Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Sattler Veronica - Fortel

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Sattler Veronica - Fortel.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse S
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 84 osób, 47 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 341 stron)

- 1 -

- 2 - PPPPrrrroooolllloooogggg Pałac królewski. Baravia, kwiecień 1812 ensacyjna wiadomość obiegła cały pałac. Słu ba kuchenna dowiedziała się o tym od pomywaczki, która przypadkiem podsłuchała rozmowę. Nowina szybko dotarła do stajni, a potem do wszystkich zakątków pałacu: dziś w południe Kapitan Lancet będzie walczyć na białą broń na dziedzińcu zamkowym. Było to niezwykłe wydarzenie. Kapitan Lancet z Królewskiej Gwardii Konnej Baravii, wspaniały szermierz, słynął ze swoich umiejętności w całym królestwie. Nikt jednak, poza kilkoma oficerami, nie był świadkiem tych mistrzowskich pojedynków, które do tej pory odbywały się bez widzów. Dzisiaj będą mogli napatrzeć się do woli - cieszył się tą myślą kuchcik, łamiąc sobie głowę, w jaki sposób wymknąć się kucharzowi, aby móc to zobaczyć. Dzisiaj będzie mo na przyjrzeć się jego osławionym umiejętnościom, powtarzał sobie chłopiec stajenny, myśląc, jak się wymigać od sprzątania stajni, nie zwracając na siebie uwagi koniuszego. Dzisiaj będzie prawdziwa uroczystość, mówili lokaje i naradzali się, jak umknąć przed ochmistrzem. Pójdą na dziedziniec, eby nie wiem co się działo. Lancet to mistrz w jeździe konnej w posługiwaniu się pistoletem i szablą. Ale S

- 3 - przede wszystkim niezrównany szermierz. aden mieszkaniec Baravii nie mógłby pominąć okazji obejrzenia tej walki. Wreszcie rozległ się dźwięk dzwonu, oznajmiający południe. Blade kwietniowe słońce oświetlało zatłoczony dziedziniec. Byli tam ludzie wszystkich stanów, jedni w skórzanych fartuchach, inni w czerwono-czarnych barwach królewskich. Ka dy chciał stanąć jak najbli ej sznurów, którymi otoczony był środek dziedzińca. Rozlegały się głośne rozmowy, robiono nawet zakłady, ale co bardziej przezorni nie brali w tym udziału. Co prawda, przeciwnika Lanceta poprzedzała sława niepokonanego szermierza, był te podobno o sześć lat starszy od kapitana, ale trudno było wątpić w wynik pojedynku. Lanceta nikt nie pokona. Gwarny tłum uciszył się, kiedy czterdziestu ośmiu oficerów Gwardii Konnej wmaszerowało na dziedziniec. Gwardia Konna była doborową jednostką, najlepszym wojskiem Baravii, mo e nawet całej Europy. Sam król Rupert wybierał kandydatów, korzystając czasem z pomocy naczelnego wodza, hrabiego Winthera. W tej jednostce słu yło pięćdziesięciu ludzi. Ta liczba była niezmienna od Deverella I, czyli od czternastego wieku, kiedy Gwardia Konna została powołana do ycia. Twarze gwardzistów nie zdradzały adnych emocji, chocia niektórzy zerkali na północną wie ę, gdzie znajdowały się prywatne apartamenty króla. Wiedzieli, dlaczego Lancet zdecydował się na to publiczne widowisko.

- 4 - Król Rupert zachorował. Cały dwór zajęty był roztrząsaniem wiadomości o stanie jego zdrowia. Niektórzy mówili, e jest umierający. Król, który był dzielnym władcą i potrafił skutecznie chronić Baravię przed wrogami, tracił siły. Obawiano się, e teraz ich maleńkie królestwo nie będzie mogło obronić się przed atakiem Napoleona. Publiczny pokaz szermierki miał odwrócić uwagę dworu od tych kwestii i jednocześnie dostarczyć rozrywki królowi. Oficerowie Gwardii Konnej mieli powody do zmartwienia. Król miał tak silne bóle w klatce piersiowej, e musiał poło yć się do łó ka, co nie zdarzyło się nigdy przedtem. Przez trzydzieści dwa lata swojego panowania zawsze cieszył się doskonałym zdrowiem. Chocia był chory zaledwie od dwóch dni, polityczna sytuacja w królestwie gwałtownie się zaostrzyła. Oficerowie Gwardii Konnej dobrze wiedzieli, e aa dworze królewskim istniały frakcje, spiskujące przeciwko królowi. Frakcje, które uwa ały, e właściwym posunięciem jest poddanie się Napoleonowi, Kiedy na dziedzińcu ukazali się dwaj ostatni gwardziści, w tłumie rozległy się owacje. Mieli na sobie zwykłe spodnie, luźne koszule i miękkie obuwie, podczas gdy ich koledzy ubrani byli w czarno-czerwono-złote galowe mundury gwardii i wysokie, błyszczące buty. Bohaterowie dnia mieli rapiery o drugich klingach, zamiast paradnych szabli gwardzistów.

- 5 - Szermierze oddali honory wojskowe hrabiemu Wintherowi, który ukazał się na balkonie w towarzystwie premiera i kilku dworzan. W tłumie zapanowała cisza. Porucznik Broyer - zastępca kapitana Lanceta, dowódcy gwardii - wystąpił z szeregu. - Ogłaszam - oznajmił donośnym głosem - e kadet Jamek Hillott staje dziś do pojedynku na rapiery z kapitanem gwardii. Według regulaminu, ustanowionego przez króla Deverella Pierwszego, ka dy kandydat do Gwardii Konnej Jego Królewskiej Mości musi przejść tę próbę. Kadecie Hillott – Broker zwrócił się teraz do muskularnego, rudowłosego młodzieńca - czy jesteś gotów? - Tak jest, panie poruczniku - odpowiedział Hillott; był o głowę wy szy od swojego przeciwnika. - Kapitanie Lancet? - Gotów - brzmiała odpowiedź Lanceta. Kapitan gwardii ró nił się od swojego współzawodnika równie drobniejszą budową ciała. Porucznik skinął głową i wstąpił do szeregu. - Zaczynajcie! - zawołał. Przeciwnicy podnieśli rapiery na wysokość czoła, mierząc się wzrokiem. Pierwsze pchnięcie nale ało do Lanceta. Był to genialny atak, szybki i bezbłędny. Ale Hillott odpierał błyskawicznie ka dy sztych kapitana. Rapiery krzy owały się

- 6 - w powietrzu z niesłychaną szybkością. Było ju oczywiste, e obaj przeciwnicy są mistrzami we władaniu białą bronią. Zebrany tłum ogarniało coraz większe podniecenie. Pojedynek był wspaniały. Wreszcie Hillott przeszedł do brawurowego ataku. Lancet bronił się dzielnie, odpierając ka de jego pchnięcie. Tłum zamarł. Czy by kapitan Lancet mógł zostać pokonany? Hillott był wy szy i cię szy, co stanowiło o jego przewadze. Atutem kapitana były długie nogi i szybkość. Obaj przeciwnicy byli silni i świetnie wyszkoleni. Cięcie następowało po cięciu, zasłona po zasłonie. Słychać było tylko szczęk stali uderzającej o stal i ciche szuranie butów szermierzy. Nagle rozległ się dziwny brzęk... I ju było po wszystkim. Rapier Hillotta le ał na bruku dziedzińca. Kadet nie mógł otrząsnąć się ze zdumienia. Jak to się stało? - To był dobry pojedynek, kadecie... a raczej gwardzisto. - Kapitan Gwardii Konnej uścisnął dłoń Hillotta. - Gratulacje. - Ręka kadeta powędrowała do góry. - Przedstawiam nowego członka Gwardii Konnej Jego Królewskiej Mości – gwardzistę Jamesa Hillotta! Widzowie i oficerowie gwardii wznosili radosne okrzyki. Zebrany tłum zerwał sznury i wdarł się na środek dziedzińca, aby móc dobrze się przyjrzeć nowemu

- 7 - gwardziście. Oficerowie składali mu gratulacje i klepali po plecach. Z tłumu wymknęła się jakaś szczupła postać. Kapitanowi Lancetowi udałoby się umknąć niespostrze enie, gdyby nie rozległ się donośny okrzyk starej kobiety: - Milady, milady, proszę zaczekać! Z cię kim westchnieniem lady Marisa Lancet – kapitan Marisa Lancet - zatrzymała się na wołanie swojej starej niańki. - O co chodzi, Marto? - Och, milady, nie mo e pani w takim stroju stanąć przed królem! A on, biedak, jest taki chory. Nie mo na mu sprawiać przykrości. Marisa westchnęła ponownie. Nie było łatwo zachować cierpliwość. Marta traktowała ją stale jak dziecko, które, z braku matki, musiała sama wychowywać, była równie jedyną osobą w Baravii, która zwracała się do córki Lanceta milady. Marisa tego nie znosiła. Unikała wszystkiego, co przypominało jej, e jest kobietą. Nie mogła pogodzić się z faktem, e nie urodziła się chłopcem. - Marto - powiedziała łagodnym tonem, starając się ukryć rozdra nienie — Jego królewska mość widywał mnie ju w stroju szermierza. - Nale y się ubrać jak przystoi damie. - Marta nie dawała za wygraną.

- 8 - - Przecie sama mi powiedziałaś, e król chce mnie widzieć natychmiast po pojedynku. Muszę się więc pospieszyć. Marta zawahała się. Król na pewno usłyszał dobiegający z dziedzińca hałas, oznaczający koniec szermierczych popisów, i czeka na Marisę. Widząc niepokój na twarzy niańki, Marisa wbiegła na schody, zadowolona, e tym razem udało się jej przechytrzyć niańkę. Radosny uśmiech szybko zniknął z jej twarzy. Nie widziała króla od czasu, kiedy poło ył się do łó ka, i nie wiedziała, w jakim jest stanie. Trudno było uwierzyć w jego chorobę. Król Baravii, Rupert IV, był zawsze zdrowym, silnym mę czyzną. Nie wyglądał na sześćdziesiąt jeden lat. Był aktywny i bardzo sprawny. Jednak teraz jego lekarze stwierdzili, e ju nigdy nie będzie mógł polować ani prowadzić swoich wojsk do walki. Mimo to Marisa nie traciła ducha. Była pewna, e król opracował plan na wypadek zagro enia ze strony Napoleona. Nie tylko król Rupert mógł stanąć na czele wojska. Stefan Lancet, hrabia Winther - jej ojciec - był doświadczonym generałem, a ona była przecie dowódcą najdzielniejszej formacji, jaką była gwardia królewska. Razem ze swoimi ludźmi będzie bronić króla i ojczyzny, nawet za cenę ycia. Wszyscy mieszkańcy Baravii byli dzielnymi ołnierzami, a poło enie kraju uniemo liwiało niespodziewaną napaść.

- 9 - - A oto kapitan! - rozległ się donośny głos premiera Donnera. - Proszę tędy. Jego królewska mość czeka na kapitana. Komnata królewska pogrą ona była w półmroku. Znajdowali się tam, oprócz ojca Marisy, lordowie Blicker i Achten. Jeden był stra nikiem królewskiej pieczęci, a drugi ministrem skarbu. Premier wszedł do komnaty razem z Marisa. Lekarz nadworny i pisarz czekali na rozkazy króla. Królowa Sophie bawiła w tym czasie w Londynie, dokąd dość często wyje d ała. - Jesteś ju , kapitanie! Proszę, wejdź do środka. Król Rupert był trochę bledszy ni zwykle, miał z lekka ściągnięte rysy, ale nie wyglądał na cię ko chorego. Siedział na ło u, podparty poduszkami, i skinął ręką na Marisę, która ten gest pamiętała z dzieciństwa. Znał ją przecie od urodzenia, był nawet jej ojcem chrzestnym. Moim i Marka, dodała w duchu, ale nie chciała myśleć teraz o bracie. Robiła to tylko w samotności. Oczy jej pociemniały, spochmurniała, a powinna przecie powitać króla radosnym uśmiechem. - Ale moja droga - odezwał się monarcha. - Nie rób takiej smutnej miny. Nie mam zamiaru długo chorować. - Spojrzał groźnym wzrokiem na lekarza. - Wezwałem was wszystkich, eby przedyskutować pewne sprawy. Sir Meerston powiedział, e ze względu na stan zdrowia muszę ograniczyć

- 10 - swoją aktywność. - Znowu zerknął z wściekłością na lekarza. - Niestety, muszę się do tego zastosować. Ale, jak wiecie, mo e się to w tragiczny sposób odbić na sytuacji naszego kraju! Król zrobił pauzę, eby podkreślić powagę chwili, a Marisa stłumiła uśmiech. Rupert miał zawsze skłonność do dramatyzowania. - Wszyscy dobrze wiemy, co nam zagra a ze strony Korsykanina - ciągnął król. - Chciałby się dobrać do naszych rud elaza, aby przekuć je na broń, którą skieruje przeciwko nam. Musimy mu w tym przeszkodzić i na pewno to zrobimy! Wysłałem właśnie trzy listy do Londynu. Jeden list wzywa do powrotu królową. Drugi nakazuje przyjazd baronowi Malsaurowi. A to - król wyciągnął rękę po list, który trzymał pisarz -jest kopia listu do następcy tronu, księcia Deverella z rozkazem natychmiastowego powrotu do kraju. Wszyscy wymienili spojrzenia. Widać było, e premier i ojciec Marisy spodziewali się tej wiadomości. Ale ona zupełnie zapomniała o istnieniu następcy tronu. Ksią ę Deverell, jedyny potomek króla, został wysłany do Anglii kilka lat wcześniej, aby pobierać stosowne nauki na tamtejszym dworze. Anglia była najbli szym sprzymierzeńcem B ara vii. Chocia Marisa znała młodego księcia od dzieciństwa, zupełnie o nim nie myślała, poniewa skupiona była zawsze

- 11 - na jednym - chciała być najlepszym ołnierzem, jaki kiedykolwiek słu ył pod komendą jej ojca. Spojrzała na niego ukradkiem, ale on jak zwykle ją zignorował. Jednak przysięgła sobie, e nadejdzie taki dzień... - A więc, panowie i oczywiście ty, kapitanie. – Rupert uśmiechnął się do Marisy. - Biorąc pod uwagę, e stan zdrowia nie pozwala mi dźwigać cię aru obecnego zagro enia, posłałem po syna. Ju czas, aby następca tronu przejął te obowiązki. Ufam, e jego ksią ęca mość nie dopuści do tego, aby nasz kraj stracił niepodległość.

- 12 - 1111 Carlton House, londyńska rezydencja księcia Walii, tydzień później tak oto pozbyłem się kłopotu - zakończył swoje opwiadanie ksią ę Walii. Zebrane towarzystwo skwitowało to śmiechem. Ksią ę regent chciał dać dobrą radę lordowi Alvanley, który nie wiedział, jak się rozstać z kochanką. Opowiedział więc o tym, jak to posłał swojej metresie pięknego konia z po egnalnym bilecikiem przyczepionym do uzdy. Wszyscy świetnie się bawili. Dochodziła północ, ale zgromadzeni w Carltonie towarzysze księcia, nazywanego przez przyjaciół Prinny, nie mieli zamiaru się rozchodzić. Pijackie arty regenta bardzo się podobały jego równie nietrzeźwym gościom. - Nacieszyć się nimi, a potem dać jakąś błyskotkę i niech idą swoją drogą, prawda, Dev? – kontynuował ksią ę. - Oczywiście. - Następca tronu B ara vii uśmiechnął się złośliwie. - A w przypadku waszej ksią ęcej mości mo na by powiedzieć, e daje się jej mo liwość odjechania, kiedy się ju na niej dość najeździło. Rozległ się głośny śmiech. Ksią ę Deverell był równie pijany, ale stan ten wyostrzał jego zmysł humoru. Był on - I

- 13 - znany nie tylko ze swojego dowcipu, ale równie z te- go, e, jak to określiła lady Jersey, był nieprzyzwoicie piękny. Ksią ę Deverell był wysoki, miał niebieskie oczy, jasne włosy i zawsze był świetnie ubrany. Ale jego głównym atutem był bystry umysł, który wykorzystywał jedynie w celu wyszukiwania przyjemności yciowych. Ta cecha zyskała mu wielką popularność w towarzystwie. Ksią ę Deverell zawsze stawiał na zwycięskiego konia. Potrafił się zało yć o dziesięć tysięcy gwinei i wygrać zakład. Potrafił odebrać młodziutką konkubinę austriackiemu księciu, wrzucając przez okno sypialni sonet miłosny, w który zawinął ogromny rubin. Brał udział we wszystkich wydarzeniach towarzyskich. Widziano go na wyścigach i na polowaniach na lisa. Wszyscy znali jego lekki powóz o ółtych kołach z dwoma kłusakami w zaprzęgu. Mówiono, e zapłacił za nie przeszło dwieście tysięcy funtów. Ksią ę Deverell nie musiał liczyć się z pieniędzmi. - Słuchaj, Dev - odezwał się znowu ksią ę Walii. - Podobno wyszedłeś bez po egnania z ostatniego przyjęcia. Nie powinieneś tego robić. Damy były bardzo niezadowolone. - Damy są tylko wtedy niezadowolone, kiedy Dev nie idzie z nimi do łó ka. - Lord Cholmondeley zaśmiał się. - Nie idzie z nimi do łó ka! - powtórzył rozbawiony Prinny. - To świetny dowcip.

- 14 - W drzwiach ukazał się marszałek dworu. - Przepraszam, wasza ksią ęca mość, ale przyjechał kurier z Baravii z pilną wiadomością. - Niech licho weźmie pilne wiadomości! Czy to dla następcy tronu? - spytał Prinny. - Tak, wasza wysokość. Kurier ma doręczyć list do rąk własnych. Czy mam... - Czy nie widzisz, człowieku, e jestem zajęty? – przerwał mu Deverell. - Powiedz posłańcowi, eby poczekał do rana. Marszałek dworu nie ruszył się z miejsca. - O co ci jeszcze chodzi? - spytał Prinny. - Przepraszam, wasza ksią ęca mość, ale kurier mówi, e jest to pilna wiadomość. - Do diabła - mruknął Deverell. - Chyba musisz to przeczytać, Dev - powiedział ksią ę. - Mo esz skorzystać z bocznej komnaty. Następca tronu Baravii podniósł się z trudnością, zło ył ukłon gospodarzowi i reszcie towarzystwa, po czym skierował się chwiejnym krokiem do wskazanej mu komnaty. Kiedy wrócił do stołu, ze zmiętym listem w ręku, był wyraźnie zirytowany. - Niech to szlag trafi. Król ka e mi wracać do domu. Wszyscy spojrzeli na niego z ciekawością. Deverell wyjął srebrną tabakierkę z kieszeni kamizelki i spokojnie za ył

- 15 - tabaki. Potem przyło ył do nosa białą, obramowaną koronką chusteczkę i kilkakrotnie kichnął. - Ju mi lepiej - stwierdził, rozglądając się dokoła. – Co mówiłem? - e wzywają cię do domu - podpowiedział mu Alvanley. - Rzeczywiście, do diabła! - przyznał następca tronu. - Wcale nie mam zamiaru jechać. - Nie masz zamiaru jechać? - powtórzył zaskoczony gospodarz, który nagle wytrzeźwiał. Królewskiemu synowi nie mieściło się w głowie, e następca tronu mo e nie posłuchać, kiedy ojciec go wzywa. - Mam jutro wa ne spotkanie z krawcem – powiedział nadąsany Deverell. - Ostatnia przymiarka surduta. - Jutro masz być u krawca? - spytał Prinny. - Czy dobrze zrozumiałem, e ojciec ka e ci wyruszyć natychmiast? - No tak - potwierdził Deverell, bawiąc się chusteczką. - Podobno jest kiepsko z jego zdrowiem czy coś w tym rodzaju. Po tym beztroskim stwierdzeniu przy stole zapanowała cisza. Tym razem Deverell posunął się za daleko. - Chyba jednak pojadę - powiedział wreszcie niechętnie. Londyńska siedziba Deverella St. James Street, dwadzieścia minut później

- 16 - arrick, wstawaj szybko. Nie mamy czasu do stracenia! - wołał Deverell, stukając do pokoju swojego słu ącego. - Garrick! Następca tronu zupełnie nie wyglądał na pijanego. - Idę, idę! W drzwiach ukazał się krępy, siwowłosy mę czyzna. Szybko rzucił okiem na stojący w holu zegar. - O co chodzi, u licha? - Jedziemy do domu, dziś w nocy. Spakuj to, co konieczne. Resztą zajmie się jutro słu ba. - Tak - powiedział Garrick. - Nie odpowiedziałeś jednak na moje pytanie, chłopcze. O co chodzi? - O ojca - odrzekł Deverell powa nym tonem. – Jego królewska mość jest chory. To prawie nie do uwierzenia. Wzywa nas do domu - wszystkich - królową, Malsaura i całą resztę. Ale przede wszystkim chodzi mu o mnie. - Oczywiście - przytaknął Garrick, idąc za księciem do jego komnaty. - Jesteś przecie następcą tronu. Chory, powiadasz? Powa nie chory? - Znasz mojego ojca - zauwa ył Deverell, wyciągając z szafy ogromny kufer. - Nie przyzna się do niczego, nawet gdyby był umierający. Ale sam fakt, e mnie wzywa... - G

- 17 - - Nie martw się, chłopcze. - Garrick poło ył mu rękę na ramieniu. - Nawet jeśli choroba jest powa na, nie musi być śmiertelna. - Wiem, ale przecie ... On nie miał nigdy nawet kataru! Słu ący skinął głową. Popatrzyli na siebie. Garrick wiedział, jak bardzo Deverell kochał ojca. Ksią ę nie miał przed nim adnych tajemnic, zresztą Garrick Ouince nie był zwykłym słu ącym. Kiedy urodził się młody ksią ę, Garrick był sier antem w armii Baravii. Został ochroniarzem małego księcia. Z biegiem czasu stał się jego powiernikiem i przyjacielem. Tylko dwoje ludzi zaskarbiło sobie ufność, szacunek i miłość Deverella: król i Garrick Quince. - Trzeba się brać do pakowania - oznajmił Garrick, zaglądając do szafy pełnej ekstrawaganckich strojów. – Chyba będziesz potrzebował tych cudacznych ubrań? Deverell nie mógł powstrzymać uśmiechu na widok skrzywionej z obrzydzenia twarzy Garricka. Chocia obaj ju przed laty postanowili, e Deverell będzie udawał lekkoducha i zniewieściałego słabeusza, aby zmylić nieprzyjaciół króla, Garrick zawsze z ymał się na jego stroje. - Cudaczne ubranie? Pamiętaj, Garrick, e fortel księcia Hala był twoim pomysłem. Ksią ę Hal, w Henryku IV Szekspira, udawał nicponia, aby wprowadzić w błąd nieprzyjaciół króla. Przed sześcioma laty, kiedy Garrick przedstawił Deverellovi swój plan, ksią ę

- 18 - zapoznał go z przygodami księcia Hala. Od tamtej pory zaczęli nazywać swoją maskaradę fortelem księcia Hala. - To był bardzo dobry pomysł - stwierdził Garrick, pakując kufer. - Malsaur coś szykuje. To mi pachnie zdradą. Takie wnioski wyciągnąłem po przeczytaniu listu, który niedawno przechwyciłem. Lord Lucien Borne, baron Malsaur został ambasadorem w Anglii przed sześcioma laty, w tym samym czasie, kiedy Deverella wysłano za granicę. Ten ulubiony dworak i zausznik królowej Sophie miał opiekować się tam następcą tronu i czuwać nad jego postępami w nauce. To stanowisko zawdzięczał wstawiennictwu królowej, poniewa król za baronem nie przepadał. Deverell kochał matkę, ale zdawał sobie sprawę, e królowa znajduje się całkowicie pod wpływem Malsaura, a obaj z Garrickiem wiedzieli, e tego człowieka nale y się strzec. To właśnie Malsaur wprowadził młodego następcę tronu w koła lekkomyślnej, złotej młodzie y, zgromadzonej wokół księcia Walii; to on zachęcał go do szastania pieniędzmi; to on przymykał oko na wszystkie ekscesy młodego księcia, jednocześnie dyskretnie zniechęcając go do pobierania nauk, niezbędnych dla przyszłego króla. A przez cały czas ambasador wysyłał królowi entuzjastyczne raporty na temat postępów następcy tronu.

- 19 - - Tak, to mój pomysł - dorzucił Garrick, wkładając ćwiczebną szablę Deverella do pochwy. Garrick od wielu lat uczył księcia władania szablą i wszystkich sztuk wojennych, w których był niezrównanym mistrzem. Nikt nie wiedział, e następca tronu uczy się wytrwale wojennego rzemiosła. - Ale, Garricku - powiedział Deverell - jak to będzie z moim ojcem? - Twarz mu się zachmurzyła. - Czy przed nim te będę musiał udawać? W sztuce Szekspira ksią ę Hal był zmuszony do odgrywania Komedii równie przed własnym ojcem, Henrykiem IV. Deverell te nie wtajemniczał ojca w swoje plany. Nie wiedział, co się dzieje na dworze. Garrick miał pewne informacje od swoich przyjaciół z Baravii, którzy donosili mu, e w otoczeniu króla mogą być potencjalni zdrajcy z frakcji popierającej Napoleona. Deverell nie chciał ryzykować i nie wtajemniczył ojca w sprawę swojej mistyfikacji. - Uczyłem cię, chłopcze, logicznego myślenia. Jaką więc przyjmiesz strategię? - Garrick odpowiedział księciu pykaniem. - Po pierwsze - odezwał się ksią ę po chwili – Malsaur nie działa sam. Wiemy te , e na dworze jest przynajmniej jedna frakcja, która dą y do obalenia króla, ale jest przeciwna planom Napoleona...

- 20 - - Mów dalej - zachęcił go stary ołnierz. - Jest wiele powodów, aby się nie dekonspirować, dopóki nie uda się nam pokonać frakcji Mai s aura i wyeliminować tych wszystkich, którzy chcieliby dokonać przewrotu, korzystając z choroby króla. Musimy poznać naszych zwolenników i zapewnić sobie ich pomoc. - Dobrze mówisz, chłopcze. Deverell miał dwadzieścia siedem lat, ale spodziewał się, e Garrick będzie go nazywać chłopcem do późnej starości. - Jak myślisz, Garrick, co powinniśmy powiedzieć królowi? Jak znasz ojca, to będzie wściekły, kiedy prawdy dowie się po czasie. Ale z kolei, gdy zobaczy, e jego następca, w którym pokłada tyle nadziei, jest zniewieściałym fircykiem, rozsierdzi się nie na arty. Co, u diabła, mam zrobić? Garrick, który ju był gotów do wyjścia, uśmiechnął się tylko. - Tak czy inaczej, jest źle. Ale to będzie prawdziwa próba dla przyszłego króla - podjąć decyzję w sytuacji, z której nie ma dobrego wyjścia. Tak to jest, chłopcze. Deverell skinął głową. - Nie wtajemniczę go, dopóki nie zorientujemy się w sytuacji. Czy tak będzie dobrze? Garrick poklepał go po ramieniu. Fortel księcia Hala pozostanie tajemnicą.

- 21 - 2222 everell wszedł do swoich komnat i zatrzasnął za sobą drzwi. Po chwili w drzwiach garderoby księcia ukazał się Garrick, który natychmiast zauwa ył zły humor następcy tronu. - No i jak? - spytał tylko. - Jej królewska mość nie była zadowolona, e wyprzedziliśmy ją w powrocie do domu - powiedział Deverell, siadając w głębokim fotelu. - Oskar yła mnie o brak względów dla uczuć matczynych. Mówiła, e zachowałem się wyjątkowo impertynencko, nie czekając na nią przy wyjeździe z Anglii. I do tego miałem czelność zawiadomić ją o tym zwykłym bilecikiem, przysłanym przez słu ącego. Niech nas Bóg chroni od opiekuńczych matek! - zakończył z cię kim westchnieniem. Rozmowa z matką zirytowała Deverella, chocia spodziewał się wyrzutów z jej strony. Celowo wyjechali z Anglii wcześniej, aby być w kraju, zanim dotrą tam królowa i Malsaur. Zyskali czterdzieści godzin na swobodne rozejrzenie się w sytuacji. Przez ten czas zebrali wystarczająco du o informacji. Na królewskim dworze panował chaos. Jak donosili szpiedzy Garricka, od czasu choroby króla trudno było stwierdzić, kto na dworze pozostaje mu wiemy. Develler i Garrick sami te D

- 22 - zasięgali języka. Przez te czterdzieści godzin odwiedzali w przebraniu karczmy i tawerny i przysłuchiwali się uwa nie temu, co mówili prości ludzie. Wszystko to, co donosił szpiedzy Garricka, znalazło potwierdzenie. - Królowa bardzo cię kocha, chłopcze - Garrick przerwa milczenie - chocia trochę... - Dominuje? - podpowiedział Deverell. - Jest nadopiekuńcza? Wprowadza ró ne ograniczenia? - Tak, ograniczenia - powtórzył Garrick. - To ona nie dopuszcza cię teraz do króla. - Nie wątpię, e robi to pod wpływem Malsaura - powiedział ksią ę ze złością. Natychmiast po przyjeździe chciał się zobaczyć z ojcem i dowiedzieć o jego zdrowie, ale tym razem Malsaur był szybszy: gołąb pocztowy przyniósł wiadomość dla sir Meerstona, e nikt nie ma prawa odwiedzać króla przed powrotem królowej. Królewski lekarz dostosował się rygorystycznie do tego polecenia i nie pozwolił wejść do sypialni króla nawet następcy tronu. Deverell chciał tylko spojrzeć na ojca, eby się zorientować w stanie jego zdrowia. Jednak lekarz był nieprzejednany. - Stan zdrowia jego królewskiej mości jest stabilny - powtarzał. - Czy król wie, e wróciłeś? - spytał Garrick.

- 23 - - Oczywiście, e nie. - Deverell roześmiał się. – Czy wyobra asz sobie, e le ałby spokojnie w łó ku, wiedząc, e ju jestem w pałacu? - Masz rację. Wzywałby cię głosem tak donośnym, e wszyscy by to słyszeli. Kiedy go zobaczysz? - dopytywał się Garrick. - Królowa zgodziła się, prawie pod przymusem, eby król mógł udzielić mi audiencji. Niech to szlag trafi, Garrick, tak to właśnie nazwała! Deverell podejrzewał, e były to słowa Malsaura. Było te mo liwe, e matka chciała wziąć odwet za jego pospieszny wyjazd z Anglii. - Cholerna audiencja - powtórzył. - Jutro, o dziewiątej rano. A ja muszę nadal urządzać tę maskaradę. To nie będzie przyjemne spotkanie. iedząc przy otwartym oknie sypialni, Rupert z przyjemnością wdychał balsamiczne, wiosenne powietrze. Był szczęśliwy, e wreszcie wstał z łó ka. Był te całkowicie ubrany, po raz pierwszy od... - Wejść! - zawołał, spodziewając się, e to stuka lokaj, którego wysłał po swoje ulubione długie buty. Ten bezczelny idiota, Meerston, kazał zabrać z sypialni obuwie króla! A dlaczego? Poniewa król powiedział, e chce wstać i ubrać się! S

- 24 - - Najjaśniejszy panie! - W drzwiach ukazał się sir Meerston. - Co wasza królewska mość robi? - spytał zatrwo ony. - Jak myślisz, co robię? - warknął Rupert, dając znak stojącemu za doktorem lokajowi, aby wszedł do sypialni. - Ubieram się na spotkanie z synem, którego nie widziałem przez sześć lat. Przyjmę go w niebieskim salonie, tak jak nale y! - Ale jej królewska mość i jego wysokość mają tu przyjść... - Na audiencję - dokończyła królowa, która stała za lekarzem - a wasza królewska mość przyjmie syna, nie wstając z łó ka. Zaskoczył ją widok lokaja, wkładającego wysokie buty na nogi swojego pana. - Co to ma znaczyć? - wyjąkała. - To znaczy, e tego ranka wszyscy zadają mi pytania - zadrwił król, patrząc karcącym wzrokiem na królową i lekarza. Nagle w drzwiach sypialni ukazał się siwowłosy mę czyzna, którego król obrzucił nieprzychylnym spojrzeniem. - Mo esz wejść, Malsaur - odezwał się zirytowany Rupert. - Niczego więcej nie pragnę, jak towarzystwa lękliwych kumoszek!

- 25 - Wstał z fotela i podał ramię królowej. - Teraz mogę odpowiedzieć na twoje pytanie, moja droga. To wszystko oznacza, e idziemy do błękitnego salonu na długo oczekiwane spotkanie z synem. To spotkanie powinno było się odbyć natychmiast po przyjeździe następcy tronu - powiedział dobitnie król, obrzucając piorunującym spojrzeniem wszystkich zgromadzonych. Zegar na wie y ju dawno wydzwonił dziewiątą, kiedy Deverell szedł za lokajem w kierunku błękitnego salonu. Wiedząc, e król nie toleruje spóźnień, celowo przetrzymał słu ącego, który przyniósł mu wiadomość o zmianie miejsca spotkania. Ojciec będzie początkowo zdziwiony takim zachowaniem, poniewa Deverell był zawsze punktualny. Potem zdumienie przerodzi się w szok, po czym ojciec wpadnie we wściekłość. Ale nie ma rady. Musi oszukiwać ojca, nie mo e mu jeszcze wyjawić tajemnicy. Królestwu grozi zbyt wiele niebezpieczeństw. Mo e tylko pocieszać się faktem, e król czuje się na tyle dobrze, e wstał z łó ka i przeszedł do błękitnego salonu. Kamerdyner otworzył przed księciem drzwi. - Jego ksią ęca mość, ksią ę Deverell - zaanonsował. - Przepraszam za spóźnienie. Następca tronu wykonał niedbały gest dłonią, w której trzymał uperfumowaną, koronkową chusteczkę. Skinął głową