ROZDZIAŁ
1
W szybie okna, o rozmiarach wielkiej tablicy drogowej,
zwykle stoją przy autostradach, odbijał się sielski
pejzaż z zaśnieżonymi szczytami gór i białymi obłoczkami
na tle niebieskiego przestworu nieba. Clare jak zauroczona
patrzyła w ślad za piłką, która uderzyła w szybę z głośnym
brzękiem i wybiła w niej niewielką dziurę prawie w samym
środku. Przez chwilę poczuła rozkoszną przyje-
mność, jaka płynie z niszczenia.
- Niezłe uderzenie - powiedziała półgłosem. W nastę
pnej sekundzie wzięło w niej jednak górę poczucie winy
i opadły ją myśli o nieuchronnych konsekwencjach tego
incydentu
- Czy mi się zdaje, czy to był brzęk tłuczonego szkła?
Siedemnastoletni brat Clare zeskoczył z wózka golfowe-
go i podbiegł do siostry. - Do licha! - zawołał, spostrzega
jąc dziurę. - Coś ty narobiła?
- Przecież nie zrobiłam tego naumyślnie, Joel! - wybu-
chnęła Clare, ale w tej samej chwili pomyślała, że właści
wie nie jest tego tak zupełnie pewna. - Zaraz je otworzy
i zrobi mi dziką awanturę - dodała z ponurą miną, wpatru
jac się w okno Maxa Armstronga. - Niezbyt udany począ-
tek - westchnęła.
6 • UPRAGNIONY CEL
- Nie zrobi żadnej awantury, bo go teraz nie ma w do
mu - odparł spokojnie Joel.
- Skąd wiesz? - spytała i spojrzała na brata niemal
z wdzięcznością. Choć Joel był od niej o jedenaście lat
młodszy, często brano ich za bliźnięta.
- Nie ma flagi na maszcie. - Chłopiec wzruszył ramio
nami. - Zawsze, kiedy jest w domu wywiesza flagę
z niedźwiadkiem.
Clare spojrzała na maszt, stojący w kącie ogródka i ode
tchnęła z ulgą.
- No, jasne! Nie ma flagi - powiedziała, wpatrując się
w elegancki, dwupiętrowy dom swego konkurenta w inte
resach.
- A swoją drogą, te niedźwiadki to był niezły pomysł
- zauważył Joel. - Facet ma głowę na karku. Idziesz sobie,
widzisz taką flagę i od razu wiesz, że ubezpieczyli się u
Maxa Armstronga. „Niedźwiadek Armstronga to znak, że
możesz czuć się bezpiecznie!"
- Och, nie musisz mi przypominać tego sloganu. Słyszę
go już nawet we śnie. - Clare skrzywiła się z niechęcią.
- Podobno Tom podsunął mu ten pomysł, kiedy miał
sześć lat.
- Ach tak? Nie wiedziałam. - Clare wierciła butem
dziurę w murawie poła golfowego. - Dlaczego Max ciągle
tu mieszka? Przecież ten dom jest za wielki dla niego
samego.
- Może ze względu na Toma i Briana, żeby chłopcy
przyjeżdżali w odwiedziny do ojca, mogli wracać do miej
sca, które znają i lubią - odparł Joel w zamyśleniu. Prze
niósł wzrok z domu Armstronga na Clare. -1 co zamierzasz
zrobić z tą szybą?
- Zostawię mu chyba karteczkę z wiadomością. - Clare
wzruszyła ramionami.
UPRAGNIONY CEL • 7
Joel wypchnął językiem policzek i popatrzył na nią ło
buzersko.
- No wiesz, ta piłeczka nie była chyba podpisana twoim
nazwiskiem...
- Joelu Pemberton! - żachnęła się Clare z udanym obu
rzeniem. - Czy sugerujesz, iż powinnam uciec stąd udając,
że tego nie zrobiłam?
- Hmm... chcę tylko uświadomić mojej ogromnie za
sadniczej siostrze, jakie to może mieć konsekwencje. Pró
bujesz, moja droga, wyeliminować Maxa z tutejszego ryn
ku ubezpieczeniowego. A co będzie, kiedy zacznie opo
wiadać swoim klientom, jak to rozpoczęłaś działalność od
rozbijania szyb w okolicy? Będzie się z czego pośmiać...
Clare prychnęła ze złością.
- To doprawdy wzruszające, że tak przejmujesz się
moimi sprawami, Ale to nie jest żadna zbrodnia. Max
mieszka tuż przy polu golfowym i z pewnością często tłuką
mu szyby w oknach.
- Tom na pewno nie zgodziłby się z tobą. Powiedziałby,
że tylko kompletny partacz mógłby zrobić coś podobnego.
Jemu samemu w ciągu dziesięciu lat zdarzyło się zaledwie
wstrzelić kilka piłek na dach. Na dach, siostrzyczko, a nie
w okno.
- Jestem ci naprawdę wdzięczna za te informacje braci
szku.
- Nadal masz zamiar zostawić karteczkę? - Joel rozej
rzał się szybko dookoła. - Słuchaj, nikt tego nie widział.
Pole jest dzisiaj kompletnie puste. Możemy zabrać rzeczy
i zapomnieć o całej sprawie.
Clare przecząco pokręciła głową. Chciała dać dobry
przykład młodszemu bratu. Po śmierci ojca przyjęła na
siebie odpowiedzialność za rodzinę i traktowała to z całą
powagą.
8 • UPRAGNIONY CEL
- Zostawię mu moją wizytówkę w jakimś widocznym
miejscu - powiedziała stanowczym tonem,
- Można by ją wrzucić przez tę wielką dziurę w jego
oknie. Co ty na to? Wyobrażam sobie, że zwróci jego
uwagę, gdy będzie leżała tam miedzy odłamkami szkła.
- Dziękuję, Joel. Cudowny pomysł.
' - Byłem pewny, że ci się spodoba.
- Zaraz wracam. A może chcesz tam pójść ze mną?
- Nie, dziękuję. Wolę trzymać się z daleka.
Clare ruszyła w stronę domu Armstronga. Musiała po
konać lekkie wzniesienie porośnięte srebrnymi świerkami.
Wokół rozciągały się całe rabaty białych chryzantem, po
przecinane od czasu do czasu drzewami osiki. Drewniany
taras domu ozdabiały pelargonie w czerwonych donicz
kach i asparagusy zawieszone wyżej, w sznurkowych osło
nach na doniczki.
Clare weszła schodkami na taras, poszukała w kieszeni
wizytówki i napisała na niej: Przykro mi z powodu szyby.
Pokrywam wszelkie koszty. Bardzo proszę o kontakt. Do
pisała na dole swoje inicjały i wsunęła wizytówkę przez
wybitą dziurę. Ledwie to zrobiła, a już zaczęła żałować
swojej decyzji i najchętniej zabrałaby świeżo wrzucony li
ścik. Nie było jednak odwrotu. Wizytówka leżała na sza
rym dywanie, wśród maleńkich odłamków szkła, iskrzą
cych się w słońcu.
Clare uświadomiła sobie, że należy jej się jakaś nagroda
za tak odważne przyznanie się do winy, więc zdecydowała
się zajrzeć przez okno do środka tego legowiska króla
pluszowych niedźwiadków. Ogromny kamienny kominek
zajmował całą ścianę pokoju, na drugiej ścianie natomiast
wisiał olejny obraz, przedstawiający Wielki Kanion. Przy
kominku leżał szarobrązowy koc, dalej stało małe pianino,
a w przeciwległym krańcu salonu znajdował się barek.
UPRAGNIONY CEL • 9
Joel z pewnością uwielbia! tu przychodzić, zanim po
rozwodzie rodziców Tom i Brian wyjechali z matką do San
Diego, pomyślała Clare. Nic dziwnego, że brat chciał na
śladować Maxa Armstronga, zamiast iść w ślady swego
dużo mniej operatywnego ojca.
Kiedy postanowiła przejąć firmę ojca i wyeliminować
Maxa jako agenta ubezpieczeniowego, jednego z najwię
kszych we Flagstaff, skalkulowała, ile można na tym zaro
bić. Suma okazała się warta ryzyka. Odkryła, jak można
przystąpić do ataku na pozycję Armstronga. Nie zadbał
o to, by zapewnić pełne ubezpieczenie Hamiltonowi Durn-
bergowi. Tak, tą drogą wejdzie na rynek.
Jeśli wszystko pójdzie dobrze, Armstrong straci trochę
w oczach Joela, natomiast Agencja Pemberton stanie na nogi.
Clare uważała, że taka operacja może okazać się najlepszym
sposobem na udowodnienie, że programy komputerowe mo
gą skutecznie rywalizować z bardziej staroświeckimi metoda
mi obsługi klientów, stosowanymi przez Annstronga. Dwa
miesiące tomu Joel oświadczył, że zamierza rzucić szkołę
i rozpocząć jak najszybciej pracę w agencji, bo, po pierwsze,
światem rządzi pieniądz, a po drugie, Max Armstrong udo
wodnił, że można całkiem nieźle radzić sobie w życiu bez
specjalnego wykształcenia.
Słowa brata zabrzmiały jak sygnał ostrzegawczy. Nie
wiedziała, czy Joel będzie kiedyś pracował w firmach
ubezpieczeniowych, czy nie. Była przekonana, że brak od
powiedniego dyplomu, pozbawi go wielu różnych możli
wości w życiu. Clare chciała zdobyć pieniądze na wy
kształcenie brata, a zarazem udowodnić, że można poko
nać Maxa Armstronga.
W poniedziałkowe popołudnie Clare siedziała przy
komputerze i kończyła wprowadzanie danych przed umó-
10 • UPRAGNIONY CEL
wionym spotkaniem z Durnbergiem. Komputer by! pier
wszym sprzętem, który nabyła, aby unowocześnić biuro
ojca. Od chwili gdy przejęła po nim agencję, zarobiła już
trochę pieniędzy, akurat tyle, by móc sobie pozwolić na
sekretarkę lub komputer. Wybrała komputer.
Uznała, że jest bardziej potrzebny. Wychodząc z biura,
włączała automatyczną sekretarkę. Starała się zapomnieć,
że od dwóch lat nie miała urlopu. Gdy Durnberg zostanie
jej klientem, wszystko całkowicie się zmieni.
Kiedy otworzyły się drzwi wejściowe, Clare rzuciła
znad komputera zniecierpliwione spojrzenie, by przekonać
się, kto jej przeszkadza w pilnej pracy. Irytacja zmieniła się
w zaskoczenie, gdy zobaczyła wysokiego mężczyznę
w ciemnobrązowym garniturze i zamszowych półbutach.
Idąc w stronę jej biurka, podrzucał w ręce pomarańczową
piłkę golfową.
Twarz Clare oblała się ciemnym rumieńcem. Nie miała
pojęcia, co ma powiedzieć najwyraźniej pewnemu siebie
mężczyźnie. Oczekiwała w tej sprawie telefonu od jego
sekretarki. Nie była przygotowana na to, że Max Arm
strong zjawi się u niej osobiście.
- Ja... bardzo mi przykro z powodu wybitej szyby -
odezwała się wreszcie.
Para jasnobrązowych, prawie złotych oczu, wpatrywała
się w nią z zainteresowaniem.
- W całym tym wydarzeniu zadziwiły mnie dwie rzeczy
- powiedział, kładąc piłkę dokładnie pośrodku jej biurka.
Clare odsunęła się gwałtownie razem z krzesłem, jakby
położył przed nią bombę,
- Jakie?
- Przede wszystkim chciałbym się dowiedzieć, jak uda
ło się pani coś, co nie udało się przedtem żadnemu innemu
graczowi?
UPRAGNIONY CEL • 11
- Uhm - stęknęła Clare. - Przyznaję, że nie było to
dobre uderzenie.
- Jakiego kija pani używała?
- Umm, to była żelazna piątka.
- A z jakiej odległości?
- Och, chyba... z około stu jardów.
- Dobry Boże, kobieto...
- To nie była wyłącznie moja wina. Wiatr ucichł nie
oczekiwanie.
- Ja nigdy nie używam żelaznej piątki do uderzenia ze
stu jardów, chyba że jest huragan!
- Joel ostrzegał, że biorę chyba za ciężki kij, ale...
- Clare przerwała, żeby zastanowić się nad jakąś składniej-
szą obroną. Zmieniła jednak zdanie, odsunęła na bok piłkę
golfową, wyprostowała się na krześle i spojrzała swemu
gościowo prosto w oczy. - Zapłacę za tę szybę, panie Arm
strong. Nie widzę potrzeby szczegółowego omawiania tego
przypadku.
- Więc wie pani, jak się nazywam? - spytał, ignorując
zupełnie to, co powiedziała.
- Widziałam pana zdjęcie w gazecie - odpowiedziała
wściekła na siebie, że jest taka nieostrożna. Byłoby jej dużo
wygodniej udawać, że nie wie, z kim ma do czynienia.
- Obawiam się, że musiało to być dawno temu. Czy
mogę usiąść?
- Mam bardzo ważne spotkanie o trzeciej, a przedtem
czeka mnie trochę pracy...
- Zajmę pani najwyżej minutę - oświadczył, rozsiada
jąc się wygodnie na krześle naprzeciw jej biurka, zupełnie
jakby zamierzał zostać tu przez resztę dnia.
- O trzeciej muszę być na spotkaniu w mieście, to zna
czy że wychodzę kilka minut wcześniej.
- W porządku, tak się składa, że ja też mam spotkanie
12 • UPRAGNIONY CEL
o trzeciej. Przejeżdżałem akurat obok pani agencji, więc
postanowiłem wpaść na chwilę i zaspokoić ciekawość.
- Jeśli chodzi o golfa, panie Armstrong, to przyznaję,
że powinnam się jeszcze trochę nauczyć.
- Na imię mi Max.
- W porządku, Max. - Zdała sobie sprawę, że Max
może wykorzystać to niefortunne wydarzenie dla ośmie
szenia jej w oczach swoich klientów, - Gram już jednak
całkiem długo i nawet Joel...
- Czy Joel to twój mąż?
- Mój brat - poprawiła szybko i natychmiast ugryzła
się w język, niezadowolona, że tak łatwo daje wyciągać
z siebie wszystkie informacje.
Max strzelił palcami.
- Ależ tak! Joel Pemberton. Jeden z kolegów Tom-
my'ego.
- Chyba rzeczywiście się znają - potwierdziła Clare,
przyjmując beztroski ton Armstronga.
- Ty jesteś w takim razie jego starszą siostrą. Teraz
sobie przypominam. Wasz ojciec był właścicielem tej
agencji, a potem...
- Umarł dwa lata temu.
- Tak, wiem. Bardzo mi przykro. Nie znałem go osobi
ście, ale sprawiał wrażenie porządnego człowieka.
- Był porządnym człowiekiem.
- Teraz ty przejęłaś agencję?
- Tak.
- Założę się, że to ty odnowiłaś biuro - powiedział,
rozglądając się wokół.
- Dlaczego tak sądzisz?
Miał, oczywiście, rację. Większość prac wykonała sa
ma. Nie miała jednak ochoty wdawać się w wyjaśnienia.
- Och, sam nie wiem. - Wzruszył ramionami. - Ściany
UPRAGNIONY CEŁ • 13
sprawiają wrażenie świeżo malowanych. Poza tym wiszące
tu obrazy mogły być wybrane tylko przez młodą, inteligen
tną kobietę o postępowych poglądach.
- Co masz na myśli? - spytała nie wiedząc, czy akcep
tuje ten wybór, czy raczej kpi sobie z niej.
Dotknięciem kciuka zsunął kapelusz na tył głowy.
- No cóż, ten czerwony wzorek, biegnący dookoła
ścian, zdradza inteligencję. A abstrakcyjna sztuka oprawio
na w chromowane ramki - postępowe poglądy.
- Myślę, że to całkiem niezłe cechy agenta ubezpiecze
niowego.
- Bez wątpienia, bez wątpienia.
- Jakie ty masz obrazy w biurze, Max?
- Jeden z moich przyjaciół bawi się malowaniem. Na
malował mi kilka sympatycznych, olejnych pejzaży jesien
nych. Ludzie lubią się im przyglądać. - Uśmiechnął się
szeroko. Potem poprawił się na krześle, ale nie sprawiał
wrażenia osoby zbierającej się do wyjścia. - Jesteś bardzo
podobna do brata. Tak samo szczupła, jasnowłosa, chociaż
on chyba nie ma zielonych oczu.
- Joel ma niebieskie - oznajmiła automatycznie, przy
zwyczajona do ciągłych porównań z bratem. Każdy za
wsze zauważał, że różni ich barwa oczu, - Zadziwiająco
dobrze pamiętasz Joela.
- Zawsze pamiętam miłych kolegów Tommy'ego, bo
nie wszyscy byli tacy udani, o większości nie ma nawet co
mówić. Ale mniejsza z tym. Teraz, kiedy wiem, że jesteś
siostrą Joela, wcale mnie nie dziwi, że przyznałaś się do
stłuczenia szyby. To właśnie była ta druga rzecz, która mnie
zdziwiła. Nie musiałaś się przyznać, a jednak to zrobiłaś.
Clare poczuła, że jego słowa sprawiają jej mimowolną
przyjemność. Och, do diabła! Ma w nosie jego opinie na
temat biura, brata czy zasad moralnych.
14 • UPRAGNIONY CEL
Spojrzała na niego uważnie. Mógł mieć" czterdzieści
jeden lub czterdzieści dwa lata. Był w wieku, w którym
jedni mężczyźni zaczynają wyglądać bardziej pociągająco,
innym natomiast rośnie brzuszek i przestają o siebie dbać.
Max należał do pierwszej z tych grup. Trzymał się prosto
i było w jego postawie coś władczego, co często idzie
w parze z powodzeniem finansowym. Clare rozumiała już,
dlaczego Joel powtarzał jej, że Max ma klasę.
Emanowała z niego wielka siła charakteru. Zajął ją roz
mową do tego stopnia, że zapomniała o komputerze i pra
cy, która miała być skończona przed umówionym spotka
niem. Zerknęła na zegarek.
- Będę musiała zaraz wyjść, Max. Ile będzie kosztować
wymiana szyby? Może wystawię ci...
- Zapomnij o tym.
- O czym?
- O szybie. Szklarze już byli, wszystko jest zrobione
i zapłacone. Nie musisz się tym martwić.
- Ale nie powinieneś ponieść żadnych...
- Nic mnie to nie kosztowało. Koszty naprawy pokryło
ubezpieczenie. Szklarze nie chcieli najpierw ani grosza, bo
swego czasu dużo zrobiłem dla ich firmy, ale ja nie lubię
takich sytuacji i myślę, że ludzie muszą zarabiać pieniądze
za swoją pracę.
Clare nie chciała mieć wobec niego żadnych zobowiązań.
- Ja jednak chciałabym jakoś uczestniczyć w kosztach.
- Widzę, że naprawdę masz poczucie winy.-Max roze
śmiał się. - Może zaprosisz mnie kiedyś na drinka?
- No cóż... - zaczęła, kompletnie zaskoczona i zbita
z tropu.
- Nie przejmuj się. Pewnie masz stałego chłopaka, któ
remu wcale by się to nie podobało.
- Nie,ale...
UPRAGNIONY CEL • 15
- Nie? W takim razie umawiamy się. Pójdziemy się
czegoś napić. Moje dzisiejsze spotkanie zajmie mi resztę
dnia, ale co byś powiedziała, gdybym przyjechał po ciebie
jutro o piątej?
Z bijącym sercem Clare gorączkowo szukała w myślach
jakiejś wymówki. Na próżno. Nigdy zresztą nie przycho
dziło jej łatwo wynajdywanie wykrętów. Poza tym, jutro
Max już będzie wiedział, że staje się jego rywalką i odwoła
tę randkę.
- W porządku- odpowiedziała nieswoim głosem.
- Wspaniale. Będę czekał z niecierpliwością. - Wstał
i wyciągnął do niej rękę na pożegnanie.
Po chwili wahania Clare podniosła się i podała mu dłoń.
Ciepło bijące z jego palców zaskoczyło ją. Dlaczego wyob
rażała go sobie jako człowieka bez skrupułów o twardym
sercu? Nie pamiętała, żeby dotyk jakiegokolwiek mężczy
zny podziałał na nią tak elektryzująco. Przestraszyła się.
- Hej, zaprosiłem cię tylko na drinka - odezwał się
miękko.
- Przepraszam -uśmiechnęła się nieco sztucznie.
- Jak dwie krople wody.
- Nie rozumiem...?
- Ty i Joel. Jesteście podobni jak dwie krople wody.
Pozdrów go ode mnie, proszę.
- Oczywiście - skinęła głową.
Co się z nią działo? Musi zachować spokój w konta
ktach z tym człowiekiem. Był jej rywalem, choć pewnie
jeszcze o tym nie wiedział. Nie wolno jej tracić głowy.
- A więc do jutra. - Max wypuścił z uścisku jej dłoń.
- Do jutra. - Clare mocno oparła dłonie na biurku pa
trząc, jak Max Armstrong idzie w kierunku drzwi. Zatrzy
mał się na chwilkę w poczekalni dla klientów i biorąc do
ręki egzemplarze „Forbes" i „Money", spytał:
16 • UPRAGNIONY CEL
- Ktoś to czyta? To znaczy, twoi klienci?
- No... nie wiem. Uważam, że powinni być poinformo
wani o aktualnej sytuacji finansowej, więc zostawiam tutaj
te pisma, żeby im to ułatwić.
- Mmm - mruknął Max i odłożył gazety, układając je
starannie jedną obok drugiej, tak jak leżały przedtem,
- Rozumiem, że w twojej poczekalni nie ma takich ty
tułów?
- Nie daj Boże.
- A jakie, jeśli można wiedzieć? - Clare nie mogła się
powstrzymać.
- No wiesz, „Readers'Digest", „Time", „People", tytu
ły, które sam lubię czytać.
- Tak się składa, że ja właśnie bardzo lubię czytać „For
bes" i „Money" -odparowała Clare.
- Nie mam najmniejszej wątpliwości. - Pokiwał głową
i rzucił okiem na abstrakcyjne obrazy zawieszone przy
drzwiach. Potem, nim zdążyła coś powiedzieć, dotknął
z galanterią ronda kapelusza w geście pożegnania i wy
szedł.
Cóż za idiotyczna wizyta, myślała, obserwując przez
okno, jak się oddala. Dlaczego po prostu nie zatelefono
wał? Miala do czynienia z prawdziwym mężczyzną. To
zdanie utkwiło jej w pamięci. Prawdziwy mężczyzna...
Nie, nie może pozwolić sobie na żadne myśli tego rodzaju
o Maxie Armstrongu. Nie stać jej na to.
Wyłączyła komputer i przykryła go pokrowcem, żeby
się nie kurzył. Potem włożyła papiery zawierające jej ofertę
dla Dumberga do teczki, którą podarowała jej matka. Mat
ka była bardzo zadowolona, że Clare zdecydowała się zająć
interesami i uchronić ją w ten sposób od spędzenia ostat
nich lat życia w domu starców. Clare była pewna, że nawet
Max Armstrong nie miał bardziej eleganckiej teczki.
UPRAGNIONY CEL • 17
Nie wolno jej ciągle myśleć o Maxie, zbeształa w my
ślach samą siebie, włączając automatyczną sekretarkę i za
mykając biuro. Spotkanie z Durnbergiem wymaga od niej
najwyższej koncentracji, jeśli ma odebrać klienta najbar
dziej sprawnemu agentowi ubezpieczeniowemu we Flag
staff.
Przemierzając miasto swoim dziesięcioletnim datsu-
nem, Clare zdała sobie sprawę, że jest to chyba najstarszy
model samochodu w całej okolicy. Joel często powtarzał,
że kupi sobie kiedyś takiego porsche, jakiego ma Max
Armstrong. Irytowała ją ta namiętność młodszego brata do
drogich samochodów. Jednak akurat teraz chemie usiadła
by za kierownicą czegoś nowszego i ładniejszego.
Jej ojciec nigdy nie przykładał wielkiej wagi do rzeczy
materialnych. Clare podejrzewała nawet, że stawiał sobie
za punkt honoru pewną surową skromność. Usiłowała iść
w jego ślady, ale niezupełnie jej się to udawało. Joel nawet
nie chciał spróbować. Kochał piękne przedmioty, co po
ważnie niepokoiło Clare.
Wokół budynków klubu „Fairways Flagstaff' posadzo
no wielkie sosny ponderosa, by stworzyć nrikroklimat gór
skiego uzdrowiska. Ostatnio wiele z tych drzew wycięto,
by zbudować pole golfowe i Clare myślała o tym z pra
wdziwym żalem. Z drugiej jednak strony, nowe obiekty
sportowe podnosiły jeszcze bardziej wartość tego terenu,
a więc i wysokość składki ubezpieczeniowej. Ubezpiecze
nie należało odnowić dokładnie za dwa miesiące. Clare
żywiła nadzieję, że Dumberg zechciał dokładnie rozważyć
jej ofertę.
Zaparkowała samochód i ruszyła w stronę masywnych,
drewnianych drzwi głównego wejścia. Wiedziała, ze po
prawej stronie budynku zainstalowano wielki hydrant i że
na terenie klubu była rozlokowana cała sieć hydrantów.
18 • UPRAGNIONY CEL
Wszystkie firmy ubezpieczeniowe działające we Flagstaff,
przykładały najwyższą wagę do zabezpieczeń przeciwpo
żarowych i ona również zamierzała zwracać na to uwagę.
Zatrzymała się na chwilę przed drzwiami i wzięła głębo
ki oddech. Przygotowywała się do tego spotkania od kilku
tygodni, analizując wszystkie potrzeby terenu i dopasowu
jąc do nich swoją ofertę ubezpieczeniową, skalkulowaną
po atrakcyjnie niskiej cenie. Wiedziała jednak, że samą
ceną nie może przebić Maxa. Dodała więc do oferty plan
ubezpieczenia innego klubu Durnberga na Florydzie, a tak
że ubezpieczenie zdrowotne i ubezpieczenie na życie.
Chciała zaproponować mu całościową ofertę. I miała za
miar przekonać swego klienta, że wszystkim powinien zaj
mować się tylko jeden agent-ona sama.
Mogłoby się wydawać, że do zrealizowania całego pla
nu i zajęcia miejsca Maxa brakowało jedynie tego, by
przedstawiła wreszcie swój plan Dumbergowi. Clare wie
działa jednak, że to nie może być aż tak proste. Max
Armstrong prowadzi! firmę od lat, a zaufanie i siła przy
zwyczajenia jest bardzo istotna przy podejmowaniu decy
zji przez potencjalnych klientów, Ale trudno, Clare była
zdecydowana przezwyciężyć każdą trudność.
Pchnęła ciężkie drzwi i weszła do środka. Była tu już
wcześniej, więc znała drogę do biura. Prawdę rzekłszy,
zwiedziła dokładnie klub, wykorzystując nieobecność wła
ściciela, który cenił sobie łagodny klimat Florydy i wolał
zazwyczaj przebywać w swojej drugiej posiadłości, w Su
gar Sands nad Zatoką Meksykańską.
Recepcjonistka przy wejściu uśmiechnęła się na widok
Clare, ale nie potrafiła ukryć lekkiego zdenerwowania.
- Dumberg prosił, żebyś weszła, gdy tylko się zjawisz
- powiedziała. A potem dodała trochę ciszej. - Trzymam
za ciebie kciuki.
UPRAGN1QNV CEL • 19
- Dziękuję, Beverly.
Clare zdążyła się zaprzyjaźnić z dziewczyną, od której
uzyskała wiele cennych informacji na temat obu klubów.
Jeśli dopnie dzisiaj zamierzonego celu, zaprosi Beverly na
obiad.
Ruszyła energicznym krokiem w kierunku biura. Dobie
gały stamtąd dwa męskie głosy, co wprawiło ją w zakłopo
tanie. Do diabła! Chciała być sama z Dumbergiem i spo
kojnie z nim porozmawiać. Pewnie jest tam z nim jakiś
pracownik klubu. Może właśnie wychodzi? Zapukała
w uchylone drzwi.
- Proszę wejść - usłyszała. Weszła do środka i z uśmie
chem na twarzy skierowała się w stronę biurka. Uśmiech
zamarł jej jednak na ustach, gdy obok Durnberga zobaczyła
Maxa Armstronga, grzecznie uchylającego kapelusza na jej
widok.
ROZDZIAŁ
2
- A więc państwo już się znają! - Siedzący za biurkiem
szczupły mężczyzna uśmiechnął się, błyskając olśniewają
co białymi zębami.
- No właśnie, dzisiaj po południu... - bąknęła Clare
z niepewną miną i przyjrzała się gospodarzowi.
Siwiejące skronie i miła, pociągła twarz mężczyzny ro
biły sympatyczne wrażenie. Z całej postaci biła pewność
siebie, jaką dają pieniądze i koneksje. Max zachowywał się
tak, jakby ze szklanką piwa siedział w swoim ulubionym
barze, Durnberg natomiast przypatrywał się gościowi z po
wagą i zaciekawieniem.
Clare rozejrzała się dyskretnie wokół. Ściany były wyło
żone boazerią. Umeblowanie składało się z solidnego biur
ka, przed którym stały dwa ciężkie krzesła, skórzanej kana
py i przeszklonej szarki, którą wypełniały trofea tenisowe,
zdobyte zapewne przez gospodarza. W jednym z pucharów
siedział mały, pluszowy miś.
- Zapewne pomyliłam godzinę naszego spotkania, pa
nie Durnberg - zaczęła Clare. - Przyjdę nieco później, kie
dy pan już się zapozna z...
- Nie, nie. Wszystko w porządku - wpadł jej w słowo.
UFRAOWOWYCEL • 21
- Bardzo proszę, niech pani siada obok mego starego przy
jaciela Maxa!
Clare nieznacznie uniosła brew w górę. A wiec są przy
jaciółmi.
- Dziękuję, panie Durnberg, aleja... właściwie., .jeżeli
pan nie ma nic przeciwko temu. ..
- Słuchaj, Ham - wtrąci! Max - zdaje się, że ta młoda
dama czuje się skrępowana... - Max uniósł się z krzesła.
- Może będzie lepiej, jak sobie pójdę na mały spacer albo...
Clare nie była pewna, czy się nie przesłyszała. Czyżby
Max ustępował jej pola? Co to za nieoczekiwane, wielkodu
szne gesty? A może po prostu nie traktował jej jak prawdzi
wego konkurenta? Był po imieniu z tym facetem zza biurka...
- Nie ma mowy! - zaprotestował Durnberg. - Plany się
nieco zmieniły i najlepiej będzie, jeżeli dowiecie się o tym
oboje równocześnie.
- Jak to plany się zmieniły? - Clare zacisnęła palce na
rączce skórzanej teczki
- Zaraz się pani o wszystkim dowie, proszę spocząć,
panno Pemberton.
Clare przysiadła niepewnie na skraju krzesła, stojącego
obok krzesła Maxa. Przełknęła nerwowo ślinę. Durnberg
patrzył na nich z wyraźnym rozbawieniem.
- Coś ty jej zrobił, Max? Wygląda na to, że się ciebie
śmiertelnie boi!
Max siedział wygodnie rozparty. Założył nogę na nogę
i Clare ze zdziwieniem zauważyła, że podeszwa jego nieska
zitelnie błyszczących butów jest niemal całkowicie zdarta.
- Może jej się wydaje, że jestem na nią wściekły, bo
próbuje wejść na rynek i konkurować ze mną - uśmiechnął
się szeroko do Dumberga.
Clare poczuła się zirytowana jego nonszalancją. Cóż to
za arogant! Wyraźnie ją lekceważy.
22 • UPRAGNIONY CEL
- Pan uważa, że to niemożliwe? - Rzuciła mu ostre
spojrzenie.
- Wszystko jest możliwe, ale przejmować się z powodu
konkurencji? Życie jest na to za krótkie!
Clare już otwierała usta, by uświadomić mu, jak bardzo
się myli, ale Durnberg byl szybszy,
- Uczciwa konkurencja to coś, co mi się podoba.
W związku z tym mam propozycję dla was obojga. Tak się
akurat złożyło, że jutro rano muszę być na Florydzie. Mam
tam coś pilnego do załatwienia. Nie zdążę więc zapoznać
się dokładniej z pani ofertą ani porównać jej z twoją, Max,
bo dzisiaj mam jeszcze trochę pracy. Proponuję więc, aby
ście polecieli na Florydę wraz ze mną. Tam sobie to wszy
stko omówimy.
- Ale... - Clare zaczęła z wahaniem, lecz tym razem
Max nie dał jej dojść do słowa.
- Świetnie! - wykrzyknął.
Clare czuła, że jej serce bije w przyspieszonym rytmie.
Max jest gotów jechać... Jeżeli ona nie pojedzie, to nigdy
nie dostanie tego zlecenia.
- Ile czasu nam to zajmie? - spytała ostrożnie.
- Najwyżej kilka dni - odpowiedział Durnberg, studiu
jąc jakieś leżące przed nim papiery, jak gdyby sprawa była
już przesądzona. - Przecież oboje możecie zostawić wasze
agencje pod opieką sekretarek na te parę dni.
- Gloria z pewnością będzie zachwycona, jeśli na jakiś
czas zniknę jej z oczu. Ona właściwie uważa, że ja tylko
przeszkadzam. - Max roześmiał się.
Clare starała się szybko zebrać myśli. Nie miała wy
boru, ale kto zajmie się wszystkim podczas jej nieobecno
ści?
- Dobrze, wydam odpowiednie polecenia - powiedzia
ła wolno.
UPRAGNIONY CSL • 23
- No to świetnie. - Durnberg rzucił jej krótkie spojrze
nie znad papierów. - A zatem spotykamy się jutro na lotni
sku, o szóstej rano... Czy to może dla was za wcześnie?
- Skądże znowu. - Max uniósł się z krzesła. - Dobrze
się składa, popracuję przy okazji nad swoją opalenizną.
Tylko załatw nam słońce, Ham!
- Ty wiesz, Max, że dla Hamiltona Dumberga zawsze
świeci słońce.
- Wobec tego będę się starał trzymać blisko ciebie,
- Otóż to, Max. Do zobaczenia jutro rano, panno... Czy
nie możemy przejść na ty, Clare?
- Oczywiście, panie Durnberg.
- Ham, po prostu Ham. Poproś Maxa, żeby opowiedział
ci, jak doszło do tego, że przyjaciele zaczęli tak do mnie
mówić. Ale, Max - podniósł ostrzegawczo palec w górę
- nie zdradź wszystkich moich sekretów! Muszę zachować
resztki autorytetu. No, zmykajcie.
Od czasu gdy skończyła sześć lat, Clare nie usłyszała, że
ma zmykać. Ten protekcjonalny ton irytował ją, ale miała
nadzieję, że jakoś się do tego przyzwyczai. Co tu dużo
gadać, będzie musiała!
Podziękowała Maxowi, który przepuścił ją w drzwiach,
i nie czekając ani chwili, ruszyła szybko korytarzem w na
dziei, że uwolni się od jego towarzystwa. Jednak słyszała
jego kroki tuż za sobą. Zwolniła, aby nie wyglądało to na
ucieczkę.
- To co? Nieoczekiwanie mamy trochę wolnego czasu
- stwierdził, zrównując się z nią. - Może poszlibyśmy na
drinka?
Clare przystanęła.
- Teraz?
- No, a dlaczego nie? - Max uniósł w górę brew w za
bawnym grymasie.
24 • UPRAGNIONY CEL
- Jeżeli jutro mam się wybrać w podróż, muszę zała
twić kilka spraw...
- Ja też, ale co szkodzi wpaść na małego drinka?
Spojrzała na niego podejrzliwie, starając się przejrzeć
jego grę.
- Słuchaj, Max, ja naprawdę chcę przejąć te ubezpie
czenia od ciebie. Chyba nie myślisz, że zrezygnuję, jeśli
postawisz mi drinka?
- Myślałem, żemoże to ty mi postawisz...
- Ach tak...
- Chodźmy. - Ujął ją pod ramię. - Odrobina relaksu
dobrze nam zrobi. Tam, w głębi holu, jest bardzo sympaty
czny bar, z którego okien roztacza się niebywały widok.
Choć, prawdę mówiąc, skoro wczoraj tędy przechodziłaś,
nie dałbym głowy, ze szyby są całe.
- Ha, ha, ha. Ale śmieszne.
- Hmm... Masz rację. Przepraszam.
Jego reakcja zaskoczyła ją. Ten idący obok mężczyzna
wymykał się osądowi. Postanowiła go nieco wysondować.
W końcu powinna wiedzieć o nim jak najwięcej.
- Słuchaj, Max... Jak by ci tu powiedzieć... Wiesz,
byłabym ci bardzo wdzięczna, gdybyś nie opowiadał Dum-
bergowi o tym wypadku z szybą.
- Nie powiem.
- Naprawdę?
- Naprawdę. - Uśmiechając się, przepuścił ją
w drzwiach baru.
- To doprawdy bardzo miło z twojej strony.
- Może mam w tym swój interes? W moim zawodzie
nauczyłem się już, że wieszanie psów na konkurencie ni
czego nie załatwia. W ten sposób od razu tracisz reputację
i stajesz się w oczach klienta kimś podejrzanym. Dopóki
nie mam pewności, że agent ubezpieczeniowy albo towa-
UPRAONIONY CEL • 25
rzystwo, które reprezentuje, to tandeciarze albo kanciarze,
nigdy nie powiem złego słowa. - Wybrał ustronny stolik
i usiadł tuż przy niej. - O tobie akurat wiem, że jesteś
solidną firmą.
Znajdował się tak blisko, że Clare poczuła się speszona.
Starała się odsunąć, ale dalej była już tylko ściana. Od
chrząknęła i położyła ręce na stole, jakby chciała uczynić
spotkanie bardziej oficjalnym.
- Czego się napijesz? - spytał Max.
- Może być białe wino. Ale jakieś zwyczajne.
Kiedy zjawił się kelner, Max zamówił dla siebie whisky
z lodem, a dla Clare kieliszek chardonnay.
No jasne, mogła się tego spodziewać.
- Wiesz - powiedziała, sadowiąc się wygodniej - za
ciekawiło mnie to, co mówiłeś o stosunku do konkurencji.
Przypomniała mi się rada, której udzielił Thumperowi jego
ojciec. Ale ty pewnie nie widziałeś „Bambiego"?
- Jak to nie? Widziałem. Czytałem nawet. Chodzi ci
pewnie o to: „Jeżeli nie możesz o kimś powiedzieć czegoś
dobrego, lepiej nie mów nic". Tak?
Clare wpatrywała się w niego zdumiona.
- Och, nigdy bym nie podejrzewała, że czytasz takie
książki!
W przyćmionym świetle iamp brązowe oczy mężczyzny
stały się całkiem czarne. Wspart się łokciem o stolik i po
chylony w stronę Clare, przyjrzał się jej uważnie.
- A na kogo wyglądam? Może przypominam ci myśli
wego, który zastrzelił matkę Bambiego?
- No nie, bez przesady. Ale mógłbyś być tym drugim
myśliwym, który połowa! na jego ojca.
- Niebywałe! - Max pstryknął palcem w denko kapelu
sza i pokiwał głową w zamyśleniu, jakby to, co usłyszał
sprawiło mu zawód.
26 • UPRAGNIONY CEL
- Spójrz tylko do lustra: wyglądasz, jakbyś zszedł z kart
magazynu mody, propagującego stroje w stylu Dzikiego
Zachodu.
- Ach tak? Wobec tego mam nadzieję, że nie będziesz
mi miała za złe, jeżeli pozuję sobie trochę tytoniu. No,
mogę ostatecznie obiecać, że nie będę pluł na podłogę
- uśmiechnął się, sięgając do kieszeni płaszcza.
- Owszem, będę miała. Żucie tytoniu to coś okropnego!
Chyba wiesz, że to zwiększa ryzyko zachorowania na raka?
I w ogóle... - przerwała, bo kelner właśnie postawił przed
nimi zamówione drinki.
Max wpatrywał się w nią, zakrywając dłonią usta. Wi
dać było, że z trudem powstrzymuje się, by nie wybuchnąć
śmiechem.
- Żartujesz sobie ze mnie, tak? Ty wcale nie żujesz
tytoniu?
- Nie. Nie żuję tytoniu - oświadczył uroczystym tonem
Max i parsknął śmiechem.
Clare poczuła, że się czerwieni.
- Dałam się nabrać, bo godzinami wbijałam to do gło
wy Joelowi. On gra w baseball, więc oczywiście żuje tytoń,
bo wśród graczy w baseball należy to do dobrego tonu.
Wreszcie udało mi się przekonać go, żeby przestał, i teraz
gdy dowiedziałam się, że i ty żujesz... Wiesz, jacy podatni
na wpływy są młodzi chłopcy...
Max bez przekonania pokręcił głową i sięgnął po swoją
whisky.
- A zatem za przyjazną konkurencję!
- Za przyjazną konkurencję - powtórzyła Clare, choć
nie mogła sobie wyobrazić, jak mogliby pozostać przyja
ciółmi, kiedy jedno z nich zwycięży. Podniosła w górę
swój kieliszek, a potem trąciła nim lekko jego szklankę
i spoglądając mu prosto w oczy, upiła nieco wina.
UPRAGNIONY CEL • 27
Duży błąd, pomyślała już w następnej sekundzie. Zda
wało jej się, że w jego oczach dostrzegła coś więcej niż
przyjazne uczucia. Była w nich jakaś tęsknota. Czuła, że
traci pewność siebie, ręce jej się trzęsą, a serce bije szyb
ciej. Do licha, co się dzieje?
- Dobre wino - powiedziała i nerwowo upiła łyk.
- Nie warto truć się jakimś paskudztwem. Zresztą, to ja
zapraszam, wiec ja wybieram i płacę.
- Nie ma mowy! - zaprotestowała.
- Daj spokój. - Machnął ręką. - Wiem jak to jest, kiedy
się uruchamia agencję. Na początku trzeba się liczyć z każ
dym groszem. A jeśli chodzi o tę podróż na Florydę, to się
nie martw. Kiedy Durnberg nas zaprasza, to nie musimy się
o nic kłopotać. Czeka nas kilka dni życia w luksusie -
stwierdził i uśmiechnął się szeroko.
- Akurat to jest dla mnie najmniej ważne. Chcę zała
twić sprawę i to wszystko.
- Jeżeli chcesz coś uzyskać u Dumberga, to radzę ci, daj
mu odczuć, że nic ci od dawna nie sprawiło takiej frajdy,
jak ta wyprawa na Florydę.
Clare spojrzała na niego nieufnie.
- Dlaczego radzisz mi, jak mam postępować z Dum-
bergiem?
- Sam nie wiem - odparł i wzruszył ramionami.
- Ja wiem. Wydaje ci się, że nie mam żadnych szans.
- Nic podobnego. Nie jestem taki zarozumiały, ale
przyznam, że szanse masz raczej niewielkie.
- Jak długo go znasz?
- Dumberga? Chodziliśmy do tej samej szkoły.
No tak, pomyślała Clare. Karty zostały rozdane na długo
przedtem, zanim ona postanowiła przystąpić do rozgrywki.
- Ale nie byliśmy szczególnie zaprzyjaźnieni.
Zabrzmiało to jak pocieszenie.
28 • UPRAGNIONY CEL
- Nie byliście, ale wiesz, jak to się stało, że zaczęli do
niego mówić Ham? - spytała z przekąsem.
- Ach, on udzielał się w szkolnym kółku dramatycz
nym i nieustannie występował. A takie długie imię, jak
Hamilton, aż się prosi o zdrobnienie.
Clare skinęła głową. To by tłumaczyło zamiłowanie
Dumberga do teatralnej pozy. Spojrzała na Maxa.
- Rozumiem, on należał do kółka dramatycznego, a ty
do drużyny baseballowej.
- Widzę, że już mnie zaklasyfikowałaś?
- A więc nie mam racji?
- Akurat w tym wypadku masz rację, Clare. Ale bądź
ostrożna w zbyt łatwym rozdzielaniu etykietek. Mogę ci
sprawić niespodziankę.
- Zdaje się, że zaczynam to rozumieć, Max.
- To dobrze. - Oparł się o ścianę i popatrzył na nią
przeciągle.
- Popraw mnie, jeżeli się mylę, ale wydaje mi się, że na
razie twoja firma jest jednoosobowa... Kiedy byłem dzisiaj
u ciebie, nie zauważyłem sekretarki.
- Bo rzeczywiście nie mam sekretarki. Zamiast sekre
tarki zafundowałam sobie komputer - odcięła się. - Moja
matka może mi pomóc, gdy mnie nie będzie.
- Poradzi sobie?
- Oczywiście. Nieraz mi pomagała, kiedy musiałam
wyjechać - zapewniła, ale na samo wspomnienie ścierpła
jej skóra. Nawet nie to było najgorsze, że matka wymazała
wówczas istotne dane z pamięci komputera. Przez dwa dni
pani Edna Pemberton narobiła takiego bałaganu, że Clare
miała potem pełne ręce roboty przez dwa tygodnie. Co się
zdarzy teraz? Boże, miej w opiece Agencję Ubezpieczenio
wą Pembertonów!
- To masz się z czego cieszyć. Nie wyobrażam sobie,
UPRAGNIONY CEL • 29
jak poradziłbym sobie bez Glorii. Zdobyła wielkie do
świadczenie w tym zawodzie i teraz chce otworzyć własną
agencję. Wszystko wskazuje na to, że stracę współpra
cowniczkę, a zyskam konkurentkę. Na szczęście, mam je
szcze kilka miesięcy spokoju.
A wiec o to chodzi, pomyślała Clare.
- Czy to jest całkiem lojalne z jej strony? - zapytała
głośno. - Przecież wykorzysta umiejętności, które zdobyła
pracując u ciebie.
- Bez wątpienia. Wykorzysta i to nieźle! Ale sam ją do
tego namawiałem. Jest zbyt dobrym fachowcem, żeby re
sztę życia spędzić jako sekretarka.
- Jak to? Sam ją do tego namawiałeś?
- A dlaczego nie?
- Przecież może ci odebrać klientów!
- No wiesz, nie mogę myśleć tylko w tych kategoriach.
Zresztą, te zależności nie są takie proste. Czasem właśnie
obecność konkurenta napędza klientów.
Clare przypatrywała się Maxowi uważnie. Właściwie
zaczynała nawet go lubić. Tego tylko brakowało! Taka
słabość może ją drogo kosztować. Na przekór sobie posta
nowiła od razu zerwać nić sympatii, jaka zawiązała się
między nimi.
- Zawsze jesteś taki szlachetny, czy tylko teraz chcesz
mi udowodnić, jaki z ciebie wspaniały facet?
Max najwyraźniej poczuł się dotknięty. Popatrzył na nią
zaskoczony i Clare nagle zrobiło się przykro.
- Przepraszam, zachowałam się okropnie. Sama nie
wiem, co mi się stało.
- W porządku. Nie gniewam się - powiedział, uśmie
chając się kącikiem ust - Chętnie odpowiem na twoje
pytanie. Owszem, chciałbym na tobie zrobić wrażenie. Mo
że i trochę się zgrywam. Tak naprawdę, to jestem zimny
30 • UPRAGNIONY CEL
drań, ale mam nadzieję, że zanim to odkryjesz, będzie już
za późno.
- Za późno na co?
Max westchnął tylko w odpowiedzi.
- Widzę, że w twoim scenariuszu jestem zdecydowanie
czarnym charakterem - powiedział po chwili. - Nie rozu
miem, dlaczego uparłaś się, że musimy toczyć wojnę. Prze
cież żyjemy w wolnym kraju, w którym konkurowanie nie
jest zabronione. Przeciwnie.
Clare rzuciła mu szybkie spojrzenie.
- Czy mojego ojca też tak potraktowałeś?
- Twojego ojca prawie nie znałem. Nie wydaje mi się,
żebyśmy mieli jakieś wspólne interesy.
Zdumiała ją ta odpowiedź. Jak mógł nie pamiętać kogoś,
kto uważał go za swego wroga numer jeden? Mógł, co
prawda, nie być tego świadom. To była przede wszystkim
wojna Pembertonów. Nie ciągnęła jednak tego tematu.
Zerknęła na zegarek.
- Oho, zrobiło się całkiem późno, a ja mam jeszcze
milion spraw do załatwienia!
Max uniósł się ze swego miejsca.
- Chodźmy więc. I nie zawracaj sobie głowy rachun
kiem, następnym razem ty stawiasz.
Clare zmarszczyła brwi.
- Nie wiem, czy będzie następny raz. Uczciwie
cię uprzedzam, że zamierzam przejąć ubezpieczenia Fair
ways.
- Tak, wiem, że jesteś jedną z tych zdecydowanych,
młodych kobiet
- Nie żartuj sobie, Max. Nie masz do czynienia z dziec
kiem. - Clare gniewnie wydęła wargi.
- Och, co do tego akurat nie mam wątpliwości. - Ob
rzucił ją przeciągłym spojrzeniem. - Ale może i ja powi-
UPRAGNIONY CEL • 31
nienem cię ostrzec... Ham Dumberg to twardy zawodnik...
i lubi grać ostro.
- Wiem, tenis, golf i te rzeczy.
- Nie wiem, czy mamy na myśli te same rzeczy, Clare.
Jak ci się zdaje, dlaczego zaprosił nas oboje na Florydę?
Clare wzruszyła ramionami. Przez chwilę milczała.
- Nie obchodzi mnie, co zamierza. Ważne jest, że ja
mam najlepszy pomysł na zorganizowanie rynku ubezpie
czeń, a on jest poważnym biznesmenem.
Max rozłożył ręce.
- A zatem widzimy się jutro rano.
Clare skinęła głową.
- Dziękuję za drinka. Do jutra!
Odwróciła się i skierowała ku wyjściu, czując na sobie
spojrzenie mężczyzny.
Max patrzył w ślad za nią, dopóki jej zgrabna sylwetka
nie zginęła za barowymi drzwiami. Westchnął. Tak, była
atrakcyjną, wysoką blondynką z długimi nogami. Stanow
czo w jego typie. Westchnął raz jeszcze i dopił drinka.
Jack Daniels" to zbyt droga whisky, żeby miała się zmar
nować. Przez ostatnich kilka miesięcy nie brakowało okazji
do poznania zarówno jej znakomitego smaku, jak i horren
dalnie wysokiej ceny. Na szczęście przez kilka dni Ham
będzie płacił jego rachunki. Od jutra też zacznie prowadzić
sportowe życie: tenis, golf, windsurfing, czyli to, co Ham
lubi. Dumberg uwielbia wygrywać, zwłaszcza z nim, Ma-
xem Armstrongiem. To mu specjalnie nie przeszkadza, do
póki stoją za tym pieniądze, na których z kolei jemu zależy.
Ale dlaczego Ham uparł się, żeby lecieć na Florydę we
trójkę? Może chce go bliżej zapoznać ze swoimi interesa
mi, a może podnieca go pomysł, że będzie się przyglądał,
jak on, Max Armstrong walczy z tą piękną blondynką o je-
32 • UPRAGNIONy CEL
go względy? Myśl, że to Gare jest osobą, którą będzie
musiał pokonać, nie budziła jego entuzjazmu.
Od czasu kiedy się rozwiódł, żadna kobieta nie zrobiła
na nim takiego wrażenia, to fakt Ale nie mógł też zapo
mnieć', że utrzymanie ubezpieczeń Fairways jest jego ce
lem numer jeden. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby mógł zdo
być i te ubezpieczenia, i Clare.
Nie, Ham nie zaprosił dziewczyny na Florydę, dlatego
że traktuje ją poważnie jako agenta ubezpieczeniowego.
Raczej dlatego, że lubi manipulować ludźmi. Szkoda, że to
musi być akurat kosztem Clare, ale cóż, po tym co zrobiła
Adele, jego konto bankowe nie przedstawia się imponująco
i Max nie może sobie pozwolić na sentymenty,
Zapłacił barmanowi i wyszedł. Jeżeli po drodze nie u-
tknie w jakimś korku, powinien jeszcze zastać Glorię
w biurze. Inaczej będzie musiał pojechać do niej do domu.
To byłoby niezbyt fortunne, bo Gloria niedawno wyszła za
mąż. Gdy Max się rozwodził, wszyscy myśleli, że zostawił
żonę dla Glorii. Zupełne nieporozumienie.
Porsche zapalił natychmiast. Max powinien wymienić
opony, ale, ostatecznie, można z tym jeszcze poczekać.
Zastanawiał się, czy przed wyjazdem nie powinien podrzu
cić jakichś rzeczy do pralni Gdzie mogą być jego spodenki
kąpielowe? I w ogóle jak będzie w nich wyglądał? Zawsze
mu się wydawało, że jest typem sportowca, mężczyzną, za
którym na plaży oglądają się kobiety. Tak myślał o sobie do
niedawna. Do chwili, kiedy pojawił się ten Kalifornijczyk,
namiętny wielbiciel windsurfingu i wyjechał z jego żoną.
Zaparkował w zwykłym miejscu. Westchnął ciężko,
wyjmując kluczyk ze stacyjki. Teraz, po podziale majątku,
raczej nie zdoła utrzymać tutaj biura. Będzie musiał poszu
kać nowego lokalu w tańszej dzielnicy. Szkoda, to dokład
nie samo centrum. Może będzie musiał wrócić do tamtego
UPRAGNIONY CEL • 33
małego pokoiku na poddaszu domu towarowego? Wtedy
jego biuro będzie wyglądało niemal tak samo, jak dziś
wygląda biuro Clare. Tyle że bez komputera.
Kiedy wszedł do biura było pięć po piątej. Gloria sie
działa jeszcze przy maszynie do pisania i kończyła sporzą
dzanie spisu właścicieli nieruchomości, potrzebny mu na
jutro rano.
- Jak tam się miewa stary Ham? - rzuciła znad biurka.
- Jak zwykle, w formie.
Gloria była bardzo efektowną kobietą i Max lubił rut nią
patrzeć. Nigdy do niczego między nimi nie doszło, z bie
giem czasu stali się natomiast bardzo dobrymi przyjaciół-
mi
- Glorio, kiedy patrzę, jak stukasz w tę maszynę, za
wsze mam wyrzuty sumienia, że nie kupiłem ci jeszcze
komputera.
- Och - uśmiechnęła się - oboje wiemy, że komputer
nie jest w twoim stylu, Max. Zresztą i tak w tej chwili nie
możemy sobie na to pozwolić. A ja już przyzwyczaiłam się
do maszyny...
- Słuchaj - powiedział ze skruszoną miną. - Niestety,
muszę jutro lecieć z Durnbergiem na Florydę. To znaczy, że
przez kilka najbliższych dni będziesz miała więcej roboty.
Tak mi przykro.
- Daj spokój, w porządku. Niepotrzebnie się martwisz,
mój mąż rozumie takie rzeczy. Ale, Max - ożywiła się
- właściwie dlaczego nie miałbyś wystąpić o licencję na
Florydzie? Skoro już tam będziesz... Wiesz, może udałoby
się wyciągnąć stamtąd trochę pieniędzy?
- Wiem, Glorio - westchnął. - Ale i tak mamy dużo
roboty tutaj ze zleceniami Durnberga. Zresztą, nie jestem
pewien, czy on by się z tego ucieszył. Mógłby się poczuć
zagrożony.
34 • UPRAGNIONY CEL
Max przysiadł na biurku i zdjął kapelusz. Zmęczonym
gestem przetarł oczy i czoło. Przez chwilę siedział w zamy
śleniu.
- A przy okazji... Wiesz, dał mi dziś do zrozumienia, że
mam konkurenta, gdy chodzi o Fairways. Pewna kobietka
nazwiskiem Clare Pemberton przedstawia mu program
ubezpieczeń, rzekomo dużo lepszy niż mój. Zabiera nas
oboje na Florydę, żeby to z nami omówić.
- Tak - powiedziała przeciągle Gloria. - To cały Dum-
berg. Czy ona jest ładna?
- Owszem. Niczego sobie.
- No to może być gorąco. - Gloria uniosła do góry
brew. - Pemberton, powiadasz. Czy to przypadkiem nie
córka Billa Pembertona? Wiesz, tego agenta ubezpiecze
niowego, który zmarł na raka parę lat temu?
Max tylko kiwnął głową.
- Wygląda na to, że ma większe ambicje od swego ojca,
jeżeli bierze się za obsługę Fairways... Ty, Max, prowa
dzisz to jednak od dziesięciu lat i Ham dobrze wie, że nie
poradziłby sobie bez ciebie.
- I ja mam nadzieję, że to z jego strony tylko taka
zagrywka. Ale - pokręcił głową - on jednak coś knuje...
Gloria mrugnęła porozumiewawczo.
- Wiesz, o co mu chodzi. Tylko ta biedna mała o tym
nie wie.
- Nie, to nie to, znam go wystarczająco długo, żeby
wiedzieć
-
, czy interesuje go jakaś dziewczyna, czy nie.
- A ciebie, Max?
- No, coś ty - zmieszał się - to prawie dziecko. Nie ma
jeszcze nawet trzydziestu lat. Jej brat przyjaźni się z Tom-
mym. Daj spokój. Lepiej weimy się za robotę. Skończ ten
wykaz, a ja zrobię listę rzeczy, które będziesz musiała zała
twić w ciągu najbliższych dni.
UPRAGNIONY CEL • 35
- Już się robi, szefie.
- Och, przestań. Teraz przez kilka dni ty będziesz
m szefem. W ogóle - skrzywił się - ostatnio wydaje mi
się, że to moje bycie szefem staje się coraz bardziej wątpli-
we.
- Och, Max, widzę, że zaczynasz użalać się nad samym
sobą. To też nie jest w twoim stylu. Jesteś po prostu zmę
czony. Ten rozwód cię wykończył. Zresztą, taki rozwód
zwaliłby z nóg każdego.
Max skinął głową, ale nie wydawał się przekonany.
Błądził wzrokiem po półce zastawionej firmowymi niedź
wiadkami,
- Słuchaj - odezwał się po chwili - czy znasz to powie
dzonko ojca Thumpera?
- Czyje powiedzonko? - Gloria ze zdziwioną miną
uniosła głowę znad maszyny.
- No, wiesz, tego królika... To postać z „Bambiego".
- Przykro mi, szefie, ale nigdy nie gustowałam w fil
mach Disneya.
- No tak - przyznał Max. Zapewne to była jedna z róż
nic między nimi. Adele też nie była entuzjastką Disneya,
uświadomił sobie nagle. To przecież on zawsze chodził
z chłopcami do kina. Był gotów założyć się o wszystkie
pieniądze, że Clare lubiła baśnie i że na pewno przepadała
też za „Kubusiem Puchatkiem".
- Słuchaj, Glorio, tylko się nie śmiej. A „Kubusia Pu
chatka" czytałaś?
Gloria popatrzyła na niego tak, jakby był niespełna ro
zumu.
- Mam nadzieję, że nie zranię twoich uczuć, jeśli ci
powiem, że mój pierwszy i jedyny kontakt z misiami, i do
tego wypchanymi, miałam w twoim biurze, Max. Właści
wie dlaczego zadajesz mi te wszystkie pytania?
36 • UPRAGNIONY CEL
- Sam nie wiem. Ale odpowiedz mi jeszcze na jedno.
Czy uważasz, że jestem banalny?
Gloria wybuchnęła śmiechem.
- Powiedz, co ci się stało? Ty - banalny? Nie, nigdy
bym tak nie powiedziała. Owszem, można ci zarzucić to
i owo, ale że jesteś banalny? Nie, na pewno nie... A kto ci
to powiedział? Clare Pemberton?
Max skinął głową.
Gloria spojrzała na niego z czułym rozbawieniem.
- Och, Max, Max. Widzę, że się rozklejasz. Ale widzę
też pewne wyjście. Chcesz mojej rady?
- Nie.
- Ajednak ci poradzę.Prześpij sie znią,Max!
ROZDZIAŁ
3
Z Flagstaff Fairways Clare pojechała prosto do matki,
która nadal mieszkała w domu tak dobrze znanym dziew
czynie z lat dzieciństwa i młodości. Kontrast między ma
łym, jednopiętrowym domkiem przy Humphreys Street
a posiadłością Maxa był mniej więcej taki, jak pomiędzy
agentem Pembertonem a potentatem Armstrongiem.
Ojciec zawsze utrzymywał, że nie zamieniłby swego
domku na żadną z rezydencji we Flagstaff Fairways. Dawał
tym samym do zrozumienia, że ten, kto chce dorobić się
wielkich pieniędzy, musi zapomnieć' o zasadach moral
nych. A przecież taki Max Armstrong zdawał się mieć wię
cej skrupułów niż chłopiec z chóru kościelnego. Czyżby
tylko udawał?
Zastała matkę w kuchni, przy piecu, w którym wypieka
ła chleb. Robiła to od lat. Obdarowywała tym chlebem
wszystkich sąsiadów w okolicy. Z góry, z pokoju, Joela
słychać było głośną muzykę.
- Clare! Cóż za niespodzianka! - Matka z kawałkiem
ciasta w ręku wychyliła się w jej kierunku po całusa. - No,
jak tam, opowiadaj, byłaś dzisiaj na spotkaniu z tym Durn-
bergiem?
- Jeszcze nic nie wiem. W dodatku, aby się czegoś bli-
38 • UPRAGNIONY CEL
zej dowiedzieć, będę musiała jutro rano lecieć z nim na
Florydę. I właśnie chciałam zapytać, czy mogłabyś...
- Jasne, że mogłabym, kochanie. Nie ma problemu.
- Dzięki, mamo.
- Ach, nie ma za co. Wiesz, że lubię siedzieć" w twoim
biurze. Klienci są tacy mili. I nigdy jeszcze żaden nie wy
szedł bez mojego chlebka!
Żeby wychodzili tylko z chlebkiem, westchnęła w du
chu Clare. Mama zawsze oferowała wszystkim zniżkę, za
nim jeszcze dochodziło do rozmowy na temat warunków
ubezpieczenia.
- Tym razem trzeba tylko odbierać telefony i zapisy
wać wiadomości, mamo. Gdybyś miała jakiekolwiek wąt
pliwości czy pytania, zostawię ci numer telefonu. Wiesz, że
będę w Sugar Sands?
- Tak? To może zobaczysz się z Ronem? - Matka spoj
rzała na nią uważnie.
- Nie wiem jeszcze. Zadzwonię do niego dziś wieczo
rem i powiem, że jadę w tamte strony. Może powinniśmy
się zobaczyć i porozmawiać - odparła Clare.
Nic jeszcze nie postanowiła, ale, oczywiście, gdy tylko
Durnberg wspomniał o Sugar Sands, natychmiast o tym
pomyślała. Gdyby nie Ron, nie dostałaby tak łatwo licencji
na Florydzie, Może jednak uda jej się omówić wszystkie
sprawy tylko przez telefon? Nie miała specjalnej ochoty na
spotkanie z byłym narzeczonym.
- Mogłabyś przynajmniej zaprosić go na obiad. - Edna
Pemberton popatrzyła wymownie na córkę.
- Może - odpowiedziała wymijająco Clare.
- Wiesz,wydwoje...
- Nie, mamo. Nie zaczynaj znowu, proszę. Nie stano
wiliśmy z Ronem udanej pary. - Clare podeszła i objęła
matkę ramieniem.
UPRAGNIONY CEL • 39
- No dobrze, już dobrze. Przecież nic nie mówię. Czy
będziesz musiała ponieść koszty wyjazdu? - Matka, ku
zadowoleniu Clare, zmieniła temat.
- Nie mamo, Durnberg mnie zaprasza. Zresztą nie tylko
mnie. Zaprosił także Armstronga.
- Co? Jak to? A to łobuz!
- Mamo - Clare wzruszyła ramionami - tu chodzi o in
teres. Durnberg chce porównać nasze propozycje i poroz
mawiać, a akurat pitne sprawy wzywają go na Florydę.
- UważajnategoArmstronga.-EdnaPembertonzacis-
neła usta. - To niezły cwaniak.
Clare oparła się łokciami o blat stołu.
- Ty go znasz, mamo? To znaczy, czy poznałaś go
osobiście?
- Osobiście? Nie. Nigdy. I nie mam wcale ochoty. Ktoś,
kto szasta pieniędzmi na lewo i prawo, rozbija się po mie
ście wyścigowym porsche, wcale nie wydaje mi się intere
sujący, Przecież to właśnie on zniszczył ojca! Co prawda,
twój ojciec nie miał głowy do interesów.
Clare wolała nie wdawać się w dyskusję z matką. Zre
sztą, sama nie miała wyrobionego zdania o Armstrongu.
Poprosiła Ednę, by przyrzekła jej raz jeszcze, że nie dotknie
komputera, pożyczyła walizkę, pożegnała się i wsiadła do
samochodu,
- Zrób na szaro tego Armstronga! - zawołała matka,
stojąc na schodkach. - Ale pamiętaj, córeczko, dobre wy
chowanie przede wszystkim! Zawsze i wszędzie trzeba
mieć klasę!
- Oczywiście, mamo! - odkrzyknęła Cłare, przekręca
jąc kluczyk w stacyjce.
Następnego ranka kilka tysięcy metrów nad ziemią
Clare miała okazję zastosować rady matki w praktyce. Nie-
40 • UPRAGNIONY CEL
mai zaraz po starcie Dumberg zaproponował jej drinka,
Musiała wybierać, czy zacząć dzień od wódki z sokiem
pomidorowym, czy grzecznie podziękować. Obawiała się,
ze jej potencjalny klient może ile zrozumieć odmowę.
Zdecydowała się więc wziąć szklaneczkę, mając nadzieję,
że będzie powoli sączyć napój, aż do końca podróży.
- Od kiedy to zacząłeś latać prywatnymi samolotami,
Ham? Aż tak dobrze idą interesy? - spytał Max. W swo
bodnym, sportowym stroju wyglądał jak ktoś, kto właśnie
wybiera się na urlop.
Clare zdziwiła się, gdy zobaczyła go na lotnisku
w luźnej kurtce i z niedbale przewieszoną przez ramię tor
bą podróżną. Ona sama w szarym wełnianym kostiumie,
w płaszczu, z walizką i z teczką na dokumenty musiała
w zestawieniu z nim wyglądać oficjalnie, niczym sekretar
ka, towarzysząca biznesmenom. Ale skąd mogła wiedzieć,
jak się ubrać? W końcu nie odbywała podobnych podróży
zbyt często. Zresztą, istniała możliwość, że Dumberg pod
czas lotu chciałby przejrzeć przygotowane przez nią doku
menty. Miała nadzieję, że tak się stanie.
- Interesy idą świetnie - odparł z uśmiechem Dumberg.
- Ale wyczarterowałem ten samolot, dlatego że towarzy
stwo lotnicze proponuje na stałe swoje usługi mojej firmie
i dzisiejszy przelot oferuje gratis! Sądziłem, że i dla was
będzie to jakaś frajda.
Clare zdawało się, że w jego głosie pobrzmiewa prote
kcjonalny ton, tak jakby ona i Max byli dziećmi, których
nie należy brać poważnie. Dumberg mieszał wolno swój
koktail, który zdążył już do połowy wypić.
- Powiedz mi, Clare, jak to się dzieje, że taka piękna
kobieta jak ty, chodzi bez pary?
Pytanie zbiło ją z tropu. Poczuła się zaskoczona - nie
tym nawet, że pyta ją o sprawy osobiste, ale jego bezce-
UFRAGNIONY CEL • 41
remonialnością. Przez chwilę miała ochotę udzielić ciętej
odpowiedzi, ale opanowała się i spokojnie upiła tyk ze
swojej szklanki.
- Jak by ci to powiedzieć, Ham - odparta, zdobywając
się nawet na uśmiech. - Widzisz, jestem szczególną kobie
tą. Mam bardzo wysokie wymagania,
- O! - Dumberg spojrzał porozumiewawczo na Maxa.
- Wybredna i wymagająca! Lubimy takie kobiety, prawda,
Max?
Clare zdawało się, że twarz Armstronga stężała w wy
muszonym uśmiechu. Pomyślała sobie, że może Dumberg
wcale nie jest takim bliskim przyjacielem Maxa, za jakiego
się podaje. To zresztą budziło niejasne dla niej samej uczu
cie zadowolenia. Z tej dwójki Max Armstrong wydawał się
jej zdecydowanie sympatyczniejszy.
Musiała się jednak pomylić, bo to, co wzięła za wymu
szony i nerwowy uśmieszek, zmieniło się teraz w szeroki
uśmiech.
- O, co do mnie, to z pewnością lubię wybredne kobie
ty, Ham. Niestety, problem polega na tym, że im bardziej
robią się wybredne, tym mniej znajduję u nich zrozumienia.
Dumberg zwrócił się z kolei do Clare z uśmieszkiem
szelmowskiego porozumienia.
- Już ja cię znam, Max - powiedział konfidencjonalnie.
- Nie uwierzysz, Clare, jaki był z niego zawodnik. W szko
le miał przezwisko Max Pistolet, a te dziewczyny, które się
wokół niego kręciły, nazywaliśmy „armią Armstronga"!
- No, no! - Clare pokręciła głową w udanym podziwie.
- Hmm - odchrząknął Armstrong znad swojej szklanki.
- Nie powinnaś wierzyć we wszystko, co opowiada Ham.
To urodzony fantasta. W przedstawieniu, ilekroć zapo
mniał roli, a zdarzało mu się to dosyć często, zawsze potra-
42 • UPRAGNIONY CEL
fil zmyślić coś na poczekaniu, tak że publiczność nigdy nie
zauważyła wpadki.
- Ale teraz wcale nie zmyślam - zaśmiał się Durnberg.
- Gdyby tu była Adele, na pewno przyznałaby mi rację,
Max. Ona mogłaby dużo powiedzieć o tych wszystkich
panienkach, które płakały na waszym ślubie. A nie były to
wcale łzy szczęścia i wzruszenia, Max!
- A jak tam z twoim tenisem, Ham? - Max zmienił
nagle temat. - Mam nadzieję, że i tym razem rzucisz mi
wyzwanie, co?
Clare znowu pomyślała z uznaniem o Armstrongu. Ktoś .
inny na jego miejscu nie miałby może nic przeciwko temu,
by wysłuchiwać historyjek na temat swoich podbojów.
- Ach, mój tenis? Tym razem nie dam ci żadnych szans,
Max. Mam teraz mordercze uderzenie z bekhendu, zoba
czysz. - Durnberg skrzywił się lekko. - Widziałaś, jak
szybko zmienił temat rozmowy? Nie chce mieć u ciebie
opinii kobieciarza. Jestem pewien, że będzie próbował grać
rolę samotnego i nieszczęśliwego mężczyzny, porzucone
go przez nieczułą kobietę. Uważaj, Clare, to niebezpieczny
facet!
- Ham, daj spokój. - Tym razem w tonie głosu Arm-
stronga nie było rozbawienia. - Daruj sobie.
- Ależ ja nic nie mówię! Dobrze, już dobrze. - Durn
berg uniósł szklaneczkę w górę. - Nasze zdrowie! - Wypił
i natychmiast skinął na stewardesę, by podała następne
drinki. Kiedy odchodziła, zawołał jeszcze, by przyniosła
menu.
Clare wsiadała na pokład samolotu przekonana, że ci
dwaj mężczyźni, którym będzie musiała stawić czoło, są
starymi przyjaciółmi Teraz, po godzinie podróży, było dla
niej jasne, że tak nie jest. Czuła, że ta podróż wcale nie
sprawia Maxowi przyjemności i że towarzyszy im tylko
UPRAGNIONY CEL • 43
dlatego, że musi dbać o swoje sprawy. To ciekawa sytuacja,
pomyślała. Jej szanse rosną. Z drugiej strony, dlaczego
Durnberg miałby zmieniać partnera, skoro interesy idą do
brze? Może coś się wydarzyło między nimi w szkole śred
niej? Musieli ze sobą ostro rywalizować i teraz Durnberg
odgrywa się za jakieś doznane wtedy upokorzenie? Kto
wie... Durnberg był jednak bez wątpienia wytrawnym bi
znesmenem i trudno posądzać go o kierowanie się senty
mentem, gdy w grę wchodzą pieniądze. Jeżeli więc jej
oferta wyda mu się lepsza, to dlaczego miałby ciągnąć dalej
tę grę? Nie, z pewnością Clare nie jest tu bez szans.
Durnberg tymczasem pił bez umiaru. Stewardesa raz po
raz zjawiała się przy jego fotelu. Nawet Max został daleko
w tyle, nie mówiąc już o Clare. Była tym zaskoczona. To
raczej Armstrong manifestował aprobatę swobodnego stylu
bycia. Szkoda, że się pomyliła. Zanosiło się na to, że będzie
musiała robić słodką minę do typa, który ją irytuje i wal
czyć z tym, który budzi jej sympatię.
Tymczasem na stolikach pojawiły się tacki ze śniada
niem. Alkohol wcale nie stępił im apetytu i wszyscy troje
jedli z przyjemnością. Po śniadaniu Durnberg zamówił dla
wszystkich następne drinki, tym razem dżin z tonikiem.
Zaczynał już mieć kłopoty z wymową. Clare zaczął doku
czać lekki ból głowy. Zapowiadają się fantastyczne waka
cje, nie ma co, pomyślała.
Durnberg znowu wychylił się ze swego fotela, aby przy
wołać stewardesę.
- Ach, nie mam z was wielkiej pociechy - orzekł, kiedy
oboje przecząco pokręcili głowami. - Jesteście mięczaki,
tyle wam powiem - zdecydował i podniósł się ciężko z fo
tela. - No nic, bawcie się dobrze, zaraz wracam.
Wspierając się na fotelach, rozpoczął wędrówkę na tył
44 • UPRAGNIONY CEL
kabiny. Kiedy zamknęły się za nim drzwi toalety, Clare
zaczęła masować sobie skronie.
- Obawiam się, że najgorsze jeszcze przed nami - po
wiedział współczująco Max. - Znam go nie od dziś.
Clare westchnęła i opuściła ręce.
- Dlaczego zdecydowałeś się lecieć? Przecież nie wmó
wisz mi, że ta eskapada sprawia ci przyjemność.
- Z tych samych powodów co ty, obawiam się. Jego
zlecenie warte jest zachodu, więc robię dobrą minę do złej
gry. Choć chwilami nie jestem pewien, czy gra jest warta
Świeczki.
- Wszystko można znieść, ale nie picie wódki z sokiem
pomidorowym od samego rana!
- Pozwól tylko... - Max uśmiechnął się i zanim zdąży
ła cokolwiek odpowiedzieć, ujął delikatnie jej głowę i za
czaj masować skronie i policzki.
W pierwszym odruchu chciała zaprotestować, ale zre
zygnowała. Jego dotyk przynosił nieoczekiwaną ulgę. Ból
zdawał się z wolna mijać.
- O jak dobrze! Dziękuję-powiedziała z zamkniętymi
oczami.
- Pozwól, że ci udzielę rady, jeśli chodzi o sesje wyjaz
dowe w interesach. Bierz drinki i uśmiechaj się. Możesz
być pewna, że zawsze uda ci sieje gdzieś odstawić niespo-
strzeżenie albo wylać.
- Jak to? Więc nie wypiłeś dzisiaj tego wszystkiego, co
ci przynosili?
- No, może jednego drinka - odparł śmiejąc się. - Ale
też nie całego.
- A byłam pewna, że po prostu masz taką mocną głowę
- stwierdziła, nie otwierając oczu. Dotyk jego palców nie
tylko łagodził ból, ale sprawiał nieoczekiwaną przyje
mność.
UPRAGNIONY CEL • 45
- To prawda - odrzekł. - Ale wykorzystuję to tylko
w sytuacjach, kiedy nie mam innego wyjścia. Zdarza się, że
muszę się napić z Hamem od czasu do czasu. O, widzę, że
mój stary przyjaciel już wraca - powiedział, odrywając
dłonie od jej głowy.
Za chwilę Durnberg był już przy nich. W każdej ręce
trzymał szklaneczkę. Jedną z nich podał Maxowi. Max
wyciągnął rękę z przyjaznym grymasem. Z trudem po
wstrzymała się, by nie parsknąć śmiechem. Wiedziała, że
jej zawartość wcześniej wyląduje na dywanie aniżeli oni
w Sarasota-Brandenton.
ROZDZIAŁ
4
Clare stała na lotnisku przy podjeździe dla taksówek
i wystawiała twarz do słońca. Miała nadzieję, że uda jej się
pójść na plażę. W tym roku nie planowała wakacji i potrze
bowała choć kilku dni wytchnienia. Kiedy już opuściła
wnętrze samolotu, perspektywa spędzenia paru dni na Flo
rydzie wydała jej się całkiem kusząca.
Okazało się, że Durnberg nie zamierzał korzystać z ta
ksówki. Przyjechał po nich biały mercedes i oboje wraz
z Maxem usadowili się z tyłu, gdy tymczasem Ham, który
zdawał się w cudowny sposób wytrzeźwieć, zajął miejsce
obok szofera.
Znowu, podobnie jak wcześniej w samolocie, znalazła
się blisko Maxa i znowu to uczucie bliskości sprawiało jej
przyjemność. Armstrong wyciągnął rękę, kładąc ją na opar
ciu siedzenia i niby przypadkiem musnął jej włosy.
- O przepraszam, muszę trochę rozprostować rękę.
Zdrętwiało mi ramię. Mam nadzieję, że ci nie przeszka
dzam.
- Nie, skądże.
Sama nie wiedziała dlaczego, ale nie miałaby nic prze
ciwko temu, gdyby nagle objął ją, przyciągnął do siebie
i pocałował. Co za dziwaczne myśli przychodzą jej do
UPRAGNIONY CEL • 47
głowy? Patrzyła na palmy rosnące wzdłuż ulic. Szkoda, że
przyjechała tu w interesach, a nie na urlop.
- Niebędzieciprzeszkadzałojeślitrochęuchylęokno?
- zwróciła się Clare do swego sąsiada, naciskając przycisk.
- Nie. Wcale.
- Mmmm... Wspaniale. - Wzięła głęboki wdech i po
trząsnęła głową, żeby odrzucić z twarzy włosy. Wszystko
wokół jest takie cudowne, pomyślała, z wyjątkiem powo
du, dla którego się tutaj znalazła.
- O tej porze zawsze jest tu bardzo przyjemnie. Ani za
zimno, ani za gorąco - zwrócił się Durnberg do Clare.
- Byłaś już na Florydzie?
- Nie, jakoś nigdy nie miałam okazji.
- Coś takiego! Naprawdę? No, to będziemy musieli ci
tu wszystko pokazać! Już my się postaramy, żebyś była
zadowolona, prawda, Max?
- O, w tej kwestii mam do ciebie pełne zaufanie, Ham
- rzucił Armstrong, rozparty niedbale na siedzeniu. Jego
udo dotykało teraz kolana Clare. - Myślę, że mogę zdać się
całkowicie na ciebie - dokończył.
Nie! Proszę, nie rób tego, miała ochotę krzyknąć, ale
oczywiście nie otworzyła ust.
- Świetnie - roześmiał się Ham. - A zatem myślę, że
zaczniecie od małej partyjki tenisa, a ja tymczasem zabiorę
się za sprawy, które muszę załatwić od ręki. - Mam nadzie
ję, że grasz w tenisa, Clare?
- Notak...Trochę-odpowiedziałazociąganiem.
- No to świetnie, weźmiemy udział w turnieju. Zapiszę
nas troje, jak tylko przyjedziemy na miejsce. Ciebie, Clare,
zapiszemy do grupy "C", żebyś się nie sforsowała od razu
na początku.
- Mnie też zapiszesz do grupy „C" - odezwał się Max.
- Ciebie do „C"? Zwariowałeś?
48 • UPRAGNIONY CEL
- Dokucza mi łokieć. Obawiam się, że odnowiła mi się
stara kontuzja.
- No, nie... Przecież umawialiśmy się na tenisa. Zda
wało mi się, że przyjmujesz moje wyzwanie... - Dumberg
skrzywił się niezadowolony.
- Twoje wyzwanie przyjmuję, Ham. - Armstrong
wzruszył ramionami.
- Widziałaś,co to za zarozumialec?-Dumberg zwrócil
się do Clare. - Jemu się zdaje, że wygra ze mną nawet
z kontuzjowanym łokciem.
- Nie o to chodzi, Ham - odparł Armstrong spokojnie.
- Jeżeli przedtem będę musiał się naharowac' na korcie
z jakimiś niezłymi zawodnikami, to łokieć mi całkiem wy
siądzie i wcale sobie nie pogramy.
Dumberg skinął głową, przyjmując to wyjaśnienie, choć
wcale nie wydawał się przekonany. Jednak nie kontynuo
wał już tematu. Skupił się na mijanych po drodze budyn
kach i miejscach.
Kiedy wjechali na wiadukt autostrady, w oddali błysnę
ły wody Zatoki Meksykańskiej.
- Ach, jak pięknie! - zawołała Clare.
Max uśmiechnął się i zamierzał coś powiedzieć, ale Dum
berg uprzedził go i zaczął rozwodzić się nad urokami Zatoki.
- Tu, w Sugar Sands, możesz uprawiać każdy rodzaj
sportów wodnych, jaki tylko przyjdzie ci do głowy. Wind
surfing, nurkowanie, narty wodne. Co tylko chcesz.
- A gdyby tak poleżeć sobie po prostu na plaży i wyką
pać się? - zapytała Clare, uśmiechając się nieśmiało.
- No jasne, można, ale w końcu nie po to się tu przyjeż
dża, żeby się wylegiwać. To można robić wszędzie. Jesteś
moim gościem i korzystaj z klubowego sprzętu!
- Dziękuję - westchnęła Clare. - A kiedy w takim razie
zamierzasz przejrzeć moją ofertę?
UPRAGNIONY CEL • 49
- Nie martw się. Wszystko w swoim czasie. - Dumberg
raachnął ręką, jakby odganiał natrętną muchę. - Na począ-
sk trochę przyjemności. W końcu, należy nam się coś od
życia, nie?
- Pewnie, - Clare skinęła głową z rezygnacją. Wyglą
dało na to, że będą tu wypoczywali bardzo intensywnie.
Znowu naszły ją wątpliwości, czy Dumberg traktuje ją
serio, czy też potrzebna jest mu w jego rozgrywce z Ma-
xem. Tyle czasu zabrało jej przygotowanie tych dokumen
tów! A jeszcze wcześniej niemało się natrudziła, żeby do
stać licencję tutaj, na Florydzie. I w dodatku musiała prosić
o pomoc Rona. Do licha, przedstawi mu swoją ofertę, na
wet jeżeli będzie musiała to zrobić na desce surfingowej!
- No, jesteśmy prawie na miejscu - oznajmi! Dumberg,
iiedy mercedes skręci! z autostrady w wyasfaltowaną dro
gę wysadzaną palmami. Wszystko dookoła zdawało się
bare rajskim ogrodem i tylko Dumberg jakoś nie pasował
do tego otoczenia.
Wkrótce znaleźli się na podjeździe. Imponujący dom
otaczała bujna roślinność. W oddali prześwitywał niemal
biały piasek plaży i szmaragdowe wody zatoki.
- Fantastyczne! - Clare nie mogła powstrzymać okrzy
ku podziwu.
- Otóż to! - przytaknął Dumberg. - Nie zapominajcie,
gdzie jesteście. Biznes to nie wszystko!
O co mu właściwie chodzi? - pomyślała Clare. Dziwny
facet z tego Dumberga, Tak czy inaczej, powinna robić
dobrą minę do złej gry.
- O, postaram się o tym nie zapominać - uśmiechnęła
się promiennie.
- Doskonale. A teraz zajmie się wami Santiago. -
Dumberg skinął głową w stronę kierowcy. - Pokaże wam
pokoje. Na waszym miejscu przekąsiłbym coś. Lunch po-
50 • UPRAGNIONY CEL
dają tutaj także do pokoju. Nie zapominajcie, że turniej
zaczyna się za godzinę.
- Ale ja nie wzięłam ze sobą rakiety - odpowiedziała
Clare, ciągle mając nadzieję, że może uda jej się z tego
wykręcić.
- To żaden problem. - Durnberg wzruszył ramionami.
- Po drodze jest sklep ze sprzętem tenisowym. Możesz
wybrać sobie, jaką chcesz, i kupić na mój rachunek. Prze
cież musisz mieć sprzęt, z którego jesteś zadowolona, żeby
się dobrze czuć na korcie, no nie?
- To prawda. - Nie pozostawało jej nic innego, jak
tylko przytaknąć. - Piękne dzięki.
- Nie ma o czym mówić... Santiago! - Kiwnął głową
na szofera. - Pamiętasz: pani ma pokój numer 24, a pan 25.
- Tak jest, sir. - Santiago zgiął się w ukłonie.
- No niezłe, nieźle się zaczyna. - Max wykrzywił się
w uśmiechu, kiedy samochód ruszy! w stronę skrzydła bu
dynku, w którym mieli zamieszkać. - Rakieta będzie już na
mnie czekała w pokoju. Ja też nie mam żadnej wymówki
- westchnął.
- Ci za facet! - szepnęła Clare, wpatrując się w kark
Santiago. - Myślałam, że uda się jakoś wykręcić, zagrać
najwyżej partyjkę golfa.
- Nie przejmuj się - uśmiechnął się znowu Max. - On
ostrzy sobie zęby na mnie! Nie musisz wcale dobrze grać
w tenisa. Wystarczy, żebyś okazała znajomość rzeczy
w swoim zawodzie. Stary Ham potrafi to docenić. Profe
sjonalizm liczy się dla niego przede wszystkim. Prawdę
mówiąc, jestem już tym wszystkim śmiertelnie zmęczony.
Oho! W głowie Clare błysnęło ostrzegawcze światełko.
Czyżby teraz Max zaczynał swoje gierki? Na wszelki wy
padek postanowiła nie odpowiadać.
Byli już na miejscu. Do pokojów wchodziło się z ze-
UPRAGNIONY CEL • 51
wnątrz. Santiago zatrzymał samochód i wyjął z bagażnika
walizkę Clare.
- Swoją wezmę sam - powiedział Max. - Wiesz, jak
nie lubię tych wszystkich ceremonii, Santiago. A jak się
miewa Rosa?
- Znowu jest w ciąży. - Santiago błysnął białymi zęba-
mi - Chyba nie zrobi w końcu tego kursu, ale sam nie
Triem, czy bardziej zależy jej na tym, żeby zostać inżynie-
rem, czy żeby mieć tyle dzieci, ile się da.
- W końcu można być inżynierem i matką swoich dzie
ci, prawda? - Clare wtrąciła się do rozmowy, sama właści
wie nie wiedząc, dlaczego to robi.
- To też powtarzam jej to nieustannie - uśmiechnął się
znowu Santiago. Otworzył przed nią drzwi do pokoju,
a potem wstawił walizkę. Kiedy Clare znalazła się w środ
ku, uderzył ją widok z okna na wody zatoki. Biel piasku
kontrastowała z mieniącą się w słońcu taflą wody.
- Czy mam rozłożyć pani rzeczy w łazience? - Usły
szała za plecami.
- Ach, nie! Dziękuję bardzo, Santiago, i proszę, mów
do mnie po prostu Clare.
Otworzyła drzwi i wyszła na taras: Zdjęła buty i po cie
płych deskach zeszła na plażę. Piasek był gorący.
- Jeżeli zamierzasz iść na spacer, to nic z tego. Nie ma
czasu! - Dobiegł ją głos Maxa. Odwróciła się i zobaczyła
go stojącego w otwartych drzwiach balkonowych.
- O Boże, grać w tenisa, kiedy wszystko dookoła jest
takie cudowne. Najchętniej wykąpałabym się w oceanie.
Max rozłożył ręce.
- Obawiam się, że stary Ham będzie miał nam za złe,
jeżeli nie spełnimy jego oczekiwań.
Clare skrzywiła się. Pomyślała, że jeżeli oboje nie sta
wią się na korcie, to pretensje Durnberga rozłożą się rów-
52 • UPRAGNIONY CEL
nomiemie. Więc właściwie czym ryzykuje? A poza tym,
nie przyjechała tu grać w tenisa.
- Do diabła z tenisem! - Wzruszyła ramionami. - Nie
wiem, jak ty, ale ja przebieram się w kostium kąpielowy
i idę na plażę.
- Tak? Świetnie! W takim razie spotykamy się za pięć
minut na plaży. Trochę sobie popływamy!
- Ale żadnych wyścigów! - zastrzegła się.
- Dobra, żadnych wyścigów - zgodził się natychmiast
Max.
Kiedy Clare znalazła się na powrót w pokoju, rozejrzała
się uważnie dookoła. No, no, pokręciła głową. Przygotowa
no dla niej luksusowy apartament. Na wprost kominka stała
skórzana sofa, zarzucona poduszkami. Obok niej nieduży
stół i cztery krzesła, dwa fotele, szafa. Z pokoju wchodziło
się do kuchni i imponującej, wyłożonej glazurą łazienki,
a także do przytulnej sypialni, którą niemal w całości zaj
mowało wielkie białe łoże.
Clare szybko zrzuciła z siebie ubranie i wciągnęła ko
stium kąpielowy, rozkładając na razie zawartość walizki na
łóżku i krzesłach. Przed wyjściem postanowiła się odświe
żyć po podróży. Weszła do łazienki. Na blacie umywalki
stał koszyczek, w którym znalazła różne mydełka i szam
pony, krem do opalania, kremy nawilżające skórę.
- Clare, jesteś gotowa? - Dobiegło ją wołanie Maxa.
Owinięty ręcznikiem, stał w drzwiach, wychodzących
na taras i ciekawie zaglądał do Środka.
Clare wyjrzała zza drzwi łazienki.
- Och, Max! Wejdź, proszę. Jeszcze minutka i będę
gotowa.
Odkręciła wodę i pochyliła się nad umywalką. Widok
nagiego, muskularnego torsu Maxa pobudził jej wy
obraźnię, Myśl, że mogliby się kochać, pojawiła się zaraz
i
UPRAGNIONY CEL • 53
potem i już nie mogła się jej pozbyć. Machinalnie oblewała
twarz wodą i widziała przed oczyma ich dwoje gotowych
na wszystko... Otrząsnęła się i wtuliła twarz w ręcznik.
Czyżby na tym miał polegać chytry plan Durnberga?
ROZDZIAŁ 1 W szybie okna, o rozmiarach wielkiej tablicy drogowej, zwykle stoją przy autostradach, odbijał się sielski pejzaż z zaśnieżonymi szczytami gór i białymi obłoczkami na tle niebieskiego przestworu nieba. Clare jak zauroczona patrzyła w ślad za piłką, która uderzyła w szybę z głośnym brzękiem i wybiła w niej niewielką dziurę prawie w samym środku. Przez chwilę poczuła rozkoszną przyje- mność, jaka płynie z niszczenia. - Niezłe uderzenie - powiedziała półgłosem. W nastę pnej sekundzie wzięło w niej jednak górę poczucie winy i opadły ją myśli o nieuchronnych konsekwencjach tego incydentu - Czy mi się zdaje, czy to był brzęk tłuczonego szkła? Siedemnastoletni brat Clare zeskoczył z wózka golfowe- go i podbiegł do siostry. - Do licha! - zawołał, spostrzega jąc dziurę. - Coś ty narobiła? - Przecież nie zrobiłam tego naumyślnie, Joel! - wybu- chnęła Clare, ale w tej samej chwili pomyślała, że właści wie nie jest tego tak zupełnie pewna. - Zaraz je otworzy i zrobi mi dziką awanturę - dodała z ponurą miną, wpatru jac się w okno Maxa Armstronga. - Niezbyt udany począ- tek - westchnęła.
6 • UPRAGNIONY CEL - Nie zrobi żadnej awantury, bo go teraz nie ma w do mu - odparł spokojnie Joel. - Skąd wiesz? - spytała i spojrzała na brata niemal z wdzięcznością. Choć Joel był od niej o jedenaście lat młodszy, często brano ich za bliźnięta. - Nie ma flagi na maszcie. - Chłopiec wzruszył ramio nami. - Zawsze, kiedy jest w domu wywiesza flagę z niedźwiadkiem. Clare spojrzała na maszt, stojący w kącie ogródka i ode tchnęła z ulgą. - No, jasne! Nie ma flagi - powiedziała, wpatrując się w elegancki, dwupiętrowy dom swego konkurenta w inte resach. - A swoją drogą, te niedźwiadki to był niezły pomysł - zauważył Joel. - Facet ma głowę na karku. Idziesz sobie, widzisz taką flagę i od razu wiesz, że ubezpieczyli się u Maxa Armstronga. „Niedźwiadek Armstronga to znak, że możesz czuć się bezpiecznie!" - Och, nie musisz mi przypominać tego sloganu. Słyszę go już nawet we śnie. - Clare skrzywiła się z niechęcią. - Podobno Tom podsunął mu ten pomysł, kiedy miał sześć lat. - Ach tak? Nie wiedziałam. - Clare wierciła butem dziurę w murawie poła golfowego. - Dlaczego Max ciągle tu mieszka? Przecież ten dom jest za wielki dla niego samego. - Może ze względu na Toma i Briana, żeby chłopcy przyjeżdżali w odwiedziny do ojca, mogli wracać do miej sca, które znają i lubią - odparł Joel w zamyśleniu. Prze niósł wzrok z domu Armstronga na Clare. -1 co zamierzasz zrobić z tą szybą? - Zostawię mu chyba karteczkę z wiadomością. - Clare wzruszyła ramionami. UPRAGNIONY CEL • 7 Joel wypchnął językiem policzek i popatrzył na nią ło buzersko. - No wiesz, ta piłeczka nie była chyba podpisana twoim nazwiskiem... - Joelu Pemberton! - żachnęła się Clare z udanym obu rzeniem. - Czy sugerujesz, iż powinnam uciec stąd udając, że tego nie zrobiłam? - Hmm... chcę tylko uświadomić mojej ogromnie za sadniczej siostrze, jakie to może mieć konsekwencje. Pró bujesz, moja droga, wyeliminować Maxa z tutejszego ryn ku ubezpieczeniowego. A co będzie, kiedy zacznie opo wiadać swoim klientom, jak to rozpoczęłaś działalność od rozbijania szyb w okolicy? Będzie się z czego pośmiać... Clare prychnęła ze złością. - To doprawdy wzruszające, że tak przejmujesz się moimi sprawami, Ale to nie jest żadna zbrodnia. Max mieszka tuż przy polu golfowym i z pewnością często tłuką mu szyby w oknach. - Tom na pewno nie zgodziłby się z tobą. Powiedziałby, że tylko kompletny partacz mógłby zrobić coś podobnego. Jemu samemu w ciągu dziesięciu lat zdarzyło się zaledwie wstrzelić kilka piłek na dach. Na dach, siostrzyczko, a nie w okno. - Jestem ci naprawdę wdzięczna za te informacje braci szku. - Nadal masz zamiar zostawić karteczkę? - Joel rozej rzał się szybko dookoła. - Słuchaj, nikt tego nie widział. Pole jest dzisiaj kompletnie puste. Możemy zabrać rzeczy i zapomnieć o całej sprawie. Clare przecząco pokręciła głową. Chciała dać dobry przykład młodszemu bratu. Po śmierci ojca przyjęła na siebie odpowiedzialność za rodzinę i traktowała to z całą powagą.
8 • UPRAGNIONY CEL - Zostawię mu moją wizytówkę w jakimś widocznym miejscu - powiedziała stanowczym tonem, - Można by ją wrzucić przez tę wielką dziurę w jego oknie. Co ty na to? Wyobrażam sobie, że zwróci jego uwagę, gdy będzie leżała tam miedzy odłamkami szkła. - Dziękuję, Joel. Cudowny pomysł. ' - Byłem pewny, że ci się spodoba. - Zaraz wracam. A może chcesz tam pójść ze mną? - Nie, dziękuję. Wolę trzymać się z daleka. Clare ruszyła w stronę domu Armstronga. Musiała po konać lekkie wzniesienie porośnięte srebrnymi świerkami. Wokół rozciągały się całe rabaty białych chryzantem, po przecinane od czasu do czasu drzewami osiki. Drewniany taras domu ozdabiały pelargonie w czerwonych donicz kach i asparagusy zawieszone wyżej, w sznurkowych osło nach na doniczki. Clare weszła schodkami na taras, poszukała w kieszeni wizytówki i napisała na niej: Przykro mi z powodu szyby. Pokrywam wszelkie koszty. Bardzo proszę o kontakt. Do pisała na dole swoje inicjały i wsunęła wizytówkę przez wybitą dziurę. Ledwie to zrobiła, a już zaczęła żałować swojej decyzji i najchętniej zabrałaby świeżo wrzucony li ścik. Nie było jednak odwrotu. Wizytówka leżała na sza rym dywanie, wśród maleńkich odłamków szkła, iskrzą cych się w słońcu. Clare uświadomiła sobie, że należy jej się jakaś nagroda za tak odważne przyznanie się do winy, więc zdecydowała się zajrzeć przez okno do środka tego legowiska króla pluszowych niedźwiadków. Ogromny kamienny kominek zajmował całą ścianę pokoju, na drugiej ścianie natomiast wisiał olejny obraz, przedstawiający Wielki Kanion. Przy kominku leżał szarobrązowy koc, dalej stało małe pianino, a w przeciwległym krańcu salonu znajdował się barek. UPRAGNIONY CEL • 9 Joel z pewnością uwielbia! tu przychodzić, zanim po rozwodzie rodziców Tom i Brian wyjechali z matką do San Diego, pomyślała Clare. Nic dziwnego, że brat chciał na śladować Maxa Armstronga, zamiast iść w ślady swego dużo mniej operatywnego ojca. Kiedy postanowiła przejąć firmę ojca i wyeliminować Maxa jako agenta ubezpieczeniowego, jednego z najwię kszych we Flagstaff, skalkulowała, ile można na tym zaro bić. Suma okazała się warta ryzyka. Odkryła, jak można przystąpić do ataku na pozycję Armstronga. Nie zadbał o to, by zapewnić pełne ubezpieczenie Hamiltonowi Durn- bergowi. Tak, tą drogą wejdzie na rynek. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, Armstrong straci trochę w oczach Joela, natomiast Agencja Pemberton stanie na nogi. Clare uważała, że taka operacja może okazać się najlepszym sposobem na udowodnienie, że programy komputerowe mo gą skutecznie rywalizować z bardziej staroświeckimi metoda mi obsługi klientów, stosowanymi przez Annstronga. Dwa miesiące tomu Joel oświadczył, że zamierza rzucić szkołę i rozpocząć jak najszybciej pracę w agencji, bo, po pierwsze, światem rządzi pieniądz, a po drugie, Max Armstrong udo wodnił, że można całkiem nieźle radzić sobie w życiu bez specjalnego wykształcenia. Słowa brata zabrzmiały jak sygnał ostrzegawczy. Nie wiedziała, czy Joel będzie kiedyś pracował w firmach ubezpieczeniowych, czy nie. Była przekonana, że brak od powiedniego dyplomu, pozbawi go wielu różnych możli wości w życiu. Clare chciała zdobyć pieniądze na wy kształcenie brata, a zarazem udowodnić, że można poko nać Maxa Armstronga. W poniedziałkowe popołudnie Clare siedziała przy komputerze i kończyła wprowadzanie danych przed umó-
10 • UPRAGNIONY CEL wionym spotkaniem z Durnbergiem. Komputer by! pier wszym sprzętem, który nabyła, aby unowocześnić biuro ojca. Od chwili gdy przejęła po nim agencję, zarobiła już trochę pieniędzy, akurat tyle, by móc sobie pozwolić na sekretarkę lub komputer. Wybrała komputer. Uznała, że jest bardziej potrzebny. Wychodząc z biura, włączała automatyczną sekretarkę. Starała się zapomnieć, że od dwóch lat nie miała urlopu. Gdy Durnberg zostanie jej klientem, wszystko całkowicie się zmieni. Kiedy otworzyły się drzwi wejściowe, Clare rzuciła znad komputera zniecierpliwione spojrzenie, by przekonać się, kto jej przeszkadza w pilnej pracy. Irytacja zmieniła się w zaskoczenie, gdy zobaczyła wysokiego mężczyznę w ciemnobrązowym garniturze i zamszowych półbutach. Idąc w stronę jej biurka, podrzucał w ręce pomarańczową piłkę golfową. Twarz Clare oblała się ciemnym rumieńcem. Nie miała pojęcia, co ma powiedzieć najwyraźniej pewnemu siebie mężczyźnie. Oczekiwała w tej sprawie telefonu od jego sekretarki. Nie była przygotowana na to, że Max Arm strong zjawi się u niej osobiście. - Ja... bardzo mi przykro z powodu wybitej szyby - odezwała się wreszcie. Para jasnobrązowych, prawie złotych oczu, wpatrywała się w nią z zainteresowaniem. - W całym tym wydarzeniu zadziwiły mnie dwie rzeczy - powiedział, kładąc piłkę dokładnie pośrodku jej biurka. Clare odsunęła się gwałtownie razem z krzesłem, jakby położył przed nią bombę, - Jakie? - Przede wszystkim chciałbym się dowiedzieć, jak uda ło się pani coś, co nie udało się przedtem żadnemu innemu graczowi? UPRAGNIONY CEL • 11 - Uhm - stęknęła Clare. - Przyznaję, że nie było to dobre uderzenie. - Jakiego kija pani używała? - Umm, to była żelazna piątka. - A z jakiej odległości? - Och, chyba... z około stu jardów. - Dobry Boże, kobieto... - To nie była wyłącznie moja wina. Wiatr ucichł nie oczekiwanie. - Ja nigdy nie używam żelaznej piątki do uderzenia ze stu jardów, chyba że jest huragan! - Joel ostrzegał, że biorę chyba za ciężki kij, ale... - Clare przerwała, żeby zastanowić się nad jakąś składniej- szą obroną. Zmieniła jednak zdanie, odsunęła na bok piłkę golfową, wyprostowała się na krześle i spojrzała swemu gościowo prosto w oczy. - Zapłacę za tę szybę, panie Arm strong. Nie widzę potrzeby szczegółowego omawiania tego przypadku. - Więc wie pani, jak się nazywam? - spytał, ignorując zupełnie to, co powiedziała. - Widziałam pana zdjęcie w gazecie - odpowiedziała wściekła na siebie, że jest taka nieostrożna. Byłoby jej dużo wygodniej udawać, że nie wie, z kim ma do czynienia. - Obawiam się, że musiało to być dawno temu. Czy mogę usiąść? - Mam bardzo ważne spotkanie o trzeciej, a przedtem czeka mnie trochę pracy... - Zajmę pani najwyżej minutę - oświadczył, rozsiada jąc się wygodnie na krześle naprzeciw jej biurka, zupełnie jakby zamierzał zostać tu przez resztę dnia. - O trzeciej muszę być na spotkaniu w mieście, to zna czy że wychodzę kilka minut wcześniej. - W porządku, tak się składa, że ja też mam spotkanie
12 • UPRAGNIONY CEL o trzeciej. Przejeżdżałem akurat obok pani agencji, więc postanowiłem wpaść na chwilę i zaspokoić ciekawość. - Jeśli chodzi o golfa, panie Armstrong, to przyznaję, że powinnam się jeszcze trochę nauczyć. - Na imię mi Max. - W porządku, Max. - Zdała sobie sprawę, że Max może wykorzystać to niefortunne wydarzenie dla ośmie szenia jej w oczach swoich klientów, - Gram już jednak całkiem długo i nawet Joel... - Czy Joel to twój mąż? - Mój brat - poprawiła szybko i natychmiast ugryzła się w język, niezadowolona, że tak łatwo daje wyciągać z siebie wszystkie informacje. Max strzelił palcami. - Ależ tak! Joel Pemberton. Jeden z kolegów Tom- my'ego. - Chyba rzeczywiście się znają - potwierdziła Clare, przyjmując beztroski ton Armstronga. - Ty jesteś w takim razie jego starszą siostrą. Teraz sobie przypominam. Wasz ojciec był właścicielem tej agencji, a potem... - Umarł dwa lata temu. - Tak, wiem. Bardzo mi przykro. Nie znałem go osobi ście, ale sprawiał wrażenie porządnego człowieka. - Był porządnym człowiekiem. - Teraz ty przejęłaś agencję? - Tak. - Założę się, że to ty odnowiłaś biuro - powiedział, rozglądając się wokół. - Dlaczego tak sądzisz? Miał, oczywiście, rację. Większość prac wykonała sa ma. Nie miała jednak ochoty wdawać się w wyjaśnienia. - Och, sam nie wiem. - Wzruszył ramionami. - Ściany UPRAGNIONY CEŁ • 13 sprawiają wrażenie świeżo malowanych. Poza tym wiszące tu obrazy mogły być wybrane tylko przez młodą, inteligen tną kobietę o postępowych poglądach. - Co masz na myśli? - spytała nie wiedząc, czy akcep tuje ten wybór, czy raczej kpi sobie z niej. Dotknięciem kciuka zsunął kapelusz na tył głowy. - No cóż, ten czerwony wzorek, biegnący dookoła ścian, zdradza inteligencję. A abstrakcyjna sztuka oprawio na w chromowane ramki - postępowe poglądy. - Myślę, że to całkiem niezłe cechy agenta ubezpiecze niowego. - Bez wątpienia, bez wątpienia. - Jakie ty masz obrazy w biurze, Max? - Jeden z moich przyjaciół bawi się malowaniem. Na malował mi kilka sympatycznych, olejnych pejzaży jesien nych. Ludzie lubią się im przyglądać. - Uśmiechnął się szeroko. Potem poprawił się na krześle, ale nie sprawiał wrażenia osoby zbierającej się do wyjścia. - Jesteś bardzo podobna do brata. Tak samo szczupła, jasnowłosa, chociaż on chyba nie ma zielonych oczu. - Joel ma niebieskie - oznajmiła automatycznie, przy zwyczajona do ciągłych porównań z bratem. Każdy za wsze zauważał, że różni ich barwa oczu, - Zadziwiająco dobrze pamiętasz Joela. - Zawsze pamiętam miłych kolegów Tommy'ego, bo nie wszyscy byli tacy udani, o większości nie ma nawet co mówić. Ale mniejsza z tym. Teraz, kiedy wiem, że jesteś siostrą Joela, wcale mnie nie dziwi, że przyznałaś się do stłuczenia szyby. To właśnie była ta druga rzecz, która mnie zdziwiła. Nie musiałaś się przyznać, a jednak to zrobiłaś. Clare poczuła, że jego słowa sprawiają jej mimowolną przyjemność. Och, do diabła! Ma w nosie jego opinie na temat biura, brata czy zasad moralnych.
14 • UPRAGNIONY CEL Spojrzała na niego uważnie. Mógł mieć" czterdzieści jeden lub czterdzieści dwa lata. Był w wieku, w którym jedni mężczyźni zaczynają wyglądać bardziej pociągająco, innym natomiast rośnie brzuszek i przestają o siebie dbać. Max należał do pierwszej z tych grup. Trzymał się prosto i było w jego postawie coś władczego, co często idzie w parze z powodzeniem finansowym. Clare rozumiała już, dlaczego Joel powtarzał jej, że Max ma klasę. Emanowała z niego wielka siła charakteru. Zajął ją roz mową do tego stopnia, że zapomniała o komputerze i pra cy, która miała być skończona przed umówionym spotka niem. Zerknęła na zegarek. - Będę musiała zaraz wyjść, Max. Ile będzie kosztować wymiana szyby? Może wystawię ci... - Zapomnij o tym. - O czym? - O szybie. Szklarze już byli, wszystko jest zrobione i zapłacone. Nie musisz się tym martwić. - Ale nie powinieneś ponieść żadnych... - Nic mnie to nie kosztowało. Koszty naprawy pokryło ubezpieczenie. Szklarze nie chcieli najpierw ani grosza, bo swego czasu dużo zrobiłem dla ich firmy, ale ja nie lubię takich sytuacji i myślę, że ludzie muszą zarabiać pieniądze za swoją pracę. Clare nie chciała mieć wobec niego żadnych zobowiązań. - Ja jednak chciałabym jakoś uczestniczyć w kosztach. - Widzę, że naprawdę masz poczucie winy.-Max roze śmiał się. - Może zaprosisz mnie kiedyś na drinka? - No cóż... - zaczęła, kompletnie zaskoczona i zbita z tropu. - Nie przejmuj się. Pewnie masz stałego chłopaka, któ remu wcale by się to nie podobało. - Nie,ale... UPRAGNIONY CEL • 15 - Nie? W takim razie umawiamy się. Pójdziemy się czegoś napić. Moje dzisiejsze spotkanie zajmie mi resztę dnia, ale co byś powiedziała, gdybym przyjechał po ciebie jutro o piątej? Z bijącym sercem Clare gorączkowo szukała w myślach jakiejś wymówki. Na próżno. Nigdy zresztą nie przycho dziło jej łatwo wynajdywanie wykrętów. Poza tym, jutro Max już będzie wiedział, że staje się jego rywalką i odwoła tę randkę. - W porządku- odpowiedziała nieswoim głosem. - Wspaniale. Będę czekał z niecierpliwością. - Wstał i wyciągnął do niej rękę na pożegnanie. Po chwili wahania Clare podniosła się i podała mu dłoń. Ciepło bijące z jego palców zaskoczyło ją. Dlaczego wyob rażała go sobie jako człowieka bez skrupułów o twardym sercu? Nie pamiętała, żeby dotyk jakiegokolwiek mężczy zny podziałał na nią tak elektryzująco. Przestraszyła się. - Hej, zaprosiłem cię tylko na drinka - odezwał się miękko. - Przepraszam -uśmiechnęła się nieco sztucznie. - Jak dwie krople wody. - Nie rozumiem...? - Ty i Joel. Jesteście podobni jak dwie krople wody. Pozdrów go ode mnie, proszę. - Oczywiście - skinęła głową. Co się z nią działo? Musi zachować spokój w konta ktach z tym człowiekiem. Był jej rywalem, choć pewnie jeszcze o tym nie wiedział. Nie wolno jej tracić głowy. - A więc do jutra. - Max wypuścił z uścisku jej dłoń. - Do jutra. - Clare mocno oparła dłonie na biurku pa trząc, jak Max Armstrong idzie w kierunku drzwi. Zatrzy mał się na chwilkę w poczekalni dla klientów i biorąc do ręki egzemplarze „Forbes" i „Money", spytał:
16 • UPRAGNIONY CEL - Ktoś to czyta? To znaczy, twoi klienci? - No... nie wiem. Uważam, że powinni być poinformo wani o aktualnej sytuacji finansowej, więc zostawiam tutaj te pisma, żeby im to ułatwić. - Mmm - mruknął Max i odłożył gazety, układając je starannie jedną obok drugiej, tak jak leżały przedtem, - Rozumiem, że w twojej poczekalni nie ma takich ty tułów? - Nie daj Boże. - A jakie, jeśli można wiedzieć? - Clare nie mogła się powstrzymać. - No wiesz, „Readers'Digest", „Time", „People", tytu ły, które sam lubię czytać. - Tak się składa, że ja właśnie bardzo lubię czytać „For bes" i „Money" -odparowała Clare. - Nie mam najmniejszej wątpliwości. - Pokiwał głową i rzucił okiem na abstrakcyjne obrazy zawieszone przy drzwiach. Potem, nim zdążyła coś powiedzieć, dotknął z galanterią ronda kapelusza w geście pożegnania i wy szedł. Cóż za idiotyczna wizyta, myślała, obserwując przez okno, jak się oddala. Dlaczego po prostu nie zatelefono wał? Miala do czynienia z prawdziwym mężczyzną. To zdanie utkwiło jej w pamięci. Prawdziwy mężczyzna... Nie, nie może pozwolić sobie na żadne myśli tego rodzaju o Maxie Armstrongu. Nie stać jej na to. Wyłączyła komputer i przykryła go pokrowcem, żeby się nie kurzył. Potem włożyła papiery zawierające jej ofertę dla Dumberga do teczki, którą podarowała jej matka. Mat ka była bardzo zadowolona, że Clare zdecydowała się zająć interesami i uchronić ją w ten sposób od spędzenia ostat nich lat życia w domu starców. Clare była pewna, że nawet Max Armstrong nie miał bardziej eleganckiej teczki. UPRAGNIONY CEL • 17 Nie wolno jej ciągle myśleć o Maxie, zbeształa w my ślach samą siebie, włączając automatyczną sekretarkę i za mykając biuro. Spotkanie z Durnbergiem wymaga od niej najwyższej koncentracji, jeśli ma odebrać klienta najbar dziej sprawnemu agentowi ubezpieczeniowemu we Flag staff. Przemierzając miasto swoim dziesięcioletnim datsu- nem, Clare zdała sobie sprawę, że jest to chyba najstarszy model samochodu w całej okolicy. Joel często powtarzał, że kupi sobie kiedyś takiego porsche, jakiego ma Max Armstrong. Irytowała ją ta namiętność młodszego brata do drogich samochodów. Jednak akurat teraz chemie usiadła by za kierownicą czegoś nowszego i ładniejszego. Jej ojciec nigdy nie przykładał wielkiej wagi do rzeczy materialnych. Clare podejrzewała nawet, że stawiał sobie za punkt honoru pewną surową skromność. Usiłowała iść w jego ślady, ale niezupełnie jej się to udawało. Joel nawet nie chciał spróbować. Kochał piękne przedmioty, co po ważnie niepokoiło Clare. Wokół budynków klubu „Fairways Flagstaff' posadzo no wielkie sosny ponderosa, by stworzyć nrikroklimat gór skiego uzdrowiska. Ostatnio wiele z tych drzew wycięto, by zbudować pole golfowe i Clare myślała o tym z pra wdziwym żalem. Z drugiej jednak strony, nowe obiekty sportowe podnosiły jeszcze bardziej wartość tego terenu, a więc i wysokość składki ubezpieczeniowej. Ubezpiecze nie należało odnowić dokładnie za dwa miesiące. Clare żywiła nadzieję, że Dumberg zechciał dokładnie rozważyć jej ofertę. Zaparkowała samochód i ruszyła w stronę masywnych, drewnianych drzwi głównego wejścia. Wiedziała, ze po prawej stronie budynku zainstalowano wielki hydrant i że na terenie klubu była rozlokowana cała sieć hydrantów.
18 • UPRAGNIONY CEL Wszystkie firmy ubezpieczeniowe działające we Flagstaff, przykładały najwyższą wagę do zabezpieczeń przeciwpo żarowych i ona również zamierzała zwracać na to uwagę. Zatrzymała się na chwilę przed drzwiami i wzięła głębo ki oddech. Przygotowywała się do tego spotkania od kilku tygodni, analizując wszystkie potrzeby terenu i dopasowu jąc do nich swoją ofertę ubezpieczeniową, skalkulowaną po atrakcyjnie niskiej cenie. Wiedziała jednak, że samą ceną nie może przebić Maxa. Dodała więc do oferty plan ubezpieczenia innego klubu Durnberga na Florydzie, a tak że ubezpieczenie zdrowotne i ubezpieczenie na życie. Chciała zaproponować mu całościową ofertę. I miała za miar przekonać swego klienta, że wszystkim powinien zaj mować się tylko jeden agent-ona sama. Mogłoby się wydawać, że do zrealizowania całego pla nu i zajęcia miejsca Maxa brakowało jedynie tego, by przedstawiła wreszcie swój plan Dumbergowi. Clare wie działa jednak, że to nie może być aż tak proste. Max Armstrong prowadzi! firmę od lat, a zaufanie i siła przy zwyczajenia jest bardzo istotna przy podejmowaniu decy zji przez potencjalnych klientów, Ale trudno, Clare była zdecydowana przezwyciężyć każdą trudność. Pchnęła ciężkie drzwi i weszła do środka. Była tu już wcześniej, więc znała drogę do biura. Prawdę rzekłszy, zwiedziła dokładnie klub, wykorzystując nieobecność wła ściciela, który cenił sobie łagodny klimat Florydy i wolał zazwyczaj przebywać w swojej drugiej posiadłości, w Su gar Sands nad Zatoką Meksykańską. Recepcjonistka przy wejściu uśmiechnęła się na widok Clare, ale nie potrafiła ukryć lekkiego zdenerwowania. - Dumberg prosił, żebyś weszła, gdy tylko się zjawisz - powiedziała. A potem dodała trochę ciszej. - Trzymam za ciebie kciuki. UPRAGN1QNV CEL • 19 - Dziękuję, Beverly. Clare zdążyła się zaprzyjaźnić z dziewczyną, od której uzyskała wiele cennych informacji na temat obu klubów. Jeśli dopnie dzisiaj zamierzonego celu, zaprosi Beverly na obiad. Ruszyła energicznym krokiem w kierunku biura. Dobie gały stamtąd dwa męskie głosy, co wprawiło ją w zakłopo tanie. Do diabła! Chciała być sama z Dumbergiem i spo kojnie z nim porozmawiać. Pewnie jest tam z nim jakiś pracownik klubu. Może właśnie wychodzi? Zapukała w uchylone drzwi. - Proszę wejść - usłyszała. Weszła do środka i z uśmie chem na twarzy skierowała się w stronę biurka. Uśmiech zamarł jej jednak na ustach, gdy obok Durnberga zobaczyła Maxa Armstronga, grzecznie uchylającego kapelusza na jej widok.
ROZDZIAŁ 2 - A więc państwo już się znają! - Siedzący za biurkiem szczupły mężczyzna uśmiechnął się, błyskając olśniewają co białymi zębami. - No właśnie, dzisiaj po południu... - bąknęła Clare z niepewną miną i przyjrzała się gospodarzowi. Siwiejące skronie i miła, pociągła twarz mężczyzny ro biły sympatyczne wrażenie. Z całej postaci biła pewność siebie, jaką dają pieniądze i koneksje. Max zachowywał się tak, jakby ze szklanką piwa siedział w swoim ulubionym barze, Durnberg natomiast przypatrywał się gościowi z po wagą i zaciekawieniem. Clare rozejrzała się dyskretnie wokół. Ściany były wyło żone boazerią. Umeblowanie składało się z solidnego biur ka, przed którym stały dwa ciężkie krzesła, skórzanej kana py i przeszklonej szarki, którą wypełniały trofea tenisowe, zdobyte zapewne przez gospodarza. W jednym z pucharów siedział mały, pluszowy miś. - Zapewne pomyliłam godzinę naszego spotkania, pa nie Durnberg - zaczęła Clare. - Przyjdę nieco później, kie dy pan już się zapozna z... - Nie, nie. Wszystko w porządku - wpadł jej w słowo. UFRAOWOWYCEL • 21 - Bardzo proszę, niech pani siada obok mego starego przy jaciela Maxa! Clare nieznacznie uniosła brew w górę. A wiec są przy jaciółmi. - Dziękuję, panie Durnberg, aleja... właściwie., .jeżeli pan nie ma nic przeciwko temu. .. - Słuchaj, Ham - wtrąci! Max - zdaje się, że ta młoda dama czuje się skrępowana... - Max uniósł się z krzesła. - Może będzie lepiej, jak sobie pójdę na mały spacer albo... Clare nie była pewna, czy się nie przesłyszała. Czyżby Max ustępował jej pola? Co to za nieoczekiwane, wielkodu szne gesty? A może po prostu nie traktował jej jak prawdzi wego konkurenta? Był po imieniu z tym facetem zza biurka... - Nie ma mowy! - zaprotestował Durnberg. - Plany się nieco zmieniły i najlepiej będzie, jeżeli dowiecie się o tym oboje równocześnie. - Jak to plany się zmieniły? - Clare zacisnęła palce na rączce skórzanej teczki - Zaraz się pani o wszystkim dowie, proszę spocząć, panno Pemberton. Clare przysiadła niepewnie na skraju krzesła, stojącego obok krzesła Maxa. Przełknęła nerwowo ślinę. Durnberg patrzył na nich z wyraźnym rozbawieniem. - Coś ty jej zrobił, Max? Wygląda na to, że się ciebie śmiertelnie boi! Max siedział wygodnie rozparty. Założył nogę na nogę i Clare ze zdziwieniem zauważyła, że podeszwa jego nieska zitelnie błyszczących butów jest niemal całkowicie zdarta. - Może jej się wydaje, że jestem na nią wściekły, bo próbuje wejść na rynek i konkurować ze mną - uśmiechnął się szeroko do Dumberga. Clare poczuła się zirytowana jego nonszalancją. Cóż to za arogant! Wyraźnie ją lekceważy.
22 • UPRAGNIONY CEL - Pan uważa, że to niemożliwe? - Rzuciła mu ostre spojrzenie. - Wszystko jest możliwe, ale przejmować się z powodu konkurencji? Życie jest na to za krótkie! Clare już otwierała usta, by uświadomić mu, jak bardzo się myli, ale Durnberg byl szybszy, - Uczciwa konkurencja to coś, co mi się podoba. W związku z tym mam propozycję dla was obojga. Tak się akurat złożyło, że jutro rano muszę być na Florydzie. Mam tam coś pilnego do załatwienia. Nie zdążę więc zapoznać się dokładniej z pani ofertą ani porównać jej z twoją, Max, bo dzisiaj mam jeszcze trochę pracy. Proponuję więc, aby ście polecieli na Florydę wraz ze mną. Tam sobie to wszy stko omówimy. - Ale... - Clare zaczęła z wahaniem, lecz tym razem Max nie dał jej dojść do słowa. - Świetnie! - wykrzyknął. Clare czuła, że jej serce bije w przyspieszonym rytmie. Max jest gotów jechać... Jeżeli ona nie pojedzie, to nigdy nie dostanie tego zlecenia. - Ile czasu nam to zajmie? - spytała ostrożnie. - Najwyżej kilka dni - odpowiedział Durnberg, studiu jąc jakieś leżące przed nim papiery, jak gdyby sprawa była już przesądzona. - Przecież oboje możecie zostawić wasze agencje pod opieką sekretarek na te parę dni. - Gloria z pewnością będzie zachwycona, jeśli na jakiś czas zniknę jej z oczu. Ona właściwie uważa, że ja tylko przeszkadzam. - Max roześmiał się. Clare starała się szybko zebrać myśli. Nie miała wy boru, ale kto zajmie się wszystkim podczas jej nieobecno ści? - Dobrze, wydam odpowiednie polecenia - powiedzia ła wolno. UPRAGNIONY CSL • 23 - No to świetnie. - Durnberg rzucił jej krótkie spojrze nie znad papierów. - A zatem spotykamy się jutro na lotni sku, o szóstej rano... Czy to może dla was za wcześnie? - Skądże znowu. - Max uniósł się z krzesła. - Dobrze się składa, popracuję przy okazji nad swoją opalenizną. Tylko załatw nam słońce, Ham! - Ty wiesz, Max, że dla Hamiltona Dumberga zawsze świeci słońce. - Wobec tego będę się starał trzymać blisko ciebie, - Otóż to, Max. Do zobaczenia jutro rano, panno... Czy nie możemy przejść na ty, Clare? - Oczywiście, panie Durnberg. - Ham, po prostu Ham. Poproś Maxa, żeby opowiedział ci, jak doszło do tego, że przyjaciele zaczęli tak do mnie mówić. Ale, Max - podniósł ostrzegawczo palec w górę - nie zdradź wszystkich moich sekretów! Muszę zachować resztki autorytetu. No, zmykajcie. Od czasu gdy skończyła sześć lat, Clare nie usłyszała, że ma zmykać. Ten protekcjonalny ton irytował ją, ale miała nadzieję, że jakoś się do tego przyzwyczai. Co tu dużo gadać, będzie musiała! Podziękowała Maxowi, który przepuścił ją w drzwiach, i nie czekając ani chwili, ruszyła szybko korytarzem w na dziei, że uwolni się od jego towarzystwa. Jednak słyszała jego kroki tuż za sobą. Zwolniła, aby nie wyglądało to na ucieczkę. - To co? Nieoczekiwanie mamy trochę wolnego czasu - stwierdził, zrównując się z nią. - Może poszlibyśmy na drinka? Clare przystanęła. - Teraz? - No, a dlaczego nie? - Max uniósł w górę brew w za bawnym grymasie.
24 • UPRAGNIONY CEL - Jeżeli jutro mam się wybrać w podróż, muszę zała twić kilka spraw... - Ja też, ale co szkodzi wpaść na małego drinka? Spojrzała na niego podejrzliwie, starając się przejrzeć jego grę. - Słuchaj, Max, ja naprawdę chcę przejąć te ubezpie czenia od ciebie. Chyba nie myślisz, że zrezygnuję, jeśli postawisz mi drinka? - Myślałem, żemoże to ty mi postawisz... - Ach tak... - Chodźmy. - Ujął ją pod ramię. - Odrobina relaksu dobrze nam zrobi. Tam, w głębi holu, jest bardzo sympaty czny bar, z którego okien roztacza się niebywały widok. Choć, prawdę mówiąc, skoro wczoraj tędy przechodziłaś, nie dałbym głowy, ze szyby są całe. - Ha, ha, ha. Ale śmieszne. - Hmm... Masz rację. Przepraszam. Jego reakcja zaskoczyła ją. Ten idący obok mężczyzna wymykał się osądowi. Postanowiła go nieco wysondować. W końcu powinna wiedzieć o nim jak najwięcej. - Słuchaj, Max... Jak by ci tu powiedzieć... Wiesz, byłabym ci bardzo wdzięczna, gdybyś nie opowiadał Dum- bergowi o tym wypadku z szybą. - Nie powiem. - Naprawdę? - Naprawdę. - Uśmiechając się, przepuścił ją w drzwiach baru. - To doprawdy bardzo miło z twojej strony. - Może mam w tym swój interes? W moim zawodzie nauczyłem się już, że wieszanie psów na konkurencie ni czego nie załatwia. W ten sposób od razu tracisz reputację i stajesz się w oczach klienta kimś podejrzanym. Dopóki nie mam pewności, że agent ubezpieczeniowy albo towa- UPRAONIONY CEL • 25 rzystwo, które reprezentuje, to tandeciarze albo kanciarze, nigdy nie powiem złego słowa. - Wybrał ustronny stolik i usiadł tuż przy niej. - O tobie akurat wiem, że jesteś solidną firmą. Znajdował się tak blisko, że Clare poczuła się speszona. Starała się odsunąć, ale dalej była już tylko ściana. Od chrząknęła i położyła ręce na stole, jakby chciała uczynić spotkanie bardziej oficjalnym. - Czego się napijesz? - spytał Max. - Może być białe wino. Ale jakieś zwyczajne. Kiedy zjawił się kelner, Max zamówił dla siebie whisky z lodem, a dla Clare kieliszek chardonnay. No jasne, mogła się tego spodziewać. - Wiesz - powiedziała, sadowiąc się wygodniej - za ciekawiło mnie to, co mówiłeś o stosunku do konkurencji. Przypomniała mi się rada, której udzielił Thumperowi jego ojciec. Ale ty pewnie nie widziałeś „Bambiego"? - Jak to nie? Widziałem. Czytałem nawet. Chodzi ci pewnie o to: „Jeżeli nie możesz o kimś powiedzieć czegoś dobrego, lepiej nie mów nic". Tak? Clare wpatrywała się w niego zdumiona. - Och, nigdy bym nie podejrzewała, że czytasz takie książki! W przyćmionym świetle iamp brązowe oczy mężczyzny stały się całkiem czarne. Wspart się łokciem o stolik i po chylony w stronę Clare, przyjrzał się jej uważnie. - A na kogo wyglądam? Może przypominam ci myśli wego, który zastrzelił matkę Bambiego? - No nie, bez przesady. Ale mógłbyś być tym drugim myśliwym, który połowa! na jego ojca. - Niebywałe! - Max pstryknął palcem w denko kapelu sza i pokiwał głową w zamyśleniu, jakby to, co usłyszał sprawiło mu zawód.
26 • UPRAGNIONY CEL - Spójrz tylko do lustra: wyglądasz, jakbyś zszedł z kart magazynu mody, propagującego stroje w stylu Dzikiego Zachodu. - Ach tak? Wobec tego mam nadzieję, że nie będziesz mi miała za złe, jeżeli pozuję sobie trochę tytoniu. No, mogę ostatecznie obiecać, że nie będę pluł na podłogę - uśmiechnął się, sięgając do kieszeni płaszcza. - Owszem, będę miała. Żucie tytoniu to coś okropnego! Chyba wiesz, że to zwiększa ryzyko zachorowania na raka? I w ogóle... - przerwała, bo kelner właśnie postawił przed nimi zamówione drinki. Max wpatrywał się w nią, zakrywając dłonią usta. Wi dać było, że z trudem powstrzymuje się, by nie wybuchnąć śmiechem. - Żartujesz sobie ze mnie, tak? Ty wcale nie żujesz tytoniu? - Nie. Nie żuję tytoniu - oświadczył uroczystym tonem Max i parsknął śmiechem. Clare poczuła, że się czerwieni. - Dałam się nabrać, bo godzinami wbijałam to do gło wy Joelowi. On gra w baseball, więc oczywiście żuje tytoń, bo wśród graczy w baseball należy to do dobrego tonu. Wreszcie udało mi się przekonać go, żeby przestał, i teraz gdy dowiedziałam się, że i ty żujesz... Wiesz, jacy podatni na wpływy są młodzi chłopcy... Max bez przekonania pokręcił głową i sięgnął po swoją whisky. - A zatem za przyjazną konkurencję! - Za przyjazną konkurencję - powtórzyła Clare, choć nie mogła sobie wyobrazić, jak mogliby pozostać przyja ciółmi, kiedy jedno z nich zwycięży. Podniosła w górę swój kieliszek, a potem trąciła nim lekko jego szklankę i spoglądając mu prosto w oczy, upiła nieco wina. UPRAGNIONY CEL • 27 Duży błąd, pomyślała już w następnej sekundzie. Zda wało jej się, że w jego oczach dostrzegła coś więcej niż przyjazne uczucia. Była w nich jakaś tęsknota. Czuła, że traci pewność siebie, ręce jej się trzęsą, a serce bije szyb ciej. Do licha, co się dzieje? - Dobre wino - powiedziała i nerwowo upiła łyk. - Nie warto truć się jakimś paskudztwem. Zresztą, to ja zapraszam, wiec ja wybieram i płacę. - Nie ma mowy! - zaprotestowała. - Daj spokój. - Machnął ręką. - Wiem jak to jest, kiedy się uruchamia agencję. Na początku trzeba się liczyć z każ dym groszem. A jeśli chodzi o tę podróż na Florydę, to się nie martw. Kiedy Durnberg nas zaprasza, to nie musimy się o nic kłopotać. Czeka nas kilka dni życia w luksusie - stwierdził i uśmiechnął się szeroko. - Akurat to jest dla mnie najmniej ważne. Chcę zała twić sprawę i to wszystko. - Jeżeli chcesz coś uzyskać u Dumberga, to radzę ci, daj mu odczuć, że nic ci od dawna nie sprawiło takiej frajdy, jak ta wyprawa na Florydę. Clare spojrzała na niego nieufnie. - Dlaczego radzisz mi, jak mam postępować z Dum- bergiem? - Sam nie wiem - odparł i wzruszył ramionami. - Ja wiem. Wydaje ci się, że nie mam żadnych szans. - Nic podobnego. Nie jestem taki zarozumiały, ale przyznam, że szanse masz raczej niewielkie. - Jak długo go znasz? - Dumberga? Chodziliśmy do tej samej szkoły. No tak, pomyślała Clare. Karty zostały rozdane na długo przedtem, zanim ona postanowiła przystąpić do rozgrywki. - Ale nie byliśmy szczególnie zaprzyjaźnieni. Zabrzmiało to jak pocieszenie.
28 • UPRAGNIONY CEL - Nie byliście, ale wiesz, jak to się stało, że zaczęli do niego mówić Ham? - spytała z przekąsem. - Ach, on udzielał się w szkolnym kółku dramatycz nym i nieustannie występował. A takie długie imię, jak Hamilton, aż się prosi o zdrobnienie. Clare skinęła głową. To by tłumaczyło zamiłowanie Dumberga do teatralnej pozy. Spojrzała na Maxa. - Rozumiem, on należał do kółka dramatycznego, a ty do drużyny baseballowej. - Widzę, że już mnie zaklasyfikowałaś? - A więc nie mam racji? - Akurat w tym wypadku masz rację, Clare. Ale bądź ostrożna w zbyt łatwym rozdzielaniu etykietek. Mogę ci sprawić niespodziankę. - Zdaje się, że zaczynam to rozumieć, Max. - To dobrze. - Oparł się o ścianę i popatrzył na nią przeciągle. - Popraw mnie, jeżeli się mylę, ale wydaje mi się, że na razie twoja firma jest jednoosobowa... Kiedy byłem dzisiaj u ciebie, nie zauważyłem sekretarki. - Bo rzeczywiście nie mam sekretarki. Zamiast sekre tarki zafundowałam sobie komputer - odcięła się. - Moja matka może mi pomóc, gdy mnie nie będzie. - Poradzi sobie? - Oczywiście. Nieraz mi pomagała, kiedy musiałam wyjechać - zapewniła, ale na samo wspomnienie ścierpła jej skóra. Nawet nie to było najgorsze, że matka wymazała wówczas istotne dane z pamięci komputera. Przez dwa dni pani Edna Pemberton narobiła takiego bałaganu, że Clare miała potem pełne ręce roboty przez dwa tygodnie. Co się zdarzy teraz? Boże, miej w opiece Agencję Ubezpieczenio wą Pembertonów! - To masz się z czego cieszyć. Nie wyobrażam sobie, UPRAGNIONY CEL • 29 jak poradziłbym sobie bez Glorii. Zdobyła wielkie do świadczenie w tym zawodzie i teraz chce otworzyć własną agencję. Wszystko wskazuje na to, że stracę współpra cowniczkę, a zyskam konkurentkę. Na szczęście, mam je szcze kilka miesięcy spokoju. A wiec o to chodzi, pomyślała Clare. - Czy to jest całkiem lojalne z jej strony? - zapytała głośno. - Przecież wykorzysta umiejętności, które zdobyła pracując u ciebie. - Bez wątpienia. Wykorzysta i to nieźle! Ale sam ją do tego namawiałem. Jest zbyt dobrym fachowcem, żeby re sztę życia spędzić jako sekretarka. - Jak to? Sam ją do tego namawiałeś? - A dlaczego nie? - Przecież może ci odebrać klientów! - No wiesz, nie mogę myśleć tylko w tych kategoriach. Zresztą, te zależności nie są takie proste. Czasem właśnie obecność konkurenta napędza klientów. Clare przypatrywała się Maxowi uważnie. Właściwie zaczynała nawet go lubić. Tego tylko brakowało! Taka słabość może ją drogo kosztować. Na przekór sobie posta nowiła od razu zerwać nić sympatii, jaka zawiązała się między nimi. - Zawsze jesteś taki szlachetny, czy tylko teraz chcesz mi udowodnić, jaki z ciebie wspaniały facet? Max najwyraźniej poczuł się dotknięty. Popatrzył na nią zaskoczony i Clare nagle zrobiło się przykro. - Przepraszam, zachowałam się okropnie. Sama nie wiem, co mi się stało. - W porządku. Nie gniewam się - powiedział, uśmie chając się kącikiem ust - Chętnie odpowiem na twoje pytanie. Owszem, chciałbym na tobie zrobić wrażenie. Mo że i trochę się zgrywam. Tak naprawdę, to jestem zimny
30 • UPRAGNIONY CEL drań, ale mam nadzieję, że zanim to odkryjesz, będzie już za późno. - Za późno na co? Max westchnął tylko w odpowiedzi. - Widzę, że w twoim scenariuszu jestem zdecydowanie czarnym charakterem - powiedział po chwili. - Nie rozu miem, dlaczego uparłaś się, że musimy toczyć wojnę. Prze cież żyjemy w wolnym kraju, w którym konkurowanie nie jest zabronione. Przeciwnie. Clare rzuciła mu szybkie spojrzenie. - Czy mojego ojca też tak potraktowałeś? - Twojego ojca prawie nie znałem. Nie wydaje mi się, żebyśmy mieli jakieś wspólne interesy. Zdumiała ją ta odpowiedź. Jak mógł nie pamiętać kogoś, kto uważał go za swego wroga numer jeden? Mógł, co prawda, nie być tego świadom. To była przede wszystkim wojna Pembertonów. Nie ciągnęła jednak tego tematu. Zerknęła na zegarek. - Oho, zrobiło się całkiem późno, a ja mam jeszcze milion spraw do załatwienia! Max uniósł się ze swego miejsca. - Chodźmy więc. I nie zawracaj sobie głowy rachun kiem, następnym razem ty stawiasz. Clare zmarszczyła brwi. - Nie wiem, czy będzie następny raz. Uczciwie cię uprzedzam, że zamierzam przejąć ubezpieczenia Fair ways. - Tak, wiem, że jesteś jedną z tych zdecydowanych, młodych kobiet - Nie żartuj sobie, Max. Nie masz do czynienia z dziec kiem. - Clare gniewnie wydęła wargi. - Och, co do tego akurat nie mam wątpliwości. - Ob rzucił ją przeciągłym spojrzeniem. - Ale może i ja powi- UPRAGNIONY CEL • 31 nienem cię ostrzec... Ham Dumberg to twardy zawodnik... i lubi grać ostro. - Wiem, tenis, golf i te rzeczy. - Nie wiem, czy mamy na myśli te same rzeczy, Clare. Jak ci się zdaje, dlaczego zaprosił nas oboje na Florydę? Clare wzruszyła ramionami. Przez chwilę milczała. - Nie obchodzi mnie, co zamierza. Ważne jest, że ja mam najlepszy pomysł na zorganizowanie rynku ubezpie czeń, a on jest poważnym biznesmenem. Max rozłożył ręce. - A zatem widzimy się jutro rano. Clare skinęła głową. - Dziękuję za drinka. Do jutra! Odwróciła się i skierowała ku wyjściu, czując na sobie spojrzenie mężczyzny. Max patrzył w ślad za nią, dopóki jej zgrabna sylwetka nie zginęła za barowymi drzwiami. Westchnął. Tak, była atrakcyjną, wysoką blondynką z długimi nogami. Stanow czo w jego typie. Westchnął raz jeszcze i dopił drinka. Jack Daniels" to zbyt droga whisky, żeby miała się zmar nować. Przez ostatnich kilka miesięcy nie brakowało okazji do poznania zarówno jej znakomitego smaku, jak i horren dalnie wysokiej ceny. Na szczęście przez kilka dni Ham będzie płacił jego rachunki. Od jutra też zacznie prowadzić sportowe życie: tenis, golf, windsurfing, czyli to, co Ham lubi. Dumberg uwielbia wygrywać, zwłaszcza z nim, Ma- xem Armstrongiem. To mu specjalnie nie przeszkadza, do póki stoją za tym pieniądze, na których z kolei jemu zależy. Ale dlaczego Ham uparł się, żeby lecieć na Florydę we trójkę? Może chce go bliżej zapoznać ze swoimi interesa mi, a może podnieca go pomysł, że będzie się przyglądał, jak on, Max Armstrong walczy z tą piękną blondynką o je-
32 • UPRAGNIONy CEL go względy? Myśl, że to Gare jest osobą, którą będzie musiał pokonać, nie budziła jego entuzjazmu. Od czasu kiedy się rozwiódł, żadna kobieta nie zrobiła na nim takiego wrażenia, to fakt Ale nie mógł też zapo mnieć', że utrzymanie ubezpieczeń Fairways jest jego ce lem numer jeden. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby mógł zdo być i te ubezpieczenia, i Clare. Nie, Ham nie zaprosił dziewczyny na Florydę, dlatego że traktuje ją poważnie jako agenta ubezpieczeniowego. Raczej dlatego, że lubi manipulować ludźmi. Szkoda, że to musi być akurat kosztem Clare, ale cóż, po tym co zrobiła Adele, jego konto bankowe nie przedstawia się imponująco i Max nie może sobie pozwolić na sentymenty, Zapłacił barmanowi i wyszedł. Jeżeli po drodze nie u- tknie w jakimś korku, powinien jeszcze zastać Glorię w biurze. Inaczej będzie musiał pojechać do niej do domu. To byłoby niezbyt fortunne, bo Gloria niedawno wyszła za mąż. Gdy Max się rozwodził, wszyscy myśleli, że zostawił żonę dla Glorii. Zupełne nieporozumienie. Porsche zapalił natychmiast. Max powinien wymienić opony, ale, ostatecznie, można z tym jeszcze poczekać. Zastanawiał się, czy przed wyjazdem nie powinien podrzu cić jakichś rzeczy do pralni Gdzie mogą być jego spodenki kąpielowe? I w ogóle jak będzie w nich wyglądał? Zawsze mu się wydawało, że jest typem sportowca, mężczyzną, za którym na plaży oglądają się kobiety. Tak myślał o sobie do niedawna. Do chwili, kiedy pojawił się ten Kalifornijczyk, namiętny wielbiciel windsurfingu i wyjechał z jego żoną. Zaparkował w zwykłym miejscu. Westchnął ciężko, wyjmując kluczyk ze stacyjki. Teraz, po podziale majątku, raczej nie zdoła utrzymać tutaj biura. Będzie musiał poszu kać nowego lokalu w tańszej dzielnicy. Szkoda, to dokład nie samo centrum. Może będzie musiał wrócić do tamtego UPRAGNIONY CEL • 33 małego pokoiku na poddaszu domu towarowego? Wtedy jego biuro będzie wyglądało niemal tak samo, jak dziś wygląda biuro Clare. Tyle że bez komputera. Kiedy wszedł do biura było pięć po piątej. Gloria sie działa jeszcze przy maszynie do pisania i kończyła sporzą dzanie spisu właścicieli nieruchomości, potrzebny mu na jutro rano. - Jak tam się miewa stary Ham? - rzuciła znad biurka. - Jak zwykle, w formie. Gloria była bardzo efektowną kobietą i Max lubił rut nią patrzeć. Nigdy do niczego między nimi nie doszło, z bie giem czasu stali się natomiast bardzo dobrymi przyjaciół- mi - Glorio, kiedy patrzę, jak stukasz w tę maszynę, za wsze mam wyrzuty sumienia, że nie kupiłem ci jeszcze komputera. - Och - uśmiechnęła się - oboje wiemy, że komputer nie jest w twoim stylu, Max. Zresztą i tak w tej chwili nie możemy sobie na to pozwolić. A ja już przyzwyczaiłam się do maszyny... - Słuchaj - powiedział ze skruszoną miną. - Niestety, muszę jutro lecieć z Durnbergiem na Florydę. To znaczy, że przez kilka najbliższych dni będziesz miała więcej roboty. Tak mi przykro. - Daj spokój, w porządku. Niepotrzebnie się martwisz, mój mąż rozumie takie rzeczy. Ale, Max - ożywiła się - właściwie dlaczego nie miałbyś wystąpić o licencję na Florydzie? Skoro już tam będziesz... Wiesz, może udałoby się wyciągnąć stamtąd trochę pieniędzy? - Wiem, Glorio - westchnął. - Ale i tak mamy dużo roboty tutaj ze zleceniami Durnberga. Zresztą, nie jestem pewien, czy on by się z tego ucieszył. Mógłby się poczuć zagrożony.
34 • UPRAGNIONY CEL Max przysiadł na biurku i zdjął kapelusz. Zmęczonym gestem przetarł oczy i czoło. Przez chwilę siedział w zamy śleniu. - A przy okazji... Wiesz, dał mi dziś do zrozumienia, że mam konkurenta, gdy chodzi o Fairways. Pewna kobietka nazwiskiem Clare Pemberton przedstawia mu program ubezpieczeń, rzekomo dużo lepszy niż mój. Zabiera nas oboje na Florydę, żeby to z nami omówić. - Tak - powiedziała przeciągle Gloria. - To cały Dum- berg. Czy ona jest ładna? - Owszem. Niczego sobie. - No to może być gorąco. - Gloria uniosła do góry brew. - Pemberton, powiadasz. Czy to przypadkiem nie córka Billa Pembertona? Wiesz, tego agenta ubezpiecze niowego, który zmarł na raka parę lat temu? Max tylko kiwnął głową. - Wygląda na to, że ma większe ambicje od swego ojca, jeżeli bierze się za obsługę Fairways... Ty, Max, prowa dzisz to jednak od dziesięciu lat i Ham dobrze wie, że nie poradziłby sobie bez ciebie. - I ja mam nadzieję, że to z jego strony tylko taka zagrywka. Ale - pokręcił głową - on jednak coś knuje... Gloria mrugnęła porozumiewawczo. - Wiesz, o co mu chodzi. Tylko ta biedna mała o tym nie wie. - Nie, to nie to, znam go wystarczająco długo, żeby wiedzieć - , czy interesuje go jakaś dziewczyna, czy nie. - A ciebie, Max? - No, coś ty - zmieszał się - to prawie dziecko. Nie ma jeszcze nawet trzydziestu lat. Jej brat przyjaźni się z Tom- mym. Daj spokój. Lepiej weimy się za robotę. Skończ ten wykaz, a ja zrobię listę rzeczy, które będziesz musiała zała twić w ciągu najbliższych dni. UPRAGNIONY CEL • 35 - Już się robi, szefie. - Och, przestań. Teraz przez kilka dni ty będziesz m szefem. W ogóle - skrzywił się - ostatnio wydaje mi się, że to moje bycie szefem staje się coraz bardziej wątpli- we. - Och, Max, widzę, że zaczynasz użalać się nad samym sobą. To też nie jest w twoim stylu. Jesteś po prostu zmę czony. Ten rozwód cię wykończył. Zresztą, taki rozwód zwaliłby z nóg każdego. Max skinął głową, ale nie wydawał się przekonany. Błądził wzrokiem po półce zastawionej firmowymi niedź wiadkami, - Słuchaj - odezwał się po chwili - czy znasz to powie dzonko ojca Thumpera? - Czyje powiedzonko? - Gloria ze zdziwioną miną uniosła głowę znad maszyny. - No, wiesz, tego królika... To postać z „Bambiego". - Przykro mi, szefie, ale nigdy nie gustowałam w fil mach Disneya. - No tak - przyznał Max. Zapewne to była jedna z róż nic między nimi. Adele też nie była entuzjastką Disneya, uświadomił sobie nagle. To przecież on zawsze chodził z chłopcami do kina. Był gotów założyć się o wszystkie pieniądze, że Clare lubiła baśnie i że na pewno przepadała też za „Kubusiem Puchatkiem". - Słuchaj, Glorio, tylko się nie śmiej. A „Kubusia Pu chatka" czytałaś? Gloria popatrzyła na niego tak, jakby był niespełna ro zumu. - Mam nadzieję, że nie zranię twoich uczuć, jeśli ci powiem, że mój pierwszy i jedyny kontakt z misiami, i do tego wypchanymi, miałam w twoim biurze, Max. Właści wie dlaczego zadajesz mi te wszystkie pytania?
36 • UPRAGNIONY CEL - Sam nie wiem. Ale odpowiedz mi jeszcze na jedno. Czy uważasz, że jestem banalny? Gloria wybuchnęła śmiechem. - Powiedz, co ci się stało? Ty - banalny? Nie, nigdy bym tak nie powiedziała. Owszem, można ci zarzucić to i owo, ale że jesteś banalny? Nie, na pewno nie... A kto ci to powiedział? Clare Pemberton? Max skinął głową. Gloria spojrzała na niego z czułym rozbawieniem. - Och, Max, Max. Widzę, że się rozklejasz. Ale widzę też pewne wyjście. Chcesz mojej rady? - Nie. - Ajednak ci poradzę.Prześpij sie znią,Max! ROZDZIAŁ 3 Z Flagstaff Fairways Clare pojechała prosto do matki, która nadal mieszkała w domu tak dobrze znanym dziew czynie z lat dzieciństwa i młodości. Kontrast między ma łym, jednopiętrowym domkiem przy Humphreys Street a posiadłością Maxa był mniej więcej taki, jak pomiędzy agentem Pembertonem a potentatem Armstrongiem. Ojciec zawsze utrzymywał, że nie zamieniłby swego domku na żadną z rezydencji we Flagstaff Fairways. Dawał tym samym do zrozumienia, że ten, kto chce dorobić się wielkich pieniędzy, musi zapomnieć' o zasadach moral nych. A przecież taki Max Armstrong zdawał się mieć wię cej skrupułów niż chłopiec z chóru kościelnego. Czyżby tylko udawał? Zastała matkę w kuchni, przy piecu, w którym wypieka ła chleb. Robiła to od lat. Obdarowywała tym chlebem wszystkich sąsiadów w okolicy. Z góry, z pokoju, Joela słychać było głośną muzykę. - Clare! Cóż za niespodzianka! - Matka z kawałkiem ciasta w ręku wychyliła się w jej kierunku po całusa. - No, jak tam, opowiadaj, byłaś dzisiaj na spotkaniu z tym Durn- bergiem? - Jeszcze nic nie wiem. W dodatku, aby się czegoś bli-
38 • UPRAGNIONY CEL zej dowiedzieć, będę musiała jutro rano lecieć z nim na Florydę. I właśnie chciałam zapytać, czy mogłabyś... - Jasne, że mogłabym, kochanie. Nie ma problemu. - Dzięki, mamo. - Ach, nie ma za co. Wiesz, że lubię siedzieć" w twoim biurze. Klienci są tacy mili. I nigdy jeszcze żaden nie wy szedł bez mojego chlebka! Żeby wychodzili tylko z chlebkiem, westchnęła w du chu Clare. Mama zawsze oferowała wszystkim zniżkę, za nim jeszcze dochodziło do rozmowy na temat warunków ubezpieczenia. - Tym razem trzeba tylko odbierać telefony i zapisy wać wiadomości, mamo. Gdybyś miała jakiekolwiek wąt pliwości czy pytania, zostawię ci numer telefonu. Wiesz, że będę w Sugar Sands? - Tak? To może zobaczysz się z Ronem? - Matka spoj rzała na nią uważnie. - Nie wiem jeszcze. Zadzwonię do niego dziś wieczo rem i powiem, że jadę w tamte strony. Może powinniśmy się zobaczyć i porozmawiać - odparła Clare. Nic jeszcze nie postanowiła, ale, oczywiście, gdy tylko Durnberg wspomniał o Sugar Sands, natychmiast o tym pomyślała. Gdyby nie Ron, nie dostałaby tak łatwo licencji na Florydzie, Może jednak uda jej się omówić wszystkie sprawy tylko przez telefon? Nie miała specjalnej ochoty na spotkanie z byłym narzeczonym. - Mogłabyś przynajmniej zaprosić go na obiad. - Edna Pemberton popatrzyła wymownie na córkę. - Może - odpowiedziała wymijająco Clare. - Wiesz,wydwoje... - Nie, mamo. Nie zaczynaj znowu, proszę. Nie stano wiliśmy z Ronem udanej pary. - Clare podeszła i objęła matkę ramieniem. UPRAGNIONY CEL • 39 - No dobrze, już dobrze. Przecież nic nie mówię. Czy będziesz musiała ponieść koszty wyjazdu? - Matka, ku zadowoleniu Clare, zmieniła temat. - Nie mamo, Durnberg mnie zaprasza. Zresztą nie tylko mnie. Zaprosił także Armstronga. - Co? Jak to? A to łobuz! - Mamo - Clare wzruszyła ramionami - tu chodzi o in teres. Durnberg chce porównać nasze propozycje i poroz mawiać, a akurat pitne sprawy wzywają go na Florydę. - UważajnategoArmstronga.-EdnaPembertonzacis- neła usta. - To niezły cwaniak. Clare oparła się łokciami o blat stołu. - Ty go znasz, mamo? To znaczy, czy poznałaś go osobiście? - Osobiście? Nie. Nigdy. I nie mam wcale ochoty. Ktoś, kto szasta pieniędzmi na lewo i prawo, rozbija się po mie ście wyścigowym porsche, wcale nie wydaje mi się intere sujący, Przecież to właśnie on zniszczył ojca! Co prawda, twój ojciec nie miał głowy do interesów. Clare wolała nie wdawać się w dyskusję z matką. Zre sztą, sama nie miała wyrobionego zdania o Armstrongu. Poprosiła Ednę, by przyrzekła jej raz jeszcze, że nie dotknie komputera, pożyczyła walizkę, pożegnała się i wsiadła do samochodu, - Zrób na szaro tego Armstronga! - zawołała matka, stojąc na schodkach. - Ale pamiętaj, córeczko, dobre wy chowanie przede wszystkim! Zawsze i wszędzie trzeba mieć klasę! - Oczywiście, mamo! - odkrzyknęła Cłare, przekręca jąc kluczyk w stacyjce. Następnego ranka kilka tysięcy metrów nad ziemią Clare miała okazję zastosować rady matki w praktyce. Nie-
40 • UPRAGNIONY CEL mai zaraz po starcie Dumberg zaproponował jej drinka, Musiała wybierać, czy zacząć dzień od wódki z sokiem pomidorowym, czy grzecznie podziękować. Obawiała się, ze jej potencjalny klient może ile zrozumieć odmowę. Zdecydowała się więc wziąć szklaneczkę, mając nadzieję, że będzie powoli sączyć napój, aż do końca podróży. - Od kiedy to zacząłeś latać prywatnymi samolotami, Ham? Aż tak dobrze idą interesy? - spytał Max. W swo bodnym, sportowym stroju wyglądał jak ktoś, kto właśnie wybiera się na urlop. Clare zdziwiła się, gdy zobaczyła go na lotnisku w luźnej kurtce i z niedbale przewieszoną przez ramię tor bą podróżną. Ona sama w szarym wełnianym kostiumie, w płaszczu, z walizką i z teczką na dokumenty musiała w zestawieniu z nim wyglądać oficjalnie, niczym sekretar ka, towarzysząca biznesmenom. Ale skąd mogła wiedzieć, jak się ubrać? W końcu nie odbywała podobnych podróży zbyt często. Zresztą, istniała możliwość, że Dumberg pod czas lotu chciałby przejrzeć przygotowane przez nią doku menty. Miała nadzieję, że tak się stanie. - Interesy idą świetnie - odparł z uśmiechem Dumberg. - Ale wyczarterowałem ten samolot, dlatego że towarzy stwo lotnicze proponuje na stałe swoje usługi mojej firmie i dzisiejszy przelot oferuje gratis! Sądziłem, że i dla was będzie to jakaś frajda. Clare zdawało się, że w jego głosie pobrzmiewa prote kcjonalny ton, tak jakby ona i Max byli dziećmi, których nie należy brać poważnie. Dumberg mieszał wolno swój koktail, który zdążył już do połowy wypić. - Powiedz mi, Clare, jak to się dzieje, że taka piękna kobieta jak ty, chodzi bez pary? Pytanie zbiło ją z tropu. Poczuła się zaskoczona - nie tym nawet, że pyta ją o sprawy osobiste, ale jego bezce- UFRAGNIONY CEL • 41 remonialnością. Przez chwilę miała ochotę udzielić ciętej odpowiedzi, ale opanowała się i spokojnie upiła tyk ze swojej szklanki. - Jak by ci to powiedzieć, Ham - odparta, zdobywając się nawet na uśmiech. - Widzisz, jestem szczególną kobie tą. Mam bardzo wysokie wymagania, - O! - Dumberg spojrzał porozumiewawczo na Maxa. - Wybredna i wymagająca! Lubimy takie kobiety, prawda, Max? Clare zdawało się, że twarz Armstronga stężała w wy muszonym uśmiechu. Pomyślała sobie, że może Dumberg wcale nie jest takim bliskim przyjacielem Maxa, za jakiego się podaje. To zresztą budziło niejasne dla niej samej uczu cie zadowolenia. Z tej dwójki Max Armstrong wydawał się jej zdecydowanie sympatyczniejszy. Musiała się jednak pomylić, bo to, co wzięła za wymu szony i nerwowy uśmieszek, zmieniło się teraz w szeroki uśmiech. - O, co do mnie, to z pewnością lubię wybredne kobie ty, Ham. Niestety, problem polega na tym, że im bardziej robią się wybredne, tym mniej znajduję u nich zrozumienia. Dumberg zwrócił się z kolei do Clare z uśmieszkiem szelmowskiego porozumienia. - Już ja cię znam, Max - powiedział konfidencjonalnie. - Nie uwierzysz, Clare, jaki był z niego zawodnik. W szko le miał przezwisko Max Pistolet, a te dziewczyny, które się wokół niego kręciły, nazywaliśmy „armią Armstronga"! - No, no! - Clare pokręciła głową w udanym podziwie. - Hmm - odchrząknął Armstrong znad swojej szklanki. - Nie powinnaś wierzyć we wszystko, co opowiada Ham. To urodzony fantasta. W przedstawieniu, ilekroć zapo mniał roli, a zdarzało mu się to dosyć często, zawsze potra-
42 • UPRAGNIONY CEL fil zmyślić coś na poczekaniu, tak że publiczność nigdy nie zauważyła wpadki. - Ale teraz wcale nie zmyślam - zaśmiał się Durnberg. - Gdyby tu była Adele, na pewno przyznałaby mi rację, Max. Ona mogłaby dużo powiedzieć o tych wszystkich panienkach, które płakały na waszym ślubie. A nie były to wcale łzy szczęścia i wzruszenia, Max! - A jak tam z twoim tenisem, Ham? - Max zmienił nagle temat. - Mam nadzieję, że i tym razem rzucisz mi wyzwanie, co? Clare znowu pomyślała z uznaniem o Armstrongu. Ktoś . inny na jego miejscu nie miałby może nic przeciwko temu, by wysłuchiwać historyjek na temat swoich podbojów. - Ach, mój tenis? Tym razem nie dam ci żadnych szans, Max. Mam teraz mordercze uderzenie z bekhendu, zoba czysz. - Durnberg skrzywił się lekko. - Widziałaś, jak szybko zmienił temat rozmowy? Nie chce mieć u ciebie opinii kobieciarza. Jestem pewien, że będzie próbował grać rolę samotnego i nieszczęśliwego mężczyzny, porzucone go przez nieczułą kobietę. Uważaj, Clare, to niebezpieczny facet! - Ham, daj spokój. - Tym razem w tonie głosu Arm- stronga nie było rozbawienia. - Daruj sobie. - Ależ ja nic nie mówię! Dobrze, już dobrze. - Durn berg uniósł szklaneczkę w górę. - Nasze zdrowie! - Wypił i natychmiast skinął na stewardesę, by podała następne drinki. Kiedy odchodziła, zawołał jeszcze, by przyniosła menu. Clare wsiadała na pokład samolotu przekonana, że ci dwaj mężczyźni, którym będzie musiała stawić czoło, są starymi przyjaciółmi Teraz, po godzinie podróży, było dla niej jasne, że tak nie jest. Czuła, że ta podróż wcale nie sprawia Maxowi przyjemności i że towarzyszy im tylko UPRAGNIONY CEL • 43 dlatego, że musi dbać o swoje sprawy. To ciekawa sytuacja, pomyślała. Jej szanse rosną. Z drugiej strony, dlaczego Durnberg miałby zmieniać partnera, skoro interesy idą do brze? Może coś się wydarzyło między nimi w szkole śred niej? Musieli ze sobą ostro rywalizować i teraz Durnberg odgrywa się za jakieś doznane wtedy upokorzenie? Kto wie... Durnberg był jednak bez wątpienia wytrawnym bi znesmenem i trudno posądzać go o kierowanie się senty mentem, gdy w grę wchodzą pieniądze. Jeżeli więc jej oferta wyda mu się lepsza, to dlaczego miałby ciągnąć dalej tę grę? Nie, z pewnością Clare nie jest tu bez szans. Durnberg tymczasem pił bez umiaru. Stewardesa raz po raz zjawiała się przy jego fotelu. Nawet Max został daleko w tyle, nie mówiąc już o Clare. Była tym zaskoczona. To raczej Armstrong manifestował aprobatę swobodnego stylu bycia. Szkoda, że się pomyliła. Zanosiło się na to, że będzie musiała robić słodką minę do typa, który ją irytuje i wal czyć z tym, który budzi jej sympatię. Tymczasem na stolikach pojawiły się tacki ze śniada niem. Alkohol wcale nie stępił im apetytu i wszyscy troje jedli z przyjemnością. Po śniadaniu Durnberg zamówił dla wszystkich następne drinki, tym razem dżin z tonikiem. Zaczynał już mieć kłopoty z wymową. Clare zaczął doku czać lekki ból głowy. Zapowiadają się fantastyczne waka cje, nie ma co, pomyślała. Durnberg znowu wychylił się ze swego fotela, aby przy wołać stewardesę. - Ach, nie mam z was wielkiej pociechy - orzekł, kiedy oboje przecząco pokręcili głowami. - Jesteście mięczaki, tyle wam powiem - zdecydował i podniósł się ciężko z fo tela. - No nic, bawcie się dobrze, zaraz wracam. Wspierając się na fotelach, rozpoczął wędrówkę na tył
44 • UPRAGNIONY CEL kabiny. Kiedy zamknęły się za nim drzwi toalety, Clare zaczęła masować sobie skronie. - Obawiam się, że najgorsze jeszcze przed nami - po wiedział współczująco Max. - Znam go nie od dziś. Clare westchnęła i opuściła ręce. - Dlaczego zdecydowałeś się lecieć? Przecież nie wmó wisz mi, że ta eskapada sprawia ci przyjemność. - Z tych samych powodów co ty, obawiam się. Jego zlecenie warte jest zachodu, więc robię dobrą minę do złej gry. Choć chwilami nie jestem pewien, czy gra jest warta Świeczki. - Wszystko można znieść, ale nie picie wódki z sokiem pomidorowym od samego rana! - Pozwól tylko... - Max uśmiechnął się i zanim zdąży ła cokolwiek odpowiedzieć, ujął delikatnie jej głowę i za czaj masować skronie i policzki. W pierwszym odruchu chciała zaprotestować, ale zre zygnowała. Jego dotyk przynosił nieoczekiwaną ulgę. Ból zdawał się z wolna mijać. - O jak dobrze! Dziękuję-powiedziała z zamkniętymi oczami. - Pozwól, że ci udzielę rady, jeśli chodzi o sesje wyjaz dowe w interesach. Bierz drinki i uśmiechaj się. Możesz być pewna, że zawsze uda ci sieje gdzieś odstawić niespo- strzeżenie albo wylać. - Jak to? Więc nie wypiłeś dzisiaj tego wszystkiego, co ci przynosili? - No, może jednego drinka - odparł śmiejąc się. - Ale też nie całego. - A byłam pewna, że po prostu masz taką mocną głowę - stwierdziła, nie otwierając oczu. Dotyk jego palców nie tylko łagodził ból, ale sprawiał nieoczekiwaną przyje mność. UPRAGNIONY CEL • 45 - To prawda - odrzekł. - Ale wykorzystuję to tylko w sytuacjach, kiedy nie mam innego wyjścia. Zdarza się, że muszę się napić z Hamem od czasu do czasu. O, widzę, że mój stary przyjaciel już wraca - powiedział, odrywając dłonie od jej głowy. Za chwilę Durnberg był już przy nich. W każdej ręce trzymał szklaneczkę. Jedną z nich podał Maxowi. Max wyciągnął rękę z przyjaznym grymasem. Z trudem po wstrzymała się, by nie parsknąć śmiechem. Wiedziała, że jej zawartość wcześniej wyląduje na dywanie aniżeli oni w Sarasota-Brandenton.
ROZDZIAŁ 4 Clare stała na lotnisku przy podjeździe dla taksówek i wystawiała twarz do słońca. Miała nadzieję, że uda jej się pójść na plażę. W tym roku nie planowała wakacji i potrze bowała choć kilku dni wytchnienia. Kiedy już opuściła wnętrze samolotu, perspektywa spędzenia paru dni na Flo rydzie wydała jej się całkiem kusząca. Okazało się, że Durnberg nie zamierzał korzystać z ta ksówki. Przyjechał po nich biały mercedes i oboje wraz z Maxem usadowili się z tyłu, gdy tymczasem Ham, który zdawał się w cudowny sposób wytrzeźwieć, zajął miejsce obok szofera. Znowu, podobnie jak wcześniej w samolocie, znalazła się blisko Maxa i znowu to uczucie bliskości sprawiało jej przyjemność. Armstrong wyciągnął rękę, kładąc ją na opar ciu siedzenia i niby przypadkiem musnął jej włosy. - O przepraszam, muszę trochę rozprostować rękę. Zdrętwiało mi ramię. Mam nadzieję, że ci nie przeszka dzam. - Nie, skądże. Sama nie wiedziała dlaczego, ale nie miałaby nic prze ciwko temu, gdyby nagle objął ją, przyciągnął do siebie i pocałował. Co za dziwaczne myśli przychodzą jej do UPRAGNIONY CEL • 47 głowy? Patrzyła na palmy rosnące wzdłuż ulic. Szkoda, że przyjechała tu w interesach, a nie na urlop. - Niebędzieciprzeszkadzałojeślitrochęuchylęokno? - zwróciła się Clare do swego sąsiada, naciskając przycisk. - Nie. Wcale. - Mmmm... Wspaniale. - Wzięła głęboki wdech i po trząsnęła głową, żeby odrzucić z twarzy włosy. Wszystko wokół jest takie cudowne, pomyślała, z wyjątkiem powo du, dla którego się tutaj znalazła. - O tej porze zawsze jest tu bardzo przyjemnie. Ani za zimno, ani za gorąco - zwrócił się Durnberg do Clare. - Byłaś już na Florydzie? - Nie, jakoś nigdy nie miałam okazji. - Coś takiego! Naprawdę? No, to będziemy musieli ci tu wszystko pokazać! Już my się postaramy, żebyś była zadowolona, prawda, Max? - O, w tej kwestii mam do ciebie pełne zaufanie, Ham - rzucił Armstrong, rozparty niedbale na siedzeniu. Jego udo dotykało teraz kolana Clare. - Myślę, że mogę zdać się całkowicie na ciebie - dokończył. Nie! Proszę, nie rób tego, miała ochotę krzyknąć, ale oczywiście nie otworzyła ust. - Świetnie - roześmiał się Ham. - A zatem myślę, że zaczniecie od małej partyjki tenisa, a ja tymczasem zabiorę się za sprawy, które muszę załatwić od ręki. - Mam nadzie ję, że grasz w tenisa, Clare? - Notak...Trochę-odpowiedziałazociąganiem. - No to świetnie, weźmiemy udział w turnieju. Zapiszę nas troje, jak tylko przyjedziemy na miejsce. Ciebie, Clare, zapiszemy do grupy "C", żebyś się nie sforsowała od razu na początku. - Mnie też zapiszesz do grupy „C" - odezwał się Max. - Ciebie do „C"? Zwariowałeś?
48 • UPRAGNIONY CEL - Dokucza mi łokieć. Obawiam się, że odnowiła mi się stara kontuzja. - No, nie... Przecież umawialiśmy się na tenisa. Zda wało mi się, że przyjmujesz moje wyzwanie... - Dumberg skrzywił się niezadowolony. - Twoje wyzwanie przyjmuję, Ham. - Armstrong wzruszył ramionami. - Widziałaś,co to za zarozumialec?-Dumberg zwrócil się do Clare. - Jemu się zdaje, że wygra ze mną nawet z kontuzjowanym łokciem. - Nie o to chodzi, Ham - odparł Armstrong spokojnie. - Jeżeli przedtem będę musiał się naharowac' na korcie z jakimiś niezłymi zawodnikami, to łokieć mi całkiem wy siądzie i wcale sobie nie pogramy. Dumberg skinął głową, przyjmując to wyjaśnienie, choć wcale nie wydawał się przekonany. Jednak nie kontynuo wał już tematu. Skupił się na mijanych po drodze budyn kach i miejscach. Kiedy wjechali na wiadukt autostrady, w oddali błysnę ły wody Zatoki Meksykańskiej. - Ach, jak pięknie! - zawołała Clare. Max uśmiechnął się i zamierzał coś powiedzieć, ale Dum berg uprzedził go i zaczął rozwodzić się nad urokami Zatoki. - Tu, w Sugar Sands, możesz uprawiać każdy rodzaj sportów wodnych, jaki tylko przyjdzie ci do głowy. Wind surfing, nurkowanie, narty wodne. Co tylko chcesz. - A gdyby tak poleżeć sobie po prostu na plaży i wyką pać się? - zapytała Clare, uśmiechając się nieśmiało. - No jasne, można, ale w końcu nie po to się tu przyjeż dża, żeby się wylegiwać. To można robić wszędzie. Jesteś moim gościem i korzystaj z klubowego sprzętu! - Dziękuję - westchnęła Clare. - A kiedy w takim razie zamierzasz przejrzeć moją ofertę? UPRAGNIONY CEL • 49 - Nie martw się. Wszystko w swoim czasie. - Dumberg raachnął ręką, jakby odganiał natrętną muchę. - Na począ- sk trochę przyjemności. W końcu, należy nam się coś od życia, nie? - Pewnie, - Clare skinęła głową z rezygnacją. Wyglą dało na to, że będą tu wypoczywali bardzo intensywnie. Znowu naszły ją wątpliwości, czy Dumberg traktuje ją serio, czy też potrzebna jest mu w jego rozgrywce z Ma- xem. Tyle czasu zabrało jej przygotowanie tych dokumen tów! A jeszcze wcześniej niemało się natrudziła, żeby do stać licencję tutaj, na Florydzie. I w dodatku musiała prosić o pomoc Rona. Do licha, przedstawi mu swoją ofertę, na wet jeżeli będzie musiała to zrobić na desce surfingowej! - No, jesteśmy prawie na miejscu - oznajmi! Dumberg, iiedy mercedes skręci! z autostrady w wyasfaltowaną dro gę wysadzaną palmami. Wszystko dookoła zdawało się bare rajskim ogrodem i tylko Dumberg jakoś nie pasował do tego otoczenia. Wkrótce znaleźli się na podjeździe. Imponujący dom otaczała bujna roślinność. W oddali prześwitywał niemal biały piasek plaży i szmaragdowe wody zatoki. - Fantastyczne! - Clare nie mogła powstrzymać okrzy ku podziwu. - Otóż to! - przytaknął Dumberg. - Nie zapominajcie, gdzie jesteście. Biznes to nie wszystko! O co mu właściwie chodzi? - pomyślała Clare. Dziwny facet z tego Dumberga, Tak czy inaczej, powinna robić dobrą minę do złej gry. - O, postaram się o tym nie zapominać - uśmiechnęła się promiennie. - Doskonale. A teraz zajmie się wami Santiago. - Dumberg skinął głową w stronę kierowcy. - Pokaże wam pokoje. Na waszym miejscu przekąsiłbym coś. Lunch po-
50 • UPRAGNIONY CEL dają tutaj także do pokoju. Nie zapominajcie, że turniej zaczyna się za godzinę. - Ale ja nie wzięłam ze sobą rakiety - odpowiedziała Clare, ciągle mając nadzieję, że może uda jej się z tego wykręcić. - To żaden problem. - Durnberg wzruszył ramionami. - Po drodze jest sklep ze sprzętem tenisowym. Możesz wybrać sobie, jaką chcesz, i kupić na mój rachunek. Prze cież musisz mieć sprzęt, z którego jesteś zadowolona, żeby się dobrze czuć na korcie, no nie? - To prawda. - Nie pozostawało jej nic innego, jak tylko przytaknąć. - Piękne dzięki. - Nie ma o czym mówić... Santiago! - Kiwnął głową na szofera. - Pamiętasz: pani ma pokój numer 24, a pan 25. - Tak jest, sir. - Santiago zgiął się w ukłonie. - No niezłe, nieźle się zaczyna. - Max wykrzywił się w uśmiechu, kiedy samochód ruszy! w stronę skrzydła bu dynku, w którym mieli zamieszkać. - Rakieta będzie już na mnie czekała w pokoju. Ja też nie mam żadnej wymówki - westchnął. - Ci za facet! - szepnęła Clare, wpatrując się w kark Santiago. - Myślałam, że uda się jakoś wykręcić, zagrać najwyżej partyjkę golfa. - Nie przejmuj się - uśmiechnął się znowu Max. - On ostrzy sobie zęby na mnie! Nie musisz wcale dobrze grać w tenisa. Wystarczy, żebyś okazała znajomość rzeczy w swoim zawodzie. Stary Ham potrafi to docenić. Profe sjonalizm liczy się dla niego przede wszystkim. Prawdę mówiąc, jestem już tym wszystkim śmiertelnie zmęczony. Oho! W głowie Clare błysnęło ostrzegawcze światełko. Czyżby teraz Max zaczynał swoje gierki? Na wszelki wy padek postanowiła nie odpowiadać. Byli już na miejscu. Do pokojów wchodziło się z ze- UPRAGNIONY CEL • 51 wnątrz. Santiago zatrzymał samochód i wyjął z bagażnika walizkę Clare. - Swoją wezmę sam - powiedział Max. - Wiesz, jak nie lubię tych wszystkich ceremonii, Santiago. A jak się miewa Rosa? - Znowu jest w ciąży. - Santiago błysnął białymi zęba- mi - Chyba nie zrobi w końcu tego kursu, ale sam nie Triem, czy bardziej zależy jej na tym, żeby zostać inżynie- rem, czy żeby mieć tyle dzieci, ile się da. - W końcu można być inżynierem i matką swoich dzie ci, prawda? - Clare wtrąciła się do rozmowy, sama właści wie nie wiedząc, dlaczego to robi. - To też powtarzam jej to nieustannie - uśmiechnął się znowu Santiago. Otworzył przed nią drzwi do pokoju, a potem wstawił walizkę. Kiedy Clare znalazła się w środ ku, uderzył ją widok z okna na wody zatoki. Biel piasku kontrastowała z mieniącą się w słońcu taflą wody. - Czy mam rozłożyć pani rzeczy w łazience? - Usły szała za plecami. - Ach, nie! Dziękuję bardzo, Santiago, i proszę, mów do mnie po prostu Clare. Otworzyła drzwi i wyszła na taras: Zdjęła buty i po cie płych deskach zeszła na plażę. Piasek był gorący. - Jeżeli zamierzasz iść na spacer, to nic z tego. Nie ma czasu! - Dobiegł ją głos Maxa. Odwróciła się i zobaczyła go stojącego w otwartych drzwiach balkonowych. - O Boże, grać w tenisa, kiedy wszystko dookoła jest takie cudowne. Najchętniej wykąpałabym się w oceanie. Max rozłożył ręce. - Obawiam się, że stary Ham będzie miał nam za złe, jeżeli nie spełnimy jego oczekiwań. Clare skrzywiła się. Pomyślała, że jeżeli oboje nie sta wią się na korcie, to pretensje Durnberga rozłożą się rów-
52 • UPRAGNIONY CEL nomiemie. Więc właściwie czym ryzykuje? A poza tym, nie przyjechała tu grać w tenisa. - Do diabła z tenisem! - Wzruszyła ramionami. - Nie wiem, jak ty, ale ja przebieram się w kostium kąpielowy i idę na plażę. - Tak? Świetnie! W takim razie spotykamy się za pięć minut na plaży. Trochę sobie popływamy! - Ale żadnych wyścigów! - zastrzegła się. - Dobra, żadnych wyścigów - zgodził się natychmiast Max. Kiedy Clare znalazła się na powrót w pokoju, rozejrzała się uważnie dookoła. No, no, pokręciła głową. Przygotowa no dla niej luksusowy apartament. Na wprost kominka stała skórzana sofa, zarzucona poduszkami. Obok niej nieduży stół i cztery krzesła, dwa fotele, szafa. Z pokoju wchodziło się do kuchni i imponującej, wyłożonej glazurą łazienki, a także do przytulnej sypialni, którą niemal w całości zaj mowało wielkie białe łoże. Clare szybko zrzuciła z siebie ubranie i wciągnęła ko stium kąpielowy, rozkładając na razie zawartość walizki na łóżku i krzesłach. Przed wyjściem postanowiła się odświe żyć po podróży. Weszła do łazienki. Na blacie umywalki stał koszyczek, w którym znalazła różne mydełka i szam pony, krem do opalania, kremy nawilżające skórę. - Clare, jesteś gotowa? - Dobiegło ją wołanie Maxa. Owinięty ręcznikiem, stał w drzwiach, wychodzących na taras i ciekawie zaglądał do Środka. Clare wyjrzała zza drzwi łazienki. - Och, Max! Wejdź, proszę. Jeszcze minutka i będę gotowa. Odkręciła wodę i pochyliła się nad umywalką. Widok nagiego, muskularnego torsu Maxa pobudził jej wy obraźnię, Myśl, że mogliby się kochać, pojawiła się zaraz i UPRAGNIONY CEL • 53 potem i już nie mogła się jej pozbyć. Machinalnie oblewała twarz wodą i widziała przed oczyma ich dwoje gotowych na wszystko... Otrząsnęła się i wtuliła twarz w ręcznik. Czyżby na tym miał polegać chytry plan Durnberga?