Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

St.Claire Roxanne - Nad brzegiem morza(1)

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :744.3 KB
Rozszerzenie:pdf

St.Claire Roxanne - Nad brzegiem morza(1).pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse S
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 67 osób, 56 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 151 stron)

St.Claire Roxanne Nad brzegiem morza Nicole Whitaker jest właścicielką starego pensjonatu nad morzem. Jej marzeniem zawsze było, by zabytkowy hotelik powrócił do dawnej świetności. Niestety, z powodu huraganu i bankowych matactw wpadła w tarapaty finansowe. Z niepokojem oczekuje więc wizyty prawnika, który zamierza przejąć jej majątek. Jednak zamiast niego w upadającym pensjonacie pojawia się nieoczekiwany gość - bardzo przystojny i atrakcyjny mężczyzna...

ROZDZIAŁ PIERWSZY Quinn McGrath stał oparty o smukły pień palmy i oddychając z rozkoszą słonym morskim powietrzem, wpatrywał się w spokojne, szafirowe fale Zatoki Meksykańskiej. Ognista kula, która przez cały dzień przypiekała turystów na plaży, sturlała się już na ciemnoniebieską linię horyzontu. Pierzaste obłoczki miały teraz słodki brzoskwiniowy odcień, a powietrze zrobiło się parne. Jednak Quinn miał w nosie takie ckliwe pocztówkowe widoczki. Przyjechał na Wyspę św. Józefa leżącą u wybrzeży Florydy z powodu pewnej rudery, do której stał teraz odwrócony plecami. Podwijając rękawy koszuli i gratulując sobie w duchu, że marynarkę i krawat zostawił w wynajętym samochodzie, odwrócił się i po raz kolejny otaksował doświadczonym spojrzeniem pensjonat Mar Brisas. Dach był w opłakanym stanie, balkony wyglądały, jakby miały zaraz odpaść, a okna zasłonięte żaluzjami pochodziły co najmniej z lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Nic dziwnego, że właściciel odwołał grzecznie sformułowanym mailem ich popołudniowe spotkanie. Chociaż Quinn nie znał tego faceta osobiście, wiedział już o Nicku Whitakerze wszystko, czego mu było trzeba. Powiedziały mu to połamane poręcze, popękane dachówki i futryny

eleganckich łukowatych okien. Właściciel Mar Brisas najwyraźniej wydawał pieniądze z odszkodowania na jakieś inne cele niż naprawy szkód spowodowanych przez huragan. Quinn wcale się nie przejął odwołaniem spotkania. Uznał, że to znakomita okazja, by rozejrzeć się incognito po okolicy, bez asysty właściciela pensjonatu, który na pewno starałby się go zagadać i odwracać jego uwagę od drażliwych kwestii. Korporacja deweloperska Jorgensena poradziłaby sobie ze wszystkimi tutejszymi problemami śpiewająco, pomyślał, mijając pusty, zaniedbany basen. A on musi teraz tylko przekonać Dana Jorgensena, że też potrafi śpiewać. Szef dał mu jasno do zrozumienia, że zdobywając pozycję partnera w firmie, trafi na żyłę złota i będzie mógł wreszcie zaspokoić swe wybujałe ambicje. W holu pensjonatu nie było ani trochę chłodniej niż na zewnątrz. Widocznie Whitaker oszczędzał też na klimatyzacji. Kroki Quinna odbiły się echem na hiszpańskiej terakocie. Przytulny hol świecił pustkami. Niezapowiedziany gość musiał przyznać, że pomimo pewnych śladów zniszczeń, wszędzie jest bardzo czysto. Ale to za mało. Quinn wszedł na kręte schody i, przeskakując po dwa stopnie, dotarł na drugie piętro. Gdy zamknęły się za nim drzwi prowadzące z klatki schodowej, usłyszał odgłos zatrzaskującego się zamka i zaklął cicho pod nosem. Na końcu ciemnego korytarza stała drabina oparta niedbale o ścianę. Obok niej walała się biała plandeka i kawałki papy. Pewnie gdzieś tam w pobliżu kręcili się robotnicy, którzy najwyraźniej zrobili sobie odpoczynek.

Quinn ruszył w przeciwnym kierunku, do staroświeckiej windy, w której mogły pomieścić się najwyżej dwie osoby z bagażem. Zauważył, że drzwi są niedomknięte, a gdy pociągnął je lekko, otworzyły się niemal bezgłośnie. Wtedy stanął jak wryty. Z otworu w suficie windy wystawały dwie kobiece nogi, które majtały z półtora metra nad podłogą; Były to długie, szczupłe, opalone i gołe nogi, które wyłaniały się z niebieskiej spódniczki tak krótkiej, że odsłaniała zgrabne uda i kawałek pupy w koronkowych niebieskich majteczkach. - Szlag by to trafił! Quinn odchylił się, by nie dostać śrubokrętem, który właśnie wyleciał z dziury w suficie. Wylądował na podłodze windy, tuż obok dwóch niebieskich sandałków na obcasach, niebieskiego żakieciku i torebki. Okazało się, że właścicielka spódniczki i pasujących do niej majteczek umie mówić, a nawet kląć. I rozporządza skrzynką z narzędziami. - Słucham? - zapytał Quinn, odchrząknąwszy znacząco. Rozległ się pisk, a spódniczka podjechała nieco w górę. Quinn był oszołomiony. Bez wątpienia nie miał do czynienia z typowym mechanikiem naprawiającym windy. - Czy mogę w czymś pomóc? Ręka z pomalowanymi na różowo paznokciami zsunęła się w dół i nerwowym ruchem obciągnęła spódniczkę, zakrywając figi, ale nie uda. Niewątpliwie kobiecy tyłeczek zaczął się nerwowo wiercić, a potem znowu rozległ się miaukliwy jęk, gdy spódniczka podjechała do góry.

- O, nie! Zaklinowałam się! Ouinn uchylił się przed kopniakiem, którego o mały włos nie zadała mu jedna ze zgrabnych nóżek, a potem patrzył, jak niebieski materiał marszczy się i niebezpiecznie napina, gdy właścicielka spódniczki fika nogami i na próżno usiłuje wydostać się z potrzasku. Odruchowo wyciągnął ręce, by jej pomóc, po czym zamarł na chwilę, jakby się bał, że dotknie niechcący tego miękkiego, kobiecego ciała. Z trudem zdołał się opanować i złapał kobietę za biodra, uważając, by dotykać tylko spód- niczki. - Hej, co robisz! - pisnęła. - Próbuję wyciągnąć panią z dziury. - Chwycił mocniej za biodra, ale spódniczka lekko się zadarła i niechcący dotknął jedwabistej skóry na udzie. - Jeśli się pani nieco odpręży, na pewno mi się to uda. - Mam się o d p r ę ż y ć? - w głosie słychać było niedowierzanie, a mięśnie, których dotykał, stężały jeszcze bardziej. - Właśnie tak - powiedział spokojnie, wsuwając drugą rękę głębiej w otwór w dachu windy. Usłyszał jęk, a potem: - Okej. - Dobrze, trzymam - sapnął. Nie była ciężka, ale przydały mu się trening na siłowni i wysoki wzrost, gdy delikatnie ściągał ją na dół. Nie omieszkał przy tym dokładnie zlustrować zgrabnego tyłeczka oraz kolejnych partii ciała, wyłaniających się powoli z dziury przy akompaniamencie cichych pojękiwań: wąskiej talii, szczupłych, opalonych pleców okrytych skąpą bluzeczką na ramiączkach w tym samym kolorze, co spódniczka i... reszta garderoby.

Gdy w windzie znalazła się wreszcie również głowa, ujrzał masę gęstych, jasnych włosów zawiniętych w niedbały kok podtrzymywany żółtym ołówkiem. Dlaczego ołówkiem? Stanęła pewnie na podłodze bosymi stopami, nie odwracając się do Quinna, i obciągnęła ze złością spódniczkę. - Dziękuję - powiedziała drżącym głosem. - Nie ma za co. - Chętnie robiłby to codziennie, z wielką chęcią, a jakże. Stała wciąż tyłem, a on miał ochotę odwrócić ją delikatnie, by wreszcie zobaczyć, jaka twarz może stanowić dopełnienie tak cudownego ciała. Jednak ona wciąż trwała nieruchomo, ze sztywnymi ramionami i tym idiotycznym ołówkiem wetkniętym we włosy. Odchrząknął i powiedział, stukając w tabliczkę ze staroświeckimi przyciskami: - Na które piętro pani sobie życzy? Parter? Stoisko z bielizną damską? Sztywne plecy zatrzęsły się lekko i rozległo się miłe parsknięcie. Świetnie. To byłby koszmar, gdyby kobieta z takimi biodrami i nogami nie miała poczucia humoru. - Proszę się nie przejmować - ciągnął dalej. - Nie zobaczyłem nic takiego, czego nie widziałbym już wcześniej. Teraz po prostu oglądałem to pod innym kątem. Znowu zachichotała. - Chętnie bym to robił częściej.

- Czyżby? - spytała, odwracając się gwałtownie. - Tak - wyjąkał, bo zatkało go na widok jej błękitnych, wielkich oczu ocienionych czarnymi rzęsami. Zachwyciła go jej brzoskwiniowa cera, a na koniec zatrzymał wzrok na zabójczym dołeczku w brodzie. Gdy zobaczył do tego wszystkiego olśniewający uśmiech, miał ochotę powiedzieć po prostu: chodźmy gdzieś i zróbmy to jak najszybciej. Gratulacje, pomyślał. Trzydziestotrzyletniemu, podobno dojrzałemu facetowi przez sekundę mignęły majtki i napala się jak nastolatek. Przepastne niebieskie oczy zwęziły się w podejrzliwe szparki, gdy ich właścicielka spytała: - A co pan właściwie robi na tym piętrze? Cofnął się o krok, w obawie, że jeśli tego natychmiast nie zrobi, zacznie również zachowywać się jak nastolatek. - Tak tylko, rozglądałem się wokół... - powiedział niepewnie. - A czasem spoglądałem do góry - dodał, wskazując na otwartą klapę w suficie windy. - Utknęłam - powiedziała z naciskiem, wygładzając spódniczkę ze spuszczonymi oczami. - Zauważyłem. - To znaczy... winda się zacięła i w niej utknęłam - dodała, z trudem powstrzymując się od śmiechu. Nagle urządzenie ruszyło gwałtownie w dół, a dziewczyna poleciała na niego. On z kolei oparł się o tablicę z przyciskami. Winda stanęła, a drzwi zaczęły wolno się zamykać. - O, nie! Znowu utkniemy! - zawołała, rzucając się w stronę drzwi.

Był szybszy, zdążył je przytrzymać, choć gumowa osłona drewnianych drzwi wpiła mu się boleśnie w ramię. - Otworzę je - powiedziała, wsuwając dłoń w szparę, która powstała dzięki jego szybkiej interwencji. Z bardzo skupioną miną zaczęła manipulować przy drzwiach, a on w tym czasie spuścił wzrok, co dało mu możliwość podziwiania jej dekoltu. Czy w tej kobiecie nie ma nic przeciętnego, pomyślał, czując, że znów zaczyna tracić panowanie nad sobą. Dziewczyna zaklęła pod nosem, mamrocząc coś o zepsutym kablu, a wyciągając dalej rękę, nieumyślnie wsunęła mu udo między nogi. Nie musiała długo czekać na reakcję. Speszona, odskoczyła, wydając znowu ten sam pisk, co wcześniej, gdy tkwiła w dziurze. Quinn zdołał jakoś zapanować nad sobą, wykręcił ramię i szarpnąwszy z całej siły, rozsunął drzwi windy. Okazało się, że kabina zjechała jakiś metr w dół. - Wyjdę, a potem pomogę pani się stąd wydostać - zaproponował. Nie miał wprawdzie nic przeciwko temu, żeby tkwić z nią w tej ciasnej przestrzeni, ale chyba po jakimś czasie zabrakłoby im powietrza. A on na pewno w końcu straciłby kontrolę nad sobą. - Chyba wystarczająco już mi pan dzisiaj pomógł -powiedziała surowym tonem, ale w jej oczach pojawił się wesoły błysk. Uroczy. - Proszę iść, a ja zajmę się tym zepsutym kablem. - Nie ma mowy - odparł i jednym szybkim ruchem podciągnął się w górę i wyskoczył z kabiny. - To zbyt niebezpieczne. - Chyba ma pan rację - westchnęła, chwyciła sandałki

za paski i podała mu rękę, a on z łatwością wyciągnął ją z windy. - Dziękuję. - Znów posłała mu ten zabójczy uśmiech. - Winda lubi płatać figle. Ale to jeden z uroków tego miejsca. On uważał, że jedyny urok tego miejsca stanowi obecność błękitnego anioła z żółtym ołówkiem we włosach i ciałem, które każdego mężczyznę rzuciłoby na kolana. Wetknąwszy ręce do kieszeni, by dodać sobie nieco pewności, spojrzał aniołowi prosto w oczy i spytał: - Stróżuje pani tutaj na nocnej zmianie, czy też zajmuje się naprawami w tej ruderze? Zarumieniła się lekko, upuściła sandałki na podłogę i wsuwając stopę w jeden z nich, powiedziała urażonym tonem: - To wcale nie jest rudera. - Ale na pewno nie pałac. Tym razem jego dowcip nie wywołał uśmiechu. - To miejsce ma wiele zalet - powiedziała poważnie, nie patrząc na niego. - Proszę wymienić choć jedną - parsknął. - Mogę nawet więcej. Jest pełne autentyzmu, zabytkowe. - Niektóre zabytki mogą być niebezpieczne - rzucił kpiąco, skinieniem głowy wskazując na windę. - Pokoje są śliczne. - Ale budynek się rozpada. Skrzyżowała ręce pod bujnym biustem, a on pomyślał, że ten gest powinien być karalny. - W łazienkach stoją wanny na zabytkowych, lwich łapach - oświadczyła triumfalnie.

- Jeśli krany i rury też są zabytkowe, to dziękuję uprzejmie. - Okna wychodzą na plażę. - Nie dawała za wygraną. - A to akurat dobrze się składa, bo przecież klimatyzacja nie działa - zaśmiał się. Spojrzała na niego ponuro. Gdy znikł jej uśmiech, poczuł się, jakby chmury przesłoniły słońce. - Widać, że lubi pani to miejsce. A może pracuje tu pani? - Jedno i drugie. A więc stąd ta lojalność. Kontakt z pracownicą może być tym, czego mu trzeba. Może uda się wyciągnąć z niej coś, co pogrąży Nicka Whitakera, bo przecież widać, że kombinuje coś z pieniędzmi z polisy ubezpieczeniowej. Dobra będzie rozmowa przy kolacji. A potem przy śnia- daniu... - Ale nie odpowiedział mi pan na pytanie. - Oskarżycielski ton wyrwał go z marzeń. - Co pan właściwie tutaj robi? To piętro jest przeznaczone wyłącznie dla personelu. Nie miał ochoty jej okłamywać, ale skoro tu pracowała, nie chciał zdradzać, że reprezentuje firmę, która zamierza przejąć nieruchomość. To pewnie zamknęłoby jej usta. - Zgubiłem się - skłamał gładko. - Mój pokój jest na pierwszym piętrze i po prostu zapędziłem się, idąc po schodach. - Jest pan gościem? - spytała z niedowierzaniem. Wynajmie pokój, jak tylko zejdą na dół. Wtedy nie będzie musiał już więcej kłamać. I tak miał przenocować w innym pensjonacie na wyspie, należącym do firmy Jorgensena, a potem zerwać się przed świtem, by zdążyć na kolejne oględziny w Minneapolis.

- Jutro wyjeżdżam - odparł wymijająco. - W takim razie życzę miłego pobytu - powiedziała, schylając się, by zapiąć sandałek, i nie dając mu tym samym możliwości zobaczenia, czy przez jej twarz przemknął choćby cień rozczarowania. - Proszę koniecznie pójść na plażę. Roztacza się stamtąd niesamowity widok na morze. - Och, podziwiałem już dziś dość pięknych widoków - powiedział znacząco. Oderwała spojrzenie od drugiego buta, który właśnie zapinała, i uniosła wzrok. Spojrzenie było pytające, nieco kpiarskie i wyzywające, a Quinn poczuł nagle, że coś go ściska w środku. Zawsze mógł ufać tej dziwnej intuicji, która poprzedzała różne ważne wydarzenia, a tym razem objawiła mu, że... to „ta jedyna"! Quinn McGrath nigdy nie lekceważył tego, co podpowiadał mu instynkt. - A może pokaże mi pani tę plażę? - spytał, opierając się o ścianę i krzyżując ręce na piersiach. - Może pozwoli się pani zaprosić na kolację? Uśmiechnęła się szelmowsko, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, drzwi windy zatrzasnęły się z hukiem za jej plecami. - Moja torba! - zawołała, rzuciwszy się do drzwi, ale było za późno. Zaklęła cicho i bezradnie walnęła pięścią w drewniane drzwi zewnętrzne. - Mam nadzieję, że zostawił pan otwarte drzwi na klatkę schodową? Pokręcił przecząco głową. - Proszę nic nie mówić. Widzę po minie, że klucze są w pani torebce.

- Dobrze, nie powiem - wzruszyła ramionami. - Czy jest jakieś inne wyjście? - Balkon. Potrafi pan zejść z drugiego piętra? Właściwie to potrafił, ale perspektywa uwięzienia z bo- sonogą contessą na pustym piętrze pensjonatu wydawała mu się niezmiernie podniecająca. - Czy nikt nie będzie pani szukał? - Dziś jest niewielu pracowników - odparła z westchnieniem. - Możemy jedynie mieć nadzieję, że ktoś ściągnie windę i nią wjedzie. - Ale skąd będzie wiedzieć, że tu jesteśmy? - Ma pan komórkę? - spytała z nadzieją w głosie. Przypomniał sobie, że zostawił ją w samochodzie, i pokręcił głową. - W takim razie pozostaje nam jedno... - zawiesiła głos, a jemu serce zabiło z nadzieją. - Walenie w drzwi, może usłyszy ktoś z obsługi. - To mówiąc, zaczęła tara-banić pięściami w drzwi windy. - Proszę się przyłączyć - rzekła, przerywając na chwilę. . Rad nierad, wykonał jej polecenie.

ROZDZIAŁ DRUGI - Pomocy! Jesteśmy uwięziem! Nicole Whitaker waliła w drzwi z całej siły, o wiele mocniej, niż było trzeba. Jednak solidny raban był jedyną szansą na uwolnienie się z potrzasku - udało jej się w ten sposób odzyskać wolność trzy tygodnie temu, gdy utknęła na parterze - a intensywny ruch dobrze jej robił, bo pozwalał pozbyć się napięcia, jakie wywołała wymuszona bliskość tego mężczyzny. Jeszcze jeden seksowny uśmiech i dowcipna uwaga, a zupełnie straci dla niego głowę. - Na pomoc! - wrzasnęła i znowu załomotała w drzwi, a potem natarła na nie ramieniem, aż ołówek wysunął jej się z włosów. Na dźwięk jego śmiechu za plecami znieruchomiała. - Czy uważa pan, że to rzeczywiście takie zabawne? Spiorunowała go wzrokiem, głównie po to, by ukryć uśmiech. Właściwie to chciało jej się jednocześnie śmiać i płakać. To okropne, że ten gość - którego jakimś cudem nie udało jej się wcześniej spotkać - uważał, że jej pensjonat to rudera. - Nie mogę się powstrzymać - odparł, wzruszając ramionami. Jego brązowe oczy iskrzyły się humorem. - Jest pani przezabawna.

Przezabawna! Rzeczywiście, boki można zrywać, jak się widzi, że ktoś zwisa półnagi z dziury w suficie. Na myśl o tym, jak wysoko zadarła się jej spódniczka, zrobiło jej się gorąco z zażenowania. Niezłe powitanie dla gościa. Dzięki Bogu, że odwołała to spotkanie z nowojorskim rekinem od nieruchomości. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby wszechpotężny Quinn McGrath z Korporacji Deweloperskiej Jorgensena zobaczył szwankującą windę i jednego z jej dwóch - no, powiedzmy - trzech gości przechadzających się wokół i nazywających jej pensjonat „ruderą". Ale jak to możliwe, że ten gość zapisał się w księdze hotelowej, a Sally Chambers nie przybiegła do biura Nicole z informacją, że właśnie zjawił się boski facet, który zszedł chyba prosto z hollywoodzkiego ekranu. Przygryzła wargę i oparła czoło o ciepłe drewno drzwi, próbując odzyskać poczucie równowagi, które opuszczało ją, ilekroć spojrzała na nieznajomego. Nie może się przed nim zdradzić z tym, że jest właścicielką tej „rudery". To zbyt żenujące. Co za dzień! Dzień? Raczej rok. Wszystko wymknęło się jej spod kontroli czternaście miesięcy wcześniej, gdy huragan Dante zagościł na sześć godzin na Wyspie Św. Józefa. Na szczęście nikt nie zginął, ale marna polisa ubezpieczeniowa nie pokryła szkód, jakie wyrządził wiatr, i z tego powodu pensjonat Mar Brisas, zaprojektowany i zbudowany przez jej pradziadka, ledwie zipał po sześć- dziesięciu łatach ekskluzywnego życia. - Na pewno ktoś wkrótce się zjawi - powiedział, postukawszy od niechcenia i o wiele za lekko w drzwi,

i wskazując głową koniec holu. - Robotnicy zostawili tam przecież swoje rzeczy. - Śmiem wątpić... - Jacy znowu robotnicy? Właśnie patrzył na jednego z nich. A właściwie jedynego. Ponieważ firma ubezpieczeniowa wypłaciła po katastrofie żałośnie niskie odszkodowanie, ciężar wyremontowania Mar Brisas spoczął na dumnych, lecz biednych barkach właścicielki. Z powodu dramatycznej sytuacji finansowej, pod naciskiem pracownika banku, zgodziła się na spotka- nie z potencjalnym kupcem. Jednak w ostatniej chwili się wycofała. - Możesz mi wierzyć, Mac, że niewielu ludzi zagląda na drugie piętro. Trochę tu sobie posiedzimy. - Skąd pani zna moje imię? - spytał, z zaciekawieniem marszcząc brwi. - Mac? - spytała, przewracając oczami. - Zwracam się tak do każdego, kto w pierwszej kolejności widzi mój tyłek. Znowu się roześmiał. Niski, podniecający śmiech wywołał dziwne sensacje w jej brzuchu. - Chyba nie myśli wciąż pani o tamtym? Proszę o tym zapomnieć. Ja już to zrobiłem - skłamał. - Nie zapomnę o tej przygodzie z panem do końca życia. - Bardzo mi to pochlebia - odparł, błyskając zębami w uśmiechu. - Niesłusznie. Będę sobie o niej przypominać tylko w trakcie tej głupiej gry towarzyskiej: „Opowiedz o najbardziej żenującej sytuacji, jak ci się przydarzyła". Oparł się jednym ramieniem o drzwi windy i skrzyżo-

wał ręce na piersiach. Chociaż wcale nie zamierzał walić w drzwi i wzywać pomocy, nie skomentowała tego, pogrążona w kontemplacji jego szerokiego, umięśnionego torsu i kilku ciemnych włosków, które były widoczne przy rozpiętej koszuli. - A może opowie mi pani jeszcze inne takie historie? Już samo słuchanie jego głosu wprawiało ją w oszołomienie. - A może to pan mi coś opowie? - odparła. - Nic za darmo... - powiedział cicho, przysuwając się nieco bliżej. Wzięła głęboki oddech, speszona jego bliskością, i pochwyciła lekki zapach mięty i świeżego męskiego potu, o którym świadczyły też lekko wilgotne czarne kosmyki włosów nad czołem. To przypomniało jej nieprzyjemny komentarz o braku klimatyzacji. - Już dałam fan ta, widział pan moje majtki - mruknęła, siląc się na żartobliwy ton. - Niedokładnie. Uniosła brwi z powątpiewaniem. - Tylko kawałeczek koronki - zapewnił. Poczuła, że się czerwieni. Ten cały Mac nie zamierzał pozwolić jej się odprężyć. Przysunął się jeszcze bliżej, przekraczając ogólnie przyjętą granicę bliskości. Nie uśmiechał się już, ale jego ciemne jak gorzka czekolada oczy dosłownie ją oblepiały spojrzeniem, które zatrzymało się na dłużej na bluzeczce, a potem, pełznąc powoli w górę, zatopiło się w końcu w jej oczach. Rozchylił usta, a ona poczuła prawdziwy zawrót głowy. - Niebieski to twój kolor - szepnął, pochylając się nad

nią. - Bielizna, która pasuje do oczu. Mogłabyś wylansować taki trend. Próbowała się uśmiechnąć, ale jej usta zadrżały. Był tak blisko, że mógł ją pocałować. Serce jej waliło, jakby krzyczało rytmicznie: „Całuj, całuj". - Całuj - szepnęła, zanim dotarło do niej, że to zrobiła. Zbliżył delikatnie usta, ale gdy tylko ich wargi się zetknęły, przeszedł natychmiast do działania. Położył ręce na jej biodrach i odwrócił ją ku sobie. Całując namiętnie, przyciskał mocno do siebie, aż poczuła, jak bardzo jest podniecony. Oderwała się od niego, ale wciąż obejmował ją mocno w biodrach. Schylił się i delikatnie przesunął wargami po jej uchu. - Powiedziałaś „całuj" - szepnął, a jego gorący oddech poruszył włoski nad jej karkiem. Przeszedł ją dreszcz. - Nie, powiedziałam „żałuj", bo te majtki są bardzo ładne. - Delikatnie odepchnęła go od siebie i położyła dłonie na umięśnionych ramionach przystojniaka. Wciąż trzymał ręce na jej biodrach. - A może ktoś się zaniepokoi, że tak długo cię nie ma, i zadzwoni do recepcji? - rzuciła szybko, by zmienić temat. Pokręcił głową, wpatrując się w nią z uśmiechem. - Jestem tu sam. - No, ale może ktoś będzie dzwonił z domu... żona na przykład. - Chciała się upewnić, że można brnąć w to dalej. Znów pokręcił głową, a na jego wargach zaigrał tajemniczy uśmiech. - Nie mam żony.

To było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. On zresztą też. - A jak jest z tobą? - spytał, rytmicznie zataczając kciukami kółka na jej biodrach, co było bardzo podniecające. Najwyraźniej pytał, czy jest zamężna albo zaanagażo-wana w jakiś związek, by» wiedzieć, czy może kontynuować to, co właśnie zaczęli. Poza dwoma nieistotnymi związkami, gdy ledwie przekroczyła dwudziestkę, nie było w jej życiu żadnego mężczyzny. Czy powinna mu o tym powiedzieć? Miała szansę powstrzymać teraz to szaleństwo, udowodnić, że ludzie kierują się rozsądkiem, w przeciwieństwie do zwierząt polegających na instynkcie. Miała teraz szansę uwolnić się od tego nieznajomego mężczyzny. Czy z niej skorzysta? O, nie! - Nikt na mnie nie czeka - odparła, zgodnie z prawdą. - Więc pozwól mi się jeszcze raz pocałować. - Jego seksowny głos był równie podniecający, co pieszczota jego dłoni. - Drzwi windy mogą się otworzyć w każdej chwili, a ja nie lubię straconych okazji. Przesunęła wzrok z jego oczu na piękny prosty nos, szczupłe policzki i zatrzymała go na ustach, których smak właśnie poznała. Ona również nie zamierzała stracić takiej okazji. Wspięła się na palce i wyszła mu na spotkanie, a on od razu zaczął całować ją bardzo namiętnie, przyciskając mocno do siebie. Zarzuciła mu ręce na szyję i poddawała się bez żadnych oporów. Nie chciała się zastanawiać, co właściwie wyprawia. Zamiast siedzieć teraz na dole i rozważać największy dylemat zawodowy i osobisty, jaki spotkał ją w jej dwudziestoośmioletnim życiu, całowała

się z jakimś nieznajomym Makiem na drugim piętrze swojego pensjonatu. To było czyste szaleństwo. Ale również czysta rozkosz. Oparł ją o drzwi windy i poczuła na plecach dwie pionowe listwy. Jednym szybkim ruchem jego dłonie powędrowały w górę i zatrzymały się po zewnętrznej stronie jej piersi. Czekały na pozwolenie. Gdy.dała mu je w wyrazistym języku ciała, zaczął kontynuować pieszczoty. Nagle jednak rozległ się cichy szczęk i drzwi windy raptownie się otworzyły. Pochwycił ją szybko, dzięki czemu nie wpadli oboje do kabiny. - A niech to - szepnął, chwytając lekko jej dolną wargę zębami i jeszcze mocniej ją przytulając. - Jesteśmy uratowani. Nicole jednocześnie przeklinała i błogosławiła swój ruchomy antyk. Dlaczego nigdy nie działał sprawnie, gdy jej na tym zależało, a teraz... Z ociąganiem wysunęła się z jego ramion i weszła do windy. Ledwie opanowując przyspieszony oddech, schyliła się, by sięgnąć po torebkę i żakiet. - Jedziesz do siebie? - spytała, siląc się na niedbały ton, ale odpowiedział jej znaczącym uśmiechem. Wsiadł do środka, a ona uruchomiła przycisk pierwszego piętra. - Mam lepszy pomysł - szepnął, pochyliwszy się do jej ucha. - Może zatrzymamy tego grata na dłużej, gdzieś pomiędzy pierwszym piętrem a niebem? Sama już wcześniej na to wpadła, jednak odegnała tę myśl. - Przepraszam - powiedziała niepewnie - ale mój mózg działa mniej więcej tak jak ta winda.

Cofnął się o krok i czarująco uśmiechnął. Potem ujął ją pod brodę i uniósł jej twarz do góry. - Mój przestał działać, gdy tylko ujrzałem Błękitną Damę. Winda zatrzymała się z łomotem na pierwszym piętrze. Nicole pomyślała, że jeśli natychmiast tego nie przerwie, zrobi coś, czego później będzie żałować. Choć na pewno tego nie zapomni. - To twoje piętro - powiedziała, gdy drzwi otworzyły się z hukiem. - Niezupełnie - odparł, wodząc palcem po jej podbródku. - Jeszcze się nie zameldowałem. - Jak to? - Zesztywniała i cofnęła się nieco w stronę tablicy z przyciskami. - Aha, bo to taka „rudera"? - No cóż, musisz przyznać, że to raczej trzeciorzędny hotelik. - Mrugnął do niej i nacisnął guzik zamykający drzwi. - Chociaż trzeba przyznać, że obsługa tu jest bardzo miła... Do diabła z nim. Obsługa nie jest miła, tylko głupia. Nicole dźgnęła ze złością przycisk uruchamiający drzwi i zmroziła nieznajomego wzrokiem. - Tu wysiadasz, Mac - powiedziała z uśmiechem, kładąc mu rękę na ramieniu i lekko popychając w stronę otwartych drzwi. Wyszedł na korytarz, a na jego twarzy odmalowało się zdziwienie, rozbawienie i oczekiwanie. Czyżby myślał, że za nim pójdzie, po tym jak ją okłamał i jeszcze nazwał jej pensjonat ruderą? Zamknęła drzwi za pomocą przycisku, zadowolona, że tym razem winda lojalnie nawiązała współpracę. Najbardziej niesamowity facet, jakiego spotkała - i całowała -

w życiu, a wszystko zdarzyło się w przeciągu pięciu minut, gapił się na nią z niedowierzaniem przez szybkę w drzwiach kabiny. Nicole wyskoczyła szybko z windy do holu i podeszła do recepcji, która świeciła pustkami, bo brakowało pieniędzy na opłacenie pracowników na nocną zmianę. Otworzyła gwałtownie szufladę pod blatem i zaczęła w niej gorączkowo szperać w poszukiwaniu czegoś, czego nie potrzebowała już od bardzo długiego, czasu. Wreszcie triumfalnie postawiła na kontuarze tabliczkę z napisem „Brak miejsc wolnych". Następnie nacisnęła jeszcze guzik windy, by odesłać ją na pierwsze piętro, po czym szybko opuściła pensjonat. Ostatnie smugi księżyca zniknęły ze srebrzystych fal zatoki. Zamiast nich pojawiły się pierwsze promienie wschodzącego słońca, które ogrzewały leniwe falki pluskające dwieście metrów od werandy Nicole. Spędziła całą noc skulona na jednym ze swych rattanowych foteli i wpatrzona w wodę rozpamiętywała wydarzenia wieczoru i swoje nazbyt dramatyczne wyjście z pensjonatu. Nie była to jej pierwsza bezsenna noc pod gwiazdami, poświęcona rozmyślaniom. Przed atakiem huraganu często siadywała tutaj, wspominając swoich rodziców. Przypominała sobie, jak strasznie się czuła, gdy jako ośmiolatka przyjechała na Wyspę św. Józefa. Była niby jakiś zagubiony kociak. Nie miała wtedy nic oprócz wspomnień o dwojgu wspaniałych ludziach i pełnej fantazji nowej „mamy", która miała na imię Freddie. Jednak po ataku huraganu Dante niemal każda bezsen-

na noc poświęcona była rozważaniom nad tym, jak wydostać się z ruiny finansowej. Wiele godzin zajęło jej samo zaakceptowanie faktu, że cała Wyspa św. Józefa mogła sobie zafundować dzięki pieniądzom z odszkodowań coś na miarę liftingu twarzy, a Mar Brisas - dla porównania - plaster z opatrunkiem. Oczywiście wcale nie chciała zamienić swojego uroczego pensjonatu w stylu hiszpańskim w pałacową szklaną wieżę ze stiukami, jakich wiele powstawało ostatnio przy najładniejszych plażach Florydy. Jednak polisa ubezpieczeniowa Mar Brisas miała w sobie lukę wielkości Zatoki Meksykańskiej. Dlatego właśnie Nicole nie miała teraz pieniędzy na odnowienie frontowej części pensjonatu, której okna wychodziły na zatokę, i domów na plaży, które kupiła pięć lat wcześniej za swoje oszczędności i pieniądze ze spadku. Teraz groziło jej zajęcie nieruchomości przez bank, który już zaczął pertraktować z potencjalnymi nabywcami. Musiała jednak przyznać sama przed sobą, gdy szła plażą do biura, że nie o pieniądzach myślała ostatniej nocy. Była ubrana jak zwykle w dżinsy i rozciągnięty podkoszulek. Niebieski kostiumik, w którym wystąpiła poprzedniego dnia, był przeznaczony na spotkanie, które na szczęście odwołała. Zamiast łazić po swojej posiadłości z jakimś niedoszłym Donaldem Trumpem z Nowego Jorku, wylądowała w ramionach najbardziej godnego pożądania mężczyzny, jakiego spotkała w życiu. Który okłamał ją, że jest gościem hotelowym, i powiedział prawdę o pensjonacie. I dlatego właśnie go spławiła. Akurat. Wypchnęła go z windy z tego samego powodu,

dla którego uciekała do tej pory od wszystkich mężczyzn, którzy jej się podobali - zresztą niewielu ich było. Jeden w college'u, a drugi tuż przed kupieniem Mar Brisas. Chociaż byli jej kochankami, to jednak nie stali się jej bliscy. Bliskość oznaczała stałość. A to z kolei oznaczało stratę. Czyż nie taką lekcję otrzymała od życia dwadzieścia lat temu, gdy jej rodzice wyszli na kolację i nigdy nie wrócili? Pokręciła głową i pchnęła drzwi prowadzące do holu. Nie mogła sobie teraz pozwolić na rozklejanie się, trzeba zmierzyć się z bieżącymi problemami. Na przykład porozumieć z Tomem Northcottem. Na razie zachowywał się dość wyrozumiale, ale był przecież wicedyrektorem banku i obowiązywała go lojalność względem Marinę Federal. Będzie wściekły, jak się dowie, że w ostatniej chwili od- wołała spotkanie z pupilkiem firmy Jorgensena. Sztywnym krokiem minęła nieznośną windę, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem. I tak pewnie stała zacięta. Gdzieś między pierwszym piętrem a... niebem. Ostatnia z pełnoetatowych pracownic była już na miejscu. Olśniewający uśmiech Salły Chambers i jej ruchliwe zielone oczy zawsze stanowiły miły widok, a dziś dziewczyna promieniała bardziej niż zwykle. - Jakiś dowcipniś postawił wczoraj w recepcji tabliczkę z napisem, że nie ma miejsc wolnych - powiedziała Sally, wychodząc z recepcji i kierując się za szefową do jej biura. - No coś ty? - spytała Nicole, rzucając torbę pod biurko.-Ale numer. Sally wzruszyła rarnionami.

- Nic nie szkodzi. Dobrze, że się znalazła. Wkrótce będziemy jej potrzebować. - Co ty powiesz? - Nicole zaśmiała się sardonicznie i opadła na oparcie krzesła, patrząc z ironicznym uśmieszkiem na Sally. - Czyżbyś znalazła kilkaset tysięcy dolców w tylnej kieszeni spodni? Sally klapnęła na fotel przeznaczony dla gości i skrzyżowała ręce na piersiach. - Prawie. Nicole oderwała wzrok od komputera, który właśnie zaczęła uruchamiać, i spojrzała pytająco na przyjaciółkę. - No to wal. - Możemy mieć darmową reklamę. - W życiu nie ma nic za darmo, kotku. - Nicole z westchnieniem poruszyła myszą, a potem usadowiła się w fotelu, podwinąwszy nogi pod siebie. - Ale nie należy się tym zniechęcać. No więc? - Mój tata zarezerwował billboard przy drodze numer jeden, żeby reklamować swój sklep z materacami, ale przez najbliższy miesiąc nie zamierza go wykorzystywać, bo zrobi to dopiero wtedy, gdy zacznie wyprzedaż podwójnych materaców. Wykupił billboard wcześniej ze względu na promocyjną ofertę w tym miesiącu. - I...? - Przez cały miesiąc billboard będzie pusty i ojciec pozwala nam go wykorzystywać. Możemy zareklamować Mar Brisas. Nicole pokręciła wolno głową. Było jej przykro, że musi zgasić entuzjazm Sally, ale jej młoda recepcjonistka nie znała najwyraźniej wszystkich aspektów reklamowania.

- Sally, do reklamy dochodzą jeszcze inne koszty. Projekt graficzny, tekst copywritera... - Już o tym rozmawiałam z tatą - przerwała Sally, potrząsając niecierpliwie rudymi, krótko ostrzyżonymi włosami. - Wystarczy, że napiszesz tekst, a facet od marketingu z firmy ojca zajmie się resztą. Jeśli będzie sam tekst, bez ilustracji, i w jednym kolorze. - Taka reklama chyba nie zdobędzie żadnej nagrody. - Ale zdobędzie gości. Wystarczy, że wymienisz w tekście parę zalet Mar Brisas. - Zielone oczy Sally płonęły entuzjazmem. - Mianowicie? - Nicole uśmiechnęła się kpiąco. - Autentyczna hiszpańska terakota, wykończenia z drewna różanego... - Pięćdziesięcioletnia instalacja elektryczna, winda sprzed drugiej wojny światowej. - Nicole nie było wcale przyjemnie przemawiać głosem rozsądku, ale miała już dosyć mrzonek. - Daj spokój, Sally, Mar Brisas to rudera. Czy nie tak właśnie powiedział? Sally skrzywiła się i pochyliła nad Nicole. - Co cię dziś ugryzło? - Przepraszam - westchnęła. - Miałam kolejną bezsenną noc. Sally sięgnęła ponad biurkiem i wzięła Nicole za rękę. - Wiem, jak ci ciężko, ale się nie poddawaj. Mamy szansę. To będzie świetna reklama. I całkiem za darmo. Nicole uniosła brwi, wyrażając powątpiewanie. - Teraz zadzwoń do banku, do Toma Northcotta, i powiedz mu, że wczoraj stchórzyłam. Poproś o ustalenie nowego terminu spotkania z tym całym McGrathem.