Lokatorzy Bachleror Arms
Ken Amberson - nieco zdziwaczały administrator, który wie
więcej na temat legendy Bachelor Arms, niŜ się do tego
przyznaje.
Zeke Blackstone - hollywoodzki reŜyser, a takŜe playboy. W
czasach kawalerskich dzielił apartament l G z Jackiem
Shannonem i Ethanem Robertsem.
Ariel Cameron - piękna i znana aktorka, która po latach
rozstania odnajduje szczęście w ramionach Zeke'a, miłości
swego Ŝycia.
Eddie Cassidy - barman w pobliskiej knajpce "U Flynna", a
takŜe scenarzysta, który czeka na swój wielki dzień.
Steve Hart - ma wielkie serce, a W nim duŜo miłości dla
Willowo Na pierwszym miejscu sta:wia jednak obowiązki.
Natasza Kuryan - podstarzała Jemme Jatale, z pochodzenia
Rosjanka. Ongiś charakteryzatorka gwiazd filmowych.
Ethan Roberts - dawny współlokator Zeke'a i Jacka. Ta eks-
gwiazda seriali telewizyjnych przygotowuje się do swojej
największej roli'- urzędnika państwowego.
Willow Ryan - pragnie za wszelką cenę odnaleźć ojca. Liczy
na pomoc Steve'a.
Eryk Shannon - młody, obiecujący scenarzysta, którego
śmierć wpłynęła na losy wielu mieszkańców Bachelror
Arms.
Faith Shannon - urocza dziewczyna z Georgii, obecnie Ŝona
Jacka Shannona, studentka szkoły medycznej.
Jack Shannon - cyniczny reporter, który przez całe Ŝycie
sobie przypisywał winę za śmierć brata. Wybawieniem stała
się dopiero miłość szlachetnej kobiety.
Theodore "Teddy" Smith - miejscowy donŜuan. KaŜda
świeŜo poznana kobieta wywołuje błysk w jego oku.
PROLOG
Los Angeles, 1970 r.
Przez głośną muzykę rockową rozsadzającą ściany
apartamentu 1 G przedarł się krzyk kobiety. Dziewczyna
przyoknie chwyciła za ramię ubranego w skórzaną kurtkę
długowłosego młodzieńca.
- Słyszałeś? - spytała. - Co to było?
- Co takiego?
- Ktoś krzyczał.
- Zdawało ci się, to pewnie syrena wyje - rzucił ktoś ze
stojącej wokół okna grupki, wypuszczając z ust kłąb dymu.
- To nic nadzwyczajnego w L.A. - dodał ktoś inny.
- Nie ma się czym martwić.
- Nie, to nie syrena - zaoponowała dziewczyna, która
pierwsza zwróciła uwagę na dziwny odgłos.
Energicznym krokiem podeszła do stojącego pod ścianą
stolika i, pchnęła rączkę adaptera. Rozległ się przenikliwy
zgrzyt, po czym zapadła cisza. Teraz nikt nie miał wątpli-
wości. Zza okna dobiegało histeryczne zawodzenie.
Wszyscy w apartamencie 1G zamarli.
Głos kobiety wznosił się w wyŜsze rejestry i opadał, tylko co
jakiś czas urywając się na moment, jakby krzycząca robiła
przerwę, by zaczerpnąć tchu.
- Co się, do diabła, stało?
- Kto ..
- Psiakrew, moŜe ktoś wezwie wreszcie to cholerne
pogotowie?
To wezwanie, które dobiegło zza okna, wyrwało zebranych z
osłupienia. Wszyscy jak jeden mąŜ ruszyli w stronę drzwi,
przez korytarz i biegiem schodami w dół, na dziedziniec. W
całym budynku jedno po drugim zapalały się światła.
Mieszkańcy Bachelor Anns wychylali się z okien, wychodzili
na balkony i coraz gęściej zapełniali dziedziniec.
- Czy ktoś mógłby ją uspokoić? - rozległ się przy tłumiony
głos Kena Ambersona, zarządcy budynku, który przepychał
się między ciasno stłoczonymi ludźmi. Wracajcie do
mieszkań. Nie ma tu na co czekać. - Twarz Ambersona nie
zdradzała Ŝadnych uczuć, lecz W jego. głosie pobrzmiewała
nuta zniecierpliwienia. - NiechŜe ją ktoś w końcu, do cholery,
uciszy!
- Uspokój się, dziecinko - odezwała się miękko drobna
kobieta mówiąca z lekkim obcym akcentem. Tobie nic złego
się nie stało.
PoniewaŜ łagodna perswazja nie wywierała Ŝadnego skutku,
wymierzyła wrzeszczącej dziewczynie siarczysty policzek.
Krzyk ucichł jak noŜem uciął.
- Od tego trzeba było zacząć - mruknął pod nosem
Amberson.
W końcu udało mu się' przepchnąć między gapiami do
miejsca, w którym leŜał nieruchomo na wznak młody
męŜczyzna z szeroko rozpostartymi ramionami. Pod jego
głową utworzyła się mała kałuŜa ciemnej, gęstej krwi.
_ Co tu się stało, Blackstone? - Amberson pochylił się nad
młodym człowiekiem w samych spodniach, klęczącym przy
ofierze.
_ Czy ktoś juŜ wezwał pogotowie? - odpowiedział pytaniem
Zeke, Blackstone, nie podnosząc głowy.
_ Tak - odparła dziewczyna, która pierwsza usłyszała krzyk.
Zebrani rozstąpili się, by dopuścić ją na miejsce wypadku.
_ Powiedzieli, Ŝeby go nie ruszać ... Ŝeby w ogóle niczego nie
robić, dopóki nie przyjadą - ciągnęła, podchodząc bliŜej.
Kiedy ujrzała twarz leŜącego chłopaka, zbladła jak płótno.
- O mój BoŜe, to Eryk!
Amberson ujął ją za ramię i wypchnął na zewnątrz
utworzonego z gapiów kręgu.
_ Pytałem .cię, co się tu stało, Blackstone - przypomniał.
_ JuŜ mu nic nie zaszkodzi - mruknął Zeke, nie zwracając
uwagi na Ambersona. - On nie Ŝyje.
Wypowiedziane nienaturalnie spokojnym głosem słowa
sprawiły, Ŝe wszyscy nagle ucichli.
_ Nie Ŝyje? Co mu się stało? - nalegał zarządca.
_ Nie wiem - odparł Zeke. - Musiał upaść i roztrzaskać sobie
głowę·
Nie odrywał wzroku od nieruchomej twarzy współlokatora,
który jeszcze przed paroma godzinami był tak pełen Ŝycia.
Siedzieli wtedy we trójkę z Erykiem .i Ethanem w kuchni i
rozmawiali. Eryk był w świetnym humorze.
- Skąd upadł? - nie dawał mu spokoju Amberson.
- Nie wiem - powtórzył Zeke, po czym uniósł rękę i wskazał
w górę, na wiszące nad dziedzińcem balkony z ozdobnymi
balustradami z kutego Ŝelaza. - Gdzieś stamtąd.
- To niemoŜliwe - szepnął półgłosem ktoś ze stłoczonej
wokół nich gromadki i w tym samym momencie wszyscy
zaczęli mówić naraz. W chwilę potem przez gwar przedarł
się dźwięk syreny. NadjeŜdŜało pogotowie.
Rudowłosa dziewczyna szlochała bezgłośnie. Po jej bladych
policzkach spływały łzy. Ethan Roberts objął ją ramieniem i
przyciągnął do siebie. Odwzajemniła jego uścisk.
_ Biedny Eryk - szepnęła. - Biedny Eryk. To wszystko moja
wina. To ja zobaczyłam damę w lustrze.
- Cicho. - Ethan mruczał uspokajająco jak do dziecka i
głaskał dziewczynę po głowie. - Cicho, dziecino. W szystko
będzie dobrze. Niczym się nie martw. Teraz ja się tobą
zajmę.
ROZDZIAŁ 1
Tylko prowadzona przez Wietnamczyków ciastkarnia nie
pasowała do tego miejsca. Zamiast niej powinien być
lombard lub moŜe jakiś podejrzany bar. Poza tym wszystko
wyglądało tak, jak to sobie Willow Ryan wyobraŜała. Na
ulicy ciasno parkowały samochody. Schody skrzypiały. Ze
ścian wąskiego korytarza oświetlonego jedną gołą Ŝarówką
sypała się farba. Złote litery wymalowane na matowej szybie
miały postrzępione krawędzie. Willow Ryan połoŜyła rękę
na klamce, stała przez chwilę nieruchomo, po czym cofnęła
dłoń.
Po raz ostatni miała okazJę zastanowić się nad konse-
kwencjami tego, co chciała zrobić. Decyzja wcale nie była
łatwa. W najlepszym razie mogła stworzyć dość niezręczną
sytuację, w najgorszym - zrujnować czyjeś Ŝycie.
Czy zatem warto?'
Dotychczas wszystko było w porządku i nic nie wróŜyło, by
miało stać się inaczej. Jeśli teraz stąd odejdzie, to zapewne
nic się nie zmieni.
Więc po co? Uświadomiła sobie, Ŝe po raz pierwszy w Ŝyciu
jest zdecydowana postąpić nieracjonalnie i nielogicznie.
Musiała się dowiedzieć. I tyle.
Osiągnęła w Ŝyciu punkt, w którym nie mogła juŜ tego dłuŜej
tak zostawić.
Zatknęła kosmyk ciemnych, równo z brodą przyciętych
włosów za ucho, wzięła głęboki oddech i pchnęła drzwi. We
wnętrzu Z powodzeniem moŜna by kręcić film gangsterski,
którego akcja rozgrywałaby się w latach trzydziestych.
Na środku pokoju stało wielkie mahoniowe biurko, dwa stare
skórzane fotele i niski stolik zawalony ksiąŜkami
telefonicznymi, gazetami i innymi papierami niewiadomego
przeznaczenia. Ogromna szklana popielniczka była pełna
niedopałków. W przeciwieństwie do stolika, biurko było
niemal puste. Prócz telefonu .j wypełnionego długopisami i
ołówkami pojemnika znajdował się na nim tylko jakiś
kolorowy magazyn, otwarty na stronie z horoskopami. W
powietrzu unosił się silny zapach kawy i papierosów, który
zaskakująco dobrze pasował do słodkiego aromatu świeŜo
upieczonych ciastek płynącego zza okna. Do pełnego obrazu
brakowało tylko sekretarki w pantoflach na wysokim obcasie
i bardzo obcisłym sweterku.
No i jej szefa z twardym konturem mocnej szczęki. Na
razie jednak była sama.
Skierowała spojrzenie w stronę uchylonych drzwi do
,sąsiedniego pokoju.
_ Dzień dobry -rzuciła, spodziewając się, Ŝe tam właśnie
znajduje się męŜczyzna, z którym się umówiła. - Jest tam
kto?
Zza drzwi nie dobiegła Ŝadna odpowiedź. Podeszła o krok
bliŜej.
_ Dzień dobry - powtórzyła, tym razem nieco głośniej. -
Panie Hart?! Czy jest pan tam?!
Odpowiedział jej miękki stłumi,ony dźwięk, w niczym nie
przypominający normalnych odgłosów pracy biurowej. JuŜ
chciała odezwać się po raz kolejny, ale zmieniła zdanie.
Przez głowę przebiegła jej absurdalna, choć bardzo
sugestywna myśl, Ŝe rezydujący w tym stylowym wnętrzu
męŜczyzna jest właśnie zajęty swoją zmysłową asystentką.
Zerknęła na zegarek. Było dwadzieścia pięć po dziewiątej.
To szaleństwo. Nie grali w Ŝadnym zwariowanym filmie, a
rzeczywistość nie bywa równie barwna ... O wpół do
dzieslątej byli umówieni. Nie miała Ŝadnych powodów, Ŝeby
czekać, aŜ ktoś się nad nią wreszcie zmiłuje i przypomni
sobie o umówionym spotkaniu. Zrobiła kilka kroków, ale tuŜ
przed uchylonymi drzwiami znów znieruchomiała. AjeŜeli
oni tam jednak ...
- Panie Hart?
Znów ten miękki, przytłumiony dźwięk.
Najwyraźniej nikt nie zwracał na nią uwagi. Mogła wejść, ale
czuła, Ŝe spotkanie z tą parą kochającą się na biurku byłoby
dla niej równie upokarzające jak dla nich. Starając się nie
robić hałasu, odwróciła się w stronę drzwi wejściowych.
Gotowa była pogodzić się ze stratą czasu, byle tylko się stąd
wydostać. Poszuka kogoś innego. Zanim jednak ruszyła do
wyjścia, powietrze przeciął dźwięk, który sprawił, Ŝe stanęła
jak skamieniała.
Ktoś chrapał.
Głośno i błogo.
WilIow wróciła do drzwi prowadzących do sąsiedniegol
pokoju, pchnęła je i wsunęła głowę do środka.
Prócz biurka i znanych jej juŜ skórzanych foteli w pokoju
znajdowały się jeszcze metalowe szafki z szufladami na
segregatory, w tej chwili słuŜące teŜ jako podstawa pod
ekspres do kawy. Pod omem stał niski bufet z ciemnego
drewna, a na nim jakieś drobiazgi. W rogu wisiał worek
bokserski, obok na podłodze rzucono torbę, z której
wystawały podRoszulek i jeszcze wilgotny ręcznik. Przez
oparcie jednego krzesła przewieszono rękawice bokserskie,
na siedzeniu drugiego postawiono komputer, najwyraźniej
świeŜy nabytek, poniewaŜ dookoła leŜały jeszcze firmowe
kartonowe pudła i folioWe opakowania. Powierzchnię
biurka pokrywały stosy ksiąŜek i pojemniki na jedzenie. Ich
szybki przegląd pozwalał stwierdzić, Ŝe gospodarz wykazuje
wyraźną skłonność do dań chińskich, choć nie gardzi takŜe
włoską pizzą czy zwykłym hamburgerem. W tej chwili
jednak leŜał na wznak na miękkiej skórzanej kanapie, równie
starej jak cała reszta mebli, i chrapał.
WilIow zaczęła od wyłączenia ekspresu; w którym od dawna
juŜ nie było ani kropli wody, po czym podeszła do kanapy.
Ten całkiem normalnych rozmiarów mebel był najwyraźniej
za krótki dla śpiącego na nim męŜczyzny. Z jednej strony
sterczała odrzucona za głowę ręka, z drugiej wystawały
oparte na poręczy bose stopy. Ciemnoblond włosy były
zmierzwione, jakby od paru dni nie dotknął ich grzebień.
"Nieco jaśniejsza szczecina pokrywająca podbródek zdawała
się potwierdzać przypuszczenie, Ŝe śpiący nie miał ostatnio
zbyt wiele czasu na toaletę·
Willow słuchała głośnego chrapania i zastanawiała się, co ma
zrobić. Więc to jest Steve Hart, prywatny detektyw, ,o
którym tyle dobrego jej naopowiadano? Kiedy tak leŜał,
całkowicie obojętny na wszystko wokół, nie sprawiał
najlepszego wraŜenia, Wyglądał na jednego z tych
młodzieńców, którzy spędzają całe dni na plaŜy nad
Pacyfikiem, uprawiając surfing i podrywając dziewczyny.
Byl przystojny, umięśniony jak atleta i niewątpliwie nie
odmawiał sobie przyjemności Ŝycia.
Z drugiej strony jednak to właśni 'e on odnalazł nastoletniego
brata Angie Clairbórne trzy miesiące po' tym, j ak wszyscy
zaprzestali juŜ poszukiwań. ,
MoŜe nie powinna rezygnować? MoŜe chrapiący na całe
gardło męŜczyzna spędził tę noc pracując i dopiero nad
ranem dał się pokonać zmęczeniu? Skoro juŜ poświęciła tyle
czasu, by tu przyjechać, to nie, ma powodu, Ŝeby teraz
rezygnować, niczego nie załatwiwszy.
Pochyliła się i trąciła męŜczyznę w ramię.
- Panie Hart?
Chwała Bogu nie śmierdział alkoholem: Choć tyle
dobrego. Willow mocniej szarpnęła za ramię męŜczyznę,
który dalej pochrapywał jak gdyby nigdy nic.
- Panie Hart? Proszę się obudzić.
Tym razem śpiący wydał z siebie przeciągłe chrapnięcie,
jakby chciał zaprotestować przeciwko naruszaniu jego
spokoju, i odwrócił się na bok, twarzą do oparcia i plecami
do świata.
Willow zdała sobie sprawę, Ŝe w ten sposób niewiele
wskóra. OstroŜnie odstawiła teczkę na krzesło i podeszła do
okna. Z trudem udało jej się uruchomić stare Ŝaluzje, w
końcu jednak pokój zalało światło dnia.
Rozejrzawszy się jeszcze raz, wybrała spośród leŜących na
stoliku ksiąŜek szczególnie grubą, uniosła ją oburącz nad
głowę i z całych sił cisnęła o podłogę. Huk z powodzeniem
moŜna by wziąć za wystrzał z pistoletu.
MęŜczyzna w mgnieniu oka usiadł na krawędzi kanapy i
otworzył oczy.
Zaraz je zresztą przymknął, oślepiony słonecznym blaskiem.
- Co, do diabła ... ? - zaczął, patrząc na nią spod uchylonych
powiek. - Kim pani jest?
- Przykro mi, Ŝe obudziłam pana w taki sposób, panie Hart,
ale jesteśmy umówieni na wpół do dziesiątej i ...
- Kim pani, do diabła, jest? - Zrobił z dłoni daszek, ale w
bijącym od okna blasku i tak nie mógł dostrzec niczego poza
szczupłą kobiecą sylwetką. - Skąd się pani tu wzięła?
- Nazywam się Willow Ryan. Umówił się pan ze mną na
dziewiątą trzydzieści, więc ...
_ Ach, tak, to prawda. Byliśmy umówieni - przypomniał
sobie wreszcie.
Potarł zaspaną twarz dłońmi, jakby chciał w ten sposób
zetrzeć z niej resztki snu, po czym znów spróbował przyjrzeć
się stojącej przed nim kobiecie. Była niewątpliwie zgrabna,
szczupła i wysoka, ale całą jej sylwetkę, podobnie jak
okoloną ciemnymi włosami głowę otaczała świetlista aureola,
która nie pozwalała mu niczego więcej dostrzec.
_ Opuść no te Ŝaluzje. Nic nie widzę.
- A obudziłeś się juŜ?
_ PrzecieŜ siedzę - odparł zirytowany. - Zamknij Ŝe juŜ te
cholerne Ŝaluzje.
Zmarszczyła brwi, by dać mu do zrozumienia, Ŝe nie
zamierza tolerować takiego traktowania, ale zaraz połapała
się, Ŝe oślepiony słońcem i tak tego nie widzi, więc
posłusznie opuściła Ŝaluzje do połowy wysokości.
- Lepiej?
_ Znacznie. Dziękuję. - MęŜczyzna westchnął cięŜko i potarł
zarośniętą brodę. - No dobrze, Wilmo ... tak? _ Willow -
poprawiła go. - Willow Ryan.
- Aha, Willo w Ryan. No dobrze. Zacznijmy od tego, Ŝe
wczesny ranek nie jest moją ulubioną porą dnia. Prze
praszam, jeśli nie byłem dość uprzejmy, ale nabieram w pełni
ludzkich cech dopiero po wypiciu pierwszego kubka kawy .
Willow rzuciła okiem na spalony ekspres. Choć nieznajomy
był niewątpliwie irytujący, zrobiło jej się go Ŝal. Sama teŜ nie
potrafiła zacząć dnia bez porcji kofeiny.
- W takim razie obawiam się, Ŝe to jeszcze trochę potrwa,
poniewaŜ ekspres nie nadaje się do uŜytku.
PodąŜył za jej spojrzeniem.
- Cholera. Trzeci w tym roku.
Podniósł się z kanapy i wygrzebał z kieszeni spodni drobne.
- W takim razie mam prośbę. Skocz na dół i przynieś mi duŜą
kawę i francuskie ciastko z brzoskwinią. Weź teŜ przy okazji
coś dla siebie. Thuy świetnie piecze i robi pyszną kawę, a
parę kalorii ci nie zaszkodzi.
- Kawę?! Mam iść na dół do cukierni i przynieść ci kawę?!
- Dobrze, juŜ dobrze. Nie ma powodu do krzyku. To nie jest
jeszcze skandaliczny męski szowinizm, jeśli o to się
martwisz. Chodzi mi tylko o cholerny kubek kawy. Nie
czynię Ŝadnego zamachu na święte zasady feminizmu. Zrób
to - zakończył przymilnym tonem. - Nic ci się nie stanie.
Obiecuję, Ŝe następnym razem ja skoczę po kawę·
Willow miała powaŜne wątpliwości, czy będzie jeszcze jakiś
następny raz. Uznała jednak, Ŝe mniej czasu straci, idąc po
kawę niŜ prowadząc próŜne dyskusje.
- Czarną z dwiema kostkami cukru! - krzyknął, zanim doszła
do drzwi. -l dziękuję.
Odwróciła się, choć nie bardzo wiedziała, po co to robi.
Okazało się, Ŝe aby dostrzec promienny uśmiech i wdzięczne
spojrzenie błękitnych oczu, które zdawały się kompletnie
odmieniać całą jego fizjonomię. Był nie tylko przystojny, co
wcześniej zauwaŜyła, lecz miał w sobie coś niesłychanie
sympatycznego i budzącego Ŝyczliwość.
Nic dziwnego, Ŝe Angie Claiborne była oczarowana.
Willow była jednak ulepiona z innej gliny i choć zrobiło się
jej przyjemnie ciepło, kiedy napotkała wzrok Steve'a Harta,
to nie zamierzała dać tego po sobie poznać.
_ Będę za dziesięć minut - oświadczyła rzeczowo. - I mam
nadzieję, Ŝe wreszcie przystąpimy do rzeczy.
_ Jasne, kochanie. Dziesięć minut i ani sekundy dłuŜej -
poŜegnał ją ciepły, zaspany głos.
W cukierni czekały juŜ w kolejce trzy osoby, więc Willow
wróciła po kwadransie. W niczym to zresztą nie zmieniało
faktu, Ŝe Steve Hart nie tylko nie był jeszcze gotów, lecz
wręcz w ogóle go nie było.
Westchnęła rozczarowana. MoŜe i Steve Hart jest naj-
lepszym detektywem w Los Angeles, ale korzystanie z jego
usług wymaga stanowczo zbyt wiele cierpliwości. Wygląd
biura wzbudził w niej zresztą wątpliwości takŜe co do jego
kompetencji. Porządny detektyw musi przecieŜ zarabiać
choćby tyle, Ŝeby móc wynająć sprzątaczkę·
Zastanawiała się właśnie, czy zadać sobie trud uprzątnięcia
skrawka stołu, by było gdzie postawić kawę, czy wyjść i
wyrzucić wszystko' do śmieci, kiedy ktoś wyjął jej kubek z
ręki.
_ Zaraz tu sprzątnę i przejdziemy do interesów. Wszystko
stało się tak nagle, Ŝe Willow aŜ podskoczyła. Stał tuŜ za nią,
tak blisko, Ŝe kiedy pociągnęła nosem, poczuła świeŜy
zapach mydła i pianki do golenia.
- UwaŜaj, bo to gorące.
Steve pociągnął łyk, po czym spokojnie wręczył jej kubek z
powrotem i wziął się do porządków.
- Zwykle nie ma tu aŜ takiego bałaganu - wyjaśniał jej
lekkim tonem, zgarniając puste pojemniki po jedzeniu i
wrzucając je do kosza na śmieci. - Ostatnio miałem jednak
sporo roboty, a przed tygodniem sekretarka wymówiła
pracę, więc byłem zdany tylko na siebie.
Skończywszy ze śmieciami, zaczął układać ksiąŜki w
jeszcze większe sterty. Willow z niepokojem patrzyła, jak
chwieją się, groŜąc lada chwila zawaleniem.
- Nie nadaję się na gospodynię domową - oświadczył . w
pewnej chwili z rozbrajającą szczerością.
- To widać - wykrztusiła, z trudem zachowując obojętny
ton.
Niech to diabli! Steve Hart był nie tylko najprzystojniejszym
i najsympatyczniejszym, a przy okazji takŜe najbardziej
niefrasobliwym detektywem w Los Angeles. Przede
wszystkim był najbardziej seksownym męŜczyzną, jakiego w
Ŝyciu widziała. Wchodząc pod prysznic, zdjął poplamiony
podkoszulek i najwyraźniej zapomniał. włoŜyć nowy, dzięki
czemu miała okazję podziwiać jego mocną i męską, choć
bynajmniej nie masywną czy cięŜką sylwetkę. Był pięknie
opalony, a szeroką pierś porastały złociste włoski, które na
płaskim brzuchu stawały się wyraźnie krótsze i tworzyły
wąski pasek prowadzący gdzieś w głąb obcisłych, błękitnych
dŜinsów. Kiedy się poruszał, mogła podziwiać pręŜące się
pod opaloną skórą mięśnie.
_ No, starczy juŜ tych porządków - oświadczył wreszcie i
spojrzał z dumą na swoje dzieło.
_ Uhm. - Willow nie potrafiła zdobyć się na Ŝadną
mądrzejszą odpowiedź.
Steve spojrzał na nią zaskoczony. Potem, jakby, sobie o
czymś przypomniał, podskoczył do biurka, sięgnął po
cięŜkie krzesło, zdjął z oparcia rękawice bokserskie, rzucił
je na kanapę i podsunął jej krzesło tak swobodnym
gestem, jakby trzymał w ręku rakietę do tenisa.
_ Śmiało - zachęcił ją. - Ja tylko jeszcze usunę te papiery,
włoŜę koszulę i będę gotowy. Dobrze?
_ Dobrze - powtórzyła bezradnie.
Odwrócił się do niej tyłem i podszedł do szatki. Kiedy
wkładał do jednej z wyŜszych szuflad zebrane z biurka
akta, mogła podziwiać potęŜne mięśnie grzbietu pręŜące
się pod złotą skórą. Zafascynowana, nie potrafiła oderwać
od niego oczu ..
Wreszcie przeniosła wzrok na biurko. Ku swemu zaskoczeniu
zauwaŜyła na nim rozłoŜoną księgę przychodów i
rozchodów, której rubryki ktoś pracowicie wypełnił
gryzmołami, myląc się najwyraźniej co jakiś czas, ścierając
błędy, zamazując bazgroły korekt0fem i nanosząc poprawki.
Widok tego rozpaczliwego bałaganu był zaskakująco
wzruszający. Po cóŜ mu w ogóle taka staroświecka księga?
Od czego są komputery? To chyba niemoŜliwe, Ŝeby stojący
na krześle nowiutki .PC był pierwszym, jaki zawitał do tego
pokoju?
Huk zasuwanej szuflady wyrwał ją z rozmyślań. Steve
skończył chowanie akt i wkładał właśnie koszulę. Nastę-
pnie, wciąŜ odwrócony tyłem,' rozpiął rozporek, wsunął
koszulę w spodnie, podciągnął je i zaczął bez pośpiechu
zapinać guziki.
Nie mogła nic poradzić -zrobiło jej się gorąco.
- Na miłość boską, dziewczyno, weź się w garść mruknęła
pod nosem. - Nie daj się zwariować. PrzecieŜ to nic
nadzwyczajnego.
Miała jednak powaŜne podejrzenia, Ŝe jest wręcz
przeciwnie. Czegoś równie podniecającego jeszcze
w Ŝyciu nie widziała. .
- Słucham? - Steve odwrócił się do niej i najzupełniej
obojętnym gestem zapiął ostatni metalowy guzik od .
rozporka. - Mówiłaś coś?
. AleŜ dała się przyłapać! W panice natychmiast przeniosła
wzrok z wąskich bioder Steve'a gdzieś w powietrze nad jego
głowę. .
- Kawa ci stygnie - odezwała się niepewnym głosem i
wyciągnęła w jego stronę kubek pełen parującej wciąŜ
jeszcze, aromatycznej kawy.
- Dzięki.
Pociągnął długi łyk.
- Pycha. Jestem pewny, Ŝe Thuy dodaje do niej wanilii, ale
ona zaprzecza, i rzeczywiście nigdy jej na tym nie
przyłapałem.
Odstawił kubek, rozwinął torebkę i pociągnął nosem.
- Ach, ten .. kuszący zapach tłuszczu i cukru. Nie znam
niczego, co mogłoby się z tym równać. Chodź, chodź, to cię
zjem -zapiszczał śmiesznie-i zanurzył dłoń w torbie. - Jak
to, niczego więcej tam nie ma?
Popatrzył na Willow ze szczerze zmartwioną miną·
- Jestem po śniadaniu.
_ ZałoŜę się, Ŝe jadłaś je ładne parę godzin temu. Wyglądasz
mi na rannego ptaszka. Wstajesz ze słonkiem, co?
- No ... zwykle tak, ale... .
_ Podzielę się z tobą - zaproponował wielkodusznie i złapał
ciastko drugą ręką, aby je przełamać.
_ Nie trzeba, naprawdę. - Willow wyciągnęła rękę i chwyciła
go za nadgarstek. - To twoje śniadanie. Nie chcę···
Zafascynowana popatrzyła na swoje długie, wąskie palce
zaciśnięte na opalonym nadgarstku Steve'a Harta. Nie tylko
nie mogła oderwać ręki, ale w dodatku mimowolnie
pogładziła go po przegubie, jakby chciała lepiej poznać dotyk
jego skóry. Ich spojrzenia spotkały się i przez dobrą chwilę
Ŝadne z nich nie było w stanie uczynić ruchu ani niczego
powiedzieć.
W końcu Willow oprzytomniała i cofnęła dłoń. Steve
wciągnął głęboko powietrze i odchylił się bezpiecznie daleko
na swoją stronę biurka. Nietknięte ciastko powędrowało z
powrotem do torby.
_ Lepiej przejdźmy do rzeczy - odezwał się zmienionym
głosem i zaczął wertować pierwsze z brzegu papiery, jakby
szukał w nich czegoś bardzo waŜnego. - Mam nadzieję, Ŝe w
agencji powiedzieli ci juŜ z grubsza, o co chodzi?
- W agencji? - Głos kompletnie zawiódł Willowo W jakiej
agencji? Angie Claibome nie wspominała o Ŝadnej agencji!
- Nie mówili ci, Ŝe trzeba mi kogoś, kto pisze w tempie co
najmniej osiemdziesięciu słów na minutę? I pod dyktando?
Potrafisz pisać pod dyktando? - spytał i miał szczerą
nadzieję, Ŝe usłyszy odpowiedź przeczącą.
Nie chciał kolejnej sekretarki, która będzie .na niego patrzeć
jak cielę na malowane :wrota, pomimo ... a raczej dlatego, Ŝe
sam nie mógł oderwać od niej wzroku. Ostatnia opuściła
biuro lub raczej wypadła z niego jak bomba, kiedy
oświadczył jej, Ŝe przy całej sympatii i Ŝyczliwości, jaką dla
niej czuje, nie zamierza przenosić łączących ich stosunków
na płaszczyznę prywatną. Było mu przykro, Ŝe ją zranił,
zwłaszcza Ŝe bardzo dobrze radziła sobie z obowiązkami ...
No moŜe prawie dobrze, poprawił się, kiedy przypomniał
sobie, jakiego bałaganu narobiła w księdze przychodów i
rozchodów.
- Rano będziesz nastawiała kawę, a jeŜeli nawali ekspres,
przyniesiesz ją z dołu. Raz w tygodniu podrzucisz moje
rzeczy do pralni na sąsiedniej ulicy. No i jeszcze jest mój
pies. Trzeba wyprowadzać go na spacer. ...
Ku jego uldze wreszcie pokręciła głową.
- Nie reflektujesz na tę pracę? - zapytał z mieszaniną radości i
Ŝalu. - Nie. Ja ...
- Świetnie, co w takim razie powiedziałabyś ...
- Nie przyszłam tu szukać pracy - wyjaśniła.
_ . .. na wspólny lunch? - dokończył w tym samym
momencie.,
Patrzyli na siebie przez biurko, aŜ obojgu zaczęło wreszcie
świtać, Ŝe cała ich rozmowa jest jakimś gigantycznym
nieporozumieniem.
Steve pierwszy zebrał myśli.
_ Najwyraźniej coś poplątaliśmy - zaczął i przyjrzał się
uwaŜnie siedzącej naprzeciwko kobiecie.
Miała na sobie elegancki szary Ŝakiet i dopasowaną, szytą na
zamówienie jedwabną bluzkę· Maleńkie kolczyki i cięŜki
łańcuch najej szyi były ze szczerego złota. Znakomicie
podkreślająca delikatne rysy fryzura musiała być dziełem
mistrza, a teczka, którą postawiła mu przed nosem na biurku,
warta była pewnie tyle co jego komputer. Nie, ta kobieta
najwyraźniej nie przyszła do niego w poszukiwaniu pracy.
_ Nie przysłali cię tu z agencji zatrudnienia?
- Nie.
- l nie szukasz tu pracy jako sekretarka?
- Nie.
_ Rozumiem. W takim razie ... - Lekko zmarszczył brwi i
zmierzył ją uwaŜnym, rzeczowym spojrzeniem. _ Czego
sobie Ŝyczysz, Willow Ryan?
Willow odwzajemniła jego spojrzenie.
_ Chcę, Ŝebyś pomógł mi odnaleźć ojca.
ROZDZIAŁ 2
Takie zlecenia nie były codziennym chlebem Steve'a, co nie
znaczy, Ŝe mu się nie zdarzały. Nie tylko nastolatkom
przychodziło na myśl, Ŝeby uciec z domu, gdy zanadto
dopiekły im kłopoty.
- W takim razie proszę usiąść wygodniej i powiedzieć mi coś
więcej.
Willow dopiero teraz zauwaŜyła, Ŝe siedzi na samym
brzeŜku krzesła. Spróbowała spełnić Ŝyczenie Steve' a, ale
okazało się, Ŝe bardzo trudno jej usiąść naprawdę wygodnie.
Była na to zbyt zdenerwowana.
- Dostałam twój telefon od Angie Claibome - zaczęła. -
Mówiła, Ŝe odnalazłeś jej brata Teddy'ego, kiedy juŜ
wszyscy dali za wygraną.
Skinął głową. Wiedział, Ŝe nie ma sensu jej popędzać.
Wielu jego klientom trudno było tak od razu przejść do
osobistych problemów.
- Pamiętam Teddy'ego. Taki szczupły chłopak z wielką
szopą czarnych włosów. Wysoki jak na swój wiek. Z
wielkimi, wystraszonymi oczami. Co u niego słychać?
- Jest juŜ znacznie lepiej. Wrócił do szkoły i jakoś sobie
radzi. Angie mówi, Ŝe zdecydowali się na terapię rodzinną·
,- Cieszę się, Ŝe to słyszę - powiedział i była to szczera
prawda.
Przez chwilę w pokoju panowała cisza przerywana tylko
warkotem przejeŜdŜających ulicą samochodów.
Willow przygładziła spódniczkę.
- Pozdrowienia od Angie.
- Dziękuję ... i pozdrów ją ode mnie przy najbliŜszej okazji,
dobrze?
- Jasne.
Przygryzła wargę. Nie miała pojęcia, od czego zacząć.
- Jeśli mogę ci coś podpowiedzieć, to najlepiej skoczyć od
razu na głęboką wodę - poradził jej Ŝyczliwym tonem.
- Niestety nie mam wiele do powiedzenia.
- Tym lepiej. Zacznijmy od tego, czym dysponujemy, i
zobaczmy, co z tego wyniknie. Kiedy zaginął twój ojciec?
- Dwadzieścia pięć lat temu.
- Dwadzieścia pięć lat? W takim razie szukasz biologicznego
ojca, tak? Zostałaś adoptowana?
Poruszyła się niespokojnie. Z jednej strony tak niewiele
miała mu do powiedzenia, z drugiej tak duŜo było do
wyjaśniania.
~ Tak, szukam swego biologicznego ojca, ale nie byłam
adoptowana. W kaŜdym razie nie formalnie. Wychowywała
mnie ciotka Sharon i wujek Dan. Głównie oni ... -
Uśmiechnęła się kącikiem ust. - To nie tak łatwo wyjaśnić.
Siedzący przed nią męŜczyzna nie tracił cierpliwości.
- Spróbujmy. Mamy czas.
- No więc ... - Willow urwała, aby zebrać myśli i znów
wygładziła spódniczkę. - Wyrosłam w komunie. - W
komunie? Z hipisami? Powrót do natury, trawka, prochy i tak
dalej?
- W zasadzie tak, choć więcej w tym było powrotu do natury
niŜ: trawki i prochów. Tę komunę załoŜyło w połowie lat
sześćdziesiątych kilkanaście osób między innymi moja ciotka
Sharon i jej mąŜ, wujek Dan. Kupili farmę u podnóŜa
Cascade Mountains w Oregonie. Na szczęście, Dan znał się
na przepisach, przez trzy lata studiował prawo, i załatwił
wszelkie formalności potrzebne, Ŝeby uznano całe
przedsięwzięcie za nowo załoŜoną osadę. Dzięki temu w
przeciwieństwie do większości innych komun z tego okresu
udało im się przetrwać do dziś. Znasz moŜe Jagodowe Pole -
Czyste Ekstrakty Owocowe.
Steve nawet okiem nie mrugnął.
- Jagodowe Pole? DŜemy i galaretki bez cukru, z owoców
uprawianych na nawozach organicznych i bez pestycydów?
Dostępne w ograniczonych ilościach w najlepszych sklepach
spoŜywczych i ze zdrową Ŝywnością? Czy o to Jagodowe
Pole ci chodzi?
_ Tak, to my. To znaczy ... to właśnie ta komuna.
_ Uwielbiam waszą, czy teŜ ich; jak chcesz, galaretkę
malinową. Cudownie pasuje do gofrów z bitą śmietaną albo
do lodów.
_ Powiem o tym Sharon. - Uśmiechnęła się na myśl, jaką
minę zrobi ciotka, kiedy usłyszy, Ŝe ktoś uŜywa jej
naturalnych galaretek jako dodatku do gofrów i lodów. _
Sharon robiła pierwsze galaretki na najprawdziwszym w
świecie piecu na węgiel. Wyszły takie dobre, Ŝe ogołociła z
jagód całe pole. Kilka słoikqw zawiozła do sklepu w
miasteczku. Wiesz, kiedy się Ŝyje na wsi, nie tak łatwo o
gotówkę. W kaŜdym razie dziś robimy sześć rodzajów
dŜemów i galaretek, które sprzedajemy na całym zachodnim
wybrzeŜu.
Steve skinął głową i czekał, co będzie dalej.
_ Niepotrzebnie o tym wszystkim opowiadam - zreflektowała
się Willow.
Kłopot polegał na tym, Ŝe bała się przejść do rzeczy,
poniewaŜ miała rozpaczliwie mało do powiedzenia. Nie
zdziwiłaby się, gdyby usłyszawszy wszystko, oświadczył jej
po prostu, Ŝe to za mało, by cokolwiek rozpocząć.
_ Urodziłam się dwudziestego szóstego lutego tysiąc
dziewięćset siedemdziesiątego pierwszego roku - zaczęła
wreszcie. - Moja matka wyjechała z farmy, kiedy miałam
trzy miesiące, pod koniec kwietnia. Dwa miesiące później
wpadła pod samochód na Hollywood Boulevard.
Mówiła spokojnie, jakby te wszystkie wydarzenia od dawna
juŜ przestały ją boleć, ale Steve zauwaŜył nerwowe ruchy jej
dłoni.
- Sharbn dowiedziała się o jej śmierci dopiero w miesiąc
później.
. - A twój ojciec? - spytał łagodnie.
- Niczego o nim nie wiem. Nikt nie wie, kim jest.
- Czy tak napisano w akcie urodzenia? Ojciec nieznany?
Uwagi Steve'a nie uszło. wahanie, z jakim WilIow
odpowiedziała. Czuł, Ŝe nie jest jej' łatwo mówić o tym
wszystkim.
. - Nie mam aktu urodzenia.
- Jak to moŜliwe? - spytał, nie okazując zaskoczenia.
- Urodziłam się w domu. Sharon i inne kobiety z komuny
rodziły w domu i znały się na tym, więc wystąpiły w roli
połoŜnych.· Mieszkańcy Jagodowego Pola uwaŜali wszelkie
dokumenty urzędowe za pozbawione znaczenia, wszystko
jedno, czy chodziło o akty ślubu, czy akty urodzenia.
Spokój, z jakim jej słuchał, pozwolił jej opanować
rozdygotane nerwy.
- A w jaki sposób dostałaś się do szkoły? Skąd masz
ksiąŜeczkę zdrowia i prawo jazdy?
- Sharon zapisywała daty wszystkich porodów w Biblii. l
daty ślubów takŜe. To nie jest przyjęte, ale całkowicie
zgodne z prawem. Kiedy wreszcie miałam iść do szkoły,
zdałam egzamin i przyjęto mnie ... zresztą o dwie klasy
wyŜej, niŜby naleŜało z racji wieku.
- Tak?
- No widzisz; to wyglądało naprawdę inaczej, niŜ mógłbyś
sądzić stwierdziła z ulgą. - Troje naszych sąsiadów było
nauczycielami, nim zamieszkali w komunie. W kaŜdym razie
ukończyłam studia na wydziale administracji i zarządzania, a
potem zajęłam się prowadzeniem rodzinnego interesu ...
Wiedziała, Ŝe nieustannie odbiega 06 tematu, ale bała się
usłyszeć odpowiedź, która przekreśli wszystkie jej nadzieje.
Na szczęście Steve nie popędzał jej i czekał spokojnie na to,
co jeszcze miała mu do powiedzenia.
- Mama wysłała z Los Angeles dwa listy do Sharon ... -
Willow sięgnęła po teczkę, otworzyła ją i wyjęła ze środka
duŜą kopertę. - Pracowała jako kelnerka i starała się znaleźć
pracę w jakimś studiu filmowym. W kwietniu tysiąc
dziewięćset siedemdziesiątego roku dostała rólkę w te-
lewizyjnym serialu i wynajęła mieszkanie do spółki' z jakąś
przyjaciółką. Opisała to w pierwszym liście. Wkrótce później
nadszedł drugi, w którym napisała, Ŝe spotkała jakiegoś
naprawdę wspaniałego chłopaka, a scenarzyści serialu
postanowili, Ŝe grana przez nią postać pozostanie na stałe.
Jak widzisz, wszystko układało się cudownie i wydawało się,
Ŝe moja matka jest na najlepszej drodze, Ŝeby zostać aktorką.
Tymczasem we wrześniu wróciła na farmę chora, kompletnie
załamana i w ciąŜy.
- I, jak się domyślam, sama.
- Tak.
- l nigdy nie wspomniała ani słowem o tym wspaniałym
facecie, z którym zaszła w ciąŜę i który najwyraźniej
natychmiast ją porzucił? - W głosie Steve'a brzmiała pogarda
dla męŜczyzny zdolnego do takiej podłości. - Nawet siostrze?
Ani słowem?
- Nie powiedziała ani słowa na ten temat.
- Jesteś pewna, Ŝe chcesz znaleźć tego faceta? - Wiedział,
jaką usłyszy odpowiedź, ale czuł, Ŝe powinien przygotować
ją na wszystkie moŜliwe scenariusze wydarzeń. - Jeśli uda się
nam go odnaleźć, a jak się wydaje" mamy na to bardzo,
bardzo małą szansę, no więc jeśli uda się nam jakimś cudem
SCHULERSCHULERSCHULERSCHULER CANDANCECANDANCECANDANCECANDANCE PIPIPIPIęTNOTNOTNOTNO PRZESZPRZESZPRZESZPRZESZłOOOOśCICICICI
Lokatorzy Bachleror Arms Ken Amberson - nieco zdziwaczały administrator, który wie więcej na temat legendy Bachelor Arms, niŜ się do tego przyznaje. Zeke Blackstone - hollywoodzki reŜyser, a takŜe playboy. W czasach kawalerskich dzielił apartament l G z Jackiem Shannonem i Ethanem Robertsem. Ariel Cameron - piękna i znana aktorka, która po latach rozstania odnajduje szczęście w ramionach Zeke'a, miłości swego Ŝycia. Eddie Cassidy - barman w pobliskiej knajpce "U Flynna", a takŜe scenarzysta, który czeka na swój wielki dzień. Steve Hart - ma wielkie serce, a W nim duŜo miłości dla Willowo Na pierwszym miejscu sta:wia jednak obowiązki. Natasza Kuryan - podstarzała Jemme Jatale, z pochodzenia Rosjanka. Ongiś charakteryzatorka gwiazd filmowych. Ethan Roberts - dawny współlokator Zeke'a i Jacka. Ta eks- gwiazda seriali telewizyjnych przygotowuje się do swojej największej roli'- urzędnika państwowego. Willow Ryan - pragnie za wszelką cenę odnaleźć ojca. Liczy na pomoc Steve'a.
Eryk Shannon - młody, obiecujący scenarzysta, którego śmierć wpłynęła na losy wielu mieszkańców Bachelror Arms. Faith Shannon - urocza dziewczyna z Georgii, obecnie Ŝona Jacka Shannona, studentka szkoły medycznej. Jack Shannon - cyniczny reporter, który przez całe Ŝycie sobie przypisywał winę za śmierć brata. Wybawieniem stała się dopiero miłość szlachetnej kobiety. Theodore "Teddy" Smith - miejscowy donŜuan. KaŜda świeŜo poznana kobieta wywołuje błysk w jego oku.
PROLOG Los Angeles, 1970 r. Przez głośną muzykę rockową rozsadzającą ściany apartamentu 1 G przedarł się krzyk kobiety. Dziewczyna przyoknie chwyciła za ramię ubranego w skórzaną kurtkę długowłosego młodzieńca. - Słyszałeś? - spytała. - Co to było? - Co takiego? - Ktoś krzyczał. - Zdawało ci się, to pewnie syrena wyje - rzucił ktoś ze stojącej wokół okna grupki, wypuszczając z ust kłąb dymu. - To nic nadzwyczajnego w L.A. - dodał ktoś inny. - Nie ma się czym martwić. - Nie, to nie syrena - zaoponowała dziewczyna, która pierwsza zwróciła uwagę na dziwny odgłos. Energicznym krokiem podeszła do stojącego pod ścianą stolika i, pchnęła rączkę adaptera. Rozległ się przenikliwy zgrzyt, po czym zapadła cisza. Teraz nikt nie miał wątpli- wości. Zza okna dobiegało histeryczne zawodzenie. Wszyscy w apartamencie 1G zamarli. Głos kobiety wznosił się w wyŜsze rejestry i opadał, tylko co jakiś czas urywając się na moment, jakby krzycząca robiła przerwę, by zaczerpnąć tchu. - Co się, do diabła, stało? - Kto .. - Psiakrew, moŜe ktoś wezwie wreszcie to cholerne pogotowie? To wezwanie, które dobiegło zza okna, wyrwało zebranych z osłupienia. Wszyscy jak jeden mąŜ ruszyli w stronę drzwi, przez korytarz i biegiem schodami w dół, na dziedziniec. W
całym budynku jedno po drugim zapalały się światła. Mieszkańcy Bachelor Anns wychylali się z okien, wychodzili na balkony i coraz gęściej zapełniali dziedziniec. - Czy ktoś mógłby ją uspokoić? - rozległ się przy tłumiony głos Kena Ambersona, zarządcy budynku, który przepychał się między ciasno stłoczonymi ludźmi. Wracajcie do mieszkań. Nie ma tu na co czekać. - Twarz Ambersona nie zdradzała Ŝadnych uczuć, lecz W jego. głosie pobrzmiewała nuta zniecierpliwienia. - NiechŜe ją ktoś w końcu, do cholery, uciszy! - Uspokój się, dziecinko - odezwała się miękko drobna kobieta mówiąca z lekkim obcym akcentem. Tobie nic złego się nie stało. PoniewaŜ łagodna perswazja nie wywierała Ŝadnego skutku, wymierzyła wrzeszczącej dziewczynie siarczysty policzek. Krzyk ucichł jak noŜem uciął. - Od tego trzeba było zacząć - mruknął pod nosem Amberson. W końcu udało mu się' przepchnąć między gapiami do miejsca, w którym leŜał nieruchomo na wznak młody męŜczyzna z szeroko rozpostartymi ramionami. Pod jego głową utworzyła się mała kałuŜa ciemnej, gęstej krwi. _ Co tu się stało, Blackstone? - Amberson pochylił się nad młodym człowiekiem w samych spodniach, klęczącym przy ofierze. _ Czy ktoś juŜ wezwał pogotowie? - odpowiedział pytaniem Zeke, Blackstone, nie podnosząc głowy. _ Tak - odparła dziewczyna, która pierwsza usłyszała krzyk. Zebrani rozstąpili się, by dopuścić ją na miejsce wypadku. _ Powiedzieli, Ŝeby go nie ruszać ... Ŝeby w ogóle niczego nie robić, dopóki nie przyjadą - ciągnęła, podchodząc bliŜej. Kiedy ujrzała twarz leŜącego chłopaka, zbladła jak płótno.
- O mój BoŜe, to Eryk! Amberson ujął ją za ramię i wypchnął na zewnątrz utworzonego z gapiów kręgu. _ Pytałem .cię, co się tu stało, Blackstone - przypomniał. _ JuŜ mu nic nie zaszkodzi - mruknął Zeke, nie zwracając uwagi na Ambersona. - On nie Ŝyje. Wypowiedziane nienaturalnie spokojnym głosem słowa sprawiły, Ŝe wszyscy nagle ucichli. _ Nie Ŝyje? Co mu się stało? - nalegał zarządca. _ Nie wiem - odparł Zeke. - Musiał upaść i roztrzaskać sobie głowę· Nie odrywał wzroku od nieruchomej twarzy współlokatora, który jeszcze przed paroma godzinami był tak pełen Ŝycia. Siedzieli wtedy we trójkę z Erykiem .i Ethanem w kuchni i rozmawiali. Eryk był w świetnym humorze. - Skąd upadł? - nie dawał mu spokoju Amberson. - Nie wiem - powtórzył Zeke, po czym uniósł rękę i wskazał w górę, na wiszące nad dziedzińcem balkony z ozdobnymi balustradami z kutego Ŝelaza. - Gdzieś stamtąd. - To niemoŜliwe - szepnął półgłosem ktoś ze stłoczonej wokół nich gromadki i w tym samym momencie wszyscy zaczęli mówić naraz. W chwilę potem przez gwar przedarł się dźwięk syreny. NadjeŜdŜało pogotowie. Rudowłosa dziewczyna szlochała bezgłośnie. Po jej bladych policzkach spływały łzy. Ethan Roberts objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Odwzajemniła jego uścisk. _ Biedny Eryk - szepnęła. - Biedny Eryk. To wszystko moja wina. To ja zobaczyłam damę w lustrze. - Cicho. - Ethan mruczał uspokajająco jak do dziecka i głaskał dziewczynę po głowie. - Cicho, dziecino. W szystko będzie dobrze. Niczym się nie martw. Teraz ja się tobą zajmę.
ROZDZIAŁ 1 Tylko prowadzona przez Wietnamczyków ciastkarnia nie
pasowała do tego miejsca. Zamiast niej powinien być lombard lub moŜe jakiś podejrzany bar. Poza tym wszystko wyglądało tak, jak to sobie Willow Ryan wyobraŜała. Na ulicy ciasno parkowały samochody. Schody skrzypiały. Ze ścian wąskiego korytarza oświetlonego jedną gołą Ŝarówką sypała się farba. Złote litery wymalowane na matowej szybie miały postrzępione krawędzie. Willow Ryan połoŜyła rękę na klamce, stała przez chwilę nieruchomo, po czym cofnęła dłoń. Po raz ostatni miała okazJę zastanowić się nad konse- kwencjami tego, co chciała zrobić. Decyzja wcale nie była łatwa. W najlepszym razie mogła stworzyć dość niezręczną sytuację, w najgorszym - zrujnować czyjeś Ŝycie. Czy zatem warto?' Dotychczas wszystko było w porządku i nic nie wróŜyło, by miało stać się inaczej. Jeśli teraz stąd odejdzie, to zapewne nic się nie zmieni. Więc po co? Uświadomiła sobie, Ŝe po raz pierwszy w Ŝyciu jest zdecydowana postąpić nieracjonalnie i nielogicznie. Musiała się dowiedzieć. I tyle. Osiągnęła w Ŝyciu punkt, w którym nie mogła juŜ tego dłuŜej tak zostawić. Zatknęła kosmyk ciemnych, równo z brodą przyciętych włosów za ucho, wzięła głęboki oddech i pchnęła drzwi. We wnętrzu Z powodzeniem moŜna by kręcić film gangsterski, którego akcja rozgrywałaby się w latach trzydziestych. Na środku pokoju stało wielkie mahoniowe biurko, dwa stare skórzane fotele i niski stolik zawalony ksiąŜkami telefonicznymi, gazetami i innymi papierami niewiadomego przeznaczenia. Ogromna szklana popielniczka była pełna niedopałków. W przeciwieństwie do stolika, biurko było niemal puste. Prócz telefonu .j wypełnionego długopisami i
ołówkami pojemnika znajdował się na nim tylko jakiś kolorowy magazyn, otwarty na stronie z horoskopami. W powietrzu unosił się silny zapach kawy i papierosów, który zaskakująco dobrze pasował do słodkiego aromatu świeŜo upieczonych ciastek płynącego zza okna. Do pełnego obrazu brakowało tylko sekretarki w pantoflach na wysokim obcasie i bardzo obcisłym sweterku. No i jej szefa z twardym konturem mocnej szczęki. Na razie jednak była sama. Skierowała spojrzenie w stronę uchylonych drzwi do ,sąsiedniego pokoju. _ Dzień dobry -rzuciła, spodziewając się, Ŝe tam właśnie znajduje się męŜczyzna, z którym się umówiła. - Jest tam kto? Zza drzwi nie dobiegła Ŝadna odpowiedź. Podeszła o krok bliŜej. _ Dzień dobry - powtórzyła, tym razem nieco głośniej. - Panie Hart?! Czy jest pan tam?! Odpowiedział jej miękki stłumi,ony dźwięk, w niczym nie przypominający normalnych odgłosów pracy biurowej. JuŜ chciała odezwać się po raz kolejny, ale zmieniła zdanie. Przez głowę przebiegła jej absurdalna, choć bardzo sugestywna myśl, Ŝe rezydujący w tym stylowym wnętrzu męŜczyzna jest właśnie zajęty swoją zmysłową asystentką. Zerknęła na zegarek. Było dwadzieścia pięć po dziewiątej. To szaleństwo. Nie grali w Ŝadnym zwariowanym filmie, a rzeczywistość nie bywa równie barwna ... O wpół do dzieslątej byli umówieni. Nie miała Ŝadnych powodów, Ŝeby czekać, aŜ ktoś się nad nią wreszcie zmiłuje i przypomni sobie o umówionym spotkaniu. Zrobiła kilka kroków, ale tuŜ przed uchylonymi drzwiami znów znieruchomiała. AjeŜeli oni tam jednak ...
- Panie Hart? Znów ten miękki, przytłumiony dźwięk. Najwyraźniej nikt nie zwracał na nią uwagi. Mogła wejść, ale czuła, Ŝe spotkanie z tą parą kochającą się na biurku byłoby dla niej równie upokarzające jak dla nich. Starając się nie robić hałasu, odwróciła się w stronę drzwi wejściowych. Gotowa była pogodzić się ze stratą czasu, byle tylko się stąd wydostać. Poszuka kogoś innego. Zanim jednak ruszyła do wyjścia, powietrze przeciął dźwięk, który sprawił, Ŝe stanęła jak skamieniała. Ktoś chrapał. Głośno i błogo. WilIow wróciła do drzwi prowadzących do sąsiedniegol pokoju, pchnęła je i wsunęła głowę do środka. Prócz biurka i znanych jej juŜ skórzanych foteli w pokoju znajdowały się jeszcze metalowe szafki z szufladami na segregatory, w tej chwili słuŜące teŜ jako podstawa pod ekspres do kawy. Pod omem stał niski bufet z ciemnego drewna, a na nim jakieś drobiazgi. W rogu wisiał worek bokserski, obok na podłodze rzucono torbę, z której wystawały podRoszulek i jeszcze wilgotny ręcznik. Przez oparcie jednego krzesła przewieszono rękawice bokserskie, na siedzeniu drugiego postawiono komputer, najwyraźniej świeŜy nabytek, poniewaŜ dookoła leŜały jeszcze firmowe kartonowe pudła i folioWe opakowania. Powierzchnię biurka pokrywały stosy ksiąŜek i pojemniki na jedzenie. Ich szybki przegląd pozwalał stwierdzić, Ŝe gospodarz wykazuje wyraźną skłonność do dań chińskich, choć nie gardzi takŜe włoską pizzą czy zwykłym hamburgerem. W tej chwili jednak leŜał na wznak na miękkiej skórzanej kanapie, równie starej jak cała reszta mebli, i chrapał. WilIow zaczęła od wyłączenia ekspresu; w którym od dawna
juŜ nie było ani kropli wody, po czym podeszła do kanapy. Ten całkiem normalnych rozmiarów mebel był najwyraźniej za krótki dla śpiącego na nim męŜczyzny. Z jednej strony sterczała odrzucona za głowę ręka, z drugiej wystawały oparte na poręczy bose stopy. Ciemnoblond włosy były zmierzwione, jakby od paru dni nie dotknął ich grzebień. "Nieco jaśniejsza szczecina pokrywająca podbródek zdawała się potwierdzać przypuszczenie, Ŝe śpiący nie miał ostatnio zbyt wiele czasu na toaletę· Willow słuchała głośnego chrapania i zastanawiała się, co ma zrobić. Więc to jest Steve Hart, prywatny detektyw, ,o którym tyle dobrego jej naopowiadano? Kiedy tak leŜał, całkowicie obojętny na wszystko wokół, nie sprawiał najlepszego wraŜenia, Wyglądał na jednego z tych młodzieńców, którzy spędzają całe dni na plaŜy nad Pacyfikiem, uprawiając surfing i podrywając dziewczyny. Byl przystojny, umięśniony jak atleta i niewątpliwie nie odmawiał sobie przyjemności Ŝycia. Z drugiej strony jednak to właśni 'e on odnalazł nastoletniego brata Angie Clairbórne trzy miesiące po' tym, j ak wszyscy zaprzestali juŜ poszukiwań. , MoŜe nie powinna rezygnować? MoŜe chrapiący na całe gardło męŜczyzna spędził tę noc pracując i dopiero nad ranem dał się pokonać zmęczeniu? Skoro juŜ poświęciła tyle czasu, by tu przyjechać, to nie, ma powodu, Ŝeby teraz rezygnować, niczego nie załatwiwszy. Pochyliła się i trąciła męŜczyznę w ramię. - Panie Hart? Chwała Bogu nie śmierdział alkoholem: Choć tyle dobrego. Willow mocniej szarpnęła za ramię męŜczyznę, który dalej pochrapywał jak gdyby nigdy nic.
- Panie Hart? Proszę się obudzić. Tym razem śpiący wydał z siebie przeciągłe chrapnięcie, jakby chciał zaprotestować przeciwko naruszaniu jego spokoju, i odwrócił się na bok, twarzą do oparcia i plecami do świata. Willow zdała sobie sprawę, Ŝe w ten sposób niewiele wskóra. OstroŜnie odstawiła teczkę na krzesło i podeszła do okna. Z trudem udało jej się uruchomić stare Ŝaluzje, w końcu jednak pokój zalało światło dnia. Rozejrzawszy się jeszcze raz, wybrała spośród leŜących na stoliku ksiąŜek szczególnie grubą, uniosła ją oburącz nad głowę i z całych sił cisnęła o podłogę. Huk z powodzeniem moŜna by wziąć za wystrzał z pistoletu. MęŜczyzna w mgnieniu oka usiadł na krawędzi kanapy i otworzył oczy. Zaraz je zresztą przymknął, oślepiony słonecznym blaskiem. - Co, do diabła ... ? - zaczął, patrząc na nią spod uchylonych powiek. - Kim pani jest? - Przykro mi, Ŝe obudziłam pana w taki sposób, panie Hart, ale jesteśmy umówieni na wpół do dziesiątej i ... - Kim pani, do diabła, jest? - Zrobił z dłoni daszek, ale w bijącym od okna blasku i tak nie mógł dostrzec niczego poza szczupłą kobiecą sylwetką. - Skąd się pani tu wzięła? - Nazywam się Willow Ryan. Umówił się pan ze mną na dziewiątą trzydzieści, więc ... _ Ach, tak, to prawda. Byliśmy umówieni - przypomniał sobie wreszcie. Potarł zaspaną twarz dłońmi, jakby chciał w ten sposób zetrzeć z niej resztki snu, po czym znów spróbował przyjrzeć się stojącej przed nim kobiecie. Była niewątpliwie zgrabna, szczupła i wysoka, ale całą jej sylwetkę, podobnie jak
okoloną ciemnymi włosami głowę otaczała świetlista aureola, która nie pozwalała mu niczego więcej dostrzec. _ Opuść no te Ŝaluzje. Nic nie widzę. - A obudziłeś się juŜ? _ PrzecieŜ siedzę - odparł zirytowany. - Zamknij Ŝe juŜ te cholerne Ŝaluzje. Zmarszczyła brwi, by dać mu do zrozumienia, Ŝe nie zamierza tolerować takiego traktowania, ale zaraz połapała się, Ŝe oślepiony słońcem i tak tego nie widzi, więc posłusznie opuściła Ŝaluzje do połowy wysokości. - Lepiej? _ Znacznie. Dziękuję. - MęŜczyzna westchnął cięŜko i potarł zarośniętą brodę. - No dobrze, Wilmo ... tak? _ Willow - poprawiła go. - Willow Ryan. - Aha, Willo w Ryan. No dobrze. Zacznijmy od tego, Ŝe wczesny ranek nie jest moją ulubioną porą dnia. Prze praszam, jeśli nie byłem dość uprzejmy, ale nabieram w pełni ludzkich cech dopiero po wypiciu pierwszego kubka kawy . Willow rzuciła okiem na spalony ekspres. Choć nieznajomy był niewątpliwie irytujący, zrobiło jej się go Ŝal. Sama teŜ nie potrafiła zacząć dnia bez porcji kofeiny. - W takim razie obawiam się, Ŝe to jeszcze trochę potrwa, poniewaŜ ekspres nie nadaje się do uŜytku. PodąŜył za jej spojrzeniem. - Cholera. Trzeci w tym roku. Podniósł się z kanapy i wygrzebał z kieszeni spodni drobne. - W takim razie mam prośbę. Skocz na dół i przynieś mi duŜą kawę i francuskie ciastko z brzoskwinią. Weź teŜ przy okazji coś dla siebie. Thuy świetnie piecze i robi pyszną kawę, a parę kalorii ci nie zaszkodzi. - Kawę?! Mam iść na dół do cukierni i przynieść ci kawę?! - Dobrze, juŜ dobrze. Nie ma powodu do krzyku. To nie jest
jeszcze skandaliczny męski szowinizm, jeśli o to się martwisz. Chodzi mi tylko o cholerny kubek kawy. Nie czynię Ŝadnego zamachu na święte zasady feminizmu. Zrób to - zakończył przymilnym tonem. - Nic ci się nie stanie. Obiecuję, Ŝe następnym razem ja skoczę po kawę· Willow miała powaŜne wątpliwości, czy będzie jeszcze jakiś następny raz. Uznała jednak, Ŝe mniej czasu straci, idąc po kawę niŜ prowadząc próŜne dyskusje. - Czarną z dwiema kostkami cukru! - krzyknął, zanim doszła do drzwi. -l dziękuję. Odwróciła się, choć nie bardzo wiedziała, po co to robi. Okazało się, Ŝe aby dostrzec promienny uśmiech i wdzięczne spojrzenie błękitnych oczu, które zdawały się kompletnie odmieniać całą jego fizjonomię. Był nie tylko przystojny, co wcześniej zauwaŜyła, lecz miał w sobie coś niesłychanie sympatycznego i budzącego Ŝyczliwość. Nic dziwnego, Ŝe Angie Claiborne była oczarowana. Willow była jednak ulepiona z innej gliny i choć zrobiło się jej przyjemnie ciepło, kiedy napotkała wzrok Steve'a Harta, to nie zamierzała dać tego po sobie poznać. _ Będę za dziesięć minut - oświadczyła rzeczowo. - I mam nadzieję, Ŝe wreszcie przystąpimy do rzeczy. _ Jasne, kochanie. Dziesięć minut i ani sekundy dłuŜej - poŜegnał ją ciepły, zaspany głos. W cukierni czekały juŜ w kolejce trzy osoby, więc Willow wróciła po kwadransie. W niczym to zresztą nie zmieniało faktu, Ŝe Steve Hart nie tylko nie był jeszcze gotów, lecz wręcz w ogóle go nie było. Westchnęła rozczarowana. MoŜe i Steve Hart jest naj- lepszym detektywem w Los Angeles, ale korzystanie z jego usług wymaga stanowczo zbyt wiele cierpliwości. Wygląd
biura wzbudził w niej zresztą wątpliwości takŜe co do jego kompetencji. Porządny detektyw musi przecieŜ zarabiać choćby tyle, Ŝeby móc wynająć sprzątaczkę· Zastanawiała się właśnie, czy zadać sobie trud uprzątnięcia skrawka stołu, by było gdzie postawić kawę, czy wyjść i wyrzucić wszystko' do śmieci, kiedy ktoś wyjął jej kubek z ręki. _ Zaraz tu sprzątnę i przejdziemy do interesów. Wszystko stało się tak nagle, Ŝe Willow aŜ podskoczyła. Stał tuŜ za nią, tak blisko, Ŝe kiedy pociągnęła nosem, poczuła świeŜy zapach mydła i pianki do golenia. - UwaŜaj, bo to gorące. Steve pociągnął łyk, po czym spokojnie wręczył jej kubek z powrotem i wziął się do porządków. - Zwykle nie ma tu aŜ takiego bałaganu - wyjaśniał jej lekkim tonem, zgarniając puste pojemniki po jedzeniu i wrzucając je do kosza na śmieci. - Ostatnio miałem jednak sporo roboty, a przed tygodniem sekretarka wymówiła pracę, więc byłem zdany tylko na siebie. Skończywszy ze śmieciami, zaczął układać ksiąŜki w jeszcze większe sterty. Willow z niepokojem patrzyła, jak chwieją się, groŜąc lada chwila zawaleniem. - Nie nadaję się na gospodynię domową - oświadczył . w pewnej chwili z rozbrajającą szczerością. - To widać - wykrztusiła, z trudem zachowując obojętny ton. Niech to diabli! Steve Hart był nie tylko najprzystojniejszym i najsympatyczniejszym, a przy okazji takŜe najbardziej niefrasobliwym detektywem w Los Angeles. Przede wszystkim był najbardziej seksownym męŜczyzną, jakiego w Ŝyciu widziała. Wchodząc pod prysznic, zdjął poplamiony podkoszulek i najwyraźniej zapomniał. włoŜyć nowy, dzięki
czemu miała okazję podziwiać jego mocną i męską, choć bynajmniej nie masywną czy cięŜką sylwetkę. Był pięknie opalony, a szeroką pierś porastały złociste włoski, które na płaskim brzuchu stawały się wyraźnie krótsze i tworzyły wąski pasek prowadzący gdzieś w głąb obcisłych, błękitnych dŜinsów. Kiedy się poruszał, mogła podziwiać pręŜące się pod opaloną skórą mięśnie. _ No, starczy juŜ tych porządków - oświadczył wreszcie i spojrzał z dumą na swoje dzieło. _ Uhm. - Willow nie potrafiła zdobyć się na Ŝadną mądrzejszą odpowiedź. Steve spojrzał na nią zaskoczony. Potem, jakby, sobie o czymś przypomniał, podskoczył do biurka, sięgnął po cięŜkie krzesło, zdjął z oparcia rękawice bokserskie, rzucił je na kanapę i podsunął jej krzesło tak swobodnym gestem, jakby trzymał w ręku rakietę do tenisa. _ Śmiało - zachęcił ją. - Ja tylko jeszcze usunę te papiery, włoŜę koszulę i będę gotowy. Dobrze? _ Dobrze - powtórzyła bezradnie. Odwrócił się do niej tyłem i podszedł do szatki. Kiedy wkładał do jednej z wyŜszych szuflad zebrane z biurka akta, mogła podziwiać potęŜne mięśnie grzbietu pręŜące się pod złotą skórą. Zafascynowana, nie potrafiła oderwać od niego oczu .. Wreszcie przeniosła wzrok na biurko. Ku swemu zaskoczeniu zauwaŜyła na nim rozłoŜoną księgę przychodów i rozchodów, której rubryki ktoś pracowicie wypełnił gryzmołami, myląc się najwyraźniej co jakiś czas, ścierając błędy, zamazując bazgroły korekt0fem i nanosząc poprawki. Widok tego rozpaczliwego bałaganu był zaskakująco wzruszający. Po cóŜ mu w ogóle taka staroświecka księga? Od czego są komputery? To chyba niemoŜliwe, Ŝeby stojący
na krześle nowiutki .PC był pierwszym, jaki zawitał do tego pokoju? Huk zasuwanej szuflady wyrwał ją z rozmyślań. Steve skończył chowanie akt i wkładał właśnie koszulę. Nastę- pnie, wciąŜ odwrócony tyłem,' rozpiął rozporek, wsunął koszulę w spodnie, podciągnął je i zaczął bez pośpiechu zapinać guziki. Nie mogła nic poradzić -zrobiło jej się gorąco. - Na miłość boską, dziewczyno, weź się w garść mruknęła pod nosem. - Nie daj się zwariować. PrzecieŜ to nic nadzwyczajnego. Miała jednak powaŜne podejrzenia, Ŝe jest wręcz przeciwnie. Czegoś równie podniecającego jeszcze w Ŝyciu nie widziała. . - Słucham? - Steve odwrócił się do niej i najzupełniej obojętnym gestem zapiął ostatni metalowy guzik od . rozporka. - Mówiłaś coś? . AleŜ dała się przyłapać! W panice natychmiast przeniosła wzrok z wąskich bioder Steve'a gdzieś w powietrze nad jego głowę. . - Kawa ci stygnie - odezwała się niepewnym głosem i wyciągnęła w jego stronę kubek pełen parującej wciąŜ jeszcze, aromatycznej kawy. - Dzięki. Pociągnął długi łyk. - Pycha. Jestem pewny, Ŝe Thuy dodaje do niej wanilii, ale ona zaprzecza, i rzeczywiście nigdy jej na tym nie przyłapałem. Odstawił kubek, rozwinął torebkę i pociągnął nosem. - Ach, ten .. kuszący zapach tłuszczu i cukru. Nie znam niczego, co mogłoby się z tym równać. Chodź, chodź, to cię zjem -zapiszczał śmiesznie-i zanurzył dłoń w torbie. - Jak
to, niczego więcej tam nie ma? Popatrzył na Willow ze szczerze zmartwioną miną· - Jestem po śniadaniu. _ ZałoŜę się, Ŝe jadłaś je ładne parę godzin temu. Wyglądasz mi na rannego ptaszka. Wstajesz ze słonkiem, co? - No ... zwykle tak, ale... . _ Podzielę się z tobą - zaproponował wielkodusznie i złapał ciastko drugą ręką, aby je przełamać. _ Nie trzeba, naprawdę. - Willow wyciągnęła rękę i chwyciła go za nadgarstek. - To twoje śniadanie. Nie chcę··· Zafascynowana popatrzyła na swoje długie, wąskie palce zaciśnięte na opalonym nadgarstku Steve'a Harta. Nie tylko nie mogła oderwać ręki, ale w dodatku mimowolnie pogładziła go po przegubie, jakby chciała lepiej poznać dotyk jego skóry. Ich spojrzenia spotkały się i przez dobrą chwilę Ŝadne z nich nie było w stanie uczynić ruchu ani niczego powiedzieć. W końcu Willow oprzytomniała i cofnęła dłoń. Steve wciągnął głęboko powietrze i odchylił się bezpiecznie daleko na swoją stronę biurka. Nietknięte ciastko powędrowało z powrotem do torby. _ Lepiej przejdźmy do rzeczy - odezwał się zmienionym głosem i zaczął wertować pierwsze z brzegu papiery, jakby szukał w nich czegoś bardzo waŜnego. - Mam nadzieję, Ŝe w agencji powiedzieli ci juŜ z grubsza, o co chodzi? - W agencji? - Głos kompletnie zawiódł Willowo W jakiej agencji? Angie Claibome nie wspominała o Ŝadnej agencji! - Nie mówili ci, Ŝe trzeba mi kogoś, kto pisze w tempie co najmniej osiemdziesięciu słów na minutę? I pod dyktando? Potrafisz pisać pod dyktando? - spytał i miał szczerą nadzieję, Ŝe usłyszy odpowiedź przeczącą. Nie chciał kolejnej sekretarki, która będzie .na niego patrzeć
jak cielę na malowane :wrota, pomimo ... a raczej dlatego, Ŝe sam nie mógł oderwać od niej wzroku. Ostatnia opuściła biuro lub raczej wypadła z niego jak bomba, kiedy oświadczył jej, Ŝe przy całej sympatii i Ŝyczliwości, jaką dla niej czuje, nie zamierza przenosić łączących ich stosunków na płaszczyznę prywatną. Było mu przykro, Ŝe ją zranił, zwłaszcza Ŝe bardzo dobrze radziła sobie z obowiązkami ... No moŜe prawie dobrze, poprawił się, kiedy przypomniał sobie, jakiego bałaganu narobiła w księdze przychodów i rozchodów. - Rano będziesz nastawiała kawę, a jeŜeli nawali ekspres, przyniesiesz ją z dołu. Raz w tygodniu podrzucisz moje rzeczy do pralni na sąsiedniej ulicy. No i jeszcze jest mój pies. Trzeba wyprowadzać go na spacer. ... Ku jego uldze wreszcie pokręciła głową. - Nie reflektujesz na tę pracę? - zapytał z mieszaniną radości i Ŝalu. - Nie. Ja ... - Świetnie, co w takim razie powiedziałabyś ... - Nie przyszłam tu szukać pracy - wyjaśniła. _ . .. na wspólny lunch? - dokończył w tym samym momencie., Patrzyli na siebie przez biurko, aŜ obojgu zaczęło wreszcie świtać, Ŝe cała ich rozmowa jest jakimś gigantycznym nieporozumieniem. Steve pierwszy zebrał myśli. _ Najwyraźniej coś poplątaliśmy - zaczął i przyjrzał się uwaŜnie siedzącej naprzeciwko kobiecie. Miała na sobie elegancki szary Ŝakiet i dopasowaną, szytą na zamówienie jedwabną bluzkę· Maleńkie kolczyki i cięŜki łańcuch najej szyi były ze szczerego złota. Znakomicie podkreślająca delikatne rysy fryzura musiała być dziełem mistrza, a teczka, którą postawiła mu przed nosem na biurku,
warta była pewnie tyle co jego komputer. Nie, ta kobieta najwyraźniej nie przyszła do niego w poszukiwaniu pracy. _ Nie przysłali cię tu z agencji zatrudnienia? - Nie. - l nie szukasz tu pracy jako sekretarka? - Nie. _ Rozumiem. W takim razie ... - Lekko zmarszczył brwi i zmierzył ją uwaŜnym, rzeczowym spojrzeniem. _ Czego sobie Ŝyczysz, Willow Ryan? Willow odwzajemniła jego spojrzenie. _ Chcę, Ŝebyś pomógł mi odnaleźć ojca. ROZDZIAŁ 2
Takie zlecenia nie były codziennym chlebem Steve'a, co nie znaczy, Ŝe mu się nie zdarzały. Nie tylko nastolatkom przychodziło na myśl, Ŝeby uciec z domu, gdy zanadto dopiekły im kłopoty. - W takim razie proszę usiąść wygodniej i powiedzieć mi coś więcej. Willow dopiero teraz zauwaŜyła, Ŝe siedzi na samym brzeŜku krzesła. Spróbowała spełnić Ŝyczenie Steve' a, ale okazało się, Ŝe bardzo trudno jej usiąść naprawdę wygodnie. Była na to zbyt zdenerwowana. - Dostałam twój telefon od Angie Claibome - zaczęła. - Mówiła, Ŝe odnalazłeś jej brata Teddy'ego, kiedy juŜ wszyscy dali za wygraną. Skinął głową. Wiedział, Ŝe nie ma sensu jej popędzać. Wielu jego klientom trudno było tak od razu przejść do osobistych problemów. - Pamiętam Teddy'ego. Taki szczupły chłopak z wielką szopą czarnych włosów. Wysoki jak na swój wiek. Z wielkimi, wystraszonymi oczami. Co u niego słychać? - Jest juŜ znacznie lepiej. Wrócił do szkoły i jakoś sobie radzi. Angie mówi, Ŝe zdecydowali się na terapię rodzinną· ,- Cieszę się, Ŝe to słyszę - powiedział i była to szczera prawda. Przez chwilę w pokoju panowała cisza przerywana tylko warkotem przejeŜdŜających ulicą samochodów. Willow przygładziła spódniczkę. - Pozdrowienia od Angie. - Dziękuję ... i pozdrów ją ode mnie przy najbliŜszej okazji, dobrze? - Jasne. Przygryzła wargę. Nie miała pojęcia, od czego zacząć. - Jeśli mogę ci coś podpowiedzieć, to najlepiej skoczyć od
razu na głęboką wodę - poradził jej Ŝyczliwym tonem. - Niestety nie mam wiele do powiedzenia. - Tym lepiej. Zacznijmy od tego, czym dysponujemy, i zobaczmy, co z tego wyniknie. Kiedy zaginął twój ojciec? - Dwadzieścia pięć lat temu. - Dwadzieścia pięć lat? W takim razie szukasz biologicznego ojca, tak? Zostałaś adoptowana? Poruszyła się niespokojnie. Z jednej strony tak niewiele miała mu do powiedzenia, z drugiej tak duŜo było do wyjaśniania. ~ Tak, szukam swego biologicznego ojca, ale nie byłam adoptowana. W kaŜdym razie nie formalnie. Wychowywała mnie ciotka Sharon i wujek Dan. Głównie oni ... - Uśmiechnęła się kącikiem ust. - To nie tak łatwo wyjaśnić. Siedzący przed nią męŜczyzna nie tracił cierpliwości. - Spróbujmy. Mamy czas. - No więc ... - Willow urwała, aby zebrać myśli i znów wygładziła spódniczkę. - Wyrosłam w komunie. - W komunie? Z hipisami? Powrót do natury, trawka, prochy i tak dalej? - W zasadzie tak, choć więcej w tym było powrotu do natury niŜ: trawki i prochów. Tę komunę załoŜyło w połowie lat sześćdziesiątych kilkanaście osób między innymi moja ciotka Sharon i jej mąŜ, wujek Dan. Kupili farmę u podnóŜa Cascade Mountains w Oregonie. Na szczęście, Dan znał się na przepisach, przez trzy lata studiował prawo, i załatwił wszelkie formalności potrzebne, Ŝeby uznano całe przedsięwzięcie za nowo załoŜoną osadę. Dzięki temu w przeciwieństwie do większości innych komun z tego okresu udało im się przetrwać do dziś. Znasz moŜe Jagodowe Pole - Czyste Ekstrakty Owocowe. Steve nawet okiem nie mrugnął.
- Jagodowe Pole? DŜemy i galaretki bez cukru, z owoców uprawianych na nawozach organicznych i bez pestycydów? Dostępne w ograniczonych ilościach w najlepszych sklepach spoŜywczych i ze zdrową Ŝywnością? Czy o to Jagodowe Pole ci chodzi? _ Tak, to my. To znaczy ... to właśnie ta komuna. _ Uwielbiam waszą, czy teŜ ich; jak chcesz, galaretkę malinową. Cudownie pasuje do gofrów z bitą śmietaną albo do lodów. _ Powiem o tym Sharon. - Uśmiechnęła się na myśl, jaką minę zrobi ciotka, kiedy usłyszy, Ŝe ktoś uŜywa jej naturalnych galaretek jako dodatku do gofrów i lodów. _ Sharon robiła pierwsze galaretki na najprawdziwszym w świecie piecu na węgiel. Wyszły takie dobre, Ŝe ogołociła z jagód całe pole. Kilka słoikqw zawiozła do sklepu w miasteczku. Wiesz, kiedy się Ŝyje na wsi, nie tak łatwo o gotówkę. W kaŜdym razie dziś robimy sześć rodzajów dŜemów i galaretek, które sprzedajemy na całym zachodnim wybrzeŜu. Steve skinął głową i czekał, co będzie dalej. _ Niepotrzebnie o tym wszystkim opowiadam - zreflektowała się Willow. Kłopot polegał na tym, Ŝe bała się przejść do rzeczy, poniewaŜ miała rozpaczliwie mało do powiedzenia. Nie zdziwiłaby się, gdyby usłyszawszy wszystko, oświadczył jej po prostu, Ŝe to za mało, by cokolwiek rozpocząć. _ Urodziłam się dwudziestego szóstego lutego tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego pierwszego roku - zaczęła wreszcie. - Moja matka wyjechała z farmy, kiedy miałam trzy miesiące, pod koniec kwietnia. Dwa miesiące później wpadła pod samochód na Hollywood Boulevard. Mówiła spokojnie, jakby te wszystkie wydarzenia od dawna
juŜ przestały ją boleć, ale Steve zauwaŜył nerwowe ruchy jej dłoni. - Sharbn dowiedziała się o jej śmierci dopiero w miesiąc później. . - A twój ojciec? - spytał łagodnie. - Niczego o nim nie wiem. Nikt nie wie, kim jest. - Czy tak napisano w akcie urodzenia? Ojciec nieznany? Uwagi Steve'a nie uszło. wahanie, z jakim WilIow odpowiedziała. Czuł, Ŝe nie jest jej' łatwo mówić o tym wszystkim. . - Nie mam aktu urodzenia. - Jak to moŜliwe? - spytał, nie okazując zaskoczenia. - Urodziłam się w domu. Sharon i inne kobiety z komuny rodziły w domu i znały się na tym, więc wystąpiły w roli połoŜnych.· Mieszkańcy Jagodowego Pola uwaŜali wszelkie dokumenty urzędowe za pozbawione znaczenia, wszystko jedno, czy chodziło o akty ślubu, czy akty urodzenia. Spokój, z jakim jej słuchał, pozwolił jej opanować rozdygotane nerwy. - A w jaki sposób dostałaś się do szkoły? Skąd masz ksiąŜeczkę zdrowia i prawo jazdy? - Sharon zapisywała daty wszystkich porodów w Biblii. l daty ślubów takŜe. To nie jest przyjęte, ale całkowicie zgodne z prawem. Kiedy wreszcie miałam iść do szkoły, zdałam egzamin i przyjęto mnie ... zresztą o dwie klasy wyŜej, niŜby naleŜało z racji wieku. - Tak? - No widzisz; to wyglądało naprawdę inaczej, niŜ mógłbyś sądzić stwierdziła z ulgą. - Troje naszych sąsiadów było nauczycielami, nim zamieszkali w komunie. W kaŜdym razie ukończyłam studia na wydziale administracji i zarządzania, a
potem zajęłam się prowadzeniem rodzinnego interesu ... Wiedziała, Ŝe nieustannie odbiega 06 tematu, ale bała się usłyszeć odpowiedź, która przekreśli wszystkie jej nadzieje. Na szczęście Steve nie popędzał jej i czekał spokojnie na to, co jeszcze miała mu do powiedzenia. - Mama wysłała z Los Angeles dwa listy do Sharon ... - Willow sięgnęła po teczkę, otworzyła ją i wyjęła ze środka duŜą kopertę. - Pracowała jako kelnerka i starała się znaleźć pracę w jakimś studiu filmowym. W kwietniu tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego roku dostała rólkę w te- lewizyjnym serialu i wynajęła mieszkanie do spółki' z jakąś przyjaciółką. Opisała to w pierwszym liście. Wkrótce później nadszedł drugi, w którym napisała, Ŝe spotkała jakiegoś naprawdę wspaniałego chłopaka, a scenarzyści serialu postanowili, Ŝe grana przez nią postać pozostanie na stałe. Jak widzisz, wszystko układało się cudownie i wydawało się, Ŝe moja matka jest na najlepszej drodze, Ŝeby zostać aktorką. Tymczasem we wrześniu wróciła na farmę chora, kompletnie załamana i w ciąŜy. - I, jak się domyślam, sama. - Tak. - l nigdy nie wspomniała ani słowem o tym wspaniałym facecie, z którym zaszła w ciąŜę i który najwyraźniej natychmiast ją porzucił? - W głosie Steve'a brzmiała pogarda dla męŜczyzny zdolnego do takiej podłości. - Nawet siostrze? Ani słowem? - Nie powiedziała ani słowa na ten temat. - Jesteś pewna, Ŝe chcesz znaleźć tego faceta? - Wiedział, jaką usłyszy odpowiedź, ale czuł, Ŝe powinien przygotować ją na wszystkie moŜliwe scenariusze wydarzeń. - Jeśli uda się nam go odnaleźć, a jak się wydaje" mamy na to bardzo, bardzo małą szansę, no więc jeśli uda się nam jakimś cudem