Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 111 277
  • Obserwuję511
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań680 096

Sanderson Gill - Znów z rodziną

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Sanderson Gill - Znów z rodziną.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse S
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 104 stron)

GILL SANDERSON Znów z rodziną (A Family Again)

ROZDZIAŁ PIERWSZY Zetknął ich z sobą czysty zbieg okoliczności. Wspominając później owo pierwsze magiczne spotkanie, Emily pomyślała, że od początku przeczuwała, iż ten mężczyzna jest jej pisany. Ale musiało upłynąć dużo czasu, zanim w pełni to sobie uświadomiła. Drażniący dym z malutkiego ogniska powoli unosił się do góry, aż po dach chaty skąpo oświetlonej światłem dwóch lamp sztormowych. Nupala, pacjentka Emily, rodziła już od wielu godzin. Teraz, z nadejściem świtu, skurcze następowały w krótkich, pięciominutowych odstępach. Półleżąc, Nupala opierała się plecami o ścianę. Na jej twarzy malował się wyraz pokornej cierpliwości, ale syczący, urywany oddech i zroszone potem czoło pozwalały się domyślać, że bardzo cierpi. Ponieważ jednak kobietom nie przystoi krzyczeć z bólu przy porodzie, starała się nad sobą panować. Obok w rogu siedziały w kucki dwie starsze kobiety, odganiając natrętne muchy. Były to matka i teściowa Nupali. Wcześniej przez długi czas energicznie masowały dziewczynie brzuch, tak że w końcu Emily poprosiła je, by przestały, bo skóra była już zaczerwieniona. Eunice Latifa, praktykantka ucząca się od Emily, uklękła na glinianej podłodze i z pomocą stetoskopu sprawdziła, jak radzi sobie maleńkie serduszko. Jej spokojne ruchy wskazywały, że dziecku nic nie grozi. Tu, w tej chacie, nie było żadnej karty przebiegu ciąży ani innych udogodnień. Emily zerknęła na notatnik Eunice i skinęła głową z aprobatą. Tego właśnie najtrudniej było je nauczyć – żeby skrupulatnie zapisywały wszystkie spostrzeżenia i wyniki badań. Praktykantki z misji uważały, że mają być pielęgniarkami lub położnymi, a nie urzędniczkami, dlatego z zasady nie lubiły dokumentowania. Zwłaszcza wtedy, gdy wszystko było w porządku. Emily uśmiechnęła się pod nosem. W dalekiej Anglii też nie brakuje ludzi, którzy rozumują tak samo. Eunice jednak była inna. Systematycznie sprawdzała temperaturę, ciśnienie krwi, tętno i częstość akcji serca płodu, i wszystko pracowicie zapisywała w notatniku. Nie omieszkała też upewnić się, że mocz był oddawany regularnie i że nie było w nim śladów białka i ketonu. Ale w tej chwili praktykantka była zdenerwowana – nie tyle samym porodem, ile faktem, że obserwuje ją nauczycielka. I jej niepokój udzielał się Nupali. – Wychodzę na moment, Eunice – oznajmiła spokojnie Emily. – Świetnie ci idzie, nie jestem ci potrzebna. – W czarnych oczach na sekundę rozbłysnął lęk, więc dodała łagodnie: – W razie czego zawołaj mnie. Ale jestem pewna, że sobie poradzisz. Zgodnie z intencją Emily, Eunice uznała te słowa za dowód zaufania.

– Tak jest, panno Grey. Wszystko będzie dobrze. Na dworze świtało i niebo zdążyło się już zaróżowić. Emily przebiegła wzrokiem stojące wokół chaty w kształcie stożków i otaczające osadę cierniowce. Wsłuchała się w gdakanie kur, w głuchy odgłos bydlęcych kopyt w zagrodzie. Głęboko zaczerpnęła powietrza, by poczuć zapach Afryki – woń roślinności i palonego drewna, przemieszaną z odorem łajna. Wdychała ten zapach od dwóch lat; stał się nieodłączną częścią jej życia. Przeciągając się, z przyjemnością zauważyła, że jest jeszcze w miarę chłodno. Przez całą noc nie zmrużyła oka i nagle poczuła się śmiertelnie zmęczona. Ale przecież zawsze była zmęczona. Znienacka ogarnęła ją tęsknota za domem, za Anglią. Miała dość jaskrawych kolorów i wiecznego skwaru – pragnęła mżawki i stonowanych barw, pragnęła towarzystwa ludzi takich jak ona sama. Chciała zobaczyć się z ojcem, z siostrami. Chciała pracować w dużym i dobrze wyposażonym szpitalu. Chciała mieć oparcie w lekarzach i konsultantach; w profesjonalistach, na których mogłaby polegać. Miała po dziurki w nosie samodzielnego podejmowania tak wielu trudnych decyzji. Za sobą usłyszała podekscytowane szepty i pełne bólu sapanie Nupali. Wśliznęła się z powrotem do chaty i celowo pozostała w cieniu. Niech Eunice się przekona, ile potrafi. Starsze kobiety chciały zbliżyć się do rodzącej, lecz Eunice powstrzymała je gestem ręki i odezwała się do Nupali w rodzimym języku. Było to krótkie, dźwięczne polecenie. Emily z trudem ukryła uśmiech. „Przyj!” musi chyba brzmieć podobnie we wszystkich językach. Nupala na wpół załkała, na wpół jęknęła i bardzo szeroko rozwarła nogi. Już po kwadransie ukazała się główka, którą Eunice odpowiednio pokierowała. Sprawdziła, czy pępowina nie owinęła się dziecku wokół szyi. Z całą resztą również poradziła sobie bez zarzutu. Na świat przyszedł chłopiec. Rodzina się ucieszy, pomyślała Emily. Tu uważa się, że z chłopców jest większy pożytek. Eunice owinęła go przygotowaną uprzednio pieluchą i położyła matce na piersi. Następnie przecięła pępowinę. Dwie starsze kobiety głośno syknęły z przerażenia – zgodnie z miejscowym obyczajem nie powinno się tego robić aż do chwili pojawienia się łożyska. Eunice metodycznie robiła, co do niej należało. Łożysko zostało natychmiast przechwycone przez matkę i teściową Nupali. Emily wiedziała, co się z nim stanie: wraz z całą utraconą przez Nupalę krwią zostanie w tajemnicy zakopane głęboko w ziemi. Tubylcy bowiem wierzyli, że w rękach czarownika uzdrowiciela mogłoby stać się rzeczą niebezpieczną. Emily kochała swój zawód. Mogła pracować gdziekolwiek – byleby tylko być położną. Przyjęła w życiu nieskończenie wiele porodów, a jednak za każdym razem, gdy widziała dopiero co narodzone, zdrowe maleństwo u

matczynej piersi, ogarniało ją ogromne wzruszenie. Jej samej los poskąpił tej radości. Poczuła ukłucie bólu. Gdyby wtedy zdarzył się cud... Czy już nigdy się nie dowie, jak to jest, gdy daje się życie nowej istocie? Szybko odegnała tę myśl. Jestem zmęczona, powiedziała sobie w duchu, ot i wszystko. Emily wzięła Eunice na bok i pochwaliła ją za to, że tak dobrze się spisała. Jedyne zastrzeżenie dotyczyło tego, że Eunice nie wykorzystała w pełni obecności dwóch doświadczonych kobiet. – Pewnie i bez nas całkiem dobrze by się z tym uporały – rzekła na koniec. – Przecież zajmują się tym od zawsze. – Ale nie tak jak w szpitalu – zaznaczyła z dumą Eunice. Opiekę nad Nupalą przejęła rodzina, która przyszła jej pogratulować. Emily wiedziała, że młoda matka zostanie teraz od stóp do głów owinięta w koc i pozostanie w chacie przez dwa miesiące, ani na moment nie rozstając się z dzieckiem. Będą ją karmić kukurydzą i prosem, by przybrała na wadze. No cóż, to nie najgorszy sposób na spędzenie pierwszych dni macierzyństwa, pomyślała Emily i sama też poszła coś zjeść. Po śniadaniu czekała ją praca w przychodni. Oddano jej do dyspozycji jedną chatę, przed którą już ustawiła się długa kolejka oczekujących. Emily westchnęła z rezygnacją. Zdawała sobie sprawę, że wiele decyzji, które będzie musiała podjąć, powinno zostać podjętych przez lekarza. A najbliższy lekarz znajduje się w szpitalu misyjnym, oddalonym od osady o sto pięćdziesiąt kilometrów. I w dodatku ma pełne ręce roboty... W wyjątkowych przypadkach pacjenci jakoś tam docierali, ale gdy tylko było to możliwe, woleli być przyjęci na miejscu. Niby to słuchali jej porad, ale wraz z ustąpieniem dokuczliwych objawów natychmiast przerywali stosowanie leków, toteż jej wysiłek nierzadko szedł na marne. Pewnych rzeczy nie przeskoczę, pomyślała; trzeba robić co można i nie dać się zwariować. Spojrzała na równo ustawione pudła z lekarstwami i duże wiadro czystej wody. Miała maść siarkową na świerzb, witaminy w tabletkach i w syropie dla niedożywionych dzieci i kobiet w ciąży, a także zastrzyki penicyliny dla osób z ostrym zakażeniem i chorobami wenerycznymi. Zadbała też o zapas opatrunków na oparzenia – najmłodsze dzieci turlały się często we śnie w pobliże ogniska dopalającego się pośrodku chaty. Wielu mieszkańców zdołała już zaszczepić przeciw gruźlicy – bo właśnie ta choroba zbierała obfite żniwo w przeludnionych wioskach, których stan sanitarny wołał o pomstę do nieba. W przychodni szybko uwinęła się z pacjentami; wiedziała, że nie ma zbyt wiele czasu. Mieszkańcy osady natomiast chętnie zabawiliby tam dłużej. Dla nich wizyta u „pani doktor” była nie lada atrakcją. Ci, którzy otrzymali recepty, z ciekawością porównywali je między sobą. Niekiedy Emily wydawała nawet placebo, czyli środek obojętny farmakologicznie, przeznaczony dla tych, którym nic nie dolegało, a którzy mimo to domagali się leczenia.

Oprócz Nupali w osadzie były jeszcze trzy ciężarne kobiety. Dwie miały rodzić pod koniec tygodnia, trzecia mniej więcej za miesiąc. Emily i Eunice dokładnie je przebadały. Dwa pierwsze przypadki nie budziły obaw, ale trzecim Emily była naprawdę zaniepokojona: pierwiastka, skośne położenie płodu, możliwe kłopoty z główką. – Powiedz Serwalo, żeby za dwa tygodnie zgłosiła się do szpitala – zwróciła się Emily do Eunice. – Lepiej, żeby tam urodziła. Eunice przetłumaczyła słowa Emily, a następnie przełożyła odpowiedź: – Serwalo mówi, że przyjedzie. Mąż zawiezie ją wozem zaprzężonym w woły. Długo się starali o to dziecko. Jeżeli mu go nie da, to on powie, że jest bezpłodna, i zostawi ją. W pierwszej chwili Emily poczuła złość, choć wcale jej te słowa nie zdziwiły. Skoro kobieta nie może urodzić dziecka, musi to być jej wina, nigdy męża. Tak tutaj myślano. Emily przypomniała sobie, że jest w Afryce, a nie w Anglii i że jej praca polega na niesieniu pomocy, nie na osądzaniu. – Powiedz jej, że zrobimy wszystko, co możemy – rzekła do Eunice. – I niech dalej przyjmuje te środki wzmacniające, które od nas dostała. – Miała ochotę od razu zabrać Serwalo z sobą, lecz wiedziała, że tu kobiety do ostatniej chwili oddają się nawet ciężkim zajęciom, więc dziewczyna i tak by z nią nie pojechała. Nadeszła pora odjazdu. Emily wydała Eunice ostatnie instrukcje, zamieniła parę słów z przywódcą wioski i wrzuciła swoje prywatne rzeczy do wozu terenowego marki LandRover. – Jestem z ciebie bardzo zadowolona, Eunice – podkreśliła jeszcze raz. – Na pewno dasz sobie radę z tymi dwoma prostymi porodami. Kiedy znów do was wpadnę, zobaczę dwa śliczne i zdrowe noworodki. Uwierz w siebie, naprawdę szybko się uczysz. – Obiecuję nie zawieść, panno Grey – przyrzekła solennie praktykantka. – Wszystko pójdzie jak trzeba. – Bez wątpienia. Będzie z ciebie dobra położna. Ruszając, pomachała ręką na pożegnanie. Przez chwilę za samochodem biegło kilku nagich chłopczyków. Gdy na dobre zostali w tyle, zwiększyła prędkość. Samochód był stary i zniszczony. Umieszczoną na drzwiach nazwę misji pokrywała warstwa zaskorupiałego kurzu. Gdy Emily po raz pierwszy przybyła do szpitala, siostra O’Reilly udzieliła jej paru podstawowych lekcji z zakresu mechaniki – na wypadek, gdyby coś nawaliło w środku buszu i musiała to naprawić. Emily zdążyła się już przywiązać do tego grata, i nawet go polubiła. O tym, co dzieje się pod maską, wiedziała już prawie tyle co o przyjmowaniu porodów. Ale i tak przydałby im się nowy samochód. Dobrze, że niedługo mają go dostarczyć. Trasa, którą jechała, była pełna wybojów, więc przez pierwsze dwadzieścia kilometrów rzucało nią na wszystkie strony. Czuła się jak uczestnik safari z

przeszkodami. Wreszcie skręciła i znalazła się na drodze bardziej uczęszczanej, a tym samym nieco równiejszej. Nieznośny upał potęgował zmęczenie. Była wyczerpana. Nie jednorazowym wysiłkiem, lecz wielomiesięczną harówką. Można powiedzieć, że haruję jak wół, przemknęło jej przez głowę; albo raczej, jak krowa; no bo przecież, mimo wszystko, wciąż jestem kobietą... Nerwowo zachichotała pod nosem. Mój Boże, co się ze mną dzieje? To wcale nie jest śmieszne; z wycieńczenia zaczynam wariować. Skoncentrowała się na prowadzeniu samochodu. Jechała teraz wysuszoną, nagrzaną słońcem równiną, na której prawie nic nie rosło. Pozostawiała za sobą chmury żółtego kurzu. Lekki wiaterek przynosił nieznaczną ulgę, ale sprawiał też, że drobiny pyłu osiadały w nozdrzach, uszach, kącikach oczu. Dobrze, że na miejscu będzie mogła wziąć prysznic. Na horyzoncie pojawił się imponujący zarys szczytów. Po ponadgodzinnej jeździe znalazła się w punkcie, gdzie teren opadał, tworząc rozległą dolinę. Tu było znacznie przyjemniej, bo chociaż odrobinę chłodniej. No i otaczały ją piękne, rdzawo-czarne bloki skalne. Wróciła myślami do czasów wczesnej młodości, do podróży przez górskie łańcuchy Walii, do kąpieli w Caernarvon i Conway. Jak cudownie byłoby wskoczyć teraz do wody! Wody! Wtem ogarnęła ją przemożna chęć zrobienia czegoś szalonego. Po jej lewej stronie znajdowała się najtrudniejsza droga prowadząca w górę, najbardziej niebezpieczna. Kiedyś już nią jechała. Wiedziona nagłym impulsem, gwałtownie skręciła i skierowała się w tamtą stronę. Przez pół godziny zmagała się ze stromą trasą. Potem przystanęła przy ogromnym głazie i z radością rozejrzała się wokół. Przed sobą ujrzała nieduże niebieskie jezioro. Siostra O’Reilly przywiozła ją tu kiedyś z dziećmi, które nigdy przedtem nie widziały tyle wody naraz. Pluskały się w niej rozradowane, piszcząc, że jest strasznie zimna. W Afryce kąpiel może być czasem niebezpieczna. Emily wiedziała o ryzyku przywrzycy – choroby przenoszonej przez pasożyty rozmnażające się w wodzie. Ale wiedziała też, że akurat to wulkaniczne jeziorko jest od nich wolne. Zaparkowała samochód w cieniu skały i przez parę minut siedziała na ziemi z wyciągniętymi nogami, delektując się absolutnym spokojem. Nikt jej nie wołał, nikt na nią nie czekał, do nikogo nie musiała się śpieszyć. Potem wyjęła z torby ręcznik i rozłożyła go na kierownicy. Zzuła sandałki, zrzuciła z siebie szorty i koszulkę. Rozejrzawszy się po raz ostatni, ruszyła małą plażą do jeziora. Woda była zimna – cóż za niezwykłe uczucie! Powoli Emily przypomniała sobie, jak pływa się kraulem. Boże, ale rozkosz!

Od czterech godzin jechał równiną z miasta o nazwie Golanda. Początkowo podróż ta bardzo mu się podobała. Było to dla niego nowe doświadczenie – nigdy przedtem nie wypuszczał się na takie odludzie. Teraz jednak zaczynał odczuwać znużenie. Upał, monotonny krajobraz – nie było po co się zatrzymywać. Doskonale prowadziło mu się nowiutki land-rover, po brzegi wyładowany lekarstwami. Zastanawiał się, jak też będzie wyglądać misja, tak oddalona od cywilizacji. Właśnie głównie po to tam jechał: żeby zobaczyć na własne oczy, jak praktykuje się medycynę w buszu. Nagle ujrzał przed sobą ciemny zarys gór. Zahamował na chwilę i zerknął na mapę. Lubił wiedzieć, gdzie się znajduje. Obliczył, że czeka go jeszcze około dwóch godzin jazdy, ale i tak zdąży na czas. Do tej pory nie oszczędzał ani siebie, ani wozu. W ogóle we wszystko wkładał zawsze dużo serca; i pracy, i zabawie oddawał się bez reszty. Wyskoczył z samochodu, rozprostował kości i odetchnął dziwnie pachnącym powietrzem. Jego wzrok padł na deskę rozdzielczą, na której leżał list. Sięgnął po niego przez okno i jeszcze raz przeczytał. List był od Lyn Taylor, którą znał od wielu lat. Lubił ludzi pracowitych, zdecydowanych, ambitnych, a Lyn właśnie taka była. Pod niektórymi względami przypominała jego samego. Poznał ją w szpitalu w Londynie, osiem lat wcześniej, gdy była jeszcze pielęgniarką. Chciała zostać lekarką, więc dokształcała się na kursach wieczorowych, by zdawać na medycynę. Pomagał jej w nauce, chociaż był wtedy stażystą i miał dość własnych zajęć. W końcu przyjęto ją na uniwersytet gdzieś na północy kraju, skąd często do niego pisywała. Od czasu do czasu nawet się spotykali. Oboje byli wtedy bardzo zaganiani. Teraz Lyn miała już wykształcenie, o jakim marzyła. W liście napisała mu, że dostała posadę w szpitalu Blazes – tym samym, w którym jego zatrudniono niedawno jako konsultanta na oddziale ginekologicznym. Cieszył się, że będą razem pracowali. Pomyślał, że obecność przyjaciół może mu być pomocna. W tej nowej pracy będzie musiał się wykazać – by nie mówiono, że wykorzystuje pozycję ojca. Osobiście uważał, że wcale tego nie robi, lecz wiedział, że ludzie potrafią być zawistni i stronniczy. Marszcząc brwi, wsiadł z powrotem do samochodu, odłożył list i ruszył w dalszą drogę. Po półgodzinie znalazł się u podnóża gór. Bez kłopotu pokonywał niezbyt stromą z początku drogę, usianą kamieniami, odłamkami skalnymi i gruboziarnistym piaskiem wulkanicznym. Dziękował Bogu za panujący tu miły chłód – nie nawykł do upału ani za nim nie przepadał. Nie znosił, gdy ubranie lepiło mu się do ciała. Na szczycie wzniesienia zatrzymał się na chwilę. Pozbył się mokrej od potu

koszulki i wysiadł, by rozejrzeć się po okolicy. Istny cud natury – i żadnych oznak ludzkiego życia! Nagle spojrzał pod nogi i aż przystanął, zdumiony. Na ziemi zobaczył świeże ślady opon. Biegły nie głównym szlakiem, ale nieco z boku i potem w górę. Zaintrygowany wrócił do samochodu i znowu sięgnął po mapę. Rzeczywiście, widniała na niej boczna droga, prowadząca do niewielkiego jeziora. Któż to może być? Owszem, minął kilka wozów zaprzężonych w woły i dwie przedpotopowe ciężarówki, do granic niemożliwości wyładowane ludźmi i zwierzętami – ale to było bardzo dawno. W takie miejsca jak to prawie nikt się nie zapuszczał. Zaciekawiony, postanowił to sprawdzić. Podjechał w górę, po śladach, i nagle znalazł się przy ogromnym głazie, w cieniu którego stał land-rover – taki sam jak jego, tylko dużo bardziej zniszczony. Zaraz potem ujrzał przed sobą niewiarygodnie niebieskie jezioro, w którym odbijały się piękne szczyty i w którym... ktoś pływał! Nie pływała od dwóch lat – w Afryce kąpała się teraz po raz pierwszy. Z początku woda była wprost lodowata, ale ciało szybko oswoiło się z nową temperaturą. Swego czasu Emily była naprawdę dobrą pływaczką; w szkole średniej zdobyła nawet tytuł mistrzowski. Zresztą zawsze lubiła pływanie – pomagało jej się zrelaksować, zapomnieć o kłopotach. Podobnie było w tej chwili. Czuła się szczęśliwa, odprężona, wolna. Uznała, że dwadzieścia minut wystarczy – nie mogła liczyć na żadną pomoc, więc byłoby niedobrze, gdyby złapał ją skurcz. Jeszcze tu kiedyś wrócę, pomyślała, wychodząc z wody, i ruszyła do ukrytego za głazem samochodu. Doszedłszy na miejsce, stanęła jak wryta: obok swego land-rovera zobaczyła drugi taki sam, tylko nowiuteńki. Co więcej, o karoserię opierał się jakiś nie znany jej mężczyzna. Był w szortach, ale bez koszulki. Wprawdzie miała na sobie bawełnianą, nieprzezroczystą bieliznę, ale odruchowo skrzyżowała ręce, jakby próbując się zasłonić – jednak nie w okolicy części intymnych, tylko po prostu na brzuchu. Kiedy ich oczy się spotkały, przeszył ją lekki dreszcz. Miała wrażenie, że bez słów przekazali sobie jakiś komunikat. – Nie chciałem pani przestraszyć – rzekł przepraszającym tonem mężczyzna. – Nazywam się Stephen James i jestem lekarzem. Właśnie jadę do misji. Zdaje się, że tak jak pani? – Owszem... Już wiem, kim pan jest. Spodziewaliśmy się pana. – Powoli opuściła ręce na boki. Było jej głupio, że tak dziwacznie zareagowała na jego widok. W przeciwieństwie do opalonych rąk, nóg i twarzy, jej klatka piersiowa i brzuch były białe jak śnieg. A w pobliżu pępka rzucały się w oczy paskudne

czerwone blizny.

ROZDZIAŁ DRUGI Poczuła, że się rumieni. Wiedziała, że mężczyzna zauważył blizny i musiał się zorientować, że to ślady po wypadku i nagłej operacji. Jednak jego twarz pozostała niewzruszona, toteż Emily odetchnęła z ulgą. Nie spodziewała się, oczywiście, że on okaże zdziwienie czy zacznie ją o to wypytywać, ale nie życzyła też sobie żadnych wyrazów współczucia. Ciekawe, czy mu się podobam, pomyślała. Kiedyś była z niej bardzo atrakcyjna dziewczyna. Mężczyźni czasem oglądali się za nią na ulicy. Ale wiedziała, że teraz jest po prostu za chuda. Bielizna, którą miała na sobie, nie była może barchanowa, ale z pewnością i nie seksowna. Główny atut Emily stanowiły gęste rude włosy, lecz i one, zmoczone przy kąpieli, nie dodawały jej w tej chwili urody. No cóż, nie spodziewała się, że będzie chciała wywrzeć na kimś wrażenie. Nie spodziewała się nawet, że kogokolwiek spotka. Na szczęście Stephen darował sobie wszelkie komentarze. Podał jej przygotowany przez nią wcześniej ręcznik. – Nie będę pani przeszkadzał. Proszę się przebrać, a ja pójdę popływać. – Zerknął na nią, unosząc brwi. – Będzie tu pani, gdy wrócę, prawda? Nie ma potrzeby przede mną uciekać. – Wcale nie zamierzam uciekać... Ale przejdźmy lepiej na „ty”. Jestem Emily Grey, położna. Uścisnął jej wyciągniętą rękę. Gdy stali tak naprzeciw siebie, nagle połączeni, pomyślała, że już nigdy jej nie puści. Ma szczerą i sympatyczną twarz, zanotowała w duchu. Oprócz wydatnych ust i ładnych, białych zębów nie ma w niej nic niezwykłego, ale od razu wzbudza zaufanie. Jej zwyczajność ośmiela i dodaje otuchy – mężczyźnie, który ma taką twarz, zapewne można ufać. Jednak gdy przyjrzała mu się bliżej, doszła do wniosku, że – przy całej zwyczajności – jest w nim coś niepospolitego. Temu mężczyźnie można by zaufać... Przestraszyła się tej myśli. Z jej doświadczeń wynika, że mężczyznom w ogóle nie należy ufać. Miał wysportowaną sylwetkę i ładnie umięśnione ciało. Tak jak na niej, nie było na nim ani grama tłuszczu. Zastanawiała się, czy podobieństwo sięga dalej – czy i jego prześladują demony. Miała nadzieję, że nie. Ociągając się, uwolnił jej dłoń. – Zaraz wracam – rzucił i pobiegł w stronę jeziora. Biegł lekko, bez wysiłku, ale jakby nieznacznie utykając. Widziała, jak bez wahania zanurzył się w wodzie, a potem z rozmachem zanurkował. Proszę, proszę, pomyślała z podziwem, biegacz i pływak w jednej osobie. Wzięła swą torbę z rzeczami i schowała się za skałą. Wyjęła dezodorant i świeżą bieliznę, na wierzch włożyła szorty i byle jaką koszulkę. Żeby wyglądać

chociaż trochę bardziej pociągająco, postanowiła przynajmniej starannie się uczesać. Gdy skończyła, usiadła na kocu i czekała na niego. Spodziewała się, że po długiej podróży i wysiłku w wodzie ogarnie ją znużenie i senność. Zamiast tego jednak czuła się mile podekscytowana. Miała ochotę dowiedzieć się czegoś więcej o doktorze Jamesie, czy raczej – o Stephenie... No i czym się tak podniecasz? – zganiła się zaraz w duchu; to po prostu ktoś nowy, ot i wszystko. Od ponad dwóch lat nie spotkała nikogo, kto by ją zainteresował. Prawdę mówiąc, rzadko tu miała do czynienia z przystojnymi mężczyznami. No i dobrze – nic chciała wychodzić ze swojej skorupki. Towarzystwo atrakcyjnych mężczyzn nie jest do niczego potrzebne. : Ale ten... naprawdę jej się podobał. Nie przeszkadzało jej, że widział ją w bieliźnie, nie czuła się przez niego zagrożona. Była w nim jakaś łagodność i życzliwość. Znów się na siebie zezłościła: a cóż ja o nim mogę wiedzieć? Przecież znam go ledwie parę minut! Zobaczyła, że wraca, i przyszło jej do głowy, że pływał tak krótko dlatego, że śpieszył się do niej, że chciał z nią porozmawiać. Gdy znalazł się bliżej, spostrzegła, że utyka teraz bardziej niż przedtem. Zauważyła też, że ma mocno posiniaczone żebra i lewe udo. – Co ci się stało? – spytała z lekkim niepokojem, podając mu jego ręcznik. – Jesteś mocno poturbowany. – Trzy mecze w ciągu czterech dni – odparł, pokazując zęby w uśmiechu. – I dwa następne w przyszłym tygodniu. Gram w rugby, a to niezbyt delikatny sport. – Myślałam, że przyjechał tu lekarz, a nie zawodnik – powiedziała z lekkim rozczarowaniem. – Można być jednym i drugim. Takich jak ja jest więcej. Nazywamy siebie Drużyną Łapiduchów. Śmiejemy się, że jesteśmy na miesięcznym tournee. – W Afryce potrzebni są lekarze, nie sportowcy. – Jej słowa zabrzmiały ostrzej, niż zamierzała. Skończył się wycierać i przykucnął koło niej. Chyba nie miał jej za złe tych zgryźliwych uwag. – Przez ostatnie osiemnaście miesięcy miałem dosłownie dziewięć dni urlopu – oznajmił spokojnie. – Potrzebowałem odpoczynku. Kiedy człowiek pracuje za długo i za ciężko, przestaje być efektywny. Ma, oczywiście, rację, więc uśmiechnęła się do niego pojednawczo. – To prawda, wiem to po sobie. Przepraszam, czasem jestem zbyt surowa. – Przesunęła się na kocu, robiąc mu miejsce. – Siadaj. Był prawie nagi – obcisłe niebieskie spodenki doprawdy niewiele zakrywały... Zobaczyła, jak lśniąca kropla wody skapuje mu z włosów i toczy się po piersi. Spostrzegła też, jaki jest szczupły w pasie. Nagle coś sobie uświadomiła, coś poczuła – i doznanie to spadło na nią jak grom z jasnego

nieba: ten facet naprawdę ją pociąga! Wprost nie mogła w to uwierzyć; od lat nie czuła czegoś podobnego. To z przemęczenia chodzą mi po głowie głupie myśli, próbowała sobie tłumaczyć. Zorientowała się, że na nią patrzy, i zebrała się w sobie, by coś powiedzieć, lecz ją uprzedził. – Kiedy ostatnio jadłaś? – zapytał. Przypomniała sobie poród Nupali o świcie i śniadanie, które potem zjadła. Od tamtej pory nic nie miała w ustach! – Zjem coś w misji – odparła bagatelizująco. – Nie, zjesz coś od razu. Widać, że jesteś na ostatnich nogach. – Wstał i podszedł do swojego land-rovera. Po chwili wrócił z owiniętymi w folię kanapkami i butelką soku pomarańczowego. – Nie ma mowy, nie mogę zjadać ci lunchu! – zaprotestowała. – Na pewno sam jesteś głodny. – Kiedy dojedziemy do misji, i tak mnie czymś poczęstujecie. A poza tym tego jest za dużo. W szpitalu w Golandzie przecenili moje możliwości. Przyjęła od niego kanapkę i dopiero wtedy poczuła, jaka jest głodna. Siedzieli obok siebie w przyjaznym milczeniu, pałaszując z apetytem. W cieniu było chłodno, przyjemnie; owiewał ich leciutki wiaterek. – Czuję się, jakbym była na wagarach – wyznała z uśmiechem. – I muszę przyznać, że bardzo mi z tym dobrze. – Pewnie nieczęsto chodzisz na wagary? – Bardzo, bardzo rzadko. Zawsze jest tak dużo do zrobienia i zarazem tak mało czasu. Na ogół zmuszamy się do odpoczynku. A gdy już zdarzy nam się przez chwilę nic nie robić, to mamy wyrzuty sumienia, bo wiemy, że ktoś zawsze potrzebuje pomocy, a my mu jej nie udzielamy... – To przykre, ale tak już bywa w medycynie... Skąd wiedziałaś, kim jestem? – Od paru dni mówiliśmy wyłącznie o twoim przyjeździe. Znakomity lekarz, w dodatku ginekolog. To miło, że ktoś taki jest ciekaw, jak nam się tu pracuje. Szczerze mówiąc, ściągnęliśmy do szpitala wszystkie najtrudniejsze przypadki... Na jego twarzy odmalowało się niezadowolenie, ale po chwili pogodził się z wnioskiem, jaki płynął z jej słów. – Poproszono mnie tylko, żebym dostarczył samochód, ale chyba liczyli też na to, że się tu trochę rozejrzę. Myślałem, że sobie odpocznę, ale skoro mogę się na coś przydać... Tyle że nie mam właściwie uprawnień, żeby leczyć poza krajem. – Daj spokój z formalnościami! – wtrąciła ze śmiechem. – Poczekaj, aż poznasz siostrę O’Reilly. Ona z pewnością pozwoli ci robić, co tylko zechcesz. I dziwnym trafem będzie to to samo, czego i ona by chciała... – Rozumiem, Spotkałem już w życiu takie siostry. Młodzi lekarze boją się

ich jak diabeł wody święconej. Zaśmiała się cicho. On sam nie wygląda na takiego, którego łatwo przestraszyć. – Więc mówisz, że jesteś położną? Kto jeszcze z tobą pracuje? – Nasz szpital to właściwie taki większy ośrodek zdrowia. Jest u nas doktor Sam Mugumo, i to on rządzi. Siostra O’Reilly jest przełożoną pielęgniarek, ale zajmuje się też kształceniem. Mamy pod opieką kilkanaście praktykantek. Ja sama, oprócz tego, że przyjmuję porody, uczę również położnictwa. No i jeszcze personel pomocniczy. To wszystko. – Jak na tak niewiele osób – rzekł po chwili namysłu – macie mnóstwo roboty. I leczenie, i kształcenie... Nie zazdroszczę. – Ale my to naprawdę lubimy – zapewniła go pogodnie. – Przekazywanie wiedzy i umiejętności daje dużo satysfakcji. Siostra O’Reilly mówi, że jeśli zorganizuje już wszystko tak, jak by chciała, to zabierze z sobą Sama i pojedzie do Irlandii. Ale ja nie sądzę, żeby tam wróciła. Gdy ją poznałam, poradziła mi, żebym ustaliła priorytety, czyli uszeregowała problemy według ich ważności. To wyjątkowo paskudna konieczność, bo chciałoby się pomóc wszystkim, a to jest po prostu niewykonalne. Więc czasem, żeby uratować młodą kobietę w ciąży, musimy zaniedbać zdrowie jakiegoś starca. Jakże ja tego nie lubię... Czuła, że chce mu się zwierzyć, i była tym zdziwiona. Ale opowiadanie o tych trudnych sprawach przynosi jej dużą ulgę. – Jakieś dwa tygodnie temu na moich oczach umarł noworodek. Matka była osłabiona i niedożywiona, a poród był przedwczesny. W Anglii przy tym porodzie asystowałby cały sztab specjalistów, a maleństwo natychmiast trafiłoby do inkubatora, ale tutaj... Robimy, co się da, ale nie ma tu pediatrów ani sprzętu. Czasami sam wysiłek nie wystarcza... Siostra O’Reilly wciąż mi powtarza, że nie powinnam siebie obwiniać. Podobno Bóg wymaga od nas tylko tego, co jesteśmy w stanie zrobić. Ale i tak czułam się winna. To straszne, że dzieci niepotrzebnie umierają... Poczuła, że znów wzbiera w niej bezsilna złość. Stephen delikatnie pogłaskał ją po ramieniu. – Na pewno jesteś świetną położną i dajesz z siebie wszystko. Pamiętaj, że każdemu, wszędzie, coś może wymknąć się spod kontroli. Lekarze i pielęgniarki to tylko ludzie, a nie cudotwórcy. Są rzeczy, których nie da się przeskoczyć, nawet w najlepiej wyposażonym szpitalu. A nieustanne zamartwianie się tym nie pomaga, tylko szkodzi. Jego słowa pocieszyły ją i uspokoiły. Sama też tak uważała, ale dobrze się stało, że potwierdził jej opinię. Ponownie zdumiała siew duchu swoim zachowaniem i samopoczuciem. Siedzi sobie tutaj jakby nigdy nic, swobodna, odprężona, otwarta, w miłym towarzystwie przystojnego mężczyzny... Bo teraz nie miała już wątpliwości, że on jest naprawdę przystojny i całkiem niepospolity. Nabierała też przekonania, że i ona mu się podoba.

– Co cię skłoniło do przyjazdu tutaj? – zapytał. Natychmiast zdwoiła czujność – wkraczają na niebezpieczny teren. Uznała jednak, że miał prawo o to spytać. – Jestem i pielęgniarką, i położną. Po jakimś czasie praktyki doszłam do wniosku, że praca w Afryce pomoże mi się rozwinąć. – Wyjaśnienie to nie zabrzmiało zbyt przekonująco. – To chyba nie jedyny powód – zauważył, patrząc na nią badawczo. Mogła się tego spodziewać. Musiał wyczuć jej nienaturalną powściągliwość. – Jeśli nawet, to nie mam ochoty o tym mówić. Znów pogłaskał ją po ramieniu – gestem czułym, lecz wyraźnie przyjacielskim, nie miłosnym. Toteż tym bardziej się zdziwiła, że jego dotyk zrobił na niej aż takie wrażenie... – Spytałem z czystej ciekawości. Przepraszam. Wiedziała, że najlepszą obroną jest atak. – Lepiej opowiedz mi o sobie – poprosiła. – Nie widujemy tu zbyt wielu lekarzy z kraju. Co nowego w Anglii? – Więc nie docierają do was żadne wiadomości? – Moje siostry regularnie do mnie piszą, ale to nie to samo, co z kimś pogadać. – Zmarszczyła brwi w wyrazie skupienia. – Doktor Stephen James... To nazwisko z czymś mi się kojarzy. Napisałeś ostatnio jakiś artykuł? Chociaż nie, autorem tego, co czytałam, był ktoś starszy. Zamieścili jego zdjęcie. – Gilbert James, światowej sławy ginekolog – wyrecytował z westchnieniem. – To mój ojciec. A więc jest synem Gilberta Jamesa! Ciekawe, jak to jest – mieć takiego ojca? – I pewnie w twojej karierze ten fakt był bardziej ciężarem niż pomocą? – domyśliła się. – Zgadłaś. Musiałem uczyć się dwa razy lepiej od innych i dwa razy ciężej pracować. A i tak połowa moich kolegów uważa, że pozycję zawdzięczam wyłącznie ojcu, pozostali natomiast oczekują ode mnie jego wiedzy i doświadczenia. Kędy zdawałem na medycynę, w podaniu napisałem, że mój ojciec jest biznesmenem. Zależało mi na obiektywnej ocenie. – Chciałbyś mu dorównać? Poruszył się niespokojnie, nieznacznie się do niej przysuwając. Poczuła jego zapach i zalała ją fala wewnętrznego ciepła. O rany, co się ze mną dzieje? – pomyślała w panice. – Tak, chyba tak. A może nawet mam nadzieję, że kiedyś go prześcignę. To chyba nic złego. – Teraz ich ciała niemal się stykały. – A ty, Emily? Do czego ty dążysz? Kompletnie ją tym pytaniem zaskoczył. – Do czego dążę? – powtórzyła. – Ja... jestem tylko zwyczajną położną w

Afryce. – Na pewno nie jesteś zwyczajna – żachnął się – i myślę, że jednak do czegoś dążysz. Coś pcha cię naprzód, coś tobą kieruje, choć może sama jeszcze nie wiesz, co to takiego. Znów prowokował ją do wyznań, ale postanowiła odpowiedzieć wymijająco. – Mam dwie siostry, starszą i młodszą. I z nas trzech to ja... muszę się najbardziej starać. – Wiedziała, że to poniekąd prawda, ale przecież nie cała. – Jest w tym jakaś przewrotna logika – zgodził się, ale wyczuła, że jej odpowiedź go nie usatysfakcjonowała. Skończyli już jeść i pić, i teraz ogarnęło ich miłe rozleniwienie. Dla obojga był to długi i męczący dzień. A w tym cieniu, na kocu, było tak nieziemsko przyjemnie... Nim Emily się spostrzegła, oczy jej się zamknęły i zasnęła jak dziecko. Przez ostatni ułamek sekundy wydawało jej się, że... Kiedy się obudziła, stwierdziła, że leży przytulona do niego. We śnie oboje osunęli się na koc. Otoczył ją ramieniem, jej głowa spoczywała na jego piersi. Ostrożnie uniosła wzrok, by sprawdzić, czy on wciąż śpi. Ponieważ miał zamknięte oczy, postanowiła poleżeć tak jeszcze przez chwilę. To do mnie niepodobne, pomyślała. Znano ją tutaj jako energiczną, zdecydowaną, ciężko pracującą kobietę, która niełatwo rezygnuje i dobrze radzi sobie z trudnościami. Nikt nie wiedział – ani wiedzieć nie miał prawa – jaka jest naprawdę, co nosi i w sercu, co czuje. Może się poruszyła, a może intuicyjnie wyczuł przez sen, że się obudziła, bo nagle otworzył oczy i natychmiast na nią spojrzał. Przez długą chwilę patrzyli na siebie bez słowa. A potem on pochylił się ku niej i pocałował ją w usta. Była pewna, że to zrobi – widziała jego nabrzmiałe wargi, jego przyćmione pożądaniem oczy. Z łatwością mogła się była uchylić, lecz ani drgnęła. Chciała, żeby ją pocałował. Jej ciało rozpłynęło się jak topniejący w słońcu śnieg, zalała ją fala dawno zapomnianych doznań. Całował jej czoło, policzki, powieki – tak delikatnie, jakby się bał, że może zrobić jej krzywdę. – Pewnie mam smak wody z jeziora – mruknęła z uśmiechem. – Całkiem jak ty. – Masz smak najcudowniejszy na świecie – zapewnił ją wzruszonym głosem. Znów przywarł ustami do jej ust, tym razem mocniej, namiętniej, tak że w końcu uległa. Przylgnęli do siebie całym ciałem. Nie była świadoma niczego poza jego bliskością, jego kojącymi pieszczotami. Była bezpieczna, szczęśliwa, rozanielona... Wtem przyszło opamiętanie – musi to natychmiast przerwać! Z udręką i poczuciem winy z wolna odsunęła się od niego. Spostrzegł jej wahanie i od razu uwolnił ją z objęć. Oboje usiedli i przyglądali się sobie w milczeniu. W

swych oczach wyczytali ból i niepewność. – Może powinienem cię przeprosić? – szepnął. – Cokolwiek się stało, była to również moja wina. – Smutno pokręciła głową. – Tak bardzo cię pragnęłam... Ale zrozum, musiałam przestać. Całowanie to jedno, a... Po prostu na nic więcej nie mogę sobie pozwolić. Nie chcę cię zwodzić ani oszukiwać. – Nigdy nie doświadczyłem czegoś podobnego. – Ujął ją lekko za rękę. – Byliśmy... jednością. Jak wodór wiążący się z tlenem. Zaskoczona tym na wpół żartobliwym, na wpół naukowym porównaniem, pomyślała, że w ten sposób Stephen próbuje rozładować napięcie i wybawić ją z zakłopotania. Ale ona wcale nie czuła się zakłopotana. – Żeby utworzyć wodę, tak? – spytała ostrożnie. Potraktował jej słowa serio. – Tak, coś w tym rodzaju. W każdym razie, jakąś całość... Ale jeśli wolisz, możemy powiedzieć, że to upał i zmęczenie tak na nas podziałały, albo że hormony odebrały nam rozum. Zwykle nie całuję kobiet, które dopiero poznałem. Nawet tak ślicznych jak ty. Podniósł się i wyciągnął ku niej rękę, na wypadek gdyby też chciała wstać. – Pewnie chcesz już jechać, prawda? – Nie chcę, ale uważam, że powinniśmy – odparła cicho. Szybko uwinęli się z pakowaniem. Poradziła mu, aby nie jechał zbyt blisko za nią, bo będzie mu przeszkadzał kurz. Czekały ich niecałe dwie godziny jazdy, więc spodziewali się dojechać na miejsce na popołudniową herbatę. Emily znów była sobą – energiczną, małomówną i opanowaną kobietą. Jednak zanim wsiedli do samochodów, Stephen jeszcze raz ją pocałował. – Czy to były tylko hormony, upał i zmęczenie? – zapytał cicho. – Nie – odrzekła zgodnie z prawdą. – Choć nie wiem, co to właściwie było. Mnie też po raz pierwszy coś takiego się przydarzyło. Ale lepiej o tym zapomnijmy. – Niełatwo będzie – mruknął. Pozostawiła jego słowa bez komentarza i wsiadła do samochodu. Dobrze było skupić się wreszcie na czymś innym, lecz gdy wjechali na główną drogę, znów zaczęła o tym myśleć. W lusterku wstecznym odbijał się jadący jej śladem nowy land-rover. Przyłapała się na tym, że bez przerwy w nie zerka. Przypomniała sobie jego pieszczoty i poczuła, jak ponownie ogarnia ją pożądanie. A myślała, że żaden mężczyzna nie zdoła jej sobą zainteresować. Przynajmniej nie w ten sposób... Przysięgła sobie w duchu, że zapomni o nim i o tym, co się wydarzyło. To wszystko może sprowadzić na nią tylko kolejne nieszczęście. A w dodatku prawie go nie zna. Zaparkowali przed szpitalem. Jak po każdej wyprawie, Emily cieszyła się z powrotu. Tu było jej miejsce, jej dom. Tu znalazła nowe życie – trudne, ale przynoszące zadowolenie.

Budynek zbudowany był z cementowych bloków, a dach wykonano z falistej blachy. W oknach zamiast szyb znajdowały się moskitiery. W środku stały stare, odrapane łóżka ze słomianymi materacami, które łatwo dawały się spalić w przypadku infekcji. W tle słychać było turkotanie generatora. Panujące tu warunki były wręcz prymitywne, a jednak leczono tu choroby i ratowano życie. Emily kochała to miejsce. Siostra O’Reilly zeszła po drewnianych schodach, by ich powitać. Najwyraźniej myślała, że tylko przypadkiem dotarli tu o tej samej porze. Emily wyprowadziła ją z błędu, opowiadając o wypadzie nad jezioro. Oczywiście, bez wdawania się w szczegóły. Jej wyjaśnienia zostały przyjęte bez komentarza, Emily jednak wiedziała, że siostra jest bardzo bystra – wszystko zawsze widziała i słyszała, i umiała kojarzyć fakty. – Musicie wziąć prysznic – powiedziała – a potem, doktorze James, przedstawię panu pozostałych pracowników. Szkoda, że nie ma doktora Mugumo. Wezwano go dziś rano do wypadku. Przepraszam pana w jego imieniu. Może napilibyśmy się potem herbaty? Za jakieś dwadzieścia minut? – Z przyjemnością – rzekł Stephen bez entuzjazmu. – Więc proszę za mną, pokażę panu pokój. We trójkę skierowali się do niedużych bungalowów, w których mieszkał personel. Gdy Stephen zniknął w swoim pokoju, siostra zwróciła się do Emily: – Jak sobie radzi Eunice? Nie martwisz się o nią? – Nie. Umie wykorzystać swoją wiedzę, ale nie jest też zbyt pewna siebie. Za rok lub dwa będzie doskonałą położną. – Miło mi to słyszeć. Im szybciej wyszkolimy miejscowy personel, tym szybciej pojedziemy do domu. Emily uśmiechnęła się pod nosem. Siostra często wspominała o powrocie, ale tej uwagi nikt już nie traktował poważnie. – Przecież siostra i tak nigdzie się stąd nie ruszy. Siostra uwielbia tu być. – Może i tak. Ale czasem tęsknię za mżawką. – Rok temu proponowali, żeby siostra zrobiła sobie przerwę i pojechała do tej swojej Irlandii. I co? Odmówiła siostra, a pieniądze kazała wydać na łóżeczka dla dzieci. Siostra prychnęła z irytacją. – Nie mogłam sobie wtedy pozwolić na urlop. Miałam pełne ręce roboty. A poza tym lubię tutejsze wschody słońca... No, dosyć tego gadania. Herbata za dwadzieścia minut. Chcę, żebyś była obecna przy rozmowie z doktorem Jamesem. – Myślałam, że zajrzę do pacjentów. Nie wiem, jak... – Twoi pacjenci mają się dobrze. Nie bój się, nie są bez opieki. – Siostra sięgnęła do kieszeni. – Mam tu dla ciebie list od Sally M’Bono. Wczoraj pojechała z dzieckiem do domu. I ona, i jej synek Solomon byli w świetnej

formie. Emily przeczytała list, pieczołowicie napisany niezgrabnymi, drukowanymi literami na kartce wyrwanej z zeszytu. Sally dziękowała w nim za pomoc i opiekę i zapewniała, że gdy urodzi się druga z kolei dziewczynka, będzie nosiła imię Emily. – Czemu druga? – zdziwiła się Emily, pokazując list siostrze. – Bo pierwsza dostanie imię po teściowej. Niektóre afrykańskie zwyczaje są takie same jak irlandzkie. – Nie ukrywam, że przyjemnie jest dostać taki list. Człowiek nabiera przekonania, że to, co robi, ma jakiś sens. – Ja natomiast zastanawiam się, co oni robią w tej szkole. Sally męczyła się nad tym listem chyba . z pół dnia. Gdybym to ja decydowała o... – Tylko proszę mi nie mówić, że siostra zamierza się też zabrać do uczenia angielskiego! – Nie ma obawy, jeden zawód mi wystarczy. Ale przecież mogę sobie czasem ponarzekać... No, zmykaj już. Zobaczymy się na herbacie. Nie chcę słyszeć żadnych protestów. Emily posłusznie udała się do siebie. W jej skromnym pokoiku nie było żadnych obrazków, kwiatów ani ozdób. Tylko na małym stoliczku stało stare zdjęcie Emily w towarzystwie ojca i sióstr, i obok nowsza fotografia najstarszej z nich, Lizy, biorącej ślub. Emily nie poleciała wówczas na tę uroczystość – i teraz trochę tego żałowała. Z przyjemnością wzięła prysznic, spłukując z ciała i włosów charakterystyczny zapach wody z jeziora. Zamiast szortów i koszulki postanowiła włożyć sukienkę. Biało-niebieski kreton ładnie kontrastował z jej opalenizną, ale sama sukienka trochę na niej wisiała. Wzruszając ramionami, zapięła pasek o jedną dziurkę dalej niż ostatnim razem. Herbatę podano na werandzie. Zebrane tam osoby zachowywały się jak grapa bawiących przejazdem, wytwornych gości, oddających się beztroskiej konwersacji. Jakimś cudem nie dokuczały im tym razem natrętne zwykle owady. Doktor Mugumo jeszcze, niestety, nie wrócił, ale siostra zaprosiła kilku innych pracowników, którzy nie byli akurat zbyt zajęci. Wszyscy małymi łykami pili herbatę z filiżanek, tak jakby co dzień nic innego nie robili, tylko uczestniczyli w przyjęciach. Siostra O’Reilly była dziś nader łaskawa, zwłaszcza dla siedzącego obok niej Stephena, którego co rusz obdarzała czarującym uśmiechem. – Jakże to miło z pańskiej strony, że dostarczył nam pan ten samochód. Zaoszczędził pan podróży biednemu Josephowi. – Joseph był ich kierowcą, mechanikiem i tak zwaną złotą rączką. – Rozumiem, że wpadł tu pan, żeby się trochę rozejrzeć, zobaczyć, jak sobie radzimy z dala od cywilizacji. Szalenie się cieszymy z pana wizyty. Oczywiście nie ma mowy, żeby pan pracował, należy się panu solidny wypoczynek. Ale gdyby trafił się jakiś ciekawy albo

skomplikowany przypadek, to z pewnością można na pana liczyć? Twarz Stephena zastygła w uprzejmym wyrazie. – Jeśli tylko będę w stanie – rzekł z niezmąconym spokojem – to z radością państwu pomogę. Nie mogę się doczekać, kiedy pójdziemy do chorych. Siostra pośpiesznie dopiła herbatę. – W takim razie pobiegnę sprawdzić, co mogłoby pana zainteresować. Proszę sobie nie przeszkadzać. Najpierw wszystko przygotuję. Ale oczywiście Stephen już się podniósł – ryba połknęła haczyk. Emily mrugnęła do niego porozumiewawczo, co nie uszło uwagi siostry. – Ma się rozumieć, na ginekologii rządzi tu nasza Emily. Naturalnie te przypadki szczególnie pana zainteresują. Tam pójdziemy na końcu. Emily sama pana oprowadzi. – Lepiej od razu tam pójdę – powiedziała Emily, wstając. Stephen powstrzymał ją gestem ręki. – Nie wypiłaś jeszcze herbaty – zauważył. – Zresztą siostra potrzebuje paru minut. Przez ten czas opowiesz mi coś więcej o waszej pracy. Siostra wyglądała na zadowoloną z takiego obrotu sprawy. – Będziemy gotowi za kwadrans – rzuciła na odchodnym. Emily przebrała się w strój szpitalny i poinformowała podwładnych, że spodziewają się ważnego gościa. A potem wraz z nimi czekała na przybycie siostry i Stephena. Jej mały oddział liczył zaledwie dziesięć łóżek i wszystkie były zajęte. Poważnie niepokoiła się aż o cztery pacjentki. Gdzieś spod ziemi siostra O’Reilly wytrzasnęła dla Stephena białe okrycie. Ta biel i stetoskop na szyi z turysty przemieniły go natychmiast w lekarza, którym przecież faktycznie był. Zaczął się nawet odrobinę inaczej zachowywać. Ton jego głosu, wyraz twarzy, sposób, w jaki zwracał się do pacjentek – wszystko to wskazywało, że jest profesjonalistą. Przestali już udawać, że Stephen zjawił się tu wyłącznie z ciekawości. Oglądał karty pacjentek i zadawał Emily mnóstwo pytań. Znalazł również czas, by porozmawiać z kobietami i do każdej się uśmiechnąć. Wyraził też gotowość zbadania tych czterech z powikłaniami, na co Emily chętnie przystała. Potem poszli się naradzić do dyżurki. Choć pomieszczenie było nieduże, siostra nalegała, by w zebraniu uczestniczyło jak najwięcej praktykantek. – Nie pracuję tutaj – zaczął Stephen – i nie mam prawa zalecać żadnego konkretnego leczenia. Te panie są pacjentkami doktora Mugumo i dotyczące ich zdrowia decyzje należą do niego. Jednak siostra O’Reilly uznała, że nie będzie nic niestosownego w tym, że podzielę się z wami swoimi spostrzeżeniami. – Podszedł do tablicy. – Mamy tu cztery trudniejsze przypadki: pierwsza ciężarna jest w stanie przedrzucawkowym, z nadciśnieniem poprzedzającym ciążę; druga cierpi na cukrzycę ciążową; u

trzeciej obserwujemy niestabilne położenie płodu; czwartą przywieziono tu z powodu wczesnego pęknięcia błon płodowych. Co do pierwszego przypadku, to... Był to naprawdę ciekawy i pouczający wykład. Gdy praktykantki się rozeszły i zostali tylko we troje, Stephen delikatnie zasugerował wszystkie możliwe warianty i alternatywne sposoby leczenia. Emily poczuła się bezpieczniej. Wiedziała, że i doktor Mugrnno z radością wysłuchałby Stephena, gdyby tylko był na miejscu. Kiedy wyszli z budynku, na dworze było już ciemno. – Patrzcie państwo, jak ten czas leci! – wykrzyknęła siostra z udawanym zdziwieniem. – A przecież to miały być dla pana wakacje... Jeśli w jakiejś chwili poczuje się pan zmęczony albo, co gorsza, wykorzystywany, to proszę nam natychmiast powiedzieć. Zgoda? – Nie omieszkam – odparł z kurtuazyjnym uśmiechem. A do Emily szepnął ukradkiem: – O ile się, oczywiście, odważę... Ledwie jej się udało nie parsknąć śmiechem. Kładąc się spać, sama nie wiedziała, co czuje – wiedziała jedynie, że jest okropnie zmęczona. Nie ulegało wątpliwości, że Stephen wywarł na niej wrażenie, choć nie potrafiła określić, jakiego rodzaju. Zamierzała zrobić w pamięci krótki przegląd dnia, lecz gdy tylko zamknęła oczy, natychmiast usnęła. Jak się to już nieraz zdarzało, obudzono ją w środku nocy. – Przykro mi, panno Grey – rzekła dyżurna pielęgniarka, mocno potrząsając ją za ramię – ale mamy nagły przypadek. Ciężarna, od dwudziestu czterech godzin rodzi. Przed chwilą ją przywieźli. Emily potarła skronie. Była pewna, że śniło jej się coś cudownego, a teraz czar prysł i rzeczywistość upomniała się o swe prawa. – Dobrze, Anno. Zaraz przyjdę... Nalała zimnej wody do miednicy i zanurzyła w niej głowę. Nie było to przyjemne, ale cel został osiągnięty – oprzytomniała. Błyskawicznie się ubrała i pobiegła do salki, w której przyjmowali porody. Szybko zorientowała się w sytuacji: to nie było zwykłe opóźnienie – trzeba było zrobić cesarskie cięcie. Raz pomagała przy tym doktorowi Mugumo, ale on wciąż jeszcze nie wrócił. Jest tu natomiast Stephen James... Przecież nie może podjąć się tego sama! Poprosiła dwie praktykantki, by przygotowały trzęsącą się ze zdenerwowania przyszłą matkę i dodały jej otuchy. Następnie szybkim krokiem poszła w stronę bungalowów. Wpadła tam na siostrę O’Reilly, co wcale jej nie zdziwiło. – Powinnaś spać, Emily. Czemu jesteś na nogach? – Przywieziono dziewczynę, której trzeba zrobić cesarskie. Chcę poprosić o pomoc doktora Jamesa. – Dobra myśl. On zrobi to lepiej niż my obie razem wzięte.

– Ale przecież on też powinien się wyspać, nie sądzi siostra? – zauważyła Emily niewinnie, uśmiechając się przy tym z przekąsem. – Zrobi to, co uzna za stosowne. I dlatego to ty pójdziesz go obudzić, a nie ja. Emily szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. Tej kobiecie nie brakuje sprytu i wyobraźni. – Niech siostra wraca do łóżka. Nie ma sensu, żeby wszyscy mieli zmarnowaną noc. – Jeśli będę do czegoś potrzebna... – Jeśli będzie siostra potrzebna, będziemy pięściami walić do drzwi. Siostra wróciła do siebie. Wiedziała, że wszystko jest pod kontrolą. Pod drzwiami pokoju Stephena w Emily odezwały się skrupuły. Ale szybko je przezwyciężyła – tej dziewczynie trzeba przecież pomóc! Głośno zapukała i nie czekając na odpowiedź, otworzyła drzwi. Jej wzrok od razu padł na łóżko. Stephen poruszył się niespokojnie i zaraz potem usiadł. Był przykryty płóciennym prześcieradłem, ale nagie ramiona i ręce lśniły w półmroku. Przeszedł ją dreszcz, który – wstyd powiedzieć – nie miał nic wspólnego z medycyną. – To ty, Emily? – spytał z nutką zaskoczenia w głosie. – Doktorze James... Stephen... Mamy nagły przypadek. Sama sobie nie poradzę. Na pewno niejednokrotnie budzono go późną nocą. – Za dwie minuty tam będę – powiedział całkiem przytomnie. – Gdzie jesteście? – Obok sali operacyjnej. Chyba trzeba będzie zrobić cesarskie. Stephen zjawił się po dwóch minutach – dokładnie tak, jak obiecał. Był w sandałach, szortach i bawełnianej koszulce. Zdążył się od kogoś dowiedzieć, jak pacjentka ma na imię, i pochylił się nad nią z uśmiechem. – Jesteś Matiłda, prawda? Nie denerwuj się, zaraz ci pomożemy. – Jego opanowanie i pewność siebie sprawiły, że wszyscy się uspokoili. Po krótkim badaniu wziął Emily na stronę i rzekł cicho: – Miałaś rację, trzeba zrobić cesarskie. Martwi mnie trochę akcja serca dziecka... Czym dysponujecie? – Mam epidural na znieczulenie, igłę Tuohy, no i cewnik. Może być? – Tak. – Z resztą nie powinno być problemu. W zeszłym miesiącu pomagałam przy cesarskim doktorowi Mugumo, więc można powiedzieć, że doświadczona ze mnie instrumentariuszka. – Jestem pewien, że dasz sobie radę. Chodź, umyjemy ręce.

ROZDZIAŁ TRZECI Stephen był znakomitym chirurgiem – opanowanym, cierpliwym, ostrożnym. Początkowo Matilda była przerażona, lecz spokój i życzliwość Stephena podziałały na nią kojąco. Gdy dziecko przyszło na świat, praktykantka pokazała je matce. Oboje przewieziono na oddział Emily, gdzie dostawiono dla nich łóżko. Emily miała ochotę zostać przy pacjentce, ale wiedziała, że nie jest to konieczne – praktykantki same potrafiły zaopiekować się dziewczyną i jej synkiem, Aaronem. – Pamiętaj, Rachel – przypomniała jednej z nich – gdyby były jakieś problemy, natychmiast masz mnie zbudzić. Jasne? – Tak, panno Grey. – To dobrze. – Zwróciła się teraz do Stephena. – Chcesz herbatę, zanim się położysz? Tak mi przykro, że musiałam cię obudzić. Przecież nie jesteś tu w pracy, ale sam rozumiesz... – Byłbym zły, gdybyś mnie nie obudziła – zapewnił z uśmiechem. – Zresztą, zdążyłem się już trochę przespać. – Przyjął oferowaną mu herbatę. – Za to ty ledwie stoisz na nogach. – Nie jest aż tak źle. Smutno pokręcił głową. – Moim zdaniem jesteś wycieńczona. Przydałby ci się porządny wypoczynek. Najwyraźniej wtrącał się w jej życie, a ona bardzo tego nie lubiła. – Kiedy studiowałeś, to zarywałeś noce, a i teraz mnóstwo pracujesz. Może nie? Nie przejął się zbytnio jej atakiem. – Owszem, to prawda. Ale kiedyś przeholowałem i popełniłem błąd po prostu z przemęczenia. Na szczęście, niezbyt poważny. – Upił łyk herbaty. – Zmęczona pielęgniarka to zła pielęgniarka. Sama to wiesz. – Zła zmęczona pielęgniarka i tak jest lepsza niż żadna. Jednym haustem dopiła herbatę i w milczeniu ruszyła do bungalowów. Zanim powiedziała mu dobranoc, doszła do wniosku, że jest niesprawiedliwa. Stephen jest tutaj gościem, a ona wywlokła go z łóżka w środku nocy i zapędziła do roboty. Pomógł jej bez słowa protestu, a ona jeszcze się dąsa... – Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam. Naprawdę jestem ci wdzięczna za to, co zrobiłeś. Poza tym może faktycznie się przepracowuję... Wybaczysz mi? – Nic się nie stało, Emily, nie ma o czym mówić. Dobranoc. Powiedział to ciepłym, przyjaznym tonem. Przystanęli u drzwi do jego pokoju. Była ciekawa, czy... Lecz on tylko lekko uścisnął jej ramię i wszedł do środka. Nie od razu się położył. Rozebrał się, rozejrzał po pokoju, zerknął przez okno na piękne, rozgwieżdżone niebo. Jakże inne niż niebo w Anglii!

Właściwie wcale nie miał ochoty spać. Coś go męczyło. Wyciągnął się na łóżku, skrzyżował ręce pod głową i oddał się rozmyślaniom. Czemu tak się ucieszył, że Emily wyrwała go ze snu o trzeciej nad ranem? Czemu był taki zadowolony, że może jej pomóc? Czemu chciał jej zaimponować swoimi umiejętnościami? Zależało mu na jej opinii. Zależało mu na niej. No, może i jest troszkę za chuda, ale z jej ciała bije siła i ma ono swój wdzięk. Również jej twarz wydawała mu się ładna, choć z pozoru taka surowa. Podejrzewał, że pod powłoką chłodu i samowystarczalności kryje się wrażliwa, delikatna istota. W jego życiu było już parę kobiet, ale na żadną nie zwrócił uwagi tak od razu. Gdy zobaczył ją wtedy, jak wychodziła z jeziora, poczuł coś niezwykłego. Robiła wrażenie dumnej, a zarazem bezbronnej. No i była taka urocza... Jak przewidywała Emily, wakacje Stephena okazały się czystą fikcją. W szpitalu nigdy nie brakowało pracy, ale ostatnio było jej więcej niż zwykle. Rozchorowały się dwie pielęgniarki pomocnicze i położna praktykantka, w pobliskiej wiosce odkryto nagle kilkanaście przypadków gruźlicy, z niewiadomych powodów mnożyły się trudne porody. Stephen chętnie pracował z Emily i przeciążonym obowiązkami doktorem Mugumo. Emily nie miała czasu myśleć o niczym poza wciąż nowymi zadaniami. Jedynie z rzadka, w wolnej chwili przy herbacie, przypominała sobie tamten pocałunek. Odnosiła wrażenie, że i Stephen wcale o nim nie zapomniał. Parę razy przyłapała go na tym, że patrzy na nią w jakiś dziwny sposób, który wprawiał ją w zmieszanie i podekscytowanie zarazem. Nie spróbował znów jej pocałować. Tak jakby zawarli niepisane porozumienie, że misja nie jest odpowiednim miejscem na takie rzeczy. Inna sprawa, że prawie zawsze ktoś im towarzyszył. Mimo to Emily wyobraziła sobie raz, jak by to było, gdyby się do niej zbliżył... Nie umiała powiedzieć, co by wtedy zrobiła. Stephen przyjechał land-roverem z Golandy, sporej wielkości miasta, oddalonego od misji o jakieś trzysta kilometrów. Przybył we wtorek po południu, zaś w sobotę wczesnym rankiem Joseph miał odwieźć go tam z powrotem. W Golandzie było lotnisko i można się było stamtąd dostać do Johannesburga. W piątek po południu, po już i tak trudnym tygodniu, sytuacja jeszcze się pogorszyła. Osiemdziesiąt kilometrów od misji wydarzył się wypadek: stara, pogruchotana ciężarówka, po brzegi wyładowana ludźmi, stoczyła się do wąwozu. Było dwoje zabitych i wielu rannych. Siostra O’Reilly, doktor Mugumo i dwie pielęgniarki postanowili pojechać land-roverem do najbliższej osady, by założyć tam prowizoryczny szpital polowy. Zabierali ze sobą duży ładunek lekarstw i opatrunków. Mieli wrócić za dwa, trzy dni.

– Zostanę dzień dłużej – oznajmił Stephen, gdy on i Emily machali im ręką na pożegnanie. – Jeśli wyjadę w niedzielę rano, to i tak złapię samolot i zdążę wrócić na mecz. – To miło z twojej strony. Naprawdę przyda nam się teraz dodatkowa pomoc. – Na myśl o tym, że jeszcze trochę z nim pobędzie, i to prawie sam na sam, poczuła radość. Ale przypomniała sobie o obowiązkach i natychmiast przywołała się do porządku. – Zechciałbyś zrobić wieczorny obchód? – spytała rzeczowo. W sobotę też było ciężko, lecz pocieszała się myślą, że ona i Stephen stanowią zgrany zespół i razem odpowiadają za misję. Wiedziała, że to tylko stan przejściowy, że tamci wrócą, a on wyjedzie na zawsze. Ale to miało się stać dopiero następnego dnia – toteż skupiła się na chwili bieżącej. Jednak około szóstej wydarzyło się coś, co zepsuło tę dobrą atmosferę. Zaczęło się od wiadomości od Eunice, która przebywała w odległej wiosce Kulimamo. Mężczyzna na przedpotopowym rowerze przywiózł Emily list od niej. Okazało się, że Serwalo – kobieta, która miała rodzić za niecały miesiąc – jest już w drodze do misji. Emily mogła się jej spodziewać w niedzielę około dwunastej. W liście Eunice wyjaśniała, że Serwalo dostała nagłego krwotoku; krew była jaskrawoczerwona. Serwalo bardzo się zdenerwowała, ale nie odczuwała żadnego bólu. Miała jednak niskie ciśnienie i podwyższone tętno. Eunice wyrażała nadzieję, że podjęła słuszną decyzję. Emily dwukrotnie przeczytała list i usiadła, by się zastanowić. Eunice z pewnością postąpiła właściwie. Przyczyny krwawienia mogły być różne, ale Emily wyglądało to na przypadek łożyska przodującego. Należało się liczyć z niebezpieczeństwem cieśni macicy. A to wymaga cesarskiego cięcia... Przypomniała sobie, jak pomagała przy tym Samowi Mugumo i Stephenowi. Teraz Sama nie było, a Stephen ma wyjechać. Znów pomyślała to, co i poprzednim razem: przecież sama się tego nie podejmę! Postanowiła poprosić Stephena przy kolacji, by przełożył swój wyjazd o jeszcze jeden dzień. Przy stole Stephen był odprężony i uprzejmy; wyraźnie cieszył się z jej towarzystwa. Z ożywieniem opowiadał o swoich doświadczeniach w Londynie. Ona natomiast była niespokojna i wiedziała, że Stephen prędzej czy później to Zauważy. – Wydaje mi się, że coś cię martwi – stwierdził, gdy usiedli na werandzie. – Powiesz mi, o co chodzi? O niczym innym nie marzyła, lecz obawiała się jego odpowiedzi. – Jutro około południa przywiozą do nas kobietę. To chyba przypadek łożyska przodującego. Sądzę, że potrzebne będzie cesarskie. Więc pomyślałam, że... może zostałbyś jeszcze jeden dzień i zrobił tę operację... Na jego twarzy odmalował się autentyczny żal. – Przecież wiesz, że nie mogę – powiedział ze smutkiem.

– Ten mecz, w którym mam grać, jest naprawdę ważny. I tak już za długo tu jestem. – Czy życie kobiety i dziecka nie jest ważniejsze od meczu? – Spostrzegła, że jej ostry ton uraził go, może nawet rozgniewał, lecz odpowiedział spokojnie: – Oczywiście, ale trzeba się na coś zdecydować. Jeśli zostanę, żeby jej pomóc, to będziesz chciała, żebym jeszcze został i pomógł następnej osobie. I tak w nieskończoność. A przecież inni ludzie też na mnie liczą, więc muszę się trzymać swoich planów. Pamiętasz, co mi mówiłaś o ustalaniu priorytetów? To tylko kolejny paskudny przykład takiej sytuacji. Opowiedz mi o tej kobiecie, może udzielę ci jakiejś rady. – Nie potrzebuję twojej rady, tylko praktycznych umiejętności. Musisz być tu fizycznie obecny. Teraz naprawdę się rozzłościł. – Posłuchaj, Emily, jutro rano wyjeżdżam. Do tego czasu jestem do twojej dyspozycji, ale muszę wsiąść do tego samolotu. Inni ludzie czekają na mnie, a i tak przedłużyłem już swój pobyt. – To twoje ostatnie słowo? – Tak. Bardzo mi przykro. – Rozumiem. – Głośno odstawiła filiżankę na spodek. – Wybacz, muszę iść do pacjentów. Energicznie wstała od stołu i oddaliła się. Kogóż obchodzi jakiś głupi mecz? – pomyślała z irytacją. Nie tak chciała spędzić ten dzień. Marzyło jej się coś ciepłego, przyjaznego, może nawet intymnego. Ale trudno, stało się. Gdy się uspokoiła, doszła do wniosku, że dobro pacjenta jest ważniejsze niż jej ambicja. Postanowiła wrócić do Stephena za jakiś czas i jednak poprosić go o radę. Może jakimś cudem uda jej się zrobić to cesarskie, może do tej pory wróci już Sam. A może ani jedno, ani drugie... Gdy była w takim kiepskim nastroju jak teraz, często zaglądała na oddział, żeby popatrzeć na maleństwa, którym pomogła przyjść na świat. Ich widok wzruszał ją i działał na nią krzepiąco. I nadawał głęboki sens temu, co z takim trudem tutaj robiła. Potrafił też przywoływać bolesne wspomnienia, ale od razu je od siebie odsuwała. W tej chwili patrzyła na czterodniowego Aarona, który ważył niecałe dwa kilo, ale miał się całkiem dobrze. Nagle coś jej przyszło do głowy. Pomysł był trochę szalony, więc z początku go odrzuciła, lecz ta myśl nie dawała jej spokoju. Właściwie czemu nie? – przemknęło jej przez głowę. Stephen oczekuje, że w niedzielę rano Joseph zawiezie go do Golandy. Mają wyruszyć o szóstej. Bez samochodu nie można wydostać się z misji – innego pojazdu nie ma w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Gdyby posłała gdzieś Josepha, Stephen musiałby zostać. Nie miałby wyboru. A skoro już by został, to mógłby zrobić operację.