Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Rushton Rosie - Lato tajemnic

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :840.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Rushton Rosie - Lato tajemnic.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse R
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 85 osób, 60 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 205 stron)

Rosie Rushton Lato tajemnic

Rozdział 1 Nikt by nie zgadł, że urodziła się na bohaterkę romansu.. (Jane Austen, Opactwo Northanger) – To jak? Zgoda? Mogę wpaść do ciebie w sobotę? Izzy Thorpe krążyła wokół Caitlin, która rozsiadła się na pufie w sali wypoczynkowej. Błagalne spojrzenie oczu Izzy, niebieskozielonych jak woda morska, chwytało za serce, jakby była biednym, bezdomnym dzieckiem, błagającym o kromkę chleba i schronienie, a nie córką ministra aktualnego rządu i pięknej kobiety, której kreacje od najsławniejszych projektantów mody podziwia śmietanka towarzyska tego świata. – Do mnie? – spytała z ociąganiem Caitlin, podnosząc wzrok znad egzemplarza plotkarskiego tygodnika Goss. Musiała mówić głośno, bo inaczej zagłuszyłby ją zgiełk, z jakim uczniowie jedenastych klas wybiegali właśnie na dziedziniec. Zaczynała się długa przerwa. Nie w tym rzecz, że Caitlin nie chciała spotkać się z Izzy. Przeciwnie, bardzo zależało jej na tej nowej przyjaźni. Chodziło raczej o to, że wolałaby się umówić gdziekolwiek, byle nie u siebie w domu. Przez ostatnie trzy tygodnie postarała się stworzyć dla siebie odpowiedni wizerunek, który zrobiłby właściwe wrażenie w jej nowej szkole Mulberry Court. I nie zamierzała go teraz bezmyślnie zniszczyć. Zdobyła stypendium Hectora Olivera dla uczniów szkół artystycznych, ale to był dopiero początek drogi, o czym dobrze wiedziała. Furtka do życia, jakie – przeczuwała to od zawsze – było jej pisane. W ciągu trzech tygodni,

podczas których uczestniczyła w programie przygotowawczym przed dwuletnim liceum, zrozumiała, że musi się zaprzyjaźnić z tymi, których tu spotkała, bo to będzie jej przepustka do innego, lepszego świata. – Caitlin, w czym problem? – Izzy szturchnęła ją łokciem. – Po prostu chciałam poznać twoją rodzinę! – Po co? – w mniemaniu Caitlin było to całkiem rozsądne pytanie, zważywszy na to, jak sama oceniała swój dom i jego mieszkańców. – Po co? – powtórzyła jak echo Summer Tilney, która przepchnęła się obok nich do dystrybutora z wodą i właśnie napełniała nią papierowy kubek. – Użyj tego urządzenia, które masz w głowie. Ona już od dawna wyskakuje ze skóry, żebyś ją do siebie zaprosiła. Caitlin westchnęła cicho i odłożyła czasopismo. Odpowiedź na pytanie, kim jest tajemniczy wybraniec gwiazdki telewizyjnego show, Lisy Loretty, musiała poczekać. To jasne, że Izzy nie ma pojęcia, jak się żyje w nieco zapuszczonym domu razem z czworgiem rodzeństwa, dwoma psami, stadem kotów, białym szczurem, myszami, kurami oraz matką i ojcem, którym daleko było do czegokolwiek, co ma związek z jakim takim stylem i klasą. Ojciec zarabiał kupę forsy, tego była pewna. Ale tak zaciekle odkładał na czarną godzinę, że ani jeden cent nie mógł być przeznaczony na wydatki, pachnące wyższym standardem życia. W porównaniu z tymi, których poznała w szkole Mulberry Court, jej życie było bezgranicznie proste i nudne. Summer, która umiała grać na trzech instrumentach i pięknie śpiewała, była córką wielkiego producenta dżemów, sir Magnusa Tilneya. Ojciec Izzy był politykiem.

Oboje z jej matką dość często pojawiali się w telewizyjnych wiadomościach. Matka Bianki Joseph była gwiazdą rocka i miała własny samolot oraz rezydencje na trzech kontynentach. I nawet ci, którzy nie urodzili się w najwyższych sferach, także prowadzili fascynujące życie, pełne weekendowych wypraw do modnych klubów, przemieszczania się między domami rozwiedzionych rodziców i przyjmowaniem od obojga prezentów w rodzaju nowych ciuchów albo odtwarzaczy MP3. To było głęboko niesprawiedliwe, że komuś takiemu jak ona, wrażliwemu i pełnemu pomysłów, kto rozumie wartość tego, co w życiu piękne – trafiła się rodzina godna Oscara za przeciętność. Czasem zadawała sobie pytanie, czyjej matka, którą można było najłagodniej określić jako roztrzepaną, nie przyjechała przypadkiem z porodówki z cudzym dzieckiem, i czy prawdziwa rodzina Caitlin to nie byli zupełnie inni ludzie, oryginalni, z klasą, poszukujący w życiu tego, co ciekawe i piękne. Choć Caitlin kochała swoich rodziców, nie miała na ich temat złudzeń, wiedziała, że piękno niewiele dla nich znaczy. Jej ojciec należał do gatunku, który w dawnych czasach określano mianem „człowiek z zasadami". Edward Morland był głównym wspólnikiem w szanowanej kancelarii adwokackiej Morland, Crofft i Isingworth, zasiadał też w niezliczonych komitetach charytatywnych, brał udział w obywatelskich akcjach zmierzających do ograniczenia ruchu samochodowego na głównej ulicy oraz w działaniach na rzecz czystości miasta, podwoził swoim samochodem starsze panie do kościoła, nawet te, które wcale się tam nie wybierały, a jeśli w chwili wolnego czasu mógł zrobić coś dla własnej przyjemności, grywał w

szachy. I to nie wieczorem, z braku czegoś ciekawego w telewizji, bo to mu się zdarzało bardzo rzadko, lecz popołudniami w miejscowym klubie pod nazwą „Szach i Mat", która nieźle brzmiała, aczkolwiek chodziło mu w rzeczywistości tylko o to, by niewinne dziateczki nauczyć tej gry i przy jej pomocy wychować na ludzi równie przeciętnych jak on sam. Co do matki – Lynne Morland była kobietą w typie archaicznego bóstwa płodności. Po niespodziewanym pojawieniu się piątego dziecka zaprzestała dalszego rozmnażania się i cały swój czas spędzała na wypiekaniu domowego chleba, hodowaniu ekologicznych warzyw w ogródku ich domu w Ditchcombe (zwycięstwo w konkursie na najładniejsze miasteczko w Sussex przez trzy kolejne lata), organizowaniu lokalnych wystaw kwiatów i omijaniu szerokim łukiem wszystkiego, co mogłoby ją zmusić do przeniesienia się w dwudziesty pierwszy wiek. Caitlin kochała ją z całego serca, ale nie mogła jej w żadnym wypadku zaprezentować nowym przyjaciółkom ze względu na wyjątkowo nieszczęśliwie skomponowane stroje, tym bardziej, że te dziewczyny miały rodziców umiejących brać z życia to, co najlepsze. – Caitlin – zawołała Izzy – obudź się! To jak, jesteśmy umówione? Niedługo urządzam party. Mogłybyśmy to omówić, kiedy do ciebie przyjadę. – Ale czy nie mieliśmy wszyscy spotkać się w Brighton w sobotę wieczorem? A poza tym, twoje party możemy równie dobrze omówić u ciebie – zauważyła Caitlin. Jeśli wierzyć Summer, starzy Izzy do niczego się nie wtrącali i nic ich nie obchodziło, czym się zajmuje ich jedynaczka. Tymczasem, Caitlin była tego pewna, jej

rodzice wywąchaliby ukrytą butelkę alkoholu z odległości kilometra i nie wstydziliby się zaglądać do jej pokoju co piętnaście minut, żeby się uspokoić, że na pewno nie dzieje się tam nic choćby w minimalnym stopniu twórczego i interesującego. Jej brat nie był przez nich traktowany w ten sposób, bo on... – Chodzi ci o Jamie'ego, tak? – zawołała Caitlin, gdy przyczyna uporu Izzy nagle się objawiła jej inteligencji. – To z jego powodu chcesz do nas przyjść? Nie bój się, powiedz to otwarcie. Izzy zarumieniła się po same uszy i odwróciła wzrok. – Coś ty – powiedziała. – Bo co, Jamie będzie w domu w weekend? Caitlin westchnęła. Nie miała pojęcia, co dziewczyny widziały w jej bracie, który, choć nie zwracał na nie uwagi, i tak nie mógł się opędzić. Uganiały się za nim jak wariatki, podczas gdy jej własne życie uczuciowe wciąż jeszcze pozostawało niezapisaną kartą. – To jak będzie? – głos Izzy zdradzał skrywane emocje. Caitlin wzruszyła ramionami. – Nie mam pojęcia – odparła. – Nie sposób przewidzieć jego ruchów. Ale jeśli mu powiem, że zamierzasz do nas przyjść... – Nie, w żadnym wypadku! Nie możesz mi tego zrobić! – krzyknęła Izzy. – Nie chcę, żeby sobie pomyślał... – Że ci się podoba do szaleństwa? – weszła jej w słowo Summer, i przełknąwszy ostatni łyk wody, wrzuciła papierowy kubek do kosza. – A może to już nieaktualne? Wszyscy wiemy, że zakochujesz się i odkochujesz częściej niż inne robią sobie makijaż. – Nieprawda! A poza tym, czy musisz sprowadzać

wszystko do parteru? – odgryzła się Izzy. wydymając usta. – Podoba się, nie podoba się. Dziękuję pięknie za takie szczeniackie podejście do sprawy. Summer potrząsnęła głową, uniosła doskonale regularne łuki brwi, ale nic nie powiedziała. – Po prostu uważam go za interesującego faceta – dokończyła niepewnie Izzy, z niesmakiem oglądając swój nadłamany paznokieć. – Kiedy Izzy mówi, że jakiś facet jest interesujący – szepnęła Summer do ucha Caitlin – to oznacza dwie rzeczy. Po pierwsze pała do niego uczuciem, po drugie zamierza przerobić go na mielonkę. Jeśli masz w planie przyjść na jej party ze swoim chłopakiem, to trzymaj go z dala od niej. Caitlin uśmiechnęła się w sposób, który wydawał jej się odpowiednio tajemniczy, po czym zaczęła zbierać do torby swoje podręczniki oraz kolorowe czasopisma. Choć wcale nie zamierzała się do tego przyznać – ani nie miała chłopaka, ani nawet żadnych znajomych płci męskiej. Gdyby była tak piękna jak Izzy, która w swoich kruczoczarnych włosach, z nieskazitelną cerą, przypominała cygańską księżniczkę z operetki Offenbacha, albo gdyby miała urodę tak delikatną i wyrafinowaną jak Summer, której skóra, biała i niemal przezroczysta, przywodziła na myśl pewien wiersz o wróżkach trzepocących skrzydełkami leciutkimi jak tiul – może wówczas Caitlin miałaby większe powodzenie. Ale była, według określenia swojej matki, „dobrze zbudowana", miała kasztanowe włosy, z którymi trzeba było walczyć każdego ranka przy pomocy prostownicy, choć one i tak zawsze wygrywały, a jej piegowata cera wyglądała tak „zdrowo", że kiedy źle się czuła, nikt jej nie wierzył i

prędzej umarłaby, niż doczekała się pomocy. Lecz mimo tych przeciwności losu w zasadzie miała optymistyczne podejście do życia i wielkie nadzieje wiązała zwłaszcza z następnym rokiem nauki, kiedy już znajdą się w liceum. Gmach szkoły Mulberry Court, nieco chaotyczny budynek z szarego kamienia, stał w sercu South Downs w Sussex i reklamował się jako „najlepsza w kraju, niezależna Szkoła Sztuk Pięknych". Od niedawna do dwóch ostatnich klas przyjmowano także chłopców, toteż Caitlin liczyła na to, że za pomocą jakiejś pięknej sztuki zrobi wrażenie na dwóch chłopakach, których miała na oku – na Fergusie Walkerze i Charlie'm Dittonie. Postanowiła poświęcić całe wakacje na odchudzanie, trochę zblednąć i nabrać bardziej wyrazistego stylu. Zastanawiała się też, czy by nie spytać Izzy o radę, jak należy ściągać na siebie uwagę chłopców. Bo sposoby Izzy, sądząc po ich oddziaływaniu na Jamie'ego, były całkiem niezłe. Westchnęła, przypominając sobie, jak trzy tygodnie temu Jamie zgodził się podwieźć ją rano do szkoły – wcale nie z miłości i braterskiej troski, ale dlatego, że właśnie wrócił z Australii i chciał wypróbować swój nowy samochód, kabriolet MG kupiony z drugiej ręki po drobnej stłuczce. Caitlin szarpała się z drzwiami, które nie chciały się otworzyć, bo przy kupnie auta Jamie przejmował się tylko tym, co kryło się pod maską – kiedy tuż obok nagle wyrosła Izzy. – Cześć, jestem Izzy – powiedziała wesoło, patrząc nie na Caitlin, ale na Jamie'ego, na jego opalone uda w postrzępionych dżinsowych szortach. – Jestem koleżanką Caitlin. To oświadczenie było dla Caitlin zaskakujące, bo

przedtem spotkała Izzy tylko raz, w dniu rozmów kwalifikacyjnych związanych z przyznaniem stypendium, lecz wtedy, mimo że jej zadaniem było oprowadzić Caitlin po szkole, więcej uwagi poświęciła własnym paznokciom, nie mówiąc już o chłopakach, którzy mieli zostać przyjęci do dwuletniego liceum. Jamie, który zazwyczaj posługiwał się półsłówkami, dla Izzy się wysilił i sformułował pełne zdanie. – Cześć Izzy, miło cię poznać. Po czym ruszył z piskiem opon, i ten jego efektowny odjazd tylko z lekka zepsuło hamowanie po kilku zaledwie metrach, absolutnie konieczne, jeśli zamierzał uniknąć zderzenia z piętrowym autobusem. – Skąd go wytrzasnęłaś? – spytała z przejęciem Izzy, łapiąc Caitlin za nadgarstek. – Boski facet. – Boski facet? Jamie? Nie żartuj! – roześmiała się Caitlin. – Więc on nie jest twoim chłopakiem? – pragnęła się dowiedzieć Izzy. – W żadnym wypadku. Jest moim bratem. – Ojej! – zawołała Izzy i w geście przerażenia położyła dłoń na ustach, błyskając zadbanymi paznokciami. Po czym wzięła Caitlin pod ramię i pociągnęła za sobą w stronę imponującego portalu Mulberry Court. – Co ty sobie teraz o mnie pomyślisz? Że strzelałam do niego oczami, chociaż myślałam... no, wiesz... myślałam, że jest twoim chłopakiem. I otworzyła jedno skrzydło ciężkich podwójnych drzwi. – Ładny ten twój naszyjnik, nawiasem mówiąc – zauważyła, wskazując wisiorek Caitlin. – Powinnam też mieć trochę takich sztucznych rzeczy. Moje są wszystkie

prawdziwe i nie mogę założyć ich do szkoły, bo jakby to wyglądało? No, dobra. Dziś mamy dzień cichej pracy – albo, w języku reszty świata, zajęcia świetlicowe. Zostaw tu swoje rzeczy. A czy twój brat ma dziewczynę? Caitlin potrząsnęła głową. – Nie, żadnej nie traktuje poważnie. Interesują go tylko samochody. Bo co? – Nic, tak tylko spytałam – zapewniła ją Izzy. – Z uprzejmości. Izzy okazywała jej swoją uprzejmość w regularnych odstępach czasu. Całkiem jasne – pomyślała Caitlin, gdy już się spakowała – dlaczego tak się uparła, że przyjdzie do nas w sobotę. A co jeszcze bardziej zdumiewające, wydawało się, że Jamie też zwrócił na Izzy uwagę. Kilka razy proponował Caitlin odwiezienie do szkoły w ciągu tych trzech tygodni, mimo że samochód wciąż musiał na nowo wracać do warsztatu. Od porannego „Cześć Izzy, jak się masz" przechodził wieczorem do punktu „A co słychać u twojej kumpelki Izzy? Fajna z niej dziewczyna". Raz, odjeżdżając spod szkoły, puścił oko do Izzy, i choć według powszechnie przyjętych pojęć nie wyglądało to na jakiś niezwykły wyczyn, dla Caitlin, która znała jego powściągliwość, była to niemal jawna deklaracja uczuć. Izzy również ją zrozumiała i oczywiście postanowiła pójść na całość. – Jesteśmy umówione – powiedziała pośpiesznie, bo właśnie rozległ się dzwonek. – Wpadnę w sobotę. Zdążymy do Brighton wieczorem, ale przedtem namówimy się na temat party. Ma się rozumieć, Jamie będzie zaproszony. Może nawet przyprowadzić paru kolegów. – Zamierzasz zaprosić Jamie'ego na swoje urodzinowe

party? – zdumiała się Caitlin. – I dalej chcesz się upierać, że go nie podrywasz? – dorzuciła Summer. Izzy odpowiedziała przeciągłym, zranionym spojrzeniem. – Chcę to zrobić dla przyjemności Caitlin – wyjaśniła łaskawie. – Nie zna tu jeszcze zbyt wielu osób, więc w towarzystwie Jamie'ego będzie się lepiej czuła. O co wam chodzi? Z czego się śmiejecie? – Powiedzcie mi, co was najbardziej uderza w tym obrazie? Robina Cathcart, nowa nauczycielka historii sztuki przycisnęła jakiś klawisz w swoim laptopie i na ekranie zawieszonym w pracowni pojawiły się Trzy Gracje. – Ciężki przypadek cellulitu! – zawołała Izzy, kierując uwagę na bardziej niż znaczną tuszę trzech obnażonych piękności. Sala odpowiedziała chichotem i wybuchami śmiechu. Izzy nie kryła się z tym, że malarstwo nie robi na niej wrażenia. Bardziej interesowały ją zajęcia teatralne i można powiedzieć, że była w tej szkole królową sceny, dosłownie i w przenośni. – To zupełnie nieśmieszne – skwitowała pani Cathcart, a jej duże jaspisowe kolczyki zadzwoniły, kiedy potrząsnęła głową z dezaprobatą, kilka zaś kosmyków włosów utlenionych na blond wymknęło się ze zgrabnego koczka. – To prawda, proszę pani, nie wypada naśmiewać się z cellulitu – powiedziała z udawaną powagą Bianca Joseph. – Ona powinna coś o tym wiedzieć – szepnęła Izzy, trącając Caitlin łokciem. – Czy jest tu osoba zdolna powiedzieć cokolwiek

sensownego na temat obrazu Rubensa? – spytała pani Cathcart. – Na przykład nasza nowa uczennica, Caitlin? – Ja? – Caitlin zamarła z przerażenia. To były dopiero drugie zajęcia z historii sztuki w jej życiu i czuła się bardzo nieswojo na tym obcym terenie. O wiele lepiej radziła sobie ze sprawami praktycznymi, takimi jak fotografia i malowanie. Potrafiła też od ręki rysować karykatury koleżanek. Ale kiedy przychodziło jej porównać technikę Moneta i Van Gogha albo zidentyfikować fragment włoskiego fresku, czuła się kompletnie zagubiona. Inni obecni w tej sali, jak można było sądzić, zwiedzili już wszystkie muzea Europy, nie mówiąc o tym, że niektórzy mieli w domu na ścianie obraz Whistlera czy Constable'a. Jej rodzice wpadali na zupełnie inne pomysły: na przykład wspólne wakacje na wyspie Wight. A na ścianach wisiały u nich tylko malowane talerze i liczne, oprawione w ramki, fotografie rodzeństwa Morland na wszystkich kolejnych etapach rozwoju. – Tak, ty – potwierdziła zachęcająco nauczycielka. – Powiedz nam, co zauważyłaś. Caitlin poczuła suchość w ustach. – Więc... – zaczęła, przyglądając się obrazowi uważnie – wydaje mi się, że środkowa postać jest w jakiś sposób zagrożona przez dwie pozostałe. Udają przyjaciółki, ale widać, że są nieszczere. Może natrząsają się z niej, krytykują jej urodę i tak dalej. Proszę spojrzeć, jak przytrzymują ją za łokcie, nie pozwalając odejść. Może użyła czarów albo jakichś nadprzyrodzonych mocy, czegoś w tym rodzaju, żeby zdobyć uczucia śmiertelnika wysokiego rodu, i dlatego... Caitlin zacięła się i umilkła. Połowa klasy wierciła się na

krzesłach, przyglądając jej się z mieszaniną zdumienia i wesołości. – W porządku, Caitlin, na tym skończymy z żartami – powiedziała ze znużeniem pani Cathcart – A teraz powiedz nam proszę coś na temat obrazu. Kiedy został namalowany? – Chyba... dawno temu? – zaryzykowała Caitlin. – Wielkie nieba, dziewczyno, jak to się stało, że przyznaliśmy ci stypendium? Caitlin poczuła, jak ciąży tuzin par wpatrzonych w nią oczu i widoczne w nich oczekiwanie na jej kolejne potknięcie. Jeśli tak dalej pójdzie, przylgnie do niej opinia głupiej i zostanie na zawsze odrzucona przez grupkę najfajniejszych dziewczyn. Nawet Summer, która zazwyczaj ze spuszczonym wzrokiem podążała za tematem lekcji, teraz miała taką minę, jakby chciała zachęcić Caitlin do pogrążenia się jeszcze bardziej. – Myślę, że to ze względu na moją teczkę prac. Bo świetnie rysuję, a moje fotografie są naprawdę odjazdowe. Jestem zdolna i na rozmowie kwalifikacyjnej nikogo to nie obchodziło, czy wiem, w jakiej epoce żył wariat trapiony obsesją na punkcie grubych kobiet. Przez chwilę było cicho jak makiem zasiał. Potężna pierś pani Cathcart uniosła się wydając z siebie ciężkie westchnienie, jej jaskrawoczerwone wargi zacisnęły się, i Caitlin wiedziała już, że naprawdę ma przechlapane. Wyrzucą ją stąd, zanim cokolwiek się zaczęło, a jej rodzina będzie mogła zaprezentować uśmieszki pełne satysfakcji i stwierdzić, że wyjdzie jej to na dobre, bo przede wszystkim trzeba umieć chodzić po ziemi, a nie bujać w obłokach. – W porządku, zrozumiałam twój punkt widzenia – pani

Cathcart uśmiechnęła się mimo woli. – Masz trochę racji. To prawda, jesteś niezwykle utalentowana artystycznie. Będę miała jeszcze wiele okazji, żeby nauczyć cię właściwego spojrzenia na historię sztuki. Jak widać, zadanie to wymaga czasu. I nawet podsunęłaś mi pewien pomysł. Przez salę przetoczył się kolejny wybuch śmiechu. – Przez te jej pomysły spadnie na nas ciężka praca – powiedziała Izzy. – Wielkie dzięki, Caitlin. – Praca, którą chcę wam zadać... – zaczęła pani Cathcart. – Nie może pani tego zrobić – zaprotestowała Bianca. – Przecież to już prawie koniec roku szkolnego. – Nie będziemy mieli czasu, żeby zrobić to jak należy! – dorzuciła Izzy z emfazą. – Zadam wam tę pracę na wakacje – odparła zadowolona z siebie pani Cathcart. – Będzie nosiła tytuł „Moje impresje na temat dzieła sztuki"... – Nikt nam nic nie zadaje na wakacje – zawołała Summer. – Kiedy uczył nas pan Brington, nie musiałyśmy już nic robić pod koniec trymestru. – Nie musiałyście? No to będziecie musiały – powiedziała spokojnie, z uśmiechem pani Cathcart. – Wybierzcie dowolne dzieło sztuki tam, gdzie będziecie spędzać wakacje, i pozwólcie, by do was przemówiło. Tak jak Caitlin pozwoliła, żeby Trzy Gracje przemówiły do jej wyobraźni, choć efekt okazał się nieporozumieniem. Może to być obraz, grafika, fotografia, rzeźba, cokolwiek, co skłania was do refleksji. Możecie napisać tę pracę w formie eseju, opowiadania, wiersza... Promieniejąc, rozejrzała się po sali, zachwycona własną pomysłowością.

– I zastanówcie się, skąd artysta czerpał inspirację. Z jakich mitów, legend, z jakich nieodwzajemnionych namiętności... A potem porównajcie swoje wrażenia z tym, czego się dowiedziałyście. To może być pasjonujące. – Och, tak, nadzwyczaj – mruknęła pod nosem Bianca, kiedy pani Cathcart odwróciła się, żeby wyłączyć laptopa. – Zwłaszcza, jeśli znajdę jakąś galerię malarstwa na Malediwach. Trochę rozsądku, kobieto! – I oczekuję, że każda z was przyniesie mi swoją pracę na pierwsze zajęcia po wakacjach – zakończyła pani Catcart. Do widzenia, moje panny. – Nie mam pojęcia, czym to się je – jęknęła Caitlin. gdy z Bianką, Summer i Izzy przepychały się do bufetu w stołówce. – Jeszcze nigdy nie robiłam nic w tym rodzaju. – To może być nawet ciekawe – zamyśliła się Summer. – „To może być nawet ciekawe" – przedrzeźniała ją Bianca. – W porównaniu z czym? Z obserwowaniem wskazówek zegarka? – W porównaniu ze spędzaniem wakacji na... Mniejsza o to, nic nie mówiłam. – No, dokończ! – nalegała Caitlin. – Powiedziałam: mniejsza o to! – Summer odwróciła się do nich plecami i pochyliła nad pojemnikami zjedzeniem. – Myślicie, że nic jej nie jest? – spytała z niepokojem Caitlin, kiedy Summer nakładała sobie porcję sałatki z tuńczykiem. Pokłócić się z jedną z nowych koleżanek, to nie był najlepszy pomysł. Tym bardziej, że Summer wydawała jej się kimś tajemniczym i fascynującym. – Wszystko w porządku – odparła szeptem Izzy. – Ona zawsze jest taka. Zaczyna ci o czymś mówić, a potem urywa nagle, jakby to była tajemnica państwowa. Mnie się

wydaje, że w tle jest jakiś problem z jej ojcem, w ogóle z rodziną. – Co to za problem? – spytała Caitlin, nie mogąc opanować ciekawości. – Krąży plotka, że ten ojciec... Cicho, ona może nas usłyszeć – powiedziała półgłosem Izzy, a potem, gdy zbliżyły się do Summer, odezwała się swoim zwykłym tonem: – Co myślicie o nalocie na sklepy po lekcjach? Jesteś tym zainteresowana, Summer? – Nie, nie mogę. Ludo ma bilety na koncert jazzowy. Przykro mi. Wyminęła je i mszyła w stronę najdalszego stolika. – Kim jest ten Ludo? Jej chłopakiem? – spytała Caitlin. – Chłopakiem? Mówisz o Summer? Nic z tych rzeczy – odparła Izzy, biorąc zapiekankę z serem i pomidorami. – Jeśli mnie pytasz o zdanie, to coś jest z nią nie w porządku, i to na poważnie. – Co masz na myśli? Jak to: nie w porządku? – Chłopcy jej nie interesują – stwierdziła Izzy. – A przynajmniej przez ostatnie dwa lata, odkąd chodzę z nią do szkoły, nie widziałam jej z żadnym. Jest jakaś dziwna, i tyle. – Myślisz, że ona... – Caitlin zawahała się, nie wiedząc, jakiego ma użyć słowa. – Nic takiego nie powiedziałam – odparła Izzy. – Ale nie widziałam, żeby na przykład przyglądała się przystojnym facetom na rozkładówkach. I nie jest zbyt towarzyska. Nie urządza u siebie imprez i chyba nikogo nie zaprasza do domu. Jest prawdziwą samotniczką. Nigdy nie wyszła z nami w sobotę wieczorem. – Więc kim jest ten Ludo? – Caitlin przyjrzała się

podejrzliwie czemuś, co miało uchodzić za lasagne, po czym sięgnęła po nadziewane ziemniaki, do których dołożyła potężną porcję surówki z kapusty i odwróciła się w stronę stolika, przy którym usiadła Summer. – Jej bratem – Izzy wzruszyła ramionami. – Ma dwóch braci. Freddie'ego, który jest facetem na poziomie, i tego Ludo, który... no, nie jest. To bliźniacy, ale tego byś po nich nie poznała. Zdaje się, że przez rok wałęsali się razem po całej Europie, szczęściarze. – Jeśli chodzi o Ludo, to nie było żadne wałęsanie się – Summer podniosła na nie wzrok, kiedy się zbliżały. Najwyraźniej już jej przeszło. – To Freddie jest mistrzem w tej konkurencji. Ludo spędził mnóstwo czasu w Ligurii. w Casa Vernazza, zgłębiając arkana produkcji win. – W Casa... Gdzie? – To nasz dom we Włoszech – wyjaśniła Summer, wyławiając z sałatki czarną oliwkę. – Mamy winnicę w Begasti. To niedaleko Monterosso. Należała do moich dziadków. Freddie'ego te sprawy nie interesują ani trochę, więc tata wbił sobie do głowy, że Ludo kiedyś ją przejmie. – Macie własną winnicę? Jak cudownie! – zawoła Caitlin, niecierpliwie pragnąc odbudować nadwerężoną przyjaźń. – Zupełnie jak w tym filmie... Zapomniałam tytułu... Już wiem. Pod słońcem Toskanii. – To wszystko brzmi dużo lepiej, niż faktycznie wygląda. W tej chwili winnica ledwie zarabia na siebie. Ale jest tam pięknie, chociaż... Chce powiedzieć, że było tam pięknie, zanim... Dziewczyny, która to godzina? Muszę lecieć. Za chwilę mam lekcję fortepianu. Mówiąc to, odsunęła niedojedzoną sałatkę z tuńczykiem i wyszła ze stołówki prawie biegnąc.

– Ta to ma szczęście! – zachwycała się Caitlin. – Wyobraź to sobie, może pojechać do Włoch i tam żyć, w otoczeniu tych wszystkich zabytków i dzieł sztuki... Jakie to romantyczne.... – Mówiłam ci, ona za niczym romantycznym się nie ugania – powiedziała Izzy. – A wracając do naszych spraw, o której mam przyjść do ciebie w sobotę?

Rozdział 2 Cos musi się wydarzyć i wydarzy się na pewno, żeby spotkała go na swojej drodze (Jane Austen, Opactwo Northanger) – Wielki boże, to jest twoja sypialnia? Nigdy nie widziałam niczego podobnego! Izzy rzuciła się na łóżko Caitlin i patrzyła na chropowate piaskowe ściany, baldachim w kolorze nocnego nieba i ścienne lichtarze. – Podoba ci się? – spytała Caitlin. – Zrobiłam to wszystko sama. Moi rodzice, rzecz jasna, nie mogą na to patrzeć. Doznała ulgi, kiedy wreszcie udało jej się zaciągnąć Izzy na piętro, wyrywając ją ze szponów matki, która od chwili jej przybycia zarzucała ją pytaniami, częstowała smakołykami i udzielała dobrych rad – wszystko naraz w równych proporcjach. „Powiedz mi, Isabello, czy twoja mama wie, gdzie jesteś? Pytam, bo wy, młodzież, bardzo lubicie znikać z oczu rodzicom... Może spróbujesz tego ciasta marchewkowego, moja droga? Domowe, ma się rozumieć, a marchew z naturalnej uprawy... Isabello, moje dziecko, nie siadaj tam. Na tej poduszce dziś rano leżał kot i był trochę niezdrów... Jeszcze jej nie uprałam". Po tych słowach Caitlin nie czekała już na następne Złapała koleżankę za łokieć i pociągnęła za sobą na górę, wewnętrznie aż kuląc się ze wstydu na samą myśl o tym, co Izzy sobie pomyśli. Bo choć Caitlin nigdy nie była w domu Izzy, to przejeżdżając obok mogła wyrobić sobie zdanie na

temat stylu życia, do jakiego była przyzwyczajona jej koleżanka. Był to elegancki, trzypiętrowy budynek z początku dziewiętnastego wieku, z oknami wychodzącymi na molo w Brighton. Z balkonami, poręczami z kutego żelaza, z wykuszami okiennymi. Robił wrażenie i świetnie nadawał się na miejsce akcji w jakimś efektownym filmie historycznym. Podczas gdy jej dom powinien raczej wystąpić w którymś z tych cyklicznych programów z udziałem architektów i projektantów wnętrz, którzy, podjąwszy się zadań niemal niemożliwych, w mgnieniu oka dokonują rejestrowanych okiem kamery cudów budowlano- remontowych. Caitlin była zawstydzona brakiem artystycznej wrażliwości, jakiego dowodziła panująca w jej domu mieszanina stylów i kolorów. Każdy pokój był zagracony przedmiotami, które zdaniem jej matki były bezcenne i z którymi, jak twierdziła, nie mogłaby się rozstać, mimo że w oczach Caitlin były do niczego pod każdym względem. – To wygląda jak na filmie... Przypomina mi się Rodzina Adamsów – powiedziała niepewnie Izzy, oglądając gipsowe gargulce w pokoju Caitlin i czarny sufit, z którego zwisały kolorowe żarówki. – Gotyk – wyjaśniła z ożywieniem Caitlin. – Można się do tego przyzwyczaić. Sama się przekonasz. Izzy zeskoczyła z łóżka, podeszła do okna i zadygotała. – O Boże, Caitlin, to przecież straszne! Jak ty możesz tu spać? Nie przeszkadza ci to, co tam jest na zewnątrz? Z mieszaniną przerażenia i fascynacji wpatrywała się w widoczny za oknem cmentarz, otoczony drzewami, zapełniony kamieniami nagrobnymi w różnym stadium rozpadu.

– Do tego też się można przyzwyczaić. Nasz dom był kiedyś plebanią. Jasne, że to nawiedzone miejsce. Ale na co dzień... – Nawiedzone? To znaczy... Widujesz duchy? – Niezupełnie – przyznała Caitlin z ociąganiem. – Raczej o nich słyszałam. No, czasem czuje się ich obecność. Jestem spod znaku skorpiona i mam intuicyjne podejście do rzeczywistości... – Oraz szczególny talent do puszczania wodzy wyobraźni! – drzwi otworzyły się nagle i matka Caitlin wkroczyła do jej pokoju w jaskrawo-pomarańczowych gumowych rękawiczkach i jednorazowym fartuchu w którym ledwie mieściła się jej zażywna postać. – Isabello, moje dziecko, nie przywiązuj wagi do takich opowieści. – Mamo, już ci mówiłam, wszyscy ją nazywają Izzy – przerwała matce Caitlin. – I może zechciałabyś nie wtrącać się do naszej rozmowy? – Przecież Isabella to takie piękne imię! – westchnęła pani Morland, ignorując prośbę córki. – Właśnie dzwonił Jamie. Wraca z tej aukcji samochodowej. Jest bardzo szczęśliwy, bo udało mu się zdobyć jakąś tam część potrzebną do nowego auta. Ktoś przyjedzie razem z nim. Twój ojciec wybiera się po południu na coś w rodzaju przyjęcia ogrodowego... – Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że Jamie przywiezie do domu dziewczynę! – Caitlin niby to z wrażenia ledwie wykrztusiła te słowa, lecz zamierzała po prostu zagrać na emocjach Izzy, przy czym sam domysł wydawał jej się zupełnie nieprawdopodobny. – Nie wdawał się w takie szczegóły, jak płeć tej osoby, kochanie – powiedziała sucho pani Morland. – Ale

dlaczego nie miałaby to być dziewczyna? Ucieszyłabym się, gdyby związał się wreszcie z jakąś miłą, rozsądną panną. – Gdyby takiej szukał, nie miałabyś szans – szepnęła Caitlin, kiedy znowu zostały same. – No to zastanówmy się nad twoim urodzinowym party. Chociaż bardzo się starała robić zblazowaną minę, myśl o siedemnastych urodzinach Izzy wprawiała ją w stan gorączkowego podniecenia. Nie mogła wprost uwierzyć w swoje własne szczęście, bo wyglądało na to, że błyskawicznie zaprzyjaźniła się z kimś, kto był gwiazdą jedenastych klas. I choć wiedziała, że przynajmniej po części zawdzięcza to zainteresowaniu, jakie w Izzy wzbudził jej brat, zamierzała z tej sytuacji wyciągnąć dla siebie wszystkie możliwe korzyści. Izzy mogła wprowadzić ją do najlepszego towarzystwa, a najlepsze towarzystwo, o czym nigdy nie wątpiła, było właśnie jej środowiskiem naturalnym. – No, nie wiem... – powiedziała Izzy. – W zeszłym roku urządziłam party pod hasłem „Beduini i arabskie tancerki". Dwa lata temu – „Afrykańska dżungla". – To ma być impreza kostiumowa? – Jasne. Wszystkie moje imprezy były przebierankami. Tylko że chyba wyczerpały mi się pomysły. – „Upiory i duchy"? – zaproponowała Caitlin, pośpiesznie zastanawiając się nad kostiumem, na który nie będzie musiała wydać fortuny i doprowadzić się do bankructwa. – Daj spokój! – odparła Izzy. – Nie da się wyglądać seksownie, kiedy jesteś zawinięta w prześcieradło. To musi być coś porywającego, atrakcyjnego, kuszącego, to ma

rzucać facetów na kolana. Myślisz, że Jamie przyjmie zaproszenie? – Jeśli to ma być maskarada, raczej nie – powiedziała Caitlin zgodnie z prawdą. – Dla niego ubrać się w coś innego niż stare wytarte dżinsy, to już niezwykły wyczyn. Możesz mi wierzyć, znam go. Izzy wydawała się zawiedziona. – Trzeba coś zrobić, żeby przyszedł... Oczywiście nie uważam, że to absolutnie konieczne, ale... Jej ostatnie słowa zagłuszył chrzęst żwiru i pisk opon w uliczce zasłoniętej żywopłotem gdzieś na tyłach ogrodu. – Co to? – zawołała Izzy, rzucając się do okna. Ze srebrnej mazdy wygramolił się atletycznie zbudowany facet. – Co tu się u diabła dzieje? W tej samej chwili kolejny samochód wjechał przez bramę i zahamował wściekle. – Ten drugi to Jamie – powiedziała Caitlin. – Poznaję go po odgłosie silnika. No to w porządku, nikt ci nie zagraża. Jego gość jest mężczyzną. Caitlin uśmiechnęła się, dostrzegłszy wyraz ulgi na twarzy Izzy i jej szybkie spojrzenie w lustro w cynowej ramie, wiszące na drugim końcu pokoju. – Tylko nie waż się wspomnieć o party! – zażądała Izzy, odgarniając włosy z czoła i przyglądając się krytycznie swojemu nieskazitelnemu makijażowi. – Ja sama rozwinę temat, kiedy uznam, że moment jest odpowiedni. Urwała i spojrzała na Caitlin. – A ten facet, który z nim przyjechał? Twoim zdaniem jest przystojny? Caitlin ponownie wyjrzała przez okno. Na zewnątrz trzasnęły drzwi samochodu i ktoś otworzył bramę

wjazdową. – Umiarkowanie – odparła. – Ma zbyt długie ręce i chód orangutana. – Ręce? Naprawdę jesteś najdziwniejszą osobą, jaką znam. Kto patrzy na ręce? Ja zawsze najpierw oceniam tyłek. – Zniknął z pola widzenia – powiedziała Caitlin. – Ale samochód całkiem niezły. Co prawda myślałam, że zależało ci na Jamie 'm. – Na nikim mi nie zależało – zaprotestowała Izzy, rzucając przez okno jeszcze jedno spojrzenie. – Po prostu chciałam... No, niniejsza o to. Chodźmy na dół. Szkoda czasu. – To ty? Skąd się tu wziąłeś? – Izzy stanęła w progu kuchni jak wryta na widok tego krępego faceta z jasną czupryną, który pochylał się nad blatem, biorąc garściami chipsy z otwartej torby. – Nie wierzę własnym oczom, Muffinka! – zawołał ze zdumieniem. – Nie nazywaj mnie tak! – syknęła Izzy, piorunując go wzrokiem. Facet uśmiechnął się od ucha do ucha i klepnął Jamie'ego w ramię. – Więc to jest ta twoja tajemnicza dziewczyna! – powiedział, po czym zwrócił się znowu do Izzy. – Bez przerwy opowiadał mi o jakiejś koleżance Caitlin... – Zamknij się, Tom! – Jamie zrobił się czerwony jak burak i odwrócił wzrok, żeby nie patrzeć na pełen ukontentowanej próżności uśmiech Izzy. – Nie musisz już się martwić o to, żeby nie stracić jej z

oczu – roześmiał się Tom, nic sobie nie robiąc z jego zakłopotania. – O wszystko, czego chciałbyś się dowiedzieć na temat Izzy Thorpe, możesz pytać mnie. – Wcale nie wiesz o mnie wszystkiego – odcięła się Izzy. – Co ty powiesz! Spędziłem z tobą w sumie ze trzy lata! Widziałem cię i pod gazem i nakręconą jak helikopter. A kto był pierwszym facetem, z którym się całowałaś? Izzy zaczerwieniła się. – Jak to: spędziłeś z nią trzy lata? – spytał Jamie. – Jest chrześniakiem mojej matki – wyjaśniła Izzy, obdarzając Toma spojrzeniem pełnym szczerej pogardy. – Jego rodzice wyjechali na placówkę dyplomatyczną w Australii. Zabieraliśmy go ze sobą na wakacje, bo nasze matki były szkolnymi przyjaciółkami. Odwróciła się do Jamie'ego i twarz jej się nieco rozjaśniła. – Ale skąd ty go w ogóle znasz? – Z Australii – wymamrotał Jamie, z zainteresowaniem wpatrując się w podłogę. – Byłem tam przez rok. Żeglowaliśmy razem. – Żeglowaliście! – powtórzyła Izzy z zachwytem. – Ja też kocham żagle. To było coś zupełnie nowego dla Caitlin, i sądząc po wyrazie niedowierzania na twarzy Toma, on także miał jakieś wątpliwości. – Nie wierz ani jednemu słowu Toma! – powiedziała Izzy ze złością. – On uwielbia robić ludzi w jajo. No, powiedz, jak wam poszło na aukcji? – Miodzio! – odpowiedział za niego Tom, zanim Jamie zdążył otworzyć usta. – Kupiłem samochód. Cudo. Pruje do przodu jak wiatr. No, pewnie potrzeba tu i ówdzie