Alison Roberts
Nierozerwalna więź
Tłumaczyła
Małgorzata Hynek
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Przeczucie czegos´ złego przes´ladowało doktor Han-
ne˛ Campbell juz˙ od rana. Jeszcze po kilku godzinach
wyczerpuja˛cej pracy nie potrafiła sie˛ z niego otrza˛sna˛c´.
Lecz teraz przynajmniej juz˙ wiedziała, ska˛d sie˛ wzie˛ło.
– Czuje˛, z˙e sie˛ nie uda.
– Oczywis´cie, z˙e sie˛ uda. – W głosie asystuja˛cego
jej Williama Price’a zabrzmiało zaskoczenie. – Z˙ałuje˛,
z˙e sam nie potrafie˛ tak jak ty zakładac´ dzieciom krop-
lo´wek.
Hanna zerkne˛ła na niego znad malen´kiej re˛ki, kto´ra˛
trzymała.
– Will, nie mo´wie˛ o kroplo´wce, lecz o pracy.
– Ach... Zamknie˛to juz˙ przyjmowanie zgłoszen´ na
stanowisko konsultanta, prawda?
– Tak. – Hanna przetarła alkoholem re˛ke˛ Jamiego,
by ja˛ oczys´cic´ i pobudzic´ kra˛z˙enie krwi w małej z˙yle.
– Wczoraj.
To by tłumaczyło, dlaczego to nieprzyjemne uczucie
dzis´ rano sie˛ pojawiło. Zacze˛ło sie˛ oczekiwanie na de-
cyduja˛ca˛ rozmowe˛.
– Wiesz, ile jest zgłoszen´?
– Nie. Za to wiem, z˙e jedno z nich jest od faceta
z Auckland, kto´ry juz˙ jest konsultantem i ma staz˙ o wie-
le dłuz˙szy niz˙ ja. Chce uciec od tamtejszego wys´cigu
szczuro´w i przenies´c´ sie˛ z rodzina˛ do Christchurch.
– Masz przewage˛, bo jestes´ u nas znana. Jak długo
tutaj pracujesz?
– Zacze˛łam szes´c´ lat temu, ale potem miałam roczna˛
przerwe˛.
– Z powodu Olivii?
– Tak. – Hanna wybrała najcien´sza˛z igieł. – Wybacz,
kochanie – szepne˛ła, przekłuwaja˛csko´re˛ na re˛ce Jamiego.
Jedenastomiesie˛czny chłopiec napia˛ł sie˛, a William
mocniej s´cisna˛ł jego ramie˛, by uniemoz˙liwic´ mu wszel-
kie ruchy.
– Nie ma sie˛ czym martwic´. – Pełen otuchy ton
Williama przeznaczony był i dla dziecka, i dla Hanny.
– Peter uwaz˙a, z˙e jestes´ s´wietna, a jako ordynator be˛dzie
miał znaczny wpływ na decyzje˛ o tym, kto dostanie te˛
prace˛.
– Mam nadzieje˛.
Musi skupic´ sie˛ na kroplo´wce. Ten odwodniony ma-
luch potrzebuje jej natychmiast, a ona nie pozwoli, by
jakis´ uporczywy le˛k przeszkodził jej w działaniu. Po-
winna tez˙ pomo´c Williamowi w utrwaleniu jego umie-
je˛tnos´ci, zamiast omawiac´ swoja˛ lekarska˛ przyszłos´c´.
– Jak okres´liłbys´ stopien´ odwodnienia Jamiego?
– Jego sko´ra jest lekko pokryta plamami – natych-
miast odparł William – ciemia˛czko i oczy sa˛ wyraz´nie
zapadnie˛te, ale jest dos´c´ przytomny. Powiedziałbym
siedem procent.
Hanna przytakne˛ła.
– Jakie zlecisz badania, Will?
– Morfologie˛, poziom sodu i potasu, mocz, krea-
tynine˛.
– Jaki jest najbardziej prawdopodobny powo´d stanu
zapalnego?
4 ALISON ROBERTS
– Rotawirus.
– Jak be˛dziemy go leczyc´?
– Na pocza˛tek roztwo´r soli dwadzies´cia mililitro´w
na kilogram. Potem dziesie˛c´ na kilogram co godzine˛, az˙
do chwili, gdy dostaniemy wyniki badan´. Po´z´niej, w za-
lez˙nos´ci od poziomu sodu, zmienimy dawke˛.
– S´wietnie. – Hanna zabezpieczyła przewo´d krop-
lo´wki. Zadowolona, z˙e płyny spływaja˛prawidłowo, od-
pre˛z˙yła sie˛ i wzie˛ła dziecko w ramiona. – Juz˙ po wszy-
stkim, kochanie – szepne˛ła. – Zrobione. Zaraz oddamy
cie˛ mamie.
– Uwaz˙aj, z˙ebys´ nie zabrała ze soba˛ rotawirusa do
Olivii – powiedział William.
– Przynosiłam zarazki do domu juz˙ wtedy, kiedy ona
była młodsza niz˙ Jamie. Mys´le˛, z˙e teraz obie mamy
fantastyczne systemy immunologiczne. Olivia nigdy
nie choruje.
Kiedy wychodzili z pokoju Jamiego, zadz´wie˛czał
pager.
– Zostawiam cie˛ z tymi pro´bkami, Will. Uwaz˙aj na
wszystko. Jes´li stan chłopca pogorszy sie˛, be˛dziemy
musieli przenies´c´ go na intensywna˛ terapie˛.
Tuz˙ obok w korytarzu był telefon. William pojawił
sie˛ tam, gdy Hanna odebrała swoje wiadomos´ci.
– Nie wygla˛dasz na szcze˛s´liwa˛– stwierdził. – Co sie˛
dzieje?
– Musze˛ is´c´ na blok operacyjny. Maja˛ tam kobiete˛
w trzydziestym pia˛tym tygodniu cia˛z˙y z odklejonym
łoz˙yskiem. Przygotowuja˛ ja˛ do cesarskiego cie˛cia.
Hanna szybko ruszyła w strone˛ wind na kon´cu kory-
tarza. Moz˙e powodem jej niepokoju było przeczucie, z˙e
stanie przed wyja˛tkowo trudnym przypadkiem? A ona
5NIEROZERWALNA WIE˛Z´
jest zdecydowana byc´ najlepsza w okresie poprzedzaja˛-
cym wybranie konsultanta, no i teraz z tego powodu ma
w sobie duz˙o napie˛cia.
– Be˛dzie dobrze – usłyszała słowa Williama, gdy
wsiadała do windy. – Peter be˛dzie z ciebie dumny,
zobaczysz.
Niemal dwie godziny po´z´niej, w szpitalnym bufecie,
Hanna spotkała ordynatora Petera Smileya. Było juz˙ po
lunchu, wie˛c ogromne pomieszczenie było niemal puste.
– Słyszałem o pani dobre rzeczy, doktor Campbell
– powiedział Peter.
Hanna us´miechne˛ła sie˛.
– Musze˛ przyznac´, z˙e podczas tej operacji byłam
dos´c´ zdenerwowana. Nie miałam bladego poje˛cia, jak
długo dziecko było niedotlenione. Czułam, z˙e nawet
jes´li reanimacja sie˛ uda, rodzice niekoniecznie be˛da˛ mi
za to wdzie˛czni. – Hanna zagryzła wargi. – Jakie sa˛
włas´ciwie kryteria przy podejmowaniu decyzji, z˙eby
nie reanimowac´ za wszelka˛ cene˛? Czy zdarzyło ci sie˛,
z˙eby po twojej reanimacji rodzice musieli wychowywac´
cie˛z˙ko upos´ledzone dziecko?
– Co´z˙, tak bywa – odparł Peter – jednak nie ma
reguł. Nawet jes´li noworodek rodzi sie˛ na granicy zdol-
nos´ci do z˙ycia, na przykład mie˛dzy dwudziestym dru-
gim a czwartym tygodniem cia˛z˙y, sprawa nie jest pros-
ta. Musisz wzia˛c´ pod uwage˛ stopien´ zsinienia, obecnos´c´
albo brak te˛tna, wysiłek oddechowy...
Hanna przytakne˛ła.
– Ten akurat dostał zero punkto´w w skali Apgar.
Blady, wiotki, niewyczuwalne te˛tno, brak samodziel-
nego oddechu.
6 ALISON ROBERTS
– Stadium cia˛z˙y?
– Trzydzies´ci pie˛c´ tygodni.
– Co zrobiłas´?
– Z˙eby oczys´cic´ go´rne drogi oddechowe, zastoso-
wałam łagodne ssanie. W kon´cu ja˛ zaintubowałam, po-
niewaz˙ wentylacja płuc nic nie dała.
Peter unio´sł brwi. Intubacja noworodka wymaga
znacznych umieje˛tnos´ci. Niezdarne załoz˙enie rurki mo-
z˙e uszkodzic´ go´rne drogi oddechowe, a zbyt energiczne
nadmuchiwanie – płuca.
– Jakies´ problemy?
– Nie. Wentylowałam w tempie trzydzies´ci na mi-
nute˛, ale ona nie chciała sie˛ zaro´z˙owic´. Te˛tno było
poniz˙ej szes´c´dziesie˛ciu na minute˛, wie˛c zacze˛łam ma-
saz˙ serca.
– Potrzebowałas´ adrenaliny?
– Miałam to na uwadze, ale wszystko nagle sie˛ po-
prawiło. – Us´miech Hanny stał sie˛ jas´niejszy. – Po
siedmiu minutach dziecko miało siedem punkto´w. Poja-
wił sie˛ rwa˛cy oddech, bicie serca przekroczyło sto na
minute˛, wzrosło napie˛cie mie˛s´ni, i w kon´cu mała sie˛
zaro´z˙owiła!
Peter znowu sie˛ us´miechna˛ł.
– Miłe uczucie satysfakcji. A potem?
– Po dziesie˛ciu minutach liczba punkto´w wynosiła
dziewie˛c´. Dalej nie byłam na tyle zadowolona z napie˛-
cia mie˛s´ni, z˙eby dac´ dziesia˛tke˛, ale jestem prawie pew-
na, z˙e wszystko be˛dzie dobrze. Jednak tego nie moz˙na
wiedziec´, prawda? – Hanna zmarszczyła brwi. – Niedo-
tlenienie mogło trwac´ wystarczaja˛co długo, z˙eby pozo-
stawic´ trwałe naste˛pstwa.
– Niemowle˛ta moga˛nadspodziewanie dobrze wyjs´c´
7NIEROZERWALNA WIE˛Z´
z takiego kryzysu na samym pocza˛tku z˙ycia. Przez kilka
dni be˛dziemy ja˛ obserwowac´, ale wa˛tpie˛, czy cos´ znaj-
dziemy. Odnosze˛ wraz˙enie, z˙e nadzwyczaj dobrze pora-
dziłas´ sobie z tym przypadkiem. Brawo. – Na twarzy
lekarza pojawiło sie˛ uznanie. – Jestem z ciebie dumny.
– Dzie˛ki. Jes´li jestem dobra w tym, co robie˛, to tobie
nalez˙a˛ sie˛ słowa uznania.
– Praca z toba˛to przyjemnos´c´. I mam nadzieje˛, z˙e ta
przyjemnos´c´ potrwa jeszcze długi czas.
– Ja tez˙. – Hanna bawiła sie˛ niemal pusta˛ filiz˙anka˛.
– Czekaja˛c na wybo´r konsultanta, zaczne˛ obgryzac´ paz-
nokcie.
– Naprawde˛ chcesz tej pracy, prawda?
– Jasne, Peter.
– Ale to niepełny etat, a ty nie chcesz prywatnej
praktyki?
– Czy to cos´ zmienia? – zapytała niespokojnie. – Na-
prawde˛ brakuje ci wspo´lnika?
– Chyba zaczne˛ kogos´ szukac´. Nie zauwaz˙yłas´, z˙e
nie staje˛ sie˛ coraz młodszy?
Peter dobiegał szes´c´dziesia˛tki.
– Masz za mało zmarszczek, jak powiedziała Olivia
– rzekła Hanna z us´miechem.
– Mam mno´stwo zmarszczek. – Twarz Petera roz-
jas´niła sie˛. – Jak tam Livvy?
– Jest cudowna. Potrafi juz˙ napisac´ swoje imie˛.
Wczoraj narysowała przepie˛kny obrazek i podpisała go.
Mys´le˛, z˙e go oprawie˛.
– Co narysowała?
– Josepha.
– To wasz... osiołek, tak?
– Tak jest.
8 ALISON ROBERTS
– Niełatwo spamie˛tac´ imiona wszystkich waszych
ulubien´co´w. Kaz˙da kura ma jakies´ imie˛, prawda?
– Tak. Kozy i koty tez˙. W przyszłos´ci zamierzamy
wzia˛c´ ro´wniez˙ jakiegos´ szczeniaka.
– Wielkie nieba! I jak ty radzisz sobie z ta˛ cała˛
menaz˙eria˛?
– To nietrudne. A jes´li dostane˛ to stanowisko, be˛de˛
miała troche˛ wie˛cej czasu, wie˛c moz˙e wo´wczas pomys´-
limy o psie.
– To dlatego jestes´ taka uparta?
– Oczywis´cie, z˙e nie. Najwaz˙niejsze, z˙ebym miała
czas dla Livvy. Z pensja˛ konsultanta nawet za niepełny
etat be˛de˛ opłacana tak dobrze jak teraz, co zwykle o-
znacza wie˛cej niz˙ etat. No i mogłabym zostac´ w Christ-
church. Ani Livvy, ani ja nie chcemy opuszczac´ nasze-
go domu. Przez całe lata zamieniałam ten stary dom
w przytulne gniazdko, a poza tym nienawidze˛ prze-
prowadzek.
– A wie˛c oddział tak naprawde˛ sie˛ nie liczy?
– Daj spoko´j, Pete. – Us´miech złagodził karca˛cy
ton Hanny. – Dobrze wiesz, z˙e jestes´ dla mnie kims´
znacznie wie˛cej niz˙ szefem czy nawet kolega˛. Gdyby
nie twoja pomoc, pewno nigdy bym nie wro´ciła po uro-
dzeniu Livvy. Dzie˛ki tobie oddział pediatrii w Christ-
church jest najbardziej cenionym miejscem pracy
w tym kraju. – Westchne˛ła. – I to jest problem. Zanosi
sie˛ na ostra˛ rywalizacje˛ o to stanowisko, prawda?
– Nie martwiłbym sie˛ tym. Rozmawiałem o tobie
z Tomem Berry.
– O? – Tom Berry to jeden z chirurgo´w w szpitalu.
Jest takz˙e w komisji, kto´ra zdecyduje o przyznaniu
stanowiska.
9NIEROZERWALNA WIE˛Z´
Hanna z niepokojem zerkne˛ła na Petera, ale on po
prostu sie˛ us´miechna˛ł.
– Mo´wił o tobie bardzo miłe rzeczy. – Spojrzał na
zegarek. – No, czas na mnie. – Podnio´sł sie˛ szybko. – Mu-
sze˛ znikac´. Przepraszam.
– W porza˛dku. – Ida˛c za jego przykładem, Hanna
tez˙ wstała. – Powinnam juz˙ wracac´ na oddział, z˙eby
kogos´ przyja˛c´.
Jej zrezygnowana mina wywołała us´miech na twarzy
Petera.
– Znam tego kogos´?
– Jadine Milton. Chyba jest nasza˛ stała˛ pacjentka˛.
– Znowu bo´l brzucha?
– Tak. Podczas trzech ostatnich pobyto´w wykluczy-
łam wszystkie medyczne przyczyny, jakie przyszły mi
do głowy.
– Choroba Crohna? Zaparcie? Zatrucie ołowiem?
– Peter szedł obok Hanny, kiedy opuszczali bufet.
– Wgłobienie i niedroz˙nos´c´ jelit, zapalenie wyrost-
ka, odmiedniczkowe zapalenie jelit, zapalenie trzustki.
– Cukrzyca?
– Poziom cukru jest w normie. Jestem pewna, z˙e nie
ma z˙adnej organicznej przyczyny. Ostatnim razem zro-
bilis´my nawet endoskopie˛, z˙eby wykluczyc´ wrzo´d tra-
wienny.
– Zespo´ł Münchausena?
– Na to wygla˛da. Albo zespo´ł Münchausena per pro-
cura. Jej matka miała jakies´ problemy.
Peter odwro´cił sie˛, kiedy dotarli do sklepiku w gło´w-
nym korytarzu.
– Tym razem popros´ o pomoc psychologa.
Hanna przytakne˛ła ze znuz˙eniem.
10 ALISON ROBERTS
– Najpierw jednak sama spro´buje˛ porozmawiac´
z matka˛.
Skierowała sie˛ w strone˛ schodo´w i nie zdziwiła sie˛,
z˙e niejasne przeczucie wro´ciło. Zno´w staje przed wyso-
ko ustawiona˛poprzeczka˛. Ten przypadek zabierze duz˙o
czasu, a na oddziale jest jeszcze wiele spraw, z kto´rymi
musi sie˛ uporac´, zanim skon´czy dyz˙ur.
Niemal ucieszyła sie˛, kiedy pojawiło sie˛ dobrze zna-
ne napie˛cie wynikaja˛ce z konfliktu pomie˛dzy che˛cia˛
powrotu do domu i potrzeba˛ wykonania pracy jak naj-
lepiej. Przyzwyczaiła sie˛ radzic´ sobie z tym i wolała to
od tego nieokres´lonego le˛ku, kto´ry połoz˙ył sie˛ cieniem
na dzisiejszym dniu.
Jadine Milton połoz˙ono w czwo´rce, tuz˙ obok pokoju,
w kto´rym lez˙ał mały Jamie. Kiedy Hanna do niej wesz-
ła, Jadine energicznie potrza˛sała głowa˛.
– Nie chce˛ pic´, mamusiu. Nienawidze˛ wody!
– Woda jest dobra. Pijesz za duz˙o coli. To pewno ma
cos´ wspo´lnego z twoimi bo´lami brzuszka.
– Czes´c´, skarbie. – Hanna us´miechne˛ła sie˛ do swojej
pacjentki. – Miło zno´w cie˛ widziec´.
– Przykro mi. – Matka Jadine, Caroline Briggs, wes-
tchne˛ła. – Jestem taka zaz˙enowana, z˙e zno´w musiałys´-
my tu wro´cic´. Wiem, jak bardzo jestes´cie zaje˛ci i...
– To z˙aden problem – przerwała jej Hanna. – Naj-
waz˙niejsze, z˙eby Jadine wyzdrowiała.
– Jednak była tu juz˙ trzy razy i niczego nie udało sie˛
znalez´c´. Pewno mys´licie, z˙e robimy wiele hałasu o nic.
Na twarzy Jadine Hanna dostrzegła niepoko´j. Miała
nadzieje˛, z˙e jej us´miech doda dziewczynce otuchy. Bez
wzgle˛du na to, jaka jest przyczyna powracaja˛cego bo´lu,
11NIEROZERWALNA WIE˛Z´
szes´cioletniego dziecka nie moz˙na obarczac´ wina˛ za
strate˛ czasu i pienie˛dzy.
– Brzuszek zno´w cie˛ boli, Jadine?
Dziewczynka przytakne˛ła.
– To takie samo uczucie, jak ostatnim razem?
Zno´w przytakne˛ła.
– Kiedy to sie˛ zacze˛ło?
– Tak naprawde˛ to nigdy całkiem nie mija – wtra˛ciła
matka. – Wydaje sie˛, z˙e czuje sie˛ lepiej, a po kilku
dniach bo´l wraca. I tak od tygodni.
Hanna skine˛ła głowa˛. Pierwszy raz Jadine pojawiła
sie˛ u nich szes´c´ tygodni temu.
– Czy jest w tym jakis´ rytm?
– Co pani ma na mys´li?
– Czy to jest bardziej prawdopodobne na przykład
w poniedziałek? Albo w weekend?
– Nie wiem. Opus´ciła juz˙ bardzo duz˙a˛ cze˛s´c´ lekcji.
– Jadine, lubisz szkołe˛?
Jadine zno´w przytakne˛ła.
– W czasie przerwy na lunch razem z moja˛ przyja-
cio´łka˛ Georgie bawimy sie˛ Barbie.
To nie jest odpowiedz´, jakiej oczekiwałaby od dziec-
ka, kto´re moz˙e miec´ problemy w szkole. Hanna zer-
kne˛ła na Caroline.
– Czy zauwaz˙yła pani cos´, co odbiega od normy
w czasie jej dnia?
– Na przykład?
– Moz˙e zmiana diety?
– Jedyna prawdziwa zmiana naste˛puje, gdy ona zo-
staje u mojej mamy – westchne˛ła Caroline. – Z jakichs´
powodo´w u babci zawsze zjada warzywa. Nigdy nie
robi tego w domu.
12 ALISON ROBERTS
– Nie lubisz jarzyn, Jadine?
– Lubie˛ jarzyny babci.
– Gotuje˛ je zupełnie tak samo – zaprotestowała
matka.
– Ale one nie smakuja˛tak samo. I nie robisz puddin-
gu. U babci musze˛ zjadac´ warzywa, bo inaczej nie do-
stane˛ puddingu.
– Nie mam czasu na pudding. Zreszta˛ i tak nie jest
dla ciebie dobry.
– Pudding babci jest dla mnie dobry. Dzie˛ki niemu
brzuszek mnie nie boli.
Hanna nie mys´lała o roli, jaka˛ moz˙e odegrac´ w tej
sprawie inny członek rodziny, teraz jednak uznała, z˙e to
moz˙e byc´ waz˙ne. Zanotowała te˛ uwage˛ w pamie˛ci.
– Przedwczoraj byłys´cie u internisty?
– Odwiedzamy go niemal kaz˙dego dnia. Maja˛ nas
juz˙ dosyc´.
Hanna us´miechne˛ła sie˛ ze wspo´łczuciem.
– Czy Jadine ma apetyt?
– Zje wszystko, co przypomina hamburgera i frytki.
Jednak jej apetyt znika na widok warzyw. – Caroline
znowu westchne˛ła. – Ja naprawde˛ sie˛ staram.
Hanna us´miechne˛ła sie˛, siadaja˛c blisko Jadine.
– Moja mała co´reczka tez˙ lubi frytki. I ma Barbie,
jednak zostawiła ja˛ kiedys´ w korycie i teraz Barbie
cia˛gle siusia.
Jadine zerkne˛ła na Hanne˛.
– Co to jest koryto?
– Wielkie naczynie do wody, takie dla kro´w albo koni.
– Masz krowy?
– Nie. I nie mam konia, za to mam osiołka.
– Jak ma na imie˛?
13NIEROZERWALNA WIE˛Z´
– Joseph.
Caroline takz˙e zerkne˛ła na Hanne˛.
– Dlaczego ma pani osła?
– Dla przyjemnos´ci. Zawsze chciałam miec´ osła.
– Dlaczego?
– To urocze zwierze˛ta. Bardzo miłe i przyjazne,
i roztaczaja˛ woko´ł siebie aure˛ spokoju.
– Naprawde˛? – Caroline patrzyła na Hanne˛ bez
przekonania. – Mys´lałam, z˙e one okropnie hałasuja˛.
– Joseph jest bardzo cichy. Z wyja˛tkiem chwil, kie-
dy nas widzi i chce sie˛ przywitac´.
Hanna sie˛gne˛ła po stetoskop. Pogawe˛dka z pacjentka˛
wprowadza miła˛atmosfere˛, ale czas zabrac´ sie˛ do pracy.
– Moge˛ cie˛ zbadac´, Jadine? Musze˛ sprawdzic´ wszy-
stkie takie rzeczy jak cis´nienie, temperatura, te˛tno, a po-
tem be˛de˛ musiała osłuchac´ two´j brzuszek.
– Znowu be˛de˛ miec´ igły? – Oczy Jadine zaszły
łzami.
Caroline sie˛gne˛ła po chusteczke˛, by otrzec´ twarz
co´rki.
– Musisz byc´ dzielna, Jadie. Doktor Hanna jest tu po
to, z˙ebys´ poczuła sie˛ lepiej.
– Nie potrzebujesz badania krwi – uspokoiła ja˛Han-
na. – A jes´li potem be˛dzie potrzebne, posmarujemy ci
sko´re˛ kremem, dzie˛ki kto´remu wszystko zdre˛twieje i nie
be˛dzie bolało.
S´wiadomie usiłuja˛c nie ulegac´ podejrzeniom o psy-
chosomatyczne przyczyny bo´lu, Hanna przeprowadziła
badanie jeszcze skrupulatniej niz˙ zwykle. Nadal nie
mogła wykluczyc´ zapalenia wyrostka, lecz tak jak po-
przednio nie stwierdziła towarzysza˛cej temu gora˛czki,
wymioto´w ani jadłowstre˛tu.
14 ALISON ROBERTS
– Sa˛ jakies´ problemy z wypro´z˙nianiem? – zapytała.
– Nie – odparła matka Jadine. – Kolor i wszystko
takie jak zwykle. Zawsze sprawdzam.
Hanna ukryła zaskoczenie. Dos´c´ niecodzienne jest,
z˙e szes´cioletnie dziecko nie z˙a˛da odrobiny prywatnos´ci
w toalecie. Jej własna co´rka ma teraz cztery i po´ł roku.
Moz˙e nie zamykac´ drzwi i czasem zapomniec´ o spusz-
czeniu wody, ale do toalety chodzi sama.
– Czy Jadine ostatnio chorowała? Kaszel albo prze-
zie˛bienie?
Infekcja go´rnych dro´g oddechowych moz˙e spowodo-
wac´ zapalenie we˛zło´w chłonnych prowadza˛ce do bo´lu
brzucha, lecz płuca Jadine brzmiały czysto niczym
dzwony, co potwierdzałoby zapewnienie Caroline
o braku jakichkolwiek infekcji.
– W rodzinie nie ma przypadko´w migreny, prawda?
– Juz˙ mnie pani o to pytała. Miewam bo´le głowy,
zwykle kiedy trzeba zapłacic´ rachunki. Jednak nie moz˙-
na nazwac´ tego migrena˛.
Hanna skine˛ła głowa˛.
– No to pobierzemy pro´bke˛ moczu. – Us´miechne˛ła
sie˛ do Jadine. – Pamie˛tasz to, kochanie? Piele˛gniarka
zabierze cie˛ do toalety i nasiusiasz do małego słoiczka.
Dasz rade˛?
Jadine skine˛ła głowa˛.
– Grzeczna dziewczynka. W ten sposo´b upewnimy
sie˛, z˙e nie masz wiruso´w, kto´re powoduja˛bo´l brzuszka.
– Hannie zas´ da to moz˙liwos´c´ porozmawiania z matka˛
Jadine na osobnos´ci. – Powiedz mi, kiedy be˛dziesz
gotowa po´js´c´ do toalety.
– Chce˛ is´c´ teraz.
– Naprawde˛? Super! – Hanna podniosła sie˛. – Zawo-
15NIEROZERWALNA WIE˛Z´
łam Nine˛ i poprosze˛, z˙eby cie˛ przypilnowała. Jest dzis´
twoja˛ piele˛gniarka˛, prawda?
– Nina jest miła i lubi Barbie. – Jadine us´miechne˛ła
sie˛, co tylko upewniło Hanne˛, z˙e nie dzieje sie˛ z nia˛ nic
powaz˙nego.
– No wie˛c toba˛ zaopiekuje sie˛ Nina, a ja zabiore˛
twoja˛ mame˛ na herbate˛. Zgoda?
– Och, cudownie – rzekła Caroline. – Z przyjemnos´-
cia˛ napije˛ sie˛ herbaty.
Kiedy kilka minut po´z´niej usiadły w gabinecie, Caro-
line z niepokojem przygla˛dała sie˛ notatkom Hanny.
– Znalazła pani cos´ powaz˙nego, prawda? Cos´,
o czym nie chciała pani mo´wic´ przy Jadie.
– Nie – zaprzeczyła Hanna. – Mam teraz przerwe˛
i jestem pewna, z˙e pani przerwa tez˙ sie˛ przyda.
Caroline usiadła.
– Ile lat ma pani co´rka?
– Cztery i po´ł.
– Fajny wiek. – Caroline us´miechne˛ła sie˛ przejmu-
ja˛co i zerkne˛ła na Hanne˛. – Juz˙ niedługo po´jdzie do
szkoły – dodała. – I wtedy zacznie pani naprawde˛ tra-
cic´ dziecko.
– Szkoła to waz˙na rzecz – zgodziła sie˛ Hanna –
i obie z niecierpliwos´cia˛ na to czekamy.
– Naprawde˛? – Caroline wygla˛dała na zaskoczona˛.
– Ja przepłakałam kilka dni. Dopiero kiedy zacze˛łam
pomagac´ w szkole, sytuacja zacze˛ła wygla˛dac´ nieco
lepiej.
– Ach tak?
W głowie Hanny rozległ sie˛ ostrzegawczy sygnał.
Jak dalece Caroline Briggs uzalez˙nia swe z˙ycie od co´r-
ki? Czy Jadine nie mo´wiła, z˙e objawy znikaja˛, kie-
16 ALISON ROBERTS
dy zostaje z babcia˛? Jest mało prawdopodobne, z˙e
zdrowieje dzie˛ki jakims´ magicznym składnikom pud-
dingu.
Tak jak zasugerował Peter, musi poszukac´ pomocy
u innych specjalisto´w. Pewno przyda sie˛ tez˙ rozmowa
z babcia˛, jednak teraz ma doskonała˛ okazje˛, by zebrac´
wie˛cej informacji.
– Prosze˛ opowiedziec´ mi o niemowle˛ctwie Jadine.
Czy pani cia˛z˙a i jej narodziny przebiegły dobrze?
– To zalez˙y, co pani rozumie przez słowo ,,dobrze’’.
Cia˛z˙a była wpadka˛, miałam osiemnas´cie lat. Dave, mo´j
chłopak, chciał, z˙ebym ja˛ usune˛ła, jednak było juz˙ za
po´z´no. Zreszta˛ ja i tak tego nie chciałam.
Hanna skine˛ła głowa˛.
– Naprawde˛ pragne˛łam wyjs´c´ za Dave’a. Mys´lałam,
z˙e dziecko scali nas zwia˛zek.
Moz˙e wie˛c cia˛z˙a Caroline tak do kon´ca nie była
wpadka˛, jak to było w jej własnym przypadku? Hanna
nie mogła wyobrazic´ sobie s´lubu z ojcem jej dziecka.
Nigdy wie˛cej go nie zobaczy, ani nie be˛dzie musiała
z nim rozmawiac´.
– W szkole nie szło mi dobrze – cia˛gne˛ła Caroline.
– Rzuciłam ja˛, kiedy miałam pie˛tnas´cie lat. Wiedziałam
jednak, z˙e be˛de˛ dobra˛ matka˛. Tylko o tym marzyłam.
Przez jakis´ czas było dobrze – westchne˛ła – jednak
Dave odszedł, kiedy Jadine miała dwa latka.
– Musiało byc´ pani cie˛z˙ko.
– Tak – odparła gorzko. – Gdyby nie moja mama,
nie przez˙yłabym tego.
– Ma wie˛c pani szcze˛s´cie, z˙e ona jest.
Hanna nie miała rodziny, kto´ra by jej pomogła.
Musiała radzic´ sobie sama. Emocjonalnie, finansowo,
17NIEROZERWALNA WIE˛Z´
fizycznie. Nie było łatwo, ale to uczyniło ja˛ silniejsza˛
i z perspektywy czasu cieszyła sie˛, z˙e stało sie˛ tak, a nie
inaczej. Teraz radziła sobie ze wszystkim, co niosło
z˙ycie, i dlatego tak niepokoiło ja˛ to dziwne uczucie, z˙e
stanie sie˛ cos´ strasznego.
Czy s´cia˛gne˛ła jakies´ fatum, mo´wia˛c Williamowi
o fantastycznej odpornos´ci jej co´rki? Albo chwala˛c sie˛,
z˙e Livvy nigdy nie choruje? Przeciez˙ moz˙e zachorowac´,
i to powaz˙nie. To byłaby najgorsza rzecz, jaka mogłaby
sie˛ zdarzyc´. Poczuła pala˛ca˛potrzebe˛, by zobaczyc´ co´rke˛
i upewnic´ sie˛, z˙e wszystko jest w porza˛dku.
Zerkne˛ła na zegarek. W takim tempie wro´ci do domu
dopiero za pare˛ godzin.
– Niemal wszystko zawdzie˛czam sobie. – Głos Ca-
roline brzmiał teraz defensywnie. – Nigdy nie oddałam
Jadine pod opieke˛ obcym. Robie˛ dla niej wszystko.
Hanna po prostu przytakne˛ła. Nie zamierzała pozwo-
lic´ sobie teraz na poczucie winy wywołane tym, z˙e
powierza dziecko czyjejs´ opiece. Nigdy nie miała wy-
boru. Skupiła uwage˛ na Caroline, podczas gdy ta kon´-
czyła pic´ herbate˛. Dowiedziała sie˛ wystarczaja˛co duz˙o,
by uznac´, z˙e warto sie˛gna˛c´ po psychiatryczna˛ ocene˛
sytuacji w rodzinie dziewczynki.
– Jadine powinna juz˙ byc´ w pokoju. – Hanna pod-
niosła sie˛ na znak, z˙e rozmowa jest skon´czona. – Zo-
stanie z nia˛ pani na noc?
– Nie moge˛.
Hanna nie potrafiła ukryc´ zaskoczenia. Podczas po-
przednich trzech pobyto´w przekonanie Caroline, by
zrobiła sobie choc´ kro´tka˛ przerwe˛ w czuwaniu nad
co´rka˛, przypominało cie˛z˙ka˛ batalie˛.
– Mam... randke˛ – wyznała, kiedy wyszły z gabine-
18 ALISON ROBERTS
tu. – On mieszka w Wellington i rzadko tu zagla˛da.
Wro´ce˛ rano.
– W porza˛dku – odparła Hanna. – Zaopiekujemy sie˛
Jadine.
Z tego wniosek, z˙e Caroline nie skupia uwagi wyła˛-
cznie na co´rce. Zespo´ł Münchausena wcia˛z˙ jest moz˙-
liwy, ale moz˙e nie per procura. Moz˙liwe, z˙e Jadine
pro´buje znalez´c´ sposo´b na radzenie sobie w rywalizacji
o uwage˛ matki.
Kiedy kobiety zbliz˙yły sie˛ do pokoju numer cztery,
Hanna zadała lekkim tonem pytanie, usiłuja˛c w ten
sposo´b nadac´ mu niezobowia˛zuja˛cy charakter:
– Czy Jadine widuje swojego ojca?
– Nie – odparła Caroline gwałtownie. – I chce˛, z˙eby
tak zostało.
Hanna ucieszyła sie˛, gdy zauwaz˙yła, z˙e w jej strone˛
zmierza William. Zaczekał, az˙ Caroline weszła do po-
koju co´rki.
– Mam wyniki Jamiego. So´d dobrze powyz˙ej stu
pie˛c´dziesie˛ciu milimoli na litr, wie˛c ma hipernatremie˛.
– Poprawiłes´ kroplo´wke˛?
William przytakna˛ł.
– Jak on wygla˛da?
– O wiele lepiej.
– To dobrze. – Hanna zerkne˛ła przez otwarte drzwi
na swoje biurko. Szybki telefon do os´rodka opieki nad
dziec´mi mo´głby bardzo poprawic´ jej samopoczucie.
– Cos´ jeszcze, o czym powinnam wiedziec´?
– Nie. Generalnie wszystko w porza˛dku. Pewnie nie-
długo po´jdziesz do domu?
– Mam nadzieje˛. – Była dopiero czwarta po połu-
dniu, ale Hanna zawsze zaczyna o sio´dmej trzydzies´ci,
19NIEROZERWALNA WIE˛Z´
moz˙e wie˛c wyjs´c´ przed pia˛ta˛, skoro nic sie˛ nie dzieje.
I moz˙e zabrac´ do domu papierkowa˛ robote˛. Zanim Liv-
vy po´jdzie spac´, spe˛dza˛ razem kilka godzin.
To znaczy takz˙e, z˙e nie musi dzwonic´ do os´rodka.
Wkro´tce sama sie˛ przekona. Pre˛dko zgarne˛ła papiery i,
energicznie zmierzaja˛c do wyjs´cia, upchne˛ła je w tecz-
ce. Wyszła szybko na korytarz i gdy chciała zatrzasna˛c´
za soba˛ drzwi, z rozpe˛du na kogos´ wpadła.
– Ups!
Głos Petera wyraz˙ał wspo´łczucie na widok papiero´w
Hanny, kto´re rozsypały sie˛ po podłodze. Hanna jednak
nawet tego nie zauwaz˙yła. Była zbyt oszołomiona, by
oderwac´ wzrok od me˛z˙czyzny stoja˛cego obok szefa.
– Włas´nie cie˛ szukałem – rados´nie oznajmił Peter.
– Robimy mały obcho´d. Hanno, to jest nasz nowy chi-
rurg konsultant na pediatrii. Jack Douglas.
Nagle Hanna poje˛ła, z˙e jej niepokoja˛ce przeczucie
nie miało nic wspo´lnego ze zgłoszeniem na stanowisko
konsultanta. Ani z z˙adnym trudnym przypadkiem. Ani
tez˙ ze stanem zdrowia jej co´rki.
Miała racje˛, ufaja˛c swojej intuicji. Przeczucie kata-
strofy sprawdziło sie˛. A katastrofa ta stoi dokładnie na
wprost niej. Ogromna katastrofa. A usta tego człowieka
sie˛ ruszaja˛. Głuche dudnienie sło´w wzmocniło uczucie
paraliz˙u, jaki ja˛ ogarna˛ł.
– Czes´c´ – powiedział Jack. – Co za niespodzianka!
20 ALISON ROBERTS
ROZDZIAŁ DRUGI
To nie jest niespodzianka. W ksia˛z˙kach niespodzian-
ka zawsze wia˛z˙e sie˛ z czyms´ miłym, na przykład nie-
oczekiwana˛ premia˛ albo małym prezentem. Lub tez˙
odkryciem pierwszego z˙onkila, co jej i Livvy wczoraj
sie˛ przydarzyło. A nawet stwierdzeniem, z˙e mały pa-
cjent ma sie˛ znacznie lepiej, niz˙ moz˙na by sie˛ tego
spodziewac´.
Na pewno nie jest niespodzianka˛ spotkanie z me˛z˙-
czyzna˛, kto´rego nie spodziewała sie˛ zobaczyc´ nigdy
wie˛cej. Me˛z˙czyzna˛, kto´ry nie ma poje˛cia o tym, jak
mocno zwia˛zany jest z jej z˙yciem. Me˛z˙czyzna˛, kto´ry
moz˙e stac´ sie˛ przyczyna˛ ogromnych kłopoto´w, jes´li
dowie sie˛ o tych zwia˛zkach. To nie jest niespodzianka.
To szok.
W ułamku sekundy us´wiadomiła sobie, z˙e opanował
ja˛ strach i miała nadzieje˛, z˙e ukryje go za us´miechem.
– Z pewnos´cia˛to niespodzianka – szepne˛ła. – Jak sie˛
masz, Jack?
– Jestem zaskoczony. – Bra˛zowe oczy przygla˛dały
sie˛ Hannie z lekka˛ nieufnos´cia˛. Czy on czeka na jakies´
oznaki rados´ci? A moz˙e ta niespodzianka jest dla niego
ro´wnie nieprzyjemna jak dla niej? – Mys´lałem, z˙e mie-
szkasz w Auckland – dodał.
W jego oczach czaiło sie˛ pytanie, lecz nie zamierzała
na nie reagowac´. Zreszta˛, co mogłaby powiedziec´? Z˙e
odrzuciła oferte˛, bo perspektywa pracy w pobliz˙u niego
była zbyt niepokoja˛ca?
Peter patrzył na nich z us´miechem, kto´ry wskazywał,
z˙e przynajmniej jedna osoba uwaz˙a to spotkanie za miła˛
niespodzianke˛.
– To wy sie˛ znacie – stwierdził niepotrzebnie. –
S´wietnie. Jack, Hanna jest jedna˛ z najmilszych oso´b na
oddziale.
– Jestem tego pewien. – W uprzejmym tonie Jacka
pobrzmiewała pows´cia˛gliwos´c´.
– Nie znamy sie˛ az˙ tak dobrze – rzekła Hanna, odry-
waja˛c w kon´cu wzrok od twarzy Jacka.
Nies´wiadomie zarejestrowała wszystkie zmiany, ja-
kie w nim zaszły przez te pie˛c´ lat. Nieliczne szare
pasemka pomie˛dzy ciemnobra˛zowymi włosami, kto´re
sa˛kro´tsze niz˙ kiedys´. Siateczka zmarszczek w ka˛cikach
jego złudnie ciepłych oczu. Ogo´lna subtelna zmiana,
kto´ra daje wraz˙enie, z˙e Jack Douglas sporo przez˙ył
przez ostatnie lata i z˙e miał tylez˙ samo okazji do rado-
s´ci, co do smutku.
– Znalis´my sie˛ kro´tko. – Hanna skierowała swe sło-
wa ku Peterowi. – Pie˛c´ lat temu ubiegalis´my sie˛ o prace˛
w tym samym szpitalu.
Co miał na mys´li Jack, mo´wia˛c, z˙e sa˛dził, iz˙ ona
pracuje w Auckland? Szpital dziecie˛cy National jest
duz˙y, ale nie az˙ tak, by w cia˛gu pie˛ciu lat nie zauwaz˙yc´
kto´regos´ z pracowniko´w. Podniosła wzrok na Jacka,
ujawniaja˛c jedynie uprzejme zainteresowanie.
– Miałes´ wie˛c dosyc´ Miasta Z˙agli?
– Nie wzia˛łem tej pracy w Auckland – odparł Jack.
– Zobowia˛zania rodzinne odwołały mnie do Anglii.
Tak, rodzinne zobowia˛zania... Rodzina, kto´rej sie˛
22 ALISON ROBERTS
wyparł. Z˙adnej z˙ony, zapewnił ja˛, gdy go o to zapytała.
Z˙adnych dzieci. I uwierzyła mu. Wspomnienie jej łat-
wowiernos´ci s´cisne˛ło jej gardło.
– Tym razem przywiozłes´ ze soba˛ rodzine˛?
– Oczywis´cie.
– Jack ma syna – wyjas´nił Peter. – Ma siedem lat.
– Jak to miło. – Jej us´miech był sztuczny tak jak
głos. Jakby nie wiedziała... – Powinno mu sie˛ tu spo-
dobac´.
– Jest nieco starszy niz˙ Livvy – dorzucił Peter.
– Kim jest Livvy? – zapytał Jack.
– Olivia... jest moja˛ co´rka˛. – Hanna zmusiła sie˛ do
odpowiedzi.
– Ile ma lat?
W jej głowie zadz´wie˛czał alarm. Jes´li odpowie, Jack
pewnie natychmiast odkryje prawde˛. Za kilka miesie˛cy
Olivia skon´czy pie˛c´ lat...
Cisze˛ wypełnił głos Petera:
– To taki mały brzda˛c – oznajmił ciepło. – Wydaje
sie˛, z˙e urodziła sie˛ wczoraj. Kiedy to było? Trzy lata
temu?
Niech bo´g błogosławi mgliste poje˛cie Petera o osobi-
stych sprawach pracowniko´w. Tym razem us´miech Han-
ny był o wiele bardziej beztroski.
– Ma cztery lata – powiedziała. – Tylko cztery – do-
rzuciła dla s´cisłos´ci.
Widziała, jak Jack błyskawicznie cos´ oblicza i zoba-
czyła, z˙e na chwile˛ pojawiło sie˛ w jego rysach cos´, co
moz˙na by wzia˛c´ za bo´l. Ucieszyła sie˛ z uczucia panowa-
nia nad sytuacja˛, jakie jej to dało. Ostatni raz nawiedziło
ja˛, gdy odchodziła od Jacka. Poradziła sobie wtedy
i poradzi teraz.
23NIEROZERWALNA WIE˛Z´
Twarz Jacka nabrała ostros´ci, a Hanna łatwo wyob-
raziła sobie, o czym mys´li. O tym, z˙e odeszła od niego
prosto w ramiona innego me˛z˙czyzny. To, co ich ła˛czyło,
nic dla niej nie znaczyło...
Uniosła głowe˛. Dlaczego miałoby ja˛ obchodzic´, co
Jack o niej mys´li? Lepiej z˙eby w to wierzył, niz˙ poznał
prawde˛.
– Przepraszam. – Nadejs´cie Caroline Briggs us´wia-
domiło Hannie, z˙e blokuja˛ korytarz, a poza tym przejs´-
cie tarasuja˛ jej rozsypane dokumenty. – Nie chce˛ pode-
ptac´ czegos´ waz˙nego.
Cze˛s´c´ papiero´w dotyczyła Jadine, a Hanna nie chcia-
ła, by Caroline pomys´lała, z˙e nie chroni prywatnos´ci jej
co´rki.
– Przepraszam, Caroline. Troche˛ zablokowalis´my
przejs´cie – rzekła Hanna, schylaja˛c sie˛ po dokumenty.
– Nie szkodzi. Moge˛ pomo´c?
– Dam sobie rade˛. – Hanna z us´miechem zerkne˛ła na
Caroline. – Wraca pani do domu?
– Wychodze˛ do fryzjera. – Głos Caroline zabrzmiał
nieco defensywnie. – Moz˙e nawet zrobie˛ manikiur. Ja-
dine zasne˛ła, wie˛c czekanie nie ma sensu.
– To dobry pomysł – rzekła Hanna. Sie˛gaja˛c po
kolejny plik dokumento´w, zerkne˛ła na własne paznok-
cie. Kro´tkie i praktyczne, pozbawione jakiegokolwiek
koloru, jak jej palce piers´cionka. Jeden paznokiec´ jest
złamany. Nie moz˙na nie zauwaz˙yc´, z˙e dłon´ Caroline
jest zadbana. – Prosze˛ cieszyc´ sie˛ wieczornym wyj-
s´ciem – dorzuciła. – I nie martwic´ o Jadine. Zadzwoni-
my do pani, jes´li cos´ sie˛ zmieni.
Peter patrzył na oddalaja˛ca˛ sie˛ Caroline.
– To matka naszej stałej pacjentki, prawda?
24 ALISON ROBERTS
Hanna przytakne˛ła. Chwyciła ostatnie kartki i scho-
wała je do teczki. Zerkne˛ła na czekaja˛ca˛na winde˛ Caro-
line. Jej jasne włosy tez˙ sa˛ zadbane.
Ta mys´l była dla niej tak nietypowa, z˙e Hanna sie˛
zdziwiła. Czy pojawienie sie˛ Jacka wstrza˛sne˛ło nia˛ az˙
tak głe˛boko, by wywołac´ te˛ nieprofesjonalna˛ i krytycz-
na˛postawe˛? Albo us´wiadomiło jej własny wygla˛d? Czy
Jack widzi zmarszczki, jakie ona dostrzegła ostatnio na
swej twarzy? Przynajmniej nie ma siwych włoso´w, ale
w poro´wnaniu z Caroline jej fryzura jest ro´wnie niecie-
kawa jak paznokcie.
– Sa˛dzisz z˙e ten pobyt w szpitalu jest uzasadniony?
– dobiegł do niej głos Petera.
– Tak, dos´c´ uzasadniony – odparła. – Nie jestem
jednak pewna, czy z´ro´dłem bo´lu jest jakies´ schorze-
nie. Posłucham twojej rady i poprosze˛ o pomoc psy-
chologa.
Jack patrzył na wsiadaja˛ca˛ do windy Caroline,
a w Hannie obudziła sie˛ ciekawos´c´ sprzed lat. Jaka jest
jego z˙ona? Zadbana, z˙adnych złamanych paznokci
i uczniowskiej fryzury z gumka˛ co´rki, z jasnoczerwo-
nym wzorkiem z misio´w. Peter wspomniał jedynie dzie-
cko, o kto´rym juz˙ wiedziała, moz˙e wie˛c Jack i jego z˙ona
nie mieli szcze˛s´cia, by pocza˛c´ co´rke˛. Trudno. Nie ma
mowy, by ros´cił sobie jakies´ prawa do Livvy.
– Pomoc psychologa przeznaczona jest dla dziecka
czy matki? – zainteresował sie˛ Jack, lecz Hanna nie
miała ochoty kontynuowac´ tego dialogu. Echa wczes´-
niejszej rozmowy z Caroline o trudach bycia samotnym
rodzicem nie dawały jej teraz spokoju. Lecz zamiast
dumy ze swych osia˛gnie˛c´, poczuła nieche˛c´.
To z powodu stoja˛cego naprzeciw niej me˛z˙czyzny
25NIEROZERWALNA WIE˛Z´
musi walczyc´ o swa˛ prace˛. Walczyc´ o dach nad głowa˛
i pienia˛dze na zapłacenie rachunko´w.
– Ocena nalez˙y do lekarza – odparła. – Przepraszam,
ale odbieram co´rke˛ z os´rodka opieki i nie chce˛ sie˛
spo´z´nic´.
– Korzystasz z os´rodka? – Tym razem pytanie Jacka
zabrzmiało wystarczaja˛co ostro i gwałtownie, by Hanna
zacisne˛ła ze˛by. Cze˛sto bywała naraz˙ona na tego rodzaju
pytania, ale słyszec´ to z ust osoby, kto´ra odpowiada za
wykreowanie tej potrzeby w jej z˙yciu, to zbyt wiele.
– Opro´cz dziecka mam tez˙ prace˛. Pomimo tego, z˙e
jestem kobieta˛, jedno nie wyklucza drugiego.
– Nie chodziło mi o to, z˙e...
– Jestem pewna, z˙e nie o to ci chodziło. I jestem
pewna, z˙e nie masz zamiaru dłuz˙ej mnie zatrzymywac´.
Miłego dnia. – Odwro´ciła sie˛, celowo odbieraja˛c mu
moz˙liwos´c´ dorzucenia czegos´ jeszcze. – Do jutra, Pete.
O´sma rano?
– Tak. Miłego wieczoru.
Odeszła. Kaz˙dy krok oddalał ja˛od Jacka. Jej wieczo´r
juz˙ staje sie˛ lepszy.
Pe˛dziła korytarzem i czuła, jak jej nastro´j sie˛ po-
prawiał. W biegu usiłowała strza˛sna˛c´ z siebie resztki
reakcji po spotkaniu z Jackiem. Nies´miały us´miech, jaki
rozcia˛gna˛ł jej wargi, wypływał z zadowolenia. Jes´li
Jack spro´buje ja˛ s´ledzic´, zgubi sie˛ w mgnieniu oka.
Szkoda, z˙e kilka lat temu sama zgubiła sie˛, pro´buja˛c
znalez´c´ droge˛ w nieznanym ogromnym szpitalu dzie-
cie˛cym w Auckland. Ubrana w elegancki kostium, ner-
wowo s´ciskaja˛c te˛ sama˛teczke˛ co teraz i tylko odrobine˛
panikuja˛c, szukała miejsca, w kto´rym miała sie˛ odbyc´
26 ALISON ROBERTS
Alison Roberts Nierozerwalna więź Tłumaczyła Małgorzata Hynek
ROZDZIAŁ PIERWSZY Przeczucie czegos´ złego przes´ladowało doktor Han- ne˛ Campbell juz˙ od rana. Jeszcze po kilku godzinach wyczerpuja˛cej pracy nie potrafiła sie˛ z niego otrza˛sna˛c´. Lecz teraz przynajmniej juz˙ wiedziała, ska˛d sie˛ wzie˛ło. – Czuje˛, z˙e sie˛ nie uda. – Oczywis´cie, z˙e sie˛ uda. – W głosie asystuja˛cego jej Williama Price’a zabrzmiało zaskoczenie. – Z˙ałuje˛, z˙e sam nie potrafie˛ tak jak ty zakładac´ dzieciom krop- lo´wek. Hanna zerkne˛ła na niego znad malen´kiej re˛ki, kto´ra˛ trzymała. – Will, nie mo´wie˛ o kroplo´wce, lecz o pracy. – Ach... Zamknie˛to juz˙ przyjmowanie zgłoszen´ na stanowisko konsultanta, prawda? – Tak. – Hanna przetarła alkoholem re˛ke˛ Jamiego, by ja˛ oczys´cic´ i pobudzic´ kra˛z˙enie krwi w małej z˙yle. – Wczoraj. To by tłumaczyło, dlaczego to nieprzyjemne uczucie dzis´ rano sie˛ pojawiło. Zacze˛ło sie˛ oczekiwanie na de- cyduja˛ca˛ rozmowe˛. – Wiesz, ile jest zgłoszen´? – Nie. Za to wiem, z˙e jedno z nich jest od faceta z Auckland, kto´ry juz˙ jest konsultantem i ma staz˙ o wie- le dłuz˙szy niz˙ ja. Chce uciec od tamtejszego wys´cigu szczuro´w i przenies´c´ sie˛ z rodzina˛ do Christchurch.
– Masz przewage˛, bo jestes´ u nas znana. Jak długo tutaj pracujesz? – Zacze˛łam szes´c´ lat temu, ale potem miałam roczna˛ przerwe˛. – Z powodu Olivii? – Tak. – Hanna wybrała najcien´sza˛z igieł. – Wybacz, kochanie – szepne˛ła, przekłuwaja˛csko´re˛ na re˛ce Jamiego. Jedenastomiesie˛czny chłopiec napia˛ł sie˛, a William mocniej s´cisna˛ł jego ramie˛, by uniemoz˙liwic´ mu wszel- kie ruchy. – Nie ma sie˛ czym martwic´. – Pełen otuchy ton Williama przeznaczony był i dla dziecka, i dla Hanny. – Peter uwaz˙a, z˙e jestes´ s´wietna, a jako ordynator be˛dzie miał znaczny wpływ na decyzje˛ o tym, kto dostanie te˛ prace˛. – Mam nadzieje˛. Musi skupic´ sie˛ na kroplo´wce. Ten odwodniony ma- luch potrzebuje jej natychmiast, a ona nie pozwoli, by jakis´ uporczywy le˛k przeszkodził jej w działaniu. Po- winna tez˙ pomo´c Williamowi w utrwaleniu jego umie- je˛tnos´ci, zamiast omawiac´ swoja˛ lekarska˛ przyszłos´c´. – Jak okres´liłbys´ stopien´ odwodnienia Jamiego? – Jego sko´ra jest lekko pokryta plamami – natych- miast odparł William – ciemia˛czko i oczy sa˛ wyraz´nie zapadnie˛te, ale jest dos´c´ przytomny. Powiedziałbym siedem procent. Hanna przytakne˛ła. – Jakie zlecisz badania, Will? – Morfologie˛, poziom sodu i potasu, mocz, krea- tynine˛. – Jaki jest najbardziej prawdopodobny powo´d stanu zapalnego? 4 ALISON ROBERTS
– Rotawirus. – Jak be˛dziemy go leczyc´? – Na pocza˛tek roztwo´r soli dwadzies´cia mililitro´w na kilogram. Potem dziesie˛c´ na kilogram co godzine˛, az˙ do chwili, gdy dostaniemy wyniki badan´. Po´z´niej, w za- lez˙nos´ci od poziomu sodu, zmienimy dawke˛. – S´wietnie. – Hanna zabezpieczyła przewo´d krop- lo´wki. Zadowolona, z˙e płyny spływaja˛prawidłowo, od- pre˛z˙yła sie˛ i wzie˛ła dziecko w ramiona. – Juz˙ po wszy- stkim, kochanie – szepne˛ła. – Zrobione. Zaraz oddamy cie˛ mamie. – Uwaz˙aj, z˙ebys´ nie zabrała ze soba˛ rotawirusa do Olivii – powiedział William. – Przynosiłam zarazki do domu juz˙ wtedy, kiedy ona była młodsza niz˙ Jamie. Mys´le˛, z˙e teraz obie mamy fantastyczne systemy immunologiczne. Olivia nigdy nie choruje. Kiedy wychodzili z pokoju Jamiego, zadz´wie˛czał pager. – Zostawiam cie˛ z tymi pro´bkami, Will. Uwaz˙aj na wszystko. Jes´li stan chłopca pogorszy sie˛, be˛dziemy musieli przenies´c´ go na intensywna˛ terapie˛. Tuz˙ obok w korytarzu był telefon. William pojawił sie˛ tam, gdy Hanna odebrała swoje wiadomos´ci. – Nie wygla˛dasz na szcze˛s´liwa˛– stwierdził. – Co sie˛ dzieje? – Musze˛ is´c´ na blok operacyjny. Maja˛ tam kobiete˛ w trzydziestym pia˛tym tygodniu cia˛z˙y z odklejonym łoz˙yskiem. Przygotowuja˛ ja˛ do cesarskiego cie˛cia. Hanna szybko ruszyła w strone˛ wind na kon´cu kory- tarza. Moz˙e powodem jej niepokoju było przeczucie, z˙e stanie przed wyja˛tkowo trudnym przypadkiem? A ona 5NIEROZERWALNA WIE˛Z´
jest zdecydowana byc´ najlepsza w okresie poprzedzaja˛- cym wybranie konsultanta, no i teraz z tego powodu ma w sobie duz˙o napie˛cia. – Be˛dzie dobrze – usłyszała słowa Williama, gdy wsiadała do windy. – Peter be˛dzie z ciebie dumny, zobaczysz. Niemal dwie godziny po´z´niej, w szpitalnym bufecie, Hanna spotkała ordynatora Petera Smileya. Było juz˙ po lunchu, wie˛c ogromne pomieszczenie było niemal puste. – Słyszałem o pani dobre rzeczy, doktor Campbell – powiedział Peter. Hanna us´miechne˛ła sie˛. – Musze˛ przyznac´, z˙e podczas tej operacji byłam dos´c´ zdenerwowana. Nie miałam bladego poje˛cia, jak długo dziecko było niedotlenione. Czułam, z˙e nawet jes´li reanimacja sie˛ uda, rodzice niekoniecznie be˛da˛ mi za to wdzie˛czni. – Hanna zagryzła wargi. – Jakie sa˛ włas´ciwie kryteria przy podejmowaniu decyzji, z˙eby nie reanimowac´ za wszelka˛ cene˛? Czy zdarzyło ci sie˛, z˙eby po twojej reanimacji rodzice musieli wychowywac´ cie˛z˙ko upos´ledzone dziecko? – Co´z˙, tak bywa – odparł Peter – jednak nie ma reguł. Nawet jes´li noworodek rodzi sie˛ na granicy zdol- nos´ci do z˙ycia, na przykład mie˛dzy dwudziestym dru- gim a czwartym tygodniem cia˛z˙y, sprawa nie jest pros- ta. Musisz wzia˛c´ pod uwage˛ stopien´ zsinienia, obecnos´c´ albo brak te˛tna, wysiłek oddechowy... Hanna przytakne˛ła. – Ten akurat dostał zero punkto´w w skali Apgar. Blady, wiotki, niewyczuwalne te˛tno, brak samodziel- nego oddechu. 6 ALISON ROBERTS
– Stadium cia˛z˙y? – Trzydzies´ci pie˛c´ tygodni. – Co zrobiłas´? – Z˙eby oczys´cic´ go´rne drogi oddechowe, zastoso- wałam łagodne ssanie. W kon´cu ja˛ zaintubowałam, po- niewaz˙ wentylacja płuc nic nie dała. Peter unio´sł brwi. Intubacja noworodka wymaga znacznych umieje˛tnos´ci. Niezdarne załoz˙enie rurki mo- z˙e uszkodzic´ go´rne drogi oddechowe, a zbyt energiczne nadmuchiwanie – płuca. – Jakies´ problemy? – Nie. Wentylowałam w tempie trzydzies´ci na mi- nute˛, ale ona nie chciała sie˛ zaro´z˙owic´. Te˛tno było poniz˙ej szes´c´dziesie˛ciu na minute˛, wie˛c zacze˛łam ma- saz˙ serca. – Potrzebowałas´ adrenaliny? – Miałam to na uwadze, ale wszystko nagle sie˛ po- prawiło. – Us´miech Hanny stał sie˛ jas´niejszy. – Po siedmiu minutach dziecko miało siedem punkto´w. Poja- wił sie˛ rwa˛cy oddech, bicie serca przekroczyło sto na minute˛, wzrosło napie˛cie mie˛s´ni, i w kon´cu mała sie˛ zaro´z˙owiła! Peter znowu sie˛ us´miechna˛ł. – Miłe uczucie satysfakcji. A potem? – Po dziesie˛ciu minutach liczba punkto´w wynosiła dziewie˛c´. Dalej nie byłam na tyle zadowolona z napie˛- cia mie˛s´ni, z˙eby dac´ dziesia˛tke˛, ale jestem prawie pew- na, z˙e wszystko be˛dzie dobrze. Jednak tego nie moz˙na wiedziec´, prawda? – Hanna zmarszczyła brwi. – Niedo- tlenienie mogło trwac´ wystarczaja˛co długo, z˙eby pozo- stawic´ trwałe naste˛pstwa. – Niemowle˛ta moga˛nadspodziewanie dobrze wyjs´c´ 7NIEROZERWALNA WIE˛Z´
z takiego kryzysu na samym pocza˛tku z˙ycia. Przez kilka dni be˛dziemy ja˛ obserwowac´, ale wa˛tpie˛, czy cos´ znaj- dziemy. Odnosze˛ wraz˙enie, z˙e nadzwyczaj dobrze pora- dziłas´ sobie z tym przypadkiem. Brawo. – Na twarzy lekarza pojawiło sie˛ uznanie. – Jestem z ciebie dumny. – Dzie˛ki. Jes´li jestem dobra w tym, co robie˛, to tobie nalez˙a˛ sie˛ słowa uznania. – Praca z toba˛to przyjemnos´c´. I mam nadzieje˛, z˙e ta przyjemnos´c´ potrwa jeszcze długi czas. – Ja tez˙. – Hanna bawiła sie˛ niemal pusta˛ filiz˙anka˛. – Czekaja˛c na wybo´r konsultanta, zaczne˛ obgryzac´ paz- nokcie. – Naprawde˛ chcesz tej pracy, prawda? – Jasne, Peter. – Ale to niepełny etat, a ty nie chcesz prywatnej praktyki? – Czy to cos´ zmienia? – zapytała niespokojnie. – Na- prawde˛ brakuje ci wspo´lnika? – Chyba zaczne˛ kogos´ szukac´. Nie zauwaz˙yłas´, z˙e nie staje˛ sie˛ coraz młodszy? Peter dobiegał szes´c´dziesia˛tki. – Masz za mało zmarszczek, jak powiedziała Olivia – rzekła Hanna z us´miechem. – Mam mno´stwo zmarszczek. – Twarz Petera roz- jas´niła sie˛. – Jak tam Livvy? – Jest cudowna. Potrafi juz˙ napisac´ swoje imie˛. Wczoraj narysowała przepie˛kny obrazek i podpisała go. Mys´le˛, z˙e go oprawie˛. – Co narysowała? – Josepha. – To wasz... osiołek, tak? – Tak jest. 8 ALISON ROBERTS
– Niełatwo spamie˛tac´ imiona wszystkich waszych ulubien´co´w. Kaz˙da kura ma jakies´ imie˛, prawda? – Tak. Kozy i koty tez˙. W przyszłos´ci zamierzamy wzia˛c´ ro´wniez˙ jakiegos´ szczeniaka. – Wielkie nieba! I jak ty radzisz sobie z ta˛ cała˛ menaz˙eria˛? – To nietrudne. A jes´li dostane˛ to stanowisko, be˛de˛ miała troche˛ wie˛cej czasu, wie˛c moz˙e wo´wczas pomys´- limy o psie. – To dlatego jestes´ taka uparta? – Oczywis´cie, z˙e nie. Najwaz˙niejsze, z˙ebym miała czas dla Livvy. Z pensja˛ konsultanta nawet za niepełny etat be˛de˛ opłacana tak dobrze jak teraz, co zwykle o- znacza wie˛cej niz˙ etat. No i mogłabym zostac´ w Christ- church. Ani Livvy, ani ja nie chcemy opuszczac´ nasze- go domu. Przez całe lata zamieniałam ten stary dom w przytulne gniazdko, a poza tym nienawidze˛ prze- prowadzek. – A wie˛c oddział tak naprawde˛ sie˛ nie liczy? – Daj spoko´j, Pete. – Us´miech złagodził karca˛cy ton Hanny. – Dobrze wiesz, z˙e jestes´ dla mnie kims´ znacznie wie˛cej niz˙ szefem czy nawet kolega˛. Gdyby nie twoja pomoc, pewno nigdy bym nie wro´ciła po uro- dzeniu Livvy. Dzie˛ki tobie oddział pediatrii w Christ- church jest najbardziej cenionym miejscem pracy w tym kraju. – Westchne˛ła. – I to jest problem. Zanosi sie˛ na ostra˛ rywalizacje˛ o to stanowisko, prawda? – Nie martwiłbym sie˛ tym. Rozmawiałem o tobie z Tomem Berry. – O? – Tom Berry to jeden z chirurgo´w w szpitalu. Jest takz˙e w komisji, kto´ra zdecyduje o przyznaniu stanowiska. 9NIEROZERWALNA WIE˛Z´
Hanna z niepokojem zerkne˛ła na Petera, ale on po prostu sie˛ us´miechna˛ł. – Mo´wił o tobie bardzo miłe rzeczy. – Spojrzał na zegarek. – No, czas na mnie. – Podnio´sł sie˛ szybko. – Mu- sze˛ znikac´. Przepraszam. – W porza˛dku. – Ida˛c za jego przykładem, Hanna tez˙ wstała. – Powinnam juz˙ wracac´ na oddział, z˙eby kogos´ przyja˛c´. Jej zrezygnowana mina wywołała us´miech na twarzy Petera. – Znam tego kogos´? – Jadine Milton. Chyba jest nasza˛ stała˛ pacjentka˛. – Znowu bo´l brzucha? – Tak. Podczas trzech ostatnich pobyto´w wykluczy- łam wszystkie medyczne przyczyny, jakie przyszły mi do głowy. – Choroba Crohna? Zaparcie? Zatrucie ołowiem? – Peter szedł obok Hanny, kiedy opuszczali bufet. – Wgłobienie i niedroz˙nos´c´ jelit, zapalenie wyrost- ka, odmiedniczkowe zapalenie jelit, zapalenie trzustki. – Cukrzyca? – Poziom cukru jest w normie. Jestem pewna, z˙e nie ma z˙adnej organicznej przyczyny. Ostatnim razem zro- bilis´my nawet endoskopie˛, z˙eby wykluczyc´ wrzo´d tra- wienny. – Zespo´ł Münchausena? – Na to wygla˛da. Albo zespo´ł Münchausena per pro- cura. Jej matka miała jakies´ problemy. Peter odwro´cił sie˛, kiedy dotarli do sklepiku w gło´w- nym korytarzu. – Tym razem popros´ o pomoc psychologa. Hanna przytakne˛ła ze znuz˙eniem. 10 ALISON ROBERTS
– Najpierw jednak sama spro´buje˛ porozmawiac´ z matka˛. Skierowała sie˛ w strone˛ schodo´w i nie zdziwiła sie˛, z˙e niejasne przeczucie wro´ciło. Zno´w staje przed wyso- ko ustawiona˛poprzeczka˛. Ten przypadek zabierze duz˙o czasu, a na oddziale jest jeszcze wiele spraw, z kto´rymi musi sie˛ uporac´, zanim skon´czy dyz˙ur. Niemal ucieszyła sie˛, kiedy pojawiło sie˛ dobrze zna- ne napie˛cie wynikaja˛ce z konfliktu pomie˛dzy che˛cia˛ powrotu do domu i potrzeba˛ wykonania pracy jak naj- lepiej. Przyzwyczaiła sie˛ radzic´ sobie z tym i wolała to od tego nieokres´lonego le˛ku, kto´ry połoz˙ył sie˛ cieniem na dzisiejszym dniu. Jadine Milton połoz˙ono w czwo´rce, tuz˙ obok pokoju, w kto´rym lez˙ał mały Jamie. Kiedy Hanna do niej wesz- ła, Jadine energicznie potrza˛sała głowa˛. – Nie chce˛ pic´, mamusiu. Nienawidze˛ wody! – Woda jest dobra. Pijesz za duz˙o coli. To pewno ma cos´ wspo´lnego z twoimi bo´lami brzuszka. – Czes´c´, skarbie. – Hanna us´miechne˛ła sie˛ do swojej pacjentki. – Miło zno´w cie˛ widziec´. – Przykro mi. – Matka Jadine, Caroline Briggs, wes- tchne˛ła. – Jestem taka zaz˙enowana, z˙e zno´w musiałys´- my tu wro´cic´. Wiem, jak bardzo jestes´cie zaje˛ci i... – To z˙aden problem – przerwała jej Hanna. – Naj- waz˙niejsze, z˙eby Jadine wyzdrowiała. – Jednak była tu juz˙ trzy razy i niczego nie udało sie˛ znalez´c´. Pewno mys´licie, z˙e robimy wiele hałasu o nic. Na twarzy Jadine Hanna dostrzegła niepoko´j. Miała nadzieje˛, z˙e jej us´miech doda dziewczynce otuchy. Bez wzgle˛du na to, jaka jest przyczyna powracaja˛cego bo´lu, 11NIEROZERWALNA WIE˛Z´
szes´cioletniego dziecka nie moz˙na obarczac´ wina˛ za strate˛ czasu i pienie˛dzy. – Brzuszek zno´w cie˛ boli, Jadine? Dziewczynka przytakne˛ła. – To takie samo uczucie, jak ostatnim razem? Zno´w przytakne˛ła. – Kiedy to sie˛ zacze˛ło? – Tak naprawde˛ to nigdy całkiem nie mija – wtra˛ciła matka. – Wydaje sie˛, z˙e czuje sie˛ lepiej, a po kilku dniach bo´l wraca. I tak od tygodni. Hanna skine˛ła głowa˛. Pierwszy raz Jadine pojawiła sie˛ u nich szes´c´ tygodni temu. – Czy jest w tym jakis´ rytm? – Co pani ma na mys´li? – Czy to jest bardziej prawdopodobne na przykład w poniedziałek? Albo w weekend? – Nie wiem. Opus´ciła juz˙ bardzo duz˙a˛ cze˛s´c´ lekcji. – Jadine, lubisz szkołe˛? Jadine zno´w przytakne˛ła. – W czasie przerwy na lunch razem z moja˛ przyja- cio´łka˛ Georgie bawimy sie˛ Barbie. To nie jest odpowiedz´, jakiej oczekiwałaby od dziec- ka, kto´re moz˙e miec´ problemy w szkole. Hanna zer- kne˛ła na Caroline. – Czy zauwaz˙yła pani cos´, co odbiega od normy w czasie jej dnia? – Na przykład? – Moz˙e zmiana diety? – Jedyna prawdziwa zmiana naste˛puje, gdy ona zo- staje u mojej mamy – westchne˛ła Caroline. – Z jakichs´ powodo´w u babci zawsze zjada warzywa. Nigdy nie robi tego w domu. 12 ALISON ROBERTS
– Nie lubisz jarzyn, Jadine? – Lubie˛ jarzyny babci. – Gotuje˛ je zupełnie tak samo – zaprotestowała matka. – Ale one nie smakuja˛tak samo. I nie robisz puddin- gu. U babci musze˛ zjadac´ warzywa, bo inaczej nie do- stane˛ puddingu. – Nie mam czasu na pudding. Zreszta˛ i tak nie jest dla ciebie dobry. – Pudding babci jest dla mnie dobry. Dzie˛ki niemu brzuszek mnie nie boli. Hanna nie mys´lała o roli, jaka˛ moz˙e odegrac´ w tej sprawie inny członek rodziny, teraz jednak uznała, z˙e to moz˙e byc´ waz˙ne. Zanotowała te˛ uwage˛ w pamie˛ci. – Przedwczoraj byłys´cie u internisty? – Odwiedzamy go niemal kaz˙dego dnia. Maja˛ nas juz˙ dosyc´. Hanna us´miechne˛ła sie˛ ze wspo´łczuciem. – Czy Jadine ma apetyt? – Zje wszystko, co przypomina hamburgera i frytki. Jednak jej apetyt znika na widok warzyw. – Caroline znowu westchne˛ła. – Ja naprawde˛ sie˛ staram. Hanna us´miechne˛ła sie˛, siadaja˛c blisko Jadine. – Moja mała co´reczka tez˙ lubi frytki. I ma Barbie, jednak zostawiła ja˛ kiedys´ w korycie i teraz Barbie cia˛gle siusia. Jadine zerkne˛ła na Hanne˛. – Co to jest koryto? – Wielkie naczynie do wody, takie dla kro´w albo koni. – Masz krowy? – Nie. I nie mam konia, za to mam osiołka. – Jak ma na imie˛? 13NIEROZERWALNA WIE˛Z´
– Joseph. Caroline takz˙e zerkne˛ła na Hanne˛. – Dlaczego ma pani osła? – Dla przyjemnos´ci. Zawsze chciałam miec´ osła. – Dlaczego? – To urocze zwierze˛ta. Bardzo miłe i przyjazne, i roztaczaja˛ woko´ł siebie aure˛ spokoju. – Naprawde˛? – Caroline patrzyła na Hanne˛ bez przekonania. – Mys´lałam, z˙e one okropnie hałasuja˛. – Joseph jest bardzo cichy. Z wyja˛tkiem chwil, kie- dy nas widzi i chce sie˛ przywitac´. Hanna sie˛gne˛ła po stetoskop. Pogawe˛dka z pacjentka˛ wprowadza miła˛atmosfere˛, ale czas zabrac´ sie˛ do pracy. – Moge˛ cie˛ zbadac´, Jadine? Musze˛ sprawdzic´ wszy- stkie takie rzeczy jak cis´nienie, temperatura, te˛tno, a po- tem be˛de˛ musiała osłuchac´ two´j brzuszek. – Znowu be˛de˛ miec´ igły? – Oczy Jadine zaszły łzami. Caroline sie˛gne˛ła po chusteczke˛, by otrzec´ twarz co´rki. – Musisz byc´ dzielna, Jadie. Doktor Hanna jest tu po to, z˙ebys´ poczuła sie˛ lepiej. – Nie potrzebujesz badania krwi – uspokoiła ja˛Han- na. – A jes´li potem be˛dzie potrzebne, posmarujemy ci sko´re˛ kremem, dzie˛ki kto´remu wszystko zdre˛twieje i nie be˛dzie bolało. S´wiadomie usiłuja˛c nie ulegac´ podejrzeniom o psy- chosomatyczne przyczyny bo´lu, Hanna przeprowadziła badanie jeszcze skrupulatniej niz˙ zwykle. Nadal nie mogła wykluczyc´ zapalenia wyrostka, lecz tak jak po- przednio nie stwierdziła towarzysza˛cej temu gora˛czki, wymioto´w ani jadłowstre˛tu. 14 ALISON ROBERTS
– Sa˛ jakies´ problemy z wypro´z˙nianiem? – zapytała. – Nie – odparła matka Jadine. – Kolor i wszystko takie jak zwykle. Zawsze sprawdzam. Hanna ukryła zaskoczenie. Dos´c´ niecodzienne jest, z˙e szes´cioletnie dziecko nie z˙a˛da odrobiny prywatnos´ci w toalecie. Jej własna co´rka ma teraz cztery i po´ł roku. Moz˙e nie zamykac´ drzwi i czasem zapomniec´ o spusz- czeniu wody, ale do toalety chodzi sama. – Czy Jadine ostatnio chorowała? Kaszel albo prze- zie˛bienie? Infekcja go´rnych dro´g oddechowych moz˙e spowodo- wac´ zapalenie we˛zło´w chłonnych prowadza˛ce do bo´lu brzucha, lecz płuca Jadine brzmiały czysto niczym dzwony, co potwierdzałoby zapewnienie Caroline o braku jakichkolwiek infekcji. – W rodzinie nie ma przypadko´w migreny, prawda? – Juz˙ mnie pani o to pytała. Miewam bo´le głowy, zwykle kiedy trzeba zapłacic´ rachunki. Jednak nie moz˙- na nazwac´ tego migrena˛. Hanna skine˛ła głowa˛. – No to pobierzemy pro´bke˛ moczu. – Us´miechne˛ła sie˛ do Jadine. – Pamie˛tasz to, kochanie? Piele˛gniarka zabierze cie˛ do toalety i nasiusiasz do małego słoiczka. Dasz rade˛? Jadine skine˛ła głowa˛. – Grzeczna dziewczynka. W ten sposo´b upewnimy sie˛, z˙e nie masz wiruso´w, kto´re powoduja˛bo´l brzuszka. – Hannie zas´ da to moz˙liwos´c´ porozmawiania z matka˛ Jadine na osobnos´ci. – Powiedz mi, kiedy be˛dziesz gotowa po´js´c´ do toalety. – Chce˛ is´c´ teraz. – Naprawde˛? Super! – Hanna podniosła sie˛. – Zawo- 15NIEROZERWALNA WIE˛Z´
łam Nine˛ i poprosze˛, z˙eby cie˛ przypilnowała. Jest dzis´ twoja˛ piele˛gniarka˛, prawda? – Nina jest miła i lubi Barbie. – Jadine us´miechne˛ła sie˛, co tylko upewniło Hanne˛, z˙e nie dzieje sie˛ z nia˛ nic powaz˙nego. – No wie˛c toba˛ zaopiekuje sie˛ Nina, a ja zabiore˛ twoja˛ mame˛ na herbate˛. Zgoda? – Och, cudownie – rzekła Caroline. – Z przyjemnos´- cia˛ napije˛ sie˛ herbaty. Kiedy kilka minut po´z´niej usiadły w gabinecie, Caro- line z niepokojem przygla˛dała sie˛ notatkom Hanny. – Znalazła pani cos´ powaz˙nego, prawda? Cos´, o czym nie chciała pani mo´wic´ przy Jadie. – Nie – zaprzeczyła Hanna. – Mam teraz przerwe˛ i jestem pewna, z˙e pani przerwa tez˙ sie˛ przyda. Caroline usiadła. – Ile lat ma pani co´rka? – Cztery i po´ł. – Fajny wiek. – Caroline us´miechne˛ła sie˛ przejmu- ja˛co i zerkne˛ła na Hanne˛. – Juz˙ niedługo po´jdzie do szkoły – dodała. – I wtedy zacznie pani naprawde˛ tra- cic´ dziecko. – Szkoła to waz˙na rzecz – zgodziła sie˛ Hanna – i obie z niecierpliwos´cia˛ na to czekamy. – Naprawde˛? – Caroline wygla˛dała na zaskoczona˛. – Ja przepłakałam kilka dni. Dopiero kiedy zacze˛łam pomagac´ w szkole, sytuacja zacze˛ła wygla˛dac´ nieco lepiej. – Ach tak? W głowie Hanny rozległ sie˛ ostrzegawczy sygnał. Jak dalece Caroline Briggs uzalez˙nia swe z˙ycie od co´r- ki? Czy Jadine nie mo´wiła, z˙e objawy znikaja˛, kie- 16 ALISON ROBERTS
dy zostaje z babcia˛? Jest mało prawdopodobne, z˙e zdrowieje dzie˛ki jakims´ magicznym składnikom pud- dingu. Tak jak zasugerował Peter, musi poszukac´ pomocy u innych specjalisto´w. Pewno przyda sie˛ tez˙ rozmowa z babcia˛, jednak teraz ma doskonała˛ okazje˛, by zebrac´ wie˛cej informacji. – Prosze˛ opowiedziec´ mi o niemowle˛ctwie Jadine. Czy pani cia˛z˙a i jej narodziny przebiegły dobrze? – To zalez˙y, co pani rozumie przez słowo ,,dobrze’’. Cia˛z˙a była wpadka˛, miałam osiemnas´cie lat. Dave, mo´j chłopak, chciał, z˙ebym ja˛ usune˛ła, jednak było juz˙ za po´z´no. Zreszta˛ ja i tak tego nie chciałam. Hanna skine˛ła głowa˛. – Naprawde˛ pragne˛łam wyjs´c´ za Dave’a. Mys´lałam, z˙e dziecko scali nas zwia˛zek. Moz˙e wie˛c cia˛z˙a Caroline tak do kon´ca nie była wpadka˛, jak to było w jej własnym przypadku? Hanna nie mogła wyobrazic´ sobie s´lubu z ojcem jej dziecka. Nigdy wie˛cej go nie zobaczy, ani nie be˛dzie musiała z nim rozmawiac´. – W szkole nie szło mi dobrze – cia˛gne˛ła Caroline. – Rzuciłam ja˛, kiedy miałam pie˛tnas´cie lat. Wiedziałam jednak, z˙e be˛de˛ dobra˛ matka˛. Tylko o tym marzyłam. Przez jakis´ czas było dobrze – westchne˛ła – jednak Dave odszedł, kiedy Jadine miała dwa latka. – Musiało byc´ pani cie˛z˙ko. – Tak – odparła gorzko. – Gdyby nie moja mama, nie przez˙yłabym tego. – Ma wie˛c pani szcze˛s´cie, z˙e ona jest. Hanna nie miała rodziny, kto´ra by jej pomogła. Musiała radzic´ sobie sama. Emocjonalnie, finansowo, 17NIEROZERWALNA WIE˛Z´
fizycznie. Nie było łatwo, ale to uczyniło ja˛ silniejsza˛ i z perspektywy czasu cieszyła sie˛, z˙e stało sie˛ tak, a nie inaczej. Teraz radziła sobie ze wszystkim, co niosło z˙ycie, i dlatego tak niepokoiło ja˛ to dziwne uczucie, z˙e stanie sie˛ cos´ strasznego. Czy s´cia˛gne˛ła jakies´ fatum, mo´wia˛c Williamowi o fantastycznej odpornos´ci jej co´rki? Albo chwala˛c sie˛, z˙e Livvy nigdy nie choruje? Przeciez˙ moz˙e zachorowac´, i to powaz˙nie. To byłaby najgorsza rzecz, jaka mogłaby sie˛ zdarzyc´. Poczuła pala˛ca˛potrzebe˛, by zobaczyc´ co´rke˛ i upewnic´ sie˛, z˙e wszystko jest w porza˛dku. Zerkne˛ła na zegarek. W takim tempie wro´ci do domu dopiero za pare˛ godzin. – Niemal wszystko zawdzie˛czam sobie. – Głos Ca- roline brzmiał teraz defensywnie. – Nigdy nie oddałam Jadine pod opieke˛ obcym. Robie˛ dla niej wszystko. Hanna po prostu przytakne˛ła. Nie zamierzała pozwo- lic´ sobie teraz na poczucie winy wywołane tym, z˙e powierza dziecko czyjejs´ opiece. Nigdy nie miała wy- boru. Skupiła uwage˛ na Caroline, podczas gdy ta kon´- czyła pic´ herbate˛. Dowiedziała sie˛ wystarczaja˛co duz˙o, by uznac´, z˙e warto sie˛gna˛c´ po psychiatryczna˛ ocene˛ sytuacji w rodzinie dziewczynki. – Jadine powinna juz˙ byc´ w pokoju. – Hanna pod- niosła sie˛ na znak, z˙e rozmowa jest skon´czona. – Zo- stanie z nia˛ pani na noc? – Nie moge˛. Hanna nie potrafiła ukryc´ zaskoczenia. Podczas po- przednich trzech pobyto´w przekonanie Caroline, by zrobiła sobie choc´ kro´tka˛ przerwe˛ w czuwaniu nad co´rka˛, przypominało cie˛z˙ka˛ batalie˛. – Mam... randke˛ – wyznała, kiedy wyszły z gabine- 18 ALISON ROBERTS
tu. – On mieszka w Wellington i rzadko tu zagla˛da. Wro´ce˛ rano. – W porza˛dku – odparła Hanna. – Zaopiekujemy sie˛ Jadine. Z tego wniosek, z˙e Caroline nie skupia uwagi wyła˛- cznie na co´rce. Zespo´ł Münchausena wcia˛z˙ jest moz˙- liwy, ale moz˙e nie per procura. Moz˙liwe, z˙e Jadine pro´buje znalez´c´ sposo´b na radzenie sobie w rywalizacji o uwage˛ matki. Kiedy kobiety zbliz˙yły sie˛ do pokoju numer cztery, Hanna zadała lekkim tonem pytanie, usiłuja˛c w ten sposo´b nadac´ mu niezobowia˛zuja˛cy charakter: – Czy Jadine widuje swojego ojca? – Nie – odparła Caroline gwałtownie. – I chce˛, z˙eby tak zostało. Hanna ucieszyła sie˛, gdy zauwaz˙yła, z˙e w jej strone˛ zmierza William. Zaczekał, az˙ Caroline weszła do po- koju co´rki. – Mam wyniki Jamiego. So´d dobrze powyz˙ej stu pie˛c´dziesie˛ciu milimoli na litr, wie˛c ma hipernatremie˛. – Poprawiłes´ kroplo´wke˛? William przytakna˛ł. – Jak on wygla˛da? – O wiele lepiej. – To dobrze. – Hanna zerkne˛ła przez otwarte drzwi na swoje biurko. Szybki telefon do os´rodka opieki nad dziec´mi mo´głby bardzo poprawic´ jej samopoczucie. – Cos´ jeszcze, o czym powinnam wiedziec´? – Nie. Generalnie wszystko w porza˛dku. Pewnie nie- długo po´jdziesz do domu? – Mam nadzieje˛. – Była dopiero czwarta po połu- dniu, ale Hanna zawsze zaczyna o sio´dmej trzydzies´ci, 19NIEROZERWALNA WIE˛Z´
moz˙e wie˛c wyjs´c´ przed pia˛ta˛, skoro nic sie˛ nie dzieje. I moz˙e zabrac´ do domu papierkowa˛ robote˛. Zanim Liv- vy po´jdzie spac´, spe˛dza˛ razem kilka godzin. To znaczy takz˙e, z˙e nie musi dzwonic´ do os´rodka. Wkro´tce sama sie˛ przekona. Pre˛dko zgarne˛ła papiery i, energicznie zmierzaja˛c do wyjs´cia, upchne˛ła je w tecz- ce. Wyszła szybko na korytarz i gdy chciała zatrzasna˛c´ za soba˛ drzwi, z rozpe˛du na kogos´ wpadła. – Ups! Głos Petera wyraz˙ał wspo´łczucie na widok papiero´w Hanny, kto´re rozsypały sie˛ po podłodze. Hanna jednak nawet tego nie zauwaz˙yła. Była zbyt oszołomiona, by oderwac´ wzrok od me˛z˙czyzny stoja˛cego obok szefa. – Włas´nie cie˛ szukałem – rados´nie oznajmił Peter. – Robimy mały obcho´d. Hanno, to jest nasz nowy chi- rurg konsultant na pediatrii. Jack Douglas. Nagle Hanna poje˛ła, z˙e jej niepokoja˛ce przeczucie nie miało nic wspo´lnego ze zgłoszeniem na stanowisko konsultanta. Ani z z˙adnym trudnym przypadkiem. Ani tez˙ ze stanem zdrowia jej co´rki. Miała racje˛, ufaja˛c swojej intuicji. Przeczucie kata- strofy sprawdziło sie˛. A katastrofa ta stoi dokładnie na wprost niej. Ogromna katastrofa. A usta tego człowieka sie˛ ruszaja˛. Głuche dudnienie sło´w wzmocniło uczucie paraliz˙u, jaki ja˛ ogarna˛ł. – Czes´c´ – powiedział Jack. – Co za niespodzianka! 20 ALISON ROBERTS
ROZDZIAŁ DRUGI To nie jest niespodzianka. W ksia˛z˙kach niespodzian- ka zawsze wia˛z˙e sie˛ z czyms´ miłym, na przykład nie- oczekiwana˛ premia˛ albo małym prezentem. Lub tez˙ odkryciem pierwszego z˙onkila, co jej i Livvy wczoraj sie˛ przydarzyło. A nawet stwierdzeniem, z˙e mały pa- cjent ma sie˛ znacznie lepiej, niz˙ moz˙na by sie˛ tego spodziewac´. Na pewno nie jest niespodzianka˛ spotkanie z me˛z˙- czyzna˛, kto´rego nie spodziewała sie˛ zobaczyc´ nigdy wie˛cej. Me˛z˙czyzna˛, kto´ry nie ma poje˛cia o tym, jak mocno zwia˛zany jest z jej z˙yciem. Me˛z˙czyzna˛, kto´ry moz˙e stac´ sie˛ przyczyna˛ ogromnych kłopoto´w, jes´li dowie sie˛ o tych zwia˛zkach. To nie jest niespodzianka. To szok. W ułamku sekundy us´wiadomiła sobie, z˙e opanował ja˛ strach i miała nadzieje˛, z˙e ukryje go za us´miechem. – Z pewnos´cia˛to niespodzianka – szepne˛ła. – Jak sie˛ masz, Jack? – Jestem zaskoczony. – Bra˛zowe oczy przygla˛dały sie˛ Hannie z lekka˛ nieufnos´cia˛. Czy on czeka na jakies´ oznaki rados´ci? A moz˙e ta niespodzianka jest dla niego ro´wnie nieprzyjemna jak dla niej? – Mys´lałem, z˙e mie- szkasz w Auckland – dodał. W jego oczach czaiło sie˛ pytanie, lecz nie zamierzała na nie reagowac´. Zreszta˛, co mogłaby powiedziec´? Z˙e
odrzuciła oferte˛, bo perspektywa pracy w pobliz˙u niego była zbyt niepokoja˛ca? Peter patrzył na nich z us´miechem, kto´ry wskazywał, z˙e przynajmniej jedna osoba uwaz˙a to spotkanie za miła˛ niespodzianke˛. – To wy sie˛ znacie – stwierdził niepotrzebnie. – S´wietnie. Jack, Hanna jest jedna˛ z najmilszych oso´b na oddziale. – Jestem tego pewien. – W uprzejmym tonie Jacka pobrzmiewała pows´cia˛gliwos´c´. – Nie znamy sie˛ az˙ tak dobrze – rzekła Hanna, odry- waja˛c w kon´cu wzrok od twarzy Jacka. Nies´wiadomie zarejestrowała wszystkie zmiany, ja- kie w nim zaszły przez te pie˛c´ lat. Nieliczne szare pasemka pomie˛dzy ciemnobra˛zowymi włosami, kto´re sa˛kro´tsze niz˙ kiedys´. Siateczka zmarszczek w ka˛cikach jego złudnie ciepłych oczu. Ogo´lna subtelna zmiana, kto´ra daje wraz˙enie, z˙e Jack Douglas sporo przez˙ył przez ostatnie lata i z˙e miał tylez˙ samo okazji do rado- s´ci, co do smutku. – Znalis´my sie˛ kro´tko. – Hanna skierowała swe sło- wa ku Peterowi. – Pie˛c´ lat temu ubiegalis´my sie˛ o prace˛ w tym samym szpitalu. Co miał na mys´li Jack, mo´wia˛c, z˙e sa˛dził, iz˙ ona pracuje w Auckland? Szpital dziecie˛cy National jest duz˙y, ale nie az˙ tak, by w cia˛gu pie˛ciu lat nie zauwaz˙yc´ kto´regos´ z pracowniko´w. Podniosła wzrok na Jacka, ujawniaja˛c jedynie uprzejme zainteresowanie. – Miałes´ wie˛c dosyc´ Miasta Z˙agli? – Nie wzia˛łem tej pracy w Auckland – odparł Jack. – Zobowia˛zania rodzinne odwołały mnie do Anglii. Tak, rodzinne zobowia˛zania... Rodzina, kto´rej sie˛ 22 ALISON ROBERTS
wyparł. Z˙adnej z˙ony, zapewnił ja˛, gdy go o to zapytała. Z˙adnych dzieci. I uwierzyła mu. Wspomnienie jej łat- wowiernos´ci s´cisne˛ło jej gardło. – Tym razem przywiozłes´ ze soba˛ rodzine˛? – Oczywis´cie. – Jack ma syna – wyjas´nił Peter. – Ma siedem lat. – Jak to miło. – Jej us´miech był sztuczny tak jak głos. Jakby nie wiedziała... – Powinno mu sie˛ tu spo- dobac´. – Jest nieco starszy niz˙ Livvy – dorzucił Peter. – Kim jest Livvy? – zapytał Jack. – Olivia... jest moja˛ co´rka˛. – Hanna zmusiła sie˛ do odpowiedzi. – Ile ma lat? W jej głowie zadz´wie˛czał alarm. Jes´li odpowie, Jack pewnie natychmiast odkryje prawde˛. Za kilka miesie˛cy Olivia skon´czy pie˛c´ lat... Cisze˛ wypełnił głos Petera: – To taki mały brzda˛c – oznajmił ciepło. – Wydaje sie˛, z˙e urodziła sie˛ wczoraj. Kiedy to było? Trzy lata temu? Niech bo´g błogosławi mgliste poje˛cie Petera o osobi- stych sprawach pracowniko´w. Tym razem us´miech Han- ny był o wiele bardziej beztroski. – Ma cztery lata – powiedziała. – Tylko cztery – do- rzuciła dla s´cisłos´ci. Widziała, jak Jack błyskawicznie cos´ oblicza i zoba- czyła, z˙e na chwile˛ pojawiło sie˛ w jego rysach cos´, co moz˙na by wzia˛c´ za bo´l. Ucieszyła sie˛ z uczucia panowa- nia nad sytuacja˛, jakie jej to dało. Ostatni raz nawiedziło ja˛, gdy odchodziła od Jacka. Poradziła sobie wtedy i poradzi teraz. 23NIEROZERWALNA WIE˛Z´
Twarz Jacka nabrała ostros´ci, a Hanna łatwo wyob- raziła sobie, o czym mys´li. O tym, z˙e odeszła od niego prosto w ramiona innego me˛z˙czyzny. To, co ich ła˛czyło, nic dla niej nie znaczyło... Uniosła głowe˛. Dlaczego miałoby ja˛ obchodzic´, co Jack o niej mys´li? Lepiej z˙eby w to wierzył, niz˙ poznał prawde˛. – Przepraszam. – Nadejs´cie Caroline Briggs us´wia- domiło Hannie, z˙e blokuja˛ korytarz, a poza tym przejs´- cie tarasuja˛ jej rozsypane dokumenty. – Nie chce˛ pode- ptac´ czegos´ waz˙nego. Cze˛s´c´ papiero´w dotyczyła Jadine, a Hanna nie chcia- ła, by Caroline pomys´lała, z˙e nie chroni prywatnos´ci jej co´rki. – Przepraszam, Caroline. Troche˛ zablokowalis´my przejs´cie – rzekła Hanna, schylaja˛c sie˛ po dokumenty. – Nie szkodzi. Moge˛ pomo´c? – Dam sobie rade˛. – Hanna z us´miechem zerkne˛ła na Caroline. – Wraca pani do domu? – Wychodze˛ do fryzjera. – Głos Caroline zabrzmiał nieco defensywnie. – Moz˙e nawet zrobie˛ manikiur. Ja- dine zasne˛ła, wie˛c czekanie nie ma sensu. – To dobry pomysł – rzekła Hanna. Sie˛gaja˛c po kolejny plik dokumento´w, zerkne˛ła na własne paznok- cie. Kro´tkie i praktyczne, pozbawione jakiegokolwiek koloru, jak jej palce piers´cionka. Jeden paznokiec´ jest złamany. Nie moz˙na nie zauwaz˙yc´, z˙e dłon´ Caroline jest zadbana. – Prosze˛ cieszyc´ sie˛ wieczornym wyj- s´ciem – dorzuciła. – I nie martwic´ o Jadine. Zadzwoni- my do pani, jes´li cos´ sie˛ zmieni. Peter patrzył na oddalaja˛ca˛ sie˛ Caroline. – To matka naszej stałej pacjentki, prawda? 24 ALISON ROBERTS
Hanna przytakne˛ła. Chwyciła ostatnie kartki i scho- wała je do teczki. Zerkne˛ła na czekaja˛ca˛na winde˛ Caro- line. Jej jasne włosy tez˙ sa˛ zadbane. Ta mys´l była dla niej tak nietypowa, z˙e Hanna sie˛ zdziwiła. Czy pojawienie sie˛ Jacka wstrza˛sne˛ło nia˛ az˙ tak głe˛boko, by wywołac´ te˛ nieprofesjonalna˛ i krytycz- na˛postawe˛? Albo us´wiadomiło jej własny wygla˛d? Czy Jack widzi zmarszczki, jakie ona dostrzegła ostatnio na swej twarzy? Przynajmniej nie ma siwych włoso´w, ale w poro´wnaniu z Caroline jej fryzura jest ro´wnie niecie- kawa jak paznokcie. – Sa˛dzisz z˙e ten pobyt w szpitalu jest uzasadniony? – dobiegł do niej głos Petera. – Tak, dos´c´ uzasadniony – odparła. – Nie jestem jednak pewna, czy z´ro´dłem bo´lu jest jakies´ schorze- nie. Posłucham twojej rady i poprosze˛ o pomoc psy- chologa. Jack patrzył na wsiadaja˛ca˛ do windy Caroline, a w Hannie obudziła sie˛ ciekawos´c´ sprzed lat. Jaka jest jego z˙ona? Zadbana, z˙adnych złamanych paznokci i uczniowskiej fryzury z gumka˛ co´rki, z jasnoczerwo- nym wzorkiem z misio´w. Peter wspomniał jedynie dzie- cko, o kto´rym juz˙ wiedziała, moz˙e wie˛c Jack i jego z˙ona nie mieli szcze˛s´cia, by pocza˛c´ co´rke˛. Trudno. Nie ma mowy, by ros´cił sobie jakies´ prawa do Livvy. – Pomoc psychologa przeznaczona jest dla dziecka czy matki? – zainteresował sie˛ Jack, lecz Hanna nie miała ochoty kontynuowac´ tego dialogu. Echa wczes´- niejszej rozmowy z Caroline o trudach bycia samotnym rodzicem nie dawały jej teraz spokoju. Lecz zamiast dumy ze swych osia˛gnie˛c´, poczuła nieche˛c´. To z powodu stoja˛cego naprzeciw niej me˛z˙czyzny 25NIEROZERWALNA WIE˛Z´
musi walczyc´ o swa˛ prace˛. Walczyc´ o dach nad głowa˛ i pienia˛dze na zapłacenie rachunko´w. – Ocena nalez˙y do lekarza – odparła. – Przepraszam, ale odbieram co´rke˛ z os´rodka opieki i nie chce˛ sie˛ spo´z´nic´. – Korzystasz z os´rodka? – Tym razem pytanie Jacka zabrzmiało wystarczaja˛co ostro i gwałtownie, by Hanna zacisne˛ła ze˛by. Cze˛sto bywała naraz˙ona na tego rodzaju pytania, ale słyszec´ to z ust osoby, kto´ra odpowiada za wykreowanie tej potrzeby w jej z˙yciu, to zbyt wiele. – Opro´cz dziecka mam tez˙ prace˛. Pomimo tego, z˙e jestem kobieta˛, jedno nie wyklucza drugiego. – Nie chodziło mi o to, z˙e... – Jestem pewna, z˙e nie o to ci chodziło. I jestem pewna, z˙e nie masz zamiaru dłuz˙ej mnie zatrzymywac´. Miłego dnia. – Odwro´ciła sie˛, celowo odbieraja˛c mu moz˙liwos´c´ dorzucenia czegos´ jeszcze. – Do jutra, Pete. O´sma rano? – Tak. Miłego wieczoru. Odeszła. Kaz˙dy krok oddalał ja˛od Jacka. Jej wieczo´r juz˙ staje sie˛ lepszy. Pe˛dziła korytarzem i czuła, jak jej nastro´j sie˛ po- prawiał. W biegu usiłowała strza˛sna˛c´ z siebie resztki reakcji po spotkaniu z Jackiem. Nies´miały us´miech, jaki rozcia˛gna˛ł jej wargi, wypływał z zadowolenia. Jes´li Jack spro´buje ja˛ s´ledzic´, zgubi sie˛ w mgnieniu oka. Szkoda, z˙e kilka lat temu sama zgubiła sie˛, pro´buja˛c znalez´c´ droge˛ w nieznanym ogromnym szpitalu dzie- cie˛cym w Auckland. Ubrana w elegancki kostium, ner- wowo s´ciskaja˛c te˛ sama˛teczke˛ co teraz i tylko odrobine˛ panikuja˛c, szukała miejsca, w kto´rym miała sie˛ odbyc´ 26 ALISON ROBERTS