Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Simms Suzanne - Sen na jawie

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :652.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Simms Suzanne - Sen na jawie.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse S
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 58 osób, 43 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 150 stron)

SUZANNE SIMMS Sen na jawie

7 ROZDZIAŁ PIERWSZY Zero. Dla Reida Dillona wynik, który ukazał się w okien- ku kasy sklepowej, był zupełnie niedorzeczny. Widział na własne oczy, Ŝe kobieta stojąca przed nim w kolejce miała wózek wypełniony artykułami spoŜywczymi, za które zapłaciła. Jeszcze raz spojrzał uwaŜnie na kasę. Wiedział oczywiście, Ŝe na kuli ziemskiej są nadal miejsca, do których komputeryzacja jeszcze nie dotarła. Nie przy- puszczał jednak, Ŝe jedno z nich znajduje się tak blisko. Dowód był namacalny. Przedpotopowa kasa sklepowa, uruchamiana ręcznie korbką, po raz trzeci błędnie wskazywała wynik: zero. To cholerne urządzenie powinno znajdować się nie w sklepie, lecz w muzeum, stwierdził w duchu Reid, słysząc, jak zdesperowana kasjerka mruczy coś pod nosem. Odwróciła głowę i krzyknęła przez ramię: - Charlie, znów wysiadła! W głębi sklepu, zza lady stoiska z mięsem wynurzył się męŜczyzna. Wytarł ręce w niezbyt czysty fartuch rozpostarty na wydatnym brzuchu i powolnym kro- kiem ruszył w stronę kasy, przed którą zaczęła się juŜ tworzyć kolejka. - Mówiłaś coś, Josie? - chropowatym głosem za wołał z daleka tak głośno, jakby miał kłopoty ze

8 słuchem, lecz był zbyt ambitny, Ŝeby do tego się przyznać. Zdenerwowana kasjerka powtórzyła: - Znów wysiadła. - Poczekaj spokojnie. JuŜ nadchodzę... JuŜ nad- chodzę... - głośno powtarzał Charlie. Upłynęło sporo czasu, zanim dotarł na miejsce. Stanął i w milczeniu przez dłuŜszą chwilę przyglądał się antycznemu urządzeniu. - O co chodzi? - zapytał wreszcie. - O rany! - jęknął głośno Reid Dillon, wznosząc z furią oczy ku górze. Podniósł rękę i nerwowym gestem przeciągnął palcami po bujnej, brązowej czuprynie. W Clarion był dopiero niespełna dobę, a juŜ to małe pensylwańskie miasteczko zaczynało działać mu na nerwy. - Chyba wie pan, Ŝe cierpliwość jest zaletą charak- teru. Słowa te, wypowiedziane z całkowitym spokojem tuŜ obok Reida, przerwały w jednej chwili przykry tok jego myśli. - Co, do diab... - warknął, lecz natychmiast się odwrócił, Ŝeby obejrzeć właścicielkę zdumiewająco brzmiącego głosu. Jak moŜe wyglądać kobieta, która ni stąd, ni zowąd zagaduje obcego męŜczyznę i, co gorsza, serwuje mu tak utarty frazes? Zaciekawił go jednak niski, lekko szorstki głos. To, co zobaczył, było jeszcze bardziej zaskakujące. Mała. I młoda. Te dwa określenia przyszły mu natychmiast do głowy, gdy tylko ujrzał stojącą tuŜ za sobą nieznajomą. Dzięki swemu potęŜnemu wzrostowi patrzył na nią dosłownie z góry. Nie, nie jest bardzo młoda. Musi mieć juŜ dwadzieś-

9 cia kilka lat, skorygował swe pierwsze wraŜenie na widok dojrzałej figury nieznajomej. Ma pełne piersi, wąską talię i ładną, krągłą... W tej właśnie chwili Reid Dillon napotkał wzrok nieznajomej. Doznał prawdziwego wstrząsu. Jej oczy miały przedziwny kolor. Były intensywnie błękitne, usiane drobniutkimi, Ŝółtymi cętkami. DuŜe, ładne i skrzące inteligencją, skojarzyły się Reidowi z promie- niami słońca odbijającymi się w kryształowo czystych, niebieskich wodach górskiego strumienia oglądanego o brzasku dnia. W twierdzeniu, Ŝe męŜczyzna chętnie by utonął w niezmierzonej głębi takich oczu, nie było Ŝadnej przesady. Włosy miała średniej długości. Ani długie, ani krótkie. Tworzyły jasną chmurę wokół drobnej twarzy. Nos prosty, niewielki i bez piegów, a usta wydatne, niemal zbyt pełne. Rzucała się w oczy pięknie opalona skóra, o złocistym odcieniu. Była widoczna na ramio- nach i nogach, gdyŜ kobieta była ubrana w skąpą i kusą bawełnianą, letnią sukienkę. W oczach Reida nieznajoma stanowiła uosobienie jasnowłosych i złotoskórych kalifornijskich dziewcząt, które w snach nawiedzają dojrzewających męŜczyzn. Z jednym tylko wyjątkiem. Była mała. Brakowało jej więc długich, opalonych nóg i iluś tam centymetrów wzrostu. Nabrał powietrza i otworzył wreszcie usta. - Moim zdaniem, cierpliwość to cnota bardzo przeceniana. - Tak sądzą zazwyczaj ludzie, którzy jej nie mają - niemal bez zastanowienia Ŝartobliwym tonem odrzekła nieznajoma. Oparła łokcie na poręczy wózka z wiktuałami i podniosła głowę. - Jeśli zamierza pan

10 robić zakupy w tym sklepie, to powinien pan uzbroić się w cierpliwość lub zapamiętać, Ŝe kasa psuje się tutaj zawsze we wtorki i w czwartki, z regularnością zegar- ka. A Ŝe dziś jest czwartek... - Zawiesiła głos, wzruszy- ła ramionami i lekko się uśmiechnęła. Na widok jej promiennej twarzy Reid gotów był przysiąc, Ŝe właśnie w tej chwili słońce wychyliło się zza chmur. Odruchowo odwzajemnił uśmiech, ukazując idealnie równe, białe zęby w pięknie wykrojonych ustach. Nie bez kozery wiele kobiet uwaŜało Reida Dillona za piekielnie atrakcyjnego faceta. - Proszę mi powiedzieć-zaczął ze swobodą męŜczyz- ny świadomego swych niezaprzeczalnych wdzięków -co taka dziewczyna, jak pani, robi w takim miejscu, jak to. Tym razem roześmiała się perliście. - Sądziłam, Ŝe to oczywiste. Robię zakupy. Jej śmiech okazał się nadzwyczaj zaraźliwy, gdyŜ Reid zawtórował mu natychmiast swym głębokim barytonem. - Jasne. Wobec tego dlaczego pani tak cierpliwie to znosi? - Chciał usłyszeć sympatycznie brzmiący głos nieznajomej, a ponadto jej odpowiedź na to pytanie naprawdę go interesowała. - Cierpliwie to znoszę? - powtórzyła zdziwiona, potrząsając głową. Ściszył głos i zapytał: - Dlaczego robi pani zakupy w sklepie, w którym kasa wysiada co wtorek i czwartek? Zmarszczyła lekko brwi. - Charlie ma najlepsze świeŜe owoce i warzywa w Clarion i okolicy, a ponadto sprzedaje je po bardzo przyzwoitych cenach. Sprowadza to, co się u niego specjalnie zamówi. Zakupy robię zazwyczaj w ponie-

11 działki, środy i piątki, więc nie naraŜam się na stanie w kolejce do popsutej kasy. Rozmowa z młodą kobietą zdawała się fascynować Reida. - Przychodzi pani tutaj aŜ trzy razy w tygodniu? - zapytał z niedowierzaniem w głosie. - Tak. Dwa lub trzy. Lubię jeść świeŜe produkty. Reid spuścił wzrok i popatrzył na zawartość wózka, na którym się opierała. Zobaczył w nim róŜne dziwacz- ne rzeczy. Opakowanie otrąb pszennych, słoik miodu, herbatę ziołową, karczocha, dynię o wydłuŜonym kształcie, coś zielonego o liściach nieco przypominają- cych sałatę, jakieś drobne owoce, pół tuzina pojem- ników z naturalnym jogurtem i torbę z czymś Ŝółtym. Reid robił zakupy rzadko i szybko. Tylko wtedy, kiedy było to konieczne. I do tej czynności nie przywiązywał Ŝadnej wagi. To, co zobaczył na wózku nieznajomej, bardzo go zaskoczyło. Być moŜe powiedzenie: pokaŜ mi, co jesz, a będę wiedział, kim naprawdę jesteś, ma jakiś sens. Jeśli tak, to stojąca obok kobieta była albo wegetarianką, albo osobą całkowicie zwariowaną na punkcie zdrowej Ŝywności. A co o nim mówiła zawar- tość wózka, który miał przed sobą? Zobaczył, Ŝe nieznajoma zajmuje się dokładnie tym, czym on, to znaczy dokonuje uwaŜnej inspekcji jego zakupów. Dobry BoŜe, jęknęła w duchu Callie, ten człowiek sam się zabija! Taki koniec Ŝywota stojącego przed nią męŜczyzny był tylko kwestią czasu. Miała przed oczyma niezbity dowód. W wózku z zakupami leŜało kilka fiolek z tabletkami zobojętniającymi kwasy Ŝołądkowe i stała gigantyczna butelka mleczka aluminiowego stosowa-

12 nego w tym samym celu. Znajdowały się tam takŜe: pokaźnych rozmiarów krwisty befsztyk, duŜy pieczony ziemniak w folii, pływający w ogromnej ilości kwaśnej śmietany, paczka zamroŜonych, rozdrobnio- nych warzyw, dwa opakowania pączków oblewanych czekoladą, ciasto bananowe, słoik rozpuszczalnej, niezdrowej kawy, bo nie pozbawionej kofeiny, karton gęstej, wiejskiej śmietany i kilka paczek papierosów. Nic dziwnego, Ŝe ten facet musi kupować leki na Ŝołądek! pomyślała z westchnieniem. Popatrzyła na samobójcę. Był męŜczyzną w kaŜdym calu, i to nie byle jakim. Dziwne, Ŝe tym razem tak silnie reagowała na bliskość osobnika płci brzydkiej. Prawie nigdy to się jej nie zdarzało. Musiała przyznać, Ŝe wyglądał znakomicie. Miał bujne włosy, inteligentny i bystry wzrok, mocno zaznaczone, gęste brwi i wyraziste rysy twarzy. Był wspaniale opalony. Na ciemny brąz. To oczywisty przypadek, Ŝe właśnie taki odcień skóry zawsze podobał się jej najbardziej. Jedna tylko rzecz wzbudziła niesmak Callie. Ogro- mna przewaga fizyczna tego męŜczyzny. Miał jakieś sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu i był uoso- bieniem siły i męskości. Przy nim czuła się jeszcze mniejsza i drobniejsza niŜ zwykle. Zastanawiała się, co sprawiło, Ŝe ten człowiek jest w tak doskonałej formie. Uprawia sporty czy wykonuje zawód wymagający sprawności fizycznej? W kaŜdym razie potęŜna sylwetka stojącego obok męŜczyzny działała na nią przytłaczająco. Jestem mała, stwierdziła w duchu. Wyciągnęła szyję, Ŝeby spojrzeć mu w twarz. Ale za to twarda. I to się przede wszystkim liczy, dodała sobie otuchy.

13 MęŜczyzna zauwaŜył jej powaŜną minę. - Nie podoba się pani? - nawiązał do oględzin zawartości własnego wózka z zakupami. Zmarszczyła czoło. - Nie powinnam się wtrącać, ale dlaczego mając kłopoty z Ŝołądkiem, kupuje pan tak okropne jedzenie? - To drobnostka - skłamał bez mrugnięcia okiem. - Jestem na lekkiej diecie. Mało kawy, ani kropli alkoholu i bez papierosów. A więc pozbawiono mnie przyjemności, które Ŝycie oferuje zwykłemu śmiertel- nikowi. - Roześmiał się nieco ponuro, zerkając na zawartość własnego wózka, w którym znajdowały się zakazane wiktuały. - A więc - Callie wyprostowała się i z powaŜną miną popatrzyła na niego - ma pan wrzód Ŝołądka. - Niezupełnie. - Rozmyślnie udzielił niejasnej od- powiedzi. Był człowiekiem, który nie przyznaje się do Ŝadnych słabości. Podobnie jak wielu innych męŜ- czyzn, Reid Dillon uwaŜał się zawsze za niezniszczal- nego. Był przekonany, Ŝe jeśli spotka go coś przykrego, zawsze da sobie radę. W praktyce okazało się to jednak niemoŜliwe. - Lekarz ostrzegł mnie, Ŝe muszę koniecz- nie zmienić tryb Ŝycia - dodał nieco enigmatycznie. - A więc wstyd, panie... - Callie popatrzyła pytają- co na swego rozmówcę. - Reidzie Dillon - uzupełnił. - A więc wstydź się, Reidzie Dillon! - powtórzyła groźnym tonem, który wcale go nie zaniepokoił. Nie miał nic przeciwko temu, Ŝeby być strofowanym przez tę kobietę o głębokim, sympatycznym głosie. - Powi- nien pan czym prędzej odstawić na półkę ten słoik kawy z kofeiną i zrobić to samo z pączkami w czeko-

14 ladzie i papierosami - ciągnęła juŜ bez uśmiechu. -Te grzechy przypłaci pan zdrowiem. - Callie zdała sobie nagle sprawę z tego, Ŝe przemawia jak stara ciotka. - KaŜdy płaci za grzechy, panno... - Foster. Jestem Callie Jean Foster. - A więc, panno Foster - Reid obrzucił wzrokiem od stóp do głów drobną sylwetkę stojącej obok kobiety - czym pani właściwie się zajmuje oprócz pouczania obcych męŜczyzn? - Obcych męŜczyzn? - powtórzyła pytającym to- nem. - Dobrze pani wie, o co mi chodzi - mruknął. - Czym pani się trudni? Callie odrzuciła w tył gęste włosy. - Jestem malarką - odparła, dumnie unosząc pod bródek. W oczach Reida Dillona zauwaŜyła zdziwienie. - Malarką? - powtórzył. - A co pani maluje? Akwarele? Obrazy olejne? Z lekkim uśmiechem, który zagościł w kącikach jej ust, odpowiedziała jednym słowem: - Domy. Na twarzy męŜczyzny pojawił się wyraz niedowie- rzania. - śarty pani sobie ze mnie stroi. Obrzuciła wzrokiem jego długie nogi, spojrzała na własne ręce i podniosła w górę roześmiane oczy. - Nie sądzę, Ŝebym potrafiła. Gdybym nawet chciała. Zignorował tę uwagę i powtórzył zdumiony: - Domy? Chce pani, abym uwierzył, Ŝe takie kobie- ciątko wdrapuje się na gigantyczne drabiny i maluje domy?

15 Słysząc te słowa, Callie zdumiała się. Nawet na pierwszy rzut oka rzadko myliła się w ocenie ludzi. Nie przyszło jej w ogóle do głowy, Ŝe Reid Dillon moŜe być antyfeministą. Wielka szkoda, westchnęła. Taki z nie- go atrakcyjny męŜczyzna... Postanowiła nie okazać, Ŝe ją uraził, i zachowywać się dyplomatycznie. - Pan mi nie wierzy? - Uśmiechnęła się lekko. - Powiedzmy, Ŝe zawsze byłem kimś w rodzaju niedowiarka. Callie odrzuciła w tył głowę. - A czy pan wie, co przy pracach malarskich kojarzy się z aligatorem? Reid zamrugał gwałtownie oczyma. - Z aligatorem? - powtórzył. Ta dziewczyna jest chyba zwariowana. - CzyŜby pan nie wiedział, co to jest? - spytała nieco zaczepnie. - Ma pani na myśli pewien gatunek duŜego gada, który Ŝyje w południowo-wschodniej części Stanów Zjednoczonych? Co ten stwór moŜe mieć wspólnego z malowaniem? Do diabła! Ten facet kpi sobie ze mnie, pomyślała Callie. Kpi z nas obojga. Uspokoiła się i otworzyła usta, przysięgając sobie równocześnie, Ŝe będzie mówiła tonem lekkim i spo- kojnym, choćby miało ją to wiele kosztować. - Sporo. W pewnym sensie. Jeśli powierzchnia domu nie jest odpowiednie przygotowana do malowa- nia, naniesiona na nią powłoka farby będzie potem pękać, odstawać od ściany i łuszczyć się. A więc wyglądać zupełnie tak, jak skóra aligatora. Słuchał spokojnie. Skinął głową.

16 - Aha. Rozumiem. - Świetnie. Wręcz doskonale. Piątka z plusem, panie Dillon. - Callie zacisnęła zęby. Musi się opanować. Nie powinna stroić sobie Ŝartów z tego faceta. Przynajmniej jeszcze nie teraz kiedy zaczynał wreszcie jej dowierzać. SpowaŜniała. - Malowanie domów jest dla mnie świetnym relaksem po szkole — wyjaśniła, mimo Ŝe juŜ przed laty poprzysięgła sobie, Ŝe nigdy i nikomu z niczego tłumaczyć się nie będzie. - Aha! Tym razem w cichym okrzyku Reida dosłyszała inną, triumfującą nutę. Przekrzywił głowę i zaczął uwaŜnie przyglądać się Callie. Trwało to całą wiecz- ność. Postanowiła mieć w nosie te szczegółowe oglę- dziny własnej osoby, ale nie potrafiła. Musiała przy- znać, Ŝe Reid Dillon był niezwykle atrakcyjnym męŜ- czyzną. I wiedziała, Ŝe on sam doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Wie ponadto, jak duŜe wraŜenie wywiera na kobietach. Tacy męŜczyźnie jak on, atrakcyjni i pełni uroku, sprawiali, Ŝe w ich obecności Callie stawała się natychmiast nerwowa i niepewna. Całkiem słusznie. Bo dla tak łatwowiernej i prosto-linijnej kobiety jak ona stanowili powaŜne zagroŜenie. Reid wreszcie przestał się jej przyglądać i stwierdził: - Maluje pani domy po to, Ŝeby zarobić na utrzy- manie. - Słysząc to zamrugała oczyma. Wymierzył palec dokładnie w czubek jej nosa. - Callie Jean Foster, pracujesz po to, Ŝeby móc skończyć college. Machnęła ręką. - Nie, nie chodzi o college. UwaŜnym wzrokiem nadal się jej przyglądał, tak

17 jakby badał pod mikroskopem jakiś niezwykle inte- resujący, rzadki okaz drobnoustroju. - Chyba nie o liceum... - powiedział ostroŜnie. - Nie, o liceum teŜ nie - odparła, starając się usilnie, Ŝeby jej głos brzmiał spokojnie. - Uczę w piątej i szóstej klasie. - Pani uczy? - Zdziwienie Reida nie miało granic. - Tak. Uczę. CzyŜbym wyraziła się niejasno? - Byłem przekonany, Ŝe jest pani jeszcze studentką. Callie była zawsze przeczulona na punkcie swego młodego wyglądu. Stało się to jej piętą Achillesową. W przeszłości zbyt często wyśmiewano się z niej, Ŝeby mogła tę sprawę traktować lekko. Jeśli ten facet, pomyślała o Reidzie, powie coś jeszcze o moim niskim wzroście, to go zaraz zabiję! Zrobiło się jej gorąco. Poczuła, Ŝe się rumieni. - Niniejszym wyjaśniam, co następuje, Ŝeby unik- nąć dalszych nieporozumień. Mam dwadzieścia osiem lat i od sześciu jestem nauczycielką. Od chwili kiedy zrobiłam dyplom z pedagogiki. Ta dość ostra riposta nie zrobiła Ŝadnego wraŜenia na stojącym obok męŜczyźnie. Callie zobaczyła, Ŝe uśmiecha się teraz od ucha do ucha. - A więc jest pani nauczycielką w szkole pod- stawowej - stwierdził. Wyglądał na ubawionego. - Mogę wiedzieć, gdzie? Policzyła w myśli do dziesięciu i odpowiedziała najspokojniejszym tonem, na jaki potrafiła się zdobyć: - Tutaj. W Clarion. - Sześć lat temu skończyła pani college? Tym razem policzyła uwaŜnie do dwudziestu. - Sześć lat temu skończyłam wyŜsze studia. - Chodziła pani do jednego z tych państwowych

18 college'ów, takich jak Clarion lub Slippery Rock? - Z chwilą gdy wypowiedział te słowa, Reid zorien- tował się, Ŝe popełnił błąd taktyczny. - Studia pierwszego stopnia odbyłam w Slippery Rock, a potem zrobiłam magisterium w Clarion. Dość juŜ chyba rozmowy na mój temat - dodała rozmyślnie miękkim głosem. - A czym pan się zajmuje, Reidzie Dillon? Oczywiście oprócz wyciągania zbyt pochop- nych wniosków. Uniósł brwi i bezwiednie cofnął się o krok. Och! Ta dziewczyna jest ostra. Jak brzytwa. Lubił takie kobie- ty. W ogóle lubił błyskotliwych ludzi. - Pracuję w przemyśle stalowym w Pittsburghu - odparł udając, Ŝe nie usłyszał przytyku. -Do Clarion przyjechałem na lato. Tutaj mieszkali moi dziadkowie ze strony ojca. Dwa miesiące temu przenieśli się na Florydę. - Dillonowie...? Dillonowie...? - głośno zastana- wiała się Callie. - Czy pańscy dziadkowie mieszkali przy Ósmej Alei? - Tak. Kiedy mi powiedzieli, Ŝe chcą wyjechać z Clarion i zamieszkać w miejscu o łagodniejszym klimacie, odkupiłem od nich dom. Chciałem, Ŝeby pozostał w rodzinie. WiąŜą się z nim bardzo miłe wspomnienia. Jako mały chłopiec przyjeŜdŜałem na wakacje do dziadków. Na czole Callie ukazała się zmarszczka. - Przypomniałam sobie. Pańscy dziadkowie miesz- kali w duŜym, białym domu. Chyba bardzo starym. Musi mieć z pięćdziesiąt lub sześćdziesiąt lat. Reid wzruszył ramionami. - Co najmniej tyle. Stare domy wymagają jednak, niestety, remontów. Z tego powodu między innymi

19 tutaj przyjechałem. -Rzucił Callie przeciągłe, uwodzi- cielskie spojrzenie, które na ulicach Pittsburgha z pew- nością zbiłoby z nóg kaŜdą kobietę. - Czy zgodzi się pani mi w tym pomóc, panno Foster? Callie wybuchnęła niepohamowanym śmiechem. - Ja miałabym panu pomagać? - Stała w miejscu i rozbawiona potrząsała głową. - Nie wygląda pan na kogoś, komu mogłaby być potrzebna moja pomoc. Prawdę mówiąc, wygląda pan na człowieka, który ze wszystkim umie świetnie sobie radzić. - Była tego więcej niŜ pewna. - Nie ma się z czego śmiać. - Lekko szorstki, zmysłowy głos Reida zaczynał juŜ robić wraŜenie na Callie. Pochylił się teraz w jej stronę, oparł ramię na wózku z zakupami i popatrzył prosto w oczy. -MoŜe mi pani wierzyć lub nie, ale nie mam Ŝadnych zdolności manualnych. Callie poczuła nagle przyspieszone bicie serca. Głośno westchnęła. - Trudno mi w to uwierzyć - powiedziała powoli. CzyŜby Reid Dillon uwaŜał ją za idiotkę? Ten potęŜnie zbudowany męŜczyzna liczy na jej pomoc? To przecieŜ nie ma sensu. A w ogóle po co tu przyjechał? W Clarion nie brakowało młodych męŜczyzn, zwłaszcza studentów. Nie co dzień jednak zjawiał się tutaj jakiś dojrzały, atrakcyjny męŜczyzna. Chyba Ŝe podczas festiwalu, ale do jesieni było jeszcze daleko. Callie uznała, Ŝe Reid Dillon zupełnie nie pasuje do Clarion w stanie Pensylwania, mającego - według ostatniego urzędowego spisu ludności - sześć tysięcy sześciuset sześćdziesięciu czterech mieszkańców, nie licząc czterech tysięcy studentów college'u.

20 Dlaczego taki człowiek, jak Reid Dillon, przyjeŜdŜa tu na lato? Nie potrafiła tego zrozumieć. Teraz stał obok, nieruchomo, i brązowymi oczyma obserwował z uwagą jej twarz. W tylko sobie znany sposób sprawił, Ŝe w jego towarzystwie Callie poczuła się doskonale. Tak, jakby była najbardziej fascynującą kobietą, jaką kiedykol- wiek udało mu się spotkać. - Nie znałam osobiście pańskich dziadków, lecz sporo o nich słyszałam - odezwała się po chwili. - Byli tutaj przez wszystkich bardzo lubiani i szanowani. - Postanowiła przeciągać rozmowę na tematy neutralne i pozwolić mówić Reidowi. - Wcale się nie dziwię. To sympatyczni ludzie. - Uśmiechnął się zniewalająco. - Ale dziadkowie bawią teraz na Florydzie, a my oboje jesteśmy tutaj. To okoliczność bardzo sprzyjająca. Teraz Callie zachowała się jak zauroczona nastolat- ka. - Tak. Jesteśmy tutaj. - Powiedziała to z promien- nym uśmiechem na twarzy. Za takie kretyńskie za- chowanie się powinna dać sama sobie natychmiast solidnego kuksańca! - Wszyscy tu jesteśmy. A reszta czeka, aŜ prze- staniecie flirtować - odezwała się głośno kasjerka. Oboje natychmiast oprzytomnieli. - Josie daje nam do zrozumienia, panie Dillon, Ŝe kasa juŜ działa - wyjaśniła Callie. - Na to wygląda, panno Foster. - Dopiero teraz Reid zobaczył, Ŝe stojąca przed nim kobieta juŜ zapłaciła za swe zakupy. Nie zraŜony wydłuŜającą się kolejką zniecierpliwionych ludzi za plecami, zwrócił się do Josie:

21 - Chyba nie tamuję ruchu. - Oczywiście, Ŝe nie tamujesz, kochany - odparła kasjerka. Nagle jednak widocznie uprzytomniła sobie, Ŝe być moŜe jej poufałe odezwanie się do obcego męŜczyzny jest nie na miejscu, i szybko się poprawiła: - Oczywiście, Ŝe nie, proszę pana. Reid wyjął swe zakupy z wózka i ułoŜył na ladzie. Z tylnej kieszeni spodni wyciągnął portfel, a z niego pięćdziesięciodolarowy banknot. - Nie ma pan drobniejszych pieniędzy? - zapytała Josie. -Proszę uprzejmie sprawdzić, jeśli to nie sprawi panu kłopotu. - To Ŝaden kłopot. - Reid obdarzył kasjerkę uśmie- chem z gatunku tych, które gwarantują pełny sukces u starszych pań i małych dzieci. Wyciągnął z portfela dwie dwudziestki. - Bardzo panu dziękuję -powiedziała Josie i wyda- ła mu resztę takim gestem, jakby sławnej osobistości wręczała uroczyście klucze do miasta. - Proszę konie- cznie przyjść znowu do nas. - Przyjdę - obiecał z powaŜną miną. - Ale tylko w poniedziałek, środę lub piątek. Tak będzie dobrze, prawda, Callie Jean? - Odwrócił się do stojącej za nim dziewczyny, obdarzył ją czułym uśmiechem i objął ramieniem. Oczywiście wszyscy ludzie znajdujący się w sklepie uwaŜnie ich obserwowali. Do diabła, co ten facet sobie właściwie myśli? zirytowała się Callie. Miała ochotę strząsnąć z siebie rękę Reida. Clarion wprawdzie nie było pruderyjnym angielskim miasteczkiem z epoki wiktoriańskiej, ale w tej małej dziurze wiadomości rozchodziły się z szyb- kością ponaddźwiękową. Kojarzenie par nadal było

22 stałą rozrywką mieszkańców. Tym większą byłoby dla niektórych frajdą, Ŝe tym razem chodziło o miejscową nauczycielkę i zadeklarowaną starą pannę. Przez tego okropnego faceta do jutra rana znajdę się na językach całego Clarion, pomyślała z westchnieniem. Wszyscy jednomyślnie uznają, Ŝe panna Foster ma przyjaciela. - A więc Ŝegnam, panie Dillon. Wszystkiego dob- rego - powiedziała lodowatym tonem, przeciskając się obok Reida. Miała przemoŜną ochotę Ŝyczyć mu w tej chwili nie powodzenia, lecz pomyślnego wyjazdu z Clarion. I to szybkiego. - Liczę na to, Ŝe rozwaŜy pani moją propozycję. Potrzebuję pani pomocy. Nie potrafię odnowić domu. Naprawdę nie umiem obchodzić się z pędzlem. - Reid zrobił krótką pauzę i dodał: - Skontaktuję się z panią za dzień lub dwa. Bardzo liczę na to, Ŝe zmieni pani zdanie. - Proszę się nie fatygować. Zdania nie zmienię - odparła oficjalnym tonem. - To przecieŜ przywilej kobiet. - Reid zamierzał obstawać przy swoim. - Callie Jean, bądź rozsądna. Czy nie widzisz, Ŝe wstrzymujemy całą kolejkę? Daj mi szybko swój adres i telefon, a natychmiast zejdę innym z drogi. Za plecami Callie ktoś głośno zachichotał. A więc tak ma się sprawa. Reid Dillon robi z niej pośmiewisko! - Niestety, nie mogę panu pomóc, panie Dillon - odparła sucho. - Mam juŜ mnóstwo zamówień i nie zrealizuję ich aŜ do końca lata. Wiedział, Ŝe Callie nie mówi prawdy. Dostrzegła to w jego oczach. Widać w nich było coś jeszcze. Gniew. Był wyraźnie zły. Widocznie bardzo nie lubił spotykać się z odmową, i to w obecności postronnych świadków.

23 - A więc będziesz bez przerwy zajęta. Odrzuciła w tył głowę. - Tak - potwierdziła. - Będziemy musieli jakoś temu zaradzić, niepraw- daŜ, Callie Jean Foster? Rzuciwszy to wyzwanie, Reid Dillon odwrócił się i wyszedł ze sklepu, trzymając pod pachą torbę z zaku- pami. Wszyscy ludzie stojący w kolejce jak jeden mąŜ głośno odetchnęli z ulgą. Callie zaczęła szybko wy- kładać zakupy z wózka. Prawdę mówiąc, przy cichym akompaniamencie mruczenia pod nosem, niemal rzu- cała je na ladę przed zdziwioną kasjerką. - Co mówisz? - spytała Josie. Jej oczy rozbłysły ciekawością. Callie ze złością potrząsnęła głową. - Ach, ci męŜczyźni! - warknęła. - Wszyscy sądzą, Ŝe są cholernie atrakcyjni! Pokręciwszy korbką, Josie roześmiała się głośno. - Kochana, mam ci do przekazania rewelacyjną wiadomość. Ten facet jest cholernie atrakcyjny. Dla Callie Jean Foster słowa kasjerki nie były Ŝadną rewelacją. Z tego, Ŝe Reid Dillon jest facetem nie- przeciętnie przystojnym, zdała sobie sprawę w chwili, gdy tylko go ujrzała.

24 ROZDZIAŁ DRUGI W górę, w dół. W górę, w dół. Pędzel przesuwał się rytmicznie po drewnianym podłoŜu. Malowanie to znakomita terapia, juŜ po raz trzeci tego przedpołudnia powtórzyła sobie Callie, naciągając ochronną czapeczkę na oczy. Rozluźniła bolące mięśnie pleców i ponownie zanurzyła pędzel w wiadrze z farbą, wiszącym na aluminiowej drabinie. Malowanie było zajęciem relaksującym i nawet niezbyt nuŜącym. Callie nie mogła się więc uskarŜać. Taka terapia była bez porównania tańsza niŜ chodze- nie do psychologa, a ponadto malowanie domów to w lecie zajęcie znacznie przyjemniejsze niŜ wiele in- nych. Dlaczego tak sobie je ceniła? Po pierwsze, przeby- wała stale na powietrzu, a po drugie z daleka od ludzi. Mówiąc o ludziach, miała przede wszystkim na myśli swoich szkolnych podopiecznych. Błyskotliwych, a za- razem nieznośnych piąto- i szóstoklasistów. Malowa- nie domów było cięŜką pracą fizyczną. Ale czy stanie w szkole cały dzień na nogach przy tablicy lub chodzenie po klasie było lŜejsze? Niełatwo być nau- czycielem w państwowej szkole podstawowej. Eduko- wanie i wychowywanie małych dzieci stanowiło wpra- wdzie dla Callie zajęcie pasjonujące, ale była przekona- na, Ŝe dzięki swemu wakacyjnemu zajęciu nie popadła,

25 jak wielu pedagogów, w rutynę, bowiem praca ta była dla niej źródłem inspiracji. W lecie, kiedy stała na drabinie, przychodziły do głowy najlepsze pomysły pedagogiczne. Tak, dla Callie Jean Foster malowanie domów było pracą wręcz idealną. Wykonywała ją juŜ od trzech lat. Po dziewięciu miesiącach intensywnego, pełnego co- dziennych napięć nauczania swoich podopiecznych, podczas trzech następnych, spędzanych na drabinie, z dala od szkoły i dzieciaków, odzyskiwała wewnętrzną równowagę i spokój ducha. Jej wakacyjne zajęcie miało jeszcze jedną zaletę. W przeciwieństwie do nauczania dawało natychmias- tową satysfakcję z dobrze wykonanej roboty i widocz- ne gołym okiem rezultaty. W ciągu zaledwie paru tygodni kaŜdemu staremu, zniszczonemu domowi potrafiła nadać całkiem nowy wygląd. Trzy czwarte roku była dobrą nauczycielką, a przez jedną czwartą - równie dobrym rzemieślnikiem. Obie prace wykony- wała z jednakową sumiennością i dokładnością. Zupełnie świadomie zrezygnowała przy tym z per- fekcjonizmu. Dość wcześnie bowiem odkryła, Ŝe zbyt często prowadzi on do chronicznego stresu. Bezustannego napięcia, które, róŜnie u poszczególnych ludzi, przeja- wia się w postaci złości, depresji, zmęczenia, niepoko- ju, bezsenności, bólów głowy, a nawet chorób serca i przewodu pokarmowego. W przypadku Callie stres spowodowany jej stałym dąŜeniem do doskonałości objawiał się w postaci migren. Silnych bólów głowy, coraz silniejszych i coraz częstszych w miarę piętrzących się przed nią zadań, które sama sobie stawiała lub które wyznaczało jej

26 Ŝycie. Nie mogła sprostać wszystkiemu i wszystkim. Przekraczało to moŜliwości normalnego człowieka. Z problemem tym postanowiła się uporać wyłącznie własnymi siłami. Wybrała rozwiązanie polegające na uproszczeniu sposobu Ŝycia i postępowaniu zgodnym z zasadą: w zdrowym ciele zdrowy duch. Z takich to przyczyn tego przepięknego czerw- cowego dnia, kiedy świeciło słońce, a po niebieskim niebie przesuwały się leniwie pierzaste, białe chmurki, Callie Jean Foster stała na drabinie i odnawiała własny mały, biały, drewniany domek. W chwili gdy za- jmowała się właśnie wymyślaniem nowych zajęć dla swych uczniów, z dołu dobiegł ją męski głos: - Świetna robota. Pędzel w ręku Callie znieruchomiał na chwilę, ale zaraz potem zaczął przesuwać się miarowo w dół i w górę. Upłynęły ze dwie minuty, zanim dała znać męŜczyźnie stojącemu obok drabiny, Ŝe zdaje sobie sprawę z jego obecności. - Widzę, a właściwie słyszę, Ŝe pan jeszcze Ŝyje - powiedziała szorstkim głosem. Mimo okularów przeciwsłonecznych na nosie, Reid Dillon osłonił ręką oczy i popatrzył w górę. - Dlaczego miałoby być inaczej? - zapytał zdziwio- ny. - Wczoraj oglądałam przecieŜ pańskie zakupy. - Skrzywiła się z niesmakiem. - Miałam więc podstawy sądzić, Ŝe zjadł pan cały ten chłam. - Chłam? - powtórzył. - Tak. Chłam, który nazywa pan jedzeniem. Pas- kudztwo zatruwające Ŝołądek, zwiększające poziom cholesterolu w organizmie, wywołujące sensacje ser- cowe i senne koszmary.

27 Między czubkiem drabiny a ziemią zawisła w po- wietrzu głęboka cisza. Zupełnie jak po opuszczeniu po raz ostatni kurtyny po odegraniu sztuki w trzech aktach, która okazała się niewypałem. - Nigdy jeszcze nie spotkałem takiej osoby, która potrafiłaby równocześnie malować i pouczać - sucho stwierdził Reid Dillon. Na policzki Callie wystąpiły rumieńce. Do licha! PrzecieŜ ten facet ma rację! Co mi się stało, Ŝe tak się zachowuję? pomyślała zirytowana. Nie miała zwyczaju pouczać ludzi. Zwłaszcza zaś poznanych poprzedniego dnia. Nie powinno interesować jej to, czym ten człowiek się Ŝywi. Nie jest ani jego matką, ani ciotką, ani teŜ gospodynią. Niech robi, co chce. W tej chwili szóstym zmysłem wyczuła, a moŜe podpowiedziała jej to kobieca intuicja, Ŝe Reid Dillon liczy co najmniej do dziesięciu. Uzbraja się w cierp- liwość, bo wie, iŜ postępowanie z niektórymi kobieta- mi wymaga wręcz świętej cierpliwości. Callie dosłysza- ła z dołu jakiś pomruk i dźwięk, który do złudzenia przypominał zgrzytanie zębami. Tak, teraz juŜ była przekonana, Ŝe Reid Dillon usiłuje się uspokoić. - Sądzę, Ŝe moŜemy się zgodzić, Ŝe w kwestii jedzenia się nie zgadzamy. Zgadzasz się ze mną, Callie? W ustach Reida cały ten skomplikowany wywód zabrzmiał nie jak pytanie, lecz jak twierdzenie. Callie zanurzyła znów pędzel w wiadrze i na malowane podłoŜe zaczęła nakładać grubą warstwę białej farby. Zajęta tą czynnością, jakby mimochodem poinfor- mowała Reida: - Jest to po prostu sprawa zrozumienia potrzeb Ŝywieniowych organizmu ludzkiego.

28 Poczuła nagle, Ŝe drabina lekko się zachybotała. To Reid oparł się o lekką, aluminiową konstrukcję. - Inaczej mówiąc, w pełni pojmujesz potrzeby fizjologiczne człowieka -powiedział z krzywym uśmie- chem, odsłaniając idealnie równe i białe zęby. Callie nie była pewna, czy w jego słowach wyczuwa sarkazm, czy rozbawienie. Odwróciła głowę od ściany domu i popatrzyła w dół. W małej czapeczce na jasnozłotych włosach wyglądała jak uosobienie niewinności. - Czy tak powiedziałam? - zapytała. - MoŜe trochę inaczej. - Wzruszył ramionami. - A moŜe zupełnie inaczej -mruknęła. Była zawsze dokładna aŜ do przesady. Reid popatrzył na nią chłodnym wzrokiem. Wy- glądało na to, Ŝe dopiero teraz zauwaŜył mocno zniszczone dŜinsy z obciętymi krótko nogawkami, które miała na sobie, i zbyt obcisłą, bawełnianą koszulkę, pamiętającą lepsze czasy. - Powiedziałem: świetna robota. Callie rzuciła mu z góry krótkie spojrzenie. - Nieźle, drogi panie. MoŜe zechce pan powtórzyć to jeszcze raz? Zrobił to. Jego upór zadziwił Callie. - Czy nikt jeszcze ci nie mówił, Ŝe jesteś ostra? - Jaka? - Ostra. Zaczerwieniła się lekko i odwróciła twarz w stronę ściany. Dała spokój tej przeciągającej się głupawej rozmowie. - W jaki sposób udało ci się mnie odszukać? - spytała. Zwlekał z odpowiedzią, więc spróbowała

29 z innej beczki: - A moŜe jesteś prywatnym detektywem lub kimś w tym rodzaju? Zobaczyła, Ŝe Reid się śmieje i potrząsa głową. Aby lepiej mu się przyjrzeć, zsunęła czapeczkę z czoła, odsłaniając twarz. Prawdę mówiąc, wcale nie sądziła, Ŝe Reid Dillon jest prywatnym detektywem, ale czło- wiek przecieŜ nigdy niczego nie moŜe być pewny. Wcale nie wyglądał jak prywatny detektyw. Nie byłby, przynajmniej jej zdaniem, ubrany w beŜowe szorty i bawełnianą koszulkę z duŜym napisem „Szy- bki Bill" biegnącym w poprzek piersi. I nie miałby na sobie tenisówek, włoŜonych na gołe nogi. Ubiór Reida Dillona był strojem raczej swobodnym, lecz zarazem podkreślającym duŜą urodę jego właściciela. Kawał chłopa z niego, pomyślała. W oczach Callie facet stojący obok drabiny naleŜał do klasy męŜczyzn, której przedstawicielami byli Mel Gibson, Ben Cross, Tom Selleck i Bryan Brown. Oczywiście, byli to aktorzy, głównie australijscy, a Re- id powiedział jej wczoraj, Ŝe przyjechał z Pittsburgha i Ŝe pracuje tam w przemyśle stalowym. Niemniej jednak był okazem stuprocentowego męŜczyzny. Pra- wdziwego samca. Na jej nieszczęście. Na twarzy Callie pojawił się szeroki uśmiech. Od ucha do ucha. Gdyby tylko uczniowie mogli teraz poznać jej myśli! Pewnie nie przyszło by im w ogóle do głowy, Ŝe panna Foster moŜe w taki sposób określać męŜczyznę. Uczniowie uwaŜali nauczycieli za ludzi szczególne- go rodzaju. Podobnych do księŜy. Ani jedni, ani drudzy nie mogli mieć prywatnego Ŝycia ani teŜ popełniać Ŝadnych błędów w wykonywanym zawo- dzie. Powinni przy tym znać zawsze odpowiedzi na

30 wszelkie zadawane im pytania. I czasami wymagało się od nich, Ŝeby byli bardziej wyrozumiali, a czasami bezwzględni. Ta sprzeczność zawsze intrygowała, a zarazem draŜniła Callie. Dlaczego ludzie uwaŜają, Ŝe wszyscy nauczyciele i księŜa, na całej kuli ziemskiej źle opła- cani i nie doceniani, powinni być chodzącymi ideała- mi? Dlaczego poprzeczkę zasad moralnych stawia się im zawsze znacznie wyŜej niŜ zwykłym śmiertelni- kom? Takie podejście miało większy sens w odniesieniu do pokolenia jej ojca. Kiedy w latach pięćdziesiątych zajął się nauczaniem w szkole państwowej, zawód pedagoga jeszcze szanowano. - Słuchaj... Dochodzący z dołu, zdesperowany męski głos prze- rwał nagle rozmyślania Callie. - Co? - Kilkakrotnie zamrugała powiekami. - Przepraszam, Reidzie. Co mówiłeś? Do licha! Nie potrafił stać z zadartą do góry głową i złościć się na tę dziewczynę, kiedy patrzyła na niego w taki właśnie, szczególny sposób. Była kobieca i bardzo ponętna, a plamka białej farby na samym czubku nosa dodawała jej jeszcze uroku. - Mówiłem, Ŝe nie wynajmowałbym prywatnego detektywa, Ŝeby cię odnaleźć. I Ŝe nie jestem detek tywem. - Urwał i zaczerpnął powietrza. - Odszukałem cię, moja droga, w ksiąŜce telefonicznej. Po prostu zrobiłem załoŜenie, Ŝe nie ma w Clarion dwóch osób nazywających się Callie Jean Foster. Reszta była drobnostką. Popatrzyła na Reida z lekko rozchylonymi ustami. - Och...