Rozdział 1
Kąty Lawrence zaparkowała samochód w cieniu starej jabłoni i powoli
wysiadła. Nie zwracając uwagi na Ŝwir pod bosymi stopami, przyglądała się
miejscu, które miało stać się jej domem na najbliŜszych pięć tygodni. Wiktoriański
budynek lśnił w słońcu bielą ścian. Otoczony koronką Ŝywopłotu drzemał
zanurzony w letniej mgiełce jak słodka pamiątka z przeszłości. CóŜ za uroczy
widok, pomyślała zachwycona dziewczyna.
Nie spuszczając wzroku z zabudowań, po omacku znalazła sandałki i wsunęła
w nie stopy. Kamienną, porośniętą mchem ścieŜką ruszyła ku frontowemu wejściu.
Na litość boską, Kary, to tylko stary dom, napomniała się w duchu. Nie naleŜała
do kobiet łatwo dających się czemukolwiek oczarować.
Przyspieszyła kroku i weszła po schodach na werandę. Nad staromodną kołatką
u drzwi wisiała kartka z informacją: „Proszę wejść, jestem w pobliŜu". Z wahaniem
zajrzała do zacienionego wnętrza.
– Halo? Jest tu kto? – zawołała.
Nie było odpowiedzi. Odczekała chwilę, a potem weszła dalej. W salonie
odniosła wraŜenie, Ŝe gdzieś go juŜ widziała. Przygryzła wargę, rozglądając się po
przestronnym pokoju. Nigdy wcześniej nie była w tym domu, a jednak kaŜdy
sprzęt wydawał się znajomy. Zagadkowe uczucie, pomyślała. W oknach, zgodnie z
oczekiwaniem, wisiały koronkowe firanki. Drewniana podłoga błyszczała jak
lustro, a stylowe meble miały kolor miodu. Pokój zdobiły świeŜe kwiaty. Na
stoliku do kawy stał koszyk z zielonymi jabłkami. Obok ktoś ułoŜył wypolerowane
morską wodą, biało-czarne kamyki, których gładkość zachęcała do dotknięcia.
Dziewczyna siłą woli powstrzymała ten odruch i jeszcze raz obrzuciła salon
wzrokiem osoby przywykłej do pisywania reportaŜy z podróŜy. Skoro to nie hotel,
a tylko pensjonat oferujący gościom nocleg ze śniadaniem, z pewnością zasługuje
na trzy gwiazdki, uznała. Ktokolwiek tu mieszkał, miał dobry gust, umiał dbać o
szczegóły, które sprawiały, Ŝe wnętrze miało niecodzienny wygląd.
Do kogo naleŜy ta posiadłość, zastanowiła się w duchu. Jej przyjazd został
zapowiedziany, więc gdzie podziali się gospodarze?
Cisza. Łagodne ciepło wyspiarskiego lata przedostawało się do pokoju przez
otwarte okna. Pachniało morzem i świeŜo ściętą trawą. Kąty odgarnęła z policzków
kosmyki jasnych włosów, spojrzała na dzbanek z mroŜoną lemoniadą stojący na
wiklinowym stoliku. Doszła do wniosku, Ŝe to dla gości, więc nalała sobie szklankę
i z rozkoszą ugasiła pragnienie.
Nagłe poczucie straty czegoś kochanego uświadomiło jej, czemu ten ciepły,
elegancko urządzony dom poruszył czułe struny pamięci. Przypominał dom babci
w Spokane.
– BoŜe, od wieków o niej nie myślałam – szepnęła i zadrŜała, bo wspomnienie
odległej przeszłości otworzyło w myślach jakąś małą szczelinę. Sprawiło, Ŝe
przestała się czuć bezpiecznie.
Świadomość utraty czyniła ją bezbronną. Nie mogę poddawać się temu
nastrojowi, postanowiła i spojrzała na fotografie, które zdobiły kominek.
Przyglądając się im, odzyskała spokój. Dzieci, wnuki, dziadkowie. Dwie młode
pary w róŜnych pozach. Przystojny nastolatek ze wspaniałą rybą złowioną na
wędkę. Rodzina – domyśliła się Kąty i poczuła w sercu znajomą tęsknotę.
Wróciła wzrokiem do młodego wędkarza. Nad kominkiem wisiał duŜy portret
tego samego męŜczyzny. Musiał dobiegać trzydziestki, gdy go malowano. Miał
smagłą skórę i wijące się, kruczoczarne włosy. Kąty wpatrzyła się w twarz
nieznajomego i poczuła, jak przenikają dreszcz. Człowiek z obrazu, o mocno
zarysowanym podbródku i prostej linii nosa, miał we wzroku coś, co przyciągało
uwagę. Jego błękitne oczy zdawały się patrzeć wprost na Kąty.
Zafascynowana czystością tego spojrzenia, Kąty studiowała z uwagą twarz
męŜczyzny. Pomyślała, Ŝe jej wyraz sprawia przyjemne wraŜenie.
Chwilę zauroczenia przerwał jakiś dźwięk. Ktoś gwizdał. Kąty spojrzała w
okno. Przez rozciągającą się za domem łąkę szedł człowiek z portretu.
Pogwizdywał, niosąc w rękach koszyki pełne malin. Miał na sobie bawełnianą
koszulkę i dŜinsy. Kąty wstrzymała oddech. Nawet z daleka męŜczyzna wydawał
się bardzo przystojny.
Wyprostowała się i zrobiła krok do przodu, potem zatrzymała się
niezdecydowana. Powinna czekać, aŜ zostanie dostrzeŜona, czy wyjść na
spotkanie? Gdy się namyślała, nieznajomy przeszedł przez trawnik i zbliŜył się do
szklanych drzwi.
Kąty zaczęła czynić sobie w duchu wyrzuty, Ŝe mając dwadzieścia dziewięć lat,
ciągle nie potrafi oprzeć się urokowi zupełnie obcego, przystojnego męŜczyzny.
Ten wydawał się jednak naprawdę wyjątkowy.
Gdy wszedł, szeroko otworzył oczy na jej widok, a potem się uśmiechnął.
– Witam. CóŜ za miła niespodzianka – powiedział, stawiając koszyki z
owocami. – Jestem Thomas Logan. A pani...
Kąty wyciągnęła rękę na powitanie. Uświadomiła sobie, Ŝe wciąŜ trzyma
szklankę, więc najpierw ją odstawiła, a potem wsunęła dłoń między stwardniałe od
pracy palce męŜczyzny.
– Kąty Lawrence – przedstawiła się i umilkła na moment.
– Właśnie przypłynęłam promem.
Oczywiście, Ŝe promem, idiotko, upomniała się w myślach. Jak inaczej moŜna
się dostać na tę wyspę? Samolotem. PrzecieŜ właśnie dlatego, by uniknąć lotu,
przejechałaś autem kawał drogi z Kalifornii.
– Panie Logan, dzwoniłam w sprawie rezerwacji pokoju na pięć tygodni.
Telefon odebrała kobieta.
– Pewnie Maddie.
Kim jest Maddie? Kąty cofnęła rękę, świadoma drŜenia swoich palców.
– Maddie to właścicielka? – zapytała.
– Zajmuje się domem i rezerwacjami. Właścicielem jestem ja.
– Pan prowadzi B & B?
– Tak. A nie powinienem? – spytał z figlarnym uśmiechem.
Kąty zarumieniła się, zmieszana.
– SkądŜe. Ja tylko... Panie Logan, jest dla mnie ten pokój czy nie?
– Oczywiście, panno Lawrence. Panno, prawda? – upewnił się, zniŜając głos.
Skinęła głową.
MęŜczyzna uśmiechnął się, a Kąty poczuła, Ŝe drŜą jej kolana.
– Witamy na farmie „Dudniący Potok" – powiedział.
– To prawdziwa farma?
– JuŜ nie. Ale nazwa zawsze mi się podobała, więc ją zatrzymałem – wyjaśnił
gospodarz.
Wydobył z kieszeni chusteczkę i osuszył wilgotne czoło.
– Gorąco dzisiaj – powiedział. – Skąd pani przyjechała?
– Z Południowej Kalifornii. Z San Diego.
– Samochodem?
– Tak. Lubię prowadzić.
Słysząc w swoim głosie drŜenie, Kąty wysunęła do przodu podbródek, by
dodać sobie animuszu.
– Myślę, Ŝe przekona się pani, iŜ to świetne miejsce na wypoczynek – zauwaŜył
spokojnie Thomas i odwrócił się w stronę wyjścia. – Więc przyjechała pani na pięć
tygodni? BagaŜe są jeszcze w aucie? – zapytał.
– Tak. – Kąty podąŜyła za nim ku drzwiom. – Chyba nie sprawiam kłopotu?
– Oczywiście, Ŝe nie.
Obejrzał się, a dziewczyna zauwaŜyła, Ŝe znowu się uśmiechnął. Musiał to
czynić często, bo wokół oczu i ust zarysowały mu się na twarzy charakterystyczne
zmarszczki. Ma ze trzydzieści pięć lat i wprawę w czarowaniu kobiet, pomyślała.
Czemu niczego o nim nie wiedziała? Patsy Palmer, przyjaciółka, która mieszkała
na wyspie, zarekomendowała jej „Dudniący Potok", lecz ani słowem nie
wspomniała o przystojnym właścicielu. Tyle pogawędek przez telefon i ani razu
nie padło w nich nazwisko Logana.
– Figlarka z tej Patsy – mruknęła Kąty.
Thomas dotarł juŜ do samochodu, więc przyspieszyła kroku, by otworzyć
bagaŜnik. MęŜczyzna bez trudu wydobył dwie duŜe, skórzane walizy, zostawiając
dla niej tylko poduszkę i aparat fotograficzny.
Gdy schyliła się, by to wyciągnąć, usłyszała dźwięk, od którego wszystko w
niej zesztywniało. Nisko nad głową przeleciał mały samolot. Od huku silnika
pękały bębenki w uszach. Kąty znieruchomiała, śledząc w myślach cały lot. DrŜała,
próbując się opanować. Dźwięk silnika przeszedł w ryk, który wypełnił jej
świadomość. Nagle rzeczywistość gdzieś zniknęła, a Kąty zaplątała się w
pajęczynę pamięci.
Przez chwilę nie miała siły, by się od niej uwolnić. Wspomnienie było tak
wyraziste, Ŝe nie mogła ruszyć się z miejsca. Uczucie Ŝalu, przeraŜenia, bezsilności
miało smak goryczy. Czuła ją na języku...
– Panno Lawrence? Nic pani nie jest?
Męski głos działał jak balsam. Miał w sobie niezwykłą czułość. Przywracał
oddech. Kąty odwróciła się szybko, by zobaczyć Thomasa Logana czekającego na
skraju ścieŜki. ZauwaŜył jej reakcję na samolot? Idiotka ze mnie, pomyślała,
oczywiście, Ŝe tak. Zarumieniła się, czując na sobie uwaŜny wzrok męŜczyzny.
Zmusiła się do śmiechu.
– Oczywiście, Ŝe nie. Wszystko w porządku. To po prostu... – Nabrała tchu,
jeszcze raz się roześmiała i pokręciła głową nad własną głupotą. – Zwykle nie boję
się samolotów, lecz ten był strasznie głośny i leciał tak nisko!
– To kolega robi mi takie kawały. Myślę, Ŝe zabrał dokądś turystów.
Przepraszam, Ŝe panią wystraszył.
– Nic się nie stało. Zaraz pana dogonię, tylko wezmę poduszkę i aparat.
Całkiem nieźle z tego wybrnęłam, powiedziała sobie w duchu. Dźwięk
samolotu niknął w oddali, wspomnienia równieŜ, tyle Ŝe nie bez śladu..
W dawno wypraktykowany sposób Kąty wzięła głęboki oddech, by uspokoić
wewnętrzne drŜenie. Wydobyła resztę bagaŜu, zamknęła samochód i z uśmiechem
na ustach podeszła do męŜczyzny.
– Nie umiem spać bez mojej poduszki! Mam ją od czasów college'u.
Thomas roześmiał się przyjaźnie, a Kąty przeniknęło ciepło. Poszła za nim
porośniętą mchem ścieŜką, z ciekawością rozglądając się dokoła. Z jednej strony
podjazdu rosły młode grusze pokryte miniaturowymi owocami, z drugiej – kwitły
róŜowe peonie. WzdłuŜ kamiennego ogrodzenia bieliły się stokrotki. Schody
zdobiły doniczki z bratkami, wokół ganku wił się kwitnący bluszcz.
– Kto tu jest ogrodnikiem? – spytała Kąty.
– Ja. To najlepszy sposób, by zapomnieć o kłopotach.
Dziewczyna ugryzła się w język i nie dociekała, co go trapiło. Wchodząc po
stopniach, ostroŜnie ominęła śpiącego kota.
Thomas przepuścił ją w drzwiach, a potem wyprzedził, by wskazać drogę.
Szerokie schody prowadziły z holu na piętro. Gospodarz zatrzymał się przed
drzwiami jednego z pokoi i wprowadził Kary do środka. To przestronne wnętrze
miało słuŜyć jej przez kilka tygodni.
Na środku pokoju stało łóŜko wsparte na drewnianych słupkach rzeźbionych w
kształcie owocu ananasa. Pokrywała je puchowa, jasnobłękitna kołdra w białe
groszki. Na podłodze leŜał puszysty dywan, rozkosz dla bosych stóp, a na komódce
stał wazon z niebieskimi ostróŜkami.
Pięknie, pomyślała Kąty. Kto urządzał ten pokój? Wystrój wnętrza nie
wskazywał, by zajmował się nim zawodowy dekorator, ale wszystko przygotowano
z myślą o wygodzie gości. Sypialnia zachęcała do zdjęcia pantofli i relaksu. Kąty
zauwaŜyła jeszcze bujany fotel, cały zarzucony poduszkami, i stos ręczników na
brzegu łóŜka.
– Pokój nie ma łazienki?
– Nie – odrzekł Thomas. – Łazienka jest obok w korytarzu, będzie pani jej
jedyną uŜytkowniczką – dodał, stawiając walizki i opierając się o framugę drzwi. –
Podoba się tu pani?
– Tak, bardzo.
Musiała złapać oddech, nim odpowiedziała. Miała wraŜenie, Ŝe albo pokój się
zmniejszył, albo męŜczyzna podszedł bliŜej. Oczywiście nic takiego się nie
wydarzyło. Wnętrze zachowało swoje rozmiary, a Thomas Logan ciągle stał w
drzwiach. Kąty połoŜyła na komodzie aparat fotograficzny.
– Mieszka pan sam, panie Logan? – zapytała.
– Przejdźmy na „ty". Proszę mi mówić Thomas. Tak, mieszkam sam, lecz nie
musisz się niczego obawiać. Jestem dobrze znany na wyspie Orcas, poza tym w
drzwiach masz klucz. – Uśmiechnął się figlarnie, a w błękitnych oczach rozbłysły
mu ogniki. – Jeszcze nie napadłem kobiety zdanej na moją łaskę.
Kąty uświadomiła sobie, Ŝe pod wpływem jego słów i wzroku znów się
czerwieni.
– Po prostu chcę się czegoś dowiedzieć o otoczeniu – wyjaśniła. –
Wspomniałeś o gospodyni.
– Ach, Maddie przychodzi o ósmej i pracuje do piątej – powiedział. – No cóŜ,
zostawię cię teraz, byś mogła się rozgościć. Masz jakieś pytania?
– Nie.
– A ja mam jedno. Jak tu trafiłaś? Nie dawałem Ŝadnych ogłoszeń.
– Dzięki przyjaciółce. Mieszka na wyspie, więc prosiłam, by wyszukała mi coś
odpowiedniego.
Thomas uśmiechnął się po raz kolejny uśmiechem przeznaczonym wyłącznie
dla niej, a Kąty znowu poczuła wewnętrzne drŜenie i ciepło w okolicach serca. By
dojść do siebie, oparła się o krawędź łóŜka.
Co się ze mną dzieje, pomyślała. Najpierw ten dom, teraz jego właściciel!
Po chwili zdała sobie sprawę, Ŝe Thomas pyta o nazwisko przyjaciółki, więc
pospieszyła z odpowiedzią.
– Patsy Palmer. Znasz ją? Zajmuje się wyrobem ceramiki, ma pracownię w
kolonii artystycznej niedaleko przystani.
– Oczywiście, Ŝe znam. Muszę pamiętać, by jej podziękować – odrzekł
Thomas.
A moŜe nawet posłać kwiaty, dodał w myślach, słuchając śmiechu Kąty. UłoŜył
jej walizki na przeznaczonym dla nich stelaŜu, a czyniąc to spoglądał na swego
gościa. Mierzył dziewczynę wzrokiem od chwili, gdy ją zobaczył, podziwiając
złote loki wymykające się spod baseballowej czapeczki, róŜowe policzki, łagodnie
wygięte brwi i miękkie wargi, zachęcające, by poznać ich smak.
Pomyślał o pocałunku, patrząc, jak układała poduszkę na łóŜku. Miała oczy w
niezwykłym kolorze, coś między błękitem i fioletem. Fiołkowe, uznał. Była
niewysoka i krucha, lecz nie sprawiała wraŜenia słabej. Rzucił okiem na jedwabną
białą bluzkę wsuniętą w brązowe spodnie, diamentowy wisiorek połyskujący na
szyi i maleńki złoty zegarek na ręku.
Dziewczyna miała wypielęgnowane ręce, paznokcie pokryte jasnoróŜowym
lakierem. Pewnie nigdy nie pracowała w ogrodzie, pomyślał. Spojrzał na stopy w
sandałkach ukazujących zadbane palce nóg. Piękne, uznał w duchu. Nie był
fetyszystą, ale... Nerwowym gestem przeciągnął dłonią po włosach. Wystarczy,
upomniał sam siebie.
Panna Lawrence była piękna, lecz Thomasa zastanawiały cienie pod jej oczami.
Co było przyczyną smutku dziewczyny? Ktoś ją zranił? MęŜczyzna? Nie potrafił
sobie odpowiedzieć. Wychodząc z pokoju, rzucił jeszcze:
– Jak powiedziałem, gdybyś czegoś potrzebowała... Klucz zostawiam na stole
przy wejściu. MoŜesz go wziąć dla wygody. Potem dopełnimy formalności
meldunkowych.
– Dobrze, dziękuję.
– Nie ma za co.
Widać dokądś się spieszy, pomyślała Kąty z dziwnym uczuciem Ŝalu.
Przygryzła wargę, obserwując go w chwili, gdy opuszczał pokój. Włosy kręciły mu
się jak dziecku, choć z pewnością nie naleŜał do małych chłopców. Thomas Logan
był męŜczyzną w kaŜdym calu. Jako kobieta od razu odczuła jego urok.
Pewnie doprowadzał do szaleństwa całą damską populację wyspy. CzyŜby
Patsy równieŜ się nim interesowała? Zmartwiona takimi myślami, wzięła się do
rozpakowywania rzeczy. Szkoda jej było, Ŝe gospodarz tak szybko wyszedł z
pokoju.
Czuła się nieco dziwnie na myśl, iŜ mają spędzić pięć tygodni tylko we dwoje.
– Na litość boską, daj sobie spokój. To tylko właściciel farmy. – ZlekcewaŜyła
w myślach własne rozdraŜnienie. Nie wymyślaj niczego na jego temat –
powiedziała w duchu.
Popołudniowy wietrzyk wpadł do pokoju przez otwarte okno, niosąc echo głosu
Thomasa, który na podwórku bawił się z kotem. Był równie łagodny i czuły jak
wówczas, gdy pytał, czy Kąty dobrze się czuje.
– Kiedy przestaniesz się bać samolotów, idiotko? – Kąty zadała sobie
zasadnicze pytanie.
ZauwaŜyła, Ŝe juŜ po raz trzeci w ciągu godziny zwraca się do siebie w ten
sposób. Uśmiechnęła się na myśl, iŜ tym słówkiem stale się przezywały z siostrą.
Pamiętała nawet, kiedy zostało uŜyte po raz pierwszy. Dziewięcioletnia Karin,
zaczerwieniona z gniewu, rzuciła wówczas w Kary wielkanocnym jajkiem,
krzycząc: „Wiesz, Ŝe jesteś idiotką? Idiotką! Nie znoszę tego lizusa, Bryanta
Hursta!"
Kara nastąpiła bardzo szybko. Neli, ich ukochana niania, nie tolerowała
grubiaństwa u nikogo, tym bardziej u swoich panienek...
Och, Karin, Karin, jakŜe za tobą tęsknię! Kary poczuła ucisk w gardle.
Cierpiała z Ŝalu i samotności. Zakołysała się lekko, czekając, aŜ ból stanie się
moŜliwy do zniesienia. Z wielkim wysiłkiem odpręŜyła się i odrzuciła
wspomnienia. BoŜe, aleŜ była zmęczona! Wszystkie mięśnie zesztywniały od
długiej jazdy. Spojrzała na zegarek. Szósta. Za późno na drzemkę, za wcześnie, by
pójść do łóŜka. Wybiorę się na spacer, postanowiła. Z okna pokoju rozciągał się
zachęcający widok na łąkę i las. Pachniało koniczyną i dziką trawą.
Kąty przebrała się w szorty i bawełnianą bluzkę, zarzuciła na plecy róŜowy
kardigan. Włosy przez wiele godzin przyciśnięte baseballową czapką wymagały
natychmiastowego rozczesania. Rozpuściła gęste, sięgające ramion loki, które
połyskiwały kilkunastoma odcieniami złota, od ciemnego miodu po jasny blond, i
zeszła na dół.
Thomasa nie było w zasięgu wzroku. Przeszła przez jadalnię i wydostała się na
taras. Krzaki pnących róŜ oddzielały podwórko od łąki. Kąty zauwaŜyła ścieŜkę.
Instynktownie zwróciła się w tym kierunku, skąd dobiegał szum wody. Zgodnie z
nazwą farmy wśród czarnych skał płynął potok. Wszędzie kwitły tu dzikie Ŝółte
irysy oraz wysokie, róŜowo – białe naparstnice. ŚcieŜka wiodła do wysokiego
brzegu i tu się rozwidlała. Kąty poszła na prawo do altanki na skarpie.
Tam natknęła się na właściciela posiadłości zajętego malowaniem drewnianej
konstrukcji. Przez chwilę podziwiała skłony muskularnego, męskiego ciała i ruch
pędzla zamaszyście pokrywającego ścianę farbą. Widok wzbudził w niej
wewnętrzny niepokój. Zawahała się, czy podejść bliŜej.
Lecz było za późno, by się cofnąć. Thomas Logan właśnie ją zauwaŜył.
– Jeszcze raz „dzień dobry" – odezwała się, podąŜając ku niemu kamienistą
ścieŜką.
ZbliŜyła się do altanki i aŜ westchnęła z zachwytu.
– Ładnie, prawda? – zapytał.
– Tak – odrzekła, uznając w myślach, Ŝe to za słabe określenie.
U stóp Kąty lśniła diamentowo ciemnozielona woda. W oddali rysowały się
zalane słońcem wyspy San Juan. WybrzeŜe waszyngtońskie wydawało się
ciemnobłękitne z tej odległości. Nad pnącymi się ku niebu jodłami płynęły białe
obłoki. Szkoda, Ŝe aparat fotograficzny został w pokoju, ale będzie jeszcze wiele
okazji do robienia zdjęć. Podniosła oczy i pochwyciła wzrok męŜczyzny utkwiony
w jej twarzy.
– Pięknie tu – powiedziała.
– Owszem – zgodził się, odłoŜył pędzel i podszedł do Kąty. – Zawsze tak
uwaŜałem.
– Mieszkałeś tu całe Ŝycie?
– Nie. To dom dziadków. Dorastałem w Baltimore, lecz gdy byłem chłopcem,
lubiłem tutaj spędzać wakacje.
Kary znowu zaczęła podziwiać widok, a Thomas kontemplował jej urodę –
miodowy odcień skóry, twarz, ramiona, długie nogi. Złote loki rozwiewane
wiatrem.
– Pewnie myślisz, Ŝe „Dudniący Potok" to niezwykła nazwa dla farmy –
powiedział.
– Rzeczywiście – przyznała.
– Babcia ją wymyśliła, a Ŝe dziadek patrzył w nią jak w obraz, tak juŜ zostało.
Kary uśmiechnęła się lekko na myśl o miłości dziadków Thomasa. Przyjemnie
jest być adorowaną, uznała w duchu.
– Potok rzeczywiście dudni wśród skał – zauwaŜyła i oboje roześmieli się
wesoło. – Ty wyhodowałeś róŜe? – spytała. – Są wspaniałe.
– Tak. RóŜe, inne kwiaty i kilka gatunków warzyw. Dostarczam je miejscowym
kupcom. To bardziej hobby niŜ praca zarobkowa – dodał.
Jak łatwo się z nim rozmawia, pomyślała Kąty. Wydawało się, iŜ zna tego
człowieka od dawna. Po chwili uświadomiła sobie jednak, Ŝe to obcy męŜczyzna.
– Panie Logan – zaczęła. – Chciałabym zadzwonić. To będzie zamiejscowa
rozmowa. Muszę skontaktować się z... rodziną.
– Oczywiście. Telefon jest w kuchni.
– Dziękuję.
Kąty przeprosiła i oddaliła się, tym razem wybierając ścieŜkę, która wiodła w
lewo. Wróciła do domu, by odbyć z Neli krótką, uspokajającą pogawędkę. Gdy
odłoŜyła słuchawkę, ziewnęła i pomyślała, Ŝe warto jednak trochę się zdrzemnąć.
Obudziła się zdezorientowana. Zdziwiła się, czemu Neli pozwoliła jej przespać
obiad, choć juŜ zachodziło słońce, a ona była taka głodna. Zaraz jednak
przypomniała sobie, gdzie się znajduje. Usiadła na łóŜku. Nie była we własnym
mieszkaniu i to nie ukochana niania, która od jakiegoś czasu prowadziła jej dom,
krzątała się teraz na dole. Westchnęła. Gdzie by tu zjeść kolację? Nie miała ochoty
ubierać się i wychodzić.
PoleŜała jeszcze kilka minut, rozkoszując się miękkością puchowej kołdry.
Ciągle czuła się zmęczona, lecz jeśli teraz nie wstanie, w nocy nie zaśnie. Po to w
końcu przyjechała, by zrelaksować się i wypocząć. Oderwać się od wszystkiego,
czego nie chciała teraz nazywać po imieniu.
Spojrzała na aparat fotograficzny i rolki filmów, które z sobą przywiozła. Była
pisarką i fotoreporterką, która współpracowała z czasopismami. Urlop zamierzała
połączyć z pracą dla magazynu turystycznego, który zatrudniał ją przed śmiercią
Karin. Do ostatniej chwili nie wiedziała, czy przyjmie zamówienie redakcji.
Kochała swoją pracę, teraz jednak wszystko wydawało się raczej cięŜkim
brzemieniem niŜ przyjemnością. Zarówno terapeuta, jak i redaktor naczelny,
uwaŜali, Ŝe taki sposób spędzania czasu jej posłuŜy, więc się zgodziła. MoŜe mają
rację, pomyślała, Ŝe i praca w tym malowniczym otoczeniu przywróci mi chęć do
Ŝycia.
Nagle uświadomiła sobie, Ŝe jest głodna. Od dawna nie zaznała tego uczucia,
teraz zaś wydawało się jej całkiem przyjemne. Mając na sobie tylko cieniutką, złotą
bransoletkę zapiętą wokół kostki, wstała, by nałoŜyć szlafrok. Zamierzała wziąć
prysznic, a łazienka była przecieŜ w korytarzu.
Kary rzuciła okiem w lustro. Drzemka naruszyła nieco makijaŜ. Tusz rozmazał
się, pogłębiając cienie pod oczami.
Zastanowiła się, co pomyślałby czarujący pan Logan, gdyby w tej chwili ją
zobaczył. Skrzywiła się, zarzuciła szlafrok, otworzyła drzwi sypialni i... niemal na
niego wpadła.
– Ooo! Przepraszam – zawołał, wypuszczając z rąk niesione ręczniki, by
chwycić Kąty za ramiona.
Szlafrok miał krótkie rękawki. Kąty przeniknął dreszcz, gdy męŜczyzna dotknął
jej nagiej skóry. BoŜe, jak dawno nie doznałam czegoś podobnego, pomyślała,
odsuwając się gwałtownie. Przy tym ruchu otarła się piersiami o koszulę Thomasa.
Przez moment poczuła ciepło jego ciała.
– Nic się nie stało? – spytał lekko schrypniętym głosem.
– Nie chciałem cię przewrócić.
Z trudem podniosła wzrok, zdając sobie sprawę, Ŝe przepłynęła między nimi
fala czegoś niezwykłego, wspaniałego. Nie miało to jednak wiele wspólnego z
fizycznymi doznaniami.
– Nic mi nie jest – odrzekła, przygładzając włosy.
Thomas ukląkł, by pozbierać ręczniki.
– Cieszę się, Ŝe będę mogła z nich skorzystać. Zapomniałam własnych –
powiedziała, byle przerwać milczenie.
– Właśnie chciałem ci je zanieść. Wiem z doświadczenia, Ŝe kobiety potrzebują
duŜo ręczników.
Z jakiego doświadczenia? Kąty ugryzła się w język i podziękowała, Ŝe o tym
pomyślał.
Thomas, pozostając na klęczkach, powędrował wzrokiem w górę. Z tej pozycji
miał doskonały widok na okryte satyną biodra i uda Kąty. WyŜej dojrzał krągłe
piersi, które aŜ się prosiły, by wziąć je w dłonie.
Podniósł się i uśmiechnął. Kąty odpowiedziała niewinnym uśmiechem,
nieświadomym własnej uwodzicielskiej mocy. Jaki smak mają jej usta, zastanowił
się Thomas. Tak ładnie pachniała, czemu chciała brać prysznic?
Gdy dziewczyna przeszła obok, poczuł, Ŝe jej pragnie, lecz w tym pragnieniu
kryło się znacznie więcej niŜ tylko zwykłe poŜądanie. Obejrzała się, a on uznał, Ŝe
ma w sobie piękność leśnego kwiatka.
– Chwileczkę, Kąty – zawołał. – Chcę ci jeszcze coś powiedzieć. Po pierwsze
salon i kuchnia są do twojej dyspozycji, gdybyś miała ochotę na kawę lub herbatę.
Na dole jest teŜ telewizor... Co jeszcze... Frontowe drzwi bywają otwarte do
jedenastej. Potem trzeba uŜyć klucza. Jeszcze jedno, co robisz dziś wieczorem?
Kąty nie była przygotowana na takie pytanie.
– Dlaczego... ja... zamierzam wyjść gdzieś na kolację, jeśli zechcesz wskazać
mi restaurację. Masz mapę wyspy? – spytała z uśmiechem.
– Tak. Ale przeŜyłaś męczący dzień, więc gdybyś chciała, mogłabyś ze mną
spędzić wieczór.
– PrzecieŜ kolacje nie wchodzą w zakres usług, które oferujesz, prawda?
Ma takie piękne oczy, pomyślał Thomas. DuŜe, ciemne i łagodne.
– Zazwyczaj nie – odparł łagodnym tonem. – Ale czasem wychodzę naprzeciw
potrzebom gości. To Ŝadna wymyślna kolacja. Po prostu szynka z groszkiem i
pełnoziarnisty chleb.
Na deser ciasto z malinami – dorzucił, chcąc rozwiać wątpliwości rysujące się
na twarzy dziewczyny. – Będę zachwycony, jeśli dasz się zaprosić.
Kąty przygryzła wargę. To brzmiało zachęcająco. Zostać w wygodnym,
domowym stroju i zjeść na miejscu kolację, zamiast nieznanymi drogami jechać do
restauracji, a potem wracać po nocy.
Lepiej zachować dystans, pomyślała jednak.
– Dziękuję – rzekła. – Zdrzemnęłam się i czuję, Ŝe powinnam się trochę
przewietrzyć. Doceniam jednak twoje zaproszenie i jestem za nie wdzięczna –
dorzuciła z miłym uśmiechem.
– Zawsze do usług – powiedział nie zniechęcony odmową. Nie poruszył się z
miejsca, póki nie zamknęła za sobą drzwi łazienki.
Po chwili Kąty uświadomiła sobie, Ŝe nie wzięła szamponu. Wyjrzała ostroŜnie
na zewnątrz i spostrzegła, Ŝe Thomas schodzi na dół. Pospieszyła do swego pokoju.
Zatrzymała się tuŜ przed drzwiami, bo jej wzrok przyciągnęły fotografie, którymi
ozdobiono ściany korytarza.
Dzieci, wesela, promocje szkolne, róŜne okazje, przy których ludzie spotykają
się w rodzinnym gronie. Zainteresowała się dwoma zdjęciami Thomasa.
Na jednym machał ręką z samolotu, na którym widniał napis „Linie Lotnicze T.
L. " i wizerunek pegaza, mitologicznego skrzydlatego konia. Na drugim – stał obok
niewielkiej, tak samo oznaczonej maszyny. Miał na sobie lotniczy uniform. Kąty
cofnęła się zaskoczona. A więc to był jego właściwy zawód, pomyślała z
rozczarowaniem. Pilot. Z trudem nabrała powietrza. PrzecieŜ to absurdalne, uznała
w duchu, co mnie obchodzi, jak on zarabia na Ŝycie. Ale pilot? ZadrŜała i wbiegła
do pokoju.
Po chwili wróciła do łazienki. Gdy zamknęła drzwi, usłyszała, Ŝe Thomas
krzątał się na dole. Znowu poczuła miły, wewnętrzny niepokój. Włączyła wodę, by
się uspokoić. Bezowocnie próbowała wmówić sobie, Ŝe ten człowiek wcale nie
wywarł na niej oszałamiającego wraŜenia. Więcej, wiedziona kobiecym instynktem
zdawała sobie sprawę, Ŝe oboje mieli podobne odczucia, a to wprawiało w
zakłopotanie. Znała siebie. Wiedziała, Ŝe jeśli zapragnie zbliŜenia, nic jej nie
powstrzyma. A zresztą, mały letni flirt moŜe być ekscytujący.
– Wszystko, co masz robić, to gwizdać... – mruknęła z uśmiechem, wiedząc, Ŝe
to akurat Thomas potrafi.
Wycierając się po kąpieli ciągle myślała o flircie. Ten człowiek jest pilotem,
przypomniała sobie. Dla niej samolot, którego na fotografii z dumą dotykał
Thomas, był synonimem śmierci.
Łzy spłynęły jej po policzkach. Przez cały dzień starała się o tym nie myśleć.
Mijało właśnie dziewięć miesięcy od śmierci jej ukochanej siostry-bliźniaczki.
Los zabrał Kąty całą rodzinę, rodziców, dziadków i Karin. Straciła nawet
męŜczyznę, którego kochała lub sądziła, Ŝe kocha. Porzucił mnie, przyznała w
myślach. Cokolwiek to było, nie miało juŜ znaczenia. Miłość, poŜądanie, wszystko
sprawia ból, gdy się kończy.
Teraz stała się ostroŜna. Zbudowała wokół siebie mur, który miał ją chronić
przed uczuciowym zaangaŜowaniem. Nieudane małŜeństwo zniszczyło marzenia i
nadzieje, z którymi wchodziła w ten związek. Zbyt wiele w Ŝyciu wycierpiała. Nie
zamierzała więcej ryzykować. To jedyne rozsądne wyjście, powiedziała sobie,
ocierając łzy.
Nagle poczuła Ŝal, Ŝe nie ma nikogo, kto mógłby ją wesprzeć.
Rozdział 2
Thomas Logan zszedł na dół nieco dotknięty odmową, która spotkała go ze
strony panny Lawrence. Nie przywykł, by kobiety odrzucały zaproszenia na
kolację. Upór Kąty wydawał się bezsensowny. Po cóŜ miałaby gdzieś wychodzić,
skoro była zmęczona.
Zaczął padać ulewny deszcz. Wieczorne niebo przecinały błyskawice. To
jeszcze pogorszyło nastrój Thomasa. Nie przejmował się jadanymi samotnie
posiłkami, przewaŜnie wcale się nad nimi nie zastanawiał. Lecz dziś mógł siedzieć
naprzeciw tej intrygującej kobiety. Tak bardzo mu się podobała. Porozmawialiby,
zadałby Kąty wiele pytań. Chciał się o niej jak najwięcej dowiedzieć.
– Budzi we mnie ciekawe uczucia – powiedział na głos.
Z westchnieniem wszedł do kuchni. Wyjął opakowanie groszku, który
zamierzał przygotować, i uśmiechnął się sam do siebie. Odpowiednie jedzenie dla
człowieka, który przywykł posilać się w najmodniejszych restauracjach Nowego
Jorku, pomyślał.
Po chwili zadzwonił telefon. Ktoś chciał zrobić rezerwację na weekend.
Niewiele brakowało, a Thomas byłby odmówił, jednak rozsądek zwycięŜył. Nie
miał zamiaru tłumaczyć się matce, czemu nie dał pokoju jej najlepszym
przyjaciołom, tym bardziej Ŝe były wolne miejsca. Dom posiadał cztery sypialnie i
dwie łazienki.
Zanotował termin zapowiadanego przyjazdu gości, odłoŜył słuchawkę, wyjął
chleb z piecyka i odstawił go do przestygnięcia. Gdy się pochylił, poczuł ból w
biodrze. Podczas deszczowej pogody dawały o sobie znać rany odniesione w
wypadku samochodowym, z którego ledwie uszedł z Ŝyciem.
Wrócił myślami do tamtego zdarzenia. Zanim przeŜył wypadek, wiódł aktywne
Ŝycie na Wall Street, gdzie zajmował się pomnaŜaniem pieniędzy. Zajęcie
finansisty całkowicie go pochłaniało do dnia, w którym zbyt ostro wziął zakręt
swoim porsche i wraz z samochodem znalazł się na dnie głębokiego wąwozu.
Podczas długiej rekonwalescencji miał czas, by przemyśleć Ŝycie i zrozumieć,
jak niepowaŜnie je dotąd traktował. Zdecydował porzucić Nowy Jork, wrócić na
wyspę i pomóc ukochanym dziadkom w prowadzeniu pensjonatu. Przypominając
sobie to wszystko, aŜ pokiwał głową. Nikt by nie uwierzył, Ŝe Thomas Logan
będzie zdolny zrezygnować z luksusowego, wielkomiejskiego Ŝycia i zaszyć się na
wyspie Orcas. Jeszcze trudniej byłoby wytłumaczyć ludziom, Ŝe znalazłem tutaj
szczęście, pomyślał, otwierając piwo i wydobywając pieczoną szynkę. Po
osiedleniu na wsi wykorzystał zdobytą wcześniej licencję pilota. Odkrył radość
podniebnych podróŜy, które odbywał sam lub z turystami.
To prawda, Ŝe odkąd dziadkowie przenieśli się na Florydę, czuł się trochę
samotny. Szczególnie nocami. Poza tym jednak był szczęśliwy. Lub mógłby się tak
czuć, gdyby zaspokoił pozostałe potrzeby. Skończył trzydzieści pięć lat, naleŜało
więc myśleć o zaplanowaniu reszty Ŝycia. Jak dotąd nie spotkał nikogo, z kim
chciałby je dzielić.
Przyjaźnił się z wieloma kobietami, lecz w tych kontaktach nie było nic poza
przyjacielską sympatią. Z pewnością wiele z nich nadawało się na Ŝony, ale
Thomas był maksymalistą. Wszystko lub nic, myślał i zaczynał wątpić, czy
namiętna, gorąca miłość w ogóle istnieje. A jeśli nawet istnieje, to czy on akurat jej
zazna?
Dźwięk dobiegający z góry sprawił, iŜ Thomas poczuł ucisk w okolicach
Ŝołądka. Kary. Miłe imię. Urocza kobieta, która nigdzie nie powinna wychodzić
dziś wieczorem.
Wydobył tacę i srebra stołowe, wyłoŜył groszek do salaterki, pokroił soczystą
szynkę i świeŜy, pachnący chleb. Ciasto przybrał bitą śmietaną z malinami. Przez
chwilę zastanawiał się, czemu zamierza zanieść jej kolację. Pewnie dlatego, Ŝe
mam trzy siostry, pomyślał. Przywykłem się o nie troszczyć. Przez głowę
przebiegły mu słowa matki: „Opiekuj się nimi, Thomas". Zaśmiał się do własnych
myśli, wszedł z tacą na górę i zapukał do drzwi Kąty.
Otworzyła z mokrymi włosami wijącymi się wokół ramion. Miała na sobie
długi, biały szlafrok kąpielowy, który bardzo podkreślał zgrabne, kobiece kształty.
Wszystkie braterskie uczucia natychmiast wywietrzały Thomasowi z głowy.
– Dobry wieczór – powiedział.
– Dobry wieczór – odrzekła zdziwiona widokiem tacy.
– Pomyślałem, Ŝe nie ma sensu, byś wychodziła dziś dokądkolwiek na kolację,
więc sam przygotowałem posiłek.
– Och! – Kąty przeniosła wzrok z tacy na gospodarza domu. – Nie powinieneś
był robić sobie kłopotu. To bardzo miłe z twojej strony, ale zupełnie niepotrzebne.
BoŜe, jak ładnie pachnie. – Delektowała się wonią cząbru.
Thomas uśmiechnął się tylko. Był naprawdę niezłym kucharzem, jeśli mu na
tym zaleŜało.
– Smakuje tak samo wspaniale jak pachnie – zapewnił.
– Teraz moŜesz spokojnie zostać w domu i porządnie wypocząć, zamiast
jeździć w ciemnościach po wyspie.
Kąty zmruŜyła oczy, przyjmując propozycję Thomasa jak wyzwanie, a on
wyciągnął tacę przed siebie i wzrokiem nalegał, by się podporządkowała jego woli.
– Jestem pewna, Ŝe wszystko to jest wyborne – rzekła, wyjmując mu z rąk
naczynia. – Jednak mimo wszystko mogę gdzieś wyjść.
– Pada, a drogi mamy wąskie, dwupasmowe – zauwaŜył, wzruszywszy
ramionami.
– Myślę, Ŝe jakoś sobie poradzę. W końcu pochodzę z duŜego miasta – odparła
ze spokojem, który go lekko zirytował.
– Cokolwiek zdecydujesz, skosztuj jedzenia – rzekł, odwrócił się na pięcie i
skierował ku schodom.
– Panie Logan? – Łagodny głos Kąty zatrzymał Thomasa w pół kroku.
– Tak?
– Dziękuję.
Usłyszał, jak zamknęła drzwi.
– Proszę bardzo – bąknął pod nosem, poruszony miękkością jej tonu.
Znowu zadzwonił telefon. śadnych następnych gości, pomyślał Thomas z
niechęcią. Ale dzwonili z lotniska. Miał odbyć lot czarterowy o jedenastej rano.
Zanotował nazwisko klienta i popatrzył w kuchenne okno. Myślami ciągle był z
Kąty. WyobraŜał sobie jej fiołkowe oczy, kształt ust. Sprawiała wraŜenie kobiety
zimnej jak lód, lecz takie wargi musiały być stworzone do gorących pocałunków.
Thomas niechętnie wrócił do rzeczywistości. Nad czym, u diabła, się
zastanawiał? Jeszcze dziś rano nie wiedział nawet o istnieniu tej dziewczyny, a
teraz rozmyśla nad pocałunkami.
– Za długo się tym zajmujesz, Logan – mruknął do siebie.
MoŜe naleŜałoby posprzątać w kuchni albo przynajmniej schować jedzenie.
Jakoś nie miał na to ochoty. Wolałby raczej... Parsknął niezadowolony z własnych
myśli. Uznał, Ŝe posiedzi trochę na ganku. Chłodne powietrze uspokaja.
Kąty obudziła się z krótkim łkaniem. Niemiły sen znowu nie dał jej spać.
Odetchnęła głęboko. Na szczęście nie był to najgorszy z koszmarów. Czasem
bowiem budziła się z krzykiem.
Usiadła, odchyliła zasłonę i wyjrzała przez okno. Dochodziło pół do szóstej,
lecz juŜ świtało. Powietrze miało oŜywczy smak. Przeciągnęła się, ziewnęła i
dotknęła powiek. Nie wydawały się opuchnięte. Tej nocy chyba nie płakała.
Wczoraj nie wyszła z domu. Zjadła smaczny posiłek w pokoju i połoŜyła się, by
poczytać w łóŜku romans. Miała słabość do miłosnych historii ze szczęśliwym
zakończeniem. Nie bardzo wierzyła, by mogły być prawdziwe, lecz gdzieś w głębi
serca Ŝywiła jednak odrobinę nadziei.
Niechcący zaczęła krąŜyć myślą wokół Thomasa. Przypomniała sobie jego
wzrok w chwili, gdy mu się sprzeciwiła. Kim był pan Logan, by decydować, czy
ona moŜe wyjść z domu?
Ma ładne imię i jest bardzo pewny siebie, uznała, opuszczając stopy na
podłogę. I tak przyjemnie na niego patrzeć.
Uprzytomniwszy sobie, Ŝe Kalifornia pełna jest przystojnych męŜczyzn, Kąty
wstała z łóŜka, by powędrować do łazienki. Ku własnemu niezadowoleniu miała
jakieś poczucie winy. Ze skłonnościami do przewodzenia czy nie, Thomas okazał
się jednak bardzo miły, a ona – niewdzięczna.
– Nieładnie, Kąty – szepnęła. – W końcu spędzisz pod jego dachem parę
tygodni, więc powinnaś być uprzejma.
Uprzejma, tak, ale to wszystko, przestrzegła samą siebie.
Jeśli nie moŜesz myśleć o tym męŜczyźnie jak o zwyczajnym gospodarzu
pensjonatu, traktuj go jak nowego znajomego.
Zadowolona z kompromisowego rozwiązania wytarła twarz i nałoŜyła
maseczkę z płatków owsianych. Wróciła do pokoju, wśliznęła się pod kołdrę i
skończyła czytać ksiąŜkę.
O szóstej rano wyjrzała na korytarz i nasłuchiwała przez chwilę. Z kuchni
dochodziły odgłosy krzątanina. Doleciał nęcący zapach kawy.
Szybko wzięła prysznic, upięła włosy, włoŜyła dŜinsy i Ŝółtą lnianą bluzkę.
Podeszła do okna. Ponad drzewami świeciło juŜ słońce, a małe ptaszki kręciły się
po trawniku w poszukiwaniu pokarmu. Po raz pierwszy od miesięcy Kąty
zapragnęła dowiedzieć się, co przyniesie dzień. Zbiegła po schodach do kuchni.
Wydawało się, Ŝe oprócz śpiącego na parapecie kota w domu nie ma nikogo.
Spojrzała na stół przykryty róŜowym obrusem i zastawiony białą porcelaną. W
dzbanku parowała kawa. Na kredensie leŜały bułeczki. Zapach boczku pobudzał
apetyt. Gdzie jest Thomas, pomyślała.
Gotowa była się załoŜyć, Ŝe męŜczyzna jest w ogrodzie i cieszy się pięknym
porankiem. Właśnie nadchodził, niosąc koszyk świeŜo zerwanych truskawek. Gdy
pojawił się w kuchni, Kąty wstrzymała oddech. Na jej widok Thomas przystanął i
rozjaśnił twarz uśmiechem. Jednocześnie wypowiedzieli słowa powitania.
Dziewczyna roześmiała się i rzekła:
– Wspaniale wyglądają te truskawki. JuŜ nie pamiętam, kiedy jadłam takie
rwane prosto z krzaka. Panie Logan...
– Thomas, proszę.
– Dobrze, Thomas. Chciałabym jeszcze raz podziękować za wczorajszą kolację.
Rzeczywiście nie bardzo czułam się na siłach, by dokądś wychodzić – przyznała. –
Być moŜe okazałam się nieco niewdzięczna... – Przerwała pod wpływem
spojrzenia męŜczyzny.
– Dlaczego? – spytał, wskazując jej miejsce przy stole.
Podziękowała i ciągnęła dalej:
– Przypuszczam, iŜ dlatego, Ŝe nie lubię, by coś mi narzucano. A pan... ty byłeś
dość... zasadniczy, Thomas.
Czemu tak trudno wymówić to imię? Bo wprowadza aurę intymności, której
Kąty nie chciała? Naprawdę nie chciała?
– Przepraszam – rzekł, choć wcale nie wyglądało na to, by Ŝałował. – Myślę, Ŝe
to z przyzwyczajenia.
– Ach, twoje kobiety lubią, gdy nimi komenderujesz? – spytała, zanim zdąŜyła
ugryźć się w język.
– Czasami. – Uśmiechnął się, obmywając truskawki.
Co za niemoŜliwy męŜczyzna, pomyślała, lecz odpowiedziała uśmiechem.
– Czy jestem twoim jedynym gościem? – zapytała.
– Na razie tak. W tym tygodniu przyjadą pewni starsi państwo, przyjaciele
rodziców, którym nie mogłem odmówić.
– A chciałeś? – dociekała zaintrygowana.
Pytanie to zaskoczyło Thomasa. Spojrzał na dziewczynę i potrząsnął głową z
zakłopotaniem.
– Przypuszczam, Ŝe goście mogą czasem sprawiać kłopot – zauwaŜyła.
– Rzeczywiście – odrzekł i uśmiechnął się lekko. – Z wyjątkiem takich jak ty.
Częstuj się – dodał, układając truskawki na talerzu. – Zaraz podgrzeję bułeczki i
coś zjemy. Dobrze spałaś?
– Świetnie, dziękuję. Ta puchowa kołdra jest doprawdy wspaniała. W ogóle
podoba mi się twój dom. Och! – Westchnęła, gdy Thomas wyjął bułeczki z
mikrofalówki i ułoŜył je w koszyczku.
– Wszystko co robił, przychodziło mu z łatwością. Obserwując zgrabną
sylwetkę męŜczyzny w granatowych dŜinsach i koszuli, Kary zauwaŜyła:
– Widać, Ŝe masz wprawę w kucharzeniu.
– Od lat sobie gotuję. Jeszcze zanim zacząłem prowadzić kawalerskie Ŝycie w
Nowym Jorku.
– Mieszkałeś w Nowym Jorku?
– Czemu tak się dziwisz?
– No cóŜ, nawet przeniesienie się z Baltimore na tę małą wyspę to wielka
zmiana, nie mówiąc o Nowym Jorku. – Kąty stoczyła bezowocną walkę z własną
ciekawością. – Byłeś pilotem, zanim tu zamieszkałeś? ZauwaŜyłam zdjęcia w
korytarzu. Linie Lotnicze T. L. są twoje?
– Tak. Rzeczywiście latałem wcześniej, ale tylko dla przyjemności. Kiedy
postanowiłem osiedlić się na wyspie, musiałem znaleźć jakieś zajęcie. Kupiłem
tutejsze czarterowe linie, dodałem jeszcze dwa samoloty i teraz oferuję usługi
przewozowe między wyspami San Juan.
– Ile masz samolotów? – spytała, wyczuwając dumę w głosie Thomasa.
– Teraz pięć!
– I prowadzisz jeszcze ten pensjonat? Musisz być bardzo zajęty – rzekła,
delektując się napojem. – Świetna kawa – zauwaŜyła. – Mówiłeś, Ŝe to był dom
twoich dziadków. Czy oni odeszli? – spytała delikatnie.
– AleŜ nie. Wyjechali na Florydę, gdzie przez cały rok trwa słoneczne lato. Ja
byłem zmęczony Nowym Jorkiem, a oni chłodem i deszczami, więc odkupiłem od
nich to miejsce, by mogli wyfrunąć jak dwa kochające się ptaszki.
Kąty roześmiała się wesoło. W atmosferze kuchni unosiło się coś ciepłego i
jasnego. Jakaś magiczna moc obejmowała w posiadanie serce i duszę dziewczyny.
– Naprawdę podoba ci się dom? – spytał Thomas.
– Tak.
– Mnie równieŜ – przyznał. – Mieszkałaś kiedyś na farmie?
– Oczywiście. Przez całe lato. Uwielbiam to.
– śartujesz. Na prawdziwej farmie?
– Tak. Ze stogami siana, dojeniem krów, karmieniem świń i prowadzeniem
traktora – powiedziała, smarując bułeczkę odrobiną masła. – Pyszne – oznajmiła.
– Masło pochodzi z sąsiedniej wyspy. Sprzedają je siostry zakonne, które
prowadzą najmniejszą mleczarnię na świecie. Mają trzy krowy. Robią teŜ ser.
Nie do wiary, by te wypielęgnowane dłonie doiły krowy i zbierały siano,
pomyślał Thomas. Pewnie dziewczyna nie jest aŜ tak delikatna, na jaką wygląda.
Gdy spoglądał na jej twarzyczkę w kształcie serca, Kąty zajadała truskawki.
Wydatne, miękkie wargi wspaniale kontrastowały z małym, arystokratycznym
noskiem dziewczyny. Dzisiaj upięła włosy w kok, pozostawiając tylko małe loczki,
wijące się na szyi. W jej uszach lśniły srebrne kolczyki, a szeroka bransoleta
zdobiła delikatny przegub ręki.
Thomas połoŜył jeszcze jedną bułeczkę i dwa kawałki wędliny na talerzu Kąty.
– Jesteś wegetarianką? – zapytał.
– Niezupełnie. W kaŜdym razie nie odmówię sobie tego boczku. Czy to mięso
pochodzi z własnej hodowli?
– Tak. Bez chemicznych dodatków i hormonów. Jakoś nie mogę sobie ciebie
wyobrazić na farmie – przyznał Thomas. – Czym się zajmujesz w Kalifornii?
– Jestem pisarką i fotoreporterką. Robię dla czasopism reportaŜe z podróŜy.
Kąty nalała Thomasowi kawy, odczuwając przyjemność z wyświadczenia małej
przysługi, a jemu sprawiło to wyjątkową radość.
– Ciekawe, brałem cię za aktorkę.
– Naprawdę?
– Jak to się stało, Ŝe zaczęłaś zajmować się fotografią?
– Zwyczajnie. JuŜ jako dziewczynka lubiłam robić zdjęcia. Miałam tani aparat i
wierzyłam, Ŝe wykonuję wspaniałe prace – wyjaśniła.
Długo mieszała kawę, wracając myślami do przeszłości.
– Masz szczęście, utrzymując kontakt z dziadkami – rzekła cicho.
– A ty nie?
– Nie. Ojciec oŜenił się z mamą wbrew woli swoich rodziców. Rodzina nie
utrzymywała ze sobą bliskiego kontaktu. To naprawdę ironia losu, Ŝe dziadkowie
odziedziczyli nas w spadku. Po śmierci rodziców przez trzy lata mieszkałyśmy u
babci Rosę, matki mojej mamy. To była cudowna, kochająca kobieta. Gdy zmarła,
przeniosłyśmy się do Bostonu, do rodziców ojca. Nikt nie był z tego zadowolony –
rzekła i przerwała na moment. – Wybacz, Ŝe opowiadam o tak osobistych
sprawach.
– AleŜ nie przepraszaj. – Thomas nie chciał naraŜać dziewczyny na przykre
wspomnienia, lecz ciekawiły go jej losy. – Czemu nie byłaś szczęśliwa? – spytał. –
Ile miałaś lat?
– Siedem – odrzekła cicho. – Dziadkowie... cóŜ, byli starymi ludźmi. Byli, co
prawda, zaledwie po sześćdziesiątce, lecz zupełnie nie rozumieli dzieci, nie
potrafili dostosować stylu Ŝycia do potrzeb małych dziewczynek.
– Rozumiem. – Thomas był poruszony opowieścią. – Czy znaleziono jakieś
wyjście z sytuacji?
– Szkołę z internatem. Oczywiście najlepszą. W domu spędzałyśmy wakacje.
– Musiało być cięŜko – zauwaŜył, a Kąty pomyślała, Ŝe za chwilę zechce jej
dotknąć, bo tyle ciepła i miękkości krył w sobie jego głos.
Napiła się kawy. Przez moment delektowała się ciepłem napoju. Ku własnemu
zdumieniu miała ochotę opowiedzieć temu człowiekowi całe swoje Ŝycie.
– Nie tak bardzo. Miałyśmy wszystko co trzeba.
Oprócz miłości, pomyślał smutno Thomas, lecz instynktownie powstrzymał się
od wyraŜenia współczucia. Kąty mogłaby pomyśleć, Ŝe się nad nią lituje.
– Mówiłaś o dwu małych dziewczynkach. Kim była ta druga?
– Moją siostrą-bliźniaczką, Karin.
– Mój BoŜe, więc jest was dwie?
– JuŜ nie.
Thomas spowaŜniał, widząc, Ŝe Kąty spuszcza powieki, by ukryć smutek
wyzierający z oczu.
– Co się stało? – zapytał cicho.
– Zmarła w zeszłym roku.
Otwartość wyznania dziewczyny wstrząsnęła obojgiem. Czemu w ogóle
opowiada temu Thomasowi o Karin? To zbyt osobiste, intymne! Kąty podniosła się
i spojrzała na zegarek.
– Och, jak późno! Muszę iść, za kilka minut mam spotkanie z Patsy. Obiecała
pokazać mi kilka ciekawych zakątków.
Dziękuję za wspaniałe śniadanie.
Thomas uprzejmie, lecz z roztargnieniem skinął głową, zastanawiając się, ile
róŜnych rzeczy on sam mógłby jej pokazać na wyspie.
– Późno wrócisz do domu? – zapytał.
Kąty zmruŜyła oczy.
Przestań, Logan, skarcił się w myślach Thomas. Ona jest twoim gościem. Płaci
za pobyt. Nie twój interes, o której wróci. Ale tak bardzo chciał wiedzieć.
– No cóŜ, właściwie to wszystko jedno – dorzucił szybko.
– Masz własny klucz, więc... śyczę miłego dnia.
– Ja tobie równieŜ – odrzekła i wyszła z kuchni, pozostawiając za sobą aurę
dziwnej pustki.
Kąty trafiła do portu i bez trudu odnalazła dom oraz sklep przyjaciółki. Patsy
wybiegła na zewnątrz, pokrzykując z radości na jej widok. Dziewczyny
zaprzyjaźniły się w college'u i ciągle utrzymywały kontakt, choć od wyjazdu Patsy
z Kalifornii minęło juŜ cztery lata. Przyjaźń wytrzymała próbę czasu, nadal były
sobie bardzo bliskie.
– Jak ci się podoba wyszukany przeze mnie pensjonat?
– spytała Patsy, prowadząc Kąty do domu.
– Jest piękny.
– To świetnie. A gospodarz?
– Nic mu nie moŜna zarzucić. Dziwne, Ŝe mi o nim nie wspomniałaś.
– Hmm, no wiesz... Co o nim sądzisz?
– Wydaje się miły, choć lubi komenderować.
– Trochę tak. To przez te wszystkie kobiety, które kręcą się wokół niego na
wyspie – zauwaŜyła Patsy.
– Włącznie z tobą?
– Nie. Z jakiejś niewiadomej przyczyny nigdy nic między nami nie zaszło. Nie
działa na moje zmysły. A co z twoimi?
– Ostatnio były w porządku. Masz zamiar tak stać na schodach, czy wejdziemy
do środka?
Patsy roześmiała się i wpuściła przyjaciółkę do nieduŜego mieszkania
złoŜonego z dwóch pokoi i łazienki. W jednym gospodyni urządziła kuchnię,
sypialnię i jadalnię, w drugim pracownię garncarską.
– Teraz wiesz, dlaczego nie zaprosiłam cię do siebie. Bardzo chciałam, ale jak
widzisz, sami nie mamy zbyt wiele miejsca.
– My?
– Tak. Mieszkam teraz z Kenem. To jego obraz wisi nad kominkiem.
Patsy westchnęła i odrzuciła z twarzy rude, falujące włosy. Zawsze była
piegowata i urocza, pomyślała Kąty.
– Całkiem niezły – oceniła dzieło Kena. – Czy to powaŜny związek?
– Na razie nie. PrzeŜywamy coś w rodzaju okresu próbnego. No wiesz, poddaje
się testom nowe samochody, czemu nie wypróbować nowego związku? To moŜe
ustrzec przed popełnieniem kolejnego błędu. Ja juŜ trzy razy się myliłam –
zauwaŜyła z cierpkim poczuciem humoru. – ChociaŜ ty teŜ pobiłaś rekord, jeśli
chodzi o krótkotrwałość małŜeńskiej harmonii. Dziewięć miesięcy? Co to było za
małŜeństwo, na litość boską?
– Nieudane. Był kobieciarzem i potwornie lubił mnie kontrolować – skrzywiła
się Kąty. – Zupełnie jak w tej roli, którą gra teraz w jednej z mydlanych oper –
zaŜartowała z goryczą, broniąc się przed bolesnymi wspomnieniami zakończonego
pięć lat temu małŜeństwa. – Chyba wszyscy oprócz mnie wiedzieli, co z niego za
człowiek. Właściwie winnam powiedzieć, oprócz mnie i Karin. Ją teŜ zwiódł
swoim czarem. Ale – był aktorem, takim przystojnym i chłopięco słodkim.
Pilnował kaŜdego mojego kroku. Wtedy wszyscy kochali Rhysa i on kochał
wszystkich, a w kaŜdym razie próbował. Kiedy odwaŜyłam się zarzucić mu
niewierność, odszedł. W kaŜdym razie nie mam zamiaru próbować po raz drugi –
zakończyła.
Kąty wzięła do ręki jeden z wysokich dzbanków, dzieło rąk Patsy, i podziwiała
jego kremowobrązowe barwy, pomiędzy które wprowadzono smuŜkę błękitu tak,
Ŝe kolory przypominały odcienie miejscowego krajobrazu.
– Piękne naczynie – oceniła. – Naprawdę rozwinęłaś swój talent, odkąd
opuściłaś Kalifornię.
– To dlatego, Ŝe mieszkam na wyspie. Jej spokój i piękno dają mi natchnienie –
rzekła Patsy, zawahała się przez moment, a potem spytała łagodnie: – Kąty, ciągle
masz tamte problemy? Nadal boisz się samolotów?
– Kamienieję na ich widok. Za kaŜdym razem przypominam sobie katastrofę i
nie mogę się uwolnić od wspomnień. Widzę wszystko jak Ŝywe. Po prostu czuję
ból... – Kąty przerwała, by nabrać tchu. – Wybacz, nie sądziłam, Ŝe będę to tak
przeŜywać. Wiem, Ŝe jeszcze nie rozmawiałyśmy o Karin, którą tak lubiłaś, ale nie
przyjechałam tu, by się wypłakiwać. Chcę wypocząć, zapomnieć o przeszłości. Po
prostu cieszmy się spotkaniem. Oprowadzisz mnie po osadzie?
– To nie zabierze duŜo czasu, bo nie jest zbyt rozległa, choć bardzo malownicza
w porze kwitnienia kwiatów. Ciągle lubisz Ŝółte róŜe? Mamy tu kilka wspaniałych
okazów.
– Uwielbiam – powiedziała Kąty i obie dziewczyny wsiadły do dŜipa Patsy, by
zwiedzić okolicę.
Po drodze do osady zatrzymały się przy jednym z miejsc widokowych. Kąty
wysiadła z auta z aparatem w ręku.
– Stań tu, sfotografuję cię – zaproponowała przyjaciółce.
Rudowłosa Patsy, brodząca wśród dzikich kwiatów i zielonych traw, świetnie
nadawała się do zdjęcia reklamującego uroki wyspy.
Potem, gdy spacerowały po osadzie, Kąty znalazła jeszcze wiele godnych
uwiecznienia widoków. Była zadowolona, iŜ przyjęła to pierwsze od czasu śmierci
siostry zamówienie na fotoreportaŜ i Ŝe nie straciła wraŜliwości na piękno
krajobrazu. Choć nie uwaŜała się za artystkę, potrafiła komponować zdjęcia jak
obrazy. Razem z Karin planowały nawet otworzenie galerii, w której wystawiano
by dzieła sztuki fotograficznej ...
– JuŜ prawie południe – zauwaŜyła Patsy. – Chodźmy na lunch. Opowiem ci o
moim ukochanym.
– Dobrze, ja teŜ zgłodniałam – rzekła Kąty, porzucając bolesne wspomnienia.
Dawno zapadł zmierzch, gdy na podjeździe przed domem Loganów pojawił się
samochód. Thomas od dawna wyczekiwał dźwięku silnika, a gdy go wreszcie
usłyszał, odczuł niezmierną ulgę, która miała w sobie jednak coś z irytacji. Przez
cały dzień nie potrafił przestać myśleć o Kąty. Wiedział, Ŝe to szaleństwo tak się
przejmować dopiero co poznaną kobietą, by z niecierpliwością nasłuchiwać jej
kroków na ganku. A jednak na coś czekał, sam dobrze nie wiedząc, co to ma być.
Jeszcze raz rzucił okiem na zegarek. Dochodziła dziesiąta. Kąty miała za sobą
kolejny długi dzień.
Wyszedł jej naprzeciw. Gdy go spostrzegła, zatrzymała się gwałtownie. Z
niewiadomego powodu oboje poczuli się niezręcznie. Thomas wiedział tylko, Ŝe
tak się cieszy na widok Kąty, aŜ ściska go w gardle ze wzruszenia.
– Jak się masz? – rzekła dziewczyna, robiąc taki gest ręką, jakby zaraz
zamierzała udać się na górę.
– Cześć. Jak się czujesz?
– Świetnie, a ty?
– RównieŜ. Nigdy nie czułem się lepiej – odparł i roześmiał się wesoło.
– Chyba nie czekałeś na mnie? – spytała na wpół zakłopotana, na wpół
rozbawiona.
– Nie, czytałem. Usłyszałem, Ŝe nadjechałaś, i wyszedłem sprawdzić, czy
wszystko w porządku. No wiesz, jest późno.
– Rzeczywiście – potwierdziła chłodno.
– Bardzo późno – powtórzył Thomas z wewnętrzną irytacją.
Sam nie wiedział, czemu się tak zachowywał. Nigdy dotąd nie interesował się
w ten sposób gośćmi pensjonatu. Znowu pomyślał o swoich siostrach. To zapewne
braterska nadopiekuńczość daje o sobie znać. Pokonał przemoŜną chęć uściskania
dziewczyny i rzekł:
– Wybacz, Ŝe znowu wtrącam się w nie swoje sprawy, lecz po prostu
niepokoiłem się, czy nie miałaś jakichś trudności z odnalezieniem w ciemnościach
drogi do domu. Są źle oznakowane.
Kąty próbowała zdobyć się na wdzięczność, lecz troska Thomasa jedynie ją
rozdraŜniła. Wcale nie zamierzała spowiadać się z tego, co i dlaczego robiła poza
domem. Miała tego dosyć od czasów małŜeństwa. Były mąŜ kontrolował kaŜdy jej
krok.
Lecz teraz to był Thomas Logan, pomyślała, wracając do rzeczywistości. Ten
miał coś na swoje usprawiedliwienie.
– Przepraszam – powiedziała z westchnieniem – doceniam twoją troskliwość.
Rzeczywiście trochę błądziłam, ale w końcu dotarłam. Ciekawe, czy zostało
jeszcze trochę tych wspaniałych malin zerwanych wczoraj?
CzyŜby to było wczoraj, zastanowiła się w duchu, mając wraŜenie, Ŝe mieszka
tu juŜ o wiele dłuŜej.
– Nie jadłam dziś deseru i z przyjemnością wzięłabym trochę owoców do
swojego pokoju.
– Owszem, jest ich jeszcze trochę – odpowiedział, kierując się w stronę kuchni.
Poszła za nim i stanęła w pobliŜu. Gdy Thomas otworzył lodówkę, znalazła się
w ciasnym zakątku między nim a kuchennym blatem. Spotkali się wzrokiem. Kąty
poczuła wewnętrzne napięcie i falę gorąca, gdy skierował spojrzenie ku jej
wargom. Poruszył się i stanął jeszcze bliŜej. Słyszała teraz uderzenia własnego
serca.
Thomas nie dotknął jej ani nie pocałował, choć mógł to z łatwością uczynić.
Ogarnięty gwałtownym poŜądaniem, tylko w wyobraźni poznawał smak jej ust i
ciała. Nie musiał niczego mówić, spojrzenie zastępowało słowa. Kąty zadała sobie
pytanie, czy z jej oczu równieŜ wszystko da się wyczytać. Jeśli tak, nic nie mogła
na to poradzić.
Była zła na Thomasa za to, iŜ okazał się tak pociągający, i na siebie, Ŝe uległa
jego urokowi. Stała bez ruchu, prowokująco nie spuszczając wzroku z męŜczyzny.
Krucha i delikatna, z taką stanowczością wysunęła podbródek do przodu, Ŝe
Thomas przez chwilę poczuł się zawstydzony. Logan, ty ośle, musisz być
najgorszym wydaniem poŜądliwego samca, skarcił się w myślach.
Wziął głęboki oddech, wyjął owoce z lodówki i zamknął drzwi. UlŜyło mu, gdy
nazwał po imieniu swoje odczucia. Odsunął się od Kąty i sięgnął po naczynie, do
którego zamierzał włoŜyć maliny.
– Niewiele brakowało, a bym cię pocałował – zauwaŜył mimochodem.
– Wiem.
– Jak byś zareagowała, gdybym to uczynił?
– Powstrzymałabym cię.
– Naprawdę? Zmierzyli się wzrokiem.
– Tak.
Kąty oparła się o kuchenny blat i spojrzała zalotnie.
– Nie zamierzam dzisiejszej nocy staczać pojedynków ze słynnym na wyspie
poŜeraczem serc niewieścich.
Oczy Thomasa zalśniły rozbawieniem.
– Kto naopowiadał o mnie takich rzeczy? Patsy? Pewnie ci powiedziała, Ŝe
Ashley Summers Na skrzydłach miłości
Rozdział 1 Kąty Lawrence zaparkowała samochód w cieniu starej jabłoni i powoli wysiadła. Nie zwracając uwagi na Ŝwir pod bosymi stopami, przyglądała się miejscu, które miało stać się jej domem na najbliŜszych pięć tygodni. Wiktoriański budynek lśnił w słońcu bielą ścian. Otoczony koronką Ŝywopłotu drzemał zanurzony w letniej mgiełce jak słodka pamiątka z przeszłości. CóŜ za uroczy widok, pomyślała zachwycona dziewczyna. Nie spuszczając wzroku z zabudowań, po omacku znalazła sandałki i wsunęła w nie stopy. Kamienną, porośniętą mchem ścieŜką ruszyła ku frontowemu wejściu. Na litość boską, Kary, to tylko stary dom, napomniała się w duchu. Nie naleŜała do kobiet łatwo dających się czemukolwiek oczarować. Przyspieszyła kroku i weszła po schodach na werandę. Nad staromodną kołatką u drzwi wisiała kartka z informacją: „Proszę wejść, jestem w pobliŜu". Z wahaniem zajrzała do zacienionego wnętrza. – Halo? Jest tu kto? – zawołała. Nie było odpowiedzi. Odczekała chwilę, a potem weszła dalej. W salonie odniosła wraŜenie, Ŝe gdzieś go juŜ widziała. Przygryzła wargę, rozglądając się po przestronnym pokoju. Nigdy wcześniej nie była w tym domu, a jednak kaŜdy sprzęt wydawał się znajomy. Zagadkowe uczucie, pomyślała. W oknach, zgodnie z oczekiwaniem, wisiały koronkowe firanki. Drewniana podłoga błyszczała jak lustro, a stylowe meble miały kolor miodu. Pokój zdobiły świeŜe kwiaty. Na stoliku do kawy stał koszyk z zielonymi jabłkami. Obok ktoś ułoŜył wypolerowane morską wodą, biało-czarne kamyki, których gładkość zachęcała do dotknięcia. Dziewczyna siłą woli powstrzymała ten odruch i jeszcze raz obrzuciła salon wzrokiem osoby przywykłej do pisywania reportaŜy z podróŜy. Skoro to nie hotel, a tylko pensjonat oferujący gościom nocleg ze śniadaniem, z pewnością zasługuje na trzy gwiazdki, uznała. Ktokolwiek tu mieszkał, miał dobry gust, umiał dbać o szczegóły, które sprawiały, Ŝe wnętrze miało niecodzienny wygląd. Do kogo naleŜy ta posiadłość, zastanowiła się w duchu. Jej przyjazd został zapowiedziany, więc gdzie podziali się gospodarze? Cisza. Łagodne ciepło wyspiarskiego lata przedostawało się do pokoju przez otwarte okna. Pachniało morzem i świeŜo ściętą trawą. Kąty odgarnęła z policzków kosmyki jasnych włosów, spojrzała na dzbanek z mroŜoną lemoniadą stojący na wiklinowym stoliku. Doszła do wniosku, Ŝe to dla gości, więc nalała sobie szklankę
i z rozkoszą ugasiła pragnienie. Nagłe poczucie straty czegoś kochanego uświadomiło jej, czemu ten ciepły, elegancko urządzony dom poruszył czułe struny pamięci. Przypominał dom babci w Spokane. – BoŜe, od wieków o niej nie myślałam – szepnęła i zadrŜała, bo wspomnienie odległej przeszłości otworzyło w myślach jakąś małą szczelinę. Sprawiło, Ŝe przestała się czuć bezpiecznie. Świadomość utraty czyniła ją bezbronną. Nie mogę poddawać się temu nastrojowi, postanowiła i spojrzała na fotografie, które zdobiły kominek. Przyglądając się im, odzyskała spokój. Dzieci, wnuki, dziadkowie. Dwie młode pary w róŜnych pozach. Przystojny nastolatek ze wspaniałą rybą złowioną na wędkę. Rodzina – domyśliła się Kąty i poczuła w sercu znajomą tęsknotę. Wróciła wzrokiem do młodego wędkarza. Nad kominkiem wisiał duŜy portret tego samego męŜczyzny. Musiał dobiegać trzydziestki, gdy go malowano. Miał smagłą skórę i wijące się, kruczoczarne włosy. Kąty wpatrzyła się w twarz nieznajomego i poczuła, jak przenikają dreszcz. Człowiek z obrazu, o mocno zarysowanym podbródku i prostej linii nosa, miał we wzroku coś, co przyciągało uwagę. Jego błękitne oczy zdawały się patrzeć wprost na Kąty. Zafascynowana czystością tego spojrzenia, Kąty studiowała z uwagą twarz męŜczyzny. Pomyślała, Ŝe jej wyraz sprawia przyjemne wraŜenie. Chwilę zauroczenia przerwał jakiś dźwięk. Ktoś gwizdał. Kąty spojrzała w okno. Przez rozciągającą się za domem łąkę szedł człowiek z portretu. Pogwizdywał, niosąc w rękach koszyki pełne malin. Miał na sobie bawełnianą koszulkę i dŜinsy. Kąty wstrzymała oddech. Nawet z daleka męŜczyzna wydawał się bardzo przystojny. Wyprostowała się i zrobiła krok do przodu, potem zatrzymała się niezdecydowana. Powinna czekać, aŜ zostanie dostrzeŜona, czy wyjść na spotkanie? Gdy się namyślała, nieznajomy przeszedł przez trawnik i zbliŜył się do szklanych drzwi. Kąty zaczęła czynić sobie w duchu wyrzuty, Ŝe mając dwadzieścia dziewięć lat, ciągle nie potrafi oprzeć się urokowi zupełnie obcego, przystojnego męŜczyzny. Ten wydawał się jednak naprawdę wyjątkowy. Gdy wszedł, szeroko otworzył oczy na jej widok, a potem się uśmiechnął. – Witam. CóŜ za miła niespodzianka – powiedział, stawiając koszyki z owocami. – Jestem Thomas Logan. A pani... Kąty wyciągnęła rękę na powitanie. Uświadomiła sobie, Ŝe wciąŜ trzyma
szklankę, więc najpierw ją odstawiła, a potem wsunęła dłoń między stwardniałe od pracy palce męŜczyzny. – Kąty Lawrence – przedstawiła się i umilkła na moment. – Właśnie przypłynęłam promem. Oczywiście, Ŝe promem, idiotko, upomniała się w myślach. Jak inaczej moŜna się dostać na tę wyspę? Samolotem. PrzecieŜ właśnie dlatego, by uniknąć lotu, przejechałaś autem kawał drogi z Kalifornii. – Panie Logan, dzwoniłam w sprawie rezerwacji pokoju na pięć tygodni. Telefon odebrała kobieta. – Pewnie Maddie. Kim jest Maddie? Kąty cofnęła rękę, świadoma drŜenia swoich palców. – Maddie to właścicielka? – zapytała. – Zajmuje się domem i rezerwacjami. Właścicielem jestem ja. – Pan prowadzi B & B? – Tak. A nie powinienem? – spytał z figlarnym uśmiechem. Kąty zarumieniła się, zmieszana. – SkądŜe. Ja tylko... Panie Logan, jest dla mnie ten pokój czy nie? – Oczywiście, panno Lawrence. Panno, prawda? – upewnił się, zniŜając głos. Skinęła głową. MęŜczyzna uśmiechnął się, a Kąty poczuła, Ŝe drŜą jej kolana. – Witamy na farmie „Dudniący Potok" – powiedział. – To prawdziwa farma? – JuŜ nie. Ale nazwa zawsze mi się podobała, więc ją zatrzymałem – wyjaśnił gospodarz. Wydobył z kieszeni chusteczkę i osuszył wilgotne czoło. – Gorąco dzisiaj – powiedział. – Skąd pani przyjechała? – Z Południowej Kalifornii. Z San Diego. – Samochodem? – Tak. Lubię prowadzić. Słysząc w swoim głosie drŜenie, Kąty wysunęła do przodu podbródek, by dodać sobie animuszu. – Myślę, Ŝe przekona się pani, iŜ to świetne miejsce na wypoczynek – zauwaŜył spokojnie Thomas i odwrócił się w stronę wyjścia. – Więc przyjechała pani na pięć tygodni? BagaŜe są jeszcze w aucie? – zapytał. – Tak. – Kąty podąŜyła za nim ku drzwiom. – Chyba nie sprawiam kłopotu? – Oczywiście, Ŝe nie.
Obejrzał się, a dziewczyna zauwaŜyła, Ŝe znowu się uśmiechnął. Musiał to czynić często, bo wokół oczu i ust zarysowały mu się na twarzy charakterystyczne zmarszczki. Ma ze trzydzieści pięć lat i wprawę w czarowaniu kobiet, pomyślała. Czemu niczego o nim nie wiedziała? Patsy Palmer, przyjaciółka, która mieszkała na wyspie, zarekomendowała jej „Dudniący Potok", lecz ani słowem nie wspomniała o przystojnym właścicielu. Tyle pogawędek przez telefon i ani razu nie padło w nich nazwisko Logana. – Figlarka z tej Patsy – mruknęła Kąty. Thomas dotarł juŜ do samochodu, więc przyspieszyła kroku, by otworzyć bagaŜnik. MęŜczyzna bez trudu wydobył dwie duŜe, skórzane walizy, zostawiając dla niej tylko poduszkę i aparat fotograficzny. Gdy schyliła się, by to wyciągnąć, usłyszała dźwięk, od którego wszystko w niej zesztywniało. Nisko nad głową przeleciał mały samolot. Od huku silnika pękały bębenki w uszach. Kąty znieruchomiała, śledząc w myślach cały lot. DrŜała, próbując się opanować. Dźwięk silnika przeszedł w ryk, który wypełnił jej świadomość. Nagle rzeczywistość gdzieś zniknęła, a Kąty zaplątała się w pajęczynę pamięci. Przez chwilę nie miała siły, by się od niej uwolnić. Wspomnienie było tak wyraziste, Ŝe nie mogła ruszyć się z miejsca. Uczucie Ŝalu, przeraŜenia, bezsilności miało smak goryczy. Czuła ją na języku... – Panno Lawrence? Nic pani nie jest? Męski głos działał jak balsam. Miał w sobie niezwykłą czułość. Przywracał oddech. Kąty odwróciła się szybko, by zobaczyć Thomasa Logana czekającego na skraju ścieŜki. ZauwaŜył jej reakcję na samolot? Idiotka ze mnie, pomyślała, oczywiście, Ŝe tak. Zarumieniła się, czując na sobie uwaŜny wzrok męŜczyzny. Zmusiła się do śmiechu. – Oczywiście, Ŝe nie. Wszystko w porządku. To po prostu... – Nabrała tchu, jeszcze raz się roześmiała i pokręciła głową nad własną głupotą. – Zwykle nie boję się samolotów, lecz ten był strasznie głośny i leciał tak nisko! – To kolega robi mi takie kawały. Myślę, Ŝe zabrał dokądś turystów. Przepraszam, Ŝe panią wystraszył. – Nic się nie stało. Zaraz pana dogonię, tylko wezmę poduszkę i aparat. Całkiem nieźle z tego wybrnęłam, powiedziała sobie w duchu. Dźwięk samolotu niknął w oddali, wspomnienia równieŜ, tyle Ŝe nie bez śladu.. W dawno wypraktykowany sposób Kąty wzięła głęboki oddech, by uspokoić wewnętrzne drŜenie. Wydobyła resztę bagaŜu, zamknęła samochód i z uśmiechem
na ustach podeszła do męŜczyzny. – Nie umiem spać bez mojej poduszki! Mam ją od czasów college'u. Thomas roześmiał się przyjaźnie, a Kąty przeniknęło ciepło. Poszła za nim porośniętą mchem ścieŜką, z ciekawością rozglądając się dokoła. Z jednej strony podjazdu rosły młode grusze pokryte miniaturowymi owocami, z drugiej – kwitły róŜowe peonie. WzdłuŜ kamiennego ogrodzenia bieliły się stokrotki. Schody zdobiły doniczki z bratkami, wokół ganku wił się kwitnący bluszcz. – Kto tu jest ogrodnikiem? – spytała Kąty. – Ja. To najlepszy sposób, by zapomnieć o kłopotach. Dziewczyna ugryzła się w język i nie dociekała, co go trapiło. Wchodząc po stopniach, ostroŜnie ominęła śpiącego kota. Thomas przepuścił ją w drzwiach, a potem wyprzedził, by wskazać drogę. Szerokie schody prowadziły z holu na piętro. Gospodarz zatrzymał się przed drzwiami jednego z pokoi i wprowadził Kary do środka. To przestronne wnętrze miało słuŜyć jej przez kilka tygodni. Na środku pokoju stało łóŜko wsparte na drewnianych słupkach rzeźbionych w kształcie owocu ananasa. Pokrywała je puchowa, jasnobłękitna kołdra w białe groszki. Na podłodze leŜał puszysty dywan, rozkosz dla bosych stóp, a na komódce stał wazon z niebieskimi ostróŜkami. Pięknie, pomyślała Kąty. Kto urządzał ten pokój? Wystrój wnętrza nie wskazywał, by zajmował się nim zawodowy dekorator, ale wszystko przygotowano z myślą o wygodzie gości. Sypialnia zachęcała do zdjęcia pantofli i relaksu. Kąty zauwaŜyła jeszcze bujany fotel, cały zarzucony poduszkami, i stos ręczników na brzegu łóŜka. – Pokój nie ma łazienki? – Nie – odrzekł Thomas. – Łazienka jest obok w korytarzu, będzie pani jej jedyną uŜytkowniczką – dodał, stawiając walizki i opierając się o framugę drzwi. – Podoba się tu pani? – Tak, bardzo. Musiała złapać oddech, nim odpowiedziała. Miała wraŜenie, Ŝe albo pokój się zmniejszył, albo męŜczyzna podszedł bliŜej. Oczywiście nic takiego się nie wydarzyło. Wnętrze zachowało swoje rozmiary, a Thomas Logan ciągle stał w drzwiach. Kąty połoŜyła na komodzie aparat fotograficzny. – Mieszka pan sam, panie Logan? – zapytała. – Przejdźmy na „ty". Proszę mi mówić Thomas. Tak, mieszkam sam, lecz nie musisz się niczego obawiać. Jestem dobrze znany na wyspie Orcas, poza tym w
drzwiach masz klucz. – Uśmiechnął się figlarnie, a w błękitnych oczach rozbłysły mu ogniki. – Jeszcze nie napadłem kobiety zdanej na moją łaskę. Kąty uświadomiła sobie, Ŝe pod wpływem jego słów i wzroku znów się czerwieni. – Po prostu chcę się czegoś dowiedzieć o otoczeniu – wyjaśniła. – Wspomniałeś o gospodyni. – Ach, Maddie przychodzi o ósmej i pracuje do piątej – powiedział. – No cóŜ, zostawię cię teraz, byś mogła się rozgościć. Masz jakieś pytania? – Nie. – A ja mam jedno. Jak tu trafiłaś? Nie dawałem Ŝadnych ogłoszeń. – Dzięki przyjaciółce. Mieszka na wyspie, więc prosiłam, by wyszukała mi coś odpowiedniego. Thomas uśmiechnął się po raz kolejny uśmiechem przeznaczonym wyłącznie dla niej, a Kąty znowu poczuła wewnętrzne drŜenie i ciepło w okolicach serca. By dojść do siebie, oparła się o krawędź łóŜka. Co się ze mną dzieje, pomyślała. Najpierw ten dom, teraz jego właściciel! Po chwili zdała sobie sprawę, Ŝe Thomas pyta o nazwisko przyjaciółki, więc pospieszyła z odpowiedzią. – Patsy Palmer. Znasz ją? Zajmuje się wyrobem ceramiki, ma pracownię w kolonii artystycznej niedaleko przystani. – Oczywiście, Ŝe znam. Muszę pamiętać, by jej podziękować – odrzekł Thomas. A moŜe nawet posłać kwiaty, dodał w myślach, słuchając śmiechu Kąty. UłoŜył jej walizki na przeznaczonym dla nich stelaŜu, a czyniąc to spoglądał na swego gościa. Mierzył dziewczynę wzrokiem od chwili, gdy ją zobaczył, podziwiając złote loki wymykające się spod baseballowej czapeczki, róŜowe policzki, łagodnie wygięte brwi i miękkie wargi, zachęcające, by poznać ich smak. Pomyślał o pocałunku, patrząc, jak układała poduszkę na łóŜku. Miała oczy w niezwykłym kolorze, coś między błękitem i fioletem. Fiołkowe, uznał. Była niewysoka i krucha, lecz nie sprawiała wraŜenia słabej. Rzucił okiem na jedwabną białą bluzkę wsuniętą w brązowe spodnie, diamentowy wisiorek połyskujący na szyi i maleńki złoty zegarek na ręku. Dziewczyna miała wypielęgnowane ręce, paznokcie pokryte jasnoróŜowym lakierem. Pewnie nigdy nie pracowała w ogrodzie, pomyślał. Spojrzał na stopy w sandałkach ukazujących zadbane palce nóg. Piękne, uznał w duchu. Nie był fetyszystą, ale... Nerwowym gestem przeciągnął dłonią po włosach. Wystarczy,
upomniał sam siebie. Panna Lawrence była piękna, lecz Thomasa zastanawiały cienie pod jej oczami. Co było przyczyną smutku dziewczyny? Ktoś ją zranił? MęŜczyzna? Nie potrafił sobie odpowiedzieć. Wychodząc z pokoju, rzucił jeszcze: – Jak powiedziałem, gdybyś czegoś potrzebowała... Klucz zostawiam na stole przy wejściu. MoŜesz go wziąć dla wygody. Potem dopełnimy formalności meldunkowych. – Dobrze, dziękuję. – Nie ma za co. Widać dokądś się spieszy, pomyślała Kąty z dziwnym uczuciem Ŝalu. Przygryzła wargę, obserwując go w chwili, gdy opuszczał pokój. Włosy kręciły mu się jak dziecku, choć z pewnością nie naleŜał do małych chłopców. Thomas Logan był męŜczyzną w kaŜdym calu. Jako kobieta od razu odczuła jego urok. Pewnie doprowadzał do szaleństwa całą damską populację wyspy. CzyŜby Patsy równieŜ się nim interesowała? Zmartwiona takimi myślami, wzięła się do rozpakowywania rzeczy. Szkoda jej było, Ŝe gospodarz tak szybko wyszedł z pokoju. Czuła się nieco dziwnie na myśl, iŜ mają spędzić pięć tygodni tylko we dwoje. – Na litość boską, daj sobie spokój. To tylko właściciel farmy. – ZlekcewaŜyła w myślach własne rozdraŜnienie. Nie wymyślaj niczego na jego temat – powiedziała w duchu. Popołudniowy wietrzyk wpadł do pokoju przez otwarte okno, niosąc echo głosu Thomasa, który na podwórku bawił się z kotem. Był równie łagodny i czuły jak wówczas, gdy pytał, czy Kąty dobrze się czuje. – Kiedy przestaniesz się bać samolotów, idiotko? – Kąty zadała sobie zasadnicze pytanie. ZauwaŜyła, Ŝe juŜ po raz trzeci w ciągu godziny zwraca się do siebie w ten sposób. Uśmiechnęła się na myśl, iŜ tym słówkiem stale się przezywały z siostrą. Pamiętała nawet, kiedy zostało uŜyte po raz pierwszy. Dziewięcioletnia Karin, zaczerwieniona z gniewu, rzuciła wówczas w Kary wielkanocnym jajkiem, krzycząc: „Wiesz, Ŝe jesteś idiotką? Idiotką! Nie znoszę tego lizusa, Bryanta Hursta!" Kara nastąpiła bardzo szybko. Neli, ich ukochana niania, nie tolerowała grubiaństwa u nikogo, tym bardziej u swoich panienek... Och, Karin, Karin, jakŜe za tobą tęsknię! Kary poczuła ucisk w gardle. Cierpiała z Ŝalu i samotności. Zakołysała się lekko, czekając, aŜ ból stanie się
moŜliwy do zniesienia. Z wielkim wysiłkiem odpręŜyła się i odrzuciła wspomnienia. BoŜe, aleŜ była zmęczona! Wszystkie mięśnie zesztywniały od długiej jazdy. Spojrzała na zegarek. Szósta. Za późno na drzemkę, za wcześnie, by pójść do łóŜka. Wybiorę się na spacer, postanowiła. Z okna pokoju rozciągał się zachęcający widok na łąkę i las. Pachniało koniczyną i dziką trawą. Kąty przebrała się w szorty i bawełnianą bluzkę, zarzuciła na plecy róŜowy kardigan. Włosy przez wiele godzin przyciśnięte baseballową czapką wymagały natychmiastowego rozczesania. Rozpuściła gęste, sięgające ramion loki, które połyskiwały kilkunastoma odcieniami złota, od ciemnego miodu po jasny blond, i zeszła na dół. Thomasa nie było w zasięgu wzroku. Przeszła przez jadalnię i wydostała się na taras. Krzaki pnących róŜ oddzielały podwórko od łąki. Kąty zauwaŜyła ścieŜkę. Instynktownie zwróciła się w tym kierunku, skąd dobiegał szum wody. Zgodnie z nazwą farmy wśród czarnych skał płynął potok. Wszędzie kwitły tu dzikie Ŝółte irysy oraz wysokie, róŜowo – białe naparstnice. ŚcieŜka wiodła do wysokiego brzegu i tu się rozwidlała. Kąty poszła na prawo do altanki na skarpie. Tam natknęła się na właściciela posiadłości zajętego malowaniem drewnianej konstrukcji. Przez chwilę podziwiała skłony muskularnego, męskiego ciała i ruch pędzla zamaszyście pokrywającego ścianę farbą. Widok wzbudził w niej wewnętrzny niepokój. Zawahała się, czy podejść bliŜej. Lecz było za późno, by się cofnąć. Thomas Logan właśnie ją zauwaŜył. – Jeszcze raz „dzień dobry" – odezwała się, podąŜając ku niemu kamienistą ścieŜką. ZbliŜyła się do altanki i aŜ westchnęła z zachwytu. – Ładnie, prawda? – zapytał. – Tak – odrzekła, uznając w myślach, Ŝe to za słabe określenie. U stóp Kąty lśniła diamentowo ciemnozielona woda. W oddali rysowały się zalane słońcem wyspy San Juan. WybrzeŜe waszyngtońskie wydawało się ciemnobłękitne z tej odległości. Nad pnącymi się ku niebu jodłami płynęły białe obłoki. Szkoda, Ŝe aparat fotograficzny został w pokoju, ale będzie jeszcze wiele okazji do robienia zdjęć. Podniosła oczy i pochwyciła wzrok męŜczyzny utkwiony w jej twarzy. – Pięknie tu – powiedziała. – Owszem – zgodził się, odłoŜył pędzel i podszedł do Kąty. – Zawsze tak uwaŜałem. – Mieszkałeś tu całe Ŝycie?
– Nie. To dom dziadków. Dorastałem w Baltimore, lecz gdy byłem chłopcem, lubiłem tutaj spędzać wakacje. Kary znowu zaczęła podziwiać widok, a Thomas kontemplował jej urodę – miodowy odcień skóry, twarz, ramiona, długie nogi. Złote loki rozwiewane wiatrem. – Pewnie myślisz, Ŝe „Dudniący Potok" to niezwykła nazwa dla farmy – powiedział. – Rzeczywiście – przyznała. – Babcia ją wymyśliła, a Ŝe dziadek patrzył w nią jak w obraz, tak juŜ zostało. Kary uśmiechnęła się lekko na myśl o miłości dziadków Thomasa. Przyjemnie jest być adorowaną, uznała w duchu. – Potok rzeczywiście dudni wśród skał – zauwaŜyła i oboje roześmieli się wesoło. – Ty wyhodowałeś róŜe? – spytała. – Są wspaniałe. – Tak. RóŜe, inne kwiaty i kilka gatunków warzyw. Dostarczam je miejscowym kupcom. To bardziej hobby niŜ praca zarobkowa – dodał. Jak łatwo się z nim rozmawia, pomyślała Kąty. Wydawało się, iŜ zna tego człowieka od dawna. Po chwili uświadomiła sobie jednak, Ŝe to obcy męŜczyzna. – Panie Logan – zaczęła. – Chciałabym zadzwonić. To będzie zamiejscowa rozmowa. Muszę skontaktować się z... rodziną. – Oczywiście. Telefon jest w kuchni. – Dziękuję. Kąty przeprosiła i oddaliła się, tym razem wybierając ścieŜkę, która wiodła w lewo. Wróciła do domu, by odbyć z Neli krótką, uspokajającą pogawędkę. Gdy odłoŜyła słuchawkę, ziewnęła i pomyślała, Ŝe warto jednak trochę się zdrzemnąć. Obudziła się zdezorientowana. Zdziwiła się, czemu Neli pozwoliła jej przespać obiad, choć juŜ zachodziło słońce, a ona była taka głodna. Zaraz jednak przypomniała sobie, gdzie się znajduje. Usiadła na łóŜku. Nie była we własnym mieszkaniu i to nie ukochana niania, która od jakiegoś czasu prowadziła jej dom, krzątała się teraz na dole. Westchnęła. Gdzie by tu zjeść kolację? Nie miała ochoty ubierać się i wychodzić. PoleŜała jeszcze kilka minut, rozkoszując się miękkością puchowej kołdry. Ciągle czuła się zmęczona, lecz jeśli teraz nie wstanie, w nocy nie zaśnie. Po to w końcu przyjechała, by zrelaksować się i wypocząć. Oderwać się od wszystkiego, czego nie chciała teraz nazywać po imieniu. Spojrzała na aparat fotograficzny i rolki filmów, które z sobą przywiozła. Była
pisarką i fotoreporterką, która współpracowała z czasopismami. Urlop zamierzała połączyć z pracą dla magazynu turystycznego, który zatrudniał ją przed śmiercią Karin. Do ostatniej chwili nie wiedziała, czy przyjmie zamówienie redakcji. Kochała swoją pracę, teraz jednak wszystko wydawało się raczej cięŜkim brzemieniem niŜ przyjemnością. Zarówno terapeuta, jak i redaktor naczelny, uwaŜali, Ŝe taki sposób spędzania czasu jej posłuŜy, więc się zgodziła. MoŜe mają rację, pomyślała, Ŝe i praca w tym malowniczym otoczeniu przywróci mi chęć do Ŝycia. Nagle uświadomiła sobie, Ŝe jest głodna. Od dawna nie zaznała tego uczucia, teraz zaś wydawało się jej całkiem przyjemne. Mając na sobie tylko cieniutką, złotą bransoletkę zapiętą wokół kostki, wstała, by nałoŜyć szlafrok. Zamierzała wziąć prysznic, a łazienka była przecieŜ w korytarzu. Kary rzuciła okiem w lustro. Drzemka naruszyła nieco makijaŜ. Tusz rozmazał się, pogłębiając cienie pod oczami. Zastanowiła się, co pomyślałby czarujący pan Logan, gdyby w tej chwili ją zobaczył. Skrzywiła się, zarzuciła szlafrok, otworzyła drzwi sypialni i... niemal na niego wpadła. – Ooo! Przepraszam – zawołał, wypuszczając z rąk niesione ręczniki, by chwycić Kąty za ramiona. Szlafrok miał krótkie rękawki. Kąty przeniknął dreszcz, gdy męŜczyzna dotknął jej nagiej skóry. BoŜe, jak dawno nie doznałam czegoś podobnego, pomyślała, odsuwając się gwałtownie. Przy tym ruchu otarła się piersiami o koszulę Thomasa. Przez moment poczuła ciepło jego ciała. – Nic się nie stało? – spytał lekko schrypniętym głosem. – Nie chciałem cię przewrócić. Z trudem podniosła wzrok, zdając sobie sprawę, Ŝe przepłynęła między nimi fala czegoś niezwykłego, wspaniałego. Nie miało to jednak wiele wspólnego z fizycznymi doznaniami. – Nic mi nie jest – odrzekła, przygładzając włosy. Thomas ukląkł, by pozbierać ręczniki. – Cieszę się, Ŝe będę mogła z nich skorzystać. Zapomniałam własnych – powiedziała, byle przerwać milczenie. – Właśnie chciałem ci je zanieść. Wiem z doświadczenia, Ŝe kobiety potrzebują duŜo ręczników. Z jakiego doświadczenia? Kąty ugryzła się w język i podziękowała, Ŝe o tym pomyślał.
Thomas, pozostając na klęczkach, powędrował wzrokiem w górę. Z tej pozycji miał doskonały widok na okryte satyną biodra i uda Kąty. WyŜej dojrzał krągłe piersi, które aŜ się prosiły, by wziąć je w dłonie. Podniósł się i uśmiechnął. Kąty odpowiedziała niewinnym uśmiechem, nieświadomym własnej uwodzicielskiej mocy. Jaki smak mają jej usta, zastanowił się Thomas. Tak ładnie pachniała, czemu chciała brać prysznic? Gdy dziewczyna przeszła obok, poczuł, Ŝe jej pragnie, lecz w tym pragnieniu kryło się znacznie więcej niŜ tylko zwykłe poŜądanie. Obejrzała się, a on uznał, Ŝe ma w sobie piękność leśnego kwiatka. – Chwileczkę, Kąty – zawołał. – Chcę ci jeszcze coś powiedzieć. Po pierwsze salon i kuchnia są do twojej dyspozycji, gdybyś miała ochotę na kawę lub herbatę. Na dole jest teŜ telewizor... Co jeszcze... Frontowe drzwi bywają otwarte do jedenastej. Potem trzeba uŜyć klucza. Jeszcze jedno, co robisz dziś wieczorem? Kąty nie była przygotowana na takie pytanie. – Dlaczego... ja... zamierzam wyjść gdzieś na kolację, jeśli zechcesz wskazać mi restaurację. Masz mapę wyspy? – spytała z uśmiechem. – Tak. Ale przeŜyłaś męczący dzień, więc gdybyś chciała, mogłabyś ze mną spędzić wieczór. – PrzecieŜ kolacje nie wchodzą w zakres usług, które oferujesz, prawda? Ma takie piękne oczy, pomyślał Thomas. DuŜe, ciemne i łagodne. – Zazwyczaj nie – odparł łagodnym tonem. – Ale czasem wychodzę naprzeciw potrzebom gości. To Ŝadna wymyślna kolacja. Po prostu szynka z groszkiem i pełnoziarnisty chleb. Na deser ciasto z malinami – dorzucił, chcąc rozwiać wątpliwości rysujące się na twarzy dziewczyny. – Będę zachwycony, jeśli dasz się zaprosić. Kąty przygryzła wargę. To brzmiało zachęcająco. Zostać w wygodnym, domowym stroju i zjeść na miejscu kolację, zamiast nieznanymi drogami jechać do restauracji, a potem wracać po nocy. Lepiej zachować dystans, pomyślała jednak. – Dziękuję – rzekła. – Zdrzemnęłam się i czuję, Ŝe powinnam się trochę przewietrzyć. Doceniam jednak twoje zaproszenie i jestem za nie wdzięczna – dorzuciła z miłym uśmiechem. – Zawsze do usług – powiedział nie zniechęcony odmową. Nie poruszył się z miejsca, póki nie zamknęła za sobą drzwi łazienki. Po chwili Kąty uświadomiła sobie, Ŝe nie wzięła szamponu. Wyjrzała ostroŜnie na zewnątrz i spostrzegła, Ŝe Thomas schodzi na dół. Pospieszyła do swego pokoju.
Zatrzymała się tuŜ przed drzwiami, bo jej wzrok przyciągnęły fotografie, którymi ozdobiono ściany korytarza. Dzieci, wesela, promocje szkolne, róŜne okazje, przy których ludzie spotykają się w rodzinnym gronie. Zainteresowała się dwoma zdjęciami Thomasa. Na jednym machał ręką z samolotu, na którym widniał napis „Linie Lotnicze T. L. " i wizerunek pegaza, mitologicznego skrzydlatego konia. Na drugim – stał obok niewielkiej, tak samo oznaczonej maszyny. Miał na sobie lotniczy uniform. Kąty cofnęła się zaskoczona. A więc to był jego właściwy zawód, pomyślała z rozczarowaniem. Pilot. Z trudem nabrała powietrza. PrzecieŜ to absurdalne, uznała w duchu, co mnie obchodzi, jak on zarabia na Ŝycie. Ale pilot? ZadrŜała i wbiegła do pokoju. Po chwili wróciła do łazienki. Gdy zamknęła drzwi, usłyszała, Ŝe Thomas krzątał się na dole. Znowu poczuła miły, wewnętrzny niepokój. Włączyła wodę, by się uspokoić. Bezowocnie próbowała wmówić sobie, Ŝe ten człowiek wcale nie wywarł na niej oszałamiającego wraŜenia. Więcej, wiedziona kobiecym instynktem zdawała sobie sprawę, Ŝe oboje mieli podobne odczucia, a to wprawiało w zakłopotanie. Znała siebie. Wiedziała, Ŝe jeśli zapragnie zbliŜenia, nic jej nie powstrzyma. A zresztą, mały letni flirt moŜe być ekscytujący. – Wszystko, co masz robić, to gwizdać... – mruknęła z uśmiechem, wiedząc, Ŝe to akurat Thomas potrafi. Wycierając się po kąpieli ciągle myślała o flircie. Ten człowiek jest pilotem, przypomniała sobie. Dla niej samolot, którego na fotografii z dumą dotykał Thomas, był synonimem śmierci. Łzy spłynęły jej po policzkach. Przez cały dzień starała się o tym nie myśleć. Mijało właśnie dziewięć miesięcy od śmierci jej ukochanej siostry-bliźniaczki. Los zabrał Kąty całą rodzinę, rodziców, dziadków i Karin. Straciła nawet męŜczyznę, którego kochała lub sądziła, Ŝe kocha. Porzucił mnie, przyznała w myślach. Cokolwiek to było, nie miało juŜ znaczenia. Miłość, poŜądanie, wszystko sprawia ból, gdy się kończy. Teraz stała się ostroŜna. Zbudowała wokół siebie mur, który miał ją chronić przed uczuciowym zaangaŜowaniem. Nieudane małŜeństwo zniszczyło marzenia i nadzieje, z którymi wchodziła w ten związek. Zbyt wiele w Ŝyciu wycierpiała. Nie zamierzała więcej ryzykować. To jedyne rozsądne wyjście, powiedziała sobie, ocierając łzy. Nagle poczuła Ŝal, Ŝe nie ma nikogo, kto mógłby ją wesprzeć.
Rozdział 2 Thomas Logan zszedł na dół nieco dotknięty odmową, która spotkała go ze strony panny Lawrence. Nie przywykł, by kobiety odrzucały zaproszenia na kolację. Upór Kąty wydawał się bezsensowny. Po cóŜ miałaby gdzieś wychodzić, skoro była zmęczona. Zaczął padać ulewny deszcz. Wieczorne niebo przecinały błyskawice. To jeszcze pogorszyło nastrój Thomasa. Nie przejmował się jadanymi samotnie posiłkami, przewaŜnie wcale się nad nimi nie zastanawiał. Lecz dziś mógł siedzieć naprzeciw tej intrygującej kobiety. Tak bardzo mu się podobała. Porozmawialiby, zadałby Kąty wiele pytań. Chciał się o niej jak najwięcej dowiedzieć. – Budzi we mnie ciekawe uczucia – powiedział na głos. Z westchnieniem wszedł do kuchni. Wyjął opakowanie groszku, który zamierzał przygotować, i uśmiechnął się sam do siebie. Odpowiednie jedzenie dla człowieka, który przywykł posilać się w najmodniejszych restauracjach Nowego Jorku, pomyślał. Po chwili zadzwonił telefon. Ktoś chciał zrobić rezerwację na weekend. Niewiele brakowało, a Thomas byłby odmówił, jednak rozsądek zwycięŜył. Nie miał zamiaru tłumaczyć się matce, czemu nie dał pokoju jej najlepszym przyjaciołom, tym bardziej Ŝe były wolne miejsca. Dom posiadał cztery sypialnie i dwie łazienki. Zanotował termin zapowiadanego przyjazdu gości, odłoŜył słuchawkę, wyjął chleb z piecyka i odstawił go do przestygnięcia. Gdy się pochylił, poczuł ból w biodrze. Podczas deszczowej pogody dawały o sobie znać rany odniesione w wypadku samochodowym, z którego ledwie uszedł z Ŝyciem. Wrócił myślami do tamtego zdarzenia. Zanim przeŜył wypadek, wiódł aktywne Ŝycie na Wall Street, gdzie zajmował się pomnaŜaniem pieniędzy. Zajęcie finansisty całkowicie go pochłaniało do dnia, w którym zbyt ostro wziął zakręt swoim porsche i wraz z samochodem znalazł się na dnie głębokiego wąwozu. Podczas długiej rekonwalescencji miał czas, by przemyśleć Ŝycie i zrozumieć, jak niepowaŜnie je dotąd traktował. Zdecydował porzucić Nowy Jork, wrócić na wyspę i pomóc ukochanym dziadkom w prowadzeniu pensjonatu. Przypominając sobie to wszystko, aŜ pokiwał głową. Nikt by nie uwierzył, Ŝe Thomas Logan będzie zdolny zrezygnować z luksusowego, wielkomiejskiego Ŝycia i zaszyć się na wyspie Orcas. Jeszcze trudniej byłoby wytłumaczyć ludziom, Ŝe znalazłem tutaj
szczęście, pomyślał, otwierając piwo i wydobywając pieczoną szynkę. Po osiedleniu na wsi wykorzystał zdobytą wcześniej licencję pilota. Odkrył radość podniebnych podróŜy, które odbywał sam lub z turystami. To prawda, Ŝe odkąd dziadkowie przenieśli się na Florydę, czuł się trochę samotny. Szczególnie nocami. Poza tym jednak był szczęśliwy. Lub mógłby się tak czuć, gdyby zaspokoił pozostałe potrzeby. Skończył trzydzieści pięć lat, naleŜało więc myśleć o zaplanowaniu reszty Ŝycia. Jak dotąd nie spotkał nikogo, z kim chciałby je dzielić. Przyjaźnił się z wieloma kobietami, lecz w tych kontaktach nie było nic poza przyjacielską sympatią. Z pewnością wiele z nich nadawało się na Ŝony, ale Thomas był maksymalistą. Wszystko lub nic, myślał i zaczynał wątpić, czy namiętna, gorąca miłość w ogóle istnieje. A jeśli nawet istnieje, to czy on akurat jej zazna? Dźwięk dobiegający z góry sprawił, iŜ Thomas poczuł ucisk w okolicach Ŝołądka. Kary. Miłe imię. Urocza kobieta, która nigdzie nie powinna wychodzić dziś wieczorem. Wydobył tacę i srebra stołowe, wyłoŜył groszek do salaterki, pokroił soczystą szynkę i świeŜy, pachnący chleb. Ciasto przybrał bitą śmietaną z malinami. Przez chwilę zastanawiał się, czemu zamierza zanieść jej kolację. Pewnie dlatego, Ŝe mam trzy siostry, pomyślał. Przywykłem się o nie troszczyć. Przez głowę przebiegły mu słowa matki: „Opiekuj się nimi, Thomas". Zaśmiał się do własnych myśli, wszedł z tacą na górę i zapukał do drzwi Kąty. Otworzyła z mokrymi włosami wijącymi się wokół ramion. Miała na sobie długi, biały szlafrok kąpielowy, który bardzo podkreślał zgrabne, kobiece kształty. Wszystkie braterskie uczucia natychmiast wywietrzały Thomasowi z głowy. – Dobry wieczór – powiedział. – Dobry wieczór – odrzekła zdziwiona widokiem tacy. – Pomyślałem, Ŝe nie ma sensu, byś wychodziła dziś dokądkolwiek na kolację, więc sam przygotowałem posiłek. – Och! – Kąty przeniosła wzrok z tacy na gospodarza domu. – Nie powinieneś był robić sobie kłopotu. To bardzo miłe z twojej strony, ale zupełnie niepotrzebne. BoŜe, jak ładnie pachnie. – Delektowała się wonią cząbru. Thomas uśmiechnął się tylko. Był naprawdę niezłym kucharzem, jeśli mu na tym zaleŜało. – Smakuje tak samo wspaniale jak pachnie – zapewnił. – Teraz moŜesz spokojnie zostać w domu i porządnie wypocząć, zamiast
jeździć w ciemnościach po wyspie. Kąty zmruŜyła oczy, przyjmując propozycję Thomasa jak wyzwanie, a on wyciągnął tacę przed siebie i wzrokiem nalegał, by się podporządkowała jego woli. – Jestem pewna, Ŝe wszystko to jest wyborne – rzekła, wyjmując mu z rąk naczynia. – Jednak mimo wszystko mogę gdzieś wyjść. – Pada, a drogi mamy wąskie, dwupasmowe – zauwaŜył, wzruszywszy ramionami. – Myślę, Ŝe jakoś sobie poradzę. W końcu pochodzę z duŜego miasta – odparła ze spokojem, który go lekko zirytował. – Cokolwiek zdecydujesz, skosztuj jedzenia – rzekł, odwrócił się na pięcie i skierował ku schodom. – Panie Logan? – Łagodny głos Kąty zatrzymał Thomasa w pół kroku. – Tak? – Dziękuję. Usłyszał, jak zamknęła drzwi. – Proszę bardzo – bąknął pod nosem, poruszony miękkością jej tonu. Znowu zadzwonił telefon. śadnych następnych gości, pomyślał Thomas z niechęcią. Ale dzwonili z lotniska. Miał odbyć lot czarterowy o jedenastej rano. Zanotował nazwisko klienta i popatrzył w kuchenne okno. Myślami ciągle był z Kąty. WyobraŜał sobie jej fiołkowe oczy, kształt ust. Sprawiała wraŜenie kobiety zimnej jak lód, lecz takie wargi musiały być stworzone do gorących pocałunków. Thomas niechętnie wrócił do rzeczywistości. Nad czym, u diabła, się zastanawiał? Jeszcze dziś rano nie wiedział nawet o istnieniu tej dziewczyny, a teraz rozmyśla nad pocałunkami. – Za długo się tym zajmujesz, Logan – mruknął do siebie. MoŜe naleŜałoby posprzątać w kuchni albo przynajmniej schować jedzenie. Jakoś nie miał na to ochoty. Wolałby raczej... Parsknął niezadowolony z własnych myśli. Uznał, Ŝe posiedzi trochę na ganku. Chłodne powietrze uspokaja. Kąty obudziła się z krótkim łkaniem. Niemiły sen znowu nie dał jej spać. Odetchnęła głęboko. Na szczęście nie był to najgorszy z koszmarów. Czasem bowiem budziła się z krzykiem. Usiadła, odchyliła zasłonę i wyjrzała przez okno. Dochodziło pół do szóstej, lecz juŜ świtało. Powietrze miało oŜywczy smak. Przeciągnęła się, ziewnęła i dotknęła powiek. Nie wydawały się opuchnięte. Tej nocy chyba nie płakała. Wczoraj nie wyszła z domu. Zjadła smaczny posiłek w pokoju i połoŜyła się, by
poczytać w łóŜku romans. Miała słabość do miłosnych historii ze szczęśliwym zakończeniem. Nie bardzo wierzyła, by mogły być prawdziwe, lecz gdzieś w głębi serca Ŝywiła jednak odrobinę nadziei. Niechcący zaczęła krąŜyć myślą wokół Thomasa. Przypomniała sobie jego wzrok w chwili, gdy mu się sprzeciwiła. Kim był pan Logan, by decydować, czy ona moŜe wyjść z domu? Ma ładne imię i jest bardzo pewny siebie, uznała, opuszczając stopy na podłogę. I tak przyjemnie na niego patrzeć. Uprzytomniwszy sobie, Ŝe Kalifornia pełna jest przystojnych męŜczyzn, Kąty wstała z łóŜka, by powędrować do łazienki. Ku własnemu niezadowoleniu miała jakieś poczucie winy. Ze skłonnościami do przewodzenia czy nie, Thomas okazał się jednak bardzo miły, a ona – niewdzięczna. – Nieładnie, Kąty – szepnęła. – W końcu spędzisz pod jego dachem parę tygodni, więc powinnaś być uprzejma. Uprzejma, tak, ale to wszystko, przestrzegła samą siebie. Jeśli nie moŜesz myśleć o tym męŜczyźnie jak o zwyczajnym gospodarzu pensjonatu, traktuj go jak nowego znajomego. Zadowolona z kompromisowego rozwiązania wytarła twarz i nałoŜyła maseczkę z płatków owsianych. Wróciła do pokoju, wśliznęła się pod kołdrę i skończyła czytać ksiąŜkę. O szóstej rano wyjrzała na korytarz i nasłuchiwała przez chwilę. Z kuchni dochodziły odgłosy krzątanina. Doleciał nęcący zapach kawy. Szybko wzięła prysznic, upięła włosy, włoŜyła dŜinsy i Ŝółtą lnianą bluzkę. Podeszła do okna. Ponad drzewami świeciło juŜ słońce, a małe ptaszki kręciły się po trawniku w poszukiwaniu pokarmu. Po raz pierwszy od miesięcy Kąty zapragnęła dowiedzieć się, co przyniesie dzień. Zbiegła po schodach do kuchni. Wydawało się, Ŝe oprócz śpiącego na parapecie kota w domu nie ma nikogo. Spojrzała na stół przykryty róŜowym obrusem i zastawiony białą porcelaną. W dzbanku parowała kawa. Na kredensie leŜały bułeczki. Zapach boczku pobudzał apetyt. Gdzie jest Thomas, pomyślała. Gotowa była się załoŜyć, Ŝe męŜczyzna jest w ogrodzie i cieszy się pięknym porankiem. Właśnie nadchodził, niosąc koszyk świeŜo zerwanych truskawek. Gdy pojawił się w kuchni, Kąty wstrzymała oddech. Na jej widok Thomas przystanął i rozjaśnił twarz uśmiechem. Jednocześnie wypowiedzieli słowa powitania. Dziewczyna roześmiała się i rzekła: – Wspaniale wyglądają te truskawki. JuŜ nie pamiętam, kiedy jadłam takie
rwane prosto z krzaka. Panie Logan... – Thomas, proszę. – Dobrze, Thomas. Chciałabym jeszcze raz podziękować za wczorajszą kolację. Rzeczywiście nie bardzo czułam się na siłach, by dokądś wychodzić – przyznała. – Być moŜe okazałam się nieco niewdzięczna... – Przerwała pod wpływem spojrzenia męŜczyzny. – Dlaczego? – spytał, wskazując jej miejsce przy stole. Podziękowała i ciągnęła dalej: – Przypuszczam, iŜ dlatego, Ŝe nie lubię, by coś mi narzucano. A pan... ty byłeś dość... zasadniczy, Thomas. Czemu tak trudno wymówić to imię? Bo wprowadza aurę intymności, której Kąty nie chciała? Naprawdę nie chciała? – Przepraszam – rzekł, choć wcale nie wyglądało na to, by Ŝałował. – Myślę, Ŝe to z przyzwyczajenia. – Ach, twoje kobiety lubią, gdy nimi komenderujesz? – spytała, zanim zdąŜyła ugryźć się w język. – Czasami. – Uśmiechnął się, obmywając truskawki. Co za niemoŜliwy męŜczyzna, pomyślała, lecz odpowiedziała uśmiechem. – Czy jestem twoim jedynym gościem? – zapytała. – Na razie tak. W tym tygodniu przyjadą pewni starsi państwo, przyjaciele rodziców, którym nie mogłem odmówić. – A chciałeś? – dociekała zaintrygowana. Pytanie to zaskoczyło Thomasa. Spojrzał na dziewczynę i potrząsnął głową z zakłopotaniem. – Przypuszczam, Ŝe goście mogą czasem sprawiać kłopot – zauwaŜyła. – Rzeczywiście – odrzekł i uśmiechnął się lekko. – Z wyjątkiem takich jak ty. Częstuj się – dodał, układając truskawki na talerzu. – Zaraz podgrzeję bułeczki i coś zjemy. Dobrze spałaś? – Świetnie, dziękuję. Ta puchowa kołdra jest doprawdy wspaniała. W ogóle podoba mi się twój dom. Och! – Westchnęła, gdy Thomas wyjął bułeczki z mikrofalówki i ułoŜył je w koszyczku. – Wszystko co robił, przychodziło mu z łatwością. Obserwując zgrabną sylwetkę męŜczyzny w granatowych dŜinsach i koszuli, Kary zauwaŜyła: – Widać, Ŝe masz wprawę w kucharzeniu. – Od lat sobie gotuję. Jeszcze zanim zacząłem prowadzić kawalerskie Ŝycie w Nowym Jorku.
– Mieszkałeś w Nowym Jorku? – Czemu tak się dziwisz? – No cóŜ, nawet przeniesienie się z Baltimore na tę małą wyspę to wielka zmiana, nie mówiąc o Nowym Jorku. – Kąty stoczyła bezowocną walkę z własną ciekawością. – Byłeś pilotem, zanim tu zamieszkałeś? ZauwaŜyłam zdjęcia w korytarzu. Linie Lotnicze T. L. są twoje? – Tak. Rzeczywiście latałem wcześniej, ale tylko dla przyjemności. Kiedy postanowiłem osiedlić się na wyspie, musiałem znaleźć jakieś zajęcie. Kupiłem tutejsze czarterowe linie, dodałem jeszcze dwa samoloty i teraz oferuję usługi przewozowe między wyspami San Juan. – Ile masz samolotów? – spytała, wyczuwając dumę w głosie Thomasa. – Teraz pięć! – I prowadzisz jeszcze ten pensjonat? Musisz być bardzo zajęty – rzekła, delektując się napojem. – Świetna kawa – zauwaŜyła. – Mówiłeś, Ŝe to był dom twoich dziadków. Czy oni odeszli? – spytała delikatnie. – AleŜ nie. Wyjechali na Florydę, gdzie przez cały rok trwa słoneczne lato. Ja byłem zmęczony Nowym Jorkiem, a oni chłodem i deszczami, więc odkupiłem od nich to miejsce, by mogli wyfrunąć jak dwa kochające się ptaszki. Kąty roześmiała się wesoło. W atmosferze kuchni unosiło się coś ciepłego i jasnego. Jakaś magiczna moc obejmowała w posiadanie serce i duszę dziewczyny. – Naprawdę podoba ci się dom? – spytał Thomas. – Tak. – Mnie równieŜ – przyznał. – Mieszkałaś kiedyś na farmie? – Oczywiście. Przez całe lato. Uwielbiam to. – śartujesz. Na prawdziwej farmie? – Tak. Ze stogami siana, dojeniem krów, karmieniem świń i prowadzeniem traktora – powiedziała, smarując bułeczkę odrobiną masła. – Pyszne – oznajmiła. – Masło pochodzi z sąsiedniej wyspy. Sprzedają je siostry zakonne, które prowadzą najmniejszą mleczarnię na świecie. Mają trzy krowy. Robią teŜ ser. Nie do wiary, by te wypielęgnowane dłonie doiły krowy i zbierały siano, pomyślał Thomas. Pewnie dziewczyna nie jest aŜ tak delikatna, na jaką wygląda. Gdy spoglądał na jej twarzyczkę w kształcie serca, Kąty zajadała truskawki. Wydatne, miękkie wargi wspaniale kontrastowały z małym, arystokratycznym noskiem dziewczyny. Dzisiaj upięła włosy w kok, pozostawiając tylko małe loczki, wijące się na szyi. W jej uszach lśniły srebrne kolczyki, a szeroka bransoleta zdobiła delikatny przegub ręki.
Thomas połoŜył jeszcze jedną bułeczkę i dwa kawałki wędliny na talerzu Kąty. – Jesteś wegetarianką? – zapytał. – Niezupełnie. W kaŜdym razie nie odmówię sobie tego boczku. Czy to mięso pochodzi z własnej hodowli? – Tak. Bez chemicznych dodatków i hormonów. Jakoś nie mogę sobie ciebie wyobrazić na farmie – przyznał Thomas. – Czym się zajmujesz w Kalifornii? – Jestem pisarką i fotoreporterką. Robię dla czasopism reportaŜe z podróŜy. Kąty nalała Thomasowi kawy, odczuwając przyjemność z wyświadczenia małej przysługi, a jemu sprawiło to wyjątkową radość. – Ciekawe, brałem cię za aktorkę. – Naprawdę? – Jak to się stało, Ŝe zaczęłaś zajmować się fotografią? – Zwyczajnie. JuŜ jako dziewczynka lubiłam robić zdjęcia. Miałam tani aparat i wierzyłam, Ŝe wykonuję wspaniałe prace – wyjaśniła. Długo mieszała kawę, wracając myślami do przeszłości. – Masz szczęście, utrzymując kontakt z dziadkami – rzekła cicho. – A ty nie? – Nie. Ojciec oŜenił się z mamą wbrew woli swoich rodziców. Rodzina nie utrzymywała ze sobą bliskiego kontaktu. To naprawdę ironia losu, Ŝe dziadkowie odziedziczyli nas w spadku. Po śmierci rodziców przez trzy lata mieszkałyśmy u babci Rosę, matki mojej mamy. To była cudowna, kochająca kobieta. Gdy zmarła, przeniosłyśmy się do Bostonu, do rodziców ojca. Nikt nie był z tego zadowolony – rzekła i przerwała na moment. – Wybacz, Ŝe opowiadam o tak osobistych sprawach. – AleŜ nie przepraszaj. – Thomas nie chciał naraŜać dziewczyny na przykre wspomnienia, lecz ciekawiły go jej losy. – Czemu nie byłaś szczęśliwa? – spytał. – Ile miałaś lat? – Siedem – odrzekła cicho. – Dziadkowie... cóŜ, byli starymi ludźmi. Byli, co prawda, zaledwie po sześćdziesiątce, lecz zupełnie nie rozumieli dzieci, nie potrafili dostosować stylu Ŝycia do potrzeb małych dziewczynek. – Rozumiem. – Thomas był poruszony opowieścią. – Czy znaleziono jakieś wyjście z sytuacji? – Szkołę z internatem. Oczywiście najlepszą. W domu spędzałyśmy wakacje. – Musiało być cięŜko – zauwaŜył, a Kąty pomyślała, Ŝe za chwilę zechce jej dotknąć, bo tyle ciepła i miękkości krył w sobie jego głos. Napiła się kawy. Przez moment delektowała się ciepłem napoju. Ku własnemu
zdumieniu miała ochotę opowiedzieć temu człowiekowi całe swoje Ŝycie. – Nie tak bardzo. Miałyśmy wszystko co trzeba. Oprócz miłości, pomyślał smutno Thomas, lecz instynktownie powstrzymał się od wyraŜenia współczucia. Kąty mogłaby pomyśleć, Ŝe się nad nią lituje. – Mówiłaś o dwu małych dziewczynkach. Kim była ta druga? – Moją siostrą-bliźniaczką, Karin. – Mój BoŜe, więc jest was dwie? – JuŜ nie. Thomas spowaŜniał, widząc, Ŝe Kąty spuszcza powieki, by ukryć smutek wyzierający z oczu. – Co się stało? – zapytał cicho. – Zmarła w zeszłym roku. Otwartość wyznania dziewczyny wstrząsnęła obojgiem. Czemu w ogóle opowiada temu Thomasowi o Karin? To zbyt osobiste, intymne! Kąty podniosła się i spojrzała na zegarek. – Och, jak późno! Muszę iść, za kilka minut mam spotkanie z Patsy. Obiecała pokazać mi kilka ciekawych zakątków. Dziękuję za wspaniałe śniadanie. Thomas uprzejmie, lecz z roztargnieniem skinął głową, zastanawiając się, ile róŜnych rzeczy on sam mógłby jej pokazać na wyspie. – Późno wrócisz do domu? – zapytał. Kąty zmruŜyła oczy. Przestań, Logan, skarcił się w myślach Thomas. Ona jest twoim gościem. Płaci za pobyt. Nie twój interes, o której wróci. Ale tak bardzo chciał wiedzieć. – No cóŜ, właściwie to wszystko jedno – dorzucił szybko. – Masz własny klucz, więc... śyczę miłego dnia. – Ja tobie równieŜ – odrzekła i wyszła z kuchni, pozostawiając za sobą aurę dziwnej pustki. Kąty trafiła do portu i bez trudu odnalazła dom oraz sklep przyjaciółki. Patsy wybiegła na zewnątrz, pokrzykując z radości na jej widok. Dziewczyny zaprzyjaźniły się w college'u i ciągle utrzymywały kontakt, choć od wyjazdu Patsy z Kalifornii minęło juŜ cztery lata. Przyjaźń wytrzymała próbę czasu, nadal były sobie bardzo bliskie. – Jak ci się podoba wyszukany przeze mnie pensjonat? – spytała Patsy, prowadząc Kąty do domu.
– Jest piękny. – To świetnie. A gospodarz? – Nic mu nie moŜna zarzucić. Dziwne, Ŝe mi o nim nie wspomniałaś. – Hmm, no wiesz... Co o nim sądzisz? – Wydaje się miły, choć lubi komenderować. – Trochę tak. To przez te wszystkie kobiety, które kręcą się wokół niego na wyspie – zauwaŜyła Patsy. – Włącznie z tobą? – Nie. Z jakiejś niewiadomej przyczyny nigdy nic między nami nie zaszło. Nie działa na moje zmysły. A co z twoimi? – Ostatnio były w porządku. Masz zamiar tak stać na schodach, czy wejdziemy do środka? Patsy roześmiała się i wpuściła przyjaciółkę do nieduŜego mieszkania złoŜonego z dwóch pokoi i łazienki. W jednym gospodyni urządziła kuchnię, sypialnię i jadalnię, w drugim pracownię garncarską. – Teraz wiesz, dlaczego nie zaprosiłam cię do siebie. Bardzo chciałam, ale jak widzisz, sami nie mamy zbyt wiele miejsca. – My? – Tak. Mieszkam teraz z Kenem. To jego obraz wisi nad kominkiem. Patsy westchnęła i odrzuciła z twarzy rude, falujące włosy. Zawsze była piegowata i urocza, pomyślała Kąty. – Całkiem niezły – oceniła dzieło Kena. – Czy to powaŜny związek? – Na razie nie. PrzeŜywamy coś w rodzaju okresu próbnego. No wiesz, poddaje się testom nowe samochody, czemu nie wypróbować nowego związku? To moŜe ustrzec przed popełnieniem kolejnego błędu. Ja juŜ trzy razy się myliłam – zauwaŜyła z cierpkim poczuciem humoru. – ChociaŜ ty teŜ pobiłaś rekord, jeśli chodzi o krótkotrwałość małŜeńskiej harmonii. Dziewięć miesięcy? Co to było za małŜeństwo, na litość boską? – Nieudane. Był kobieciarzem i potwornie lubił mnie kontrolować – skrzywiła się Kąty. – Zupełnie jak w tej roli, którą gra teraz w jednej z mydlanych oper – zaŜartowała z goryczą, broniąc się przed bolesnymi wspomnieniami zakończonego pięć lat temu małŜeństwa. – Chyba wszyscy oprócz mnie wiedzieli, co z niego za człowiek. Właściwie winnam powiedzieć, oprócz mnie i Karin. Ją teŜ zwiódł swoim czarem. Ale – był aktorem, takim przystojnym i chłopięco słodkim. Pilnował kaŜdego mojego kroku. Wtedy wszyscy kochali Rhysa i on kochał wszystkich, a w kaŜdym razie próbował. Kiedy odwaŜyłam się zarzucić mu
niewierność, odszedł. W kaŜdym razie nie mam zamiaru próbować po raz drugi – zakończyła. Kąty wzięła do ręki jeden z wysokich dzbanków, dzieło rąk Patsy, i podziwiała jego kremowobrązowe barwy, pomiędzy które wprowadzono smuŜkę błękitu tak, Ŝe kolory przypominały odcienie miejscowego krajobrazu. – Piękne naczynie – oceniła. – Naprawdę rozwinęłaś swój talent, odkąd opuściłaś Kalifornię. – To dlatego, Ŝe mieszkam na wyspie. Jej spokój i piękno dają mi natchnienie – rzekła Patsy, zawahała się przez moment, a potem spytała łagodnie: – Kąty, ciągle masz tamte problemy? Nadal boisz się samolotów? – Kamienieję na ich widok. Za kaŜdym razem przypominam sobie katastrofę i nie mogę się uwolnić od wspomnień. Widzę wszystko jak Ŝywe. Po prostu czuję ból... – Kąty przerwała, by nabrać tchu. – Wybacz, nie sądziłam, Ŝe będę to tak przeŜywać. Wiem, Ŝe jeszcze nie rozmawiałyśmy o Karin, którą tak lubiłaś, ale nie przyjechałam tu, by się wypłakiwać. Chcę wypocząć, zapomnieć o przeszłości. Po prostu cieszmy się spotkaniem. Oprowadzisz mnie po osadzie? – To nie zabierze duŜo czasu, bo nie jest zbyt rozległa, choć bardzo malownicza w porze kwitnienia kwiatów. Ciągle lubisz Ŝółte róŜe? Mamy tu kilka wspaniałych okazów. – Uwielbiam – powiedziała Kąty i obie dziewczyny wsiadły do dŜipa Patsy, by zwiedzić okolicę. Po drodze do osady zatrzymały się przy jednym z miejsc widokowych. Kąty wysiadła z auta z aparatem w ręku. – Stań tu, sfotografuję cię – zaproponowała przyjaciółce. Rudowłosa Patsy, brodząca wśród dzikich kwiatów i zielonych traw, świetnie nadawała się do zdjęcia reklamującego uroki wyspy. Potem, gdy spacerowały po osadzie, Kąty znalazła jeszcze wiele godnych uwiecznienia widoków. Była zadowolona, iŜ przyjęła to pierwsze od czasu śmierci siostry zamówienie na fotoreportaŜ i Ŝe nie straciła wraŜliwości na piękno krajobrazu. Choć nie uwaŜała się za artystkę, potrafiła komponować zdjęcia jak obrazy. Razem z Karin planowały nawet otworzenie galerii, w której wystawiano by dzieła sztuki fotograficznej ... – JuŜ prawie południe – zauwaŜyła Patsy. – Chodźmy na lunch. Opowiem ci o moim ukochanym. – Dobrze, ja teŜ zgłodniałam – rzekła Kąty, porzucając bolesne wspomnienia.
Dawno zapadł zmierzch, gdy na podjeździe przed domem Loganów pojawił się samochód. Thomas od dawna wyczekiwał dźwięku silnika, a gdy go wreszcie usłyszał, odczuł niezmierną ulgę, która miała w sobie jednak coś z irytacji. Przez cały dzień nie potrafił przestać myśleć o Kąty. Wiedział, Ŝe to szaleństwo tak się przejmować dopiero co poznaną kobietą, by z niecierpliwością nasłuchiwać jej kroków na ganku. A jednak na coś czekał, sam dobrze nie wiedząc, co to ma być. Jeszcze raz rzucił okiem na zegarek. Dochodziła dziesiąta. Kąty miała za sobą kolejny długi dzień. Wyszedł jej naprzeciw. Gdy go spostrzegła, zatrzymała się gwałtownie. Z niewiadomego powodu oboje poczuli się niezręcznie. Thomas wiedział tylko, Ŝe tak się cieszy na widok Kąty, aŜ ściska go w gardle ze wzruszenia. – Jak się masz? – rzekła dziewczyna, robiąc taki gest ręką, jakby zaraz zamierzała udać się na górę. – Cześć. Jak się czujesz? – Świetnie, a ty? – RównieŜ. Nigdy nie czułem się lepiej – odparł i roześmiał się wesoło. – Chyba nie czekałeś na mnie? – spytała na wpół zakłopotana, na wpół rozbawiona. – Nie, czytałem. Usłyszałem, Ŝe nadjechałaś, i wyszedłem sprawdzić, czy wszystko w porządku. No wiesz, jest późno. – Rzeczywiście – potwierdziła chłodno. – Bardzo późno – powtórzył Thomas z wewnętrzną irytacją. Sam nie wiedział, czemu się tak zachowywał. Nigdy dotąd nie interesował się w ten sposób gośćmi pensjonatu. Znowu pomyślał o swoich siostrach. To zapewne braterska nadopiekuńczość daje o sobie znać. Pokonał przemoŜną chęć uściskania dziewczyny i rzekł: – Wybacz, Ŝe znowu wtrącam się w nie swoje sprawy, lecz po prostu niepokoiłem się, czy nie miałaś jakichś trudności z odnalezieniem w ciemnościach drogi do domu. Są źle oznakowane. Kąty próbowała zdobyć się na wdzięczność, lecz troska Thomasa jedynie ją rozdraŜniła. Wcale nie zamierzała spowiadać się z tego, co i dlaczego robiła poza domem. Miała tego dosyć od czasów małŜeństwa. Były mąŜ kontrolował kaŜdy jej krok. Lecz teraz to był Thomas Logan, pomyślała, wracając do rzeczywistości. Ten miał coś na swoje usprawiedliwienie. – Przepraszam – powiedziała z westchnieniem – doceniam twoją troskliwość.
Rzeczywiście trochę błądziłam, ale w końcu dotarłam. Ciekawe, czy zostało jeszcze trochę tych wspaniałych malin zerwanych wczoraj? CzyŜby to było wczoraj, zastanowiła się w duchu, mając wraŜenie, Ŝe mieszka tu juŜ o wiele dłuŜej. – Nie jadłam dziś deseru i z przyjemnością wzięłabym trochę owoców do swojego pokoju. – Owszem, jest ich jeszcze trochę – odpowiedział, kierując się w stronę kuchni. Poszła za nim i stanęła w pobliŜu. Gdy Thomas otworzył lodówkę, znalazła się w ciasnym zakątku między nim a kuchennym blatem. Spotkali się wzrokiem. Kąty poczuła wewnętrzne napięcie i falę gorąca, gdy skierował spojrzenie ku jej wargom. Poruszył się i stanął jeszcze bliŜej. Słyszała teraz uderzenia własnego serca. Thomas nie dotknął jej ani nie pocałował, choć mógł to z łatwością uczynić. Ogarnięty gwałtownym poŜądaniem, tylko w wyobraźni poznawał smak jej ust i ciała. Nie musiał niczego mówić, spojrzenie zastępowało słowa. Kąty zadała sobie pytanie, czy z jej oczu równieŜ wszystko da się wyczytać. Jeśli tak, nic nie mogła na to poradzić. Była zła na Thomasa za to, iŜ okazał się tak pociągający, i na siebie, Ŝe uległa jego urokowi. Stała bez ruchu, prowokująco nie spuszczając wzroku z męŜczyzny. Krucha i delikatna, z taką stanowczością wysunęła podbródek do przodu, Ŝe Thomas przez chwilę poczuł się zawstydzony. Logan, ty ośle, musisz być najgorszym wydaniem poŜądliwego samca, skarcił się w myślach. Wziął głęboki oddech, wyjął owoce z lodówki i zamknął drzwi. UlŜyło mu, gdy nazwał po imieniu swoje odczucia. Odsunął się od Kąty i sięgnął po naczynie, do którego zamierzał włoŜyć maliny. – Niewiele brakowało, a bym cię pocałował – zauwaŜył mimochodem. – Wiem. – Jak byś zareagowała, gdybym to uczynił? – Powstrzymałabym cię. – Naprawdę? Zmierzyli się wzrokiem. – Tak. Kąty oparła się o kuchenny blat i spojrzała zalotnie. – Nie zamierzam dzisiejszej nocy staczać pojedynków ze słynnym na wyspie poŜeraczem serc niewieścich. Oczy Thomasa zalśniły rozbawieniem. – Kto naopowiadał o mnie takich rzeczy? Patsy? Pewnie ci powiedziała, Ŝe