Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 097 140
  • Obserwuję503
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań673 512

Robb J.D. - Anioł śmierci

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Robb J.D. - Anioł śmierci.pdf

Beatrycze99 EBooki R
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 252 stron)

Tytuł oryginału VENGEANCE IN DEATH Copyright © 1997 by Nora Roberts Do mnie nale y pomsta, Ja wymierz zapłat , mówi Pan. List do Rzymian, 12,19 Zemsta jest w moim sercu, mier w mojej dłoni. Szekspir 1 Prowadzenie ledztwa w sprawie morderstwa wymagało skupienia, cierpliwo ci, umiej tno ci i odpowiedniej dozy sceptycyzmu. Porucznik Eve Dallas miała wszystkie te cechy. Wiedziała, e dokonanie samego aktu morderstwa jest o wiele prostsze. Zazwyczaj ludzie zabijaj ze zło ci, dla zabawy albo z głupoty. Zdaniem Eve to wła nie najzwyldejsza głupota była przyczyn , dla której niejaki John Henry Bonning wyrzucił niejakiego Chariesa Michaela Renekee z dwunastego pi tra wie owca przy Alei D. Bonning siedział teraz przy stoliku w sali przesłucha . Eve przypuszczała, e wydobycie ze odpowiednich zezna zajmie jej nie wi cej ni dwadzie cia minut, a w ci gu nast pnych pi tnastu b dzie ju mogła sporz dzi pełny raport. By mo e nie wróci dzi do domu zbyt pó no. - Daj spokój, Boner- przemawiała tonem do wiadczonego gliny do równie do wiadczonego oprycha. - B d rozs dny. To tylko kilka zda , mo esz zasłoni si obron konieczn i ograniczon poczytalno ci . A potem oboje b dziemy mogli pój na kolacj . Podobno szykuj na dzisiaj jakie smakołyki w areszcie. - Nawet go nie tkn łem. - Boner zacisn ł swe grube wargi i stukał tłustymi palcami o blat stołu. - Dupek sam wyskoczył. Eve westchn ła gło no i usiadła przy stoliku naprzeciwko Bonninga. Nie chciała, by ten zacz ł zasłania si prawnikami i zepsuł jej cał spraw . Musiała odwie go od takiego pomysłu i skierowa rozmow na wła ciwe tory. Miała w tym spore do wiadczenie. Podrz dni dilerzy narkotyków pokroju Bonninga nie nale eli do bystrzaków, wiedziała jednak, e wcze niej czy pó niej nawet on 7 przypomni sobie o swoich prawach. Była to wci ta sama zabawa w chowanego, równie stara jak samo zło. Cho dobiegał ju ko ca rok 2058, nic si w tej kwestii nie zmieniło. - Wyskoczył, tak po prostu siupn ł sobie przez okno. Powiedz mi tylko, Boner, dlaczego miałby to zrobi ? Bonning zmarszczył swe małpie czółko w grymasie gł bokiego namysłu. - Bo był popieprzonym wariatem. - Niezła my l, ale w tpi , czy pozwoli ci to przej do drugiej rundy naszego małego pojedynku, Boner.

Po jakich trzydziestu sekundach wyt onego my lenia Boner wyszczerzył z by w szerokim u miechu. - Zabawne, bardzo zabawne, Dallas. - Tak, chyba zaczn dorabia po godzinach jako komik. Ale wró my do mojego pierwszego zaj cia: wi c mówisz, e obaj łykn li cie troch Erotiki w twoim laboratorium przy Alei D, a potem Renekee, popieprzony wariat, uroił sobie co w tej swojej chorej głowie i wyskoczył przez okno, prosto przez szkło. Zanurkował dwana cie pi ter w dół, odbił si od dachu taksówki, przyprawiaj c niemal o zawał serca dwójk turystów z Topeka, a potem stoczył si na ulic , eby tam spokojnie wyla swój mózg. - Odbił si ... - powtórzył Bonning z czym , co miało uchodzi za przelotny u miech. - Kto by pomy lał? Nie zamierzała oskar a go o morderstwo pierwszego stopnia i przypuszczała, e je li poprzestanie na morderstwie stopnia drugiego, przedstawiciel s du obni y jeszcze kwalifikacj czynu na zabójstwo w afekcie. Porachunki mi dzy handlarzami prochów nie przyprawiały Temidy o dreszczyk podniecenia. Boner dostanie wi cej za posiadanie i rozprowadzanie zakazanych rodków ni za morderstwo. Nawet jednak kara za oba te przest pstwa nie przekroczyłaby prawdopodobnie trzech lat wi zienia. Oparła r ce na blacie stołu i pochyliła si do przodu. - Boner, czy ja wygl dam na idiotk ? Gangster, który wzi ł to pytanie na serio, przez chwii przygl dał jej si z uwag . Miała du e br zowe oczy, w których jednak trudno byłoby doszuka si kobiecej łagodno ci. Jej ładne, szerokie usta prawie nigdy si nie u miechały. - Wygl dasz jak glina - o wiadczył w ko cu. 8 - Dobra odpowied . Nie próbuj wodzi mnie za nos. Pokłóciłe si ze swoim wspólnikiem, poniosło ci i zako czyłe znajomo , wypychaj c jego grube dupsko przez okno. - Podniosła dło , nim Boner mógł jej przerwa i zaprzeczy . - Ja widz to w ten sposób. Wzi li cie si za łby, mo e poszło wam o pieni dze, mo e o kobiet . Obaj stracili cie nad sob panowanie i mo e on ci zaatakował. Musiałe si broni , prawda? - Ka dy człowiek ma takie prawo - zgodził si Bonning, potakuj c energicznie głow . - Ale o nic si nie kłócili my. On po prostu chciał polata . - Tak? A kto rozci ł ci warg i podbił oko? I dlaczego masz obtarte kostki na prawej dłoni? Bonning znów odsłonił z biska w szerokim u miechu. - Bójka w knajpie. - Kiedy? Gdzie? - A kto by to pami tał? - Kto by to pami tał, powiadasz. No to radz ci, przypomnij sobie,

bo ci gn li my ju krew z twoich tłustych łap i oddali my j do badania. Je li oka e si , e jest te tam krew z jego DNA, oskar ci o morderstwo z premedytacj ... Najwy sza kara, do ywocie bez prawa łaski. Bonning zamrugał szybko powiekami, jakby miał trudno ci z analiz nowych, zaskakuj cych informacji. - Daj spokój, Dallas, to gówniane gadanie. Nie przekonasz nikogo, e przyszedłem tam, bo chciałem zabi starego Chuckaroo. Byli my kumplami. Nie spuszczaj c wzroku z jego twarzy, Eve wyci gn ła swój nadajnik. - Daj ci ostatni szans . Dzwoni do mojej asystentki. Poprosz j o wyniki testów i stwierdz morderstwo pierwszego stopnia. - To nie było adne morderstwo. - Chciał wierzy , e Eve blef uje. Oblizał nerwowo wargi, my l c o tym, e nie mo e niczego wyczyta w jej oczach. Nie mo e dojrze niczego w tych zimnych oczach gliny. - To był wypadek - podj ł, natchniony nagł my l . Eve pokr ciła tylko głow . - Przepychali my si troch i on... potkn ł si i wyleciał przez okno. - No wiesz, teraz to ju mnie obra asz. Dorosły m czyzna nie wypada przypadkiem przez okno, które jest trzy stopy nad podłog . - Eve wł czyła nadajnik. - Sier ancie Peabody. 9 Po kilku sekundach na ekranie nadajnika pojawiła si kr gła, powa na twarz Peabody. - Słucham, pani porucznik. - Chciałabym pozna wyniki bada krwi. Chodzi o spraw Bonninga. Prosz przesła je bezpo rednio do pokoju przesłucha i powiadomi prokuratur , e mamy morderstwo pierwszego stopnia. - Zaraz, poczekaj, nie rób tego. - Bonning przeci gn ł wierzchem dłoni po ustach. Przez chwil toczył wewn trzn walk , staraj c si przekona samego siebie, e Eve nie mo e niczego mu udowodni . Wiedział jednak, e wsadziła ju za kratki znacznie grubsze ryby ni zwykły handlarz narkotykami. - Miałe swoj szans , Boner. Peabody... - Zaatakował mnie, jak powiedziała . Rzucił si na mnie. Oszalał. Powiem ci wszystko, całe gówno. Chc zło y zeznanie. - Peabody, wstrzymuj polecenie. Poinformuj prokuratora, e pan Bonning chce zło y zeznanie i opowiedzie całe gówno. Na ustach Peabody nie pojawił si nawet cie u miechu. - Tak jest. Eve wsun ła nadajnik do kieszeni, potem splotła r ce na piersiach i u miechn ła si uprzejmie. - No dobra, Boner, opowiadaj, jak to było. Pi dziesi t minut pó niej Eve weszła do swego male kiego biura w głównej siedzibie nowojorskiej policji. Wygl dała jak prawdziwa policjantka- nie tylko ze wzgl du na pas z broni

przewieszony przez lewe rami , znoszone buty i wytarte d insy. Jej wielkie br zowe oczy dostrzegały wszystko i prawie nigdy nie zdradzały uczu , jakie kryły si w jej duszy. Miała ostro zarysowan twarz o wystaj cych ko ciach policzkowych, z któr kontrastowały zaskakuj co pełne usta i mały dołek w brodzie. Poruszała si z wdzi kiem i swobod . Nie spieszyła si nigdzie. Zadowolona z siebie, usiadła za biurkiem i przeci gn ła dłoni po swych krótko ci tych kasztanowych włosach. Napisze raport, prze le kopie wszystkim zainteresowanym instytucjom i wróci do domu. Nie musiała si odwraca i wygl da przez w skie, przyciemnione okno, by stwierdzi , e na ulicach miasta tworz si ju coraz wi ksze korki. Jednak w ciekłe tr bienie 10 autobusów powietrznych i warkot helikopterów nie przeszkadzał jej ani troch . Była to nieodł czna cz ycia w Nowym Jorku. - Wł cz si - poleciła i sykn ła za zło ci , kiedy ekran jej komputera pozostał ciemny. - Do diabła, nie rób mi tego, łajdaku. Wł cz si . No ju , ruszaj. - Musisz poda mu osobisty kod dost pu - powiedziała Peabody, wchodz c do biura. - My lałam, e identyfikuje mój głos. - Tak było, ale wysiadł system. Maj naprawi do ko ca tygodnia. - Szlag mo e człowieka trafi - narzekała Eve. - Ile numerów mamy zapami ta ? Dwa, pi , zero, dziewi . - Odetchn ła z ulg , kiedy ekran rozjarzył si wreszcie bladym wiatłem. - Niechby wreszcie przysłali ten obiecany nowy sprz t. - Wsun ła dyskietk do stacji. - Zachowa w pliku Bonning, John Henry, sprawa numer 4572077-H. Skopiowa i przesła pod adres: komendant Whitney. - Ładnie załatwiła tego Bonninga, Dallas. - Ten go ma mózg wielko ci orzeszka pistacjowego. Wyrzucił swojego partnera przez okno, bo po arli si o głupie dwadzie cia etonów kredytowych. Teraz próbuje mi wmówi , e to była obrona konieczna, e bał si o swoje ycie. Facet, którego wyrzucił, był od niego l ejszy o sto funtów i ni szy o sze cali. Dupek- westchn ła z rezygnacj . - Kto bystrzejszy powiedziałby na miejscu Bonera, e ten facet zamierzył si na niego no em albo chocia kijem. Oparła si wygodnie i pokr ciła głow , zaskoczona i zadowolona, e nie czuje prawie adnego napi cia czy zm czenia po kilku godzinach pracy. - Szkoda, e nie wszystkie sprawy s takie łatwe. Jednym uchem wyłapywała odgłosy płyn ce zza okna, nieustanny jazgot i huk ulicy. Głos płyn cy z tramwaju powietrznego namawiał do korzystania z miejskiej komunikacji. - Oferujemy system zni ek, abonamenty tygodniowe, miesi czne i roczne! Skorzystaj z usług EZ TRAM, przyjaznego i niezawodnego systemu komunikacji powietrznej. Rozpoczynaj i ko cz swój dzie

z klas . Je li lubisz gnie si jak sardynka w puszce, pomy lała Eve. W zimnym listopadowym deszczu, który padał bez ustanku od samego rana, musiało dochodzi do gigantycznych zatorów, zarówno na ulicach jak i w powietrzu. Doskonałe zako czenie dnia. 11 - Tyle na dzisiaj - oznajmiła i si gn ła po sw skórzan kurtk . - Wychodz , w sam czas, zreszt . Masz jakie gor ce plany na weekend, Peabody? - Jak zwykle, b d zmienia m czyzn jak r kawiczki, łama serca, druzgota dusze. Eve u miechn ła si lekko do swej powa nej asystentki. Kr pa, wysportowana Peabody mogłaby uchodzi za wzorzec policjantki - od czarnych, krótko przyci tych włosów do wypolerowanych, przepisowych butów. - Jeste okropn dzikusk , Peabody, doprawdy nie wiem, jak wytrzymujesz takie tempo. - Tak, to ja, królowa nowojorskich nocy. - Z cierpkim u miechem na twarzy, Peabody si gn ła do klamki, kiedy zapiszczało ł cze Eve. Obie kobiety spojrzały na nie ze zło ci . - Trzydzie ci sekund pó niej, a byłyby my ju na dole. - To pewnie Roarke chce mi przypomnie , e wieczorem mamy wa ne przyj cie. - Eve wł czyła odbiornik. - Wydział zabójstw, Dallas. Na ekranie pojawiły si ciemne, brzydkie, nie harmonizuj ce ze sob kolory, Z gło nika popłyn ła powolna muzyka w niskiej tonacji. Eve bez namysłu wł czyła automatyczne wyszukiwanie nadawcy i patrzyła w milczeniu na napis „ ródło nieznane", przesuwaj cy si u dołu ekranu. Peabody wyci gn ła z kieszeni przeno ny nadajnik i odeszła na bok, by skontaktowa si z centrum kontroli. W tej wła nie chwili z gło nika odezwał si głos m czyzny: - Podobno jest pani najlepszym gliniarzem w tym mie cie, poruczniku Dallas. Naprawd jest pani taka dobra? - Nawi zywanie ł czno ci z zablokowanego numeru i/lub przesyłanie w ten sposób informacji do oficera policji jest nielegalne. Zobowi zana jestem przestrzec pana, e to poł czenie jest monitorowane przez system CompuGuard i nagrywane. - Wiem o tym. Poniewa jednak popełniłem wła nie czyn, który społecze stwo nazywa morderstwem pierwszego stopnia, nie zamierzam przejmowa si drobnymi wykroczeniami. Zostałem naznaczony przez Boga, mam jego błogosławie stwo. - Ach tak? - Cholera, tego mi tylko brakowało, pomy lała. - Wezwał mnie do swego niwa, a ja obmyłem r ce w krwi jego wrogów. 12

- A du o ma tych wrogów? Ja pomy lałabym raczej, e sam zgniecie wszystkich i e nie b dzie zrzucał na ciebie brudnej roboty. W gło niku zaległa cisza, długa chwila ciszy przerywanej tylko d wi kami muzyki. - Powinienem spodziewa si , e nie potraktujesz tego powa nie. - W głosie m czyzny pobrzmiewały teraz twarde, gniewne nuty. Z trudem tłumiona w ciekło . - Jako jedna z bezbo nych, jak e mogłaby poj bo e zamysły? Dobrze, zni si do twojego poziomu. To b dzie zagadka. Lubi pani zagadki, poruczniku Dallas? - Nie. - Zerkn ła ukradkiem na Peabody. Ta pokr ciła głow , zaciskaj c wargi w grymasie bezsilnej zło ci. - Ale mog si zało y , e ty je uwielbiasz. - Daj umysłowi odpoczynek, a duszy spokój. Ta mała zagadka nazywa si Zemsta. Znajdziesz pierwszego syna grzechu w gnie dzie luksusu, na szczycie jego srebrnej wie y, tam gdzie dołem biegnie ciemna rzeka, a woda spada z wielkiej wysoko ci. Błagał o ycie, a potem o mier . Poniewa nigdy nie ałował swych wielkich grzechów, jest ju na wieki pot piony. - Dlaczego go zabiłe ? - Bo narodziłem si , by wypełnia to zadanie. - Bóg powiedział ci, e urodziłe si , by zabija ?- Eve jeszcze raz wydała komend odszukania nadawcy. Sykn ła z frustracj , ujrzawszy ten sam napis na ekranie. - Jak dał ci o tym zna ? Zadzwonił do ciebie, przesłał ci faks? Mo e spotkali cie si w barze? - Do tych kpin. - Oddech m czyzny stał si gło niejszy, dr cy. - My lisz, e jestem gorszy od ciebie, bo masz władz ? To ja skontaktowałem si z tob , poruczniku. Pami taj, e jestem gór . Kobieta mo e doradza m czy nie i pomaga mu, ale to m czyzna został stworzony po to, by chroni , walczy i m ci si . - I to te powiedział ci Bóg? To pewnie ostateczny dowód na to, e i on jest m czyzn . - Zadr ysz przed nim, zadr ysz przede mn . - Tak, jasne. -Licz c na to, e tajemniczy rozmówca widzi j dobrze, Eve zacz ła ostentacyjnie ogl da sobie paznokcie. - Ju si cała trz s . - Moje dzieło jest wi te. Przera aj ce i cudowne. Z Ksi gi Przysłów, poruczniku, rozdział dwudziesty ósmy; „Gdy człowiek zmazany krwi ludzk ucieka a do grobu - niech go nie wstrzymuj !" Ten człowiek przestał ju ucieka i nikt mu nie pomógł. 13 - Wi c kim si stałe , zabijaj c tego człowieka? - Jestem gniewem bo ym. Masz dwadzie cia cztery godziny, eby pokaza , na co ci sta . Nie zawied mnie. - N i e zawiod ci , dupku- mrukn ła Eve, kiedy transmisja dobiegła ko ca. - Udało si co znale , Peabody? - Nie. Zatkał wszystko tak dobrze, e nie wiadomo nawet, czy nadawał z Ziemi, czy gdzie spoza.

- Jest na Ziemi - mrukn ła Eve i usiadła. - Chce przygl da si wszystkiemu z bliska. - Zapewne to jaki wariat. - Nie s dz . Fanatyk, owszem, ale nie wariat. Komputer, sprawd budynki mieszkalne i handlowe ze słowem „luksus" w nazwie, w granicach Nowego Jorku z widokiem na East River albo Hudson. - Stukała palcami w blat biurka. - Nienawidz takich łamigłówek. - A ja nawet lubi . Peabody pochyliła si nad ramieniem Eve i patrzyła na ekran komputera, ci gn wszy brwi w pełnym napi cia grymasie. R ce Luksusu Brytyjski Luksus Luksusowe Miejsce Wie e Luksusu - Widok na Wie e Luksusu - poleciła krótko Eve. Przetwarzanie... Na ekranie pojawiła si wyniosła metalowa budowla. W srebrzystych taflach odbijał si blask sło ca, na dole migotała bł kitna wst ga rzeki Hudson. Po zachodniej stronie wida było stylizowany wodospad, którego wody sun ły skomplikowan sieci rur i kanałów. - Bingo. - To nie mo e by takie łatwe - pow tpiewała Peabody. - On chciał, eby było łatwe. - Bo kto ju nie yje, pomy lała Eve. - Chce si z nami bawi i chełpi tym, czego dokonał. Nie mo e tego robi , dopóki nie znajdziemy jego ofiary. Komputer, podaj nazwiska mieszka ców najwy szego pi tra Wie Luksusu. 14 Przetwarzanie... Wła cicielem apartamentu jest spółka The Brennen Group. Mieszkanie zajmuje Thomas X. Brennen z Dublina, Irlandczyk, czterdzie ci dwa lata, onaty, trójka dzieci, prezes i dyrektor The Brennen Group, agencji rozrywkowej i telekomunikacyjnej. - Lepiej to sprawd my, Peabody. Zawiadomimy central po drodze. - Poprosi o wsparcie? - Nie, najpierw same si tam rozejrzymy. - Eve poprawiła pas z broni i wło yła kurtk . Sytuacja na ulicach wygl dała dokładnie tak, jak spodziewała si tego Eve. Pojazdy sun ły w limaczym tempie, tr biły na siebie, próbowały wzbi si w powietrze i buczały jak zdezorientowane pszczoły. Uliczni sprzedawcy staii pod rozło ystymi parasolami obok swych wózków z jedzeniem i przeno nych grillów, z których wydobywały si kł by dymu zmniejszaj ce widoczno i zanieczyszczaj ce powietrze. - Skontaktuj si z operatorem i popro o domowy numer Brennena, Peabody. Mo e to tylko fałszywy alarm, a facet jest cały i zdrowy. - Ju si robi - odparła Peabody i wyci gn ła nadajnik. Poirytowana długim wyczekiwaniem w korkach, Eve wł czyła

syren . Mogła równie dobrze wychyli si przez okno i krzycze - efekt byłby ten sam. Samochody stały ci ni te jeden przy drugim, aden nie przesun ł si nawet o cal. - Nikt nie odpowiada - poinformowała j Peabody. - M ski głos mówi, e wyjechał dzisiaj na dwutygodniowy urlop. - Miejmy nadziej , e siedzi teraz w jakim pubie w Dublinie. - Przyjrzała si jeszcze raz sznurowi samochodów, rozwa aj c ró ne opcje. - Jest tylko jeden sposób. - Och nie, nie tym gratem. Peabody, zaprawiona w bojach policjantka, zacisn ła mocno z by i zamkn ła oczy z przera enia, kiedy Eve nacisn ła klawisz wznoszenia pionowego. Samochód zadr ał, zatrzeszczał i podniósł si o sze cali nad ziemi . Po kilku sekundach opadł ponownie, z głuchym hukiem. - Cholerna kupa gówna. - Tym razem Eve u yła pi ci, uderzaj c w kontrolk z tak sił , e starła sobie naskórek. Pojazd zatrz sł si , uniósł nad ziemi , zakołysał i ruszył gwałtownie do przodu, kiedy 15 Eve uderzyła w akcelerator. Urwała skrawek parasola, przyprawiaj c o atak w ciekło ci sprzedawc , który cigał j przez nast pne kilkaset metrów. - Ten cholerny kramarz prawie złapał mnie za zderzak. - Bardziej zdumiona ni rozzłoszczona, Eve kr ciła głow . - Facet w butach powietrznych o mały włos prze cign łby policyjny samochód. Ten wiat schodzi na psy, Peabody. Peabody wci zaciskała mocno powieki. ~ Przepraszam, poruczniku, ale przeszkadza rai pani w modlitwie. Eve nie wył czała syreny, nawet gdy podleciała pod samo wej cie Wie Luksusu. L dowanie było szybkie i gwałtowne; Eve zacisn ła mocno z by, odetchn ła jednak z ulg , gdy przekonała si , e minie l ni cy zderzak luksusowego XRII co najmniej o cal. Od wierny wypadł na chodnik niczym srebrny pocisk. Na jego twarzy malowała si groza i oburzenie, kiedy jednym szarpni ciem otworzył drzwiczki jej sfatygowanego wozu. - Przykro mi, aie nie mo e pani parkowa tutaj tego... pojazdu, Eve wył czyła syren i wyj ła swoj legitymacj . - Myli si pan. Ujrzawszy policyjn odznak , lokaj zacisn ł tylko mocniej z by. - Uprzejmie prosz , by zechciała pani wjecha do gara u. By mo e potraktowałaby go inaczej, gdyby nie przypominał jej tak bardzo Summerseta, słu cego, który cieszył si zaufaniem i szacunkiem Roarke'a, a który budził w niej najgorsze instynkty. Wychyliła si ze swojego miejsca i zbli ywszy twarz do twarzy od wiernego, wycedziła przez z by: - Samochód zostanie tam, gdzie ja zechc , kolego. I je li nie chcesz, eby moja asystentka wpisała do rejestru, e utrudniałe prac policjantowi na słu bie, wprowadzisz mnie natychmiast do apartamentu

Thomasa Brennena. M czyzna wci gn ł powietrze przez nos. - To niemo liwe. Pan Brennen wyjechał. - Peabody, zapisz nazwisko i numer to samo ci tego.., obywatela. Skontaktuj si z central i powiedz, eby kto przyjechał tu po niego. - Tak jest. - Nie mo ecie mnie aresztowa . - L ni ce czarne buty lokaja ta czyły nerwowo po chodniku. - Wykonuj tylko moj prac . 16 - A przy okazji przeszkadzasz w mojej pracy. Jak s dzisz, czyje zaj cie s d uzna za wa niejsze? M czyzna poruszał przez chwil ustami, jakby chciał co powiedzie , wreszcie zacisn ł wargi w wyrazie najwy szej dezaprobaty. O tak, pomy lała, wykapany Summerset, cho ten był o dwadzie cia funtów ci szy i trzy cale ni szy od człowieka, który zatruwał jej ycie. - Dobrze, ale uprzedzam, e poinformuj szefa policji o pani skandalicznym zachowaniu. - Jeszcze raz spojrzał na odznak . - Pani porucznik. - Prosz bardzo. Eve dała znak Peabody i ruszyła ladem sztywno wyprostowanego lokaja do drzwi budynku. Przy wej ciu od wierny zatrzymał si na moment i uruchomił androida, który miał zast pi go na posterunku. Hall Wie Luksusu wygl dał jak wielki tropikalny ogród z wyniosłymi palmami, wielkimi kolorowymi kwiatami i piewem ptaków. Wielka sadzawka otaczała fontann w kształcie półnagiej kobiety, która trzymała w dłoni złot rybk . Od wierny wystukał kod na szklanej windzie i gestem zaprosił obie policjantki do rodka. Eve, która nie cierpiała tego rodzaju rodków transportu, stała jak przymurowana po rodku windy, podczas gdy Peabody omal nie wypchn ła nosem szyby, spogl daj c z zachwytem na oddalaj cy si ogród. Sze dziesi t dwa pi tra wy ej za drzwiami windy rozci gał si mniejszy, lecz równie oszałamiaj cy ogród. Lokaj zatrzymał si przed ekranem systemu monitoringowego, umieszczonego obok łukowatych drzwi z polerowanej stali. - Od wierny Strobie w towarzystwie porucznik Dallas z wydziału zabójstw i jej asystentki. - Pan Brennen jest w tej chwili nieobecny - odpowiedział łagodny głos ze piewnym, irlandzkim akcentem. Eve bezceremonialnie odepchn ła Strobiego na bok. - To bardzo wa na sprawa. - Podniosła swoj odznak na wysoko elektronicznego oka. - Musimy wej do rodka. - Chwileczk , pani porucznik. - Komputer mruczał cicho, weryfikuj c wiarygodno jej legitymacji i porównuj c twarz ze zdj ciem. Potem delikatnie szcz kn ły zamki stalowych drzwi. - Mo e._pani

wej , prosz jednak pami ta , e mieszkanie monitorowane jest przez' system SCAN-EYE. 17 - Wł cz nagrywanie, Peabody. Cofnij si , Strobie. - Eve poło yła jedn dło na kolbie rewolweru, drug na klamce i pchn ła ramieniem drzwi. Najpierw uderzył j zapach. Zakl ła gło no. Zbyt cz sto miała do czynienia z gwałtown mierci , by pomyli ten smród z czymkolwiek innym. Smugi zakrzepłej krwi pokrywały jedwabne, niebieskie ciany korytarza, tworz c ponure i niezrozumiałe graffiti. Zobaczyła pierwszy fragment ciała Thomasa X. Brennena. Na puszystym, mi kkim dywanie le ała jego dło . Odwrócone ku górze palce były lekko zakrzywione, jakby kiwały na ni i zach cały do wej cia. R ka uci ta została dokładnie w nadgarstku. Słyszała, jak Strobie krztusi si za jej plecami i pospiesznie wycofuje do hallu. Ruszyła dalej, wyci gaj c bro i trzymaj c j przed sob . gotow do strzału. Instynkt podpowiadał jej, e straszliwe dzieło zostało ju zako czone, a ten, kto go dokonał, pozostaje w bezpiecznym ukryciu, stosowała si jednak do procedury i przesuwała powoli, krok po kroku, unikaj c w miar mo liwo ci kontaktu z rozlan krwi . - Je li Strobie sko czył ju rzyga , to spytaj go, gdzie jest sypialnia pana domu. - Do ko ca korytarza i na lewo- poinformowała j po chwili Peabody. - Ale on ci gle nie mo e doj do siebie. - Daj mu jakie wiadro, a potem zabezpiecz wind i drzwi.. Eve przeszła do ko ca korytarza. Zapach stawał si coraz bardziej intensywny, natarczywy. Zacz ła oddycha przez usta. Drzwi sypialni były lekko uchylone. Z wn trza dobiegały majestatyczne d wi ki muzyki Mozarta. W ska smuga sztucznego wiatła przecinała półmrok korytarza. To, co zostało jeszcze z Brennena, rozci gni te było na wielkim ło u ze stylizowanym, lustrzanym baldachimem. Jedna r ka przywi zana była srebrnym ła cuszkiem do ramy łó ka. Eve przypuszczała, e stopy ofiary znajdzie porzucone gdzie w tym przepastnym mieszkaniu. Bez w tpienia ciany apartamentu były d wi koszczelne i skutecznie tłumiły przera liwe krzyki torturowanego człowieka. Ogl daj c zmasakrowane ciało, zastanawiała si , jak długo mogło to trwa . Ile cierpienia i bólu mógł znie człowiek, nim wył czył si jego mózg, a ciało wydało ostatnie tchnienie? 18 Thomas Brennen znał odpowied na to pytanie. Morderca rozebrał go do naga, a potem amputował obie stopy i jedn dło . Jedyne pozostałe oko wpatrywało si z przera eniem

w lustrzane odbicie zdeformowanego i wypatroszonego ciała. - Słodki Jezu Chryste - wyszeptała Peabody od drzwi. - wi ta Matko Bo a. - Przynie mi sprz t zabezpieczaj cy. Musimy wszystko opiecz towa i wezwa ekip . Dowiedz si , gdzie jest jego rodzina. Zadzwo przez zastrze ony kanał, złap Feeneya i powiedz mu, eby zablokował wszystkie informacje. Media nie mog o niczym si dowiedzie tak długo, jak tylko to mo liwe. Peabody musiała przełkn dwa razy, nim nabrała pewno ci, e utrzyma lancz w oł dku. - Tak jest. - Zajmij si te Strobiem i dopilnuj, eby niczego nie wypaplał. Kiedy Eve odwróciła si do drzwi, Peabody dostrzegła w jej oczach lito i współczucie, jednak ju po kilku sekundach zast pił je znajomy chłód i opanowanie. - Bierzmy si do roboty. Chc jak najszybciej dopa tego skurwysyna. Dochodziła ju północ, kiedy Eve stan ła wreszcie przed drzwiami własnego mieszkania. Miała pusty oł dek, paliły j oczy, p kała głowa. Smród okrutnej mierci przywierał do niej jak ciasne ubranie, cho przed wyj ciem niemal starła z siebie skór pod policyjnym prysznicem. Pragn ła teraz jedynie całkowitego zapomnienia i modliła si w duchu, by kiedy zamknie oczy i pogr y si we nie, nie ujrze zmasakrowanego ciała Thomasa Brennena. Drzwi otworzyły si , nim dotkn ła klamki. Wysoki, chudy Summerset stał nieruchomo na tle złocistego blasku wielkiego kandelabra. Całym ciałem dawał wyraz swej dezaprobacie i antypatii. - Jest pani niewybaczalnie spó niona, pani porucznik. Go cie zbieraj si ju do wyj cia. Go cie? Jej przeci ony umysł zmagał si przez chwil z tym słowem, nim przypomniała sobie wreszcie. Przyj cie? Miała zabawia go ci po tym wszystkim, co przeszła tej nocy? 19 - Pocałuj mnie w dup - zaproponowała mu uprzejmie i weszła do rodka. Szczupłe palce lokaja chwyciły j za rami . - Jako ona Roarke'a nie powinna pani uchyla si od pewnych obowi zków, na przykład od towarzyszenia mu w czasie tak wa nej dla jego interesów uroczystej kolacji. W mgnieniu oka zm czenie zamieniło si we w ciekło . Eve zacisn ła pi ci i wycedziła przez z by: - Pu mnie albo... - Eve, kochanie. Głos Roarke'a, nios cy w sobie jednocze nie ciepłe powitanie, rozbawienie i ostrze enie, powstrzymał jej wzniesion pi . Krzywi c

twarz, odwróciła si i popatrzyła na stoj cego w korytarzu m czyzn . Był to widok zapieraj cy dech w piersiach, Roarke miał na sobie doskonale skrojony czarny garnitur. Kryło si pod nim szczupłe, wspaniale umi nione ciało, które mogło rozpali ka d kobiet bez wzgl du na to, czym było okryte - albo czym okryte nie było, i Eve doskonale o tym wiedziała. Ciemne jak noc, si gaj ce ramion włosy okalały jego kształtn twarz, która zdaniem Eve nale ała raczej do renesansowych obrazów ni do rzeczywisto ci. Ostro zarysowane ko ci policzkowe, oczy bardziej bł kitne ni samo niebo i usta stworzone do deklamowania wierszy, wydawania polece i doprowadzania kobiet do szale stwa. W ci gu niecałego roku przełamał wszystkie opory Eve, otworzył jej serce i, co najbardziej zaskakuj ce, zdobył nie tylko jej miło , ale i zaufanie. 1 wci potrafił j rozzło ci . Uwa ała go za pierwszy i jedyny cud w swym yciu. - Spó niłam si . Przepraszam. - Była to raczej prowokacja ni prawdziwe przeprosiny, Roarke przyj ł je jednak z łagodnym u miechem i uniósł lekko brwi. - Jestem pewien, e to było nieuniknione. Wyci gn ł do niej r k . Kiedy przeszła przez korytarz i podała mu dło , poczuł, e jest zzi bni ta i zesztywniała. W jej br zowych oczach malowała si w ciekło i zm czenie. Przywykł ju do tego. Była blada, co zaniepokoiło go znacznie bardziej ni jej zachowanie. Domy lił si , e ciemne smugi na jej d insach to zakrzepła krew; miał tylko nadziej , e nie jest to j e j krew. 20 U cisn ł wyci gni t dło delikatnie i czule, a potem podniósł j do ust. Ani na sekund nie spuszczał wzroku z ony. - Jest pani bardzo zm czona, pani porucznik - szeptał aksamitnym głosem z magiczn nutk irlandzkiego akcentu. - Zaraz ich st d wyprowadz . Jeszcze tylko kilka minut, dobrze? - Tak, jasne, w porz dku. - Powoli zacz ła si uspokaja . - Przepraszam, e nawaliłam. Wiem, e to było dla ciebie bardzo wa ne spotkanie. Wyjrzała dyskretnie zza jego ramienia. W salonie było co najmniej kilkana cie kobiet w jedwabnych sukniach, przystrojonych drogocennymi klejnotami, i m czyzn, ubranych w eleganckie garnitury. Jaki lad skrywanej dot d niech ci musiał chyba pokaza si na jej twarzy, bo Roarke roze miał si cicho. - Pi minut, Eve. Nie s dz , eby to było a tak okropne jak twoja dzisiejsza sprawa. Roarke wprowadził j do rodka. Był człowiekiem, który równie dobrze czuje si w ociekaj cych luksusem salonach jak na mierdz cych, pełnych przemocy ulicach wielkiego miasta. Z naturaln swobod przedstawił swoj on tym, których jeszcze nie znała,

a potem dyskretnie przypomniał jej imiona go ci, których miała ju kiedy okazj spotka . Jednocze nie delikatnie kierował wszystkich w stron wyj cia. Eve czuła zapach perfum i wina, i cho w powietrzu unosił si aromatyczny dym drzewa jabłoni, które tliło si powoli w małym kominku, nie odst pował jej smród mierci i krwi. Roarke zastanawiał si , czy jego ona wie, jak wspaniale si prezentuje, kiedy tak stoi po ród przepychu i bogactwa w swej znoszonej kurtce i poplamionych krwi spodniach. Zmierzwione włosy okalały blad twarz, od której odcinały si ciemne, zm czone oczy. Wiedział, e Eve utrzymuje w pionie swe długie, wysportowane ciało jedynie sil woli. Pomy lał, e jego ona to odwaga w ludzkiej postaci. Kiedy jednak zamkn li drzwi za ostatnim go ciem, Eve pokr ciła głow ze smutkiem. - Summerset ma racj . Nie nadaj si do roli ony Roarke'a. - Ale jeste ju moj on . - Co nie znaczy, e jestem w tym dobra. Znów ci zawiodłam. Powinnam była... - Przerwała raptownie, bo zamkn ł jej usta ciepłym. 21 stanowczym pocałunkiem, który pomógł jej rozlu ni si wreszcie, usun dr cz cy ból z karku i pleców. Nie zdaj c sobie z tego sprawy, obj ła go w talii i przywarła do mocno. - No...- mrukn ł po chwili- ...tak lepiej. Nie przejmuj si .- Podniósł jej głow , gładz c palcem dołek w jej brodzie. - To moje interesy. Moja praca. Ty masz swoj . - Ale to była bardzo wa na umowa. Jaka wielka fuzja. - Tak, ze Scottoline... raczej przej cie. Cała sprawa powinna by sfinalizowana do ko ca przyszłego tygodnia. Nie przeszkodził nam w tym nawet brak twojej czaruj cej osoby. Ale mogła zadzwoni . Martwiłem si . - Zapomniałam. Ci gle mi si to zdarza. Nie jestem przyzwyczajona. - Wbiła r ce w kieszenie i przechadzała si nerwowo po hallu. - Nie jestem do tego przyzwyczajona. Zawsze kiedy my l , e ju to sobie wbiłam do głowy, okazuje si , e nie mam racji. A potem wchodz tutaj prosto z ulicy, w dodatku wygl dam jak jaki narkoman. - Wr cz przeciwnie, wygl dasz jak prawdziwy gliniarz. Zdaje si , e zrobiła ogromne wra enie na niektórych go ciach. Ten pistolet pod kurtk i lady krwi na spodniach... Zakładam, e to nie twoja. - Nie moja. Nagle opadła całkiem z sił. Odwróciła si do schodów i usiadła na drugim stopniu. Poniewa widział j tylko Roarke, pozwoliła sobie na chwil słabo ci i zakryła twarz dło mi. Usiadł obok niej i obj ł j ramieniem. - To było okropne. - Prawie zawsze mog powiedzie , e widziałam ju równie

paskudne rzeczy albo jeszcze gorsze. Zwykle to prawda. Ale tym razem nie potrafi sobie tego wmówi . - Czuła, jak ciska si jej oł dek. - Nigdy w yciu nie widziałam czego równie przera aj cego. Wiedział, z czym ma do czynienia jego ona, sam był wiadkiem wielu potworno ci. - Chcesz mi o tym opowiedzie ? - Nie, na Boga, nawet nie chc o tym my le przez nast pnych kilka godzin. Nie chc my le o niczym. - Mog ci w tym pomóc. Po raz pierwszy od kilku godzin u miechn ła si . - O tak, wiem, e potrafisz. - Zacznijmy mo e tak... - Wstał i wzi ł j na r ce. 22 - Nie musisz mnie nie . Dam sobie rad . U miechn ł si do niej szeroko, ruszaj c w gór schodów. - Mo e dzi ki temu czuj si m czyzn . - W takim wypadku... - Obj ła go za szyj i oparła głow na jego ramieniu. Było jej dobrze. Bardzo dobrze. - To chyba najmniej, co mog dla ciebie zrobi po tym, jak ci dzisiaj zawiodłam. - Zdecydowanie najmniej - zgodził si z ni . 2 Kiedy si obudziła, za oknem zalegały jeszcze ciemno ci. Była cała spocona. Senne obrazy były niewyra ne i zagmatwane. Zadowolona, e udało jej si przed nimi umkn , nie próbowała nawet dociec, co przedstawiały. Poniewa była w łó ku sama, pozwoliła, by jej ciałem wstrz sn ł długi dreszcz. - wiatło - wydała polecenie. - Przytłumione. Odetchn ła z ulg , kiedy ółty blask rozproszył mrok. Jeszcze przez moment le ała nieruchomo, a potem sprawdziła godzin . Pi ta pi tna cie. Fatalnie, pomy lała, wiedz c, e teraz ju nie za nie. Nie chciała zasypia bez Roarke'a, który pomógłby jej odegna senne koszmary. Zastanawiała si , czy kiedykolwiek nie b dzie jej wstyd, e tak bardzo uzale niła si od niego w tych sprawach. Rok temu nie miała nawet poj cia, e kto taki istnieje. Teraz stanowił tre jej ycia, był z ni nierozerwalnie zwi zany, jak jej własne dłonie. Jak jej własne serce. Wyskoczyła z łó ka, chwytaj c po drodze jedn z tych jedwabnych koszulek, które wci kupował jej Roarke. Narzuciła j na siebie, odwróciła si do ciennego panelu i zapytała: - Gdzie jest Roarke? Był na parterze, w basenie. Niezły pomysł, pomy lała Eve, po chwili zdecydowała jednak, e najpierw po wiczy troch na siłowni, by odgoni resztki koszmaru i złe my li. Staraj c si za wszelk cen unikn spotkania z Summersetem,

skorzystała z windy, a nie ze schodów. Ten człowiek był wsz dzie, wysuwał si z mrocznych zakamarków, a na jego twarzy zawsze go cił pogardliwy grymas. Nie chciała rozpocz dnia od kłótni. 24 Siłownia Roarke'a była wyposa ona we wszelkie urz dzenia, jakich tylko Eve mogła zapragn . Mogła stan do walki z androidem, po wiczy na klasycznych przyrz dach albo pozwoli , by to maszyny wykonały za ni cał prac . Szybko zrzuciła z siebie koszulk i wbiła si w obcisły strój sportowy. Potrzebowała biegu, długiego i wyczerpuj cego. Wło yła buty do biegania i zaprogramowała wideotras . Wybrała pla . Było to jedyne miejsce poza miastem, gdzie wci czuła si jak u siebie w domu. Wszystkie wiejskie pejza e, le ne cie ki czy pozaplanetarne krajobrazy wywoływały w niej bli ej nieokre lony niepokój. Zacz ła od lekkiego truchtu. Za jej plecami bł kitne fale z hukiem rozbijały si o brzeg, skrawek sło ca wygl dał wła nie zza horyzontu. Mewy wrzeszczały jak szałone i kre liły w powietrzu skomplikowane wzory. Wci gn ła do płuc słone powietrze tropików, jej mi nie zacz ły si rozgrzewa , a nogi podkr ciły tempo. Złapała wła ciwy rytm po pierwszej mili, a jej umysł oczy cił si z wszelkich my li. Była ju na tej pla y kilkakrotnie, odk d poznała Roarke'ahołograficznie i w rzeczywisto ci. Przedtem najwi kszym skupiskiem wody, jakie widziała w swym yciu, była rzeka Hudson. ycie si zmienia, pomy lała. Rzeczywisto te . Na czwartej mili, kiedy jej mi nie zacz ły dopiero piewa , dojrzała k tem oka jaki ruch. Roarke, nie całkiem jeszcze wysuszony po k pieli, zaj ł miejsce obok niej i dostosował swoje tempo do jej ruchów. - cigasz czy uciekasz? - spytał. - Po prostu biegn . - Wcze nie pani wstaje, pani porucznik. - Czeka mnie ci ki dzie . Uniósł lekko brwi, kiedy podkr ciła tempo. Pomy lał, e jego ona ma w sobie yłk sportowca. Bez trudu dotrzymywał jej kroku. - My lałem, e jeste bardzo zm czona. - Byłam. - Zwolniła, zatrzymała si , a potem zgi ła wpół, rozpoczynaj c seri skłonów. - Aie ju nie jestem. - Podniosła głow i popatrzyła mu w oczy. Przypomniała sobie, e teraz nie jest to ju tylko jej ycie, jej rzeczywisto . Nale ała do obojga. - Pewnie miałe jakie plany. - Nic, czego nie dałoby si odło y . - Weekend na Martynice, 25 który miał by mił niespodziank , mógł zaczeka . - Przez nast pne czterdzie ci osiem godzin jestem zupełnie wolny, je li chciałaby mnie do czego wykorzysta .

Westchn ła gł boko. To była nast pna zmiana w jej yciu, ten podział pracy. - Mo e. Na razie chciałabym popływa . - Pójd z tob . - My lałam, e wła nie stamt d wróciłe . - No to pójd jeszcze raz. - Przeci gn ł palcem po dołku w brodzie Eve. Wysiłek fizyczny zaczerwienił jej policzki i pokrył skór l ni c warstw potu. - To nie jest zabronione. - Wzi ł j za r k i wyprowadził z siłowni, prosto do wypełnionej zapachem kwiatów sali z basenem. Palmy, liany i wielkie kwiaty otaczały basen stylizowany na morsk zatoczk . Brzegi okolone były gładkimi kamieniami, a kilka małych wodospadów dostarczało na bie co wie wod . - Musz wło y odpowiedni strój. U miechn ł si i zacz ł ci ga z niej koszulk . - Po co? Jego szczupłe dłonie uwolniły j z ubrania i zacz ły delikatnie gładzi jej kształtne piersi. Eve uniosła lekko brwi. - Wła ciwie jakie to sporty wodne miałe na my li? - Wszystkie mo liwe. - Uj ł jej twarz w dłonie i pochylił si nad ni . - Kocham ci , Eve. - Wiem. - Zamkn ła oczy i oparła si czołem o jego czoło. - To takie dziwne. Naga, odwróciła si raptownie i wskoczyła do wody. Zanurkowała i przez chwil płyn ła tu przy dnie. U miechn ła si lekko, kiedy woda przybrała bladobł kitny odcie . Pomy lała, e Roarke zna jej potrzeby lepiej ni ona sama. Przepłyn ła dwadzie cia razy długo basenu, a potem odwróciła si na plecy, leniwie poruszaj c nogami. Kiedy wyci gn ła r k , ich palce splotły si ze sob . - Czuj si teraz naprawd rozlu niona. - Tak? - Tak bardzo rozlu niona, e gdyby jaki zboczeniec chciał mnie wykorzysta , chyba nie potrafiłabym mu si oprze . - W takim razie...- Przyci gn ł j do siebie i odwrócił tak, by widzie jej twarz. 26 - W takim razie... - Obj ła go mocno nogami, pozwalaj c, by to on unosił j nad wod . Kiedy ich usta spotkały si ze sob , znikn ły ostatnie lady napi cia i niepokoju, jakie nosiła w sobie od poprzedniego wieczoru. Była rozlu niona, wilgotna i pragn ca. Powoli przesuwała dłoni po jego ciele, rozczesywała jego włosy -gruby, mokry jedwab. Ciało Roarke'a było chłodne i twarde, pasowało do niej tak doskonale, e przestała mie jakiekolwiek zastrze enia. Omal nie zacz ła mrucze z zadowolenia, kiedy jego dłonie ogarniały j w delikatnym ge cie posiadania. Nagle znalazła si pod wod , spleciona z nim w tym bladym,

bł kitnym wiecie. Kiedy jego usta zamkn ły si na jej piersi, zadr ała z podniecenia, zdumiona i podekscytowana faktem, e nie mo e zaczeipn powietrza. Jego palce były ju w niej. Wprawiaj c j w stan niepohamowanego upojenia, kazały jej wynurzy si cho na chwil . Zachłysn ła si powietrzem, zdezorientowana, odurzona, i znów straciła oddech, gdy poczuła, e jego usta zast piły palce. Wła nie tego potrzebowała najbardziej, całkowitego zapomnienia, zanurzenia w zmysłowej rozkoszy. Jej bezradno . Jego po danie. Fakt, e Roarke o tym wiedział, e to rozumiał, e jej to dawał, pozostawał dla niej niezgł bion tajemnic . Odrzuciła głow do tyłu i oparła na gładkiej kraw dzi basenu, podczas gdy ona sama poddawała si rozkosznej pieszczocie. Powoli, delikatnie, jego usta zacz ły si przesuwa ku górze, na jej brzuch, piersi, szyj , gdzie jej krew pulsowała mocno, szybko. - Jak ty panujesz nad oddechem - zdołała wykrztusi , a potem zadr ała, kiedy wsuwał si w ni , powoli, stopniowo. - O Bo e... Patrzył na jej twarz, widział, jak krew barwi jej policzki, a ciałem wstrz saj dreszcze podniecenia i rozkoszy. Jej włosy opadły do tyłu, odsłaniaj c delikatn twarz. I te uparte, cz sto zbyt powa ne usta, które teraz dr ały dla niego. Poło ył dłonie na jej biodrach, uniósł je i wszedł gł biej, jeszcze gł biej, wsłuchuj c si w jej ciche j ki. Przesun ł wargami po jej ustach, zwil ył je czubkiem j zyka i zacz ł porusza si z wystudiowan regularno ci , która doprowadzała ich oboje do szale stwa. - Dalej, Eve. Widział, jak jej surowe, zimne oczy łagodniej , zachodz mgł , słyszał, jak wstrzymuje oddech, by potem wyrzuci z siebie gło ne 27 westchnienie, jakby cichy szloch. Cho płon ł z po dania, nadal poruszał si powoli, miarowo. Przedłu ał t chwil , przeci gał j w niesko czono , a szloch zamienił si w jego imi . On sam spełniał si długo, gł boko, cudownie. Zdołała jako wyci gn r ce z wody i poło y je na jego ramionach. - Nie wypuszczaj mnie jeszcze. Pójd na dno jak kamie . Zachichotał słabo, a potem przyło ył wargi do jej szyi, gdzie krew wci t tniła jak szalona. - Powinna cz ciej wstawa tak rano. - Zabiliby my si oboje. To cud, e nie uton li my. Wci gn ł w nozdrza zapach jej skóry i wody. - Jeszcze mo emy to zrobi . - My lisz, e uda nam si doj do schodów? - Je li nie b dziesz si spieszy ... Przesuwali si cal po calu wzdłu kraw dzi basenu a do kamiennych schodów. Chwiejnym krokiem wyszli na brzeg. - Kawy - j kn ła słabo Eve i poszła po r czniki.

Kiedy powróciła, owini ta w gruby r cznik frotte i nios c drugi w dłoni, Roarke zaprogramował ju autokucharza na dwie fili anki czarnej kawy. Sło ce rozpaliło złotym blaskiem półokr głe okna po drugiej stronie sali. - Głodna? Poci gn ła łyk kawy i mrukn ła z zadowolenia, kiedy zastrzyk kofeiny trafił do jej krwiobiegu. - Jak wilk. Ale najpierw wezm prysznic. - No to idziemy na gór . Kiedy weszli na pierwsze pi tro, Eve zabrała swoj kaw pod prysznic. Gdy Roarke stan ł obok niej pod paruj cymi strugami wody, Eve zmru yła oczy. - Nie wa si obni y temperatury, je li chcesz jeszcze po y - ostrzegła. - Zimna woda otwiera pory, pobudza kr enie. - Ty ju si o to zatroszczyłe . - Odstawiła kaw na półk i namydliła swe ciało. Kiedy weszła do kabiny susz cej, pokr ciła z niedowierzaniem głow , widz c, e Roarke obni ył temperatur wody o dziesi stopni. Na sam my l o takiej k pieli przechodziły j zimne dreszcze. Wiedziała, e chce, by opowiedziała mu o sprawie, która zatrzymała 28 j poprzedniego wieczoru i zmusi do pracy w wolny weekend. Doceniała to, e czeka cierpliwie, a rozsi dzie si wygodnie w salonie na pi trze, zaopatrzona w nast pn fili ank kawy i talerz tostów z serem i szynk . - Naprawd , bardzo mi przykro, e nie przyszłam wczoraj na to spotkanie. Roarke spróbował swojego tostu. - Czy ja te b d musiał przeprasza za ka dym razem, kiedy moje interesy pokrzy uj nasze wspólne plany? Otworzyła usta, zamkn ła je znowu i potrz sn ła głow . - Nie zapomniałam o kolacji, ale kiedy byłam ju przy drzwiach, miałam sygnał na teieł czu. Nie mogły my odszuka nadawcy. - Nowojorska policja ma fatalny sprz t. - Nie taki fatalny - mrukn ła. - Ten facet to profesjonalista. Ty te nie poradziłby sobie z nim tak łatwo. - No nie, chyba nie chcesz mnie obrazi . Eve u miechn ła si drwi co. - By mo e b dziesz miał szans to udowodni . Facet zwrócił si do mnie osobi cie, wi c nie b d zaskoczona, je li nast pnym razem zadzwoni tutaj. Roarke odło ył widelec i uj ł fili ank z kaw w obie dłonie. Poruszał si swobodnie, cho całe jego ciało zastygło w pełnym napi cia wyczekiwaniu. - Osobi cie?

- Tak, chciał rozmawia ze mn . Najpierw gadał jakie bzdury o bo ej misji. Krótko mówi c, chodzi o to, e wykonuje bo e dzieło i e Pan chce bawi si w zagadki. Odtworzyła dla niego cał rozmow , obserwuj c twarz Roarke'a, który zmru ył oczy i zacisn ł mocniej z by. Kiedy napi cie ust piło miejsca ponuremu grymasowi, pomy lała, e jej m ma bardzo bystre spojrzenie. - Sprawdziła Wie e Luksusu. - Zgadza si , najwy sze pi tro. Zostawił cz ofiary na korytarzu. Reszta le ała w sypialni. Odsun ła talerz, wstała i zacz ła przechadza si po pokoju, poprawiaj c odruchowo włosy. - Nie widziałam jeszcze czego równie paskudnego, Roarke, to było odra aj ce. Przypuszczam, e o to wła nie mordercy chodziło, 29 e wcale nie stracił panowania nad sob . Prawie wszystko wykonane zostało precyzyjnie jak operacja. Pierwsze badania wykazały, e ofiara yła i byta przytomna niemal do samej mierci. Ten sukinsyn nafaszerował typa narkotykami, ale obliczył takie dawki, eby tamten nie stracił wiadomo ci, a jednocze nie odczuwał ból. A uwierz mi, musiał to by ból niewyobra alny. Ten człowiek został wypatroszony. - Jezu Chryste... - Roarke wypu cił powietrze z płuc. - Staro ytna kara za przest pstwa kryminalne i polityczne. Powolna, straszliwa mier . - I cholernie brudna - dodała Eve. - Morderca uci ł mu obie stopy i jedn dło . Kiedy ofiara jeszcze yła, wydłubał jej oko. To jedyna cz ciała, której nie odnale li my w mieszkaniu. - Cudownie. - Cho zawsze uwa ał, e ma mocny oł dek, Roarke stracił cały apetyt. Podniósł si z fotela i podszedł do szafy. - Oko za oko. - To motyw zemsty, prawda? Z jakiej sztuki. - Z Biblii, kochanie, matki wszystkich sztuk. ci gn ł z obrotowej półki ciemne spodnie. - Wi c znowu mieszamy w to Boga. Chodzi o zemst , mo e to sprawa religijna, mo e osobista. Mam nadziej , e znajdziemy motyw, kiedy dowiemy si czego wi cej o ofierze. Zablokowałam wszystkie informacje, przynajmniej do czasu, kiedy skontaktujemy si z rodzin . Roarke wło ył spodnie i si gn ł po biał koszul . - Miał dzieci? - Tak, trójk . - Ma pani paskudn prac , pani porucznik. - Dlatego tak bardzo j lubi . - Przeci gn ła dłoni po twarzy. - Jego ona i dzieci s teraz w Irlandii. Musimy ich dzisiaj odszuka . - W Irlandii? - Tak, zdaje si , e ten facet to twój rodak. Nie s dz , eby znał osobi cie niejakiego Thomasa Brennena, co? - U miech znikn ł z jej twarzy, gdy zobaczyła, jak oczy Roarke'a pociemniały nagle. - A jednak go znałe . Nie przyszło mi to do głowy.

- Około czterdziestki? - spytał Roarke głucho. - Blondyn, jakie sze stóp wzrostu? - Mniej wi cej. Zajmował si komunikacj i rozrywk . - Tornmy Brennen. - Wci trzymaj c w dłoni koszul , Roarke usiadł na oparciu fotela. - Sukinsyn. - Przykro mi. Nie miałam poj cia, e to był twój przyjaciel. - Nie był.- Roarke potrz sn ł głow , jakby chciał odegna od 30 siebie wspomnienia. - Przynajmniej od jakich dziesi ciu lat. Znałem go, kiedy mieszkałem jeszcze w Dublinie. Prowadził jaki lewy interes z komputerami, ja zreszt te robiłem wtedy ró ne szwindelki. Spotkali my si kilka razy przy ró nych okazjach, ubili my kilka interesów, wypili par piw. Jakie dwana cie lat temu Tommy poznał młod dziewczyn z dobrej rodziny. Zakochał si po same uszy i postanowił ustatkowa . Prowadzi ycie całkowicie uczciwe - dodał Roarke z krzywym u miechem. -Odci ł si te od grzechów młodo ci. Wiedziałem, e ma baz w Nowym Jorku, ale trzymali my si z dala od siebie. Jego ona nie wie chyba nic o tej mniej chlubnej cz ci jego przeszło ci. Eve usiadła w fotelu naprzeciwko. - By mo e to wła nie ta mniej chlubna cz jego przeszło ci, te grzechy młodo ci wi si z jego mierci . Chc w tym poszpera , a kiedy ju si do tego zabior , ilu nowych rzeczy dowiem si o tobie? Roarke pomy lał, e to mo e by kłopotliwe. On sam nie przejmował si tym bardzo, wiedział jednak, e Eve potraktowałaby to zupełnie inaczej. - Zacieram za sob lady, pani porucznik. I jak ju mówiłem, nie byli my przyjaciółmi. Nie miałem z nim adnego kontaktu przez te wszystkie lata. Ale pami tam go. Miał dobry głos, tenor, ciepły miły miech i smykałk do interesów. Chciał zało y rodzin , bardzo mu na tym zale ało. Dobrze si te bił, ale sam nigdy nie szukał zaczepki i starał si unika kłopotów. - Wi c kłopoty same go znalazły. Wiesz, gdzie jest teraz jego rodzina? Pokr cił głow i wstał z fotela. - Nie, ale mog szybko zdoby dla ciebie t informacj . - Byłabym wdzi czna. - Ona tak e podniosła si z miejsca. - Roarke, bardzo mi przykro, cho nie wiem nawet, co ci z nim wi e. - Par wspomnie . Piosenka w zadymionym pubie w deszczowy wieczór. Mnie te jest przykro. B d w moim gabinecie. Daj mi dziesi minut. - Jasne. Eve ubierała si powoli, niespiesznie. Czuła, e Roarke b dzie potrzebował wi cej ni dziesi minut. Nie chodziło tu o zdobycie danych, o które prosiła. Przy jego sprz cie i umiej tno ciach zaj łoby 57

mu to pi minut. Potrzebował jednak kilku chwil samotno ci, by poradzi sobie ze strat tej piosenki w zadymionym pubie. Nigdy nie utraciła nikogo, kto byłby jej bliski. Działo si tak pewnie dlatego, e pozwoliła, by zbli yło si do niej tylko kilka wybranych osób. Potem pojawił si Roarke, a Eve nie miała wyboru. Po prostu zdobył j , subtelnie, elegancko, niezaprzeczalnie. A teraz... - dotkn ła kciukiem rze bionej, złotej obr czki- teraz nie mogła si bez niego obej . Tym razem skorzystała ze schodów, przemierzaj c powolnym krokiem szerokie korytarze wielkiego, pi knego domu. Nie musiała puka do drzwi jego gabinetu, ale zrobiła to i poczekała, a drzwi odsun si bezszelestnie na bok. Przez odsłoni te okna wpadał do pokoju blask sło ca. Niebo na zachodzie było ciemne i zachmurzone, co oznaczało, e deszcz, który padał przez cały poprzedni dzie , całkiem jeszcze nie ust pił. Roarke wolał pracowa przy staromodnym, drewnianym biurku ni nowoczesnej konsoli. Podłog pokrywały wspaniałe stare dywany, które Roarke nabył podczas swych licznych podró y. Eve wło yła r ce do kieszeni. Zd yła si ju prawie przyzwyczai do otaczaj cego j przepychu, nie miała jednak poj cia, jak poradzi sobie ze smutkiem Roarke'a, z alem, który zasnuwał mgl jego oczy. - Posłuchaj, Roarke... - Skopiowałem to dla ciebie. - Przesun ł w jej stron kartk zadrukowanego papieru. - Pomy lałem, e tak b dzie łatwiej. Jego ona i dzieci s w tej chwili w Dublinie. To jeszcze maluchy, maj dziewi , siedem i sze lat. Zbyt zdenerwowany, by usiedzie w jednym miejscu, Roarke wstał od biurka i stan ł przed oknem, patrz c na panoram Nowego Jorku. Miasto było jeszcze ciche, jakby zastygłe w bladym wietle poranka. Odszukał zdj cia rodziny Brennena; ładna, jasnooka kobieta i zarumienione dzieciaki. Poruszyło go to bardziej, ni przypuszczał. - Pieni dzy na pewno im nie zabraknie - powiedział bardziej do siebie ni do Eve. - Tommy zatroszczył si o to. Najwyra niej był bardzo dobrym m em i ojcem. Przeszła przez gabinet, podniosła r k , by dotkn m a, potem opu ciła j jednak z rezygnacj . Do diabła, nie umiała tego robi . Nie miała poj cia, czy gest pocieszenia zostanie przyj ty z wdzi czno ci , czy odrzucony. 32 - Nie wiem, co mogłabym dla ciebie zrobi - powiedziała wreszcie. Kiedy si odwrócił, w jego bł kitnych oczach smutek mieszał si z w ciekło ci . - Dowiedz si , kto to zrobił. Wiem, e w tej kwestii mog na tobie polega . - Tak, mo esz. Na jego twarzy pojawił si lekki u miech.

- Porucznik Dallas jak zawsze na stra y prawa. - Przeci gn ł dłoni po jej włosach i uniósł brwi, kiedy Eve chwyciła go za nadgarstek. - Zostawisz to mnie, Roarke. - Czy powiedziałem co innego? - Kiedy nic nie mówisz, to znaczy, e ju co kombinujesz. -Znała go dobrze, na tyle dobrze, by wiedzie , e ma swoje własne sposoby, swoje rodki i własne plany. - Je li zamierzałe sam si do tego zabra , to natychmiast porzu ten pomysł. To moja sprawa i tylko ja si ni zajmuj . Przesun ł dło mi po ramionach Eve, wywołuj c tym gestem jej podejrzliwe spojrzenie. - Oczywi cie. Mam nadziej , e b dziesz informowa mnie o post pach. Wiesz, e zawsze mo esz liczy na moj pomoc. - Poradz sobie sama. I uwa am, e lepiej b dzie, je li na razie postarasz si o tym nie my le . Po prostu na jaki czas zapomnisz o sprawie. Pocałował j w czubek nosa. - Nie zapomn - odparł z u miechem. - Roarke... - Wolisz, ebym ci okłamywał, Eve? - Podał Eve kopi . - Id do pracy. Ja zadzwoni w kilka miejsc. Do wieczora powinienem mie ju pełn list znajomych Tommy'ego, przyjaciół i współpracowników, wrogów i kochanek, ocen jego sytuacji finansowej i tak dalej.- Prowadz c j do drzwi, mówił; - My l , e bez trudu zgromadz wszystkie te dane, a ty b dziesz mie pełen obraz. Zdołała jeszcze zebra my li, nim wypchn ł j za drzwi. - Nie mog zabroni ci gromadzenia danych, ale nie wychod za t lini , kolego. Ani o cal. - Wiesz, jak mnie podniecasz, kiedy jeste taka surowa, Z trudem stłumiła miech i przywołała na twarz gro ny grymas. 2 — 33 - Zamknij si lepiej - mrukn ła, wbiła dłonie w kieszenie i odeszła szybkim krokiem. Patrzył na ni , czekaj c, a zniknie za zakr tem korytarza. Potem wrócił do gabinetu i wł czył monitory kontrolne. U miech znikł ju z jego twarzy, kiedy przygl dał si . jak Eve zbiega po schodach i chwyta po drodze kurtk , któr Summerset przewiesił dla niej przez por cz. - Zapomniała o parasolu - mrukn ł i westchn ł cicho, kiedy Eve wyszła prosto w zimn , dokuczliw m awk . Nie powiedział jej wszystkiego. Jak mógłby to zrobi ? Nie miał te wcale pewno ci, czy ma to jaki zwi zek z jego spraw . Musiał dowiedzie si czego wi cej, nim uwikła ukochan kobiet w ciemne grzechy jego przeszło ci. Wyszedł z gabinetu, kieruj c si do pomieszczenia, w którym

przechowywał bardzo drogi i nielegalny sprz t. Poło ył dło na ekranie kontrolnym, poczekał, a system zidentyfikuje jego linie papilarne, i wszedł do rodka. Wszystkie urz dzenia były niezarejestrowane i niewykrywalne przez wszechobecny system CompuGuard. Potrzebował kilku informacji, by zaplanowa nast pny krok. Siedz c w rodku wielkiego U czarnych, l ni cych paneli, zacz ł je wyszukiwa . Wej cie do systemu komputerowego nowojorskiej policji było dla dziecinnie łatw zabaw . Przepraszaj c w my lach sw on , wszedł do jej plików i odszukał raport lekarski dotycz cy ostatniego morderstwa. - Widok z miejsca zbrodni na monitorze pierwszym - polecił Roarke, odsuwaj c si lekko do tyłu. - Raport z sekcji zwłok na monitorze drugim, raport oficera prowadz cego ledztwo na trzecim. Film wideo ukazał cał groz tego, co stało si z Brennenem. Roarke patrzył na monitor ze spokojem, cho w jego oczach pojawił si chłód i determinacja. Niewiele zostało z młodego m czyzny, którego poznał kiedy , w poprzednim yciu, w Dublinie. Przeczytał suchy, tre ciwy raport Eve, a potem naszpikowany fachowymi terminami opis sporz dzony na miejscu zbrodni przez lekarza. - Skopiuj pliki pod nazw Brennen, zakoduj Roarke' a, dost p tylko na mój głos. Koniec pracy. Odwrócił si i si gn ł do domowego teleł cza. - Summerset, wejd , prosz , na gór . - Ju id . 34 Roarke wstał i podszedł do okna. Wiedział, e przeszło mo e do powróci i dr czy go. Jak dot d czaiła si gdzie w mrocznych zakamarkach, czekaj c dogodnej chwili do ataku. Czy by wymkn ła si stamt d teraz, by uderzy w Tommy'ego Brennena? Czy mo e był to po prostu pech, nieszcz liwy zbieg okoliczno ci? Drzwi rozsun ły si bezszelestnie, a na progu stan ł odziany w czer Summerset. - Jakie problemy? - Thomas Brennen. Summerset zmarszczył lekko brwi, a potem jego usta rozchyliły si w grymasie, który od biedy mo na by nazwa u miechem. - Ach tak, ten napalony haker, wielbiciel rebelianckich pie ni i guinnessa. - Został zamordowany. - Przykro mi to słysze . - Tutaj, w Nowym Jorku - kontynuował Roarke. - Eve prowadzi ledztwo. - Usta Summerseta powróciły do poprzedniego, surowego i wyniosłego kształtu. - Był torturowany, utrzymywany w przytomno ci przez kilka godzin. Wypatroszony. Blada twarz Summerseta pobladła jeszcze mocniej. - Zbieg okoliczno ci.

- Mo e. Miejmy nadziej . - Roarke zajmował si przez chwil wyjmowaniem i zapalaniem papierosa. - Ten, kto to zrobił, zadzwonił do mojej ony, chciał, eby to wła nie ona zajmowała si t spraw . - Jest przecie policjantk - powiedział Summerset z nieukrywan pogard . - Jest moj on - odparował Roarke, a w jego głosie pobrzmiewały stalowe nutki. -Je li oka e si , e to nie jest jednak zbieg okoliczno ci, powiem jej wszystko. - Nie nale y tak ryzykowa . Morderstwo pozostaje przest pstwem, nawet je li wi kszo ludzi uznałaby je za konieczne i usprawiedliwione. - Ona o tym zadecyduje, prawda? - Roarke zaci gn ł si gł boko i usiadł na skraju konsoli. - Nie chc , eby bł dziła w ciemno ciach, Summerset. Nie postawi jej w takiej sytuacji. Ani ze wzgl du na mnie, ani ze wzgl du na ciebie. - Smutek znów zasnuł jego oczy, kiedy spojrzał na roz arzony koniec papierosa. - Ani ze wzgl du na wspomnienia. Musisz by przygotowany. 35 - To nie ja zapłac najwi cej, je li oka e si , e prawo jest dla niej wa niejsze od ciebie. Zrobiłe to, co powiniene był, co musiałe zrobi . - 1 tak te post pi Eve - odparł łagodnie Roarke. - Zanim jednak powiemy jej o tym, musimy wszystko zrekonstruowa . Ile pami tasz z tamtych czasów, kogo i co? - Nie zapomniałem niczego. Roarke przygl dał si przez chwil kanciastej twarzy Summerseta, jego zimnym oczom. Wreszcie skin ł głow . - No to bierzmy si do pracy. wiatełka na konsoli migotały jak gwiazdy. Uwielbiał na nie patrze . Nie przeszkadzało mu to, e pokój był mały i pozbawiony okien, nie wtedy, kiedy słyszał cichy pomruk pracuj cych maszyn, kiedy widział wiatło tych gwiazd, które wskazywały mu drog . Gotów był do nast pnego ruchu, do rozpocz cia kolejnej rundy. Chłopiec, który wci mieszkał w jego duszy, uwielbiał rywalizacj . M czyzna, który wyrósł z tego chłopca, przygotowywał si do wi tego dzieła. Starannie uło ył przed sob wszystkie narz dzia. Otworzył fiolk z wod po wi con przez biskupa i pokropił ni obficie laser, no e, młotek i gwo dzie. Instrumenty wi tej zemsty, narz dzia krwawej rozprawy. Za nimi stał pos ek Naj wi tszej Panny, wyrze biony w białym marmurze, który symbolizował jej czysto . Ramiona Matki Boskiej rozpostarte były w ge cie błogosławie stwa, jej pi kn twarz wypełniał spokój i akceptacja. Pochylił si , by ucałowa białe, marmurowe stopy. Przez moment wydawało mu si , e widzi krew na swojej dłoni i e ta dło dr y. Nie, jego r ce były czyste i białe. Zmył z nich krew swego wroga.

Znami Kaina nosili inni, nie on. On był przecie Barankiem Bo ym. Wkrótce miał si spotka z kolejnym wrogiem, ju za kilka chwil. Musiał by silny, by zwabi go w pułapk , by nosi na twarzy mask przyja ni. Odbył post, zło ył ofiar , oczy cił serce i umysł z ziemskich brudów. Teraz zanurzył palce w małej miseczce ze wi con wod , dotkn ł nimi czoła, serca, lewego ramienia, potem prawego. Ukl kn ł 36 i poło ył dło na szkaplerzu, który przywdział specjalnie na t okazj . Szkaplerz został pobłogosławiony przez samego papie a. wiadomo , e pod jego ochron nie grozi mu adne zło, dodawała mu sił. Wsun ł go pod jedwabny materiał koszuli tak, by dotykał bezpo rednio jego ciała. Bezpieczny, umocniony, podniósł wzrok na krucyfiks, zawieszony nad drewnianym stołem, na którym le ały narz dzia jego wi tej misji. Srebrna posta Chrystusa błyszczała jasno na tle złotego krzy a. Nie dostrzegał adnej ironii w tym, e figura człowieka, który głosił pokor i ubóstwo, wykuta została z drogocennego kruszcu. Zapalił wiece, zło ył dłonie i pochyliwszy głow , modlił si z pasj gł boko wierz cego, z pasj szale ca. Modlił si o łask i przygotowywał do morderstwa. 3 Główna sala wydziału zabójstw w centrali nowojorskiej policji mierdziała star kaw i moczem. Eve przeciskała si pomi dzy stłoczonymi ciasno biurkami. Nieustaj cy gwar rozmów, prowadzonych przez stłoczonych tu detektywów, w ogóle nie docierał do jej wiadomo ci. Sprz taj cy android zawzi cie pucował stare linoleum. Stanowisko Peabody wci ni te było w sam róg sali, gdzie prawie nie docierało wiatło. Pomimo niewielkich rozmiarów i niezbyt korzystnego poło enia wydawało si równie doskonale utrzymane i zorganizowane jak sama Peabody. - Kto zapomniał, gdzie s toalety? - spytała Eve z westchnieniem. Peabody odwróciła si od swego powyginanego słu bowego biurka z metalu. - Bailey przyprowadził jakiego kloszarda na przesłuchanie w sprawie bójki na no e. Kloszardowi nie podobała si rola wiadka i wyraził swoje niezadowolenie, opró niaj c p cherz prosto na buty Baileya. Podobno rzeczony p cherz był bardzo przepełniony. - Taaak, kolejny dzie w raju. Dostali my ju raport z mieszkania Brennena? - Maj go przesła lada moment. - W takim razie zacznijmy od dyskietek ochrony z Wie Luksusu i mieszkania Brennena. - Jest mały problem, pani porucznik. Eve przechyliła głow na bok. - Nie zabrała ich stamt d?