Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Schroeder Martha - Wierni swym sercom

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Schroeder Martha - Wierni swym sercom.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse S
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 53 osób, 38 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 307 stron)

Schroeder Martha Wierni swym sercom 1 Lucinda Harrowby nerwowo wygładziła biały fartuch, założony na szary, pielęgniarski kitel. Zastanawiała się, czego może od niej chcieć przełożona pielęgniarek Szpitala Polowego Scutari. Stanąwszy przed drzwiami biura panny Nightingale*, wzięła głęboki oddech i nieśmiało zapukała. Zawsze zdumiewał ją kontrast pomiędzy żelaznym charakterem tej kobiety, a jej niepozorną powierzchownością. Florence Nightingale, szczupła, szarooka, o ujmującym uśmiechu i melodyjnym głosie, rządziła swoim oddziałem w prawdziwie wojskowym stylu. Podziw i uwielbienie, jakimi Lucinda darzyła szefową od pierwszego spotkania, z czasem jeszcze wzrosły, gdy ich współpraca się zacieśniła. - Jestem, siostro przełożona - powiedziała z szacunkiem. - Wzywała mnie pani? - Panno Harrowby. - Florence Nightingale nigdy nie zwracała się do swoich pielęgniarek po imieniu. Zależało jej, aby czuły się jak profesjonalistki i tak też je traktowała. - Wezwałam cię, gdyż w mojej ocenie jesteś jedyną osobą zdolną wypełnić zadanie, które zamierzam ci zlecić. Lucinda poczuła przypływ dumy. *Florence Nightingale (1820-1910), angielska pielęgniarka i działaczka społeczna, twórczyni nowoczesnego pielęgniarstwa i założycielka pierwszej szkoły pielęgniarek (przyp. tłum.). 1

-Tak, siostro przełożona. - Wkrótce zawita do nas dżentelmen, który przybył z misją do Turcji, wyposażony w rządowe upoważnienia do gromadzenia funduszy. Pragnie ustalić, jakie są nasze potrzeby. - Na twarzy panny Nightingale pojawił się ledwo dostrzegalny uśmiech. - Mogłabym oczywiście powiedzieć mu, że potrzebujemy wszystkiego, ale sądzę, iż stosowniej będzie oprowadzić go po naszym szpitalu. Ma również rozmawiać z sir Stratfordem de Redclyffe. - Aha - Lucinda w lot pojęła, o czym mówiła jej przełożona. Sir Stratford de Redclyffe, rezydujący w Konstantynopolu, był brytyjskim ambasadorem w Imperium Osmańskim. W ciągu wielu lat, spędzonych na placówce, wyrobił sobie ogromne wpływy, lecz z zasady nie przyjmował do wiadomości faktu, iż armia brytyjska może mieć jakiekolwiek potrzeby. Bowiem w pojęciu sir Strat-forda wszystko, co brytyjskie, było doskonałe i funkcjonowało bez zarzutu - nie wyłączając dostaw dla wojska. - Otóż to - panna Nightingale znacząco skinęła głową. -Dlatego pragnę, abyś pokazała naszemu dżentelmenowi szpital i umocniła w nim przekonanie, że sir Stratford nie ma pełnego obrazu sytuacji. - Rozumiem. - Lucinda odpowiedziała uśmiechem. - Na to właśnie liczyłam. - Miss Nightingale nie ukrywała zadowolenia. Każdemu można by życzyć tak spolegliwych i bystrych pracowników, jak Lucinda Harrowby. Catherine Stanhope i Rose Cramer, bez reszty oddane pracy pielęgniarskiej, były także jej podporą, lecz w sprawach, wymagających sprytu i dyplomacji, młoda siostra była niezastąpiona. - Kiedy można się spodziewać owego dżentelmena? -zapytała Lucinda, przebiegając w myśli napięty plan zajęć. - W tej chwili gości w ambasadzie i zostanie tu przy- 2

wieziony powozem sir Stratforda. - Panna Nightingale zerknęła na swoją współpracownicę. - Sama wiesz, co znaczy dla lady de Redclyffe podejmować przyjezdnego dżentelmena. Minie sporo czasu, zanim biedak uwolni się od jej gościnności i będzie mógł podjąć swoje obowiązki. - Jestem gotowa w każdej chwili. - Lucinda ruszyła ku drzwiom, lecz zatrzymała się w progu. - Czy mogę spytać, jak on się nazywa? Na wypadek, gdybym napotkała naszego gościa, szukającego pani biura. We wrzącym ulu, jakim był szpital, niełatwo było odnaleźć maleńką klitkę, która dumnie mieniła się biurem przełożonej pielęgniarek. - Bancroft - rzuciła Florence, która zdążyła już powrócić do swoich papierów. Lucinda poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. - Jeffrey Bancroft? - wykrztusiła. Szefowa nie raczyła obdarzyć jej spojrzeniem. - Tak, zdaje się, że tak właśnie ma na imię. Czyżbyś go znała, panno Harrowby? - Tak - Lucinda błyskawicznie odzyskała kontrolę nad sobą. - Spotkaliśmy się kiedyś. - W takim razie powinnaś mieć ułatwione zadanie. Lucinda była zgoła przeciwnego zdania, lecz bez słowa opuściła biuro. Spotkali się, to zbyt łagodnie powiedziane. Raczej starli się ze sobą! Usiłowała go oczarować, zarzuciła na niego sieci, a on z miejsca przejrzał jej zamiary. Wzdrygnęła się na samo wspomnienie tamtych chwil. Wyszła ze szpitala, drżąc od grudniowego chłodu w jasnych promieniach tureckiego słońca. Nie kto inny, jak Jeffrey Bancroft sprawił, że Lucinda dołączyła do zespołu trzydziestu ośmiu dzielnych dziewczyn Florence Nightingale. Jej jedynym doświadczeniem pielęgniarskim były 9

zwykłe domowe kuracje i opieka nad ciocią - hipochondryczką. Zaiste, kwalifikacje bardzo przydatne do zajmowania się rannymi żołnierzami! Lucinda potarła zmarznięte dłonie, przechadzając się po ceglanym podwórca Były to nieliczne chwile, kiedy mogła cieszyć się słońcem i powietrzem. Jednakże myśl o Jeffreyu Bancrofcie mąciła jej dobry nastrój. Dlaczego, na Boga, spośród wszystkich zdolnych, bogatych i ustosunkowanych mężczyzn w Anglii właśnie jego wyznaczono do misji na Krymie? Doniesienia Johnna Russella, korespondenta Timesa, wstrząsnęły Brytyjczykami, którzy po raz pierwszy mogli przeczytać o wojennej gehennie wojsk Jej Królewskiej Mości. Zawdzięczali to świeżo wynalezionemu telegrafowi. Wkrótce po serii dramatycznych artykułów redakcja zorganizowała zbiórkę pieniędzy dla cierpiących żołnierzy. Florence Nightingale poproszono o administrowanie funduszem, a Lucinda została wyznaczona na jej asystentkę. Teraz pojawiła się szansa na jeszcze większe sumy, które Jeffrey Bancroft zebrał wśród znajomych przemysłowców. Gdyby ktokolwiek inny zjawił się w szpitalu z tak wspaniałą ofertą, Lucinda powitałaby go z radością, szacunkiem 1 odrobiną zalotności, niezbędną, żeby przekonać gościa, aby przeznaczył patriotyczny dar na zakup rzeczy tak przyziemnych, jak mydło, koce, papier toaletowy czy blaszane miski i widelce. Większość darczyńców wolałaby bowiem ufundować coś o wiele bardziej wiekopomnego, z tabliczką, upamiętniającą nazwisko donatora. Każdego innego mężczyznę omotałaby natychmiast uśmiechem i słodkim, niewinnym spojrzeniem - ale nie Jeffreya Bancrofta. Aż nadto zapamiętała wystudiowany chłód, z jakim potraktował ją na tańcach u pani Ranleigh. Nie uszło to uwagi jej nieznośnej kuzynki. 10

- Pewnie zorientował się, że marna z ciebie partia - chichotała Priscilla, lecz Lucinda ledwie słyszała, co mówi. Po raz pierwszy uroda i wdzięk nie pomogły jej osiągnąć celu. Rozmyślnie wybrała Jeffreya Bancrofta spośród gromady zalotników, urzeczonych burzą jej lśniących, czarnych loków i niebieskimi oczami, które ochoczo porównywano do niezapominajek. Nieoczekiwanie sama dała się omotać temu bogatemu, przystojnemu mężczyźnie o uśmiechu pirata, który pojawił się znikąd i zabłysnął jak fajerwerk wśród londyńskiej socjety. Jego wyraźne zainteresowanie skłoniło Lucindę do wysnucia wniosku, że jeśli pokaże, iż prócz urody posiada jeszcze rozum i serce, zdobędzie go. Popełniła niewybaczalny błąd, udowadniając Jeffreyowi, że nie jest słodką salonową lalką. I straciła go. - Nie, nie chodzi o to - powiedziała z roztargnieniem do Priscilli. - Jeśli zależałoby mu na posażnej pannie, dawno by wybrał. On nie pożąda fortuny, bo jej nie potrzebuje. Nikt nie wie, skąd się wziął, ale mówi się, że ma więcej złota niż król Midas. Przypuszczalnie, jak większości mężczyzn, zależy mu na cichej, pokornej żonie, która byłaby całkowicie od niego zależna, rozmyślała. Była pewna, że Jeffrey nie zna jej statusu. Miała nadzieję, że utrzyma go w niewiedzy do czasu, kiedy zacznie mu na niej zależeć. Niestety, przegrała na samym wstępie. Ta świadomość doprowadzała ją do pasji. - A kto to jest Midas? - dopytywała się Priscilla. - Założę się, że powiedziałaś o nim panu Bancroftowi i dlatego cię nie chce. Priscilla była zazdrosna, że ubogą kuzynkę wychwalano za urodę, że potrafiła wdawać się w poważne dyskusje z jej ojcem, a w sukniach, które donaszała po niej, wyglą- 5

dała lepiej niż sama Priscilla w najmodniejszych kreacjach. A jednak chłonęła każde słowo Lucindy, gdy ta opowiadała niezwykłe rzeczy, których zdążył nauczyć ją przed śmiercią ojciec. Teraz cieszyła się skrycie, że nadmiar erudycji kosztował piękną kuzynkę utratę najlepszej partii w okolicy. Nie myliła się, lecz Lucinda nie zamierzała sprawić jej satysfakcji, przyznając się do błędu. Pozwoliła sobie wobec pana Bancrofta na stwierdzenie, które w ogóle nie powinno wyjść z ust kobiety, a na dodatek było sprzeczne z jego opinią. Czemu postąpiła tak nierozsądnie? Czasami, w najtrudniejszych życiowych momentach, odnosiła wrażenie, że przemawia do niej zmarły ojciec. Teraz szczególnie go jej brakowało. Kiedy przeszła pod opiekę wuja, zdała sobie sprawę, jak bardzo jest podobna do taty. Praktyczna, rozsądna córeczka, która dbała o swojego świątobliwego rodzica. Wszystko przez tę przeklętą wojnę, zżymała się w myślach. Wielebny Harrowby nienawidził wojny. Był jedynym człowiekiem w miasteczku, który nie podziwiał Wellingtona*. Uważał Żelaznego Księcia za reakcyjnego przywódcę, który był tyranem dla ludzi, znajdujących się pod jego komendą. Już samo to wystarczyło, aby Augustus Harrowby odmawiał wodzowi heroizmu, a nawet humanizmu. Gdyby Jeffrey Bancroft nie stwierdził, że generałowie lepiej od Timesa wiedzą, czego potrzeba brytyjskiej armii 1 prowadzą kampanię nie gorzej niż sam Wellington, nie po- spieszyłaby się z krytyczną opinią. W takich sprawach prze- mawiał przez nią ojciec i nie umiała powściągnąć języka. 12

- Wellington leży w grobie, a nasi wodzowie nie byli w polu od czterdziestu lat - wypaliła, zdając sobie sprawę, że jest bardziej wściekła na Bancrofta niż na generała Ra-glana, dowódcę wojsk brytyjskich w wojnie krymskiej*. Zaatakowała Jeffreya z zajadłością, która zdumiała ją samą. Arogancka pewność, z jaką głosił swoje racje, podziałała na nią jak ostroga. Niepomna na konsekwencje, kontynuowała swoją tyradę: - Żaden z naszych dowódców nie potrafi się nawet zdobyć na niezależny osąd - perorowała. - Gdyby Wellington kazał im wycofać się z Bajadoz, posłuchaliby bez szemrania, a teraz powinni zrobić to samo pod Bałakła-wą! Wierzę raportom pana Russella w Timesie o wiele bardziej niż tym panom. On przynajmniej nie usprawiedliwia zaistniałej sytuacji. - A kimże jest Russell? - zapytał Bancroft, patrząc na nią ze wzgardliwym uśmiechem. - Nasi generałowie są wojskowymi z krwi i kości, doświadczonymi w bojach. Czy ma pani pojęcie, co znaczy kierować machiną tak potężną, jak armia brytyjska? - Naprawdę wierzy pan przechwałkom naszych generałów, zapewniających, że potrafią kierować ową machiną w nowoczesny i sprawny sposób? - odparowała, dumnie unosząc podbródek i odpowiadając mu takim samym, chłodnym uśmiechem. Niech widzi, że nie drży ze strachu, bo ośmieliła się myśleć inaczej niż wielki Jeffrey Bancroft! - Jak na wytrawnego biznesmena, jest pan osobliwie ufny, panie Bancroft - ciągnęła. - Czy zainwestowałby pan duże pieniądze w koleje albo w huty, mając za jedyne poręczenie słowo człowieka, który nimi kieruje? Człowieka, *Wojna krymska - działania wojenne (1853-56) między Rosją a Turcją i jej sprzymierzeńcami, Anglią, Francją i Sardynią (przyp. tłum.). 7

którego nie widział pan nawet na oczy? Człowieka takiego jak Raglan, którego jedynym doświadczeniem bojowym jest funkcja adiutanta, pełniona czterdzieści lat temu? Policzki Jeffreya zapłonęły i Lucinda zorientowała się, że dopiekła mu do żywego; podając w wątpliwość jego czujność w prowadzeniu interesów. Ale nie dbała już o nic. - Na pana miejscu raczej przyjrzałabym się ich kwalifikacjom - powiedziała z uśmiechem, otwierając wachlarz, aby ukryć pałające policzki i przyspieszony oddech. Jej adwersarz pochylił się do przodu i odezwał się nie- spodziewanie spokojnym głosem: - Widzę, że śledzi pani pilnie doniesienia z frontu i przejmuje się losem naszych żołnierzy. Doprawdy, wzruszające, panno Harrowby! Czy artykuły Russella skłonią panią do podjęcia działań, mających pomóc tym nieszczęśnikom? Czy raczej poprzestanie pani na załamywaniu pięknych rączek, a kto wie, może nawet uroni łezkę? Ta wojna, jak żadna inna, powinna być wyzwaniem dla dam, pragnących okazać serce i współczucie. Lucinda wiedziała, że porywczy charakter i niewyparzony język stanowią jej największą wadę. Wujek setki razy upominał, aby nauczyła się panować nad sobą. Ale nie potrafiła powściągnąć gwałtownego przypływu gniewu, który pojawiał się, gdy ktoś niesprawiedliwie ją osądzał albo, co gorsza, lekceważył. Toteż, choć wcześniej usiłowała przekonać Jeffreya Bancrofta, że jest idealną salonową pięknością o ptasim móżdżku, wpadła w furię, gdy zlekceważył jej opinię w ważnej sprawie. - Nie przyjęto by mnie nawet na adiutanta - odparła z gorzkim uśmiechem - ale gdybym była mężczyzną, na pewno nie... - brnęła dalej, ostatecznie przypieczętowując swój los. - Rozumiem, zalicza się pani do tych twardych, wyzwo- 14

lonych kobiet, które żałują, że nie są mężczyznami - podsumował, gdy skończyła. Czarne brwi uniosły się kpiąco, a spojrzenie przenikliwych niebieskich oczu powiedziało jej jasno, że nie jest zachwycony inteligencją, którą nieopatrznie ujawniła. - Wyzwolone kobiety uważają, że mogłyby pracować jak mężczyźni, lecz świat im na to nie pozwala -ciągnął. - A ja myślałem, że jest pani po prostu kobietą. Lucinda nieodwołalnie poddała się magicznej władzy jego spojrzenia, nie zważając na ból, jaki sprawiły jej ostatnie słowa. Nie spodziewała się, że do tego stopnia przesiąkł konwenansami wyższej sfery, aby traktować kobietę jak kosztowny dodatek do mężczyzny, wyznacznik jego zamożności i pozycji. - Prawdziwe kobiety troszczą się o mężczyzn, pielęgnują chorych i rodzą dzieci - powiedziała głosem równie chłodnym jak głos Jeffreya. - Czasami nawet pracują, aby je wyżywić. Rumieniec ustąpił z jego twarzy, a rysy stężały, gdy ogarnął Lucindę ciężkim spojrzeniem. - Czy robi pani to wszystko, panno Harrowby? - zapytał, błądząc wzrokiem w wycięciu jej sukni. - Czy raczej jest pani tak dekoracyjnym i próżniaczym stworzeniem, na jakie wygląda? Robiłam takie rzeczy dla taty, pomyślała z bólem. Co powiedziałby o życiu, które teraz prowadziła? - Kiedyś - powiedziała niskim, łamiącym się z emocji głosem - jako bardzo młoda dziewczyna, byłam przez pewien czas prawdziwą kobietą. Jeszcze nie skończyła mówić, gdy nagle spostrzegła, że panowie, stojący w pobliżu, przysłuchują się z zainteresowaniem ich rozmowie. Cała historia zaraz rozniesie się po salonach, a jej reputacja zostanie zrujnowana! Kobieta myśląca jest piętnowana, lecz kobieta myśląca, i do tego bez 9

posagu, staje się wyrzutkiem. Lucinda mogła wnieść mężowi jedynie żałosne resztki, które ciotka pozwoliła scedować na nią z bogatej części, przypadającej kuzynce. To było podłe i niesprawiedliwe. Lucinda wzdrygnęła się, zaatakowana chłodnym podmuchem wiatru. Zimy w Turcji nie należały do najcieplejszych. Podobnie kuliła się w sobie tam, w Londynie, dotknięta do żywego lekceważeniem, które raz po raz dawano jej odczuć. Nawet pan Bancroft, który jako jedyny mógłby ją zrozumieć, nie ustrzegł się nieznośnie protekcjonalnego tonu. Nie powinna się dziwić; tacy po prostu są mężczyźni. A jednak coś w tym człowieku intrygowało ją. Coś więcej niż tylko atrakcyjny wygląd, bogactwo, a nawet tajemnica, związana z pochodzeniem. Uśmiech, którym w jej obecności kwitował bzdurne teorie, wypowiadane w towarzystwie, zdawał się być tajemnym znakiem porozumienia i podobnego, krytycznego pojmowania świata. Z niewiadomych względów Bancroft nie zganił jej za niestosowny popis. Obrócił całą sprawę w żart, który inni przełknęli gładko, nie czyniąc komentarzy. Wiadomo, panna Harrow-by zawsze wyróżniała się ciętym językiem. Paru panów oddaliło się z kręgu, lecz inni pozostali Mimo to czuła się podle. Wuj Barnabas wiele razy przypominał jej, że nie ma mocnej pozycji w towarzystwie. Młoda kobieta bez ojca i matki, bez pieniędzy, jakkolwiek dobrze wyedukowana i obyta, była dla innych tylko skromną córką pastora. Wuj Harrowby, w przeciwieństwie do swojego brata, ożenił się bogato i z powodzeniem pomnożył majątek żony. Przyjął do siebie Lucindę, lecz wymagał, aby wyszła za mąż, i to jak najkorzystniej. Tymczasem niewdzięczna bratanica zaniedbywała swój balowy karnet, marnując czas na konwersacje, nie przystojące damie. 16

Sprawa złapania bogatego męża urosła niemal do rangi kampanii wojskowej; Lucinda regularnie dyskutowała z wujem o strategiach i taktykach swoich podbojów, które dotychczas kończyły się klęską. Jedli wczesne śniadanie, rozmawiając o wieściach ze świata, sprawach domowych i najnowszych towarzyskich ploteczkach. - Dżentelmeni nie lubią mądrych rozmów z kobietami -stwierdził w pewnym momencie Barnabas. - Zwłaszcza jeśli są one ich żonami. Nie jest rzeczą naturalną dla kobiety, która silą rzeczy musi być zależna od męża, aby wygłaszała opinie, nie pochodzące z jego ust A kiedy tak jak ty chwali się wiedzą o wojnach i wojsku i na dodatek ośmiela się krytykować najwyższych dowódców... zaiste, moja Lucindo, jak możesz być tak szalona? - Ależ wujku - zaprotestowała - rozmawialiśmy o tej sprawie nie dalej niż wczoraj rano i przyznałeś mi rację. Wuj zerknął na nią znad binokli. - Zapominasz, że nie jestem twoim mężem i nie musisz prezentować mi się od właściwej strony. To mężowie liczą się w życiu kobiet, a ty powinnaś rozumieć tę zasadę lepiej niż inne młode damy. Musisz wyjść za mąż, Lucy, i myśl tylko o tym. Tę lekcję, powtarzaną tysiące razy, znała do znudzenia. To samo wmawiały jej ciotka i kuzynka. Owszem, próbowała czarować kawalerów, ale po ostatnim balu u Ranleighów doszła do wniosku, że tokowanie w kółku mężczyzn napuszonych jak koguty nie sprawia jej żadnej radości Gra ostatecznie straciła swój urok, gdy pan Bancroft - jedyny, który zdołał zająć jej uwagę - okazał się nie lepszy od innych. Dla niego również liczyły się tylko urocze dołeczki w buzi, wdzięczne loczki, zalotna mina i skromnie spuszczone oczy. 11

Lucinda coraz dotkliwiej odczuwała ciężar nałożonej na nią powinności - małżeństwa dla pieniędzy. Z pozycją ubogiej krewnej wiązał się przymus obowiązków domowych, które zajmowały jej większość dnia. W wielu spra- wach wyręczała wuja, ciotkę i kuzynkę, którzy cedowali na nią swoje powinności, gdyż nie mieli ochoty ich wykonywać lub po prostu nie potrafili. Do tych ostatnich należało prowadzenie ksiąg rachunkowych. Poprzednie gospodynie oszukiwały na każdym groszu i dopiero kiedy zarząd domu przejęła Lucinda, gospodarstwo zaczęło funkcjonować sprawnie jak dobrze naoliwiona maszyna. Wuj, chwaląc ją, często używał tego porównania. Powiedział nawet kiedyś, że z żalem odda swoją bratanicę innemu szczęściarzowi, aby poprowadziła mu dom. Pochlebiała jej ta opinia, gdyż to znaczyło, że w przeciwieństwie do ciotki będzie dobrą żoną. Jednak ostatnio Lucinda coraz częściej zastanawiała się, czemu właściwie miałaby marzyć o ułatwianiu życia mężczyźnie i dniach, spędzanych na nudnym zajęciu, któremu poświęcała zaledwie nikłą cząstkę uwagi. W kilka dni po balu u Ranleighów w porannej gazecie przeczytała, że panna Florence Nightingale, osoba dobrze urodzona i obracająca się w najwyższych kręgach socjety, tworzy oddział pielęgniarek do pracy na Krymie. Lucinda nie potrafiła wytłumaczyć sobie, co kazało jej w jednej chwili wyjść z domu, wziąć dorożkę i pojechać na Harley Street, do kliniki, gdzie przełożoną pielęgniarek była panna Nightingale. - Przeznaczenie, kochana - stwierdziła jej nowa przyjaciółka, Rose Cranmer. - Potrzebowałaś jakiegoś czynu, przygody. Czegoś, co pozwoliłoby ci się oderwać od ciotki i wuja oraz ich ciągłych wymagań. Lucinda nie raz myślała o słowach Rose i czuła, że jest 18

w nich wiele racji. Jej młode życie, zamiast nabierać tempa, zamierało. Rozczarowanie osobą Jeffreya Bancrofta sprawiło, że nagle zapragnęła wziąć sprawy w swoje ręce. Czy wzięła sobie również do serca jego słowa, gdy szydził, że nie robi nic, aby pomóc żołnierzom, którym tak współczuje? Czy przez sprzeciw wobec cynicznej postawy Jeffreya doszła do głosu pamięć jej ojca, który swoje życie poświęcił innym? Nonsens. Lucinda wzdragała się przyznać, że ma wobec Bancrofta dług wdzięczności, gdyż - jakkolwiek pośrednio -przyczynił się do największej przygody jej życia. I oto los sprawił, że za chwilę ponownie zetknie się z Jef-freyem Bancroftem, człowiekiem cynicznym i nieprzewidywalnym. Ale tym razem będzie sobą - taką, o jakiej mówiła, gdy starli się na bala Nie miała nic do ukrycia i niczego od niego nie oczekiwała - może poza odrobiną szacunka Niech się dzieje, co chce. Potraktuje tego przemysłowego magnata w oschły, rzeczowy sposób, jakiego nauczyła się tu, w Scutari. Po raz ostatni, zachłannie, zaczerpnęła ożywczy łyk świeżego powietrza i skierowała się ku rozłożystemu budynkowi, nazywanemu koszarami szpitalnymi. Nazwa nawiązywała do czasów, kiedy znajdowały się tam koszary armii tureckiej. Później sułtan przekazał budynki Brytyjczykom, a ci przeznaczyli je na szpital. Lucinda opowiedziała co nieco o Jeffreyu Rose i drugiej przyjaciółce od serca, Catherine Stanhope. - Musiał ci naprawdę zaleźć za skórę, Lucy - skomentowała Rose z charakterystycznym dla niej łagodnym uśmiechem. - W sumie uważam, że powinnaś mu za to podziękować. Gdyby nie on, nie trafiłabyś do panny Nightingale. Lucinda zrobiła przekorną minę. 13

- Ty zawsze zakładasz różowe okulary, Rose. Owszem, jestem mu wdzięczna, co nie znaczy, że mam go lubić. Cat, czy nie mogłabyś oprowadzić go zamiast mnie? -zwróciła się do drugiej przyjaciółki. - Założę się, że wpadniesz mu w oko. Kto wie, może nawet złoży ci propozycję małżeńską? Catherine Stanhope uniosła cienkie, jaskółcze brwi. Ta wysoka, arystokratyczna blondynka była córką baroneta, lecz marzyła, by całkowicie poświęcić się pielęgniarskiemu powołaniu. - Nie wydaje mi się, aby pan Bancroft szukał pielęgniarki na żonę - stwierdziła. - Och, on jest nieprzewidywalny - skwitowała ze śmiechem Lucinda. Całe szczęście, że dzięki wrodzonemu poczuciu humoru potrafiła zachować zbawienny dystans wobec wielu spraw. - Ale myślę, że jeśli ograniczyłabyś swoje powinności do pielęgnowania jego osoby, nie miałby nic przeciwko temu. Catherine uśmiechnęła się. -Jest jeszcze jeden drobiazg: panna Nightingale wyznaczyła do tej misji ciebie i na twoim miejscu nie lekceważyłabym jej poleceń. A co do pana Bancrofta... cóż, radzisz sobie z żołnierzami, poradzisz sobie i z nim. Następnego dnia, wczesnym rankiem, Lucinda zjawiła się w biurze wojskowego dostawcy z plikiem druków zapo- trzebowania. Jeszcze nigdy żadne zamówienie nie zostało zrealizowane i miała wrażenie, że papiery lądują w koszu w chwili, gdy zamykają się za nią drzwi kantorka. Mimo to nie traciła nadziel Ponieważ reprymendy nie pomagały, postanowiła zmienić taktykę. Obdarzyła dostawcę olśniewającym uśmiechem i już otwierała usta, aby-wypowiedzieć porcję pochlebstw, które miały skłonić go do działania, gdy za jej plecami rozległ się głęboki, męski głos: 20

- A więc, panno Harrowby, plotki okazały się prawdą. Wyjechałaś, zostawiając niepocieszonych adoratorów, aby odgrywać tu rolę opiekuńczego anioła. Tym razem, tak jak sobie obiecała, szybko stłumiła gniew. Widok mężczyzny sprawił, że jak dawniej zapłonęły jej policzki, a oddech przyspieszył, lecz tym razem wiedziała, jak ma się zachować. Koniec z uśmiechami i mizdrzeniem się do Jeffreya Bancrofta! - Odgrywać, panie Bancroft? To jest szpital polowy, przez który przewija się tysiące pacjentów i gdzie brakuje dosłownie wszystkiego. W tym piekle nikt nie ma czasu grać anioła. Jeśli pan nie wierzy, proszę przekonać się na własne oczy. Oprowadzę pana. Nie czekając na odpowiedź, cisnęła formularze na biurko przed nos urzędnika. - Proszę, oto kolejne zamówienia. Nie sądzę, aby spotkał je lepszy los niż poprzednie, ale jeszcze raz przypominam panu, że są bardzo pilne - powiedziała sucho. Dostawca popatrzył na nią znudzonym wzrokiem. - Zawsze odsyłam je gdzie trzeba, proszę siostry. A co dalej się z nimi dzieje, to już nie moja sprawa. Lucinda zacisnęła pięści w kieszeniach fartucha i odwróciła się na pięcie. Tak jawne lekceważenie potrzeb szpitala doprowadzało ją do furii. Ale czas naglił. Energicznie ujęła Jeffreya Bancrofta pod ramię, podświadomie podziwiając twardość mięśni, prężących się pod materiałem płaszcza. - Proszę za mną - powiedziała tym samym służbowym tonem, jakim zwracała się do urzędnika. - Zobaczy pan, jak wojskowe pielęgniarki bawią się w anioły. Przez moment sądziła, że przeprosi za słowa, uwłaczające poświęceniu pielęgniarek. Musiał wszak zdawać sobie sprawę, jak bardzo się myli. Niestety, jak większość 15

mężczyzn, których znała w Londynie, nie potrafił przyznać się do błędu. - Panna Nightingale powiedziała, że zostanie mi przedstawiona lista potrzeb lekarzy i samych żołnierzy - odezwał się. -1 pielęgniarek - dodała z naciskiem Lucinda. - Potrzebujemy przede wszystkim więcej rąk do pracy. I podstawowych środków. Tamten człowiek - wskazała na biuro dostawcy - powinien nam je zapewnić, ale jak dotąd niczego nie otrzymaliśmy. Poprowadziła Jeffreya do największej sali. Przystanął w progu, powstrzymany nagłą falą stłumionych szeptów i jęków, odoru niemytych ciał i smrodu nieczystości. - Przede wszystkim musicie zlikwidować źródło tej straszliwej woni - powiedział. - Dyżurni wynoszą nieczystości, kiedy tylko mają chwilę czasu - wyjaśniła beznamiętnym tonem, wskazując gestem drewniane koryto, stojące pośrodku sali. Pamiętała moment, kiedy weszła tu po raz pierwszy. Żołądek podjechał jej do gardła i pędem wybiegła na dwór. Jeffrey, ku jej zdumieniu, okazał się bardziej odporny. - Cóż, szpitale śmierdzą - wzruszył ramionami. - W ilu takich miejscach pan był? Znów ją zaskoczył. Bogacze urządzają sobie szpital w domu. - W wystarczająco wielu. Odwiedzam moich chorych robotników. Kolejna niespodzianka. Wyobrażała sobie Jeffreya Ban-crofta jako bezwzględnego wyzyskiwacza, dla którego robotnik jest tylko żywym narzędziem, odrzucanym, gdy przestaje być zdatne do użytku. - Panienko - z najbliższego łóżka dobiegł ich rozpaczliwy szept. - Siostro, proszę. 22

Znała ten głos. Należał do posiwiałego weterana, zaprawionego w bojach niezliczonych kampanii. Został ciężko ranny w bitwie pod Almą - pierwszej z trzech krwawych potyczek, które kosztowały życie wielu żołnierzy. Otrzymał cios bagnetem w brzuch i powoli umierał w męczarniach. Lucinda w jednej chwili zapomniała o Jeffreyu i pospieszyła do chorego. - Jestem, sierżancie Mayo - powiedziała łagodnie, przysiadając na krawędzi łóżka i ujmując dłoń chorego w swoje dłonie. Na czole perliły mu się krople potu; oddech miał ciężki, rzężący. - Wiem, że to pani - wychrypiał żołnierz. - Chciałem się jeno przypomnieć, bo... Z uśmiechem położyła mu palce na wargach. - Pamiętam, sierżancie, miałam napisać do pana córki. Mam adres w notatniku. - Wprawną ręką poprawiła mu pościel i wezgłowie. - Proszę leżeć spokojnie, doktor Soames zaraz tu przyjdzie. Ale chory pokręcił głową. - Nie trza, siostro. Zaraz mnie tu nie będzie. Chciałem ino się pożegnać i podziękować. - Ciężko łapał powietrze, ale uśmiechnął się do niej. Lucinda wiedziała, że zbliża się koniec, i po jej twarzy przebiegł cień smutku. - Jesteś w moim sercu, sierżancie. Było zaszczytem poznać pana, sir. - Odczekała, aż przestał oddychać, i jeszcze przez moment trzymała jego dłoń. Z troską wygładziła okrycie, złożyła ręce zmarłego i przez chwilę trwała z pochyloną głową. Wreszcie wstała z ciężkim westchnieniem i szybko podeszła do ordynansa, który kręcił się po sali. - Sierżant Mayo z trzynastki zmarł. Proszę zaraz zabrać ciało do kostnicy. 23

Powiedziała to w tak rzeczowy i chłodny sposób, iż Jeffrey, który obserwował z boku całą scenę, z trudnością mógł uwierzyć, że ma przed sobą kobietę, która jeszcze przed chwilą czule żegnała umierającego żołnierza. Lucinda dostrzegła w przelocie jego spojrzenie. - Pan jeszcze tutaj? Byłam pewna, że wrócił pan już do rezydencji ambasadora. Szpitale polowe nie są dla wraż-liwców. Jeffrey uniósł brwi. Gdzie się podział opiekuńczy anioł? - O, panno Harrowby, przez chwilę myślałem, że zmieniła się pani, a tymczasem, tak jak w Londynie, nadal feruje pani ostre sądy. - Nieprawda, zmieniłam się, panie Bancroft - powiedziała, zadowolona, że zamiast żalu odczuwa bojowy nastrój. - Nie jestem już w stanie wysłuchiwać głupich komunałów jak wtedy, w Londynie. Po czym, obdarzywszy go najsłodszym z uśmiechów, odwróciła się energicznie i wyszła z sali, szeleszcząc nakrochmalonym fartuchem. Jeffrey, zostawiony sam sobie, nie wiedział, czy ma zawrócić, czy podążyć za nią.

2 Jeffrey śledził wzrokiem oddalającą się postać. Pomimo irytacji, jaką w nim wzbudziła Lucinda, nie omieszkał zauważyć smukłej figury, ukrytej pod szarym pielęgniarskim uniformem, i zmysłowego kołysania bioder. To rozdrażniło go jeszcze bardziej niż demonstracyjny brak szacunku, jaki wykazała wobec jego osoby. Przywykł do kobiet uległych, które liczyły na jego względy, ale to właśnie buntownicza Lucinda intrygowała go od chwili poznania. Coś w jej postawie sprawiało, że za każdym razem, gdy się spotkali, dążył do konfrontacji. Wobec wszystkich innych kobiet potrafił zachować trzeźwy dystans. Próbowały na nim swoich sztuczek, a on, w zależności od nastroju, pozwalał się uwodzić lub wymykał się ich zapędom, zawsze pewien, iż dostanie, co zechce. Jedynie w przypadku Lucindy Harrowby sprawdzone metody zawodziły na całej linii. Przy niej tracił pewność i zachowywał się w sztubacki sposób, o jaki nigdy by siebie nie podejrzewał. Szczerze mówiąc, podziwiał Lucindę, podobnie jak pannę Nightingale i całą resztę tych wspaniałych kobiet, które wyruszyły razem z nią, by w piekle wojny nieść pomoc chorym i umierającym. Z niezadowoleniem pokręcił głową i ruszył za przewodniczką, gotów przepraszać za swój egoizm i brak wyczucia. Jak mógł uprawiać salonowe prowokacje i stroić 19

wobec niej fochy tutaj, gdzie harowała od rana do wieczora, zmagając się z zimnem, zmęczeniem oraz widokami i woniami, o których kobiety nie powinny mieć najmniejszego pojęcia? Będzie błagał Lucindę o wybaczenie, ale wątpił, czy da mu szansę. Nie dała. - Panie Bancroft - rzuciła sucho, odwracając się ku niemu w odrapanym, źle oświetlonym korytarzu - jeśli nie będzie pan się mnie trzymał, zaraz pan zabłądzi. Więcej tu zakamarków niż w króliczej norze. - Panna Nightingale ostrzegała mnie przed tym, lecz zapewniła, że mając taką przewodniczkę jak pani, z pewnością nie zagubię się w szpitalnym labiryncie - odrzekł swobodnie. Kwaśna mina Lucindy upewniła Jeffreya, że strzał był celny. Natychmiast zapomniał o przeprosinach. Czy jej się to podoba, czy nie, będzie musiała wypełniać polecenie szefowej i traktować mnie jak honorowego gościa, pomyślał z satysfakcją. Spiorunowała go spojrzeniem, a potem z wysiłkiem przywołała na twarz uśmiech. - Pax, panie Bancroft - oznajmiła, wyciągając do niego rękę na zgodę. - Tak nakazywał mój ojciec swoim uczniom, kiedy się pokłócili. Jeffrey mimo woli odpowiedział uśmiechem. Zaiste, jego słowne utarczki z Lucindą miały w sobie coś z uczniowskich kłótni. Uścisk drobnej dłoni okazał się zadziwiająco silny i energiczny. - Skoro zrobiliśmy tak dobry początek, panno Harrow-by - powiedział, nie wypuszczając jej dłoni - może zostaniemy przyjaciółmi? - Przez ułamek sekundy miał wrażenie, że zaczyna się między nimi nawiązywać nić sympatii, ale Lucinda wyszarpnęła rękę, jakby przelękła się, że zawiera pakt z wrogiem. 20

- Obawiam się, panie Bancroft, że nie uda nam się zostać przyjaciółmi, a to ze względu na sposób, w jaki pojmuje pan rolę kobiety - oświadczyła z rezerwą. - Byłoby to możliwe tylko w przypadku, gdybyśmy oboje udawali, że jestem mężczyzną. W moim pojęciu przyjaźń może zawrzeć tylko równy z równym. Dlatego moja odpowiedź brzmi „nie". Mówiąc'to, patrzyła mu prosto w oczy, ale w jej wzroku, ku zaskoczeniu Jeffreya, nie było wyzwania, lecz żal. - Z przykrością odbieram pani słowa, panno Harrow-by, gdyż, mówiąc szczerze, nie jestem w stanie myśleć o pani jako o mężczyźnie w spódnicy - wyznał z miną, która miała dać Lucindzie do zrozumienia, jak bardzo wydaje mu się kobieca. -1, podobnie jak większość mężczyzn, uważam kobiety za istoty wyższe, nie zaś równe nam. Lucinda zmarszczyła brwi. - Nie jesteśmy w salonie, panie Bancroft, a ja nie uprawiam z panem towarzyskiej gry, bawiąc się wachlarzem -stwierdziła cierpko. - Mam mnóstwo pracy i nasze odczucia, takie czy inne, nie są w tym momencie istotne. Moim zadaniem jest pokazanie panu, jak armia dba o swoich chorych i rannych żołnierzy. Myślę, że zgodzi się pan ze mną, że są zaniedbywani w stopniu bardziej zagrażającym ich życiu niż kule na polu bitwy, a sposób zarządzania tą placówką jest wręcz karygodny. Proszę za mną - zachęciła ze zdawkowym uśmiechem, prowadząc Jeffreya do magazynów. - Widzę tu skład koców i poduszek, panno Harrowby -powiedział, rozejrzawszy się dokładnie. - Pani krytyczna opinia wydaje się mocno przesadzona. - W duchu liczył, że obraz armii brytyjskiej nie okaże się aż tak fatalny, jak przedstawiła go Lucinda.

- Wszystka, co pan tutaj widzi, panna Florence Nightingale zakupiła z własnych środków. Można powiedzieć, że ta kobieta niemal własnym sumptem finansuje służby 27

medyczne naszej armii, korzystając ze stworzonej przez siebie fundacji oraz innych zbiórek pieniężnych, organizowanych w tym celu - wyjaśniła Lucinda, kwitując jego zaskoczoną minę pełnym politowania uśmiechem. - Tak, wiem, że trudno jest w to uwierzyć komuś, kto przyjechał z kraju - ciągnęła - ale kiedy opiszę panu chory system organizacji i zaopatrzenia w wojsku, sam pan zrozumie, jak mogło dojść do tak dramatycznej sytuacji. Po czym, w krótkim, pełnym pasji wykładzie, w bezlitosny sposób ukazała mu, jak funkcjonuje - a właściwie nie funkcjonuje - ów system, przeżarty korupcją i pozbawiony jakiejkolwiek strategii działania. Jeffrey był pod wrażeniem druzgoczącej logiki jej wywodu. Panna Harrowby potrafiła bezbłędnie rozszyfrować machinacje wydziałów, odpowiedzialnych za zaopatrzenie, które zmieniły się nieomal w udzielne księstwa, rządzące się własnymi prawami. Każdy, począwszy od szpitalnego dostawcy, który jeszcze nigdy nie zrealizował żadnego zamówienia, po urzędników i szefów, którzy pozostawali głusi na najbardziej dramatyczne apele, działał w zamkniętym kręgu, z którego nie wydostawały się żadne raporty i żadne sprawy nie były przekazywane dalej. -Jestem pod wrażeniem pani przenikliwości - przyznał Jeffrey. - Przenikliwości, wykazanej przez stworzenie o ptasim móżdżku, jakim pańskim zdaniem jest kobieta - uzupełniła zjadliwie. Stała przed nim z bojową miną, wyprostowana na całą swoją niewielką wysokość. Musiała wyczuć protekcjonalny ton w jego głosie. Nie użył go z rozmysłem, ale w duchu musiał przyznać, że traktuje Lucindę z pewną wyższością mimo całego podziwu dla jej urody, mądrości i charakteru. Po raz kolejny doszedł do tego samego wniosku - działała na nie- 28

go dziwnie wyzywająco, prowokując do czysto samczych popisów, którymi normalnie gardził. - Problem jest niezmiernie skomplikowany i nie każdy potrafiłby się z nim zmierzyć. Tyle tylko chciałem powiedzieć - stwierdził sztywno. Odpowiedziała mu niepewnym spojrzeniem dużych, niebieskich oczu. Potraktował Lucindę poważnie, a to wytrąciło jej broń z ręki. - W każdym razie może być pani pewna, że wszelkie nieprawidłowości w systemie zaopatrzenia armii wkrótce znikną, a nadużycia zostaną ukrócone - zapewnił. - Osobiście nie bardzo w to wierzę - rzuciła, skręcając w kolejny korytarz o wysokim, łukowym sklepienia - Wojska nie można porównać do przedsiębiorstwa. Tu nie ma potrzeby wykazania zysku ani czynienia oszczędności. Nie ma udziałowców, którzy mogliby cokolwiek kontrolować. - Racja. Zadaniem armii jest szkolić naszych obywateli do walki za ojczyznę, nie zważając na koszty. Muszę zresztą przyznać, że mam głęboki respekt dla tych, którzy strzegą granic Imperium Brytyjskiego i zapewniają bezpieczny sen jego obywatelom. Zdawał sobie sprawę, że przemawia patetycznym tonem jak parlamentarny pieniacz, wymachujący flagą patriotyzmu. W rzeczywistości obawiał się wypowiadać się w sprawach, na których słabo się znał. Co on, zwykły biznesmen, obracający się w londyńskich salonach, wiedział o wojnie i całej wojennej machinie? Potrafił rządzić rzeszami robotników w swoich tekstylnych fabrykach, ale pozostawało dla niego zagadką, jak można urobić człowieka, aby na rozkaz, bez chwili wahania, chwycił broń i poszedł ginąć w obronie ojczyzny. Osławieni dowódcy tej kampanii, z którymi miał nadzieję się spotkać, terminowali u samego Wellingtona. Po- 24

stacie wielkich wodzów, biegłych w sztuce wojennej, od dzieciństwa zaludniały jego wyobraźnię, budząc respekt i podziw. - Nie wyobrażam sobie, aby generał Raglan miał mi doradzać w sprawach zarządzania przedsiębiorstwem - powiedział - ja zaś z kolei nie potrafiłbym usprawnić funkcjonowania jego wojsk. - Bardzo patriotyczna postawa, panie Bancroft - odparła Lucinda. Zatrzymali się przed potężnymi drzwiami. -Na szczęście dla naszych żołnierzy panna Nightingale nie podziela pańskiego bezkrytycznego podziwu dla ludzi ze złotymi szamerunkami na czapkach. Zapukała i po krótkiej chwili drzwi otworzyły się, ukazując duże pomieszczenie, gdzie roił się tłum kobiet i dzieci. Była to najwyraźniej szpitalna pralnia. Ogromne miedziane kotły stały na buzujących paleniskach, a z tyłu, na sznurach, bieliły się rzędy upranych koszul i prześcieradeł. Powietrze było nagrzane i wilgotne od pary. Loki wokół twarzy Lucindy skręciły się w ciasne kędziorki. Dotąd Jeffrey przypuszczał, że zawdzięcza je fryzjerskiemu żelazku. Teraz okazało się, że jej niezwykła uroda jest absolutnie naturalna. Wyglądała równie uroczo jak na balu w Londynie. - Oto nasza pralnia - poinformowała. - Panna Nightingale zorganizowała ją, aby dać pracę żonom żołnierzy i zyskać gwarancję, że szpitalna bielizna będzie czysta i regularnie prana. Przedtem nasza szacowna armia, dając dowód niezwykłej sprawności działania, zdołała zapewnić pranie aż sześciu koszul w całe sześć tygodni. Słuchając kobiet pokroju panny Harrowby i jej przełożonej, Jeffrey miał nieodparte wrażenie, że gdyby generałowie ze złotymi epoletami potrafili zorganizować swoją kampanię tak sprawnie, jak one opiekę nad rannymi, wojna byłaby dawno wygrana. 30