnie. Jestem pewna, że jedna, może dwie, naprawdę miały wizje. Ale nagle pojawiły się dziesiątki młodych kobiet, które słyszą anioły, widzą ruchy gwiazd, chodzą we śnie i krzyczą z bólu. Musisz zrozumieć, bracie, nie wszystkie nasze nowicjuszki zjawiły się tutaj z powołania. Wiele trafiło tu wysłanych przez rodziny, które mają zbyt wiele dzieci. Niejedna jest tu dlatego, że uznano ją za zbyt uczoną, straciła narzeczonego lub też z jakiejś innej przyczyny nie może wyjść za mąż. Czasami przysyłane są dziewczyny za nieposłuszeństwo. Oczywiście początkowo panny te ściągają na nas kłopoty. Nie każda ma powołanie, nie każda chce tu zostać. A kiedy jakaś młoda kobieta wbrew zasadom opuszcza nocą swoją celę i biega po terenie klasztoru, zawsze znajdzie się taka, co do niej dołączy. – Siostra zamilkła na chwilę. – A potem druga i trzecia. – A stygmaty? Znak krzyża na dłoniach? Kobieta spojrzała na niego, wstrząśnięta. – Kto ci o tym powiedział? – Widziałem tę dziewczynę na własne oczy... i kobiety, które za nią biegły. Siostra Urszula opuściła głowę i splotła ręce, Luca sądził, że modli się, by Bóg podpowiedział jej, jak postąpić. – Może to cud – szepnęła. – Te stygmaty. Nie mamy pewności. Może nie. Może... niech nas Matka Boska broni...

to coś o wiele gorszego. Luca pochylił się ku niej, by lepiej ją słyszeć. – Gorszego? Jak to? – Czasami pobożna młoda kobieta sama naznacza się pięcioma ranami Chrystusa. Czyni to z gorliwości. Zdarza się, że posuwa się za daleko. – Siostra odetchnęła nerwowo. – Dlatego potrzebujemy w klasztorze twardej dyscypliny. Zakonnice muszą czuć, że ktoś o nie dba, tak jak ojciec dba o córkę. Muszą wiedzieć, że istnieją nieprzekraczalne granice. Muszą być rozważnie kierowane. – Obawiasz się, że te kobiety same się ranią? – spytał zdumiony Luca. – To młode kobiety – znów zaznaczyła siostra Urszula. – I nie mają przywódczyni. Dają się ponosić emocjom. Już się zdarzało, że zadawały rany sobie lub innym. Brat Piotr i Luca wymienili spojrzenia pełne zgrozy. Skryba zapisał słowa przesłuchiwanej. – Opactwo jest bogate – zauważył Luca od niechcenia, by zatrzeć wrażenie, jakie zrobiły na nim słowa siostry Urszuli. Pokręciła głową. – Nie, złożyłyśmy śluby ubóstwa. Ubóstwa, posłuszeństwa i czystości. Nie możemy mieć nic własnego, nie możemy postępować wedle własnej woli i nie możemy pokochać żadnego mężczyzny. Wszystkie złożyłyśmy te śluby, nie możemy przed nimi uciec. Wszystkie zgodziłyśmy się na to dobrowolnie. – Z wyjątkiem ksieni – wtrącił Luca. – Rozumiem, że ona tego nie chciała. Nie pragnęła tu przybyć. Zjawiła się tu, ponieważ tak jej rozkazano. Nie wybrała życia w posłuszeństwie, ubóstwie i bez miłości mężczyzny. – Musiałbyś ją o to zapytać – powiedziała siostra Urszula ze spokojną godnością. – Poddała się ceremonii. Ofiarowała swoje wspaniałe suknie ze skrzyń, które przywiozła. Z szacunku dla jej pozycji w świecie pozwolono jej przebrać się w habit na osobności. Służąca ogoliła jej głowę i pomogła się przebrać w samodział i wełniany habit naszego klasztoru, z kornetem i welonem. Kiedy była gotowa, przyszła do kaplicy i legła krzyżem na kamiennej podłodze przed ołtarzem, oddając się Bogu. Tylko ona wie, czy złożyła śluby w swoim sercu. My, siostry, nie mamy wglądu w jej myśli. – Zawahała się. – Ale jej służąca oczywiście nie złożyła ślubów. Żyje wśród nas jako obca. O ile się orientuję, nie przestrzega żadnych reguł. Nie wiem nawet, czy jest posłuszna ksieni, czy też ich związek jest... – Tak? – Bardziej nietypowy. – Ta jej służąca to świecka siostra? – Nie wiem, jak należy ją nazwać. Była osobistą służącą ksieni od dzieciństwa, a kiedy ksieni do nas przybyła, niewolnica przyjechała razem z nią, ot tak jak pies idzie za panem. Mieszka w domu ksieni. Sypiała w spiżarni obok pokoju ksieni, nie korzystając z cel dla zakonnic. Potem przeniosła się na próg jej pokoju, jak niewolnica. Ostatnio zaczęła sypiać z ksienią. – Siostra Urszula milczała przez chwilę. – Jak przyjaciółka. – Znów się zawahała. – Nie sugeruję nic innego. Brat Piotr siedział z otwartymi ustami, jego pióro zawisło nad kartką papieru, ale nie odezwał się słowem. – Dziewczyna chodzi do kościoła, towarzysząc ksieni jak cień, lecz nie odmawia modlitw, nie spowiada się, nie przyjmuje komunii. Zakładam, że jest niewierna, ale nie mam pewności. To wyjątek w nasze regule. Nie nazywamy jej siostrą. Mówimy do niej „Iszrak”. – Iszrak? – powtórzył Luca. – Urodziła się wśród Osmanów – powiedziała siostra Urszula starannie wyważonym głosem. – Zauważysz ją, gdy spędzisz trochę czasu w klasztorze. Nosi się na czarno, jak Mauretanka, czasem z zasłoniętą twarzą. Skórę ma w kolorze karmelu, dokładnie w tym kolorze, wszędzie. Naga wygląda jak zrobiona z toffi. Starszy pan przywiózł ją jako dziecko, powracając z krucjaty w Jerozolimie. Może jako trofeum, może jako zabawkę. Nie zmienił dziewczynie imienia ani nie kazał jej ochrzcić, ale wychował ją w towarzystwie córki jako jej niewolnicę. – Myślisz, że mogłaby mieć coś wspólnego z tymi kłopotami? Skoro zaczęły się wraz z jej przybyciem do opactwa? Siostra Urszula wzruszyła ramionami. – Niektóre siostry się jej bały. To heretyczka i groźnie wygląda. Zawsze towarzyszy ksieni. Uważają, że jest... – Zawiesiła głos. – Niepokojąca – dokończyła i skinęła głową. – Niepokojąca. Tak. Wszystkie tak mówimy. – Czym się zajmuje? – Nie robi niczego na Bożą chwałę – rzuciła siostra z nagłą gwałtownością. – I na pewno nie robi nic dla opactwa. Gdziekolwiek idzie ksieni, ona podąża za nią. Nigdy jej nie opuszcza. – Chyba wychodzi z klasztoru? Ma takie prawo?

– Nigdy nie opuszcza ksieni – powtórzyła siostra. – A ksieni nigdy nie opuszcza klasztoru. Ta niewolnica błąka się po klasztorze jak duch. Porusza się w cieniu, staje w mrocznych kątach, obserwuje wszystko i do żadnej z nas się nie odzywa. Całkiem jak dziwne uwięzione zwierzę. Czuję się, jakbym trzymała tu płową lwicę. – I boisz się jej? – spytał Luca wprost. Siostra Urszula podniosła głowę i spojrzała na niego przejrzystymi szarymi oczami. – Ufam, że Bóg ocali mnie przed wszystkim, co złe – powiedziała. – Ale gdybym nie była pewna, że jestem w ręku Boga, ta dziewczyna budziłaby we mnie najwyższą trwogę. W komnacie zapadła cisza, jakby nad ich głowami przemknął szept zła. Luca poczuł, że jeżą mu się włosy na karku. Brat Piotr dotknął dyskretnie krzyża, który nosił u pasa. – Z którą zakonnicą, według ciebie, powinienem porozmawiać najpierw? – spytał Luca, przerywając milczenie. – Zapisz mi imiona tych, które chodziły we śnie, miały stygmaty i wizje, pościły. Położył przed siostrą Urszulą papier i pióro, a ona, bez pośpiechu, ale i bez wahania, zapisała wyraźnie sześć imion i oddała mu kartkę. – A ty? – spytał. – Czy miewałaś wizję lub chodziłaś we śnie? Jej uśmiech wydał mu się niemal kuszący. – W nocy chodzę tylko na msze i modlitwy. Poza tym spędzam je w ciepłym łóżku. Luca drgnął, usiłując się pozbyć obrazu, który stanął mu przed oczami. Zakonnica wstała i wyszła. – Niezwykła kobieta – odezwał się cicho Piotr, gdy drzwi się za nią zamknęły. – Pomyśl, znaleźć się w klasztorze jako czteroletnie dziecko! Cóż by osiągnęła, gdyby wychowała się w świecie zewnętrznym? – Jedwabne halki – zauważył Freize, zaglądając do pokoju z korytarza. – Niezwykłe. – Co? Co? – mruknął Luca, z jakiegoś powodu rozwścieczony, czując, że myśl o siostrze Urszuli śpiącej w swym dziewiczym łóżku, przyprawia go o szybsze bicie serca. – Rzadko się spotyka zakonnicę w jedwabnej halce. Włosiennica, o tak, to już prędzej. Może to drastyczne, lecz tak nakazuje reguła. Jedwabna halka? Nie. – Jak, do diabła, poznałeś, że nosi jedwabną halkę? – rzucił z rozdrażnieniem Piotr. – I jak śmiesz mówić w ten sposób o takiej damie? – Widziałem takie halki suszące się w pralni i zaciekawiło mnie, do kogo należą. Wydają się dość dziwnym widokiem w klasztorze, gdzie zakonnice przysięgły ubóstwo. Zacząłem słuchać. Może jestem głupi, ale słuch mam dobry. Usłyszałem ich szelest, kiedy mnie mijała. Nie wiedziała, że słucham, minęła mnie, jakbym był kamieniem czy drzewem. Jedwab szeleści. – Freize z chytrym uśmieszkiem skinął głową w stronę Piotra. – Dochodzenie można prowadzić na wiele sposobów. Nie trzeba umieć pisać, żeby myśleć. Czasami wystarczy tylko słuchać. Brat Piotr zignorował jego słowa. – Kto teraz? – spytał. – Ksieni – rozkazał Luca. – A potem jej służąca Iszrak. – Może najpierw wezwiemy Iszrak, a potem każemy jej poczekać w pokoju obok, dopóki ksieni nie skończy zeznawać. W ten sposób zyskamy pewność, że nie będą konspirować. – W jakiej sprawie? – spytał zniecierpliwiony Luca. – W tym rzecz. Nie wiemy, co zamierzają. – Konspirować. – Freize starannie powtórzył nieznane słowo. – Kon-spi-rować. Zabawne, niektóre słowa po prostu brzmią podejrzanie. – Przyprowadź niewolnicę – rozkazał Luca. – Nie ty jesteś inkwizytorem, masz mi służyć. I dopilnuj, żeby po drodze z nikim nie rozmawiała. Freize poszedł do kuchni ksieni i spytał o służącą Iszrak. Dziewczyna zjawiła się ubrana na pustynną modłę, w czarną tunikę i pantalony, a także w woal przykrywający jej głowę i połowę twarzy. Jedyną odsłoniętą częścią ciała były bose smagłe stopy – ze srebrnym pierścionkiem na jednym z palców – i ciemne nieprzeniknione oczy. Freize uśmiechnął się krzepiąco do niewolnicy, ale ona nie zareagowała, tylko w milczeniu poszła za nim do pokoju. Usiadła przed Lucą i bratem Piotrem, nie wypowiadając ani słowa. – Nazywasz się Iszrak? – spytał Luca. – Nie mówię po włosku – odparła bezbłędnym włoskim. – W tej chwili mówisz. Dziewczyna pokręciła głową i powtórzyła: – Nie mówię po włosku. – Nazywasz się Iszrak – spróbował po francusku. – Nie mówię po francusku – odpowiedziała z czystym francuskim akcentem. – Nazywasz się Iszrak – odezwał się po łacinie.

– Tak – przyznała w tym samym języku. – Ale nie mówię po łacinie. – W jakim języku mówisz? – W żadnym. Luca poczuł, że utknął w martwym punkcie, i pochylił się ku niej, siląc się na władczość. – Posłuchaj mnie, kobieto: sam Ojciec Święty rozkazał mi przeprowadzić dochodzenie w sprawie tego, co dzieje się w tym klasztorze. Jeśli nie odpowiesz, spadnie na ciebie nie mój gniew, lecz jego. Iszrak wzruszyła ramionami. – Jestem głupia – powiedziała po łacinie. – I oczywiście to twój Ojciec Święty, lecz nie mój. – Najwyraźniej potrafisz mówić – wtrącił brat Piotr. – I to w kilku językach. Niewolnica spojrzała na niego bezczelnie, pokręciła głową i powiedziała: – Porozmawiasz z ksienią. Cisza. – Mamy sposoby, żeby zmusić cię do mówienia – ostrzegł ją brat Piotr. Dziewczyna spuściła wzrok, zakrywając oczy ciemnymi rzęsami. Kiedy znowu podniosła powieki, w kącikach jej oczu pojawiły się zmarszczki, jakby walczyła z chęcią parsknięcia śmiechem. – Nie mówię – oznajmiła w końcu. – I nie macie nade mną żadnej władzy. Luca zaczerwienił się gwałtownym rumieńcem młodzieńca, z którego zakpiła kobieta. – Odejdź – rzucił. – Poślij po ksienię – zwrócił się ostro do Freize’a, który zajrzał do pokoju. – I zatrzymaj tę głupią kobietę w pomieszczeniu obok, samą. Izolda stała w drzwiach, w kapturze naciągniętym tak głęboko, że rzucał cień na jej twarz, z rękami ukrytymi w rękawach. Tylko jej drobne białe stopy w zwyczajnych sandałach wyłaniały się spod rąbka szaty. Luca zauważył, że palce stóp są zaróżowione z zimna, a podbicie jest wysoko sklepione. – Proszę wejść – powiedział cicho, starając się uspokoić. – Usiądź, pani. Ksieni usiadła, ale nie zdjęła kaptura, Luca mimowolnie pochylił się, usiłując spojrzeć jej w oczy. W cieniu widział tylko brodę i zaciśnięte usta. Reszta pozostała tajemnicą. – Zechciałabyś zdjąć kaptur, pani? – Wolę nie. – Siostra Urszula rozmawiała z nami z odkrytą głową. – Zmuszono mnie do przysięgi, że będę unikać towarzystwa mężczyzn – odparła zimno. – Musiałam przysiąc, że pozostanę w murach tego klasztoru i nie będę się spotykać ani rozmawiać z mężczyznami. Jestem posłuszna przysiędze, do której złożenia mnie zmuszono. Nie ja tak zdecydowałam. Narzucił mi to Kościół. Ty, jako posłannik Kościoła, winieneś pochwalać moje posłuszeństwo. Brat Piotr uporządkował kartki i czekał, gotów do pisania. – Czy zechcesz opowiedzieć nam o okolicznościach twojego przybycia do klasztoru? – spytał Luca. – Są powszechnie znane. Mój ojciec zmarł trzy i pół miesiąca temu i zostawił swój zamek i ziemie mojemu bratu, co jest słuszne i właściwe. Moja matka nie żyje, a ja otrzymałam jedynie prawo wyboru, czy chcę wyjść za wyznaczonego mi kandydata, czy iść do klasztoru. Mój brat, nowy pan Lucretili, przyjął moją decyzję, że odrzucam małżeństwo, i wyświadczył mi wielką łaskę, czyniąc mnie ksienią. Zatem przybyłam, złożyłam śluby i zaczęłam wieść nowe życie. – Ile masz lat? – Siedemnaście. – Nie jesteś za młoda na ksienię? Na ukrytych w cieniu ustach młodej kobiety zamajaczył ironiczny uśmiech. – Nie, skoro mój dziadek założył to opactwo, a brat jest jego jedynym dobroczyńcą. Pan Lucretili może wyznaczyć na to miejsce, kogo mu się podoba. – Miałaś powołanie? – Niestety nie. Przybyłam tu, posłuszna życzeniom mojego brata i ojca, nie z własnej woli. – Nie chciałaś się zbuntować? Ksieni milczała przez chwilę. Uniosła głowę i Luca poczuł na sobie jej skupiony wzrok, jakby zastanawiała się, czy byłby zdolny ją zrozumieć. – Oczywiście kusił mnie grzech nieposłuszeństwa – przyznała spokojnie. – Nie rozumiałam, dlaczego ojciec mnie tak potraktował. Nigdy nie rozmawiał ze mną o klasztorze ani nie sugerował, że przeznacza mi życie duchowne. Przeciwnie, opowiadał mi o świecie zewnętrznym, o życiu kobiety szlachetnej i możnej, o zarządzaniu ziemiami i wspieraniu Kościoła, atakowanego tak tutaj, jak i w Ziemi Świętej. Ale mój brat był przy łożu śmierci ojca, usłyszał jego ostatnie słowa, a potem pokazał mi testament. Ojciec życzył sobie, bym tu przyjechała. Kochałam go. Nadal kocham. Stosuję się do jego woli, gdy zmarł, tak jak stosowałam się, gdy żył. – Głos jej zadrżał lekko. – Jestem dobrą

córką, jestem i byłam. – Powiadają, że przywiozłaś ze sobą niewolnicę, Mauretankę o imieniu Iszrak, ani świecką siostrę, ani zakonnicę. – Nie jest moją niewolnicą. To wolna kobieta. Może robić, co chce. – Więc co tu robi? – Co chce. Luca był pewien, że w ginących w cieniu oczach ujrzał ten sam buntowniczy błysk co u niewolnicy. – Pani – powiedział surowo – nie powinnaś mieć tu żadnej towarzyszki z wyjątkiem sióstr zakonnych. Spojrzała na niego z zuchwałą pewnością siebie. – Nie sądzę. Nie masz prawa tak do mnie mówić. I nie posłuchałabym nawet, gdybyś je miał. O ile mi wiadomo, żadne prawo nie zakazuje niewiernej wkroczenia na teren klasztoru i służenia wraz z zakonnicami. Żadna reguła tego nie zabrania. Jesteśmy augustiankami, a ja jako ksieni mogę kierować klasztorem, jak uznam za stosowne. Nikt mi nie może mówić, co mam robić. Jeśli czynicie mnie ksienią, to dajecie mi prawo decydowania o tym, jak będzie działał ten klasztor. Skoro zmusiliście mnie do przyjęcia tej władzy, możecie być pewni, że jej użyję. – Słowa brzmiały wyzywająco, ale twarz ksieni pozostała bardzo spokojna. – Podobno dziewczyna ta nie odstąpiła cię na krok, odkąd zjawiłaś się w opactwie? – To prawda. – Nigdy nie wyszła poza teren klasztoru. – Tak jak i ja. – Jest z tobą dniem i nocą. – Owszem. – Podobno sypia w twoim łożu? – spytał śmiało Luca. – Kto tak mówi? – Ksieni spojrzała na niego spokojnie. Luca spuścił wzrok na swoje notatki. Brat Piotr zaczął przekładać kartki. Ksieni wzruszyła ramionami, jakby z pogardą wobec nich i ich wścibstwa. – Zapewne musicie pytać wszystkich o wszystko, co wam przychodzi do głowy – rzuciła lekceważąco. – Będziecie musieli plotkować jak przekupki. Usłyszycie najdziwniejsze banialuki, zrodzone z najbardziej trwożnych i rozgorączkowanych umysłów. Poprosicie niemądre dziewczęta, żeby opowiadały wam bajki. – Gdzie ona śpi? – nie ustępował Luca, choć czuł się jak głupiec. – Ponieważ w opactwie zapanował taki niepokój, postanowiła spać w moim łożu, tak jak to robiła, gdy byłyśmy małe. W ten sposób może mnie chronić. – Przed czym? Ksieni westchnęła, jakby zmęczona jego ciekawością. – Naturalnie nie wiem. Nie wiem, czego się obawia. Nie wiem, czego sama się obawiam. Prawdę mówiąc, chyba nikt nie wie, co tu się dzieje. Czy nie ty właśnie masz to odkryć? – Wygląda na to, że sytuacja zmieniła się na gorsze od chwili twojego przybycia. Ksieni przez chwilę siedziała ze zwieszoną głową. – Tak, to prawda – przyznała. – Ale jeśli coś zrobiłam, to nieświadomie. Nie wiem, co tu się dzieje. Bardzo tego żałuję. Sprawia mi to wielki ból. Jestem zaskoczona. I... zagubiona. – Zagubiona? – powtórzył Luca. To słowo wydawało się nabrzmiałe samotnością. – Tak. – Nie wiesz, jak rządzić opactwem? Ksieni znowu pochyliła głowę, jakby w modlitwie. Potem lekkie skinienie głowy zdradziło prawdę: ksieni nie umiała kierować opactwem. – Nie w takiej chwili – szepnęła. – Nie teraz, kiedy ludzie mówią, że zakonnice są opętane, kiedy zachowują się jak szalone. – Nie masz powołania – powiedział bardzo cicho Luca. – Czy ciągle pragniesz żyć poza tymi murami? Westchnęła cichutko, z tęsknotą. Luca niemal czuł jej pragnienie wolności, jej poczucie, że powinna być wolna. Dziwne, ale przypomniała mu się ta pszczoła, którą Freize niedawno wypuścił ku słońcu. Pomyślał, że każde stworzenie, nawet najmniejszy owad, pragnie wolności. – Jak ten klasztor może rozkwitać, skoro jego ksieni pragnie się uwolnić? – spytał surowo. – Wiesz, że musimy służyć tam, gdzie złożyliśmy śluby. – Ale ciebie to nie dotyczy. – Odwróciła się do niego gwałtownie, niemal jakby była na niego zła. – Złożyłeś śluby w małym wiejskim klasztorze, a proszę, jesteś wolny jak ptak. Jeździsz po kraju najlepszymi końmi, jakie może dać Kościół, w towarzystwie skryby i giermka. Jedziesz, dokąd chcesz, wypytujesz, kogo chcesz. Masz prawo

mnie przesłuchiwać, a nawet dostałeś takie polecenie. Mnie, która tu mieszkam, służę i się modlę, i tylko czasem potajemnie o czymś marzę... – Nie jesteś uprawniona, by czynić takie uwagi – wtrącił brat Piotr. – Sam papież powierzył nam tę misję. Nie do ciebie należy zadawanie pytań. Luca zmilczał, w cichości ducha zadowolony, że nie musi się przyznawać, ile radości sprawiło mu uwolnienie się z klasztoru i jaki czuł się szczęśliwy, jadąc konno, gnany nieskończoną, nieposkromioną ciekawością. Ksieni pokręciła głową, słysząc władcze słowa skryby. – Mogłam się spodziewać, że staniesz po jego stronie – rzuciła z pogardą. – Że będziecie trzymać się razem, jak zawsze mężczyźni. – Odwróciła się do Luki. – Oczywiście uważałam, że zupełnie nie nadaję się na ksienię. Ale co mi pozostaje? Życzenie mojego ojca było jasne, mój brat zarządza wszystkim. Ojciec chciał, żebym została ksienią, a brat doprowadził do tego, że nią jestem. Stąd się tu wzięłam. Może wbrew własnej woli, może wbrew woli tej społeczności. Ale taki jest rozkaz mojego brata i ojca. Zrobię, co mogę. Złożyłam śluby. Jestem związana z tym klasztorem do śmierci. – Złożyłaś wszystkie śluby? – Tak. – Ogoliłaś głowę i wyrzekłaś się bogactwa? Nieznaczny ruch jej głowy zdradził, że przyłapał ją na małym oszustwie. – Obcięłam włosy i schowałam klejnoty matki – odparła nieufnie. – Nigdy więcej nie odsłonię głowy i nigdy nie będę nosić jej szafirów. – Myślisz, że te niepokoje są spowodowane przez ciebie? – spytał wprost. Drgnęła. Niemal odskoczyła na myśl o tym, co sugerował. Potem zebrała w sobie odwagę i pochyliła się ku Luce. Zauważył błysk jej ciemnobłękitnych oczu. – Być może. To możliwe. Do ciebie należy ustalenie tego. Na pewno nie pragnęłam takiej sytuacji. Nie rozumiem, co się dzieje. Mnie także to boli. Nie chodzi tylko o siostry, ja również zostałam... – Tak? – Dotknięta – szepnęła cicho. Luca, wstrząśnięty, spojrzał na skrybę, który siedział z piórem nad kartką, otworzywszy usta. – Dotknięta? – powtórzył Luca, zastanawiając się gorączkowo, czy ksieni chce przez to powiedzieć, że dotknął ją obłęd. – Zraniona – poprawiła się. – W jaki sposób? Pokręciła głową, jakby nie mogła wyjaśnić tego dokładnie. – Głęboko – dodała tylko. W rozświetlonym słońcem pokoju zapanowała ciężka cisza. Stojący w korytarzu Freize – słysząc, że rozmowa nagle umilkła – otworzył drzwi i zajrzał do środka, ale napotkał tak ponury wzrok Luki, że natychmiast cofnął głowę. – Przepraszam – mruknął, zamykając drzwi. – Czy klasztoru nie należy oddać pod zarząd waszych sąsiadów dominikanów? – spytał bez ogródek Piotr. – Ty zostałabyś zwolniona ze ślubów, a opat rządziłby obiema społecznościami. Zakonnice żyłyby w dyscyplinie, sprawy przekazano by zamkowi. Ty mogłabyś odejść. – Powierzyć mężczyznom rządy nad kobietami? – Ksieni wyglądała, jakby chciała się roześmiać. – Tylko takie rozwiązanie potraficie znaleźć? Przyjechaliście aż z Rzymu na tych wspaniałych wierzchowcach, skryba, inkwizytor i sługa, a wasz najlepszy pomysł to odebrać niezależność klasztorowi i ustanowić tu rządy mężczyzn? Chcecie podważyć reguły naszego starego zakonu, który ma swoje tradycje, chcecie skrzywdzić nas, które jesteśmy stworzone na podobieństwo Matki Boskiej, i oddać pod panowanie mężczyzn? – Bóg, stwarzając świat, kazał mężczyźnie rządzić wszystkim – zauważył Luca. Jej buntowniczy śmiech ucichł równie szybko, jak się pojawił. – Ach, być może – powiedziała z nagłym znużeniem. – Skoro tak mówisz... Nie wiem. Nie tak nauczono mnie myśleć. Ale wiem, że tego chcą niektóre siostry. Wiem, że bracia uważają, iż do tego dojdzie. Czy taka jest wola Boga? Czy Bóg chce, żeby mężczyźni rządzili kobietami? Nie wiem. Ojciec nigdy nie mówił mi nic takiego, a był krzyżowcem, który pojechał aż do Ziemi Świętej i modlił się w miejscu, gdzie na świat przyszedł Jezus. Ojciec wychował mnie w przekonaniu, że jestem dzieckiem Boga i kobietą światową. Nigdy nie twierdził, że Bóg wywyższył mężczyzn ponad kobiety. Mówił, że stworzył ich razem, by sobie nawzajem pomagali i darzyli się miłością. Ale nie wiem. Jedno jest pewne: Bóg, jeśli w ogóle zniża się do rozmów z kobietami, nigdy nie przemówił do mnie. – A jaka jest twoja wola? – spytał Luca. – Tej, która musi tu być, choć tego nie chce? Tej, której służąca mówi