Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 117 976
  • Obserwuję513
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań683 428

Smith Karen Rose - Ten niezwykły, wymarzony

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :862.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Smith Karen Rose - Ten niezwykły, wymarzony.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse S
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 84 stron)

KAREN ROSE SMITH Ten niezwykły, wymarzony (Just the Man She Needed)

ROZDZIAŁ PIERWSZY Slade Coleburn prowadził bardzo ostrożnie. Za szybą furgonetki coraz gęściej padał śnieg, ograniczając widoczność. Nie śniegiem jednak się martwił, ale brakiem paliwa w baku. Jechał na zapasie, a do Billings miał jeszcze co najmniej godzinę drogi. Nie dojedzie! A tak liczył na stację benzynową na ostatnim odcinku drogi przez Montanę. Po prawej stronie szosy dostrzegł snop światła z wysoko umieszczonego reflektora, a po chwili dwie wielkie stajnie czy stodoły. Farma! Może odstąpią mu trochę paliwa? Na częściowo zmytym deszczami szyldzie odczytał nazwę „Ranczo BZ”. Niewiele myśląc, skręcił na szutrową drogę i po paruset metrach zatrzymał wóz przed piętrowym budynkiem rancza, równie starym i okazałym jak stodoły. Wysiadł z szoferki i po kilku schodkach wszedł na frontowy ganek. Kilka razy nacisnął guzik dzwonka, ale z domu nie dochodził żaden dźwięk. Zaczął więc energicznie stukać. Po pewnym czasie drzwi uchyliły się na tyle, na ile pozwalał im łańcuch. – Dobry wieczór...! – zaczął. – Kończy mi się paliwo, nie ujadę nawet kilometra. Czy nie mógłbym odkupić paru galonów...? – Cisza. – A jeśli nie, to prosiłbym o pozwolenie na przespanie się do rana w stodole... – Nie mam ropy ani benzyny – odpowiedział mu melodyjny kobiecy głos. – Bardzo mi przykro, ale... Nie widział twarzy rozmówczyni. Kryła się, pewnie się bała. Może mieszka tu sama. Ponieważ nic nie powiedziała na temat noclegu, ciągnął dalej: – Ja wiem, proszę pani, że pani musi być ostrożna, zwłaszcza wieczorem, niech więc pani weźmie wałek do ciasta i potrzyma mi go nad głową, kiedy będę pokazywał moje dokumenty... – Jeśli przyszedł pan z zamiarem obrabowania mnie, to mi pańskie dokumenty nic nie pomogą. – Nazywam się Słade Coleburn i mam w kieszeni bardzo przekonywające dowody... – A ja jestem Emily Lawrence – usłyszał w odpowiedzi. Slade uśmiechnął się pod nosem na ten przejaw dobrego wychowania, które nakazywało przedstawienie się nawet potencjalnemu bandycie, skoro ten pierwszy podał swoje nazwisko. Przez dłuższą chwilę panowała cisza, a potem nagle drzwi otworzyły się szeroko. – Niech pan wejdzie – powiedziała kobieta. – Gdyby pan był napastnikiem, to już dawno wysadziłby pan jednym kopniakiem te spróchniałe deski. Slade przekroczył próg i w świetle zwisającej z pułapu lampy zobaczył piękną młodą kobietę z kaskadą kasztanowych włosów opadających na ramiona. Okrzyk zdumienia zamarł mu na ustach.

– Teraz rozumiem pani ostrożność – mruknął. – Alp nie rozumiem, dlaczego pani te drzwi otworzyła. Kiedy zdejmował kapelusz, poczuł szarpnięcie za rękaw. – Mama powiedziała, żebym stał cicho w kącie... – odezwał się dziecięcy głos. Slade spojrzał w jego kierunku i zobaczył chłopczyka w wieku siedmiu, może ośmiu lat. Miał wielkie brązowe oczy, jak matka, i ciemniejsze niż ona włosy. W rękach trzymał napiętą procę. – Mama dobrze postąpiła. Myślała o twoim bezpieczeństwie. – Slade ukląkł obok chłopca. – Mama upiekła dziś ciasteczka. Chce pan spróbować? – zapytał chłopiec. Emily Lawrence trzymała dłoń na wydętym brzuchu jakby w ochronnym geście. Wzrok przenosiła z syna na Slade’a i z powrotem. Była ubrana w sweter i nałożoną nań kurtkę. W kuchni panował chłód, a stojący w rogu pice wydawał się zimny. Slade niemal natychmiast zauważył, że choć kuchnia jest czysta, wygląda bardzo biednie. Ponieważ kobieta i chłopiec wpatrywali się w niego, jakby oczekiwali jakiejś deklaracji, Slade powiedział: – Mogę narąbać pani drzewa do pieca. I mogę też zapłacić za nocleg. – Nie będę brać od pana pieniędzy za nocleg w stajni – odparła kobieta i podeszła do stołu, gdzie stał słój z ciasteczkami. Mimo iż, jak ocenił Slade, była chyba w dziewiątym miesiącu ciąży, poruszała się z gracją. – Mąż wyjechał? – spytał Slade i pożałował pytania, gdyż kobieta mogła pomyśleć, że pyta w jakimś niecnym celu. – Jestem wdową – odparła po długim wpatrywaniu się w Slade’a. Był zaskoczony. Musiała owdowieć niedawno, skoro jest w zaawansowanej ciąży, pomyślał. Sama prowadzi ranczo? – Mark, daj mi termos z kredensu! – poleciła synowi, a gdy go podał, dodała: – Teraz idź na górę, włóż piżamkę i do łóżka. Czas spać! – Ale, mamo...! – Chłopiec głową wskazał Slade’a. – Nic się nie martw. – Kobieta roześmiała się. – Ja odprowadzę pana... – Slade’a. Slade’a Coleburna – szybko przypomniał swoje nazwisko. – ... pana Coleburna. Już go odprowadzam. Nie będzie się tu działo nic ciekawego, zapewniam. Chłopiec westchnął, powiedział „dobranoc” i zniknął. – Zaparzę panu kawy – powiedziała kobieta. – Ależ ja nic nie potrzebuję. Nie chcę sprawiać najmniejszego kłopotu! – Żaden kłopot. Niech pan powie prawdę: kiedy pan ostatni raz jadł? – Około południa – odparł z ociąganiem Slade. – No, a teraz dochodzi dziewiąta. Zostało mi kilka plasterków wołowiny.

Jeśli pan chce, zrobię panu kanapki, które zabierze pan ze sobą do stajni. – Serdecznie dziękuję, a jeśli już ma być kawa, to czarna. Kobieta zaczęła krzątać się po kuchni. Przez ramię rzuciła pytanie: – Dokąd pan jedzie? – Chwilowo do Billings... – W interesach? Slade odczytał te pytania jako próbę sprawdzenia, czy jednak nie popełniła błędu, wpuszczając go do domu. – W dwóch interesach. – Roześmiał się. – Poszukuję kogoś i szukam pracy. Potrafię robić wiele rzeczy. – Jeśli to miała być sugestia, żebym pana zatrudniła, to nic z tego. Nie mam pieniędzy. – Nie szukam roboty za duże pieniądze, bo wiem, że . tu niełatwo o taką. Wystarczyłby mi dach nad głową i wikt... Nie zareagowała, więc uznał, że lepiej nie ciągnąć tematu. Podała mu termos z kawą i kanapki w folii. Ich palce zetknęły się na ułamek sekundy i Slade poczuł przyśpieszone bicie serca. Zwariowałeś, skarcił się w myślach. – Zaraz, zaraz, zapomniałabym! – wykrzyknęła kobieta. – Muszę dać panu koc albo nawet dwa. Noce są bardzo zimne. Pobiegła w głąb domu. Nim Slade zdołał ochłonąć i włożyć na głowę kapelusz, pojawiła się z powrotem Z dwoma wełnianymi kocami. – Pani nie musi tego wszystkiego dla mnie robić. Właściwie pani nie powinna była mnie wpuścić. Dlaczego pani to robi? – zapytał, biorąc koc. Długo czekał, nim zdecydowała się odpowiedzieć: – Umierałam ze strachu, kiedy usłyszałam, że ktoś podchodzi do domu. Zaczęłam się modlić. Potem szósty zmysł kazał mi panu pomóc. Ale na wszelki wypadek znowu się pomodliłam. Był zaskoczony tą odpowiedzią. Nie tego się spodziewał. Był pod wrażeniem urody tej kobiety samotnie wychowującej syna i spodziewającej się drugiego dziecka. I szczerze przyznającej, że nie ma pieniędzy. – Rano narąbię pani drzewa – obiecał, wychodząc na dwór. – I niech pani już dziś nie otwiera drzwi żadnemu obcemu. Nigdy nie wiadomo – dodał żartobliwie. Uśmiechnęła się i ten uśmiech nie tylko go oczarował, ale w jakiś niezrozumiały sposób rozstroił i... zniewolił. Nagłe ugięły się pod nim nogi. Idąc do stodoły rozmyślał nad przedziwnymi zrządzeniami losu. Co się z nim, u licha, dzieje? Następnego ranka Emily obudziła się o brzasku dnia i natychmiast uświadomiła sobie, że coś się wydarzyło, choć jeszcze nie wiedziała co. Dopiero po kilku sekundach przypomniał się jej obcy mężczyzna. Przystojny obcy. Wysoki brunet o niebieskich oczach! Poczuła lekkie kopnięcie dziecka.

Położyła dłoń na brzuchu i zaczęła się zastanawiać nad minioną nocą. Była zupełnie inna od poprzednich. No tak, po raz pierwszy od miesięcy przespała spokojnie siedem godzin bez koszmarów, bez ciągłego budzenia się. Dlaczego tak dobrze spała? Czy dlatego, że w stodole był mężczyzna, niejaki Slade Coleburn, którego w ogóle nie znała? Chyba niemożliwe! A jednak... „Ranczo BZ” należało do jej męża, a przedtem do jego ojca. Kiedy wyszła za mąż za Pete’a Lawrence’a, zamieszkała z oboma mężczyznami na ranczu. Bardzo szybko zorientowała się, że Pete ożenił się z nią tylko po to, by mieć kogoś, kto będzie się nim opiekował. Niby to pracował na ranczu obok ojca, ale było to raczej udawanie pracy i tylko wtedy, kiedy był do tego zmuszony. Emily właściwie prosto z ławki szkolnej poszła do ołtarza. Małżeństwo traktowała z całą powagą i jak najszybciej chciała mieć dzieci, nie tyle z własnej potrzeby, co z chęci sprawienia radości teściowi, który tak bardzo pragnął wnuków. Niestety, niezbyt dobrze wybrała ojca dla dzieci. Tak, to było bardzo nieudane małżeństwo. Ale nie czas na wspomnienia. Teraz trzeba myśleć o przyszłości już dwojga dzieci... I trzeba przygotowywać się do porodu. Gdyby nastąpiły jakieś komplikacje albo drugie dziecko okaże się zbyt wielkim problemem, to kto wie, czy nie będzie musiała sprzedać rancza. Szybko się ubrała i przed zejściem na dół zajrzała do Marka. Pochyliła się nad nim i szepnęła mu do ucha: – Idę do stajni porozmawiać z panem Coleburnem. Niedługo wrócę. – Ja chcę spać... ! – mruknął Mark chyba jeszcze przez sen, ale natychmiast poderwał się, jakby podrzucony sprężyną i spuścił nogi na ziemię. – Ja też chcę iść do pana Coleburna! – oświadczył. – Nie, nie! Pośpij jeszcze! Zostawiła syna i szybko zbiegła ze schodów. Włożyła ciepły płaszcz, który nie dawał się zapiąć na zbyt wielkim brzuchu, i wyszła na dwór. Było zimno. Kuląc się, przebiegła podwórze, kierując się do bocznych drzwi stajni, gdzie powitało ją prychanie koni. Przeszła wzdłuż boksów, obdarzając każde zwierzę pospieszną pieszczotą. W ostatnim boksie, gdzie miał spać mężczyzna, znalazła tylko złożone w kostkę koce, natomiast zza stajni dobiegł ją odgłos rąbania drzewa. Tylnymi drzwiami wyszła na zewnątrz i zobaczyła swego gościa z zapałem rozłupującego grube polana. Stał do niej tyłem, ale jakby wiedziony instynktem obrócił się, uśmiechnął i powiedział: – Dzień dobry. – Dzień dobry – odparła. – Przecież powiedziałam już panu wczoraj, że nie chcę żadnej zapłaty za gościnę. – Słyszałem, słyszałem, ale ja zawsze tak reaguję na czyjeś dobre serce. – Widząc jej szeroko rozchylony płaszcz na wydatnym brzuchu, dorzucił: – Co pani wyrabia? Przeziębi pani potomka. Jest przecież chyba z minus osiem. – A co mam robić? Ktoś musi nakarmić zwierzęta, bez względu na chłód.

Jestem zahartowana. Nic mi nie będzie. – Pani sama gospodaruje na ranczu? I nadal tak ma być? – Do czasu, aż zdecyduję, co i jak. Być może będę musiała sprzedać ranczo. Już wielokrotnie była u mnie agentka z biura handlu nieruchomościami. Zje pan śniadanie? Mark już chyba wstał. Koniecznie chciał tu ze mną przyjść, żeby zobaczyć, co pan robi. – Ile Mark ma lat? – Siedem, a wygląda na dziesięć. Slade roześmiał się. – Trzeba go było wziąć. Pogadalibyśmy sobie. On układałby szczapy. Emily pomyślała ze smutkiem, że Pete nigdy nie chciał mieć przy sobie Marka, kiedy był czymś zajęty. Zawsze mówił, że bachor mu przeszkadza. – Lubi pan dzieci? – Bardzo lubiłem, kiedy sam byłem dzieckiem, a teraz to nie wiem. Chyba nadal lubię. – Więc jak? Mam dla pana nakryć do śniadania? – Chyba tak. Tyle że będę zmuszony znowu coś znaleźć do zrobienia na ranczu. – W oczach zapaliły mu się wesołe ogniki. Emily odpłaciła mu szerokim uśmiechem. Gdy wróciła do domu, w kuchni czekał na nią Mark z dziesiątkiem pytań: – Czy temu panu nie było za zimno w nie ogrzanej stajni? Co teraz robi? Czy zostanie na dłużej? Czy umie jeździć konno...? Emily na niektóre pytania odpowiedziała, na inne odpowiedzi nie znała, więc poradziła Markowi, by sam zapytał, kiedy pan Coleburn przyjdzie na śniadanie. Bardzo chciała, by syn zasypał jej gościa pytaniami, nie tyle po to, by poznać odpowiedzi, ile w celu zorientowania się, jaka jest wytrzymałość i cierpliwość pana Coleburna. Ledwo zdążyła usmażyć jajecznicę i podgrzać chleb domowego wypieku, kiedy pojawił się sam Coleburn. – Co za cudowne zapachy! – wykrzyknął od progu. Zdjął i powiesił na wieszaku kapelusz, to samo zrobił z kurtką, zatarł dłonie i zaproszony gestem Emily usiadł za stołem. Mark natychmiast zarzucił Slade’a pytaniami, na które otrzymywał bardzo krótkie odpowiedzi udzielane tonem wyrozumiałym i nawet rozbawionym: „Nie”, „Tak”, „Może”, „Kto wie?” „Zobaczymy”, „Pomyślę”. W czasie śniadania Emily i Slade wzajemnie się obserwowali. Emily podziwiała muskularne ramiona mężczyzny, a Slade rysy twarzy kobiety. Po skończonym jedzeniu Slade otarł usta rękawem koszuli i stwierdził: – Tak mi się coś wydaje, że bardzo by się pani przydał ktoś, kto uszczelniłby stajnie, naprawił dachy... – Powiedziałam panu, że nie mam pieniędzy... – A ja powiedziałem, że wystarczy mi dach nad głową i wikt. Robiłbym

ciężką robotę. Przecież przed rozwiązaniem pani nie powinna się forsować... A po rozwiązaniu też nie. Niemowlak wymaga ciągłej opieki. – Mark mi bardzo dużo pomaga... – Emily opierała się pokusie zaakceptowania propozycji mężczyzny. Ostrożność przeważała. – Nie, nie! Dam sobie radę. Mark, podziękujemy Panu Bogu za jego dary... – Złożyła dłonie. Slade westchnął i wzruszył ramionami. Chwilę intensywnie myślał, a potem spróbował raz jeszcze: – Pokażę pani moje referencje. Może wtedy zmieni pani zdanie... – Mark, spóźnisz się na szkolny autobus. Zmykaj! – powiedziała Emily, jakby nie słyszała propozycji Slade’a. Chłopiec, który z otwartymi ustami słuchał całej rozmowy, poderwał się i pobiegł w kierunku schodów na piętro. Dopiero gdy zniknął, Emily zapytała: – Czy tak trudno znaleźć pracę? – Jeśli nie chce się powiedzieć, jak długo ma się zamiar zostać, to trudno. Z tej odpowiedzi Emily wywnioskowała, że ma do czynienia z tułaczem z wyboru, który nie chce nigdzie zapuścić korzeni. Dlaczego taki mężczyzna błąka się po świecie? Nie potrafiła się tego domyślić i nie miała zamiaru pytać. – Dobrze, przeczytam referencje i zadzwonię do osób, które je podpisały. Ale najpierw muszę odprowadzić Marka do szosy. – Widząc, że Slade otwiera usta, dodała: – Nie, niech pan nie oferuje swej pomocy. Odprowadzenie Marka to rytuał. Zegnamy się przy autobusie. Slade zostawił na stole referencje i wrócił do rąbania drzewa. Emily odprowadziła Marka do drogi, pożegnała paroma całusami, a następnie wróciła do domu, by zagnieść ciasto na chleb, gdyż na śniadanie zjedli ostatnią kromkę. Gdy ciasto rosło, zadzwoniła pod trzy podane przez Slade’a numery telefonów, dwa w stanie Idaho, jeden w Wyoming. Jedna firma budowlana i dwa rancza. Wszyscy pytani potwierdzili to, co uprzednio napisali w zaświadczeniach z pracy: Slade Coleburn jest pracownikiem sumiennym i wywiązuje się doskonale z powierzonych mu zadań. Nigdy też nie porzucił roboty przed jej zakończeniem. No tak, ale kończy robotę i umyka dalej... Uformowała bocheneczki chleba, włożyła je do pieca i zabrała się do gotowania zupy na kilka dni. W miarę upływu czasu czuła się coraz bardziej zmęczona. Kiedy około jedenastej pojawił się Slade, właśnie przesuwała na piecu ciężki gar. Szybko podskoczył, niemal odtrącił Emily i sam przesunął naczynie. Zganił gospodynię: – I pewno ten gar z wodą pani sama postawiła na piecu? Nie przyszło pani do głowy postawić na fajerce pusty i dolewać wody kubkami? Czy nikt pani nie mówił, że kobiety w ciąży nie powinny nic dźwigać? Zignorowała uwagę, natomiast poinformowała go o przeprowadzonych rozmowach z jego byłymi pracodawcami:

– Wszyscy potwierdzili, że pracuje pan sumiennie i dobrze. Zgoda, dam panu dach nad głową i wikt. Przygotuję listę robót: prac bieżących i reperacji. Za kuchnią jest mały pokoik z łóżkiem, z wejściem z przedpokoju. Może pan tam spać. Slade nic nie odpowiedział. Podszedł do zlewu i umył ręce, a następnie wytarł je ścierką. Emily stwierdziła, że stoi zbyt blisko niego. Poczuła ni to skrępowanie, ni podniecenie. Gdyby patrzyła wówczas na Slade’a, zauważyłaby z pewnością, że on też czuje się nieswojo. – Co za męża pani miała? – spytał. – Widzę, że pani jest przyzwyczajona robić wszystko sama. – To nie pańska sprawa! – Emily zjeżyła się. – To, że będziemy przez pewien czas pod jednym dachem, nie oznacza, że ma pan prawo ingerować w moje życie. Jednocześnie kłębiły się w jej głowie zupełnie inne myśli. Jakby to było, gdyby od początku jej mężem był ktoś taki, jak Slade? Zerknęła na niego z ukosa. Miał zmarszczone czoło, jakby głęboko się nad czymś zastanawiał. Pewno nad jej ostrą ripostą. Może nie powinna była tak zareagować. Chciałaby się dowiedzieć o tym dziwnym mężczyźnie czegoś więcej, ale on, zbesztany, pewno już nic nie powie. – Wszystko w porządku – odparł Slade bynajmniej nie obrażony. – Umowa stoi. Pani nie będzie grzebała w moim życiu, a ja się obiecuję trzymać z daleka od pani problemów. – Z drzewem pan skończył? – spytała. – Z rąbaniem tak, ale powinienem wrócić do koni. Sprawdzić obrok i wodę... – Dobrze, ale niech pan wróci za godzinę. Chleb do tego czasu ostygnie. Zjemy lunch. W czasie lunchu Slade nie zadawał żadnych pytań i nie mówił o sobie, natomiast od Emily dowiedział się, że rozwiązanie powinno nastąpić za trzy tygodnie i że od śmierci męża sąsiad dowozi paszę dla zwierząt, za co Emily w każdy weekend zaopatruje jego rodzinę w wypiekany przez siebie chleb i ciasta. W miarę dowiadywania się tych szczegółów Slade zapragnął wiedzieć coraz więcej. Czuł przedziwną sympatię do swej nowej pracodawczyni i zachodził w głowę dlaczego. Chyba nie zadurzył się w kobiecie, która za kilka tygodni ma rodzić... ? Gdy po południu sprzątał boksy w stajni, przybiegł Mark i już od progu krzyknął: – Przyszedłem trochę popatrzeć. Mama powiedziała, że mogę, jeśli to panu nie przeszkadza. – Absolutnie mi nie przeszkadza, chłopcze! Możesz mi nawet pomagać, jeśli masz ochotę.

– Mama mówi, że pan u nas zostanie. Na długo pan zostanie? – Nie jestem jeszcze pewien. – Wie pan co? Będę miał brata albo siostrzyczkę – powiedział, jakby wyjawiał wielką tajemnicę. – Wiem, wiem. A cieszysz się? – Jeszcze nie. Muszę najpierw zobaczyć. Slade roześmiał się. Rozmawiali z ożywieniem aż do kolacji. Markowi ani na chwilę nie brakowało tematu, interesował się wszystkim, a i Slade przy okazji dowiedział się kilku ciekawych rzeczy. Jednakże, mimo że bardzo go interesowało, kim był mąż Emily, nie próbował pytać o to chłopca. Po kolacji Mark zaproponował Slade’owi partię chińczyka. – Nie musi pan... – interweniowała Emily. – Nie mam nic lepszego do roboty, chyba że chce pani, żebym jeszcze dziś zaczął ocieplanie stajni – odparł Slade z uśmieszkiem rozbawienia. – Wystarczy, jak pan zacznie jutro. Emily zauważyła, że jej niespodziewany pracownik bardzo często takim właśnie uśmieszkiem okrasza swoje riposty. Miał poczucie humoru, ale i lekko ironiczny stosunek do świata, rzeczy i ludzi. Była pewna, że Slade długo z Markiem nie wytrzyma. Chłopiec miał niewyczerpany zapas pytań, a Slade z pewnością wyczerpującą się cierpliwość. Pogra z Markiem najwyżej pół godziny, a potem umknie do swego pokoiku. Jest już pewno bardzo zmęczony. Mark przyniósł pudełko z chińczykiem i zaczęli grać na kuchennym stole. Mark oczywiście ciągle o coś pytał. Wbrew oczekiwaniom Emily grali bardzo długo. Gdy zegar wybił dziewiątą, powiedziała „dość”, zabrała syna na górę, dopilnowała, by porządnie złożył ubranko i umył się, a potem jak zwykle opowiedziała mu wymyśloną na poczekaniu bajkę. Gdy już miała odejść, Mark zapytał: – Czy pan Slade mógłby też przyjść i powiedzieć mi dobranoc? – Przecież już się z nim pożegnałeś na dole? A poza tym on pewno poszedł się położyć. – Na dole to nie to samo. A on na pewno jeszcze się nie położył. Dla kogoś starego to za wcześnie. Proszę...! Dla kogoś starego! Uśmiechnęła się. Schodząc ze schodów, poczuła zaskakujące pikanie w okolicy serca. To chyba nie początek porodu. Jeszcze przecież trzy tygodnie! Przestraszyła się. Dlaczego ona przez cały dzień czuje się tak dziwnie? Miała nadzieję, że Slade już śpi, ale kiedy leciutko zapukała do jego pokoju, aby nie mieć wyrzutów sumienia, że zignorowała prośbę Marka, Slade niemal natychmiast zareagował uchyleniem drzwi. – Czy coś się stało? Miał rozpiętą koszulę. Emily z uczuciem zażenowania, ale i z prawdziwą

przyjemnością, wpatrywała się jak zauroczona w jego muskularny tors. Co za mężczyzna! – Nic się nie stało... – Zająknęła się, nie mogąc oderwać od niego oczu. – ... tylko Mark prosi... pyta... czy nie mógłby pan pójść do niego na górę, żeby powiedzieć mu dobranoc. Wiem, że to głupie... ale... – Nie ma w tym nic głupiego. Z wielką przyjemnością zrobię, o co chłopiec prosi. Uroczy dzieciak. Ale przy okazji coś pani powiem. Bardzo niedobrze, żeby kobieta w pani stanie latała tam i z powrotem po tych stromych schodach. Niebezpieczne, a poza tym trzeba się oszczędzać, bardziej uważać. – To dobra gimnastyka, panie Coleburn. – Była zaskoczona i nawet wzruszona jego troską o zupełnie mu obcą osobę, ale i trochę zła, że przybysz ingeruje w jej prywatne sprawy. – Niech pani zostawi tego Coleburna. Jestem po prostu Slade. Długo się wahała, nim skinęła głową, choć w myślach już od rana powtarzała tylko imię. – Dziękuję panu... dziękuję, Slade, za wyrozumiałość wobec kaprysów Marka. Poprowadzę pana... Poszli na piętro. Były tam trzy pokoje. Duża sypialnia, sypialnia Marka i pokój roboczy z maszyną do szycia. To ostatnie pomieszczenie Emily przygotowała już na przyjęcie nowego członka rodziny. Pokój Marka był niedawno odnowiony i pomalowany na kolor jasnoniebieski. Wisiał w nim oczywiście afisz ulubionej drużyny bejsbolowej, parę rysunków szkolnych i kilka fotografii koni. Slade podszedł do łóżeczka chłopca, pochylił się nad nim i powiedział: – Otrzymałem miłą wiadomość od twojej mamy, Mark. Podobno chcesz raz jeszcze powiedzieć mi dobranoc. – Tak, ale chodzi mi też o to, żeby mi pan opowiedział jakąś historię... – Mark, nie nudź pana Coleburna. Już ci opowiedziałam historię. – A ja muszę mieć czas, żeby sobie przypomnieć coś, co cię zainteresuje – dodał Slade. – Może odłożymy opowiadanie do jutra. – Ale jutro na pewno? – Tak, do jutra, partnerze! – Slade wyciągnął zwiniętą w pięść dłoń i pieszczotliwie, lekko szturchnął chłopca pod brodę. – Mamo, on powiedział, że jestem partnerem! – Na twarzy chłopca wykwitł błogi uśmiech, jakiego Emily nigdy chyba u niego nie widziała. Nagle poczuła bolesny skurcz i wykrzywiła twarz. Slade natychmiast to zauważył. – Co się stało? – spytał. – Nie, nic. Absolutnie nic. Trochę się dziś przepracowałam i poczułam takie strzyknięcie... Ale już przeszło. Jutro będę jak nowa... – Jutro musi pani bardziej na siebie uważać. Nic nie dźwigać, częściej odpoczywać... Będę pani pilnował...

Emily uśmiechnęła się do siebie. Obcy człowiek, przypadkowy gość, pracownik najemny od kilkunastu godzin, a robi jej uwagi jakby był... Bała się dokończyć, chociaż gdzieś w zakamarkach myśli plątały się dwa słowa: „... czułym kochankiem”. Slade zszedł do siebie, Emily zamknęła się w sypialni i po kilkunastu minutach zgasiła światło i otuliła się kocem. Naraz poczuła jeszcze gorszy niż poprzednio ból w krzyżu. Z powrotem zapaliła światło, wstała i zaczęła spacerować po pokoju, licząc na to, że ból zaraz minie. Nie minął. Trzymał ją w kleszczach. Nagle przeszyło ją coś więcej niż zwykły ból. Niby cięcie nożem wzdłuż całego kręgosłupa. Padła na kolana i nie mogła się podnieść. Wiedziała, że Slade jej nie usłyszy, nawet gdyby zaczęła wołać na całe gardło. Resztkami sił doczołgała się do nocnego stolika, na którym leżała ciężka, na sztywno oprawiona książka, zsunęła ją na ziemię i szybko zaczęła nią walić w podłogę.

ROZDZIAŁ DRUGI Wyciągnięty w ubraniu na łóżku i pogrążony w myślach o ewentualnym udaniu się nazajutrz do Billings, do sądu, Slade usłyszał nagle szybkie uderzenia w sufit. Po wizycie na piętrze wiedział, że jego pokój znajduje się dokładnie nad sypialnią Emily. Czy ona coś przybija? Chyba nie. Dziwne uderzenia. Seriami po trzy, jakby jakiś sygnał. Tak, to jest sygnał! Niewiele myśląc, zerwał się z łóżka i wybiegł do przedpokoju, a następnie przeskakując po trzy stopnie, wbiegł na piętro. Nie pytając o nic, otworzył drzwi do sypialni i stanął jak wryty, nie wiedząc, co robić. Emily leżała na podłodze, a na jej twarzy widniało przerażenie. – Zaczęło się...! – wyszeptała zbielałymi wargami. – Nie wiem dlaczego. Poprzednim razem miałam zupełnie normalny poród. Slade nie miał pojęcia o porodach, ale ukląkł obok leżącej i zaproponował, że przeniesie ją na łóżko. – Nie. Muszę... do szpitala... – Dopiero teraz się zaczęło? – Przez cały dzień dziwnie się czułam. Przy Marku miałam skurcze najpierw co pół godziny, potem co dziesięć minut. Trwało to razem siedem godzin. Ale teraz... nagle... wszystko od razu... – Jak mogę ci pomóc, Emily? – Po raz pierwszy zwrócił się do niej po imieniu. Emily ciężko oddychała. Na kilka sekund podniosła głowę, jakby chwycił ją nagły skurcz. Przetarła grzbietem dłoni mokre od potu czoło i spytała: – Czy możesz zawieźć mnie do szpitala? Wiem, że nie powinnam tego od ciebie żądać, ale... – Przestań! Oczywiście, że powinnaś. Sytuacja jest kryzysowa... – Zdobył się na uśmiech, by ją uspokoić. – Żadna kryzysowa sytuacja. To jest po prostu poród... – odparła także z uśmiechem. – Musisz obudzić Marka. Ja postaram się zwlec i zejść na dół... – Ja cię zniosę, a potem wrócę po Marka. – To po prostu poród... – wyszeptała słabym głosem. – Po prostu poród! Ale choć się na tych rzeczach zupełnie nie znam, coś mi się wydaje, że na szpital jest za późno... – Muszę... – Macie tu w okolicy stację karetek pogotowia? – To jest Montana. Dojedziemy prawie do Billings, nim zjawi się karetka. Muszę jechać do szpitala... Nim Emily zdążyła się zorientować, co Slade robi, wziął ją na ręce i szedł w kierunku schodów. – Zeszłabym sama... – zaprotestowała słabym głosem.

– Ale z ciebie uparciuch, Emily! – Znam cię zaledwie jeden dzień... – A co to ma do rzeczy? Jesteś damą w potrzebie. Uznaj mnie za błędnego rycerza, który zawsze spieszy na pomoc damom w potrzebie. W saloniku na dole położył ją na kanapie i wrócił na górę, by obudzić Marka, któremu w kilku słowach wyjaśnił sytuację. – Ale mama czuje się dobrze? – z niepokojem zapytał chłopiec. – Teraz bardzo cierpi, ale wszystko będzie w porządku – zapewnił Slade. – Jak najszybciej musimy zawieźć ją do szpitala. Ja schodzę, żeby przy niej być, a ty szybko się ubierz i dołącz do nas. Slade nie znalazł już Emily na kanapie. No oczywiście! Wszystkiego można się spodziewać po tak upartej kobiecie. Emily była w kuchni. Siedziała na krześle ubrana w płaszcz i usiłowała naciągnąć buty. Podszedł do niej i niemal wyrwał z jej rąk czarny but, po czym usiłował wsunąć weń jej stopę. – Są trochę za ciasne – usprawiedliwiała się. – Twojemu przyszłemu dziecku też jest bardzo ciasno. Nie wolno ci się tak zginać i napierać na płód. Emily zaśmiała się cicho. Slade’owi bardzo podobał się ten śmiech. Niesłychanie melodyjny. Ta kobieta zaczęła mu się podobać. Bardzo. Nim nałożył jej dragi but, Mark już do nich dołączył. – Czym pojedziemy? – zapytał Slade. – W mojej ciężarówce jest tylko kilka naparstków paliwa. Masz samochód? – W oborze, w drugim budynku gospodarczym, stoi stara furgonetka. Bak jest pełny, powinna dać się uruchomić, choć dawno jej nie używałam... – Nie wstawaj! – polecił Slade. Zdjął z wieszaka swoją kurtkę i kapelusz, ubrał się, potem mimo głośnych protestów Emily wziął ją ponów nie na ręce i z kroczącym przodem Markiem ruszył w kierunku obory. Najpierw umieścił Emily bezpiecznie na przednim siedzeniu, Marka z tyłu, potem sam wsiadł, włączył zapłon i starter. Wóz, o dziwo, od razu zapalił. Slade odetchnął z ulgą. Dotychczas każdy ruch i każdy krok wykonywał z absolutnym spokojem, by nie denerwować Marka i Emily. Zdawał sobie bowiem sprawę z niebezpieczeństw tej podróży do szpitala. Nie mając żadnego doświadczenia, instynktownie wyczuwał, że w drodze zdarzyć się może wszystko, łącznie z narodzinami dziecka. W zimnej furgonetce, na mrozie! Ujechali kilkanaście kilometrów, kiedy Emily wydała chrapliwy okrzyk, inny od poprzednich i jakby skuliła się w fotelu. – Co się stało? – Cofnął nogę z gazu. – Wody... chyba odchodzą... Szybciej! Przycisnął gaz do deski. Po niespełna pięciu minutach Emily bezwładnie opadła na siedzenie. Jej głowa znalazła się na kolanach Slade’a. – Co się dzieje, Emily?

– Chyba rodzę... – Teraz? – Teraz... Zaklął szpetnie, ale zaraz się zreflektował i przeprosił. – Daj mi jeszcze trochę czasu – powiedział. – Ja dam, ale czy dziecko da, tego nie wiem... – odparła. To bardzo pocieszyło Slade’a. Najważniejsze, by Emily dobrze się trzymała. Twarda z niej babka. Noc była zimna, chyba z dziesięć stopni mrozu, ale Slade, niesłychanie przejęty, poci! się, jakby był w saunie. – Czy mama będzie żyła? – zapytał płaczliwym głosem Mark. – Co ty za głupie pytania zadajesz, chłopie? – zaśmiał się głośno Slade. – Jeszcze jak będzie żyła! Szczęśliwa z dwojgiem dzieci! W oddali błyskały światła miasteczka. Niestety, nie przy samej drodze, ale dość daleko od niej. Tym razem Slade zaklął pod nosem. Chyba nie zdąży. – Slade, musimy się zatrzymać. Ja muszę... – Chwyciła go kurczowo za ramię. Trzymaj się, stary, nie trać głowy, tylko spokój może cię uratować, polecił sobie Slade. Zjechał na pobocze i włączył migacze. Obrócił się do Marka i powiedział: – Potrzebna mi będzie twoja pomoc, Mark. Masz usiąść na moim miejscu za kierownicą i naciskać klakson. Trzy krótkie sygnały, przerwa i trzy dłuższe... Masz to robić przez cały czas bez względu na to, co się będzie działo. Zrozumiałeś? – Tak jest, szefie! – odparł chłopiec. Slade wyskoczył z szoferki, otworzył boczne przesuwane drzwi i wypuścił Marka, który natychmiast zajął miejsce kierowcy i zaczął trąbić. Slade obiegł od przodu furgonetkę i otworzył drzwi z drugiej strony. Emily zgięta wpół ciężko i głośno dyszała. Z trudem usunął środkowy fotel w szoferce. Wyniósł go ponad głową kobiety i rzucił na pobocze. Powstałym przejściem udało mu się ostrożnie przeciągnąć Emily na tył furgonetki. Ułożył ją jak mógł najwygodniej, podkładając swoją kurtkę. Ocierając pot z czoła, zauważył w kącie furgonetki niedbale rzucone stare derki. Chyba dar z nieba! Będzie czym owinąć dziecko. Na chwilę ujął dłoń kobiety i lekko ścisnął. – Jesteśmy gotowi, Emily! To była przechwałka. Wcale nie czuł się gotowy. W życiu nie widział porodu, w ogóle nie interesował się tym tematem. – Muszę teraz przeć! Nie wiem, czy powinnam, ale dłużej nie mogę czekać. Wody odeszły. – Obawiam się, że będę musiał obserwować z bliska, żeby w razie czego pomóc... – powiedział z zażenowaniem i odwrócił wzrok. – Wiem! – Zdobyła się na blady uśmiech, co bardzo podniosło Slade’a na

duchu. – Rób, co uważasz za słuszne w danej chwili. Pierwsze, co zrobił, to zdjął jej buty, a następnie poprawił „posłanie”, wykorzystując jedną z trzech końskich derek, jakie znalazł w wozie. Opatulanie i dotykanie tej kobiety było dla niego bardzo żenujące. I dla niej pewno też. Nie upłynęło pół minuty, kiedy ujrzał główkę dziecka i wtedy wpadł w panikę. Dłonie zaczęły mu drżeć. Po kilku głębokich oddechach nieco się uspokoił. To już ta chwila! – Slade! – Emily wyciągnęła do niego dłoń, w której trzymała jakąś różową szmatkę. – To do przewiązania pępowiny. Wziął z jej ręki strzępek tkaniny, chyba brzeg oderwany od nocnej koszuli. Mark, wyczuwając dramatyzm sytuacji, trąbił przez cały czas i jakby mocniej naciskał klakson. Przerywany dźwięk wdzierał się Slade’owi boleśnie w uszy. – Jedzie samochód! – wykrzyknął nagle Mark. Postanowił pozostawić Emily na chwilę samą. Jadący ku nim samochód był już blisko. Musi go zatrzymać. Wyskoczył na szosę, samochód zwolnił, potem się zatrzymał, kierowca opuścił szybę. – Co się dzieje? – Kobieta rodzi. Proszę z najbliższego telefonu zadzwonić po karetkę... – Mam w wozie komórkowy. Już dzwonimy! Slade, który uważał telefony komórkowe za zbędną komplikację życia, po raz pierwszy błogosławił ten wynalazek. Spokojniejszy wrócił do furgonetki i poinformował Emily o wezwaniu karetki. – Podłożę ci pod plecy dwie derki. Będzie ci wygodniej. Potem owiniemy w nie potomka... Tak, teraz jest lepiej. Przy kolejnym skurczu zabieraj się poważnie do roboty. Nadymaj się, czy jak tam, i przyj, przyj, ile sił... – Pogłaskał ją po policzku. W oczach kobiety widział łzy. – Wszystko będzie dobrze. Jesteś gotowa? – Jestem gotowa – odparła. Chciałby móc powiedzieć to samo o sobie. Nie czekał długo na kolejny skurcz. Nie musiał zachęcać Emily, gdyż ona sama, stękając, parła, ile sił. Wydawało mu się, że czeka wieczność na następny skurcz, a to były chyba tylko sekundy. Emily wytężała się, parła, stękała i nagle Slade wstrzymał oddech, patrząc na ślicznego noworodka w rękach. Dziewczynka! To chyba cud! Po paru sekundach obudził się jakby ze snu, zakołysał dzieckiem, aby sprawdzić, czy oddycha, i natychmiast zajął się związywaniem pępowiny różowym skrawkiem bawełny. Gdy skończył, wziął drobne ciałko w dłonie i złożył je w ramionach Emily. Wyciągnął spod niej jedną derkę i owinął maleństwo. – Jak jej dasz na imię? – spytał. – Amanda. Zapatrzyli się oboje w czerwoną buzię. Z transu wydobył ich dopiero

dźwięk syreny. Slade ujrzał migające niebieskie światła zbliżającego się ambulansu. Po chwili ustąpił miejsca sanitariuszom, którzy zabrali Emily i dziecko do karetki. Pojechał z Markiem za karetką. Chłopiec zmęczony wrażeniami po kilku minutach zasnął. W szpitalu Slade czekał z pół godziny, nim go wezwano. Uśmiechnięta pielęgniarka powiedziała, że może iść do pokoju żony. – Ale ona nie... – Urwał, bo bał się, że jeśli powie, iż jest przygodnym znajomym, to go tam nie wpuszczą. – Nie chciałbym zostawiać chłopca samego – dokończył. – Będziemy go pilnowali. Zresztą nie może pan u żony siedzieć długo. Należy się jej odpoczynek po tym, co przeszła. W szpitalnym pokoju były dwa łóżka. Jedno wolne, na drugim leżała Emily. Obok niej w przenośnym kojcu kwiliło dziecko. Emily miała zamknięte oczy. Najwidoczniej wyczuła obecność Slade’a, gdyż otworzyła oczy i powiedziała z bladym uśmiechem: – Ale mieliśmy jazdę, co? – Nie chciałbym ponownie czegoś podobnego przeżyć. W każdym razie nie w najbliższym czasie. – Czyżby mu się wydawało, że Emily lekko się zaczerwieniła? – Ja też nie – odpowiedziała poważnie. Przysunął sobie krzesło i usiadł u wezgłowia łóżka. – Jak się po tym wszystkim czujesz? – Doskonale. Podobno Amanda też. Powiedzieli mi, że dziecko jest wspaniałe. Ale jest jedna sprawa... Nie powinniśmy byli tu przyjeżdżać. Nie tu. Przyślą olbrzymi rachunek. Przez ostatnie lata Slade prawie nie wydawał zarobionych pieniędzy. Miał spore oszczędności. Może kiedy Emily lepiej go pozna, to zgodzi się przyjąć od niego pomoc. Uświadomił sobie nagle, że dla tej kobiety zrobiłby wszystko. Oddałby ostatniego centa. – Nie myśl teraz o żadnym rachunku. Przyjazd do szpitala był konieczny. Lekarze musieli zbadać ciebie i dziecko. Sama wiesz. – Jutro wracam do domu – oświadczyła. – Czy to nie za wcześnie? – Doktor powiedział, że mogę, jeśli nie będę się nadwyrężać. – To o której mam po ciebie przyjechać? – Czy nie masz już dość mnie i mojego rancza? – O której mam przyjechać? – powtórzył pytanie. – Około jedenastej – odparła po długim milczeniu i wpatrywaniu się intensywnie w jego twarz. – Będę o jedenastej. A teraz pojadę, bo czeka mnie dużo roboty: wyprawienie Marka do szkoły, jeśli się obudzi po tylu nie przespanych godzinach, karmienie koni i krów... – Spojrzał na kojec. – Dziewczynka jest

śliczna. Wyrośnie na piękną kobietę, taką jak ty. – Dziękuję, Slade. – Zaczerwieniła się. – Wiesz co, spróbuję jeszcze wprowadzić tu Marka, żeby się z tobą pożegnał. Gdy wyszedł na korytarz, pomyślał sobie, że przeżywa niesamowitą noc. Ale czy nie za bardzo zaangażował się emocjonalnie? Chyba jednak nie. Chwilowe zauroczenie sytuacją. Ot, jedna z przygód, jakie niesie życie. Jedna z krótkotrwałych przygód, jakich wiele go jeszcze czeka. Zaczęło się już od sierocińca. Myślał, że to będzie trwało. A potem wszyscy sięporozchodzili na cztery strony świata i od tego czasu rozpoczął nieustanną wędrówkę z miejsca na miejsce. I jeszcze jedno: miał przecież odnaleźć swojego brata. Ale tej nocy nigdy nie zapomni. Nigdy. Przez całą drogę na ranczo Mark spał. Przed domem Slade obudził go lekkim szturchnięciem. Wysiedli z wozu. Gdy szli do drzwi, chłopiec trzymał Slade’a za rękę. Potem ruszył biegiem do schodów, nie zdejmując nawet ciepłej kurtki. Slade poszedł za nim i pomógł mu przebrać się w piżamę, a gdy Mark się położył, otulił go kołderką. – Zostań ze mną, Slade! – poprosił mały. – Jest drugie łóżko. – Ja głośno chrapię – zażartował Slade. – Nie zmrużyłbyś oka. – Bardzo proszę! – Posiedzę z tobą w fotelu, póki nie zaśniesz, a potem... potem nie zejdę na dół, tylko wyciągnę się w pokoju twojej mamy, dobrze? Mark błogo się uśmiechnął i po minucie już spał. Slade cichutko wstał i wyszedł, zostawiając drzwi do jego pokoju otwarte. Zatrzymał się na progu sypialni Emily. To był niedobry pomysł. To jest sypialnia kobiety – falbanki, koronki, różowe kokardy i różany zapach. Emily tak właśnie pachniała, a butelka różanej esencji stała na toaletce. Nie miał prawa naruszać prywatności tego miejsca. No, ale obiecał Markowi. Wzruszył ramionami i wszedł. Uładził jako tako wzburzoną pościel i położył się na kołdrze, gasząc przedtem światło. Zamknął oczy i wydawało mu się, że opada, opada... Wstał wczesnym rankiem i przed wyjściem z sypialni przyjrzał się fotografiom w ramkach, ustawionym na komodzie. Na jednej Mark, na drugiej starszy mężczyzna. Fotografia była bardzo stara. To mógł być ojciec Emily. I jeszcze jedna bardzo stara fotografia kobiety i obejmującego ją mężczyzny. Może oboje rodzice? Twarz mężczyzny była podobna do tej na pierwszej fotografii. Rozejrzał się dokoła. Nigdzie ani śladu po zmarłym mężu. Zszedł na dół, nie budząc Marka. Zdecydował, że chłopiec może raz opuścić lekcje. Lepiej, żeby pojechał po matkę i siostrzyczkę. To będzie dla niego wspaniałe przeżycie. Wziął prysznic, przebrał się w czyste ubranie, które

przedtem przyniósł ze schowka swojej furgonetki. Gdy nakarmił konie i bydło, zajął się przygotowywaniem śniadania. Usmażył jajecznicę i podpiekł chleb upieczony przez Emily. Ledwo to zrobił, gdy pojawił się Mark. – A ja wiem, że spałeś na górze! – wykrzyknął zadowolony. – Wstałem, żeby napić się wody, i sprawdziłem. – Przecież ci obiecałem. – Tata też obiecywał, ale nigdy nie robił tego, co mi obiecał. – Na przykład czego nie robił? Slade wyrzucał sobie, że jest taki ciekawy, jednak chciał poznać charakter ojca dzieci Emily. – Obiecywał, że pójdziemy na ryby, pojeździmy konno, zagramy w piłkę. I nigdy tego nie robiliśmy. – Może był zbyt zajęty i nie miał czasu. – Mama zawsze miała czas. – Pewno mama bardzo cierpi z powodu śmierci twojego taty, co? – zapytał. Mark tylko wzruszył ramionami, odwrócił głowę i zajął się śniadaniem. Po śniadaniu Slade wrócił do sypialni Emily, która poprzedniej nocy, bardzo zakłopotana, prosiła go, żeby jej przywiózł sweter, bluzkę, spodnie i dość intymne części damskiej garderoby. Opisała też dokładnie, gdzie co się znajduje. Gdy teraz otworzył szafę, nie mógł się oprzeć, aby nie przesunąć dłonią po delikatnych materiałach damskich strojów. Czuł się zakłopotany, gdyż właściwie po raz pierwszy w życiu znajdował się w kobiecej sypialni. Owszem, znał i miał w życiu kilka kobiet, ale zawsze na krótko, przelotnie. Dość szybko odnalazł wszystko, o co Emily prosiła, zawinął w jakąś chustkę i zszedł na dół po Marka. Wsiedli do furgonetki i pojechali do szpitala. Emily uśmiechnęła się promiennie, gdy wszedł z Markiem do pokoju. Jaka ona jest piękna, pomyślał Slade i serce zabiło mu żywiej. Zdecydował jednak, że popełniłby wielki błąd, gdyby w tej chwili jej to powiedział. – Zupełnie zapomniałam o czymś dla małej – żaliła się Emily. – No cóż, Amanda musi jechać do domu w stroiku szpitalnym. – Amanda nawet tego nie zauważy – stwierdził Slade, podając zawiniątko z garderobą. Mark rzucił się do matki i zaczął ją obcałowywać, a potem pochylił się nad kojcem, w którym spało niemowlę i powiedział: – Cześć, mała! – Przeproszę teraz panów, ubiorę się i będziemy mogli jechać. – Emily jak najszybciej chciała znaleźć się w domu. – W rejestracji jest już wypis ze szpitala i dokument dotyczący Amandy. Slade i Mark czekali przy rejestracji. Po kilkunastu minutach pielęgniarka wytoczyła wózek z Emily i dzieckiem. Zjechali na dół windą prosto na

szpitalny podjazd. Wsiedli do furgonetki i ruszyli. – Jak to dobrze, że przez te wszystkie lata przechowywałam ubranka Marka. Teraz jak znalazł. – Emily wprost promieniała. – Muszę wjechać do miasta – zapowiedział Slade. – Potrzebna jest benzyna, a przy okazji mogę załatwić jakieś sprawunki. Co ci jest potrzebne, Emily? – Już tyle zrobiłeś, Slade. Nie ma powodów wciągania ciebie... – Może nie ma... – przerwał jej. – A może i są. Nie mogę zostawić kobiety samej z jednodniowym dzieckiem. Emily nic nie odpowiedziała, a wzrok z jego twarzy przeniosła na Amandę. W drodze powrotnej na ranczo wszyscy milczeli. Nawet Amanda podporządkowała się nastrojowi. Slade podjechał pod sam ganek i potem bardzo ostrożnie poprowadził Emily tulącą do piersi dziecko. W saloniku odłożyła je na chwilę na kanapę, by móc zdjąć płaszcz. – Teraz idź na górę i połóż się – poradził Slade. – Musisz odpocząć. Możesz wejść po schodach, czy cię zanieść? – Mogę wejść. Powoli, ale mogę. – Pomogę ci. W oczach Emily pojawiły się łzy. Była wzruszona troską okazywaną jej przez obcego mężczyznę. Co ona by bez niego zrobiła? Gdyby tamtego wieczoru nie zabrakło mu paliwa... Gdy w swojej sypialni zobaczyła posłane łóżko, wykrzyknęła: – Po co to robiłeś? To naprawdę do ciebie nie należało! – Mark prosił mnie, żebym spał blisko niego. Więc przysnąłem na twoim łóżku, ale na kołdrze... Zrobiła się czerwona jak piwonia. Aby pokryć zmieszanie, zaczęła szybko mówić o tym, jak pokój, tak zwany roboczy, gdzie stoi maszyna do szycia, miała zamiar urządzić dla dziecka, ale nie zdążyła zrobić wszystkiego. – Nie zniosłam też kołyski ze strychu. Możesz mi ją przynieść, Slade? – Oczywiście, zaraz! Odzieją ustawić? Tu czy w tym pokoju z maszyną? Chwilowo chyba w twojej sypialni, a ja zajmę się przygotowaniem dziecinnego pokoju. Pomaluję ściany na różowo. – To by było ślicznie, ale nie trudź się. Przynieś mi tylko kołyskę. Wejście na stryszek jest z roboczego pokoju. Slade i Mark poszli na stryszek, a Emily ułożyła Amandę na środku swego łóżka. Usiadła i przyglądała się dziecku. Przypomniała sobie wyraz twarzy Slade’a, kiedy nagle dziecko znalazło się w jego dłoniach. Slade! Obcy człowiek, który tyle jej pomógł. Nie lubiła wysługiwać się obcymi. Takimi, którzy dziś są, a nazajutrz znikają. Ale doktor zakazał jej męczących czynności co najmniej przez kilka dni. A Slade bardzo szybko przestawał być kimś obcym. Stanowczo za szybko...

Właśnie wrócił z kołyską. – Wyszorowana i wytarta do sucha – obwieścił. – A przy okazji Mark znalazł pudło ze swoimi starymi zabawkami. Teraz je przegląda w nadziei, że znajdzie coś dla Amandy, choć wątpię. Zaczął ustawiać kołyskę tuż przy łóżku. Emily wdychała świeży zapach mydła, zapach mężczyzny... zapach mężczyzny, który spał w jej łóżku. Znowu poczuła, że się czerwieni. Aby przerwać te myśli, powiedziała: – Czyż nie powinnam być szczęśliwa? Mam wspaniałego synka, który już stara się być starszym bratem i opiekować siostrą. Mam cudowne maleństwo. Czekają mnie cudowne lata wychowywania tej dwójki... – Jesteś nadzwyczajną kobietą, Emily Lawrence – przerwał Slade. – I potrafisz bezkarnie błądzić w chmurach... Spuściła głowę zażenowana. Zawstydził ją komplement obcego mężczyzny, ale właściwie nie obcego, przecież... Nie mogła oderwać od niego oczu. Czy w nim też jest coś nadzwyczajnego? Widziała dłoń, która zbliżała się do jej policzka, by go pogłaskać. Powinna cofnąć głowę...

ROZDZIAŁ TRZECI Jednak nie potrafiła tego zrobić. Nawet nie drgnęła, tak ją zniewalało spojrzenie jego niebieskich oczu. Nie mogła tego zrobić, gdyż serce zaczęło jej walić jak szalone, a szorstka dłoń dotknęła policzka. Zamknęła oczy, jakby to mogło powstrzymać wzbierające w niej uczucia. A kiedy jego usta musnęły jej wargi, zastygła. Podobne doznanie było dla niej niespodzianką. Nigdy niczego podobnego nie przeżyła, nawet z własnym mężem. A przecież to, co robił Slade, to nie była nawet erotyczna pieszczota, ale ot, taki sobie przyjacielski żarcik. To krótkie spotkanie warg okazało się czymś, czego nigdy nie doznała z Pete’em. Ciszę przerwał płacz Amandy. Zmieszana Emily, z rozpalonymi policzkami, odwróciła się od Slade’a i wzięła na ręce córeczkę. Postanowiła, że to, co wydarzyło się przed chwilą ze Slade’em, nie może się powtórzyć. To było jej chwilowe zaburzenie hormonalne, ot co! A jeśli Slade zechce to powtórzyć? Wtedy mu powie, że ma do wychowania dwoje dzieci i nie ma czasu na romanse z przygodnymi wędrowcami. – Muszę ją nakarmić – poinformowała Slade’a. – Masz butelki i całą resztę? – spytał dziwnie zmienionym, jakby zduszonym głosem. – Będę karmić piersią. Spojrzała na Slade’a i miała wrażenie, że w jego oczach widzi podniecenie. Jakby już wyobrażał sobie scenę karmienia. Może on jest lubieżnikiem? – Czy coś ci teraz potrzeba? – spytał tym samym zduszonym głosem. Potrząsnęła przecząco głową, choć miała ochotę powiedzieć, że potrzebna jest jej przestrzeń, wielka przestrzeń, w której mogłaby głęboko oddychać. – Pójdę na górę zobaczyć, czy Mark już skończył i czy nie zostawił bałaganu, a potem może obydwaj wykombinujemy coś na lunch... – Slade, nie oczekuję od ciebie, żebyś... – Żebym ci pomagał? Ale przecież po to tu jestem. Potrzebujesz pomocy. Musisz to zrozumieć i zaakceptować. Na pewien czas. – Ale ty masz jakieś sprawy w Billings? – To może kilka dni poczekać. Amanda zaczęła ponownie zawodzić, dając do zrozumienia, że ma dosyć czekania na posiłek. Slade skłonił się głęboko, jak paź przed królową, mrugnął porozumiewawczo i wyszedł. Emily nie potrafiła powstrzymać się od uśmiechu. Rozpięła bluzkę, usiadła na łóżku z dzieckiem w ramionach i zaczęła karmić. Dla Slade’a kuchnia nie była miejscem obcym. Bardzo wcześnie musiał zajmować się sobą i chociaż najlepiej znał kuchenki mikrofalowe i elektryczne

czajniki, dawał sobie również radę ze zwykłymi piecami na węgiel czy drzewo. Bez trudu rozpalił ogień i odgrzał zupę z poprzedniego dnia. Pokrajał też chleb na grube kromki. A w trakcie tych czynności myślał o Emily karmiącej piersią swe nowo narodzone dziecko. Gdyby go ktoś przycisnął do muru, to wyznałby, że więcej myśli o piersi niż o dziecku. Dość tych zdrożnych obrazków, skarcił się. Zwłaszcza że jego pobyt tutaj miał być krótki. Lepiej nie zżywać się za bardzo z matką ani z jej synem, Markiem. Z góry zszedł Mark ze starymi zabawkami. Usiadł na podłodze i pieczołowicie zaczął czyścić ścierką przybrudzone samochodziki i klocki. Slade miał na końcu języka uwagę, że mama nie będzie zachwycona zniszczeniem kuchennej ścierki, ale Mark miał zbyt szczęśliwy wyraz twarzy, by go psuć. Slade złapał się na tym, że patrzy na chłopca, jak na kogoś bardzo bliskiego. Dla własnego dobra nie powinien tego robić. – Mark, idź do mamy i spytaj, czy jest gotowa na lunch. Powiedz, żeby nie schodziła, bo ja jej przyniosę. Slade bał się iść na górę bez uprzedzenia. A nuż trafiłby jeszcze na karmienie i zobaczył to, czego nie powinien i co mogło go niepotrzebnie poruszyć. – A czy my też możemy zjeść razem z mamą? – spytał Mark. – W pierwszych dniach mama będzie miała sporo roboty z twoją siostrzyczką. Powinniśmy zostawić ją w spokoju, żeby choć trochę mogła odpocząć. Jeśli będzie dobrze się czuła, to może wszyscy razem zjemy kolację. – No dobrze – zgodził się chłopiec niechętnie. – A czy po południu mogę iść z tobą tam, dokąd ty będziesz szedł? – Jeśli tylko mama się zgodzi. Chłopiec pobiegł na górę i po chwili wrócił z wiadomością, że mama może jeść. Slade ustawił na tacy kubek zupy, szklankę mleka i dwa kawałki chleba. Tacę ujął w obie dłonie i poszedł na górę. Na chwilę zatrzymał się u szczytu schodów, bo doszedł go melodyjny głos Emily, nucącej kołysankę. Poczuł przedziwny ucisk w okolicy serca. Jakieś wzruszenie i radość, że uczestniczy w życiu tej rodziny. Wszedł do sypialni i stanął jak wryty: Emily siedziała w łóżku, a jej głowa i kasztanowe włosy skąpane były w promieniach zachodzącego słońca. Ocknął się, nim zdołała zauważyć jego zachowanie, i zapytał: – Szanowna mamusia jest głodna? – Niezbyt. – Zaśmiała się. – Ale muszę jeść dla Amandy, żeby nie zabrakło mi pokarmu. – Wzięła tacę z rąk Slade’a. – Muszę się odpowiednio odżywiać i dlatego od razu porozmawiajmy na temat kolacji. Są pewne rzeczy, których mi nie wolno jeść ze względu na skład pokarmu. – W lodówce widziałem mieloną wołowinę. Może być rzymska pieczeń? – Może, ale pod warunkiem, że zapomnimy o większości przypraw. Nie wyglądasz mi na kogoś, kto zna się na pieczeniach rzymskich i tym podobnych

nadzwyczajnych daniach. – Znam się, bo też jestem nadzwyczajny – odparł ze śmiechem. – Umiem nawet robić puree z kartofli. – No, to masz na całe życie przyjaciela w Marku. On uwielbia puree z kartofli. Przyjaciel na całe życie! Slade nie znał podobnego pojęcia. – Mark mówił, że pozwoliłaś mu towarzyszyć mi przy robocie. – Pod warunkiem, że nie będzie ci przeszkadzał. – Nie tylko nie będzie przeszkadzał, ale pomoże. Zaprzęgnę go do pracy. Ale czy ty mnie nie potrzebujesz? Mam coś zrobić, podać, przynieść, przygotować? – Nic nie potrzebuję, teraz przewinę Amandę, potem zjem. Amanda zaśnie, a ja trochę odpocznę. Może też się zdrzemnę. – Tak na wszelki wypadek: gdybyś mnie potrzebowała, wywieś jakąś szmatę albo poduszkę przez okno. Od czasu do czasu będę zerkał i w razie potrzeby przylecę. – W pełni zdaję sobie sprawę, Slade, że to, co zrobiłeś dla mnie i nadal robisz, ma dużo większą wartość niż dach nad głową i wikt. Nie mogę ci za to zapłacić. – Nic mi nie jesteś winna, Emily. Robię to, co mogę i nic więcej. To ja odpłacam pomocą za okazaną mi pomoc. Slade szybko wyszedł w obawie, że jeśli zostanie tu dłużej, to chyba na zawsze zniewolą go te brązowe oczy i ich spojrzenie. Popołudnie szybko minęło przy robocie. Mark dzielnie pomagał Slade’owi w oporządzaniu koni, w karmieniu bydła i obijaniu papą nieszczelnych desek obory. Gdy wreszcie obaj wrócili do domu, Mark poszedł się umyć, a Slade wbiegł na górę, by sprawdzić, czy u Emily wszystko jest w porządku. Nie wywiesiła co prawda żadnej szmatki, ale nigdy nic nie wiadomo. Drzwi do sypialni były uchylone. Slade zajrzał ostrożnie. Amanda leżała u boku matki i spała. Emily miała oczy zamknięte i równo oddychała. Też chyba spała. Długo stał wpatrzony w jej twarz. Tej twarzy nigdy nie zapomni. Piękna i dobra. Nagle otworzyła oczy, jakby rozbudziło ją spojrzenie Slade’a. – Bardzo przepraszam – wybąkał. – Obudziłem cię. Nie miałem zamiaru. Przyszedłem, żeby zobaczyć... – Właściwie nie spałam, tylko tak sobie myślałam – przerwała mu. – Dopiero teraz poczułam się strasznie senna i zmęczona. – No, to śpij, śpij! Dobrze ci to zrobi. Ja zajmę się wszystkim. Obdarzyła go spojrzeniem, które przeniknęło go do głębi. Ona mnie urzekła, pomyślał, nie odrywając od niej oczu. Po długiej chwili powieki Emily opadły i powrócił równy oddech. Zasnęła. Zaczarowana chwila minęła. Otrząsnął się jakby z odrętwienia, westchnął i

zszedł na dół przygotować coś do jedzenia. Emily zeszła na kolację i przyniosła ze sobą Amandę. Nim usiadła, zwróciła się do Slade’a: – Mam jeszcze jedną prośbę. Przypomniałam sobie, że na stryszku jest druga kołyska, pewno bardzo zniszczona. To moja kołyska. Czy nie zechciałbyś jej przynieść i tu postawić. W ten sposób podczas posiłków i pracy w kuchni będę miała gdzie położyć Amandę. Tę kołyskę zrobił mój ojciec... – Żaden problem. Chyba ją widziałem, kiedy brałem kołyskę Marka. Wyglądała rzeczywiście na bardzo zniszczoną i starą. – Ale zrób to dopiero po kolacji. Teraz dam sobie radę. Podczas posiłku kilkakrotnie chwaliła zdolności kulinarne Slade’a, nazywając go Wielkim Szefem. Miała apetyt i sprawiała wrażenie wypoczętej. Slade był zdziwiony, że zaledwie dwadzieścia cztery godziny po porodzie matka może czuć się tak dobrze i wyglądać tak pięknie. Po kolacji Emily pozwoliła Markowi wziąć Amandę na kolana. Chłopiec najpierw długo głaskał delikatnie włoski siostrzyczki, potem policzył jej wszystkie paluszki, jakby spodziewał się jakiegoś odstępstwa od normy, a następnie stwierdził, że jest bardzo fajna i że on nie miałby nic przeciwko drugiej takiej. Wszyscy przeszli do saloniku i Slade zaproponował Markowi grę w karty, polegającą na dobieraniu ich w pary. Emily usiadła na kanapce i zaczęła robić na drutach sweterek dla małej. Gdyby ktoś podejrzał tę scenę, to byłby pewien, że patrzy na najszczęśliwszą rodzinę na świecie. W pewnej chwili Amanda zaczęła kwilić, a potem płakać. Emily zabrała ją na górę na karmienie. Pokarm nie uspokoił jednak małej, która płakała w dalszym ciągu. Płakała nawet wtedy, gdy Mark powinien był pójść już spać. Slade i Mark poszli na górę sprawdzić, co się dzieje. – Jej chyba coś jest – powiedział z niepokojem Slade. – Nie sądzę – odparła Emily. – Niemowlęta miewają takie kapryśne okresy. – Masz doświadczenie – skomentował. Emily spojrzała bacznie. – Mam. Przy Marku zamartwiałam się każdą jego łzą. I dlatego teraz jestem pewna, że Amandzie nic nie jest. Ty też pewno dużo płakałeś, kiedy miałeś dwa dni. Płakałeś bez powodu. – Kołysz Amandę, a ja położę Marka spać i opowiem mu jakąś historyjkę. – Niech on tu przedtem przyjdzie powiedzieć nam dobranoc. Dziękuję za wszystko, Slade... I dopilnuj, żeby Mark umył zęby. , Ich spojrzenia spotkały się i porozumiewały czas jakiś, po czym Slade skinął głową i wyszedł, przymykając za sobą drzwi. Kiedy Mark już się umył, wyszorował zęby, włożył piżamkę i położył się, Slade usiadł na skraju łóżka, aby opowiedzieć chłopcu jakąś wymyśloną historyjkę kowbojską. Zobaczył jednak głęboki smutek na buzi malca i spytał:

– Masz jakieś kłopoty, mój partnerze? – Zawsze kładła mnie i otulała mama. I opowiadała o dobrym księciu, który podróżuje na białym koniu i szuka, komu by pomóc. – No cóż, masz teraz siostrzyczkę. Niemowlęta wymagają stałej opieki. – Ale dlaczego ta Amanda tak ryczy? – Ja ci powiem dlaczego. Przez wiele, wiele miesięcy Amandzie było cieplutko w brzuszku mamy. Zawsze miała co jeść i czuła się bezpieczna. Ale w końcu musiała opuścić swoje schronienie. Wyszła na wielki świat, gdzie panuje hałas, zgiełk, jest strasznie jasno, raz może być za gorąco, raz za zimno. Ona do tego wszystkiego nie przywykła. Potrzeba wiele matczynej troski i czasu, żeby przestała się bać. – Ile potrzeba czasu? – Nie jestem pewien, ale chyba po miesiącu zacznie się czasami uśmiechać, bo już nie będzie taka przestraszona. Mark w zamyśleniu pokiwał głową. – Opowiesz mi o księciu? – Nie, o jednym kowboju, który też pomagał ludziom. W trakcie opowiadania Mark zasnął. Slade cicho wyszedł z pokoju i na chwilę zatrzymał się przed drzwiami Emily. Dziecko ciągle płakało. Wzruszył ramionami i zszedł do siebie, żeby też wreszcie wypocząć. Nie mógł jednak zasnąć. Przeszkadzały mu myśli, w których główną rolę odgrywały Emily Lawrence oraz plącz małej. Amanda przestała płakać dopiero przed północą, a o północy Slade nadal przewracał się z boku na bok. Z kolei zaczął myśleć o czekającej go nazajutrz wizycie w Billings. Najpierw musi iść do budynku sądów i przejrzeć stare akta. Może trafi tam na ślad brata bliźniaka. Nim zapadł w sen, długo jeszcze zmagał się z własnymi myślami. Obudził go brzęk łyżki padającej na podłogę z terakoty. Potem usłyszał wodę lejącą się do zlewu. Jak długo mógł spać? Chyba nie dłużej niż piętnaście minut. Szybko włożył dżinsy i flanelową koszulę i poszedł do kuchni. Emily właśnie nalewała mleko do kubka, potem kubek wstawiła do kuchenki mikrofalowej. – Co się stało? – spytał. Obróciła się. Jej wzrok wyrażał zdziwienie. – Amanda dopiero co zasnęła. Przyszłam napić się mleka. Slade podszedł do kredensu i z aluminiowej folii odwinął drożdżowe bułeczki, które na polecenie Emily wyjął przed kilkoma godzinami z zamrażalnika. – Masz na nie ochotę? – spytał. – O tak. Ale przejdźmy do saloniku. Stamtąd będę słyszała, jeśli Amanda zapłacze. Coś mi przyszło do głowy: ponieważ jutro jedziesz do miasta, to może mi kupisz elektroniczny sygnalizator. Daje znać, gdy dziecko się obudzi. Mam na górze folder reklamujący to urządzenie.