Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Thornton Elizabeth - Sekrety

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Thornton Elizabeth - Sekrety.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse T
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 178 osób, 109 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 169 stron)

Elizabeth Thornton Sekrety Prolog Paryż, grudzień 1814 Jasnowłosy mężczyzna, który za nią stał, wcale nie wyglądał na mordercę. Był młody i bardzo przystojny. Miał na sobie niebieski mundur, taki jak nosili strażnicy króla Ludwika. Angielskie damy, które robiły zakupy w pobliżu Palais Royal, z trudem odrywały od niego wzrok; nic dziwnego, skoro wyglądał jak Apollo. A jeszcze całkiem niedawno na pewno z odrazą odwróciłyby się na widok francuskiego żołnierza. Ale teraz nikt już nie pamiętał o przeszłości i mimo dawnych nieporozumień każdy Anglik z radością witał Francuza. Tak naprawdę nikt nie wiedział, jakiej narodowości był ten mężczyzna. Mówił płynnie zarówno po angielsku, jak i francusku. Miał wiele imion, ale żadne nie było prawdziwe. Był mistrzem maskarady. Dla niej nazywał się po prostu Nemo. Nie znała bardziej przerażającego i fanatycznego agenta Napoleona. Wszyscy myśleli, że już od dawna nie żyje. Chciała zawołać: Morderca! Ale to nie miało sensu. Nemo na pewno by ją dopadł, zanim zdołałaby wymówić jego imię. Zamarła w bezruchu, wstrzymała oddech i z udawanym zainteresowaniem wpatrywała się w wystawę sklepową. W rzeczywistości ani trochę nie interesowały jej czepki; jej uwagę przyciągało lustrzane odbicie mężczyzny, który leniwie snuł się wśród tłumu ludzi wychodzących z kawiarni Very. Kiedy stanął za jedną z kolumn i zniknął jej z pola widzenia, wmieszała się w grupę przechodniów. Kosztowało ją wiele wysiłku, by nie oglądać się przez ramię, żeby się upewnić, czy nie dostrzegł jej wśród tłumu. Przez cały czas udawała, że z zainteresowaniem przygląda się wystawom sklepowym, i bez pośpiechu przechadzała się od jednej witryny do drugiej. Zatrzymała się dopiero przed sklepem z książkami starego Dassene'a. Wszystko potoczyło się zupełnie inaczej, niż było zaplanowane. Łącznik miał na nią czekać w księgami przy Rivoli, ale teraz nie mogła się z nim spotkać. Czuła się bezradna. Musiała improwizować. Cała nadzieja w starym Dessenie, który, być może, da się przekonać, żeby doręczyć za nią książkę. Dopiero wtedy będzie mogła zająć się Nemo. Polowanie na wrogów to rozrywka, której nie mógł sobie odmówić, a przy tym nie lubił łatwej zdobyczy. Uwielbiał grać w kotka i myszkę, a kiedy nudził się ofiarą, zabijał ją bez litości. Jeszcze rok temu takie myśli przyprawiłyby ją o dreszcze, ale teraz nie czuła nic poza zniecierpliwieniem. Od śmierci Jerome'a nie liczyło się dla niej nic poza chęcią zemsty. Nie ryzykowała życia dla kraju, wiedziała o tym od dawna. Patriotyzm nie był dla niej tak ważny jak dla Jerome'a. Kierowała nią nienawiść do mężczyzny, który go zabił. Kiedy otworzyła drzwi, w sklepie rozległ się dźwięk dzwonka. Młoda kobieta, stojąca przy ladzie i płacąca rachunek, spojrzała na nią ciekawie. Na podłodze przy jej nogach stal kosz po brzegi wypełniony książkami. Dessene'a niebyło nigdzie w pobliżu, a za ladą stał mężczyzna, którego nigdy jeszcze tutaj nie widziała. Kiedy nieznajomy stanął obok młodej kobiety z książkami, poruszyła się niespokojnie. Nie zdziwiła się, kiedy wymienili między sobą parę zdań po angielsku. W ich wyglądzie było coś, co wyraźnie wskazywało na angielskie pochodzenie. Mężczyznę zdradzał ciemny płaszcz i nienagannie skrojony surdut, kobieta natomiast miała za długą falbanę przy sukni i za mało wycięty dekolt. Był młodszy od swej rozmówczyni, ale byli do siebie podobni. Brat i siostra, uznała po zastanowieniu. To właśnie Jerome nauczył ją dostrzegać te na pierwszy rzut oka niewidoczne szczegóły.

Nauczył ją również wierzyć w instynkt. Nie wiedziała dlaczego, ale spodobało jej się spojrzenie jasnowłosej Angielki, podczas gdy mężczyzna stojący za ladą nie wzbudził jej zaufania. Miała mętlik w głowie. Jedynym powodem, dla którego wybrała Dessene'a, był fakt, że znal zarówno ją, jak i Jerome'a. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Jerome byt studentem bez grosza przy duszy, a mimo to księgarz zawsze był dla nich życzliwy. Niestety, dzisiaj go nie zastała. Zastanawiała się, co robić. W każdej chwili mogła zostać zdemaskowana. Musiała grać. Mogła ukryć książkę i wrócić po nią innym razem. Ale jeśli nie udałoby jej się wrócić? Jej mózg pracował niczym rozżarzona do czerwoności maszyna. Jeszcze raz spojrzała na parę, po czym szybko podjęła decyzję. Podeszła do lady i "niechcący" popchnęła kosz pełen książek. Przez chwilę użalała się nad swoją niezdarnością, uklękła, łapiąc się za głowę, i niepostrzeżenie zamieniła swoją książkę na jedną z tych, które rozsypały się po podłodze. Udało jej się w samą porę, ponieważ młoda dziewczyna szybko schyliła się, żeby jej pomóc. Ręce kobiet dotknęły się, kiedy obie jednocześnie chciały podnieść koszyk. - To moja wina - powiedziała nieznajoma po francusku. Mówiła powoli, ale z doskonałym akcentem. - Nie powinnam zostawiać koszyka na podłodze. Ktoś mógłby się o niego potknąć. - Miała łagodne oczy i uśmiechała się przyjaźnie. Zupełnie nieświadoma tego, co się przed chwilą stało, młoda Angielka została uwikłana w coś bardzo niebezpiecznego. Każda próba ostrzeżenia spowodowałaby lawinę pytań, a na to nie mogła sobie pozwolić. Uśmiechnęła się w odpowiedzi, po czym skinęła głową i jak gdyby nigdy nic ruszyła w głąb sklepu, Kiedy znów rozległ się dzwonek, odwróciła głowę. W drzwiach stał Nemo; nie był sam, towarzyszyło mu dwóch mężczyzn. Szepnął coś Angielce na ucho, a kiedy ta zaczerwieniła się, wybuchnął śmiechem. Serce przestało jej bić. Czyżby Nemo widział, jak zamieniała książki? Kiedy pozwolił angielskiej parze opuścić księgarnię, odetchnęła z ulgą i cicho przesunęła się w stronę tylnych drzwi. Zanim je otworzyła, znalazła w kieszeni płaszcza pistolet; zawsze miała go przy sobie w pogotowiu. Tym razem mógł się przydać. Westchnęła cicho. Wojna już dawno się skończyła, pomyślała. Napoleona zesłano na Elbę. Nemo miał zostać zabity. Nadszedł czas, żeby zebrać owoce swojej pracy. Niestety, nigdy nie była taka przezorna jak Jerome. Powinna była go posłuchać. Teraz na pewno było już za późno. Wszystko, o co walczyli, przepadło. Kiedy otworzyła drzwi i wyszła na rue de Montpensier, oblał ją zimny pot. A jednak nie było za późno. W takim razie musiała dokończyć to, co zaczęła. Musiała dać tej młodej Angielce czas na ucieczkę. Jeżeli się uda i sama wyjdzie cało z opresji, będzie musiała odzyskać książkę. Jeśli ją schwytają, nie będzie mogła zrobić nic więcej. Pozostanie jej wiara w to, że dziewczyna przeczyta książkę i odda ją we właściwe ręce. Przemknęła pomiędzy dwoma konnymi tramwajami, a potem przebiegła na drugą stronę ulicy. Zatrzymała się dopiero na rogu i spojrzała za siebie. Dostrzegła Nemo, który niczym oszalały wybiegł przed sklep z książkami; w ręku miał broń. Nie bała się śmierci, ale przerażała ją myśl, że mogą pojmać ją żywą. Krzyknął, kiedy tylko ją zauważył. Chciała, żeby widział, dokąd biegnie. Chciała zwrócić na siebie jego uwagę. Jerome uczył ją, jak się zachowywać w takich sytuacjach, ale dopiero dzisiaj miała okazję, żeby sprawdzić swoje umiejętności. Musiała zdać ten egzamin. Uśmiechał się w ten przebiegły sposób, którego nienawidziła. Ten uśmiech zdawał się mówić, że nikt nigdy nie przechytrzył Nemo, który był nieomylny. Pewnego dnia, myślała w duchu, spotkasz równego sobie. Nie walczyła z własną wściekłością. Chciała krzyczeć: Dalej, bydlaku! Chodź tu i złap mnie! Kiedy trzech mężczyzn ruszyło za nią w pościg, rzuciła się do ucieczki. Kilka osób, widząc pistolet w jej dłoni, usunęło się z drogi. Byli tuż za nią, ale żaden nie strzelał. Było dokładnie tak, jak myślała: Nemo sam chciał ją zabić.

Mniej więcej w połowie drogi zobaczyła swój cel - piecyk ulicznego sprzedawcy, Thibeaulta. Zapach ciepłych babeczek i ciastek z rodzynkami sprawił, że zamarło w niej serce. W jednej chwili odrodziły się w niej wspomnienia. Oczami wyobraźni dostrzegła siebie i Jerome'a, zatrzymujących się tutaj na ciepłe babeczki, w drodze z teatru do domu. Ostatkiem sił dotarła na miejsce. Wiedziała, że tutaj kończy się jej droga. Ból przeszywał piersi, nogi odmawiały posłuszeństwa, opuściły ją resztki sił. Ale ani na chwilę nie zapomniała o gniewie, który tłumił w niej strach. Wymierzyła pistolet w głowę Thibeaulta. - Otwieraj - zażądała, dysząc ciężko. Kiedy sprzedawca wykonał polecenie, wrzuciła książkę w rozżarzone węgle. - A teraz uciekaj stąd - powiedziała. - Ratuj się. - Szybko odwróciła się od niego, żeby zmierzyć się ze swoimi prześladowcami. Kiedy uniosła pistolet, zatrzymali się. Spojrzała prosto w oczy Nemo. Na jego twarzy pojawił się przelotny uśmieszek. Widział, jak paliła książkę, i myślał, że odniósł zwycięstwo. W końcu nie wiedział o Angielce z księgarni. Teraz wszystko było w rękach Boga. Wymierzyła pistolet prosto w Nemo i pomyślała o Jeromie. Po pierwszym strzale padł przerażony sprzedawca. Zginęli w deszczu kul. 1 Bath, luty 1815 Za chwilę coś się wydarzy, przemknęło Abbie przez myśl, kiedy szwagier wstał od stołu i pod błahym pretekstem opuścił pokój w towarzystwie panny Fairbairn. Podejrzenia Abbie potwierdziły się, gdy jej starszy brat, Daniel, odprawił służącego. W pokoju pozostali jedynie członkowie rodziny Vayle. Vayle'owie nigdy nie omawiali rodzinnych spraw w towarzystwie obcych. Być może bardziej zaniepokoiłoby ją to, co działo się wokół, gdyby nie czuła się dotknięta. Przecież to był jej dom. To ona przygotowała obiad, który przed chwilą zjadła jej rodzina, ona płaciła pensje służącym, nie wspominając już o pannie Fairbairn. A mimo to starszy brat wydał polecenia służbie, a cała rodzina tylko jemu poświęciła uwagę. Nie powinno jej to dziwić. W końcu krewni zawsze mieli na nią wpływ. Kiedy tylko pojawili się w jej domu, miała wrażenie, że nawet służba przestaje się z nią liczyć. To był pierwszy raz, kiedy przyjechali z wizytą do Bath. Odwiedzili ją w drodze powrotnej z posiadłości jej szwagra, który mieszkał niedaleko Oksfordu. Zawsze, kiedy nadchodził sezon polowań, przenosili się tam, a teraz, gdy zbliżał się sezon spotkań towarzyskich, wracali do Londynu. Nadrobili trochę drogi, żeby się z nią zobaczyć. Chciała wywrzeć na nich jak najlepsze wrażenie, chciała, żeby byli z niej dumni. Mimo wad bardzo krewnych kochała. I właśnie w tym tkwił jej problem: nie potrafiła myśleć tylko o sobie. Tutaj, w Bath, w otoczeniu przyjaciół zapomniała o nim. Nikt z nowych znajomych nie widział jej w roli oddanej córki, ciotki młodych dziewcząt czy trzymającej się na uboczu starej panny. Wiele wysiłku kosztowało ją, zanim nauczyła się żyć według własnych reguł. Nie wiedziała tylko, dlaczego tak szybko o nich zapominała, kiedy w pobliżu znajdowała się rodzina. Przyglądała się uważnie twarzom trzech osób, które siedziały przy mahoniowym stole. Matka ściągnęła brwi, a to zawsze oznaczało coś złego. Siostra Abbie, Harriet, jak zwykle wyglądała na znudzoną, Daniel natomiast patrzył na nią nie tyle ze złością, ile ze zmieszaniem. To było imponujące trio członków jej świetnej rodziny. Wszyscy byli wysocy i mieli ciemne włosy, szlachetne rysy i inteligentne zielone oczy. Wszyscy troje byli nieugięci i mieli silne charaktery. W ich naturze leżało podporządkowywanie sobie ludzi słabszych. Abbie im ulegała.

Ale tak było kiedyś. Choć już od dawna była pełnoletnia, dopiero w Bath mogła się cieszyć niczym nie ograniczoną wolnością. Przez dwanaście miesięcy była sobie panią i mimo że miała dwadzieścia siedem lat, dopiero teraz tak naprawdę zaczęła poznawać siebie. Tak długo starała się stać kimś, kim - według innych - powinna być. Tyle zmarnowanych lat! Była zdecydowana, że nie straci ani jednego dnia więcej. Brat przerwał długie milczenie. - Chciałbym z tobą o czymś porozmawiać, Abbie - powiedział. Próbowała go od tego odwieść. - To nie jest najlepsza pora na rozmowę. Za godzinę powinniśmy pojawić się u Gardinersów. - Uśmiechnęła się łagodnie. - Poza tym nigdy nie mogę się skupić na rozmowie, kiedy w perspektywie mam przyjęcie. Przełóżmy tę rozmowę na inny dzień. - Dobrze wiesz, że jeśli nie porozmawiamy teraz, nie zrobimy tego nigdy. - Uśmiechnął się ironicznie. - Przyznaj się, Abbie. Przez cały czas unikałaś rozmowy z nami. Od kiedy tutaj jesteśmy, całe dnie i noce zapełniasz nam różnymi spotkaniami. Jeżeli nie porozmawiamy teraz, nie będziemy mieli więcej okazji, żeby to zrobić. Sama myśl o rodzinnym zebraniu wystarczyła, żeby przyprawić ją o dreszcze. Zawsze zapewniano ją, że żadne kroki nie zostaną podjęte bez jej zgody, ale to nigdy nie sprawdzało się w rzeczywistości. Zarówno ona, jak i jej młodszy brat, George, wdali się w świętej pamięci ojca. Nigdy nie sprzeciwiali się rodzinie, ale też nigdy nie wychodzili na tym dobrze. Abbie doskonale zdawała sobie sprawę, że powodem narady rodzinnej jest jej wyjazd do Paryża. Słusznie postąpiła, nie mówiąc im wcześniej o swoich zamiarach. Gdyby to zrobiła, poruszyliby niebo i ziemię, żeby ją powstrzymać. Trzeba przyznać, że nigdy nie zamierzali jej skrzywdzić. Po prostu chcieli dla niej tego, co, ich zdaniem, było najlepsze. To nie ich wina, że zajmowali wysoką pozycję społeczną i że tak bardzo trzymali się zasad. Według nich, młoda kobieta nie powinna w żadnym wypadku mieszkać sama we własnym domu i żyć, jak jej się podoba, nie słuchając przy tym opinii najbliższych. Uważali, że powinna wyjść za mąż albo poświęcić życie rodzinie. Prawdopodobnie tak by się stało, gdyby nie uśmiechnęło się do niej szczęście. W jej życiu pojawiła się dobra wróżka, Abigail Vayle. Ciotka Abigail, która była w sędziwym wieku, potrzebowała stałej opieki. Jedynym członkiem rodziny, którego można było wykorzystać, jedyną niezamężną kobietą była, oczywiście, Abbie. Kiedy ciotka Abigail umarła, zostawiła swojej imienniczce w spadku mały dworek w Bath i znaczną fortunę. Oprócz majątku Abbie otrzymała jeszcze cenniejszy dar. Dzięki ciotce zrozumiała, że jest wartościową istotą i ma prawo żyć tak, jak tego zapragnie. Ciotka Abigail wytłumaczyła jej, że nie ma sensu starać się żyć według zasad ustanowionych przez innych. Poza tym pokazała jej, jak niezamężna kobieta może cieszyć się życiem. Pieniądze i wiedzę Abbie otrzymała w prezencie, o swoje życie musiała zatroszczyć się sama. Na kominku stał zegar; Abbie spojrzała na niego z niepokojem i zwróciła się do Daniela: - Masz dziesięć minut, Danielu, i ani minuty więcej. - Abbie! - Wdowa po wicehrabim Clivendon z niedowierzaniem przyglądała się córce. - Nie pojmuję, co się tutaj dzieje. Z trudem rozpoznaję własną córkę. Tak naprawdę to… Abbie doskonale zdawała sobie sprawę, że kiedy matka zacznie mówić, jej narzekaniom nie będzie końca. Już dawno zdążyła nauczyć się ich na pamięć. Nic dziwnego, skoro przez kilka miesięcy regularnie otrzymywała od matki długie listy pełne skarg i lamentów. Wicehrabina miała nadzieję, że w ten sposób nakłoni córkę do zmiany decyzji. Abbie natychmiast musiała zabrać głos. Inaczej do końca świata nie opuszczą tego pokoju. - Chodzi o Paryż, mam rację? - przerwała matce w środku zdania. - To dlatego przyjechaliście mnie odwiedzić? Jak widzicie, nic złego mi się nie stało. Tak naprawdę to bawiłam się cudownie i nie mogę się doczekać, kiedy tam wrócę. - Nie chodzi o Paryż - wyjaśnił Daniel. - No, może niezupełnie.

Wicehrabina otworzyła szeroko usta i mrugała z niedowierzaniem. Abbie z trudem powstrzymała się od śmiechu. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek przerwie matce w połowie zdania. Wicehrabina szybko odzyskała głos. - Jak możesz udawać, że nie chodzi o Paryż, Danielu? Bóg jeden wie, co ona teraz zrobi. Paryż to dopiero początek. Zobaczysz, wspomnisz moje słowa. Ta panna, która podobno jest moją córką, zachowuje się w taki sposób, że nie mogę tego tolerować. Nie mam pojęcia, co ci przyszło do głowy, Abbie. Tak naprawdę ten wyjazd do Paryża miał utwierdzić ją w przekonaniu, że potrafi sama się o siebie zatroszczyć. To był egzamin i zdała go śpiewająco. Po raz pierwszy w życiu czuła podekscytowanie. Przeżyła przygodę. Nie mogła powiedzieć tego matce, ponieważ musiałaby wysłuchać kolejnego wykładu, a nie miała na to ochoty. - Przecież panna Fairbairn pojechała ze mną i ani na chwilę nie spuszczała mnie z oczu - broniła się Abbie. - Panna Fairbairn! - rzuciła ostro lady Clivendon. - Kiedy nalegałam, żebyś znalazła sobie kogoś do towarzystwa, miałam na myśli osobę, która byłaby dla ciebie dobrym przykładem. Panna Fairbairn w ogóle się do tego nie nadaje. Przymyka oko na twoje błędy i nawet nie stara się nauczyć cię dobrych manier. Właśnie dlatego spośród dwudziestu kandydatek Abbie wybrała pannę Fairbairn. - Mamo - powiedziała łagodnie. - Oliwia jest dla mnie bardziej przyjaciółką niż przyzwoitką. A podczas pobytu w Paryżu opiekował się mną brat, tak jak ci to napisałam w liście. Kiedy wyruszaliśmy w podróż, chciałam cię o tym poinformować, ale nie było cię w Londynie. Wyjechałaś do Oksfordu. - Doskonale wiedziałaś, że tam będziemy! - wykrzyknęła gniewnie lady Clivendon. - To właśnie dlatego wyjechałaś do Paryża w tym terminie. To była prawda, a Abbie nie widziała sensu w kłótni, której nie mogła wygrać. O wiele bardziej interesowała ją w tej chwili uwaga Daniela. Zastanawiała się, o czym mógł chcieć z nią porozmawiać, jeśli nie o Paryżu. Starała się przypomnieć sobie, co jeszcze mogło wywołać niezadowolenie rodziny. Chyba nie dowiedzieli się, że sama zaczęła zarabiać na życie, skupując i sprzedając rzadkie i cenne egzemplarze książek. - Trudno nazwać George'a odpowiednim opiekunem - wtrąciła się Harriet. - Po pierwsze, jest na to za młody, a po drugie, nasz mały braciszek ma nie po kolei w głowie. Nie patrz tak na mnie, mamo. Wszyscy wiemy, że George i Abbie wdali się w ojca. Jak inaczej można wytłumaczyć tę szaloną podróż do Paryża? I gdzie jest teraz George? To interesuje mnie najbardziej. Zdaniem Abbie, podróż do Paryża nieco różniła się od przygód jej ojca. Nic dziwnego, że nie potrafił usiedzieć na miejscu, skoro marzeniem jego życia było odnalezienie zaginionej Troi. Nikt nie potrafił go przekonać, że to miasto nie istnieje i nigdy nie istniało. Więcej czasu spędzał w Grecji niż w Londynie. Na dodatek po jego śmierci wyszło na jaw, że doprowadził rodzinę do bankructwa, wydając bajońskie sumy na swoje ekspedycje. Abbie postanowiła załagodzić sytuację. - W Paryżu spotkał znajomych i postanowił jeszcze trochę z nimi zostać. Napisałam wam o tym w liście. - To było wieki temu - przypomniała jej lady Clivendon. - Już dawno powinien napisać do nas i powiadomić, jakie ma plany. Dobry Boże! Jeszcze rok temu Francuzi trzymali nam nóż na gardle. Nie mogę spać, kiedy pomyślę, że on jest na terytorium wroga. - Ależ, mamo - broniła brata Abbie. - W Paryżu aż roi się od angielskich turystów. Francuzi witają ich z otwartymi ramionami. George'owi nic tam nie grozi, możesz mi wierzyć. - Nie grozi! - oburzyła się jej lordowska mość. - A skąd ty to możesz wiedzieć? Żyję na tym świecie trochę dłużej od ciebie, moja panno, i wydaje mi się, że wiem, o czym mówię.

Tego argumentu wicehrabina używała za każdym razem, kiedy czuła, że usuwa jej się grunt pod stopami i nie jest w stanie wymyślić czegoś bardziej przekonującego. Abbie spojrzała na Daniela, mając nadzieję, że brat też uśmiechnie się na te słowa. Ku jej zdziwieniu, przyglądał się jej z kamienną twarzą, jak gdyby była nieznanym okazem, którego nie był w stanie sklasyfikować. - Przez cały pobyt w Paryżu zachowywaliśmy się nienagannie - zwróciła się do niego. - Bywaliśmy na przyjęciach w brytyjskiej ambasadzie. Spotykaliśmy się ze wszystkimi, którzy coś znaczą w wielkim świecie. I… oczywiście, robiliśmy zakupy. - Nie wspomniała o książkach, na które miała coraz więcej nabywców zarówno w Bath, jak i w okolicach. - Oczywiście, że ci wierzę. - Uśmiechnął się. Ten uśmiech bardziej ją zaskoczył, niż ucieszył. Daniel był siedem lat starszy i zawsze stanowił dla niej wzór godny naśladowania. Był wicehrabią Clivendon, głową rodziny i bardzo poważnie traktował swoje obowiązki. Jego zdaniem, wychowywanie Abbie również należało do niego. - Przynajmniej jedno udało ci się podczas pobytu w Paryżu. Mam rację, Abbie? Daniel sprawiał wrażenie zadowolonego, co jeszcze bardziej ją zdziwiło. - Co takiego? - zapytała. - Hugh Templar zabiegał o twoje względy, - Tak…?- Jej głos zadrżał, kiedy się zorientowała, co Daniel ma na myśli. - Hugh! Zabiegał o moje względy! - Roześmiała się. Nikt nie poszedł w jej ślady; cała trójka patrzyła na nią z powagą i oczekiwaniem. Uśmiech zbladł na jej twarzy. - Ależ nic podobnego - wyjaśniła, potrząsając głową. - Hugh jest moim przyjacielem i nie liczcie na to, że łączy nas coś więcej. - Przyjaciel? - Wicehrabina uniosła brwi. - Nigdy w życiu nie słyszałam nic podobnego. Kobieta i mężczyzna nie mogą się przyjaźnić. - Tak było za twoich czasów - odparła Abbie z naciskiem. - Od tej pory wiele rzeczy się zmieniło, mamo. Harriet westchnęła z niecierpliwością. - Czasami aż trudno mi uwierzyć, że jesteś o rok ode mnie starsza, Abbie. Na miłość boską! Co to ma znaczyć "przyjaciel"? Jeśli nawet tak jest, zrób coś, żeby to zmienić. Oczaruj go! Użyj kobiecych wdzięków, żeby go zdobyć. Jeżeli ich nie wykorzystasz, inna kobieta zrobi to za ciebie. Pomyśl o tym, Abbie! To może być twoja ostatnia szansa. Abbie poczuła ucisk w żołądku. Zaczęła opuszczać ją pewność siebie. Słowa Harriet brzmiały tak znajomo. Kiedy mieszkała w domu rodzinnym, wiele razy słyszała, że z każdym dniem jej szanse na zamążpójście maleją. Jeśli nie chce się zmienić w zdziwaczałą starą pannę, powinna jak najszybciej rozejrzeć się za odpowiednim dżentelmenem. Jeśli chce spełnić marzenia o dzieciach i własnym domu rodzinnym, powinna się pośpieszyć z wyborem partnera. Dla Vayle’ów staropanieństwo było równoznaczne ze śmiercią. Spokojnie, powtarzała sobie w duchu, tylko spokojnie. Może i nie mam męża, ale nadal prowadzę bogate życie. Zrobiła zdziwioną minę. - Małżeństwo? Z Hugh? Ta myśl nigdy nie przyszła mi do głowy. - Więc postaraj się, żeby przyszła - odparła ironicznie lady Clivendon. - Nie jesteś już taka młoda, a Hugh Templar ma wszystko, co powinien mieć odpowiedni kandydat na męża. Pochodzi z dobrej rodziny, jest właścicielem domu w Londynie, a jego posiadłości w Oxfordshire przynoszą ponoć duże zyski. Abbie otworzyła szerzej oczy. Najwyraźniej matka dobrze szukała, skoro znalazła takie informacje. Poza tym na pewno posunie się dużo dalej we wtrącaniu się w jej znajomość z Hugh. Oczyma wyobraźni Abbie zobaczyła przyjaciela osaczonego przez Vayle'ów. Obiecała sobie, że jeśli zniszczą tę znajomość, nigdy im tego nie wybaczy.

Pomimo wszystko starała się sprawiać pozory osoby spokojnej. Nie chciała się kłócić, zwłaszcza że tak rzadko się z nimi widywała. Bardzo jej na nich zależało. Gdyby tylko nie wtrącali się do jej życia. - Biedny Hugh - powiedziała. - Nigdy nie poprosiłabym go o dostarczenie wam mojego listu, gdybym wiedziała, że tak źle to zinterpretujecie. Pomysł poślubienia mnie jest dla niego tak samo nierealny jak… powiedzmy wyprawa na Księżyc. Musieliście błędnie odczytać jego intencje, bo on zawsze zachowuje się nienagannie. Zasypywałeś go pytaniami, prawda? - zwróciła się do brata. - Na pewno zachowywał się tak, jak sobie tego życzyłeś, Danielu. To do niego podobne. Nie róbcie sobie nadziei. Jak już mówiłam, nie łączy nas nic poza przyjaźnią. Daniel potrząsnął głową. - Wcale tak nie było, Abbie. Nie przesłuchiwaliśmy go godzinami, jak to sugerujesz. Bo niby dlaczego mielibyśmy to robić? Nie jest zainteresowany ślubem z tobą. Sądząc po jego zachowaniu, nigdy bym nie pomyślał, że ubiega się o twoją rękę. Te uszczypliwe uwagi dotknęły ją do żywego, ale już po chwili ból ustąpił miejsca podejrzliwości. Była skłonna uwierzyć, że Daniela nie interesują dane dotyczące życia osobistego Hugh, ale nigdy nie uwierzyłaby, że to dotyczy również jej matki. Kiedy na horyzoncie pojawiał się odpowiedni kandydat na męża, instynkty wicehrabiny wyostrzały się niczym na polowaniu. Ta myśl przesłoniła Abbie wszystkie upokarzające słowa, które dzisiaj usłyszała. Pomimo pozornego spokoju, jej serce pękało z bólu. - A więc twierdzisz, że Hugh się mną nie zainteresował? - zapytała nieufnie. - Właśnie tak - odparł Daniel. - Powiedziałbym raczej, że przedstawił nam listy uwierzytelniające, które dowiodły nam, że jest człowiekiem z zasadami, szlachetnie urodzonym. Abbie odetchnęła z ulgą. Jeżeli Hugh w ogóle dał po sobie poznać, że stara się o jej rękę, to zrobił to tylko dlatego, że został do tego zmuszony. - To wszystko wyjaśnia - podsumowała. - Wydaje mi się, że Hugh chciał znaleźć dobry temat do rozmów, a wy źle to zinterpretowaliście. Harriet przymrużyła oczy. - W takim razie, jak mi wytłumaczysz jego znajomość z Barbarą Munro? - spytała. Abbie zmarszczyła czoło. To nazwisko brzmiało całkiem znajomo, ale nie potrafiła dopasować go do konkretnej osoby. Potrząsnęła głową. - Kochanka Templara - podpowiedziała jej siostra, nawet nie starając się ukryć zniecierpliwienia. - Aktorka. Utrzymywał ją, zanim wyjechał z tobą do Paryża. Jak to wytłumaczysz, Abbie? Daniel uderzył ręką w stół, tak że wszyscy podskoczyli. - Postaraj się zapamiętać, że jesteś damą, Harriet. Co pomyślałby twój mąż, gdyby cię teraz usłyszał? Harriet roześmiała się. - Nie bądź śmieszny, Danielu. Jak ci się wydaje, kto mi powiedział o pannie Munro? Poza tym kobiety nie są ani głuche, ani ślepe. Wiemy, że mężczyźni mają kochanki. A Abbie nie jest już dzieckiem. Dawno wyfrunęła z rodzinnego gniazdka. Wie, jakie zasady kierują światem. A jeżeli nie wie, najwyższy czas, żeby się dowiedziała. Daniel zwrócił się do matki: - Mamo, czy ty nie stanowisz żadnego autorytetu dla swojej córki? - Chciałabym usłyszeć, co Abbie o tym sądzi - powiedziała wicehrabina, ignorując pytanie syna. Abbie nie mogła zebrać myśli. Hugh miał kochankę? I to nie byle jaką kochankę. Barbara Munro była gwiazdą teatru Drury Lane. Kiedy w drodze do Paryża Abbie zatrzymała się w Londynie, widziała jej występ i była nią oczarowana. Hugh, który jej wtedy towarzyszył, był najwyraźniej znudzony. Abbie nazwała go wtedy żartobliwie filistrem. A

kiedy powiedziała, że artystka jest prawdziwą boginią, nawet nie kwapił się z odpowiedzią, tylko ziewnął przeciągle. Nie wiedziała, skąd rodzina ma takie informacje, ale była przekonana, że musieli się pomylić. Barbara Munro była ekscytującą, pełną życia kobietą i z pewnością miała całe zastępy kochanków. Hugh i Barbara Munro? To nie mogła być prawda. - Źle oceniacie sytuację - oświadczyła, odetchnąwszy głęboko. - Hugh nie pojechał ze mną do Paryża. Już wam wcześniej mówiłam, że opiekował się mną George. Hugh dołączył do nas później. Jedynym powodem, dla którego towarzyszył mnie i pannie Fairbaim w drodze powrotnej, był fakt, że George postanowił dłużej zabawić za granicą. - Co Templar robił w Paryżu? - zapytał Daniel. - On… - Abbie musiała chwilę się zastanowić, zanim dała odpowiedź. - Hugh jest dyplomatą. Większość czasu spędzał w ambasadzie. - To dziwne - rzekł jej brat. - Jeśli się nie mylę, zrezygnował z funkcji ambasadora. Podobno był to powód, dla którego osiadł w Bath. - Tak, to prawda - przyznała Abbie, starając się przypomnieć sobie, co na ten temat powiedział jej Hugh. - Ale kiedy odchodził ze stanowiska, pozostawił rozpoczęte sprawy i teraz tylko on mógł je zakończyć. - To były jego słowa.- Od czasu do czasu jest zapraszany do Whitehall, żeby przedyskutować z ministrem pewne sprawy polityczne. Harriet parsknęła śmiechem. - Chyba żeby skonsultować się ze swoim gołąbkiem! Abbie, przez ciebie ogarnia mnie rozpacz. Jesteś taka naiwna, kiedy chodzi o mężczyzn. Oczy Abbie zapłonęły ze złości. - Jeszcze przed chwilą twierdziłaś, że znam zasady, które kierują światem, a teraz mówisz, że jestem naiwna. Nie można pogodzić ze sobą dwóch sprzeczności, Harriet. - U większości osób prawdopodobnie nie. Ale ty jesteś szczególnym przypadkiem, z tobą wszystko jest możliwe. Tak samo było z twoim ojcem. Oczywiście, niektórzy nigdy nie przestali go kochać, ale… Zniecierpliwiona lady Clivendon przerwała córce. - To nie ma związku ze sprawą. Chcę się tylko dowiedzieć, czy Abbie może chociaż trochę ośmielić pana Templara i czy jest możliwe, żeby poprosił ją o rękę. - Pozwól, że cię rozczaruję - odpowiedziała uszczypliwie Abbie. - Hugh jest zagorzałym kawalerem. O wiele bardziej interesują go rzymskie antyki i książki niż kobiety. - Wiedziałam, że to jest zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. - Wicehrabina westchnęła. - Templar i nasza Abbie? Jakoś nie mogłam sobie tego wyobrazić. Abbie też nie potrafiła. Po pierwsze, Hugh był zagorzałym kawalerem, a po drugie, za bardzo ceniła sobie jego przyjaźń, żeby stracić ją przez głupi flirt. Nigdy nie odnosiła większych sukcesów w roli zalotnej kokietki. Dawno odkryła smutną prawdę, że piękne chwile mijają tak samo szybko, jak przychodzą, Nie, w żadnym wypadku nie chciała robić niczego, co mogłoby zniszczyć przyjaźń z Hugh. Jeżeli go straci, w jej życiu pojawi się pustka, której nikt inny nie będzie w stanie wypełnić. Zadziwiające, jak wiele ich łączyło. Zawsze mieli sobie tyle do powiedzenia. Oboje należeli do Stowarzyszenia Antykwariuszy, którego członkowie spotykali się raz w miesiącu w domu jednego z nich. Oboje uwielbiali czytać książki i nigdy nie przeszkadzało im to, że Hugh zdobył o wiele lepsze wykształcenie niż Abbie. Ich myśli zmierzały w jednym kierunku. Nigdy jednak nie rozmawiali o uczuciach. Abbie to odpowiadało. Już od dawna przestała być tą głupiutką dziewczyną, która podawała innym na tacy serce. Wiele czasu zajęło jej odnalezienie siebie. Miała przyjaciół, z którymi dobrze się czuła i którzy lubili jej towarzystwo. Przyjaciół takich jak Hugh. Bardzo wygodny związek. To było pierwsze skojarzenie, które przychodziło jej na myśl, kiedy myślała o Hugh. A jednak wydarzyło się coś, co na zawsze pozostanie w jej pamięci. Sześć miesięcy temu, kiedy przyjechał do Bath, zostali sobie przedstawieni na spotkaniu Stowarzyszenia

Antykwariuszy. Gdy zobaczyła go po raz pierwszy, miała wrażenie, że w poprzednim wcieleniu ten człowiek niewątpliwie musiał być rzymskim wodzem. Miał dobrze zbudowane ciało, doskonałe rysy i czujne oczy w kolorze bursztynu. Kiedy ujął jej rękę i ukłonił się nisko, Abbie poczuła się zagrożona. To było jedno z tych uczuć, o których chciała zapomnieć. Szybko zdała sobie sprawę, że Hugh Templar nie interesuje się kobietami. Był wiecznym uczniem, członkiem rady Uniwersytetu w Oksfordzie oraz poszukiwaczem wiedzy o starożytności. To nie czar pięknych kobiet sprawiał, że szybciej biło mu serce, ale rzymskie ruiny, których nie brakowało w Bath i okolicach. - Nie mam zamiaru podejmować żadnych decyzji, dopóki sam nie porozmawiam z Templarem - oświadczył Daniel po chwili milczenia. - Może powinienem zostać tutaj jeszcze przez tydzień. Kiedy spodziewasz się jego powrotu? Przerażona Abbie nabrała powietrza głęboko do płuc, po czym wypuściła je powoli. - Teraz wy posłuchajcie mnie - powiedziała, spoglądając wymownie na wszystkich obecnych. - Nie zrobicie ze mnie pośmiewiska przed Hugh tylko dlatego, że chcecie wydać mnie za mąż. Nie jestem towarem, który podaje się z ręki do ręki. - Kiedy otworzyli usta, chcąc zaprotestować, uniosła rękę, żeby ich uspokoić. - Mam dwadzieścia siedem lat. Odpowiadam za swoje czyny. Nie potrzebuję mężczyzny, który by się mną zajął. Odsunęła krzesło i powoli wstała. - Nawet gdyby Hugh poprosił mnie o rękę - ciągnęła - nie zgodziłabym się. Nie przyjmę oświadczyn żadnego mężczyzny. Jestem panią swojego losu i nie chcę, żeby to się kiedykolwiek zmieniło. Bardzo cieszą mnie wasze odwiedziny, ale nie zniosę wtrącania się w moje życie. Zastanówcie się nad tym. I raz na zawsze zapamiętajcie, że ja nie chcę wychodzić za mąż. Ich przerażone spojrzenia w zupełności ją satysfakcjonowały, ale największą radość sprawiła jej myśl, że nareszcie przeciwstawiła się swojej doskonałej rodzinie. Ciotka Abigail byłaby z niej dumna. Nadszedł najwyższy czas, żeby opuścić ten pokój. Nie chcę wychodzić za mąż. To zdanie brzmiało w jej uszach przez cały wieczór. Przyjęcie u Gardinersów było cudowne, ale Abbie ani na chwilę nie mogła przestać myśleć o tym, co powiedziała. Jej uwagi nie przyciągnęła ani gra na fortepianie Marii Gardiners, ani wyśmienita kolacja. Przez całą drogę do domu starała się zachować pozory dobrego humoru, ale kiedy zamknęła za sobą drzwi do swojego pokoju, przestała się uśmiechać. Nigdy tak nie myślała. Sama nie wiedziała, czego oczekuje od życia. Nie była przeciwna zawieraniu związków małżeńskich, ale już dawno wyrosła z dziewczęcych marzeń o prawdziwej miłości. W wieku dwudziestu siedmiu lat samotność wcale nie jest taka zła, pomyślała, dodając sobie otuchy. Jednak w opinii innych, nie ma na świecie nic bardziej żałosnego od widoku starzejącej się panny. Jako młoda dziewczyna marzyła o przeżyciu wielkiej miłości; w końcu znudziło ją czekanie na bratnią duszę. Doświadczenie i mijający czas ostudziły jej zapał. Teraz w zupełności wystarczali jej bliscy przyjaciele, którzy dzielili jej zainteresowania. Rozmyślała tak, przebierając się i rozczesując przy toaletce włosy. Bolała ją głowa i żołądek. A to wszystko z powodu rodziny. Gdyby tak mogła przeprowadzić się na inny kontynent i widywać ich raz na dziesięć lat. To nie był dobry pomysł. Przecież mimo wszystko ich kochała. Poza tym to nie przez nich teraz cierpiała, to znaczy nie bezpośrednio przez nich. Jak zwykle, temat ślubu zmącił radosną atmosferę i przywiódł na myśl wspomnienia, o których Abbie starała się nie myśleć. Ponadto wiele wysiłku kosztowało ją napięcie związane z pozowaniem na kobietę, która doskonale radzi sobie w życiu. Na domiar złego bała się, że jeśli pozwoli swoim bliskim pokierować sobą, to znów stanie się obiektem troski. Tłumaczenie tego wszystkiego zajęłoby jej wiele czasu, więc mówiła ludziom po prostu, że nie chce wychodzić za mąż.

A może taka była prawda? Dlaczego zatem czuła niepokój? Dlaczego rozmyślała o czymś, o czym postanowiła zapomnieć. Jeszcze wczoraj czuła się szczęśliwa, a dziś nie wiedziała, czego tak naprawdę chce. Czyżby nie znała siebie dobrze? Starając się znaleźć odpowiedź na to pytanie, przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze. Zobaczyła dziewczynę o okrągłej buzi, ogromnych szarych oczach i jasnych włosach. Była całkiem zadowolona ze swojego wyglądu, ale nie do tego stopnia, żeby móc się zmierzyć z siostrą. Mężczyźni oblegali Harriet, odkąd była małą dziewczynką. To nie była wina Harriet, że ten, którego Abbie miała zamiar poślubić, zakochał się w jej młodszej siostrze, poprosił ją o rękę i był dzisiaj szwagrem Abbie. To nie była także wina Gilesa. Po prostu źle zrozumiała pocałunki, którymi ją obsypywał. Najwyraźniej do niej czuł sympatię, a Harriet kochał. Matka nigdy nie była jej przychylna. Mężczyźni nie lubią mądrych kobiet, powtarzała starszej córce przez całe życie. Jeżeli nie przestaniesz czytać poezji i pogłębiać wiedzy na tematy, którymi nikt się nie interesuje, mawiała lady Clivendon, nigdy nie znajdziesz męża. Poza tym zawsze podawała Harriet za przykład. Nikt nie ośmieliłby się nazwać młodszej z sióstr bujającą w obłokach, a jej ręce rzadko kiedy sięgały po książki. Harriet zajmowała się tym, czym kobieta zajmować się powinna. Doskonale znała się na wszelkiego rodzaju robótkach ręcznych. No i była mistrzynią flirtu. Zawsze wiedziała, kiedy spuścić wzrok, a kiedy zachować stanowczość. Gdy minęło trochę czasu od ślubu Harriet i Abbie zapomniała o Gilesie, postanowiła posłuchać rady matki. Niestety, nie odnosiła większych sukcesów. Uczucia, które kiedyś przepełniały jej serce, wygasły. Abbie stała się apatyczna i usunęła się na bok. Dopiero ciotka Abigail, nazywana złośliwie starą wariatką, przywróciła ją do życia. Wytłumaczyła, że "mol książkowy" i "stara wariatka" to tylko słowa, które nie powinny nikogo ranić. Najważniejsze, żeby być szczerym wobec siebie. Abbie wierzyła w to aż do dzisiaj, kiedy w jej obecności wspomniano o małżeństwie. Z Hugh. Postanowiła przemyśleć wszystko od początku. To nie mogła być prawda. Właśnie to - niechęć do małżeństwa - zawsze ich łączyło. Często żartowali na ten temat. Hugh mawiał, że małżeństwo podcięłoby mu skrzydła. Za bardzo przyzwyczaił się do kawalerskiego życia. Lubił samotność i świadomość, że może robić wszystko, na co będzie miał ochotę. Abbie podzielała jego zdanie. Jeżeli mówił to wszystko tylko po to, żeby nie robiła sobie nadziei, to zupełnie niepotrzebnie. Już dawno temu przestała myśleć o ślubie. Ale na wypadek, gdyby Hugh miał wątpliwości co do jej zamiarów, starała się nie robić nic, co mogłoby zostać źle zrozumiane. Poza tym nie była typem kobiety, na której widok mężczyznom pulsuje krew w żyłach. Nie była ani Harriet, ani Barbarą Munro. Kiedy tylko pomyślała, że Hugh mógłby mieć coś wspólnego z tą damą, przeszył ją dreszcz. Chyba poczuła niechęć do tej kobiety, choć wydawało się jej niemożliwe, żeby Hugh przyciągnął uwagę kogoś takiego jak Barbara Munro. A już na pewno jej nie utrzymywał. Sama myśl o tym wywoływała uśmiech na twarzy Abbie. Czy w ogóle istniał taki mężczyzna, który miałby prawo ofiarować Barbarze Munro utrzymanie? Być może Hugh ukrywał gdzieś kochankę, Abbie nie była o to zazdrosna, a przynajmniej starała się, żeby tak było. Był po prostu jej przyjacielem i nie chciała robić nic, żeby to zmienić. Każdy miał swoje sekrety. Dziwiło ją tylko, że jako ostatnia dowiedziała się o tajemnicy Hugh. Tak naprawdę, to nie wiedziała zbyt wiele o jego życiu osobistym. Jej oczy straciły blask i wpatrywały się gdzieś w przestrzeń. Kiedy otrząsnęła się z zamyślenia, ponownie spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Nie istnieje nic bardziej

żałosnego od widoku starzejącej się panny, która boi się zmierzyć z rzeczywistością. Chwyciła energicznie szczotkę i ze złością zaczęła rozczesywać włosy. 2 Hugh Templar wszedł do wynajmowanego domu w Royal Crescent i po raz kolejny zapytał sam siebie, co, do diabła, robi w Bath. Latem, kiedy tu przyjechał, miał swoje powody. Bath w lutym było najzimniejszym zakątkiem w całej Anglii, a mimo to wrócił tu. Gwizdał refren jakiejś sprośnej piosenki, którą śpiewał przy ogniskach w Hiszpanii jako żołnierz. Czyżby wrócił tu z powodu Abbie? Abbie o jasnych nieujarzmionych włosach, szarych inteligentnych oczach i uśmiechu, który każdego mężczyznę wprawiał w oszołomienie. Wieczorem miał się z nią spotkać w Assembly Rooms. Nie mógł przestać myśleć, którą z odważnych kreacji kupionych w Paryżu Abbie włoży na tę okazję. W towarzystwie pruderyjnych dam tylko jej uchodziło na sucho noszenie takich strojów, i to nie dlatego, że nosiła je w jakiś szczególny sposób, ale dlatego, że wszyscy ją lubili. Abbie była przyjaciółką każdego. Hugh skrzywił się na wspomnienie słowa "przyjaciółka". Kiedy po raz pierwszy spotkał Abbie, określił ją jako typową starą pannę, pruderyjną, o nienagannych manierach i z umysłem skupionym na złapaniu odpowiedniego kawalera. Oczywiście, starał się trzymać ją na dystans. Jednak po pewnym czasie zorientował się, że ta kobieta ani trochę nie odpowiada jego wyobrażeniom. Postanowił, że nie będzie się bronił przed zawarciem bliższej znajomości. Przyjaźń, która ich połączyła, była bardzo dziwna. Okazało się, że Abbie nie miała zamiaru go usidlić. Ciągle kształciła swój umysł i była zafascynowana antycznym Rzymem. Kiedy się dowiedziała, że Hugh jest autorytetem w tej dziedzinie, postanowiła poznać go bliżej. Po raz pierwszy, pomyślał Hugh z uśmiechem, kobieta zwróciła na niego uwagę ze względu na jego zainteresowania. Nawet się nie obejrzał, jak został członkiem Stowarzyszenia Antykwariuszy, którego założycielkami były Abbie i jej ciotka. Ta pierwsza była, oczywiście, prezesem stowarzyszenia. Od tej chwili Hugh stał się dla Abbie kimś w rodzaju dobrego wujka i skarbnicy wiedzy w jednym. Musiał się przyzwyczaić do tej roli. Po powrocie z Hiszpanii, gdzie służył jako żołnierz, Anglia straciła dla niego cały blask. Nudziła go tutejsza polityka, system klasowy, a przede wszystkim angielskie kobiety. Chciał wrócić do Oksfordu i zająć się sprawami, które miały dla niego znaczenie. Zamierzał na powrót zaszyć się w książkach albo zorganizować ekspedycję do Rzymu. Tak było, zanim poznał Abbie. Ona była powiewem świeżego powietrza. Szybko przekonał się, że wszystko w niej jest niezwykłe. Sama zajmowała się swoją posiadłością, sama prowadziła interes związany ze sprzedażą książek i nigdy nie patrzyła na mężczyzn tak, jakby szukała w nich potencjalnego męża. W rzeczy samej Abbie jasno dawała do zrozumienia, że nie jest zainteresowana małżeństwem. Hugh bardzo to odpowiadało. Już raz był żonaty i drugi raz nie chciał powtórzyć tego samego błędu. Nie pamiętał, kiedy zaczął dostrzegać w Abbie kogoś więcej niż przyjaciółkę. Nie mógł znieść tego, że trzyma go na dystans. Gdyby ich ręce choć na moment spotkały się w niewinnym dotyku, na pewno spojrzałaby na niego tym swoim zimnym spojrzeniem i odsunęłaby się. Im częściej zachowywała się w stosunku do niego z rezerwą, tym bardziej chciał ją wziąć w ramiona. Wydawało mu się, że za często posyła mu ostrzegawcze spojrzenia. Tak bardzo zdenerwowało go to zachowanie, że wyjechał do Londynu, by o wszystkim zapomnieć. Po prostu nie był przyzwyczajony do tego, by go odrzucano. Ale ilekroć kochał się z inną

kobietą, wiedział, że dzieje się z nim coś dziwnego, bo za każdym razem przed oczami miał twarz Abbie. Wierzył, że wkrótce minie oczarowanie jej osobą, ale się mylił. Najgorsze, że nie wiedział, co zrobić, by Abbie spojrzała na niego bardziej przychylnym wzrokiem. Kiedy tak stał w marmurowym holu i rozmyślał, kamerdyner, Soames, wziął od niego płaszcz. Soames był wysoki i szczupły, a jego twarz zawsze miała ten sam wyraz, który przywodził Hugh na myśl jedno słowo: "męczennik". - Ma pan gościa - rzekł kamerdyner. - Czeka na pana w bibliotece. - Któż to taki? - zapytał Hugh. Soames wzruszył ramionami. - Odmówił podania swojego nazwiska, ale nalegał, że na pana poczeka. Interesujące, pomyślał Hugh. Przystanął przed drzwiami biblioteki. Ta ostrożność jest nie na miejscu, przemknęło mu przez głowę. W końcu to Bath, najspokojniejsza mieścina na całym świecie. Tutaj nic nigdy się nie dzieje. Najwyższy czas, żeby zerwać z dawnymi przyzwyczajeniami. Popchnął drzwi, przestąpił próg, rozejrzał się, ale nikogo nie dostrzegł. W okamgnieniu zamknął z trzaskiem drzwi i odwrócił się, zasłaniając twarz pięściami. Zanim mężczyzna, który krył się za drzwiami, zdążył się zasłonić, Hugh ruszył na niego i jednym ruchem powalił go na ziemię. - Hugh! - wrzasnął intruz, kiedy ten przytłaczał go swym ciężarem. - Hugh! To ja! Alex! Alex Ballard! Pięści Hugh zawisły w powietrzu. - Alex? - powtórzył z niedowierzaniem. - Do diabła! Jeszcze chwila i rozwaliłbym ci głowę! Ty i te twoje żarty! Kiedy obaj mężczyźni podnieśli się z podłogi, poklepali się po plecach i wybuchnęli głośnym śmiechem. Uspokoili się dopiero, kiedy w drzwiach pojawił się służący z pogrzebaczem w ręku. - W porządku, Soames - wyjaśnił zakłopotany Hugh. - Pan Ballard jest przyjacielem. I, jak widzisz, jest zupełnie nieszkodliwy. Problem polega na tym, że uwielbia robić dowcipy znajomym. Soames powoli opuścił pogrzebacz, ale nadal nieufnie przyglądał się gościowi. Po chwili rozejrzał się po bibliotece, jak gdyby chciał sprawdzić, czy nic nie zostało zniszczone. - Będę u siebie, gdyby mnie pan szukał - powiedział, spoglądając na chlebodawcę. Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Ballard roześmiał się. - Domyślam się, że "u siebie" oznacza jak najbliżej, na wypadek gdybym się zdecydował cię zabić? Hugh uśmiechnął się. - To znaczy po drugiej stronie korytarza. Hugh i Alex razem służyli w Hiszpanii, najpierw jako żołnierze, potem w specjalnych grupach zwiadowczych, którymi dowodził niezwykle inteligentny pułkownik Langley. Dużo czasu spędzali razem i wkrótce zostali dobrymi przyjaciółmi. Kiedy wojna dobiegła końca, Hugh powrócił do dawnego życia, natomiast Alex podjął pracę agenta w brytyjskim wywiadzie w Londynie. - Co cię sprowadza do Bath? - zapytał Hugh, wskazując ręką stojące przy kominku fotele. - A może nie powinienem pytać? - Nalał whisky do dwóch szklanek, jedną podał przyjacielowi i usiadł w fotelu naprzeciwko niego. - Moja teściowa mieszka w Wells, a Marry i dzieci są teraz u niej z wizytą. Wells jest niedaleko stąd. Dlatego tutaj jestem. Marry była żoną Alexa, Hugh poznał ją podczas jednego z przyjęć. Z tego, co pamiętał, mieli dwóch synów. Podczas krótkiej rozmowy z Marry Ballard o wiele więcej dowiedział się o ich życiu rodzinnym niż podczas czterech lat spędzonych w wojsku z Alexem.

- Co słychać u żony i dzieci? - zapytał. - Wszystko w porządku. Marry znów spodziewa się dziecka. To jest powód, dla którego wybraliśmy się do Wells. Wiesz, jak to jest z kobietami. Marry twierdzi, że musi być teraz ze swoją matką. Hugh powoli sączył whisky. Zima to dość niebezpieczna pora roku na podróż, zwłaszcza dla kobiety w ciąży. Poza tym to nie była pora odwiedzin, za oknami zapadł zmrok, a Alexa czekała długa droga. Na pewno nie dotarłby do Wells przed nocą. W niebieskich oczach przyjaciela Hugh dostrzegł rozbawienie. - Ciężko jest zapomnieć o starych nawykach, prawda, Hugh? Nieustający stan gotowości, rozważanie każdego słowa, każdego gestu, zastanawianie się, czy dwa i dwa to na pewno cztery. Do jakich wniosków doszedłeś? - Przyjechałeś tutaj w konkretnym celu - odparł bez pośpiechu Hugh. - Wizyta u teściowej jest tylko pretekstem. Poza tym wydaje ci się, że mogę ci w czymś pomóc. - Przymrużył oczy. Zastanawiał się przez chwilę, po czym potrząsnął głową. - Mam nadzieję, że nie przysłał cię tutaj Langley, żebyś mnie zwerbował. - Ballard nie odpowiedział, więc Hugh kontynuował: - Zaoszczędzę ci zadawania pytań. Nie jestem zainteresowany, Alex. Zawsze byłem tylko amatorem. Teraz prowadzę inne życie. Poza tym między Anglią a Francją zapanował pokój i bardzo mnie to cieszy. - Langley postanowił przejść na emeryturę, wiesz? - Pułkownik Langley? Emerytowany? Nie mogę w to uwierzyć. Miał w sobie zapał za dwóch. Poza tym praca w wywiadzie była całym jego życiem. Ballard roześmiał się. - To prawda. Ale ostatnio odziedziczył pieniądze po kuzynie i prawdopodobnie ma je zamiar wykorzystać. W takiej sytuacji może sobie pozwolić na emeryturę. - Będzie trudnym kompanem w życiu towarzyskim. A tak na wypadek, gdybyś się zastanawiał, czy nie chcę zająć jego miejsca, odpowiedź brzmi: nie. Ballard spojrzał na przyjaciela tak, jakby chciał coś dodać. Zawahał się na chwilę, po czym zatoczył ręką krąg. - Czy właśnie takie życie cię satysfakcjonuje: książki i historia starożytnego Rzymu? Hugh oparł się wygodnie, uśmiechnął, po czym rozejrzał po bibliotece. Kawałki rzymskich zabytków zajmowały każde wolne miejsce. Na biurku piętrzyły się książki pootwierane na najważniejszych stronach, na podłodze zresztą też. Na najwyższych półkach regałów stały marmurowe popiersia rzymskich dostojników. Pomiędzy oknami wisiała na ścianie ogromna mapa Bath, na której czarnym atramentem zaznaczono najważniejsze miejsca. - Można tak powiedzieć - rzekł. Ballard zamilkł i spojrzał na mapę. - Pamiętam czasy - odezwał się po chwili - kiedy byłeś zwolennikiem Napoleona. - To było, zanim się przeliczył z siłami. A teraz, kiedy jest na Elbie, moja misja dobiegła końca. - Mimo wszystko Hugh zaintrygowała cała ta sytuacja. - Nadal nie mogę zrozumieć, dlaczego ty wciąż bierzesz w tym udział. Zawsze byłeś tylko amatorem, tak jak ja. Kiedy skończyła się wojna, nie mogłeś się doczekać chwili, kiedy wrócisz do rodziny i do swoich posiadłości w Sussex. Chciałeś hodować konie. Co nakłoniło cię do zmiany zdania? Ballard przestał przyglądać się mapie i wzruszył ramionami. - Staraliśmy się związać koniec z końcem. Wiesz, jak to jest, kiedy potrzebne są pieniądze. - I wtedy ktoś złożył ci propozycję? Ballard uśmiechnął się. - Tak, wtedy chodziło tylko o pieniądze. - A teraz? - spytał Hugh. Przyjaciel spojrzał na niego uważnie i rzekł:

- W ciągu ostatniego miesiąca straciliśmy w Paryżu czterech agentów. Szykuje się coś dużego. Jedyny problem polega na tym, że nie wiemy, kto za tym stoi. Zapanowała cisza. Hugh musiał w spokoju rozważyć słowa Ballarda. Cała ta sprawa zaczynała go interesować. Ale jedno pytanie mogło spowodować lawinę kolejnych i zanim by się zorientował, siedziałby w tym po uszy. Właśnie tak został zwerbowany ostatnim razem. Teraz miał zupełnie inne cele w życiu. Pozwolił sobie na jedno - ostatnie - pytanie. - Czy to był ktoś, kogo znałem? - Nie. Wszyscy byli Francuzami i przewodził im Maitland. Możesz sobie wyobrazić, że jest żądny krwi. Na dźwięk tego nazwiska w Hugh odżyły wspomnienia. Richard Maitland został zwerbowany w tym samym czasie co on i Alex. Byli towarzyszami broni, ale poza tym nie mieli nic wspólnego. Maitland był zimnym, kłótliwym Szkotem, który na każdym kroku manifestował wyższość nad innymi. Mówiono o nim, że jest dobry w swoim fachu, ale Hugh uważał jego metody za brutalne i nie chciał mieć z nim nic wspólnego. W żadnym wypadku nie mógłby współpracować z tym człowiekiem. - A więc Maitland wciąż działał na terenie Francji? - Tak na wszelki wypadek - odparł niejasno Ballard. - Prawdopodobnie było to słuszne posunięcie. Grupa Maitlanda coś odkryła, zanim ich zlikwidowali. Zlikwidowali. Jeszcze całkiem niedawno Hugh byłby w stanie wypowiedzieć to słowo tak lekko jak przyjaciel, ale teraz wywołało w nim emocje. Zbyt długo prowadził życie spokojnego cywila. - Przykro mi z powodu ludzi Maitlanda - powiedział. - Jakie było ich zadanie? Ballard potrząsnął głową. - Nie wiemy. W końcu to była misja Maitlanda. Nie znam szczegółów tej operacji. A nawet gdybym je znał, nie mógłbym ci o nich powiedzieć, nie wiedząc, po czyjej jesteś stronie. I tak za dużo ci zdradziłem. Hugh powinien zdawać sobie sprawę, że nie istnieje coś takiego jak ostatnie pytanie. Przynajmniej nie dla byłego agenta, - Jestem ciekaw, Alex, ale nie aż tak - wyjaśnił. - Gdybyśmy prowadzili wojnę z Francją, moja odpowiedź byłaby prawdopodobnie inna. Ale teraz mam własne życie i nie zamierzam z niego rezygnować. - Ciężko cię przekonać, Hugh. - Mnie nie sposób przekonać. - Zawsze dobrze nam się razem pracowało. Nie znam takiego człowieka, któremu zaufałbym bardziej niż tobie. - Przykro mi, Alex, ale moja odpowiedź nadal brzmi: nie. Przez chwilę nikt nie śmiał się odezwać. Hugh sączył drinka, a jego przyjaciel studiował mapę wiszącą na ścianie. Ballard odezwał się pierwszy. - Wydawało mi się, że w Oksfordzie czujesz się jak w domu. Zawsze lubiłeś być blisko uniwersytetu. Czy nie byłeś wykładowcą? - Klasyka zawsze będzie moim hobby - odparł Hugh. Mówił ze spokojem, ale ani na chwilę nie przestał być czujny. Alex do czegoś zmierzał. - A jeśli chodzi o twoje pytanie, to wykładałem w Oksfordzie, zanim poszedłem na wojnę. Teraz dzielę swój czas pomiędzy Oxfordshire i Bath. - Po co to wszystko, Hugh? - spytał Ballard, wskazując mapę. Hugh wstał i podszedł do przyjaciela. - To jest mapa Bath, a te zaznaczone miejsca to tereny, na których mamy nadzieję odnaleźć rzymskie ruiny, jeżeli otrzymamy pozwolenie. - Hugh sięgnął do kieszeni, wyjął okulary i je włożył. - Spójrz tutaj - zaczął opowiadać, wskazując palcem na mapę. - Wydaje nam się, że pod fundamentami obecnego Pump Room znajdują się szczątki łaźni rzymskich, a

niedaleko stąd ruiny rzymskiej świątyni. - Zerknął na Ballarda i uśmiechnął się. - Czy ja cię nie nudzę, Alex? - Wręcz przeciwnie, jestem zafascynowany. Te słowa sprawiłyby Hugh przyjemność, gdyby się przez cały czas nie zastanawiał, do czego przyjaciel zmierza. - Co to znaczy "my"? - dopytywał się Ballard. - Co takiego? - Powiedziałeś, że spodziewacie się odnaleźć rzymskie ruiny. Zastanawiam się, kogo miałeś na myśli. Hugh nie miał zamiaru wymieniać imienia Abbie. - Miałem na myśli Stowarzyszenie Antykwariuszy z Bath. - Odwrócił się od mapy i z powrotem usiadł na fotelu. - Wszyscy jesteśmy spokojnymi, nudnymi obywatelami. W końcu nie każdy może być tajnym agentem. Ballard potraktował tę uwagę jako żart. - Czy zadaję zbyt wiele pytań? Przepraszam, ale to taki nawyk. -Przysunął swój fotel bliżej Hugh. - W porządku, będę z tobą szczery. - Uśmiechnął się. - Istnieje jeszcze jeden powód, dla którego tu przyjechałem. Marry coś usłyszała i poprosiła mnie, żebym to sprawdził. - Co masz sprawdzić? - Krążą plotki, że jesteś zaręczony z panną Abigail Vayle. Hugh zamarł. Doskonale zdawał sobie sprawę, że przyjaciel stara się go podejść. - Zaręczony z panną Vayte? - powtórzył z niedowierzaniem. - Co ci przyszło do głowy? - Czy to nie ty byłeś z nią w grudniu w Paryżu? Wszyscy doskonale wiedzą, że dawno zerwałeś stosunki z panną Munro. Zapanowała chwila ciszy, po czym Hugh odezwał się łagodnie: - Co się tutaj dzieje, Alex? Dlaczego interesujesz się panną Vayle? Dla kogo naprawdę pracujesz? Powiedz, to może będę mógł ci pomóc. Ballard szeroko otworzył oczy. - Hugh, źle mnie zrozumiałeś! To tylko przyjacielska pogawędka. Mówiłem ci, że Marry słyszała plotki o… Hugh gwałtownie ruszył w kierunku przyjaciela i złapał go za klapy surduta. - Posłuchaj samego siebie! Ty już nie jesteś amatorem. Stałeś się jednym z nich. Tak bardzo się pomyliłem. Na miłość Boską, myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi. Kiedy Hugh puścił klapy, Ballard powoli wstał. - Alex - powiedział Hugh, przyciskając palce do skroni. - Przepraszam, nie powinienem był się tak unieść. Przypuszczam, że musiałeś wykonać swoje zadanie. - Nie, to nie było moje zadanie - wyjaśnił Ballard przytłumionym głosem. - Gdybym wykonywał swoje zadanie, nie zjawiłbym się tutaj. - Podszedł do drzwi chwiejnym krokiem, po czym przystanął i odwrócił się. - Wysłuchaj mnie jak przyjaciela, Hugh. Pamiętaj, co ci powiedziałem o Maitlandzie, Pamiętaj, że w zdobywaniu kobiet masz marne wyniki. I uważaj na siebie. Kiedy Hugh usłyszał trzask zamykanych drzwi, wstał i zaczął chodzić po pokoju. Nie zajęło mu wiele czasu, by zauważyć, że biblioteka została dokładnie przeszukana. Wiedział, w jakim porządku leżały książki. Teraz były nie na swoich miejscach. Poza tym listy zbyt dokładnie poskładano. Czego Alex szukał? I o co jego, Hugh, podejrzewano? Postanowił jeszcze raz prześledzić rozmowę, słowo po słowie. Alex twierdził, że celem jego przyjazdu było nakłonienie go do powrotu do służby w wywiadzie. Ale jeżeli w pobliżu działał Maitland, jego powrót nie miałby sensu. Więc po co Alex przyjechał i dlaczego zadawał tyle pytań na temat Abbie? I przed czym chciał go ostrzec? Pogrążony w myślach Hugh opuścił bibliotekę i skierował się w stronę schodów.

3 Mimo złej pogody śmietanka towarzyska Bath wybrała się na bal w New Assembly Room. Hugh przed chwilą opuścił pokój, w którym grano w karty, stanął przy wejściu na salę balową i przyglądał się tancerzom. Kiedy zauważył Abbie, na jego ustach pojawił się uśmiech. Gdy spotkał ją po raz pierwszy, stwierdził, że wygląda bardzo przeciętnie. Nie wiedział, kiedy zmienił zdanie, ale teraz uważał ją za jedną z najbardziej uroczych kobiet, jakie znał. Jej największym atutem były ogromne szare oczy. W jednej chwili potrafiły być zimne jak lód, a za moment wypełniały się pasją; niestety, pasjonowała ją tylko historia starożytna. Gdyby chociaż raz spojrzała na niego tak, jak patrzyła na fragmenty rzymskiej poezji, byłby szczęśliwym człowiekiem. Kiedy tancerze się rozeszli, dając Hugh możliwość podziwiania Abbie, uśmiech zamarł na jego ustach. Miała na sobie jedną z tych olśniewających sukni, które nabyła w Paryżu. Spojrzał na głęboko wycięty dekolt i poczuł, jak uginają się pod nim kolana. Jaki diabeł w niej siedział? Gdy przemknęła w tańcu obok niego, z trudem się powstrzymał, żeby nie wyrwać jej z objęć młodego fircyka, który z nią tańczył. Jeśliby spojrzała mu głęboko w oczy, dostrzegłaby w nich wszystko, co do niej czuł. Hugh poczuł, jak ogarnia go zazdrość, ale już po chwili powrócił rozsądek. To nie było do niego podobne. Co się z nim działo? Po prostu nie mógł zapomnieć o rozmowie z Alexem, o tym, że nigdy nie układało mu się dobrze z kobietami, i o tym, że Abbie zamieszana jest w coś niebezpiecznego. Historia nie musi się powtarzać, pomyślał z irytacją. Abbie wcale nie musiała być taka jak jego pierwsza żona. Przed czym więc ostrzegał go Alex? I co to miało wspólnego z Paryżem? Jakie miał podstawy, żeby nie ufać Abbie? Z tą myślą rozejrzał się po obecnych; sędziwe matrony i przyzwoitki zajmowały miejsca na krzesłach w sali balowej. Hugh skupił uwagę na towarzyszce Abbie. Olivia Fairbairn była wysoka i otyła, miała ponad pięćdziesiąt lat, a kasztanowe niegdyś włosy pokrywały siwe kosmyki. Była dobroduszną kobietą. Hugh nie potrafił rozmawiać z nią inaczej niż półsłówkami, panna Fairbairn miała bowiem przykry nawyk słuchania tylko tego, co chciała usłyszeć. Gdyby próbował porozmawiać z nią o Paryżu, doskonale wiedziałby, w którym momencie zakończy się ich rozmowa. Już miał zamiar odejść, kiedy dostrzegł majora Danversa, siedzącego obok panny Fairbairn. Major spojrzał na niego błagalnym wzrokiem i ruchem ręki przywołał go do siebie. Hugh nie miał wyjścia. Westchnął głośno i ociągając się ruszył w ich stronę. Abbie starała się skupić na pytaniach, które zadawał jej partner. Mówił chyba coś o jej bracie, George'u, ale ona myślała o czymś zupełnie innym. Nadal była pod wpływem spojrzenia, które posłał jej Hugh. Chyba miał do niej żal, prawdopodobnie dlatego, że jej czcigodna matka na siłę starała się uczynić z niego zięcia. Żeby tylko nie przyszło mu na myśl, że ślub to był jej pomysł! - Nie - odparła mechanicznie, kiedy ponownie znalazła się w objęciach partnera. - George'a nie ma w Bath, może zdecydował się spędzić parę dni w Londynie albo spotkał przyjaciół i wybrał się z nimi w podróż. Pan Horton albo Morton - nie dosłyszała jego nazwiska - potrząsnął głową. W tej chwili, zgodnie z układem tańca, musieli się rozdzielić, więc Abbie nie dosłyszała jego odpowiedzi, która i tak jej nie interesowała. Miała o wiele ważniejsze zmartwienia niż obecne miejsce pobytu George'a. Brat zawsze wyjeżdżał i wracał, jak mu się podobało. I tak kiedyś ją odwiedzi, zawsze tak robił. A w tej chwili najbardziej interesowało ją to, jak utrzymać przyjaźń z Hugh.

Kiedy taniec dobiegł końca, Abbie zaczęła go wypatrywać; rozmawiał z Olivią i majorem Danversem. Uśmiechnęła się i pośpieszyła w ich stronę. Parę kroków przed nimi zatrzymała się niespodziewanie, czując się tak jak wtedy, kiedy spotkała Hugh po raz pierwszy. Spoglądała na jego twarz z profilu, na ciemne loki opadające na czoło, ostre rysy twarzy, która wyglądała, jak gdyby ktoś ją wyrzeźbił z marmuru, na potężne bary, na muskularne ramiona. Rzymski wódz, pomyślała. To dziwne uczucie znikło, kiedy Hugh wziął kartkę od majora, włożył okulary i zaczął czytać. Rzymscy wodzowie nie nosili okularów, tylko ogromne tarcze i miecze. Hugh nie był wojownikiem, tylko wykształconym dżentelmenem, któremu popsuł się wzrok, ponieważ za dużo czasu spędził nad książkami. Właśnie te okulary dodały jej otuchy. To był ten sam Hugh, jej najlepszy przyjaciel. Zachowuj się naturalnie, powtarzała sobie w duchu. - Hugh - odezwała się, uśmiechając się nienaturalnie. - Wróciłeś. Powoli odwrócił głowę w jej stronę, a jego ciemne oczy spojrzały na nią zza okularów. - Tak, jak widzisz - powiedział. Abbie poczuła się niezręcznie i, żeby ukryć zażenowanie, zaczęła się rozglądać za wolnym miejscem. Wszystkie krzesła okazały się zajęte. Hugh rozwiązał jej problem; podniósł się, zwalniając miejsce. - Umieszczę to razem z innymi rachunkami - zwrócił się do majora Danversa, spoglądając na kartkę, którą trzymał w ręku. - Chodź ze mną- zwrócił się do Abbie. - Zanim się tym zajmę, zabiorę cię na mrożoną herbatę dla ochłody. Abbie wymieniła spojrzenia z Olivią. Jej przyzwoitka wyglądała, jak gdyby chciała powiedzieć "a nie mówiłam". Na długo przed balem panna Fairbairn starała się przekonać podopieczną, że Hugh jest zbyt wielkim intelektualistą, żeby zrozumieć aluzje matki Abbie. - O czym rozmawialiście z Oliwią? - zapytała Abbie, kiedy wyszli z sali balowej. - O wojnie trojańskiej. W głosie Hugh była oschłość, która ją zaniepokoiła. Spojrzała na przyjaciela przelotnie, lecz jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Uznała, że musiała się pomylić. - Co dał ci major Danvers? - spytała. - Rachunek za świece - odparł. - Jeżeli będziemy zużywać świece w tym tempie, będziemy musieli zwiększyć składki. Hugh był skarbnikiem komitetu, który nadzorował Assembly Rooms. Bardzo poważnie traktował swoje obowiązki; Abbie miała wrażenie, że zbyt poważnie. Upominała go przy każdej nadarzającej się okazji, ale dzisiaj czuła się onieśmielona, więc powstrzymała się przed komentarzem. Biuro znajdowało się przy głównym wejściu. Hugh wziął świecznik ze stolika w holu, otworzył drzwi, po czym wpuścił Abbie do środka. Podczas gdy sam poszedł w kierunku biurka i tam przekładał stosy papierów, jego towarzyszka przechadzała się po pokoju, przyglądając się obrazom wiszącym na ścianie. Wcale nie zachowywała się tak naturalnie, jak tego chciała. Zdawała sobie sprawę z panującego między nimi napięcia; oboje czuli się niezręcznie. Nie wiedziała, czy problem tkwi w niej, czy w Hugh. - Hugh - powiedziała nagle, odwracając się w jego stronę - ja… - Kim był ten młody mężczyzna, który z tobą tańczył? - Co takiego? Spojrzał na nią znad dokumentów, które czytał. - Mówię o tym młodym mężczyźnie, z którym tańczyłaś. Nie wydaje mi się, żebym go znał. - Ach, on, to przyjaciel George'a. Harry Morton albo Horton. Nie pamiętam dokładnie. - George'a? - Mojego brata - przypomniała Abbie.

- Przyjaciel twojego brata. - Twarz Hugh rozjaśniła się trochę. - I nie pamiętasz jego nazwiska? - George ma wielu przyjaciół, a ty dobrze wiesz, że nie mam pamięci do nazwisk. - Ale nigdy nie zapominasz twarzy. Wiedziała, co Hugh ma na myśli. Kiedy Abbie została wprowadzona do towarzystwa Bath, poznała jednego z mieszkańców i stwierdziła, że gdzieś już widziała tego dżentelmena i jego córkę. Okazało się, że istotnie spotkała ich oboje w hotelu na peryferiach Reading. Podobno powiedział żonie, że jedzie do swej matki, do Falmouth, a młoda dama - jak się później okazało - wcale nie była jego córką. - Hugh, dlaczego nie włożyłeś okularów? - zagadnęła Abbie. - Wkładam je tylko wtedy, kiedy druk jest bardzo mały. Dlaczego pytasz? - Bez powodu. Po prostu bez okularów wyglądasz zupełnie inaczej. Teraz była pewna, które z nich powoduje tę napiętą atmosferę. To była jej wina. Rodzina nafaszerowała ją niedorzecznymi pomysłami. Przez swoich bliskich zaczęła postrzegać Hugh nie jako najlepszego przyjaciela, ale jako romantyczną postać, której obraz naszkicowała Harriet. Musiała o tym zapomnieć, zanim zniszczy ich przyjaźń. - Co się stało, Abbie? Dlaczego tak mi się przyglądasz? - Nie powiedziałeś mi, co sądzisz o mojej nowej sukni - przypomniała mu, po czym z trudem stłumiła jęk. To nie był dobry sposób na odbudowanie przyjaźni. Wkraczała na stanowczo zbyt osobiste tematy. Powinna raczej zapytać o książki. Dobry Boże, co on sobie teraz o niej pomyśli? On tymczasem pomyślał, że zaaranżował to spotkanie w cztery oczy, by zapytać Abbie o Paryż, by dowiedzieć się, co takiego zrobiła, że postawiła w stan gotowości tajne służby Jego Wysokości. Ale kiedy spojrzał na jej piersi, które unosiły się i opadały, kiedy oddychała, jego myśli skierowały się na inny tor. Spokojnie, upomniał się, tylko spokojnie. Ta kobieta nie przywykła, żeby myśleć o mnie jak o kochanku. Przecież chciałem ją zdobyć, a nie przestraszyć. Tak naturalnie, jak tylko potrafił, odłożył kartkę i podszedł powoli do Abbie. - Twoja nowa suknia? Wydaje mi się, że jest… - obejrzał ją od stóp do głowy - czarująca. Chociaż trochę zbyt prosta. Czy właśnie ten strój pasterki kupiłaś w Paryżu? Bardzo do ciebie pasuje, Abbie. - Pasterki! - W jednej chwili uczucie niepewności stłumiła fala gniewu. Spojrzała w dół na suknię. - Też coś! Nie wiem, dlaczego chciałam poznać twoje zdanie. Przecież ty w ogóle nie znasz się na damskiej modzie. - Nie bądź tego taka pewna. - Uśmiechnął się, spoglądając prosto w jej oczy. - Od czasu do czasu zajmuję się czymś innym niż rzymskie ruiny czy cena świec. Nie jestem taki nudny, jak ci się wydaje. Nagle oczami wyobraźni Abbie ujrzała Barbarę Munro, przepiękną aktorkę, która, zdaniem Harriet, była kochanką Hugh. Szybko odpędziła od siebie te myśli. Jeszcze tak niedawno miała wrażenie, że Hugh nigdy nawet nie pomyślał o doznaniach cielesnych. Za bardzo pochłaniało go życie intelektualisty. Ale teraz sama nie wiedziała, co o nim sądzić. Poczuła jego wzrok na swojej twarzy. Spojrzenie Hugh było inne, uważne i czujne, dostrzegające każdy najmniejszy ruch. Kiedy chciał ją wziąć za rękę, cofnęła się. - Ja wcale nie uważam, że jesteś nudny - powiedziała pośpiesznie. - O rzymskich ruinach wiesz więcej niż ktokolwiek inny. - Co za komplement! - odparł sucho. - Przestań kłamać, Abbie, i powiedz prawdę. Czy naprawdę stanowię najbardziej banalną część twojego życia? - Ja wcale nie uważam, że jesteś banalny. Powiedziałabym raczej… no cóż… solidny, niezawodny. - Rozumiem. - Uśmiechnął się ironicznie i odwrócił w stronę biurka.

- Och, Hugh! - Abbie podeszła do przyjaciela, zdając sobie sprawę, że zraniła jego uczucia. - Ty nic nie rozumiesz. - Czego nie rozumiem? - Hugh oparł się na biurku, skrzyżował ręce na piersiach i przyglądał się jej uważnie. - Twoja przyjaźń tak wiele dla mnie znaczy. Sam wiesz, że uwielbiam spędzać czas w twoim towarzystwie. Nie chciałabym, żeby coś się między nami zepsuło. - Co mogłoby popsuć naszą przyjaźń? - Na przykład, moja rodzina - odparła. - W zeszłym tygodniu przyjechali, żeby się ze mną spotkać i… i… źle zrozumieli naszą znajomość. - Roześmiała się lekko na wspomnienie swojego zdumienia. - Powinnam była przewidzieć, co sobie pomyślą. Mogłam przypuszczać, że wysyłanie cię do nich z listem to nie jest dobry pomysł. - Dotknęła jego rękawa, po czym szybko cofnęła rękę. - Czy było aż tak źle, Hugh? Czy oni… to znaczy… czy oni zadawali ci dużo osobistych pytań? - Szczerze mówiąc, tak, ale muszę ci powiedzieć, że twoja rodzina wydała mi się… całkiem interesująca. - Zamilkł na chwilę. - Już rozumiem. Obawiali się, że zamierzam poprosić cię o rękę, i przyjechali do Bath, żeby cię ostrzec. Czy mam rację? - Obawiali się? Nic podobnego! Mieli nadzieję, że poprosisz mnie o rękę, i przyjechali przekonać mnie, żebym przyjęła twoją propozycję. Oni nigdy nie zrozumieją, że nie chcę wychodzić za mąż. - Nie? - Nie. Im się wydaje, że każda kobieta marzy wyłącznie o znalezieniu męża. Poza tym wcale nie dbają o to, kogo poślubię, dopóki… - Przysłoniła usta dłonią i spojrzała na Hugh z obawą w oczach. - Nie zrozum mnie źle… to nie powinno tak zabrzmieć… Nie to miałam na myśli. - Nie przepraszaj. Zawsze byłaś ze mną szczera, Abbie. To jeden z powodów, dla których cię lubię. Ale to, co mi opowiadasz, jest naprawdę interesujące. Co jeszcze powiedziałaś swojej rodzinie? - Prawdę. - Że w moich żyłach płynie lód i żadna kobieta nigdy nie zainteresuje się takim nudziarzem jak ja? Kiedy Abbie zaczęła protestować, Hugh uciszył ją ruchem ręki. - Nie wszystkie kobiety są takie jak ty, Abbie. Zazwyczaj nie interesują się moją wiedzą, zainteresowaniami i, oczywiście, nieprzeciętną inteligencją. Dla nich liczą się tylko mężczyźni, którzy wiedzą, jak je oczarować. Kiedy zerknęła na Hugh, nie dostrzegła w jego oczach ani cienia wesołości, co nie powinno jej dziwić, nie miał przecież zbyt wielkiego poczucia humoru. - Jedyne, czego ci brakuje, to kilku godzin ćwiczeń, a potem będziesz mistrzem w uwodzeniu - powiedziała. - Tak myślisz? Może to jest dobry pomysł. Czy nie będzie ci przeszkadzało, jeżeli poćwiczę z tobą? No wiesz, jesteśmy przyjaciółmi i nie zrozumiesz mnie źle, jeśli zrobię z siebie głupca. Nigdy dotąd nie widziała na jego twarzy takiej niepewności. Zalała ją fala przyjacielskich uczuć. - Oczywiście, że mi to nie przeszkadza - odparła. - Od czego są przyjaciele? - Nie będziesz się sprzeciwiać? - Jak mogłabym się sprzeciwiać, jeżeli będziesz słuchał moich rad? - A więc zgoda. - Delikatnie uniósł jej głowę i pocałował ją. Abbie zesztywniała. W ogóle nie wzięła tego pod uwagę. Ale w końcu to był tylko niewinny pocałunek, nic więcej. - Jak mi poszło? - zapytał. Spojrzała na niego, mrugając z niedowierzaniem.

- Hugh, ja nie jestem twoją babką. Jeżeli następnym razem będziesz chciał skraść pocałunek, postaraj się to zrobić z większym uczuciem. - Dlaczego mi nie pokażesz? - Co takiego? - Jak powinienem całować. To posunęło się zdecydowanie za daleko, pomyślała Abbie. Po raz kolejny przyjrzała się twarzy przyjaciela, ale on nie żartował; w jego oczach dojrzała jedynie powagę. To tylko pocałunek, starała się przekonać samą siebie. To nic nie znaczy. Ale jeśli… jeśli… Hugh postanowił przejąć inicjatywę. Położył ręce na jej biodrach i przysunął ją do siebie. Spojrzała na niego pytającym wzrokiem. - Czy dobrze się czujesz w moich ramionach, Abbie? - zapytał. - Czy to ci odpowiada? Teraz, kiedy zmusił ją do tego, by o tym pomyślała, nie mogła zaprzeczyć, że czuje się wspaniale w jego ramionach. Szczerze mówiąc, lubiła wszystko, co miało związek z Hugh: szerokie ramiona, ostre rysy twarzy, kosmyk ciemnych włosów, który wyglądał tak, jakby przed chwilą bawiła się nim kobieta. Ale przede wszystkim podobały jej się jego usta. Były pełne; choć zwykle ściągnięte i zacięte, wyglądały, jak gdyby były stworzone do całowania. Abbie poczuła, jak ogarnia ją kobieca uległość. Dobry Boże, co się z nią działo? Przecież to Hugh, jej najlepszy przyjaciel. Kolejny raz pozwoliła działać wyobraźni. Poczuła na wargach jego usta i cokolwiek chciała przed chwilą powiedzieć, już zdążyła o tym zapomnieć pod wpływem ogarniającej ją namiętności. Odchylił do tyłu jej głowę i pocałował ją namiętnie. Abbie rozchyliła usta. Ręce Hugh powoli przesuwały się po jej biodrach. Całował jej brwi, policzki, szyję. Kiedy lekko przygryzł koniuszek jej ucha, z trudem złapała oddech, a gdy musnął ustami jej piersi, jęknęła z rozkoszy. Całował bez wytchnienia, każdy pocałunek wydawał jej się bardziej namiętny niż poprzedni. Abbie nie znała takiej namiętności. Wrzała w niej krew, skóra paliła, a całe ciało drżało. Pragnęła więcej. Pocałunki skończyły się tak samo nagle, jak się zaczęły. Jeszcze przed chwilą była w ramionach Hugh, a teraz ją odepchnął. Patrzyła na niego rozkojarzona. - Jak było tym razem? - zapytał. - Co? - Oparła się ręką o blat biurka. - Czy włożyłem w ten pocałunek wystarczająco dużo uczucia? Powiedziałaś, żebym włożył w pocałunek więcej uczucia, czy dobrze cię zrozumiałem? Abbie rozejrzała się po oświetlonym blaskiem świec pokoju; czuła się tak, jakby nigdy wcześniej w nim nie była. Miała wrażenie, że obudziła się z głębokiego snu. Kiedy trochę ochłonęła, położyła palec na rozpalonych ustach i spojrzała na Hugh. Jeżeli ten pocałunek wywołał na nim jakiekolwiek wrażenie, nie dał tego po sobie poznać. Zignorowała potok pytań, które przyszły jej na myśl. Już raz zawiodła się na Gilesie; nie miała zamiaru wyjść na głupią po raz drugi. Postarała się, żeby jej głos brzmiał jak najbardziej naturalnie, choć czuła, że policzki oblewa szkarłatny rumieniec. - Cóż mogę powiedzieć, Hugh? - Czy było aż tak źle? - spytał, patrząc jej prosto w oczy. Zamrugała. - Nie. Tak naprawdę było… doskonale. - Chyba trochę przesadzasz - powiedział skromnie. - To ty jesteś bardzo dobrą aktorką, Abbie. Ale chyba masz rację: ja też dość dobrze odnalazłem się w swojej roli. Chyba udało im się wybrnąć z niezręcznej sytuacji. Dlaczego więc Abbie czuła się zawiedziona? Ukryła zakłopotanie i smutek i spojrzała na Hugh z uśmiechem na ustach. - Świetnie sobie poradziłeś. Naprawdę doskonale. Szczerze mówiąc, byłeś bardzo przekonywający. - Ty też. - Uśmiechnął się. - Ty też, Abbie.

Kiedy wychodzili z pokoju, zabawiał ją rozmową, ale tak naprawdę sam nie zdawał sobie sprawy, o czym mówi, i miał wrażenie, że Abbie czuje się podobnie. Te pocałunki powinny dać jej więcej do myślenia niż ukradkowe spojrzenia. Hugh miał wrażenie, że ta strategia się opłaci. Może panna Abigail Vayle nareszcie zobaczy, że on, Hugh, ma coś więcej poza inteligencją. - Abbie - odezwał się - co myślisz o tym, żeby poprosić majora Danversa o wygłoszenie przemówienia na kolejnym spotkaniu Stowarzyszenia Antykwariuszy? 4 Kiedy Abbie wchodziła po schodach swojego domu, nadal myślała o Hugh. Mechanicznie opowiedziała Oliwii o wrażeniach z balu. Nie mogła się doczekać, kiedy zostanie sama w pokoju. Gdy wreszcie zamknęła za sobą drzwi, ze świecą w dłoni podeszła do dużego owalnego lustra i spojrzała na swoje odbicie. Suknia, którą włożyła, żeby dodać sobie pewności, teraz przyprawiła ją o ból głowy. Czy to właśnie przez ten strój poznała smak pocałunków Hugh? Czy wydawało mu się, że włożyła tę kreację, żeby go omamić? Dlaczego w ogóle tak się ubrała? I dlaczego ją pocałował? Postawiła świecę na kominku, podeszła do łóżka i położyła się. Może było właśnie tak, jak powiedział Hugh. Może naprawdę chciał trochę poćwiczyć. Odetchnęła głęboko. Zawsze była naiwna w stosunku do mężczyzn, ale nigdy aż tak. To na pewno przez tę suknię. Nic innego nie tłumaczy nagłej zmiany, jaka dokonała się w zachowaniu przyjaciela. Jeżeli naprawdę chodziło tylko o strój, to źle zrozumiał jej intencje. Wbiła paznokcie w puchową kołdrę. Coś z nią musiało być nie w porządku. Nigdy nie myślała o Hugh jak o mężczyźnie, który potrafi rozbudzić w kobiecie pożądanie. Nie wiedziała nawet, że jest kobietą, która jest w stanie przeżywać namiętności. Ale to, w co zawsze wątpiła, stało się rzeczywistością. Abbie wiedziała, że jeśli Hugh roznamiętniłby ją jeszcze bardziej, spaliłaby się na popiół. Czy dobrze się czujesz w moich ramionach, Abbie? Jak przez cały ten czas udawało jej się oszukiwać siebie? Która kobieta nie czułaby się dobrze w towarzystwie wysokiego, przystojnego mężczyzny o szerokich ramionach i ustach stworzonych do całowania? Oczywiście, że Hugh potrafił rozbudzić w kobiecie pożądanie! Przymykała oczy na jego atrakcyjny wygląd, ponieważ w pełni pochłonął ją jego umysł. Jakie to dziwne, po tak długim czasie odkryć, że kusi ją również jego ciało. Czuła, że oszukała Hugh. Co on sobie o niej teraz pomyśli? Miała ochotę umrzeć. Nigdy więcej nie będzie mogła spojrzeć mu w oczy. Roześmiała się, gdy uświadomiła sobie w pełni, jak bardzo się pomyliła. Nagle okazało się, że nie jest zimną kobietą, której obce są słabości typowe dla jej płci. Nie potrafiła oprzeć się urokowi wspaniałego mężczyzny. A Hugh niewątpliwie był wspaniałym mężczyzną. Jej usta nadal płonęły na wspomnienie jego pocałunku. Wiele razy całowała Gilesa, ale wtedy czuła zaledwie miłą bezsilność. A przecież go kochała. Sądziła, że znalazła bratnią duszę. Powiedziała mu o sobie rzeczy, których nie mówiła nikomu innemu: że zawsze była zazdrosna o młodszą siostrę, że Harriet była ulubienicą matki, że przedsiębiorcza siostra wszystko umiała najlepiej, podczas gdy ona, Abbie, była nieśmiała i niezdarna. A Giles żartował, że nosek Harriet poczerwienieje z zazdrości, kiedy on będzie adorował jej starszą siostrę. Tak mówił. Zanim poznał Harriet. Matka powtarzała często, że teraz, kiedy jej młodsza córka jest już zamężna, Abbie nareszcie będzie mogła wyjść z cienia i jej szanse na zdobycie męża wzrosną. Tom, Ambrose, Larry - już prawie zapomniała wszystkie te imiona - znikali z jej życia, kiedy tylko zdawali

sobie sprawę, że wicehrabina chce im ofiarować rękę córki. A Abbie nigdy nie żałowała, że odchodzili, choć było to upokarzające. W końcu uznała, że te doświadczenia z mężczyznami starczą jej na całe życie. Pozostało jej w samotności narzekać na niesprawiedliwości tego świata, który najwyraźniej wyznaczył jej rolę kobiety niezamężnej. Pierwszą rzeczą, którą zrobiła ciotka Abigail, było wybicie siostrzenicy z głowy tych bzdur. Walizka pełna lamentów, która z zasady stanowiła atut każdej starej panny, za sprawą ciotki znalazła się na śmietniku. Starsza pani mawiała, że dopiero kiedy kawalerowie zaczną się użalać nad swoim samotnym losem, ona pójdzie w ich ślady. Hugh był zagorzałym kawalerem. Ale jeśli widział w niej nie tylko przyjaciela, jeśli pocałował ją, bo… bo… Wydała przerażony jęk. Zawsze wpadała w tę pułapkę, kiedy była młodą dziewczyną. Jeżeli Hugh chciał poprosić o jej rękę, zrobiłby to zaraz po tym, jak ją pocałował. Byłby zakłopotany jej odpowiedzią. Tak jak ona! To dlatego tak łagodnie sprowadził ją na ziemię. Gdyby tylko, gdyby tylko… Dosyć! - krzyczał jej wewnętrzny głos. Na miłość boską, to był tylko pocałunek! Po co zamartwiać się jednym pocałunkiem? Czując, że traci rozum, przykryła się po samą szyję i postanowiła za wszelką cenę zasnąć, a jednak wciąż cisnęło jej się na myśl wiele pytań dotyczących Hugh. Nie miała ochoty ani siły, żeby rozważać wszystkie za i przeciw. Próbowała liczyć owce, bez rezultatu. Zaciskając zęby, starała się myśleć o bracie. George powiedział jej, że spotkał w Paryżu przyjaciół. Mówił, że może zostać tam tydzień lub dwa, żeby… Co dokładnie jej powiedział? Starała się znaleźć słowa, które jej umknęły, kiedy nagle zasnęła i znalazła się w ramionach Hugh. Całował ją namiętnie, wywołując w niej te same uczucia, które miała okazję doświadczyć poprzedniego wieczoru. Jej skóra była gorąca, całe ciało drżało pod wpływem jego dotyku. Chciała coraz więcej i więcej. Ale Hugh wydawał się zaskoczony jej pragnieniami. Nigdy nie myślałem o rozkoszach cielesnych, powiedział. Po prostu grałem swoją rolę. Po zakończonym przedstawieniu ty wszystko zepsułaś. Już nigdy nie będziemy mogli być przyjaciółmi. Jesteś starą wariatką, Abbie. Starą wariatką. Starą wariatką. Nagle ręce Hugh zacisnęły się wokół jej gardła, tak że z trudem mogła oddychać. Próbował ją zabić! Dusił ją! Chciała krzyczeć, ale nie mogła. Wyrwała się ze snu i wtedy zaczął się prawdziwy koszmar. - Tak już lepiej - wyszeptał mężczyzna, który nad nią klęczał. - Teraz zdejmę ci rękę z ust, ale jeden krzyk, i poderżnę ci gardło. Rozumiesz? Skinęła energicznie głową. Po chwili mogła swobodnie oddychać, ale nadal czuła ostrze noża na szyi. W pokoju nie paliła się ani jedna świeca, ale strach wyostrzył wszystkie zmysły Abbie. Jej dręczyciel był potężnym mężczyzną; ręce miał zimne. Choć mówił z akcentem angielskiego dżentelmena, opuszki jego palców były szorstkie. Pewnie wszedł przez okno, ponieważ zimny powiew wiatru wprawił w ruch zasłony i kartki książki, która leżała na nocnym stoliku. Serce Abbie biło jak oszalałe, tak mocno, że słyszała każde jego uderzenie. - Trzymam pieniądze w szafie z ubraniami - wyjąkała. - Zamknij się i słuchaj. Chcę dostać książkę, którą Colette przekazała ci w Paryżu. Gdzie ona jest? - Colette? - Starała się przypomnieć sobie to imię ze wszystkich sił. - Kim jest Colette? Uderzył ją w twarz tak mocno, że zęby wbiły się w wargi. Z bólu i strachu do oczu napłynęły jej łzy. - Proszę tego nie utrudniać, panno Vayle - powiedział mężczyzna władczym głosem. - Wiem, że pani ma tę książkę. Wiem również, że chce ją pani sprzedać za możliwie najwyższą stawkę. Proponuję życie pani brata za książkę, którą dała pani Colette. To moja oferta.

Była zbyt przestraszona, żeby po raz kolejny wypierać się znajomości z tą Colette. Nie wiadomo skąd, ale wiedziała, że napastnik jest brutalny i lubi zadawać ofiarom ból. Przełknęła krew, która wypełniała jej usta, i starała się przypomnieć sobie wszystko, co mogłoby jej pomóc. Nie znała żadnej Colette, ale była w Paryżu z George'em i Oliwią. Rzeczywiście kupiła tam książki, całe mnóstwo książek, żeby je potem sprzedać. Ale nie było ich w Bath; leżały spokojnie w urzędzie celnym w Dover. Zauważyła, a może bardziej poczuła, że napastnik zamierzył się, żeby znów ją uderzyć. - Książki tutaj nie ma. Jeżeli mnie zabijesz, nigdy jej nie znajdziesz. - W tej chwili dotarło do niej całe okrucieństwo jego słów. - Co zrobiłeś z moim bratem?! - krzyknęła. Zakrył jej dłonią usta tak brutalnie, że zęby poraniły wargi. - Nie wrzeszcz! - Czuła jego zimny oddech na szyi. - Nie zawaham się zabić twojej opiekunki, jeżeli tutaj wejdzie. Rozumiesz? Skinęła głową i znów mogła swobodnie oddychać. - Twojemu bratu na razie nic nie grozi i kiedy tylko oddasz nam książkę, wyjdzie na wolność. Mimo że Abbie była śmiertelnie wystraszona, jej umysł nadal sprawnie funkcjonował. Jednego była pewna: prawda nie ochroni ani jej, ani George'a. Oboje będą bezpieczni tylko wtedy, jeśli ten złoczyńca uwierzy, że Abbie ma książkę Colette. - Książka za życie twojego brata - wyszeptał. - Wielu zgodziłoby się ze mną, że to dobra transakcja. Gdzie jest książka, panno Vayle? Gdzie jest ta książka? Łzy ścisnęły jej gardło, kiedy jeszcze bardziej poczuła ostrze noża na szyi. - Ja… ja nie… w bezpiecznym miejscu. - Gdzie? Gdzie mogłaby przechowywać bardzo cenną książkę? Na pewno nie w urzędzie celnym. Myśl! Myśl! Myśl! Kiedy ręce napastnika zacisnęły się na jej gardle, zaczęła się dusić. - W skrytce w banku, w Londynie - powiedziała z trudem. Zapanowała cisza. - I tylko ty możesz ją stamtąd zabrać? - odezwał się po chwili nieznajomy. Czy to dobrze, czy źle? - zachodziła w głowę Abbie. - T… tak. - No proszę, jaka jesteś sprytna. W jego głosie było coś takiego, co wskazywało na to, że nie dobrze jest być mądrą. Abbie zapamiętale starała się wymyślić coś, co pozwoli jej utrzymać się przy życiu. Przypomniała sobie o pistolecie, który na wszelki wypadek trzymała w szufladzie biurka. Ale nawet gdyby udało jej się tam dostać, to nie była pewna, czy pistolet jest naładowany. Poza tym obawiała się, że jeśli próbowałaby uwolnić się od tego potwora, ten byłby gotów podciąć jej gardło. Pochłonęły ją mroczne myśli. Ostatkiem sił starała się nie poddać ogarniającej ją rozpaczy. Jęknęła, kiedy mocniej zacisnął palce na jej szyi. Roześmiał się lekko. - Przerażona? - Nie… tak. Co z moim bratem? Skąd mogę mieć pewność, że go macie? - Skąd u pani tyle podejrzliwości, panno Vayle? Tak się składa, że przyniosłem ze sobą list od George'a. Znajdziesz go na biurku. Będziesz się mogła upewnić, że czuje się dobrze. Na razie. - Proszę - powiedziała ochrypłym głosem. - Proszę, zrobię wszystko, co pan powie. - George'a na pewno ucieszy ta wiadomość, bo wie, że jeżeli mnie zawiedziesz, zrobimy z nim to samo, co zrobiliśmy z Jerome'em i Colette. Abbie ogarnęło przerażenie, ale musiała zapytać.

- Co im zrobiliście? Prawdopodobnie to pytanie sprawiło mężczyźnie radość. - Jerome'a żywego obdarliśmy ze skóry, ale dla Colette byliśmy łaskawsi. Strzeliłem jej w głowę. Abbie zrobiło się niedobrze. - Nie będę kłamać - powiedziała. - Przysięgam na Boga, że nie będę. - Nie? A mnie się wydaje, że jak tylko cię uwolnię, szybko wezwiesz odpowiednie władze, żeby opowiedzieć im o mnie i poprosić, żeby odnaleźli twojego brata. Właśnie przed chwilą o tym myślała! - Nie - jęknęła. - Nie zrobię tego. Przyrzekam. - Jeżeli zgłosisz się do władz, już nigdy nie zobaczysz brata żywego. Potnę go na kawałki i przyślę je do ciebie. A jeśli się zgłosisz do naszych konkurentów, pożałujesz, że się urodziłaś. Będziemy cię obserwować i kiedy tylko zauważymy coś podejrzanego, zerwiemy umowę. Wierzyła w każde jego słowo. Była zdesperowana. A jeżeli nie odzyska książki, o której mówił nieznajomy? Jeden fałszywy ruch i nigdy więcej nie zobaczy George'a. Kim byli ci konkurenci, o których wspomniał? - Nie wyjeżdżaj z Bath, dopóki nie otrzymasz ode mnie wiadomości - rzekł mężczyzna. - Rozumiesz? - Kim pan jest? - Jestem nikim, panno Vayle. Zupełnie nikim. I lepiej nie staraj się poznać mojego nazwiska. Jeżeli to zrobisz, dowiem się o tym i zapewniam, że tego pożałujesz. - Roześmiał się. - I oni też. - Ja… - zaczęła, ale nie powiedziała nic więcej. Poczuła, jak ból rozsadza jej głowę, i ogarnęła ją ciemność. Przez całą drogę do hotelu przy George Street Nemo myślał o pannie Vayle. Kiedy wszedł do swojego pokoju i zamknął za sobą drzwi, stanął przed lustrem i przyjrzał się swojemu odbiciu. To był on, Harry Norton, "przyjaciel" George'a. Nareszcie udało mu się poznać dziewczynę, która tak sprytnie uciekła mu w Paryżu. Wybuchnął donośnym śmiechem. Spodziewał się, że będzie zupełnie inna. Panna Abigail Vayle nie była dla niego żadnym przeciwnikiem; nie była groźniejsza od myszy. A może tylko udawała. Bez wątpienia udało jej się zwieść go w księgarni Dessene'a w pobliżu Palais Royal. Powiedział wtedy do dziewczyny coś ordynarnego, żeby się z niej pośmiać i rozejrzeć za Colette. A tymczasem to właśnie z tą niepozorną Angielką miała się spotkać Colette. Niewiarygodne! Panna Abigail Vayle była bez wątpienia zdumiewająca. Dostała książkę od Colette, a teraz chciała ją sprzedać za możliwie najwyższą cenę, Jerome i Colette przewróciliby się w grobach, gdyby o tym wiedzieli. Z precyzją aktora Nemo zdjął perukę, a potem usunął inne atrybuty Harry'ego Nortona. Zmył puder oraz cienie, odkleił jasne brwi i wyjął z ust wkładki, które miały zaokrąglać policzki oraz zmieniać głos. Zwłaszcza zmiana głosu okazała się bardzo przydatna podczas rozmowy z dziewczyną na balu. Nemo postanowił jeszcze przez jakiś czas utrzymać Harry'ego przy życiu. Ten młody człowiek był skromny i cichy, a takim mężczyznom kobiety ufają najbardziej. Panna Vayle jeszcze o tym nie wiedziała, ale niedługo ponownie spotka się z Harrym. Denerwowało go, że musiał marnować czas i energię na poszukiwanie książki. Miał wiele ważniejszych rzeczy do roboty, w końcu był zabójcą. Prawdziwa misja czekała na niego w Londynie i musiał się zastanowić, jak tym razem dokonać zbrodni. To zabójstwo powinno być bardzo widowiskowe. Jeżeli władze się dowiedzą, że Nemo nadal żyje i do tego jest w Londynie, będzie miał utrudnione zadanie. Ale on przecież uwielbiał niebezpieczne sytuacje.

Nemo nie był przekonany, czy dziewczyna rzeczywiście umieściła książkę w bankowej skrytce. Nie była głupia, najprawdopodobniej domyślała się, że kiedy już odda mu książkę, niechybnie zginie. Wcześniej czy później jednak będzie musiała to zrobić. Nemo rozważał możliwość, by powierzyć odnalezienie książki angielskim sprzymierzeńcom, ale miał wrażenie, że się do tego nie nadają. Nie potrafiliby zabić z zimną krwią, a już na pewno nie dziewczynę. Miesiąc temu kontaktował się z nimi przez tajną komórkę i zlecił im różne zadania. Chciał mieć ich na miejscu, żeby pełnili rolę kozłów ofiarnych, podczas gdy on wykonywał swoje zadanie. Wrócił do Francji i właśnie wtedy Jerome przechwycił jego list do imperatora. Najpierw Jerome, potem Colette, a teraz panna Abigail Vayle. W dodatku nigdy nie słyszał o tej Angielce. Nigdy też nie doniósł mu o niej żaden z jego szpiegów. Abbie. Jakie to angielskie. Jakie nudne! Natychmiast przyszedł mu na myśl pudding, pieczone jabłka i gotowana wołowina. Kiedy w Assembly Rooms poprosił ją do tańca, trochę zdziwiła go jej reakcja. Wygląda pan znajomo, powiedziała. Mam pamięć do twarzy. Nemo zawsze był dumny ze swojej reputacji mistrza maskarady. Nikt nigdy go nie rozpoznał, dlatego Anglicy nazwali go Nemo - Nikt. Bez imienia, bez twarzy - taki był i nie zamierzał tego zmieniać. A teraz przez jakąś tam pannę Vayle musiał przyjechać do Anglii. Nie dość, że była kobietą, to jeszcze Angielką. Postanowił ją srogo ukarać za kłopoty, których mu przysporzyła. Położył pistolet na stole obok łóżka, lecz jego prawdziwą bronią był nóż zaostrzony na obu krawędziach, który trzymał w pochwie przytwierdzonej do ramienia. Miał zbyt wielu wrogów, żeby się czuć bez niego dobrze. Mimo - a może właśnie dlatego - że większość wrogów Nemo znajdowała się wśród jego ludzi, spanie z nożem na ramieniu weszło mu w krew. Kiedy zdmuchnął świecę i wślizgnął się pod kołdrę, jedną rękę położył pod głową i zaczął się zastanawiać, w jaki sposób zabije dziewczynę. Mógł to zrobić tej nocy, gdyby tylko oddała mu książkę, ale wtedy czułby się rozczarowany. Angielka bała się go, ale nie aż tak, jak by sobie tego życzył. Chciał, żeby upadła przed nim na kolana i błagała o życie dla siebie i brata. Wiedział, jak rozbudzić w niej strach. Uśmiechnął się na tę myśl. Nie mógł zaprzeczyć, że ma słabość do kobiet. Nawet kiedy je zabijał, nie potrafił przestać z nimi flirtować. Zdecydowanie wolał kobiety odważne; polowanie na nie było o wiele bardziej interesujące. Nemo podejrzewał, że panna Vayle bardzo go rozczaruje. Choć tak sprytnie udało jej się przechytrzyć go w Paryżu, tej nocy przemieniła się w niepozorną, wystraszoną, bezbronną istotę. Prawdopodobnie jej serce przestanie bić ze strachu, zanim polowanie dobiegnie końca. Colette bardziej mu odpowiadała; ani trochę się go nie bała. Ogromną przyjemność sprawiło mu złamanie tej kobiety. Niestety, pod koniec gry pozbawiła go satysfakcji. Wymierzyła w Nemo nie naładowany pistolet i zmusiła go, żeby pociągnął za spust, a to było potwornie irytujące. 5 Oliwia Fairbairn spojrzała przez szkła ogromnych okularów i skupiła wzrok na nazwisku wydawcy cienkiej książki, którą chciała przeczytać. - Colin - wymamrotała do siebie. To na pewno jeden z traktatów Marata, które Colin opublikował podczas rewolucji francuskiej. Gdyby żył jej ojciec, zapłaciłby sporą sumę pieniędzy, żeby dołączyć ten egzemplarz do swojej kolekcji. A teraz Abbie będzie mogła go sprzedać za nieznaczną sumkę, z której niewielki profit dostanie się Oliwii. W ten sposób mogła zgromadzić skromny kapitał na czarne dni. Gdyby nie było Abbie, nie byłoby także niewielkiego kapitału. Oliwia wygodnie oparła się na krześle i zaczęła się zastanawiać nad swoim życiem, które ostatnio tak bardzo się zmieniło. Punktem zwrotnym okazał się moment, kiedy