Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 129 805
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 309

Thompson Lewis Vicki - Skradziony Pocałunek

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Thompson Lewis Vicki - Skradziony Pocałunek.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse T
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 91 stron)

Rozdział 1 - Zrobione, Pete. Właśnie wysłałem mego chłopca na spot­ kanie z twoją córką. - Ernie Tremayne leżał samotnie w białym szpitalnym pokoju i nasłuchiwał pikania monitora, któremu to­ warzyszyło walenie piorunów za oknem. - Szkoda tylko, że nie mogę posłużyć im za arbitra, jak dawniej. „Ładny był z ciebie arbiter, Ernie. Przekupywałeś te dzieciaki lodami, żeby przestały się kłócić. Beth i Alana mówiły mi, że wszczynały bójki z Mikiem tylko po to, by dostać te cholerne lody." Ernie zachichotał, choć od śmiechu bolała go klatka piersio­ wa w miejscu cięcia. - Tak, Mike też mi o tym kiedyś powiedział. Tęsknię za dawnymi czasami, Pete. I to bardzo. Ten atak serca to prawdzi­ wa udręka, ale jeśli dzięki temu nasze dzieciaki znów zaczną ze sobą rozmawiać... Do pokoju zajrzała pielęgniarka. - Panie Tremayne? Godziny odwiedzin... Och, pan jest sam. - Tak. Po prostu mówię do siebie, Judy. - Mogłabym coś dla pana zrobić? Wprawdzie jeszcze nie pora na zastrzyk, ale... - Ma pani przy sobie cygara? Uśmiechnęła się szeroko.

6 • SKRADZIONY POCAŁUNEK - Przykro mi, ale przed godziną wypaliłam ostatnie. - A więc nic nie możesz dla mnie zrobić, Judy. Lepiej zajmij się chorymi. - Proszę wcisnąć guzik do dyżurki, jeśli będzie pan czegoś potrzebował. Oczywiście poza cygarami. - Pielęgniarka wyco­ fała się do holu. Ciekawe, co by powiedziała, gdyby zwierzył się jej, że roz­ mawia właśnie ze swoim starym przyjacielem i wspólnikiem Pete'em Nightingale'em. Pewnie nieraz miewała pacjentów w tym stanie, mówiących do zmarłych przyjaciół i krewnych. Na pewno nie uwierzyłaby, że Pete mu odpowiedział. Ernie doszedł do wniosku, że udało mu się nawiązać kontakt z Pete'em w ciągu kilku sekund, które spędził po tamtej stronie, kiedy lekarze na sali operacyjnej usiłowali przywrócić pracę jego serca. Przyjaciel naprawdę ucieszył się na jego widok, a teraz mogli ze sobą rozmawiać, co było dla Erniego sporą pociechą. Miał nadzieję, że dla Pete'a też. Oczywiście nie zamierzał wspominać o niczym personelowi szpitala. Pewne jak dwa razy dwa, że dopisaliby w jego karcie choroby starcze zaburzenia tuż obok choroby serca. A więc zatrzyma tę informację dla siebie. Może pewnego dnia opowie o tym Beth i Alanie. Centrum Medyczne w Tucson dzieliło od małego miasteczka Bisbee półtorej godziny jazdy. Przez całą drogę Mike Tremayne zastanawiał się, co powiedzieć Beth Nightingale. Mógłby za­ cząć od przeprosin. Do diabła, sporo się tego nazbierało. Nieźle narozrabiał przed ośmiu laty, narażając się obu sio­ strom i zrywając najcenniejsze przyjaźnie w swym życiu. Co gorsza, poczucie winy nie pozwalało mu na odwiedziny u ojca. Od wyjazdu z miasta w noc poprzedzającą ślub z Alaną przyje­ chał do domu tylko dwukrotnie, i to na krótko, ponieważ bał się SKRADZIONY POCAŁUNEK • 7 natknąć przypadkowo na którąś z sióstr. Tym samym przez lata krzywdził zarówno siebie, jak i człowieka, którego kochał naj­ bardziej na świecie. Chociaż dziś, w tym sterylnym, przerażają­ cym szpitalnym pokoju Ernie nie wypowiedział ani słowa wy­ rzutu, Mike'a ogarnął żal za cennymi chwilami, których tak lekkomyślnie się pozbawił. Nad górami gromadziły się chmury burzowe, a błyskawice przecinały ciemności. Bezmiar nocnego nieba i rzadka pustynna roślinność w niczym nie przypominały dżungli, do której przez te lata przywykł. Ale Arizona na swój sposób była równie nie- ujarzmiona jak Amazonia, a Mike uwielbiał te gwałtowne let­ nie burze. Podobnie jak Alana. Za to Beth kuliła się przy każdym grzmocie. Beth. Nie widział jej od ośmiu lat - całą wieczność. I przez te osiem lat prześladowały go myśli o tym, jak potoczyłyby się sprawy, gdyby wówczas nie uciekł. Nawet w głębi deszczowych lasów, tysiące kilometrów od Beth, czasami budził się, czując na wargach smak zakazanego pocałunku, pocałunku, który zmienił wszystko... Kiedy Beth otwierała tylne drzwi swego studia witrażu, w oddali rozległ się grzmot. Pospiesznie weszła do środka i przeszła przez pracownię do sklepu, gdzie w oknach i na stela­ żach z kutego żelaza, które zrobił dla niej Ernie w swoim war­ sztacie, zwieszały się szklane kompozycje w barwach tęczy. Lada chwila powinien pojawić się Colby Huxford. Nie zdążyła zjeść kolacji, ale wizyta u Erniego w szpitalu była ważniejsza. Rozmowa z Erniem rozczarowała ją. Sądziła, że na wiadomość, iż znalazła kogoś, kto przejmie produkcję krajaków do szkła, które niedawno zaczęli sprzedawać jako spółka Tremayne - Nightingale, zrobi mu się lżej na sercu. Wprawdzie musieliby przekazać prawa do patentu chicagowskiej firmie Handmade,

8 • SKRADZIONY POCAŁUNEK którą reprezentował Huxford, ale przynajmniej zamówienia by­ łyby realizowane w terminie. Ale Erniemu wcale się ten pomysł nie spodobał. Błagał ją, by nie oddawała patentu, obiecując, że lada dzień wyjdzie ze szpi­ tala i wróci do pracy. Nie wierzyła w to. Odstąpienie patentu firmie Handmade wydawało się jedynym wyjściem. Zatrzymała wzrok na dużym okrągłym witrażu, który zdomi­ nował okno wystawowe. Wewnątrz sklepu kolory wieczorem traciły blask, ale gdy patrzyło się z ulicy, witraż promieniował. Zdawała sobie sprawę, że kusi los, zostawiając go na widoku, ale Ernie nie wspominał o przyjeździe Mike'a, a to szkło było jej najlepszym dziełem. Na szczęście nikt się nie domyślał, że przedstawiało również najbardziej grzeszną, najwspanialszą chwilę w jej życiu. Mike odgadłby to natychmiast, ale ostatnio słyszała, że wy­ ruszył z kolejną ekspedycją botaników w głąb brazylijskich la­ sów deszczowych, spełniając tym samym swoje marzenia. Dżungla w dorzeczu Amazonki fascynowała go od dzieciństwa. Jedną ze ścian jego pokoju pokrywał wielobarwny fresk przed­ stawiający papugi, małpy i jaguary na tle soczystej, tropikalnej zieleni. Mike uwielbiał odwiedziny w zoo i przysiągł sobie, że zobaczy każde z tych zwierząt w naturalnym środowisku. Przez wyprawy do dżungli często był jednak nieosiągalny i lekarze nie mogli skontaktować się z nim, kiedy Ernie dostał ataku serca. Pojawienie się bez uprzedzenia byłoby w stylu Mike'a. Może powinna zdjąć ten witraż. Przynajmniej na kilka najbliższych dni. Dotknęła drewnianej ramy. Wtem przy krawężniku zatrzy­ mał się samochód. Colby Huxford wysiadł z samochodu i prze­ ciął chodnik, więc Beth zostawiła witraż w spokoju. Mike przejechał tunel pod górami Mule strzegącymi wjazdu do Bisbee od zachodu. Miejscowi nazywali go Tunelem Czasu. SKRADZIONY POCAŁUNEK • 9 Kiedy popatrzył na światła dawnego górniczego miasteczka, pożałował, że nie może cofnąć się w czasie, do tamtej nocy przed ośmiu laty. Gdyby tylko mógł wymazać ten najgłupszy postępek swego życia, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. Nie było jeszcze dziesiątej, ale kręte, strome uliczki Bisbee opustoszały. Mike skierował się w dół Main Street, w kierunku studia witrażu. Ogarnął go niepokój. Obawiał się tego spotkania bardziej niż drapieżnych jaguarów i jadowitych żmij. Chętnie by je odłożył, ale obiecał ojcu, że porozmawia z Beth jeszcze tego wie­ czora, zanim ona podejmie jakąś nieodwołalną decyzję. Najwyraźniej rekin z Chicago zamierzał przejąć produkcję krajaków. Ojciec chciał, by Mike powstrzymał Beth przed pod­ pisaniem umowy. Mike zauważył, że Beth pewnie natychmiast wyrzuci go za drzwi. - Nie pozwól jej na to - powiedział Ernie. - Na tym krajaku można zarobić mnóstwo pieniędzy. Czuję, że Huxford ma za­ miar nas okpić. Zupełnie jakbym był jakimś rycerzem na białym koniu, my­ ślał Mike, zbliżając się do studia. Czarna owca pasowałaby lepiej. Postanowił jednak spróbować przez wzgląd na ojca i Beth. Był jej winien przynajmniej tyle. Ceglany piętrowy budynek ze sklepem od frontu i mieszka­ niem na górze stał w rzędzie dziewiętnastowiecznych kamieni­ czek wzdłuż Main Street. Mike zaparkował tuż za limuzyną, bez wątpienia wynajętą przez Colby'ego Huxforda. Ernie wiedział, że Beth wieczorem ma się z nim spotkać, dlatego wypędził syna ze szpitalnego pokoju i powiedział mu, żeby zabierał się do Bisbee, zanim będzie za późno. Pewnie było już za późno o osiem lat, ale mimo wszystko wysiadł z samochodu. W drodze do studia spojrzał na duży okrągły witraż w oknie i stanął jak wryty. Wpatrywał się w witraż, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.

10 • SKRADZIONY POCAŁUNEK Osiem lat znikło, a serce zaczęło mu walić jak młotem. Gwał­ towną falą powróciły wspomnienia... szelest jej czerwonej je­ dwabnej sukni, kasztanowate włosy ocierające się o jego dłoń, aromat konwalii, który owiał go, kiedy pochylił głowę, wdycha­ jąc jej pachnący szampanem oddech, dotykając ustami jej warg... A teraz, uwięzieni w kręgu szkła wiszącego na wystawie, zastygli na zawsze w zakazanym uścisku. Mike zamknął oczy. Trochę wtedy wypił i nie potrafił się opanować. I ta suknia. Beth nigdy nie nosiła takich rzeczy. Pomyślał, że może ją pocałować po prostu po to, żeby zaspokoić ciekawość, zanim poślubi jej siostrę. W końcu znał ją niemal całe życie, a więc komu to szkodziło? Ale nie wiedział nic - póki jego wargi nie odnalazły jej ust. Wciąż odczuwał emocje, których wówczas doznawał, cudowne uczucie, że wszystko zna­ lazło się na swoim miejscu, i przerażenie na myśl o tym, że wkrótce wszystko rozpadnie się na kawałki. Próbował sobie wyobrazić, jak mówi Alanie, że nie może się z nią ożenić, ponieważ kocha i chyba zawsze kochał jej małą siostrzyczkę. Nie potrafił. Alana była dla Beth niczym matka, odkąd ich prawdziwa matka umarła, kiedy miały pięć i trzy lata. Rozumiał, że między siostrami istniała silna więź, i wszystko w nim buntowało się na samą myśl o tym, by wbić pomiędzy nie klin. Najprostszym rozwiązaniem był wyjazd z miasta. Wów­ czas obie mogły go znienawidzić i tak pewnie się stało. A przynajmniej tak myślał do tej pory. Teraz stał na chodniku, patrząc na dzieło Beth - artystyczną interpretację tamtego na­ miętnego pocałunku. Przez jedną pełną nadziei chwilę wyobra­ żał sobie, że umieściła tę pracę w witrynie jako znak dla niego. Ale to nie wchodziło w grę. Lekarze ojca usiłowali się z nim skontaktować przez tydzień. Dopadli go tuż przed odlotem z Manaus. Jeszcze dwadzieścia cztery godziny i byłby w środku SKRADZIONY POCAŁUNEK • 11 dżungli. Nawet Ernie przed paru godzinami nie miał pojęcia o jego przyjeździe. Zerknął do wnętrza studia. Rozmawiała z chudym facetem w szarym garniturze. Nikt w Bisbee nie nosił garniturów, więc to musiał być Huxford. Beth słuchała uważnie, chociaż obron­ nym gestem skrzyżowała ramiona na piersiach. Na widok jej urody poczuł dziwny ucisk w gardle. Zapomniał o tym, a właściwie zepchnął wspomnienia głęboko na dno pamięci. Przejechał dłonią po jednodniowym zaroście. Szkoda, że nie zna­ lazł czasu, by się ogolić i zmienić zmiętą koszulę khaki i drelichowe spodnie, ale ojciec powiedział mu, że powinien się pospieszyć. Teraz pośpiech nie wydawał się taki ważny. Zaczął ją obser­ wować. Miała na sobie purpurową bluzkę z długimi rękawami wpuszczoną w purpurowo-granatową powiewną spódnicę do kostek. Bluzka opinała jej piersi, a pasek spódnicy podkreślał talię, równie szczupłą jak wówczas, kiedy trzymał ją w obję­ ciach. Perłowe kolczyki zwisały jej niemal do ramion. Przywołał na pamięć delikatne rysy i gładką skórę, która wydawała się przejrzysta jak obrabiane przez nią szkło. Włosy spływały jej do połowy pleców, podobnie jak wtedy. Witraże zwisające u sufitu zalśniły czerwonym blaskiem, gdy weszła za kontuar. Kiedy Mike zorientował się, że poszła po długopis, ruszył do akcji. Mniejsza o jego wygląd. Nie mógł dopuścić, by Beth zrzekła się praw do krajaka. Drzwi studia były zamknięte na zamek. Zabębnił o szklaną szybkę u góry. Zerknęła na drzwi, marszcząc czoło. Nagle otworzyła szero­ ko oczy. Odłożyła długopis i wyszła zza kontuaru jak lunaty­ czka. Huxford chyba ją o coś spytał, bo na chwilę odwróciła głowę, po czym z powrotem skupiła uwagę na Mike'u. Patrzył jej prosto w oczy przez oszklone drzwi. Gdy się zbliżyła, serce zabiło mu gwałtownie. W ciągu tych ośmiu lat

12 • SKRADZIONY POCAŁUNEK widział oczy niejednej kochanki, ale nigdy nie reagował w ten sposób. Zapomniał, jak hipnotyzujące może być spojrzenie tych niebieskich oczu. Jednak tym razem nie zaiskrzyły się na powi­ tanie jak kiedyś. Płonął w nich zimny, ponury ogień. W końcu odsunęła zasuwkę i uchyliła drzwi. - A więc przyjechałeś? - Jadę prosto ze szpitala. - Byłam tam dziś po południu. - Mówiła tak, jakby brako­ wało jej tchu. - Ernie nic nie wspominał o twoim przyjeździe. Mike pozwolił sobie na uśmiech. - Nie wiedział. Witaj, Beth. Dobrze cię znów widzieć. Wy­ glądasz cudownie, jak zawsze. Nie odpowiedziała mu uśmiechem. - Czego chcesz? - Żeby na świecie zapanował pokój. - Kiedy poruszyła się, by zamknąć drzwi, dodał: -I kilku chwil rozmowy. - Jestem zajęta. Z westchnieniem potarł kark. Marzył o odejściu, jej lodowata odpowiedź była właśnie tym, czego się spodziewał. Ale pamiętał o dwóch rzeczach - obietnicy danej ojcu, który w końcu był wspólnikiem w tym interesie, i o witrażu w oknie studia. Zniżył głos. - Ojciec powiedział mi o Huxfordzie i jego ofercie. Nie za­ mierzasz dzisiaj niczego podpisywać, prawda? - To nie twoja sprawa. Dobranoc, Michael. Wyciągnął rękę, by powstrzymać Beth przed zatrzaśnięciem drzwi. - Mój ojciec jest twoim wspólnikiem, prawda? - Tak. - A mnie wyznaczył swoim pełnomocnikiem, a więc to rów­ nież moja sprawa. - Ernie cię przysłał? SKRADZIONY POCAŁUNEK • 13 - Tak. Z propozycją. Powinnaś przynajmniej mnie wysłu­ chać. Jesteś mu to winna. - Nie powinno go obchodzić, co się stanie z krąjakiem. - Zerknęła na niego niespokojnie. - Lekarze ostrzegali go, że nie wolno mu niepotrzebnie się gryźć. Musi mieć spokój i wracać do zdrowia. Mike, on omal nie... - Wiem - wydusił z siebie. - To moja wina. Mamy mnóstwo zamówień i może napięcie doprowadziło go do tego stanu. - Nie obwiniaj się. - Głos Mike'a drżał. W końcu dotarło do niego, jak bardzo ojciec jest chory, chociaż nie chciał się z tym pogodzić. - Od piętnastego roku życia palił te swoje prze­ klęte cygara. I nie chciał słyszeć o prawidłowym odżywianiu. Wszystkie te lody, cheeseburgery, frytki i koktajle zrobiły swo­ je. To najnowsze przedsięwzięcie nie spowodowało ataku serca, Beth. Nawet o tym nie myśl. - Widział, jak walczy ze sobą. Najwidoczniej potrzebowała jego pocieszających słów, ale oba­ wiała się odprężyć. - Wiem, że nie chcesz mieć ze mną do czynienia, ale tata prosił mnie, bym tu przyszedł i przedstawił ci pewien plan. Obiecałem mu, że to zrobię. - Dobrze, wejdź. - Po krótkim wahaniu cofnęła się od drzwi. - Colby i ja właśnie kończyliśmy rozmowę. - Beth, nie zamierzasz chyba... - Nie dziś. Poza tym i tak nie można nic zrobić bez podpisu twego ojca. Zamierzałam tylko dać Colby'emu adresy paru klientów, którzy zgodzili się służyć informacją o krajaku. - A, tak. - Jednak zdążyłbym się ogolić, pomyślał, wcho­ dząc do studia. Beth z trudem zachowywała spokój, przedstawiając Mike'a Colby'emu Huxfordowi. Należeli do dwóch innych światów, niczym Indiana Jones i James Bond. Ze sposobu, w jaki uścisnę-

14 • SKRADZIONY POCAŁUNEK li sobie dłonie, zachowując kamienne twarze, można było po­ znać, że nie znoszą się od pierwszego wejrzenia. - Mike jest synem Erniego Tremayne'a - wyjaśniła. - Jest przewodnikiem ekspedycji naukowych w brazylijskich lasach deszczowych. - Ach, tak. - Colby odgarnął poły marynarki i oparł dłonie na biodrach. - To wyjaśnia ten ząb tygrysa, czy cokolwiek to jest, wiszący na pańskiej szyi. - Jaguara. - Wszystko jedno. Nigdy nie miałem ochoty tam się wybrać. Nienawidzę węży. - Naprawdę? - zdziwił się Mike. - A one zawsze mówią o panu dobrze. - Mike! - Beth posłała mu ostrzegawcze spojrzenie. - Nieważne - powiedział Colby. - Byłbym w podobnym na­ stroju, gdybym właśnie wrócił ze szpitala od chorego ojca. Naprawdę szkoda, że tak się stało. - Tak. - Może to jednak najlepsze dla krajaka. Handmade wyko­ rzysta jego potencjał lepiej niż mały warsztat. - Najwidoczniej nie zna pan dobrze Beth i mojego ojca - za­ uważył Mike. - Świetnie sobie radziliśmy aż do choroby Erniego - do­ dała Beth. Uświadomiła sobie, że nie lubi Colby'ego tak sa­ mo jak Mike, ale nie mogła sobie pozwolić na fiasko no­ wego przedsięwzięcia. Zwróciła się do Colby'ego: - Robi się późno, a ty masz jeszcze przed sobą długą jazdę do Tucson. Dam ci teraz adresy, o których mówiłam, żebyś mógł już wy­ ruszyć. - Nie spieszy mi się. - Colby zerknął na Mike'a. - A więc ja biorę na siebie zakończenie naszego spotkania. - Beth zmusiła się do uśmiechu. - Jestem zmęczona. Miałam SKRADZIONY POCAŁUNEK • 15 ciężki dzień. - Weszła za kontuar i wzięła długopis. Drżał jej w palcach. Zauważyła, że Mike krąży po sklepie. Gdy podszedł do „Pocałunku" wiszącego w oknie, zacisnęła zęby. Oczywi­ ście wiedział, co przedstawia. Nie wolno jej tracić pewności siebie. To nie będzie łatwe, jeśli się weźmie pod uwagę, jak zareago­ wała na jego nagłe przybycie. Podobno czas osłabia emocje, ale wystarczyło jedno spojrzenie w bystre brązowe oczy, by powró­ ciło uczucie tęsknoty, z którym zmagała się przez większość życia. Musiał się tu pojawić właśnie teraz - nie ogolony, w po­ miętym ubraniu i... seksowny bardziej niż kiedykolwiek. Cie­ kawe, czy zabił jaguara, którego ząb wisiał na skórzanym rze­ myku na jego szyi. Odniosła wrażenie, że wniósł ze sobą do studia surowy urok dżungli, ale cóż, życie stawało się bardziej podniecające, kiedy tylko Mike Tremayne znalazł się w pobliżu. Mimo jego paskudnego charakteru będzie kochała go zawsze, o czym ani on, ani Alana nigdy się nie dowiedzą. Mike nawet nie próbował rozmawiać z Huxfordem. Krążył po studiu, oglądając jej prace. Beth przypomniała sobie, że jako dziecko interesował się wytwarzaniem witraży. Kiedyś jej ojciec pomógł całej trójce zrobić szklane gadżety na prezenty pod choinkę i Mike okazał się w tym niezły. Ale jako nastolatek uznał to hobby za dobre dla dziewczyn i porzucił je. Alana poszła w jego ślady, a więc została tylko Beth, która z czasem zaczęła terminować u ojca. Niekiedy zazdrościła Alanie i Mi- ke'owi swobody, ale z drugiej strony cieszyła ją szczególna więź z ojcem i Erniem. Oderwała kartkę z bloczka i podała ją Colby'emu. - Naprawdę ich nie potrzebuję - podkreślił. - Wierzę, że kraj ak jest dobry. - Ale wciąż nie wiesz, jak dobry. Rozmowa z naszymi klien-

16 • SKRADZIONY POCAŁUNEK tami pozwoli ci się o tym przekonać. Nie chcę rozmawiać o ko­ sztach odstąpienia patentu, dopóki się z nimi nie skontaktujesz. - Zgoda. Zadzwonię do nich. Ale to ty powiedziałaś, że produkcję krajaka należy wznowić natychmiast. - Chyba możemy poczekać jeszcze dwadzieścia cztery go­ dziny. - Uśmiechnęła się z przymusem. - A więc podpiszesz dokumenty, kiedy przyjdę jutro wie­ czorem? - Muszę jeszcze przekonać Erniego, ale jeśli mi się uda, prawdopodobnie jutro będziemy mogli sfinalizować umowę. - Na pewno go przekonasz. - Zobaczymy. - Powiedzmy siódma wieczór. Zgoda? - Colby wyciągnął rękę. - Możemy uczcić to kolacją, jeśli tu, w Bisbee, dają gdzieś przyzwoicie jeść. Beth podała mu niechętnie dłoń. Stanowczo nie lubiła tego zbyt pewnego siebie mężczyzny. - Nasze restauracje należą do najlepszych w południowej Arizonie. - Naprawdę? Nigdy bym nie przypuszczał. Cóż, w takim razie do jutra. - Skierował się do wyjścia. - Miło było pana poznać, Tremayne. Mike skinął mu na pożegnanie ręką, po czym odwrócił się do Beth. - Skąd go wykopałaś? - Pracuje dla chicagowskiej firmy o nazwie Handmade, któ­ ra próbuje zdobyć pozycję na rynku sprzętu dla hobbistów. Kiedy Ernie i ja zaczęliśmy sprzedawać krajaki, zobaczyli nasze wideo na kanale zakupów wysyłkowych i natychmiast się z na­ mi skontaktowali. Wtedy nie byliśmy zainteresowani ich ofertą, ale teraz... - Teraz byłoby to jeszcze głupsze. Tata mówi, że to hit. SKRADZIONY POCAŁUNEK • 17 - Potrzebujemy kolejnych sześciu miesięcy, Mike. - Zerk­ nęła na zewnątrz. Samochód Colby'ego właśnie oderwał się od krawężnika. Teraz była naprawdę sam na sam z mężczyzną, który w ciągu jednego wieczora zdradził zarówno ją, jak i jej siostrę. - Nie mogę czekać, aż Ernie wyzdrowieje. Gdybyśmy spóźnili się z zamówieniami, nasza wiarygodność ległaby w gruzach. Poza tym Ernie nie powinien dalej pracować w ta­ kim tempie. - Też tak uważam. - Mike odstawił witrażową lampkę noc­ ną. - Na szczęście masz mnie. - Ciebie? - Mówisz tak, jakbyś myślała, że to żart. - Powędrował w kierunku okna. - To jest żart. - Na pewno celowo zbliżył się do tego nie­ szczęsnego witrażu. Chce się z niej naigrawać. Pewnie zaraz ją o niego spyta. - Nie jesteś mechanikiem. - Naturalnie, że jestem. - Przejechał palcem po hebanowej ramie witrażu. - Pięć wakacji z rzędu pracowałem w warsztacie taty, a kiedy potrzebowałem dodatkowej gotówki, zatrudniłem się nawet jako mechanik w Brazylii. - Odwrócił się ku niej. - Mam odpowiednie kwalifikacje do tej pracy, Beth. Umowa z Colbym oznaczałaby utratę zysków w przyszłości. Ale umowa z tym mężczyzną zburzyłaby jej spokój. - A ile możesz mi poświęcić, Mike? Trzy dni? To za mało. Skłonił się żartobliwie. - Zostanę tak długo, jak długo będziesz mnie potrzebować, pani. Te słowa omal nie wyprowadziły jej z równowagi, ale zacis­ nęła dłonie i zmusiła się do zachowania spokoju. - Sześć miesięcy? Drgnął, ale nie odwrócił wzroku.

18 • SKRADZIONY POCAŁUNEK - Jeśli będzie trzeba. - Przykro mi, ale nie mogę pozwolić, byś się dla mnie po­ święcał. I nie oszukuj się. Nie wytrzymałbyś sześciu miesięcy. W okolicznych strumieniach nie ma piranii ani krokodyli. Wpadłbyś w obłęd, przebywając tak daleko od swoich ukocha­ nych lasów deszczowych, i obydwoje o tym wiemy. Zmarszczył brwi. - Przesadzasz. Tata zamierzał wyszkolić kilku pomocników. Mogę to za niego zrobić, a kiedy wróci do domu, będzie ich nadzo­ rował. Wówczas mógłbym stąd wyjechać za sześć tygodni, a nie miesięcy. Zaczęła wpadać w panikę. Obmyślili ten plan bardzo staran­ nie. Mogłoby się nawet udać, gdyby nie to, że przebywanie w pobliżu Mike'a byłoby dla niej piekłem. Postanowiła uciec się do prawdy. - Nie chcę, żebyś tu zostawał, Mike. Złość zapłonęła mu w oczach. - Do diabła, Beth, dorośnij. Wydarzenia sprzed ośmiu lat to nie powód, by teraz ryzykować przyszłość. Miała ochotę go uderzyć. Odwróciła się plecami i złożyła ręce na piersi. - To nie ma nic wspólnego z dorosłością. Patrzę na to z czy­ sto praktycznej strony. Praca ze szkłem, a w ten sposób zarabiam na życie, wymaga spokoju. Jeśli jestem zdenerwowana, nie po­ trafię ciąć szkła bez stłuczek, wyeliminowałam więc wszystko, co źle wpływa na moje życie. - Jeśli mam tak negatywny wpływ na twoje życie - powie­ dział spokojnie po chwili milczenia - to dlaczego moja podobi­ zna wisi na wystawie twego sklepu? Rozdział 2 Po tym, jak Beth napięła ramiona, Mike poznał, że oba­ wiała się tego pytania. Ale przecież musiała wiedzieć, że on je zada. - Myślę, że powinieneś wyjść - powiedziała, wciąż odwró­ cona do niego plecami. - O, nie. Nie wywiniesz się tak łatwo. Mam prawo wiedzieć, dlaczego zrobiłaś ten witraż. - Nie muszę się tłumaczyć. - No, dobrze, załóżmy, że chcę go kupić. Nie widzę metki z ceną. De kosztuje... - zerknął na kartonik w ramce stojącej na parapecie pod kręgiem barwnego szkła - „Pocałunek"? Mruknęła coś pod nosem. - Nie dosłyszałem. - Podszedł bliżej. - Ile? Odwróciła się gwałtownie i przeszyła go wzrokiem. - Powiedziałam, że nie jest na sprzedaż. - Kiedy go zrobiłaś? - spytał, coraz bardziej zaintrygowany. - A jakie to ma znaczenie? - Chyba żadnego. Liczy się tylko to, że go zrobiłaś. Podobno mnie nienawidzisz. Dlaczego rozmyślnie stworzyłaś coś, co ci o mnie przypomina? Wzruszyła ramionami, chociaż wyraz jej twarzy był daleki od nonszalancji.

20 • SKRADZIONY POCAŁUNEK - Jestem artystką. To po prostu wizerunek dwojga ludzi, którzy... - Diabła tam! To przecież my, Beth! Policzki Beth nabrały delikatnej różowości jego ulubionej orchidei z deszczowego lasu, ale spojrzenie pozostało wyzy­ wające. - I co z tego? Przypatrywał się jej wojowniczej minie, tak różnej od piękna i pogody witrażu, o którym rozmawiali. - Co on oznacza? - Absolutnie nic. - Nie wierzę ci. - Chciał przedrzeć się przez tę gniewną maskę i dotrzeć do prawdy. - Nie obchodzi mnie, czy wierzysz, czy nie. - Myślę, że cię jednak obchodzi. - Nie! Jesteś zamkniętym rozdziałem mego życia. Wskazał ręką witraż. - To dlatego powiesiłaś go w oknie i w ogóle nie zamierzasz sprzedać? - Kolory są ładne i przechodnie przyzwyczaili się do niego. - Do diabła, Beth. - Troska o ojca i brak snu sprawiły, że poniosły go nerwy. - Nie igraj ze mną. Zawsze podchodzisz emocjonalnie do swoich prac. Nie zrobiłabyś tego witrażu, gdy­ by ci na mnie nie zależało. - Mylisz się. To było ćwiczenie, eksperyment. - Eksperyment, mówisz? A więc zróbmy jeszcze jeden. - Wziął ją w ramiona i mocno pocałował w usta. Odwzajemniła pocałunek i wszystkie kawałki jego świata złożyły się w całość. Przez chwilę rozkoszował się miękkimi wargami, ciepłym oddechem i słodkim smakiem Beth. Póki go nie ugryzła. Z przekleństwem wypuścił ją z objęć i dotknął warg. Kiedy SKRADZIONY POCAŁUNEK • 21 oderwał palce, zobaczył na nich krew. Sięgając do tylnej kiesze­ ni spodni po chustkę, nie odrywał wzroku od Beth. Cofnęła się i oddychała tak ciężko jak on. - Nie próbuj tego nigdy więcej. Przyłożył chustkę do warg. - Będę musiał poczekać, aż się zagoi, to na pewno. Dobrze, że zaprzyjaźniony szaman dał mi na drogę zioła lecznicze. - Pewnie myślisz, że te egzotyczne podróże uczyniły cię tak pociągającym, że możesz wpaść tu i zacząć, gdzie skończyłeś, obojętne, która z sióstr jest pod ręką. - Zgoda! Nie powinienem cię całować tamtej nocy. Drogo zapłaciłem za ten błąd. Wyjechałem z miasta, żeby was nie poróżnić. Czy to się nie liczy? - Chcesz, żebym uwierzyła, że to był z twojej strony szla­ chetny gest? Wyjechałeś stąd, bo zawsze chciałeś zobaczyć Amazonkę. Poza tym czułeś się urażony, bo Alana nie zgodziła się iść z tobą do łóżka tuż przed ślubem! - Co takiego? - Myślałeś, że mi nie powiedziała, prawda? Cóż, zrobiła to, jak tylko zostawiłeś ją przy ołtarzu bez słowa pożegnania. Bła­ gałeś ją, by się z tobą kochała, ale ona chciała poczekać i dlatego wściekły wyjechałeś. Nie miałam serca powiedzieć jej, że parę godzin wcześniej zaciągnąłeś mnie w ciemny kąt. Gdyby Ernie nie zaczął nas szukać, pewnie próbowałbyś uwieść również mnie! Mike wpatrywał się w nią, nie wierząc własnym uszom. - Beth, ja nie... - Złamałeś serce mojej siostry. - I moje, dodała w myśli. - Nie mogę ci tego wybaczyć, Mike. A więc Alana okłamała Beth, myślał z rozpaczą. Musiała wyczuć, że coś jest nie tak. To ona chciała się z nim kochać. Mdże usiłowała w ten sposób zatrzymać go przy sobie. Pełen

22 • SKRADZIONY POCAŁUNEK świeżo odkrytych, choć nie wypowiedzianych uczuć dla Beth, nie zgodził się. Ale nie mógł tego teraz powiedzieć. Nie uwie­ rzyłaby mu, a poza tym słusznie zarzuciła, że złamał Alanie serce. - Czy... Alana wciąż mieszka w Bisbee? - Nie twój interes. Uświadomił sobie, że nigdy nie osiągnie tego, po co przy­ szedł, jeśli nie przejdzie do porządku nad jej gniewem. Przełknął dumę. - Posłuchaj, nasza trójka spędziła razem dzieciństwo. Mieli­ śmy sekretną kryjówkę i specjalne hasło i spędzaliśmy czas na szaleństwach, takich jak walka na balony z wodą i konkur­ sy nadmuchiwania gumy do żucia. Wspomnienia muszą coś znaczyć. - Jak brzmiało to hasło? - Słucham? - Przed chwilą powiedziałeś, że mieliśmy hasło. Jeśli te wspomnienia znaczą dla ciebie tak dużo, powinieneś je pa­ miętać. - A ty pamiętasz? - Ja spytałam pierwsza. - Do diabła! - Nie, to nie to hasło. - Przez jej wargi przemknął niemal niezauważalny uśmiech. Zamknął oczy i skupił się. - To był jakiś kwiatek. Nie chciałem kwiatka, ale mnie przegłosowałyście, więc musiałem się zgodzić, choć wolałem boa dusiciela. - Otworzył oczy. - Czy to się liczy? - Nie, ponieważ wybraliśmy inne. - Tym razem uśmiech był trochę wyraźniejszy. Spojrzał w jej błękitne oczy i przypomniał sobie. - Barwinek? SKRADZIONY POCAŁUNEK • 23 - Zgadłeś. W pobliskim wąwozie rozległo się echo grzmotu. Burza, którą minął, zbliżała się do miasta. - Czy to hasło wciąż jest aktualne? - Już nie mamy kryjówki, Mike. - Myślę, że macie. Ty i Alana. Tylko mnie nie wpuszczano do środka przez osiem lat. Tę jej zamyśloną minę pamiętał z dzieciństwa. Beth zawsze podchodziła do wszystkiego z rozwagą. Między innymi dlatego nie uwierzył, że zrobiła ten witraż bez żadnej ukrytej myśli. Kiedy on tyrał w dżungli, próbując zapomnieć o tamtej chwili, ona musiała odtworzyć ją w dziele sztuki. - Pozwól mi sobie pomóc z tym krajakiem, Beth. Przez pamięć na dawne czasy. - Nie, Mike. Uwierz mi. To nie jest dobry pomysł. Wiele lat temu potrafił odgadywać jej myśli. Teraz na pewno myślała o Alanie. Postanowił położyć kres niedomówieniom. - Nie powiedziałaś mi, co porabia Alana. Spojrzała na niego ostro. Wydawało się, że mu nie odpowie. Wreszcie odezwała się. - Założyła firmę „Wakacje z Przygodą". Zabiera rodziny na różne wyprawy - przeprawy tratwą, wspinaczka górska, kajaki i tak dalej. Dotychczas nie wyruszała za granicę, ale zamierza rozszerzyć działalność na Amerykę Południową. Nie dziwił się oskarżycielskiemu tonowi Beth. On i Alana zamierzali po ślubie wyjechać do Ameryki Południowej. - Założę się, że jest w tym dobra. Zawsze była towarzyska. - Rzeczywiście jest dobra. - Odwzajemniła jego spojrzenie. - Obydwoje marzyliście o życiu pełnym przygód i wygląda na to, że się wam udało. - Gdzie mieszka? - W Phoenix. Ale jeśli zamierzasz się z nią zobaczyć, to nic

2 4 . • SKRADZIONY POCAŁUNEK z tego. Wybrała się z jakaś rodziną na dwa tygodnie w góry Ozark. Wczoraj wyruszyła. - Nie planowałem odwiedzin u niej. W końcu to zrobię, bo czas już, bym się wytłumaczył. Ale teraz chcę być w pobliżu taty i pomóc tobie, jeśli mi pozwolisz. Wolno pokręciła głową. - Doceniam to, że Ernie znalazł rozwiązanie, ale myślę, że dla wszystkich byłoby najlepiej, gdybyśmy zawarli umowę z Handmade. Odstąpilibyśmy im prawa do patentu i... - I zniweczylibyśmy nadzieje Erniego na godziwą emeryturę. - Chwileczkę, Mike. Nie ma gwarancji, że krajak okaże się sukcesem. - Tata jest o tym przekonany. Podobno cięcie szkła jest dzię­ ki niemu tak łatwe, że każdy będzie chciał spróbować. Jego zdaniem krajak zdobędzie taką popularność jak amatorskie ka­ mery wideo. - Może też zrobić klapę - zauważyła Beth. - Kto wie? Błyskawica znów rozbłysła, a po niej rozległ się grzmot, na który w dawnych czasach na pewno by zareagowała. Teraz na­ wet nie drgnęła. - Tata jest pewien sukcesu i myśl, że macie w zasięgu ręki fortunę, a on nie może ci pomóc, doprowadza go do szału. Jest przekonany, że przez ten atak serca sprawił ci zawód. Możemy rozwiązać ten problem, jeśli go zastąpię. - Uważasz, że to w porządku wzbudzać we mnie poczucie winy? - Tak, jeśli w ten sposób pomogę tacie wrócić do zdrowia. Zmarszczyła czoło i odwróciła wzrok. - Żałuję, że zdecydowaliśmy się reklamować ten przeklęty krajak. Mike wyjrzał przez okno. Na szybie rozpryskiwały się wiel­ kie krople deszczu. SKRADZIONY POCAŁUNEK • 25 - Stało się. - Zwrócił się ku Beth. - Słuchaj, on mnie błagał, żebym uwolnił cię ze szponów Huxforda. Jeśli powiem mu, że wszystko jest w porządku, na pewno poczuje się lepiej. Jeśli powiem, że odrzuciłaś moją ofertę, będzie leżał w szpitalu i za­ martwiał się. To pewne. Sprawiała wrażenie schwytanej w pułapkę. - Co ty na to? - spytał. Obracała na palcu pierścionek z turkusem. - Wiesz, że zrobiłabym dla Erniego wszystko. I nic dla mnie, pomyślał ze smutkiem Mike. - Ale nie mogę sobie pozwolić na to, by odrzucić ofertę Huxforda. - Nie wierzysz, że wytrwam? Nie odwróciła wzroku. - Nie widziałam cię od ośmiu lat, Mike. Właściwie cię nie znam. Jako dwudziestodwulatek z gorącą głową wyszedłby obu­ rzony ze studia, ale życie wśród prymitywnych plemion z de­ szczowych lasów nauczyło go wielu rzeczy, również cierpli­ wości. - Mogłabyś zwodzić Huxforda przez jakiś czas? - Nie wiem. Deszcz tłukł miarowo o szyby. - Spróbuj wynegocjować dwa tygodnie zwłoki. Jeśli cię roz­ czaruję, przyjmiesz ofertę Handmade. - Dwutygodniowa próba nie zadowoli Erniego, jeśli to, co mówisz, jest prawdą. - Moglibyśmy umówić się między sobą na dwa tygod­ nie, a Erniemu powiedzieć, że podjąłem się tej pracy. W ten sposób damy mu dwa tygodnie na zdrowienie, zanim podej­ miesz decyzję. - Ja...

26 • SKRADZIONY POCAŁUNEK Trzask! Błyskawica rozświetliła studio i nagle zrobiło się ciemno. - Beth, nie bój się... - Nie boję się. - Odepchnęła jego wyciągniętą rękę. - Zo­ stań tam, gdzie jesteś, a ja pójdę po świecę. A więc grzmoty i błyskawice już jej nie przerażają, pomyślał. Stał nieruchomo w ciemnym pomieszczeniu i słuchał deszczu chłoszczącego budynek. Pogasły nawet latarnie. Z pracowni na tyłach wynurzyła się Beth, niosąc lampę z cy­ ny i szkła ze smukłą świecą wewnątrz. Ojciec Beth kupił ją w Meksyku. Nie pozwalano im się nią bawić, ale kiedy tylko mogli, przemycali ją do swojej kryjówki i przy świetle świecy opowiadali historie o duchach. W każdym razie on i Alana opo­ wiadali historie o duchach. Beth nakrywała się starą kołdrą i słu­ chała ich z oczami rozszerzonymi przerażeniem. Postawiła lampę na kontuarze. Mike podszedł do niej. - Kiedyś nienawidziłaś burz z piorunami - zauważył. - Przekonałam się, że są gorsze rzeczy niż burze. - Tak, to prawda. - Na pewno mówiła o śmierci ojca. Mike pracował w warsztacie w Manaus, kiedy Ernie zadzwonił z wia­ domością, że Pete zmarł na szybko postępujące zapalenie płuc. Byli przyjaciółmi i wspólnikami od lat, odkąd spotkali się na sesji grupy samopomocy dla wdowców. Pete - artysta i marzy­ ciel i, dla równowagi, praktyczny Ernie. Mike nie przyjechał na pogrzeb. Nie przyszło mu to łatwo, ale zdecydował, że dla wszystkich będzie najlepiej, jeśli zostanie w Brazylii i nie dopuści do otwarcia starych ran w tym i tak trudnym czasie. Beth oparła łokcie na kontuarze i obserwowała Mike'a przez krąg światła. - Czy chciałbyś mieć znów sześć lat, być wolnym jak ptak, nie wiedzieć, że może się zdarzyć coś złego? SKRADZIONY POCAŁUNEK • 27 - Czasami. W lasach deszczowych jest plemię, które żyje właśnie w ten sposób. - Jestem zaskoczona, że nie zaszyłeś się w lesie wraz z nimi. - Nic by z tego nie wyszło. Za dużo wiem o tak zwanym cywilizowanym świecie, żeby być szczęśliwy jak oni. - Dwa tygodnie, tak?'- spytała. - Dwa tygodnie. - Zgoda. - Dzięki. - Odetchnął głęboko. - Wiem, jakie to ważne dla taty. - To jedyny powód, dla którego to robię, Mike. - Wiem. - Ale nie do końca w to wierzył. Wciąż pozostawa­ ła sprawa witrażowej wersji ich pocałunku. W ciągu ośmiu lat przebywania wśród ludzi, którzy nie mówili po angielsku, wpra­ wił się w odczytywaniu niemych znaków. Ten witraż był najwy­ mowniejszy, jaki kiedykolwiek widział. - Mam nadzieję, że nie będę tego żałować - dodała Beth. - Przynajmniej ja nie muszę się o to martwić. - A to czemu? - Jeśli to schrzanię, prawdopodobnie mnie zabijesz. Błysk determinacji, który tak dobrze pamiętał, rozświetlił jej oczy. - Tak. Powoli i z rozkoszą. Pomyślał o słodkim smaku jej ust. I choć dolna warga piekła, chciał pocałować ją znów. - Chyba teraz pójdę do domu i prześpię się. Rano pojadę do Tucson zobaczyć się z tatą. Przed południem powinienem być z powrotem. Może w przerwie na lunch zajrzałabyś do warszta­ tu? Omówilibyśmy projekt krajaka. - Zgoda. - Zawahała się. - Posłuchaj, powinniśmy ustalić pewne zasady.

28 • SKRADZIONY POCAŁUNEK Najwidoczniej zdała sobie sprawę, że omal znów jej nie pocałował. - Będzie, jak zechcesz. - Możesz sobie myśleć o tym witrażu, co ci się podoba, ale on nic nie znaczy. Nie miej żadnych śmiesznych pomysłów. - Zrozumiałem. Ale ciekawi mnie jedno. Czy Alana go wi­ działa? - Tak. - I co? - Ona nie zwraca uwagi na moje prace. Kiedy go zobaczyła, powiedziała zdaje się: O, ten jest inny. Wyjaśniłam jej, że to wytwór mojej wyobraźni, i więcej o tym nie wspominała. Nie wie, co wydarzyło się tamtej nocy. Mike nie był taki pewny, czy Alana się czegoś nie domy­ śla, zwłaszcza po tym, jak naciskała na niego, żeby się z nią kochał. - Dziwne, że się nie zorientowała. Twoje włosy mają do­ kładnie taki odcień, a tamtego wieczora miałaś na sobie czerwo­ ną suknię. - Prawdopodobnie zapomniała o czerwonej sukni i nie przy­ szło jej do głowy, że pozwoliłam ci się pocałować. Poza tym, gdyby nie szampan, nigdy by do tego nie doszło. A więc to sobie wmawiała przez cały czas. - Chcesz powiedzieć, że byłaś zbyt oszołomiona, by jasno myśleć? - No, niezupełnie, ale straciłam panowanie nad sytuacją. - Nie mogłaś być na rauszu, Beth. Odtworzyłaś wszystko dokładnie, nawet tę jedwabną zielonobłękitną marynarkę, z któ­ rej byłem tak dumny. - Artyści zwracają uwagę na takie szczegóły. A może zakochane kobiety. Nie mógł albo nie chciał przyjąć do wiadomości jej protestów. W każdym razie jeszcze nie. SKRADZIONY POCAŁUNEK • 29 - Skoro tak mówisz. - Oderwał się od kontuaru. - Chyba będę się zbierał. - Poświecę ci do wyjścia. - Wzięła lampę i ruszyła w kierun­ ku drzwi. - Uważaj na te stojaki z kutego żelaza. - Dajesz mi do zrozumienia, że zachowuję się jak słoń w składzie porcelany? - Nie przypominam sobie, żebyś był znany ze zręcznych ruchów. - Może nie, ale musisz przyznać, że zawsze potrafiłem zro­ bić użytek ze swoich rąk. Zatrzymała się gwałtownie. - Myślałam, że doszliśmy do porozumienia. - Co ja takiego powiedziałem? Zerknęła na niego, unosząc brwi. - Zatrudniasz mnie jako mechanika - podkreślił. - Zręczne ręce to plus w tego rodzaju pracy. - Nie to miałeś na myśli i wiesz o tym. Nie zamierzam spę­ dzić najbliższych dwóch tygodni na odparowywaniu ciosów. - Nie martw się. Nie będziesz musiała się przede mną chro­ nić, Beth. - To dobrze. Nawiasem mówiąc, skąd masz ten ząb jaguara? - Dostałem go od starego czarownika. Na szczęście. Do jutra. - Otworzył drzwi i wyszedł wprost na deszcz. Przy samo­ chodzie odwrócił się i spojrzał na studio. Płomień świecy zdra­ dzał, że Beth stoi w drzwiach. To napełniło go otuchą. I mimo bolesnego śladu jej zębów na dolnej wardze domyślał się, że Beth wciąż go pragnie. Oczywi­ ście to niczego nie rozwiązywało. Pozostawał fakt, że, porzucił jej siostrę. Osiem lat temu nie chciał, by jego pragnienia, a być może również pragnienia Beth, stały się ważniejsze niż więź między siostrami. Ale Alana i Beth dorosły. Każda prowadziła interesy

30 • SKRADZIONY POCAŁUNEK w innym mieście. Sporo się zmieniło. Nie był tylko pewien, czy to wystarczy. Włożył kluczyki do stacyjki i zapalił światła samochodu. Po­ tem wyłączył je i znów włączył, wiedząc, że Beth wciąż patrzy za nim. Odwrócił się, by zobaczyć, czy zrobi to samo z lampą. Światło zgasło. Rozdział 3 Beth stała w ciemnościach, obserwując rubinowe światła sa­ mochodu Mike'a, aż skręcił w górę ulicy i zniknął. Choć była na siebie wściekła za ten impuls, zapragnęła narzucić płaszcz od deszczu i wybiec za nim. Wiktoriański domek Tremayne'ów był nie tak daleko stąd, a po tym, jak Mike ją pocałował, nie miała wątpliwości, jak by ją powitał, gdyby stanęła na werandzie jego domu. Na samo wyobrażenie tej chwili załała ją fala pożądania. W wielu sprawach nie była z nim szczera. Jego egzotyczne podróże podniecały ją bardziej, niż ośmielała się przyznać. Du­ siła w sobie pytania o miejsca, które zwiedził, ludzi, których poznał, bo gdyby opisał jej swoje przygody, zapragnęłaby je z nim dzielić. Dopiero by się z niej śmiali z Alaną, gdyby wy­ znała swoje głęboko skrywane pragnienie odkrywania tej mro­ cznej zmysłowej krainy w towarzystwie kochanego mężczyzny. Choć nie miała w sobie gotowości Alany do mierzenia się z nie­ znanym sam na sam, z Mikiem u boku odważyłaby się na wszy­ stko. Ale Mike zawsze planował te przygody z Alaną, a Beth nie protestowała, kiedy żartowali sobie z jej lękliwości. Próbowała znaleźć kogoś, kto zastąpiłby jej Mike'a, kogoś, kto dałby jej poczucie bezpieczeństwa. Ale motocyklista, z którym zaczęła się umawiać, był brutalny i pozbawiony uczuć, więc szybko zakończyła ten romans. Jej związek z zawodowym skoczkiem spa-

32 • SKRADZIONY POCAŁUNEK dochronowym przetrwał dłużej, ale i ten mężczyzna okazał się zbyt zajęty sobą. W końcu zdecydowała się pozostać przy towa­ rzystwie przyjaciół z branży artystycznej i ciekawej pracy. Teraz Mike z powrotem wkroczył w jej życie i w ciągu paru chwil doprowadził do tego, że z trudem maskowała pożądanie. Wiedziała, że gdyby się z nią kochał, byłaby to tylko niezobowią­ zująca przygoda, jednak pragnęła go mimo wszystko. Od rzucenia mu się w ramiona powstrzymywało ją tylko jedno. Alana. Beth była przekonana, że siostra nie przestała kochać Mike'a. Ona też zdawała się szukać jego kopii. Mężczyźni, których przyprowadzała do domu, byli podobni do Mike'a, a kilku nosi­ ło nawet to samo imię. Ale nigdy nie była zajęta kimś dłużej niż parę miesięcy. Wyglądało na to, że gdzieś głęboko w jej umyśle czai się podsycana przez osiem lat nadzieja, iż Mike wróci i poprosi ją o wybaczenie. I rzeczywiście wrócił, ale Alany tu nie było. Za to Beth tak. Naprawdę chciała przyjąć ofertę Handmade, ale skoro Ernie tak bardzo wierzył w sukces krajaka, nie mogła przekazać praw do patentu, nie wypróbowawszy planu Mike'a. Krajak mógł rzeczywiście zapewnić Erniemu przyzwoitą emeryturę i nie miała prawa mu tego odbierać, póki ma jakiś wybór. Oczywiście jako jego partnerka w interesach miała pewne zobowiązania, ale w grę wchodziło o wiele więcej. Kochała Erniego jak własnego ojca. Kiedy dostał ataku serca, wpadła w panikę, świadoma tego, że nie jest wystarczająco silna, by stracić tak szybko kolejną bliską osobę. Alana zareagowała tak samo. Tuliły się do siebie w szpitalnej poczekalni jak rozbitkowie. Kiedy powiedziano im, że Ernie prze­ żyje, krzyczały i tańczyły jak szalone. To było niecały tydzień temu. Alana zastanawiała się nawet nad odwołaniem wyprawy. Lekarze i Beth przekonali ją, by tego nie robiła, ale umówiła się, że zadzwo­ ni jutro rano, by dowiedzieć się o stan chorego. Kolejna myśl SKRADZIONY POCAŁUNEK • 33 wprawiła Beth w zakłopotanie. Poważnie zastanawiała się, czy powiedzieć siostrze o powrocie Mike'a. Idąc szpitalnym korytarzem, Mike uświadomił sobie, że za­ warłby pakt z samym diabłem, gdyby dzięki temu mógł cieszyć się jeszcze przez dwadzieścia lat obecnością ojca. Spędzałby w Bisbee więcej czasu, o wiele więcej. Może udałoby mu się nawet zabrać ojca na wyprawę w lasy deszczowe. Z łatwością wyobraził sobie Erniego siedzącego z gromadą tubylców w krę­ gu ognia i popijającego z tykwy piwo maniokowe. To by była dopiero uczta. Ale najpierw chory musiał nabrać sił. Mike zbliżył się do drzwi, lepiej niż ubiegłego wieczora przygotowany na to, że zamiast pełnego energii mężczyzny ujrzy inwalidę. Tymczasem Ernie siedział wsparty o poduszki z cygarem w zębach. - Co ty, do diabła, wyprawiasz, popełniasz samobójstwo?! - zawołał Mike, zbliżając się do łóżka. Ojciec wyjął cygaro z ust i uśmiechnął się szeroko. - Imitacja. Wtedy Mike uświadomił sobie, że nie czuje dymu. Ale może Ernie czekał na sprzyjający moment, by je zapalić. - Daj mi to, tato. Ernie położył cygaro na wyciągniętej dłoni Mike'a. - Judy, jedna z pielęgniarek, wzięła je dla mnie z wypoży­ czalni kostiumów. Przyniosła je dziś rano, choć to jej wolny dzień. Miło z jej strony, prawda? - To zależy od tego, czy byłbyś w stanie to zapalić. Znając ciebie, wiem, że potrafiłbyś namówić pielęgniarki do przyniesie­ nia ci prawdziwego. - Mike uważnie oglądał cygaro. - To tylko guma, Mike. Ale jestem tak przyzwyczajony do trzymania czegoś w zębach, że dobrze się z nim czuję. - Zachi­ chotał. - Nabrałem cię, prawda?

34 • SKRADZIONY POCAŁUNEK Mike odetchnął i popatrzył na ojca. - Gdyby to było prawdziwe cygaro, skręciłbym ci kark i za­ oszczędził lekarzom kłopotów, które mają z utrzymaniem cię przy życiu. - Tak myślałem. Teraz ty będziesz zachowywał się jak gesta­ po, śledząc każdy mój ruch. - Masz to jak w banku. - Oddał cygaro Erniemu i wziął krzesło. - A kiedy mnie nie będzie w pobliżu, zajmie się tym Beth. - Zamęczycie mnie. - Sam się o to prosiłeś. Nie masz co liczyć na moje współ­ czucie, tato. Jeśli to będzie konieczne, sprowadzę znajomego szamana z Brazylii. - Hm. Za chwilę będziesz chciał, żebym założył na szyję ten twój ząb. - Niezły pomysł. - Mike sięgnął do rzemyka. - Nie. Zatrzymaj go. Nie będę paradował z czymś takim w moim wieku. - Ernie znów wetknął cygaro między zęby. - Jak tam spotkanie z Beth? Doszliście do porozumienia? - Py­ tanie brzmiało niewinnie, ale spojrzenie ojca przypominało laser. - Jasne. Wszystko w porządku. - W porządku, mówisz? - Jasne. Dlaczego miałoby być inaczej? - Chociażby dlatego, że wy dwoje od tamtej nocy, kiedy się zwinąłeś, nie powiedzieliście sobie nawet: co słychać. - Ludzie tracą się z oczu. - To nie był taki przypadek i ty świetnie o tym wiesz. To przypominało raczej obserwowanie, w jakim kierunku podąża drugie, i kierowanie się w przeciwną stronę. - Cóż, może mieliśmy parę problemów, ale to już przeszłość. Teraz wszystko będzie dobrze. SKRADZIONY POCAŁUNEK • 35 - Po prostu się przestraszyłeś i tyle. Nic dziwnego. Nie byłeś gotów do małżeństwa. Setki razy ci mówiłem, że powinieneś wytłumaczyć to Alanie. Nie przyjęłaby tego z zachwytem, ale założę się, że wy troje doszlibyście do ładu. To naprawdę wstyd po tych wszystkich latach, kiedy bawiliście się razem, że teraz nie rozmawiacie ze sobą. - Masz rację, tato. - Mike wzruszył ramionami, stłumił ziewnięcie i odchylił się na krześle. - Zamierzam porozmawiać również z Alaną. Zajmę się wszystkim, zobaczysz. - To dobrze, Mike. Pete z radością to usłyszy. Mike wyprostował się gwałtownie. - Powiedziałeś, że z radością to usłyszy? - Ojciec sprawiał wrażenie całkiem przytomnego, ale może lekarstwa zmąciły mu umysł. - Musiałeś mnie źle zrozumieć. - Emie popatrzył na niego przeciągle. - Powiedziałem, że Pete byłby szczęśliwy, słysząc to. - Co za ulga. Przez chwilę myślałem, że zacząłeś rozmawiać z duchami. - O, nie. Gdybym zaczął, daliby mi gumowy pokój zamiast gumowego cygara. - Przesunął atrapę w drugi kącik ust. - A więc Beth obiecała, że pogoni Huxforda? - Tak. - To było wystarczająco bliskie prawdy. Huxford pra­ wdopodobnie wróci do Chicago, jeśli przez najbliższe dwa tygo­ dnie nie będzie mógł liczyć na postęp w negocjacjach. - A ty będziesz robił krajaki? - Tak. - A potrafisz? Mikę roześmiał się. - W samą porę pytasz. - Cóż, jeśli się tego obawiasz, pokażę ci. Jeśli pamiętasz cokolwiek z tego, czego cię uczyłem, to będzie kaszka z mle­ kiem. O ile sobie przypominam, zawsze miałeś zręczne ręce.

36 • SKRADZIONY POCAŁUNEK - Dzięki. Właśnie to powiedziałem Beth. A skoro przy niej jesteśmy, chciałbym cię o coś prosić. Kiedy zajrzy do ciebie, powiedz jej, że jestem dobrym mechanikiem, zgoda? Nie jest do końca przekonana, że sobie poradzę. - Jak tylko zaczniesz produkować krajaki, wszystko się uło­ ży. Beth należy do osób, które potrzebują dowodów. Słowa nic dla nich nie znaczą. - Tak, wiem. Pamiętam, jak o mało się nie zabiłem, zjeżdża­ jąc po schodach starej gorzelni na rowerze po to tylko, by jej udowodnić, że potrafię to zrobić. Ernie pokiwał głową. - Trzeba ci było założyć chyba z osiem szwów. A pamiętasz ten idiotyczny skok na deskorolce w dół Tombstone Canyon Road i dzień, w którym wybrałeś się do starej kopalni? Można powiedzieć, że popisywałeś się przed Beth z dużą regularnością. Faktycznie, teraz to sobie uświadomił. Nigdy nie zaryzyko­ wał, żeby zrobić wrażenie na Alanie, co było dość dziwne, bo to ona od zawsze twierdziła, że jest jej chłopakiem, a on w to wierzył. Zawłaszczyła go, kiedy mieli po sześć lat, a on mając na głowie inne sprawy, takie jak baseball i samochody, po prostu przystał na to. Gdzieś około dziesiątej klasy odkrył, że Alana mu się podoba, i to przypieczętowało sprawę. Planowali, że wezmą ślub, zbiorą trochę grosza i razem wyruszą do dżungli w Amery­ ce Południowej. - Coś ci się stało w wargę? Mike, gwałtownie przywrócony do rzeczywistości, usiłował znaleźć jakieś wytłumaczenie. Poczuł, jak oblewa go żar. - Ja... uderzyłem się o róg apteczki. - Tak? - Ernie przesunął cygaro w drugi kącik warg. - Gór­ ny czy dolny? - To... - Jeśli dolny, musiałeś zgiąć się przy zlewie jak precel, a jeśli SKRADZIONY POCAŁUNEK • 37 górny, musiałeś stanąć na skrzynce. Tak czy inaczej, trudno mi to sobie wyobrazić. - Lepiej zmieńmy temat, tato, dobrze? - Wygląda tak, jakby ktoś cię ugryzł, Mike. - Ja... - Czas upuścić trochę krwi, panie Tremayne - powiedziała pielęgniarka, wchodząc energicznie do pokoju. Mike, który jeszcze nigdy nie ucieszył się tak na widok przedstawicielki służby zdrowia, wstał z krzesła. - Lepiej już pójdę. O dwunastej mam spotkać się z Beth w warsztacie. - Może chcesz, żeby pielęgniarka obejrzała ci tę wargę, zanim wyjdziesz? - Mniejsza o to. - Mike spiorunował ojca wzrokiem. - Mu­ szę się ostro wziąć za te krajaki, więc zajrzę tu dopiero jutro wieczorem. - Beth mówiła, że też wpadnie. Może przyjechalibyście ra­ zem? Zaoszczędzilibyście benzynę. - Nie obiecuję. Jest bardzo zajęta, więc pewnie nie uda jej się wyjechać o tej samej porze co mnie. - To, że jest zbyt zajęta, by przyjechać z tobą, ma coś wspól­ nego ze stanem twojej wargi, prawda? - Do zobaczenia, tato. - Wyszedł z pokoju ścigany chrypli- wym chichotem ojca. Gdy tylko pielęgniarka skończyła, Ernie ułożył się do krót­ kiej drzemki. Ale przedtem musiał złożyć raport. - Cóż, Pete, mam dobre i złe nowiny. „To jakiś dowcip?" - To rzeczywiście coś w rodzaju dowcipu. Mike i Beth znów ze sobą rozmawiają. Właściwie jest nawet dowód, że było to coś więcej niż rozmowa.

38 • SKRADZIONY POCAŁUNEK ,Jaki dowód?" - Zdaje się, że Mike ją pocałował. A ona go ugryzła. „Beth? Chyba mówisz o Alanie. Beth nie znosi przemocy". - Gotów jestem się założyć, że to Beth. „Alanie się to nie spodoba". - Wiem o tym, do diabła. Muszę wyjść ze szpitala i zająć się wszystkim. „Jeśli wyjdziesz ze szpitala, Mike dojdzie do wniosku, że nic tu po nim, i wróci do Brazylii!" - Masz rację. Ale jeśli ktoś nie będzie czuwał nad tymi dziecia­ kami, znów wszystko sfuszerują. Już mamy uszkodzenie ciała. „Jak cię znam, coś wymyślisz". - Coś ci powiem, Pete. O wiele lepiej by mi się myślało, gdybym miał prawdziwe cygaro zamiast gumowego. Dziesięć przed dwunastą Beth zamknęła studio. Niewiele dziś sprzedała, ale w lecie tak zazwyczaj było. Handel krajakami miał między innymi rozwiązać problem martwego sezonu. Gdy­ by interes się rozwinął, jej dochody nie zależałyby wyłącznie od sprzedaży witraży. Mogłaby zrezygnować z kłopotliwej produ­ kcji galanterii dla turystów i skupić się na dużych, ambitnych projektach stanowiących wyzwanie dla jej talentu. Przeszła wąską uliczką na publiczny parking, gdzie trzymała swoją półciężarówkę. Warsztat Erniego mieścił się w Warren, małej wiosce w pobliżu Bisbee, za daleko, by iść pieszo. W dzieciństwie ona, Mike i Alana wiele razy jeździli tam na rowerach, ale Beth od lat nie wsiadła na rower. Jazda rowerem byłaby przyjemniejsza, pomyślała po otwar­ ciu samochodu. Gorący poranek po nocnym deszczu sprawił, że Bisbee parowało, a kabina przypominała piecyk. Klimatyzacja w samochodzie wysiadła ubiegłego lata, ale nie naprawiła jej, ponieważ wszystkie pieniądze przeznaczyła na projekt krajaka. SKRADZIONY POCAŁUNEK • 39 Gdy dojechała do warsztatu Tremayne'a, czuła się jak po saunie. W schowku na rękawiczki znalazła frotkę i dość szpilek, by zebrać wilgotne wzburzone włosy na czubku głowy. Zauważyła, że Mike przyjechał do warsztatu starą furgonetką ojca. Otworzyła frontowe drzwi i z westchnieniem ulgi weszła do klimatyzowanego wnętrza. Ponieważ nie znalazła Mike'a w części przeznaczonej dla klientów, skierowała się na tyły bu­ dynku. Siedział na miejscu ojca, plecami do niej, z opuszczonymi ramionami. - Mike, to ja. Nie odwrócił się. - Nigdy przedtem nie byłem tu bez niego. - Och, Mike. - Nie bacząc na nic, podeszła do niego i poło­ żyła mu dłonie na ramionach. Drgnął. - Wiem - szepnęła. - Ja też nigdy nie byłam sama w studiu przed śmiercią taty. - Byłem taki naiwny, Beth. Myślałem, że on jest wieczny. Delikatnie masowała mu ramiona. Dotykanie go było tak naturalne. - Przezwyciężył kryzys - zauważyła. - Ma przed sobą wiele lat, Mike. Jest twardy. - Wiem, że jest twardy, ale straciłem złudzenie, że będzie tu zawsze. To zmusiło mnie do zmierzenia się z tym, o czym nigdy nie chciałem myśleć. Pewnego dnia odejdzie... a mam tylko jego. - Tylko jego? Na pewno w Brazylii masz przyjaciół. - Kilku. - Opuścił głowę, poddając się dotykowi jej palców. - Jestem nawet honorowym członkiem plemienia. - Tego, które żyje jak dzieci, bez trosk? - Tak. To wspaniali ludzie i zależy mi na nich, ale tak napra­ wdę nie należę do nich. W Brazylii wciąż jestem przybyszem, włóczęgą.

40 • SKRADZIONY POCAŁUNEK - Czy nie tego właśnie chciałeś? Westchnął. - Myślałem, że tego chcę. Ale po rozmowie z lekarzem taty, kiedy naprawdę zrozumiałem, że był o krok od śmierci, wszy­ stko się zmieniło. Inaczej patrzę na świat. Wciąż masowała mu ramiona. - Nie przesadzaj. Zawsze chciałeś życia pełnego przygód. Chyba nie zaczniesz zastanawiać się nad podjęciem stałej pracy w charakterze mechanika w Bisbee. To nie byłbyś ty. - Nie jestem tego taki pewien. Przeżyła moment paniki. Tak długo, jak długo Mike poszuki­ wał przygód, ona mogła marzyć o tym, że pewnego dnia ruszy jego śladem. Ale jeśli on zrezygnuje? - To trudny okres w twoim życiu. Wierz mi, wiem, jak to jest. Chciałbyś się wczołgać do najbliższej dziury i otoczyć tym, co daje ci poczucie bezpieczeństwa. Ale w końcu czas leczy rany. i poczucie bezpieczeństwa nie jest już tak ważne. Nie przywiązuj się do czegoś, co później zaczęłoby cię krępować, Mike. - Przemawia przez ciebie rozsądek. Zawsze taka byłaś. Uznała, że trzeba zmienić temat. Ścisnęła mu ramiona po raz ostatni i oderwała dłonie. - Może teraz porozmawiamy o krajaku? - Jasne. - Wstał i podszedł do podświetlanego stołu. - Może mi go zademonstrujesz? - Mam lepszy pomysł, pozwolę ci go użyć. Jeśli będziesz wiedział, jak działa, ułatwi ci to produkcję. - Rozejrzała się po schludnym warsztacie. - Chyba znajdzie się tu kawałek szkła? - Tak. Gdzieś je widziałem. Chwileczkę. Mike podszedł do szafki i wrócił z kawałkiem kobaltowego szkła wielkości notesu. - Może być ten? SKRADZIONY POCAŁUNEK • 41 - Doskonały. Potrzebujemy wzoru. - Wzięła kartkę papieru i ołówek i narysowała serce. Natychmiast pożałowała, że wy­ brała ten wzór, ale Mike stał obok niej, a rozwodzenie się nad projektem byłoby gorsze niż wykorzystanie go bez zbędnych komentarzy. Umieściła kartkę na podświetlanym stole, włączyła lampę pod blatem i nakryła rysunek błękitnym szkłem. Nastę­ pnie ustawiła metalowe ramię przymocowane do stołu. Tnące kółko znalazło się tuż nad szkłem. - Spróbuj. Zdziwisz się, jakie to proste. - Dobrze, co mam robić? - Chwyć rączkę w ten sposób. - Po miesiącach demonstro­ wania krajaka automatycznie stanęła za nim i nakryła jego dło­ nie swoimi. Poniewczasie uświadomiła sobie, jak wygodna jest to pozycja i jak niepokojąca. - Teraz ustaw kółko tam, gdzie chcesz zacząć - ciągnęła - i poprowadź je wzdłuż linii. - Jak mocno mam naciskać? Próbowała nie dotykać piersiami jego pleców, ale było to niemal niemożliwe. Udawała przed sobą, że demonstruje krajak komuś obcemu. - Jak usłyszysz skrobanie, to będzie oznaczało, że nacinasz szkło. - Wmawiała sobie, że dłonie pod jej dłońmi należą do starszej pani. A jednak czuła mocne ścięgna i drażniące łaskota­ nie włosów na wewnętrznej stronie dłoni. Świeży zapach jego płynu po goleniu sprawił, że wyobraziła sobie, jak przytula się do niego i unosi usta do pocałunku. To był bardzo zły pomysł. Zacisnęła zęby, patrząc, jak kółko zagłębia się w kobaltowe szkło. - Właśnie tak. Teraz krzywizna. Dobrze. Teraz puszczam. - Cofnęła się z ledwo słyszalnym westchnieniem ulgi i położyła dłoń na sercu. - Tak. Doskonale. Odłożył krajak i wziął do ręki szkło, które oderwało się wzdłuż linii cięcia, tworząc idealne serce.

42 • SKRADZIONY POCAŁUNEK - Zadziwiające. Rozumiem teraz, o co tacie chodziło. To nie wymaga żadnego szkolenia. Mogą to robić nawet dzieci. Jej puls odzyskiwał normalny rytm. - Mój ojciec wpadł na ten pomysł po tym, jak się męczył na kursie w domu spokojnej starości z krajakiem starego ty­ pu. Ale... umarł, zanim on i Ernie zdołali go wprowadzić na rynek. Mike odwrócił się do niej z wyrazem czułości na twarzy. - To drugi powód, dla którego tata chce, żeby krajak okazał się przebojem, prawda? Jako hołd dla Pete'a. - To... - Odchrząknęła. - To jeden z powodów, dla których ja również tego pragnę. - Wspaniały był z niego gość - powiedział cicho Mike. - A więc dlaczego nie przyjechałeś na pogrzeb, Mike? Był dla ciebie niczym ojciec! Drgnął, jakby go uderzyła. Potem wziął głęboki oddech. - Jak tylko dowiedziałem się o jego śmierci, kupiłem bilet na samolot. Ale czekając na lotnisku, przemyślałem to i doszedłem do wniosku, że obie i beze mnie macie dość na głowie. Zadzwo­ niłem do taty. Uspokoił mnie, że wszystkim się zajmie, więc dla dobra sprawy podarłem bilet. Jeśli to jest dla ciebie pociesze­ niem, żałuję, że tak się stało. Nie powinienem zostawiać ojca samego w takiej chwili. Bez względu na ciebie i Alanę. - Pominąłeś własny smutek, ponieważ myślałeś, że nie chcemy cię widzieć? - Moje uczucia się nie liczyły. Ale powinienem tu być ze względu na mego ojca. - Jak możesz mówić, że twoje uczucia się nie liczyły? Wzruszył ramionami. - Jestem mężczyzną. Powinienem być twardy w takich wy­ padkach, prawda? - I udało ci się? SKRADZIONY POCAŁUNEK • 43 Odwrócił wzrok. Ząb jaguara na szyi drgnął. Wyobraziła go sobie opuszczającego port lotniczy i wracają­ cego do jakiegoś bezosobowego pokoju, gdzie z pewnością op­ łakiwał samotnie człowieka, który był mu bliski jak ojciec. - Och, Mike. - Objęła go i przytuliła się do jego piersi. - Tak mi przykro. Z długim westchnieniem wziął ją w ramiona i oparł policzek na jej głowie. - Tęskniłem za tobą, Beth. - Ja też. - Cudownie się czuła w jego objęciach, ale bez względu na to, jak bardzo pragnęła go pocieszyć, nie ośmielała się tego ciągnąć. Powoli wyzwoliła się z uścisku, cofnęła się o krok i poruszyła temat, który mógł uratować ją przed zrobie­ niem jakiegoś głupstwa. - Rano dzwoniła Alana. Patrzył na nią badawczo. - Powiedziałaś jej, że przyjechałem? - Nie. - Dlaczego? - Ona... jest teraz w trakcie ważnej wyprawy. Jej firma do­ piero się rozkręca, a gdyby zostawiła tę rodzinę w środku waka­ cji, słono by ją to kosztowało. - A ty myślisz, że zostawiłaby ich? - Nie wiem. Być może. Mike ujął jej podbródek i zmusił, by na niego spojrzała. - Czy to jedyny powód? - Mike, proszę. - Puls jej przyspieszył. Stanowczo był zbyt domyślny. Pogładził jej policzek. - Powiedziałaś, że tęskniłaś za mną. A za czym najbardziej? Powinna była się cofnąć. Jeśli pozwoli, by jej dotykał w ten sposób, to, biorąc pod uwagę jej nikły opór, może się źle skoń­ czyć. Jednak wydawało się, że zapuściła korzenie.

44 • SKRADZIONY POCAŁUNEK - Byłeś... dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałam. Uniósł drugą rękę i zaczął wyciągać szpilki z jej włosów. - I tak właśnie o mnie myślisz? Jak o bracie? - Oczywiście. - Traktowałaś mnie jak brata, demonstrując ten krajak? Czy tylko mnie ogarniało szaleństwo, kiedy mnie dotykałaś? - Ja... - Przełknęła ślinę, gdy uwolnił jej włosy i rzucił frot­ kę i spinki na stół. - Mike, przestań. Przeczesał jej włosy palcami, patrząc głęboko w oczy. - Myślę, że nie drżałabyś tak, gdyby brat postanowił rozpu­ ścić ci włosy. - Muszę iść. - Ale ani drgnęła. - Za chwilę. - Przesunął rękę na tył jej głowy. - Jak tylko cię pocałuję. Szumiało jej w uszach. - Mikę... - Dwie rzeczy - powiedział, pochylając głowę. - Po pier­ wsze, nie gryź mnie. Po drugie, nie jestem twoim bratem. Rozdział 4 Mike chciał mocno przygarnąć Beth i ukoić swój ból w wybu­ chu namiętności, ale obawiał się, że ją spłoszy. A jego pragnienia były głębsze, niż myślał. Jej dotyk, łagodny głos i zrozumienie wzbudziły w nim dziwną tęsknotę, której nie mógł się oprzeć. Nie mógł pozwolić jej odejść, nie objąwszy jej raz jeszcze. Z początku muskał jej wargi lekko, niemal platonicznie. Niemal. W głowie mu wirowało. Jej zapach był bardziej korzen­ ny i kobiecy niż przed ośmiu laty, ale usta smakowały tak samo, a pocałunek był początkiem podróży, w którą pewnego dnia musiał wyruszyć, by nie zwariować. Powoli, ostrożnie rozchyliła wargi. Powstrzymał jakoś drę­ czące go pragnienie i wziął tylko tyle, ile mu ofiarowała, po czym delikatnie skłonił ją do większej hojności. Z walącym sercem wciągnął koniuszek jej języka w usta. Zadrżała. Cichy jęk powiedział mu, że Beth być może pozwoli na więcej. Nie odważył się. Zamiast tego uniósł głowę i otworzył oczy. To była chwila, o której śnił, chwila, której odmówiono mu dwukrotnie - raz kiedy Ernie zawołał do nich, gwałtownie przerywając ich poca­ łunek, i ostatniej nocy, kiedy go ugryzła. Jej ciemne rzęsy kładły cień na spłonionych policzkach, różowe usta były pełne obiet­ nic. Tęsknił, by tam powrócić. Czekał jednak.

46 • SKRADZIONY POCAŁUNEK SKRADZIONY POCAŁUNEK • 47 Mimo gniewu marzył o tym, by przycisnąć usta do kremowej skóry po wewnętrznej stronie przedramienia, przytrzymać jej dłonie nad głową i pocałować wgłębienie na szyi, łuk obojczy­ ka, dolinkę między piersiami. - Lubisz kobiety, Mike - ciągnęła. - A one lubią ciebie. Jesteś światowym mężczyzną, a w trakcie swoich wypraw po­ znałeś pewnie... niecodzienne seksualne zwyczaje. Nie zamierzał zaprzeczać. - Odnoszę wrażenie, że wyobrażasz mnie sobie, jak figluję z tubylczymi kobietami o nagich piersiach. - A nie było tak? - Jestem mężczyzną, Beth. Nie żyłem jak mnich. - A czy twoje doświadczenia były... odmienne? - Tak. - Zawiesił głos. - Czy to cię podnieca? - Pytanie było zbędne. Jej przyspieszony oddech i ogień w oczach starczyły za odpowiedź. - Kobiety, z którymi kochałem się w deszczowych lasach, nie prowadzą gierek. Zaspokajają najprostsze ludzkie potrzeby i tyle. - Życie nie zawsze jest tak proste. - Najwidoczniej. Wzięła głęboki oddech. - Wiedząc, że Alanie wciąż na tobie zależy, nie mogłabym żyć ze świadomością, że ty i ja... - A więc musisz czuć się winna, że nie powiedziałaś jej o moim przyjeździe. - To prawda, ale nie chcę, by narażała na szwank swoją firmę. - Czy to nie byłaby jej decyzja? - Spojrzał na nią surowo. Miała taką minę, jakby chciała się spierać, lecz skinęła głową. - Tak. Powinnam jej o tym powiedzieć. - Ale nie zrobiłaś tego. I w skrytości ducha myślałaś, że ty Gwałtownie otworzyła oczy i wszystkie jego pragnienia zna- lazły odpowiedź w tych zamglonych, błękitnych głębiach. Po chwili zacisnęła powieki i oderwała się od niego. - Nigdy sobie tego nie wybaczę. - Beth, posłuchaj... - Chcę cię prosić, żebyś zapomniał o tym, co się wydarzyło. - Wyprostowała ramiona i spojrzała mu w twarz, jakby stała przed plutonem egzekucyjnym. - Proszę. - Nie mogę. - Jego głos był ochrypły od pożądania. - Jak chcesz. Ja o tym zapomnę. - Ty też nie jesteś w stanie tego zrobić. - Mógł to nawet udowodnić, znów biorąc ją w ramiona, ale nie chciał. Obawiał się, że zaczęłaby nienawidzić samej siebie. - Między nami coś jest, Beth. Zawsze było. Westchnęła głęboko i cofnęła się jeszcze o krok. - Dobrze, nie będę zaprzeczać, że... że mi się podobasz. Ale to nie znaczy, że coś z tym zrobię. - Dlaczego nie? - Musisz pytać? - Nie jestem już zaręczony z Alaną. I nie zamierzam się z nią zaręczać. Jesteśmy innymi ludźmi. - Naprawdę? - Odgarnęła włosy i wzięła frotkę ze stołu. Przy tym ruchu piersi naparły na cienki materiał bluzki bez rękawów. - A może po prostu masz zwyczaj sięgać po kobietę, która akurat jest pod ręką? Zabolało go to oskarżenie. Odparował cios. - Aha, to kolejny powód, by mnie odepchnąć. Myślisz, że pocałowałem cię tylko dlatego, że jesteś pod ręką. Gdyby stała tu Cindy Crawford, całowałbym ją, a jeśli zamiast niej pojawiła­ by się Demi Moore, próbowałbym uwieść Demi. O to chodzi? - Mniej więcej. - Umocowała włosy na czubku głowy, uno­ sząc przy tym wdzięcznie ramiona.

48 • SKRADZIONY POCAŁUNEK i ja moglibyśmy poczekać na rozwój wypadków, a ona nie mu siałaby o niczym wiedzieć. Zarumieniła się. - Do licha, zmuszasz mnie do szczerości wobec siebie sa- mej! Tak, zgoda, pewnie tak pomyślałam i wstyd mi z tego powodu. A teraz, kiedy tak śmiało ująłeś to w słowa, uświadomi­ łam sobie, że nigdy nie mogłabym zachować się tak podle, a więc zapomnij o tym, Mike. Popatrzył na nią z rozbawieniem. - Mało prawdopodobne, że potrafiłbym to zrobić. - Chociaż spróbuj! - Słuchaj, nie chciałbym jeszcze bardziej zranić ani ciebie, ani Alany, ale nie myśl, że możemy po prostu zignorować to, co jest między nami. Pocałunek Alany nie prześladował mnie przez osiem lat. Twój tak. W jej oczach zapłonęło światełko i zaraz zgasło. - To dość wygodne, biorąc pod uwagę, że ja jestem tu w Bis- bee, a Alana w górach Ozark. - Cała ty, dawna udowodnij-mi-to. - Uśmiechnął się smut­ no. - Nie zmieniłaś się, prawda? - Zmieniłam się. - Ale wciąż potrzebujesz namacalnych dowodów. Jak wte­ dy, kiedy musiałem zjechać rowerem po schodach gorzelni. Pamiętam, jak oparłaś pięści na tych chudych biodrach i mówi­ łaś: Udowodnij to, Mike. A więc musiałem to zrobić. - Och, jestem pewna, że robiłeś to dla Alany. Ja po prostu byłam w pobliżu. - Pozwól, że odświeżę ci pamięć. Alany tam nie było. Wtedy jak zjechałem na deskorolce w dół Tombstone Canyon Road i omal się nie zabiłem, Alany też nie było. Ani kiedy wszedłem do kopalni i omal nie spadłem do szybu. Robiłem to wszystko, by wywrzeć wrażenie na tobie, nie na Alanie. SKRADZIONY POCAŁUNEK • 49 - Ale to przecież Alana... - Oznajmiła mi, że jestem jej chłopakiem. W tym wieku człowiek się nie spiera. Idziesz z prądem. Szczeniackie zadurze­ nie przechodzi w ślubne plany. I. pewnego wieczora pełnego szampana popełniasz błąd, a może wreszcie idziesz za głosem serca i trzymasz w ramionach siostrę narzeczonej. I wtedy... - Nie chcę tego słuchać. - Zatkała dłońmi uszy zupełnie jak w dzieciństwie. Policzki jej poróżowiały. Oderwała dło­ nie i wyprostowała się, starając wydać się bardziej dorosła. - Zmyślasz. - Może. A może osiem lat w dżungli daje pewną jasność. Przejechała nerwowo językiem po wargach. - Muszę wracać do studia. Patrzył na ruchy jej języka i słodki ból wypełnił mu lędźwia. - A ja muszę się tu ulokować i oswoić ze sprzętem. - Przy­ pominał sobie, że Beth ma wieczorem spotkanie z Huxfordem. - Może chcesz, żebym pokręcił się w pobliżu, kiedy będziesz przekazywać złe nowiny naszemu przyjacielowi z Chicago? - Nie. Dzięki za dobre chęci, ale poradzę sobie. - Zamierzał wybrać się z tobą na kolację, prawda? - Chyba w tych okolicznościach zmieni zdanie. - A więc pozwól mi... - Mike, to naprawdę nie jest dobry pomysł. Im mniej będzie­ my się widywać, tym lepiej. - A może, jeśli spędzimy razem trochę czasu, jakoś wszystko rozwiążemy. Czy Cafe Roca jest tak dobra jak dawniej? - Tak, ale... - Możemy się tam spotkać, jeśli nie chcesz, żebym po ciebie przyjeżdżał. A potem rozejdziemy się, każde do swego domu. - Nie jedziesz do Tucson? - Nie. Rano powiedziałem Erniemu, że będę do późna w warsztacie, by od jutra ruszyć pełną parą. - Widział, że się

50 • SKRADZIONY POCAŁUNEK waha. - Daj spokój, Beth. Nie mam w mieście żadnych kumpli, a nie uśmiecha mi się hot dog i fasolka w samotności. - Zgoda, możemy iść na tę kolację. Każdy płaci za siebie. - Posłuchaj, chciałbym... - Nie, to ty posłuchaj. Płacimy po połowie. Daj mi trzy kwadranse na Colby'ego. Będę w Cafe Roca za kwadrans ósma. - Zgoda. - Popatrzył na nią. - Gdybym po ciebie przyjechał, łatwiej by ci było się go pozbyć. - Jestem już dużą dziewczynką, Mike. Poradzę sobie. - No, dobrze. - Nie podobało mu się to. Cholernie chciał iść do studia i upewnić się, że Huxford został wykopany z miasta, ale skoro sobie tego nie życzyła, poczeka na nią w Cafe Roca. Zjedzą kolację i wypiją butelkę wina. A potem... zobaczymy. Colby pojawił się w studiu, gdy Beth podliczała rachunki z całego dnia. Ciemne włosy zaczesał jak zwykle do tyłu, a na sobie miał coś, co Beth uznała za niezobowiązujące ubranie dla mężczyzny jego pokroju - koszulę rozpiętą pod szyją, spodnie i blezer. Pewnie całe życie przebywał w klimatyzowanych po­ mieszczeniach. W przeciwnym razie zemdlałby w tych wszy­ stkich warstwach. Najwidoczniej lubił wywatowane ramiona. Niektórzy mężczyźni, weźmy chociażby Mike'a, nie potrzebo­ wali czegoś takiego. Zganiła się w myśli za takie porównania. Ciało Mike'a to nie najlepszy temat do rozmyślań. - Miałaś dobry dzień? - spytał, kładąc teczkę na kontuarze. Zdradziecka pamięć Beth podsunęła jej obraz pocałunku Mike'a. - Pełen wrażeń - odparła. - Gotowa do podpisania umowy i pójścia na kolację? Odsunęła rachunki i oparła się o kontuar. Patrzyła Colby'e- mu prosto w twarz. Jego szare oczy, zwykle oficjalne jak garni­ tur z wełnianej flaneli, mierzyły ją z aprobatą. Po raz pierwszy SKRADZIONY POCAŁUNEK • 51 zdała sobie sprawę, że jest zainteresowany czymś więcej niż umową na krajak. Nie ułatwiła sobie sprawy własnym strojem, ale zakładając wydekoltowaną suknię z białego batystu i błękitne kolczyki w od­ cieniu pasującym do oczu, myślała o Mike'u. Oczywiście nie cho­ dziło o to, żeby zrobić na nim wrażenie. Po prostu nie chciała pojawić się na kolacji, wyglądając jak baba-jaga. Nie zastanowiła się nad tym, że Colby weźmie to za dobrą monetę. - Pewnie już masz bilet na jutrzejszy powrót do Chicago. Oparł się o kontuar z wystudiowaną niedbałością. - Pomyślałem, że prześlę umowę do firmy i zrobię sobie małe wakacje. - Tak? Dokąd się wybierasz? - Wcale jej się to nie podobało. Znała to spojrzenie. Oznaczało, że mężczyzna ma pewne plany, a kolacja stanowi tylko pierwszy etap. - Wynająłem tu pokój. Twoja uwaga o miejscowych restau­ racjach uświadomiła mi, że właściwie niczego nie widziałem. - W uśmiechu pokazał zęby. - Mam nadzieję, że mnie opro­ wadzisz. - Nie będę miała na to czasu, Colby. Ja... - Ale przecież skończą się twoje zmartwienia z krajakiem, a o tej porze roku nie miewasz zbyt wielu klientów, pomyślałem więc, że może... - Właśnie o to chodzi. Nie przestanę myśleć o krajaku. Chciałabym mieć dwa tygodnie przed podpisaniem umowy. Uśmiech znikł. - Dwa tygodnie? Dlaczego, u licha, chcesz czekać dwa tygodnie? Do tego czasu twoi klienci będą dobijać się do drzwi i żądać krajaków. - Ktoś będzie je produkował tu w Bisbee. - Kto? - Zmrużył oczy. - Syn Erniego Tremayne'a, Mike.

52 • SKRADZIONY POCAŁUNEK - Ten wielki biały myśliwy, którego wczoraj poznałem? - Tak. - Beth zacisnęła szczęki, ale zachowała uprzejmy ton. Nie chciała zrażać Colby'ego na zawsze. Może będzie potrzebo­ wała tej umowy. - Ma odpowiednie kwalifikacje i zaoferował się przejąć produkcję, dopóki Ernie nie wyzdrowieje. - Popełniasz wielki błąd, Beth. W duchu przyznawała mu rację. - Bez względu na to, jak korzystna jest oferta Handmade, Ernie i ja lepiej wyszlibyśmy na tym interesie, biorąc sto procent zysku. Mikę uważa, że może nam się udać. Twarz Colby'ego stężała. - Nie możesz prosić o zwłokę i spodziewać się zawarcia umowy na tych samych warunkach jak przy natychmiastowym odstąpieniu praw do patentu. Za dwa tygodnie twoja sytuacja będzie gorsza, a moja firma oczekuje, że to wykorzystam. Tak właśnie działa świat biznesu. - Doskonale wiem, jakie reguły obowiązują w świecie bi- znesu. - Chyba jednak nie wiesz. Gdybyś była mądrzejsza, postawiła­ byś na coś pewnego, zamiast pozwalać, żeby ten Tremayne nama­ wiał cię na hazard. Kim on dla ciebie jest, dawnym chłopakiem? - Nie - zaprzeczyła, i od razu pożałowała, że w ogóle odpo­ wiedziała na to pytanie. Uniósł brwi. - Nawet gdyby nim był, nie wydaje się właściwe, żebyśmy o nim mówili. - To całkiem właściwe, jeśli twój związek z nim rujnuje umowę, nad którą pracowałem trzy dni. - Przykro mi, że zmarnowałeś tyle czasu, ale tak jak powie­ działeś, prawdopodobnie dostaniesz ten patent i tak, i to na ko­ rzystniejszych warunkach. Dwa tygodnie znaczą dużo dla mnie, ale dla firmy to nie może być aż tak ważne. SKRADZIONY POCAŁUNEK • 53 - Masz rację, nie jest. Chodziło mi o twoje dobro. Nie my­ ślisz rozsądnie. Miała serdecznie dość tej rozmowy. Zerknęła na zegarek. Powinna się pospieszyć, w przeciwnym razie spóźni się na spot­ kanie z Mikiem. - Może masz rację. To się okaże, prawda? - Myślę, że tak. Nie mogę zmuszać cię do podpisania umowy. - W tej sytuacji pewnie jutro rano odlecisz do Chicago, zamiast snuć się po Bisbee. Spojrzał na nią przenikliwie. - Próbujesz się mnie pozbyć, Beth? - Skądże - skłamała. —Ale nie będę mogła oprowadzić cię po okolicy, a w sierpniu jest tu bardzo gorąco, jak pewnie zauważyłeś. - Można by pomyśleć, że zniechęcasz mnie do pozostania. - Colby, jeśli chcesz tu spędzić wakacje, nie mam nic prze­ ciwko temu. - Na szczęście nie znał jej wystarczająco dobrze, by zarzucić jej kłamstwo. - A więc tak zrobię. Może teraz pójdziemy już na tę kolację? - Ale... nie podpisaliśmy umowy. - Cóż byłaby ze mnie za gnida, gdybym odwołał zaprosze­ nie, ponieważ nie wpisałaś swego nazwiska na wykropkowanej linii. Naturalnie, że zabieram cię na kolację. - No cóż, Colby, to trochę niezręczne. - Spuściła wzrok. - Wiedziałam, że nie podpiszę tej umowy, i pomyślałam, że w tych okolicznościach nie będziesz chciał ze mną pójść, więc umówiłam się z kimś innym. - A więc Tremayne nie tylko sprzątnął mi sprzed nosa umo­ wę, ale również towarzystwo przy kolacji. - Dlaczego tak myślisz? - Widziałem, jak na ciebie wczoraj patrzył. Nie wiem, co cię z nim wiąże, ale wiem, co mu chodzi po głowie. Ten krajak to tylko protest, by być blisko ciebie.