Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 111 277
  • Obserwuję511
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań680 096

Ragiel, Rigamont - Bez strachu

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Ragiel, Rigamont - Bez strachu.pdf

Beatrycze99 EBooki R
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 108 stron)

Plik jest zabezpieczony znakiem wodnym

===alNmU2tYbwk+XW0IOgs/DDkKb1xoWz4GNwRmBDUNbl0=

Copyright © by Dom Wydawniczy PWN Sp. z o.o., 2015 Grupa Wydawnicza PWN ul. Gottlieba Daimlera 2 02-460 Warszawa tel. 22 695 45 55 www.dwpwn.pl Copyright © for the text by Adam Ragiel, 2015 Copyright © for the text by Magdalena Rigamonti, 2015 Copyright © for the photos by Maksymilian Rigamonti, 2015 Menedżer pionu wydawniczego: Monika Kalinowska Wydawca: Dąbrówka Mirońska Redakcja: Joanna Egert-Romanowska Projekt okładki: Adam Chwesiuk Zdjęcia na okładce i na wkładce: Maksymilian Rigamonti Przygotowanie wersji elektronicznej: Ewa Modlińska Skład wersji elektronicznej na zlecenie Domu Wydawniczego PWN: Michał Latusek ISBN 978-83-7705-865-7 (ePub) ISBN 978-83-7705-866-4 (Mobi) Dziękujemy Dyrekcji Zakładu Cmentarzy Komunalnych w Olsztynie za pomoc w realizacji tego projektu. Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejsza publikacja ani jej żadna część nie może być kopiowana, zwielokrotniana i rozpowszechniana w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy. Wydawca niniejszej publikacji dołożył wszelkich starań, aby jej treść była zgodna z rzeczywistością, nie może jednak wziąć żadnej odpowiedzialności za jakiekolwiek skutki wynikłe z wykorzystania zawartych w niej materiałów i informacji. Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując jej część, rób to jedynie na użytek osobisty. Szanujmy cudzą własność i prawo. Więcej na www.legalnakultura.pl Polska Izba Książki ===alNmU2tYbwk+XW0IOgs/DDkKb1xoWz4GNwRmBDUNbl0=

SPIS TREŚCI Wstęp *** Rozdział I. Przed śmiercią Rozdział II. Prawo po śmierci Rozdział III. Sekcja Rozdział IV. Bóg Rozdział V. Balsamacja Rozdział VI. Dusza Rozdział VII. Arek Rozdział VIII. Szkoła śmierci Rozdział IX. Rozkład Rozdział X. Nekropasja/tanatopasja Rozdział XI. Kursantki Rozdział XII. Agnieszka Rozdział XIII. Wieprzowina Rozdział XIV. Trupi jad Rozdział XV. Trumna Rozdział XVI. Otwarta trumna Rozdział XVII. Kremacja Rozdział XVIII. Tajemnica Rozdział XIX. Dystans Rozdział XX. Rodzina Rozdział XXI. Drugi dom Rozdział XXII. Kosmetyka pośmiertna Rozdział XXIII. Dzieci Rozdział XXIV. Zadania nie do wykonania Rozdział XXV. Chce się żyć Zdjęcia ===alNmU2tYbwk+XW0IOgs/DDkKb1xoWz4GNwRmBDUNbl0=

WSTĘP Strach to słowo, które od razu kojarzy się ze śmiercią. Uważamy, że przychodzi ona tylko do innych, że nas nie dotyczy i że to właśnie nam uda się ją przechytrzyć. Piękna dama lub okropny kościotrup z kosą. Nie bierze łapówek i nie ma litości. W stu procentach skuteczna. Nam, jej ”klientom”, wydaje się, że zawsze przychodzi za wcześnie, jest niesprawiedliwa, okrutna. Nie chcemy ani o niej myśleć, ani o niej mówić. Dopóki nie mamy z nią styczności, pragniemy wierzyć, że nie istnieje. Kiedy powstał pomysł stworzenia tej książki, wiele osób było mu przeciwnych. Odezwało się sporo głosów, że takie jawne mówienie o śmierci i jej różnych aspektach jest niepotrzebne, a nawet szkodliwe. Po co straszyć? Ale jednocześnie nawet ci najmniej przychylni chcieli słuchać, zadawali pytania. Zachowywali się jak dzieci oglądające zakazane, straszne filmy spod kołdry, jednym okiem, słuchające jednym uchem. Nie da się ukryć, że od początku to był trudny temat, strach wzbudzało nawet pierwsze spotkanie z autorem i zarazem głównym bohaterem książki. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Cały czas myślałam, że Adam Ragiel, miły, wesoły człowiek, widzi we mnie trupa, a nie żywego człowieka. Było wiele przeszkód, ale jednak się udało. Teraz jestem pewna, że oddajemy w ręce czytelników książkę jedyną w swoim rodzaju i bardzo potrzebną. Adam Ragiel, odpowiadając na pytania Magdaleny Rigamonti, odkrywa przed nami świat, którego nie znamy, a który powinniśmy poznać, bo paradoksalnie jest częścią naszego życia, mówiąc precyzyjniej, ostatnich chwil naszego ciała wśród żywych. Powoli, bez epatowania okrucieństwem i strachem autorzy wprowadzają nas do świata śmierci. Magdalena Rigamonti jest, jak każdy z nas, pełna obaw, lęków, ale też bardzo ciekawa. Adam Ragiel otwiera przed nami ten świat, otwiera drzwi do kostnicy. Opowiada o tym, co dzieje się z naszym ciałem tuż po śmierci, jakie czynności są wykonywane i kiedy. Dowiadujemy się, co może rodzina, co jest ważne dla bliskich. Uczymy się wielkiego szacunku do zmarłych, dla ciała. Adam Ragiel jest mistrzem, przewodnikiem. Mistrzem w swojej profesji. Oprowadza nas po świecie, którego nie znamy i nie poznamy. Bo kiedy trafimy do kostnicy, będziemy pozbawieni świadomości, będziemy tak zwanym odpadem biologicznym. A jednak dla naszych bliskich pozostaniemy ważni. Autor uczy nas, co jest istotne, na co zwracać uwagę. Nie ucieka od krytycznych komentarzy na temat branży, w której pracuje, jawnie mówi o nadużyciach, wykorzystywaniu klientów. Ma się nieodparte wrażenie, że ten człowiek zna śmierć, że niejednokrotnie z nią rozmawiał, że codziennie tańczą razem to szalone tango. Mówi o bólu, żałobie, mówi też o duszy i Bogu. Odpowiada na najtrudniejsze pytania. Jednak cały czas, nawet kiedy opowiada o okropnych chwilach, o śmierci dzieci, samobójstwach, katastrofach, o tym, kiedy trzeba zrobić pogrzeb szczątkom, mówi pięknie o człowieku. Nie ma w tym tekście nic z horroru, jest tylko wielka pochwała życia i ludzkiego ciała. Adam Ragiel wie, co w życiu ważne, u niego takie banały jak ”każdy dzień może być ostatnim” nabierają zupełnie innego znaczenia. Po przeczytaniu tej książki nie tylko będziemy wiedzieć, jak się balsamuje

zwłoki, przygotowuje ciało do pogrzebu, jakie choroby żyją dłużej niż ich nosiciel, ale przede wszystkim przekonamy się o tym, że życie ma ogromną wartość. Dzieje się tu i teraz. Nie warto go tracić bezmyślnie. Już nie będą nas śmieszyć opowieści o ludziach, którzy w szafie trzymają gotowe ubranie na pogrzeb, nie będziemy z drwiną myśleć o spisywanych za życia instrukcjach, co zrobić po śmierci, zrozumiemy, jakie to wszystko ważne. Rozważniej będziemy jeździć samochodem, częściej myśleć o życiu, ale też mniej się bać. To Adam Ragiel i Magda Rigamonti sprawiają, że choć trochę oswajamy ten największy ze strachów. Bez strachu przed śmiercią, tak powinien żyć człowiek. I o tym jest właśnie ta książka. Monika Kalinowska wydawca ===alNmU2tYbwk+XW0IOgs/DDkKb1xoWz4GNwRmBDUNbl0=

* W szpitalu dowiedział się, że ma raka. Wrócił do pokoju, poszedł do łazienki, otworzył okno i skoczył z trzeciego piętra. Zginął na miejscu. Ciało poobijane, połamane, posiniaczone. Obowiązkowa sekcja zwłok. Tego widoku nigdy nie zapomnę. Zlecenie: ma wyglądać, jakby umarł normalnie, naturalnie. * Umarł w domu, w łóżku, pod kołdrą. Na dworze był 30-stopniowy upał. Znaleziono go po sześciu dniach. W stanie takim, że nie miałam odwagi spojrzeć. Czułam tylko zapach. Zlecenie: zrobić coś, by tak nie śmierdziało, bo ksiądz nie pozwoli trumny wstawić do kościoła. * Zginęła w wypadku samochodowym. Była w szóstym miesiącu ciąży. Złamany kręgosłup w kilku miejscach, połamane nogi, ręce, żebra, zmasakrowana twarz. Procedura jest taka, że trzeba zrobić sekcje zwłok i matki, i dziecka. Czekałam za ścianą. Nie weszłam. Bałam się, że ucieknę i już nigdy tu nie wrócę. Zlecenie: ma wyglądać, jakby spała, a dziecko włożyć z powrotem do łona. * Wyszedł z domu, zostawił dziewczynę i półtoraroczne dziecko. Nikt nie wiedział, gdzie jest. Po dwóch dniach znaleziono ciało powieszone na klamce. Widziałam płaczących rodziców. Zlecenie: żeby nie było widać tego zgrubienia od sznurka na szyi i żeby nie był taki siny. No i żeby zrobić mu irokeza, bo tak zawsze się czesał. * Długo chorowała. Wymęczona, wychudzona. Twarz wykrzywiona w cierpieniu. A jeszcze mogła żyć. Sześćdziesiąt lat to przecież nie starość. Zlecenie: zmarszczki wygładzić i żeby twarz nie była taka zapadnięta. Podobno można jakieś silikonowe kształtki włożyć w policzki. I podobno można też zrobić tak, żeby ciało nabrało koloru i wyglądało normalnie. * Miała 86 lat. Umarła w nocy, we śnie. Podobno piękna starsza pani. Zlecenie: pofarbować włosy na rudo, bo już się odrosty zrobiły, i paznokcie na czerwono, bo całe życie miała czerwone. I jeszcze, żeby taka blada nie była. To zlecenia z jednego dnia z przyszpitalnego prosektorium. Takiego z chłodnią i kaplicą w jednym. Piszę ”zlecenia”, bo wiem, że nie mogę się angażować, myśleć, co ci ludzie za życia osiągnęli, kim byli, jak żyli, kogo zostawili, kto po nich płacze. Odpędzam te myśli, bo wiem, że inaczej nie dam rady dłużej tu być. Próbuję się skupić tylko na tym, co teraz, co tu, co po nas zostaje i ile z tym jest roboty. I na ludziach, którzy tę robotę wykonują. Magdalena Rigamonti ===alNmU2tYbwk+XW0IOgs/DDkKb1xoWz4GNwRmBDUNbl0=

ROZDZIAŁ I PRZED ŚMIERCIĄ Podobno jeśli się zobaczy śmierć, to się docenia życie. Ale i tak najlepiej, gdyby jej nie było. I żebyśmy wszyscy żyli długo i szczęśliwie, i zawsze pozostali młodzi. Adam Ragiel, rocznik 1980, balsamista, technik sekcji zwłok. Główny bohater tej opowieści. Śmierć to jego codzienność. – Widziała pani, jak się dzieci rodzą, to teraz zobaczy pani, jak to się wszystko kończy. Gdy na panią patrzę, to myślę, że pani wytrzyma. Widziała pani kiedyś zwłoki, ciało, trupa? Tak szybko to mówi, tak naturalnie, jakby to było o nietypowej, ale jednak przyjemnej pracy typu pilnowanie australijskiej wyspy, że tylko przytakuję. Nie wiem, czy to szok, czy niewiedza. Mówię, chyba nawet z lekkim uśmiechem, że się nie boję, że jestem silna, że mnie to też kiedyś czeka, tylko ja to chcę się spalić, żadnych makijaży pośmiertnych. Krematorium i tyle. Nic mi więcej nie potrzeba. – I chce pani, żeby w młynku zmielili pani kości? – W młynku? – Kawałki udowych zwykle się nie spalają do końca. Trzeba wrzucić do młynka. Można do ręcznego, można do elektrycznego. Nie odzywam się. Patrzę na tego dobrze zbudowanego, opalonego faceta niewiele po trzydziestce, na jego blond włosy, niebieskie oczy, uśmiech. Na nogi, wyobrażam sobie jego kości udowe. Pan się boi śmierci? Nie boję, raczej się z nią zaprzyjaźniam. Bo choć robię to, co robię, to i tak mnie nie oszczędzi. Nie, no niech pan nie żartuje. Ile zwłok pan widział w swoim życiu? Kilka tysięcy. Zresztą, nie liczę. Sam nie wiem, jak z tą śmiercią jest. Może wszystko zależy od tego, jak komu było na Ziemi. Jeśli dobrze, no to raczej taki niekorzystny etap... Jeśli źle, to pewnie uwolnienie. Wiem, że niektórzy się boją. Ale jakby tak każdemu powiedzieć: dostajesz gwarancję, że dożyjesz dziewięćdziesiątego roku, położysz się spać, zaśniesz i koniec, bez chorób, bez tych wszystkich nowotworów, udarów, cierpień, bez domów starców, hospicjów, wtedy strach przed śmiercią byłby mniejszy. Albo nie byłoby go w ogóle. Mnie na razie się nigdzie nie spieszy. Nie mam czasu na umieranie. Mam trzydzieści cztery lata, małe dzieci i tyle rzeczy do zrobienia, że gdybym nawet chciał bardzo, to i tak, niestety, nie mogę odejść. Umiem sam ze sobą się dogadać. Myślę, że jeśli to się potrafi, to reszta już jest pestka. A poza tym jeszcze wielu ludziom muszę pomóc. Dostojnie przejść na tamten świat? Ja zajmuję się tymi, którzy już przeszli. Czego mam się bać? Nie robię im krzywdy. Zmarłych nie

trzeba się bać. Jedynie żywi mogą zaszkodzić, zrobić krzywdę. Trupy się panu nie śnią? Nie. Już mówiłem, że nic złego nie robię, więc nie mam koszmarów. Poza tym ja się cieszę życiem. Często pytam ludzi, którzy zaczynają pracę w tym zawodzie, czy śniło im się coś złego, czy mogli spać. I nigdy nie słyszałem, żeby były jakieś koszmary, żeby coś straszyło, dotykało. Wyszkoliłem kilkaset osób, rozmawiam z każdym i wiem, że tych złych snów w zasadzie nie ma, a na pewno nie wynikają z tej pracy. Mnie pan też zapyta jutro, co mi się śniło? Pewnie. Zaśnie pani jak kamień. Samo oglądanie naszej pracy to jest ciężka robota. Patrzę na jego ręce. I on tymi rękoma te ciała balsamuje, maluje, ubiera? Boże, i tyle zostaje z człowieka? Kawałki udowych do młynka? Mam wziąć perfumy? Napsikać na chusteczkę? Nie, bo zemdli. Może być gorzej. Gdy się to skumuluje, zwiąże ten zapach, to dopiero wtedy się robi strasznie. Pamiętam, jak kiedyś w jednej z kostnic Medycyny Sądowej była wykonywana sekcja zwłok po ekshumacji… Byłam na ekshumacjach w Bykowni pod Kijowem, na IV Cmentarzu Katyńskim, więc chyba wiem, jak to może wyglądać. Tam pewnie były same suche kości? A to ciało leżało półtora roku w grobie. A wcześniej wyłowiono je z Wisły. Jako NN, czyli nazwisko nieznane. To było ciało kobiety, dziewczyny w zasadzie. Ktoś ją zamordował, po czym przywiązał kamień do nogi i wrzucił do Wisły. Dokonano ekshumacji... Dlaczego? Bo pojawił się trop, do kogo to ciało mogło należeć. Pewna pani mieszkająca za granicą twierdziła, że to mogą być zwłoki jej córki. Ciało było oczywiście nie do rozpoznania. Zdecydowano się na dekapitację czaszki. Czyli obcięcie głowy? Tak. Czaszka została wysłana do Krakowa na tak zwaną wizualizację, czyli za pomocą specjalnej aparatury, czujników jest odbudowywana twarz. Mam nadzieję, że w komputerze? W komputerze. Okazało się, że to jest ciało córki tej pani. Ona po prostu czuła, intuicja jej mówiła, że te zwłoki były kiedyś jej dzieckiem. Po tych wszystkich badaniach szczątki wróciły do grobu. W trumnie? Tak, to jest specjalna trumna używana przy ekshumacjach.

I potem jeszcze raz pogrzeb? Pochówek, ale już bez żadnych ceremonii. Ale ja po to opowiadam tę historię, żeby pani wyobraziła sobie zapach. Te szczątki chlupotały w trumnie, bujały się. Kiedy tę trumnę otworzyliśmy w Zakładzie Medycyny Sądowej, to... Nie umiem sobie wyobrazić. A jak się pani mięso w lodówce popsuje? To śmierdzi. No właśnie. Dwa dni i śmierdzi. A jakby tak leżało półtora roku? To jest mdławo-słodko-straszny zapach. Więc gdy otworzyliśmy tę trumnę, to pani prokurator, która musiała być obecna przy tej czynności, podchodziła do trumny i odchodziła. Słyszałem, jak mówiła: ”To straszne, to straszne”. W końcu wyciągnęła z torebki chusteczkę nasączoną miętą, przyłożyła do nosa i... wybiegła z sali. Wiem, że mnie przygotowuje, że musi być drastycznie. Da pani radę. Tylko śniadanie proszę zjeść. A tak to luz. Luz, luz. Łapię ten luz. Przecież jeszcze nie umieram. Ani mój mąż, ani moje dzieci. Nikt z moich bliskich. Ja też o śmierci nie myślę. Przynajmniej udaję. Dostanie pani fartuch, rękawiczki, ochraniacze na buty. No, bo bakterie to tam są. I smród. Ale po godzinie, po dwóch pani przywyknie. Tam nie ma degeneratów ani żadnych psycholi. Głównie dziewczyny. Najstarsza ma trzydzieści dwa lata, najmłodsza dwadzieścia trzy. I Arek, pracownik prosektorium, biolog molekularny. Nauczyłem go balsamacji. Oni znają się na rzeczy. I doceniają życie, każdy dzień życia. Przekona się pani. My w ogóle lubimy tę pracę. Nic nie rozumiem. Głupie to, ale wiem, że póki nie zobaczę, nie zrozumiem. Nie zdaję sobie sprawy, dokąd idę, co mnie spotka, jak zareaguję. Na razie wierzę w swoją odwagę i w to, że skoro dla tych młodych dziewczyn, dla tego Arka to jest wszystko normalne, ot, praca po prostu, to dla mnie też będzie normalne. W Warszawie umiera ponad dwa tysiące ludzi miesięcznie. Ktoś się musi zająć tymi ciałami. Inaczej byśmy brodzili w gnijących trupach. Wystarczy. Już wszystko sobie wyobrażam. Ludzie, którzy zaczynają pracować przy ciałach, dostają kopa, czują, że mogą góry przenosić. Bo dotykają ostateczności? Bo widzą, co z nas zostaje. Co? Ciało. Zwłoki. Odpad biologiczny. A dusza? Uwalnia się ze swej powłoki i czuję jej obecność, ale ja duszą się nie zajmuję. A czym?

Tym, co z nas zostaje, gdy ona ulatuje. Byłem w Dreźnie. Ojciec przyjechał z dwiema małymi córkami, siedmio- i jedenastoletnią, pożegnać żonę i mamę. Kobieta zginęła w wypadku autobusowym. Jak wyglądała? Rozcięta głowa, poszarpana twarz, połamane kości, rany na ciele. Co pan zrobił? Rekonstrukcję. Po co? Bo rodzina chciała ostatni raz tę kobietę zobaczyć. Udało się? Tak. Ta pani wyglądała, jakby przed chwilą zasnęła. Robi pan zdjęcia przed i po? Tak, robię. To, z jednej strony, dokumentacja, a z drugiej, zabezpieczenie. Przed czym? W razie gdyby były nieporozumienia, problemy... W razie gdyby rodzina powiedziała: ”ale nasza mama tak nie wyglądała”, to mam zdjęcia ze stanu przed i po, mogę udowodnić, jakie ciało dostałem, jakie wydałem. ”Wydałem” – mówi pan jak o towarze. Po śmierci to już nie jest człowiek. To jest ciało i to ciało wymaga szacunku, wymaga tego, żeby się nim zająć. No, dobra. Zaczynamy o 7 rano. Proszę się wyspać. Zerka na telefon. O, przywieźli kolejne dwa ciała. Jutro będzie dużo do roboty. Drętwieję. Ale udaję, że informacja o kolejnych ciałach nie robi na mnie wrażenia. Nie chcę jeszcze iść, chcę go wypytać, dowiedzieć się jak najwięcej, przygotować na to, co jutro. Jest po pierwszej w nocy. Dziewczyny i Arek jeszcze tam pracują. Trzeba zwolnić miejsce dla nowych ciał. Pięć, sześć będzie na pewno. To średnia w taki upalny dzień. A w taki mniej upalny? Nie zdarza się, żeby nikogo nie przywieźli. Pewnie pani się to wyda dziwne, ale to kobiety głównie przychodzą na kursy, aby zajmować się zwłokami, balsamacją, przygotowaniem do pochówku. Nie wiem, czy próbuje mnie namówić do zmiany zawodu, więc na wszelki wypadek stanowczo, ale z uśmiechem odmawiam. Są silniejsze psychicznie od mężczyzn?

Nie tylko o to chodzi. Bardziej się przykładają, są precyzyjniejsze. Mówię też o kwestiach estetycznych. Przecież to jest wszystko robione dla rodziny. O to chodzi, żeby wyglądało, jakby ten dziadek, dziecko czy matka spali. I do tego jeszcze w eleganckim ubraniu. A wie pani, czasem takie zwykłe nakładanie odzieży zmarłemu to może być problem. Słyszałam, że ręce trzeba wyłamywać. A słyszała pani o gimnastyce pośmiertnej? Wystarczy wiedzieć, jak to się robi, i zwłoki ubiera się bez problemu. Fachowa nazwa to przełamanie stężenia pośmiertnego i to słowo ”przełamanie” kojarzy się od razu wszystkim z łamaniem, ale nie ma to nic wspólnego z jakimikolwiek uszkodzeniami ciała czy kości. Jutro pani pokażę. Chcę krzyczeć: „Nieeee!”. Ale nic nie mówię. Słucham, jakbym była na kursie szybkiego umierania. Pani Magdo, samo nakładanie ubrań, poprawianie, to wszystko lepiej robią panie. Zdarza się przecież, że rodzina zmarłego nie przyniesie jakiejś części garderoby, czegoś brakuje. Facet może tego nie zauważyć. Kobieta widzi od razu. A szwy posekcyjne? Trzeba tak ubrać zwłoki, żeby tych szwów nie było widać, żeby nic nie wyłaziło. Dekolty nie wchodzą w grę. Dużo jeżdżę po Polsce, jestem w wielu prosektoriach i domach pogrzebowych i czasem zdarza się, że ubranie leży na zmarłym. Słyszę, że się nie dało ubrać. Ale ja wiem, że nie ma takiej możliwości, żeby się nie dało. Nawet mocno rozkładające się ciało można ubrać... Wystarczy oczyścić, zabalsamować... Sprawdziłam, balsamacja to nie jest nacieranie wonnymi olejami, tylko spuszczenie krwi z całego ciała i wypełnienie go chemicznym roztworem, więc chwalę się wiedzą. Dzięki temu ciało przestaje wydzielać przykre zapachy, a procesy gnilne zostają zatrzymane. Jutro też pani pokażę, jak to się robi. Rano będziemy przygotowywać ciało po sekcji. Bardzo połamane. Po wypadku. Jedna z dziewczyn będzie balsamować. Jestem twarda. Cóż to dla mnie ciało po wypadku. Bardzo połamane. Po sekcji. Dziewczyny się uczą balsamacji. To już wyższy stopień wtajemniczenia? Najwyższy. Człowiek, który chce pracować ze zwłokami, najpierw powinien przejść szkolenie podstawowe, polegające na tym, żeby w standardowy i sanitarny sposób przygotować zwłoki, czyli umyć, ubrać, zrobić makijaż. Potem zaczyna się kilkumiesięczna nauka. Z reguły trwa cztery miesiące. Kiedy się spędzi taki czas w prosektorium, w domu pogrzebowym, to już się jest raczej pewnym, że chce się to robić. Wariaci się nie trafiają? Trafiają. Ale ja już w rozmowie przez telefon orientuję się, czy to wariat, czy nie. Jak? Kilka pytań zadaję. Przede wszystkim, dlaczego chce pracować w takim zawodzie, czy miał kiedyś styczność ze zwłokami, czy ktoś z jego bliskich zmarł i jakie to wywołało przeżycia. I kiedy słyszę, że śmierć go fascynuje, ludzkie ciało też, to od razu dziękuję za współpracę. Do tej pory

intuicja mnie nie zawiodła. Żadni tacy dziwni... Nekrofile, chce pan powiedzieć? Nekrofile. A przecież słyszy się, że są tacy ludzie. Ale żeby być nekrofilem, trzeba mieć dostęp do zwłok, ktoś musi wpuścić do prosektorium, do domu pogrzebowego. I kiedyś, kiedy w prosektoriach pracowali ludzie z tak zwanego marginesu, nienadający się do życia w społeczeństwie, czasami niespełna rozumu, ten dostęp był łatwiejszy. A teraz? Głównie ludzie po studiach. Pozna pani Arka. To jest facet z klasą, z inteligencją. Tak mnie pani wypytuje, a my to robimy przede wszystkim z tego powodu, żeby pomagać innym. Komu? Tym, którzy umarli? Nie, ich rodzinom. Chyba widzi, że jestem zdezorientowana, że nie wiem, jak zareaguję na to, co tam zobaczę, jak to się odbije na mojej psychice. Moim zdaniem, żadnych szkód to doświadczenie pani nie wyrządzi. Wręcz przeciwnie. W prosektorium mam być już za kilka godzin. Ze mną Maksymilian, mój mąż. Będzie robił zdjęcia. Był kilka razy w Afganistanie, widział wojnę, rannych. O niego się nie boję. ===alNmU2tYbwk+XW0IOgs/DDkKb1xoWz4GNwRmBDUNbl0=

ROZDZIAŁ II PRAWO PO ŚMIERCI To co, do boju! Jakby co, to pan mnie ratuje. Tam się nie ratuje, tam od razu do chłodni. Ale za to bardzo nowoczesnej. Może te żarciki pomagają zachować dystans, pion albo nie myśleć, po co to wszystko, po co żyjemy, kiedy się skończymy, umrzemy? Nie wiem, śmieję się jednak. Nie widziałam wcześniej prosektoryjnej chłodni. To jest chłodnia miejska, prosektorium też. Prawie wszystkie zakłady pogrzebowe przywożą tu ciała z całego miasta. Tu robią sekcje, tu wykonują wszystkie czynności przygotowawcze. Tak powinno być w całej Polsce. A jak nie, to każdy zakład powinien mieć swoją chłodnię. A tak nie jest? Nie, przecież zdarza się, że zakład pogrzebowy, chcąc zaoszczędzić, przygotowuje zwłoki gdzieś w garażu albo w karawanie. Stoją na parkingu i ciach, z tyłu na pace przewalają nieboszczyka i ubierają, żeby nie wynajmować chłodni, żeby nikomu nie płacić. To jest partyzantka, tego nikt nie pilnuje. Nie ma żadnych przepisów w tej kwestii? Są stare, z lat pięćdziesiątych. I niektórzy ludzie zajmujący się zwłokami myślą sobie: skoro nie ma żadnych odgórnych nakazów, to można wszystko. Gdyby to było kontrolowane, to tacy ludzie trafiliby do więzienia. Bo przecież naruszenie ciała, jego złe traktowanie to jest bezczeszczenie zwłok. Przetrzymywanie w nieodpowiednich warunkach to jest zaniedbanie, a zaniedbanie prowadzi do bezczeszczenia. Za to grozi do pięciu lat pozbawienia wolności. Ale, niestety, światem po śmierci polskie prawo nie bardzo się interesuje. Takie ciało, które w upale postoi w samochodzie, jest nie do pokazania rodzinie. Ono kipi... I pan z firmy pogrzebowej nie pozwala otworzyć trumny. Wiadomo, że tu chodzi o pieniądze. Bo po co płacić za chłodnię, po co firma ma wydawać te pieniądze, które wzięła od rodziny za przechowywanie zwłok? Rozumiem, że to margines. Nie. Częsta praktyka. To jest patologia. Połowa firm pogrzebowych powinna być pozamykana. Uważam, że na taką działalność powinna być koncesja podobna do tej, jaką mają biura podróży. Każda firma płaci za taką koncesję, powiedzmy, sto tysięcy złotych na zabezpieczenie ewentualnych błędów, za wyrządzenie szkód moralnych i materialnych. Sprawa by była jasna – nie masz kasy, nie zakładasz firmy pogrzebowej. Bo jak się chce taką firmę założyć, to trzeba kupić specjalny sprzęt, karawany i zatrudnić wysoko wykwalifikowanych specjalistów. Na pewno potrzebna jest nowa ustawa pogrzebowa. Nie ma ustalonych aktualnych praw dotyczących branży pogrzebowej, a przecież to jest specjalistyczna działalność – wszystko w tej branży jest specjalne: chłodnie, samochody, narzędzia, umiejętności. W hotelarstwie czy gastronomii, jeśli nie ma odpowiednich kranów, to

przychodzi sanepid i zamyka. A tu, w naszej dziedzinie, nikt nikogo nie kontroluje. Ciała, zwłoki, trupy – im nic nie zaszkodzi, są ważniejsze sprawy niż zajmowanie się prawami nieboszczyków i ich rodzin. A przecież ludzie cały czas umierają i zawsze będą umierać. Jednak w szpitalach prosektoria remontuje się na końcu. Albo zostawia się je bez remontu, ba, szpitale i ich zarządcy idą nawet dalej, wynajmując całe prosektoria lub ich pomieszczenia firmom pogrzebowym pod przykrywką ”obsługi prosektorium”, a w nich kwitnie bardzo dobrze biznes funeralny, organizacja pogrzebów i tym podobne, co jest niezgodne zarówno z prawem i etyką zawodową służby zdrowia, jak i branży pogrzebowej. Ale co tam etyka, co tam prawo, co tam ludzka naiwność, liczy się kasa!!! Jesteśmy teraz w bardzo nowoczesnym miejskim prosektorium, ale są miasta, w których prosektoria są w opłakanym stanie, brakuje nawet bieżącej wody. O klimatyzacji nie ma co nawet marzyć. Proszę sobie wyobrazić – lato, 35 stopni ciepła i my w tych fartuchach, foliach i w szybkim tempie rozkładające się zwłoki. Prosektorium chyba musi być kontrolowane? Pamiętam, jak prowadziłem warsztaty w jednym z prosektoriów. Nowe, dobrze wyposażone. Przyszły dwie panie z sanepidu. Mówią, że kawałek farby ze ściany odpada i że nakładają karę. Akurat to był taki punkt, w który się często uderzało wózkiem prosektoryjnym. Ale przecież taki uszczerbek to nie jest źródło skażenia biologicznego i zaprosiłem panie do chłodni. Poszły? Nie chciały. Mówiłem dość stanowczo: po co panie tu przyszły? Kasę nabić dla sanepidu? Proszę, panie nie wykonują rzetelnie swoich obowiązków. Właściciel prosektorium się wystraszył, a ja nie odpuściłem. Wiedziałem, że jeśli odpuszczę, to będą przychodzić co tydzień i wlepiać mandaty za odpadającą farbę. Człowiek umiera, załóżmy, że w szpitalu. I chce pani wiedzieć, co się dzieje później z ciałem? Kiedy pan jest potrzebny? Nie od razu. Po stwierdzeniu zgonu ciało najpierw trafia na dwie godziny do takiego pomieszczenia pośmiertnego zwanego post mortem. Żeby być pewnym, że człowiek nie żyje? Tak. Proszę nie myśleć, że po stwierdzeniu zgonu w pomieszczeniu post mortem komuś przywracają się funkcje życiowe. Te dwie godziny są raczej po to, by poczekać na pewne oznaki śmierci. Jakie oznaki? Plamy opadowe, sztywność trupia, mętnienie rogówki. Kto to sprawdza? Powinien lekarz z oddziału, gdzie znajdował się pacjent, ale nie zawsze to robi i bez tego zwłoki wyjeżdżają z oddziału.

Kto je przewozi? Nie ma na to konkretnych przepisów, a być powinny. Przewożą sanitariusze albo też sami prosektoranci, zależy, kto jest wolny w szpitalu. Czasami też odbierają firmy pogrzebowe, które mają podpisaną umowę ze szpitalem. Przewożą do swoich chłodni albo zwożą do chłodni miejskiej. Nie ma jednego prawa, wszystko zależy w zasadzie od indywidualnych umów i tego, czy szpital ma swoją chłodnię. A rodzina kiedy jest informowana? Powinna być od razu po stwierdzeniu zgonu. Trzeba pamiętać, że każdy, kto umiera w szpitalu, obligatoryjnie powinien być poddany sekcji zwłok. Obowiązkowo? Obligatoryjnie. Głównie robi się to ze względów naukowych, nie tylko dla studentów, ale również dla samych lekarzy. Takie są przepisy. Jednak rodzina ma prawo poprosić o odstąpienie od sekcji zwłok. W większości przypadków szpital godzi się na takie odstąpienie, ale dyrektor placówki medycznej nie musi uwzględnić prośby rodziny zmarłego o zwolnienie z sekcji, formalnie rodzina nie ma wpływu na tę decyzję. Ciało trafia do chłodni, rodzina załatwia formalności, ustala termin pogrzebu, a tacy ludzie jak ja przygotowują nieboszczyka do pochówku lub kremacji. Od razu? Od śmierci do pogrzebu powinny upłynąć co najmniej trzy dni. Tak jest przyjęte. I przez te trzy dni ciało powinno leżeć w chłodni. Niestety, nie ma jasno określonych przepisów dotyczących tego przygotowania. Zdarza się, że ciało nawet nie jest myte. W pielusze, z odchodami, pakowane jest do trumny. Rodzina jest okłamywana, że wszystkie niezbędne czynności zostały wykonane. Przecież często w kaplicy trumna jest otwarta. Rodzina podchodzi, dotyka, całuje. A to są bakterie, trucizna po prostu, groźba potencjalnego skażenia biologicznego. Takie traktowanie zwłok zagraża bezpieczeństwu ludzi. Tworzymy w Polskim Stowarzyszeniu Pogrzebowym, którego jestem członkiem, projekt ustawy regulującej te wszystkie kwestie. Balsamacja powinna być obowiązkowa? Bezwzględnie, jeśli tylko rodzina będzie chciała się pożegnać ze zmarłym lub transportować zwłoki na dalsze odległości. Na przykład we Włoszech każde ciało, które jest chowane w trumnie do katakumb, nisz grobowych – czyli grobowców w ścianie, mamy takie na przykład na Cmentarzu Komunalnym Północnym w Warszawie – musi mieć czasową konserwację. Polega ona na zrobieniu kilku zastrzyków do jamy opłucnej, do jamy brzusznej, po to żeby spowolnić proces rozkładu. Poza tym nie można bezpośrednio dotknąć zmarłego, bo jest on przykrywany materiałem, trochę wyglądającym jak firanka. Na Litwie z kolei każde ciało musi być poddane balsamacji. Tam jest tradycja wystawiania trumien, tam wiedzą, że zwłoki muszą być bezpieczne dla żywych. My w tej sanitarnej kwestii jesteśmy daleko w tyle. Firmy pogrzebowe szkolą swoich ludzi albo zatrudniają już wyszkolonych. Teraz przygotowanie do pochówku to już nie tylko nałożenie ubrań, ale cały skomplikowany proces sanitarny.

Ile wynosi zasiłek pogrzebowy? Cztery tysiące. Ale na przykład w Czechach w ogóle nie ma takiego zasiłku. Jest tylko jakaś suma przekazywana z budżetu państwa, ale ona wystarcza na kremację, więc urny stoją w magazynach i czekają, aż ktoś się zdecyduje je pochować. Bywa, że stoją wiele lat. Ale zdarzyło się, że właśnie tam robiłem balsamację. Okazało się, że tam nie ma żadnego balsamisty. U nas zasiłek starcza na więcej niż tylko kremację. Zresztą, kiedyś był wyższy o dwa tysiące. Dlaczego go obniżono? Przez kombinacje zakładów pogrzebowych. One świadomie zaniżały faktury, żeby nie płacić podatków. A w ZUS-ie głupi ludzie nie siedzą, więc sprawdzili dane statystyczne z kilku lat i wyszło, że średni koszt pogrzebu wynosił między trzy a pięć tysięcy. Ksiądz przecież nie wystawiał rachunków. Grabarz na cmentarzu parafialnym też nie. A zakład pogrzebowy fakturował tylko trumnę, bo usługi nie było trzeba. Trumna ile? Średnio tysiąc pięćset złotych, razem z usługą trzy tysiące. Miejsce na cmentarzu komunalnym? Różnie. Siedemset złotych dzierżawa na dwadzieścia lat. A po dwudziestu latach co? Znowu trzeba zapłacić. A jak nie, to oczyszczanie miejsca. Takie jest prawo. Na razie jedyne przestrzegane. ===alNmU2tYbwk+XW0IOgs/DDkKb1xoWz4GNwRmBDUNbl0=

ROZDZIAŁ III SEKCJA Wchodzimy. Biało-zielono i dużo metalu. Metalowy stół, metalowe łóżka, zwane tutaj wózkami do przewożenia ciał, wielki nóż sekcyjny, piła. Dwa rodzaje pił. Patrzę chwilę i odwracam głowę. Straszne to, ale ciekawość wygrywa. W końcu zaczynam się przyglądać. Oglądam całego człowieka. Z rozciętą klatką piersiową, sterczącymi żebrami. Są krzywe, końcówki niektórych kości zwisają bezwładnie. Przysuwam się bliżej... – Po wypadku, połamane. Ten pan chyba spadł z dużej wysokości – mówi ktoś od stóp do głów ubrany w foliowe fartuchy. Widzę kłębek chyba lnianych grubych nici. To do szycia, po sekcji. Ale nie tylko. A do czego jeszcze? Zobaczy pani. – Trochę wątroba stłuczona. Inne narządy też – mówi ten w fartuchu, a dziewczyna siedząca przy małym stoliczku notuje. Próbuję nie patrzeć, ale ciekawość wygrywa. Patrzę. Wnętrzności leżą wkoło zwłok. Przypominam sobie, że niedawno miałam robione USG i doktor oznajmił, że mam dwie śledziony i nieotłuszczone nerki. Mówię o tych nerkach głośno. O śledzionach też. – Jedną można oddać. – ...spokojnie, wybudzimy. Agnieszka leć po gazy. Te drzwi są zamknięte od wewnątrz? Adam: Tak. Do tego jest monitoring. Przecież gdyby ktoś z rodziny tego pana teraz wszedł... Nie chcę o tym nawet myśleć. Jeszcze z godzina, zanim będziemy zszywać. Potem można już ubierać ciało. Agnieszka, weź chochlę, bo płyny się zbierają w jamie brzusznej. Trzeba usunąć. Jedna z dziewczyn bierze chochelkę taką jak do kompotu. Wkłada do jamy, nabiera, wyciąga, a zawartość wylewa do odpływu na stole sekcyjnym. – To jest krew, ocieka z wnętrzności ciała. Sączy się. Trzeba usunąć, bo będzie gnić. Jaką temperaturę ma to ciało? Teraz? Zaraz po wyciągnięciu z chłodni to dwa–cztery stopnie. Jak długo było w chłodni?

Dobę. Wczoraj ten człowiek umarł. Co teraz się dzieje? Jest stężenie pośmiertne. Trzeba je przełamać, rozluźnić w stawach. Czasami ciężko idzie. Ale będzie pięknie. Dziewczyna, która wylewała krew chochelką, obcina nieboszczykowi paznokcie. Z wprawą, szybko. I mówi: – Toaleta pośmiertna, mycie, podcinanie włosów, zarostu, golenie. A teraz jeszcze podszycie, żeby się usta nie otwierały. Szczękę się podszywa. Już się buzia nie otworzy. Nie będzie widać śladów tej lnianej nitki? Adam: Nie. Szyje się przez przegrodę nosową, potem do jamy ustnej, przechodzi przez żuchwę i tak się wiąże, że nie widać. Rodzina widzi, kiedy jest już po wszystkim, kiedy ciało jest przygotowane, ubrane. Ale byłem świadkiem, jak ojciec uczestniczył w sekcji swojego syna. Stał do samego końca. Miał prawo. To było dziecko? Nie, dwudziestodwuletni chłopak. Ojciec patrzył, jak go otwieramy, jak wyjmujemy wnętrzności. Wtedy zawsze jest przykry zapach. Ale on pilnował. Miał zastrzeżenia co do działania prokuratury. Był nawet, jak badano jelita, sprawdzano, czy nie ma zmian patologicznych w obrębie światła jelita. Tnie się i myje, i końca nie widać. Czym się tnie głowę, czaszkę? Piłą elektryczną otwiera się sklepienie czaszki. Wyciąga się mózg. Potem ten mózg nie wraca na miejsce, jest wkładany razem z innymi posekcjonowanymi narządami do jam ciała. Na jego miejsce wkłada się ligninę – musi być chłonny materiał. Widziała pani kiedyś płuca palacza? Na zdjęciach tylko. Nie palę, więc mnie pan nie wystraszy. Mają ciemne plamy. Straszne. Ale i tak gorsze płuca ma Ślązak niż palacz z Pomorza. Pierwszy raz te śląskie płuca pokazał mi taki stary spec od sekcji zwłok, medyk sądowy. Miał osiemdziesiąt siedem lat i jeszcze pracował. Powtarzał: ”Adasiu, niech pan pamięta. Żadnych papierosów, a jak alkohol, to tylko czysta wódeczka. Żadnych kolorowych. Bo pan sobie wątrobę spier... do cna”. A co do płuc, to jeszcze jedną rzecz pani powiem. Czasem jest tak, że jak się podniesie nieboszczyka, przełoży na bok, przechyli, to wychodzi powietrze i słychać takie: ”aaaaaa”. Jeśli ktoś o tym nie wie, to może pomyśleć, że człowiek żyje, wystraszyć się, w naszym żargonie to tak zwane ”ostatnie tchnienie”. Zauważyłam, że tu prawie wszyscy palą papierosy. Ja okazjonalnie. Dziewczyny się denerwowały, bo to był egzamin. Jedna miała do przygotowania ciało z żółtaczką typu C, więc dwie godziny się nim zajmowała. Musiała być bardzo ostrożna. Zmieniała igły, coś nie wychodziło. Ta sekcja jest prokuratorska. Dlaczego?

Dlatego, że są niejasne przyczyny zgonu. Sekcje prokuratorskie przeprowadza się, kiedy nie wyklucza się udziału osób trzecich. Dzisiaj będą jeszcze dwie prokuratorskie. Ciała kobiet czy mężczyzn? Nie wiem, nie patrzyłem nawet. Nie zwracam na to uwagi. Nie interesuje mnie, kto jest kim. Jeśli w wypadku giną ludzie, pieszy albo rowerzysta, albo ktoś zostanie zabity, ktoś tonie albo istnieje podejrzenie, że nieboszczyk znaleziony w mieszkaniu nie zabił się sam, to automatycznie robi się sekcję. Przy powieszeniach zdarza się, że od tej procedury się odstępuje. Szczególnie wtedy, kiedy przy zwłokach znaleziony zostanie list pożegnalny, w którym jest napisane, że autor ma już wszystko gdzieś, nudzi mu się, nie ma się z kim bawić i wobec tego się żegna, odchodzi. Mówię tak, bo mnie ci ludzie, którzy targają się na swoje życie, po prostu wkurzają. To jest tchórzostwo. Miał dużą odwagę, żeby to zrobić, natomiast był tchórzem, żeby żyć. Wiem, że nie ma sytuacji bez wyjścia w życiu. Nie ma! Kiedyś było tak, że najwięcej samobójstw odnotowywano jesienią. A teraz to chyba nie ma znaczenia. W lipcu było tyle powieszeń, ile w październiku. Na czym się wieszają? Sznurki, paski, przewody. W każdym miejscu. Na klamkach, kaloryferach, zaworach tak nisko umieszczonych, że aby się powiesić skutecznie, trzeba się położyć. Kabel czy sznurek się zaciska i po człowieku. Nie ma odwrotu. A ja jeszcze raz mówię: nie wiadomo, jak by było źle, to i tak można z tego wybrnąć. Ale trzeba chcieć. Porozmawiać z samym sobą. Gdyby taki samobójca najpierw trafił do mnie na szkolenie, zobaczył, jak się wygląda po powieszeniu, toby mu do głowy nie przyszło zabijanie. O, widziałem, że już prokurator przyszedł z aplikantką. Zaraz zacznie się sekcja. Wystraszona ta aplikantka. Może pierwszy raz. Cóż, musi się uczyć. Praca prokuratora wymaga tego, że musi się być przy sekcjach, widzieć wszystko, każdy ślad. Przecież potem podpisuje oskarżenia. Czasem tu, w sali sekcyjnej, ważą się losy innych ludzi, bo prokurator na podstawie wyników sekcji, tego, co ustali medyk sądowy, decyduje, czy doszło do popełnienia przestępstwa, czy nie. Wchodzi jedna z kursantek. – Adam, kobieta w ciąży jest już po sekcji. Jej dziecko też. Chcą, proszą, żebyś ty balsamował. ===alNmU2tYbwk+XW0IOgs/DDkKb1xoWz4GNwRmBDUNbl0=

ROZDZIAŁ IV BÓG W Boga pan wierzy? Pewnie. I to nawet bardzo, jednak nie jestem za przekazywaniem wiary w sposób zinstytucjonalizowany. Potrafię sam siebie wyedukować, przeczytać Biblię, zrozumieć prawdy wiary. Nie jestem też owieczką, która potrzebuje pasterza. A ten, kto potrzebuje pasterza, idzie do kościoła, rzuca na tacę kilka złotych i słucha. To dla mnie tylko budynek, a ludzie, którzy nauczają, są po prostu dobrymi, wykształconymi mówcami. Uważam, że Kościół, niezależnie od wyznania, powinien prowadzić zwyczajną działalność gospodarczą. Wtedy dziura budżetowa by zniknęła. Wiem, co mówię, bo widzę, jak ta firma funkcjonuje. Jestem przecież w kościele codziennie, na pogrzebie. Koleguje się pan z księżmi? Nie, załatwiam z nimi sprawy biznesowe. Tylko i wyłącznie. Zdarzają się wśród nich porządni ludzie, jak w każdym zawodzie. Jest też grupa, o której mogę powiedzieć, że to księża z powołania. Jednak oni z reguły nie są dobrymi przedsiębiorcami, biznesmenami, więc nie są poważani przez resztę, bo nie przynoszą większych dochodów. Kiedy zobaczyłem, że Kościół to sprawna finansowa machina, odsunąłem się od niego. Znam innych ludzi, którzy po współpracy z Kościołem też od niego odeszli. Jeden z moich znajomych był kiedyś kościelnym. Przestał nim być, po tym jak wszedł do zakrystii, a dwóch księży naśmiewało się z grzechów jednej z parafianek, nazywając ją starą k... Rzucił kluczami, powiedział, że chce służyć Bogu, a nie takiemu Kościołowi, wyszedł i już nigdy więcej w kościele się nie pokazał. Służył Kościołowi przez szesnaście lat. Miał pan kiedyś wypadek samochodowy? Nie, cały czas jestem pod ochroną. Czyją? Dobrych sił wyższych i dusz tych zmarłych, których przygotowywałem. A do Pana Boga pan się modli? Pewnie, że się modlę. Ale nie używam do tego żadnych wyuczonych formułek. Moich rozmów z Bogiem nie nazywam modlitwami. Prośbami? Nie, dlaczego ja mam czegoś chcieć, o coś prosić? Co Bóg może mi dać? Uważam, że na wszystko muszę sam zapracować. Mogę jedynie prosić o wsparcie. Nic poza tym. Nic z nieba nie spada. W kościele mówi się, że wszystko można wymodlić. Kazania są często oderwane od codziennych problemów, ludzkiej egzystencji. Poza tym nierzadko straszy się tam śmiercią i tym, co po śmierci.

Wkłada się ludziom do głów, że jak będą grzeszyć, to wiadomo, dokąd trafią. A że grzeszy w zasadzie każdy... Owieczkom wszystko można wmówić, byle tylko się bały. Jak pan w Boga wierzy, to i w diabła. Są dobre i złe moce, i tyle. To dla mnie jasne. Tak jak ludzie, są i dobrzy, i źli. Tacy, którzy pomagają albo przynajmniej nie przeszkadzają, i tacy, którzy nam szkodzą. Taki jest świat. Wziął pan ślub kościelny? Tak, ale z przymuszenia, bo ksiądz nie chciał ochrzcić naszego dziecka. Myślę, że księża nie mają kompetencji do tego, by uczyć innych, jak żyć w rodzinie, skoro teoretycznie funkcjonują w celibacie. Miałem wówczas niewiele ponad dwadzieścia dwa lata i byłem już trzy lata po ślubie cywilnym. Ksiądz mówi: najpierw ślub kościelny, potem chrzest. Pytam, ile kosztuje ślub, on na to, że nic nie kosztuje, bo to jest ofiara. No więc pytam, ile to jest ofiara, a on na to, że w sobotę to tysiąc dwieście złotych plus przystrojenie kościoła. Nie było nas wtedy stać na wydanie takiej kwoty. Odpowiedziałem więc, że chcemy w środę i za sześćset złotych. Nie wiedział, co powiedzieć. Poprosiłem, żeby zanotował w swoim kalendarzyku, wyjąłem sześćset złotych, dałem ofiarę i przyszliśmy na ślub. W środę był ślub, a w niedzielę chrzciny. A dlaczego chciał pan ochrzcić dzieci? Głównie dlatego, że rodzina naciskała. ===alNmU2tYbwk+XW0IOgs/DDkKb1xoWz4GNwRmBDUNbl0=

ROZDZIAŁ V BALSAMACJA Czasami ludzie mnie pytają, czy mogę z nieboszczyka mumię zrobić, czy bandażami będę owijał, woskował, smarował. Taką egipską mumię. Może pan? Jakbym się wdrożył szczegółowo w starożytne techniki balsamowania zwłok, to zrobię. Ale po co, teraz się nie stosuje tych wszystkich ziół, wosków, żywic, olejków. Większość wie, jak się robi współczesną balsamację. Jak? Balsamacja to pełna dezynfekcja, konserwacja i kosmetyka ciała zmarłego, takie współczesne mumifikowanie. Po co? Żeby zabezpieczyć, zakonserwować. Ale po co? Żeby rodzina mogła się z nami bezpiecznie i bez traumatycznych przeżyć z powodu naszego masakrycznego trupiego wyglądu pożegnać, a po mniej więcej siedmiu latach ciało w proch się rozpadło, żebyśmy nie gnili, nie śmierdzieli, nie zatruwali środowiska, żeby muchy, żuczki i białe tłuste robaki nas nie zżerały. Ciało w proch się zamienia? Zależy, w jakich warunkach leży. Albo się rozpadnie, albo zeszkieletuje, albo zmumifikuje. Po siedmiu latach można otwierać grób, ekshumować, zwolnić dla innego ciała. Nie trzeba czekać dwudziestu lat. Pani musi zobaczyć, jak to się robi. Dzisiaj będę egzaminował studentkę z technik balsamacji. W starożytnym Egipcie balsamowali, po pierwsze, ze względu na to, by ciało bliskiej osoby było wciąż pośród żywych, a po drugie i w zasadzie przede wszystkim, ze względów sanitarnych. U nas nie przykłada się wagi ani do jednego, ani do drugiego aspektu. Moim zdaniem w naszej kulturze ciało jest po prostu bezczeszczone, bo niezabezpieczone wrzuca się do grobu, a ono tam gnije. Na zabalsamowanych zwłokach nie usiądzie żaden robak, żadna mucha. Płyny do balsamacji wydzielają substancję, która przenika przez tkanki i odstrasza robactwo. Nie ma szans, żeby w grobie grasowało coś, co zjada nieboszczyka. Można się spalić i robaki też nie ruszą. Można. Ale niektórzy życzą sobie być skremowani tylko dlatego, że ta wizja gnicia ich przeraża. Teraz wiadomo, że mają wybór – zamiast się spalać, mogą po prostu wyschnąć. Proszę nałożyć

ochraniacze na buty. Podwójne nawet. Po co pani ma buty pobrudzić. Czym? Zawsze może coś prysnąć. Muszę wchodzić? Niech pan zacznie opowiadać już teraz. Na czym ta balsamacja polega? Już pani wie, że nie na wcieraniu balsamów w zwłoki. To jest złożony proces przygotowania ciała do pochówku, od zabezpieczenia wszystkich otworów naturalnych, przez toaletę pośmiertną, aż do konserwacji zatrzymującej proces rozkładu. Wykonuje się ją z trzech powodów – są to względy sanitarne, a także konserwacja, czyli zatrzymanie procesu rozkładu, i wreszcie wygląd nieboszczyka. Współczesna technika balsamacji nie ma nic wspólnego z technikami mumifikacji stosowanymi w starożytnym Egipcie. Nie rozcina się ciała ani nie wyciąga żadnych wnętrzności, wszystko pozostaje na swoim miejscu, tak jak w momencie śmierci. Szerzej opowiem o tym pani podczas wykonywania zabiegu. Po balsamacji nieboszczyk wygląda lepiej? Lepiej. Znika trupia bladość. Wygląda, jakby spał. Balsamację wspomaga się też masażem – nakłada się taki krem, dzięki któremu nie obciera się naskórka, i masuje zwłoki. Najpierw, żeby ze wszystkich naczyń krwionośnych dobrze krew wyszła, a potem drugi raz, żeby płyny balsamujące się dobrze rozprzestrzeniły. Układ krwionośny jest balsamowany? Całe ciało, ale przez układ krwionośny płyn dociera wszędzie, tak jak krew. Wchodzi pani w fartuchu, masce na twarzy, białych gumowcach... Co ta pani robi? Musi przygotować zbiornik na płyny. Z człowieka? Z ciała. A potem zbiornik z płynami, które zostaną wtłoczone. Ile litrów? Myślę, że w tym wypadku trochę ponad dziewięć. Czasem wchodzi nawet dwanaście litrów. Z czego ten płyn jest zrobiony? Receptury płynów do balsamacji są objęte tajemnicą produkcyjną. Podstawą są formaldehydy, czyli to, co konserwuje, zabezpiecza, dezynfekuje. Pozostałe składniki mają walory kosmetyczne, koloryzujące, dające naturalny odcień skóry. Jest jeszcze lanolina, która zmiękcza skórę. Mamy kilka kolorów płynów. Wszystkie z nich zatrzymują rozkład, niszczą bakterie, wirusy, grzyby, pleśnie, gazy gnilne, dezodorują ciało, zabijają wszystkie zapachy, poprawiają wygląd zmarłego. Na półce stoi kilka litrowych plastikowych butelek. Wszystkie z czymś w ciepłych, słonecznych barwach. Ile jest kolorów?