Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 117 287
  • Obserwuję512
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań683 122

Roberts Nora - 02 Taniec marzeń

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :785.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Roberts Nora - 02 Taniec marzeń.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse R
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 251 stron)

NORA ROBERTS Taniec marzeń

ROZDZIAŁ PIERWSZY Kot wylegiwał się w najlepsze; leżał na grzbiecie nieruchomo, z zamkniętymi oczami, przedmie łapy opierając na białym brzuszku. Jego pomarańczowe futerko jaśniało w ostatnich promieniach słońca, które padały skośnie przez długie pionowe żaluzje. Nawet nie drgnął na dźwięk przekręcanego w drzwiach klucza. Jedynie na moment, słysząc głos swojej pani, zerknął, by natychmiast, gdy skonstatował, że nie jest sama, leniwie zamknąć oczy. Znowu przyprowadziła do domu tego faceta, za którym kot nie przepadał. Powrócił więc do swo­ jej drzemki. - Ależ Ruth, jest dopiero ósma. Jeszcze słońce świeci. Rzucając klucze na wykwintny stolik w stylu an­ gielskiego baroku, Ruth zwróciła się do mężczyzny z uśmiechem: - Donaldzie, uprzedzałam, że umawiamy się na wczesny wieczór. Kolacja była urocza. Cieszę się, że mnie namówiłeś na wyjście z domu. - W takim razie daj się namówić na przedłuże-

6 TANIEC MARZEŃ nie wieczoru - odparł, biorąc ją w ramiona wypró­ bowanym ruchem. Ruth nie odmówiła mu pocałunku, ale gdy ją przyciągnął bliżej, odsunęła się. - Donaldzie - powiedziała z takim samym nie­ wzruszonym uśmiechem jak przed pocałunkiem. - Naprawdę musisz już iść. - Tylko małą szklaneczkę na pożegnanie - po­ wiedział szeptem, całuąc ją znowu, delikatnie i za­ chęcająco. - Nie dzisiaj. Jutro wcześnie zaczynam, a poza zwykłymi lekcjami mam całą masę prób i przymia­ rek. - To mówiąc, wysunęła się z jego ramion. Pocałował ją w czoło. - Wolałbym, żeby w grę wchodził inny facet, a nie twój a namiętność do tańca... Wzruszył ramionami i z ociąganiem zaczął się zbierać do wyjścia. Czyżby jego dotyk stracił swoją moc, nie przyciągał już jak magnes? Trzeba się nad tym zastanowić. Ruth Bannion była pierwszą kobietą od ponad dziesięciu lat, która tak konsekwentnie i skutecznie opierała się jego zalotom. Więc dlaczego wciąż do niej wraca, zapytywał siebie samego. Otworzyła przed nim drzwi i posyłając mu ostatni przeciągły uśmiech, ponaglała do wyjścia. Rzut oka na jej sylwetkę, gdy stała w przyćmionym świetle, zanim zamknęła drzwi, wystarczył mu za odpowiedź. By­ ła więcej niż piękna - była niepowtarzalna.

TANEC MARZEŃ 7 Nie przestając się uśmiechać, Ruth założyła łań­ cuch i zabezpieczyła drzwi. Ceniła sobie towarzy­ stwo Donalda Keysera. Był wysokim przystojnym brunetem, miał bezbłędny gust i cięty dowcip. Krótko mówiąc, miał styl. Ceniła go też jako pro­ jektanta mody i nosiła całą masę jego kreacji, mog­ ła się też odprężyć w jego towarzystwie - jeżeli tylko znajdowała czas. Oczywiście, zdawała sobie sprawę z faktu, że Donald wolałby, aby ich znajo­ mość przybrała bardziej intymny charakter. Dla Ruth ten problem nie istniał: czuła do Donalda sympatię i lubiła go. Ale to wszystko, jeśli chodzi o emocje. Nie podniecał jej i nie poruszał. O ile wie­ działa, że jest w stanie ją rozśmieszyć i rozweselić, o tyle mocno powątpiewała, by mógł z niej wydobyć płacz albo krzyk. Niemniej po jego wyjściu poczuła żal. Bolesne uczucie samotności spadło na nią nagle i nieoczekiwanie. Odwróciła się, by się sobie przyjrzeć. Prostokąt­ ne lustro w pozłacanych ramach było jednym z jej pierwszych zakupów po wprowadzeniu się do tego mieszkania. Szkło było stare, a kosztowało obłęd­ nie drogo, pomimo czarnych plamek w okolicy gór­ nego prawego narożnika. Bardzo jej zależało, by je powiesić na ścianie własnego apartamentu, własne­ go domu. Teraz, w holu, w zapadającym szybko mroku, wpatrywała się w swoje odbicie. Rozpuszczone na wieczór włosy opadły jej na ramiona i sięgały poza łokcie. Niecierpliwym ru-

8 TANIEC MARZEŃ chem odrzuciła je do tyłu. Gęste i czarne, podniosły się do góry i posłusznie ułożyły na plecach. Twarz Ruth, podobnie jak jej cała sylwetka, była szczupła i delikatna, ale rysy miała nieregularne. Pełne usta, mały, prosty nos, subtelnie zaznaczony podbródek i dominujące, lekko skośne jak u kota, ogromne ciemnobrązowe oczy i ciemne, proste brwi. Mówiono, że ma egzotyczną urodę. Nie uważała się za piękną, wiedziała tylko, że przy odpowied­ nim makijażu i oświetleniu może fantastycznie wy­ glądać, ale to zupełnie co innego. To było złudze­ nie, rola, nie zaś Ruth Bannion. Westchnąwszy, odwróciła się od lustra i podeszła do obitej pluszem wiktoriańskiej sofy. Wiedząc, że jest teraz sama, Niżyński przeciągnął się, ziewnął lubieżnie, po czym przeszedł parę kroków i zwinął się w kłębek na jej kolanach. Machinalnie podrapała swojego ulubieńca za uchem. Kim właściwie jest Ruth Bannion? - zasta­ nawiała się. Przed pięcioma laty była jeszcze bardzo zieloną i bardzo gorliwą uczennicą, rozpoczynającą nowy etap nauki w Nowym Jorku. Dzięki Lindsay, wspo­ mniała z rozrzewnieniem. Lindsay Dunne - instruktorka, przyjaciółka, idol - najwspanialsza balerina tańca klasycznego, jaką kiedykolwiek było jej dane oglądać. To ona nakło­ niła wujaszka Setha, żeby jej pozwolił tutaj przyje­ chać. Gdy pomyślała o nich - małżeństwie miesz-

TANIEC MARZEŃ 9 kającym razem z dziećmi w Domu na Klifach w Connecticut - od razu zrobiło jej się cieplej na sercu. Ilekroć ich odwiedzała, miłość i szczęście towarzyszyły jej jeszcze przez parę tygodni po po­ wrocie. Nigdy nie spotkała dwojga ludzi tak ideal­ nie pasujących do siebie i bardziej zakochanych. Może z wyjątkiem własnych rodziców. Jeszcze teraz, po sześciu latach, na myśl o rodzi­ cach ogarniał ją bezgraniczny smutek z powodu tra­ gicznej straty dwojga wspaniałych, czułych ludzi. Paradoksalnie w ich śmierci dopatrywała się przy­ czyny, dla której znalazła się tutaj, gdzie jest obec­ nie. Seth Bannion został jej opiekunem, a przepro­ wadzka do nadmorskiego miasteczka w Connec­ ticut przywiodła ich oboje do Lindsay. Z kolei Lindsay przekonała Setha, że Ruth musi inten­ sywniej ćwiczyć. Ruth wiedziała, ile go koszto­ wało wyrażenie zgody na jej przeniesienie się do Nowego Jorku. Przecież miała wówczas zale­ dwie siedemnaście lat. Wprawdzie państwo Evanston, u których zamie­ szkała, chuchali na nią i dbali jak o własne dziecko, ale Seth długo nie mógł się pogodzić z myślą o tru­ dach i wyzwaniach życia, jakie wybrała. Wahał się i wzbraniał, ponieważ ją kochał. Również podej­ mując ostateczną decyzję, kierował się miłością. Jej życie zmieniło się radykalnie. A może zmieniło się już wtedy, gdy po raz pierw-

10 TANIEC MARZEŃ szy przekroczyła próg studia tańca Lindsay? Tam po raz pierwszy zatańczyła przed Davidovem. Jakże była przerażona! Stała przed obliczem mężczyzny okrzyczanego najwspanialszym tance­ rzem dekady. Nikolai Davidov - mistrz i legenda, któremu partnerowały tylko najbardziej utalento­ wane baleriny, włącznie z Lindsay Dunne. Co wię­ cej, przyjechał do Connecticut, by nakłonić Lindsay do powrotu do Nowego Jorku i zatańczenia w bale­ cie, który sam napisał. Ruth czuła się oszołomiona i onieśmielona jego obecnością, i kiedy jej kazał zatańczyć, była jak sparaliżowana. Ale był czarujący. Kładąc głowę na poduszkach, uśmiechnęła się na tamto wspomnie­ nie. Gdy chciał, potrafił był najbardziej uroczym człowiekiem na świecie. Więc go posłuchała i już po chwili zatraciła się w tańcu i muzyce. Wtedy to wypowiedział te proste, przyprawiające o zawrót głowy słowa: - Kiedy będziesz w Nowym Jorku, zgłoś się do mnie... Była bardzo młoda i święcie przekonana, że na­ zwisko Nikolaia Davidova powinno się wymawiać z czcią i szeptem. Gdyby jej kazał zatańczyć boso na ulicach Broadwayu, zrobiłaby to bez wahania. Tyrała, by mu się przypodobać, drżała ze strachu, gdy wpadał w furię, ciężko przeżywała lodowaty ton jego głosu, kiedy ją ganił. Zmuszał ją i dopingował. Był nieustępliwy i nieludzko wymagający. Bywały

TANIEC MARZEŃ 11 noce, kiedy kuliła się w łóżku, zbyt wyczerpana, żeby chociaż popłakać. Z kolei wystarczyło, by się uśmiechnął, rzucił jakiś komplement, a wszelki ból i cierpienie znikały bez śladu. Tańczyła z nim, walczyła z nim i kłóciła się, śmiała się z nim i obserwowała go, a jednak, po tylu latach, nie rozszyfrowała jego jakże nieuchwytnej, zmiennej natury i charakteru. Pomyślała, że może w tym tkwi sekret jego po­ wodzenia u kobiet: delikatna otoczka tajemniczoś­ ci, obcy akcent, a także powściągliwość, jeśli cho­ dzi o przeszłość. Uśmiechnęła się, wspominając, jak strasznie się w nim durzyła. Nawet tego nie zauważył! Miała za­ ledwie osiemnaście lat. On miał prawie trzydzieści i otaczały go piękne kobiety. A właściwie ciągle go otaczają, pomyślała, uśmiechając się posępnie, po czym wstała z kanapy, żeby się rozprostować. Kot, usunięty z jej kolan, obruszył się i przeniósł w inne miejsce. Zachowałam nienaruszone serce i nic mu nie za­ graża, uznała Ruth. Może jest nawet aż nazbyt bez­ pieczne. Pomyślała o Donaldzie. No cóż, trudno. Ziewnęła i przeciągnęła się znowu. Jutro, z samego rana, zaczyna lekcje. Ruth spływała potem. Choreografia „Czerwo­ nej róży" autorstwa Nicka, jak zawsze skompli­ kowana i zawiła, wymagała od tancerza maksy-

malnego wysiłku. Ruth zatrzymała się przy drążku na krótki, niezbędny odpoczynek. Reszta obsady rozproszyła się po sali prób -jedni tańczyli, stosu­ jąc się do padających niestrudzenie z ust Nicka po­ leceń, inni, jak ona, czekali, aż znowu zostaną przy­ wołani. Była dopiero jedenasta, ale Ruth ćwiczyła już od dwóch godzin. Długa, luźna koszulka, którą włoży­ ła na trykot, miała ciemne plamy od potu; kilka pasemek włosów wysunęło się spod ciasnej opaski. Teraz jednak, obserwując demonstrowany przez Nicka fragment tańca, zapomniała o całym zmęcze­ niu. Nick jest absolutnie fantastyczny. Jako kierownik artystyczny zespołu i twórca ba­ letów nie musiał już tańczyć, żeby być na świeczni­ ku. Tańczył, ponieważ był do tego stworzony. Miał nieco ponad- metr siedemdziesiąt wzrostu, ale szczupła i sprężysta budowa sprawiała, że wydawał się wyższy. Złociste i delikatne niczym mgiełka włosy wiły się niedbale wokół twarzy, która nigdy nie utraciła chłopięcego wdzięku. Miał piękne usta - pełne, o finezyjnym wykroju. A kiedy się uśmie­ chał... Kiedy się uśmiechał, nie można mu było się oprzeć; delikatne wachlarzyki zmarszczek rozcho­ dziły się od jego oczu, których tęczówki stawały się niewiarygodnie niebieskie. Patrząc, jak demonstruje obrót, Ruth mogła tylko dziękować losowi, że w wieku trzydziestu trzech

TANIEC MARZEŃ 13 lat, przy wszystkich innych zawodowych obowiąz­ kach, Nick Davidov nadal jeszcze tańczy. I to jak! Szybkim, krótkim ruchem ręki dał znak piani­ ście, żeby przestał grać. - W porządku, dzieciaki - powiedział melodyj­ nie, z rosyjskim akcentem. - Mogło być gorzej. Takie zdanie w ustach Davidova brzmi jak najwyższa pochwała, pomyślała Ruth, kryjąc ironi­ czny uśmiech. - Ruth, pas de deux z pierwszego aktu. Niezwłocznie do niego podeszła; Nick był hu- morzastą istotą - miewał zmienne, krańcowo różne i niczym niewytitumaczalne nastroje. Dzisiaj robił wrażenie zaaferowanego bez reszty. Ruth umiała się do niego dostosować. Stojąc twarzami do siebie, zbliżyli prawe ręce i złączyli dłonie. Bez słowa zaczęli. Była to początkowa scena miłosna, raczej żartob­ liwy, zalotny pojedynek aniżeli wyraz gorących uczuć. Ale tym razem Nick nie napisał bajki. Napi­ sał balet o burzliwej i płomiennej miłości. Główny­ mi postaciami są książę i Cyganka, postaci z krwi i kości, pełne temperamentu. I dlatego tańce muszą tryskać życiem. Bohaterowie prowokują się nawza­ jem; on prosi, ona odmawia. Odrzucona głowa, machnięcie ręką akcentują od czasu do czasu na­ strój. Późne letnie słońce sączy się przez okna, rysuje wzory na posadzce. Niezauważone krople potu

14 TANIEC MARZEŃ spływają po plecach Ruth, która wślizguje się i wy­ myka z objęć Nicka. Charakter Carlotty na prze­ mian drażni i zachwyca księcia. Zmienna tonacja pojedynku ich serc ustala się już podczas pierwsze­ go spotkania. Dawno temu, w takich momentach jak ten, tań­ cząc z Nickiem, Ruth zdała sobie sprawę, że za­ wsze będzie go wielbić i czcić -jako tancerza i ja­ ko legendę. Partnerowanie mu było najważniej­ szym wydarzeniem jej życia. To on sprawił, że przeszła samą siebie, że przekroczyła własne, naj­ śmielsze oczekiwania. W drodze od uczennicy przez corps de ballet do głównej tancerki Ruth tańczyła z wieloma partnera­ mi, ale żaden z nich nie mógł się równać z Nickiem Davidovem - tak pod względem błyskotliwości, jak i precyzji. A także wytrzymałości, pomyślała, krzywiąc się w środku, gdy zarządził powtórzenie całego pas de deux. Ponieważ pianista przewracał kartki nut, zyskała chwilę na złapanie oddechu. Nick odwrócił się ku niej, podnosząc i zbliżając do niej dłoń. - Gdzie się dzisiaj podziały twoja namiętność i pasja, maleńka? - zapytał. Wiedział, że nie znosi, gdy ją wita w ten sposób. Skwitował uśmiechem jej wyniosłe spojrzenie. Bez słowa złączyła z nim dłoń. - No, Cyganko, wyraź ciałem i wzrokiem, że­ bym sobie poszedł do diabła. Jeszcze raz.

TANIEC MARZEŃ 15 Zaczęli, ale tym razem Ruth już nie myślała o przyjemności tańczenia z Nickiem, ale rywalizo­ wała z nim - krok po kroku, skok za skokiem. Jej poirytowanie przynosiło dokładnie taki efekt, o jaki mu chodziło. Prowokowała go, by dał z siebie więcej. Gdy ją przyciągał, piorunowała go wzrokiem. Zatrzymy­ wała się w jego ramionach, by już po chwili wy­ mknąć się z nich i wykonując grand jęte, wyzwać go, by za nią podążył. Skończyli tak, jak zaczęli, dłoń przy dłoni, z jej odrzuconą do tyłu głową. Śmiejąc się, Nick przy­ garnął ją do siebie i entuzjastycznie pocałował w oba policzki, - No właśnie, o to mi chodziło, byłaś cudowna! Gardzisz mną, nawet wtedy, kiedy podajesz mi rękę. Oddychała szybko. Jej wzrok nadal płonął gniewem. Kiedy spojrzała w jego oczy, poczuła krótkie, idące od dołu wzdłuż kręgosłupa rozpra­ szające ją łaskotanie. Dostrzegła, że i Nick zarea­ gował podobnie. Zobaczyła to w jego oczach, po­ znała po uścisku palców, które zatrzymał na jej plecach. Po chwili wszystko minęło i Nick odsu­ nął ją od siebie. - Pora na lunch - oznajmił, a zawtórował mu chór chętnych. Sala błyskawicznie opustoszała. - Ruth, chciałbym z tobą porozmawiać. - Chwycił jej rękę, kiedy się odwracała, by dołączyć do reszty. - Po lunchu.

- Nie, teraz. Ściągnęła brwi. - Nie jadłam śniadania. - W lodówce na dole znajdziesz jogurt i butel­ kę wody perrier. - Puścił ją i podszedł do forte­ pianu. Usiadł i zaczął improwizować. -I weź coś dla mnie. Biorąc się pod boki, spiorunowała go wzrokiem. Jeszcze się nie zdarzyło, by nie postawił na swoim! Czy mnie kiedykolwiek zapytał, jakie w danej chwili mam plany? Z góry zakłada, że jak grzeczna dziewczynka będę spełniać każde jego życzenie! - To jest nie do zniesienia - rzekła na głos. Nie przestając grać, popatrzył w jej stronę. - Mówiłaś coś? - Tak. Powiedziałam, że jesteś nie do zniesienia. - Owszem, jestem! - Uśmiechnął się rozbraja­ jąco. Zaśmiała się wbrew sobie. - Jaki smak? Jogurtu - przypomniała mu, gdy spojrzał na nią, jakby nie rozumiał, o co jej chodzi. - Jaki ma być smak jogurtu, Davidov? Po chwili wróciła obładowana kubeczkami jo­ gurtów, łyżeczkami, szklankami i dużą butelką wo­ dy. Dochodzący z kantyny na dole gwar mieszał się z dźwiękami fortepianu na górze. Nick grał powol­ ną, bluesową melodię. Była to jedna z jego włas­ nych kompozycji. Nie, nie kompozycji, poprawiła się, przystając w drzwiach i obserwując go. Kom-

TANIEC MARZEŃ 17 pozycję zapisuje się, utrwala. Ta muzyka płynie prosto z serca, odzwierciedla stan duszy. Promienie słońca padały na jego włosy i ręce - dłu­ gie, wąskie dłonie o ruchliwych i giętkich palcach, które gestem mogły wyrazić więcej niż niejedna osoba mową. Wygląda, jakby był bardzo samotny! To nagłe odkrycie wytrąciło ją z równowagi. Nie, to przez tę muzykę, pomyślała. Gra taką smut­ ną melodię. Podeszła do niego, a jej stopy w balet- kach nie wydawały żadnego dźwięku na drewnianej podłodze. - Wyglądasz, jakbyś był bardzo samotny, Nick. Sądząc po sposobie, w jaki poderwał głowę, do­ myśliła się, że wytrąciła go z głębokiej zadumy, wtargnęła w intymne myśli. Przez chwilę patrzył na nią dziwnie, trzymając zawieszone nieruchomo nad klawiaturą palce. - Już nie jestem - odpowiedział. - Ale nie o tym chciałem z tobą rozmawiać. - Czyżby to miał być służbowy lunch? - skrzy­ wiła się, stawiając kartoniki z jogurtem na forte­ pianie. - Nie. - Sięgnął po perriera, zdjął nakrętkę. - Jeszcze byśmy się posprzeczali, a to źle działa na trawienie. Chodź, siadaj obok. Ruth zajęła miejsce na ławeczce. Zachodziła w głowę, o jaką to ważną sprawę może mu chodzić. Siedziała lekko spięta, nie wiedząc, czy będzie

18 TANIEC MARZEŃ grzmiał, czy okaże się łaskawy. Przebywanie z nim zawsze graniczyło z ryzykiem. - W czym problem? - zapytała, sięgając po jo­ gurt i łyżeczkę. - To właśnie chciałbym usłyszeć od ciebie. - Nie rozumiem, o co ci chodzi. - Czując na sobie baczny wzrok, odwróciła głowę w jego stronę. - Dzwoniła Lindsay. - I co? - spytała zaintrygowana i odrobinę zbita z tropu. - Uważa, że nie jesteś szczęśliwa. - Od jego ustawicznego wpatrywania się w nią zdrętwiał jej kark. Odwróciła się więc ponownie i napięcie zel­ żało. Nikt, tak jak on, nie potrafił wytrącić jej z równowagi samym tylko spojrzeniem. - Lindsay za bardzo się wszystkim przejmuje - odpowiedziała lekko, zanurzając łyżeczkę w jo­ gurcie. - Jesteś nieszczęśliwa, Ruth? - Położył rękę na jej ramieniu, zmuszając, by zwróciła głowę w jego stronę. - Nie - odparła natychmiast, zgodnie z prawdą. Przesłała mu tak dla niej charakterystyczny pół­ uśmiech. - Nie. Nadal badał jej twarz. - Jesteś szczęśliwa? Otworzyła usta, chcąc odpowiedzieć, po czym je zamknęła, wydając krótki, nerwowy dźwięk. Czy

TANIEC MARZEN 19 musi tak na nią patrzeć, żądając uczciwej odpowie­ dzi? A przecież wiedziała, że nie zbędzie go byle czym. - A powinnam? Zaczęła się podnosić, ale ją przytrzymał. - Ruth... - Nie pozostało jej nic innego, jak znowu spojrzeć mu w oczy. - Czyż nie jesteśmy przyjaciółmi? Szukała słów. Zwykłe „tak" nie oddałoby chyba złożoności jej uczuć do niego, a tym bardziej nie­ równej hierarchii ich wzajemnych stosunków. - Czasami - odparła ostrożnie. - Czasami jesteś­ my. Nick zaakceptował odpowiedź, która, sądząc po błysku w oczach, nawet go trochę rozbawiła. - Dobrze to ujęłaś. Nieoczekiwanie chwycił jej .dłonie i podniósł do ust. A jego usta były jak szept na jej skórze. Zajrzał jej głęboko w oczy. - Powiesz mi, dlaczego nie jesteś szczęśliwa? Ostrożnie, spokojnie Ruth wysunęła wreszcie dłonie. Niełatwo było zachować trzeźwość umysłu, gdy jej dotykał. Był żywą istotą, mężczyzną z krwi i kości, i domagał się równie żywej reakcji z jej strony. Wstała i przeszła do okna. W dole kipiało życie Manhattanu. - Jeśli mam być szczera - zaczęła z namysłem - nie zastanawiałam się wiele nad swoim szczę-

20 TANIEC MARZEŃ ściem. Och, nie! - Roześmiała się i potrząsnęła gło­ wą. - To brzmi pompatycznie. Odwróciła się błyskawicznie ku niemu, ale na jego twarzy nie dostrzegła uśmiechu. - Nick, chciałam tylko powiedzieć, że dopóki mnie nie zapytałeś, po prostu nie myślałam, że je­ stem nieszczęśliwa. Wzruszyła ramionami i stała nieruchomo oparta plecami o okno. Nick nalał trochę gazowanej wody, wstał i podał jej. - Lindsay martwi się o ciebie. - Lindsay ma dość zmartwień na głowie: wuja- szek Seth, dzieciaki, a także jej szkoła. - Ona cię kocha - powiedział zwyczajnie. - Tak, wiem, że mnie kocha. - To cię dziwi? - Machinalnie nawinął na palec luźny kosmyk jej włosów. Delikatny jak jedwab i odrobinę wilgotny. - Jej wielkie serce zdumiewa mnie. I chyba już zawsze tak będzie. - Zatrzymała się na chwilę, po czym szybko, w obawie, że zabraknie jej odwagi, zapytała: - Kochałeś się w niej kiedykolwiek? - Tak - odparł natychmiast, bez zakłopotania i żalu. - Dawno temu i krótko. - Uśmiechnął się i poprawił wysuwające się spinki we włosach Ruth. - Po prostu zawsze była dla mnie nieosiągalna. Po czym, zanim się zorientowałem, zostaliśmy przyja­ ciółmi. - Dziwne - zauważyła po chwili. - Wprost nie

TANIEC MARZEŃ 21 mogę uwierzyć, że może być coś nieosiągalnego dla ciebie. Uśmiechnął się. - Byłem bardzo młody, a dokładnie w twoim wieku. A poza tym rozmawiamy o tobie, a nie o Lindsay. Obawia się, że może za wiele od ciebie wymagam, że cię zamęczam. -Ty, Nikolai? - No właśnie, byłem tym tak samo zdziwiony jak ty. Podeszła do fortepianu i zamieniła wodę na jo­ gurt. - Mam się doskonale i chyba jej tak odpowie­ działeś. - Ponieważ milczał, odwróciła się ku nie­ mu z łyżeczką w ustach. - Nick? - Pomyślałem, że może masz jakiś nieudany... związek. -- Sugerujesz, że mogę być nieszczęśliwa z po­ wodu kochanka? - spytała zaskoczona. - Widzę, że potrafisz nazwać rzecz po imieniu, malutka. - Nie jestem dzieckiem - odparowała gniewnie. -I nie zamierzam... - Nadal widujesz się z tym projektantem? - przerwał bezceremonialnie. - Projektant ma imię i nazwisko - wtrąciła ostro. - Donald Kęyser. Mówisz o nim tak, jak gdy­ by był znakiem firmowym na ubraniu. - Naprawdę? - Posłał jej najniewinniejszy z je-

22 TANIEC MARZEŃ go uśmiechów. - Ale wciąż nie odpowiadasz na moje pytanie. - Nie. - Sięgnęła po szklankę perriera, spokoj­ nie ją wysączyła, i tylko jej oczy zdradzały wzbu­ rzenie. - Ruth, nadal się z nim widujesz? - Nie twój interes. - Ton jej głosu był lekki i swobodny, ale tylko pozornie. - Jesteś członkiem zespołu, którego ja jestem szefem. - Czyżbyś dodatkowo podjął się jeszcze roli spowiednika? - odgryzła się Ruth. - Czy twoi tan­ cerze muszą uzyskiwać twoją aprobatę przy wybo­ rze partnerów? - Uważaj, nie prowokuj mnie - padło ostrze­ żenie. - Przed nikim, nawet przed tobą, nie będę się tłumaczyć z mojego prywatnego życia. Przychodzę na zajęcia, punktualnie pojawiam się na próbach. Nie oszczędzam się w pracy, Nick. - Czy ktoś cię prosił, żebyś się usprawiedli­ wiała? - Właściwie to nie. Ale odgrywasz rolę srogiego wujaszka, i to mnie męczy. - Podeszła do niego. - Mam jednego, więc już ty nie musisz mnie kon­ trolować. - Nie muszę? - Pociągnął wysuwającą się spin­ kę z jej włosów, zaczął ją obracać w palcach, jedno­ cześnie świdrując Ruth wzrokiem.

TANIEC MARZEŃ 23 Rozwścieczył ją pobłażliwy ton jego głosu. - Nie! Przestań mnie wreszcie traktować jak dziecko! - zawołała, odrzucając hardo głowę. Szybki, gwałtowny ruch, jakim ją chwycił za ramiona, zaskoczył ją. Przyciągnął ją do siebie bli­ sko, bardzo blisko - niemal się z nią stopił. Choć dobrze znała jego ciało, teraz było inaczej. Wie­ działa, że jest zdolny do nagłych wybuchów wście­ kłości i umiała sobie z nimi radzić, ale teraz... Zdumiała ją także reakcja własnego ciała. Ich serca biły w jednym rytmie. Czuła wbijające się w ciało końce jego palców, ale to nie bolało. Zaciś­ nięte w pięści dłonie, które podniosła, by go ode­ pchnąć, zawisły w bezruchu. Wpatrywał się w jej usta, a ją przeszył tęskny ból - ostrzejszy i słodszy od wszystkiego, czego doty­ chczas doświadczyła. Była oszołomiona. Powoli, wiedząc jedynie, że musi pamiętać o od­ dychaniu, Ruth pochyliła się naprzód, zamknęła oczy i czekała na jego pocałunek. Rozchyliła wargi, czując na nich jego niespokojny oddech. Rozma­ rzona, wypowiedziała jego imię. I wtedy nagle szarpnął się i mrucząc rosyjskie przekleństwo, odsunął ją od siebie. - Powinnaś mieć trochę rozumu w głowie i celo­ wo mnie nie złościć. - To właśnie poczułeś? - zapytała, dotknięta, że ją odepchnął. - Nie przeciągaj struny - mruknął, zbywając ją

24 TANIEC MARZEN wzruszeniem ramion. Był zły. - Trzymaj się swoje­ go projektanta mody - burknął na koniec spokoj­ niejszym już tonem i wrócił do fortepianu. - Skoro tak ci z nim dobrze idzie. Usiadł i zaczął grać.

ROZDZIAŁ DRUGI Chyba to sobie wymyśliła. Ruth na nowo przeżywała ten nagły przypływ wzmożonego pożądania, jakiego doświadczyła w objęciach Nicka. Nie, coś mi się pomieszało, przekonywała siebie kolejny raz. Trzymał mnie w ramionach niezliczoną ilość razy i nigdy, prze­ nigdy nie czułam niczego takiego. Podobnie zresztą później, gdy po przerwie trzymał mnie w ramio­ nach jeszcze co najmniej pięć razy, dumała, zmy­ wając z siebie brud i znój z całego dnia. A jednak nie da się ukryć, że coś było, jakby jakieś wyładowanie w powietrzu, gdy parokrotnie powtarzali fragment baletu. Ale to raczej wynik ogólnego poirytowania i napięcia. Ostry strumień wody zmoczył jej włosy, które przylgnęły do gołych pleców. Teraz, w samotności, próbowała ocenić swoją reakcję na zachowanie Nicka. Była na wskroś fizyczna i szokująco impulsyw­ na. Jako kontrast Ruth przywołała w pamięci ciepłe i czułe pocałunki Donalda - łagodną, łatwą do opa-

26 TANIEC MARZEŃ nowania pokusę. Stosował wszystkie tradycyjne chwyty uwodzenia: kwiaty, świece, intymne kola­ cje. Przy nim było... - szukała odpowiedniego sło­ wa - przyjemnie. Och, oczywiście, że takie stwier­ dzenie nie pochlebi żadnemu prawdziwemu mężczyźnie! Jednak poza przyjemnością nie ocze­ kiwała niczego, ani z Donaldem, ani z jakimkol­ wiek znanym jej mężczyzną. Aż tu nagle wystarczyła jedna krótka chwila, żeby mężczyzna, z którym pracowała od lat, męż­ czyzna, który jednym słowem doprowadzał ją do szału albo wzruszał swoim tańcem do łez, wzniecił w niej taką burzę namiętności. Tego już nie można nazwać po prostu przyjemnością. Nigdy jej nie pocałował, dumała, ani też nie przytulił jak kochanek, ale... Doszła do wniosku, że to był przypadek. Traf losu, pomyślała, zakręcając prysznic. Ot, taka nie­ oczekiwana reakcja łańcuchowa, będąca następ­ stwem namiętnego tańca oraz irytującej wymiany zdań. Goła i mokra, Ruth sięgnęła po ręcznik. Zaczęła się wycierać. Była drobna i delikatnie zbudowana, szczupła, ale spełniająca kryteria tancerki i jak każ­ da tancerka, dokładnie znająca swoje ciało. Miała długie, zgrabne i gibkie kończyny. To właśnie ta jej budowa klasycznej tancerki - a także wypadki loso­ we jej życia - przywiodły ją przed laty do Lindsay. Lindsay. Na myśl o niej uśmiechnęła się. Miała

TANIEC MARZEŃ 27 żywo w pamięci jej ognisty taniec w „Don Kicho­ cie" - balecie, w którym Lindsay tańczyła główną partię kobiecą i który Ruth podziwiała, zanim się jeszcze spotkały. A ich pierwsze spotkanie! Jakże była przejęta i wzruszona, stojąc twarzą w twarz ze sławną primabaleriną! Wówczas to, przed laty, w szkółce baletowej Lindsay, Ruth miała czelność oznajmić, że ona również pewnego dnia zatańczy w „Don Kichocie"! I dopięła swego. A na jej występ przybyli wuja- szek Seth i Lindsay, która była w ósmym miesiącu ciąży. Lindsay aż się popłakała, zaś Nick żartował, a nawet drażnił się z nią. Wytarłszy się, zmięła ręcznik, rzuciła go byle gdzie i sięgnęła po szlafrok. Westchnęła. Tylko Lindsay mogła się domyślić, że coś jest nie tak. Ruth zawiązała pasek cienkiego szlafroczka w ko­ lorze fuksji i wzięła szczotkę do włosów. Teraz, odtwarzając w pamięci ich ostatnią rozmowę tele­ foniczną, przypomniała sobie, że mówiła jej o Do­ naldzie. Mówiła jej także o cudownej skrzyneczce, którą wypatrzyła w Greenwich Village. Paplały o dzie­ ciach, a wujaszek Seth wręcz zaklinał ją, żeby ich odwiedziła w pierwszy wolny weekend. Na podstawie skrawków informacji i rodzinnych pogaduszek Lindsay wyczuła coś, z czego sama Ruth nie zdawała sobie sprawy. Zafrasowała się. Chyba rzeczywiście nie jest szczęśliwa. Nie nie-

28 TANIEC MARZEŃ szczęśliwa, pomyślała i delikatnie przeciągnęła szczotką po długich, mokrych włosach. Po prostu nie usatysfakcjonowana. Bzdura, żachnęła się. Ma wszystko, czego za­ wsze pragnęła. Jest główną tancerką w znanym ze­ spole i ma wyrobione nazwisko w świecie baletu. Wkrótce zatańczy główną żeńską rolę w najno­ wszym balecie Davidova. Praca jest ciężka i wyma­ gająca, ale Ruth wręcz za nią przepada. Jest stwo­ rzona do takiego właśnie życia. A jednak czasami ją kusi, żeby sprzeniewierzyć się zasadom, uciec w te pędy do tamtego wędrow­ nego życia, które poznała, będąc dzieckiem. Jakaż to była wolność, jaka przygoda! Na samo wspom­ nienie pojaśniał jej wzrok. Narty w Szwajcarii, gdzie powietrze było tak zimne i czyste, że przy oddychaniu bolało gardło. Zapachy i barwy Stam­ bułu. Chude dzieci z wielkimi oczami na Krecie; zabawny pokoik ze szklanymi gałkami u drzwi w ich siedzibie w Bonn. Przez te wszystkie lata podróżowała z rodzicami, którzy byli dziennikarzami. Czy zabawili gdzieś dłużej niż trzy miesiące? W takich warunkach trud­ no było przywiązać się do czegoś, poza samymi sobą. I poza tańcem. Towarzyszył jej stale, podróżował z nią w jej wie­ cznie zmieniającym się otoczeniu. Nauczyciele zwra­ cali się do niej w różnych językach, z różnym akcen­ tem, podczas gdy taniec pozostawał jej wierny.