Do Pana Sagewicka Goldengilla
Drogi Profesorze Goldengill, dziękuję za jeszcze jedną szansę
poprawienia mojej oceny semestralnej przez wykonanie dodatkowego
projektu. Mam nadzieję, że po przeczytaniu tego raportu zyska Pan
pewność, iż jestem w pełni gotowa do studiów na Uniwersytecie
Wróżek.
Doskonale trzepoczę skrzydłami, przemykam i migoczę. Do perfekcji
opanowałam wymachiwanie różdżką, a w dziedzinie błyszczenia nie
mam sobie równych. Najważniejsze jest jednak to, że doskonale
rozumiem nastolatki i ich żałosne problemiki. Podczas wykonywania
mojej misji, niezależnie od tego, czy rzecz dotyczyła chłopców, mody,
czy złośliwych byłych elfów ogarniętych manią wielkości,
wykazywałam się pełną wyrozumiałością.
Rzeczywiście, po drodze zdarzyło mi się kilka potknięć i być może
jeden czy dwóch śmiertelników trafiło nie do tej epoki co trzeba, ale
chciałabym zauważyć, że podczas mojej misji nikt nie zginął, a winą za
większość niepowodzeń i tak należy obarczyć mojego asystenta.
Kiedy dowiedziałam się, że ponownie przydzielono mi do pomocy
Clovera T. Bloomsbottle'a, przypomniałam urzędniczce w Biurze ds.
Promocji Wróżek — dość dobitnie i być może lekko histerycznie — że
już wcześniej zgłaszałam sprzeciw wobec pracy z krasnalem,
zwłaszcza z Cloverem T. Bloomsbottle'em. Ta jednak zaczęła
zadzierać nosa i powiedziała, że ich biuro stara się zlecać Cloverowi
zadania,
w których będzie mógł jak najlepiej wykorzystać swoje talenty.
Biorąc pod uwagę to, że jego głównym talentem jest zadziwiająca
zdolność do udowadniania braku jakiegokolwiek talentu, sugeruję
odesłanie go do pudełka płatków śniadaniowych.
Oto mój dziewięciostronicowy raport uzupełniony o przypiski, dzięki
któremu przekona się Pan, jak wiele zdołałam się dowiedzieć na temat
ludzi i ich kultury.
Z poważaniem, Chryzantemowa Gwiazda
W JAKI SPOSÓB UŻYŁAM MAGII, BY USZCZĘŚLIWIĆ I
WYRATOWAĆ Z OPRESJI KOLEJNEGO ŚMIERTELNIKA
WIODĄCEGO SWÓJ NĘDZNY ŻYWOT
Autor: Chryzantemowa Gwiazda
Przedmiot studiów: Tansy Harris Miller, lat 17
Śmiertelnicy do znudzenia powtarzają, jak ważna jest dla nich
rodzina, i nawet w to wierzą. Kiedy Tansy Miller miała siedem lat,
ojciec mawiał, że nie zamieniłby jej na górę złota. Oczywiście,
powinna traktować to wyznanie z przymrużeniem oka, bo trudno coś
takiego udowodnić. Niewielu właścicieli gór złota jest
zainteresowanych ich zamianą na małe dziewczynki. Mimo to Tansy
uwierzyła ojcu.
Tansy podejrzewała, że z dwu swoich córek jej matka woli dwuletnią
Kendall. Kendall była słodka i delikatna niczym świeżo rozwinięty
różany pąk. Wybuchała płaczem, kiedy w pomieszczeniu robiło się
ciemno lub kiedy ubranie wydało jej się zbyt szorstkie, albo na widok
jakiejś przerażającej rzeczy, na przykład karalucha czy brokułów.
Kendall trzymała się blisko matki: wlokła się za nią z kąta w kąt
niczym welon za ślubną suknią. Matka mówiła Kendall słodkie słówka
i obchodziła się z nią jak z jajkiem, wiecznie coś chłodząc,
podgrzewając lub różowiąc, lecz Tansy to nie przeszkadzało, ponieważ
miała ojca. Pan Miller zabierał ją na wycieczki rowerowe, nazywał
swoją księżniczką i pokazywał na mapie dalekie miejsca, o dziwnie
brzmiących nazwach takich jak Ułan Bator, Katmandu, czy
Sacramento.
Każdego dnia Tansy siadywała w sypialni na kanapie przy oknie,
pokrytej plamami z galaretki, trawy i innych brudzą-
cych rzeczy, czekając aż jej ojciec wróci z pracy. Kolorowała obrazki
i przyglądała się rosnącym pod oknem drzewom, które głośno na siebie
szeleściły, ignorując przechodniów. Tansy lubiła wybierać książki,
które ojciec miał jej później przeczytać. Im później przychodził, tym
większa była ich sterta. Być może o tym wiedział, bo nigdy się zanadto
nie spóźniał.
Ojciec Tansy często przynosił do domu nowe książki — był to jeden z
plusów pracy w brooklińskiej bibliotece publicznej. Pan Miller miał
wielkie bogactwo pięknie ilustrowanych książek w lśniących nowością
okładkach, lecz nie pozostałych rodzajów drukowanego papieru,
szczególnie tych zielonych, przedstawiających surowe oblicza amery-
kańskich prezydentów.
— Nie wystarczy czytać — powtarzał starszej córce, wręczając jej
nową książkę. — Słowa trzeba chłonąć, bo wtedy zabierają nas do
innego świata.
Zanim Tansy skończyła dwanaście lat, odbyła podróż do niezliczonej
liczby światów — z których każdy zapadł jej głęboko w pamięć —
wiedziona głosem swego ojca. Podczas lektury nie mogła się pozbyć
wrażenia, że ojciec głośno czyta jej każdą z historii.
Tydzień przed trzynastymi urodzinami Tansy ojciec wywrócił jej
życie do góry nogami jednym krótkim słowem: rozwód. Zaczęło się od
wypowiedzenia wielu innych słów, oskarżeń i kłótni, których Tansy
nie rozumiała, a skończyło z chwilą, gdy ojciec postanowił przyjąć
pracę w innym stanie.
— Zostawiam twoją matkę, nie ciebie — powiedział. — Zawsze będę
twoim ojcem.
Przypisek wróżki: nawet śmiertelnikom o najlepszych intencjach
zdarza się mówić piramidalne kłamstwa.
Bo tak naprawdę opuścił Tansy, i to już następnego dnia. Pan Miller
zostawił obok frontowych drzwi stertę pudeł, gotowych do odebrania
przez pracownika firmy UPS, po czym wyszedł przed dom ze swoją
sfatygowaną walizką, by tam zaczekać na taksówkę. Tansy przyglądała
mu się ze swojego miejsca pod oknem, wykorzystując całą magiczną
moc, jaką posiadała, by zmusić ojca do odwrócenia się, powrotu do
domu i pozostania w nim.
Przypisek wróżki: śmiertelnicy praktycznie nie posiadają magicznych
mocy.
Ojciec nie wrócił do domu. Nie spojrzał nawet w górę na Tansy, która
płakała z czołem opartym o szybę.
Przyjechała taksówka. Ojciec Tansy włożył walizkę do bagażnika,
zamknął go z hukiem, wskoczył na tylne siedzenie, gdzie umościł się
wygodnie i wydał z siebie głośne westchnienie, prawdopodobnie ulgi,
bo z jakiego innego powodu wzdycha się, wsiadając samotnie do
taksówki? Tansy domyśliła się, że nie jest to westchnienie żalu czy
smutku, ponieważ ojciec ani razu nie spojrzał na ich mieszkanie.
Widziała jak jego sylwetka staje się coraz mniejsza, znikając z jej
życia, aż w końcu samochód skręcił w inną ulicę.
Każdy z wyrytych w pamięci i sercu Tansy światów został
zmiażdżony niczym kartki zamykanej książki. Pan Miller
przeprowadził się do miejsca, którego nigdy nie pokazywał córce na
mapie: Rock Canyon w stanie Arizona, krainy spieczonej ziemi i
kaktusów, których kolce były tak grube i ostre, że potrafiły zranić do
krwi. Kaktus stanowił doskonały symbol tego nowego, przepełnionego
bólem świata. Nawet rośliny w Arizonie chciały zrobić Tansy
krzywdę.
Tansy wyrzuciła większość książek, które dostała w prezencie od
ojca. Nigdy więcej nie przeczytała z własnej woli żadnej opowieści.
Nie chciała słyszeć w głowie jego głosu. Często za to słyszała głos
matki i pieczołowicie zapamiętywała każde krytyczne słowo, jakby
stawiała pomnik jej opiniom na swój temat.
— Jesteś taka uparta. Dlaczego ty nikogo nie słuchasz? Jesteś tak
samo nieznośna jak twój ojciec. Pomnik ten miał wyjątkowo twarde i
ostre krawędzie.
Jesteś tak samo nieznośna jak twój ojciec.
Tansy zastanawiała się, jak zareagowałby na to jej ojciec. Na pewno
nie pozwoliłby matce na tak ostrą krytykę córki. Sęk w tym, że był
daleko i nie mógł obronić ani siebie, ani Tansy. Dzwonił co prawda,
lecz ona - o ile w ogóle z nim rozmawiała - udzielała ojcu zdawkowych
odpowiedzi na pytania. Odcinała się od jego życia tak dokładnie, jak
ojciec odciął się od niej. I żyli w ten sposób, oboje pocięci.
W kolejnym roku Tansy widziała ojca zaledwie przez miesiąc
wakacji, w ciągu którego najczęściej był bardzo zajęty — w Rock
Canyon otworzono nową filię biblioteki, której kierownikiem
mianowano pana Millera. W praktyce oznaczało to pracę do późna,
każdego wieczoru.
Przypisek wróżki: W tym momencie Tansy powinna chyba zapytać
ojca, czy przypadkiem nie dostał od kogoś góry złota.
Kiedy miała piętnaście lat, ojciec ożenił się ponownie, z Sandrą,
jedną z bibliotekarek. Może więc kierowało nim coś więcej niż etyka
zawodowa, kiedy zostawał po godzinach nawet podczas wizyty córki.
Miłość do kobiety o kasztanowych włosach, obdarzonej promiennym
uśmiechem oraz
umiejętnością cytowania Szekspira na równi z powieściami
romantycznymi bije na głowę czas spędzony z wiecznie naburmuszoną
nastoletnią córką.
Podczas prawdopodobnie najbardziej kiczowatego przyjęcia
weselnego w historii Rock Canyon Frank Miller i jego świeżo
upieczona małżonka Sandra Miller odbierali życzenia od przyjaciół,
sąsiadów i zapalonych czytelników w korytarzu biblioteki, nieopodal
miejsca, przy którym odbiera się wypożyczone książki.
Tansy zyskała o kilka miesięcy młodszego od niej przyrodniego
brata. Podczas rzadkich okazji, gdy przyjeżdżała z Nowego Jorku w
odwiedziny do ojca, na własne oczy przekonywała się, jak wiele
energii wkłada on w wychowanie przybranego syna: poprawia szkolne
wypracowania Nicka, odwozi go na basen i gra z nim w jakąś grę
komputerową, w której obaj szatkowali trolle na kawałki.
Za każdym razem, gdy Tansy przypatrywała się im, szczęśliwym w
nowym świecie, który sobie stworzyli, zaciskała zęby.
Z racji tego, że była nastolatką, ojciec nie potrafił odróżnić jej
przygnębienia od zwykłych humorów dorastającej dziewczynki. W
przypadku śmiertelniczek bywa to naprawdę trudne. Poza tym Kendall
miała w sobie tyle miłości, że ich ojciec nie mógł opędzić się od jej
uścisków, czułości i paplaniny. Była zbyt mała, by nauczyć się
racjonować ludziom swoją miłość.
Kiedy Tansy miała siedemnaście lat i przez większość czasu czuła się
szczęśliwa, żyjąc pośród drapaczy chmur, fortuna uśmiechnęła się do
Kendall i jednocześnie pokazała jej starszej siostrze język. Kendall
została bowiem wybrana do głównej roli w broadwayowskim
musicalu. Od tej pory miała podróżować po całym kraju i śpiewać w
blasku reflektorów,
karmiona hotelowym jedzeniem i aplauzem publiczności, a ponieważ
miała tylko dwanaście lat, w podróży musiała jej towarzyszyć matka.
Tansy została wyprawiona do swojego ojca, do krainy pełnej palm,
lecz pozbawionej oceanu, nowej szafy pełnej szortów i sandałów,
których nie miała gdzie założyć, i szkoły średniej pełnej dzieciaków,
ale nie przyjaciół.
Już pierwszego dnia pobytu w Rock Canyon High poznała Bo.
Znaleźli się w gabinecie dyrektora w tym samym czasie — Tansy
zapisywała się na zajęcia, a Bo właśnie pakował się w tarapaty. Miał na
sobie ubrania mówiące, że nie zależy mu na opinii innych. Jego wyraz
twarzy komunikował to samo, fryzura zaś — jeśli się jej dobrze
przyjrzeć — sugerowała coś zupełnie innego. Włosy zostały
zmierzwione i zapuszczone do idealnej, podkreślającej urodę ich
właściciela długości. Czaszki na jego podkoszulku i dziury w dżinsach
mogły świadczyć o tym, że Bo jest niegrzecznym chłopcem, lecz
włosy mówiły, że jest niegrzecznym chłopcem z zaklepaną
comiesięczną wizytą w salonie fryzjerskim U Lenory.
Czekali właśnie w kolejce do sekretarki, kiedy Bo spojrzał na Tansy
spod opadającej na czoło grzywki i zapytał:
— Co tu robisz?
— Zdaniem matki przeżywam najlepszy okres w swoim życiu.
Bo roześmiał się.
— Słuchasz tego, co mówi?
- To dość trudne, zważywszy na to, że właśnie znajduje się... —
Tansy zerknęła na zegarek — w Chicago.
- A co tam robi ?
- Zajmuje się moją siostrą. — Tansy rozejrzała się po szkolnym
gabinecie z westchnieniem, zastanawiając się, jak
bardzo jej matka przejmuje się losem swojej starszej córki. Chyba
nieszczególnie.
— Aha - odparł Bo takim tonem, jakby doskonale ją rozumiał. Może
zresztą tak było: żył przecież za pan brat z gniewem i rozżaleniem.
Tansy przyjrzała mu się uważniej, po raz pierwszy doceniając te
cechy w chłopaku. Dlaczego miałaby się przejmować tym, co myślą
inni, i starać się być grzeczną? Jak na razie zaowocowało to wyłącznie
przeprowadzką do Pipidówka w stanie Arizona oraz tym, że jej ojciec
wiedział wszystko na temat swojego przybranego syna i nic na temat
własnej córki.
Bo natychmiast zauważył zainteresowanie w jej oczach.
— A więc jesteś tu nowa?
Tansy kiwnęła głową, uzmysławiając sobie, że skoro tak jest, może
być kim chce, niekoniecznie rozsądną i grzeczną dziewczynką. Równie
dobrze może stać się niebezpieczną buntowniczką.
— Ładna jesteś — zauważył Bo. — Chcesz się później spotkać i coś
razem porobić?
Przypisek wróżki: Bo nie był mistrzem flirtu.
Tansy znowu kiwnęła głową. Czasami pokusa buntu jest silniejsza niż
dobra nawijka. Podała mu swój numer telefonu oraz imię i nazwisko,
kiedy wreszcie Bo przyszło do głowy, by o nie zapytać. Tansy Harris.
Przestała się posługiwać nazwiskiem ojca, odkąd wyjechał z Nowego
Jorku.
Tego dnia Tansy nie spędziła przerwy na lunch w towarzystwie
swojego przyrodniego brata Nicka i jego dobrze ułożonych przyjaciół,
lecz pojechała do baru szybkiej obsługi z Bo na jego motocyklu.
W pierwszym tygodniu szkoły Bo odwiedził Tansy dwa razy —
odwiedziny oznaczały siedzenie przed jej domem, na motocyklu, w
przeciwsłonecznych lustrzankach na nosie i z wyrazem znudzenia na
twarzy. Tansy wdrapywała się na tylne siedzenie motocykla i jechała z
Bo na próby kapeli jego starszego brata, która nazywała się Zdemolka i
grała muzykę przypominającą dźwięk zderzających się ze sobą
pociągów. Zwykle w sali było zbyt głośno, żeby rozmawiać, a kiedy
brat Bo nie śpiewał, wypuszczał z płuc kłęby papierosowego dymu.
Mimo to Tansy czuła podekscytowanie, kiedy mogła przebywać w
towarzystwie Bo i jego znajomych. Żaden z nich nie kazał jej patrzeć
na rzeczy z innej strony, ani dać nowej szkole szansy. Nikt nie składał
jej obietnic, których i tak nie zamierzał dotrzymać. Dodatkową
korzyścią było to, że za każdym razem, gdy wracała do domu, ojciec po
raz pierwszy od wielu lat wyglądał na zirytowanego i zmartwionego.
Chociaż Tansy nigdy by się do tego nie przyznała, zachowanie ojca
wlewało w jej serce nadzieję. Nadzieję, że wciąż mu na niej zależy.
Nick nie pochwalał tej znajomości. Pamiętał chłopaka Tansy jeszcze
z czasów gimnazjum, kiedy Bo tak bardzo przejmował się szkołą, że
posunął się do ściągania na egzaminach. Poza tym zdarzyło mu się
ukraść Nickowi lunch i popchnąć go na lekcji WF-u. Długo by
wymieniać.
Na obronę Bo należy dodać, że był przystojny.
Przypisek wróżki: Jeśli facet ma w sobie dość taktu, by być
przystojnym, śmiertelniczki są gotowe przymknąć oko na wszystkie
jego wady.
Związek Tansy i Bo mógł potrwać jeszcze długo. Barometr uczuć
Tansy był od pewnego czasu tak mocno rozregulowany,
że trudno się po niej spodziewać trzeźwego osądu sytuacji. Dla
przykładu: Bo powiedział, że ją kocha, a Tansy mu uwierzyła.
Przypisek wróżki: Jedyne rzeczy, które można szczerze pokochać po
tak krótkim czasie, to lody i wygodne buty.
I wtedy właśnie Tansy dopadł pech. W tym przypadku pech
QT.W3LCL2\ dla niej to samo, co wcześniej jego kuzynka fortuna, czyli
podróż. Pech i fortuna są do siebie przerażająco podobne, chociaż
fortuna lepiej się ubiera i bawi na przyjęciach.
Burmistrz Rock Canyon ogłosił, że ze względu na dziurę w budżecie
filia biblioteki, w której pracowali państwo Miller, zostanie zamknięta
w grudniu. Groziła im nie tylko utrata miejsca, w którym narodziła się
ich miłość, ale także źródła utrzymania.
Mieszkańcy miasteczka zareagowali na tę wiadomość tylko cichym
jękiem protestu. Niewielu ludzi w Rock Canyon przeciwstawiało się
woli burmistrza, który i tak nie liczył się z opinią większości z nich.
Niestety żadna z darzonych przez niego szacunkiem osób nie lubiła
czytać.
Frank i Sandra Millerowie rozmawiali o petycjach i odwołaniach,
lecz kiedy wydawało im się, że dzieci śpią, zastanawiali się, dokąd
mogliby wyjechać. Siostra Sandry mieszkała w Los Angeles i na
pewno użyczyłaby im na jakiś czas dachu nad głową. Nick mógłby
dzielić pokój ze swoim kuzynem, Johnem, a Tansy...
Tansy...
Cóż, jedynym miejscem dla niej była kanapa, a nikt nie wiedział, ile
czasu minie, zanim znajdą sobie nową pracę. Z kupnem nowego domu
musieliby się wstrzymać do czasu, aż się gdzieś urządzą. Może byłoby
lepiej i rozsądniej, gdy-
by Tansy zamieszkała ze swoją babcią w New Jersey i tam skończyła
szkołę?
Tansy nie była zachwycona tym rozwiązaniem. Babcia nie przepadała
za dziećmi i miała kilka dziwactw, na przykład lubiła zostawiać na
dywanie linie od odkurzacza, które jej zdaniem świadczyły o tym, że
dom jest naprawdę czysty, i jeśli ktoś naruszył wzór, odkurzała po raz
kolejny. Każdy, kto jadł przy jej stole, musiał pilnować, by sztućce le-
żały równolegle względem siebie. Poza tym babcia nie odzywała się
zbyt często podczas posiłku, ponieważ była za bardzo skoncentrowana
na żuciu.
Podczas rozmów między ojcem Tansy a jej macochą często padały
stwierdzenia takie jak: Nie mamy wielkiego wyboru, Tansy uczy się w
Rock Canyon High dopiero od miesiąca, więc nie będzie jej się trudno
znowu przeprowadzić oraz Dzięki temu zapomni o tym palancie, swoim
chłopaku.
W trudnych momentach Tansy zastanawiała się, czy jej ojciec
kiedykolwiek chciał, żeby z nimi zamieszkała.
Na obronę Bo trzeba wspomnieć, że był wściekły na wieść o
zamknięciu biblioteki, a już na pewno na wieść o wyjeździe Tansy,
zabrał ją więc do ratusza, by wyrównać rachunki z burmistrzem.
Niestety, to tylko pogorszyło sprawę.
Przypisek wróżki: Śmiertelnicy zwykle robią więcej złego niż
dobrego, gdy usiłują coś naprawić. Wierzą również w to, że pieniądze
mogą rozwiązać ich problemy. Myślą, że jeśli uda im się zebrać
dostatecznie dużą sumkę, kupią sobie za nią szczęście.
Rzecz jasna szczęście jest o wiele droższe niż pieniądze. Dlatego
właśnie ludzie potrzebują magii.
Jako dobra wróżka Tansy pomogłam jej to zrozumieć. Proszę przyjąć
ten dodatkowy projekt jako dowód mojej gorliwości do podjęcia nauki
na Uniwersytecie Wróżek.
Od: Pan Sagewick Goldengill
Do: Panna Berrypond
Droga Panno Berrypond,
otrzymałem kopię raportu Chryzantemowej Gwiazdy, po którego
przeczytaniu odniosłem wrażenie, że brakuje w nim wielu istotnych
szczegółów jej służby jako dobrej wróżki dla śmiertelniczki Tansy
Harris Miller. Czy mógłbym zatem prosić o przesłanie opracowania
Elfów Kronika -izy, tak bym wspólnie z akademią uważniej przyjrzał
się jej dokonaniom i mógł rzetelniej ją ocenić?
Z góry magicznie dziękuję, Sagewick Goldengill
Od: Departament Promocji Wróżek Do: Szanowny Pan Sagewick
Goldengill
Elfy Kronikarze przeniknęły do umysłu Tansy we śnie i po kilku
nocach obserwacji spisały historię jej własnymi słowami. Pragnę Panu
przypomnieć, że wysyłanie Elfów Kronikarzy do umysłów nastolatek
może być niebezpieczne dla zdrowia tych pierwszych. Nawet po
krótkim kontakcie z mieszaniną spontanicznych odruchów i
hormonów składających się na umysł nastolatki, elfy nabieraja
nawyków, dostają obsesji na punkcie fryzury i zaczynają nerwowo
chichotać w towarzystwie chłopców.
Aktualnie wszystkie elfy zamieszane w sprawę Tansy znajdują się na
zamkniętym leczeniu odwykowym i powoli dochodzą do zdrowia, za
wyjątkiem Blinki Ruefeather, która odmawia zwrotu iPoda i
uporczywie nuci piosenki z serialu Hannah Montana. Trzeba jednak
przyznać, że Blinka już wcześniej przejawiała słabość do ckliwych
piosenek o miłości. Być może nie obędzie się bez zastosowania wobec
niej bardziej radykalnych środków.
W każdym razie poniższy dziennik powinien Panu pomóc w ocenie,
czy Chryzantemowa Gwiazda sprawdziła się w roli dobrej wróżki dla
Tansy.
Z trzepotem skrzydeł, Panna Berrypond
Rozdział 1
Wiadomość od Bo była krótka: „mam nadzieję, że lubisz
niespodzianki".
To wszystko, czego dowiedziałam się na temat naszej dzisiejszej
randki. Bo chyba starał się być romantyczny, ale na tym właśnie polega
problem z chłopakami: nie rozumieją, że dziewczyna musi włożyć
nieco wysiłku i namysłu w przygotowanie się do wieczoru. Czy powin-
nam założyć szpilki? Tenisówki? Użyć wodoodpornego tuszu?
Pożyczyć spadochron? Mógł mi zdradzić przynajmniej w ogólnym
zarysie, co zaplanował.
Po trzykrotnym przebraniu się ostatecznie postawiłam na sportową
elegancję, odpowiednią na większość okazji. Później weszłam do
salonu, żeby założyć buty. Znajdowały się w szafie przy drzwiach
wejściowych, ponieważ Sandra, moja macocha, nalegała, żebyśmy
zdejmowali buty natychmiast po wejściu do domu — dla dobra
dywanu.
Sandra jest jedną z tych doskonałych gospodyń domowych, którą
mam nadzieję nigdy nie zostać. Lubię porządek, ale odcinam się grubą
kreską od dbania o nieskazitelną czystość. Czasami można przymknąć
oko na to, ze abażur ma smugi.
Tymczasem na ulicy Bo nacisnął klakson swojego motocykla.
Słysząc to, Nick, mój rozwalony na kanapie przyrodni brat, podniósł
wzrok znad książki.
— Nie ma to jak elegancki sposób zasygnalizowania początku randki.
Chwyciłam buty i zaczęłam je szybko zakładać.
— Gdyby chciał zadzwonić do drzwi, musiałby wyłączyć silnik.
— No i? - zdziwił się Nick.
Przewróciłam oczami, jakby Nick robił z igły widły, chociaż prawdę
mówiąc mnie samą zaczynało to denerwować. Zatrzymałam się przy
wiszącym obok drzwi lustrze, żeby sprawdzić, jak wyglądam.
Uczesałam swoje długie blond włosy w warkocz francuski - jedną z
niewielu fryzur, które można nosić na motocyklu i na zakończenie
przejażdżki nie przypominać ukwiału. Odkąd zaczęłam się spotykać z
Bo, moje fryzury musiały przede wszystkim opierać się podmuchom
wiatru.
Nick obserwował mnie przez chwilę, po czym oznajmił z namysłem:
— Kłopot z umawianiem się na randki z facetem po to, żeby zagrać na
nosie swojemu ojcu, jest taki, że ma się faceta-idiotę.
— Nie spotykam się z Bo, żeby komukolwiek grać na nosie. — Po
części to była prawda. Wyprowadzanie ojca z równowagi przynosiło
tylko dodatkową korzyść. — Bo akceptuje mnie taką, jaką jestem.
Zależy mu na mnie.
Ciszę ponownie rozdarł dźwięk klaksonu.
— Zależy mu na tobie, ale nie na tyle, żeby ruszyć tyłek z motocykla?
Chociaż robiłam wszystko, by znienawidzić Nicka za to, że zajął
moje miejsce - w końcu to z nim od lat mieszkał mój ojciec - naprawdę
go polubiłam. Traktowałam go jak brata.
Nick w dalszym ciągu nie spuszczał ze mnie oczu, czekając na
odpowiedź. Tak naprawdę powinien się cieszyć
z tego, że spotykam się z Bo. Ostatnio przyjaciele Bo traktują Nicka z
wyraźną sympatią. Pozdrawiają go skinieniem głowy na szkolnych
korytarzach, jakby od zawsze żyli w przyjaznych stosunkach.
Kiedyś zapytałam Bo, dlaczego dokuczał Nickowi, zanim się tutaj
przeprowadziłam. Bo wyglądał na zaskoczonego moim pytaniem.
— Chłopaki lubią rozrabiać — powiedział. — To nic nie znaczy.
Pewnie dla Bo rzeczywiście tak było, w przeciwieństwie do osób,
których kosztem odbywało się to „rozrabianie".
Dźwięk klaksonu rozległ się po raz trzeci. Nick wrócił do przerwanej
lektury, kręcąc głową.
— Baw się dobrze. O ile to w ogóle możliwe w towarzystwie
troglodyty.
Nick lubił rzucać słówkami, których nie powinien znać żaden
licealista: w ten sposób wygrywał kłótnie. Trudno było podważać jego
argumenty, skoro bez pomocy słownika nie rozumiało się, o czym
mówi. Szczęśliwie moje słownictwo było równie bogate co Nicka, a to
dzięki temu, czy zdążyłam przeczytać setki książek, zanim tata od nas
odszedł.
Mimo że słowo troglodyta kojarzyło się z czymś wiszącym w jaskini
pośród stalagmitów i stalaktytów, był to ni mniej, ni więcej tylko
nieokrzesany głupek. Ta postać często pojawiała się w powieściach o
podróżach w czasie.
Czasami tęskniłam za czytaniem.
— Bo nie jest taki zły, jak myślisz - powiedziałam.
— Pewnie nie, skoro uważam go za czarci pomiot.
— Powinieneś mieć otwarty umysł — dodałam. - Bierz przykład z
Bo.
Nick przerzucił stronę książki.
— Pomyliłaś otwarty z pustym.
Zignorowałam jego ostatnią uwagę, wcisnęłam niesforny kosmyk z
powrotem do warkocza i wyszłam z domu. Chociaż wybiła dwudziesta
pierwsza, powietrze Arizony nadal było tak ciepłe, że czułam na skórze
jego ciężar. Tata zapewniał, że w październiku się ochłodzi, ale nie
wierzyłam mu. W Arizonie istniały tylko dwie temperatury: wysoka i
jeszcze wyższa.
B6 siedział na motocyklu, niedbale trzymając kierownicę. Ciemne
włosy spadały mu na czoło, a szczęki pokrywał cień zarostu. Gdyby to
był kto inny, uznałabym, że nie wygląda to zbyt dobrze, ale do Bo
pasowało jak ulał. Z uśmiechem obserwował, jak się zbliżam.
Nick mylił się co do niego. Bo nie był zły, tylko niezrozumiany.
Należał do ludzi, którzy nie lubią tańczyć jak im zagrają. Potrafiłam to
uszanować. Bo podał mi kask i chociaż sam nigdy go nie używał,
założyłam kask bez słowa protestu. Miałam w sobie żyłkę
buntowniczki, ale wolałam nie stracić głowy — dosłownie i w
przenośni.
— Dokąd jedziemy? — zapytałam. Sądząc po plamach farby na jego
dżinsach i koszulce, to nie mogło być przesadnie eleganckie miejsce.
Miałam nadzieję, że nie wystroiłam się za bardzo.
Bo posłał mi tajemniczy uśmiech.
— Przekonasz się, kiedy dojedziemy na miejsce. Będziemy dzisiaj
robić coś, czego nigdy wcześniej nie próbowałaś.
To mogło oznaczać bardzo wiele rzeczy. Wdrapałam się na tylne
siodełko motocykla, objęłam ramionami talię Bo i ruszyliśmy z
piskiem opon. Jak zwykle starałam się nie myśleć o tym, że Bo i ja
byliśmy szersi od kół pojazdu, co
czyniło z nas dość niestabilny ładunek. Zwłaszcza że koła się
obracały, i to bardzo szybko.
Prawdziwe buntowniczki nie martwią się takimi rzeczami.
Wyjechaliśmy z osiedla i ruszyliśmy w stronę centrum. Mijając
kolejne budynki, zastanawiałam się, dokąd Bo mnie zabiera. Miałam
nadzieję, że nie na następny koncert kapeli jego brata. Spędziłam już
długie godziny, przysłuchując się próbom, a ostatnio na sam dźwięk
nazwy zespołu miałam ochotę wrzasnąć:
— Nie ma takiego słowa jak Zdemolka. Jest demolka lub
zdemolowany, chociaż nie wiem, dlaczego chcielibyście się kojarzyć z
tym drugim.
Prawdę mówiąc, jedynym, co udało im się zdemolować, były struny,
nuty i prawdopodobnie ich własny słuch.
Przytuliłam się nieco mocniej do Bo i postanowiłam udawać
zachwyconą, jeśli szykowana przez niego niespodzianka będzie
polegać na całonocnym słuchaniu zdezelowanych dźwięków.
Zdezelowani byłoby dobrą nazwą dla kapeli, podobnie jak
Zdegenerowani, Zdesperowani oraz Zdewastowani.
Przejechaliśmy przez centrum i w końcu zatrzymaliśmy się przed
pustym parkingiem obok ratusza: klockowatego budynku, który
architekt starał się ozdobić dołączeniem do niego kilku kolumn od
strony frontu. Sęk w tym, że kolumny upodobniły ratusz do poczty z
pretensjami do bycia czymś więcej.
Byłam zaskoczona, że Bo mnie tutaj przywiózł. Jeszcze bardziej
zdumiałam się, kiedy zobaczyłam czworo jego przyjaciół, którzy
zaparkowali motocykle w odległym krańcu parkingu.
— Dlaczego tu przyjechaliśmy? — zapytałam. Jeśli Bo zaplanował
jakiś rodzaj demonstracji, to najwyraźniej się przeliczył: budynek był
zamknięty na głucho.
Bo dołączył do reszty motocykli i wyłączył zapłon.
— Zemsta.
Zsiadł z motocykla. Ja wciąż na nim siedziałam, przyglądając się
workowi na śmieci w rękach najlepszego przyjaciela Bo, Steve'a.
— O czym ty mówisz ?
Bo odwrócił się i pomógł mi zsiąść z motocykla. Kiedy już znalazłam
się na ziemi, splótł swoje palce z moimi i zaprowadził mnie do reszty.
Steve nie wypuszczał worka z rąk.
— Trochę się grzebałeś z przyjazdem. Bo skinął głowa w moją
stronę.
— Wiesz, jakie są dziewczyny: nigdy nie są gotowe, kiedy się po nie
przyjedzie.
Spojrzałam na Bo ze zdumieniem, ponieważ nie kazałam mu czekać
aż tak długo, ale on i tak nie zwracał na mnie uwagi. Steve sięgnął do
worka i wyjął dwie puszki czerwonej farby w sprayu. Jedną z nich
rzucił Bo, drugą mnie.
— Pospieszcie się. Nie jesteśmy u cioci na imieninach. Poczułam na
skórze dotyk zimnego metalu puszki i ucisk
strachu w żołądku.
— Chyba nie zamierzacie zdewastować ratusza, co? Bo roześmiał się
i popchnął mnie w stronę budynku.
— Mówiłem ci, że będziemy robić coś, czego nigdy wcześniej nie
próbowałaś.
Rzeczywiście, mówił, i okazało się, że jednak jestem zbyt elegancko
ubrana. Gdyby powiedział mi, że dzisiejsza randka będzie się zaliczać
do kategorii: popełnianie przestępstwa, założyłabym kominiarkę albo
jeszcze lepiej — w ogóle nie ruszała się z domu.
Wyrwałam dłoń z jego uścisku.
— Nie możemy tego zrobić.
Bo wskazał na zepsutą latarnię przed ratuszem.
— Nie martw się. Przyszedłem tu wcześniej i zająłem się światłami.
Nikt nas nie zobaczy.
Jego kumple byli już przy jednej ze ścian budynku. Zdjęli przykrywki
ze swoich puszek i namalowali na murze czerwone zygzaki. W
nocnym powietrzu rozległo się syczenie, a do nosa napłynęła mi fala
ostrego zapachu farby.
Bo potrząsnął puszką i ściągnął z niej wieczko.
— No dalej. Niech burmistrz dowie się, co myślisz. — Zrobił kilka
kroków i przeciął czerwienią bladą otynkowaną ścianę. Wyglądało to
jak krwawiąca rana.
— To nie jest dobry pomysł. — Starałam się mówić cicho, ale mój
głos powędrował w stronę niepokojąco wysokich rejestrów. - Jeśli nas
złapią, znajdziemy się w poważnych tarapatach.
— Do tej pory jakoś nas nie złapali. Byliśmy tu zaledwie od kilku
minut.
Mike, jeden z przyjaciół Bo, napisał: Zamiast zamykać bibliotekę
zamknijcie tę norę!
Wyglądało na to, że byłam wszystkiemu winna, chociaż nawet nie
otworzyłam swojej puszki z farbą. Przyjaciele Bo ryzykowali
wpadnięcie w tarapaty, żeby mnie wesprzeć.
Sęk w tym, że to było złe, nie tylko z powodu pominięcia przez
Mike'a litery w słowie biblioteka. Musiałam zwalczyć w sobie silną
pokusę poprawienia błędu i wstawienia przecinka w odpowiednim
miejscu. Nie potrzeba robić korekty graffiti.
Bo stuknął swoją puszką w tę, którą wciąż trzymałam w ręku, jakby
wznosił toast.
— Napisz coś. Od razu poczujesz się lepiej. Spojrzałam na ścianę.
Czy nie chciałam być typem
buntowniczki? To właśnie był bunt, niebezpieczeństwo.
Byłoby dobrze, gdyby burmistrz dowiedział się, że ludzie są oburzeni
jego decyzją i zobaczył swoją siedzibę zniszczoną tak, jak on zniszczył
moje życie. Mimo wszystko nie ruszyłam się, tylko kurczowo
ściskałam puszkę. Podszedł do nas Steve.
- Hej, Bo, założę się, że nie trafisz w tamto okno na górze. Bo schylił
się i podniósł z ziemi kamień.
- Stawiam dziesięć dolców, że mi się uda. Wybijanie okien było
jeszcze gorsze niż malowanie po
ścianach. Tych pierwszych nie da się naprawić nową warstwą farby.
— Nie róbcie tego«- powiedziałam — bo sprawa zrobi się poważna.
Mój komentarz wywołał wśród chłopaków falę śmiechu. Jeden z
nich, imieniem Brandon, którego dziurki w uszach były tak duże, że
można było w nie celować kulkami, szturchnął Bo.
— Chłopie, stałeś się przy nas taaaki poważny. Steve wydał z siebie
odgłos całowania.
- W końcu jest chłopakiem na poważnie.
Bo odsunął się od przyjaciół. Nie podobały mu się ich żarty ani moja
uwaga. Posłał mi gromiące spojrzenie.
— Wyluzuj się i postaraj dobrze bawić.
Bo ocenił odległość do okna, po czym cisnął kamieniem w górę.
Kamyk odbił się od ściany i poszybował z powrotem na ziemię.
Brandon umknął mu z drogi i zaklął.
- Chcesz nas zabić?!
Steve potarł kciukiem o palec wskazujący i posłał Bo złośliwy
uśmieszek.
— Wisisz mi dychę, stary.
Bo rozciągnął ramiona.
— Odsuńcie się. Mam jeszcze jedną próbę. Odsunęłam się od Bo i
reszty jego kumpli. Moje zaciśnięte
na puszce farby dłonie lepiły się od potu i byłam tak zdenerwowana,
że nie mogłam ustać w jednym miejscu. Najwyraźniej nie byłam typem
buntowniczki, skoro nie mogłam się zdobyć na udział w przestępstwie.
Nie wiedziałam, czy powinnam spróbować powstrzymać Bo, czy
raczej wziąć nogi za pas i wrócić do domu sama. Czy Bo byłby na mnie
wściekły gdybym po prostu odeszła? On i jego przyjaciele znaleźli się
tu przecież ze względu na mnie. I na biblotekę. Czyżbym gniewając się
na nich, zachowywała się jak niewdzięcznica?
Wszystko działo się zbyt szybko, żebym mogła to sobie poukładać w
głowie. Potrzebowałam rady i jedyną osobą, o której pomyślałam, był
Nick.
— Idę na tyły budynku — powiedziałam. Żaden z chłopaków nie
zwrócił na mnie uwagi — za bardzo pochłaniał ich widok Bo
sięgającego po następny kamień. Bo obrócił go w dłoni, szacując wagę
pocisku:
— Idź, mała, i napisz tam całą powieść.
Pognałam za budynek. Do moich uszu dotarł dźwięk kolejnego
kamienia uderzającego o mur. Kumple Bo parsknęli śmiechem.
Bo powiedział:
— Hej, w bejsbolu zawodnicy mają aż trzy próby — ta była dopiero
druga.
Wyjęłam komórkę i zaczęłam wybierać numer Nicka cyfra po cyfrze.
Dopiero dostałam ten telefon i nie zdążyłam jeszcze ustawić szybkiego
wybierania. Oparłam się o ścianę, wsłuchując się w sygnał połączenia.
Z przeciwnej strony budynku dobiegł dźwięk roztrzaskiwania szyby.
Najwyraźniej
Bo miał lepsze oko niż myśleli jego koledzy.
— Doskonałe uderzenie — powiedział pewnym siebie,
przepełnionym dumą głosem.
— Trafiłeś w niewłaściwe okno - odparł Steve. — Nadal wisisz mi
dziesiątaka.
Nick odebrał telefon.
— Cześć, Tansy.
— Bo i jego kumple dewastują ratusz, a ja nie wiem, co robić.
W słuchawce zaległa cisza.
— Co robią?!
— Mażą po ścianach i wybili okno. — Do moich uszu dobiegł
następny trzask. — Dwa okna.
— Na waszej randce? — pytał Nick z niedowierzaniem.
— Robi to, bo mu na mnie zależy.
— Phi, nie mogłaś sobie znaleźć faceta, który po prostu dałby ci
kwiaty ?
Spacerowałam wzdłuż bocznej ściany ratusza, nie dbając o to, że
ledwie widzę, dokąd idę.
— Jak mam ich powstrzymać?
— Zacznij iść w kierunku domu. Wyjadę po ciebie.
— Jeśli rozdmucham tę sprawę, Bo się na mnie wścieknie. A co jeśli
ze mną zerwie?
— Nie bardzo rozumiem, co byłoby w tym złego.
— Nie chcę być porzucona. - Głos lekko mi się załamał. - Bo jest
jedyną osobą na świecie, której na mnie zależy.
Tansy! — Usłyszałam krzyk Bo, ale nie zareagowałam. Wciąż nie
wiedziałam, co mu powiedzieć. W słuchawce rozległ się głos Nicka.
— Wiesz, że Bo postępuje źle, bo inaczej nie dzwoniłabyś do mnie.
Nie możesz mu pozwolić się w to wciągnąć.
Rallison Janette Prawie dobra wróżka
Do Pana Sagewicka Goldengilla Drogi Profesorze Goldengill, dziękuję za jeszcze jedną szansę poprawienia mojej oceny semestralnej przez wykonanie dodatkowego projektu. Mam nadzieję, że po przeczytaniu tego raportu zyska Pan pewność, iż jestem w pełni gotowa do studiów na Uniwersytecie Wróżek. Doskonale trzepoczę skrzydłami, przemykam i migoczę. Do perfekcji opanowałam wymachiwanie różdżką, a w dziedzinie błyszczenia nie mam sobie równych. Najważniejsze jest jednak to, że doskonale rozumiem nastolatki i ich żałosne problemiki. Podczas wykonywania mojej misji, niezależnie od tego, czy rzecz dotyczyła chłopców, mody, czy złośliwych byłych elfów ogarniętych manią wielkości, wykazywałam się pełną wyrozumiałością. Rzeczywiście, po drodze zdarzyło mi się kilka potknięć i być może jeden czy dwóch śmiertelników trafiło nie do tej epoki co trzeba, ale chciałabym zauważyć, że podczas mojej misji nikt nie zginął, a winą za większość niepowodzeń i tak należy obarczyć mojego asystenta. Kiedy dowiedziałam się, że ponownie przydzielono mi do pomocy Clovera T. Bloomsbottle'a, przypomniałam urzędniczce w Biurze ds. Promocji Wróżek — dość dobitnie i być może lekko histerycznie — że już wcześniej zgłaszałam sprzeciw wobec pracy z krasnalem, zwłaszcza z Cloverem T. Bloomsbottle'em. Ta jednak zaczęła zadzierać nosa i powiedziała, że ich biuro stara się zlecać Cloverowi zadania,
w których będzie mógł jak najlepiej wykorzystać swoje talenty. Biorąc pod uwagę to, że jego głównym talentem jest zadziwiająca zdolność do udowadniania braku jakiegokolwiek talentu, sugeruję odesłanie go do pudełka płatków śniadaniowych. Oto mój dziewięciostronicowy raport uzupełniony o przypiski, dzięki któremu przekona się Pan, jak wiele zdołałam się dowiedzieć na temat ludzi i ich kultury. Z poważaniem, Chryzantemowa Gwiazda
W JAKI SPOSÓB UŻYŁAM MAGII, BY USZCZĘŚLIWIĆ I WYRATOWAĆ Z OPRESJI KOLEJNEGO ŚMIERTELNIKA WIODĄCEGO SWÓJ NĘDZNY ŻYWOT Autor: Chryzantemowa Gwiazda Przedmiot studiów: Tansy Harris Miller, lat 17 Śmiertelnicy do znudzenia powtarzają, jak ważna jest dla nich rodzina, i nawet w to wierzą. Kiedy Tansy Miller miała siedem lat, ojciec mawiał, że nie zamieniłby jej na górę złota. Oczywiście, powinna traktować to wyznanie z przymrużeniem oka, bo trudno coś takiego udowodnić. Niewielu właścicieli gór złota jest zainteresowanych ich zamianą na małe dziewczynki. Mimo to Tansy uwierzyła ojcu. Tansy podejrzewała, że z dwu swoich córek jej matka woli dwuletnią Kendall. Kendall była słodka i delikatna niczym świeżo rozwinięty różany pąk. Wybuchała płaczem, kiedy w pomieszczeniu robiło się ciemno lub kiedy ubranie wydało jej się zbyt szorstkie, albo na widok jakiejś przerażającej rzeczy, na przykład karalucha czy brokułów. Kendall trzymała się blisko matki: wlokła się za nią z kąta w kąt niczym welon za ślubną suknią. Matka mówiła Kendall słodkie słówka i obchodziła się z nią jak z jajkiem, wiecznie coś chłodząc, podgrzewając lub różowiąc, lecz Tansy to nie przeszkadzało, ponieważ miała ojca. Pan Miller zabierał ją na wycieczki rowerowe, nazywał swoją księżniczką i pokazywał na mapie dalekie miejsca, o dziwnie brzmiących nazwach takich jak Ułan Bator, Katmandu, czy Sacramento. Każdego dnia Tansy siadywała w sypialni na kanapie przy oknie, pokrytej plamami z galaretki, trawy i innych brudzą-
cych rzeczy, czekając aż jej ojciec wróci z pracy. Kolorowała obrazki i przyglądała się rosnącym pod oknem drzewom, które głośno na siebie szeleściły, ignorując przechodniów. Tansy lubiła wybierać książki, które ojciec miał jej później przeczytać. Im później przychodził, tym większa była ich sterta. Być może o tym wiedział, bo nigdy się zanadto nie spóźniał. Ojciec Tansy często przynosił do domu nowe książki — był to jeden z plusów pracy w brooklińskiej bibliotece publicznej. Pan Miller miał wielkie bogactwo pięknie ilustrowanych książek w lśniących nowością okładkach, lecz nie pozostałych rodzajów drukowanego papieru, szczególnie tych zielonych, przedstawiających surowe oblicza amery- kańskich prezydentów. — Nie wystarczy czytać — powtarzał starszej córce, wręczając jej nową książkę. — Słowa trzeba chłonąć, bo wtedy zabierają nas do innego świata. Zanim Tansy skończyła dwanaście lat, odbyła podróż do niezliczonej liczby światów — z których każdy zapadł jej głęboko w pamięć — wiedziona głosem swego ojca. Podczas lektury nie mogła się pozbyć wrażenia, że ojciec głośno czyta jej każdą z historii. Tydzień przed trzynastymi urodzinami Tansy ojciec wywrócił jej życie do góry nogami jednym krótkim słowem: rozwód. Zaczęło się od wypowiedzenia wielu innych słów, oskarżeń i kłótni, których Tansy nie rozumiała, a skończyło z chwilą, gdy ojciec postanowił przyjąć pracę w innym stanie. — Zostawiam twoją matkę, nie ciebie — powiedział. — Zawsze będę twoim ojcem. Przypisek wróżki: nawet śmiertelnikom o najlepszych intencjach zdarza się mówić piramidalne kłamstwa.
Bo tak naprawdę opuścił Tansy, i to już następnego dnia. Pan Miller zostawił obok frontowych drzwi stertę pudeł, gotowych do odebrania przez pracownika firmy UPS, po czym wyszedł przed dom ze swoją sfatygowaną walizką, by tam zaczekać na taksówkę. Tansy przyglądała mu się ze swojego miejsca pod oknem, wykorzystując całą magiczną moc, jaką posiadała, by zmusić ojca do odwrócenia się, powrotu do domu i pozostania w nim. Przypisek wróżki: śmiertelnicy praktycznie nie posiadają magicznych mocy. Ojciec nie wrócił do domu. Nie spojrzał nawet w górę na Tansy, która płakała z czołem opartym o szybę. Przyjechała taksówka. Ojciec Tansy włożył walizkę do bagażnika, zamknął go z hukiem, wskoczył na tylne siedzenie, gdzie umościł się wygodnie i wydał z siebie głośne westchnienie, prawdopodobnie ulgi, bo z jakiego innego powodu wzdycha się, wsiadając samotnie do taksówki? Tansy domyśliła się, że nie jest to westchnienie żalu czy smutku, ponieważ ojciec ani razu nie spojrzał na ich mieszkanie. Widziała jak jego sylwetka staje się coraz mniejsza, znikając z jej życia, aż w końcu samochód skręcił w inną ulicę. Każdy z wyrytych w pamięci i sercu Tansy światów został zmiażdżony niczym kartki zamykanej książki. Pan Miller przeprowadził się do miejsca, którego nigdy nie pokazywał córce na mapie: Rock Canyon w stanie Arizona, krainy spieczonej ziemi i kaktusów, których kolce były tak grube i ostre, że potrafiły zranić do krwi. Kaktus stanowił doskonały symbol tego nowego, przepełnionego bólem świata. Nawet rośliny w Arizonie chciały zrobić Tansy krzywdę.
Tansy wyrzuciła większość książek, które dostała w prezencie od ojca. Nigdy więcej nie przeczytała z własnej woli żadnej opowieści. Nie chciała słyszeć w głowie jego głosu. Często za to słyszała głos matki i pieczołowicie zapamiętywała każde krytyczne słowo, jakby stawiała pomnik jej opiniom na swój temat. — Jesteś taka uparta. Dlaczego ty nikogo nie słuchasz? Jesteś tak samo nieznośna jak twój ojciec. Pomnik ten miał wyjątkowo twarde i ostre krawędzie. Jesteś tak samo nieznośna jak twój ojciec. Tansy zastanawiała się, jak zareagowałby na to jej ojciec. Na pewno nie pozwoliłby matce na tak ostrą krytykę córki. Sęk w tym, że był daleko i nie mógł obronić ani siebie, ani Tansy. Dzwonił co prawda, lecz ona - o ile w ogóle z nim rozmawiała - udzielała ojcu zdawkowych odpowiedzi na pytania. Odcinała się od jego życia tak dokładnie, jak ojciec odciął się od niej. I żyli w ten sposób, oboje pocięci. W kolejnym roku Tansy widziała ojca zaledwie przez miesiąc wakacji, w ciągu którego najczęściej był bardzo zajęty — w Rock Canyon otworzono nową filię biblioteki, której kierownikiem mianowano pana Millera. W praktyce oznaczało to pracę do późna, każdego wieczoru. Przypisek wróżki: W tym momencie Tansy powinna chyba zapytać ojca, czy przypadkiem nie dostał od kogoś góry złota. Kiedy miała piętnaście lat, ojciec ożenił się ponownie, z Sandrą, jedną z bibliotekarek. Może więc kierowało nim coś więcej niż etyka zawodowa, kiedy zostawał po godzinach nawet podczas wizyty córki. Miłość do kobiety o kasztanowych włosach, obdarzonej promiennym uśmiechem oraz
umiejętnością cytowania Szekspira na równi z powieściami romantycznymi bije na głowę czas spędzony z wiecznie naburmuszoną nastoletnią córką. Podczas prawdopodobnie najbardziej kiczowatego przyjęcia weselnego w historii Rock Canyon Frank Miller i jego świeżo upieczona małżonka Sandra Miller odbierali życzenia od przyjaciół, sąsiadów i zapalonych czytelników w korytarzu biblioteki, nieopodal miejsca, przy którym odbiera się wypożyczone książki. Tansy zyskała o kilka miesięcy młodszego od niej przyrodniego brata. Podczas rzadkich okazji, gdy przyjeżdżała z Nowego Jorku w odwiedziny do ojca, na własne oczy przekonywała się, jak wiele energii wkłada on w wychowanie przybranego syna: poprawia szkolne wypracowania Nicka, odwozi go na basen i gra z nim w jakąś grę komputerową, w której obaj szatkowali trolle na kawałki. Za każdym razem, gdy Tansy przypatrywała się im, szczęśliwym w nowym świecie, który sobie stworzyli, zaciskała zęby. Z racji tego, że była nastolatką, ojciec nie potrafił odróżnić jej przygnębienia od zwykłych humorów dorastającej dziewczynki. W przypadku śmiertelniczek bywa to naprawdę trudne. Poza tym Kendall miała w sobie tyle miłości, że ich ojciec nie mógł opędzić się od jej uścisków, czułości i paplaniny. Była zbyt mała, by nauczyć się racjonować ludziom swoją miłość. Kiedy Tansy miała siedemnaście lat i przez większość czasu czuła się szczęśliwa, żyjąc pośród drapaczy chmur, fortuna uśmiechnęła się do Kendall i jednocześnie pokazała jej starszej siostrze język. Kendall została bowiem wybrana do głównej roli w broadwayowskim musicalu. Od tej pory miała podróżować po całym kraju i śpiewać w blasku reflektorów,
karmiona hotelowym jedzeniem i aplauzem publiczności, a ponieważ miała tylko dwanaście lat, w podróży musiała jej towarzyszyć matka. Tansy została wyprawiona do swojego ojca, do krainy pełnej palm, lecz pozbawionej oceanu, nowej szafy pełnej szortów i sandałów, których nie miała gdzie założyć, i szkoły średniej pełnej dzieciaków, ale nie przyjaciół. Już pierwszego dnia pobytu w Rock Canyon High poznała Bo. Znaleźli się w gabinecie dyrektora w tym samym czasie — Tansy zapisywała się na zajęcia, a Bo właśnie pakował się w tarapaty. Miał na sobie ubrania mówiące, że nie zależy mu na opinii innych. Jego wyraz twarzy komunikował to samo, fryzura zaś — jeśli się jej dobrze przyjrzeć — sugerowała coś zupełnie innego. Włosy zostały zmierzwione i zapuszczone do idealnej, podkreślającej urodę ich właściciela długości. Czaszki na jego podkoszulku i dziury w dżinsach mogły świadczyć o tym, że Bo jest niegrzecznym chłopcem, lecz włosy mówiły, że jest niegrzecznym chłopcem z zaklepaną comiesięczną wizytą w salonie fryzjerskim U Lenory. Czekali właśnie w kolejce do sekretarki, kiedy Bo spojrzał na Tansy spod opadającej na czoło grzywki i zapytał: — Co tu robisz? — Zdaniem matki przeżywam najlepszy okres w swoim życiu. Bo roześmiał się. — Słuchasz tego, co mówi? - To dość trudne, zważywszy na to, że właśnie znajduje się... — Tansy zerknęła na zegarek — w Chicago. - A co tam robi ? - Zajmuje się moją siostrą. — Tansy rozejrzała się po szkolnym gabinecie z westchnieniem, zastanawiając się, jak
bardzo jej matka przejmuje się losem swojej starszej córki. Chyba nieszczególnie. — Aha - odparł Bo takim tonem, jakby doskonale ją rozumiał. Może zresztą tak było: żył przecież za pan brat z gniewem i rozżaleniem. Tansy przyjrzała mu się uważniej, po raz pierwszy doceniając te cechy w chłopaku. Dlaczego miałaby się przejmować tym, co myślą inni, i starać się być grzeczną? Jak na razie zaowocowało to wyłącznie przeprowadzką do Pipidówka w stanie Arizona oraz tym, że jej ojciec wiedział wszystko na temat swojego przybranego syna i nic na temat własnej córki. Bo natychmiast zauważył zainteresowanie w jej oczach. — A więc jesteś tu nowa? Tansy kiwnęła głową, uzmysławiając sobie, że skoro tak jest, może być kim chce, niekoniecznie rozsądną i grzeczną dziewczynką. Równie dobrze może stać się niebezpieczną buntowniczką. — Ładna jesteś — zauważył Bo. — Chcesz się później spotkać i coś razem porobić? Przypisek wróżki: Bo nie był mistrzem flirtu. Tansy znowu kiwnęła głową. Czasami pokusa buntu jest silniejsza niż dobra nawijka. Podała mu swój numer telefonu oraz imię i nazwisko, kiedy wreszcie Bo przyszło do głowy, by o nie zapytać. Tansy Harris. Przestała się posługiwać nazwiskiem ojca, odkąd wyjechał z Nowego Jorku. Tego dnia Tansy nie spędziła przerwy na lunch w towarzystwie swojego przyrodniego brata Nicka i jego dobrze ułożonych przyjaciół, lecz pojechała do baru szybkiej obsługi z Bo na jego motocyklu.
W pierwszym tygodniu szkoły Bo odwiedził Tansy dwa razy — odwiedziny oznaczały siedzenie przed jej domem, na motocyklu, w przeciwsłonecznych lustrzankach na nosie i z wyrazem znudzenia na twarzy. Tansy wdrapywała się na tylne siedzenie motocykla i jechała z Bo na próby kapeli jego starszego brata, która nazywała się Zdemolka i grała muzykę przypominającą dźwięk zderzających się ze sobą pociągów. Zwykle w sali było zbyt głośno, żeby rozmawiać, a kiedy brat Bo nie śpiewał, wypuszczał z płuc kłęby papierosowego dymu. Mimo to Tansy czuła podekscytowanie, kiedy mogła przebywać w towarzystwie Bo i jego znajomych. Żaden z nich nie kazał jej patrzeć na rzeczy z innej strony, ani dać nowej szkole szansy. Nikt nie składał jej obietnic, których i tak nie zamierzał dotrzymać. Dodatkową korzyścią było to, że za każdym razem, gdy wracała do domu, ojciec po raz pierwszy od wielu lat wyglądał na zirytowanego i zmartwionego. Chociaż Tansy nigdy by się do tego nie przyznała, zachowanie ojca wlewało w jej serce nadzieję. Nadzieję, że wciąż mu na niej zależy. Nick nie pochwalał tej znajomości. Pamiętał chłopaka Tansy jeszcze z czasów gimnazjum, kiedy Bo tak bardzo przejmował się szkołą, że posunął się do ściągania na egzaminach. Poza tym zdarzyło mu się ukraść Nickowi lunch i popchnąć go na lekcji WF-u. Długo by wymieniać. Na obronę Bo należy dodać, że był przystojny. Przypisek wróżki: Jeśli facet ma w sobie dość taktu, by być przystojnym, śmiertelniczki są gotowe przymknąć oko na wszystkie jego wady. Związek Tansy i Bo mógł potrwać jeszcze długo. Barometr uczuć Tansy był od pewnego czasu tak mocno rozregulowany,
że trudno się po niej spodziewać trzeźwego osądu sytuacji. Dla przykładu: Bo powiedział, że ją kocha, a Tansy mu uwierzyła. Przypisek wróżki: Jedyne rzeczy, które można szczerze pokochać po tak krótkim czasie, to lody i wygodne buty. I wtedy właśnie Tansy dopadł pech. W tym przypadku pech QT.W3LCL2\ dla niej to samo, co wcześniej jego kuzynka fortuna, czyli podróż. Pech i fortuna są do siebie przerażająco podobne, chociaż fortuna lepiej się ubiera i bawi na przyjęciach. Burmistrz Rock Canyon ogłosił, że ze względu na dziurę w budżecie filia biblioteki, w której pracowali państwo Miller, zostanie zamknięta w grudniu. Groziła im nie tylko utrata miejsca, w którym narodziła się ich miłość, ale także źródła utrzymania. Mieszkańcy miasteczka zareagowali na tę wiadomość tylko cichym jękiem protestu. Niewielu ludzi w Rock Canyon przeciwstawiało się woli burmistrza, który i tak nie liczył się z opinią większości z nich. Niestety żadna z darzonych przez niego szacunkiem osób nie lubiła czytać. Frank i Sandra Millerowie rozmawiali o petycjach i odwołaniach, lecz kiedy wydawało im się, że dzieci śpią, zastanawiali się, dokąd mogliby wyjechać. Siostra Sandry mieszkała w Los Angeles i na pewno użyczyłaby im na jakiś czas dachu nad głową. Nick mógłby dzielić pokój ze swoim kuzynem, Johnem, a Tansy... Tansy... Cóż, jedynym miejscem dla niej była kanapa, a nikt nie wiedział, ile czasu minie, zanim znajdą sobie nową pracę. Z kupnem nowego domu musieliby się wstrzymać do czasu, aż się gdzieś urządzą. Może byłoby lepiej i rozsądniej, gdy-
by Tansy zamieszkała ze swoją babcią w New Jersey i tam skończyła szkołę? Tansy nie była zachwycona tym rozwiązaniem. Babcia nie przepadała za dziećmi i miała kilka dziwactw, na przykład lubiła zostawiać na dywanie linie od odkurzacza, które jej zdaniem świadczyły o tym, że dom jest naprawdę czysty, i jeśli ktoś naruszył wzór, odkurzała po raz kolejny. Każdy, kto jadł przy jej stole, musiał pilnować, by sztućce le- żały równolegle względem siebie. Poza tym babcia nie odzywała się zbyt często podczas posiłku, ponieważ była za bardzo skoncentrowana na żuciu. Podczas rozmów między ojcem Tansy a jej macochą często padały stwierdzenia takie jak: Nie mamy wielkiego wyboru, Tansy uczy się w Rock Canyon High dopiero od miesiąca, więc nie będzie jej się trudno znowu przeprowadzić oraz Dzięki temu zapomni o tym palancie, swoim chłopaku. W trudnych momentach Tansy zastanawiała się, czy jej ojciec kiedykolwiek chciał, żeby z nimi zamieszkała. Na obronę Bo trzeba wspomnieć, że był wściekły na wieść o zamknięciu biblioteki, a już na pewno na wieść o wyjeździe Tansy, zabrał ją więc do ratusza, by wyrównać rachunki z burmistrzem. Niestety, to tylko pogorszyło sprawę. Przypisek wróżki: Śmiertelnicy zwykle robią więcej złego niż dobrego, gdy usiłują coś naprawić. Wierzą również w to, że pieniądze mogą rozwiązać ich problemy. Myślą, że jeśli uda im się zebrać dostatecznie dużą sumkę, kupią sobie za nią szczęście. Rzecz jasna szczęście jest o wiele droższe niż pieniądze. Dlatego właśnie ludzie potrzebują magii.
Jako dobra wróżka Tansy pomogłam jej to zrozumieć. Proszę przyjąć ten dodatkowy projekt jako dowód mojej gorliwości do podjęcia nauki na Uniwersytecie Wróżek. Od: Pan Sagewick Goldengill Do: Panna Berrypond Droga Panno Berrypond, otrzymałem kopię raportu Chryzantemowej Gwiazdy, po którego przeczytaniu odniosłem wrażenie, że brakuje w nim wielu istotnych szczegółów jej służby jako dobrej wróżki dla śmiertelniczki Tansy Harris Miller. Czy mógłbym zatem prosić o przesłanie opracowania Elfów Kronika -izy, tak bym wspólnie z akademią uważniej przyjrzał się jej dokonaniom i mógł rzetelniej ją ocenić? Z góry magicznie dziękuję, Sagewick Goldengill Od: Departament Promocji Wróżek Do: Szanowny Pan Sagewick Goldengill Elfy Kronikarze przeniknęły do umysłu Tansy we śnie i po kilku nocach obserwacji spisały historię jej własnymi słowami. Pragnę Panu przypomnieć, że wysyłanie Elfów Kronikarzy do umysłów nastolatek może być niebezpieczne dla zdrowia tych pierwszych. Nawet po krótkim kontakcie z mieszaniną spontanicznych odruchów i hormonów składających się na umysł nastolatki, elfy nabieraja
nawyków, dostają obsesji na punkcie fryzury i zaczynają nerwowo chichotać w towarzystwie chłopców. Aktualnie wszystkie elfy zamieszane w sprawę Tansy znajdują się na zamkniętym leczeniu odwykowym i powoli dochodzą do zdrowia, za wyjątkiem Blinki Ruefeather, która odmawia zwrotu iPoda i uporczywie nuci piosenki z serialu Hannah Montana. Trzeba jednak przyznać, że Blinka już wcześniej przejawiała słabość do ckliwych piosenek o miłości. Być może nie obędzie się bez zastosowania wobec niej bardziej radykalnych środków. W każdym razie poniższy dziennik powinien Panu pomóc w ocenie, czy Chryzantemowa Gwiazda sprawdziła się w roli dobrej wróżki dla Tansy. Z trzepotem skrzydeł, Panna Berrypond
Rozdział 1 Wiadomość od Bo była krótka: „mam nadzieję, że lubisz niespodzianki". To wszystko, czego dowiedziałam się na temat naszej dzisiejszej randki. Bo chyba starał się być romantyczny, ale na tym właśnie polega problem z chłopakami: nie rozumieją, że dziewczyna musi włożyć nieco wysiłku i namysłu w przygotowanie się do wieczoru. Czy powin- nam założyć szpilki? Tenisówki? Użyć wodoodpornego tuszu? Pożyczyć spadochron? Mógł mi zdradzić przynajmniej w ogólnym zarysie, co zaplanował. Po trzykrotnym przebraniu się ostatecznie postawiłam na sportową elegancję, odpowiednią na większość okazji. Później weszłam do salonu, żeby założyć buty. Znajdowały się w szafie przy drzwiach wejściowych, ponieważ Sandra, moja macocha, nalegała, żebyśmy zdejmowali buty natychmiast po wejściu do domu — dla dobra dywanu. Sandra jest jedną z tych doskonałych gospodyń domowych, którą mam nadzieję nigdy nie zostać. Lubię porządek, ale odcinam się grubą kreską od dbania o nieskazitelną czystość. Czasami można przymknąć oko na to, ze abażur ma smugi. Tymczasem na ulicy Bo nacisnął klakson swojego motocykla. Słysząc to, Nick, mój rozwalony na kanapie przyrodni brat, podniósł wzrok znad książki.
— Nie ma to jak elegancki sposób zasygnalizowania początku randki. Chwyciłam buty i zaczęłam je szybko zakładać. — Gdyby chciał zadzwonić do drzwi, musiałby wyłączyć silnik. — No i? - zdziwił się Nick. Przewróciłam oczami, jakby Nick robił z igły widły, chociaż prawdę mówiąc mnie samą zaczynało to denerwować. Zatrzymałam się przy wiszącym obok drzwi lustrze, żeby sprawdzić, jak wyglądam. Uczesałam swoje długie blond włosy w warkocz francuski - jedną z niewielu fryzur, które można nosić na motocyklu i na zakończenie przejażdżki nie przypominać ukwiału. Odkąd zaczęłam się spotykać z Bo, moje fryzury musiały przede wszystkim opierać się podmuchom wiatru. Nick obserwował mnie przez chwilę, po czym oznajmił z namysłem: — Kłopot z umawianiem się na randki z facetem po to, żeby zagrać na nosie swojemu ojcu, jest taki, że ma się faceta-idiotę. — Nie spotykam się z Bo, żeby komukolwiek grać na nosie. — Po części to była prawda. Wyprowadzanie ojca z równowagi przynosiło tylko dodatkową korzyść. — Bo akceptuje mnie taką, jaką jestem. Zależy mu na mnie. Ciszę ponownie rozdarł dźwięk klaksonu. — Zależy mu na tobie, ale nie na tyle, żeby ruszyć tyłek z motocykla? Chociaż robiłam wszystko, by znienawidzić Nicka za to, że zajął moje miejsce - w końcu to z nim od lat mieszkał mój ojciec - naprawdę go polubiłam. Traktowałam go jak brata. Nick w dalszym ciągu nie spuszczał ze mnie oczu, czekając na odpowiedź. Tak naprawdę powinien się cieszyć
z tego, że spotykam się z Bo. Ostatnio przyjaciele Bo traktują Nicka z wyraźną sympatią. Pozdrawiają go skinieniem głowy na szkolnych korytarzach, jakby od zawsze żyli w przyjaznych stosunkach. Kiedyś zapytałam Bo, dlaczego dokuczał Nickowi, zanim się tutaj przeprowadziłam. Bo wyglądał na zaskoczonego moim pytaniem. — Chłopaki lubią rozrabiać — powiedział. — To nic nie znaczy. Pewnie dla Bo rzeczywiście tak było, w przeciwieństwie do osób, których kosztem odbywało się to „rozrabianie". Dźwięk klaksonu rozległ się po raz trzeci. Nick wrócił do przerwanej lektury, kręcąc głową. — Baw się dobrze. O ile to w ogóle możliwe w towarzystwie troglodyty. Nick lubił rzucać słówkami, których nie powinien znać żaden licealista: w ten sposób wygrywał kłótnie. Trudno było podważać jego argumenty, skoro bez pomocy słownika nie rozumiało się, o czym mówi. Szczęśliwie moje słownictwo było równie bogate co Nicka, a to dzięki temu, czy zdążyłam przeczytać setki książek, zanim tata od nas odszedł. Mimo że słowo troglodyta kojarzyło się z czymś wiszącym w jaskini pośród stalagmitów i stalaktytów, był to ni mniej, ni więcej tylko nieokrzesany głupek. Ta postać często pojawiała się w powieściach o podróżach w czasie. Czasami tęskniłam za czytaniem. — Bo nie jest taki zły, jak myślisz - powiedziałam. — Pewnie nie, skoro uważam go za czarci pomiot. — Powinieneś mieć otwarty umysł — dodałam. - Bierz przykład z Bo.
Nick przerzucił stronę książki. — Pomyliłaś otwarty z pustym. Zignorowałam jego ostatnią uwagę, wcisnęłam niesforny kosmyk z powrotem do warkocza i wyszłam z domu. Chociaż wybiła dwudziesta pierwsza, powietrze Arizony nadal było tak ciepłe, że czułam na skórze jego ciężar. Tata zapewniał, że w październiku się ochłodzi, ale nie wierzyłam mu. W Arizonie istniały tylko dwie temperatury: wysoka i jeszcze wyższa. B6 siedział na motocyklu, niedbale trzymając kierownicę. Ciemne włosy spadały mu na czoło, a szczęki pokrywał cień zarostu. Gdyby to był kto inny, uznałabym, że nie wygląda to zbyt dobrze, ale do Bo pasowało jak ulał. Z uśmiechem obserwował, jak się zbliżam. Nick mylił się co do niego. Bo nie był zły, tylko niezrozumiany. Należał do ludzi, którzy nie lubią tańczyć jak im zagrają. Potrafiłam to uszanować. Bo podał mi kask i chociaż sam nigdy go nie używał, założyłam kask bez słowa protestu. Miałam w sobie żyłkę buntowniczki, ale wolałam nie stracić głowy — dosłownie i w przenośni. — Dokąd jedziemy? — zapytałam. Sądząc po plamach farby na jego dżinsach i koszulce, to nie mogło być przesadnie eleganckie miejsce. Miałam nadzieję, że nie wystroiłam się za bardzo. Bo posłał mi tajemniczy uśmiech. — Przekonasz się, kiedy dojedziemy na miejsce. Będziemy dzisiaj robić coś, czego nigdy wcześniej nie próbowałaś. To mogło oznaczać bardzo wiele rzeczy. Wdrapałam się na tylne siodełko motocykla, objęłam ramionami talię Bo i ruszyliśmy z piskiem opon. Jak zwykle starałam się nie myśleć o tym, że Bo i ja byliśmy szersi od kół pojazdu, co
czyniło z nas dość niestabilny ładunek. Zwłaszcza że koła się obracały, i to bardzo szybko. Prawdziwe buntowniczki nie martwią się takimi rzeczami. Wyjechaliśmy z osiedla i ruszyliśmy w stronę centrum. Mijając kolejne budynki, zastanawiałam się, dokąd Bo mnie zabiera. Miałam nadzieję, że nie na następny koncert kapeli jego brata. Spędziłam już długie godziny, przysłuchując się próbom, a ostatnio na sam dźwięk nazwy zespołu miałam ochotę wrzasnąć: — Nie ma takiego słowa jak Zdemolka. Jest demolka lub zdemolowany, chociaż nie wiem, dlaczego chcielibyście się kojarzyć z tym drugim. Prawdę mówiąc, jedynym, co udało im się zdemolować, były struny, nuty i prawdopodobnie ich własny słuch. Przytuliłam się nieco mocniej do Bo i postanowiłam udawać zachwyconą, jeśli szykowana przez niego niespodzianka będzie polegać na całonocnym słuchaniu zdezelowanych dźwięków. Zdezelowani byłoby dobrą nazwą dla kapeli, podobnie jak Zdegenerowani, Zdesperowani oraz Zdewastowani. Przejechaliśmy przez centrum i w końcu zatrzymaliśmy się przed pustym parkingiem obok ratusza: klockowatego budynku, który architekt starał się ozdobić dołączeniem do niego kilku kolumn od strony frontu. Sęk w tym, że kolumny upodobniły ratusz do poczty z pretensjami do bycia czymś więcej. Byłam zaskoczona, że Bo mnie tutaj przywiózł. Jeszcze bardziej zdumiałam się, kiedy zobaczyłam czworo jego przyjaciół, którzy zaparkowali motocykle w odległym krańcu parkingu. — Dlaczego tu przyjechaliśmy? — zapytałam. Jeśli Bo zaplanował jakiś rodzaj demonstracji, to najwyraźniej się przeliczył: budynek był zamknięty na głucho. Bo dołączył do reszty motocykli i wyłączył zapłon.
— Zemsta. Zsiadł z motocykla. Ja wciąż na nim siedziałam, przyglądając się workowi na śmieci w rękach najlepszego przyjaciela Bo, Steve'a. — O czym ty mówisz ? Bo odwrócił się i pomógł mi zsiąść z motocykla. Kiedy już znalazłam się na ziemi, splótł swoje palce z moimi i zaprowadził mnie do reszty. Steve nie wypuszczał worka z rąk. — Trochę się grzebałeś z przyjazdem. Bo skinął głowa w moją stronę. — Wiesz, jakie są dziewczyny: nigdy nie są gotowe, kiedy się po nie przyjedzie. Spojrzałam na Bo ze zdumieniem, ponieważ nie kazałam mu czekać aż tak długo, ale on i tak nie zwracał na mnie uwagi. Steve sięgnął do worka i wyjął dwie puszki czerwonej farby w sprayu. Jedną z nich rzucił Bo, drugą mnie. — Pospieszcie się. Nie jesteśmy u cioci na imieninach. Poczułam na skórze dotyk zimnego metalu puszki i ucisk strachu w żołądku. — Chyba nie zamierzacie zdewastować ratusza, co? Bo roześmiał się i popchnął mnie w stronę budynku. — Mówiłem ci, że będziemy robić coś, czego nigdy wcześniej nie próbowałaś. Rzeczywiście, mówił, i okazało się, że jednak jestem zbyt elegancko ubrana. Gdyby powiedział mi, że dzisiejsza randka będzie się zaliczać do kategorii: popełnianie przestępstwa, założyłabym kominiarkę albo jeszcze lepiej — w ogóle nie ruszała się z domu. Wyrwałam dłoń z jego uścisku. — Nie możemy tego zrobić.
Bo wskazał na zepsutą latarnię przed ratuszem. — Nie martw się. Przyszedłem tu wcześniej i zająłem się światłami. Nikt nas nie zobaczy. Jego kumple byli już przy jednej ze ścian budynku. Zdjęli przykrywki ze swoich puszek i namalowali na murze czerwone zygzaki. W nocnym powietrzu rozległo się syczenie, a do nosa napłynęła mi fala ostrego zapachu farby. Bo potrząsnął puszką i ściągnął z niej wieczko. — No dalej. Niech burmistrz dowie się, co myślisz. — Zrobił kilka kroków i przeciął czerwienią bladą otynkowaną ścianę. Wyglądało to jak krwawiąca rana. — To nie jest dobry pomysł. — Starałam się mówić cicho, ale mój głos powędrował w stronę niepokojąco wysokich rejestrów. - Jeśli nas złapią, znajdziemy się w poważnych tarapatach. — Do tej pory jakoś nas nie złapali. Byliśmy tu zaledwie od kilku minut. Mike, jeden z przyjaciół Bo, napisał: Zamiast zamykać bibliotekę zamknijcie tę norę! Wyglądało na to, że byłam wszystkiemu winna, chociaż nawet nie otworzyłam swojej puszki z farbą. Przyjaciele Bo ryzykowali wpadnięcie w tarapaty, żeby mnie wesprzeć. Sęk w tym, że to było złe, nie tylko z powodu pominięcia przez Mike'a litery w słowie biblioteka. Musiałam zwalczyć w sobie silną pokusę poprawienia błędu i wstawienia przecinka w odpowiednim miejscu. Nie potrzeba robić korekty graffiti. Bo stuknął swoją puszką w tę, którą wciąż trzymałam w ręku, jakby wznosił toast. — Napisz coś. Od razu poczujesz się lepiej. Spojrzałam na ścianę. Czy nie chciałam być typem buntowniczki? To właśnie był bunt, niebezpieczeństwo.
Byłoby dobrze, gdyby burmistrz dowiedział się, że ludzie są oburzeni jego decyzją i zobaczył swoją siedzibę zniszczoną tak, jak on zniszczył moje życie. Mimo wszystko nie ruszyłam się, tylko kurczowo ściskałam puszkę. Podszedł do nas Steve. - Hej, Bo, założę się, że nie trafisz w tamto okno na górze. Bo schylił się i podniósł z ziemi kamień. - Stawiam dziesięć dolców, że mi się uda. Wybijanie okien było jeszcze gorsze niż malowanie po ścianach. Tych pierwszych nie da się naprawić nową warstwą farby. — Nie róbcie tego«- powiedziałam — bo sprawa zrobi się poważna. Mój komentarz wywołał wśród chłopaków falę śmiechu. Jeden z nich, imieniem Brandon, którego dziurki w uszach były tak duże, że można było w nie celować kulkami, szturchnął Bo. — Chłopie, stałeś się przy nas taaaki poważny. Steve wydał z siebie odgłos całowania. - W końcu jest chłopakiem na poważnie. Bo odsunął się od przyjaciół. Nie podobały mu się ich żarty ani moja uwaga. Posłał mi gromiące spojrzenie. — Wyluzuj się i postaraj dobrze bawić. Bo ocenił odległość do okna, po czym cisnął kamieniem w górę. Kamyk odbił się od ściany i poszybował z powrotem na ziemię. Brandon umknął mu z drogi i zaklął. - Chcesz nas zabić?! Steve potarł kciukiem o palec wskazujący i posłał Bo złośliwy uśmieszek. — Wisisz mi dychę, stary.
Bo rozciągnął ramiona. — Odsuńcie się. Mam jeszcze jedną próbę. Odsunęłam się od Bo i reszty jego kumpli. Moje zaciśnięte na puszce farby dłonie lepiły się od potu i byłam tak zdenerwowana, że nie mogłam ustać w jednym miejscu. Najwyraźniej nie byłam typem buntowniczki, skoro nie mogłam się zdobyć na udział w przestępstwie. Nie wiedziałam, czy powinnam spróbować powstrzymać Bo, czy raczej wziąć nogi za pas i wrócić do domu sama. Czy Bo byłby na mnie wściekły gdybym po prostu odeszła? On i jego przyjaciele znaleźli się tu przecież ze względu na mnie. I na biblotekę. Czyżbym gniewając się na nich, zachowywała się jak niewdzięcznica? Wszystko działo się zbyt szybko, żebym mogła to sobie poukładać w głowie. Potrzebowałam rady i jedyną osobą, o której pomyślałam, był Nick. — Idę na tyły budynku — powiedziałam. Żaden z chłopaków nie zwrócił na mnie uwagi — za bardzo pochłaniał ich widok Bo sięgającego po następny kamień. Bo obrócił go w dłoni, szacując wagę pocisku: — Idź, mała, i napisz tam całą powieść. Pognałam za budynek. Do moich uszu dotarł dźwięk kolejnego kamienia uderzającego o mur. Kumple Bo parsknęli śmiechem. Bo powiedział: — Hej, w bejsbolu zawodnicy mają aż trzy próby — ta była dopiero druga. Wyjęłam komórkę i zaczęłam wybierać numer Nicka cyfra po cyfrze. Dopiero dostałam ten telefon i nie zdążyłam jeszcze ustawić szybkiego wybierania. Oparłam się o ścianę, wsłuchując się w sygnał połączenia. Z przeciwnej strony budynku dobiegł dźwięk roztrzaskiwania szyby. Najwyraźniej
Bo miał lepsze oko niż myśleli jego koledzy. — Doskonałe uderzenie — powiedział pewnym siebie, przepełnionym dumą głosem. — Trafiłeś w niewłaściwe okno - odparł Steve. — Nadal wisisz mi dziesiątaka. Nick odebrał telefon. — Cześć, Tansy. — Bo i jego kumple dewastują ratusz, a ja nie wiem, co robić. W słuchawce zaległa cisza. — Co robią?! — Mażą po ścianach i wybili okno. — Do moich uszu dobiegł następny trzask. — Dwa okna. — Na waszej randce? — pytał Nick z niedowierzaniem. — Robi to, bo mu na mnie zależy. — Phi, nie mogłaś sobie znaleźć faceta, który po prostu dałby ci kwiaty ? Spacerowałam wzdłuż bocznej ściany ratusza, nie dbając o to, że ledwie widzę, dokąd idę. — Jak mam ich powstrzymać? — Zacznij iść w kierunku domu. Wyjadę po ciebie. — Jeśli rozdmucham tę sprawę, Bo się na mnie wścieknie. A co jeśli ze mną zerwie? — Nie bardzo rozumiem, co byłoby w tym złego. — Nie chcę być porzucona. - Głos lekko mi się załamał. - Bo jest jedyną osobą na świecie, której na mnie zależy. Tansy! — Usłyszałam krzyk Bo, ale nie zareagowałam. Wciąż nie wiedziałam, co mu powiedzieć. W słuchawce rozległ się głos Nicka. — Wiesz, że Bo postępuje źle, bo inaczej nie dzwoniłabyś do mnie. Nie możesz mu pozwolić się w to wciągnąć.