Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Proctor Kate - Spadek

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :636.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Proctor Kate - Spadek.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse P
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 172 osób, 98 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 151 stron)

ROZDZIAŁ PIERWSZY 4 r Daniel Blake był wściekły. Świadczył o tym agre­ sywny wyraz twarzy i ledwie widoczny nerwowy tik. O tak, Daniel Blake jest niewątpliwie wściekły, pomyślała Jane Ashford, choć musiała przyznać, że wbrew plotkom dotyczącym wybuchowości jego charakteru, potrafił się opanować. Bez kłopotu oceniła jego reakcję na słowa Marcusa Watsona, sędziwego prawnika, który czytał testament zmarłej niedawno Dolly Blake. Ale określenie jej własnej reakcji było czymś zupełnie innym. Skoncentrowała się znowu na słowach, które tak trudno było jej zrozumieć, i jej twarz przybrała wyraz skupienia. - Oprócz pięćdziesięciu procent udziałów w Blake Enterprises, po głębokim zastanowieniu zdecydowałam również, że moja połowa domu w Windsor Gardens przejdzie na własność jedynej żyjącej spadkobierczyni Joego Marleya - wyżej wymienionej panny Jane Marley - ciągnął prawnik. - Zdaję sobie sprawę, że ta decyzja będzie przyjęta przez mojego wnuka, Daniela Blake'a, z równą niechęcią, jak ta dotycząca przenie­ sienia praw własności firmy... - Marcus Watson przerwał na chwilę, którą Daniel wykorzystał na okazanie dezaprobaty. - Jednakże wyrażam nadzieję,

6 SPADEK iż lepiej zrozumie on kierujące mną powody, gdy przeczyta list, który wkrótce otrzyma. Jedno spojrzenie na twarz Daniela wystarczyło i Jane zrozumiała, że tylko naiwność lub niepoprawny optymizm pozwoliły Dolly wierzyć, że wnuk kiedykol- wiek zrozumie jej dziwaczny testament. Jane skupiła się ponownie na słowach prawnika. Usłyszała w nich potwierdzenie roszczenia, które pojawiało się w sporadycznych tyradach wygłaszanych przez jej nieżyjącego dziadka przeciwko jego dawnemu partnerowi, Robertowi Blake'owi. Dziadek przypisywał sobie prawo do będącego niegdyś jego własnością domu w ekskluzywnym Windsor Gardens. - Panno Ashford, chciałbym zamienić z panią słowo - powiedział Marcus Watson podchodząc do niej, gdy inni spadkobiercy po Dolly Blake zaczęli opuszczać wyłożony boazerią pokój. Jane spojrzała na starszego pana i nerwowo odgar- nęła opadające na twarz włosy. - Tak... przepraszam - wyjąkała i chciała wstać, lecz zawahała się na widok Daniela, który szedł w ich kierunku. - Obawiam się, że wciąż jeszcze nie bardzo to wszystko ogarniam. - To zrozumiałe - odpowiedział prawnik i obrócił się nieco, gdy Daniel z gniewnym wyrazem twarzy zbliżył się do nich. - Moi prawnicy skontaktują się z panem - poin- formował zwięźle Marcusa Watsona. Prawnik skinął głową i podał mu kopertę. - List, o którym pisała pańska babcia - wyjaśnił. Daniel wziął kopertę bez słowa i zerknął przelotnie na Jane spod bujnych brwi. - Będę u siebie w biurze, kiedy pani skończy, panno Ashford... czy może woli pani, żeby nazywać ją teraz panną Marley? - powiedział lodowatym tonem, odwrócił się i odszedł.

SPADEK 7 - Obawiam się, że moja rada, aby nieboszczka uprzedziła panią i pana Blake'a o swoich planach, nie została przyjęta - westchnął prawnik i usiadł obok Jane, kładąc dokumenty na stole przed nimi, - Pani Blake wolała wyjaśnić swoje postępowanie za moim pośrednictwem, niż pisać do pani, tak jak uczyniła w przypadku swojego wnuka... Choć muszę stwierdzić, że przekazała mi jedynie same ogólniki. Jane nie odpowiedziała, na próżno czekając, że to wszystko okaże się snem. Zakładam, ze wie pani cokolwiek o konflikcie Blake'ów z Marleyami? - spytał adwokat z obawą w głosie. Niebieskie oczy Jane pociemniały na samo wspo- mnienie o tym konflikcie. To właśnie z jego powodu jej dziadek skończył jako bankrut, o co później szaleńczo sam siebie obwiniał. Zgorzknienie przeszło z ojca na syna i w efekcie zniszczyło małżeństwo jej rodziców. A teraz pytano ją, czy wiedziała cokolwiek o sprawach, które mogły zrujnować również jej życie! Wiem, że mój dziadek i Robert Blake byli wspólnikami i że Robert Blake ograbił go ze wszyst- kiego - powiedziała spokojnie. - Być może nie znam wszystkich szczegółów, ale mogę panią zapewnić, że to nie było takie proste - stwierdził delikatnie Marcus Watson. - Z tego, co wiem, obaj byli niezłymi huncwotami... Nawet pani Blake była gotowa to przyznać. - Zawahał się przez chwilę - Czy wie pani o tym, że Joe Marley i pani Blake byli niegdyś zaręczeni? Jane potrząsnęła głową, nie mogąc ukryć zdumienia. I chociaż rozpad spółki miał miejsce wiele lat później, moja klientka dała mi jasno do zrozumienia, że jego przyczyną w dużym stopniu było zerwanie przez nią zaręczyn i późniejsze poślubienie Roberta Blake'a.

8 SPADEK - Czy podała panu jakieś szczegóły? Pokręcił przecząco głową. - Być może list do pana Blake'a zawiera ich więcej. Jane wzruszyła ramionami. - A więc to wszystko sprowadza się do cherchez la femme - szepnęła gorzko. - I Dolly Blake chciała uspokoić sumienie, wykorzystując do tego mnie. Zarówno uśmiech, jak i szczere ciepło na twarzy prawnika zdumiały Jane. - Wątpię, czy powiedziałaby to pani, gdyby znała panią Blake. Nie czuła się winna, ale chciała być uczciwa. Uważała ich obu za nicponi i była przekonana, że losy bardzo łatwo mogły potoczyć się inaczej. Dlatego właśnie sporządziła taki testament. - Znów ciepło się uśmiechnął. - Mówiła, że gdyby Joe Marley i Robert Blake nie byli w gorącej wodzie kąpanymi głupcami, pani i Daniel zostalibyście współspadkobiercami. Za pomocą testamentu chciała przywrócić porządek. - Przypuszczam, że powinnam czuć się wdzięczna - westchnęła Jane wciąż oszołomiona. - Ale jestem tylko zwyczajną kobietą... Po prostu nie wiem, co robić z taką fortuną. - Raczej władzą, niż fortuną - poprawił Marcus Watson. - To prawda, że na papierze zapisana pani połowa Blake Enterprises jest warta fortunę. Jednak jedyną osobą, której mogłaby pani sprzedać prawo własności, jest Daniel Blake i, chociaż jest on bardzo bogaty, wątpię, czy nawet jego byłoby stać na to, aby panią wykupić. To samo dotyczy, zgodnie z wolą pani Blake, domu - tylko jej wnukowi mogłaby pani sprzedać swoją połowę, lecz w żadnym wypadku nic możecie wzajemnie zmuszać się do takiej sprzedaży lub kupna. - Może zabrzmi to bardzo niewdzięcznic powie- działa Jane w zamyśleniu - ale hojność pani Blakre jest chyba obwarowana wieloma warunkami

SPADEK 9 - Nie byłoby ich mniej, gdyby pani dziadek i Robert Blake pozostali wspólnikami - odpowiedział prawnik. - Natomiast moją klientkę zastanawiały, mnie w tej chwili także, powody, które skłoniły panią do podjęcia pracy w firmie, co przysporzyła pani rodzinie tyle przykrości. Jane wahała się przez chwilę, a jej policzki pokrył rumieniec. Agencja pośrednictwa pracy, do której zgłosiła się cztery lata temu, gdy skończyła szkołę średnią, umówiła ją na rozmowę z trzema ewen- tualnymi pracodawcami. Jak na ironię, jedna z roz- mów miała mieć miejsce w Blake Enterprises. Jane początkowo chciała odrzucić propozycję. Jednak nie mogła oprzeć się pokusie, aby odbyć tę rozmowę. Wyobraziła sobie bowiem, że czar, jaki roztoczy wokół siebie, spowoduje, iż wszyscy dyrektorzy firmy będą ją błagać na kolanach, aby przyjęła ich ofertę. Po prostu potrzebowałam pracy - mruknęła z zakłopotaniem. Oczywiście nikt nie wpadł w zachwyt. Została przyjęta przez młodą, spontaniczną kobietę, której nie skrywany entuzjazm dla firmy udzielił się Jane, szczególnie gdy dowiedziała się o nowoczesnej or- ganizacji pracy i o płacach znacznie przewyższających średnie pensje. Mój dziadek i mój ojciec już wtedy nie żyli. A matka nie miała nic przeciwko mojej pracy w tej firmie - dokończyła. Marcus Watson ze zrozumieniem skinął głową i spojrzał na zegarek. Muszę juz iść, bo mam niebawem spotkanie z następnym klientem wyjaśnił. Wstał i podał Jane swoją wizytówkę Jeśli będzie pani miała jakieś wątpliwości, chętnie udzielę porady. Uśmiech, którym Jane pożegnała prawnika, znikł

10 SPADEK z jej twarzy, gdy tylko została sama w dużym, raczej posępnym pokoju. Zaproponowano jej wszystkie trzy posady, o które się ubiegała, jednak możliwości i płace oferowane przez Blake Enterprises dystansowały pozostałe fi- rmy. Poza tym miła atmosfera, którą wyczuła od początku, zrobiła na niej duże wrażenie. Choć, z drugiej strony, nic w tym dziwnego, skoro miała tylko dziewiętnaście lat. Bez zastrzeżeń zaakcep- towała przyjazną personalną, która przyjęła ją do pracy. Była też oczarowana wysokim, świetnie ubra- nym młodym człowiekiem spotkanym w windzie, flirtującym z nią z zapierającym dech w piersiach wdziękiem. Spojrzała na zegarek i zdecydowała, że wpadnie jeszcze do biura, zanim pójdzie do Daniela Blake'a. Zatrzymała się przy biurku swojej asystentki. Zaledwie sześć miesięcy wcześniej, zanim Berth Anderson wyjechała do Australii, aby wyjść tam za mąż, było to jej miejsce pracy. Uśmiechnęła się, gdy Lyn Burton milcząco pokręciła głową i uparcie kontynuowała pisanie. - Przepraszam - powiedziała Lyn z uśmiechem, gdy skończyła - ale wiesz, że takt nie jest moją najmocniejszą stroną. A to był list, który wymagał ogromnego taktu. - Chyba nie napisałaś listu ostrzegawczego do Joan Sellers? - spytała Jane z niewinną miną. - Lyn, jesteś prawdziwym skarbem - krzyknęła, gdy dziew- czyna z dumą kiwnęła głową. - Właśnie zamierzałam to dzisiaj zrobić. - Miałam trochę czasu, a ty byłaś zajęta z jakimiś tajemniczymi prawnikami - odpowiedziała Lyn, niemal umierając z ciekawości, co się stało. - Opowiem ci wszystko podczas lunchu - wes- tchnęła Jane, starając się nie myśleć o tym, co

SPADEK \\ zaszło w ciągu kilku ostatnich godzin. - Teraz naprawdę nie mam czasu. Wpadłam tylko na chwilę, żeby zobaczyć, czy nie ma dla mnie jakichś wia- domości. Jest kilka - odpowiedziała Lyn. - Położyłam ci na biurku. Jedna od agenta nieruchomości twojego szwagra - prosi, żebyś do niego zadzwoniła. Aha, i Danny Boy dzwonił dwa razy. Chce się z tobą zobaczyć, szczęściaro. Lyn, pewnego dnia dowie się, jak go ochrzciłaś parsknęła Jane, otwierając drzwi do swojego pokoju. A któż by się tym przejmował, skoro to doskonale określa faceta, który siedzi za biurkiem i nawet nie raczy na mnie spojrzeć? - westchnęła Lyn teatralnie. Jane podeszła do biurka i zaczęła przeglądać wiadomości. Uśmiechnęła się, gdy usłyszała „O Danny Boy" wyśpiewywane za ścianą przez Lyn. Pracowała w firmie od sześciu miesięcy, gdy dowiedziała się, że adonis, spotykany w windzie, to Daniel Blake. Po śmierci dziadka i ojca, którzy zginęli w wypadku lotniczym rok wcześniej, od- ziedziczył przedsiębiorstwo wartości milionów funtów. Pół roku później, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, spotkała Daniela w powielarni. Pocałował ją pod jemiołą i od tego czasu żaden mężczyzna nie potrafił wzbudzić w niej tego przyjemnego uczucia, którego doznała przez kilka krótkich chwil w ramio- nach Daniela. Odzwierciedla to tylko mój niedojrzały stosunek do mężczyzn, pomyślała ze złością i wykręciła numer agenta nieruchomości. Gdy kilka minut później zamykała drzwi do swojego pokoju, miała zatroskany wyraz twarzy. - Tego tylko mi brakowało! - krzyknęła w od- powiedzi na pytające spojrzenie Lyn. - Mówiłam ci, pamiętasz, że ludzie, którzy kupili mieszkanie Petera

12 SPADEK i Jenny, mieli wprowadzić się za kilka miesięcy. A teraz agent twierdzi, że zmienili plany i chcą się wprowadzić pojutrze! Mając jeszcze w uszach współczujące słowa Lyn, wyszła z pokoju i skierowała się do windy. Lecz kiedy była już na górze, jej wściekłość ustąpiła obawom przed spotkaniem. - Jacky musiała na chwilę wyjść, jeśli to jej szukasz - przywitała ją recepcjonistka. - Nie, chcę się zobaczyć z panem Blake'em. Jestem umówiona. Zwolniła nieco, gdy znalazła się tuż przy drzwiach do biura Daniela. Zatrzymał ją pełen wściekłości głos dochodzący z gabinetu. - Nie, po prostu w to nie wierzę! Chcesz powiedzieć, że jakaś nędzna maszynistka ma teraz takie same prawa jak ja do zarządzania tym przedsiębiorstwem? - Formalnie, tak - odpowiedział głos, którego Jane nie potrafiła rozpoznać. - Choć wydaje mi się wielce nieprawdopodobne, ażeby kiedykolwiek chciała z tego prawa skorzystać. A jeśli chodzi o nędzną maszynistkę, to już awansowała. Odpowiada za zatrudnienie w firmie. - Do diabła, James, dlaczego mam się dzielić spadkiem? - wybuchnął z wściekłością Daniel. - Była przecież tylko maszynistką, kiedy zaczynała tu praco- wać! Bóg jeden wie, jakie były jej zamiary, ale faktem jest, że używała innego nazwiska. A teraz mam z tą cholerną babą mieszkać pod jednym dachem! Blada i roztrzęsiona Jane odwróciła się na pięcie i z powrotem weszła do biura recepcjonistki. - Judy, chyba ktoś jest u pana Blake'a - powie- działa, czyniąc nadludzki wysiłek, aby odzyskać panowanie nad sobą. - Mogłabyś do niego zadzwonić i spytać, czy chce mnie teraz widzieć? Nie mam najmniejszego zamiaru wtrącać się do

SPADEK 13 zarządzania firmą, pomyślała ze złością. Oddychała głęboko, żeby się uspokoić, podczas gdy recepcjonistka spełniała jej prośbę. Zdała sobie sprawę, że w jej obawach przed spotkaniem z Danielem było irrac- jonalne poczucie winy. Właściwie miała zamiar powiedzieć mu, że obejdzie się bez udziału w tym, co, o ile wiedziała, było zawsze jego domem rodzinnym! - Pan Blake mówi, że możesz wejść. Podziękowała Judy, wyprostowała ramiona i skie- rowała się do biura Daniela. Jakiekolwiek były jej poprzednie intencje, teraz zmieniły się. Choć, w nie słabnącej wściekłości, Jane sama nie umiałaby określić, jakie były obecnie. Tuż za progiem podszedł do niej jasnowłosy mężczyzna. - Panno Ashford - przywitał ją wyciągając dłoń. - Jestem James Taylor, przyjaciel... - Ona nazywa się Marley - warknął złośliwie Daniel zza biurka. - A ciebie zaprosiłem, bo tak się składa, że jesteś moim adwokatem. - Moje nazwisko brzmi Ashford, od kiedy skończy- łam cztery lata - powiedziała Jane, zupełnie ignorując złośliwą uwagę Daniela. - Mój ojczym mnie adoptował. - Ach tak, rozumiem! - zawołał James Taylor i spojrzał zachęcająco na Daniela, który nie wykazywał zainteresowania ich rozmową. Zażenowany nietaktownym zachowaniem swego klienta, adwokat zaczął krzątać się wokół Jane, podsuwając jej krzesło i niemal błagając ją, by usiadła. - Dan chciał, żebym sprawdził szczegóły testamentu jego babki... - Przestań się bawić w ceregiele - burknął nie- spodziewanie Daniel, po czym obrócił się i przygwoź- dził Jane spojrzeniem pełnym urazy. - Żeby nie przeciągać, wykupienie pani udziałów, ku mojemu wielkiemu żalowi, nie leży w możliwościach finan-

14 SPADEK sowych firmy - poinformował ją szorstko. - Zdecy- dowałem więc, że będzie pani otrzymywać taką samą część zysków, jaką otrzymuję ja i otrzymywała moja babka. Oczywiście zrezygnuje pani ze swojego stano- wiska. Obecne zarobki są niczym w porównaniu do dywidend, które pani dostanie. James Taylor za plecami Jane wydał przytłumiony jęk rozdrażnienia. - Każę wycenić dom - ciągnął Daniel - i zapłacę pani połowę najwyższej ceny. - Powiedziawszy to, rozparł się w fotelu i przybrał obojętny wyraz twarzy. - Skoro oznajmił już pan swoje decyzje, to może zechciałby pan posłuchać, co ja o tym sądzę - od- powiedziała Jane ze spokojem, który był kompletnym zaprzeczeniem tego, co czuła. - Nie zrezygnuję ze swego stanowiska i w pełni skorzystam z uczestnictwa w zarządzie firmy. - Wstała z krzesła, gdy Daniel spojrzał na nią z wyrazem wściekłości i niedowierzania na twarzy. - A co się zaś tyczy mojej połowy domu - nie zamierzam jej sprzedawać. - Niespiesznie ruszyła w stronę drzwi. - Dokładnie rzecz biorąc, wprowadzę się tam pojutrze. - O kurczę, wszystko bym oddała, żeby być muchą na ścianie - wykrzyknęła Lyn, spoglądając na jedzenie, którego nawet nie tknęła podczas relacji Jane. - Nędzna maszynistka! Też mi dopiero. - Czyżbym słyszała nutkę krytyki pod adresem twojego wspaniałego Danny'ego Boya? - mruknęła Jane, czując nagle, że jest kompletnie wyczerpana. - Zawsze stawiałam przyjaźń przed pożądaniem - odparła Lyn. - Poza tym wiem, co mi się bardziej opłaca. Wiesz, chyba wyślę wiadomość - w trzech egzemplarzach - do Joan Sellers, że grzywki mają być równiutko przycięte, jako wyraz szacunku dla naszej nowej...

SPADEK 15 - Lyn, na miłość boską! - jęknęła Jane. - Ani jedno słowo nie ma prawa się stąd wydostać! Wyraz lekkiego przerażenia pojawił się na twarzy Lyn. - Jane... kurczę, przecież wiesz, że jeżeli coś się wydostanie na zewnątrz, to na pewno nie przeze mnie. - Jasne, wiem, Lyn - westchnęła przepraszająco Jane. - To tylko... Lyn, jestem wciąż tak zaskoczona tym, co się stało, że chyba straciłam poczucie humoru. - Ja też bym chyba straciła - przyznała Lyn ze współczuciem, po czym zmierzwiła z zakłopotaniem krótkie, kasztanowe włosy. - Pewnie straciłabym poczucie wszystkiego, gdybym nagle, ni z tego, ni z owego, dowiedziała się, że zostałam milionerką! - Na papierze - upomniała ją Jane. - Mam wraże- nie, że nawet gdybym szczypała się przez następne kilka godzin, nie uwierzyłabym do końca w to wszystko. Lyn zaśmiała się i zabrała się do jedzenia. - Nie przejmuj się, uwierzysz w to szybciej, niż się spodziewasz - powiedziała. - A mina, jaką będzie miał Danny Boy, kiedy się wprowadzisz do niego w sobotę, na pewno poprawi ci humor. Chętnie ci pomogę, żeby tylko to zobaczyć. Jane przełknęła jedzenie tak gwałtownie, że o mało się nie zakrztusiła. - Lyn, ja tylko tak mówiłam! - zaprotestowała. - Nie mam najmniejszego zamiaru się tam wprowa­ dzać. - O czym ty mówisz? - Lyn gwałtownie okazała zdumienie. - Od soboty będziesz bez mieszkania i właśnie okazja spadła ci z nieba. To niemal zamek. - Przerwała i uważnie spojrzała na Jane. - Chyba widziałaś, gdzie mieszka rozkoszny Danny Boy? Jane kiwnęła głową i roześmiała się, widząc, jak Lyn teatralnie przewraca oczami. - Ten dom jest ogromny - cały w dziewiczej bieli

16 SPADEK i szalenie elegancki. I musi mieć z tuzin, no, przynaj- mniej ze sześć sypialni. - Uśmiechnęła się znad stołu. - Jeśli martwi cię to, że nie będziesz w stanie trzymać rąk z dala od tego wspaniałego mężczyzny, który cię tak pociąga, to zapomnij o tym - przez wieki będziecie mogli chodzić, nie natykając się na siebie w takim zamczysku. Jane poczuła, że się czerwieni. Nie była pewna, czy przyczyną był dowcip Lyn, czy też może poniżający sposób, w jaki została potraktowana kilka godzin wcześniej. - Szanse na to, że znajdziesz jakiekolwiek miesz- kanie do soboty, są zerowe. Nie mówiąc o tym, że byłoby szaleństwem szukać czegokolwiek w takiej sytuacji. - W tym, co mówisz, jest sens - przyznała Jane niechętnie. - Jednak sprawy już wystarczająco źle stoją... To by je tylko pogorszyło. - Masz na myśli, że to on by je pogorszył - stwier- dziła Lyn cicho. - Kiedy Joan Sellers zaczęła robić trudności w swoim dziale, byłaś jedyną osobą, która się jej oparła... To ty znalazłaś pracę dwojgu ludziom, którzy woleli odejść, niż z nią pracować. I to ty powiedziałaś, że jeśli ktokolwiek jeszcze będzie musiał odejść z jej powodu, porozmawiasz z Danny'm Boyem o zwolnieniu jej. - Rzeczywiście to powiedziałam? - Nie martw się, trochę to podkoloryzowałam - mruknęła Lyn. - Ale o to chodziło, prawda? Jane potrząsnęła głową i westchnęła z rozdraż- nieniem. - W każdym razie, tego nie można porównywać - zaprotestowała. - No, dobra, mogę coś zrobić, żeby zwolnić niepoprawną Joan, ale kto wyeksmituje Daniela, jeśli się nie poprawi? - Są szanse, że to zrobi - mruknęła Lyn z roz-

SPADEK 17 marzeniem. - Kto wie? Moglibyście żyć razem długo i szczęśliwie. Marnujesz się tu, Lyn -jęknęła Jane. - Powinnaś pisać powieści science fiction.

I ROZDZIAŁ DRUGI Dom Daniela niemal dorównywał żartobliwemu opisowi Lyn. Stał elegancki i samotny za wysokim murem z czerwonej cegły i za bramą z kutego żelaza. Sprawiał wrażenie, że znajduje się za miastem pośród łąk, a nie w luksusowej, ale jednak zatłoczonej, części Londynu. Z bijącym sercem Jane wysiadła z wynajętej fu- rgonetki, w której miała wszystkie swoje rzeczy, i spróbowała otworzyć masywną bramę, żałując jednocześnie, że nie zgodziła się na towarzystwo Lyn. Nadzieja, że Daniel mi otworzy, była przed- wczesna, pomyślała z rezygnacją, gdy uporała się już z oboma skrzydłami bramy. Co prawda, nie byłaby wcale zdziwiona, gdyby okazało się, że zaraz po jej telefonie Daniel wrócił do łóżka, z któ- rego go wyciągnęła. Spojrzała więc na zegarek i z powrotem wsiadła do furgonetki - było już po jedenastej! Mruknęła coś do siebie ze złością, bo zobaczyła, że dojazd do domu jest zablokowany przez gra- natowe, sportowe BMW i jakiś czerwony samochód. Choć nie potrafiła określić jego marki, wyglądał na równie drogi. Wyłączyła silnik i zaciągnęła ręczny hamulec, przeklinając głośno. Przekonana, że samochody zostały

SPADEK 19 t a k postawione z rozmysłem, wbiegła na schody przeskakując po trzy stopnie. Odnalazła duży, mosięż- ny przycisk dzwonka i naciskała go, nie odrywając palca przez dłuższą chwilę. - Na miłość boską, musisz tak dzwonić? - spytała wysoka, artystycznie rozczochrana dziewczyna, która w końcu otworzyła drzwi. Jane, zaskoczona jej pojawieniem się, pomyślała, że byłaby całkiem ładna, gdyby nie rozzłoszczony wyraz twarzy. - No więc? O co chodzi? - spytała dziewczyna nieuprzejmie, dokładnie w tym momencie, gdy Jane zaczęła się domyślać, że ma przed sobą powód, dla którego Daniel był wciąż w łóżku. - O nic nie chodzi - odpowiedziała hardo. - Ja tu mieszkam. Kobieta cofnęła się, a na jej ponurym obliczu ukazało się jawne niedowierzanie. - Danielu! - zawołała przeraźliwie, nie spuszczając wzroku z Jane. - Jakaś dziewczyna przyszła i mówi, że tu mieszka. Jane zapragnęła się uszczypnąć, żeby sprawdzić, czy to nie sen. Nagle dziewczyna krzyknęła z przera- żeniem, a spoza niej wybiegł duży myśliwski pies i zatrzymał się przed Jane. - Znowu wypuściłeś tego cholernego bydlaka! - Dziewczyna po raz kolejny zaczęła krzyczeć. - Na miłość boską, Amando, przestań wrzeszczeć. - Z głębi domu dał się słyszeć głos Daniela. Pies usiadł i przyglądał się Jane łagodnymi, brązo- wymi oczami. - Jesteś szalona - krzyknęła kobieta, gdy Jane wyciągnęła rękę, aby go pogłaskać. - On ci ją zaraz odgryzie. Jane odruchowo cofnęła dłoń, ale pies momentalnie ją polizał. - Do nogi, Flynn!

20 SPADEK Pies od razu zareagował na głos pana i zaczął kręcić się wokół niego, gdy tylko Daniel, we włożonym dla przyzwoitości szlafroku, pojawił się w drzwiach. - Czy ktoś mógłby usunąć te samochody? - spytała Jane, która miała coraz większą ochotę się uszczy- pnąć. - Zagradzają mi dojazd do... - Danielu, kim jest ta kobieta? - Amanda agresyw- nie zażądała odpowiedzi. - Druga zmiana melduje się na służbie - mruknął Daniel, przyglądając się Jane i jednocześnie głaszcząc psa. - Więc lepiej zwiewaj Amando, zanim zrobi się tu gorąco. A poza tym Flynn nie jadł jeszcze dziś śniadania. Nie wiem, czy starczy mi sił, aby go utrzymać. Przez kilkanaście sekund panowała cisza, podczas której Amanda spoglądała podejrzliwie to na psa, to na jego pana. - To wcale nie jest śmieszne - warknęła w końcu. - Chyba że dla kogoś takiego jak ty, Danielu. - Wyjęła z torby kluczyki i ruszyła w stronę czerwonego samochodu. - Mam nadzieję, że nie będziesz tak działać na wszystkie kobiety, które do mnie przychodzą - po- wiedział Daniel do Jane i splótł ręce na piersiach. - W przeciwnym razie moje życie seksualne znajdzie się w opłakanym stanie. - Czy mógłbyś przestawić samochód? - spytała Jane przez zaciśnięte zęby. - Wciąż nie mogę tu podjechać. Uprzejma obojętność, goszcząca na jego twarzy, zniknęła, gdy zobaczył furgonetkę. - Chyba nie planujesz zwozić tu jakichś gratów? - Przestaw samochód, dobrze? - syknęła Jane, tracąc cierpliwość. - Nie sądzisz, że powinnaś najpierw obejrzeć dom, a potem dopiero przywozić tu swoje rzeczy? - dopy-

SPADEK 21 tywał się Daniel. - Przecież może ci się tu wcale nie spodobać. Cień uśmiechu, którym zareagował na wzruszenie ramion Jane, spowodował, że się zawahała. - Nie postawiłeś chyba wiadra z wodą na fra- mudze, żeby spadło mi na głowę, kiedy wejdę do środka? - Uciekła się do żartu, aby opanować chęć ucieczki. - Sama się przekonaj - odpowiedział ze śmiechem i odwrócił się. - Mieszkałeś razem z babką? - spytała Jane, gdy weszła za nim do wyłożonego parkietem holu. - Nie. Od kiedy dziadek przeszedł na emeryturę, spędzali większość czasu w Indiach Zachodnich. A kiedy przyjeżdżała do Anglii, wolała zatrzymywać się w hotelu. Twierdziła, że mieszkanie ze mną jest zbyt męczące. Stanął przy ogromnych schodach w holu i zaśmiał się cicho do siebie. Aby się nie dać onieśmielić, Jane spojrzała w górę. Przez okrągłe okno w suficie, otoczone małymi świetlikami, zobaczyła błękitne niebo. - No, skoro już tu jesteś, możemy się zastanowić, jak podzielimy dom - wycedził Daniel, wpatrując się w nią oczami, na dnie których kryła się złość. - Co proponujesz - rozciągnąć sznurek na środku każdego pokoju? - Och, na miłość boską! - wybuchnęła złością Jane. - Chyba możemy zdobyć się na coś bardziej cywilizowanego, panie... - W ostatniej chwili ugryzła się w język, wściekła na siebie za to, że mało brakowało, a zwróciłaby się do niego per „panie Blake", co zabrzmiałoby nonsensownie. - Co pani mówiła, panno Marley? - zadrwił Daniel bezlitośnie. - Dobrze wiesz, że nazywam się Ashford - odparła

22 SPADEK Jane sztywno. - Choć, szczerze mówiąc, wolałabym, żebyś zaczął mówić mi po imieniu. - Czego nie omieszkam zrobić - mruknął Daniel. - Byłoby to w sumie dziwne, gdyby dwoje ludzi mieszkających pod jednym dachem nie było ze sobą na ty. A propos, kupię dużo jemioły przed świętami Bożego Narodzenia... - Przerwał, przybierając niewin- nie zdziwioną minę, podczas gdy jego oczy leniwie obserwowały zaczerwienione nagle policzki Jane. - Pamiętasz, oczywiście, nasze miłe spotkanie pod wiązką jemioły. Zaraz, kiedy to było? - Zbyt dawno, żebym mogła pamiętać - odbu- rknęła Jane, żałując jednocześnie, że wciąż to pa- mięta. Przez to jej policzki stały się jeszcze bardziej czerwone. - Cóż za rozczarowanie - mruknął Daniel miękko. - A ja łudziłem się, że nasze romantyczne spotkanie zrobiło na tobie tak samo głębokie wrażenie, jak na mnie. Jane odczuła nieodpartą chęć, aby uciec i pewnie zrobiłaby to, gdyby nie fakt, że jej nogi stały się ciężkie jak z ołowiu. - Dziwne, że to właśnie ty byłaś kobietą, z powodu której złamałem swoją zasadę niespoufalania się z personelem. Gdy wymawiał ostatnie słowa, nadszedł pies trzy- mając w pysku dużą, plastikową miskę. Jane mogłaby go uściskać z wdzięczności, że kładąc ją u stóp swego pana, przerwał jego wypowiedź. - Biedaku, nie dostałeś jeszcze swojej owsianki, prawda? - spytał Daniel czule i podrapał psa przyjaź- nie. Podniósł miskę i spojrzał na Jane. - W schowku w samochodzie są zapasowe kluczyki. Może prze- stawiłabyś go sama, a ja się zajmę Flynnem? Dzień miał się już ku końcowi, gdy Jane wracała

SPADEK 23 do swojego nowego domu, odstawiwszy po drodze wynajętą furgonetkę. Obawy, których nabrała po usłyszeniu treści testamentu Dolly Blake, nie opuszczały jej. Idąc ulicą, na której pomału zamierały wszelkie odgłosy, mówiła sobie, że nic z tego wszystkiego nie wyjdzie. Nagle stanął jej przed oczami obraz dziadka. Matka zawsze mówiła, że Jane ma w sobie coś z niego - głównie dobrego, ale także troszkę złego. Przyznała teraz, że ma jego porywczy charakter oraz wcale niemało ślepego uporu. Zwolniła kroku, gdy uprzytom- niła sobie, że to właśnie ten ślepy upór pcha ją do tego, co nie mogło się dobrze skończyć. A najważniej- szą, nie, jedyną przyczyną, dla której angażowała się w tę szaloną walkę, było nie słabnące od pierwszego spotkania zainteresowanie Danielem. Jej policzki oblały się znów rumieńcem, gdy przypomniała sobie złośliwą uwagę, że to właśnie przez nią złamał swoją zasadę i spoufalił się z per- sonelem. Tak, tylko to robił - szydził ze mnie przy każdej okazji, powiedziała sobie Jane. Co prawda pomógł jej wnieść wszystkie rzeczy do domu, ale wcale nie próbował ukryć, że powodowały nim wyłącznie dobre maniery. Ale z drugiej strony, pozostawił jej zupełnie swo- bodny wybór jednej z pięciu wolnych sypialni. Zdecydowała się na duży, skromnie umeblowany pokój z łazienką. Uczyniła to z powodu wspaniałego widoku z okna na otoczony krzewami trawnik z tyłu domu. Później nie zaprotestowała, choć miała na to ochotę, gdy Daniel wszedł do niej bez pukania. - A więc na to się zdecydowałaś - stwierdził chłodno i wyszedł. Przeszło jej przez myśl, żeby zamknąć drzwi na klucz, ale Flynn, który wślizgnął się razem ze swoim

24 SPADEK panem, został w pokoju i myszkował wśród nowych rzeczy. Poza tym byłoby wbrew jej naturze decydować się na krok taki, jak zamykanie drzwi na klucz. Zatrzymała się przed domem zdziwiona, że brama, którą zamknęła tak staranie, była otwarta na oścież. A kiedy zobaczyła, że nie ma również samochodu, przeraziła się. Wbiegła szybko po schodach i zadzwoniła do drzwi. Tylko tego mi potrzeba, pomyślała. Może Daniel wyszedł na całą noc, a jej nie przyszło do głowy poprosić go o klucze. Co prawda sam powinien je zaproponować, szczególnie jeśli zamierzał wyjść. Jane usiadła wściekła na schodach. Na pewno to wszystko zaplanował, a ona wpadła prosto w jego pułapkę! Niech piekło pochłonie wszystkich Blake'ów! Przez lata uczyły się razem z matką pragmatycznego podejścia do rodzinnego konfliktu. Uznały, że życie przeszłością, szczególnie tak bolesną, nie ma sensu. Jednak to była teraźniejszość i wydawało się, że Daniel Blake zna okrutniejsze sztuczki, niż jego dziadek. Nie na darmo jestem wnuczką Joego Marleya i pokażę Danielowi, na co mnie stać, pomyślała Jane. Potok jej krwawych myśli został przerwany, gdy BMW wjechało przez bramę i podjechało pod dom. Jane pozostała na swoim miejscu, przybierając obojętny wyraz twarzy. - No wychodź, staruszku - zawołał Daniel do Flynna, ignorując całkowicie jej obecność. Jane wstała, czując się jak żebrak proszący o jał- mużnę. A przecież była właścicielką połowy tego domu, do diabła! - Ile lat ma Flynn? - spytała, dziwiąc się własnemu opanowaniu. - Półtora roku. A bo co? - Daniel zamknął drzwi samochodu.

SPADEK 25 - Nic, tylko zwróciłeś się do niego per „staruszku" odpowiedziała i od razu pożałowała, że w ogóle rozpoczęła rozmowę, bo Daniel, nie czekając na jej odpowiedź, poszedł zamknąć bramę. - Czasem go tak pieszczotliwie nazywam - wyjaśnił, gdy wrócił. - Chyba będę musiał dać ci klucze - dodał otwierając drzwi. - Nie chyba, ale na pewno - warknęła Jane i przeszła obok niego z zadartą dumnie głową, po czym potknęła się o Flynna. Daniel podtrzymał ją za ramię i odwrócił do siebie. - Nie radziłbym ci odzywać się do mnie tym tonem - powiedział zimno. - Będę się do ciebie odzywać tak, jak będę chciała - odparła Jane rozzłoszczona reakcją swego ciała na jego nagłą bliskość. - A jeśli myślisz, że... Zamknął jej usta niespodziewanym pocałunkiem. Początkowo był to pocałunek zimny, niemal wyra- chowany, ale po chwili, gdy Daniel objął ją i przyciąg- nął do siebie, nabrał ciepła i delikatności. Bezwiednie przytuliła się do niego. - Twoja połowa, czy moja? - wyszeptał nagle Daniel, przestając ją całować. - Co? - wyjąkała Jane i zesztywniała na moment, po czym szybko wyswobodziła się z jego rąk. - Zastanawiam się, w której połowie domu pój- dziemy do łóżka - odpowiedział i spojrzał na nią zmrużonymi oczami. - Chociaż, skoro zajmujemy tylko dwie z sześciu sypialni... - Gdzie jest kuchnia? - spytała Jane szorstko, starając się nie zwracać uwagi na to, co przed chwilą usłyszała. - Chcesz, żebyśmy się kochali w kuchni? - zdziwił się Daniel niewinnie. - No cóż, myślę, że pierwszy raz powinniśmy robić to w zwykłym łóżku... - Chcę się napić herbaty - przerwała mu Jane,

26 SPADEK uświadamiając sobie, że zrobiła z siebie idiotkę. Nie przejmowała się tym jednak. - I myślę, że naprawdę musimy porozmawiać. - A ja wolałbym przejść do czynów - powiedział powoli Daniel. - Ale może masz rację. Będziemy mieli rozmowę z głowy. - Ruszył wzdłuż holu, a Flynn pobiegł za nim. - No to chodź - pokażemy ci kuchnię. Jane zatrzymała się w drzwiach kuchni, a on wziął czajnik i zaczął napełniać go wodą. Podłoga była wspaniała - wykładana brunatną terakotą, która z pewnością niemało kosztowała. Jane miała jednak pewne wątpliwości, czy resztę można nazwać kuchnią. Na przeciwległej ścianie znajdowały się duże weran- dowe drzwi, przed którymi stało mnóstwo roślin, przeważnie uschniętych. Wielki drewniany stół, oto- czony krzesłami, tarasował przejście od zlewu do kuchenki stojącej w odosobnieniu, jak gdyby ktoś ją tam na chwilę postawił i nie zaprzątał sobie głowy znalezieniem dla niej lepszego miejsca. Poza dużym walijskim kredensem z takiego samego drewna jak stół oraz lodówki nie było tam niczego więcej, co wskazywałoby na przeznacznie pomieszczenia. - To zazwyczaj robi takie wrażenie, przynajmniej na kobietach - stwierdził Daniel i włączył czajnik. Stał oparty o zlew i czekał, aż woda się zagotuje. - No cóż... nie można nazwać tej kuchni funkc- jonalną - odparła Jane, po czym podeszła do stołu i wyciągnęła krzesło. - Nie wygląda to tak, jak miało. - Daniel wzruszył ramionami, rozglądając się wokół siebie. - Następnym razem, kiedy będę miał do czynienia z projektantką wnętrz, poczekam, aż skończy swoją pracę, zanim zerwę znajomość. Jane nie potrafiła ukryć rozbawienia, które wywołało jego lodowate spojrzenie.

SPADEK 27 - Nie mogłeś kogoś wynająć, żeby to skończył? - spytała, gdy podszedł do kredensu. - Jakoś nie mogłem się do tego zabrać - od- powiedział, stawiając tacę na stole. - A może ty masz ochotę tym się zająć? Jane rozejrzała się dookoła i zmarszczyła brwi. - Mogę spróbować - powiedziała. - Jak długo to już trwa? - Nie pamiętam dokładnie - trochę krócej niż rok - odpowiedział i podszedł do lodówki, aby przynieść mleko. - Mam nadzieję, że nie słodzisz, bo nie ma cukru - obwieścił, po czym usiadł i przesunął tacę w stronę Jane. - Nalej sobie. - Jak ty możesz w tym wytrzymać? - Jane patrzyła na niego z niedowierzaniem. - Przecież tu właściwie nie można nic zrobić. - Drażniło to trochę Nettie, moją dawną gosposię - spojrzał na nią wymijająco - ale jakoś dawała sobie radę. Chociaż odeszła dlatego, że miała już dosyć tego miejsca. Jane szybko napiła się herbaty, żeby nie wybuchnąć śmiechem - Daniel wydawał się szczerze zdziwiony odejściem gosposi! - Dwie inne gosposie, które miałem od tego czasu, też nie były specjalnie zachwycone. Ta druga odeszła wczoraj, zaledwie po tygodniu pracy. - Podniósł filiżankę i zamyślony spojrzał na jej brzeg. - Umiesz gotować? - spytał nagle. - Tak - odpowiedziała Jane ostrożnie. - Ale jeśli o to chodzi, nie mam zamiaru być twoją gosposią tylko dlatego, że tu mieszkam. Jestem pewna, że gdybym była mężczyzną, nie przyszłoby ci do głowy prosić o to - dodała ostro. - Nie bądź taką feministką - odparł równie ostro. - Jest mi obojętna płeć osoby, która dla mnie gotuje.

28 SPADEK - Chcesz powiedzieć, że nie umiesz sobie nic ugotować? - Nie prosiłbym cię, gdybym umiał - warknął. - A poza tym nie chcę, żebyś była moją gosposią. Nettie załatwiła mi kobietę, która przychodzi raz w tygodniu posprzątać, zrobić pranie i prasowanie. Zaproponowałem, że ją wyślę na kurs gotowania, ale chyba potraktowała to jak żart. Jane spuściła wzrok, walcząc ze sobą w myślach. - No dobrze, zajmę się gotowaniem - powiedziała cicho. Miała nadzieję, że ta prośba oznacza akceptację jej obecności. - Ale ty będziesz robił zakupy. Tak będzie sprawiedliwie. Spojrzenie, które jej posłał, mogło zabić, ale jednocześnie wzruszył ramionami na znak zgody. - Będę ci wystarczająco wdzięczny, jeśli zajmiesz się urządzeniem kuchni - powiedział. - Oszczędzisz mi kłopotu ze znalezieniem gosposi, kiedy już się stąd wyprowadzisz. - Będziesz musiał się pogodzić z tym, że się nie wyprowadzę. - To raczej ty przekonasz się, że wszystko sprzy- sięgło się przeciw tobie - odparł zimno. - Jeśli zechcę, twoje życie tutaj stanie się nie do zniesienia. Mam na to milion sposobów. Nie pozostanie ci nic innego, jak wyprowadzić się... Ale nie sądzę, bym się musiał uciekać do tego. - Rozparł się na krześle z bezczelnym wyrazem twarzy. - Przyznałem się już, że kusi mnie romans z tobą, a teraz, gdy mieszkamy pod jednym dachem, realizacja tego pomysłu wydaje się nieu- chronna, prawda? Proste „tak" natychmiast zagościło w myślach Jane i potwierdzała je każda cząstka jej ciała. Ta łatwa zgoda była jednak głęboko szokująca. - Przepraszam, ale trudno odnaleźć sens w tym, co mówisz - odpowiedziała niespodziewanie spokoj-

SPADEK 29 nym głosem. - Teoretycznie najlepszym miejscem dla kobiety, z którą chce się mieć romans, jest włas- ny dom. Może się to jednak stać trochę niewy- godne. - Po co teoretyzować? - mruknął. - Chyba nie zaprzeczysz, że jesteśmy dla siebie bardzo atrakcyjni? - Mam wrażenie, że mówimy o dwóch różnych sprawach - stwierdziła Jane, tracąc spokój. - Być może uważasz, że niezbyt nawet silny pociąg seksualny jest wystarczającym powodem do romansu. Ale ja tak nie myślę! - Zapewniam cię, że moje uczucia dla ciebie są dość silne - powiedział z irytującą pewnością. - Może nie powinienem tego podkreślać, ale pomimo tych uczuć, nie nawiązałem romansu z tobą, dopóki los w postaci testamentu mojej babki tego nie przesądził. - Z całej rodziny Blake'ów chyba tylko twoja babka wiedziała, co to jest honor. - Coś, czego Marleyowie mają w nadmiarze - wy- cedził. - W świecie biznesu nie ma zbyt dużo miejsca na bajki o honorze, niezależnie od tego, co sądzą o tym osoby takie, jak ty lub babcia. Po śmierci mojego dziadka i ojca obroty firmy mocno ucierpiały. Na rynku zapanowała niepewność z powodu wątp- liwości, czy poradzę sobie z zarządzaniem firmą tak skomplikowaną jak Blake Enterprises. - Podniósł filiżankę i napił się niespiesznie. - Szczęśliwie, w dość krótkim czasie udało mi się udowodnić, że potrafię to robić. Ale skutki tego, że firmą zarządza również jakaś panna o ptasim móżdżku, zdecydowana zemścić się za to, co zrobił mój dziadek... - Jak śmiesz...? - ...byłyby katastrofalne - ciągnął bezlitośnie. - Nie mogę zrobić nic, aby zmienić absurdalny testament mojej babki, ale mogę zrobić bardzo dużo, aby