Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Rice Darcy - Milosc na Hawajach

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :769.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Rice Darcy - Milosc na Hawajach.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse R
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 64 osób, 47 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 148 stron)

Darcy Rice Miłość na Hawajach Anula & Irena Scandalous

Wszystkim naszym nowym przyjaciołom, których zna­ leźliśmy na Wielkiej Wyspie, i wszystkim starym przyjacio­ łom, którzy nas tam odnaleźli. Anula & Irena Scandalous

1 - A niech to diabli! Dźwięk tłuczonego szkła i wściekły męski głos rozbu­ dziły śpiącego w rogu pokoju dużego żółtego psa. Suka podniosła głowę i z uwagą popatrzyła na swego pana. Ła­ godne spojrzenie jej brązowych oczu zawstydziło Corda. Zamilkł i odetchnął głęboko. Po chwili złość minęła. Osta­ tecznie stłukł tylko szklankę z sokiem. - Przepraszam, Scuba. Nie chciałem cię obudzić. Zwyczaj­ nie szklanka wyśliznęła mi się z ręki. - Suka prychnęła i wró­ ciła do porannej drzemki. - Tak, psinko. Śpij sobie dalej. Cord od lat mieszkał sam, ale nigdy wcześniej nie mówił do siebie. Niedawno, ku swemu zmartwieniu, przyłapał się na wygłaszaniu monologów do psa. Trajkotał jak nakręco­ ny. Nie było to niebezpieczne przyzwyczajenie, ale z jakie­ goś niezrozumiałego powodu wytrącało go z równowagi. Prawdopodobnie czuł się po prostu samotny, choć w tym momencie było to najmniejsze z jego zmartwień. Tak naprawdę dobrze wiedział, co go gryzie. Miał do­ syć użerania się z kulami, które sprawiały, że nawet przy­ gotowanie śniadania wymagało od niego nie lada wysiłku. Teraz, po wypadku, najprostsze czynności okazywały się niewyobrażalnie trudne. Nie było sensu przejmować się śniadaniem, skoro musiał sobie radzić z o wiele poważ­ niejszymi problemami. Spojrzał na porysowane linoleum. W pomarańczowej ka­ łuży leżały odłamki szkła. Trzeba posprzątać. Wziął szczot- 7 Anula & Irena Scandalous

kę i mocno przyciskając kule do ciała, zmiótł szkło na kup­ kę pośrodku podłogi. Opierając się na kulach i na zdrowej lewej nodze, z trudem podniósł prawą do góry. Na skroniach pojawiły mu się krople potu. Lewa noga drżała z wysiłku, ale skończył zamiatanie. Oparł się o blat szafki i odetchnął głęboko. Koszulką otarł sobie twarz. - Nie wiem, jak możesz spać w taki upal, piesku - wy­ mruczał, przyciskając usta do wilgotnego materiału. Parę minut po ósmej powietrze w chacie było już gorą­ ce i wilgotne. Piętnaście lat życia na Wielkiej Wyspie na Hawajach wciąż nie przyzwyczaiło go do parnych czerw­ cowych dni. Jednak znosił te kilka tygodni, aby później przez cały rok móc cieszyć się rajską pogodą. Ten czerwiec był o wiele gorszy niż poprzednie. Może dobry humor go opuścił, a może winne było parne powie­ trze, od którego nieznośnie swędziała go skóra pod gipsem. Jednego w każdym razie był pewien: czuł się koszmarnie. Spojrzał z obrzydzeniem na kawałki szkła, potem na chorą nogę. Biały niegdyś gips, teraz, po trzech tygodniach od założenia, poszarzały od brudu, unieruchamiał mu no­ gę od środka stopy po biodro. Wiele go będzie kosztowa­ ło, żeby schylić się i posprzątać dokładnie, a musiał to zro­ bić ze -względu na Scubę. Gdyby odłamek szkła wszedł jej w nos albo w łapę, nie byłby w stanie zawieźć jej do we­ terynarza ani nawet samemu się nią zająć. Znalazł śmietniczkę i zmoczył szmatkę. Ostrożnie odło­ żył kule i oparł się plecami o drzwi kredensu. Powoli ze­ ślizgiwał się w dół, prawą nogę trzymając sztywno wycią­ gniętą przed sobą. W potłuczonym ciele czuł bolesne pulsowanie. Miał wrażenie, że nigdy nie dosięgnie podłogi. Wreszcie udało mu się usiąść. Kilka minut odpoczywał, po czym niezgrab­ nie zebrał kawałki szkła na śmietniczkę i wytarł podłogę. 8 Anula & Irena Scandalous

Rozejrzał się uważnie i znalazł jeszcze dwa odłamki. Po­ woli przesunął dłonią po podłodze, by upewnić się, że do­ kładnie posprzątał. Zastanawiając się, jak najprościej wstać, uświadomił so­ bie absurdalność sytuacji, w jakiej się znalazł, i roześmiał się z rezygnacją. Ta sytuacja nie była absurdalna, była żałosna. Tak niedawno, niecały miesiąc temu, jego życie wyglą­ dało zupełnie inaczej. Teraz wydawało mu się, że od tam­ tego czasu minęły całe wieki. O tej porze dnia prawie zawsze znajdował się w kokpi- cie swojego helikoptera. Skończyłby już wyjaśniać przepi­ sy bezpieczeństwa pasażerom, usadziłby ich odpowiednio i upewnił się, że mają zapięte pasy. Oparł głowę o kredens i z zamkniętymi oczami oddał się wspomnieniom. Znów tam był, znów leciał nad malowniczy­ mi, pokrytymi Zaschniętą lawą polami i gęstym tropikalnym lasem Wielkiej Wyspy. Nawet we wspomnieniach poczucie siły i wolności, jakie dawał mu lot, przenikało go do głębi. Otworzył oczy. Rzeczywistość bardzo odbiegała od ma­ rzeń. Siedział na podłodze w kuchni w parny czerwcowy poranek, próbując wstać. Jak by na to nie patrzeć, miał szczęście. Nawet lekarze, którzy nastawiali mu nogę, twierdzili, że przeżył cudem. Cord nigdy nie wierzył w cuda, ale wiedział, że lekarze mie­ li rację. To nieprawdopodobne, że wyszedł z tego wypadku. Trzy tygodnie temu, kiedy samotnie wracał z wybrze­ ża Kona na lotnisko w Hilo, rozpętała się burza. Silny wiatr posłał helikopter na ziemię z taką łatwością, z jaką człowiek strąca muchę. Kilka godzin później odzyskał przytomność na oddzia­ le intensywnej terapii. Zobaczył pochylone nad sobą twa­ rze lekarzy i pielęgniarek. Ich zielone fartuchy pokrywały jaskrawe czerwone plamy. Dopiero po jakimś czasie zo- 9 Anula & Irena Scandalous

rientował się, że były to ślady jego krwi, i wtedy zastrzyk w ramię pozbawił go przytomności. Ocknął się dopiero po dwóch dobach. Po operacji pozostał w szpitalu zaledwie przez kilka dni, gdyż uparł się wrócić do domu. Początkowo lekarze nie chcieli wyrazić zgody, ale tak nalegał, że w końcu ustąpili, stawiając warunek, że dwa razy w tygodniu odwiedzi go jedna z trzech pielęgniarek, które podróżowały do chorych mieszkających w najbardziej odległych zakątkach wyspy. Do domu wrócił dwa tygodnie temu. Nogę miał złama­ ną w trzech miejscach, ale były to proste złamania. Guz na głowie wielkości piłki do golfa prawie zniknął, chociaż dotyk tego miejsca wciąż sprawiał mu ból. Klatkę piersio­ wą miał purpurową od siniaków, ale nie odniósł żadnych poważnych obrażeń wewnętrznych. Lekarze powiedzieli, że jeszcze przez jakiś czas będzie obolały. Gipsu nie bę­ dzie można zdjąć przez parę miesięcy, a potem czeka go rehabilitacja. Ale nie wolno mu zapomnieć, że naprawdę miał dużo szczęścia. Szczęścia. Rzeczywiście. Niestety, wyglądało na to, że jeśli sytuacja nie poprawi się w miarę szybko, jego zapas szczęścia się wyczerpie. Big Island Wings, jego firma prze­ wozowa zapewniała mu utrzymanie od lat. To prawda, że czasem zysk był niewielki, ale zawsze miał wystarczającą ilość pieniędzy, żeby żyć, tak jak chciał i gdzie chciał. Przede wszystkim mógł zarabiać, latając helikopterem, i nie odpowiadał przed nikim. Sam decydował, czy danego dnia będzie pracował, czy zostanie na plaży. Nikt go nie kontrolował, nikogo nie ob­ chodziło, co je na śniadanie albo o której kładzie się do łóżka czy wstaje. Robił to, co chciał. Oczywiście czasem czuł się samotny, ale przywykł do tego. Odrobina samotności to nic w porównaniu z bólem, 10 Anula & Irena Scandalous

jaki wywoływało przywiązanie się do drugiej osoby. Do­ brze o tym wiedział i nie zamierzał znów cierpieć. Jego życie może wkrótce drastycznie się zmienić, jeśli nie znajdzie wyjścia z sytuacji, w której się znalazł. Firma ubezpieczeniowa pokryje koszty naprawy helikopteru, ale zaległe składki pochłonęły wszystkie oszczędności. Maszy­ na gotowa była już od tygodnia. Niestety nie mógł jej ode­ brać, bo nadal zalegał z kilkoma tysiącami dolarów. W tej chwili odzyskanie helikoptera nie miało aż takie­ go znaczenia, bo z nogą w gipsie i tak nie mógłby latać. Starał się nie myśleć o tym, że jeszcze przez co najmniej dwa miesiące nie siądzie za sterami ukochanej maszyny. W dodatku, jeśli nie podejmie szybko jakichś zdecydowa­ nych kroków, zbankrutuje, zanim wyzdrowieje. Odbiorą mu wszystko, co jest dla niego ważne. Wszystko. Ta myśl nie dawała mu spokoju. Zmienił niewygodną pozycję i spojrzał na zegar. 8.25. Pielęgniarka zaraz tu będzie. Ciekawe, która dziś przyje­ dzie: starsza, opiekuńcza i rozmowna, czy młodsza, blon­ dynka w okularach. Obie zawsze były uprzejme i niena­ gannie spełniały swoje obowiązki, ale Cord podejrzewał, że był dla nich uciążliwym pacjentem. I co z tego? Niby jak miał się zachowywać, skoro cią­ gle go opukiwały i kłuły? Bez względu na to, która dziś się zjawi, żadna nie może znaleźć go rozciągniętego na podłodze jak pijaka. Gdyby poinformowały o tym leka­ rzy, kazaliby mu natychmiast wracać do szpitala. Zaci­ snął zęby, przeczuwając ból, jaki sprawi mu próba pod­ niesienia się. Wstał z trudem, opierając się na kuli. Łapiąc oddech, od­ poczywał oparty o kredens. Po chwili usłyszał warkot pod­ jeżdżającego samochodu. Scuba zerwała się natychmiast i zaczęła ujadać. 11 Anula & Irena Scandalous

- Cicho, mała, cicho. Uspokój się. To tylko pielęgniar­ ka. - Cord pokuśtykał do drzwi. Randee Turner zatrzasnęła zachlapane błotem drzwi sa­ mochodu i utkwiła zaskoczony wzrok w dziwacznej bu­ dowli, którą miała przed sobą. Droga, w którą skręciła z autostrady, kończyła się w tym miejscu, więc na pewno dobrze trafiła, ale wciąż rozglądała się z niedowierzaniem. Niewielką polankę na wzgórzu otaczały gęste krzewy, poza którymi widziała błękitne wody Pacyfiku. Na środ­ ku polanki stała mała drewniana chata ze zniszczoną we­ randą od strony oceanu. Nieopodal zaparkowany był sta­ ry jeep, częściowo przykryty brudną plandeką. Randee przyglądała się chacie, nie mogąc uwierzyć, że mieszka w niej mężczyzna, o którym tyle słyszała. Nie wiedziała w zasadzie, czego oczekiwać, ale na pewno nie tego. Gospodarzem takiego domu mógłby być hipis, a nie najlepszy pilot helikopterów na Hawajach. Przycisnęła do siebie skórzaną teczkę i odetchnęła głę­ boko. To, co zobaczyła, nieco zbiło ją z tropu, ale nie wpłynie na zmianę decyzji. Najwyraźniej tajemniczy pan Barrett nie przepadał za telefonami i lubił samotność, ale Randee nie zamierzała zdawać się na powolne usługi pocz­ ty. Nie miała na to czasu, a poza tym nie chciała ryzyko­ wać, że Barrett nie zgodzi się na spotkanie. Dlatego wła­ śnie musiała zjawić się tu bez zapowiedzi, tym bardziej, że jej oferta warta była przedyskutowania w cztery oczy. Zresztą to nie był odpowiedni moment, żeby ulegać nie­ śmiałości. Robiła to przecież nie tylko dla siebie. Tym ra­ zem chodziło o wiele więcej. Rorey liczył na nią. Myśl o nim sprawiła, iż poczuła się pewniej. Nie zawiedzie swo­ jego najdroższego Roreya. Omijając parujące w porannym słońcu kałuże pozosta­ łe po nocnym deszczu, dotarła do werandy. Wytarła buty 12 Anula & Irena Scandalous

o matę i, nie znalazłszy dzwonka, uniosła dłoń, żeby za­ pukać. Zanim zdążyła to zrobić, drzwi otworzyły się na oścież. Randee ujrzała w nich wysokiego, szczupłego mężczyznę wspartego na kulach. Obok niego stał duży żółty pies; wy­ glądał przyjaźnie, ale nie spuszczał z niej wzroku. - Dziś przynajmniej się pani nie spóźniła. - Błękitne oczy zatrzymały się na niej na chwilę, po czym odbiło się w nich zdziwienie, jakby spodziewał się kogoś innego. - Przepra­ szam, myślałem, że to, no... Marge. Zwykle się spóźnia. Mimo iż miał nogę unieruchomioną gipsem, szybko cofnął się w głąb pokoju. - Nie chodzi o to, że mi się gdzieś spieszy. Nigdzie nie mogę się ruszyć z tą nogą. Ale i tak nienawidzę czekania. - Zniecierpliwiony machnął kulą, zapraszając ją do środ­ ka. - Proszę wejść. Chcę mieć to już z głowy. Scuba, po­ łóż się. Leżeć! Pozwól pani zrobić to, po co przyszła. - Su­ ka grzecznie podreptała do legowiska w kącie, ale wciąż nie spuszczała wzroku z przybyłej. Mężczyzna przeszedł na środek zagraconego pokoju, któ­ ry najwyraźniej służył i za sypialnię, i za pokój gościnny. - Mam nadzieję, że przyniosła pani jakiś środek na swę­ dzenie. Doprowadza mnie do szału. W zeszłym tygodniu powiedziałem Marge, że już dłużej tego nie zniosę. Randee podążyła za nim do małego pokoju. Zdezorien­ towana, nie pamiętała już ani słowa z przemowy, którą so­ bie wcześniej przygotowała i kilkakrotnie przećwiczyła. Od wielu osób słyszała, że Cord Barrett jest wysokim, przystojnym, nieco szorstkim facetem. Jednak te zdawko­ we opisy tylko w małym stopniu oddawały rzeczywistość. Mężczyzna był wysoki, miał co najmniej metr osiemdzie­ siąt wzrostu, i nawet chodząc o kulach, robił imponujące wrażenie. Był ciemnym blondynem, ale w gęstej czuprynie 13 Anula & Irena Scandalous

widoczne były również siwe pasemka. Miał zbyt wyraźne rysy twarzy, żeby uznać go za typowego przystojniaka: wy­ sokie kości policzkowe, silnie zarysowany nos, kwadratową szczękę. Te ostre rysy łagodziły pełne, zmysłowe usta i in­ tensywnie błękitne oczy ocienione długim jasnymi rzęsami. Cord oparł kule o sofę, jedyny mebel w tym pokoju, i przez chwilę stał tylko na zdrowej nodze. Ku zaskoczeniu Randee jednym ruchem ściągnął przez głowę koszulkę i od­ rzucił ją na oparcie kanapy. Kobiecie nagle zabrakło tchu. Miał umięśniony, szczupły tors, szerokie ramiona i wą­ skie biodra. Jasnozłotą skórę na klatce piersiowej pokry­ wały mu poskręcane miedziane włoski, znikające na brzu­ chu pod nisko zsuniętymi znoszonymi bawełnianymi spodenkami. Tylko kilka blednących siniaków psuło wra­ żenie doskonałości, za jaką według Randee mogło ucho­ dzić ciało tego mężczyzny. Cord obejrzał się krytycznym wzrokiem, jakby jego or­ ganizm był psującą się i sprawiającą mu zawód maszyną. Dotknął największego i najciemniejszego siniaka, ciągną­ cego się od żeber do lewego biodra. - Już nie jest taki purpurowy, ale tutaj... - palcem ob­ ciągnął w dół spodenki, odsłaniając nie tylko siniaka, ale i całe biodro, jasną skórą wyraźnie odcinające się od opa­ lonego torsu - tutaj jest najgorzej. - Panie Barrett... - wykrztusiła z trudem Randee. Nagle uświadomiła sobie, że dziwaczny dom Corda Barretta stał na zupełnym odludziu. Żadnego telefonu ani sąsiadów. W co ona się wpakowała? Przypomniała sobie krętą dro­ gę, którą tu przyjechała. Nie mijała żadnych zabudowań. Mimo że nie powiedział nic niewłaściwego i nie zrobił nawet kroku w jej kierunku, Randee poczuła się zaniepo­ kojona. Cord wyglądał na mężczyznę, który dostawał to, czego chciał i kiedy chciał. Jego silne ciało i pewność sie- 14 Anula & Irena Scandalous

bie nie pozostawiały co do tego żadnych wątpliwości. Nie­ świadomie jej wzrok znów spoczął na jego umięśnionych ramionach i dużych mocnych dłoniach. Zwilżyła usta językiem. Serce waliło jej jak szalone, ale wzięła głęboki oddech i zmusiła się, żeby mówić opano­ wanym tonem: - Bardzo mi przykro, panie Barrett, ale wydaje mi się, że zaszła jakaś pomyłka. Pozwoli pan, że się przedstawię. Nazywam się Randee Turner. Obawiam się... nie, jestem pewna, że bierze mnie pan za kogoś innego. Ja przyjecha­ łam do pana w interesach. Nie odpowiedział, więc Randee jeszcze raz odetchnęła głęboko i bezskutecznie próbowała oderwać wzrok od prawie nagiego ciała mężczyzny, który stał przed nią nie­ wzruszenie. Rozdrażniona jego milczeniem, ruszyła do przodu, roz­ paczliwie starając się odzyskać kontrolę nad sytuacją. - Proszę się nie obrażać, ale wolałabym, żeby się pan ubrał, zanim zaczniemy rozmowę. Zdezorientowany i zdenerwowany Cord podciągnął spodenki. Dopiero teraz dokładnie się jej przyjrzał. Z pew­ nością nie wyglądała na pielęgniarkę. Nie nosiła fartucha ani plakietki z nazwiskiem. Powoli taksując ją spojrze­ niem, zrozumiał, że się pomylił i to bardzo. Kobieta miała ciemne, kasztanowe włosy, upięte w kunsz­ towny kok, który jednak w czasie podróży rozluźnił się i kil­ ka uwolnionych kosmyków okoliło jej delikatną twarz, teraz pokrytą ciemnym rumieńcem. Poza tym zauważył zie­ lone oczy, malutki nosek pokryty kilkoma piegami i pełne, kuszące usta. Ubrana była w jedwabną zieloną sukienkę, stanowczo zbyt elegancką, jak na ten rolniczy rejon Hawajów, szcze­ gólnie w taki upał, za to idealnie dobraną do koloru oczu. 15 Anula & Irena Scandalous

Opinająca się na kształtnych piersiach krótka sukienka odsłaniała długie zgrabne nogi. Ta kobieta roztaczała wokół siebie aurę bogactwa i suk- celu. Była bardzo seksowna, ale w jego chacie wydawała się przybyszem z Wenus. Co ona właściwie tu robiła? - Co ma pani na myśli, mówiąc o interesach? - Cord podniósł koszulkę, ale jej nie włożył. Przecież wcale nie zapraszał tu tej kobiety, a poza tym powietrze w pokoju gęstniało z każdą sekundą. Wytarł koszulką strużkę potu spływającą mu z czoła. Najwyraźniej upał nie robił na nieznajomej żadnego wrażenia, wyglądała jakby właśnie wyszła z klimatyzowa­ nego salonu piękności. Nie spieszyła się z odpowiedzią. - Po co pani tu przyjechała? - spytał zniecierpliwiony. Randee odetchnęła głęboko i Cord widział, jak wznoszą się i opadają jej pełne piersi. Nagle zapragnął poczuć pod palcami przyjemny chłód materiału opinającego jej biust. - Jestem tu, aby pomóc panu uratować Big Island Wings. 2 - Uratować moją firmę? O czym pani mówi? - Cieka­ wość mężczyzny zmieniła się w podejrzliwość. - O co pa­ ni chodzi? - To żadna tajemnica. Po prostu zobaczyłam pana ogło­ szenie w gazecie, zrobiłam rozeznanie, zorientowałam się w sytuacji. Jestem przekonana, że uda się nam coś pora­ dzić na pana kłopoty. Dumnie podniesiona broda kobiety i jej chłodny ton roz­ drażniły Corda, ale postanowił nie dać tego po sobie poznać. 16 Anula & Irena Scandalous

Rzeczywiście dwa tygodnie temu zamieścił ogłoszenie, o któ­ rym wspomniała, bo wreszcie dotarło do niego, że jeśli szyb­ ko nie podejmie zdecydowanych kroków, straci firmę. Chociaż wielokrotnie tłumaczył sobie, że nie miał inne­ go wyjścia, że robił tylko to, co konieczne, żeby ocalić fir­ mę, kiedy ujrzał swoje ogłoszenie w druku, zrobiło mu się niedobrze. Ostrożnie dobrane słowa zdawały się kpić z niego, podkreślać jego bezsilność. Uznana firma poszukuje inwestora z kapitałem w celu rozwiązania przejściowych kłopotów finansowych. Zgłosze­ nia kierować do Corda Barretta, Big Island Wings, skr. poczt. 243, Honaunau, HI 97245. Od momentu publikacji ogłoszenia desperacja Corda tylko się pogłębiła. Przez dwa tygodnie nikt nie odpowie­ dział na anons, nikt nawet nie chciał poznać szczegółów. Ze swojej skrzynki na listy wyjmował jedynie zaległe ra­ chunki. Nie da się ukryć, że znalazł się w trudnej sytuacji, a kusząca nieznajoma dobrze zdawała sobie z tego spra­ wę. Zmierzył kobietę taksującym spojrzeniem. - Pani... - Randee Turner. - Cord zauważył, że mocniej przyci­ snęła do siebie skórzaną teczkę. Ten nerwowy gest wydał mu się nie na miejscu, nie pasował do eleganckiego wyglą­ du i opanowanego sposobu bycia kobiety. Być może wca­ le nie była tak spokojna, jak myślał na początku. - O co konkretnie pani chodzi? - Przede wszystkim proszę mi powiedzieć, czy podjął pan już jakieś zobowiązania? Najwyraźniej minął już moment słabości, która ją na chwilę ogarnęła, i kobieta znów panowała nad sytuacją. Ton głosu sugerował, iż doskonale wiedziała, że nikt nie 17 Anula & Irena Scandalous

zainteresował się ogłoszeniem, ale nie zamierzała mu tego wytykać. Prawdę mówiąc, zadała to pytanie w sposób su­ gerujący, że wie o nim o wiele więcej. Cord poczuł się niezręcznie. Przypomniał sobie, że napo­ mknęła coś o zrobieniu rozeznania. Co to miało znaczyć? - Panie Barrett? - Nie, nie przyjąłem żadnej oferty, jeśli o to pani cho­ dzi. Jeszcze nie. - Niby jak. Nie dostał żadnej oferty. Ta kobieta zupełnie nie pasowała do jego wyobrażenia o ci­ chym wspólniku w firmie przewozowej. Wyglądała jak­ by... nie był jeszcze pewien, ale nagle poczuł jej wzrok i uświadomił sobie, że jest nagi do pasa i ściska w ręce po­ gniecioną koszulkę. Zrobiło mu się nieswojo. Szybko ubrał się i oparł na ku­ lach. Powietrze gęstniało i noga zaczęła mu pulsować z bó­ lu. Musiał ją rozruszać. Przeszedł na drugą stronę pokoju i otworzył szerokie drewniane okiennice, mając nadzieję, że wpuści do środ­ ka ożywczy powiew wiatru, ale na zewnątrz panował ta­ ki sam upał. - A co pani ma z tym wspólnego? - Pracujemy w tej samej branży, panie Barrett. - Czyżby? - W jego głosie zabrzmiał sarkazm. - Jakoś trudno mi w to uwierzyć. Nawet jeśli kobieta zauważyła, że jest niegrzeczny, nie dała tego po sobie poznać. Nie porzuciła rzeczowego tonu. - Czy zna pan „Kona Breeze"? Niecierpliwie przytaknął. Oczywiście, że zna. Wszyscy znali ogromny trymaran, który, odkąd pamiętał, zabierał turystów z wybrzeża do rezerwatu morskiego w Zatoce Ke- alakekua, gdzie mogli nurkować i podziwiać rafy koralowe. - Więc pracuje pani dla Jacka Hastera? - Trudno było mu w to uwierzyć. Spotkał Hastera kilkakrotnie parę lat 18 Anula & Irena Scandalous

temu. Był to stary wyga morski o niewyparzonej gębie. Cord nie wyobrażał sobie, że mógłby choćby przez pięć minut znosić przy sobie taką wymuskaną damę, nawet równie piękną, jak Randee Turner. - Nie, nie pracuję dla Hastera. Jestem właścicielką „Ko­ na Breeze". - Naprawdę? Od kiedy? - Zdziwienie w jego głosie za­ brzmiało wyjątkowo niegrzecznie, ale Randee Turner nie zwróciła na nie uwagi. - Kupiłam statek kilka miesięcy temu, ale szybko się uczę. - Uśmiechnęła się, tym razem ze skruchą. - Przyzna­ ję, że muszę się jeszcze wiele nauczyć. I wiele naprawić. Cord zmrużył oczy z niedowierzaniem. Wykluczone, żeby ta kobieta miała coś wspólnego z „Kona Breeze". Wy­ glądała raczej jak bogata turystka z jednego z luksusowych kurortów wybrzeża Kohala, która spędza czas na robieniu zakupów w drogich butikach i smażeniu się na plaży. Od­ kąd zamieszkał na Hawajach, widział setki takich kobiet, czasem przewoził je helikopterem - wtedy, gdy ich mężom udało się odciągnąć je od wydawania pieniędzy. - Jak to naprawić? - Jack Haster niedomagał przez ostatnie kilka lat i w re­ zultacie interes trochę podupadł. W każdym razie teraz sy­ tuacja się zmieni. Do końca roku zamierzam zwiększyć liczbę przewożonych pasażerów o połowę. Cord nie wiedział, co o tym myśleć. Kobieta najwyraźniej znała się na rzeczy. Czyżby mówiła prawdę? Musiał przy­ znać, że nie odniósł wrażenia, że kłamie albo że zwariowała. Pewność, z jaką przeszła do sedna sprawy, nie podawała w wątpliwość jej uczciwości. Wciąż nie do końca przekona­ ny próbował znaleźć inne wytłumaczenie, ale bezskutecznie. Dobrze, może „Kona Breeze" należał do niej. Może bo­ gaty mąż kupił statek swojej ślicznej żonie, żeby się nie 19 Anula & Irena Scandalous

nudziła. Pewnie taki statek to lepsza zabawa niż rozsta­ wianie po kątach służących. Zajmie się nim jakiś czas, a potem odrzuci, jak niepotrzebną zabawkę, Cord popa­ trzył na jej dłonie, długie zgrabne palce o wypielęgnowa­ nych paznokciach. Pewnie nigdy w życiu nie pracowała. - A co pani i „Kona Breeze" macie wspólnego z moją firmą? - Mnóstwo, panie Barrett. Chcę ubić z panem interes. Wiem, że szuka pan wspólnika, który zainwestowałby w pańską podupadającą firmę. Chcę zostać pana wspólni­ kiem. - Więc dlaczego po prostu nie odpowiedziała pani na moje ogłoszenie? - Uznałam, że będzie najlepiej, jeśli spotkamy się oso­ biście, żebyśmy od razu mogli przejść do konkretów. Po­ siadam niezbędne fundusze. Jak pan wie, musimy działać szybko. Jestem przekonana, że mogłabym nie tylko urato­ wać pana firmę przed bankructwem, ale i zapewnić jej ko­ rzystne warunki rozwoju w przyszłości. - Ach tak. Cord poczuł, że krew napływa mu do twarzy. Co ta ko­ bieta sobie wyobraża? On lata na tych wyspach od pięt­ nastu lat, a teraz ona będzie go „ratować przed bankruc­ twem"? Dobrze znał ten typ kobiet. Bogate, znudzone i szukające kolejnej rozrywki. Odgrywa teraz przed nim rolę wielkodusznej, hojnej damy, która dla zabawy chce okazać serce zdziwaczałemu pilotowi mieszkającemu w rozwalającej się chacie. Niech sobie szuka innej ofiary. Podszedł do drzwi. Kiedy ją mijał, owionął go delikat­ ny, słodki zapach perfum i natychmiast poczuł reakcję swojego ciała. Walcząc z ogarniającym go pożądaniem, otworzył drzwi i kulą wskazał jej drogę. - Nie jestem zainteresowany. - Chciał, żeby natych- 20 Anula & Irena Scandalous

miast wyszła. To, jak na niego działała, jeszcze potęgowa­ ło jego wściekłość. - Ale... - Do widzenia pani. - Im szybciej ona stąd zniknie, tym lepiej. Przez nią nie mógł logicznie myśleć. Kobieta zawahała się przez chwilę, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią. Bez słowa podeszła do drzwi. Zatrzy­ mała się tuż przy Cordzie. Otwarcie popatrzyła mu w oczy. - Postępuje pan bardzo nierozsądnie. - Mówiła grzecz­ nie, ale w jej głosie Cord usłyszał stalowy ton, który przy­ ciągnął jego uwagę. - Zaryzykuję, że obrażę pana jeszcze bardziej, i powiem, że zachowuje się pan idiotycznie. Na­ wet nie zapoznał się pan z moją propozycją. Potrzebuje pan kogoś natychmiast, dobrze o tym wiem. Cord starał się nie okazywać emocji, które go ogarnę­ ły, ale czuł, że przed tą kobietą i tak nic się nie ukryje. Bał się odpowiedzieć. - Myślę, że powinien mnie pan wysłuchać. Znalazł się pan w impasie. Oboje o tym wiemy. Już niedługo lida się panu pozostać na rynku. Tym zdaniem tylko dolała oliwy do ognia. Z trudem powstrzymywał się, żeby jej nie zwymyślać. A przecież miała rację. Dwa tygodnie i żadnej perspektywy wyjścia z kłopotów. Z wyjątkiem oferty seksownej i bezczelnej Randee Turner. Teraz tylko ona stała między nim i ban­ kructwem. Tak czy inaczej, wiele go kosztowało, żeby po prostu nie wyrzucić jej za drzwi. - Dobrze, wysłucham panią. Ale proszę się streszczać. Co mi pani proponuje? - Patrzył jej prosto w oczy, nie za­ mierzając jej niczego ułatwiać. - Czy nie powinien pan usiąść? To znaczy, pańska noga... - Proszę się nie martwić moją nogą. Do rzeczy. Co mi pani proponuje? 21 Anula & Irena Scandalous

Randee zwilżyła usta językiem. Pamiętała jedynie strzęp­ ki swojej przećwiczonej przemowy. Nie może okazać de­ speracji. W tej grze ryzykowała zbyt wiele. Pomyślała o Ro- reyu i od razu umysł jej się rozjaśnił. - Miał pan ostatnio pecha, panie Barrett. Odburknął coś potakująco i wzruszył ramionami. - Owszem. Można to tak nazwać. Mogło być znacznie gorzej, ale proszę przejść do rzeczy. Randee nagle uświadomiła sobie, że stoi stanowczo za blisko tego mężczyzny, wciśnięta między niego i drzwi. Powoli podeszła do stolika i położyła teczkę, ciesząc się, że ma powód, aby odsunąć się od pana Barreta. Czuła, że lada chwila nogi mogą odmówić jej posłuszeństwa. Kiedy się odwróciła, twarz Corda przybrała maskę obo­ jętności, nie zdradzała żadnych uczuć. Z jakiegoś powodu drażniło ją to o wiele bardziej niż jego poprzednia wro­ gość. Postanowiła więc uciec się do słów, które wielokrot­ nie powtarzała sobie w domu. - Oto moja propozycja. Przede wszystkim pana heli­ kopter musi znowu latać. Nie dość, że nie zarabia pan pie­ niędzy, siedząc w domu, to jeszcze każdy dzień pozosta­ wia lukę na rynku przewoźników, w którym Big Island Wings miały spory udział. Wyraz twarzy Corda pozostał niewzruszony. Nabrała powietrza i kontynuowała, nieświadomie oczekując, że jej przerwie. - Ma pan nienaganną reputację. Wielu ludzi to potwier­ dza, nawet niepotrzebna była panu reklama. Ale teraz, kie­ dy pan nie lata, inni przewoźnicy przejmują pańskich klientów. - Randee przerwała, oczekując jakiejś reakcji, ale twarz mężczyzny nadal pozostawała nieprzenikniona. Przełknęła ślinę. - Więc, jak już mówiłam wcześniej, zro­ biłam rozeznanie, jak konkretnie wygląda pańska sytuacja. 22 Anula & Irena Scandalous

Helikopter jest już naprawiony, ale wciąż stoi w hangarze? -Tak. - Przypuszczam, że nie ma pan funduszy na zapłacenie zaległych składek za ubezpieczenie? Na twarzy Corda pojawiła się irytacja. - Dobrze pani przypuszcza. - Zapłacę te zaległe składki. Zapłacę także pilotowi, któ­ ry zastąpi pana w czasie rekonwalescencji. Przy odrobinie wysiłku i szczęścia w przyszłym tygodniu będziemy latać. - Naprawdę? - Cord mówił spokojnym, ale urywanym głosem, jakby z całych sił starał się trzymać na wodzy swo­ je uczucia. - Ależ tak. Oczywiście trzeba też wpłacić bieżącą skład­ kę, czego... - Nie zrobiłem - dokończył z błyskiem w oczach. - Ale to pani pewnie wie. - Zrobiłam pewne... - Rozeznanie, wiem. Proszę kontynuować. - Wpłacę tę składkę, żebyśmy mogli zacząć latać. - Ran- dee przerwała, próbując się zorientować, jak jej idzie, ale nie potrafiła odgadnąć jego myśli. - No i jeszcze kwestia pańskiego wynagrodzenia. - Poczekała na jego odpowiedź, ale milczał. - To znaczy, oczywiście rozumiem, że musi pan być w stanie się utrzymać. Cord wykrzywił usta w grymasie, który miał być uśmie­ chem. - Tak, chyba można to tak nazwać. - Będę panu płacić tyle, ile normalnie pan zarabiał, do­ póty, dopóki nie zacznie pan sam latać. - I czego oczekuje pani w zamian za swoją hojność? Minęła wieczność, zanim odpowiedziała. - Pięćdziesiąt jeden procent udziałów w Big Island Wings. Stojący przed nią potężny mężczyzna wyglądał, jakby 23 Anula & Irena Scandalous

ktoś kopnął go w brzuch. Nie odzywał się przez całą dłu­ gą minutę. Spodziewała się wybuchu, ale kiedy wreszcie przemówił, jego głos był niepokojąco niski. - Co tak naprawdę będzie pani z tego miała? A może zawsze pragnęła pani posiadać firmę przewozową? - Niezupełnie. - Serce Randee waliło jak szalone. Spo­ dziewała się ostrej reakcji i nie była przygotowana na tę hamowaną wściekłość, słyszalną w każdym słowie. - Ale założę się, że zawsze dostaje pani to, czego chce, prawda? Wszystko, co tylko można kupić? - W jego spo­ kojnym tonie brzmiała nuta pogardy. Cord odwrócił się i wyszedł na zewnątrz. Jego kule głucho stukały o podłogę. Randee czekała w środku, zastanawiając się, co zrobić. Była niezdolna wykonać jakikolwiek ruch. Nie mogła te­ raz dać za wygraną. Podjęła decyzję i podążyła za nim. Mężczyzna stał na werandzie oparty o poręcz. Patrzył przed siebie na gęste krzewy kawowe rosnące na zboczach wzgórz i na rozciągające się poniżej błękitne wody Pacyfiku. - Proszę posłuchać, panie Barrett - Randee mówiła do jego szerokich barków. - Wiem, że znalazł się pan w trud­ nej sytuacji. Bardzo mi przykro z powodu wypadku. Ale moja propozycja to interes, który musi być korzystny dla nas dwojga. Każda spółka działa na takich zasadach. - Ple­ cy Corda nie wyrażały żadnych uczuć. - Potrzebuje mnie pan, to prawda. Ale i dla mnie Big Island Wings to dobry interes. - Zbliżyła się do poręczy, ale uważała, żeby nie pa­ trzeć w kierunku Corda. Wiedziała, że musi być ostrożna. Nie może pozwolić mu się domyśleć, jak bardzo jest jej potrzebny. Zaczerpnęła tchu. - Jak wspomniałam wcze­ śniej, muszę znaleźć więcej klientów dla „Kona Breeze". Sam pan wie, że konkurencja jest duża. Turyści mogą po­ płynąć albo „Kapitanem Cookiem", albo „Parry Boat", al­ bo innymi mniejszymi jednostkami. Ale jeśli za rozsądną 24 Anula & Irena Scandalous

cenę zaoferuję wycieczki moim statkiem połączone z prze­ lotami pańskim helikopterem, mogę sprzedać te usługi du­ żym agencjom turystycznym, szczególnie takim, które mają japońskich klientów. Otworzyłoby to zupełnie no­ we możliwości dla nas dwojga. Cord nadal milczał. - Jeśli wszystko dobrze pójdzie, w przyszłym roku mo­ glibyśmy kupić jeszcze jeden helikopter. Więc, odpowiada­ jąc na pana pytanie, panie Barrett, dla mnie ten interes to świetna inwestycja. Jestem pewna, że i dla pana również. - Ale dlaczego pięćdziesiąt jeden procent? - Po raz pierwszy, odkąd wyszli na dwór, Cord odezwał się, choć mimo upału jego głos był zimny jak lód. - Muszę mieć kontrolę nad wszystkimi swoimi inwesty­ cjami, panie Barrett. Taka jest moja polityka. - Tak to chy­ ba powinnam nazwać, pomyślała sarkastycznie. Prawda była taka, że nigdy już nie zamierzała zaufać żadnemu mężczyźnie. Popełniła kiedyś ten błąd i "wyciągnęła wnio­ ski z tej trudnej lekcji życia. Nie chodziło wyłącznie o nią. Musiała też myśleć o Roreyu i chronić ich oboje. Mieli te­ raz tylko siebie. Cord zastanawiał się przez chwilę, czy nie wyrzucić ślicz­ nej Randee z domu i nie przedstawić jej swoich racji w barw­ nym języku, którego nie używał przez ostatnich szesnaście lat, od kiedy wystąpił z szeregów piechoty morskiej. Jednak nie zrobił żadnej z tych rzeczy. Uświadomił so­ bie z przeraźliwą jasnością, że tak naprawdę nie ma wy­ boru. Oferta Randee Turner była jedyną szansą na zatrzy­ manie helikoptera, firmy, domu, czyli wszystkiego, na czym mu zależało w życiu. - Dobrze - wykrztusił. - Dobrze? - Oczekiwała czegoś więcej. - Przyjmuję pani propozycję. - Te słowa uwięzły mu 25 Anula & Irena Scandalous

w gardle jak czerstwy chleb. - Ale pod jednym warunkiem. - Słucham. - Chcę mieć prawo odkupienia od pani tych pięćdzie­ sięciu jeden procent. - Za uczciwą cenę rynkową, którą wówczas wymienię? - Tak, za cenę, którą pani wyznaczy. - Cord zdawał so­ bie sprawę z niemożności realizacji tego warunku. Nigdy nie będzie w stanie odkupić firmy. - Wobec tego, panie Barrett, ubiliśmy interes. 3 Randee przekręciła klucz w zamku i powoli otworzyła drzwi. Na palcach weszła do środka. Natychmiast zjawiła się przed nią niska, tęga Hawajka, przyciskająca palec do ust. - Ciii... Keiki śpi. Randee poczuła, że poranne napięcie powoli ustępuje. Uśmiechnęła się szeroko, widząc spokojną twarz kobiety otoczoną kaskadą gęstych czarnych włosów. - Oczywiście. Rorey nigdy nie wymiguje się od drzem­ ki, kiedy zajmuje się nim ciocia Lani. Szkoda, że nie znam twojego sekretu. - Odłożyła teczkę na stół. - Pójdę tylko na niego zerknąć. Cichutko wśliznęła się do malutkiej sypialni. Rorey spał grzecznie w kołysce. Kilka minut stała przy nim, czując na­ pływającą falę matczynej miłości. Wciąż nie mogła się na­ dziwić, że w jej życiu pojawił się taki wspaniały chłopczyk. Odkąd się urodził, zachwycała się drobnymi zmianami, które zachodziły w wyglądzie synka. Teraz, mając półtora roku, Rorey był już małym chłopczykiem, a nie niemow- 26 Anula & Irena Scandalous

lęciem. Ale w chwilach takich jak ta Randee wciąż widzia­ ła w nim bezbronne maleństwo, które wydała na świat. Ostatnie dwa lata minęły tak szybko. Większość tego czasu wypełniła złość, ból i smutek, same destrukcyjne uczucia, ale nic nie mogło zmienić jej radości z narodzin dziecka. Bez względu na wszystko nigdy nie będzie żało­ wała tego cudu. Przeszła przez piekło, ale nic nie odbierze jej tego szczęścia. Należało tylko do niej. Wyciągnęła rękę i pogłaskała Roreya po policzku. Miał gładką, ciepłą skórę. Drgnął przez sen, mrucząc coś nie­ wyraźnie. Oczy Randee napełniły się łzami. Wytarła je i ci­ chutko wyszła z pokoju. Lani stała w progu z przewieszoną przez ramię ogrom­ ną słomianą torbą. Przytrzymała rękę na klamce i objęła Randee uważnym spojrzeniem swoich ciemnych, błysz­ czących oczu. - Jak pani dziś poszło z panem Barrettem? - Bardzo dobrze. - Na pewno? Randee uśmiechnęła się i mocno przytuliła kobietę. - Tak, na pewno, Lani. Tylko teraz ty nie zacznij się martwić. Wszystko będzie dobrze. Hawajka przytaknęła niechętnie. - Dobrze, jeśli pani tak mówi. Nie chcę być wścibska. Ale ciocia Lani nie jest ślepa. Dużo widzę. Wygląda pani trochę ma'i. - Nie jestem chora, naprawdę. Może trochę zmęczona. - Hmm. Skoro tak pani mówi. Więc proszę się położyć i odpocząć przez chwilę. Zaparzyłam świeżą kawę. - Jesteś aniołem, Lani. - Proszę się opiekować keiki. Gdyby mnie pani potrze­ bowała, jestem obok. - Kobieta wyszła z pokoju. - Do wi­ dzenia. 27 Anula & Irena Scandalous

Randee uśmiechnęła się w odpowiedzi. Była wdzięczna losowi, że postawił Lani na jej drodze. Poznały się, gdy roz­ paczliwie potrzebowała pomocy przy Roreyu. W dniu, kie­ dy się wprowadzili, Lani przyszła powitać ich w nowym domu i przyniosła ze sobą świeżo upieczone ciasteczka. Mieszkała w dobudowanym do głównego budynku poko­ ju. Wiele domów na Hawajach było tak zaprojektowanych, dzięki czemu samotne babcie lub ciocie mogły pozostawać przy rodzinie. Rorey od razu przylgnął do serdecznej kobiety i Ran­ dee wiedziała, że znalazła już odpowiednią osobę do opie­ ki nad synkiem. Wkrótce zaprzyjaźniła się z Lani, a był to okres, kiedy bardzo potrzebowała pokrewnej duszy. Jej rodzice nie żyli już od sześciu lat i było jej bardzo miło, że znów ktoś się o nią troszczy. Często myślała, że Lani ma w sobie wystarczająco dużo miłości, by obdzielić nią wszystkich samotnych ludzi na wyspie. Dla niej i Ro- reya naturalny instynkt Lani, jej rozsądne rady i wielkie serce okazały się nieocenione. Odkąd pojawiła się w ich życiu, Randee nie czuła się już taka opuszczona. W kuchni znalazła dzbanek świeżo przygotowanej ka­ wy. Wdzięczna za te kilka minut spokoju, gdy dziecko spa­ ło, nalała sobie filiżankę i usiadła przy stole. Potrzebowa­ ła czasu, żeby przemyśleć, co tak naprawdę wydarzyło się w czasie dzisiejszego spotkania z Cordem Barrettem. Przede wszystkim pamiętała, że zrobił na niej wrażenie wyjątkowo silnego człowieka. Było to trochę dziwne, zwa­ żywszy, że niedawno uległ poważnemu wypadkowi. A jed­ nak wydawało się, że gips na nodze i kule zamiast ujmować mu pewności siebie, dodawały mu siły, jakby dowodząc, że tego człowieka nie pokonają zwykłe przeciwności losu. Nagle oczami wyobraźni ujrzała go przed sobą tak, jak wyglądał rano: prawie nagi, błyszczący od potu, przywo- 28 Anula & Irena Scandalous

dzący na myśl klasyczną rzeźbę. Serce zaczęło jej bić szyb­ ciej, gdy przypomniała sobie jego bliskość. Stał na wycią­ gnięcie ręki. Mogła dotknąć jego nagiej gorącej skóry. Przez moment wyobrażała sobie, jak przesuwa palcami po jego umięśnionym torsie... Odsunęła od siebie te niedorzeczne fantazje. Do tej po­ ry żaden mężczyzna tak na nią nie działał i nie spodoba­ ło jej się to dziwne, silne uczucie, nad którym nie pano­ wała. Nie zamierzała go potęgować, wyobrażając sobie niestworzone rzeczy. To prawda, że Cord Barrett był dokładnie taki, jak go opisywano: uparty, irytujący, kłótliwy - i bardzo przystoj­ ny. I czy mu się to podobało, czy nie - byli teraz wspól­ nikami. Żadnemu z nich współpraca nie przyjdzie łatwo, ale już ona się postara, żeby wszystko się ułożyło. Nie mia­ ła innego wyjścia. Cord Barrett o tym nie -wiedział, ale ona sama znalazła się w poważnych tarapatach. Randee rozkoszowała się aromatyczną kawą o inten­ sywnym smaku. Uprawiano ją tu, na Wielkiej Wyspie, ale i tak sporo kosztowała. Ostatnio była jednym z niewielu luksusów, na które Randee sobie pozwalała. Musiała się nauczyć oszczędności. Jeszcze kilka lat temu, będąc żoną człowieka, którego gazety okrzyknęły „najbardziej wpływowym biznesme­ nem Honolulu tej dekady", nie ograniczała swoich wydat­ ków. Przeciwnie J. Maxwell Turner wręcz zachęcał ją, by kupowała sobie wszystko, na co tylko miała ochotę. Nie było jej łatwo przezwyciężyć swoją wrodzoną praktycz- ność, ale Max uważał, że jako jego żona powinna odpo­ wiednio wyglądać. Kochała go i chciała sprawić mu przy­ jemność, więc była posłuszna. Nalegał, by ubierała się ściśle -według najnowszej mody i zaopatrywała tylko w najbardziej ekskluzywnych skle- 29 Anula & Irena Scandalous