Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 117 976
  • Obserwuję513
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań683 428

Small Bertrice - Piękna Rosamunda

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Small Bertrice - Piękna Rosamunda.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse S
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 511 stron)

P I E K N A R O S A M U N D A,

Wstęp Dziedzictwo Friarsgate Kumbria, lata 1492-1495

Wstęp Rosamunda Bolton po raz pierwszy owdo- wiała w wieku sześciu lat. Za drugim razem miała lat trzynaście i wciąż jeszcze była dziewicą. Co prawda zaczynała już myśleć o utracie dziewic­ twa, ale perspektywa rocznej żałoby w wolnym sta­ nie również wydawała jej się pociągająca - nie by­ ła mężatką zaledwie przez trzy lata swojego krót­ kiego życia. Może sprawy potoczyłyby się inaczej, gdyby żyli jej rodzice. A już na pewno, gdyby Edward, jej brat, nie zmarł w czasie tej samej epidemii dżumy, która zabrała rodziców. Wszyscy jej najbliżsi ode­ szli tego samego deszczowego lata tysiąc czterysta dziewięćdziesiątego drugiego roku, a gdy ich za­ brakło, Rosamunda Bolton stała się dziedziczką Friarsgate, rozległych ziem i ogromnych stad owiec i krów. Miała wtedy zaledwie trzy lata. Jej stryj, Henryk Bolton, przybył ze swoją żoną Agnes i z synem. Gdyby Rosamunda umarła tak jak reszta rodziny, Friarsgate przypadłoby właśnie Hen­ rykowi, który był prawowitym spadkobiercą jej ojca. Ale Rosamunda nie umarła. Mało tego, wyglądała niezwykle zdrowo. Henryk był człowiekiem prak- 9

tycznym. Wcale nie musiał być panem na Friarsgate, żeby kontrolować majątek. Nie czekając na dyspen­ sę kościelną, ożenił z Rosamundą swojego pięciolet­ niego syna Johna. Wiedział, że dyspensa w końcu się znajdzie, i to za rozsądną cenę. Dwa lata później, gdy papier wreszcie spoczął bezpiecznie w sejfie, Henryk Bolton ponownie sta­ nął w obliczu groźby utraty Friarsgate. Dzieci za­ padły na tyfus. Rosamunda przeżyła, a siedmiolet­ ni John nie. A żona nie dała mu więcej zdrowych dzieci i teraz Henryk wymyślał jej za to. Mieli utra­ cić Friarsgate tylko dlatego, że nie była w stanie urodzić następnego syna? Henryk Bolton rozpacz­ liwie szukał sposobu, jak zabezpieczyć swoje inte­ resy wobec Friarsgate. Ku swej wielkiej uldze zna­ lazł doskonałe rozwiązanie problemu w osobie Hugh Cabota, znacznie starszego kuzyna żony. Przez większą część dorosłego życia Hugh Cabot zarządzał domem brata Agnes Bolton, Roberta Lindsaya. Ale Lindsay musiał znaleźć zajęcie dla swojego drugiego syna, więc Cabotowi groziła utra­ ta pozycji. Agnes dowiedziała się o tym od swojej plotkarskiej bratowej. Starając się uśmierzyć gniew męża, przekazała mu zdobytą informację. W ten sposób jeszcze raz odzyskała względy Henryka Bol­ tona, który natychmiast dostrzegł zalety rozwiąza­ nia, podsuniętego mu przez żonę. Bolton posłał po Hugh Cabota. Po rozmowie za­ padła decyzja. Hugh miał poślubić sześcioletnią Rosamundę i w jej imieniu zarządzać Friarsgate. W zamian miał dostać dom, gdzie mógłby żyć wy­ godnie do końca swoich dni. Hugh wiedział, o co chodzi Henrykowi Boltonowi, ale przystał na te warunki, nie miał wyboru. Nie lubił swojego do­ broczyńcy, ale nie był przecież zdziecinniałym 10

głupcem, za jakiego najwyraźniej uważał go Hen­ ryk. Doszedł do wniosku, że jeśli pożyje dostatecz­ nie długo, uda mu się odpowiednio pokierować młodziutką żoną i nauczyć ją, jak powinna bronić swoich interesów przed zaborczym stryjem. Agnes Bolton znów była brzemienna. I wszyst­ ko wskazywało na to, że tym razem donosi dziec­ ko. Henryk natychmiast rozpoczął przygotowania do wyjazdu do domu, do Otterly Court, stanowią­ cego część posagu małżonki. Podniecony Henryk był przekonany, że teraz żona nosi pod sercem tak potrzebnego syna. Planował już jego ślub z Rosa- mundą po śmierci Hugh Cabota. Majątek Friars- gate ponownie znajdzie się we właściwych rękach. Henryk i jego żona spakowali się w końcu i przy­ gotowali do wyjazdu. Nadszedł dzień ślubu. Pan miody był wysoki i bardzo szczupły. Jego patyko­ wata sylwetka i szopa białych niczym śnieg włosów sprawiały wrażenie, że jest kruchym mężczyzną. Ale Hugh wcale nie był delikatny, co zauważyłby każdy, kto uważnie spojrzałby w jego jasnoniebie­ skie oczy, czujnie obserwujące wszystko spod si­ wych, krzaczastych brwi. Podpisał papiery małżeń­ skie, dla większego efektu wprawiając dłoń w dy­ got, opuszczając ramiona i unikając wzroku Hen­ ryka Boltona. Nikt nic nie zauważył. Dla Henryka ważne było jedynie to, żeby nikt obcy nie ożenił się z Rosamundą i mu jej nie zabrał. Był przekonany, że Friarsgate nadal znajduje się pod jego kontrolą. Panna młoda była ubrana w prostą, mocno do­ pasowaną trawiastozieloną sukienkę o przedłużo­ nej talii. Długie, rozpuszczone kasztanowe włosy opadały na drobne ramiona dziewczynki. Burszty­ nowe oczy w szczupłej buzi patrzyły z ciekawością, ale ostrożnie. Była delikatna niczym jakiś baśnio- 11

wy duszek, pomyślał Hugh, ujmując malutką rącz­ kę, żeby powtórzyć przysięgę małżeńską przed ka­ płanem. Dziewczynka wyrecytowała swoją przysię­ gę cienkim, śpiewnym głosikiem, najwyraźniej na­ uczona jej tekstu na pamięć. Henryk Bolton uśmiechał się z zadowoleniem, gdy wraz z Agnes stał jako świadek drugiego za­ mążpójścia Rosamundy. Po uroczystości zwrócił się do Cabota: - Nie wolno ci się zabawiać z dziewczyną, nawet jeśli teraz jest twoją żoną. Chcę, żeby była dziewi­ cą, gdy kolejny raz będzie wychodziła za mąż. Przez chwilę Hugh czuł, jak ślepy gniew wypełnia mu duszę, jednak ukrył swój wstręt wobec tego bez­ ceremonialnego i chciwego człowieka, odzywając się pospiesznie: - To jeszcze dziecko, Henryku Boltonie. A po­ za tym takie emocje jak namiętność to już dla mnie przeszłość. - Miło mi to słyszeć - rzekł jowialnie Henryk. - Dziewczyna zwykle jest posłuszna, ale jeśli bę­ dzie niegrzeczna, możesz jej spuścić lanie. To two­ je prawo i nie odmawiam ci go. Po tych słowach Henryk Bolton opuścił Friars- gate i oddalił się w stronę wzgórz dzielących Otter- ly Court od bogatych włości bratanicy.

Część pierwsza Pani na Friarsgate Anglia, lata 1495-1503

Rozdział 1 Po ceremonii mała Rosamunda Bolton w milczeniu obserwowała odjeżdżających stryja i jego żonę. Gdy już znikli jej z oczu, odwró­ ciła się do Hugh Cabota, swojego nowo poślubio­ nego małżonka, i zapytała: - Czy pojechali na dobre, panie? Mój stryj za­ wsze zachowuje się tak, jakby to był jego dom, ale on należy do mnie! - Więc to rozumiesz, tak? - odpowiedział rozba­ wiony Hugh. Co jeszcze wiedziała? Ciekaw był bardzo. Biedna kruszynka. Do tej pory życie jej nie rozpieszczało. - Jestem dziedziczką Friarsgate - odpowie­ działa zwyczajnie, ale z dumą. - Edmund mawia, że jestem cenną zdobyczą. Dlatego stryj Henryk szuka sposobu, żeby sprawować nade mną kon­ trolę. Czy mój stryj tu wróci? - Na jakiś czas sobie pojechał - odparł Hugh. - Ale jestem pewny, że przyjedzie sprawdzić, jak ci się wiedzie. - Przyjedzie, żeby rzucić okiem na moje ziemie i zobaczyć, jak wszystko kwitnie - bystro zauważy­ ła Rosamunda. 15

Wziął ją za rękę. - Wejdźmy do środka, Rosamundo. Wieje zim­ ny wiatr, niosący zapowiedź nadciągającej zimy. Weszli do domu i zasiedli w niewielkiej komna­ cie przy rozpalonym kominku. Siedząc naprzeciwko Hugh, dziewczynka stwier­ dziła z powagą na dziecinnej buzi: - A więc teraz jesteś moim mężem. Jej obute stopy nie sięgały ziemi. - Owszem - przytaknął z błyskiem w oczach, sta­ rając się odgadnąć, dokąd może prowadzić ta roz­ mowa. - Ile żon miałeś przede mną, panie? - zapytała zaciekawiona. - Żadnej - odparł z lekkim uśmiechem, który pojawił się na jego kanciastej twarzy. - Dlaczego? - zażądała wyjaśnień. Wyciągnęła rękę, żeby pogłaskać wielkiego szarego psa, który podszedł i usiadł przy niej. - Nie miałem środków, żeby utrzymać żonę - za­ czął wyjaśniać. - Byłem najmłodszym synem moje­ go ojca. Umarł tuż przed moimi narodzinami. On także był najmłodszym synem, we wszystkim zależ­ nym od swojej rodziny. Dawno temu wyświadczy­ łem ogromną przysługę mojej kuzynce, tak przy­ najmniej mi się wtedy wydawało. Przekonałem jej brata, żeby dał jej niewielki dom w Otterly, dzięki czemu stała się atrakcyjną partią dla twojego stryja Henryka. Agnes nie była zbyt ładna, ale nie miała powołania, żeby iść do klasztoru. Musiała więc mieć coś, co wyróżniłoby ją spośród innych niezbyt zamożnych panien na wydaniu. Przekonałem Ro­ berta Lindsaya, że kobieta z własnym domem ma większe szanse na zamążpójście i w ten sposób uczyniłem z Agnes atrakcyjną kandydatkę na żonę. 16

- Była więc taka jak ja - zauważyła Rosamunda. - Owszem, taka jak ty - przytaknął Hugh ze śmiechem. - Jak na tak młodą osobę rozumiesz bardzo dużo. - Ksiądz powiada, że kobiety są słabszym ogni­ wem, ale wydaje mi się, że nie ma racji. Kobiety potrafią być silne i inteligentne - oświadczyła otwarcie Rosamunda. - Czy to twoje własne przemyślenia, Rosamun- do? - zapytał. To dziecko, za które stał się dziś od­ powiedzialny, zaintrygowało go. Dziewczynka spojrzała zmieszana jego pytaniem i wyprostowała się na krześle. - Zbijesz mnie za moje słowa, panie? - spytała nerwowo. To pytanie bardzo go zaniepokoiło. - Czemu tak sądzisz, dziecko? - zapytał spokoj­ nie. - Byłam zbyt pewna siebie - wyjaśniła. - Moja ciotka mówi, że kobieta nie powinna być zbyt pew­ na siebie ani zbyt zuchwała. To nie podoba się mężczyznom, więc musi dostać baty. - Czy twój stryj cię bił? - zażądał odpowiedzi. Bez słowa skinęła głową. - Cóż, dziecko, ja nie będę cię bił - powiedział Hugh, łagodnym spojrzeniem szukając jej spłoszo­ nych bursztynowych oczu. - Oczekuję, że zawsze będziesz otwarta i szczera w swoich opiniach, Ro- samundo. Kiedy ludzie nie są ze sobą szczerzy, może pojawić się wiele niepotrzebnych nieporozu­ mień. Jeśli masz naprawdę zostać panią na Friars- gate, mogę cię wiele nauczyć. Nie wiem, jak długo będę u twojego boku, bo jestem starym człowie­ kiem. Jeśli jednak chcesz wziąć swój los we własne ręce, pozostać wolna i nie ulegać wpływom, na- 17

uczysz się wszystkiego, co mogę ci przekazać, i Henryk Bolton nie będzie mógł tobą kierować. Cabot dostrzegł na buzi dziewczynki ślad zainte­ resowania tymi słowami, ale szybko je pokryła, mówiąc z namysłem: - Gdyby mój stryj wiedział, że zamierzasz nasta­ wiać mnie przeciwko niemu, nie wydaje mi się, że dziś zostałbyś moim mężem, Hugh Cabocie. Roześmiał się. - Źle mnie zrozumiałaś, Rosamundo - odpo­ wiedział gładko. - Nie chcę cię nastawiać wrogo wobec twojej rodziny, ale gdybym był twoim oj­ cem, chciałbym, żebyś była niezależna. Friarsgate należy do ciebie, dziecko, nie do nich. Czy znasz zawołanie swojej rodziny? Przecząco potrząsnęła głową. - Tracez Votre Chemin. To znaczy: Idź własną drogą - wytłumaczył dziewczynce. Rosamunda kiwnęła głową. - Proszę cię, Hugh, żebyś żył długo i żebym mogła sama sobie wybrać następnego męża - odpowiedziała z rozbawieniem w oczach. Roześmiał się głośno. Rosamunda pomyślała, że zabrzmiało to miło. To był bogaty, głęboki śmiech bez śladu złośliwości. - Spróbuję, Rosamundo - obiecał. - Ile masz lat? - zapytała. - Dzisiaj mamy dwudziesty dzień października - odpowiedział. - Dziewiątego listopada będę miał sześćdziesiąt lat - mrugnął do niej. - Jestem bar­ dzo stary, Rosamundo. - To prawda - zgodziła się spokojnie, kiwając kasztanową głową. Nie mógł się powstrzymać, żeby się ponownie nie roześmiać. 18

- Zostaniemy przyjaciółmi, Rosamundo - stwier­ dził. Potem ukląkł przed nią, ujął jej dłoń i powie­ dział: - Dzisiaj, w dniu naszego ślubu, przysięgam ci, Rosamundo Bolton, że póki żyję ty i interesy Friarsgate zawsze będą dla mnie ważniejsze niż co­ kolwiek innego. - Potem pocałował małą rączkę. - Chyba ci zaufam - głośno zdecydowała Rosa- munda. - Masz dobre oczy. - Zabrała rękę. Potem uśmiechnęła się przekornie. - Cieszę się, że wybra­ no cię dla mnie, Hugh Cabocie, chociaż wydaje mi się, że gdyby mój stryj Henryk znał twoją prawdzi­ wą wartość, nie wybrałby ciebie, bez względu na dług wdzięczności, jaki ma wobec ciebie moja ciotka. - Moja mała żono - zwrócił się do niej - coś mi się widzi, że masz pociąg do intryg, co jest dość in­ teresujące u kogoś tak młodego. - Wstał, po czym zaraz usiadł na powrót. - Nie wiem, co to znaczy intryga. Czy to coś do­ brego? - zadała pytanie. - Może być takie. Nauczę cię, Rosamun­ do - zapewnił ją. - Do czasu kiedy mnie zabrak­ nie i nie będę cię mógł dłużej ochraniać, musisz nauczyć się jak najwięcej. Twój stryj nie będzie je­ dynym, który poprzez ciebie zechce zdobyć Friarsgate. Pewnego dnia może się pojawić czło­ wiek jeszcze silniejszy i niebezpieczniejszy niż Henryk Bolton. Masz wyczucie, dziecko. Potrzeb­ ne ci są tylko moje wskazówki, żeby przetrwać i zdobyć więcej sił. I tak rozpoczęło się ich małżeństwo. Hugh szyb­ ko przywiązał się do swojej młodziutkiej żony i po­ kochał ją jak córkę, której nigdy nie miał. Rosa- munda z kolei obdarzyła swojego starszego mał- 19

żonka miłością, jaką okazywałaby ojcu albo dziad­ kowi. Dobrze im było razem. Następnego dnia po ślubie wyruszyli w podróż. Hugh jechał na moc­ nym, ciemnobrązowym wałachu, a Rosamunda na swoim białym kucyku z czarną grzywą i ogo­ nem. Hugh znów był zadziwiony, gdy okazało się, jak dużo dziewczynka wie o swoich włościach. O wiele więcej, niż mógłby się spodziewać po ta­ kim dziecku. Z dumą pokazywała mu skąpane w jesiennym słońcu bujne łąki, na których w licz­ nych stadach pasły się jej owce, i zielone pastwiska, gdzie skubały trawę jej krowy. - Czy twój stryj dzielił się z tobą wiedzą o gospo­ darstwie? - zapytał Hugh. Rosamunda potrząsnęła przecząco głową. - Nie. Dla Henryka Boltona jestem jedynie własnością, którą należy kontrolować, żeby mieć władzę nad Friarsgate. - Skąd więc tyle wiesz? - zdziwił się. - Mój dziadek miał czterech synów - zaczęła. - Mój tata był trzeci z kolei, ale dwaj starsi pocho­ dzili z nieprawego loża, z czasów, zanim dziadek się ożenił. Dlatego ziemie odziedziczył mój tata. Stryj Henryk jest najmłodszym synem dziadka. Najstarszy to stryj Edmund. Tata kochał wszyst­ kich swoich braci, ale najbardziej Edmunda. Stryj Henryk urodził się, kiedy mój tata miał pięć lat. Dwaj pozostali byli bardziej zbliżeni wiekiem i, jak mi mówiono, dziadek nie robił różnicy pomiędzy swoimi chłopcami, tyle tylko, że tata miał być jego dziedzicem. Stryjowie Edmund i Ryszard otrzyma­ li zgodę na używanie nazwiska rodowego. Stryj Henryk nienawidzi ich, zwłaszcza Edmunda, bo mój tata jego lubił najbardziej. Dziadek oddał Ry­ szarda Kościołowi, żeby odpokutować za grzechy. 20

Przebywa w pobliskim opactwie Świętego Cuth- berta. Potem dziadek uczynił swoim zarządcą Ed­ munda. Stryj Henryk nie śmie wypędzić swojego starszego brata, bo Edmund wie o wiele więcej o Friarsgate niż on. Oczywiście Edmund trzyma się od Henryka z daleka, ale razem z Maybel wszystko mi wyjaśnili. - Maybel? - To było nowe imię. - Moja piastunka - odpowiedziała Rosamunda. - Jest żoną stryja Edmunda i matkuje mi bardziej niż prawdziwa mama. Mówili mi, że po urodzeniu mnie mamie nigdy nie wróciły siły, ale pamiętam, że była słodka. - Chciałbym poznać Maybel i Edmunda - rzekł Hugh. - Jedźmy więc do nich - odparła Rosamunda. - Polubisz ich! Hugh Cabot zrozumiał kolejny powód, dla któ­ rego Henryk Bolton wybrał go na męża Rosamun- dy. Z pewnością Edmund Bolton, niewątpliwie znakomity zarządca, mógł się zirytować, gdy został tak zręcznie odsunięty. Hugh powinien jak naj­ szybciej coś na to zaradzić, żeby nie wywołać kło­ potów. Nic nie może osłabić bezpieczeństwa Rosa- mundy i Friarsgate. Jeśli Edmund Bolton rzeczy­ wiście ma prawy charakter, tak jak mówiła jego bratanica, dogadają się. Dotarli do celu, kamiennego domu zbudowanego na samotnym wzgórzu, nad niewielkim stawem oto­ czonym wzgórzami. Pokryty strzechą, otynkowany na biało dom był dobrze utrzymany. Pod oknem stała pojedyncza ławka. Z komina unosiła się smu­ ga jasnoszarego dymu. Przy drzwiach kwitło kilka jesiennych róż. Hugh zsiadł z konia i zsadził Rosa- mundę z jej kucyka. 21

Dziewczynka pognała do domu, wołając: - Edmundzie! Maybel! Przywiozłam mojego męża, żeby was poznał! Hugh pochylił się, żeby przejść przez drzwi. Znalazł się w przytulnej izbie z ogniem buzują­ cym w kamiennym kominku. Wyszedł ku niemu z ukłonem mężczyzna średniego wzrostu, o twa­ rzy ogorzałej od przebywania na dworze, patrzą­ cy z ciekawością bursztynowymi oczami. - Witam, milordzie - odezwał się. - Maybel, chodź tutaj, poznasz nowego pana! - Wypchnął do przodu pulchną żonę. Była to malutka niewiasta w nieokreślonym wie­ ku, o przenikliwych szarych oczach. Uważnie zlu­ strowała Hugh Cabota. Wreszcie, wyraźnie usatys­ fakcjonowana tym, co zobaczyła, dygnęła przed nim. - Panie - powiedziała. - Czy możemy poczęstować pana szklaneczką jabłecznika? - uprzejmie zaproponował Edmund. - Z przyjemnością - przystał Hugh. - Przez cały dzień objeżdżamy ziemie mojej żony. - I moje dziecko nic nie jadło od rana? - zawo­ łała Maybel - Wstyd! Rosamunda zachichotała. - Nie byłam głodna - zapewniła swoją piastun­ kę. - Dzisiaj jestem po raz pierwszy poza domem od wielu tygodni, Maybel. Wiesz, że to prawda, stryj spuszczał mnie z oczu tylko wtedy, kiedy szłam siku i spać. Wspaniale było przejechać się wśród wzgórz! - Ale Maybel ma rację, żono - rzekł Hugh swo­ im spokojnym głosem. - Mnie też było przyjemnie, ale jesteś dziewczynką, która rośnie, i musisz jeść regularnie. 22

Zwrócił się do swoich gospodarzy: - Jestem zwyczajnym Hugh Cabotem i byłoby mi miło, gdybyście zwracali się do mnie po imie­ niu, Edmundzie i Maybel Bolton. - Kiedy będziemy we własnym gronie, owszem - zgodził się Edmund - ale przy służbie musisz za­ chowywać się jak pan, Hugh Cabocie. Twoja żo­ na jest przecież panią na Friarsgate. - Edmund był mile zaskoczony słowami Hugh i jego uprzejmym zachowaniem. - Siadajcie! - poleciła Maybel. - Zaraz was na­ karmię. Zaczęła się krzątać po pomieszczeniu. Z koszy­ ka przy kominku wyjęła bochenek chleba, przekro­ iła na części i wydrążyła je. Umieściła je na stole i napełniła cudownie pachnącą potrawką z królika z cebulą i marchwią. Chlebowa miska stojąca przed Rosamundą i Hugh była większa niż pozo­ stałe. Oczekiwano, że będą się dzielić strawą. May­ bel podała im do jedzenia łyżki z polerowanego drewna. Potem usiadła razem z nimi przy stole. Edmund przyniósł cynowe kielichy z jabłeczni­ kiem, wytłoczonym wcześniej tego dnia. Rosamunda odkryła z zaskoczeniem, że na­ prawdę jest bardzo głodna. Jadła z zapałem, szyb­ ko, raz za razem zanurzając łyżkę i wydobywając z wydrążonego chleba smaczne kąski. Maybel, która obserwowała ich ukradkiem, za­ uważyła, że Hugh Cabot ustępował dziewczynce, pozwalając jej jeść do woli, a sam jedynie udawał, że się posila. Dopiero kiedy Rosamunda się nasy­ ciła, zaczął jeść naprawdę. No, no, bardzo intere­ sujące, pomyślała Maybel. Nie była jeszcze gotowa uwierzyć, że Henryk Bolton wyświadczył swojej bratanicy przysługę, wybierając jej tego wiekowe- 23

go mężczyznę na męża. Ale wydawało się, że Ro- samunda polubiła tego mężczyznę. Zwykle była bardzo nieufna wobec obcych, zwłaszcza mających powiązania z chciwym stryjem. - Maybel, to była najlepsza potrawka z królika, jaką jadłem w życiu! - oświadczył Hugh Cabot, kiedy skończył. Z pełnym zadowolenia westchnie­ niem odsunął się od stołu. Edmund Bolton uśmiechnął się. - Moja Maybel to dobra kucharka - powiedział. - Jeszcze trochę jabłecznika, Hugh? - Chyba już podziękuję, Edmundzie. Jeśli mamy wrócić do domu przed zapadnięciem zmroku, mu­ simy niedługo was opuścić. - Tak, a niebawem nadciągnie zima i dni będą jeszcze krótsze - odpowiedział Edmund. - Jednak zanim odjedziemy - podjął Hugh - powiem prosto: Henryk Bolton starał się nas poróżnić, a ja tego nie chcę. Przez wiele lat byłem zarządcą w majątku brata Agnes Bolton. Popro­ szono mnie, żebym przyuczył do tego zadania je­ go syna, który miał zająć moje miejsce. Uczyni­ łem to. Kiedy Agnes dowiedziała się, że straciłem zajęcie, zasugerowała, żebym został mężem Ro- samundy i dbał o interesy Henryka Boltona we Friarsgate. - Henryk Bolton nie ma żadnego interesu we Friarsgate! - rzucił gniewnie Edmund. - Zgadzam się - szybko odparł Hugh. - Friars­ gate należy do Rosamundy, a później jej potom­ stwa. Henryk Bolton sprytnie usiłował odsunąć cię, wydając Rosamundę za mnie. Friarsgate nie potrzebuje dwóch zarządców. Jeśli chodzi o mnie, poproszono mnie tylko, żebym ożenił się z dziew­ czynką. Nic więcej, chociaż Henryk zakładał, że 24

przejmę wszelkie obowiązki i pozbawię cię zajęcia, które przeznaczył dla ciebie twój własny ojciec. Nie zrobię tego. - Co więc zamierzasz uczynić? - zapytał ostroż­ nie Edmund starszego mężczyznę. - Zamierzam nauczyć Rosamundę pisać i czytać oraz prowadzić rachunki, żeby pewnego dnia, gdy nas zabraknie, wiedziała, co ma robić. Przypusz­ czam, że ksiądz nie próbował jej uczyć niczego. Mam wrażenie, że to nieuk i tępak. - Henryk Bolton nie wierzy, żeby kobiecie po­ trzebne były inne umiejętności poza pracami do­ mowymi. Myśli, że naszej bratanicy wystarczy zna­ jomość takich zajęć jak robienie mydła, przetwo­ rów czy solonych ryb - powiedział Edmund. - A co ty o tym sądzisz? - zainteresował się Hugh. - Uważam, że powinna się nauczyć i jednego, i drugiego - odparł Edmund - ale stary ojciec Ber­ nard nie może jej niczego przekazać. Klepie na pa­ mięć swoje msze i nie można go uważać za wy­ kształconego człowieka. Do diabła, przecież on jest na pewno starszy niż ty, Hugh Cabocie, a ostatnio coraz bardziej dziwaczeje. Hugh roześmiał się serdecznie. - A więc ustalone, Edmundzie. Ty będziesz na­ dal zarządzał posiadłością, a ja zajmę się edukacją mojej żony. - Będziemy się regularnie spotykać - dorzucił Edmund. - Musisz wiedzieć wszystko, żeby Hen­ ryk Bolton był przekonany, że to ty zarządzasz Friarsgate. I najlepiej będzie, jeśli to ty będziesz zasiadał podczas rozsądzania sporów na dworze raz na trzy miesiące. Wszyscy muszą mieć wraże­ nie, że jesteś panem na Friarsgate. 25

- Mam nadzieję, że dobrze odegram swoją rolę - stwierdził Hugh. - Wy tu sobie spiskujecie, a tymczasem dziecko prawie zasypia - ostro wtrąciła się Maybel. - Ru­ szaj z żoną do domu, Hugh Cabocie, zanim zapad­ nie noc i nie będziecie mogli znaleźć drogi. W oko­ licy grasują rozbójnicy, bo jak wiesz, znajdujemy się blisko granicy ze Szkotami. - Mieszkałem bardziej na południe - odpowie­ dział. - Często was najeżdżają? - Zwykle we Friarsgate jesteśmy bezpieczni, chyba że królowie albo możni panowie zechcą ze sobą walczyć - cierpkim tonem odpowiedziała Maybel. - Wiadomo, wtedy najbardziej cierpią biedni i słabi. Szkoci czasami wyprawiają się tu po owce albo bydło, ale zwykle zostawiają nas w spokoju. - Ciekawe dlaczego? - zainteresował się Hugh. - Wzgórza - wyjaśnił Edmund. - W pobliżu Friarsgate są bardzo strome. A żeby szybko wypro­ wadzić stado czy nawet tylko kilka sztuk, teren mu­ si być bardziej płaski. Musiałaby wyniknąć jakaś poważna sprzeczka ze Szkotami, żebyśmy byli na­ rażeni na ich atak. - Kto po drugiej stronie granicy mieszka najbli­ żej Friarsgate? - zapytał Hugh. - Hepburn z Claven's Carn - odpowiedział Ed­ mund. - Spotkałem go raz, gdy przyjechał z syna­ mi na targ bydła. Teraz pewnie już nie żyje, a sche­ dę po nim przejął któryś z synów. Szkoci są kłótli­ wymi ludźmi i synowie niewątpliwie walczyli o zie­ mię po ojcu. - Pewnie tak - przytaknął Hugh. - Szkoci tacy są. Są bardziej dzicy niż cywilizowani. - Wstał ze swojego miejsca przy stole i spojrzał na Rosamun- 26

dę, która drzemała na krześle. - Weź ją na ręce, Edmundzie. Pojadę z nią na moim koniu, a kucy­ ka będę prowadził. - Nie, ja na nim pojadę - rzekła Maybel. - Po­ winnam wrócić z wami, żeby się zająć dziewczynką, Hugh Cabocie. - Jedźmy więc - odpowiedział Hugh, ruszył do drzwi, otworzył je i wyszedł na dwór. Odwiązał konia i dosiadł rumaka, po czym wyciągnął ręce, żeby wziąć od Edmunda Boltona śpiące dziecko. Ułożył małą ostrożnie w zgięciu swojego ramienia, a drugą ręką mocno ujął cugle. Maybel pospiesznie wypadła na podwórze, otu­ lając się szczelnie peleryną z kapturem. Z pomocą męża dosiadła kuca i powiedziała: - Jestem gotowa. Koniecznie posprzątaj w do­ mu, Edmundzie, zanim jutro przyjedziesz do nas. - Tak jest, moja droga - odpowiedział z lekkim uśmiechem, po czym klepnął kucyka po zadzie. Konik ruszył za wierzchowcem nowego pa­ na na Friarsgate. Obserwujący ich odjazd Edmund pomyślał, że jego bratanica wreszcie ma sprzymie­ rzeńca w walce z Henrykiem Boltonem. Oczywi­ ście jeśli Hugh Cabot istotnie jest taki, jaki się wy­ daje. Ale Edmund miał dobre przeczucia co do nowego pana Friarsgate. Zaśmiał się pod no­ sem. Jego chciwy i podły brat przyrodni był prze­ konany, że na męża dla ich wspólnej bratanicy wy­ brał słabego, starego człowieka. Edmund znów za­ chichotał. Henryk zawsze był cwany. Edmund wiedział, co knuje brat, bo jego zamiary były jasne jak słońce. Henryk zaaranżował to małżeństwo Rosamundy, bo dziewczynka była jeszcze za mała, żeby sypiać z mężczyzną i mieć dzieci. Zresztą Hugh Cabot 27

z pewnością nie był już tym zainteresowany. Mimo to dziedziczka Friarsgate pozostawała mężatką, bezpieczną od zakusów drapieżników, którzy chcieliby ją poślubić, nie dbając o zdanie Henryka. Henryk pragnął Friarsgate dla własnych potom­ ków. Edmund nie miał wątpliwości, że jeśli dziec­ ko, którego spodziewała się Agnes, będzie chłop­ cem, Henryk wyswata je z Rosamundą najszybciej, jak tylko się da. Nawet jeśli chłopiec będzie jeszcze przy piersi matki. Nieważne, że narzeczona będzie starsza od narzeczonego. Takie małżeństwa zda­ rzały się często, kiedy w grę wchodziła ziemia. Ale jeśli Hugh Cabot był uczciwym człowiekiem, a Ed­ mund wierzył, że tak jest, to Rosamunda będzie bezpieczna od zakusów swojego stryja Henryka, który tym razem chyba przechytrzył. Edmund obserwował dwoje jeźdźców, znikają­ cych za wzgórzem. Odwrócił się i podążył do do­ mu, żeby posprzątać. Rano znów podejmie obo­ wiązki zarządcy Friarsgate. Wspólnie z Cabotem nauczą Rosamundę wszystkiego, czego potrzeba, żeby mogła sama w przyszłości zarządzać swoimi włościami. Pod rządami Henryka Boltona źle się działo. Teraz, gdy majątek miał nowego pana, ponownie stał się szczęśliwym miejscem, jakim był w czasach rodziców i dziadków Rosamundy. W wieczór Wszystkich Świętych, który był również dniem Świętego Wolfganga, po zachodzie słońca rozpa­ lono ogniska na wzgórzach. Na samym środku głównej sali Friarsgate ustawiono ogromny, wyso­ ki lichtarz. Pod sufitem rozwieszono zielone gir- 28

landy, ozdobione jabłkami. Koronnym daniem wieczornego posiłku był crowdie, słodki krem jabł­ kowy, który otrzymali biesiadnicy przy głównym stole. W deserze zostały ukryte dwa pierścienie, dwie monety i dwie kulki. - Mam monetę! - zawołała podniecona Rosa- munda, widząc na łyżce pieniążek. - Ja też! - zaśmiał się Hugh. - Jeśli więc legen­ da jest prawdziwa, moja żono, będziemy bogaci. Ale ja jestem już bogaty, bo mam ciebie. - A co ty dostałeś, Edmundzie? - zapytało dziecko stryja. - Nic - odrzekł ze śmiechem. - Ale to oznacza, że twoje życie będzie pełne nie­ pewności - powiedziała Rosamunda. Zaczęła grze­ bać łyżką w deserze. - Znajdę dla ciebie pierścień! - On już jest ożeniony ze mną - przypomniała Maybel swojej podopiecznej. - Zostaw pierścionki dla dziewcząt w kuchni, które będą cieszyć się tym, co zostanie po naszym posiłku, panienko. - A ty znalazłaś coś? - zapytała Rosamunda swoją piastunkę. - Kulkę - przyznała Maybel. - Nie! Nie! - krzyknęła dziewczynka. - To ozna­ cza, że twoje życie będzie samotne, Maybel! - No cóż, dotąd jeszcze nie byłam samot­ na - odpowiedziała ze śmiechem Maybel. - Opie­ kuję się tobą i mam mojego Edmunda. Zresztą to wszystko to tylko przesądy. Rosamunda w towarzystwie męża wyszła na dwór, żeby poczęstować suszonymi jabłkami swoich dzierżawców, zgromadzonych na zboczu wzgórza przy ognisku rozpalonym w wigilię Wszystkich Świętych. Uważano, że jabłka o tej po­ rze roku przynoszą szczęście. Mieszkańcy Friars- 29

gate przyjęli owoce przyniesione przez Rosamun- dę z ukłonami i podziękowaniami. Następnego dnia czczono świętych, tych zna­ nych i tych nieznanych. Drugiego listopada obcho­ dzono Dzień Zaduszny. Dzieci z Friarsgate cho­ dziły ze śpiewem od domu do domu, w nagrodę dostając owsiane ciasteczka z kawałkami jabłek. Dziewiątego dnia miesiąca Rosamunda zaskoczyła swojego męża niewielką ucztą dla uczczenia jego urodzin. Podarowała mu też srebrną broszę z czar­ nym agatem, która należała do jej ojca i dziadka. Hugh spoglądał na broszę, spoczywającą na mięk­ kim suknie z niebieskiej wełny. W całym swoim sześćdziesięcioletnim życiu nigdy jeszcze niczego nie dostał. Spojrzał na dziewczynkę, która teraz by­ ła jego żoną, i w jego oczach pojawiły się łzy. - Rosamundo - odezwał się ze ściśniętym gar­ dłem - nigdy jeszcze nie dostałem niczego tak wspaniałego. - Pochylił się i pocałował ją w poli­ czek. - Dziękuję, żono. - Och, tak bardzo się cieszę, że ci się podoba - odparła. - Maybel powiedziała, że na pewno bę­ dziesz zadowolony. To do twojej peleryny, Hugh. Będzie pięknie wyglądała! Dwa dni później, na świętego Marcina, jedli pie­ czoną gęś. Dwudziestego piątego listopada przypa­ dało świętej Katarzyny, kolację uświetniono cia­ steczkami w kształcie kół i „owczą wełną", musują­ cym napojem, podawanym w owalnych naczyniach. Potem były tańce w kole. Zbiory dawno już sprząt­ nięto z pól, a wiele owiec i krów zaokrągliło się, że­ by za parę miesięcy wydać na świat młode. Rozpoczął się okres oczekiwania na święta Bo­ żego Narodzenia, kończący się wieczorną mszą wi­ gilijną. Był to najszczęśliwszy czas w całym życiu 30

Rosamundy. Nie było wieści od stryja Henryka. W głównej sali nieustannie żarzył się tradycyjny, bożonarodzeniowy kloc drewna. Wszędzie rozwie­ szono jemiołę i gałęzie ostrokrzewu. W dwunastu kandelabrach cały czas płonęły świece. Każdy po­ siłek składał się z dwunastu dań. W czasie tych bie­ siad największą popularnością cieszyły się słody­ cze. Serwowano kaszę pszenną na mleku, placek z siekanym mięsem i pudding, ale ulubionym da­ niem Rosamundy były tradycyjne, świąteczne la­ leczki z piernika. W prezencie świątecznym Rosamunda obdarzy­ ła każdego swoich dzierżawców prawem do polo­ wań na zające w każdą sobotę podczas miesięcy zi­ mowych. W tym urodzajnym roku kamienne spi­ chlerze były tak pełne, że w czasie chłodów mogła wykarmić wieśniaków z Friarsgate. Raz w miesiącu rozdawano ziarno, żeby je zawieźć do młyna i zmie­ lić na mąkę. Piwnice pełne były koszów cebuli, ja­ błek i gruszek, a kopce marchwi i buraków. Piąty dzień stycznia, zwany Dwunastą Nocą, był ostatnim dniem świąt Bożego Narodzenia. Tego wieczoru w głównej sali sześciu tancerzy ze wsi, przebranych za woły, z rogami i dzwoneczkami, za­ bawiało Rosamundę i Hugh Cabota. Po skończo­ nym spektaklu Rosamunda wybrała jednego z tan­ cerzy jako „najlepsze zwierzę". Chichocząc zawie­ siła na jego rogach twarde ciasteczko owsiane w kształcie obwarzanka. „Najlepsze zwierzę" pró­ bowało strząsnąć z rogów nagrodę, a Rosamunda i Hugh rozprawiali gorączkowo, czy ciastko upad­ nie przed czy za tancerzem. W końcu ciastko ode­ rwało się od rogów i upadło na stół przed młodą panią Friarsgate. Rosamunda roześmiała się i za­ częła klaskać. 31

- Brawo! - zawołała, gdy woły tanecznym kro­ kiem opuszczały komnatę. Po skończonym posiłku pan i pani na Friarsgate wyszli przed dom z kielichami w dłoniach. Nad ni­ mi, na czarnym niebie, migotały srebrzyście gwiaz­ dy. Na podwórzu rósł ogromny dąb, z gałęziami wyginającymi się na wszystkie strony. Podobno rósł w tym miejscu już przed stu laty, zanim jeszcze zbudowano tu dom. W kielichach Rosamundy i Hugh był jabłecznik, mieli też ze sobą trzy małe kawałki kminkowego ciasta. Oboje wznieśli toast na cześć dębu i wspólnie zjedli jeden kawałek cia­ sta, pozostałe dwa ofiarowując drzewu. Potem okrążyli je, śpiewając starą pieśń i wylali resztkę ja­ błecznika na poskręcane korzenie, sterczące nad ziemią. - To najlepsza Dwunasta Noc w moim życiu! - oświadczyła szczęśliwa Rosamunda. - Tak - przytaknął Hugh, idąc ze swoją mło­ dziutką żoną z powrotem do domu - w moim też, dziecino. Przyszła zima. Rosamunda rozpoczęła naukę czytania i pisania. Hugh uczył ją osobiście, z wiel­ ką cierpliwością kreśląc litery kawałkiem węgla na skrawku pergaminu. Ku jego zaskoczeniu oka­ zało się, że Rosamunda jest leworęczna, co zdarza­ ło się bardzo rzadko. Podążając za jego wskazów­ kami, dziewczynka starannie kopiowała litery, wie­ lokrotnie powtarzając tę czynność, i głośno je wy­ mawiała. Podchodziła bardzo poważnie do swoich ćwiczeń i okazała się pojętną uczennicą. W ciągu miesiąca nauczyła się na pamięć całego alfabetu i umiała wyraźnie napisać każdą literę. Potem Hugh nauczył ją pisać jej imię. Gdy po raz pierw­ szy je zobaczyła, wypisane literami na pogniecio- 32