PROLOG
Wątły płomyk świeczki niewiele mógł zdziałać w głębokich ciemnościach, w jakich tonęła
opuszczona rezydencja. Matthiasowi Marshallowi, hrabiemu Colchester, wydawało się, że dom
wchłonął w siebie samą esencję nocy. Panowała w nim atmosfera grobowca, miejsca, w którym
jedynie duchy miałyby ochotę zamieszkać.
Poły długiego czarnego płaszcza Matthiasa furkotały wokół zachlapanych błotem wysokich
butów, gdy mężczyzna wspinał się po schodach. Uniósł wyżej świeczkę, żeby rozjaśnić sobie
drogę. Kiedy parę minut temu zastukał do drzwi, nikt go nie powitał, dlatego sam wszedł do
ponurego holu. Teraz już nie miał najmniejszych wątpliwości, że nie spotka tu żadnej służby —
pokojówki czy lokaja. Nawet koniem musiał się zająć sam, ze stajni bowiem nie wynurzył się
stajenny.
Na szczycie schodów zatrzymał się, by pochylić się nad poręczą i popatrzeć na
nieprzeniknione ciemności, niczym ocean zalewające klatkę schodową i hol. Świeczka nie
zdołała przeniknąć fal mroku, które to przybliżały się, to oddalały.
Matthias ruszył ponurym korytarzem, kierując się do pierwszej sypialni po lewej. Zatrzymał
się przed nią i nacisnął starą klamkę. Drzwi skrzypnęły żałośnie, kiedy je otwierał. Podniósł
wyżej świecę i rozejrzał się po pokoju.
Bardziej przypominał mauzoleum niż sypialnię.
Na środku stał starożytny kamienny sarkofag. Matthias zerknął na inskrypcje i rzeźby, które
go pokrywały.
Rzymski, pomyślał, dość pospolity.
Podszedł bliżej do trumny stojącej pod czarnym przezroczystym baldachimem. Pokrywę
zdjęto. W blasku świecy zobaczył czarne aksamitne poduszki wyścielające wnętrze grobowca.
Odstawił świecę na stół. Zdjął rękawice do jazdy konnej, rzucił je obok świecy, potem
przysiadł na brzegu sarkofagu i ściągnął buty.
Gdy już był gotowy, otulił się płaszczem i ułożył na czarnych poduszkach w trumnie.
Na dworze powoli zbliżał się świt, lecz Matthias wiedział, że grube czarne kotary zasłaniające
okna nie wpuszczą do środka promieni słońca, które rozproszyłyby mroki tego ciemnego pokoju.
Komuś może trudno by było zasnąć w tak grobowym otoczeniu, lecz Matthias wiedział, że
jemu nie przysporzy to najmniejszych trudności. Przywykł do towarzystwa duchów.
Nim jeszcze zamknął oczy, po raz kolejny zastanowił się, po co zawraca sobie głowę
odpowiadaniem na wezwanie tajemniczej Imogeny Waterstone. Ale i tak znał odpowiedź. Dawno
temu złożył przysięgę. Wiązało go dane słowo.
Matthias zawsze dotrzymywał obietnic. Tylko w ten sposób mógł się upewnić, że sam nie stał
się duchem.
1
Matthiasa bezlitośnie wyrwał ze snu przenikliwy kobiecy pisk.
Rozpaczliwy krzyk został przerwany przez inny kobiecy głos; ten z kolei był surowy,
wyrazisty. Przywodził na myśl twarde, zielone jabłka Zamarii.
— Na miłosierdzie Pańskie, Bess, musisz się drzeć na widok byle pajęczyny? To mi
wyjątkowo działa na nerwy. Miałam na dzisiejszy poranek zaplanowanych mnóstwo ważnych
rzeczy, a niczego nie zrobię, jeśli będziesz co krok wrzeszczeć.
Matthias otworzył oczy, przeciągnął się i usiadł w trumnie. Zerknął na uchylone drzwi
sypialni i w tej samej chwili zobaczył młodą pokojówkę osuwającą się na podłogę. Z korytarza
wpadało słabe światło dzienne, po którym Matthias odgadł, że słońce wstało już dość dawno.
Przeczesał palcami włosy i potarł szorstki zarost. Nie dziwił się, że służąca zemdlała na jego
widok.
— Bess? — usłyszał ten głos kojarzący mu się z kwaśnymi jabłkami z Zamarii, a potem
lekkie kroki w korytarzu. — Bess, co z tobą znowu?
Matthias oparł łokieć na krawędzi kamiennego grobowca i z ciekawością obserwował drugą
postać, która zjawiła się w drzwiach. Kobieta w pierwszej chwili go nie zauważyła i całą uwagę
skupiła na nieprzytomnej pokojówce.
Nie ulegało wątpliwości, że jest szlachetnie urodzona. Długi fartuch, zasłaniający praktyczną
szarą sukienkę z krepy, nie zdołał ukryć prościutkich pleców ani łagodnie zaokrąglonej linii
biustu. Wyprostowane ramiona świadczyły o wrodzonej godności, a także o zdecydowanym
charakterze, którym promieniowała niemal każda cząstka jej ciała.
Matthias z coraz większym zainteresowaniem przyglądał się damie pochylającej się nad
pokojówką. Mierzył ją krytycznym wzrokiem, odnotowując poszczególne elementy jej sylwetki,
tak jakby oceniał fragmenty jakiejś zamaryjskiej statuetki.
Kobieta podjęła heroiczny wysiłek zmierzający do ukrycia pod praktycznym białym
czepeczkiem masy jasnokasztanowych włosów. Lecz i tak części loczków udało się wyrwać z
niewoli i teraz okalały jej twarz o delikatnych rysach. Choć kobieta pochylała się nad pokojówką,
Matthias zauważył wysoko osadzone kości policzkowe, długie rzęsy i wyrazisty, dumny nos.
Silna, przykuwająca uwagę twarz, stwierdził w duchu. Stanowiła niejako esencję
zdecydowanego charakteru, którym niewątpliwie była obdarzona jej właścicielka.
Dama ta nie była już dzieweczką, która dopiero co weszła w świat, ale z pewnością była
młodsza od Matthiasa. Choć, cóż, trzeba przyznać, że niewiele osób osiągnęło aż tak antyczny
wiek. Właściwie Matthias skończył trzydzieści cztery lata, ale czuł się, jakby miał ich na karku
setki. Szacował, że owa Imogena może dochodzić gdzieś do dwudziestej piątej wiosny. Patrzył,
jak rzuca na dywan oprawiony w skórę notatnik i niecierpliwie klęka przy pokojówce. Na
serdecznym palcu nie błysnęła obrączka. Choć Matthias sam nie wiedział dlaczego, ale ucieszyło
go to. Podejrzewał, że istnieje ścisły związek między surowym głosem i władczym zachowaniem
owej damy a jej staropanieństwem. Oczywiście, to tylko kwestia gustu. Większość towarzyszy
Matthiasa wolała miód i czekoladę. On zaś zawsze w słodkościach lubił odrobinę kwaskowatego
smaczku.
— Bess, dość już tego dobrego. Natychmiast otwieraj oczy, słyszałaś?
Imogena wyjęła flakonik z solami trzeźwiącymi i szybko machała nim przed nosem służącej.
— To doprawdy niedopuszczalne, żebyś wrzeszczała i mdlała, ledwo otworzysz byle drzwi w
tym domostwie.
Ostrzegałam cię, że mój wuj był prawdziwym oryginałem i przy okazji sporządzania
inwentarza jego kolekcji znalezisk grobowcowych nie raz natkniemy się na najdziwniejsze
przedmioty.
Bess jęknęła i przekręciła głowę. Nie otworzyła oczu.
— Widziałam go, panienko. Przysięgam na grób mojej mateczki.
— Co takiego widziałaś, Bess?
— Ducha. A może to był wampir. Sama nie wiem.
— Bzdury — oświadczyła Imogena.
— Co to był za wrzask? Omal mi bębenki od niego nie popękały! — zawołała jakaś kobieta ze
schodów. — Stało się coś, Imogeno?
— Bess zemdlała, ciociu Horacjo. Naprawdę, tego już za wiele.
— Bess? To do niej niepodobne.
Kroki w korytarzu zapowiedziały rychłe zjawienie się kobiety, którą nazwano ciocią Horacją.
— Bess to rozsądna dziewczyna. Nie mdleje z byle powodu.
— Jeśli nie zemdlała, to mam tu przed sobą doskonałą imitację nagle osłabłej damy.
Bess uchyliła powieki.
— Och, panienko Imogeno, to było okropne. Ciało w tym kamiennym grobie… Ruszało się.
— Nie opowiadaj bzdur, Bess.
— Na własnem oczy widziała.
Bess znowu jęknęła, uniosła głowę i zza sukni swej pani lękliwie zerknęła w mroki sypialni.
Matthias skrzywił się, kiedy go zauważyła, i znowu pisnęła przeraźliwie, po czym z gracją śniętej
ryby opadła na podłogę.
Do drzwi sypialni dotarła trzecia kobieta. Podobnie jak Imogena miała na sobie strój roboczy:
prostą suknię, fartuch i czepek. Była cal, dwa cale niższa od towarzyszki, za to znacznie od niej
szersza w talii i biodrach. Siwiejące włosy skrywał czepek. Przyjrzała się Bess przez binokle.
— Wielkie nieba, cóż mogło ją tak wystraszyć?
— Nie mam pojęcia. — Imogena znowu zaczęła machać buteleczką z solami. — Poniosła ją
wyobraźnia.
— Ostrzegałam cię, żebyś nie uczyła jej czytać.
— Wiem, ciociu, ale szkoda było, żeby tak roztropna dziewczyna nie posiadła choć odrobiny
wiedzy.
— Jesteś dokładnie taka sama, jak twoi rodzice. — Horacja pokręciła głową. — Cóż, nie na
wiele nam się ona zda, jeśli będzie wrzeszczała, ilekroć natknie się na coś niezwykłego. Choć
rzeczywiście, kolekcja mojego brata każdego doprowadziłaby do takiego stanu.
— Bzdury. Przyznaję, że zbiory wujka Selwyna są odrobinę ponure, lecz na swój sposób
fascynujące.
— Ten dom to mauzoleum, i doskonale zdajesz sobie z tego sprawę — odparła Horacja. —
Może lepiej poślijmy Bess na dół. Ten pokój to sypialnia Selwyna. Z pewnością to sarkofag tak
ją przeraził. Nie pojmuję, jak mój brat mógł sypiać w tym rzymskim grobowcu.
— Rzeczywiście dość oryginalne łoże.
— Oryginalne? Żaden normalny człowiek nie mógłby tu spać bez najgorszych majaków. —
Horacja zerknęła do wnętrza ciemnego pokoju.
Matthias uznał, że pora wstać z trumny. Wyskoczył z grobowca i rozsunął czarne kotary.
Owinął się płaszczem, by zasłonić pomięte spodnie i koszulę, w których spędził noc. Z pełną
rozbawienia rezygnacją obserwował, jak Horacja szeroko otwiera oczy z przerażenia.
— Święty Boże, Bess miała rację. — Jej głos przeszedł w pisk. — Rzeczywiście, w grobowcu
Selwyna coś jest! — Cofnęła się chwiejnym krokiem. — Uciekaj, Imogeno, uciekaj.
Imogena zerwała się na nogi.
— No nie, ciociu, teraz ty? — Rozgniewana rzuciła się do pokoju. Na widok Matthiasa
stojącego przed sarkofagiem zdumiona rozchyliła usta. — Wielkie nieba. Rzeczywiście, ktoś tu
jest.
— Tożem panience mówiła — chrapliwie szepnęła Bess.
Matthias spokojnie czekał, zastanawiając się, czy Imogena zacznie wrzeszczeć, czy też osunie
się na podłogę.
Ona tymczasem ani nie krzyknęła, ani nie zemdlała, tylko przymrużyła oczy, patrząc na niego
z nie skrywaną dezaprobatą.
— Kim pan jesteś i co tu robisz? Dlaczego próbujesz śmiertelnie wystraszyć mą ciotkę i
pokojówkę?
— Wampir — bełkotała Bess. — Słyszałam o nich, panienko. Wyssie z panienki całą krew.
Uciekaj, panienko, uciekaj, póki pora. Ratuj się.
— Nie ma żadnych wampirów — oświadczyła Imogena, nawet nie odwracając się ku
przerażonej służce.
— W takim razie duch. Uciekaj że, panienko, jeśli ci życie miłe.
— Ona ma rację. — Horacja pociągnęła Imogenę za rękaw. — Musimy stąd uciekać.
— Nie bądź niemądra. — Wyrwała się ciotce i zmierzyła wzrokiem Matthiasa, zadzierając
przy tym swój wyjątkowo zgrabny nosek. — Więc, panie? Co masz pan na swoją obronę? Mów,
albo wezwę stróżów prawa, którzy zakują cię w kajdany.
Matthias wolno ruszył w stronę kobiety, nie odrywając od niej wzroku. Nie cofnęła się ani o
krok. Co więcej, podparła się pod boki i zaczęła niecierpliwie stukać pantofelkiem.
Ogarnęło go niewytłumaczalne uczucie, że skądś zna tę twarz; przeszyło go nagle, uderzyło
jak gromem. To niemożliwe. Kiedy jednak podszedł jeszcze bliżej i zobaczył przejrzyste
zielononiebieskie oczy Imogeny, o barwie morza otaczającego zagubioną wyspę królestwa
Zamarii, olśniło go. Z jakichś niezrozumiałych przyczyn dziewczyna przywodziła mu na myśl
zamaryjską boginię dnia. Owa mityczna postać dominowała w starożytnych wyznaniach Zamarii,
występowała w jej sztuce. Stanowiła uosobienie ciepła, życia, prawdy, energii. Potęgą
dorównywał jej jedynie Zamaris, władca ciemności. I tylko on potrafił ogarnąć jej
niepowtarzalnego ducha.
— Witam, pani — odezwał się Matthias, odganiając płoche myśli, które przebiegały mu przez
głowę. — Nazywam się Colchester.
— Colchester. — Horacja cofnęła się jeszcze o krok i natrafiła na ścianę. Spojrzała na jego
włosy. Głośno przełknęła ślinę. — Bezwzględny Colchester?
Matthias wiedział, że wpatruje się w biały kosmyk, rozcinający czerń jego włosów. Większość
ludzi natychmiast go po nim rozpoznawała. Owo siwe pasmo już od czterech pokoleń
charakteryzowało mężczyzn z jego rodu.
— Jak już powiedziałem, nazywam się Colchester, pani.
Był wicehrabią Colchester, gdy zdobył przydomek „bezwzględny”. Fakt, że oba rodowe tytuły
przeszły na jedną osobę, Colchestera, ułatwiło życie plotkarzom z wyższych sfer, pomyślał z
goryczą. Nie muszą jeszcze dorzucać przydomków.
Horacja poruszyła ustami.
— I cóż pan robi w Upper Stickleford, hrabio?
— Znalazł się tu, gdyż po niego posłałam. — Imogena obdarzyła go promiennym,
oślepiającym uśmiechem. — Muszę przyznać, że był już najwyższy czas, hrabio. Wiadomość
wysłałam ponad miesiąc temu. Co pana zatrzymało?
— Ojciec zmarł wiele miesięcy temu, lecz nie zdołałem wcześniej wrócić do Anglii. A gdy
już przybyłem, musiałem najpierw uporządkować kwestie związane z jego majątkiem.
— Tak, oczywiście. — Imogena była wyraźnie zawstydzona. — Proszę mi wybaczyć, panie
hrabio. I proszę również przyjąć wyrazy współczucia z powodu śmierci ojca.
— Dziękuję — odparł Matthias — ale nie byliśmy sobie szczególnie bliscy. Czy w kuchni
znajdzie się coś do jedzenia? Jestem głodny jak wilk.
* * *
Pierwsze, co rzuca się w oczy człowiekowi, który właśnie poznał hrabiego Colchestera, to
siwe pasmo w kruczoczarnych włosach — uznała Imogena. Płonęło niczym srebro w niemodnie
długiej czuprynie.
Drugie, co rzucało się w oczy, to jego spojrzenie. Wzrok jeszcze bardziej niż kosmyk włosów
przypominał sopel lodu.
Czwarty hrabia Colchester to imponujący mężczyzna, myślała, gestem ręki zapraszając, by
spoczął na fotelu w bibliotece. Byłby wręcz idealny, gdyby nie te oczy. Świeciły w twardej,
ascetycznej twarzy zimnym blaskiem, przywodzącym na myśl inteligentnego i niebezpiecznego
ducha.
Z wyjątkiem owych niesamowitych szarych oczu, Colchester wyglądał dokładnie tak, jak go
sobie wyobrażała. Jego błyskotliwe artykuły w „Przeglądzie Zamaryjskim” doskonale
odzwierciedlały intelekt oraz charakter wykute przez lata niebezpiecznych podróży po
nieznanych lądach.
Człowiek, który potrafi spokojnie położyć się i zasnąć w sarkofagu, musi mieć nerwy ze stali.
Ą właśnie tego mi potrzeba, myślała porywczo Imogena.
— Pozwoli pan, hrabio, że dokonam właściwej prezentacji siebie i mojej ciotki.
Imogena wzięła czajniczek i zaczęła nalewać herbatę. Z trudem nad sobą panowała, tak była
podniecona tym, że wreszcie udało jej się ściągnąć Colchestera. Najchętniej prosto z mostu
wyrzuciłaby prawdę o swoim pochodzeniu, lecz ostrożność wzięła górę. Przecież nie mogła do
końca przewidzieć jego reakcji, a w tym momencie potrzebowała chętnego wspólnika.
— Jak już pan zapewne się domyślił, jestem Imogena Waterstone. A to pani Horacja Elibank,
siostra mego zmarłego stryja. Niedawno owdowiała i w dobroci serca swego zgodziła się zostać
moją towarzyszką.
— Witam panią, pani Elibank. — Skinął głową na znak zawarcia znajomości.
— Wasza hrabiowska mość, cieszę się, że pana poznaję.
Horacja sztywno przysiadła na brzegu fotela, posyłając bratanicy niespokojne, pełne
dezaprobaty spojrzenie.
Imogena zmarszczyła brwi. Skoro ciotka doszła do siebie po pierwszym szoku i zostali sobie z
Colchesterem oficjalnie przedstawieni, nie ma powodu, by się tak niepokoiła. W końcu
Colchester to hrabia. A co więcej, przynajmniej z punktu widzenia Imogeny, to Colchester z
Zamarii; odkrywca owej zaginionej, starożytnej wyspy i królestwa; założyciel Instytutu
Zamaryjskiego oraz cenionego „Przeglądu Zamaryjskiego”, a także członek zarządu
Towarzystwa Zamaryjskiego. Nawet ogromnie wymagająca Horacja nie powinna mieć mu
niczego do zarzucenia.
Imogena, oczywiście, cały swój wysiłek skupiała na tym, by się nie wpatrywać w hrabiego.
Ciągle jeszcze nie mogła uwierzyć, że naprawdę gości w bibliotece Colchestera z Zamarii; że on
naprawdę tu siedzi i popija herbatę, jakby był zupełnie normalnym człowiekiem.
I właściwie tylko to łączy go z przeciętnym szlachcicem, stwierdziła w duchu.
Wysoki, szczupły, wspaniale zbudowany Colchester promieniował siłą i męskością. Lata
niebezpiecznych podróży w poszukiwaniu Zamarii z pewnością ukształtowały jego ciało w ten
oto zachwycający sposób, dumała dalej.
Powtarzała sobie, że imponująca sylwetka hrabiego wcale nie jest taka znowu niepowszednia.
W końcu widziała już wielu dobrze umięśnionych mężczyzn. Wszak mieszkała na wsi.
Większość jej sąsiadów uprawiała ziemię, na której często sami pracowali. Wielu miało dzięki
temu szerokie bary i krzepkie nogi. Poza tym nie można powiedzieć, by brakowało jej
doświadczeń, jeśli chodzi o rodzaj męski. Najpierw był Philippe D’Atrois, jej nauczyciel tańca.
Philippe gracją przypominał ptaka w locie. Potem trzeba wspomnieć o Alistairze Drake’u.
Wspaniale zbudowany i przystojny Drake nie musiał się uciekać do pomocy krawca, by
podkreślić zgrabną figurę.
A mimo to Colchester różnił się od tamtych mężczyzn jak noc od dnia. Siła, jaką
promieniował, nie miała żadnego związku z gładkimi, muskularnymi ramionami i udami.
Emanowała z samej głębi jego jestestwa, która musiała być zbudowana z hartowanej stali.
Imogena niemal namacalnie czuła jego żelazną siłę woli.
Było też w nim niezwykłe opanowanie, które bardziej pasowało do mroku niż światłości dnia.
Bezruch drapieżnika, szykującego się do skoku. Imogena próbowała sobie wyobrazić, jak
wyglądał owego pamiętnego dnia, gdy wreszcie zgłębił tajniki labiryntu znajdującego się pod
ruinami miasta Zamarii i odnalazł ukrytą bibliotekę. Sprzedałaby duszę, by móc mu towarzyszyć
w tej przełomowej chwili.
W tym samym momencie Colchester odwrócił się w jej stronę i posłał jej pytające, nieco
rozbawione spojrzenie. Imogena miała wrażenie, że czyta w jej myślach. Zalała ją gorąca fala
zażenowania. Filiżanka zagrzechotała na spodeczku.
W ciemnej bibliotece panował przenikliwy chłód, lecz Colchester okazał się na tyle miły, by
rozpalić ogień w kominku. Pomieszczenie, w którym tłoczno było od najróżniejszych
przedmiotów zabranych z grobowców, wkrótce się nagrzeje.
Kiedy już Bess przekonała się, że przybysz to nie duch ani wampir, na tyle wróciła do siebie,
że mogła się udać do opustoszałej kuchni. Tam przygotowała herbatę i przekąskę na zimno.
Prosty posiłek składał się jedynie z resztek zapiekanki z łososia, chlebowego placka z bakaliami i
odrobiny szynki, lecz Colchestera to najwyraźniej satysfakcjonowało.
Przynajmniej taką nadzieję żywiła Imogena. Jedzenie nie pochodziło z domowej spiżarni; tu
półki były puste. Wczesnym rankiem zostało zapakowane do kosza i przywiezione, by panie
miały się czym posilić przy spisywaniu i porządkowaniu kolekcji Selwyna Waterstone’a. Sądząc
z tempa, w jakim Colchester pochłaniał dania, Imogena wątpiła, czy cokolwiek zostanie dla
Horacji, Bess czy dla niej.
— Oczywiście, jestem oczarowany, mogąc panią poznać osobiście — odezwał się Matthias.
Imogena nagle zdała sobie sprawę, że jego głos wywiera na nią przedziwny wpływ. Brzmiała
w nim jakaś mroczna, ukryta moc, której mogłaby ulec. Przywodziła na myśl tajemnicze morza i
nieznane lądy.
— Jeszcze herbaty? — spytała szybko.
— Chętnie.
Długie, smukłe palce musnęły jej dłoń, kiedy odbierał filiżankę.
W miejscu, w którym jej dotknął, Imogena poczuła coś dziwnego. Owo niesamowite doznanie
rozeszło się na całą rękę, skóra nagle się rozgrzała, tak jakby dziewczyna siadła za blisko ognia.
Szybko odstawiła czajnik, żeby go nie upuścić.
— Ogromnie mi przykro, że nikt pana nie powitał w nocy, hrabio — powiedziała. —
Rozesłałam służbę do domów na tych kilka dni, kiedy zamierzałyśmy z ciocią dokonać
inwentaryzacji. — Zmarszczyła brwi, jakby nagle o czymś sobie przypomniała. — Ale jestem
przekonana, że prosiłam pana o przybycie do Waterstone Cottage, nie Waterstone Manor.
— Bez wątpienia — odparł cicho Matthias. — Lecz w pani liście w ogóle znajdowało się
mnóstwo instrukcji. Jedna czy dwie mogły umknąć mej uwagi.
Horacja posłała bratanicy gniewne spojrzenie.
— W liście? Jakim znowu liście? Doprawdy, Imogeno, jesteś mi winna wyjaśnienie.
— Wszystko ci wytłumaczę — zapewniła Imogena ciotkę. Zmierzyła wzrokiem Matthiasa.
Nie ulegało wątpliwości, że w jego oczach błyszczała chłodna kpina. Podziałało to na nią jak
dźgnięcie ostrogą. — Panie hrabio, nie mogę się dopatrzeć niczego zabawnego w treści mego
listu.
— A ja nie byłem szczególnie rozbawiony wczoraj wieczorem — stwierdził Matthias. — Pora
zrobiła się późna. Padało. Koń był wyczerpany. Uznałem, że nie ma sensu marnować czasu na
poszukiwanie jakiegoś małego dworku, skoro mam do dyspozycji całą rezydencję.
— Rozumiem. — Imogena uśmiechnęła się do niego z wysiłkiem. — Muszę przyznać, że
wydaje się pan wyjątkowo nieporuszony, jak na człowieka, który spędził noc w sarkofagu.
Razem z ciocią nieraz zwracałyśmy uwagę, że wyobrażenie stryja Selwyna o wygodnym łożu
znacznie odbiega od gustów większości ludzi.
— Sypiałem już w gorszych miejscach. — Matthias dojadł resztkę szynki, po czym uważnie, z
wyrazem uznania, rozejrzał się po bibliotece. — Słyszałem opowieści o kolekcji Selwyna
Waterstone’a. Rzeczywistość okazała się bardziej imponująca, niż sugerowały to plotki.
Horacja zerknęła na niego znad binokli, na chwilę zapominając o głównym temacie rozmowy.
— Przypuszczam, że wie pan o dziwacznej namiętności, jaką mój brat żywił do sztuki
sepulkralnej oraz starożytnych grobowców.
Zniewalające spojrzenie Matthiasa na chwilę spoczęło na wieku egipskiej trumny z
wizerunkiem mumii, stojącej w kącie.
— Tak.
— To wszystko należy teraz do mnie — oznajmiła dumnie Imogena. — Stryj zostawił mi całą
swoją kolekcję, razem z domem.
Matthias przypatrzył się jej z namysłem.
— Interesuje się pani sztuką sepulkralną?
— Tylko jeśli ma ona jakiś związek z Zamarią — odparła. — Stryj twierdził, że posiada liczne
przedmioty pochodzące z Zamarii, i żywię gorącą nadzieję, że tak rzeczywiście było. Choć długo
potrwa, nim je odnajdę.
Zatoczyła ręką luk, wskazując sterty przedmiotów i dziwacznych drobiazgów znalezionych w
starożytnych grobowcach, które walały się po bibliotece.
— Jak sam pan widzi, stryj nie miał zmysłu organizacyjnego. Nigdy mu się nie chciało
sporządzić spisu wszystkich swoich zbiorów. Niewykluczone, że w tym domu kryją się
niezliczone skarby, które czekają, by je odnaleźć.
— Z pewnością wiele wysiłku będzie wymagało ich odszukanie — stwierdził Matthias.
— Owszem. Jak już wspomniałam, zamierzam zatrzymać wyłącznie te przedmioty, co do
których nie będę miała wątpliwości, że pochodzą z Zamarii. Resztę zaoferuję innym
kolekcjonerom, może przekażę jakiemuś muzeum.
— Aha. — Matthias dalej popijał herbatę i dokładniej rozejrzał się po bibliotece.
Imogena poszła za jego wzrokiem. Nie ulegało wątpliwości, że jej stryj posiadał dziwną
słabość do wszystkiego, co wiązało się ze śmiercią.
W pomieszczeniu leżały beztrosko porozrzucane starożytne miecze i zbroje zabrane z
rzymskich i etruskich grobowców. Na blatach stały posążki sfinksów, chimer, krokodyli — kopie
statuetek z egipskich piramid. W szafkach spoczywały fragmenty ceramiki, przydymione butelki,
odkryte w starożytnych budowlach grobowych, a ze ścian spoglądały ponure maski pośmiertne.
Na półkach leżały poupychane, zniszczone woluminy, traktujące o starożytnych obyczajach
pogrzebowych oraz sztuce balsamowania zwłok. W głębi pokoju stało mnóstwo skrzyń. Imogena
jeszcze ich nie otworzyła. Nie miała pojęcia, co mogą kryć.
W pomieszczeniach na górze sytuacja wyglądała niewiele lepiej. Wszędzie zalegały zbiory,
które nagromadził Selwyn Waterstone.
Skończywszy ten krótki przegląd Matthias znowu popatrzył na Imogenę.
— Oczywiście, sposób, w jaki pani rozporządzi zbiorami Waterstone’a, to wyłącznie pani
sprawa. Wróćmy do rzeczy. Zechciałaby mi pani powiedzieć, z jakiego powodu po mnie posłała?
Z ust Horacji wyrwał się stłumiony okrzyk. Z szelestem sukni odwróciła się do bratanicy.
— Nie pojmuję, jak mogłaś to zrobić? Na Boga, czemuś mi o tym nie powiedziała?
Imogena uśmiechnęła się, próbując ją rozbroić.
— Cóż, szczerze mówiąc, po pana hrabiego posłałam na długo przed twoim przybyciem do
Upper Stickleford. Nie do końca byłam pewna, czy się zjawi, więc nie widziałam powodów, by o
tym wspominać.
— To istne szaleństwo — prychnęła Horacja. Najwyraźniej wracała do siebie po pierwszym
szoku. — Zdajesz sobie sprawę, kto to jest, Imogeno?
— Oczywiście, że wiem, kim jest. — W głosie Imogeny zabrzmiał nabożny ton. — To
Colchester z Zamarii.
Matthias uniósł brwi, lecz ani słowem tego nie skomentował.
— Jak sam pan powiedział, panie hrabio — ciągnęła Imogena — pora przejść do rzeczy. Jeśli
się nie mylę, był pan bliskim przyjacielem stryja.
— Doprawdy? — spytał Matthias. — To dla mnie prawdziwa nowina. Nie wiedziałem, że
Selwyn miał przyjaciół.
Imogenę ogarnął nagły niepokój.
— Ależ… dano mi do zrozumienia, że był pan mu winien dług wdzięczności. Stryj twierdził,
że przysiągł pan, że mu się odpłaci, jeśli tylko będzie mógł.
Matthias przez chwilę w milczeniu mierzył ją wzrokiem.
— To prawda — rzekł.
— Doskonale — zgodziła się już uspokojona Imogena. — Przez chwilę lękałam się, czy nie
popełniłam jakiejś straszliwej pomyłki.
— A czy często się to pani zdarza, panno Waterstone? — spytał łagodnie Matthias.
— Prawie nigdy — zapewniła. — Musi pan wiedzieć, że moi rodzice ogromnie wierzyli w
wiedzę. Niemal od kołyski oprócz wielu innych przedmiotów uczono mnie logiki i filozofii.
Ojciec powiadał, że ten, kto jasno myśli, rzadko błądzi.
— Święte słowa — mruknął Matthias. — Wracając do pani stryja, rzeczywiście uważałem się
za jego dłużnika.
— A miało to jakiś związek z pewnym starożytnym tekstem, nieprawdaż?
— Przed laty, w czasie którejś ze swych licznych podróży, pani stryj natknął się na ogromnie
stary grecki zwój — wyjaśni! Matthias. — Znajdowały się w nim wzmianki o pewnym
zaginionym królestwie na wyspie. Te wzmianki uzupełnione o informacje, które już wcześniej
zgromadziłem, pozwoliły mi ustalić położenie Zamarii.
— Dokładnie to samo powiedział mi stryj.
— Żałuję, że nie zdołałem mu się wywdzięczyć przed śmiercią.
— Ma pan prawdziwe szczęście, hrabio. — Imogena uśmiechnęła się. — Okazuje się bowiem,
że może pan jednak spłacić swój dług wdzięczności.
Matthias przyglądał się jej z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
— Obawiam się, że nie do końca panią rozumiem, panno Waterstone. Wszak właśnie mi pani
powiedziałaś, że stryj pani nie żyje.
— Owszem. Lecz oprócz kolekcji pamiątek sepulkralnych stryj zostawił mi znaczny majątek
oraz zapewnienie, że jest mu pan winien dług.
Na ułamek sekundy nad pokojem zawisła cisza. Horacja wpatrywała się w bratanicę, jakby ta
postradała zmysły. Matthias przyglądał jej się chłodno.
— Pani daruje?
Imogena lekko odchrząknęła.
— Stryj Selwyn mnie przekazał prawo odebrania pańskiego długu wdzięczności. Dość jasno
to ujął w swej ostatniej woli.
— Czyżby?
Rzecz nie szła tak gładko, jak Imogena oczekiwała. Zebrała wszystkie siły.
— Chcę wyegzekwować od pana tę obietnicę.
— Ojej — szepnęła Horacja tonem, który wyraźnie mówił, że szykuje się na najgorsze.
— A w jaki sposób zamierzasz, pani, odebrać ode mnie dług, który zaciągnąłem u pani stryja?
— spytał w końcu Matthias.
— Cóż, jeśli chodzi o to, to nieco skomplikowana sprawa — odparła Imogena.
— Nie wiedzieć czemu, wcale mnie to nie dziwi.
Imogena udała, że nie słyszy tej zniechęcającej uwagi.
— Czy zna pan może barona Vannecka?
Matthias się zawahał. W jego spojrzeniu mignęła chłodna pogarda.
— To kolekcjoner wszystkiego, co zamaryjskie.
— Był również mężem mej serdecznej przyjaciółki, Lucy Haconby.
— Baronowa Vanneck, zdaje się, zmarła jakiś czas temu?
— Owszem, panie hrabio. A dokładniej przed trzema laty. Ja zaś jestem przekonana, że padła
ofiarą morderstwa.
— Morderstwa?
Po raz pierwszy Matthias okazał cień zaskoczenia.
— Och, Imogeno, chyba nie zamierzasz… — zaczęła z oburzeniem Horacja, po czym urwała i
przymknęła oczy.
— Uważam, że została zabita przez swojego męża, barona Vannecka — oświadczyła z mocą
Imogena. — Ale nie mogę tego udowodnić. Z pańską zaś pomocą, hrabio, pragnę wymierzyć mu
sprawiedliwość.
Matthias nie odpowiedział. Nie odrywał wzroku od twarzy Imogeny.
— Ależ, hrabio, z pewnością odciągnie ją pan od tego szaleńczego zamysłu — wtrąciła się
Horacja.
Imogena spojrzała na ciotkę, gniewnie marszcząc brwi.
— Lękam się dłużej czekać. Pisała do mnie znajoma, że Vanneck zamierza powtórnie się
ożenić. Wygląda na to, że boryka się z poważnymi kłopotami finansowymi.
Matthias wzruszył ramionami.
— To prawda. Parę miesięcy temu Vanneck musiał sprzedać swój duży dom w stolicy i
przeprowadził się do mniejszego. Ale nadal udaje mu się zachowywać pozory bogactwa.
— Przypuszczam, że, może nawet w tej chwili, krąży po salonach i salach balowych Londynu
w poszukiwaniu posażnej panny na wydaniu — rzekła Imogena. — A gdy dorwie się do jej
majątku, ją też może zabić.
— Doprawdy, Imogeno — słabo oponowała Horacja. — Nie wolno ci czynić takich oskarżeń.
Nie masz najmniejszego dowodu.
— Wiem, że Lucy bała się Vannecka — upierała się jej bratanica. — A takie wiem, że
Vanneck wielokrotnie okrutnie się z nią obchodził. Kiedy odwiedziłam Lucy w Londynie tuż
przed jej śmiercią, wyznała mi, że się lęka, czy mąż jej nie zabije. Ponoć był chorobliwie
zazdrosny.
Matthias odstawił filiżankę, po czym oparłszy łokcie na kolanach i opuściwszy ręce, z chłodną
ciekawością przyjrzał się Imogenie.
— I w jakiż to sposób zamierzasz, pani, zrealizować swój plan?
Horację zdjął strach.
— Wielkie nieba, niechże pan jej nie zachęca, panie hrabio.
— Przyznam, że zaciekawiło mnie to nieco — oświadczył sucho Matthias. — Chciałbym
poznać bliższe szczegóły owego planu.
— W takim razie wszystko stracone — mruknęła Horacja. — Imogena potrafi wciągać ludzi
w swoje przedsięwzięcia.
— Zapewniam panią, że mnie nie tak łatwo wciągnąć w cokolwiek, jeżeli sam nie mam na to
ochoty — uspokoił ją Matthias.
— Obyś pan później pamiętał o swoich deklaracjach — mruknęła Horacja.
— Ciocia miewa czasem skłonności do nadmiernego niepokoju — odezwała się Imogena. —
Proszę się nie lękać, całą rzecz starannie zaplanowałam. Wiem, co robię. Wracając do tematu, jak
sam pan przed chwilą zauważył, baron Vanneck to zapalony kolekcjoner wszystkiego, co
związane z Zamarią.
— No i? — Matthias uśmiechnął się bez cienia wesołości. — Vanneck może się i mienić
znawcą kultury zamaryjskiej, ale nie odróżniłby prawdziwego zabytku od końskiego zadu. Nawet
I. A. Stone może się poszczycić większym darem postrzegania.
Horacja gwałtownie odstawiła filiżankę na spodeczek. Powiodła wzrokiem od Matthiasa do
Imogeny, a potem od bratanicy do hrabiego.
Imogena głęboko zaczerpnęła tchu i zapanowała nad gniewem.
— O ile mi wiadomo, często na łamach „Przeglądu Zamaryjskiego” polemizował pan z
poglądami pana I. A. Stone’a.
Matthias okazał lekkie rozbawienie.
— Śledziła pani nasze utarczki słowne?
— O tak. Od wielu już lat prenumeruję „Przegląd”. A pańskie artykuły uważam za wyjątkowo
inspirujące.
— Dziękuję.
— Równocześnie jednak uważam, że opinie I. A. Stones prowokują do głębszego
zastanowienia — odparła z, jak ufała, uprzejmym, chłodnym uśmiechem.
Horacja ostrzegawczo zmarszczyła brwi.
— Imogeno, zdaje się, że coraz bardziej oddalamy się od właściwego tematu rozmowy. Co
prawda, nie marzę szczególnie o powrocie do tamtej kwestii…
— I. A. Stone nigdy nie był w Zamarii — odparł Matthias przez zaciśnięte zęby. Po raz
pierwszy tego ranka w jego chłodnych oczach błysnął płomień prawdziwego zaangażowania. —
Jego wiedza na ten temat pochodzi wyłącznie z lektur, tymczasem przywłaszcza sobie prawo do
czynienia obserwacji i wyciągania wniosków na podstawie moich prac.
— Jak również prac pana Rutledge’a — nie omieszkała dorzucić Imogena.
Żar zniknął z oczu Matthiasa równie szybko, jak się tam pojawił.
— Rutledge zmarł cztery lata temu podczas wyprawy do Zamarii. Wszyscy o tym wiedzą.
Jego pisma są w tym momencie zupełnie nieaktualne. I. A. Stone powinien zdawać sobie z tego
sprawę i przestać się na nie powoływać.
— Odniosłam wrażenie, że artykuły I. A. Stone’a zostały dość dobrze przyjęte przez członków
Towarzystwa Zamaryjskiego — nie ustępowała Imogena.
— Przyznaję, że Stone posiadł dość płytką znajomość Zamarii — rzekł Matthias z pełną
wyniosłości łaskawością. — Lecz jest to wiedza z rodzaju łych, które mają swe źródło w lekturze
autorstwa lepiej poinformowanego znawcy.
— Takiego jak pan, hrabio? — spytała uprzejmie Imogena.
— Właśnie. Nie ulega wątpliwości, że ów Stone przeczytał dosłownie wszystko, co napisałem
o Zamarii. A prócz tego ma dość tupetu i czelności, by nie zgadzać się ze mną w większości
punktów.
Horacja chrząknęła znacząco.
— Hm, Imogeno?
Jej bratanica zwalczyła pokusę przeciągania tej dyskusji. Ciocia ma rację. Są ważniejsze
sprawy.
— Tak, cóż, wróćmy do Vannecka. Abstrahując od jego możliwości intelektualnych, musi pan
przyznać, że słynie w towarzystwie jako namiętny kolekcjoner wszystkiego, co ma jakikolwiek
związek z Zamarią.
Matthias miał taką minę, jakby wolał kontynuować ożywioną dyskusję na temat braków I. A.
Stone’a. Pozwolił jednak, by znowu wrócił temat Vannecka.
— Najchętniej zagarnąłby wszystko, co pochodzi ze starożytnej Zamarii.
Imogena uzbroiła się przed ostatecznym atakiem.
— Powiem wprost, hrabio. Plotka głosi, że masz pan podobny charakter. Jedyna różnica
między wami polega na rym, że pan jesteś niepodważalnym autorytetem w kwestiach Zamarii.
Nie wątpię, że kolekcjonujesz pan rzeczy z ogromnym smakiem.
— Pod swój dach biorę wyłącznie najwspanialsze, najrzadsze i najbardziej interesujące
przedmioty. — Matthias wpatrywał się w Imogenę bez zmrużenia powiek. — Innymi słowy: te,
które własnoręcznie wydostałem na powierzchnię ziemi. I co z tego?
Imogena ze zdumieniem poczuła na plecach lodowaty dreszcz. Rzadko się zdarzało, by coś
zachwiało jej pewnością siebie, a jakaś nuta w głosie Matthiasa właśnie to sprawiła. Głęboko
zaczerpnęła tchu.
— Jak już panu powiedziałam, brakuje mi dowodów, by oskarżyć Vannecka o morderstwo.
Zbyt wiele jednak zawdzięczam Lucy, by obojętnie patrzeć, jak jej morderca chodzi bezkarnie.
Od trzech lat próbowałam wymyślić plan, dzięki któremu osiągnęłabym swój cel, ale dopiero ze
śmiercią stryja Selwyna znalazłam sposób pomszczenia Lucy.
— A cóż takiego właściwie zamierza pani uczynić Vanneckowi?
— Znalazłam sposób, by skompromitować go w towarzystwie. Gdy przeprowadzę swój plan,
Vanneck już nigdy nie będzie mógł prześladować młodych niewinnych dziewcząt, takich jak
Lucy.
— Widzę, że podchodzisz pani do tej sprawy z ogromną powagą.
— Owszem, panie. — Imogena podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. — Ze
śmiertelną powagą. Zastawię na Vannecka pułapkę, która doprowadzi go do ruiny finansowej
oraz utraty pozycji towarzyskiej.
— Aby schwytać ofiarę w pułapkę, potrzebna jest przynęta — zwrócił jej uwagę Matthias.
— Zgadza się, hrabio. Zamierzam wykorzystać na przynętę wielką pieczęć królowej Zamarii.
— Twierdzi pani, że jest w posiadaniu pieczęci królowej? — Matthias wpatrywał się w nią
zdumiony.
Imogena zmarszczyła brwi.
— Oczywiście że nie. Kto jak kto, ale pan, hrabio, powinien wiedzieć, że pieczęci tej nie
odnaleziono. Jednak Rutledge na krótko przed swym zniknięciem wysłał do wydawcy
„Przeglądu Zamaryjskiego” wiadomość, że chyba jest na tropie pieczęci królowej. Pogłoski,
jakoby zginął w podziemnym labiryncie w trakcie poszukiwań, przyczyniły się do powstania
mitu o przekleństwie Rutledge’a.
— Co jest wierutną bzdurą. — Matthias lekko wzruszył ramionami. — To diabelne
przekonanie o przekleństwie utrzymuje się wyłącznie dlatego, że ponoć pieczęć miałaby być
ogromnej wartości. Przedmiotom zawsze towarzyszą legendy o wyjątkowej cenie.
— Pan sam w swoich artykułach twierdzi, że pieczęć została wykonana z czystego złota i jest
wysadzana drogocennymi kamieniami — przypomniała mu Imogena. — Pisał pan, że widział
pan jej opisy.
Matthias zacisnął zęby.
— Prawdziwa wartość pieczęci kryje się w tym, że została stworzona przez najwspanialszych
rzemieślników zaginionej cywilizacji — oświadczył poirytowany. — Jeśli rzeczywiście istnieje,
to jest bezcenna nie ze względu na złoto oraz drogie kamienie, z jakich ją sporządzono, lecz ze
względu na niezwykłe informacje, jakich może nam udzielić o starożytnej Zamarii.
Imogena się uśmiechnęła.
— Rozumiem pańskie uczucia, hrabio. Nie dziwi mnie pańskie, czysto naukowe, spojrzenie na
pieczęć. Zapewniam pana jednak, że człowieka pokroju Vannecka o wiele bardziej zainteresuje
wartość materialna tego przedmiotu. Zwłaszcza w obecnej sytuacji, kiedy boryka się z
trudnościami finansowymi.
Matthias posłał jej chłodny, nieprzyjemny uśmiech.
— Bez wątpienia ma pani słuszność. Jaki to ma związek z pani planami?
— Mój plan jest prosty. Udam się z ciocią Horacją do Londynu i postaram się wejść w kręgi,
w których obraca się Vanneck. Dzięki stryjowi Selwynowi mam już na to pieniądze. Dzięki cioci
Horacji zaś posiądę również odpowiednie koneksje.
Horacja niezręcznie poprawiła się na krześle. Zerknęła przepraszająco na Matthiasa.
— Markiz de Blanchford jest moim dalekim kuzynem ze strony matki.
Matthias ściągnął brwi.
— Blanchford przebywa teraz za granicą, prawda?
— Tak mi się wydaje — przyznała Horacja. — Większość czasu spędza poza krajem. Nie jest
tajemnicą, że nie znosi naszych wyższych sfer.
— I to nas łączy — stwierdził Colchester.
Imogena puściła to mimo uszu.
— Blanchford rzadko się pojawia na przyjęciach i balach. Ale nie widzę powodów, byśmy my
z ciocią nie mogły tego uczynić.
— Innymi słowy, zamierzasz pani wykorzystać znajomości ciotki, byle tylko przeprowadzić
swój szaleńczy plan — podsumował Matthias.
Horacja wzniosła oczy ku niebiosom. Jej bratanica zmierzyła rozmówcę lodowatym
spojrzeniem.
— To nie jest szaleńczy plan. Przeciwnie, bardzo mądry. Pracowałam nad nim od tygodni.
Skoro już znajdę się we właściwych kręgach, zacznę tu i ówdzie rzucać słówko na temat pieczęci
królowej.
Matthias tylko uniósł brwi.
— A cóż to będzie za słówko?
— Dam do zrozumienia, że przy okazji sporządzania inwentarza zbiorów stryja przypadkowo
trafiłam na mapę ze wskazówkami, umożliwiającymi odnalezienie pieczęci.
— Piekło i szatani — mruknął Matthias. — I zamierza pani przekonać Vannecka, że owa nie
istniejąca mapa doprowadzi go do słynnego skarbu?
— Ni mniej, ni więcej.
— Nie wierzę własnym uszom. — Matthias wzrokiem szukał pomocy u Horacji.
— Próbowałam pana ostrzec, hrabio — brzmiała jej odpowiedź.
Imogena pochyliła się ku niemu, ciągnąc z ożywieniem:
— Wmówię Vanneckowi, że udostępnię owe wskazówki osobie, która wspomoże finansowo
ekspedycję, mającą odnaleźć pieczęć.
Matthias spojrzał na nią pytająco.
— A co to da?
— Pan jeszcze nie rozumie? Vanneck nie zdoła się oprzeć pokusie zdobycia pieczęci. Ale jako
że znajduje się w opłakanej sytuacji, a na razie nie zdobył żadnej dziedziczki, brak mu funduszy
na samodzielne sfinansowanie wyprawy. Zachęcę go do stworzenia konsorcjum.
Matthias w zadumie mierzył ją wzrokiem.
— Pozwoli pani, że spróbuję odgadnąć pani cel. Rzuci pani Vanneckowi linę, dzięki której
mógłby się wydostać z tarapatów, a przynajmniej on tak będzie uważał, pod czas gdy tak
naprawdę stanie się ona jego stryczkiem, czyż nie tak?
— Wiedziałam, że pan zrozumie. — Imogena cieszyła się, że do hrabiego wreszcie dociera
cały geniusz jej pomysłu. — Właśnie do tego zdążam. Przekonanie Vannecka, by stworzył
konsorcjum, mające sfinansować ekspedycję, nie będzie wymagało szczególnego zachodu.
— A gdy już wyda pieniądze wspólników na statek, załogę oraz kosztowny sprzęt niezbędny
przy takiej wyprawie, pani podaruje mu bezwartościową mapę.
— Po czym Vanneck wyruszy w podróż, z góry skazaną na klęskę — zakończyła Imogena,
nawet nie próbując ukrywać satysfakcji. — Vanneck nie znajdzie pieczęci królowej. Gdy
skończą się pieniądze, ekspedycja się załamie. Członkowie konsorcjum będą wściekli. Zaczną
krążyć pogłoski, że wszystko to zostało ukartowane, a Vanneck zamierzał oszukać niewinnych
wspólników. Vanneck nie odważy się wrócić do Londynu. Wierzyciele jeszcze przez wiele lat
będą go prześladowali. A gdyby kiedyś mimo wszystko wrócił, z pewnością nie odzyska swojej
dawnej pozycji towarzyskiej. I nikłe będą jego szanse na poprawienie losu poprzez ożenek z
jakąś bogatą dziedziczką.
Matthias wyglądał na rozbawionego.
— Nie wiem, co odpowiedzieć, panno Waterstone. Brak mi słów.
Imogena musiała przyznać, że wrażenie, jakie wywarła na Colchesterze z Zamarii we własnej
osobie, sprawiało jej pewną satysfakcję.
— Sprytny plan, prawda? A nikt lepiej niż pan nie nadaje się do roli mego wspólnika, hrabio.
Horacja próbowała przemówić do Matthiasa.
— Niechże pan jej wytłumaczy, że to szaleństwo, do tego niebezpieczne i zuchwałe.
Zerknął na nią, potem z powrotem utkwił chłodne spojrzenie w Imogenie.
— Pani ciotka ma rację. Ten plan jest szaleńczy, niebezpieczny, zuchwały, a może i jeszcze
gorzej.
— Bzdura — oburzyła się zdumiona Imogena. — Powiedzie się. Nie mam co do tego
najmniejszych wątpliwości.
— Wiem, że pożałuję tego pytania, panno Waterstone, lecz nie potrafię się oprzeć ciekawości.
Jaką rolę przyznała mi pani w tym wielkim planie?
— Jeszcze pan nie odgadł, hrabio? Jest pan uznanym autorytetem w kwestiach Zamarii. Z
wyjątkiem może I. A. Stone’a nie masz chyba lepszego znawcy tematu.
— Nie ma żadnego chyba — poprawił ją Matthias z gniewem. — A z pewnością nie z
wyjątkiem I. A. Stones.
— Skoro się pan tak upiera — mruknęła Imogena. — Każdy członek Towarzystwa
Zamaryjskiego zdaje sobie sprawę z pańskich kwalifikacji.
Matthias machnięciem ręki uporał się z tymi oczywistościami.
— Więc?
— Sądziłam, że to narzuca się samo. Najprostszym i najskuteczniejszym sposobem
przekonania Vannecka, że w moich rękach jest prawdziwa mapa do pieczęci królowej, będzie
zasugerowanie, że pan również w to wierzy.
W bibliotece na chwilę zapadło lodowate milczenie.
— Piekło i szatani. — W głosie Matthiasa pojawiło się coś bliskiego trwogi. — Chce pani,
żebym wmówił Vanneckowi wraz z resztą towarzystwa, że wierzę, jakoby stryj zostawił pani
mapę Zamarii, na której pokazano miejsce ukrycia pieczęci?
— Tak, hrabio. — Imogena była zadowolona, że wreszcie do niego dotarły główne założenia
jej planu. — Pańskie zainteresowanie mapą doda całej historii niezbędnej wiarygodności.
— A w jakiż to sposób mam wykazywać owo zainteresowanie?
— To bardzo łatwa rola, hrabio. Będzie pan udawał, że mnie uwodzi.
Matthias nie odpowiedział.
— Wielkie nieba — szepnęła Horacja. — Zdaje się, że robi mi się nieco słabo.
Matthias przypatrywał się Imogenie nieodgadnionym wzrokiem.
— Mam panią uwieść?
— Oczywiście to będzie tylko gra — szybko zapewniła. — Cały wielki świat zauważy, że pan
się do mnie umizguje. Vanneck zaś znajdzie tylko jedno wytłumaczenie pańskiego zachowania.
— Będzie sądził, że chodzi mi o pieczęć królowej — dokończył za nią Matthias.
— Właśnie.
— Już po nas — rzekła Horacja, po raz kolejny wzdychając boleśnie.
Matthias leciutko stukał palcem o krawędź filiżanki.
— A czemuż to Vanneck albo inni mieliby uznać, że zamierzam panią tylko uwieść? Wszyscy
wiedzą, że właśnie wróciłem do Anglii, by po śmierci ojca przyjąć na siebie obowiązki głowy
rodu. Będą się spodziewać, że poluję na żonę, nie na kochankę.
Imogena zakrztusiła się łykiem herbaty.
— Proszę się nie niepokoić, hrabio. Nie musi się pan obawiać, że nie zdąży się pan obejrzeć, a
już się ze mną zaręczy. Nikt nie będzie od pana oczekiwał, że mi się pan oświadczy.
Matthias przyjrzał jej się badawczo.
— A co z pani reputacją?
Imogena starannie odstawiła Filiżankę na spodeczek.
— Widzę, że nie wie pan, z kim ma do czynienia. Chyba nie powinno mnie to dziwić. W
ciągu ostatnich kilku lat rzadko pan bywał w kraju.
— W takim razie może mi pani zdradzi coś o sobie? — warknął Colchester.
— Trzy lata temu przy okazji wizyty u mej przyjaciółki Lucy w Londynie zdobyłam
przydomek nieskromnej Imogeny. — Zawahała się. — Moja reputacja nieodwołalnie legła w
gruzach.
Matthias ściągnął brwi, tak że stworzyły ciemną kreskę. Skierował wzrok na Horację.
— To prawda, hrabio — potwierdziła ciotka.
Matthias z powrotem popatrzył na Imogenę.
— Kim był tamten mężczyzna?
— To baron Vanneck.
— Niech to licho porwie — powiedział cicho Matthias.
— Nic dziwnego, że chcesz się pani zemścić.
Imogena wyprostowała ramiona.
— Tamten incydent nie ma z tym nic wspólnego. Moja reputacja obchodzi mnie tyle, co
zeszłoroczny śnieg.
Chcę tylko pomścić śmierć Lucy. O tej sprawie po wiedziałam panu wyłącznie dlatego, byś
zrozumiał, hrabio, dlaczego w wielkim świecie nie uważa się mnie za potencjalną kandydatkę do
małżeństwa. Nikomu nie przejdzie przez myśl, że człowiek o pańskiej pozycji mógłby się do
mnie zalecać dla czegoś innego niż przelotny romans lub możliwość zdobycia cennego skarbu.
— Na przykład pieczęci królowej. — Matthias pokręcił głową. — Piekło i szatani.
Imogena wstała żwawo i posłała mu zachęcający uśmiech.
— Rozumiem, że z grubsza pojął pan, na czym polega mój plan, hrabio. Dziś wieczorem przy
kolacji możemy omówić szczegóły. Tymczasem jednak muszę wracać do spisywania zbiorów
stryja. A skoro już pan tu się znalazł i właściwie nie ma innego zajęcia, czy byłby pan tak łaskaw
i zechciał nam pomóc?
2
Ledwo Imogena opuściła bibliotekę, Horacja przysunęła się do Matthiasa.
— Hrabio, musi pan coś zrobić.
— Czyżby?
Z twarzy Horacji zniknął niepokój, za to pojawiła się na niej głęboka dezaprobata.
— Panie, doskonale zdaję sobie sprawę, kim pan jesteś i co sobą przedstawiasz. Tak się
składa, że dziesięć lat temu mieszkałam w Londynie.
— Doprawdy?
— Nie obracałam się w tych kręgach, co pan. Zresztą, niewiele godnych poszanowania osób
można było tam spotkać. Nieważne, grunt że wiem, dlaczego oraz w jaki sposób zdobył pan
przydomek bezwzględnego Colchestera. Moja bratanica zna pana wyłącznie jako Colchestera z
Zamarii. Podziwia pana od lat. Nie zna bliżej innych pańskich uczynków.
— Czemu w takim razie pani jej nie oświeci w tej materii, pani Elibank? — spytał bardzo
spokojnie Matthias.
Horacja szybko cofnęła się o krok, jakby się obawiała, że zaraz rzuci się na nią z obnażonym
ostrzem.
— To by nic nie dało. Uznałaby to za złośliwe plotki. Znam ją. Założyłaby, że niesłusznie
pana oczerniono, podobnie jak ją. Niewątpliwie stałaby się natychmiast pańską najżarliwszą
zwolenniczką, najwytrwalszą rzeczniczką.
— Naprawdę tak pani sądzisz? — Matthias z namysłem popatrzył na drzwi. — Tego nigdy nie
miałem zbyt wiele.
Horacja zmierzyła go lodowatym wzrokiem.
— Wiele czego?
— Raczej kogo. Żarliwych zwolenników oraz wytrwałych rzeczników.
— Chyba oboje zdajemy sobie sprawę, że nie stało się to bez powodu, hrabio — odparła ostro
Horacja.
— Jak pani sobie życzy.
— Colchester, zdaję sobie sprawę, że próżno by się odwoływać do pańskich ludzkich uczuć,
ale jestem naprawdę zdesperowana. Moja bratanica uparła się przeprowadzić ten bezsensowny
plan, W panu moja jedyna nadzieja.
— A czego, u licha, pani ode mnie oczekujesz? — Matthias obejrzał się przez ramię,
upewniając się, czy Imogena nie pojawiła się w drzwiach. — Proszę nie brać sobie tego do serca,
lecz przyznam, że nigdy jeszcze nie spotkałem niewiasty takiej jak panna Waterstone. Po
rozmowie z nią człowiek odnosi wrażenie, jakby został zadeptany przez stado rozpędzonych
rumaków.
— Doskonale rozumiem, co pan ma na myśli, ale musi pan coś zrobić, jeśli nie chce pan,
byśmy zostali wplątani w ów genialny plan zemsty, uknuty przez moją bratanicę.
— Byśmy? — Matthias wziął z najbliższej półki oprawiony w skórę tom.
— Zapewniam pana, hrabio, Imogena nie porzuci swego pomysłu, jeśli pan odmówi
współpracy. Po prostu znajdzie kogoś innego, kto by pana zastąpił.
— Mówiąc otwarcie: to nie moje zmartwienie.
— Jak możesz pan tak twierdzić? — Horacja wyglądała na zdesperowaną. — Wszak złożyłeś
pan przysięgę memu bratu. Przypomniał o niej w swej ostatniej woli. Ponoć zawsze pan
dochowujesz obietnicy. Nawet pana najwięksi wrogowie, a z tego, co wiem, jest ich wielu, tego
nie podważają.
— To prawda, pani, zawsze dotrzymuję słowa. Lecz robię to na swój sposób. W każdym razie
dług miałem wobec Selwyna Waterstone’a, nie wobec jego bratanicy.
— Hrabio, jeśli chce pan spłacić swój dług wobec mego ukochanego zmarłego brata, musi pan
powstrzymać Imogenę przed tym krokiem ku przepaści.
— Pani bratanica oczekuje ode mnie zgoła odmiennej pomocy, pani. Wygląda na to, że
postanowiła wpaść w tę przepaść, a biorąc pod uwagę siłę jej charakteru nic, ani nikt, jej przed
tym nie powstrzyma.
— To prawda, jest zdumiewająco uparta — przyznała Horacja.
— Napoleon i Wellington nikną w jej blasku. — Ruchem głowy wskazał półki pełne książek.
— Weźmy choćby moje obecne zajęcie. Właściwie nie wiem, jak to się stało, że pomagam
pannie Waterstone w spisywaniu zbiorów jej stryja.
— Takie rzeczy są u mojej bratanicy na porządku dziennym — oświadczyła z bólem Horacja.
— Ma skłonności do przejmowania steru.
— Rozumiem. — Matthias zerknął na wolumin, który trzymał w dłoni. Nosił on tytuł: Spis
dawnych oraz niespotykanych przedmiotów znalezionych w grobowcach, odkrytych na niektórych
wyspach mórz południowych. — Zdaje się, że to z pani listy.
— Książki o przedmiotach znalezionych w grobowcach, tak? — Horacja przeszła do stolika i
ze zmarszczonymi brwiami przeglądała stronę otwartego katalogu. Zanurzyła pióro w kałamarzu
i odnotowała książkę. — Doskonale, może ją pan odłożyć do pozostałych.
Matthias położył tom na wierzchu rosnącej sterty książek o podobnych tytułach.
Automatycznie przeglądał woluminy, pochłonięty o wiele ważniejszą kwestią, a mianowicie
osobą Imogeny Waterstone. Uznał, że nim zadecyduje, jak postąpić, potrzebne mu będą
dodatkowe informacje.
— W jaki sposób Vanneck skompromitował pani bratanicę?
Horacja zacisnęła wargi.
— To ogromnie nieprzyjemna historia.
— Jeśli mam podjąć jakiekolwiek kroki, muszę zapoznać się z faktami związanymi z tą
sprawą.
Horacja przyjrzała mu się z błyskiem nadziei w oku.
— Cóż, chyba lepiej, żeby poznał pan szczegóły ode mnie niż od jakiegoś londyńskiego
plotkarza. Zresztą, pan również nie może się pochwalić nieskazitelną opinią, prawda, hrabio?
Matthias popatrzył jej prosto w oczy.
— Szczera prawda, pani Elibank. To jedno łączy mnie z pani bratanicą.
Horacja z nagłym zainteresowaniem zaczęła oglądać jakąś starożytną etruską maskę
pośmiertną.
— No tak, cóż, trzy lata temu Lucy zaprosiła Imogenę, by ta odwiedziła ją w Londynie.
Baronowa Vanneck była wówczas już od roku mężatką, lecz po raz pierwszy pofatygowała się,
żeby zaprosić do siebie przyjaciółkę.
— Czy Imogena zamieszkała w domu barona Vannecka i jego małżonki?
— Nie. Lucy twierdziła, że nie może jej zaprosić pod swój dach, pan baron bowiem nie życzył
sobie gości w domu. Zaproponowała, by Imogena wynajęła na kilka tygodni jakiś niewielki
domek. Sama wszystko zorganizowała.
Matthias zmarszczył brwi.
— Pani bratanica pojechała do Londynu zupełnie sama?
— Tak. Ja nie mogłam jej towarzyszyć, ponieważ w owym czasie mąż mój był już poważnie
chory. Co wcale nie oznacza, że Imogena uważała, by potrzebna jej była opiekunka. Ma
wyjątkowo niezależny charakter.
— Zauważyłem.
— Winą obciążam całkowicie jej rodziców, niech odpoczywają w pokoju. — Horacja
westchnęła. — Ogromnie ją kochali i chcieli dla niej jak najlepiej, lecz obawiam się, że
wychowali ją w wyjątkowo niekonwencjonalny sposób.
— Mianowicie?
— Kiedy Imogena przyszła na świat, mój brat, tak samo jak i jego żona, byli już w podeszłym
wieku, tak że nawet porzucili już nadzieję posiadania potomstwa. Narodzenie Imogeny
graniczyło dla nich z cudem.
— Więc Imogena nie ma rodzeństwa?
— Nie. Jej ojciec, John, mój najstarszy brat, był filozofem, mającym wyjątkowo radykalne
poglądy na temat wychowania młodzieży. Imogenę uznał za niepowtarzalną okazję
wypróbowania swoich pomysłów.
— A jej matka?
Horacja się skrzywiła.
— Alethea była wyjątkową kobietą. W młodości narobiła sporo zamieszania. Napisała
mianowicie książkę, w której podważała wartość instytucji małżeństwa dla kobiet. Mój brat
zakochał się w niej, gdy tylko przeczytał owe dzieło. I natychmiast się pobrali.
— Mimo poglądów owej damy na małżeństwo?
— Alethea zawsze twierdziła, że John to jedyny mężczyzna na całym świecie, który nadawał
się na jej męża. — Zawahała się. — I nie myliła się. Tak czy owak, Alethea też miała zgoła
dziwaczne poglądy na temat wychowania panien. Co więcej, napisała kolejną książkę, w której je
przedstawiała.
Matthias okazał lekkie rozbawienie.
— Innymi słowy, pani bratanica to skutek wprowadzania w życie radykalnych poglądów
filozoficznych?
— Obawiam się, że właśnie tak.
— A co się stało z pańskim bratem oraz jego żoną?
— Kiedy Imogena skończyła osiemnaście lat, oboje zapadli na chorobę płuc. — Horacja
pokręciła głową. — Często ich ostrzegałam, że obyczaj palenia owego okropnego
amerykańskiego tytoniu jest w najwyższej mierze niezdrowy. Na szczęście Imogena nie przejęła
po nich tego nawyku.
— Miała mi pani opowiedzieć, co się wydarzyło przed trzema laty, kiedy bratanica wybrała
się do Londynu. — Matthias umilkł, słysząc w korytarzu energiczne kroki.
Imogena wsunęła głowę przez uchylone drzwi i pytająco spojrzała na Matthiasa i Horację.
— Jak się posuwa inwentaryzacja?
Matthias pokazał jej egzemplarz „Kwartalnego Przeglądu Zabytków”, który właśnie nawinął
mu się pod rękę.
— Wydaje mi się, że całkiem zadowalająco, panno Waterstone.
— Doskonale. — Imogena zerknęła na trzymaną w dłoni kartkę. — Jeśli uda nam się
pracować w tempie, jakie tu sobie zaplanowałam, to do wtorku, kiedy to wracamy do Londynu,
powinniśmy się uporać z porządkowaniem pierwszego piętra. A resztę skończymy na spokojnie z
ciocią Horacją za parę tygodni. Pracujcie tak dalej. — Pomachała im na pożegnanie i zniknęła w
holu.
— Cóż za wyjątkowa istota — rzekł Matthias odprowadzając ją wzrokiem.
— Obawiam się, że nic nie zdoła jej zawrócić z raz obranego kierunku, hrabio — oświadczyła
ponuro Horacja.
Odłożył na stół „Kwartalny Przegląd Zabytków”.
— Opowiadała mi pani właśnie, w jaki sposób bratanica została przed trzema laty
skompromitowana.
— Och, gdybym tylko mogła towarzyszyć jej w czasie pobytu w Londynie. Imogena uważa
się za kobietę światową, lecz równie dobrze jak ja zdaje pan sobie sprawę, że po wychowaniu w
Upper Stickleford zgoła nie była przygotowana na wejście w kręgi towarzyskie Londynu. Co
więcej, oboje jej rodzice mieli w pogardzie wyższe sfery. Nauczyli ją mnóstwa niepotrzebnych
rzeczy, takich jak łacina czy greka i logika, ale zaniedbali przy tym tak podstawowe sprawy, jak
nauka poruszania się w wielkim świecie.
— Jagnię rzucone na pastwę wilków — mruknął Matthias. — Lecz jagnię nie do końca
bezbronne, podejrzewam.
— Jej przyjaciółka, Lucy, z pewnością nie na wiele się tu zdała — stwierdziła gorzko Horacja.
— Nie ulega wątpliwości, że baronowa Vanneck jest po części odpowiedzialna za całą tę sprawę.
Ale to była cała Lucy. Wiem, że Imogena uważała ją za najlepszą przyjaciółkę, choć tak
naprawdę Lucy nie obchodził nikt; była zajęta wyłącznie sobą.
— Znała ją pani?
— Poznałam ją kiedyś przy okazji odwiedzin u brata. Lucy była bardzo piękna, potrafiła też
oczarować. Lecz urodę i wdzięk wykorzystywała do manipulowania innymi. Złamała serca wielu
młodzianom z Upper Stickleford. Moim zdaniem, zaprzyjaźniła się z Imogena wyłącznie dlatego,
że w okolicy nie było innych młodych panien. A gdy się przeprowadziła do Londynu, nie raczyła
nawet korespondować z moją bratanicą. Pierwszy raz odezwała się dopiero po roku. A potem, ni
z tego, ni z owego, zaprosiła ją do Londynu. Początkowo wszystko układało się dobrze. Imogenę
zaabsorbowało Towarzystwo Zamaryjskie. Pasjonowała się Zamarią od siedemnastego roku
życia. Owego roku pan wraz z Rutledge’em wróciliście z pierwszej wyprawy. Imogena wstąpiła
do Towarzystwa wkrótce po jego założeniu, lecz przed przyjazdem do Londynu nie miała okazji
poznać żadnego z jego członków.
— Z przykrością muszę stwierdzić, że Towarzystwo Zamaryjskie składa się w większości z
amatorów i dyletantów. — Matthias zacisnął zęby. — Niestety, Zamaria stała się modna.
— Możliwe. Ale po raz pierwszy Imogena miała kontakt z ludźmi o podobnych do niej
zainteresowaniach. Była ogromnie podekscytowana. Musi pan pamiętać, że od śmierci rodziców
została zupełnie sama. Lucy była jej jedyną przyjaciółką, a po tym, jak przeniosła się do Londynu
i wyszła za Vannecka, Imogena czuła się ogromnie osamotniona. Obawiam się, że badania nad
Zamarią stały się dla niej wszystkim. Spotkania z ludźmi o podobnej naturze przynosiły jej
prawdziwą radość.
— A kogo właściwie poznała? — spytał ostrożnie Matthias.
Fascynacja Zamarią sprawiła, że w szeregi Towarzystwa wstąpiło wielu znudzonych
dandysów, zdeprawowanych hulaków i innych typów szukających podniety.
— Lucy przedstawiła Imogenie miłego młodzieńca imieniem Alastair Drake. — Horacja się
zawahała. — To jedyny przyzwoity gest, na jaki kiedykolwiek Lucy zdobyła się względem
Imogeny. Pan Drake równie gorąco, jak Imogena pasjonował się starożytną Zamarią.
— Czyżby?
— Z tego, co wiem, ta dwójka natychmiast przypadła sobie do gustu. Przyjaciele mówili mi
nawet, że pan Drake żywił względem Imogeny poważniejsze uczucia. Przebąkiwało się o
małżeństwie. I wtedy doszło do katastrofy.
Matthias przestał udawać, że zajmuje się porządkowaniem zbiorów. Oparł się o półkę i zaplótł
ramiona.
— Katastrofy w osobie barona Vannecka, jeśli dobrze zgaduję?
W oczach Horacji, zasłoniętych szkłami binokli, pojawił się chłód.
— Tak. Imogena nie miała pojęcia, jak należy sobie radzić z twardym hulaką, dążącym do
uwiedzenia. Nie miała nikogo, kto by jej poradził lub nią pokierował. — Przerwała, z kieszeni
fartucha wyciągnęła chusteczkę i otarła oczy. — Boli mnie samo mówienie o tym wydarzeniu.
— Muszę nalegać, by pani dokończyła opowieści — odparł twardo Matthias. — Nic nie
postanowię, jeśli nie będę znał wszystkich okoliczności sprawy.
Horacja zerknęła na niego niepewnie. Wreszcie z determinacją osoby, która podjęła ostateczną
decyzję, schowała chusteczkę do kieszeni.
— Jak pan sobie życzy. W końcu to żadna tajemnica. Wszyscy w stolicy znają tę historię, a
gdy Imogena ponownie się zjawi w Londynie, z pewnością plotki ożyją. Cóż, sprawa sprowadza
się do tego, że Imogenę odkryto w sypialni z Vanneckiem.
Matthias sam nie wiedział dlaczego, ale poczuł się tak, jakby dostał cios w podbrzusze.
Zaskoczyła go ta gwałtowna reakcja. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że nie spodziewał się
aż tak dramatycznego zakończenia opowieści. Wyobrażał sobie coś znacznie bardziej
niewinnego. W końcu, niewiele trzeba, by zrujnować młodej damie reputację. Nieopatrzny
pocałunek, samotna wyprawa do sklepu czy na przejażdżkę bez pokojówki, zbyt wiele tańców z
nieodpowiednim mężczyzną; każda z tych niewinnych omyłek może kosztować pannę utratę
opinii. W wielkim świecie najważniejsze są pozory.
Lecz zostać odkrytą w sypialni z mężczyzną — jakimkolwiek mężczyzną, a co dopiero typem
pokroju Vannecka — stanowi więcej niż drobne uchybienie, pomyślał Matthias. Nieskromna
Imogena zdecydowanie zasłużyła na to miano. Miała szczęście, że nie obarczono jej znacznie
gorszym epitetem.
— Czy to była sypialnia Vannecka? — zmusił się do zadania pytania. — Czy też pani
bratanica zaprosiła go do siebie?
— Oczywiście że nie. — Horacja odwróciła wzrok. — Choć może by było i lepiej, gdyby
doszło do tego w jakimś mniej publicznym miejscu. Niestety, Imogenę z Vanneckiem
odnaleziono w sypialni na piętrze w czasie balu wydanego przez jaśnie państwa Sandownów w
ich rezydencji.
— Rozumiem.
Matthias z trudem powstrzymywał gniew, który nagle go ogarnął. Co z nim, u licha? W końcu
właściwie nie zna tej panny.
— Widzę, że pani bratanica wyznaje zasadę, że jak tonąć, to w głębokiej wodzie, nieprawdaż?
— To nie była jej wina — broniła jej ciotka ze wzruszającą lojalnością. — Vanneck zaciągnął
ją do tej sypialni.
— A kto ich tam znalazł?
Horacja po raz kolejny westchnęła z bólem.
— Pan Drake, ten miły młodzian, który lada chwila miał się oświadczyć. Towarzyszył mu
inny mężczyzna. Oczywiście, po tej kompromitacji nie było już mowy o małżeństwie. Trudno
winić pana Drake’a, że stracił serce do mej bratanicy.
— Ale przynajmniej mógł nie rozpowiadać tego, co zobaczył.
— Sądzę, że on milczał. Ale, jak wspomniałam, owego wieczoru towarzyszył mu inny
mężczyzna. Widocznie nie okazał się takim dżentelmenem.
Matthias głośno wypuścił powietrze. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że wstrzymywał
oddech.
— Rozumiem, że owa kompromitacja, jak to pani ujęła, położyła kres przyjaźni między panną
Waterstone a baronową Vanneck?
— Lucy odebrała sobie życie następnego dnia po tym, jak Imogenę odnaleziono z
Vanneckiem. Zostawiła list, w którym pisała, że nie może żyć ze świadomością, że mąż zdradził
ją z jej najlepszą przyjaciółką.
Matthias trawił to przez moment.
— Jak się zabiła?
— Połknęła znaczne ilości laudanum.
— I nie ulegało wątpliwości, że to samobójstwo?
— Dla nikogo, przynajmniej jeśli chodzi o tamte sfery. Jedynie Imogena twierdzi, że to
Vanneck zabił żonę. Obawiam się, że własne okropne doświadczenie uniemożliwia jej
obiektywne spojrzenie na tę sprawę. Być może uważa się za częściowo odpowiedzialną. Lecz to,
co się stało w tamtej sypialni, to wyłącznie wina Vannecka. W to nie wątpię.
Matthias zerknął na otwarte drzwi biblioteki.
— I oto teraz, trzy lata później, panna Waterstone wbiła sobie do głowy ten szaleńczy plan
pomszczenia przyjaciółki.
— Sądziłam, że dała sobie już spokój — wyznała Horacja. — Tymczasem dzięki
przynależności do Towarzystwa Zamaryjskiego koresponduje z mnóstwem osób. Parę tygodni
temu jedna z nich przekazała wiadomość, że Vanneck poluje na posażną pannę. Mniej więcej w
tym samym czasie zmarł mój brat, zostawiając Imogenie ten dom wraz ze zbiorami, a także
pańską… hmmm, obietnicą. Na Imogenę spłynęło nagłe olśnienie.
— Nie nazwałbym tego może w ten sposób. — Matthias odsunął się od półki. Cofnął się
widząc stosunkowo świeży numer „Przeglądu Zamaryjskiego”. Zobaczywszy datę, zmarszczył
brwi, — Niech to diabli.
— Coś się stało, hrabio?
— Nie. — Wziął egzemplarz i przerzucił strony. — Tak się składa, że to numer, w którym
ukazały się dwa artykuły interpretujące zamaryjskie inskrypcje. Jeden mego autorstwa, drugi
autorstwa I. A. Stone’a. Ten typ mnie prześladuje.
— Rozumiem.
Horację pochłonęło oglądanie jakiejś urny.
— Z nie wyjaśnionych powodów wydawcy poświęcają artykułowi Stone’a wiele uwagi, choć
byle tępak by zobaczył, że jegomość wyciąga z gruntu fałszywe wnioski. Porozmawiam z nimi
na ten temat.
— Będzie pan rozmawiał z wydawcami, czy wolno im drukować artykuły I. A. Stone’a?
— A dlaczego nie? W końcu to ja założyłem to przeklęte pismo. Muszę dbać, by pojawiały się
w nim wyłącznie artykuły prawdziwych znawców tematu.
— Rozumiem, że wnioski, jakie wyciąga I. A. Stone, nie zgadzają się z pańskimi teoriami na
temat owych inskrypcji? — zapytała sucho Horacja.
— Owszem, nie zgadzają się. Jest to tym bardziej irytujące, że Stone jak zwykle opierał się na
moich opublikowanych badaniach.
Matthias zapanował nad gniewem. Zwykle prace innych znawców kultury zamaryjskiej
traktował z całkowitą obojętnością oraz pogardą. Doskonale zdawał sobie sprawę, że od
zniknięcia Rutledge’a nie ma sobie równego w tej materii. Nikt nie mógł podważyć autorytetu
Matthiasa, aż do chwili gdy osiemnaście miesięcy temu, ni z tego, ni z owego, na scenę wkroczył
I. A. Stone, drukując swoje artykuły na łamach „Przeglądu”.
Ku narastającemu rozdrażnieniu i niedowierzaniu Matthiasa, I. A. Stone okazał się pierwszym
od lat człowiekiem, który wzbudził w nim tak silną reakcję. Sam tego nie pojmował. Nigdy nie
widział Stone’a na oczy. Jak na razie, znal go wyłącznie z artykułów. Ale już wkrótce, obiecał
sobie w duchu, wytropię go i zamienię słówko z tym parweniuszem.
— Panie hrabio? — odezwała się ostrożnie Horacja. — Możemy wrócić do naszego kłopotu?
— Pani mi daruje. Ten Stone działa mi na nerwy.
— Zauważyłam.
— W ciągu ostatnich kilku miesięcy, od kiedy wróciłem do Anglii, coraz częściej zwracano
mi uwagę na jego bezczelne artykuły w „Przeglądzie”. Ten człowiek wkracza na moje tereny. Co
więcej, ilekroć polemizujemy ze sobą na lamach „Przeglądu”, członkowie Towarzystwa
Zamaryjskiego dzielą się na dwie frakcje.
— Doskonale rozumiem pańskie odczucia, hrabio, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę pana nie
kwestionowaną pozycję znawcy przedmiotu — odparła dyplomatycznie Horacja.
— Nie kwestionowaną pozycję? I. A. Stone kwestionuje ją przy byle okazji. Ale to już inna
sprawa. W tym momencie rozmawiamy o pani bratanicy i jej szaleńczym planie.
Horacja przyjrzała mu się badawczo.
— Tak, rzeczywiście.
— Zgaduję, że nie ma co liczyć na to, że wypadek sprzed trzech lat uniemożliwi jej ponowne
pojawienie się w wielkim świecie?
— Na pana miejscu, hrabio, nie liczyłabym na to, że Imogena nie otrzyma zaproszeń —
poradziła Horacja. — Obawiam się, że wielki świat uznają za ogromnie interesującą osobę. Moje
związki z Blanchfordem, znaczny majątek odziedziczony po Selwynie oraz jej bajeczka o mapie,
która pozwoli dotrzeć do mitycznego skarbu Zamarii, wszystko to zapewni jej doskonałe
przyjęcie w tamtych sferach.
— Nie będzie się jej brało pod uwagę jako kandydatki do małżeństwa, ale z całą pewnością
będzie się cieszyć powodzeniem — dokończył cicho Matthias.
— Lękam się, że trafił pan w samo sedno.
— To się może skończyć wyłącznie źle.
— Tak, hrabio. W panu moja jedyna nadzieja. Jeśli nie znajdzie pan sposobu, by jakoś
zawrócić Imogenę, z pewnością skieruje się wprost ku przepaści. — Horacja umilkła na chwilę,
by tym większego znaczenia nabrały jej kolejne słowa. — Wydaje mi się, że jeśli chce pan
naprawdę spłacić swój dług wdzięczności wobec mego brata, hrabio, musi pan ratować Imogenę.
Właśnie tego życzyłby sobie Selwyn.
Matthias uniósł brwi.
— Widzę, że i pani umie trafiać w samo sedno, pani Elibank.
— Jestem zdesperowana, hrabio.
— Najwyraźniej tak, skoro dla własnych celów usiłuje pani wykorzystać obietnicę, jaką
złożyłem pani bratu.
Horacja głośno wciągnęła powietrze, ale nie ustąpiła.
— Panie hrabio, błagam, by uchronił pan moją bratanicę przed tym szaleństwem.
Matthias patrzył jej prosto w oczy.
— Twierdzi pani, że zna moją reputację, pani Elibank. Jeśli tak, to powinna pani również
wiedzieć, że szybciej niszczę ludzi, niźli im pomagam.
— Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. — Rozłożyła dłonie. — Ale nie mam wyboru.
Imogena mnie nie słucha. Pan zaś złożył przysięgę memu bratu. A wszyscy wiedzą, że
bezwzględny Colchester zawsze dotrzymuje obietnic.
Matthias odwrócił się bez słowa. Wyszedł z pokoju i ruszył w stronę schodów. Przeskakiwał
po dwa stopnie.
Na podeście zatrzymał się i nasłuchiwał. Głośny trzask, po którym nastąpiły liczne głuche
odgłosy, powiedział mu, że osoba, której szuka, znajduje się we wschodnim skrzydle. Długimi,
zdecydowanymi krokami przemierzył korytarz.
Imogena Waterstone dość już narobiła zamieszania w moim życiu, uznał. Pora przejąć
kontrolę nad własnym losem. Zawsze dotrzymywał słowa, ale, jak ostrzegł Horację, odbywało
się to na jego warunkach.
Głuche dudnienie doprowadziło go do otwartych drzwi sypialni po prawej stronie korytarza.
Stanął w progu i obejrzał wnętrze.
Pokój był ciemny i mroczny, urządzony w podobnie żałobnym stylu jak reszta domu. W
oknach wisiały ciężkie czarne kotary, a choć zostały odsunięte, wpadające światło dzienne
niewiele rozjaśniło nastrój pomieszczenia. Pościel na łóżku była w ponurych kolorach, z sufitu
spływały czarne i brązowe firany.
Zdecydowanie najbardziej interesujący i radujący oko widok stanowiły mile zaokrąglone
pośladki Imogeny. Matthias poczuł gwałtowne ukłucie w okolicach lędźwi.
Ponętny tyłeczek Imogeny wyglądał wyjątkowo prowokacyjnie, a to za sprawą dość
niewygodnej pozycji, jaką przyjęła. Pochylała się głęboko, usiłując wyciągnąć spod spowitego w
czerń łoża duży okuty żelazem kufer. Spódnica krepowej sukni uniosła się o kilka cali,
odsłaniając zgrabne łydki obleczone w białe pończochy. Matthiasa nagle ogarnęła
nieprzezwyciężona chętka, by zgłębić tereny znajdujące się nad pończochami.
Potężna fala pożądania, jaka go zalała, całkowicie go zaskoczyła. Głęboko zaczerpnął tchu i
zmusił się do skupienia uwagi na ważniejszych zagadnieniach.
— Panno Waterstone?
— Co, u licha? — Zaskoczona Imogena gwałtownie się wyprostowała. Obróciła się z
furkotem spódnic, zaczerwieniona po głębokim skłonie.
Ręką zawadziła o małą obrzydliwą figurkę jakiejś bogini śmierci, która stała na pobliskim
stoliku. Gliniane paskudztwo runęło na podłogę, rozbijając się na drobne kawałeczki.
— Ojej. — Ze zmarszczonymi brwiami patrzyła na potłuczoną statuetkę.
— Proszę nie lać nad nią łez — poradził Matthias, rzuciwszy okiem na skorupy. — Nie
pochodziła z Zamarii.
— Naprawdę? — Imogena poprawiła czepek, który zsunął się jej na ucho. — Nie słyszałam
pańskich kroków. Niemożliwe, żebyście już uporali się z biblioteką.
— Nie, pani, dopiero co zaczęliśmy. Przyszedłem tu porozmawiać o czymś znacznie
ważniejszym.
Rozjaśniła się.
— O naszym planie zniszczenia Vannecka?
— Pani planie, nie moim, panno Waterstone. Razem z panią Elibank dokładniej omówiliśmy
tę kwestię i oboje doszliśmy do podobnego wniosku. Pani plan jest nierozważny, pochopny i
najprawdopodobniej bardzo niebezpieczny.
Imogena nie odrywała od niego wzroku. Jej oczy pociemniały.
— Nie zdoła mnie pan powstrzymać, hrabio.
— Byłem niemal pewien, że pani tak powie. — Przypatrywał jej się przez chwilę. — A co
pani zrobi, jeśli nie zgodzę się przyjąć roli, jakami pani wyznaczyła?
Spojrzała na niego niepewnie.
— Odmawia pan spełnienia obietnicy danej memu stryjowi?
— Panno Waterstone, obietnica, jaką złożyłem Selwynowi, była dość ogólnikowa. Nie została
ściśle określona, a jako że to jaja złożyłem, również i ja ustalę warunki jej spełnienia.
— Hmmm… — Podparła się pod boki i zaczęła tupać pantofelkiem. — Zamierza się pan
wycofać z obietnicy, czyż nie tak?
— Nie. Zawsze dotrzymuję słowa, panno Waterstone, i tym razem też tak się stanie. —
Matthias uświadomił sobie, że ogarnia go gniew. — Uznałem, że najlepszym sposobem
wywdzięczenia się pani stryjowi, jest trzymanie pani z dala od niebezpiecznych intryg.
— Ostrzegam, hrabio, może mi pan odmówić pomocy, lecz nie zdoła mnie pan powstrzymać
od przeprowadzenia planu. Przyznaję, pańska pomoc byłaby nieoceniona, lecz nie wątpię, że
zdołam zwrócić na siebie uwagę Vannecka i bez pana.
— Czyżby? — Matthias postąpił krok naprzód. — A w jakiż to sposób zamierza to pani
osiągnąć, panno Waterstone? Czy spotka się z nim pani w sypialni, jak przed trzema laty?
Przyznaję, że taka propozycja z pewnością go zaciekawi.
Imogena przez chwilę wyglądała jak ogłuszona. Potem w jej oczach zabłysła wściekłość.
— Jak pan śmie?
Matthiasa przeszył ból. Stłumił go, W tym wypadku cel uświęca środki, uspokajał sumienie.
Zacisnął zęby.
— Przepraszam, że przypomniałem o tamtym zdarzeniu, panno Waterstone.
— I słusznie pan przeprasza.
— Ale — ciągnął — uważam, że nie możemy udawać, że nie wiemy, co się stało. Faktów nic
nie zmieni. Skoro Vanneckowi udało się panią uwieść już raz, z pewnością będzie tego próbował
po raz kolejny. A jeśli nie zamierza pani wykorzystać swego ponętnego ciała, by wciągnąć go w
swoje sieci…
— Piekło i szatani. Vanneck wtedy wcale mnie nie uwiódł, tylko mnie skompromitował. A to
ogromna różnica.
— Doprawdy?
— Jedno to rzeczywistość, drugie wyłącznie pozory. — Imogena prychnęła pogardliwie. —
Po człowieku o pańskiej inteligencji można by się spodziewać, że potrafi odróżnić te dwie
rzeczy.
Matthias nagle stracił panowanie nad sobą.
— Świetnie, niech sobie pani dalej dzieli włos na czworo, jeśli taka pani wola. To niczego nie
zmieni. Problem pozostaje ten sam. Niełatwo pani będzie poradzić sobie z człowiekiem pokroju
Vannecka.
— Zapewniam pana, że mogę i sobie z nim poradzę. Tymczasem jednak zaczynam się
zastanawiać, czy w jednym rzeczywiście nie ma pan racji, hrabio. Może nie potrzebuję pańskich
usług. Kiedy początkowo układałam plan, wydawało mi się, że będzie pan wyjątkowo przydatny,
ale teraz zaczynam się obawiać, że będzie z pana więcej szkody niż korzyści.
Z powodów, których sam Matthias nie rozumiał, pogardliwa odpowiedź Imogeny jeszcze
bardziej rozpaliła ogień jego gniewu.
— Tak pani twierdzisz?
— Najwyraźniej okazuje się pan innym człowiekiem niż ten, za którego pana miałam.
— Piekło i szatani. A za kogo mnie pani miała?
— Zakładałam, jak się okazuje niesłusznie, że jesteś pan człowiekiem czynu, który nie lęka
się niebezpieczeństw. Człowiekiem, który bez namysłu rusza tam, gdzie czeka nań przygoda.
— A skąd pani nabrała takiego przekonania o mej osobie?
— Z pańskich artykułów na temat starożytnej Zamarii. Z zapierających dech w piersiach
relacji z pańskich podróży i poszukiwań wywnioskowałam, że naprawdę pan to wszystko
przeżył. — Uśmiechnęła się pogardliwie. — Może jednak się omyliłam.
Amanda Quick INTRYGA
PROLOG Wątły płomyk świeczki niewiele mógł zdziałać w głębokich ciemnościach, w jakich tonęła opuszczona rezydencja. Matthiasowi Marshallowi, hrabiemu Colchester, wydawało się, że dom wchłonął w siebie samą esencję nocy. Panowała w nim atmosfera grobowca, miejsca, w którym jedynie duchy miałyby ochotę zamieszkać. Poły długiego czarnego płaszcza Matthiasa furkotały wokół zachlapanych błotem wysokich butów, gdy mężczyzna wspinał się po schodach. Uniósł wyżej świeczkę, żeby rozjaśnić sobie drogę. Kiedy parę minut temu zastukał do drzwi, nikt go nie powitał, dlatego sam wszedł do ponurego holu. Teraz już nie miał najmniejszych wątpliwości, że nie spotka tu żadnej służby — pokojówki czy lokaja. Nawet koniem musiał się zająć sam, ze stajni bowiem nie wynurzył się stajenny. Na szczycie schodów zatrzymał się, by pochylić się nad poręczą i popatrzeć na nieprzeniknione ciemności, niczym ocean zalewające klatkę schodową i hol. Świeczka nie zdołała przeniknąć fal mroku, które to przybliżały się, to oddalały. Matthias ruszył ponurym korytarzem, kierując się do pierwszej sypialni po lewej. Zatrzymał się przed nią i nacisnął starą klamkę. Drzwi skrzypnęły żałośnie, kiedy je otwierał. Podniósł wyżej świecę i rozejrzał się po pokoju. Bardziej przypominał mauzoleum niż sypialnię. Na środku stał starożytny kamienny sarkofag. Matthias zerknął na inskrypcje i rzeźby, które go pokrywały. Rzymski, pomyślał, dość pospolity. Podszedł bliżej do trumny stojącej pod czarnym przezroczystym baldachimem. Pokrywę zdjęto. W blasku świecy zobaczył czarne aksamitne poduszki wyścielające wnętrze grobowca. Odstawił świecę na stół. Zdjął rękawice do jazdy konnej, rzucił je obok świecy, potem przysiadł na brzegu sarkofagu i ściągnął buty. Gdy już był gotowy, otulił się płaszczem i ułożył na czarnych poduszkach w trumnie. Na dworze powoli zbliżał się świt, lecz Matthias wiedział, że grube czarne kotary zasłaniające okna nie wpuszczą do środka promieni słońca, które rozproszyłyby mroki tego ciemnego pokoju. Komuś może trudno by było zasnąć w tak grobowym otoczeniu, lecz Matthias wiedział, że jemu nie przysporzy to najmniejszych trudności. Przywykł do towarzystwa duchów. Nim jeszcze zamknął oczy, po raz kolejny zastanowił się, po co zawraca sobie głowę odpowiadaniem na wezwanie tajemniczej Imogeny Waterstone. Ale i tak znał odpowiedź. Dawno temu złożył przysięgę. Wiązało go dane słowo. Matthias zawsze dotrzymywał obietnic. Tylko w ten sposób mógł się upewnić, że sam nie stał się duchem.
1 Matthiasa bezlitośnie wyrwał ze snu przenikliwy kobiecy pisk. Rozpaczliwy krzyk został przerwany przez inny kobiecy głos; ten z kolei był surowy, wyrazisty. Przywodził na myśl twarde, zielone jabłka Zamarii. — Na miłosierdzie Pańskie, Bess, musisz się drzeć na widok byle pajęczyny? To mi wyjątkowo działa na nerwy. Miałam na dzisiejszy poranek zaplanowanych mnóstwo ważnych rzeczy, a niczego nie zrobię, jeśli będziesz co krok wrzeszczeć. Matthias otworzył oczy, przeciągnął się i usiadł w trumnie. Zerknął na uchylone drzwi sypialni i w tej samej chwili zobaczył młodą pokojówkę osuwającą się na podłogę. Z korytarza wpadało słabe światło dzienne, po którym Matthias odgadł, że słońce wstało już dość dawno. Przeczesał palcami włosy i potarł szorstki zarost. Nie dziwił się, że służąca zemdlała na jego widok. — Bess? — usłyszał ten głos kojarzący mu się z kwaśnymi jabłkami z Zamarii, a potem lekkie kroki w korytarzu. — Bess, co z tobą znowu? Matthias oparł łokieć na krawędzi kamiennego grobowca i z ciekawością obserwował drugą postać, która zjawiła się w drzwiach. Kobieta w pierwszej chwili go nie zauważyła i całą uwagę skupiła na nieprzytomnej pokojówce. Nie ulegało wątpliwości, że jest szlachetnie urodzona. Długi fartuch, zasłaniający praktyczną szarą sukienkę z krepy, nie zdołał ukryć prościutkich pleców ani łagodnie zaokrąglonej linii biustu. Wyprostowane ramiona świadczyły o wrodzonej godności, a także o zdecydowanym charakterze, którym promieniowała niemal każda cząstka jej ciała. Matthias z coraz większym zainteresowaniem przyglądał się damie pochylającej się nad pokojówką. Mierzył ją krytycznym wzrokiem, odnotowując poszczególne elementy jej sylwetki, tak jakby oceniał fragmenty jakiejś zamaryjskiej statuetki. Kobieta podjęła heroiczny wysiłek zmierzający do ukrycia pod praktycznym białym czepeczkiem masy jasnokasztanowych włosów. Lecz i tak części loczków udało się wyrwać z niewoli i teraz okalały jej twarz o delikatnych rysach. Choć kobieta pochylała się nad pokojówką, Matthias zauważył wysoko osadzone kości policzkowe, długie rzęsy i wyrazisty, dumny nos. Silna, przykuwająca uwagę twarz, stwierdził w duchu. Stanowiła niejako esencję zdecydowanego charakteru, którym niewątpliwie była obdarzona jej właścicielka. Dama ta nie była już dzieweczką, która dopiero co weszła w świat, ale z pewnością była młodsza od Matthiasa. Choć, cóż, trzeba przyznać, że niewiele osób osiągnęło aż tak antyczny wiek. Właściwie Matthias skończył trzydzieści cztery lata, ale czuł się, jakby miał ich na karku setki. Szacował, że owa Imogena może dochodzić gdzieś do dwudziestej piątej wiosny. Patrzył, jak rzuca na dywan oprawiony w skórę notatnik i niecierpliwie klęka przy pokojówce. Na serdecznym palcu nie błysnęła obrączka. Choć Matthias sam nie wiedział dlaczego, ale ucieszyło go to. Podejrzewał, że istnieje ścisły związek między surowym głosem i władczym zachowaniem owej damy a jej staropanieństwem. Oczywiście, to tylko kwestia gustu. Większość towarzyszy Matthiasa wolała miód i czekoladę. On zaś zawsze w słodkościach lubił odrobinę kwaskowatego smaczku. — Bess, dość już tego dobrego. Natychmiast otwieraj oczy, słyszałaś? Imogena wyjęła flakonik z solami trzeźwiącymi i szybko machała nim przed nosem służącej. — To doprawdy niedopuszczalne, żebyś wrzeszczała i mdlała, ledwo otworzysz byle drzwi w tym domostwie.
Ostrzegałam cię, że mój wuj był prawdziwym oryginałem i przy okazji sporządzania inwentarza jego kolekcji znalezisk grobowcowych nie raz natkniemy się na najdziwniejsze przedmioty. Bess jęknęła i przekręciła głowę. Nie otworzyła oczu. — Widziałam go, panienko. Przysięgam na grób mojej mateczki. — Co takiego widziałaś, Bess? — Ducha. A może to był wampir. Sama nie wiem. — Bzdury — oświadczyła Imogena. — Co to był za wrzask? Omal mi bębenki od niego nie popękały! — zawołała jakaś kobieta ze schodów. — Stało się coś, Imogeno? — Bess zemdlała, ciociu Horacjo. Naprawdę, tego już za wiele. — Bess? To do niej niepodobne. Kroki w korytarzu zapowiedziały rychłe zjawienie się kobiety, którą nazwano ciocią Horacją. — Bess to rozsądna dziewczyna. Nie mdleje z byle powodu. — Jeśli nie zemdlała, to mam tu przed sobą doskonałą imitację nagle osłabłej damy. Bess uchyliła powieki. — Och, panienko Imogeno, to było okropne. Ciało w tym kamiennym grobie… Ruszało się. — Nie opowiadaj bzdur, Bess. — Na własnem oczy widziała. Bess znowu jęknęła, uniosła głowę i zza sukni swej pani lękliwie zerknęła w mroki sypialni. Matthias skrzywił się, kiedy go zauważyła, i znowu pisnęła przeraźliwie, po czym z gracją śniętej ryby opadła na podłogę. Do drzwi sypialni dotarła trzecia kobieta. Podobnie jak Imogena miała na sobie strój roboczy: prostą suknię, fartuch i czepek. Była cal, dwa cale niższa od towarzyszki, za to znacznie od niej szersza w talii i biodrach. Siwiejące włosy skrywał czepek. Przyjrzała się Bess przez binokle. — Wielkie nieba, cóż mogło ją tak wystraszyć? — Nie mam pojęcia. — Imogena znowu zaczęła machać buteleczką z solami. — Poniosła ją wyobraźnia. — Ostrzegałam cię, żebyś nie uczyła jej czytać. — Wiem, ciociu, ale szkoda było, żeby tak roztropna dziewczyna nie posiadła choć odrobiny wiedzy. — Jesteś dokładnie taka sama, jak twoi rodzice. — Horacja pokręciła głową. — Cóż, nie na wiele nam się ona zda, jeśli będzie wrzeszczała, ilekroć natknie się na coś niezwykłego. Choć rzeczywiście, kolekcja mojego brata każdego doprowadziłaby do takiego stanu. — Bzdury. Przyznaję, że zbiory wujka Selwyna są odrobinę ponure, lecz na swój sposób fascynujące. — Ten dom to mauzoleum, i doskonale zdajesz sobie z tego sprawę — odparła Horacja. — Może lepiej poślijmy Bess na dół. Ten pokój to sypialnia Selwyna. Z pewnością to sarkofag tak ją przeraził. Nie pojmuję, jak mój brat mógł sypiać w tym rzymskim grobowcu. — Rzeczywiście dość oryginalne łoże. — Oryginalne? Żaden normalny człowiek nie mógłby tu spać bez najgorszych majaków. — Horacja zerknęła do wnętrza ciemnego pokoju. Matthias uznał, że pora wstać z trumny. Wyskoczył z grobowca i rozsunął czarne kotary. Owinął się płaszczem, by zasłonić pomięte spodnie i koszulę, w których spędził noc. Z pełną rozbawienia rezygnacją obserwował, jak Horacja szeroko otwiera oczy z przerażenia. — Święty Boże, Bess miała rację. — Jej głos przeszedł w pisk. — Rzeczywiście, w grobowcu Selwyna coś jest! — Cofnęła się chwiejnym krokiem. — Uciekaj, Imogeno, uciekaj.
Imogena zerwała się na nogi. — No nie, ciociu, teraz ty? — Rozgniewana rzuciła się do pokoju. Na widok Matthiasa stojącego przed sarkofagiem zdumiona rozchyliła usta. — Wielkie nieba. Rzeczywiście, ktoś tu jest. — Tożem panience mówiła — chrapliwie szepnęła Bess. Matthias spokojnie czekał, zastanawiając się, czy Imogena zacznie wrzeszczeć, czy też osunie się na podłogę. Ona tymczasem ani nie krzyknęła, ani nie zemdlała, tylko przymrużyła oczy, patrząc na niego z nie skrywaną dezaprobatą. — Kim pan jesteś i co tu robisz? Dlaczego próbujesz śmiertelnie wystraszyć mą ciotkę i pokojówkę? — Wampir — bełkotała Bess. — Słyszałam o nich, panienko. Wyssie z panienki całą krew. Uciekaj, panienko, uciekaj, póki pora. Ratuj się. — Nie ma żadnych wampirów — oświadczyła Imogena, nawet nie odwracając się ku przerażonej służce. — W takim razie duch. Uciekaj że, panienko, jeśli ci życie miłe. — Ona ma rację. — Horacja pociągnęła Imogenę za rękaw. — Musimy stąd uciekać. — Nie bądź niemądra. — Wyrwała się ciotce i zmierzyła wzrokiem Matthiasa, zadzierając przy tym swój wyjątkowo zgrabny nosek. — Więc, panie? Co masz pan na swoją obronę? Mów, albo wezwę stróżów prawa, którzy zakują cię w kajdany. Matthias wolno ruszył w stronę kobiety, nie odrywając od niej wzroku. Nie cofnęła się ani o krok. Co więcej, podparła się pod boki i zaczęła niecierpliwie stukać pantofelkiem. Ogarnęło go niewytłumaczalne uczucie, że skądś zna tę twarz; przeszyło go nagle, uderzyło jak gromem. To niemożliwe. Kiedy jednak podszedł jeszcze bliżej i zobaczył przejrzyste zielononiebieskie oczy Imogeny, o barwie morza otaczającego zagubioną wyspę królestwa Zamarii, olśniło go. Z jakichś niezrozumiałych przyczyn dziewczyna przywodziła mu na myśl zamaryjską boginię dnia. Owa mityczna postać dominowała w starożytnych wyznaniach Zamarii, występowała w jej sztuce. Stanowiła uosobienie ciepła, życia, prawdy, energii. Potęgą dorównywał jej jedynie Zamaris, władca ciemności. I tylko on potrafił ogarnąć jej niepowtarzalnego ducha. — Witam, pani — odezwał się Matthias, odganiając płoche myśli, które przebiegały mu przez głowę. — Nazywam się Colchester. — Colchester. — Horacja cofnęła się jeszcze o krok i natrafiła na ścianę. Spojrzała na jego włosy. Głośno przełknęła ślinę. — Bezwzględny Colchester? Matthias wiedział, że wpatruje się w biały kosmyk, rozcinający czerń jego włosów. Większość ludzi natychmiast go po nim rozpoznawała. Owo siwe pasmo już od czterech pokoleń charakteryzowało mężczyzn z jego rodu. — Jak już powiedziałem, nazywam się Colchester, pani. Był wicehrabią Colchester, gdy zdobył przydomek „bezwzględny”. Fakt, że oba rodowe tytuły przeszły na jedną osobę, Colchestera, ułatwiło życie plotkarzom z wyższych sfer, pomyślał z goryczą. Nie muszą jeszcze dorzucać przydomków. Horacja poruszyła ustami. — I cóż pan robi w Upper Stickleford, hrabio? — Znalazł się tu, gdyż po niego posłałam. — Imogena obdarzyła go promiennym, oślepiającym uśmiechem. — Muszę przyznać, że był już najwyższy czas, hrabio. Wiadomość wysłałam ponad miesiąc temu. Co pana zatrzymało?
— Ojciec zmarł wiele miesięcy temu, lecz nie zdołałem wcześniej wrócić do Anglii. A gdy już przybyłem, musiałem najpierw uporządkować kwestie związane z jego majątkiem. — Tak, oczywiście. — Imogena była wyraźnie zawstydzona. — Proszę mi wybaczyć, panie hrabio. I proszę również przyjąć wyrazy współczucia z powodu śmierci ojca. — Dziękuję — odparł Matthias — ale nie byliśmy sobie szczególnie bliscy. Czy w kuchni znajdzie się coś do jedzenia? Jestem głodny jak wilk. * * * Pierwsze, co rzuca się w oczy człowiekowi, który właśnie poznał hrabiego Colchestera, to siwe pasmo w kruczoczarnych włosach — uznała Imogena. Płonęło niczym srebro w niemodnie długiej czuprynie. Drugie, co rzucało się w oczy, to jego spojrzenie. Wzrok jeszcze bardziej niż kosmyk włosów przypominał sopel lodu. Czwarty hrabia Colchester to imponujący mężczyzna, myślała, gestem ręki zapraszając, by spoczął na fotelu w bibliotece. Byłby wręcz idealny, gdyby nie te oczy. Świeciły w twardej, ascetycznej twarzy zimnym blaskiem, przywodzącym na myśl inteligentnego i niebezpiecznego ducha. Z wyjątkiem owych niesamowitych szarych oczu, Colchester wyglądał dokładnie tak, jak go sobie wyobrażała. Jego błyskotliwe artykuły w „Przeglądzie Zamaryjskim” doskonale odzwierciedlały intelekt oraz charakter wykute przez lata niebezpiecznych podróży po nieznanych lądach. Człowiek, który potrafi spokojnie położyć się i zasnąć w sarkofagu, musi mieć nerwy ze stali. Ą właśnie tego mi potrzeba, myślała porywczo Imogena. — Pozwoli pan, hrabio, że dokonam właściwej prezentacji siebie i mojej ciotki. Imogena wzięła czajniczek i zaczęła nalewać herbatę. Z trudem nad sobą panowała, tak była podniecona tym, że wreszcie udało jej się ściągnąć Colchestera. Najchętniej prosto z mostu wyrzuciłaby prawdę o swoim pochodzeniu, lecz ostrożność wzięła górę. Przecież nie mogła do końca przewidzieć jego reakcji, a w tym momencie potrzebowała chętnego wspólnika. — Jak już pan zapewne się domyślił, jestem Imogena Waterstone. A to pani Horacja Elibank, siostra mego zmarłego stryja. Niedawno owdowiała i w dobroci serca swego zgodziła się zostać moją towarzyszką. — Witam panią, pani Elibank. — Skinął głową na znak zawarcia znajomości. — Wasza hrabiowska mość, cieszę się, że pana poznaję. Horacja sztywno przysiadła na brzegu fotela, posyłając bratanicy niespokojne, pełne dezaprobaty spojrzenie. Imogena zmarszczyła brwi. Skoro ciotka doszła do siebie po pierwszym szoku i zostali sobie z Colchesterem oficjalnie przedstawieni, nie ma powodu, by się tak niepokoiła. W końcu Colchester to hrabia. A co więcej, przynajmniej z punktu widzenia Imogeny, to Colchester z Zamarii; odkrywca owej zaginionej, starożytnej wyspy i królestwa; założyciel Instytutu Zamaryjskiego oraz cenionego „Przeglądu Zamaryjskiego”, a także członek zarządu Towarzystwa Zamaryjskiego. Nawet ogromnie wymagająca Horacja nie powinna mieć mu niczego do zarzucenia. Imogena, oczywiście, cały swój wysiłek skupiała na tym, by się nie wpatrywać w hrabiego. Ciągle jeszcze nie mogła uwierzyć, że naprawdę gości w bibliotece Colchestera z Zamarii; że on naprawdę tu siedzi i popija herbatę, jakby był zupełnie normalnym człowiekiem. I właściwie tylko to łączy go z przeciętnym szlachcicem, stwierdziła w duchu.
Wysoki, szczupły, wspaniale zbudowany Colchester promieniował siłą i męskością. Lata niebezpiecznych podróży w poszukiwaniu Zamarii z pewnością ukształtowały jego ciało w ten oto zachwycający sposób, dumała dalej. Powtarzała sobie, że imponująca sylwetka hrabiego wcale nie jest taka znowu niepowszednia. W końcu widziała już wielu dobrze umięśnionych mężczyzn. Wszak mieszkała na wsi. Większość jej sąsiadów uprawiała ziemię, na której często sami pracowali. Wielu miało dzięki temu szerokie bary i krzepkie nogi. Poza tym nie można powiedzieć, by brakowało jej doświadczeń, jeśli chodzi o rodzaj męski. Najpierw był Philippe D’Atrois, jej nauczyciel tańca. Philippe gracją przypominał ptaka w locie. Potem trzeba wspomnieć o Alistairze Drake’u. Wspaniale zbudowany i przystojny Drake nie musiał się uciekać do pomocy krawca, by podkreślić zgrabną figurę. A mimo to Colchester różnił się od tamtych mężczyzn jak noc od dnia. Siła, jaką promieniował, nie miała żadnego związku z gładkimi, muskularnymi ramionami i udami. Emanowała z samej głębi jego jestestwa, która musiała być zbudowana z hartowanej stali. Imogena niemal namacalnie czuła jego żelazną siłę woli. Było też w nim niezwykłe opanowanie, które bardziej pasowało do mroku niż światłości dnia. Bezruch drapieżnika, szykującego się do skoku. Imogena próbowała sobie wyobrazić, jak wyglądał owego pamiętnego dnia, gdy wreszcie zgłębił tajniki labiryntu znajdującego się pod ruinami miasta Zamarii i odnalazł ukrytą bibliotekę. Sprzedałaby duszę, by móc mu towarzyszyć w tej przełomowej chwili. W tym samym momencie Colchester odwrócił się w jej stronę i posłał jej pytające, nieco rozbawione spojrzenie. Imogena miała wrażenie, że czyta w jej myślach. Zalała ją gorąca fala zażenowania. Filiżanka zagrzechotała na spodeczku. W ciemnej bibliotece panował przenikliwy chłód, lecz Colchester okazał się na tyle miły, by rozpalić ogień w kominku. Pomieszczenie, w którym tłoczno było od najróżniejszych przedmiotów zabranych z grobowców, wkrótce się nagrzeje. Kiedy już Bess przekonała się, że przybysz to nie duch ani wampir, na tyle wróciła do siebie, że mogła się udać do opustoszałej kuchni. Tam przygotowała herbatę i przekąskę na zimno. Prosty posiłek składał się jedynie z resztek zapiekanki z łososia, chlebowego placka z bakaliami i odrobiny szynki, lecz Colchestera to najwyraźniej satysfakcjonowało. Przynajmniej taką nadzieję żywiła Imogena. Jedzenie nie pochodziło z domowej spiżarni; tu półki były puste. Wczesnym rankiem zostało zapakowane do kosza i przywiezione, by panie miały się czym posilić przy spisywaniu i porządkowaniu kolekcji Selwyna Waterstone’a. Sądząc z tempa, w jakim Colchester pochłaniał dania, Imogena wątpiła, czy cokolwiek zostanie dla Horacji, Bess czy dla niej. — Oczywiście, jestem oczarowany, mogąc panią poznać osobiście — odezwał się Matthias. Imogena nagle zdała sobie sprawę, że jego głos wywiera na nią przedziwny wpływ. Brzmiała w nim jakaś mroczna, ukryta moc, której mogłaby ulec. Przywodziła na myśl tajemnicze morza i nieznane lądy. — Jeszcze herbaty? — spytała szybko. — Chętnie. Długie, smukłe palce musnęły jej dłoń, kiedy odbierał filiżankę. W miejscu, w którym jej dotknął, Imogena poczuła coś dziwnego. Owo niesamowite doznanie rozeszło się na całą rękę, skóra nagle się rozgrzała, tak jakby dziewczyna siadła za blisko ognia. Szybko odstawiła czajnik, żeby go nie upuścić. — Ogromnie mi przykro, że nikt pana nie powitał w nocy, hrabio — powiedziała. — Rozesłałam służbę do domów na tych kilka dni, kiedy zamierzałyśmy z ciocią dokonać
inwentaryzacji. — Zmarszczyła brwi, jakby nagle o czymś sobie przypomniała. — Ale jestem przekonana, że prosiłam pana o przybycie do Waterstone Cottage, nie Waterstone Manor. — Bez wątpienia — odparł cicho Matthias. — Lecz w pani liście w ogóle znajdowało się mnóstwo instrukcji. Jedna czy dwie mogły umknąć mej uwagi. Horacja posłała bratanicy gniewne spojrzenie. — W liście? Jakim znowu liście? Doprawdy, Imogeno, jesteś mi winna wyjaśnienie. — Wszystko ci wytłumaczę — zapewniła Imogena ciotkę. Zmierzyła wzrokiem Matthiasa. Nie ulegało wątpliwości, że w jego oczach błyszczała chłodna kpina. Podziałało to na nią jak dźgnięcie ostrogą. — Panie hrabio, nie mogę się dopatrzeć niczego zabawnego w treści mego listu. — A ja nie byłem szczególnie rozbawiony wczoraj wieczorem — stwierdził Matthias. — Pora zrobiła się późna. Padało. Koń był wyczerpany. Uznałem, że nie ma sensu marnować czasu na poszukiwanie jakiegoś małego dworku, skoro mam do dyspozycji całą rezydencję. — Rozumiem. — Imogena uśmiechnęła się do niego z wysiłkiem. — Muszę przyznać, że wydaje się pan wyjątkowo nieporuszony, jak na człowieka, który spędził noc w sarkofagu. Razem z ciocią nieraz zwracałyśmy uwagę, że wyobrażenie stryja Selwyna o wygodnym łożu znacznie odbiega od gustów większości ludzi. — Sypiałem już w gorszych miejscach. — Matthias dojadł resztkę szynki, po czym uważnie, z wyrazem uznania, rozejrzał się po bibliotece. — Słyszałem opowieści o kolekcji Selwyna Waterstone’a. Rzeczywistość okazała się bardziej imponująca, niż sugerowały to plotki. Horacja zerknęła na niego znad binokli, na chwilę zapominając o głównym temacie rozmowy. — Przypuszczam, że wie pan o dziwacznej namiętności, jaką mój brat żywił do sztuki sepulkralnej oraz starożytnych grobowców. Zniewalające spojrzenie Matthiasa na chwilę spoczęło na wieku egipskiej trumny z wizerunkiem mumii, stojącej w kącie. — Tak. — To wszystko należy teraz do mnie — oznajmiła dumnie Imogena. — Stryj zostawił mi całą swoją kolekcję, razem z domem. Matthias przypatrzył się jej z namysłem. — Interesuje się pani sztuką sepulkralną? — Tylko jeśli ma ona jakiś związek z Zamarią — odparła. — Stryj twierdził, że posiada liczne przedmioty pochodzące z Zamarii, i żywię gorącą nadzieję, że tak rzeczywiście było. Choć długo potrwa, nim je odnajdę. Zatoczyła ręką luk, wskazując sterty przedmiotów i dziwacznych drobiazgów znalezionych w starożytnych grobowcach, które walały się po bibliotece. — Jak sam pan widzi, stryj nie miał zmysłu organizacyjnego. Nigdy mu się nie chciało sporządzić spisu wszystkich swoich zbiorów. Niewykluczone, że w tym domu kryją się niezliczone skarby, które czekają, by je odnaleźć. — Z pewnością wiele wysiłku będzie wymagało ich odszukanie — stwierdził Matthias. — Owszem. Jak już wspomniałam, zamierzam zatrzymać wyłącznie te przedmioty, co do których nie będę miała wątpliwości, że pochodzą z Zamarii. Resztę zaoferuję innym kolekcjonerom, może przekażę jakiemuś muzeum. — Aha. — Matthias dalej popijał herbatę i dokładniej rozejrzał się po bibliotece. Imogena poszła za jego wzrokiem. Nie ulegało wątpliwości, że jej stryj posiadał dziwną słabość do wszystkiego, co wiązało się ze śmiercią. W pomieszczeniu leżały beztrosko porozrzucane starożytne miecze i zbroje zabrane z rzymskich i etruskich grobowców. Na blatach stały posążki sfinksów, chimer, krokodyli — kopie
statuetek z egipskich piramid. W szafkach spoczywały fragmenty ceramiki, przydymione butelki, odkryte w starożytnych budowlach grobowych, a ze ścian spoglądały ponure maski pośmiertne. Na półkach leżały poupychane, zniszczone woluminy, traktujące o starożytnych obyczajach pogrzebowych oraz sztuce balsamowania zwłok. W głębi pokoju stało mnóstwo skrzyń. Imogena jeszcze ich nie otworzyła. Nie miała pojęcia, co mogą kryć. W pomieszczeniach na górze sytuacja wyglądała niewiele lepiej. Wszędzie zalegały zbiory, które nagromadził Selwyn Waterstone. Skończywszy ten krótki przegląd Matthias znowu popatrzył na Imogenę. — Oczywiście, sposób, w jaki pani rozporządzi zbiorami Waterstone’a, to wyłącznie pani sprawa. Wróćmy do rzeczy. Zechciałaby mi pani powiedzieć, z jakiego powodu po mnie posłała? Z ust Horacji wyrwał się stłumiony okrzyk. Z szelestem sukni odwróciła się do bratanicy. — Nie pojmuję, jak mogłaś to zrobić? Na Boga, czemuś mi o tym nie powiedziała? Imogena uśmiechnęła się, próbując ją rozbroić. — Cóż, szczerze mówiąc, po pana hrabiego posłałam na długo przed twoim przybyciem do Upper Stickleford. Nie do końca byłam pewna, czy się zjawi, więc nie widziałam powodów, by o tym wspominać. — To istne szaleństwo — prychnęła Horacja. Najwyraźniej wracała do siebie po pierwszym szoku. — Zdajesz sobie sprawę, kto to jest, Imogeno? — Oczywiście, że wiem, kim jest. — W głosie Imogeny zabrzmiał nabożny ton. — To Colchester z Zamarii. Matthias uniósł brwi, lecz ani słowem tego nie skomentował. — Jak sam pan powiedział, panie hrabio — ciągnęła Imogena — pora przejść do rzeczy. Jeśli się nie mylę, był pan bliskim przyjacielem stryja. — Doprawdy? — spytał Matthias. — To dla mnie prawdziwa nowina. Nie wiedziałem, że Selwyn miał przyjaciół. Imogenę ogarnął nagły niepokój. — Ależ… dano mi do zrozumienia, że był pan mu winien dług wdzięczności. Stryj twierdził, że przysiągł pan, że mu się odpłaci, jeśli tylko będzie mógł. Matthias przez chwilę w milczeniu mierzył ją wzrokiem. — To prawda — rzekł. — Doskonale — zgodziła się już uspokojona Imogena. — Przez chwilę lękałam się, czy nie popełniłam jakiejś straszliwej pomyłki. — A czy często się to pani zdarza, panno Waterstone? — spytał łagodnie Matthias. — Prawie nigdy — zapewniła. — Musi pan wiedzieć, że moi rodzice ogromnie wierzyli w wiedzę. Niemal od kołyski oprócz wielu innych przedmiotów uczono mnie logiki i filozofii. Ojciec powiadał, że ten, kto jasno myśli, rzadko błądzi. — Święte słowa — mruknął Matthias. — Wracając do pani stryja, rzeczywiście uważałem się za jego dłużnika. — A miało to jakiś związek z pewnym starożytnym tekstem, nieprawdaż? — Przed laty, w czasie którejś ze swych licznych podróży, pani stryj natknął się na ogromnie stary grecki zwój — wyjaśni! Matthias. — Znajdowały się w nim wzmianki o pewnym zaginionym królestwie na wyspie. Te wzmianki uzupełnione o informacje, które już wcześniej zgromadziłem, pozwoliły mi ustalić położenie Zamarii. — Dokładnie to samo powiedział mi stryj. — Żałuję, że nie zdołałem mu się wywdzięczyć przed śmiercią. — Ma pan prawdziwe szczęście, hrabio. — Imogena uśmiechnęła się. — Okazuje się bowiem, że może pan jednak spłacić swój dług wdzięczności.
Matthias przyglądał się jej z nieodgadnionym wyrazem twarzy. — Obawiam się, że nie do końca panią rozumiem, panno Waterstone. Wszak właśnie mi pani powiedziałaś, że stryj pani nie żyje. — Owszem. Lecz oprócz kolekcji pamiątek sepulkralnych stryj zostawił mi znaczny majątek oraz zapewnienie, że jest mu pan winien dług. Na ułamek sekundy nad pokojem zawisła cisza. Horacja wpatrywała się w bratanicę, jakby ta postradała zmysły. Matthias przyglądał jej się chłodno. — Pani daruje? Imogena lekko odchrząknęła. — Stryj Selwyn mnie przekazał prawo odebrania pańskiego długu wdzięczności. Dość jasno to ujął w swej ostatniej woli. — Czyżby? Rzecz nie szła tak gładko, jak Imogena oczekiwała. Zebrała wszystkie siły. — Chcę wyegzekwować od pana tę obietnicę. — Ojej — szepnęła Horacja tonem, który wyraźnie mówił, że szykuje się na najgorsze. — A w jaki sposób zamierzasz, pani, odebrać ode mnie dług, który zaciągnąłem u pani stryja? — spytał w końcu Matthias. — Cóż, jeśli chodzi o to, to nieco skomplikowana sprawa — odparła Imogena. — Nie wiedzieć czemu, wcale mnie to nie dziwi. Imogena udała, że nie słyszy tej zniechęcającej uwagi. — Czy zna pan może barona Vannecka? Matthias się zawahał. W jego spojrzeniu mignęła chłodna pogarda. — To kolekcjoner wszystkiego, co zamaryjskie. — Był również mężem mej serdecznej przyjaciółki, Lucy Haconby. — Baronowa Vanneck, zdaje się, zmarła jakiś czas temu? — Owszem, panie hrabio. A dokładniej przed trzema laty. Ja zaś jestem przekonana, że padła ofiarą morderstwa. — Morderstwa? Po raz pierwszy Matthias okazał cień zaskoczenia. — Och, Imogeno, chyba nie zamierzasz… — zaczęła z oburzeniem Horacja, po czym urwała i przymknęła oczy. — Uważam, że została zabita przez swojego męża, barona Vannecka — oświadczyła z mocą Imogena. — Ale nie mogę tego udowodnić. Z pańską zaś pomocą, hrabio, pragnę wymierzyć mu sprawiedliwość. Matthias nie odpowiedział. Nie odrywał wzroku od twarzy Imogeny. — Ależ, hrabio, z pewnością odciągnie ją pan od tego szaleńczego zamysłu — wtrąciła się Horacja. Imogena spojrzała na ciotkę, gniewnie marszcząc brwi. — Lękam się dłużej czekać. Pisała do mnie znajoma, że Vanneck zamierza powtórnie się ożenić. Wygląda na to, że boryka się z poważnymi kłopotami finansowymi. Matthias wzruszył ramionami. — To prawda. Parę miesięcy temu Vanneck musiał sprzedać swój duży dom w stolicy i przeprowadził się do mniejszego. Ale nadal udaje mu się zachowywać pozory bogactwa. — Przypuszczam, że, może nawet w tej chwili, krąży po salonach i salach balowych Londynu w poszukiwaniu posażnej panny na wydaniu — rzekła Imogena. — A gdy dorwie się do jej majątku, ją też może zabić.
— Doprawdy, Imogeno — słabo oponowała Horacja. — Nie wolno ci czynić takich oskarżeń. Nie masz najmniejszego dowodu. — Wiem, że Lucy bała się Vannecka — upierała się jej bratanica. — A takie wiem, że Vanneck wielokrotnie okrutnie się z nią obchodził. Kiedy odwiedziłam Lucy w Londynie tuż przed jej śmiercią, wyznała mi, że się lęka, czy mąż jej nie zabije. Ponoć był chorobliwie zazdrosny. Matthias odstawił filiżankę, po czym oparłszy łokcie na kolanach i opuściwszy ręce, z chłodną ciekawością przyjrzał się Imogenie. — I w jakiż to sposób zamierzasz, pani, zrealizować swój plan? Horację zdjął strach. — Wielkie nieba, niechże pan jej nie zachęca, panie hrabio. — Przyznam, że zaciekawiło mnie to nieco — oświadczył sucho Matthias. — Chciałbym poznać bliższe szczegóły owego planu. — W takim razie wszystko stracone — mruknęła Horacja. — Imogena potrafi wciągać ludzi w swoje przedsięwzięcia. — Zapewniam panią, że mnie nie tak łatwo wciągnąć w cokolwiek, jeżeli sam nie mam na to ochoty — uspokoił ją Matthias. — Obyś pan później pamiętał o swoich deklaracjach — mruknęła Horacja. — Ciocia miewa czasem skłonności do nadmiernego niepokoju — odezwała się Imogena. — Proszę się nie lękać, całą rzecz starannie zaplanowałam. Wiem, co robię. Wracając do tematu, jak sam pan przed chwilą zauważył, baron Vanneck to zapalony kolekcjoner wszystkiego, co związane z Zamarią. — No i? — Matthias uśmiechnął się bez cienia wesołości. — Vanneck może się i mienić znawcą kultury zamaryjskiej, ale nie odróżniłby prawdziwego zabytku od końskiego zadu. Nawet I. A. Stone może się poszczycić większym darem postrzegania. Horacja gwałtownie odstawiła filiżankę na spodeczek. Powiodła wzrokiem od Matthiasa do Imogeny, a potem od bratanicy do hrabiego. Imogena głęboko zaczerpnęła tchu i zapanowała nad gniewem. — O ile mi wiadomo, często na łamach „Przeglądu Zamaryjskiego” polemizował pan z poglądami pana I. A. Stone’a. Matthias okazał lekkie rozbawienie. — Śledziła pani nasze utarczki słowne? — O tak. Od wielu już lat prenumeruję „Przegląd”. A pańskie artykuły uważam za wyjątkowo inspirujące. — Dziękuję. — Równocześnie jednak uważam, że opinie I. A. Stones prowokują do głębszego zastanowienia — odparła z, jak ufała, uprzejmym, chłodnym uśmiechem. Horacja ostrzegawczo zmarszczyła brwi. — Imogeno, zdaje się, że coraz bardziej oddalamy się od właściwego tematu rozmowy. Co prawda, nie marzę szczególnie o powrocie do tamtej kwestii… — I. A. Stone nigdy nie był w Zamarii — odparł Matthias przez zaciśnięte zęby. Po raz pierwszy tego ranka w jego chłodnych oczach błysnął płomień prawdziwego zaangażowania. — Jego wiedza na ten temat pochodzi wyłącznie z lektur, tymczasem przywłaszcza sobie prawo do czynienia obserwacji i wyciągania wniosków na podstawie moich prac. — Jak również prac pana Rutledge’a — nie omieszkała dorzucić Imogena. Żar zniknął z oczu Matthiasa równie szybko, jak się tam pojawił.
— Rutledge zmarł cztery lata temu podczas wyprawy do Zamarii. Wszyscy o tym wiedzą. Jego pisma są w tym momencie zupełnie nieaktualne. I. A. Stone powinien zdawać sobie z tego sprawę i przestać się na nie powoływać. — Odniosłam wrażenie, że artykuły I. A. Stone’a zostały dość dobrze przyjęte przez członków Towarzystwa Zamaryjskiego — nie ustępowała Imogena. — Przyznaję, że Stone posiadł dość płytką znajomość Zamarii — rzekł Matthias z pełną wyniosłości łaskawością. — Lecz jest to wiedza z rodzaju łych, które mają swe źródło w lekturze autorstwa lepiej poinformowanego znawcy. — Takiego jak pan, hrabio? — spytała uprzejmie Imogena. — Właśnie. Nie ulega wątpliwości, że ów Stone przeczytał dosłownie wszystko, co napisałem o Zamarii. A prócz tego ma dość tupetu i czelności, by nie zgadzać się ze mną w większości punktów. Horacja chrząknęła znacząco. — Hm, Imogeno? Jej bratanica zwalczyła pokusę przeciągania tej dyskusji. Ciocia ma rację. Są ważniejsze sprawy. — Tak, cóż, wróćmy do Vannecka. Abstrahując od jego możliwości intelektualnych, musi pan przyznać, że słynie w towarzystwie jako namiętny kolekcjoner wszystkiego, co ma jakikolwiek związek z Zamarią. Matthias miał taką minę, jakby wolał kontynuować ożywioną dyskusję na temat braków I. A. Stone’a. Pozwolił jednak, by znowu wrócił temat Vannecka. — Najchętniej zagarnąłby wszystko, co pochodzi ze starożytnej Zamarii. Imogena uzbroiła się przed ostatecznym atakiem. — Powiem wprost, hrabio. Plotka głosi, że masz pan podobny charakter. Jedyna różnica między wami polega na rym, że pan jesteś niepodważalnym autorytetem w kwestiach Zamarii. Nie wątpię, że kolekcjonujesz pan rzeczy z ogromnym smakiem. — Pod swój dach biorę wyłącznie najwspanialsze, najrzadsze i najbardziej interesujące przedmioty. — Matthias wpatrywał się w Imogenę bez zmrużenia powiek. — Innymi słowy: te, które własnoręcznie wydostałem na powierzchnię ziemi. I co z tego? Imogena ze zdumieniem poczuła na plecach lodowaty dreszcz. Rzadko się zdarzało, by coś zachwiało jej pewnością siebie, a jakaś nuta w głosie Matthiasa właśnie to sprawiła. Głęboko zaczerpnęła tchu. — Jak już panu powiedziałam, brakuje mi dowodów, by oskarżyć Vannecka o morderstwo. Zbyt wiele jednak zawdzięczam Lucy, by obojętnie patrzeć, jak jej morderca chodzi bezkarnie. Od trzech lat próbowałam wymyślić plan, dzięki któremu osiągnęłabym swój cel, ale dopiero ze śmiercią stryja Selwyna znalazłam sposób pomszczenia Lucy. — A cóż takiego właściwie zamierza pani uczynić Vanneckowi? — Znalazłam sposób, by skompromitować go w towarzystwie. Gdy przeprowadzę swój plan, Vanneck już nigdy nie będzie mógł prześladować młodych niewinnych dziewcząt, takich jak Lucy. — Widzę, że podchodzisz pani do tej sprawy z ogromną powagą. — Owszem, panie. — Imogena podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. — Ze śmiertelną powagą. Zastawię na Vannecka pułapkę, która doprowadzi go do ruiny finansowej oraz utraty pozycji towarzyskiej. — Aby schwytać ofiarę w pułapkę, potrzebna jest przynęta — zwrócił jej uwagę Matthias. — Zgadza się, hrabio. Zamierzam wykorzystać na przynętę wielką pieczęć królowej Zamarii.
— Twierdzi pani, że jest w posiadaniu pieczęci królowej? — Matthias wpatrywał się w nią zdumiony. Imogena zmarszczyła brwi. — Oczywiście że nie. Kto jak kto, ale pan, hrabio, powinien wiedzieć, że pieczęci tej nie odnaleziono. Jednak Rutledge na krótko przed swym zniknięciem wysłał do wydawcy „Przeglądu Zamaryjskiego” wiadomość, że chyba jest na tropie pieczęci królowej. Pogłoski, jakoby zginął w podziemnym labiryncie w trakcie poszukiwań, przyczyniły się do powstania mitu o przekleństwie Rutledge’a. — Co jest wierutną bzdurą. — Matthias lekko wzruszył ramionami. — To diabelne przekonanie o przekleństwie utrzymuje się wyłącznie dlatego, że ponoć pieczęć miałaby być ogromnej wartości. Przedmiotom zawsze towarzyszą legendy o wyjątkowej cenie. — Pan sam w swoich artykułach twierdzi, że pieczęć została wykonana z czystego złota i jest wysadzana drogocennymi kamieniami — przypomniała mu Imogena. — Pisał pan, że widział pan jej opisy. Matthias zacisnął zęby. — Prawdziwa wartość pieczęci kryje się w tym, że została stworzona przez najwspanialszych rzemieślników zaginionej cywilizacji — oświadczył poirytowany. — Jeśli rzeczywiście istnieje, to jest bezcenna nie ze względu na złoto oraz drogie kamienie, z jakich ją sporządzono, lecz ze względu na niezwykłe informacje, jakich może nam udzielić o starożytnej Zamarii. Imogena się uśmiechnęła. — Rozumiem pańskie uczucia, hrabio. Nie dziwi mnie pańskie, czysto naukowe, spojrzenie na pieczęć. Zapewniam pana jednak, że człowieka pokroju Vannecka o wiele bardziej zainteresuje wartość materialna tego przedmiotu. Zwłaszcza w obecnej sytuacji, kiedy boryka się z trudnościami finansowymi. Matthias posłał jej chłodny, nieprzyjemny uśmiech. — Bez wątpienia ma pani słuszność. Jaki to ma związek z pani planami? — Mój plan jest prosty. Udam się z ciocią Horacją do Londynu i postaram się wejść w kręgi, w których obraca się Vanneck. Dzięki stryjowi Selwynowi mam już na to pieniądze. Dzięki cioci Horacji zaś posiądę również odpowiednie koneksje. Horacja niezręcznie poprawiła się na krześle. Zerknęła przepraszająco na Matthiasa. — Markiz de Blanchford jest moim dalekim kuzynem ze strony matki. Matthias ściągnął brwi. — Blanchford przebywa teraz za granicą, prawda? — Tak mi się wydaje — przyznała Horacja. — Większość czasu spędza poza krajem. Nie jest tajemnicą, że nie znosi naszych wyższych sfer. — I to nas łączy — stwierdził Colchester. Imogena puściła to mimo uszu. — Blanchford rzadko się pojawia na przyjęciach i balach. Ale nie widzę powodów, byśmy my z ciocią nie mogły tego uczynić. — Innymi słowy, zamierzasz pani wykorzystać znajomości ciotki, byle tylko przeprowadzić swój szaleńczy plan — podsumował Matthias. Horacja wzniosła oczy ku niebiosom. Jej bratanica zmierzyła rozmówcę lodowatym spojrzeniem. — To nie jest szaleńczy plan. Przeciwnie, bardzo mądry. Pracowałam nad nim od tygodni. Skoro już znajdę się we właściwych kręgach, zacznę tu i ówdzie rzucać słówko na temat pieczęci królowej. Matthias tylko uniósł brwi.
— A cóż to będzie za słówko? — Dam do zrozumienia, że przy okazji sporządzania inwentarza zbiorów stryja przypadkowo trafiłam na mapę ze wskazówkami, umożliwiającymi odnalezienie pieczęci. — Piekło i szatani — mruknął Matthias. — I zamierza pani przekonać Vannecka, że owa nie istniejąca mapa doprowadzi go do słynnego skarbu? — Ni mniej, ni więcej. — Nie wierzę własnym uszom. — Matthias wzrokiem szukał pomocy u Horacji. — Próbowałam pana ostrzec, hrabio — brzmiała jej odpowiedź. Imogena pochyliła się ku niemu, ciągnąc z ożywieniem: — Wmówię Vanneckowi, że udostępnię owe wskazówki osobie, która wspomoże finansowo ekspedycję, mającą odnaleźć pieczęć. Matthias spojrzał na nią pytająco. — A co to da? — Pan jeszcze nie rozumie? Vanneck nie zdoła się oprzeć pokusie zdobycia pieczęci. Ale jako że znajduje się w opłakanej sytuacji, a na razie nie zdobył żadnej dziedziczki, brak mu funduszy na samodzielne sfinansowanie wyprawy. Zachęcę go do stworzenia konsorcjum. Matthias w zadumie mierzył ją wzrokiem. — Pozwoli pani, że spróbuję odgadnąć pani cel. Rzuci pani Vanneckowi linę, dzięki której mógłby się wydostać z tarapatów, a przynajmniej on tak będzie uważał, pod czas gdy tak naprawdę stanie się ona jego stryczkiem, czyż nie tak? — Wiedziałam, że pan zrozumie. — Imogena cieszyła się, że do hrabiego wreszcie dociera cały geniusz jej pomysłu. — Właśnie do tego zdążam. Przekonanie Vannecka, by stworzył konsorcjum, mające sfinansować ekspedycję, nie będzie wymagało szczególnego zachodu. — A gdy już wyda pieniądze wspólników na statek, załogę oraz kosztowny sprzęt niezbędny przy takiej wyprawie, pani podaruje mu bezwartościową mapę. — Po czym Vanneck wyruszy w podróż, z góry skazaną na klęskę — zakończyła Imogena, nawet nie próbując ukrywać satysfakcji. — Vanneck nie znajdzie pieczęci królowej. Gdy skończą się pieniądze, ekspedycja się załamie. Członkowie konsorcjum będą wściekli. Zaczną krążyć pogłoski, że wszystko to zostało ukartowane, a Vanneck zamierzał oszukać niewinnych wspólników. Vanneck nie odważy się wrócić do Londynu. Wierzyciele jeszcze przez wiele lat będą go prześladowali. A gdyby kiedyś mimo wszystko wrócił, z pewnością nie odzyska swojej dawnej pozycji towarzyskiej. I nikłe będą jego szanse na poprawienie losu poprzez ożenek z jakąś bogatą dziedziczką. Matthias wyglądał na rozbawionego. — Nie wiem, co odpowiedzieć, panno Waterstone. Brak mi słów. Imogena musiała przyznać, że wrażenie, jakie wywarła na Colchesterze z Zamarii we własnej osobie, sprawiało jej pewną satysfakcję. — Sprytny plan, prawda? A nikt lepiej niż pan nie nadaje się do roli mego wspólnika, hrabio. Horacja próbowała przemówić do Matthiasa. — Niechże pan jej wytłumaczy, że to szaleństwo, do tego niebezpieczne i zuchwałe. Zerknął na nią, potem z powrotem utkwił chłodne spojrzenie w Imogenie. — Pani ciotka ma rację. Ten plan jest szaleńczy, niebezpieczny, zuchwały, a może i jeszcze gorzej. — Bzdura — oburzyła się zdumiona Imogena. — Powiedzie się. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. — Wiem, że pożałuję tego pytania, panno Waterstone, lecz nie potrafię się oprzeć ciekawości. Jaką rolę przyznała mi pani w tym wielkim planie?
— Jeszcze pan nie odgadł, hrabio? Jest pan uznanym autorytetem w kwestiach Zamarii. Z wyjątkiem może I. A. Stone’a nie masz chyba lepszego znawcy tematu. — Nie ma żadnego chyba — poprawił ją Matthias z gniewem. — A z pewnością nie z wyjątkiem I. A. Stones. — Skoro się pan tak upiera — mruknęła Imogena. — Każdy członek Towarzystwa Zamaryjskiego zdaje sobie sprawę z pańskich kwalifikacji. Matthias machnięciem ręki uporał się z tymi oczywistościami. — Więc? — Sądziłam, że to narzuca się samo. Najprostszym i najskuteczniejszym sposobem przekonania Vannecka, że w moich rękach jest prawdziwa mapa do pieczęci królowej, będzie zasugerowanie, że pan również w to wierzy. W bibliotece na chwilę zapadło lodowate milczenie. — Piekło i szatani. — W głosie Matthiasa pojawiło się coś bliskiego trwogi. — Chce pani, żebym wmówił Vanneckowi wraz z resztą towarzystwa, że wierzę, jakoby stryj zostawił pani mapę Zamarii, na której pokazano miejsce ukrycia pieczęci? — Tak, hrabio. — Imogena była zadowolona, że wreszcie do niego dotarły główne założenia jej planu. — Pańskie zainteresowanie mapą doda całej historii niezbędnej wiarygodności. — A w jakiż to sposób mam wykazywać owo zainteresowanie? — To bardzo łatwa rola, hrabio. Będzie pan udawał, że mnie uwodzi. Matthias nie odpowiedział. — Wielkie nieba — szepnęła Horacja. — Zdaje się, że robi mi się nieco słabo. Matthias przypatrywał się Imogenie nieodgadnionym wzrokiem. — Mam panią uwieść? — Oczywiście to będzie tylko gra — szybko zapewniła. — Cały wielki świat zauważy, że pan się do mnie umizguje. Vanneck zaś znajdzie tylko jedno wytłumaczenie pańskiego zachowania. — Będzie sądził, że chodzi mi o pieczęć królowej — dokończył za nią Matthias. — Właśnie. — Już po nas — rzekła Horacja, po raz kolejny wzdychając boleśnie. Matthias leciutko stukał palcem o krawędź filiżanki. — A czemuż to Vanneck albo inni mieliby uznać, że zamierzam panią tylko uwieść? Wszyscy wiedzą, że właśnie wróciłem do Anglii, by po śmierci ojca przyjąć na siebie obowiązki głowy rodu. Będą się spodziewać, że poluję na żonę, nie na kochankę. Imogena zakrztusiła się łykiem herbaty. — Proszę się nie niepokoić, hrabio. Nie musi się pan obawiać, że nie zdąży się pan obejrzeć, a już się ze mną zaręczy. Nikt nie będzie od pana oczekiwał, że mi się pan oświadczy. Matthias przyjrzał jej się badawczo. — A co z pani reputacją? Imogena starannie odstawiła Filiżankę na spodeczek. — Widzę, że nie wie pan, z kim ma do czynienia. Chyba nie powinno mnie to dziwić. W ciągu ostatnich kilku lat rzadko pan bywał w kraju. — W takim razie może mi pani zdradzi coś o sobie? — warknął Colchester. — Trzy lata temu przy okazji wizyty u mej przyjaciółki Lucy w Londynie zdobyłam przydomek nieskromnej Imogeny. — Zawahała się. — Moja reputacja nieodwołalnie legła w gruzach. Matthias ściągnął brwi, tak że stworzyły ciemną kreskę. Skierował wzrok na Horację. — To prawda, hrabio — potwierdziła ciotka. Matthias z powrotem popatrzył na Imogenę.
— Kim był tamten mężczyzna? — To baron Vanneck. — Niech to licho porwie — powiedział cicho Matthias. — Nic dziwnego, że chcesz się pani zemścić. Imogena wyprostowała ramiona. — Tamten incydent nie ma z tym nic wspólnego. Moja reputacja obchodzi mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg. Chcę tylko pomścić śmierć Lucy. O tej sprawie po wiedziałam panu wyłącznie dlatego, byś zrozumiał, hrabio, dlaczego w wielkim świecie nie uważa się mnie za potencjalną kandydatkę do małżeństwa. Nikomu nie przejdzie przez myśl, że człowiek o pańskiej pozycji mógłby się do mnie zalecać dla czegoś innego niż przelotny romans lub możliwość zdobycia cennego skarbu. — Na przykład pieczęci królowej. — Matthias pokręcił głową. — Piekło i szatani. Imogena wstała żwawo i posłała mu zachęcający uśmiech. — Rozumiem, że z grubsza pojął pan, na czym polega mój plan, hrabio. Dziś wieczorem przy kolacji możemy omówić szczegóły. Tymczasem jednak muszę wracać do spisywania zbiorów stryja. A skoro już pan tu się znalazł i właściwie nie ma innego zajęcia, czy byłby pan tak łaskaw i zechciał nam pomóc?
2 Ledwo Imogena opuściła bibliotekę, Horacja przysunęła się do Matthiasa. — Hrabio, musi pan coś zrobić. — Czyżby? Z twarzy Horacji zniknął niepokój, za to pojawiła się na niej głęboka dezaprobata. — Panie, doskonale zdaję sobie sprawę, kim pan jesteś i co sobą przedstawiasz. Tak się składa, że dziesięć lat temu mieszkałam w Londynie. — Doprawdy? — Nie obracałam się w tych kręgach, co pan. Zresztą, niewiele godnych poszanowania osób można było tam spotkać. Nieważne, grunt że wiem, dlaczego oraz w jaki sposób zdobył pan przydomek bezwzględnego Colchestera. Moja bratanica zna pana wyłącznie jako Colchestera z Zamarii. Podziwia pana od lat. Nie zna bliżej innych pańskich uczynków. — Czemu w takim razie pani jej nie oświeci w tej materii, pani Elibank? — spytał bardzo spokojnie Matthias. Horacja szybko cofnęła się o krok, jakby się obawiała, że zaraz rzuci się na nią z obnażonym ostrzem. — To by nic nie dało. Uznałaby to za złośliwe plotki. Znam ją. Założyłaby, że niesłusznie pana oczerniono, podobnie jak ją. Niewątpliwie stałaby się natychmiast pańską najżarliwszą zwolenniczką, najwytrwalszą rzeczniczką. — Naprawdę tak pani sądzisz? — Matthias z namysłem popatrzył na drzwi. — Tego nigdy nie miałem zbyt wiele. Horacja zmierzyła go lodowatym wzrokiem. — Wiele czego? — Raczej kogo. Żarliwych zwolenników oraz wytrwałych rzeczników. — Chyba oboje zdajemy sobie sprawę, że nie stało się to bez powodu, hrabio — odparła ostro Horacja. — Jak pani sobie życzy. — Colchester, zdaję sobie sprawę, że próżno by się odwoływać do pańskich ludzkich uczuć, ale jestem naprawdę zdesperowana. Moja bratanica uparła się przeprowadzić ten bezsensowny plan, W panu moja jedyna nadzieja. — A czego, u licha, pani ode mnie oczekujesz? — Matthias obejrzał się przez ramię, upewniając się, czy Imogena nie pojawiła się w drzwiach. — Proszę nie brać sobie tego do serca, lecz przyznam, że nigdy jeszcze nie spotkałem niewiasty takiej jak panna Waterstone. Po rozmowie z nią człowiek odnosi wrażenie, jakby został zadeptany przez stado rozpędzonych rumaków. — Doskonale rozumiem, co pan ma na myśli, ale musi pan coś zrobić, jeśli nie chce pan, byśmy zostali wplątani w ów genialny plan zemsty, uknuty przez moją bratanicę. — Byśmy? — Matthias wziął z najbliższej półki oprawiony w skórę tom. — Zapewniam pana, hrabio, Imogena nie porzuci swego pomysłu, jeśli pan odmówi współpracy. Po prostu znajdzie kogoś innego, kto by pana zastąpił. — Mówiąc otwarcie: to nie moje zmartwienie. — Jak możesz pan tak twierdzić? — Horacja wyglądała na zdesperowaną. — Wszak złożyłeś pan przysięgę memu bratu. Przypomniał o niej w swej ostatniej woli. Ponoć zawsze pan
dochowujesz obietnicy. Nawet pana najwięksi wrogowie, a z tego, co wiem, jest ich wielu, tego nie podważają. — To prawda, pani, zawsze dotrzymuję słowa. Lecz robię to na swój sposób. W każdym razie dług miałem wobec Selwyna Waterstone’a, nie wobec jego bratanicy. — Hrabio, jeśli chce pan spłacić swój dług wobec mego ukochanego zmarłego brata, musi pan powstrzymać Imogenę przed tym krokiem ku przepaści. — Pani bratanica oczekuje ode mnie zgoła odmiennej pomocy, pani. Wygląda na to, że postanowiła wpaść w tę przepaść, a biorąc pod uwagę siłę jej charakteru nic, ani nikt, jej przed tym nie powstrzyma. — To prawda, jest zdumiewająco uparta — przyznała Horacja. — Napoleon i Wellington nikną w jej blasku. — Ruchem głowy wskazał półki pełne książek. — Weźmy choćby moje obecne zajęcie. Właściwie nie wiem, jak to się stało, że pomagam pannie Waterstone w spisywaniu zbiorów jej stryja. — Takie rzeczy są u mojej bratanicy na porządku dziennym — oświadczyła z bólem Horacja. — Ma skłonności do przejmowania steru. — Rozumiem. — Matthias zerknął na wolumin, który trzymał w dłoni. Nosił on tytuł: Spis dawnych oraz niespotykanych przedmiotów znalezionych w grobowcach, odkrytych na niektórych wyspach mórz południowych. — Zdaje się, że to z pani listy. — Książki o przedmiotach znalezionych w grobowcach, tak? — Horacja przeszła do stolika i ze zmarszczonymi brwiami przeglądała stronę otwartego katalogu. Zanurzyła pióro w kałamarzu i odnotowała książkę. — Doskonale, może ją pan odłożyć do pozostałych. Matthias położył tom na wierzchu rosnącej sterty książek o podobnych tytułach. Automatycznie przeglądał woluminy, pochłonięty o wiele ważniejszą kwestią, a mianowicie osobą Imogeny Waterstone. Uznał, że nim zadecyduje, jak postąpić, potrzebne mu będą dodatkowe informacje. — W jaki sposób Vanneck skompromitował pani bratanicę? Horacja zacisnęła wargi. — To ogromnie nieprzyjemna historia. — Jeśli mam podjąć jakiekolwiek kroki, muszę zapoznać się z faktami związanymi z tą sprawą. Horacja przyjrzała mu się z błyskiem nadziei w oku. — Cóż, chyba lepiej, żeby poznał pan szczegóły ode mnie niż od jakiegoś londyńskiego plotkarza. Zresztą, pan również nie może się pochwalić nieskazitelną opinią, prawda, hrabio? Matthias popatrzył jej prosto w oczy. — Szczera prawda, pani Elibank. To jedno łączy mnie z pani bratanicą. Horacja z nagłym zainteresowaniem zaczęła oglądać jakąś starożytną etruską maskę pośmiertną. — No tak, cóż, trzy lata temu Lucy zaprosiła Imogenę, by ta odwiedziła ją w Londynie. Baronowa Vanneck była wówczas już od roku mężatką, lecz po raz pierwszy pofatygowała się, żeby zaprosić do siebie przyjaciółkę. — Czy Imogena zamieszkała w domu barona Vannecka i jego małżonki? — Nie. Lucy twierdziła, że nie może jej zaprosić pod swój dach, pan baron bowiem nie życzył sobie gości w domu. Zaproponowała, by Imogena wynajęła na kilka tygodni jakiś niewielki domek. Sama wszystko zorganizowała. Matthias zmarszczył brwi. — Pani bratanica pojechała do Londynu zupełnie sama?
— Tak. Ja nie mogłam jej towarzyszyć, ponieważ w owym czasie mąż mój był już poważnie chory. Co wcale nie oznacza, że Imogena uważała, by potrzebna jej była opiekunka. Ma wyjątkowo niezależny charakter. — Zauważyłem. — Winą obciążam całkowicie jej rodziców, niech odpoczywają w pokoju. — Horacja westchnęła. — Ogromnie ją kochali i chcieli dla niej jak najlepiej, lecz obawiam się, że wychowali ją w wyjątkowo niekonwencjonalny sposób. — Mianowicie? — Kiedy Imogena przyszła na świat, mój brat, tak samo jak i jego żona, byli już w podeszłym wieku, tak że nawet porzucili już nadzieję posiadania potomstwa. Narodzenie Imogeny graniczyło dla nich z cudem. — Więc Imogena nie ma rodzeństwa? — Nie. Jej ojciec, John, mój najstarszy brat, był filozofem, mającym wyjątkowo radykalne poglądy na temat wychowania młodzieży. Imogenę uznał za niepowtarzalną okazję wypróbowania swoich pomysłów. — A jej matka? Horacja się skrzywiła. — Alethea była wyjątkową kobietą. W młodości narobiła sporo zamieszania. Napisała mianowicie książkę, w której podważała wartość instytucji małżeństwa dla kobiet. Mój brat zakochał się w niej, gdy tylko przeczytał owe dzieło. I natychmiast się pobrali. — Mimo poglądów owej damy na małżeństwo? — Alethea zawsze twierdziła, że John to jedyny mężczyzna na całym świecie, który nadawał się na jej męża. — Zawahała się. — I nie myliła się. Tak czy owak, Alethea też miała zgoła dziwaczne poglądy na temat wychowania panien. Co więcej, napisała kolejną książkę, w której je przedstawiała. Matthias okazał lekkie rozbawienie. — Innymi słowy, pani bratanica to skutek wprowadzania w życie radykalnych poglądów filozoficznych? — Obawiam się, że właśnie tak. — A co się stało z pańskim bratem oraz jego żoną? — Kiedy Imogena skończyła osiemnaście lat, oboje zapadli na chorobę płuc. — Horacja pokręciła głową. — Często ich ostrzegałam, że obyczaj palenia owego okropnego amerykańskiego tytoniu jest w najwyższej mierze niezdrowy. Na szczęście Imogena nie przejęła po nich tego nawyku. — Miała mi pani opowiedzieć, co się wydarzyło przed trzema laty, kiedy bratanica wybrała się do Londynu. — Matthias umilkł, słysząc w korytarzu energiczne kroki. Imogena wsunęła głowę przez uchylone drzwi i pytająco spojrzała na Matthiasa i Horację. — Jak się posuwa inwentaryzacja? Matthias pokazał jej egzemplarz „Kwartalnego Przeglądu Zabytków”, który właśnie nawinął mu się pod rękę. — Wydaje mi się, że całkiem zadowalająco, panno Waterstone. — Doskonale. — Imogena zerknęła na trzymaną w dłoni kartkę. — Jeśli uda nam się pracować w tempie, jakie tu sobie zaplanowałam, to do wtorku, kiedy to wracamy do Londynu, powinniśmy się uporać z porządkowaniem pierwszego piętra. A resztę skończymy na spokojnie z ciocią Horacją za parę tygodni. Pracujcie tak dalej. — Pomachała im na pożegnanie i zniknęła w holu. — Cóż za wyjątkowa istota — rzekł Matthias odprowadzając ją wzrokiem.
— Obawiam się, że nic nie zdoła jej zawrócić z raz obranego kierunku, hrabio — oświadczyła ponuro Horacja. Odłożył na stół „Kwartalny Przegląd Zabytków”. — Opowiadała mi pani właśnie, w jaki sposób bratanica została przed trzema laty skompromitowana. — Och, gdybym tylko mogła towarzyszyć jej w czasie pobytu w Londynie. Imogena uważa się za kobietę światową, lecz równie dobrze jak ja zdaje pan sobie sprawę, że po wychowaniu w Upper Stickleford zgoła nie była przygotowana na wejście w kręgi towarzyskie Londynu. Co więcej, oboje jej rodzice mieli w pogardzie wyższe sfery. Nauczyli ją mnóstwa niepotrzebnych rzeczy, takich jak łacina czy greka i logika, ale zaniedbali przy tym tak podstawowe sprawy, jak nauka poruszania się w wielkim świecie. — Jagnię rzucone na pastwę wilków — mruknął Matthias. — Lecz jagnię nie do końca bezbronne, podejrzewam. — Jej przyjaciółka, Lucy, z pewnością nie na wiele się tu zdała — stwierdziła gorzko Horacja. — Nie ulega wątpliwości, że baronowa Vanneck jest po części odpowiedzialna za całą tę sprawę. Ale to była cała Lucy. Wiem, że Imogena uważała ją za najlepszą przyjaciółkę, choć tak naprawdę Lucy nie obchodził nikt; była zajęta wyłącznie sobą. — Znała ją pani? — Poznałam ją kiedyś przy okazji odwiedzin u brata. Lucy była bardzo piękna, potrafiła też oczarować. Lecz urodę i wdzięk wykorzystywała do manipulowania innymi. Złamała serca wielu młodzianom z Upper Stickleford. Moim zdaniem, zaprzyjaźniła się z Imogena wyłącznie dlatego, że w okolicy nie było innych młodych panien. A gdy się przeprowadziła do Londynu, nie raczyła nawet korespondować z moją bratanicą. Pierwszy raz odezwała się dopiero po roku. A potem, ni z tego, ni z owego, zaprosiła ją do Londynu. Początkowo wszystko układało się dobrze. Imogenę zaabsorbowało Towarzystwo Zamaryjskie. Pasjonowała się Zamarią od siedemnastego roku życia. Owego roku pan wraz z Rutledge’em wróciliście z pierwszej wyprawy. Imogena wstąpiła do Towarzystwa wkrótce po jego założeniu, lecz przed przyjazdem do Londynu nie miała okazji poznać żadnego z jego członków. — Z przykrością muszę stwierdzić, że Towarzystwo Zamaryjskie składa się w większości z amatorów i dyletantów. — Matthias zacisnął zęby. — Niestety, Zamaria stała się modna. — Możliwe. Ale po raz pierwszy Imogena miała kontakt z ludźmi o podobnych do niej zainteresowaniach. Była ogromnie podekscytowana. Musi pan pamiętać, że od śmierci rodziców została zupełnie sama. Lucy była jej jedyną przyjaciółką, a po tym, jak przeniosła się do Londynu i wyszła za Vannecka, Imogena czuła się ogromnie osamotniona. Obawiam się, że badania nad Zamarią stały się dla niej wszystkim. Spotkania z ludźmi o podobnej naturze przynosiły jej prawdziwą radość. — A kogo właściwie poznała? — spytał ostrożnie Matthias. Fascynacja Zamarią sprawiła, że w szeregi Towarzystwa wstąpiło wielu znudzonych dandysów, zdeprawowanych hulaków i innych typów szukających podniety. — Lucy przedstawiła Imogenie miłego młodzieńca imieniem Alastair Drake. — Horacja się zawahała. — To jedyny przyzwoity gest, na jaki kiedykolwiek Lucy zdobyła się względem Imogeny. Pan Drake równie gorąco, jak Imogena pasjonował się starożytną Zamarią. — Czyżby? — Z tego, co wiem, ta dwójka natychmiast przypadła sobie do gustu. Przyjaciele mówili mi nawet, że pan Drake żywił względem Imogeny poważniejsze uczucia. Przebąkiwało się o małżeństwie. I wtedy doszło do katastrofy.
Matthias przestał udawać, że zajmuje się porządkowaniem zbiorów. Oparł się o półkę i zaplótł ramiona. — Katastrofy w osobie barona Vannecka, jeśli dobrze zgaduję? W oczach Horacji, zasłoniętych szkłami binokli, pojawił się chłód. — Tak. Imogena nie miała pojęcia, jak należy sobie radzić z twardym hulaką, dążącym do uwiedzenia. Nie miała nikogo, kto by jej poradził lub nią pokierował. — Przerwała, z kieszeni fartucha wyciągnęła chusteczkę i otarła oczy. — Boli mnie samo mówienie o tym wydarzeniu. — Muszę nalegać, by pani dokończyła opowieści — odparł twardo Matthias. — Nic nie postanowię, jeśli nie będę znał wszystkich okoliczności sprawy. Horacja zerknęła na niego niepewnie. Wreszcie z determinacją osoby, która podjęła ostateczną decyzję, schowała chusteczkę do kieszeni. — Jak pan sobie życzy. W końcu to żadna tajemnica. Wszyscy w stolicy znają tę historię, a gdy Imogena ponownie się zjawi w Londynie, z pewnością plotki ożyją. Cóż, sprawa sprowadza się do tego, że Imogenę odkryto w sypialni z Vanneckiem. Matthias sam nie wiedział dlaczego, ale poczuł się tak, jakby dostał cios w podbrzusze. Zaskoczyła go ta gwałtowna reakcja. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że nie spodziewał się aż tak dramatycznego zakończenia opowieści. Wyobrażał sobie coś znacznie bardziej niewinnego. W końcu, niewiele trzeba, by zrujnować młodej damie reputację. Nieopatrzny pocałunek, samotna wyprawa do sklepu czy na przejażdżkę bez pokojówki, zbyt wiele tańców z nieodpowiednim mężczyzną; każda z tych niewinnych omyłek może kosztować pannę utratę opinii. W wielkim świecie najważniejsze są pozory. Lecz zostać odkrytą w sypialni z mężczyzną — jakimkolwiek mężczyzną, a co dopiero typem pokroju Vannecka — stanowi więcej niż drobne uchybienie, pomyślał Matthias. Nieskromna Imogena zdecydowanie zasłużyła na to miano. Miała szczęście, że nie obarczono jej znacznie gorszym epitetem. — Czy to była sypialnia Vannecka? — zmusił się do zadania pytania. — Czy też pani bratanica zaprosiła go do siebie? — Oczywiście że nie. — Horacja odwróciła wzrok. — Choć może by było i lepiej, gdyby doszło do tego w jakimś mniej publicznym miejscu. Niestety, Imogenę z Vanneckiem odnaleziono w sypialni na piętrze w czasie balu wydanego przez jaśnie państwa Sandownów w ich rezydencji. — Rozumiem. Matthias z trudem powstrzymywał gniew, który nagle go ogarnął. Co z nim, u licha? W końcu właściwie nie zna tej panny. — Widzę, że pani bratanica wyznaje zasadę, że jak tonąć, to w głębokiej wodzie, nieprawdaż? — To nie była jej wina — broniła jej ciotka ze wzruszającą lojalnością. — Vanneck zaciągnął ją do tej sypialni. — A kto ich tam znalazł? Horacja po raz kolejny westchnęła z bólem. — Pan Drake, ten miły młodzian, który lada chwila miał się oświadczyć. Towarzyszył mu inny mężczyzna. Oczywiście, po tej kompromitacji nie było już mowy o małżeństwie. Trudno winić pana Drake’a, że stracił serce do mej bratanicy. — Ale przynajmniej mógł nie rozpowiadać tego, co zobaczył. — Sądzę, że on milczał. Ale, jak wspomniałam, owego wieczoru towarzyszył mu inny mężczyzna. Widocznie nie okazał się takim dżentelmenem. Matthias głośno wypuścił powietrze. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że wstrzymywał oddech.
— Rozumiem, że owa kompromitacja, jak to pani ujęła, położyła kres przyjaźni między panną Waterstone a baronową Vanneck? — Lucy odebrała sobie życie następnego dnia po tym, jak Imogenę odnaleziono z Vanneckiem. Zostawiła list, w którym pisała, że nie może żyć ze świadomością, że mąż zdradził ją z jej najlepszą przyjaciółką. Matthias trawił to przez moment. — Jak się zabiła? — Połknęła znaczne ilości laudanum. — I nie ulegało wątpliwości, że to samobójstwo? — Dla nikogo, przynajmniej jeśli chodzi o tamte sfery. Jedynie Imogena twierdzi, że to Vanneck zabił żonę. Obawiam się, że własne okropne doświadczenie uniemożliwia jej obiektywne spojrzenie na tę sprawę. Być może uważa się za częściowo odpowiedzialną. Lecz to, co się stało w tamtej sypialni, to wyłącznie wina Vannecka. W to nie wątpię. Matthias zerknął na otwarte drzwi biblioteki. — I oto teraz, trzy lata później, panna Waterstone wbiła sobie do głowy ten szaleńczy plan pomszczenia przyjaciółki. — Sądziłam, że dała sobie już spokój — wyznała Horacja. — Tymczasem dzięki przynależności do Towarzystwa Zamaryjskiego koresponduje z mnóstwem osób. Parę tygodni temu jedna z nich przekazała wiadomość, że Vanneck poluje na posażną pannę. Mniej więcej w tym samym czasie zmarł mój brat, zostawiając Imogenie ten dom wraz ze zbiorami, a także pańską… hmmm, obietnicą. Na Imogenę spłynęło nagłe olśnienie. — Nie nazwałbym tego może w ten sposób. — Matthias odsunął się od półki. Cofnął się widząc stosunkowo świeży numer „Przeglądu Zamaryjskiego”. Zobaczywszy datę, zmarszczył brwi, — Niech to diabli. — Coś się stało, hrabio? — Nie. — Wziął egzemplarz i przerzucił strony. — Tak się składa, że to numer, w którym ukazały się dwa artykuły interpretujące zamaryjskie inskrypcje. Jeden mego autorstwa, drugi autorstwa I. A. Stone’a. Ten typ mnie prześladuje. — Rozumiem. Horację pochłonęło oglądanie jakiejś urny. — Z nie wyjaśnionych powodów wydawcy poświęcają artykułowi Stone’a wiele uwagi, choć byle tępak by zobaczył, że jegomość wyciąga z gruntu fałszywe wnioski. Porozmawiam z nimi na ten temat. — Będzie pan rozmawiał z wydawcami, czy wolno im drukować artykuły I. A. Stone’a? — A dlaczego nie? W końcu to ja założyłem to przeklęte pismo. Muszę dbać, by pojawiały się w nim wyłącznie artykuły prawdziwych znawców tematu. — Rozumiem, że wnioski, jakie wyciąga I. A. Stone, nie zgadzają się z pańskimi teoriami na temat owych inskrypcji? — zapytała sucho Horacja. — Owszem, nie zgadzają się. Jest to tym bardziej irytujące, że Stone jak zwykle opierał się na moich opublikowanych badaniach. Matthias zapanował nad gniewem. Zwykle prace innych znawców kultury zamaryjskiej traktował z całkowitą obojętnością oraz pogardą. Doskonale zdawał sobie sprawę, że od zniknięcia Rutledge’a nie ma sobie równego w tej materii. Nikt nie mógł podważyć autorytetu Matthiasa, aż do chwili gdy osiemnaście miesięcy temu, ni z tego, ni z owego, na scenę wkroczył I. A. Stone, drukując swoje artykuły na łamach „Przeglądu”. Ku narastającemu rozdrażnieniu i niedowierzaniu Matthiasa, I. A. Stone okazał się pierwszym od lat człowiekiem, który wzbudził w nim tak silną reakcję. Sam tego nie pojmował. Nigdy nie
widział Stone’a na oczy. Jak na razie, znal go wyłącznie z artykułów. Ale już wkrótce, obiecał sobie w duchu, wytropię go i zamienię słówko z tym parweniuszem. — Panie hrabio? — odezwała się ostrożnie Horacja. — Możemy wrócić do naszego kłopotu? — Pani mi daruje. Ten Stone działa mi na nerwy. — Zauważyłam. — W ciągu ostatnich kilku miesięcy, od kiedy wróciłem do Anglii, coraz częściej zwracano mi uwagę na jego bezczelne artykuły w „Przeglądzie”. Ten człowiek wkracza na moje tereny. Co więcej, ilekroć polemizujemy ze sobą na lamach „Przeglądu”, członkowie Towarzystwa Zamaryjskiego dzielą się na dwie frakcje. — Doskonale rozumiem pańskie odczucia, hrabio, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę pana nie kwestionowaną pozycję znawcy przedmiotu — odparła dyplomatycznie Horacja. — Nie kwestionowaną pozycję? I. A. Stone kwestionuje ją przy byle okazji. Ale to już inna sprawa. W tym momencie rozmawiamy o pani bratanicy i jej szaleńczym planie. Horacja przyjrzała mu się badawczo. — Tak, rzeczywiście. — Zgaduję, że nie ma co liczyć na to, że wypadek sprzed trzech lat uniemożliwi jej ponowne pojawienie się w wielkim świecie? — Na pana miejscu, hrabio, nie liczyłabym na to, że Imogena nie otrzyma zaproszeń — poradziła Horacja. — Obawiam się, że wielki świat uznają za ogromnie interesującą osobę. Moje związki z Blanchfordem, znaczny majątek odziedziczony po Selwynie oraz jej bajeczka o mapie, która pozwoli dotrzeć do mitycznego skarbu Zamarii, wszystko to zapewni jej doskonałe przyjęcie w tamtych sferach. — Nie będzie się jej brało pod uwagę jako kandydatki do małżeństwa, ale z całą pewnością będzie się cieszyć powodzeniem — dokończył cicho Matthias. — Lękam się, że trafił pan w samo sedno. — To się może skończyć wyłącznie źle. — Tak, hrabio. W panu moja jedyna nadzieja. Jeśli nie znajdzie pan sposobu, by jakoś zawrócić Imogenę, z pewnością skieruje się wprost ku przepaści. — Horacja umilkła na chwilę, by tym większego znaczenia nabrały jej kolejne słowa. — Wydaje mi się, że jeśli chce pan naprawdę spłacić swój dług wdzięczności wobec mego brata, hrabio, musi pan ratować Imogenę. Właśnie tego życzyłby sobie Selwyn. Matthias uniósł brwi. — Widzę, że i pani umie trafiać w samo sedno, pani Elibank. — Jestem zdesperowana, hrabio. — Najwyraźniej tak, skoro dla własnych celów usiłuje pani wykorzystać obietnicę, jaką złożyłem pani bratu. Horacja głośno wciągnęła powietrze, ale nie ustąpiła. — Panie hrabio, błagam, by uchronił pan moją bratanicę przed tym szaleństwem. Matthias patrzył jej prosto w oczy. — Twierdzi pani, że zna moją reputację, pani Elibank. Jeśli tak, to powinna pani również wiedzieć, że szybciej niszczę ludzi, niźli im pomagam. — Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. — Rozłożyła dłonie. — Ale nie mam wyboru. Imogena mnie nie słucha. Pan zaś złożył przysięgę memu bratu. A wszyscy wiedzą, że bezwzględny Colchester zawsze dotrzymuje obietnic. Matthias odwrócił się bez słowa. Wyszedł z pokoju i ruszył w stronę schodów. Przeskakiwał po dwa stopnie.
Na podeście zatrzymał się i nasłuchiwał. Głośny trzask, po którym nastąpiły liczne głuche odgłosy, powiedział mu, że osoba, której szuka, znajduje się we wschodnim skrzydle. Długimi, zdecydowanymi krokami przemierzył korytarz. Imogena Waterstone dość już narobiła zamieszania w moim życiu, uznał. Pora przejąć kontrolę nad własnym losem. Zawsze dotrzymywał słowa, ale, jak ostrzegł Horację, odbywało się to na jego warunkach. Głuche dudnienie doprowadziło go do otwartych drzwi sypialni po prawej stronie korytarza. Stanął w progu i obejrzał wnętrze. Pokój był ciemny i mroczny, urządzony w podobnie żałobnym stylu jak reszta domu. W oknach wisiały ciężkie czarne kotary, a choć zostały odsunięte, wpadające światło dzienne niewiele rozjaśniło nastrój pomieszczenia. Pościel na łóżku była w ponurych kolorach, z sufitu spływały czarne i brązowe firany. Zdecydowanie najbardziej interesujący i radujący oko widok stanowiły mile zaokrąglone pośladki Imogeny. Matthias poczuł gwałtowne ukłucie w okolicach lędźwi. Ponętny tyłeczek Imogeny wyglądał wyjątkowo prowokacyjnie, a to za sprawą dość niewygodnej pozycji, jaką przyjęła. Pochylała się głęboko, usiłując wyciągnąć spod spowitego w czerń łoża duży okuty żelazem kufer. Spódnica krepowej sukni uniosła się o kilka cali, odsłaniając zgrabne łydki obleczone w białe pończochy. Matthiasa nagle ogarnęła nieprzezwyciężona chętka, by zgłębić tereny znajdujące się nad pończochami. Potężna fala pożądania, jaka go zalała, całkowicie go zaskoczyła. Głęboko zaczerpnął tchu i zmusił się do skupienia uwagi na ważniejszych zagadnieniach. — Panno Waterstone? — Co, u licha? — Zaskoczona Imogena gwałtownie się wyprostowała. Obróciła się z furkotem spódnic, zaczerwieniona po głębokim skłonie. Ręką zawadziła o małą obrzydliwą figurkę jakiejś bogini śmierci, która stała na pobliskim stoliku. Gliniane paskudztwo runęło na podłogę, rozbijając się na drobne kawałeczki. — Ojej. — Ze zmarszczonymi brwiami patrzyła na potłuczoną statuetkę. — Proszę nie lać nad nią łez — poradził Matthias, rzuciwszy okiem na skorupy. — Nie pochodziła z Zamarii. — Naprawdę? — Imogena poprawiła czepek, który zsunął się jej na ucho. — Nie słyszałam pańskich kroków. Niemożliwe, żebyście już uporali się z biblioteką. — Nie, pani, dopiero co zaczęliśmy. Przyszedłem tu porozmawiać o czymś znacznie ważniejszym. Rozjaśniła się. — O naszym planie zniszczenia Vannecka? — Pani planie, nie moim, panno Waterstone. Razem z panią Elibank dokładniej omówiliśmy tę kwestię i oboje doszliśmy do podobnego wniosku. Pani plan jest nierozważny, pochopny i najprawdopodobniej bardzo niebezpieczny. Imogena nie odrywała od niego wzroku. Jej oczy pociemniały. — Nie zdoła mnie pan powstrzymać, hrabio. — Byłem niemal pewien, że pani tak powie. — Przypatrywał jej się przez chwilę. — A co pani zrobi, jeśli nie zgodzę się przyjąć roli, jakami pani wyznaczyła? Spojrzała na niego niepewnie. — Odmawia pan spełnienia obietnicy danej memu stryjowi? — Panno Waterstone, obietnica, jaką złożyłem Selwynowi, była dość ogólnikowa. Nie została ściśle określona, a jako że to jaja złożyłem, również i ja ustalę warunki jej spełnienia.
— Hmmm… — Podparła się pod boki i zaczęła tupać pantofelkiem. — Zamierza się pan wycofać z obietnicy, czyż nie tak? — Nie. Zawsze dotrzymuję słowa, panno Waterstone, i tym razem też tak się stanie. — Matthias uświadomił sobie, że ogarnia go gniew. — Uznałem, że najlepszym sposobem wywdzięczenia się pani stryjowi, jest trzymanie pani z dala od niebezpiecznych intryg. — Ostrzegam, hrabio, może mi pan odmówić pomocy, lecz nie zdoła mnie pan powstrzymać od przeprowadzenia planu. Przyznaję, pańska pomoc byłaby nieoceniona, lecz nie wątpię, że zdołam zwrócić na siebie uwagę Vannecka i bez pana. — Czyżby? — Matthias postąpił krok naprzód. — A w jakiż to sposób zamierza to pani osiągnąć, panno Waterstone? Czy spotka się z nim pani w sypialni, jak przed trzema laty? Przyznaję, że taka propozycja z pewnością go zaciekawi. Imogena przez chwilę wyglądała jak ogłuszona. Potem w jej oczach zabłysła wściekłość. — Jak pan śmie? Matthiasa przeszył ból. Stłumił go, W tym wypadku cel uświęca środki, uspokajał sumienie. Zacisnął zęby. — Przepraszam, że przypomniałem o tamtym zdarzeniu, panno Waterstone. — I słusznie pan przeprasza. — Ale — ciągnął — uważam, że nie możemy udawać, że nie wiemy, co się stało. Faktów nic nie zmieni. Skoro Vanneckowi udało się panią uwieść już raz, z pewnością będzie tego próbował po raz kolejny. A jeśli nie zamierza pani wykorzystać swego ponętnego ciała, by wciągnąć go w swoje sieci… — Piekło i szatani. Vanneck wtedy wcale mnie nie uwiódł, tylko mnie skompromitował. A to ogromna różnica. — Doprawdy? — Jedno to rzeczywistość, drugie wyłącznie pozory. — Imogena prychnęła pogardliwie. — Po człowieku o pańskiej inteligencji można by się spodziewać, że potrafi odróżnić te dwie rzeczy. Matthias nagle stracił panowanie nad sobą. — Świetnie, niech sobie pani dalej dzieli włos na czworo, jeśli taka pani wola. To niczego nie zmieni. Problem pozostaje ten sam. Niełatwo pani będzie poradzić sobie z człowiekiem pokroju Vannecka. — Zapewniam pana, że mogę i sobie z nim poradzę. Tymczasem jednak zaczynam się zastanawiać, czy w jednym rzeczywiście nie ma pan racji, hrabio. Może nie potrzebuję pańskich usług. Kiedy początkowo układałam plan, wydawało mi się, że będzie pan wyjątkowo przydatny, ale teraz zaczynam się obawiać, że będzie z pana więcej szkody niż korzyści. Z powodów, których sam Matthias nie rozumiał, pogardliwa odpowiedź Imogeny jeszcze bardziej rozpaliła ogień jego gniewu. — Tak pani twierdzisz? — Najwyraźniej okazuje się pan innym człowiekiem niż ten, za którego pana miałam. — Piekło i szatani. A za kogo mnie pani miała? — Zakładałam, jak się okazuje niesłusznie, że jesteś pan człowiekiem czynu, który nie lęka się niebezpieczeństw. Człowiekiem, który bez namysłu rusza tam, gdzie czeka nań przygoda. — A skąd pani nabrała takiego przekonania o mej osobie? — Z pańskich artykułów na temat starożytnej Zamarii. Z zapierających dech w piersiach relacji z pańskich podróży i poszukiwań wywnioskowałam, że naprawdę pan to wszystko przeżył. — Uśmiechnęła się pogardliwie. — Może jednak się omyliłam.