1
Ktoś dotarł do aptekarza przed nim.
Edison Stokes przyklęknął obok leżącego mężczyzny. W niewielkim pomieszczeniu
było ciemno, dostrzegł jednak rękojeść noża zatopionego głęboko w piersi staruszka. Wyjęcie
narzędzia zbrodni przyśpieszyłoby jedynie to, co i tak było nieuchronne.
- Kto to zrobił? - Edison ścisnął sękatą dłoń. - Powiedz mi, Jonasie. Przysięgam, że za
to zapłaci.
- Zioła. - Z ust aptekarza wypłynęła krew. - Kupił specjalną mieszankę. Lorring prosił,
żebym dał mu znać, jeśli ktoś będzie szukał...
- Lorring otrzymał twoją wiadomość. Właśnie dlatego tutaj jestem. - Edison pochylił
się jeszcze niżej. - Kto kupił te zioła?
- Nie wiem. Przysłał po nie służącego.
- Czy możesz przypomnieć sobie coś, co pomoże mi znaleźć człowieka, który to
zrobił?
- Służący powiedział... - Jonas urwał; krew ponownie wypełniła mu usta.
- Co powiedział służący?
- Że natychmiast musi mieć te zioła. I że wyjeżdża z miasta na jakieś przyjęcie na
wsi...
Edison poczuł, że dłoń aptekarza wiotczeje.
- Kto wydaje to przyjęcie, Jonasie? Gdzie ma się odbyć? Staruszek zamknął oczy.
Przez chwilę Edison myślał, że nie uzyska już żadnej informacji, lecz zakrwawione wargi
aptekarza otworzyły się po raz ostatni.
- W Ware Castle.
2
Łajdak był w Ware Castle.
A niech to diabli! Emma Greyson zacisnęła dłoń w rękawiczce na poręczy balkonu.
Pomyślała, że jej brak szczęścia znowu daje o sobie znać. Od dłuższego czasu prześladował ją
pech, którego szczyt przypadł dwa miesiące temu, kiedy straciła cały majątek.
Myśl o tym, że przez następny tydzień będzie musiała unikać Chiltona Crane'a,
przepełniła jej serce goryczą.
Zabębniła palcami po chłodnym kamieniu. Nie powinna być zaskoczona, kiedy po
południu go zobaczyła. W końcu śmietanka towarzyska jest przecież stosunkowo niewielkim
gronem osób i nic w tym dziwnego, że ten łajdak znalazł się wśród zaproszonych na tak duże
przyjęcie.
Nie mogła sobie pozwolić na utratę posady. Być może Crane już jej nie pamiętał,
jednak rozsądek nakazywał trzymanie się z dala od niego podczas przyjęcia. Nie powinna
mieć z tym trudności w tłumie zaproszonych. W końcu mało kto zwraca uwagę na damy do
towarzystwa.
Niewesołe rozmyślania przerwało jakieś poruszenie w ciemności pod balkonem.
Zmarszczyła czoło i wpatrzyła się w mroczną przestrzeń wokół wysokiego żywopłotu.
Jakiś cień wynurzył się z ciemności i przesunął w kierunku skąpanej w blasku
księżyca połaci trawnika. Wychyliwszy się, Emma dostrzegła sylwetkę przesuwającą się jak
duch w srebrzystej poświacie. Był to wysoki, szczupły, ciemnowłosy mężczyzna w czarnym
ubraniu.
Światło księżyca padło na jego surową twarz o wydatnych kościach policzkowych,
jednak Emma już wcześniej rozpoznała przybysza.
Edison Stokes. Wczoraj po południu akurat wracała ze spaceru, kiedy przyjechał do
zamku. Widziała, jak jego błyszczący faeton zajeżdża na dziedziniec. Lekki powóz
zaprzężony był we wspaniałe dobrane i starannie wyszkolone gniadosze.
Olbrzymie konie z niezwykłą precyzją reagowały na sygnały Stokesa. Ich ochocze
posłuszeństwo świadczyło o tym, że ich pan nie osiągnął go przez dyscyplinowanie zwierząt
bolesnymi smagnięciami bata.
Później Emma zauważyła, że inni goście przyglądają się Stokesowi z ukosa.
Wiedziała, że ich ciekawskie, nieco zalęknione spojrzenia biorą się stąd, że Stokes posiada
ogromny majątek i równie wielkie wpływy, co oznaczało zarazem, że może być przy tym
bardzo niebezpieczny.
Wszystko to sprawiało, że działał pobudzająco na umysły elity znudzonej kiszeniem
się we własnym sosie.
Cienie znów się poruszyły. Emma odważniej wychyliła się z balkonu i zauważyła, że
Stokes stawia nogę na parapecie otwartego okna. Było to bardzo dziwne. Był przecież
gościem w zamku i nie musiał wchodzić do niego w taki sposób.
Istniało tylko jedno wytłumaczenie takiego postępowania. Stokes wracał ze schadzki z
żoną któregoś z gości albo właśnie się na nią wybierał.
Nie miała podstaw, by źle oceniać tego człowieka, ale prawdę mówiąc, nie
spodziewała się po nim takiego zachowania. Poprzedniego wieczoru jej pracodawczyni, lady
Mayfield, przedstawiła ich sobie. Kiedy zgodnie z wymogami etykiety pochylił głowę nad jej
dłonią, ogarnęło ją przeczucie, że Edison Stokes nie jest kolejnym Chiltonem Crane'em,
zepsutym rozpustnikiem, od jakich roiło się w świecie, w którym się obracała.
Najwyraźniej się myliła. Cóż, ostatnio zdarzało jej się to często.
Z otwartego okna we wschodnim skrzydle zamku dobiegł ją radosny rechot -
mężczyźni w sali bilardowej musieli być już na dobrym rauszu. Z sali balowej dobiegały
dźwięki muzyki.
Pod balkonem Edison Stokes zniknął w cudzej komnacie.
Dopiero po dłuższej chwili Emma odwróciła się i powoli weszła do mrocznego
kamiennego korytarza. Pomyślała, że może spokojnie udać się do swojej sypialni. Lady
Mayfield, która uwielbiała szampana, zapewne była już podchmielona. Nawet nie zauważy,
że jej opłacona dama do towarzystwa jest tego wieczoru nieobecna.
Czyjś przytłumiony głos dochodzący od strony rzadko używanych tylnych schodów
sprawił, że Emma gwałtownie przystanęła na środku korytarza i nastawiła uszu. Rozległ się
miękki kobiecy śmiech, zawtórował mu sprośny pijacki rechot.
- Czy twoja służąca będzie na ciebie czekać? - wybełkotał Chilton Crane ze źle
skrywaną nadzieją.
Emma zesztywniała. Oto rozwiały się jej nadzieje. Na ścianie klatki schodowej
rozbłysło światło świecy. Za chwilę Chilton Crane i jego towarzyszka znajdą się w korytarzu.
Była w pułapce. Nawet gdyby się odwróciła i zaczęła uciekać, nie zdążyłaby na czas
dotrzeć do głównych schodów.
- Nie bądź śmieszny - odpowiedziała lady Miranda Ames. - Dałam jej wolne. Nie
miałam najmniejszej ochoty oglądać jej tutaj po powrocie.
- Nie trzeba było jej odsyłać - rzekł Chilton. - Myślę, że znaleźlibyśmy jakieś ciekawe
zajęcie dla tej smarkuli.
- Panie Crane, czyżby sugerował pan, że moja służąca mogłaby znaleźć się razem z
nami w łóżku? - wycedziła Miranda. - Jestem nieprzyjemnie zaskoczona.
- Cały urok życia polega na różnorodności, moja droga. A poza tym przekonałem się,
że kobiety, którym zależy na utrzymaniu posady, są bardzo chętne do wypełniania różnych
poleceń. Wprost wychodzą ze skóry, by dogodzić mężczyźnie.
- Obawiam się, że będziesz dzisiaj musiał poskromić swój apetyt. Nie mam
najmniejszego zamiaru dzielić się tobą ze służącą.
- W takim razie może rozejrzymy się wśród przedstawicielek wyższej klasy i
utworzymy miły tercet. Zauważyłem, że lady Mayfield ma damę do towarzystwa. Może
przywołalibyśmy ją do twojej sypialni pod jakimś pretekstem...
- Towarzyszkę lady Mayfield? Chyba nie masz na myśli panny Greyson? - Miranda
była szczerze wzburzona. - Nawet mi nie mów, że miałbyś ochotę uwieść tę mimozę w
okularach i cudacznych kapelusikach. Poza tym ma okropne rude włosy. Nie chce mi się
wierzyć, że jesteś do tego stopnia pozbawiony gustu.
- Często się okazuje, że nieciekawy strój maskuje duży temperament. - Chilton zrobił
pauzę. - A powracając do damy do towarzystwa lady Mayfield...
- Czy możemy zmienić temat?
- Jest w niej coś dziwnie znajomego - powiedział z namysłem Chilton. - Zastanawiam
się, czy już jej gdzieś nie spotkałem.
Emma poczuła gwałtowny skurcz żołądka. Miała nadzieję, że Crane nie jej rozpoznał,
kiedy musiała przejść obok niego, uciekając z sali koncertowej; rzucił na nią wtedy tylko
przelotne spojrzenie.
Pocieszała się tym, że mężczyźni tacy jak Crane, którzy uwielbiają molestować
nieszczęsne służące gospodarzy, guwernantki i damy do towarzystwa, nie zapamiętywali
wyglądu swych ofiar. Poza tym jej włosy miały teraz zupełnie inny kolor.
Obawiając się, że poprzednia pracodawczyni, która zwolniła ją za niesubordynację,
mogła ostrzec znajomych przed zuchwałą rudowłosą damą do towarzystwa, Emma podczas
krótkiego okresu zatrudnienia w Ralston Manor nosiła ciemną perukę.
- Zapomnij o tej dziewczynie - nakazała Miranda. - To straszna nudziara. Jestem
pewna, że dostarczę ci dużo ciekawszych wrażeń niż ona.
- Oczywiście, moja droga. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. - W głosie
Chiltona pobrzmiewała jednak nuta rozczarowania.
Emma cofnęła się o krok. Musiała natychmiast podjąć decyzję.
Nie mogła stać i czekać, aż Miranda i Crane pojawią się i ją zobaczą.
Obejrzała się przez ramię. Jedynym źródłem światła w ciemnym korytarzu był kinkiet
na ścianie. Ciężkie drewniane drzwi osadzone głęboko w kamiennych framugach prowadziły
do sypialni.
Gwałtownie odwróciła się, uniosła spódnicę i pobiegła przed siebie. Zamierzała
schować się w jednym z pokoi. Zamek był pełen gości i wszystkie pomieszczenia na piętrze
były zajęte, ale o tej porze nie powinna w nich nikogo zastać. Nie było jeszcze późno; goście
wciąż przebywali na dole, zajęci tańcem i flirtowaniem.
Przystanęła przed drzwiami i chwyciła za gałkę.
Były zamknięte.
Serce zamarło jej w piersi. Podbiegła do następnych drzwi - te również nie chciały
ustąpić.
Ogarnięta przerażeniem, podeszła do kolejnego wejścia, pokręciła gałką i westchnęła z
ulgą, gdy ta poruszyła się z łatwością.
Wśliznęła się do pokoju, bezszelestnie zamknęła za sobą drzwi i się rozejrzała się. W
jasnym świetle księżyca dostrzegła ciężkie zasłony ogromnego łoża z baldachimem. Na
taborecie leżały ręczniki, Blat toaletki zajmowały niezliczone flakoniki. Na łóżku zauważyła
kobiecą nocną koszulę, ozdobioną koronką.
Zamierzała zaczekać tu, aż Chilton i Miranda znikną w którejś z pozostałych sypialni,
by potem uciec tylnymi schodami.
Odwróciła się i przyłożyła ucho do drzwi, nasłuchując coraz wyraźniejszego odgłosu
kroków w korytarzu. Nagle zdrętwiała z przerażenia. Co będzie, jeśli się okaże, że weszła do
sypialni Mirandy?
Nadchodzący przystanęli właśnie przed drzwiami.
- To tutaj, Chiltonie. - Ciężkie drzwi tłumiły głos kobiety. - Zaraz znajdę klucz.
Emma cofnęła się, przejęta zgrozą. Miała tylko parę sekund na podjęcie decyzji.
Miranda myślała, że drzwi jej pokoju są zamknięte. Zapewne przeszukiwała teraz zawartość
torebki, szukając klucza. Emma gorączkowo przeczesywała wzrokiem pokój. Pod łóżkiem nie
było miejsca, jako że umieszczono tam kufry podróżne. Pozostawała jedynie okazała szafa.
Pobiegła w jej stronę, zadowolona, że miękkie wieczorowe pantofelki z koźlęcej skóry
pozwalają jej bezszelestnie przemierzyć dywan.
Po drugiej stronie drzwi rozległ się pijacki śmiech Crane'a. Emma usłyszała ciche
brzęknięcie metalu o posadzkę.
- Widzisz, co zrobiłeś? - zwróciła się do niego z pretensją Miranda. - Upuściłam klucz.
- Wybacz - wybełkotał Chilton.
Emma otworzyła masywną szafę i przepchnęła się do środka przez gąszcz ubrań, po
czym przyciągnęła drzwi.
Znalazła się w całkowitej ciemności i nagle poczuła, że otacza ją silne męskie ramię.
Otworzyła usta do krzyku, lecz mężczyzna natychmiast zakrył je dłonią. Została gwałtownie
przyciągnięta do silnego męskiego torsu.
Ogarnięta panicznym strachem, pomyślała, że groźba rozpoznania jej przez Crane'a
była niczym w porównaniu z obecną sytuacją. Nic dziwnego, że drzwi do sypialni były
otwarte. Ktoś wszedł tu przed nią.
- Proszę nic nie mówić, panno Greyson - wyszeptał jej do ucha Edison Stokes. - Bo
inaczej oboje będziemy się musieli gęsto tłumaczyć.
Rozpoznał ją, kiedy uchyliła drzwi szafy. Ze swego ukrycia za stylowym strojem
podróżnym Edison dostrzegł blask światła odbijający się w złotych okularach.
Mimo niecodziennych okoliczności, doznał dziwnego uczucia zadowolenia.
Potwierdziło się to, że nie mylił się co do pozornie nieefektownej damy do towarzystwa lady
Mayfield. Już w chwili, kiedy został jej przedstawiony, zdał sobie sprawę, że nie ma ona ani
jednej cechy, jakiej należałoby się spodziewać po kobiecie, która podjęła się takiego zajęcia.
Zachowywała się wprawdzie bardzo skromnie i powściągliwie, ale w jej bystrych zielonych
oczach nie było ani cienia pokory. Dostrzegł w nich zdecydowanie, temperament i
inteligencję.
Pomyślał wtedy, że ma przed sobą osobę niezwykle intrygującą, a na dodatek bardzo
atrakcyjną, choć robiła, co tylko mogła, by ukryć ten fakt za parą okularów i niemodną suknią
z tkaniny, która wyglądała na kilkakrotnie farbowaną.
Teraz dowiedział się, że młoda dama zabawia się ukrywaniem w szafach stojących w
cudzych sypialniach. Zaintrygowało go tu odkrycie.
Poruszyła się niespokojnie. Nagle zdał sobie sprawę, że dotyka ramieniem jej
twardych, krągłych piersi. Otaczający ją delikatny zapach ziół uzmysłowił mu, jak niewielka
jest ich kryjówka.
Najwyraźniej Emma go rozpoznała, trochę się uspokoiła i przestała z nim walczyć.
Powoli odsunął dłoń od jej ust. Nie wydała żadnego dźwięku. Bez wątpienia podobnie jak on
była zainteresowana tym, by nikt ich nie znalazł. Przez chwilę zastanawiał się, czy
przypadkiem nie dzieli swej kryjówki ze złodziejką klejnotów.
- Chiltonie, uspokój się. - W głosie Mirandy nie słychać już było rozbawienia. -
Zniszczysz mi suknię. Proszę, przestań, przecież nie ma pośpiechu. Chcę zapalić świecę.
- Moja złota, wyzwalasz we mnie takie namiętności, że nie mogę się opanować.
- Mógłbyś przynajmniej zdjąć koszulę i krawat. - Miranda była wyraźnie poirytowana.
- Nie jestem jakąś chutliwą pokojówką czy mdłą damą do towarzystwa, żebyś brał mnie na
stojąco.
Edison poczuł, że Emma drży. Delikatnie pogładził jej dłoń; była zaciśnięta w pięść.
Zastanowiło go, czy dziewczyna odczuwa wściekłość, czy strach.
- Ale mój kamerdyner strasznie się natrudził, żeby związać go w ten misterny węzeł -
jęknął Chilton. - To antigue fountain, zgodnie z wymogami najnowszej mody.
- Zdejmę ci ten krawat i zawiążę, kiedy będziesz wychodził - obiecała cicho
udobruchana nieco Miranda. - Zawsze marzyłam o tym, by odgrywać rolę kamerdynera przy
tak wspaniałym mężczyźnie jak ty.
- Naprawdę? - Chilton był najwyraźniej mile połechtany komplementem. - No dobrze,
skoro tak nalegasz.., Ale proszę, pośpiesz się. Dobrze wiesz, że nie mamy dla siebie całej
nocy.
- Jak najbardziej mamy, mój panie. Przynajmniej tak to wygląda z mojego punktu
widzenia.
Usłyszeli cichy szelest ubrań. Miranda wyszeptała coś niemal bezgłośnie; Chilton
jęknął, a jego oddech stał się chrapliwy.
- Ależ jesteś dziś gwałtowny - powiedziała Miranda; nie sprawiała wrażenia
zachwyconej. - Mam nadzieję, że nie będziesz się za bardzo śpieszył. Nie lubię mężczyzn,
którzy nie czekają, aż kobieta przeżyje rozkosz.
- Łóżko - wychrypiał błagalnym głosem Chilton. - Chodźmy do łóżka. Przecież nie
przyszedłem tu na towarzyskie rozmowy, dobrze o tym wiesz.
- Pozwól, że zdejmę ci koszulę. Uwielbiam widok nagiego męskiego torsu.
- Sam zdejmę tę cholerną koszulę. - Nastąpiła krótka pauza. - Lepiej zajmij się... tym,
kochana.
- Do diabła, Chilton, tego już za wiele. Puść mnie. Nie jestem tanią dziwką w Covent
Garden. Nie dotykaj mnie. Rozmyśliłam się.
- Mirando...
Chilton gwałtownie urwał, stęknął, a zaraz potem wydał gardłowy okrzyk.
- Cholera! - zaklął w końcu. - Zobacz, co się przez ciebie stało.
- Zabrudziłeś mi pościel - rzekła z pogardą Miranda. - Przywiozłam ją z Londynu, bo
lubię prześcieradła w najlepszym gatunku, a ty mi to zrobiłeś.
- Mirando...
- Zaczynam rozumieć, dlaczego wolisz kobiety z gminu, które nie stawiają
kochankom żadnych wymagań. Zachowujesz się jak siedemnastolatek, który właśnie dopadł
swojej pierwszej kobiety.
- To była twoja wina - wymamrotał Chilton.
- Proszę, wyjdź. Jeśli zostaniesz tu dłużej, chyba umrę z nudów. Na szczęście zostało
jeszcze wystarczająco wiele czasu, żebym znalazła sobie zręczniejszego towarzysza na resztę
nocy.
- Ależ...
- Powiedziałam: wyjdź. - Miranda podniosła głos w przystępie wściekłości. - Jestem
damą i zasługuję na lepsze traktowanie. Jeśli chcesz się zabawić, znajdź sobie jakąś
pokojówkę albo tę niemrawą towarzyszkę lady Mayfield. Zważywszy na to, jak żałosne są
twoje umiejętności, chyba tylko one mogą się tobą zainteresować.
- Myślę, że zastosuję się do twojej rady - odparował Chilton. Jestem pewien, że panna
Greyson zabawi mnie znacznie lepiej niż ty.
Emma wzdrygnęła się z obrzydzeniem.
- Nie wątpię - wypaliła Miranda. - Wynoś się.
- Kiedyś miałem małe starcie z damą do towarzystwa w Ralston Manor. - Chilton
nagle sposępniał. - Wstrętna mała dziwka, zupełnie nie wyczuła, kiedy należy zaprzestać
walki.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że biedaczka naprawdę nie miała ochoty zapoznać
się z twoimi mistrzowskimi technikami miłosnymi?
- Spotkała ją za to zasłużona kara. - Chilton najwyraźniej nie wyczuwał sarkazmu w
głosie Mirandy. - Lady Ralston zastała nas razem w schowku na bieliznę i natychmiast
zwolniła idiotkę ze służby.
- Nie mam najmniejszego zamiaru wysłuchiwać opowieści o twoich podbojach w
gronie płatnych dam do towarzystwa - oznajmiła lodowatym tonem Miranda, która zdążyła
się już opanować.
- Oczywiście, nie dostała żadnych referencji - dodał Chilton z mściwą satysfakcją w
głosie. - Wątpię, czy kiedykolwiek uda się jej znaleźć jakąś posadę. Pewnie głoduje w jakimś
przytułku.
Emma trzęsła się na całym ciele, mając gardło ściśnięte równie mocno jak pięści.
Edison znów zaczął się zastanawiać, czy to ze strachu, czy ze złości. Coś mówiło mu, że to
jednak złość. Bał się, że lada chwila dziewczyna może otworzyć drzwi i stawić czoło
Crane'owi. To mogłoby się nawet okazać zabawne, ale nie zamierzał do tego dopuścić. Taki
krok sprowadziłby na nią nieszczęście, a przy tym jego plany ległyby w gruzach.
Mocniej przycisnął do siebie Emmę, starając się przekazać jej w ten sposób nieme
ostrzeżenie. Chyba go zrozumiała; w każdym razie nie próbowała wydostać się z szafy.
- Jeśli natychmiast stąd nie wyjdziesz, Chiltonie, zawołam lokaja - zagroziła Miranda.
- Jestem pewna, że wyrzuci cię stąd bez większego wysiłku.
- Nie musisz wzywać tego tępego brutala - odezwał się Crane. - Już wychodzę.
Rozległ się odgłos kroków, drzwi otworzyły się i zamknęły.
- Wstrętny niegodziwiec. - Miranda westchnęła z obrzydzeniem. - Przecież jestem
damą i nie mam zamiaru zadowalać się byle czym.
Znów usłyszeli kroki, tym razem cichsze. Miranda podeszła do toaletki. Edison miał
nadzieję, że nie będzie potrzebowała jakichś ubrań z szafy.
Rozpoznali stuknięcie grzebienia o drewniany blat, odgłos odkorkowywanej i
zamykanej buteleczki, po czym dobiegł ich szelest drogich jedwabnych halek. I znów
rozległy się kroki.
Drzwi sypialni otworzyły się jeszcze raz. Kiedy się zamknęły, Edison zyskał pewność,
że zostali z Emmą sami.
- Panno Greyson - powiedział. - Myślę, że po tak niezwykłym doświadczeniu
powinniśmy pogłębić naszą znajomość. Proponuję, żebyśmy znaleźli odpowiedniejsze
miejsce na rozmowę.
- Niech to wszyscy diabli! - zaklęła Emma.
- Jestem podobnego zdania.
3
Łajdak. - Kiedy parę minut później znaleźli się w ciemnym ogrodzie, Emma wciąż
kipiała z oburzenia. - Ohydny, obleśny, wstrętny, mały łajdak.
- Prawdę mówiąc, czasami niezupełnie bez powodu uważano mnie za łajdaka -
przyznał Edison. - Ale niewiele osób miało odwagę powiedzieć mi to otwarcie.
Przerażona Emma przystanęła obok kosztownie przystrzyżonego żywopłotu.
- Nie miałam na myśli...
- A poza tym jeszcze nikt nie nazwał mnie „małym łajdakiem". Miał rację. Emma
pomyślała, że nie ma w nim nic małego. Był wysoki i otaczała go aura męskiej elegancji,
której niejeden musiał mu zazdrościć. Patrzono na niego tak, jak patrzy się na ogromnego
dzikiego kota.
- Miałam na myśli Chiltona Crane'a, nie pana.
- Miło mi to słyszeć.
- Po południu, kiedy zorientowałam się, że Crane jest gościem w zamku, rozmawiałam
z panią Gatten, tutejszą ochmistrzynią. Ostrzegłam ją, żeby nie posyłała do jego pokoju
młodych służących. Poradziłam jej też, żeby kobiety pracowały parami.
Całkowicie zgadzam się z pani oceną Chiltona Crane'a - rzekł Edison. - Z pani reakcji
wnioskuję, że to pani była tą nieszczęsną damą do towarzystwa w Ralston Manor, która
znalazła się z Chiltonem w schowku na bieliznę?
Nie odpowiedziała, nie było takiej potrzeby. Edison dobrze wiedział, że strzał był
celny.
Emma wsunęła się w gąszcz ogrodu. Bardziej czuła, niż słyszała, że idzie za nią.
Ogrody Ware Castle w ciągu dnia nie przedstawiały się najlepiej, a nocą potężne
żywopłoty, nie przystrzyżone krzewy i nadmiernie wybujała winna latorośl przywodziły na
myśl złowrogą dżunglę. W chaszczach skąpanych w srebrzystej księżycowej poświacie
niepokojąco igrały światłocienie. Dziwny poblask zmienił twarz Edisona w ponurą maskę z
błyszczącymi oczami.
Boże, pomyślała Emma. On już wie, co zaszło w Ralston Manor, dlaczego została
zwolniona, wszystkiego się domyślił. Będzie musiała coś zrobić, inaczej będzie zgubiona. Nie
mogła przecież znów stracić posady, dopóki nie opracuje planu wydźwignięcia się z
finansowego kryzysu, który dotknął jej i siostry.
Spadło na nią tyle problemów, że miała ochotę krzyczeć w bezsilnej złości. Zmusiła
się jednak do opanowania. Wyjaśnianie wszystkiego Edisonowi nie miało żadnego sensu. I
tak tam, gdzie chodzi o kobiecą reputację, wszyscy wolą wierzyć w najgorszą wersję
wydarzeń.
Nawet gdyby udało jej się przedstawić incydent w Ralston Manor w nieco innym
świetle, wciąż pozostawała kwestia tego, że ukryła się w szafie Mirandy.
Na jej korzyść przemawiało jedynie to, że nie była tam sama. Ta myśl ją pokrzepiła.
Bez wątpienia również Edison Stokes miałby kłopoty z wyjaśnieniem, co robił w cudzej
sypialni.
- Podziwiam pani opanowanie, panno Greyson - odezwał się uprzejmie Edison.
Obejrzała się przez ramię i zdumiała. Zdawała sobie sprawę, że po wyjściu z szafy jej
strój jest w nieładzie. Miała przekrzywiony czepek, spod którego wymknęły się niesforne
kosmyki; czuła je na twarzy, Jej suknia była pomięta tam, gdzie przyciskał ją swym udem.
Lecz Edison prezentował swą charakterystyczną dla niego, nienaganną elegancję. Nie miał
nawet zmierzwionych włosów, frak nie był ani trochę pognieciony, krawat wydawał się
zawiązany przed chwilą. Emma pomyślała, że to wręcz nieuczciwe.
Wspomnienie wymuszonej bliskości w szafie sprawiło, że poczuła ciarki biegnące
wzdłuż kręgosłupa.
- Opanowanie? - zdziwiła się.
- Przecież musiało panią kusić, żeby wyskoczyć z szafy i uderzyć Crane'a w tę jego
tępą łepetynę.
Zarumieniła się i odwróciła wzrok. Nie ufała zagadkowemu uśmiechowi Edisona. Nie
wiedziała też, co myśleć o jego nazbyt gładkim tonie.
- Ma pan rację. Trudno było mi się powstrzymać.
- Tak czy owak, jestem zadowolony, że została pani w szafie. W przeciwnym razie
wszystko bardzo by się skomplikowało.
- To prawda. - Popatrzyła na potężną kaskadę winorośli. W świetle księżyca
wyglądała jak plątanina węży, pełznących przez wysypaną żwirem ścieżkę. Zadrżała. -
Znaleźlibyśmy się w bardzo niezręcznym położeniu.
- A co pani robiła w sypialni lady Ames, panno Greyson? Westchnęła.
- Czy to nie jest oczywiste? Usłyszałam Crane'a i lady Ames wchodzących tylnymi
schodami. Byłam zdecydowana za wszelką cenę uniknąć spotkania, więc weszłam do
pierwszej otwartej sypialni, która, jak się okazało, została przydzielona lady Ames.
- Rozumiem. - Nie wydawał się jednak całkiem przekonany. Emma zatrzymała się
gwałtownie.
- A pan? Czy byłby mi pan łaskaw powiedzieć, dlaczego schował się w szafie?
- Szukałem czegoś, co zostało skradzione moim przyjaciołom - odparł pozornie
obojętnym tonem. - Otrzymałem wiadomość, z której wynikało, że ten przedmiot może być w
Ware Castle.
- Bzdura. - Emma popatrzyła na niego kpiąco. - Niech się panu nie wydaje, że uda się
panu mnie zwieść taką bajeczką. Lady Ames jest bogata jak Krezus i nie musi kraść.
- Pozory często mylą, Ale, rzeczywiście, nie podejrzewam lady Ames.
- W takim razie dlaczego znalazł się pan w jej pokoju? Kilka minut wcześniej
widziałam, jak wchodził pan do zamku przez okno.
Uniósł brwi.
- Naprawdę? Jest pani bardzo spostrzegawcza. Myślałem, że nikt mnie nie widział, a
uchodziłem za dobrego konspiratora. Cóż, widać wyszedłem z wprawy. - Urwał. - Zresztą
mniejsza o to. A jeśli chodzi o moją obecność w sypialni lady Ames, to istnieje jedno proste
wyjaśnienie. Chciałem uniknąć spotkania z panią.
- Ze mną?
- Kiedy wszedłem na piętro, zauważyłem, że ktoś stoi na balkonie, i pomyślałem, że ta
osoba na pewno mnie zobaczy, kiedy tylko wycofa się na korytarz. Otworzyłem więc
wytrychem drzwi jednej z sypialni i wszedłem do środka. Chciałem tam zaczekać, aż
przejdzie pani przez korytarz, a potem kontynuować poszukiwania.
- Ależ to jest skomplikowane. - Emma złożyła ręce na piersiach. - Mimo wszystko
winna jestem panu podziękowanie.
- Dlaczego? Wzruszyła ramionami.
- Gdyby nie włamał się pan do sypialni lady Ames, nie byłabym w stanie otworzyć
drzwi i nie miałabym gdzie się schować.
- Zawsze z radością pomagam uroczym damom.
- Hmm. - Emma przyglądała mu się uważnie. - Czuję, że nie zechce mi pan
powiedzieć, czego konkretnie pan szukał?
- Niestety, nie mogę tego wyjawić. To sprawa osobista.
Od razu byłam tego pewna, pomyślała Emma. O cokolwiek chodziło, jedno bardzo
szybko stało się oczywiste: Edison Stokes miął do ukrycia równie wiele jak ona.
- Pańska wersja wydarzeń jest niezwykle... ciekawa, panie Stokes.
Uśmiechnął się nieznacznie.
- A pani musi bardzo uważać, chyba się nie mylę, panno Greyson?
Zawahała się, ale w końcu pokiwała głową.
- Tak. Będę z panem szczera. Nie mogę sobie pozwolić na utratę posady damy do
towarzystwa lady Mayfield.
- A myśli pani, że jest to prawdopodobne? - zapytał z powątpiewaniem Edison. -
Mimo ogromnego majątku i znaczącej pozycji towarzyskiej, lady Mayfield sprawia na mnie
wrażenie rozsądnej osoby.
- Tak czy owak, nie mam ochoty wystawiać jej na próbę. Jest mi bardzo życzliwa.
Miałam dużo szczęścia, że to nieco ekscentryczna dama. Dzięki temu łatwiej wybacza mi
różne drobne potknięcia, które bardzo drażniły poprzednie chlebodawczynie. Ale...
- Drobne potknięcia? Emma odchrząknęła.
- W ciągu kilku ostatnich miesięcy trzykrotnie traciłam posadę. Jak pan słyszał, raz
zdarzyło się to z powodu Chiltona Crane'a. Ale dwukrotnie zwalniano mnie dlatego, że nie
byłam w stanie powstrzymać się od wyrażania swojej opinii.
- Rozumiem.
- Letty jest bardzo wyrozumiała.
- Letty? Aha, ma pani na myśli lady Mayfield.
- Nalega, żebym zwracała się do niej po imieniu. Jak już wspomniałam, jest
ekscentryczką, ale to wcale nie znaczy, że mnie nie zwolni, jeśli moja reputacja zostanie
zrujnowana. Gdyby postąpiła inaczej, ośmieszyłaby się w towarzystwie.
- Tak... - Edison zamyślił się na chwilę. - Cóż, panno Greyson, wygląda na to, że
oboje mamy poważne powody do zachowania dyskrecji na temat naszych spraw osobistych.
- Otóż to. - Poczuła pewną ulgę. - Czy w związku z tym mogę mieć nadzieję, że
nikomu nie powie pan o tym, co się zdarzyło w Ralston Manor, jeśli obiecam, że z nikim nie
podzielę się wiadomością, iż przybył pan do Ware Castle, żeby przeszukać pokoje gości?
- Jak najbardziej. Czy mam rozumieć, że zawarliśmy dżentelmeńską umowę, panno
Greyson?
- Prawdę mówiąc - zaczęła Emma znacznie już weselszym tonem - jest to umowa
między dżentelmenem a damą.
- Proszę mi wybaczyć. - Pochylił głowę z uszanowaniem, - Oczywiście, że jest to
umowa między damą a dżentelmenem. Proszę mi powiedzieć, czy kwestia równouprawnienia
jest dla pani tak istotna dlatego, że czytała pani traktaty Mary Wollstonecraft i jej podobnych?
- Oczywiście czytałam W obronie praw kobiet Wollstonecraft. - Emma dumnie uniosła
podbródek. - Uważam, że autorka ma wiele racji i wykazuje zdrowy rozsądek.
- Nie będę się z panią spierał - odpowiedział łagodnym tonem.
- Każda kobieta, która czuje się bardzo samotna w świecie, docenia poglądy Mary
Wollstonecraft na temat znaczenia wykształcenia i równouprawnienia - dodała Emma.
- Czy właśnie takie jest pani położenie, panno Greyson? Jest pani sama na świecie?
Emma zorientowała się, że rozmowa staje się nagle bardzo osobista. Ale skoro byli tak
blisko siebie w szafie lady Ames... Miała nadzieję, że nie będzie się czerwienić na samą myśl
o dotyku mocnego, ciepłego ciała Edisona Stokesa.
- Niezupełnie - powiedziała. - Na szczęście mam młodszą siostrę. Daphne uczęszcza
do szkoły pani Osgood dla młodych dam w Devon.
- Aha.
- Niestety, pod koniec miesiąca trzeba będzie uiścić opłatę za szkołę za następny
kwartał. W żadnym razie nie mogę stracić tej posady.
Zamyślił się.
- Panno Greyson, proszę mi zdradzić, czy nie ma pani żadnych innych źródeł
utrzymania?
- W tej chwili żadnych. - Zmrużyła oczy. - Ale taka sytuacja nie będzie trwać
wiecznie. Dwa miesiące temu nie udało mi się zdobyć pewnej sumy, tak jak to sobie
zaplanowałam, ale mam nadzieję, że lada dzień ziszczą się moje plany.
- A jeśli tak się nie stanie?
- Pomyślę o innych sposobach zdobycia pieniędzy.
- Nie wątpiłem w to ani przez chwilę, panno Greyson. - Mimo rozbawienia, w głosie
Edisona pobrzmiewała nuta szacunku. - Nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, że
jest pani osobą o silnej woli i harcie ducha. Czy wolno mi zapytać, co się stało z pani
krewnymi?
- Moi rodzice zmarli, kiedy Daphne i ja byłyśmy jeszcze bardzo małe. Wychowała nas
babka. Była bardzo wykształconą kobietą. To dzięki niej czytałam dzieła Mary Wollstonecraft
i innych. Ale babcia umarła kilka miesięcy temu. Nie zostawiła pieniędzy. Pozostał jedynie
dom.
- A co się z nim stało?
Emma zamrugała, zaskoczona śmiałością, z jaką Edison Stokes wypytuje ją o
najistotniejsze sprawy. Przypomniała sobie jednak, co mówili o nim goście. Podobno
doskonale wiodło mu się w interesach; najwyraźniej miał do tego smykałkę.
- Aha. Dom. - W jej uśmiechu nie było wesołości. - Dotknął pan istoty problemu.
- A powie mi pani, co się z nim stało?
- Tak. Ale na pewno już się pan domyślił, jaka będzie odpowiedź. - Zmusiła się do
opanowania. - Był wszystkim, co ja i Daphne posiadałyśmy. Dom i przylegająca doń
niewielka farma miały zapewnić nam utrzymanie.
- Domyślam się, że coś się stało? Emma wpiła paznokcie w skórę.
- Sprzedałam ten dom, panie Stokes. Zostawiłam parę funtów, za które opłaciłam
pokój i utrzymanie Daphne w szkole pani Osgood, a całą resztę zainwestowałam w bardzo
nieprzemyślany sposób.
- Zainwestowała pani?
- Tak. - Zacisnęła szczęki. - Kierowałam się przeczuciem. Zazwyczaj intuicja mnie nie
zawodzi, ale z każdym dniem staje się coraz bardziej oczywiste, że tym razem popełniłam
poważny błąd.
Zapanowało milczenie.
- Innymi słowy - odezwał się w końcu Edison - straciła pani dom.
- Niekoniecznie. Wciąż mam nadzieję... - Urwała. - Potrzeba mi tylko czasu i odrobiny
szczęścia.
- Już dawno doszedłem do wniosku, że łut szczęścia jest bardzo niepewną podstawą
naszych planów - skomentował jej wypowiedź intrygującym, pozbawionym modulacji
głosem.
Emma spochmurniała, żałując, że pod wpływem dziwnego impulsu zdecydowała się
temu mężczyźnie tak wiele wyznać.
- Nie chciałabym wysłuchiwać teraz pouczeń. Człowiekowi o pańskiej pozycji i
statusie majątkowym łatwo jest wypowiadać się lekceważąco o ludziach, którzy liczą na
szczęśliwy traf, ale niektórym z nas nie pozostaje nic innego.
- Pani duma przypomina mi moją - powiedział łagodnym tonem. - Proszę mi wierzyć,
naprawdę wiem, co to znaczy być samotnym i bez pensa przy duszy.
Zaśmiała się z niedowierzaniem.
- Chce mi pan przez to powiedzieć, że był pan kiedyś ubogi, panie Stokes? Bardzo
trudno będzie mi w to uwierzyć.
- Panno Greyson, moja matka była guwernantką, zwolnioną z pracy bez referencji po
tym, jak jeden z gości uwiódł ją i zaszła w ciążę. Kiedy mój rozpustny ojciec dowiedział się,
że matka spodziewa się dziecka, natychmiast ją opuścił.
Emma była wstrząśnięta tym wyznaniem. To otwierała, to zamykała usta.
- Bardzo mi przykro. Nie wiedziałam.,.
- Widzi więc pani, że dobrze rozumiem pani sytuację. Na szczęście moja matka
uniknęła przytułku. Zamieszkała z ciotką staruszką w Northumberlandzie. Ciotka niedługo
potem umarła, zostawiając sumę, która pozwoliła nam przetrwać. Poza tym babka ze strony
ojca czasami przysyłała nam jakieś pieniądze.
- To miły gest.
- Nikt spośród tych, którzy ją znają - mówił głosem nie wyrażającym emocji - nie
określiłby lady Exbridge jako miłej osoby. Przysyłała pieniądze, ponieważ uważała, że to jej
powinność.
Moja matka i ja byliśmy dla niej zawadą, ale ta kobieta ma silne poczucie obowiązku.
- Panie Stokes, nie wiem już, co powiedzieć.
- Nie trzeba żadnych słów. - Lekceważąco machnął ręką. - Matka zmarła na zapalenie
płuc, kiedy miałem siedemnaście lat. Wydaje mi się, że nigdy nie straciła nadziei, że któregoś
dnia mój ojciec dojdzie do wniosku, że jednak ją kocha, i będzie chciał uznać nieślubnego
syna.
Pozornie beztroski ton jego głosu nie był w stanie ukryć goryczy. Nieszczęsna matka
nie była jedyną osobą, która miała nadzieję, że pewnego dnia rozpustnik przybędzie, by zająć
się potomkiem, pomyślała Emma.
Zdała sobie sprawę, że Edisonowi udało się stłumić płonący w nim gniew, lecz choć
czas uleczył starą ranę, nigdy nie przestanie go ona boleć.
- A czy... czy spotkał pan kiedyś ojca? Edison obnażył białe zęby w wilczym
uśmiechu.
- Odwiedził mnie parę razy po tym, jak jego żona i potomek umarli przy porodzie.
Nigdy nie staliśmy się sobie bliscy. Umarł, kiedy miałem dziewiętnaście lat. Byłem wtedy za
granicą.
- Bardzo mi przykro.
- Myślę, że wyczerpaliśmy ten temat, panno Greyson. Przeszłość nie ma już żadnego
znaczenia. Wspomniałem o tym wszystkim tylko dlatego, by zapewnić panią, że dobrze
rozumiem jej położenie. Teraz liczy się tylko to, że zawarliśmy pakt co do tego, że będziemy
strzec naszych tajemnic. Ufam, że wypełni pani swoje zobowiązania.
- Ma pan na to moje słowo. A teraz proszę mi wybaczyć, ale chciałabym wrócić do
domu. Nie powinnam być widziana w ogrodzie ani z panem, ani z żadnym innym mężczyzną.
- To zrozumiałe. Chodzi o pani cześć. Emma westchnęła.
- Strasznie dużo kłopotu z tą koniecznością dbania o reputację, ale w mojej sytuacji
jest to niezmiernie istotne.
Kiedy go mijała, delikatnym, lecz zdecydowanym gestem położył dłoń na jej
ramieniu.
- Chciałbym zadać pani jeszcze jedno pytanie, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu.
Popatrzyła na niego zdziwiona.
- Jakie?
- Co pani zrobi, jeśli Chilton panią rozpozna? Emma zadrżała.
- Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Kiedy pracowałam w Ralston Manor, nosiłam
perukę i nie miałam okularów.
- A jeżeli rozpozna pani twarz? Dziewczyna dumnie uniosła podbródek.
- Coś wymyślę. Na pewno przyjdzie mi coś do głowy. - Pomyślała, że po raz pierwszy
uśmiechnął się szczerze.
- Nie wątpię. Coś mi mówi, że pomimo obecnej sytuacji finansowej, nigdy nie brakuje
pani środków i możliwości, panno Greyson. Proszę się nie obawiać. Zachowam pani sekrety
dla siebie.
- A ja pańskie. Dobranoc, panie Stokes. Życzę panu szczęścia w poszukiwaniach.
- Dziękuję, panno Greyson - rzekł niespodziewanie oficjalnym tonem. - Życzę
szczęścia w pani działaniach, zmierzających do odzyskania pieniędzy.
Uważnie przyjrzała się jego twarzy. Uznała, że ma przed sobą dziwnego, a być może,
w pewnych okolicznościach nawet niebezpiecznego człowieka. Lecz przeczucie mówiło jej,
że może polegać na jego słowie.
Pozostawało pytanie, czy może polegać na swoim przeczuciu.
4
Do diabła, Emmo, gdzie się podziała moja mikstura? Okropnie boli mnie głowa. -
Lady Mayfleld wsparła się o poduszki i spojrzała na tacę z czekoladą, którą przed chwilą
wniosła służąca. - Chyba wypiłam za dużo tego francuskiego szampana. Dzisiaj będę ostroż-
niejsza.
Wątpię, pomyślała Emma, podając chlebodawczyni butelkę mikstury. Letty nie znała
umiaru, jeśli chodzi o picie szampana.
- Proszę.
Lekko zamglony wzrok lady Mayfleld padł na butelkę w ręku Emmy. Ochoczo ją
chwyciła.
- Znalazła się, dzięki Bogu. Nie wiem, co bym zrobiła bez mojej mikstury. Działa
cuda.
Emma przypuszczała, że w butelce jest spora dawka dżinu zmieszanego z innymi
mocnymi składnikami, nie zamierzała jednak okazywać nadmiernej ciekawości. W ciągu
kilku ostatnich tygodni bardzo polubiła nową chlebodawczynię. Zaczęła nawet postrzegać
lady Mayfleld jako źródło inspiracji. Ona także była kiedyś pozbawiona środków do życia.
W dzieciństwie nazywała się Letty Piggins i była córką zubożałego farmera z
Yorkshire. Lubiła wspominać, jak przed laty, przybywając do Londynu, miała w posagu
jedynie dziewictwo i wspaniały biust.
Mądrze rozporządziłam tym majątkiem, dziewczyno, i popatrz, jak daleko zaszłam.
Niech moja historia posłuży ci za przykład.
Emma dowiedziała się, że Letty, ze swoimi zaletami wyeksponowanymi w sukni z
głębokim dekoltem, przyciągnęła wzrok sędziwego lorda Mayfielda. Musieli mieć specjalne
zezwolenie na zawarcie związku małżeńskiego. Lord zmarł trzy miesiące później, zostawiając
młodej żonie tytuł i ogromny majątek.
Lecz podziw Emmy dla nowej chlebodawczyni nie wynikał z faktu, że udało jej się
złapać bogatego męża. Imponowało jej to, że lady Mayfield przez ostatnich trzydzieści lat
czyniła mądre inwestycje, tym razem posługując się pieniędzmi, nie zaś walorami ciała, i
udało jej się trzykrotnie pomnożyć fortunę pozostawioną przez męża.
Tak, zdecydowanie powinnam pójść za jej przykładem, myślała Emma.
Letty nalała sporą dawkę mikstury do kubka i szybko ją wypiła, nieznacznie czknęła,
po czym westchnęła z zadowoleniem.
- Powinno pomóc. Dziękuję ci, moja droga. - Oddała butelkę Emmie. - Miej ją jutro
pod ręką, dobrze? Czuję, że znów będzie mi potrzebna. A teraz powiedz mi, jakie to
wspaniałe, zdrowe zajęcia przewidział dla nas na dzisiaj Ware.
- Kiedy byłam na dole, ochmistrz poinformował mnie, że panowie udadzą się dziś na
wyścigi konne w okolicy, a panie będą rywalizowały w łucznictwie i innych sportach.
Na twarzy Letty odmalowało się niemal rozrzewnienie.
- Wolałabym obejrzeć wyścigi, ale przypuszczam, że to niemożliwe.
- Myślę, że miejscowa społeczność przeżyłaby szok na widok damy obstawiającej
gonitwy wśród farmerów i panów z miasta - przyznała z uśmiechem Emma. - A tak na
marginesie, kucharka powiedziała, że śniadanie znów będzie podane później.
- Mam nadzieję. - Letty pomasowała skronie. - Nie przypuszczam, żebym była w
stanie ruszyć się z tego łóżka przez najbliższą godzinę. Na samą myśl o tym, że mogłabym
coś zjeść przed południem, robi mi się niedobrze. Sądzę, że inni czują to samo. Kiedy szliśmy
spać, wszyscy byliśmy jednakowo oszołomieni.
- Nie wątpię.
Letty zmrużyła lekko oczy.
- Przypuszczam, że jak zwykle, wstałaś wcześnie, świeża jak stokrotka?
- Jestem przyzwyczajona do wczesnego wstawania - powiedziała Emma. - Zdaję sobie
sprawę, że według pani wyważonej opinii, rano nigdy nie dzieje się nic ciekawego, ale
niektórzy zachwycają się porankami.
Postanowiła nie mówić Letty o tym, że tego ranka wstała wyjątkowo wcześnie,
ponieważ bardzo źle spała. Co dziwne, to nie zaniepokojenie obecnością Chiltona Crane'a
sprawiło, że miała kłopoty ze snem. Jej myśli krążyły nieustannie wokół Edisona Stokesa.
Przekonywała się, że to tylko miła odmiana. Do tej pory kłopoty z zasypianiem
zdarzały jej się wtedy, gdy zamartwiała się stanem finansów. Na szczęście, Edison Stokes był
dalece bardziej interesującym tematem rozważań niż jej niepewna przyszłość.
Zdała sobie sprawę, że w związku z niebezpiecznym porozumieniem z tym
mężczyzną, będzie musiała zdobyć jak najwięcej wiadomości na jego temat. Letty zawsze
była doskonałą informatorką, jeśli chodziło o ludzi bogatych i wpływowych.
Emma odchrząknęła.
- Wczoraj wieczorem porozmawiałam chwilkę na schodach z panem Stokesem. To
bardzo ciekawy człowiek.
- Ba! Pieniądze czynią mężczyznę interesującym. - Letty wyraźnie się ożywiła. - A
Stokes ma ich tyle, że jest wprost fascynujący.
Jej młoda towarzyszka postanowiła ostrożnie drążyć temat.
- Przypuszczam, że rozsądnie inwestuje.
- Oczywiście - potwierdziła Lady Mayfield. - Jako młody chłopak w ogóle nie miał
pieniędzy. Nie był w czepku urodzony. Jego ojcem był dziedzic Exbridge, który zapłodnił
jakąś płochą guwernantkę.
- Aha.
- Lady Exbridge nigdy tego nie wybaczyła synowi.
- Ale to przecież nie wina pana Stokesa, że urodził się jako nieślubny syn.
Letty skrzywiła się.
- Wątpię, czy udałoby ci się przekonać o tym Victorie. Za każdym razem, kiedy go
widzi, uzmysławia sobie, że jej syn, Wesley, nigdy nie doczekał się prawowitego dziedzica,
zanim skręcił kark podczas jazdy konnej. To nie daje jej spokoju.
- To znaczy, że przeniosła swój gniew z syna na wnuka?
- Tak sądzę. Nie chodzi jej tylko o to, że Wesley zginął, zanim spełnił swój obowiązek
zachowania linii. Okazało się, że tuż przed śmiercią przegrał majątek w karty.
- Przynajmniej trudno odmówić mu konsekwencji działania.
- Właśnie. Był od początku do końca hańbą rodziny. W każdym razie, mniej więcej w
tym czasie młody Stokes powrócił z zagranicy, przywożąc fortunę. Wykupił nieruchomość od
wierzycieli i odbudował finanse Exbridge'ow, ratując tym samym Victorie przed
bankructwem. Oczywiście, tego także nie może mu darować.
Emma uniosła brwi.
- Ale założę się, że nie powstrzymało jej to przed sięgnięciem po pieniądze wnuka.
- To oczywiste. Przecież nie jest głupia. Prawdę mówiąc, dawno już jej nie widziałam.
Nigdy nie byłyśmy bliskimi przyjaciółkami, ale utrzymywałyśmy luźną znajomość. Po
śmierci Wesleya odseparowała się od świata w swoim majątku. Nigdy nie przyjmuje żadnych
zaproszeń. Być może czasami bywa w teatrze.
- Jej wnuk jest znacznie bardziej towarzyskim stworzeniem.
- Niezupełnie. - Letty zamyśliła się na chwilę. - Nie ma chyba takiej panny w
Londynie, która nie dałaby się pokroić za to, żeby pokazać się z nim na przyjęciu albo balu,
ale on raczej nie chodzi na takie imprezy. To nawet dziwne, że pojawił się tu, w Ware Castle.
- Przypuszczam, że się nudził. Dżentelmeni bardzo łatwo ulegają temu nastrojowi i
zawsze szukają nowych wrażeń.
- Stokesa to nie dotyczy - Letty popatrzyła na swą towarzyszkę wzrokiem osoby
wszystkowiedzącej. - Istnieje tylko jeden powód, dla którego mógł zadać sobie trud przyjazdu
do Ware Castle.
Emma wstrzymała oddech. Czy to możliwe, że Letty odgadła, dlaczego Stokes się tu
zjawił?
- Jaki to powód? - zapytała.
- Jestem pewna, że szuka żony.
Emma w milczeniu wpatrywała się w chlebodawczynię i jak echo powtórzyła:
- Żony.
Letty prychnęła.
Okazuje się, że mężczyźni potrzebują pewnych wskazówek w tym względzie. Nie
wydaje mi się, żeby trafił tu na odpowiednie niewinne dziewczyny z dobrych rodzin. Basil
Ware wydaje przyjęcie, żeby dobrze się zabawić.
- To prawda. Jedynymi wolnymi kobietami są bogate wdowy, takie jak lady Ames,
które raczej nie przypadną do gustu mężczyźnie szukającemu narzeczonej dziewicy o
nienagannej reputacji. - Nie mogła przecież wyjaśnić, że Edison wcale nie przybył tu na
poszukiwanie żony, a przynajmniej nie to było mu teraz w głowie.
Oczywiście, po zakończeniu misji być może zacznie się rozglądać za odpowiednią
narzeczoną.
Jej rozmyślania przerwało pukanie do drzwi.
- Proszę wejść! - zawołała Emma i uśmiechnęła się na widok zakłopotanej młodej
służącej. - Dzień dobry, Polly. Wejdź.
- Dzień dobry, panno Greyson.
Letitia z nadzieją popatrzyła na tacę w rękach służącej.
- Mam nadzieję, że to moja kawa.
- Lak. I grzanki, tak jak pani prosiła. - Polly postawiła tacę na stoliku. - Czy ma pani
jeszcze jakieś życzenie?
- Lak, możesz zabrać tę okropną czekoladę - powiedziała Letty. - Nie wiem, jak
można zaczynać dzień, pijąc wstrętną gorącą czekoladę. Ja uznaję tylko kawę.
- Lak, proszę pani. - Polly natychmiast podeszła do łóżka, by zabrać tacę z filiżanką
czekolady.
Letty popatrzyła na Emmę.
- Czy piłaś już kawę albo herbatę, moja droga?
- Tak, dziękuję. Wypiłam zaraz po zejściu na dół.
- Aha. - Lady Mayfield zmrużyła oczy. - Jak ci się mieszka samej na drugim piętrze?
- Bardzo dobrze - zapewniła ją Emma. - Nie martw się o mnie, Letty. Pani Gatten
przydzieliła mi bardzo przytulny pokoik. Jest cichy i znajduje się na uboczu.
Prawdę mówiąc, nie cierpiała swojej małej ponurej sypialni na drugim piętrze.
Panująca tam atmosfera wprawiała ją w paskudny nastrój. Natychmiast poprawiła się w
myślach. Wyczuwała tam atmosferę zła. Nie byłaby wcale zaskoczona, dowiedziawszy się, że
jeśli ktoś został kiedyś zgładzony w tym zamku, to właśnie w tym niewielkim pomieszczeniu.
Polly spojrzała na Emmę.
- Przepraszam, proszę pani, ale ochmistrzyni przydzieliła pani ten pokój dlatego, że
mieszkała w nim panna Kent. Myślę, że pani Gatten uznała, że jeśli panna Kent była z niego
zadowolona, to będzie odpowiedni i dla pani.
- Kim jest panna Kent? - zapytała Emma.
- Była damą do towarzystwa lady Ware, nieżyjącej już ciotki naszego pana. Lady
Ware zatrudniła pannę Kent, żeby mieć towarzyszkę w czasie ostatnich miesięcy strasznej
choroby. A potem zniknęła.
- Lady Ware? - Letitia uniosła brwi. - Wcale mnie to nie dziwi. Zmarli w większości
są na tyle przyzwoici, że znikają nam z oczu wkrótce po tym, jak wyciągną nogi.
- Nie miałam na myśli lady Ware, proszę pani. - Polly spłonęła rumieńcem. - Lady
Ware umarła i została pochowana, Panie, świeć nad jej duszą. To panna Kent pojawiła się i
zniknęła jak duch.
- W takich okolicznościach nie pozostawało jej nic innego do zrobienia - zauważyła
trzeźwo Emma. - Po śmierci chlebodawczyni nikt nie wypłaciłby jej poborów. Myślę, że
panna Kent pracuje teraz u kogoś innego.
Polly potrząsnęła głową.
- To niemożliwe. Emma spochmurniała.
- Co masz na myśli?
- Panna Kent odeszła bez referencji. Emma popatrzyła na służącą.
- Dlaczego?
- Pani Gatten myśli, że to dlatego, że panna Kent ośmieszyła się przy naszym panu.
Wpuściła go pod spódnicę. A potem strasznie się pokłócili.
- Z jakiego powodu? - zapytała Emma.
- Nikt tego nie wie. To się zdarzyło późno w nocy kilka dni po śmierci lady Ware.
- O Boże... - wyszeptała Emma.
- To było naprawdę bardzo dziwne. - Polly ochoczo nabrała tchu do dalszej opowieści.
- Ale od tamtej nocy zachowywała się bardzo dziwnie.
- Dziwnie? - Letitia sprawiała wrażenie zainteresowanej. - Co masz na myśli?
- To ja ją znalazłam. To znaczy lady Ware. - Polly zniżyła głos do konfidencjonalnego
szeptu. - Niosłam tacę z herbatą do jej pokoju, tego pokoju...
Oczy Letty zrobiły się okrągłe ze zdumienia.
- Wielkie nieba. Chcesz powiedzieć, że to właśnie był pokój lady Ware? I że właśnie
tutaj umarła?
Polly żarliwie przytaknęła.
- Tak. W każdym razie, jak już mówiłam, niosłam jej herbatę. Idąc korytarzem
zauważyłam pana Ware'a wychodzącego z tego pokoju. Był bardzo poważny. Kiedy mnie
zobaczył, powiedział, że lady Ware umarła we śnie. Powiedział też, że ma zamiar poczynić
odpowiednie przygotowania i powiadomić domowników.
- No cóż, w końcu jej śmierć dla nikogo nie była zaskoczeniem - zauważyła Letitia.
- To prawda, proszę pani - zgodziła się Polly. - Wszyscy i tak zastanawialiśmy się, jak
to możliwe, że ciągnęła tak długo. Więc tam weszłam i właśnie zakrywałam twarz lady Ware
prześcieradłem, kiedy zdarzyło się coś bardzo dziwnego.
- Tak? - ponagliła ją Letty. - Co to było?
- Panna Kent wybiegła z gotowalni. - Polly ruchem głowy wskazała drzwi,
oddzielające niewielkie pomieszczenie od sypialni. - Była bardzo zmartwiona. Wyglądała,
jakby przed chwilą zobaczyła ducha.
- Bo pewnie zobaczyła - rzekła Letty. - Ducha lady Ware. Emma spojrzała na
chlebodawczynię zaskoczona.
- Od kiedy to wierzysz w duchy, Letty? Lady Mayfleld wzruszyła ramionami.
- Kiedy będziesz w moim wieku, zrozumiesz, że na tym świecie dzieje się bardzo dużo
dziwnych rzeczy, dziewczyno.
Emma nie zwróciła uwagi na te słowa; przeniosła wzrok na służącą.
- A może panna Kent po prostu bardzo przeżyła śmierć lady Ware?
- Ale co robiła w jej gotowalni? - zadała retoryczne pytanie Polly. - Wie pani, co ja
myślę?
- Czuję, że zaraz się z nami tym podzielisz - rzekła Emma. Polly zmrużyła oko.
- Myślę, że ona i nasz pan zajmowali się... zbereźnymi rzeczami w gotowalni, kiedy
umierała lady Ware. Przypuszczam, że pannie Kent zepsuł się humor, gdy wyszła i zobaczyła,
że w tym czasie lady Ware wyzionęła ducha.
Letty sprawiała wrażenie rozbawionej.
- Biedactwo. Na pewno musiało ją zbić z tropu odkrycie, że chlebodawczyni zmarła,
kiedy ona zabawiała się w gotowalni.
- Nie mówiąc już o szoku, jaki przeżyła, zorientowawszy się, że nagle została bez
posady - szepnęła Emma.
- Kilka dni później panna Kent zniknęła. - Polly nagle spoważniała. - Pani Gatten
powiedziała mi, że zapewne panna Kent nie otrzyma już żadnej posady. Powiedziała, że
szanujące się damy nie zatrudnią osoby, która nie może okazać referencji z ostatniego miejsca
zatrudnienia.
Istnieją sposoby radzenia sobie z tym problemem, pomyślała Emma. Nie należało
jednak o nich wspominać w obecności aktualnej chlebodawczyni.
Letty z zatroskaniem pokręciła głową.
- Młoda kobieta musi odpowiednio zadbać o swoją przyszłość i mądrze zainwestować
zdobyty majątek. Każda dziewczyna, która za nic ma swoją cześć dziewiczą i naraża
reputację na szwank, wdając się w bezsensowny romans, może spodziewać się przykrych
następstw.
- Mimo wszystko jest mi jej żal - powiedziała stojąca już przy drzwiach Polly. - Panna
Kent bardzo troskliwie opiekowała się lady Ware. Przesiadywała z nią całymi godzinami,
mimo że nasza pani przez większość czasu nie myślała przytomnie z powodu opium, które
zażywała, żeby uśmierzyć ból. Panna Kent siedziała przy niej i zajmowała się haftem. Bardzo
pięknie haftowała.
Gdy za Polly zamknęły się drzwi, w pokoju zaległa cisza. Emma zaczęła rozmyślać o
niebezpieczeństwach czyhających na damy do towarzystwa.
- Obawiam się, że to jedna z wielu podobnych historii - odezwała się w końcu Letty, -
Ta panna Kent ma bardzo niewielkie szanse na znalezienie posady, skoro nie otrzymała
referencji. Przykro słuchać, jak młode kobiety rujnują sobie życie.
- Hmm - bąknęła Emma, myśląc o referencjach, które własnoręcznie napisała dla
siebie przed paroma tygodniami. - Czasami potrafią umiejętnie stworzyć pozory licznych
zalet.
Letty uniosła cienkie siwe brwi. W jej żywych brązowych oczach zamigotały iskierki
złośliwego humoru.
- Jeśli dziewczyna jest wystarczająco sprytna, żeby tak postępować, najlepiej zrobi,
wychodząc za mąż za bogatego zramolałego starca. Popatrz na mnie, kiedy jest już po
wszystkim, można bez skrępowania cieszyć się życiem.
AMANDA QUICK ORCHIDEA
1 Ktoś dotarł do aptekarza przed nim. Edison Stokes przyklęknął obok leżącego mężczyzny. W niewielkim pomieszczeniu było ciemno, dostrzegł jednak rękojeść noża zatopionego głęboko w piersi staruszka. Wyjęcie narzędzia zbrodni przyśpieszyłoby jedynie to, co i tak było nieuchronne. - Kto to zrobił? - Edison ścisnął sękatą dłoń. - Powiedz mi, Jonasie. Przysięgam, że za to zapłaci. - Zioła. - Z ust aptekarza wypłynęła krew. - Kupił specjalną mieszankę. Lorring prosił, żebym dał mu znać, jeśli ktoś będzie szukał... - Lorring otrzymał twoją wiadomość. Właśnie dlatego tutaj jestem. - Edison pochylił się jeszcze niżej. - Kto kupił te zioła? - Nie wiem. Przysłał po nie służącego. - Czy możesz przypomnieć sobie coś, co pomoże mi znaleźć człowieka, który to zrobił? - Służący powiedział... - Jonas urwał; krew ponownie wypełniła mu usta. - Co powiedział służący? - Że natychmiast musi mieć te zioła. I że wyjeżdża z miasta na jakieś przyjęcie na wsi... Edison poczuł, że dłoń aptekarza wiotczeje. - Kto wydaje to przyjęcie, Jonasie? Gdzie ma się odbyć? Staruszek zamknął oczy. Przez chwilę Edison myślał, że nie uzyska już żadnej informacji, lecz zakrwawione wargi aptekarza otworzyły się po raz ostatni. - W Ware Castle.
2 Łajdak był w Ware Castle. A niech to diabli! Emma Greyson zacisnęła dłoń w rękawiczce na poręczy balkonu. Pomyślała, że jej brak szczęścia znowu daje o sobie znać. Od dłuższego czasu prześladował ją pech, którego szczyt przypadł dwa miesiące temu, kiedy straciła cały majątek. Myśl o tym, że przez następny tydzień będzie musiała unikać Chiltona Crane'a, przepełniła jej serce goryczą. Zabębniła palcami po chłodnym kamieniu. Nie powinna być zaskoczona, kiedy po południu go zobaczyła. W końcu śmietanka towarzyska jest przecież stosunkowo niewielkim gronem osób i nic w tym dziwnego, że ten łajdak znalazł się wśród zaproszonych na tak duże przyjęcie. Nie mogła sobie pozwolić na utratę posady. Być może Crane już jej nie pamiętał, jednak rozsądek nakazywał trzymanie się z dala od niego podczas przyjęcia. Nie powinna mieć z tym trudności w tłumie zaproszonych. W końcu mało kto zwraca uwagę na damy do towarzystwa. Niewesołe rozmyślania przerwało jakieś poruszenie w ciemności pod balkonem. Zmarszczyła czoło i wpatrzyła się w mroczną przestrzeń wokół wysokiego żywopłotu. Jakiś cień wynurzył się z ciemności i przesunął w kierunku skąpanej w blasku księżyca połaci trawnika. Wychyliwszy się, Emma dostrzegła sylwetkę przesuwającą się jak duch w srebrzystej poświacie. Był to wysoki, szczupły, ciemnowłosy mężczyzna w czarnym ubraniu. Światło księżyca padło na jego surową twarz o wydatnych kościach policzkowych, jednak Emma już wcześniej rozpoznała przybysza. Edison Stokes. Wczoraj po południu akurat wracała ze spaceru, kiedy przyjechał do zamku. Widziała, jak jego błyszczący faeton zajeżdża na dziedziniec. Lekki powóz zaprzężony był we wspaniałe dobrane i starannie wyszkolone gniadosze. Olbrzymie konie z niezwykłą precyzją reagowały na sygnały Stokesa. Ich ochocze posłuszeństwo świadczyło o tym, że ich pan nie osiągnął go przez dyscyplinowanie zwierząt bolesnymi smagnięciami bata. Później Emma zauważyła, że inni goście przyglądają się Stokesowi z ukosa. Wiedziała, że ich ciekawskie, nieco zalęknione spojrzenia biorą się stąd, że Stokes posiada
ogromny majątek i równie wielkie wpływy, co oznaczało zarazem, że może być przy tym bardzo niebezpieczny. Wszystko to sprawiało, że działał pobudzająco na umysły elity znudzonej kiszeniem się we własnym sosie. Cienie znów się poruszyły. Emma odważniej wychyliła się z balkonu i zauważyła, że Stokes stawia nogę na parapecie otwartego okna. Było to bardzo dziwne. Był przecież gościem w zamku i nie musiał wchodzić do niego w taki sposób. Istniało tylko jedno wytłumaczenie takiego postępowania. Stokes wracał ze schadzki z żoną któregoś z gości albo właśnie się na nią wybierał. Nie miała podstaw, by źle oceniać tego człowieka, ale prawdę mówiąc, nie spodziewała się po nim takiego zachowania. Poprzedniego wieczoru jej pracodawczyni, lady Mayfield, przedstawiła ich sobie. Kiedy zgodnie z wymogami etykiety pochylił głowę nad jej dłonią, ogarnęło ją przeczucie, że Edison Stokes nie jest kolejnym Chiltonem Crane'em, zepsutym rozpustnikiem, od jakich roiło się w świecie, w którym się obracała. Najwyraźniej się myliła. Cóż, ostatnio zdarzało jej się to często. Z otwartego okna we wschodnim skrzydle zamku dobiegł ją radosny rechot - mężczyźni w sali bilardowej musieli być już na dobrym rauszu. Z sali balowej dobiegały dźwięki muzyki. Pod balkonem Edison Stokes zniknął w cudzej komnacie. Dopiero po dłuższej chwili Emma odwróciła się i powoli weszła do mrocznego kamiennego korytarza. Pomyślała, że może spokojnie udać się do swojej sypialni. Lady Mayfield, która uwielbiała szampana, zapewne była już podchmielona. Nawet nie zauważy, że jej opłacona dama do towarzystwa jest tego wieczoru nieobecna. Czyjś przytłumiony głos dochodzący od strony rzadko używanych tylnych schodów sprawił, że Emma gwałtownie przystanęła na środku korytarza i nastawiła uszu. Rozległ się miękki kobiecy śmiech, zawtórował mu sprośny pijacki rechot. - Czy twoja służąca będzie na ciebie czekać? - wybełkotał Chilton Crane ze źle skrywaną nadzieją. Emma zesztywniała. Oto rozwiały się jej nadzieje. Na ścianie klatki schodowej rozbłysło światło świecy. Za chwilę Chilton Crane i jego towarzyszka znajdą się w korytarzu. Była w pułapce. Nawet gdyby się odwróciła i zaczęła uciekać, nie zdążyłaby na czas dotrzeć do głównych schodów. - Nie bądź śmieszny - odpowiedziała lady Miranda Ames. - Dałam jej wolne. Nie miałam najmniejszej ochoty oglądać jej tutaj po powrocie.
- Nie trzeba było jej odsyłać - rzekł Chilton. - Myślę, że znaleźlibyśmy jakieś ciekawe zajęcie dla tej smarkuli. - Panie Crane, czyżby sugerował pan, że moja służąca mogłaby znaleźć się razem z nami w łóżku? - wycedziła Miranda. - Jestem nieprzyjemnie zaskoczona. - Cały urok życia polega na różnorodności, moja droga. A poza tym przekonałem się, że kobiety, którym zależy na utrzymaniu posady, są bardzo chętne do wypełniania różnych poleceń. Wprost wychodzą ze skóry, by dogodzić mężczyźnie. - Obawiam się, że będziesz dzisiaj musiał poskromić swój apetyt. Nie mam najmniejszego zamiaru dzielić się tobą ze służącą. - W takim razie może rozejrzymy się wśród przedstawicielek wyższej klasy i utworzymy miły tercet. Zauważyłem, że lady Mayfield ma damę do towarzystwa. Może przywołalibyśmy ją do twojej sypialni pod jakimś pretekstem... - Towarzyszkę lady Mayfield? Chyba nie masz na myśli panny Greyson? - Miranda była szczerze wzburzona. - Nawet mi nie mów, że miałbyś ochotę uwieść tę mimozę w okularach i cudacznych kapelusikach. Poza tym ma okropne rude włosy. Nie chce mi się wierzyć, że jesteś do tego stopnia pozbawiony gustu. - Często się okazuje, że nieciekawy strój maskuje duży temperament. - Chilton zrobił pauzę. - A powracając do damy do towarzystwa lady Mayfield... - Czy możemy zmienić temat? - Jest w niej coś dziwnie znajomego - powiedział z namysłem Chilton. - Zastanawiam się, czy już jej gdzieś nie spotkałem. Emma poczuła gwałtowny skurcz żołądka. Miała nadzieję, że Crane nie jej rozpoznał, kiedy musiała przejść obok niego, uciekając z sali koncertowej; rzucił na nią wtedy tylko przelotne spojrzenie. Pocieszała się tym, że mężczyźni tacy jak Crane, którzy uwielbiają molestować nieszczęsne służące gospodarzy, guwernantki i damy do towarzystwa, nie zapamiętywali wyglądu swych ofiar. Poza tym jej włosy miały teraz zupełnie inny kolor. Obawiając się, że poprzednia pracodawczyni, która zwolniła ją za niesubordynację, mogła ostrzec znajomych przed zuchwałą rudowłosą damą do towarzystwa, Emma podczas krótkiego okresu zatrudnienia w Ralston Manor nosiła ciemną perukę. - Zapomnij o tej dziewczynie - nakazała Miranda. - To straszna nudziara. Jestem pewna, że dostarczę ci dużo ciekawszych wrażeń niż ona. - Oczywiście, moja droga. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. - W głosie Chiltona pobrzmiewała jednak nuta rozczarowania.
Emma cofnęła się o krok. Musiała natychmiast podjąć decyzję. Nie mogła stać i czekać, aż Miranda i Crane pojawią się i ją zobaczą. Obejrzała się przez ramię. Jedynym źródłem światła w ciemnym korytarzu był kinkiet na ścianie. Ciężkie drewniane drzwi osadzone głęboko w kamiennych framugach prowadziły do sypialni. Gwałtownie odwróciła się, uniosła spódnicę i pobiegła przed siebie. Zamierzała schować się w jednym z pokoi. Zamek był pełen gości i wszystkie pomieszczenia na piętrze były zajęte, ale o tej porze nie powinna w nich nikogo zastać. Nie było jeszcze późno; goście wciąż przebywali na dole, zajęci tańcem i flirtowaniem. Przystanęła przed drzwiami i chwyciła za gałkę. Były zamknięte. Serce zamarło jej w piersi. Podbiegła do następnych drzwi - te również nie chciały ustąpić. Ogarnięta przerażeniem, podeszła do kolejnego wejścia, pokręciła gałką i westchnęła z ulgą, gdy ta poruszyła się z łatwością. Wśliznęła się do pokoju, bezszelestnie zamknęła za sobą drzwi i się rozejrzała się. W jasnym świetle księżyca dostrzegła ciężkie zasłony ogromnego łoża z baldachimem. Na taborecie leżały ręczniki, Blat toaletki zajmowały niezliczone flakoniki. Na łóżku zauważyła kobiecą nocną koszulę, ozdobioną koronką. Zamierzała zaczekać tu, aż Chilton i Miranda znikną w którejś z pozostałych sypialni, by potem uciec tylnymi schodami. Odwróciła się i przyłożyła ucho do drzwi, nasłuchując coraz wyraźniejszego odgłosu kroków w korytarzu. Nagle zdrętwiała z przerażenia. Co będzie, jeśli się okaże, że weszła do sypialni Mirandy? Nadchodzący przystanęli właśnie przed drzwiami. - To tutaj, Chiltonie. - Ciężkie drzwi tłumiły głos kobiety. - Zaraz znajdę klucz. Emma cofnęła się, przejęta zgrozą. Miała tylko parę sekund na podjęcie decyzji. Miranda myślała, że drzwi jej pokoju są zamknięte. Zapewne przeszukiwała teraz zawartość torebki, szukając klucza. Emma gorączkowo przeczesywała wzrokiem pokój. Pod łóżkiem nie było miejsca, jako że umieszczono tam kufry podróżne. Pozostawała jedynie okazała szafa. Pobiegła w jej stronę, zadowolona, że miękkie wieczorowe pantofelki z koźlęcej skóry pozwalają jej bezszelestnie przemierzyć dywan. Po drugiej stronie drzwi rozległ się pijacki śmiech Crane'a. Emma usłyszała ciche brzęknięcie metalu o posadzkę.
- Widzisz, co zrobiłeś? - zwróciła się do niego z pretensją Miranda. - Upuściłam klucz. - Wybacz - wybełkotał Chilton. Emma otworzyła masywną szafę i przepchnęła się do środka przez gąszcz ubrań, po czym przyciągnęła drzwi. Znalazła się w całkowitej ciemności i nagle poczuła, że otacza ją silne męskie ramię. Otworzyła usta do krzyku, lecz mężczyzna natychmiast zakrył je dłonią. Została gwałtownie przyciągnięta do silnego męskiego torsu. Ogarnięta panicznym strachem, pomyślała, że groźba rozpoznania jej przez Crane'a była niczym w porównaniu z obecną sytuacją. Nic dziwnego, że drzwi do sypialni były otwarte. Ktoś wszedł tu przed nią. - Proszę nic nie mówić, panno Greyson - wyszeptał jej do ucha Edison Stokes. - Bo inaczej oboje będziemy się musieli gęsto tłumaczyć. Rozpoznał ją, kiedy uchyliła drzwi szafy. Ze swego ukrycia za stylowym strojem podróżnym Edison dostrzegł blask światła odbijający się w złotych okularach. Mimo niecodziennych okoliczności, doznał dziwnego uczucia zadowolenia. Potwierdziło się to, że nie mylił się co do pozornie nieefektownej damy do towarzystwa lady Mayfield. Już w chwili, kiedy został jej przedstawiony, zdał sobie sprawę, że nie ma ona ani jednej cechy, jakiej należałoby się spodziewać po kobiecie, która podjęła się takiego zajęcia. Zachowywała się wprawdzie bardzo skromnie i powściągliwie, ale w jej bystrych zielonych oczach nie było ani cienia pokory. Dostrzegł w nich zdecydowanie, temperament i inteligencję. Pomyślał wtedy, że ma przed sobą osobę niezwykle intrygującą, a na dodatek bardzo atrakcyjną, choć robiła, co tylko mogła, by ukryć ten fakt za parą okularów i niemodną suknią z tkaniny, która wyglądała na kilkakrotnie farbowaną. Teraz dowiedział się, że młoda dama zabawia się ukrywaniem w szafach stojących w cudzych sypialniach. Zaintrygowało go tu odkrycie. Poruszyła się niespokojnie. Nagle zdał sobie sprawę, że dotyka ramieniem jej twardych, krągłych piersi. Otaczający ją delikatny zapach ziół uzmysłowił mu, jak niewielka jest ich kryjówka. Najwyraźniej Emma go rozpoznała, trochę się uspokoiła i przestała z nim walczyć. Powoli odsunął dłoń od jej ust. Nie wydała żadnego dźwięku. Bez wątpienia podobnie jak on była zainteresowana tym, by nikt ich nie znalazł. Przez chwilę zastanawiał się, czy przypadkiem nie dzieli swej kryjówki ze złodziejką klejnotów.
- Chiltonie, uspokój się. - W głosie Mirandy nie słychać już było rozbawienia. - Zniszczysz mi suknię. Proszę, przestań, przecież nie ma pośpiechu. Chcę zapalić świecę. - Moja złota, wyzwalasz we mnie takie namiętności, że nie mogę się opanować. - Mógłbyś przynajmniej zdjąć koszulę i krawat. - Miranda była wyraźnie poirytowana. - Nie jestem jakąś chutliwą pokojówką czy mdłą damą do towarzystwa, żebyś brał mnie na stojąco. Edison poczuł, że Emma drży. Delikatnie pogładził jej dłoń; była zaciśnięta w pięść. Zastanowiło go, czy dziewczyna odczuwa wściekłość, czy strach. - Ale mój kamerdyner strasznie się natrudził, żeby związać go w ten misterny węzeł - jęknął Chilton. - To antigue fountain, zgodnie z wymogami najnowszej mody. - Zdejmę ci ten krawat i zawiążę, kiedy będziesz wychodził - obiecała cicho udobruchana nieco Miranda. - Zawsze marzyłam o tym, by odgrywać rolę kamerdynera przy tak wspaniałym mężczyźnie jak ty. - Naprawdę? - Chilton był najwyraźniej mile połechtany komplementem. - No dobrze, skoro tak nalegasz.., Ale proszę, pośpiesz się. Dobrze wiesz, że nie mamy dla siebie całej nocy. - Jak najbardziej mamy, mój panie. Przynajmniej tak to wygląda z mojego punktu widzenia. Usłyszeli cichy szelest ubrań. Miranda wyszeptała coś niemal bezgłośnie; Chilton jęknął, a jego oddech stał się chrapliwy. - Ależ jesteś dziś gwałtowny - powiedziała Miranda; nie sprawiała wrażenia zachwyconej. - Mam nadzieję, że nie będziesz się za bardzo śpieszył. Nie lubię mężczyzn, którzy nie czekają, aż kobieta przeżyje rozkosz. - Łóżko - wychrypiał błagalnym głosem Chilton. - Chodźmy do łóżka. Przecież nie przyszedłem tu na towarzyskie rozmowy, dobrze o tym wiesz. - Pozwól, że zdejmę ci koszulę. Uwielbiam widok nagiego męskiego torsu. - Sam zdejmę tę cholerną koszulę. - Nastąpiła krótka pauza. - Lepiej zajmij się... tym, kochana. - Do diabła, Chilton, tego już za wiele. Puść mnie. Nie jestem tanią dziwką w Covent Garden. Nie dotykaj mnie. Rozmyśliłam się. - Mirando... Chilton gwałtownie urwał, stęknął, a zaraz potem wydał gardłowy okrzyk. - Cholera! - zaklął w końcu. - Zobacz, co się przez ciebie stało.
- Zabrudziłeś mi pościel - rzekła z pogardą Miranda. - Przywiozłam ją z Londynu, bo lubię prześcieradła w najlepszym gatunku, a ty mi to zrobiłeś. - Mirando... - Zaczynam rozumieć, dlaczego wolisz kobiety z gminu, które nie stawiają kochankom żadnych wymagań. Zachowujesz się jak siedemnastolatek, który właśnie dopadł swojej pierwszej kobiety. - To była twoja wina - wymamrotał Chilton. - Proszę, wyjdź. Jeśli zostaniesz tu dłużej, chyba umrę z nudów. Na szczęście zostało jeszcze wystarczająco wiele czasu, żebym znalazła sobie zręczniejszego towarzysza na resztę nocy. - Ależ... - Powiedziałam: wyjdź. - Miranda podniosła głos w przystępie wściekłości. - Jestem damą i zasługuję na lepsze traktowanie. Jeśli chcesz się zabawić, znajdź sobie jakąś pokojówkę albo tę niemrawą towarzyszkę lady Mayfield. Zważywszy na to, jak żałosne są twoje umiejętności, chyba tylko one mogą się tobą zainteresować. - Myślę, że zastosuję się do twojej rady - odparował Chilton. Jestem pewien, że panna Greyson zabawi mnie znacznie lepiej niż ty. Emma wzdrygnęła się z obrzydzeniem. - Nie wątpię - wypaliła Miranda. - Wynoś się. - Kiedyś miałem małe starcie z damą do towarzystwa w Ralston Manor. - Chilton nagle sposępniał. - Wstrętna mała dziwka, zupełnie nie wyczuła, kiedy należy zaprzestać walki. - Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że biedaczka naprawdę nie miała ochoty zapoznać się z twoimi mistrzowskimi technikami miłosnymi? - Spotkała ją za to zasłużona kara. - Chilton najwyraźniej nie wyczuwał sarkazmu w głosie Mirandy. - Lady Ralston zastała nas razem w schowku na bieliznę i natychmiast zwolniła idiotkę ze służby. - Nie mam najmniejszego zamiaru wysłuchiwać opowieści o twoich podbojach w gronie płatnych dam do towarzystwa - oznajmiła lodowatym tonem Miranda, która zdążyła się już opanować. - Oczywiście, nie dostała żadnych referencji - dodał Chilton z mściwą satysfakcją w głosie. - Wątpię, czy kiedykolwiek uda się jej znaleźć jakąś posadę. Pewnie głoduje w jakimś przytułku.
Emma trzęsła się na całym ciele, mając gardło ściśnięte równie mocno jak pięści. Edison znów zaczął się zastanawiać, czy to ze strachu, czy ze złości. Coś mówiło mu, że to jednak złość. Bał się, że lada chwila dziewczyna może otworzyć drzwi i stawić czoło Crane'owi. To mogłoby się nawet okazać zabawne, ale nie zamierzał do tego dopuścić. Taki krok sprowadziłby na nią nieszczęście, a przy tym jego plany ległyby w gruzach. Mocniej przycisnął do siebie Emmę, starając się przekazać jej w ten sposób nieme ostrzeżenie. Chyba go zrozumiała; w każdym razie nie próbowała wydostać się z szafy. - Jeśli natychmiast stąd nie wyjdziesz, Chiltonie, zawołam lokaja - zagroziła Miranda. - Jestem pewna, że wyrzuci cię stąd bez większego wysiłku. - Nie musisz wzywać tego tępego brutala - odezwał się Crane. - Już wychodzę. Rozległ się odgłos kroków, drzwi otworzyły się i zamknęły. - Wstrętny niegodziwiec. - Miranda westchnęła z obrzydzeniem. - Przecież jestem damą i nie mam zamiaru zadowalać się byle czym. Znów usłyszeli kroki, tym razem cichsze. Miranda podeszła do toaletki. Edison miał nadzieję, że nie będzie potrzebowała jakichś ubrań z szafy. Rozpoznali stuknięcie grzebienia o drewniany blat, odgłos odkorkowywanej i zamykanej buteleczki, po czym dobiegł ich szelest drogich jedwabnych halek. I znów rozległy się kroki. Drzwi sypialni otworzyły się jeszcze raz. Kiedy się zamknęły, Edison zyskał pewność, że zostali z Emmą sami. - Panno Greyson - powiedział. - Myślę, że po tak niezwykłym doświadczeniu powinniśmy pogłębić naszą znajomość. Proponuję, żebyśmy znaleźli odpowiedniejsze miejsce na rozmowę. - Niech to wszyscy diabli! - zaklęła Emma. - Jestem podobnego zdania.
3 Łajdak. - Kiedy parę minut później znaleźli się w ciemnym ogrodzie, Emma wciąż kipiała z oburzenia. - Ohydny, obleśny, wstrętny, mały łajdak. - Prawdę mówiąc, czasami niezupełnie bez powodu uważano mnie za łajdaka - przyznał Edison. - Ale niewiele osób miało odwagę powiedzieć mi to otwarcie. Przerażona Emma przystanęła obok kosztownie przystrzyżonego żywopłotu. - Nie miałam na myśli... - A poza tym jeszcze nikt nie nazwał mnie „małym łajdakiem". Miał rację. Emma pomyślała, że nie ma w nim nic małego. Był wysoki i otaczała go aura męskiej elegancji, której niejeden musiał mu zazdrościć. Patrzono na niego tak, jak patrzy się na ogromnego dzikiego kota. - Miałam na myśli Chiltona Crane'a, nie pana. - Miło mi to słyszeć. - Po południu, kiedy zorientowałam się, że Crane jest gościem w zamku, rozmawiałam z panią Gatten, tutejszą ochmistrzynią. Ostrzegłam ją, żeby nie posyłała do jego pokoju młodych służących. Poradziłam jej też, żeby kobiety pracowały parami. Całkowicie zgadzam się z pani oceną Chiltona Crane'a - rzekł Edison. - Z pani reakcji wnioskuję, że to pani była tą nieszczęsną damą do towarzystwa w Ralston Manor, która znalazła się z Chiltonem w schowku na bieliznę? Nie odpowiedziała, nie było takiej potrzeby. Edison dobrze wiedział, że strzał był celny. Emma wsunęła się w gąszcz ogrodu. Bardziej czuła, niż słyszała, że idzie za nią. Ogrody Ware Castle w ciągu dnia nie przedstawiały się najlepiej, a nocą potężne żywopłoty, nie przystrzyżone krzewy i nadmiernie wybujała winna latorośl przywodziły na myśl złowrogą dżunglę. W chaszczach skąpanych w srebrzystej księżycowej poświacie niepokojąco igrały światłocienie. Dziwny poblask zmienił twarz Edisona w ponurą maskę z błyszczącymi oczami. Boże, pomyślała Emma. On już wie, co zaszło w Ralston Manor, dlaczego została zwolniona, wszystkiego się domyślił. Będzie musiała coś zrobić, inaczej będzie zgubiona. Nie mogła przecież znów stracić posady, dopóki nie opracuje planu wydźwignięcia się z finansowego kryzysu, który dotknął jej i siostry.
Spadło na nią tyle problemów, że miała ochotę krzyczeć w bezsilnej złości. Zmusiła się jednak do opanowania. Wyjaśnianie wszystkiego Edisonowi nie miało żadnego sensu. I tak tam, gdzie chodzi o kobiecą reputację, wszyscy wolą wierzyć w najgorszą wersję wydarzeń. Nawet gdyby udało jej się przedstawić incydent w Ralston Manor w nieco innym świetle, wciąż pozostawała kwestia tego, że ukryła się w szafie Mirandy. Na jej korzyść przemawiało jedynie to, że nie była tam sama. Ta myśl ją pokrzepiła. Bez wątpienia również Edison Stokes miałby kłopoty z wyjaśnieniem, co robił w cudzej sypialni. - Podziwiam pani opanowanie, panno Greyson - odezwał się uprzejmie Edison. Obejrzała się przez ramię i zdumiała. Zdawała sobie sprawę, że po wyjściu z szafy jej strój jest w nieładzie. Miała przekrzywiony czepek, spod którego wymknęły się niesforne kosmyki; czuła je na twarzy, Jej suknia była pomięta tam, gdzie przyciskał ją swym udem. Lecz Edison prezentował swą charakterystyczną dla niego, nienaganną elegancję. Nie miał nawet zmierzwionych włosów, frak nie był ani trochę pognieciony, krawat wydawał się zawiązany przed chwilą. Emma pomyślała, że to wręcz nieuczciwe. Wspomnienie wymuszonej bliskości w szafie sprawiło, że poczuła ciarki biegnące wzdłuż kręgosłupa. - Opanowanie? - zdziwiła się. - Przecież musiało panią kusić, żeby wyskoczyć z szafy i uderzyć Crane'a w tę jego tępą łepetynę. Zarumieniła się i odwróciła wzrok. Nie ufała zagadkowemu uśmiechowi Edisona. Nie wiedziała też, co myśleć o jego nazbyt gładkim tonie. - Ma pan rację. Trudno było mi się powstrzymać. - Tak czy owak, jestem zadowolony, że została pani w szafie. W przeciwnym razie wszystko bardzo by się skomplikowało. - To prawda. - Popatrzyła na potężną kaskadę winorośli. W świetle księżyca wyglądała jak plątanina węży, pełznących przez wysypaną żwirem ścieżkę. Zadrżała. - Znaleźlibyśmy się w bardzo niezręcznym położeniu. - A co pani robiła w sypialni lady Ames, panno Greyson? Westchnęła. - Czy to nie jest oczywiste? Usłyszałam Crane'a i lady Ames wchodzących tylnymi schodami. Byłam zdecydowana za wszelką cenę uniknąć spotkania, więc weszłam do pierwszej otwartej sypialni, która, jak się okazało, została przydzielona lady Ames.
- Rozumiem. - Nie wydawał się jednak całkiem przekonany. Emma zatrzymała się gwałtownie. - A pan? Czy byłby mi pan łaskaw powiedzieć, dlaczego schował się w szafie? - Szukałem czegoś, co zostało skradzione moim przyjaciołom - odparł pozornie obojętnym tonem. - Otrzymałem wiadomość, z której wynikało, że ten przedmiot może być w Ware Castle. - Bzdura. - Emma popatrzyła na niego kpiąco. - Niech się panu nie wydaje, że uda się panu mnie zwieść taką bajeczką. Lady Ames jest bogata jak Krezus i nie musi kraść. - Pozory często mylą, Ale, rzeczywiście, nie podejrzewam lady Ames. - W takim razie dlaczego znalazł się pan w jej pokoju? Kilka minut wcześniej widziałam, jak wchodził pan do zamku przez okno. Uniósł brwi. - Naprawdę? Jest pani bardzo spostrzegawcza. Myślałem, że nikt mnie nie widział, a uchodziłem za dobrego konspiratora. Cóż, widać wyszedłem z wprawy. - Urwał. - Zresztą mniejsza o to. A jeśli chodzi o moją obecność w sypialni lady Ames, to istnieje jedno proste wyjaśnienie. Chciałem uniknąć spotkania z panią. - Ze mną? - Kiedy wszedłem na piętro, zauważyłem, że ktoś stoi na balkonie, i pomyślałem, że ta osoba na pewno mnie zobaczy, kiedy tylko wycofa się na korytarz. Otworzyłem więc wytrychem drzwi jednej z sypialni i wszedłem do środka. Chciałem tam zaczekać, aż przejdzie pani przez korytarz, a potem kontynuować poszukiwania. - Ależ to jest skomplikowane. - Emma złożyła ręce na piersiach. - Mimo wszystko winna jestem panu podziękowanie. - Dlaczego? Wzruszyła ramionami. - Gdyby nie włamał się pan do sypialni lady Ames, nie byłabym w stanie otworzyć drzwi i nie miałabym gdzie się schować. - Zawsze z radością pomagam uroczym damom. - Hmm. - Emma przyglądała mu się uważnie. - Czuję, że nie zechce mi pan powiedzieć, czego konkretnie pan szukał? - Niestety, nie mogę tego wyjawić. To sprawa osobista. Od razu byłam tego pewna, pomyślała Emma. O cokolwiek chodziło, jedno bardzo szybko stało się oczywiste: Edison Stokes miął do ukrycia równie wiele jak ona. - Pańska wersja wydarzeń jest niezwykle... ciekawa, panie Stokes. Uśmiechnął się nieznacznie.
- A pani musi bardzo uważać, chyba się nie mylę, panno Greyson? Zawahała się, ale w końcu pokiwała głową. - Tak. Będę z panem szczera. Nie mogę sobie pozwolić na utratę posady damy do towarzystwa lady Mayfield. - A myśli pani, że jest to prawdopodobne? - zapytał z powątpiewaniem Edison. - Mimo ogromnego majątku i znaczącej pozycji towarzyskiej, lady Mayfield sprawia na mnie wrażenie rozsądnej osoby. - Tak czy owak, nie mam ochoty wystawiać jej na próbę. Jest mi bardzo życzliwa. Miałam dużo szczęścia, że to nieco ekscentryczna dama. Dzięki temu łatwiej wybacza mi różne drobne potknięcia, które bardzo drażniły poprzednie chlebodawczynie. Ale... - Drobne potknięcia? Emma odchrząknęła. - W ciągu kilku ostatnich miesięcy trzykrotnie traciłam posadę. Jak pan słyszał, raz zdarzyło się to z powodu Chiltona Crane'a. Ale dwukrotnie zwalniano mnie dlatego, że nie byłam w stanie powstrzymać się od wyrażania swojej opinii. - Rozumiem. - Letty jest bardzo wyrozumiała. - Letty? Aha, ma pani na myśli lady Mayfield. - Nalega, żebym zwracała się do niej po imieniu. Jak już wspomniałam, jest ekscentryczką, ale to wcale nie znaczy, że mnie nie zwolni, jeśli moja reputacja zostanie zrujnowana. Gdyby postąpiła inaczej, ośmieszyłaby się w towarzystwie. - Tak... - Edison zamyślił się na chwilę. - Cóż, panno Greyson, wygląda na to, że oboje mamy poważne powody do zachowania dyskrecji na temat naszych spraw osobistych. - Otóż to. - Poczuła pewną ulgę. - Czy w związku z tym mogę mieć nadzieję, że nikomu nie powie pan o tym, co się zdarzyło w Ralston Manor, jeśli obiecam, że z nikim nie podzielę się wiadomością, iż przybył pan do Ware Castle, żeby przeszukać pokoje gości? - Jak najbardziej. Czy mam rozumieć, że zawarliśmy dżentelmeńską umowę, panno Greyson? - Prawdę mówiąc - zaczęła Emma znacznie już weselszym tonem - jest to umowa między dżentelmenem a damą. - Proszę mi wybaczyć. - Pochylił głowę z uszanowaniem, - Oczywiście, że jest to umowa między damą a dżentelmenem. Proszę mi powiedzieć, czy kwestia równouprawnienia jest dla pani tak istotna dlatego, że czytała pani traktaty Mary Wollstonecraft i jej podobnych? - Oczywiście czytałam W obronie praw kobiet Wollstonecraft. - Emma dumnie uniosła podbródek. - Uważam, że autorka ma wiele racji i wykazuje zdrowy rozsądek.
- Nie będę się z panią spierał - odpowiedział łagodnym tonem. - Każda kobieta, która czuje się bardzo samotna w świecie, docenia poglądy Mary Wollstonecraft na temat znaczenia wykształcenia i równouprawnienia - dodała Emma. - Czy właśnie takie jest pani położenie, panno Greyson? Jest pani sama na świecie? Emma zorientowała się, że rozmowa staje się nagle bardzo osobista. Ale skoro byli tak blisko siebie w szafie lady Ames... Miała nadzieję, że nie będzie się czerwienić na samą myśl o dotyku mocnego, ciepłego ciała Edisona Stokesa. - Niezupełnie - powiedziała. - Na szczęście mam młodszą siostrę. Daphne uczęszcza do szkoły pani Osgood dla młodych dam w Devon. - Aha. - Niestety, pod koniec miesiąca trzeba będzie uiścić opłatę za szkołę za następny kwartał. W żadnym razie nie mogę stracić tej posady. Zamyślił się. - Panno Greyson, proszę mi zdradzić, czy nie ma pani żadnych innych źródeł utrzymania? - W tej chwili żadnych. - Zmrużyła oczy. - Ale taka sytuacja nie będzie trwać wiecznie. Dwa miesiące temu nie udało mi się zdobyć pewnej sumy, tak jak to sobie zaplanowałam, ale mam nadzieję, że lada dzień ziszczą się moje plany. - A jeśli tak się nie stanie? - Pomyślę o innych sposobach zdobycia pieniędzy. - Nie wątpiłem w to ani przez chwilę, panno Greyson. - Mimo rozbawienia, w głosie Edisona pobrzmiewała nuta szacunku. - Nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, że jest pani osobą o silnej woli i harcie ducha. Czy wolno mi zapytać, co się stało z pani krewnymi? - Moi rodzice zmarli, kiedy Daphne i ja byłyśmy jeszcze bardzo małe. Wychowała nas babka. Była bardzo wykształconą kobietą. To dzięki niej czytałam dzieła Mary Wollstonecraft i innych. Ale babcia umarła kilka miesięcy temu. Nie zostawiła pieniędzy. Pozostał jedynie dom. - A co się z nim stało? Emma zamrugała, zaskoczona śmiałością, z jaką Edison Stokes wypytuje ją o najistotniejsze sprawy. Przypomniała sobie jednak, co mówili o nim goście. Podobno doskonale wiodło mu się w interesach; najwyraźniej miał do tego smykałkę. - Aha. Dom. - W jej uśmiechu nie było wesołości. - Dotknął pan istoty problemu. - A powie mi pani, co się z nim stało?
- Tak. Ale na pewno już się pan domyślił, jaka będzie odpowiedź. - Zmusiła się do opanowania. - Był wszystkim, co ja i Daphne posiadałyśmy. Dom i przylegająca doń niewielka farma miały zapewnić nam utrzymanie. - Domyślam się, że coś się stało? Emma wpiła paznokcie w skórę. - Sprzedałam ten dom, panie Stokes. Zostawiłam parę funtów, za które opłaciłam pokój i utrzymanie Daphne w szkole pani Osgood, a całą resztę zainwestowałam w bardzo nieprzemyślany sposób. - Zainwestowała pani? - Tak. - Zacisnęła szczęki. - Kierowałam się przeczuciem. Zazwyczaj intuicja mnie nie zawodzi, ale z każdym dniem staje się coraz bardziej oczywiste, że tym razem popełniłam poważny błąd. Zapanowało milczenie. - Innymi słowy - odezwał się w końcu Edison - straciła pani dom. - Niekoniecznie. Wciąż mam nadzieję... - Urwała. - Potrzeba mi tylko czasu i odrobiny szczęścia. - Już dawno doszedłem do wniosku, że łut szczęścia jest bardzo niepewną podstawą naszych planów - skomentował jej wypowiedź intrygującym, pozbawionym modulacji głosem. Emma spochmurniała, żałując, że pod wpływem dziwnego impulsu zdecydowała się temu mężczyźnie tak wiele wyznać. - Nie chciałabym wysłuchiwać teraz pouczeń. Człowiekowi o pańskiej pozycji i statusie majątkowym łatwo jest wypowiadać się lekceważąco o ludziach, którzy liczą na szczęśliwy traf, ale niektórym z nas nie pozostaje nic innego. - Pani duma przypomina mi moją - powiedział łagodnym tonem. - Proszę mi wierzyć, naprawdę wiem, co to znaczy być samotnym i bez pensa przy duszy. Zaśmiała się z niedowierzaniem. - Chce mi pan przez to powiedzieć, że był pan kiedyś ubogi, panie Stokes? Bardzo trudno będzie mi w to uwierzyć. - Panno Greyson, moja matka była guwernantką, zwolnioną z pracy bez referencji po tym, jak jeden z gości uwiódł ją i zaszła w ciążę. Kiedy mój rozpustny ojciec dowiedział się, że matka spodziewa się dziecka, natychmiast ją opuścił. Emma była wstrząśnięta tym wyznaniem. To otwierała, to zamykała usta. - Bardzo mi przykro. Nie wiedziałam.,.
- Widzi więc pani, że dobrze rozumiem pani sytuację. Na szczęście moja matka uniknęła przytułku. Zamieszkała z ciotką staruszką w Northumberlandzie. Ciotka niedługo potem umarła, zostawiając sumę, która pozwoliła nam przetrwać. Poza tym babka ze strony ojca czasami przysyłała nam jakieś pieniądze. - To miły gest. - Nikt spośród tych, którzy ją znają - mówił głosem nie wyrażającym emocji - nie określiłby lady Exbridge jako miłej osoby. Przysyłała pieniądze, ponieważ uważała, że to jej powinność. Moja matka i ja byliśmy dla niej zawadą, ale ta kobieta ma silne poczucie obowiązku. - Panie Stokes, nie wiem już, co powiedzieć. - Nie trzeba żadnych słów. - Lekceważąco machnął ręką. - Matka zmarła na zapalenie płuc, kiedy miałem siedemnaście lat. Wydaje mi się, że nigdy nie straciła nadziei, że któregoś dnia mój ojciec dojdzie do wniosku, że jednak ją kocha, i będzie chciał uznać nieślubnego syna. Pozornie beztroski ton jego głosu nie był w stanie ukryć goryczy. Nieszczęsna matka nie była jedyną osobą, która miała nadzieję, że pewnego dnia rozpustnik przybędzie, by zająć się potomkiem, pomyślała Emma. Zdała sobie sprawę, że Edisonowi udało się stłumić płonący w nim gniew, lecz choć czas uleczył starą ranę, nigdy nie przestanie go ona boleć. - A czy... czy spotkał pan kiedyś ojca? Edison obnażył białe zęby w wilczym uśmiechu. - Odwiedził mnie parę razy po tym, jak jego żona i potomek umarli przy porodzie. Nigdy nie staliśmy się sobie bliscy. Umarł, kiedy miałem dziewiętnaście lat. Byłem wtedy za granicą. - Bardzo mi przykro. - Myślę, że wyczerpaliśmy ten temat, panno Greyson. Przeszłość nie ma już żadnego znaczenia. Wspomniałem o tym wszystkim tylko dlatego, by zapewnić panią, że dobrze rozumiem jej położenie. Teraz liczy się tylko to, że zawarliśmy pakt co do tego, że będziemy strzec naszych tajemnic. Ufam, że wypełni pani swoje zobowiązania. - Ma pan na to moje słowo. A teraz proszę mi wybaczyć, ale chciałabym wrócić do domu. Nie powinnam być widziana w ogrodzie ani z panem, ani z żadnym innym mężczyzną. - To zrozumiałe. Chodzi o pani cześć. Emma westchnęła. - Strasznie dużo kłopotu z tą koniecznością dbania o reputację, ale w mojej sytuacji jest to niezmiernie istotne.
Kiedy go mijała, delikatnym, lecz zdecydowanym gestem położył dłoń na jej ramieniu. - Chciałbym zadać pani jeszcze jedno pytanie, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu. Popatrzyła na niego zdziwiona. - Jakie? - Co pani zrobi, jeśli Chilton panią rozpozna? Emma zadrżała. - Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Kiedy pracowałam w Ralston Manor, nosiłam perukę i nie miałam okularów. - A jeżeli rozpozna pani twarz? Dziewczyna dumnie uniosła podbródek. - Coś wymyślę. Na pewno przyjdzie mi coś do głowy. - Pomyślała, że po raz pierwszy uśmiechnął się szczerze. - Nie wątpię. Coś mi mówi, że pomimo obecnej sytuacji finansowej, nigdy nie brakuje pani środków i możliwości, panno Greyson. Proszę się nie obawiać. Zachowam pani sekrety dla siebie. - A ja pańskie. Dobranoc, panie Stokes. Życzę panu szczęścia w poszukiwaniach. - Dziękuję, panno Greyson - rzekł niespodziewanie oficjalnym tonem. - Życzę szczęścia w pani działaniach, zmierzających do odzyskania pieniędzy. Uważnie przyjrzała się jego twarzy. Uznała, że ma przed sobą dziwnego, a być może, w pewnych okolicznościach nawet niebezpiecznego człowieka. Lecz przeczucie mówiło jej, że może polegać na jego słowie. Pozostawało pytanie, czy może polegać na swoim przeczuciu.
4 Do diabła, Emmo, gdzie się podziała moja mikstura? Okropnie boli mnie głowa. - Lady Mayfleld wsparła się o poduszki i spojrzała na tacę z czekoladą, którą przed chwilą wniosła służąca. - Chyba wypiłam za dużo tego francuskiego szampana. Dzisiaj będę ostroż- niejsza. Wątpię, pomyślała Emma, podając chlebodawczyni butelkę mikstury. Letty nie znała umiaru, jeśli chodzi o picie szampana. - Proszę. Lekko zamglony wzrok lady Mayfleld padł na butelkę w ręku Emmy. Ochoczo ją chwyciła. - Znalazła się, dzięki Bogu. Nie wiem, co bym zrobiła bez mojej mikstury. Działa cuda. Emma przypuszczała, że w butelce jest spora dawka dżinu zmieszanego z innymi mocnymi składnikami, nie zamierzała jednak okazywać nadmiernej ciekawości. W ciągu kilku ostatnich tygodni bardzo polubiła nową chlebodawczynię. Zaczęła nawet postrzegać lady Mayfleld jako źródło inspiracji. Ona także była kiedyś pozbawiona środków do życia. W dzieciństwie nazywała się Letty Piggins i była córką zubożałego farmera z Yorkshire. Lubiła wspominać, jak przed laty, przybywając do Londynu, miała w posagu jedynie dziewictwo i wspaniały biust. Mądrze rozporządziłam tym majątkiem, dziewczyno, i popatrz, jak daleko zaszłam. Niech moja historia posłuży ci za przykład. Emma dowiedziała się, że Letty, ze swoimi zaletami wyeksponowanymi w sukni z głębokim dekoltem, przyciągnęła wzrok sędziwego lorda Mayfielda. Musieli mieć specjalne zezwolenie na zawarcie związku małżeńskiego. Lord zmarł trzy miesiące później, zostawiając młodej żonie tytuł i ogromny majątek. Lecz podziw Emmy dla nowej chlebodawczyni nie wynikał z faktu, że udało jej się złapać bogatego męża. Imponowało jej to, że lady Mayfield przez ostatnich trzydzieści lat czyniła mądre inwestycje, tym razem posługując się pieniędzmi, nie zaś walorami ciała, i udało jej się trzykrotnie pomnożyć fortunę pozostawioną przez męża. Tak, zdecydowanie powinnam pójść za jej przykładem, myślała Emma. Letty nalała sporą dawkę mikstury do kubka i szybko ją wypiła, nieznacznie czknęła, po czym westchnęła z zadowoleniem.
- Powinno pomóc. Dziękuję ci, moja droga. - Oddała butelkę Emmie. - Miej ją jutro pod ręką, dobrze? Czuję, że znów będzie mi potrzebna. A teraz powiedz mi, jakie to wspaniałe, zdrowe zajęcia przewidział dla nas na dzisiaj Ware. - Kiedy byłam na dole, ochmistrz poinformował mnie, że panowie udadzą się dziś na wyścigi konne w okolicy, a panie będą rywalizowały w łucznictwie i innych sportach. Na twarzy Letty odmalowało się niemal rozrzewnienie. - Wolałabym obejrzeć wyścigi, ale przypuszczam, że to niemożliwe. - Myślę, że miejscowa społeczność przeżyłaby szok na widok damy obstawiającej gonitwy wśród farmerów i panów z miasta - przyznała z uśmiechem Emma. - A tak na marginesie, kucharka powiedziała, że śniadanie znów będzie podane później. - Mam nadzieję. - Letty pomasowała skronie. - Nie przypuszczam, żebym była w stanie ruszyć się z tego łóżka przez najbliższą godzinę. Na samą myśl o tym, że mogłabym coś zjeść przed południem, robi mi się niedobrze. Sądzę, że inni czują to samo. Kiedy szliśmy spać, wszyscy byliśmy jednakowo oszołomieni. - Nie wątpię. Letty zmrużyła lekko oczy. - Przypuszczam, że jak zwykle, wstałaś wcześnie, świeża jak stokrotka? - Jestem przyzwyczajona do wczesnego wstawania - powiedziała Emma. - Zdaję sobie sprawę, że według pani wyważonej opinii, rano nigdy nie dzieje się nic ciekawego, ale niektórzy zachwycają się porankami. Postanowiła nie mówić Letty o tym, że tego ranka wstała wyjątkowo wcześnie, ponieważ bardzo źle spała. Co dziwne, to nie zaniepokojenie obecnością Chiltona Crane'a sprawiło, że miała kłopoty ze snem. Jej myśli krążyły nieustannie wokół Edisona Stokesa. Przekonywała się, że to tylko miła odmiana. Do tej pory kłopoty z zasypianiem zdarzały jej się wtedy, gdy zamartwiała się stanem finansów. Na szczęście, Edison Stokes był dalece bardziej interesującym tematem rozważań niż jej niepewna przyszłość. Zdała sobie sprawę, że w związku z niebezpiecznym porozumieniem z tym mężczyzną, będzie musiała zdobyć jak najwięcej wiadomości na jego temat. Letty zawsze była doskonałą informatorką, jeśli chodziło o ludzi bogatych i wpływowych. Emma odchrząknęła. - Wczoraj wieczorem porozmawiałam chwilkę na schodach z panem Stokesem. To bardzo ciekawy człowiek. - Ba! Pieniądze czynią mężczyznę interesującym. - Letty wyraźnie się ożywiła. - A Stokes ma ich tyle, że jest wprost fascynujący.
Jej młoda towarzyszka postanowiła ostrożnie drążyć temat. - Przypuszczam, że rozsądnie inwestuje. - Oczywiście - potwierdziła Lady Mayfield. - Jako młody chłopak w ogóle nie miał pieniędzy. Nie był w czepku urodzony. Jego ojcem był dziedzic Exbridge, który zapłodnił jakąś płochą guwernantkę. - Aha. - Lady Exbridge nigdy tego nie wybaczyła synowi. - Ale to przecież nie wina pana Stokesa, że urodził się jako nieślubny syn. Letty skrzywiła się. - Wątpię, czy udałoby ci się przekonać o tym Victorie. Za każdym razem, kiedy go widzi, uzmysławia sobie, że jej syn, Wesley, nigdy nie doczekał się prawowitego dziedzica, zanim skręcił kark podczas jazdy konnej. To nie daje jej spokoju. - To znaczy, że przeniosła swój gniew z syna na wnuka? - Tak sądzę. Nie chodzi jej tylko o to, że Wesley zginął, zanim spełnił swój obowiązek zachowania linii. Okazało się, że tuż przed śmiercią przegrał majątek w karty. - Przynajmniej trudno odmówić mu konsekwencji działania. - Właśnie. Był od początku do końca hańbą rodziny. W każdym razie, mniej więcej w tym czasie młody Stokes powrócił z zagranicy, przywożąc fortunę. Wykupił nieruchomość od wierzycieli i odbudował finanse Exbridge'ow, ratując tym samym Victorie przed bankructwem. Oczywiście, tego także nie może mu darować. Emma uniosła brwi. - Ale założę się, że nie powstrzymało jej to przed sięgnięciem po pieniądze wnuka. - To oczywiste. Przecież nie jest głupia. Prawdę mówiąc, dawno już jej nie widziałam. Nigdy nie byłyśmy bliskimi przyjaciółkami, ale utrzymywałyśmy luźną znajomość. Po śmierci Wesleya odseparowała się od świata w swoim majątku. Nigdy nie przyjmuje żadnych zaproszeń. Być może czasami bywa w teatrze. - Jej wnuk jest znacznie bardziej towarzyskim stworzeniem. - Niezupełnie. - Letty zamyśliła się na chwilę. - Nie ma chyba takiej panny w Londynie, która nie dałaby się pokroić za to, żeby pokazać się z nim na przyjęciu albo balu, ale on raczej nie chodzi na takie imprezy. To nawet dziwne, że pojawił się tu, w Ware Castle. - Przypuszczam, że się nudził. Dżentelmeni bardzo łatwo ulegają temu nastrojowi i zawsze szukają nowych wrażeń.
- Stokesa to nie dotyczy - Letty popatrzyła na swą towarzyszkę wzrokiem osoby wszystkowiedzącej. - Istnieje tylko jeden powód, dla którego mógł zadać sobie trud przyjazdu do Ware Castle. Emma wstrzymała oddech. Czy to możliwe, że Letty odgadła, dlaczego Stokes się tu zjawił? - Jaki to powód? - zapytała. - Jestem pewna, że szuka żony. Emma w milczeniu wpatrywała się w chlebodawczynię i jak echo powtórzyła: - Żony. Letty prychnęła. Okazuje się, że mężczyźni potrzebują pewnych wskazówek w tym względzie. Nie wydaje mi się, żeby trafił tu na odpowiednie niewinne dziewczyny z dobrych rodzin. Basil Ware wydaje przyjęcie, żeby dobrze się zabawić. - To prawda. Jedynymi wolnymi kobietami są bogate wdowy, takie jak lady Ames, które raczej nie przypadną do gustu mężczyźnie szukającemu narzeczonej dziewicy o nienagannej reputacji. - Nie mogła przecież wyjaśnić, że Edison wcale nie przybył tu na poszukiwanie żony, a przynajmniej nie to było mu teraz w głowie. Oczywiście, po zakończeniu misji być może zacznie się rozglądać za odpowiednią narzeczoną. Jej rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. - Proszę wejść! - zawołała Emma i uśmiechnęła się na widok zakłopotanej młodej służącej. - Dzień dobry, Polly. Wejdź. - Dzień dobry, panno Greyson. Letitia z nadzieją popatrzyła na tacę w rękach służącej. - Mam nadzieję, że to moja kawa. - Lak. I grzanki, tak jak pani prosiła. - Polly postawiła tacę na stoliku. - Czy ma pani jeszcze jakieś życzenie? - Lak, możesz zabrać tę okropną czekoladę - powiedziała Letty. - Nie wiem, jak można zaczynać dzień, pijąc wstrętną gorącą czekoladę. Ja uznaję tylko kawę. - Lak, proszę pani. - Polly natychmiast podeszła do łóżka, by zabrać tacę z filiżanką czekolady. Letty popatrzyła na Emmę. - Czy piłaś już kawę albo herbatę, moja droga? - Tak, dziękuję. Wypiłam zaraz po zejściu na dół.
- Aha. - Lady Mayfield zmrużyła oczy. - Jak ci się mieszka samej na drugim piętrze? - Bardzo dobrze - zapewniła ją Emma. - Nie martw się o mnie, Letty. Pani Gatten przydzieliła mi bardzo przytulny pokoik. Jest cichy i znajduje się na uboczu. Prawdę mówiąc, nie cierpiała swojej małej ponurej sypialni na drugim piętrze. Panująca tam atmosfera wprawiała ją w paskudny nastrój. Natychmiast poprawiła się w myślach. Wyczuwała tam atmosferę zła. Nie byłaby wcale zaskoczona, dowiedziawszy się, że jeśli ktoś został kiedyś zgładzony w tym zamku, to właśnie w tym niewielkim pomieszczeniu. Polly spojrzała na Emmę. - Przepraszam, proszę pani, ale ochmistrzyni przydzieliła pani ten pokój dlatego, że mieszkała w nim panna Kent. Myślę, że pani Gatten uznała, że jeśli panna Kent była z niego zadowolona, to będzie odpowiedni i dla pani. - Kim jest panna Kent? - zapytała Emma. - Była damą do towarzystwa lady Ware, nieżyjącej już ciotki naszego pana. Lady Ware zatrudniła pannę Kent, żeby mieć towarzyszkę w czasie ostatnich miesięcy strasznej choroby. A potem zniknęła. - Lady Ware? - Letitia uniosła brwi. - Wcale mnie to nie dziwi. Zmarli w większości są na tyle przyzwoici, że znikają nam z oczu wkrótce po tym, jak wyciągną nogi. - Nie miałam na myśli lady Ware, proszę pani. - Polly spłonęła rumieńcem. - Lady Ware umarła i została pochowana, Panie, świeć nad jej duszą. To panna Kent pojawiła się i zniknęła jak duch. - W takich okolicznościach nie pozostawało jej nic innego do zrobienia - zauważyła trzeźwo Emma. - Po śmierci chlebodawczyni nikt nie wypłaciłby jej poborów. Myślę, że panna Kent pracuje teraz u kogoś innego. Polly potrząsnęła głową. - To niemożliwe. Emma spochmurniała. - Co masz na myśli? - Panna Kent odeszła bez referencji. Emma popatrzyła na służącą. - Dlaczego? - Pani Gatten myśli, że to dlatego, że panna Kent ośmieszyła się przy naszym panu. Wpuściła go pod spódnicę. A potem strasznie się pokłócili. - Z jakiego powodu? - zapytała Emma. - Nikt tego nie wie. To się zdarzyło późno w nocy kilka dni po śmierci lady Ware. - O Boże... - wyszeptała Emma.
- To było naprawdę bardzo dziwne. - Polly ochoczo nabrała tchu do dalszej opowieści. - Ale od tamtej nocy zachowywała się bardzo dziwnie. - Dziwnie? - Letitia sprawiała wrażenie zainteresowanej. - Co masz na myśli? - To ja ją znalazłam. To znaczy lady Ware. - Polly zniżyła głos do konfidencjonalnego szeptu. - Niosłam tacę z herbatą do jej pokoju, tego pokoju... Oczy Letty zrobiły się okrągłe ze zdumienia. - Wielkie nieba. Chcesz powiedzieć, że to właśnie był pokój lady Ware? I że właśnie tutaj umarła? Polly żarliwie przytaknęła. - Tak. W każdym razie, jak już mówiłam, niosłam jej herbatę. Idąc korytarzem zauważyłam pana Ware'a wychodzącego z tego pokoju. Był bardzo poważny. Kiedy mnie zobaczył, powiedział, że lady Ware umarła we śnie. Powiedział też, że ma zamiar poczynić odpowiednie przygotowania i powiadomić domowników. - No cóż, w końcu jej śmierć dla nikogo nie była zaskoczeniem - zauważyła Letitia. - To prawda, proszę pani - zgodziła się Polly. - Wszyscy i tak zastanawialiśmy się, jak to możliwe, że ciągnęła tak długo. Więc tam weszłam i właśnie zakrywałam twarz lady Ware prześcieradłem, kiedy zdarzyło się coś bardzo dziwnego. - Tak? - ponagliła ją Letty. - Co to było? - Panna Kent wybiegła z gotowalni. - Polly ruchem głowy wskazała drzwi, oddzielające niewielkie pomieszczenie od sypialni. - Była bardzo zmartwiona. Wyglądała, jakby przed chwilą zobaczyła ducha. - Bo pewnie zobaczyła - rzekła Letty. - Ducha lady Ware. Emma spojrzała na chlebodawczynię zaskoczona. - Od kiedy to wierzysz w duchy, Letty? Lady Mayfleld wzruszyła ramionami. - Kiedy będziesz w moim wieku, zrozumiesz, że na tym świecie dzieje się bardzo dużo dziwnych rzeczy, dziewczyno. Emma nie zwróciła uwagi na te słowa; przeniosła wzrok na służącą. - A może panna Kent po prostu bardzo przeżyła śmierć lady Ware? - Ale co robiła w jej gotowalni? - zadała retoryczne pytanie Polly. - Wie pani, co ja myślę? - Czuję, że zaraz się z nami tym podzielisz - rzekła Emma. Polly zmrużyła oko. - Myślę, że ona i nasz pan zajmowali się... zbereźnymi rzeczami w gotowalni, kiedy umierała lady Ware. Przypuszczam, że pannie Kent zepsuł się humor, gdy wyszła i zobaczyła, że w tym czasie lady Ware wyzionęła ducha.
Letty sprawiała wrażenie rozbawionej. - Biedactwo. Na pewno musiało ją zbić z tropu odkrycie, że chlebodawczyni zmarła, kiedy ona zabawiała się w gotowalni. - Nie mówiąc już o szoku, jaki przeżyła, zorientowawszy się, że nagle została bez posady - szepnęła Emma. - Kilka dni później panna Kent zniknęła. - Polly nagle spoważniała. - Pani Gatten powiedziała mi, że zapewne panna Kent nie otrzyma już żadnej posady. Powiedziała, że szanujące się damy nie zatrudnią osoby, która nie może okazać referencji z ostatniego miejsca zatrudnienia. Istnieją sposoby radzenia sobie z tym problemem, pomyślała Emma. Nie należało jednak o nich wspominać w obecności aktualnej chlebodawczyni. Letty z zatroskaniem pokręciła głową. - Młoda kobieta musi odpowiednio zadbać o swoją przyszłość i mądrze zainwestować zdobyty majątek. Każda dziewczyna, która za nic ma swoją cześć dziewiczą i naraża reputację na szwank, wdając się w bezsensowny romans, może spodziewać się przykrych następstw. - Mimo wszystko jest mi jej żal - powiedziała stojąca już przy drzwiach Polly. - Panna Kent bardzo troskliwie opiekowała się lady Ware. Przesiadywała z nią całymi godzinami, mimo że nasza pani przez większość czasu nie myślała przytomnie z powodu opium, które zażywała, żeby uśmierzyć ból. Panna Kent siedziała przy niej i zajmowała się haftem. Bardzo pięknie haftowała. Gdy za Polly zamknęły się drzwi, w pokoju zaległa cisza. Emma zaczęła rozmyślać o niebezpieczeństwach czyhających na damy do towarzystwa. - Obawiam się, że to jedna z wielu podobnych historii - odezwała się w końcu Letty, - Ta panna Kent ma bardzo niewielkie szanse na znalezienie posady, skoro nie otrzymała referencji. Przykro słuchać, jak młode kobiety rujnują sobie życie. - Hmm - bąknęła Emma, myśląc o referencjach, które własnoręcznie napisała dla siebie przed paroma tygodniami. - Czasami potrafią umiejętnie stworzyć pozory licznych zalet. Letty uniosła cienkie siwe brwi. W jej żywych brązowych oczach zamigotały iskierki złośliwego humoru. - Jeśli dziewczyna jest wystarczająco sprytna, żeby tak postępować, najlepiej zrobi, wychodząc za mąż za bogatego zramolałego starca. Popatrz na mnie, kiedy jest już po wszystkim, można bez skrępowania cieszyć się życiem.