Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 111 277
  • Obserwuję511
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań680 096

Rice Patricia - Klejnot

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Rice Patricia - Klejnot.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse R
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 316 stron)

Pataricia ice Klejnot

Rozdział pierwszy Myślałeś kiedy o ożenku, Reginaldzie? - spytał młody mężczyzna, który rozsiadł się wygodnie w gospodzie „Pod kogutem i wroną" przy trakcie londyńskim. - Dlaczego miałbym o tym myśleć? - Jego towarzysz był bardzo zaskoczony, jakby zapytano go właśnie, czy turecki cesarz nosi gorset. Odstawił kubek i z niepokojem spojrzał na przyjaciela. - Matka znowu nie daje ci spokoju? Młodzieniec uchylił się od odpowiedzi. - No wiesz, mężczyzna powinien się kiedyś ożenić. Reginald parsknął pogardliwie. Niektórzy ludzie pars­ kając upodabniają się do zwierząt, ale Reginald z pewnością do takich osób nie należał. Odziany w kosztowne irchowe spodnie, dwurzędowy surdut do konnej jazdy i jedwabny szal wyglądał co najwyżej wyniośle, gdy wydawał z siebie ten nieelegancki dźwięk. Jego ciemne włosy były co prawda okropnie rozczochrane, ale i ten drobny mankament należało przypisać porywistemu wiatrowi, przed którym schronił się właśnie do gospody. 5

PATRICIA RICE Młody elegant założył nogę na nogę i przyjrzał się pozostałym gościom zajazdu. Zarówno jego poza, jak i lekceważący ton głosu, świadczyły o tym, że nie spodzie­ wa się jakiejkolwiek rozsądnej odpowiedzi na swe wy­ zwanie. - Podaj mi choć jeden dobry powód, dla którego miałbym się ożenić. Jego towarzysz kręcił się nerwowo i bezustannie skubał nakrochmalony kołnierz. Krochmal, będący według arbit­ ra męskiej mody, Brumella, nieodzownym atrybutem dżentelmena, zostawiał czerwone pręgi na szyi Darleya, który z zawiścią patrzył na lekko pomięty, ale śnież­ nobiały szal Reginalda. Reginald powiedział kiedyś Bru- mellowi, że wolałby raczej nosić konopny wór niż na­ krochmalone ubrania, lecz to tylko przysporzyło mu sławy niezwykłego eleganta. Darley był pewien, że gdyby to on powiedział coś takiego, zostałby na zawsze wykluczony z towarzystwa. - No... mężczyzna powinien się ożenić, żeby mieć dzieci. Reginald spojrzał nań z pobłażaniem. - A niby po co? Gdybym chciał założyć ochronkę, Madelyn zrobiłaby to znacznie lepiej ode mnie i to za niewielkie pieniądze. Poza tym ja nie potrzebuję dziedzica - to obowiązek Charlesa. Darley z posępną miną pochylił się nad swym piwem. - Żona zajmowałaby się domem, sprzątaniem, pilnowała­ by kucharek i w ogóle... Reginald bawił się coraz lepiej. - Sprzątaniem zajmują się służące, a jeśli chodzi o utrzy­ manie dyscypliny, to nikt nie zrobi tego lepiej niż Jasper. Młodszy z dwójki mężczyzn poluzował nieco apaszkę 6

KLEJNOT i ostrożnie pokręcił głową, starając się nie ocierać o sztywny kołnierz. - No to zostaje jeszcze zabawa. Mężczyzna powinien mieć u boku żonę, kiedy zajmuje się zabawianiem innych. Dobra gospodyni może być bardzo przydatna. Reginald zamówił kolejny kufel piwa. Kelnerka przy­ glądała im się z zainteresowaniem od momentu, gdy tylko weszli do gospody, więc obsłużyła ich teraz błyskawicznie. Gdy oddaliła się już od stolika, rzucając na pożegnanie figlarny uśmieszek, Reginald powrócił do absurdalnego pomysłu przyjaciela. - Dlaczego miałbym przyjmować gości w domu? Nie ma tam nic interesującego, nie ma też z kim pogadać. Mężczyźnie do szczęścia wystarczy dobry klub, dobre wino i kompania dobrych przyjaciół. Na pewno będzie się wtedy bawił lepiej niż w towarzystwie kobiet, gdzie musiałby wysłuchiwać tych głupiutkich rozmówek i szcze­ rzyć zęby w sztucznych uśmiechach. Darley poddał się ostatecznie. - No tak, i ty oczywiście zawsze masz Madelyn, kiedy chcesz się przespać z jakąś kobietą. Chciałbym być w twojej sytuacji. Reginald przesłał mu spojrzenie pełne współczucia. - Życie jedynaka rzeczywiście bywa niewesołe, ale nie jesteś jeszcze hrabią. Powiedz swojej mamie, że szukasz idealnej hrabianki i że nie będziesz żenił się z byle kim. Darley wciąż był niepocieszony. - Łatwo ci mówić, bo sam nie widziałeś swojej matki od lat. Gdyby ta kobieta dręczyła cię dzień i noc tak jak mnie, zmieniłbyś pewnie zdanie. Doszedłem już do wnios- 7

PATRICIA RICE ku, że gdybym znalazł sobie jakąś łagodną, cichą pannę, byłoby mi z nią o wiele lepiej niż w domu. - Może i tak, ale wiem z doświadczenia, że nawet najłagodniejsza osoba może zamienić się w potwora, kiedy zwiążesz się z nią na stałe. Na twoim miejscu byłbym ostrożny, bo możesz znaleźć się w jeszcze gorszych opałach niż teraz. - Reginald dopił piwo i sięgnął po kapelusz. - Zdaje się, że słoneczko wyjrzało wreszcie zza chmur, więc muszę ruszać. Obiecałem Charlesowi, że wpadnę na urodziny małego dziedzica. Jestem mu tak wdzięczny za to, że zechciał pojawić się na tym świecie, że spełnię każde jego życzenie. Nie daj się spętać jakiejś miłej pannie przed moim powrotem. Darley westchnął żałośnie i z tęsknotą wpatrywał się w drzwi wyjściowe. Piętro wyżej jego matka i siostra przyozdabiały prywatny salon, a on jedynie przez szczęśliwy przypadek spotkał tutaj przyjazną duszę. Podniósł kubek w pożegnalnym geście i przyglądał się, jak jego przyjaciel znika za drzwiami - wesoły, serdeczny kompan, który nigdy niczym się nie martwił. Być może Darley byłby równie beztroski i śmiały jak on, gdyby chociaż dorównywał mu wzrostem. Niestety metr i siedemdziesiąt centymetrów czyniły go co najwyżej przeciętnym, a gdyby nie fakt, że jest synem arystokraty, prawdopodobnie większość jego znajomych płci przeciwnej w ogóle by go nie zauważała. Nie był tak dobrze zbudowany jak Reginald - ramiona surduta musiał więc wypchać poduszkami. Jego śniada cera nie odpowiadała gustom większości, długi i cienki nos zaś z pewnością nieraz już został przyrównany do bocianiego dzioba. Oczywiście Reginald także nie był ideałem męskiej 8

KLEJNOT urody, ale mimo to cieszył się wielkim powodzeniem u kobiet - pewnie dzięki odpowiedniemu wzrostowi i szero­ kim ramionom. Kobiety lubią czuć się bezradne i bezpieczne w objęciach potężnych mężczyzn, takich jak Reginald, pomyślał Darley i obrzucił ponurym spojrzeniem swe buty z cholewami. Może dałoby się podwyższyć trochę obcasy. Szkoda, że nie mamy ze sobą naszych nowych ubrań, Marianno. Widziałaś, jak elegancko wyglądała ta pani w powozie? Jakiż miała wspaniały futrzany kołnierz! A te pióra! Wszystko doskonale ułożone. Myślisz, że osiągnę kiedyś takie szczyty elegancji? Odkąd w wieku lat czternastu Jessica przestała rosnąć, straciła bezpowrotnie szansę na osiągnięcie jakichkolwiek szczytów, ale Marianna powstrzymała się od wypowiedze­ nia głośno tej uwagi. Po cichu zaś pogratulowała sobie roztropności i pomyślała, że coraz lepiej wchodzi w swoją nową rolę. Ta dawna Marianna z pewnością powiedziałaby bez namysłu wszystko, co czuła. - Szkoda byłoby psuć nową suknię, kiedy i tak nikt nie mógłby nas zobaczyć. Wiesz, że nie mamy pieniędzy na następną, a przecież ty zawsze wylewasz coś na siebie albo ciągniesz brzegi po ziemi. Biedna Lily nie może sobie poradzić z tymi wszystkimi plamami, zwłaszcza na jed­ wabiu. Jessica z rezygnacją wyjrzała za okno, gdzie zapadał już zmierzch. Skończyły dzisiaj nieco wcześniej z obawy przed burzowymi chmurami, które pojawiły się na horyzon­ cie. To zaś oznaczało, że następnego dnia jeszcze nie dotrą do Londynu. 9

PATRICIA RICE - Mówiłaś, że przyjedziemy wcześniej, żeby mieć więcej czasu na dokonanie wyboru, ale czy naprawdę myślisz, że nam się uda, Marianno? A co zrobimy, jeśli nic z tego nie wyjdzie? Marianna nie musiała patrzeć do lustra, by zrozumieć, że jej się na pewno nie uda. I nie chodziło tu wcale o ciemne oczy, włosy i cerę - o wiele gorszy był jej cięty języczek i bystry umysł. Mężczyźni niczego nie bali się bardziej niż kobiet, które przerastają ich dowcipem i inteligencją. Jessica nie miała jednak podobnych problemów. - Na pewno sobie poradzisz, Jessie, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Będziesz wyglądała dokładnie jak te panie w żurnalach mody, wiotka i delikatna, cała w czaru­ jących uśmiechach i tak słodka, jak tylko mężczyzna może sobie wymarzyć. Nie będziesz się mogła opędzić od zalotników. Musisz tylko wybrać jakiegoś bogatego. Jessica aż klasnęła z podniecenia i ponownie odwróciła się w jej stronę. - Ale nie jestem taka mądra jak ty, nie mam posagu ani żadnych koneksji rodzinnych. Rzeczywiście, była to przysłowiowa łyżka dziegciu w beczce miodu, Marianna postanowiła jednak nie mówić o tym głośno. - Bzdura - protestowała gwałtownie. - Nasza matka miała doskonałe koneksje, inaczej nie wyszłaby za mojego tatę. Jeśli ona mogła znaleźć sobie markiza, to ty z pewnoś­ cią zasługujesz na hrabiego. - Tak, ale twój ojciec był młodszym synem hrabiego, a mój zwykłym szlachcicem. Wiesz dobrze, jaka to wielka różnica. I to bardzo biednym szlachcicem, dodała w myślach 10

KLEJNOT Marianna. Biednym i bez głowy do interesów. Takie złośliwe uwagi nie pasowały do jej nowego stylu za­ chowania, ale w końcu mogła myśleć, co chciała, przynaj­ mniej jeszcze przez jakiś czas. Jej nieodżałowany ojczym był człowiekiem hojnym i niezwykle uprzejmym - Marian­ na uważała, że właśnie ta uprzejmość mogła zrównoważyć jej charakterek. Biedny James Oglethorp był tak oszoło­ miony swym niespodziewanym związkiem z wdową po markizie, że oddał jej wszystko, co posiadał. Fakt, że jedynym majątkiem wdowy była tylko drobna suma, z której utrzymywała siebie i córkę, nie stanowił dla niego żadnej przeszkody - do chwili gdy po dwóch kolejnych latach kiepskich zbiorów sam pozostał bez pieniędzy. Marianna była pewna, że jej przybrany ojciec umarł ze złamanym sercem, gdy nie został mu już ani jeden pens, którym mógłby obdarzyć swą ukochaną. W ten sposób znalazły się nagle w bardzo nieciekawej sytuacji. Matka nie była już ani na tyle młoda, ani bogata, by znaleźć sobie jakiegoś dobrego męża. Wszystko pozo­ stawało więc w rękach Jessie i Marianny, i tylko one mogły uratować rodzinę przed całkowitą nędzą. Marianna postanowiła stanowczo, że to właśnie ona wszystkim się zajmie. Jessica była zbyt romantyczna i mogła zakochać się w pierwszym lepszym bogaczu, jakiego poznają - Marianna z pewnością nie zrobiłaby takiego głupstwa. Uważnie przysłuchiwała się wszystkim plotkom z Londynu i wiedziała już, na jakich mężczyzn powinna zastawić sidła. Teraz musiała tylko przyjrzeć się bliżej kandydatom i wybrać spośród nich tego jednego, jedynego. Była dość przebiegła, by domyślić się szybko, jakie kobiety podobają się owemu wybrańcowi i stać się 11

PATRICIA RICE taką właśnie, przynajmniej do chwili gdy będzie już po wszystkim. Nieszczęsny, nie zdąży się nawet zastanowić, a już będzie żonaty. Marianna uważała, że jest to jedyny rozsądny sposób na zdobycie odpowiedniego męża. Inaczej bowiem nieposkro­ miony język wcześniej czy później zdradziłby jej prawdziwą naturę. Będzie słodka, głupiutka i uległa do chwili, gdy obrączka znajdzie się na jej palcu, a kieszenie męża pod jej kontrolą. Wtedy właśnie zacznie go sobie wychowywać. Mimo to musiała jakoś pocieszyć Jessikę. Klepiąc siostrę po ramieniu, perswadowała jej łagodnie: - Oglethorpowie zawsze mieli zapewnione miejsce w rządzie, odkąd tylko rząd w ogóle się pojawił. Będziesz wspaniałą żoną polityka, jestem o tym przekonana. Musisz się tylko uważnie rozglądać i znaleźć takiego, który ci się spodoba. Wtedy wystarczy, że się do niego uśmiechniesz, a on sam padnie ci do stóp. W czerwcu obie będziemy już mężatkami, sama zobaczysz. A teraz zostań tu, a ja poszukam Lily i dowiem się, dlaczego nie ma jeszcze kolacji. Ponieważ pokoje gościnne były bardzo małe, lady Grace i Lily nie mieszkały razem z Jessiką i Marianną, lecz wynajęły osobny apartament. Przypuszczając, że Lily jest już w kuchni, i nie chcąc niepotrzebnie przeszkadzać matce, Marianna ruszyła w dół wąskiego korytarza. Matka nie czuła się dobrze od czasu, gdy umarł jej drugi mąż. Marianna sądziła, że główną przyczyną owego przy­ gnębienia były ich nie istniejące finanse. Miała też nadzieję, że gdy rodzina znów będzie miała zapewnione dostatnie życie, lady Grace poczuje się lepiej. Na razie jednak nie należało jej niepokoić. 12

KLEJNOT Frontowa sala gospody była o tej porze niemal zupeł­ nie pusta. Większość gości spożywała właśnie kolację w pokoju jadalnym albo w prywatnych apartamentach. Ostatni dyliżans zapewne także już odjechał, więc nie oczekiwano nowych przybyszów. Marianna spojrzała na swą znoszoną suknię podróżną z brązowej wełny i pomy­ ślała, że nikt nie zwróci na nią uwagi, jeśli szybko przemknie do kuchni. Jej ubranie nie różniło się teraz zbytnio od ubrań Lily. Zanim jednak ruszyła z miejsca, ktoś otworzył drzwi wejściowe, wpuszczając do środka porywisty wiatr i krople deszczu. - Hej, panienko! Nie uciekaj tak szybko. Bądź tak dobra i powiedz mi, czy są tu jakieś wolne pokoje. Wcale nie chce mi się podróżować w taką pogodę. Marianna otworzyła szeroko oczy i odwróciła się powoli, by zobaczyć, cóż to za bezczelny osioł wydziera się tak głośno. Nieznajomy miał na sobie płaszcz podróżny z pe­ leryną, ale kapelusz musiał zgubić gdzieś po drodze. Jego koszula była lekko pomięta i nie nakrochmalona, buty zaś pokrywała gruba warstwa błota. Młodzieniec był wprost nieprawdopodobnie wysoki, a jego uroda i arogancja znajdowały odbicie w manierach. Z pewnością uważał, że kobiety powinny go traktować jak dar niebios. Marianna widziała już takich hultajów. Uśmiechali się słodko do naiwnych dziewcząt z prowincji, swym nieodpartym uro­ kiem szybko pozbawiali je rozumu i cnoty, a kiedy ich ofiary znalazły się już w błogosławionym stanie, porzucali je lub żyli na ich koszt, dopóki nie pojawiła się następna zdobycz. Marianna nie darzyła mężczyzn szczególną sym­ patią, takich łotrów zaś po prostu nie cierpiała. 13

PATRICIA RICE - No to ma pan pecha. Ale proszę spróbować w stajni, może tam się panu spodoba. Po tych słowach ponownie ruszyła w stronę kuchni, ale wielka dłoń w skórzanej rękawicy chwyciła ją za ramię i przytrzymała w miejscu. Marianna spojrzała na nie­ znajomego ze zdumieniem i oburzeniem. - Czym sobie zasłużyłem na tak niemiłe przyjęcie? - Młodzieniec zwolnił uścisk i zaczął ściągać przemoczone rękawice. - Istnieje pan. To wystarczający powód. Nie mówiąc już nic więcej, dziewczyna obróciła się na pięcie i po raz kolejny podążyła na zaplecze gospody. - Mam nadzieję, że nie potrzebujesz tej pracy! - wołał za nią nieznajomy. - Bo zamierzam opowiedzieć gos­ podarzowi o twoim zachowaniu. Wściekłość zabarwiła policzki Marianny soczystą czer­ wienią - jak on mógł wziąć ją za zwykłą służącą! Jej suknia nie należała może do najbardziej eleganckich, ale z pewnością nie wyglądała w niej jak służebna dziewka. Nie namyślając się wiele, jeszcze raz zwróciła się ku nieznajomemu. - Kiedy pan tu wszedł, nazwałam pana w myślach ryczącym osłem. Muszę sobie pogratulować niezwykłej przenikliwości. Proszę, niech pan porozmawia z gospoda­ rzem. Ja też chętnie z nim pomówię i zaproponuję, żeby umieścił pana w stajni. Właśnie tam zawsze trzymamy zwierzęta. Reginald uniósł wysoko brwi i nie ochłonął ze zdumienia, dopóki dziewczyna nie zniknęła w drzwiach kuchni. Z pew­ nością zbytnio pospieszył się z jej oceną, ale zemsta młodej kobiety była równie zaskakująca, co gwałtowna i złośliwa. 14

KLEJNOT Mimo to Reginald nie mógł powstrzymać uśmiechu. Być może sytuacja ta mniej by go rozbawiła, gdyby nieznajoma była trochę brzydsza. Jednak w tych pięknych ustach, stanowiących część równie pięknej twarzyczki otoczonej burzą wspaniałych ciemnych włosów, nawet tak ostra odprawa nabierała smaku, który on potrafił docenić. Pewnie służyła u jakiejś ważnej damy. Jeśli tak, to była zapewne równie nieosiągalna jak jej pani. Zbywając cały incydent wzruszeniem ramion, Reginald uderzył w dzwonek przy drzwiach, by przywołać gos­ podarza. Rzadko miał okazję wymieniać obelgi i złośliwości z przedstawicielkami płci pięknej. Nie widział też powodu, dla którego miałby to robić teraz - w przeciwnym wypadku poszedłby za nią do kuchni i przekonał się, czy równie łatwo znosi zniewagi, jak je wyrządza.

Rozdział drugi Marianna zapięła ciężki, pleciony naszyjnik ze złota i przyjrzała się z uwagą swemu odbiciu, sprawdzając, czy wspaniały osadzony w złocie rubin wygląda dobrze na tle jej śniadej skóry. Odwracając się od lustra pochwyciła spojrzenie Jessiki, która ze smutkiem i zazdrością wpat­ rywała się w wytworny klejnot. Marianna poprawiła delikat­ nie drobne perły na szyi swej siostry. - Wiesz przecież, że chętnie bym ci go podarowała, gdyby to miało jakiś sens. Ale po pierwsze, złoto nie pasuje wcale do twojej cery, a po drugie, masz dopiero siedemnaście lat. Młoda, niezamężna dama nie powinna nosić klejnotów. Ja mam już dwadzieścia dwa lata i na tyle też wyglądam, więc muszę wykorzystać te nieliczne atuty, które mi jeszcze pozostały. - Odwróciła się na moment do lustra i skrzywiła lekko, patrząc na wspaniały klejnot. - Szkoda tylko, że nie mogę go sprzedać. Byłoby nam trochę łatwiej przetrwać ten ciężki okres. 16

KLEJNOT Jessica pokręciła gwałtownie głową, rozrzucając kaskadę złotych loków. - Nie. Przecież to wszystko, co zostało w spadku po twoim ojcu. Na pewno jest stare i bardzo wartościowe. Nie możemy tego sprzedać. Mama chyba oszalałaby z rozpaczy. Marianna westchnęła z rezygnacją. Była zbyt wielką realistką, by pozwalać sobie na sentymenty związane z rodzinnymi pamiątkami, wiedziała jednak dobrze, że jej siostra ma rację. Mama rzeczywiście byłaby zrozpaczona, gdyby sprzedały ten naszyjnik, choć według Marianny nie różnił się on niczym od wielu innych świecidełek. Uważała, że mniejszy klejnot byłby równie efektowny jako ozdoba, a część otrzymanych pieniędzy mogłyby wraz z siostrą wydać na jedwabie i muśliny tak potrzebne w polowaniu na męża. - No cóż, jeszcze nie jesteśmy w najgorszej sytuacji. Suknie uszyte przez Lily będą musiały nam wystarczyć przez jakiś czas. Gdybyśmy tylko były bardziej podobne do siebie, mogłybyśmy się wymieniać ubraniami - westchnęła Marianna ż żalem, wciągając długie rękawiczki. Jessica spojrzała na swą suknię z białego tiulu i delikat­ nego jasnoniebieskiego jedwabiu, a potem uśmiechnęła się do Marianny, która odziana była w nieco wyzywającą złotą suknię z bordowymi wykończeniami. - Nie sądzę. Nawet gdybyś była blondynką, nie założy­ łabyś tego na siebie. Tak było w istocie. Jessica często wypowiadała głośno prawdy, o których Marianna wolała nie myśleć. Starsza siostra zmarszczyła brwi i jeszcze raz krytycznie przyjrzała się swemu odbiciu, bawiąc się przy tym wachlarzem, tak jak nauczyła ją matka. 17

PATRICIA RICE - Nigdy nie będę wystarczająco słodka i głupiutka, żeby spodobać się lordowi Darley. Może powinnam raczej zapolować na pana Henry'ego. Podobno jest dosyć bogaty, a jako że ma już swoje lata, to może nie zależy mu tak bardzo na młodziutkiej żonie. Jessica ruszyła do drzwi. - Nie pleć głupstw. Pan Henry ma już dobrze po czterdziestce, a do tego jest zezowaty. Lord Darley to bardzo przystojny, młody mężczyzna, a ty, zdaje się, wpadłaś mu w oko. Żałuję tylko, że nie jestem dość śmiała, żeby ściągać na siebie uwagę mężczyzn, tak jak ty to robisz. Boję się nawet spojrzeć im prosto w oczy. Marianna mogłaby jej powiedzieć, że kiedy będzie nieco starsza i bardziej pewna siebie, z pewnością doskonale sobie poradzi, ale jej siostra nie chciałaby tego słuchać. Wolała wierzyć, że będzie w stanie pomóc rodzinie, wychodząc szybko za bogatego kawalera. Marianna z kolei uważała, że Jessica powinna poczekać, aż znajdzie się w nieco lepszej sytuacji, co pozwoli jej wybrać mężczyznę, który pasowałby do jej delikatnej natury. Dlatego właśnie ona musiała szybko zrealizować swe małżeńskie plany. Potem Jessica mogłaby odetchnąć prawdziwą swobodą i cieszyć się życiem jak inne dziewczęta w jej wieku. Lord Darley był idealnym kandydatem. Bogaty wice­ hrabia, szukający podobno żony, szybko padł ofiarą śmia­ łego uśmiechu Marianny, a potem równie łatwo dał się zwieść wstydliwie opuszczonym rzęsom ślicznej panny. Marianna słuchała pilnie wszystkiego, co mówił wicehrabia, poświęcała mu niemal całą uwagę, nie obrażając przy tym reszty towarzystwa, i nigdy nie wypowiedziała choćby jednego źle dobranego lub złośliwego słowa w jego 18

KLEJNOT obecności. Szybko odkryła, że młody arystokrata był trochę nieśmiały w stosunku do kobiet, ale wyglądał na dobrego i poczciwego człowieka, co czyniło zeń odpowiedniego kandydata na męża. Co prawda był trochę za niski i nie dość stanowczy jak na jej gust, ale to nie miało żadnego znaczenia. Ważne było tylko to, że lord Darley z pewnością wyciągnąłby jej rodzinę z biedy i nie protestowałby zbytnio, gdyby zaraz po ślubie Marianna objawiła skrywaną dotąd głęboko inteligencję. Doprawdy wszystko układało się dokładnie po jej myśli. - Czy mama jest już gotowa? Dobrze będzie, jeśli się troszeczkę spóźnimy, ale powinnyśmy mieć dość czasu na znalezienie partnerów do tańca po kolacji. Więc jeśli mama nie czuje się dobrze, wyjdziemy wcześniej, ale nie możemy stracić najlepszej części wieczoru. - Marianna poprawiła rękawiczki i ruszyła zdecydowanym krokiem do drzwi. - Lily układała jej fryzurę, kiedy wychodziłam. Myślę, że mama czuje się teraz trochę lepiej. Spotkała przynajmniej kilku starych przyjaciół, z którymi będzie mogła poplot­ kować, kiedy my zajmiemy się tańcem. Przedtem bała się, że nikt jej nie rozpozna po tylu latach nieobecności. Marianna musiała przyznać w duchu, że Jessie znowu trafiła w samo sedno. Nie rozmyślała nad tym jednak zbyt długo, gdyż już spieszyła do wyjścia. Jedyny służący, który był jednocześnie lokajem, woźnicą i stróżem całego ich domu w Londynie, nie należał do ludzi cierpliwych, a jak wiadomo londyńczycy byli o wiele bardziej zarozumiali i gburowaci niż służba na wsi. Prawdę mówiąc, obie siostry nieco się go obawiały. Oprócz domu wynajęły także powóz. Dom co prawda nie znajdował się w bardzo eleganckiej dzielnicy, a powóz 19

PATRICIA RICE był prosty i tani, jednak zarówno młode panny, jak i ich mama uważały, że nie powinny zbytnio się zadłużać i udawać kogoś, kim w rzeczywistości wcale nie były. Marianna pozwoliła sobie na mały podstęp jedynie dla podkreślenia swojej urody, wiedząc, że tylko wygląd i odpowiednie wychowanie są. jej atutami w tej grze. Ponieważ nie posiadała żadnego posagu, który mógłby przyciągnąć kilku odpowiednich kandydatów na męża, postanowiła wykorzystać do maksimum to, co miała. Lady Grace ucięła sobie jeszcze krótką drzemkę przed kolacją, dlatego też przyjechały na miejsce później niż większość zaproszonych gości. Kiedy weszły do elegancko przystrojonego salonu, właściwie nikt nie zauważył ich przybycia. Marianna wcale się tym jednak nie przej­ mowała. Nawet gdyby pojawiły się tutaj jako jedne z pierwszych, i tak nikt nie zwróciłby na nie uwagi. Lady Grace i panna Jessica Oglethorp nic nie znaczyły w tak znakomitym towarzystwie. Mogły tutaj wejść tylko dzięki powiązaniom matki z rodziną jej pierwszego męża. W in­ nym przypadku nie pomogłoby im nawet arystokratyczne pochodzenie Marianny, gdyż w istocie tytuł po jej ojcu przeszedł na jedną z kuzynek, a nie na nią. Nie była więc hrabianką ani markizą, tylko zwykłą lady - oczywiście, do ślubu. Rozejrzała się niespiesznie dokoła, szukając lorda Darley. Jego żona będzie wicehrabiną, a w przyszłości może i hrabiną. Młody arystokrata niemal natychmiast podszedł do trójki dam, jakby właśnie na nie czekał. Marianna była mu szczerze wdzięczna za ten pośpiech. Pomyślała nawet, że kiedyś może naprawdę nauczy się kochać tak miłego człowieka. Było jej przykro, że musi go oszukiwać i ukry- 20

KLEJNOT wać przed nim swą prawdziwą naturę. Wiedziała jednak z całą pewnością, że ani on, ani jego matka nie chcieliby w rodzinie kobiety, która czytuje poezje Coleridge'a i książki Hanny More, i która uważa większość arystokratów za nic niewartą zbieraninę leni i zarozumialców. - Lady Marian! - zawołał radośnie lord Darley, biorąc ją za rękę. Jakby po krótkim namyśle dodał jeszcze uprzejmy ukłon, skierowany do reszty jej rodziny. - Lady Grace, panno Jessiko, miło mi panie widzieć. - Kiedy obie kobiety odkłoniły się nieśmiało i dyskretnie oddaliły w drugi koniec sali, młodzieniec zwrócił się do obiektu swego zainteresowania. - Zdaje się, że humorek dzisiaj pani dopisuje - powiedział Darley i od razu się zarumienił, zrozumiawszy, że nie przystoi wyrażać się tak w towarzy­ stwie młodej damy. Marianna udała, że niczego nie zauważyła. Jakby nieco zawstydzona, rozłożyła wachlarz i skryła za nim twarz. - Pan mnie onieśmiela, sir. Ten bal zapowiada się naprawdę wspaniałe, nieprawdaż? - Udawanie idiotki nie przychodziło jej łatwo, ale rezultaty były zadowalające, gdyż lord Darley najwyraźniej odzyskał pewność siebie. - Istotnie, jest wspaniały. Czy zechciałaby pani choć raz zatańczyć ze mną tego wieczoru? Mam nadzieję, że nie pytam o to zbyt późno. Podała mu swój karnecik. - Jak pan widzi, niedawno przyszłam. Oczywiście może pan wybrać, co pan zechce, sir, choć wydaje mi się, że pan Henry prosił anie już o kotyliona. Arystokrata napisał swoje nazwisko przy pierwszym tańcu po kolacji i spojrzał na nią ze śmiałym błyskiem w oku. 21

PATRICIA RICE - Czy mogę poprosić także o ostatniego walca, czy też już zarezerwowała go pani dla jakiegoś specjalnego gościa? Marian żałowała, że nie potrafi rumienić się na zawołanie. Niestety, nie opanowała jeszcze tej sztuki i teraz pozostało jej tylko schować się za wachlarzem i udawać, że nie może powstrzymać rumieńca. - Będę zaszczycona. Muszę jednak wiedzieć, że nie poczyta mi pan za złe, jeśli moja matka poczuje się zmęczona, i będziemy musiały wyjść wcześniej. Każdy idiotyczny uśmiech Marianny dodawał młodemu lordowi pewności siebie. - W takim razie musi pani zatrzymać dla mnie jeszcze jeden, wcześniejszy walc, a gdy pani mama będzie znużona, proszę mnie przywołać. Gdy nic takiego nie będzie miało miejsca, razem przeczekamy ten taniec. - Pan jest nazbyt uprzejmy, lordzie Darley. Nie wyobraża pan sobie nawet, jak bardzo cenię pańską troskę. Młodzieniec ukłonił się raz jeszcze i wyciągnął rękę, chcąc podprowadzić ją do matki. Marianna nieśmiało podała mu dłoń. - Może pani okazać swą wdzięczność przyjmując moje zaproszenie na przejażdżkę po parku jutrzejszego ranka. Kupiłem właśnie parę przednich siwków i nie mogę się już doczekać, kiedy je wypróbuję. Będę zaszczycony, jeżeli zechce mi pani towarzyszyć. Marianna zatrzepotała rzęsami, udając całkowite za­ skoczenie. - Och, to byłoby cudowne, sir! Proszę opowiedzieć mi o tych koniach. Kupił je pan u Tattersalla? Ponieważ konie były ulubionym tematem młodego arys­ tokraty, a przy tym jedynym, na który mógł mówić długo 22

KLEJNOT i ze znajomością rzeczy, lord Darley z zapałem zaczął opisywać Mariannie swój nowy nabytek. Tak niezwykłe ożywienie cichego zazwyczaj i nieśmiałego młodzieńca wzbudziło zainteresowanie całego towarzystwa, ale dwoje młodych ludzi zupełnie nie zwracało uwagi na zdumione szepty. Wkrótce pojawił się przy Mariannie pan Henry, doma­ gając się zarezerwowanego wcześniej kotyliona. Kilkunastu młodych dżentelmenów poszło jego śladem i zajęło wszys­ tkie tańce, jakie pozostały jeszcze w karnecie młodej damy. Marian mogła wreszcie zwrócić uwagę na Jessikę, która właśnie próbowała ukryć się w odległym zakątku sali. Starsza siostra posłała Darleyowi błagalne spojrzenie. Ten natychmiast zrozumiał jej prośbę, ukłonił się uprzejmie i ruszył w stronę panny Oglethorp, by prosić ją o taniec. Marianna odetchnęła z ulgą i przepełniona wdzięcznością dla młodego lorda, który nie pozwolił stać jej siostrze w kącie, dała się uprowadzić na parkiet. Gdyby pan Darley został jej mężem, mogłaby nawet nieco powstrzymywać swój ostry języczek, bo któż chciałby dokuczać człowieko­ wi, który spełnia nie wypowiedziane życzenia? Dobry humor nie opuszczał jej przez kilka następnych tańców, to jest do chwili, kiedy dostrzegła stojącego przy wejściu wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę. Wzdryg­ nęła się zaniepokojona i odwróciła wzrok - choć nie pamiętała, skąd zna tego eleganckiego młodzieńca, wie­ działa, że kiedyś już się z nim spotkała, i na pewno nie było to miłe spotkanie. Z drugiej strony jednak starała się być szalenie czarująca dla wszystkich młodych mężczyzn, których poznała w ciągu ostatnich kilku tygodni, nawet dla tych bez pieniędzy 23

PATRICIA RICE i rozumu. Pomyślała więc, że ten dziwny niepokój to wynik ciągłego podenerwowania. Wszystko przebiegało po jej myśli. Nie widziała żadnego powodu, dla którego ten właśnie człowiek miałby myśleć o niej źle. Jednak przy każdej okazji obserwowała go ukradkiem. W sali pełnej sztywnych, idealnie wyprasowanych fraków, nakrochmalonych kołnierzyków i wymyślnych fularów, on jeden jakby zupełnie nie przejmował się konwenansami i czuł się zupełnie swobodnie w rozpiętym surducie, zwykłym fularze i kołnierzu, który z pewnością nie miał żadnej styczności z krochmalem. Jego postura i nienaganne maniery sprawiały jednak, że był nie mniej elegancki od otaczających go mężczyzn - już sam ten fakt onieśmielał Mariannę. Ona musiała poświęcić wiele czasu i wysiłku, by stać się prawdziwie elegancką damą, a osiągnęła to na­ śladując strój i zachowanie tych, których najbardziej podziwiała. Ten młodzieniec najwyraźniej sam ustalał własne kanony elegancji. Marianna przerwała wreszcie te smutne rozmyślania i postanowiła, że nie da się zbić z tropu człowiekowi, który z pewnością nie należał do jej klasy społecznej. To musiał być jakiś markiz albo książę, ktoś zbyt ważny i zbyt elegancki nawet jak na to towarzystwo. Nie wiedziała, dlaczego tu przyszedł, ale była przekonana, że nieznajomy wkrótce opuści tę salę, i że nigdy już nie będzie miała okazji spotkać go znowu. Uśmiechnęła się z satysfakcją do Darleya, który podszedł właśnie, by upomnieć się o zamó­ wiony wcześniej taniec. Marianna nie widziała już chmurnego grymasu na twarzy młodzieńca, który obserwował uważnie, jak arystokrata bierze ją za rękę i prowadzi na parkiet. 24

KLEJNOT Reginald zwrócił się do wysokiej damy, która stała tuż obok niego. - Czy to ta młoda kobieta, o której pani wspominała? Wydaje mi się, że gdzieś już ją widziałem, choć nie zostaliśmy sobie przedstawieni. Lady Agatha Darley uśmiechnęła się z zadowoleniem. - Pojawiła się tutaj tuż po twoim wyjeździe. To córka świętej pamięci markiza Effingham. Zdaje się, że jej matka pochodzi z rodziny hrabiego Avon. Znakomite koneksje, nie uważasz? Mogłaby być troszeczkę młodsza, ale Geof­ freyowi to nie przeszkadza. Podejrzewam, że jej przybrany ojciec zostawił im niewiele pieniędzy, a teraz samotna wdowa chce wydać córki za mąż. Oczywiście nie za byle kogo, ale Geoffrey nie musi martwić się o pieniądze - to jego atut, a ta młoda dama wydaje mi się przemiłą i czarującą osóbką. Reginald zmarszczył brwi i przyglądał się uważnie młodej parze, wirującej na parkiecie. Dziewczyna niemal dorównywała wzrostem Darleyowi, który z błogim uśmie­ chem wpatrywał się w swą partnerkę. Kiedy jej twarz ukazała się na moment oczom Reginalda, ten omal się nie zachłysnął. Świat nie mógłby pomieścić dwóch takich samych kobiet. Wielkie, ciemne oczy i bujne kasztanowe włosy należały w tych stronach do rzadkości, tak jak i śniada cera. Nawet bogato złocona suknia nie mogła odmienić złośliwej służącej, którą spotkał kiedyś w gos­ podzie. Z pewnością nie była przemiła ani czarująca. Ciekawe, w jaki sposób oszukała poczciwego Darleya.

Rozdział trzeci Darley był tak uprzejmy, że poprosił jednego ze swych przyjaciół, by towarzyszył Jessice w czasie kolacji. Dzięki temu młoda dama nie musiała spędzić całego balu przy matce i jej znajomych. Jessica zdobyła się na nieśmiałe, lecz pełne wdzięczności spojrzenie, rzucone w kierunku lorda, po czym zwróciła swe niebieskie oczy ku młodemu człowiekowi w nieprawdopodobnie wysokim kołnierzu, gdyż ten to młodzieniec miał być jej towarzyszem. Młody człowiek zaczerwienił się najpierw jak burak, ale po chwili odzyskał pewność siebie, posadził Jessikę przy stole i do­ pytywał się, na który spośród wielu przysmaków miałaby ochotę. Marianna obserwowała wszystkie te błazeństwa kątem oka, uśmiechając się w duchu, choć cały czas udawała, że jest całkowicie pochłonięta opowiadaniem Darleya, który rozwodził się nad stajniami jakiegoś innego arystokraty. Wysłuchując nie kończących się peanów na cześć owych wspaniałych koni, których właścicielem był niejaki Reginald Montague, Marianna czuła, jak już wzbiera 26

KLEJNOT w niej niechęć do tego człowieka, choć jeszcze go nawet nie poznała. Może potrafiłaby zainteresować Darleya sztuką. Z pew­ nością miał wspaniałą pamięć, skoro bez trudu mógł wyrecytować tylu przodków jakiegoś konia wyścigowego. Może zapamiętałby nazwiska wszystkich ważnych artystów i zaczął kolekcjonować dzieła sztuki. Mieliby wtedy wspólne zainteresowania i wspólny temat do rozmów. Być może udałoby się jej nawet namówić go do czytania, ale na to zbytnio nie liczyła. Jeszcze jako mała dziewczynka zrozumiała, że mężczyźni rzadko zajmują się literaturą piękną. Planując tego rodzaju zmiany w charakterze i zaintere­ sowaniach Darleya, Marianna nie zauważyła zbliżającego się ku nim eleganckiego dżentelmena, którego dostrzegła wcześniej przy drzwiach. Zajęta zdobywaniem serca mło­ dego lorda, zdołała zapomnieć o nieznajomym. Gdy ten pojawił się przy ich stole, zachęcony przyjaznym gestem Darleya, zniknęły wszelkie nadzieje na to, że kiedykolwiek będzie jej dane zapomnieć o nim zupełnie i na zawsze. Zielonoszare oczy, które spoglądały na nią groźnie z wy­ soka, stały się lodowato zimne, gdy Darley przedstawił ich sobie. Reginald Montague. Ryczący osioł z gospody. Najbliższy, najdroższy przyjaciel Darleya. Katastrofa. Marianna walczyła ze sobą, by nie zamknąć oczu, i odmawiała w duchu błagalną modlitwę, patrząc niewinnie w nieprzyjazne oczy młodzieńca. Jednocześnie oceniała szybko swoje szanse, jakie atuty jeszcze zachowała, a jakie 27

PATRICIA RICE straciła bezpowrotnie. Wszystko zależało teraz od tego, czy pan Montague okaże się prawdziwym dżentelmenem. Jeśli opowie Darleyowi o ich spotkaniu, to wszystko stracone, jeśli zaś przemilczy to i będzie się starał odciągnąć od niej swego przyjaciela innymi sposobami... Marianna wiedziała, że dzięki swym kobiecym sztuczkom jest w stanie rozwiać wszelkie wątpliwości zasiane w sercu Darleya przez jego eleganckiego kompana. Wiedziała też, że podoba się matce młodego lorda. To przeważało szalę na jej korzyść. Musiała znaleźć jakiś sposób, żeby powstrzymać tego osła od mówienia. Już od trzech tygodni rozsnuwa sieci wokół Darleya i nie ma wiele czasu do stracenia. Oczywiś­ cie brała też pod uwagę innych kandydatów - była przecież rozsądną kobietą - ale żaden z nich nie dorównywał młodemu arystokracie. Nie pozwoli, by ten wstrętny birbant stanął na jej drodze. - Lady Marian - Montague zakończył oficjalną proce­ durę przedstawiania ukłonem najskromniejszym z moż­ liwych do przyjęcia. Nie dodał doń żadnych wymyślnych komplementów, do których Marianna już przywykła. Nie była może jakąś niezwykłą pięknością, ale była nowa w tym towarzystwie, a młodzi panowie zazwyczaj z radością witali wszelkie nowe twarze w kręgu znajomych. Zazwyczaj także szybko tracili początkowy entuzjazm, ale wystarczało im go przynajmniej na powitania. Ten młodzieniec nie zdobył się nawet na to. - Panie Montague - odparła Marianna słodkim głosem i uśmiechnęła się niewinnie. - Lord Darley opowiadał mi o pańskich stajniach. Jest pan zapewne bardzo szczęśliwym człowiekiem, a przy tym musi pan mieć ogromną wiedzę na temat koni. 28