E L I Z A B E T H T H O R N T O NE L I Z A B E T H T H O R N T O NE L I Z A B E T H T H O R N T O NE L I Z A B E T H T H O R N T O N
PrologPrologPrologProlog
Richard Maitland nie chciał jeszcze odchodzić z tego świata, choć, w gruncie
rzeczy, nie miał w tej kwestii wiele do powiedzenia. Otaczała go gęstniejąca mgła.
A więc tak to jest, kiedy się umiera, myślał. Czuł, Ŝe jego ciało chce się poddać,
miał ochotę zasnąć. Dlaczego więc walczył?
PoniewaŜ wiedział, Ŝe godzien jest lepszej śmierci, i nie chciał, by zabójca
lub zabójcy pozostali bezkarni. Musiał przyznać, Ŝe sprytnie go podeszli; zresztą
sam wlazł im w ręce. Jest samotnym wilkiem - to właśnie, zdaniem Harpera, jego
największa wada. Teraz wreszcie musiał przyznać Harperowi rację. Jak na
prawdziwego samotnika przystało, nikomu nic nie mówił o tej wyprawie. Uznał, Ŝe
skoro sprawa nie jest związana z zadaniami SłuŜb Specjalnych, nie musi
informować o niej znajomych i kolegów z pracy. Dlatego nie wiedzą, gdzie się
teraz znajduje. Poza tym przyjaciele zapewne nie uwierzyliby w to, co się
wydarzyło, a gdyby nawet uwierzyli, to i tak nie mieliby pojęcia, kto go
zaatakował.
Sam tego nie wiedział.
Kto pragnął jego śmierci?
Wybuchnął śmiechem, który jednak zaraz zamienił się w suchy, dławiący
kaszel, więc przycisnął dłonie do piersi, by zdusić nagłe bolesne kłucie. W swoim
czasie dorobił się wielu wrogów. śołnierz, agent, szef SłuŜb Specjalnych -
człowiek na jego stanowisku przyciąga wrogów, niczym rozkładające się ciało
ściąga muchy.
Po tej myśli przyszła następna, tak samo przeraŜająca. Lucy.
Ciemna mgła przerzedziła się, umysł wypełnił pulsujący strach. Lucy. Gdzie
ona jest? Co z nią zrobili? Przypomniał sobie chłopca…
Czuł krew. Powietrze było nią przesiąknięte. Krwią Lucy, a takŜe jego krwią.
Musi otworzyć oczy, musi się rozejrzeć.
Uniósł powieki, choć miał wraŜenie, Ŝe nim mu się to udało, minęła
wieczność. Zawirowało mu przed oczami. Kształty przybliŜały się i oddalały.
Ściągnął brwi, próbując wyostrzyć wzrok. Wpatrywał się w łóŜko i leŜące na nim
na wpół nagie ciało młodej kobiety. Lucy.
Chciał krzyknąć, sprzeciwić się, ale nie miał sił. Myślał, Ŝe płuca mu pękną.
To nie powinno było się zdarzyć. CóŜ ona zawiniła oprócz tego, Ŝe go znała? W tej
groteskowej sztuce była tylko rekwizytem. Tylko tym była dla zabójców,
rekwizytem, a prawdziwym celem ataku był przecieŜ on.
Wszystko wróciło: czekający na niego na szczycie schodów chłopiec; zbir,
który zaatakował go noŜem, a potem rzucił na krzesło i zostawił samego, aby
wykrwawił się na śmierć. Pomiędzy palcami dłoni przyciśniętej do piersi poczuł
coś ciepłego i lepkiego. Spojrzał w dół. Na koszuli pojawiła się duŜa i ciągle
rosnąca szkarłatna plama. Jeśli szybko czegoś nie zrobi, wkrótce będzie za późno.
Nie był w stanie się podnieść, więc zsunął się na podłogę, na kolana, jedną
ręką mocno uciskając pierś, Ŝeby zatamować krwawienie. Wraz z oprzytomnieniem
wróciła teŜ niestety wraŜliwość zmysłów. W piersi czuł straszliwy ból, jakby go
ktoś dźgał rozgrzanym do czerwoności prętem. Nie zwracając uwagi na dudnienie
w głowie, przesuwał się na kolanach, centymetr po centymetrze, do skraju łóŜka.
Oparł się o nie wolną ręką i odnalazł pistolet, który wpadł między materac a
ramę. Miał bardzo mało sił i choć wiedział, Ŝe to moŜe oznaczać jego koniec, odjął
dłoń od piersi i pochwyciwszy pistolet w obie ręce, oparty o łóŜko, wycelował w
okno, a potem pociągnął za spust.
Huk wystrzału odbił się echem od ścian. Piętro niŜej ludzie zaczęli krzyczeć,
usłyszał teŜ dudnienie stóp na schodach. Nie wiedział, czy wezwał pomoc, czy
morderców. Zresztą w tym momencie było mu to dość obojętne.
Mgła stawała się coraz gęstsza, pokonując jego wolę walki i odbierając siły,
aŜ wreszcie wessała go niczym czarna chmura.
1111
- Michaelu, dlaczego chcesz się ze mną oŜenić?
Natychmiast poŜałowała, Ŝe zadała to pytanie. Wiedziała przecieŜ, Ŝe mu
odmówi. A teraz musi udać, Ŝe interesuje ją odpowiedź.
- KsiąŜę - poprawił ją automatycznie. - PoniewaŜ, lady Rosamundo, uwaŜam,
Ŝe będzie z ciebie doskonała księŜna.
Doskonała księŜna. Ta nazwa ją prześladuje. Tak nazywają ją w gazetach,
odkąd ksiąŜę małego państewka Kolnbourg uczynił ją obiektem swojego
zainteresowania. Najbardziej przygnębiał ją fakt, Ŝe prawdopodobnie istotnie
byłaby doskonałą księŜną.
Jest przecieŜ córką księcia. Wychowała się w luksusie. Od dnia urodzin
uczono ją wszystkiego, co powinna wiedzieć i umieć dama, wszystkiego, czego
wymaga się od Ŝony dŜentelmena z jej sfery. Nigdy nie chodziła do szkoły, nigdy
w nikim się nie kochała, nie całowała się z chłopcami ani nie przeŜywała innych
przygód dostępnych zwyczajnym dziewczętom w jej wieku.
Gdyby urodziła się chłopcem, jej Ŝycie wyglądałoby zupełnie inaczej. Miała
dwóch braci, starszego Caspara i trzy lata od niej młodszego Justina. JakiŜ oni
wiedli ekscytujący Ŝywot.
PodróŜe, wojaczka, a takŜe inne zajęcia, o których nie powinna wiedzieć…
La contessa, tak wszyscy nazywają ostatnią kochankę Caspara, ekskluzywną
kurtyzanę o temperamencie tygrysicy.
Uśmiech znikł z twarzy Rosamundy. Kobieta z tak wielkim temperamentem
nie mogłaby być córka księcia, natomiast Rosamundę wychowano na osobę
uprzejmą, doskonale znającą zasady protokołu, o nieskazitelnych manierach.
Zawsze wiedziała, które miejsce przy stole ma zająć, komu się ukłonić, a komu nie.
Była mistrzynią pogawędki towarzyskiej, oprócz chwil, gdy odpływała gdzieś
myślami, tak jak teraz, i zapominała, gdzie się znajduje. Gdyby miała opisać siebie
jednym słowem, uŜyłaby określenia… słodka.
Słodka. To słowo tkwiło jej w umyśle od czasu balu u lady Townsend, gdzie
podsłuchała kilka młodszych kobiet opisujących jej charakter. Chyba nikt nie
mógłby jej nie lubić, powiedziała któraś, bo jest słodka jak marcepan. I roześmiały
się.
O matce Rosamundy nikt by tak nie powiedział. Elizabeth Devere miała
zdecydowanie zbyt mało cierpliwości, zwłaszcza gdy w grę wchodziły więzy, jakie
nakładała na nią wysoka pozycja, poza tym nie widziała powodu, aby ulegać im
słuŜalczo. Skończyło się to dla niej tragicznie. Ignorując zasady, wybrała się
samotnie na konną przejaŜdŜkę i przy skoku przez płot spadła z konia. Sam upadek
by jej nie zabił, ale niestety odnaleziono ją dopiero następnego dnia. Dostała
gorączki i cicho zeszła z tego świata.
MoŜe gdyby Elizabeth nadal Ŝyła, jej mąŜ, ojciec Rosamundy, owładnięty
Ŝalem, nie wychowywałby córki tak surowo. Poza tym gdyby matka Ŝyła,
Rosamunda z pewnością nie czułaby się teraz taka niespokojna.
Elizabeth Devere zmarła przed dwudziestu laty, jednak Rosamunda nadal za
nią tęskniła. Zastanawiała się, co matka pomyślałaby o niej, gdyby ją teraz
zobaczyła.
- Lady Rosamundo?
Och, znowu to samo. Znowu zapomniała, gdzie jest.
Spojrzała na księcia Michaela i westchnęła, myśląc przy tym, Ŝe naprawdę
coś jest z nią nie tak. KsiąŜę Michael to wysoki, ciemnowłosy i przystojny
męŜczyzna. Jest posiadaczem tytułu i całe legiony kobiet próbowały zaciągnąć go
do ołtarza. Dlaczego więc ten wymarzony męŜczyzna wcale jej nie pociąga?
MoŜe dlatego, Ŝe ona takŜe jest wysoka, ciemnowłosa, piękna oraz
utytułowana. Na dodatek jest majętna, no i niegłupia. Nie trzeba zresztą wiele
inteligencji, by zrozumieć, Ŝe właśnie z tych powodów ksiąŜę Michael postanowił
się do niej zalecać. Tymczasem ona w przyszłym miesiącu skończy dwadzieścia
siedem lat i ojciec bardzo pragnie, by przyjęła wreszcie oświadczyny któregoś z
zalotników.
Rosamunda jednak marzyła o kochanku, a nie zalotniku, o męŜczyźnie, który
pokochałby ją za to, jaka jest naprawdę. Z doświadczenia wiedziała, Ŝe zalotnicy są
jak księgowi -przed rozpoczęciem zalotów robią spis aktywów.
Michael, ksiąŜę Michael, bez wątpienia zalicza się do grona zalotników. Jest
dopiero czwarty w kolejce do tronu i nie ma grosza przy duszy - tragiczny zbieg
okoliczności, zwaŜywszy na jego wyrafinowane gusta. MałŜeństwo z Rosamunda
rozwiązałoby wszystkie jego problemy.
Znajdowali się w cieplarni w Twickenham House, posiadłości księcia
połoŜonej niedaleko Londynu. Rosamunda, by stworzyć odpowiedni nastrój, przez
chwilę wyglądała przez okno. Jesień w rozkwicie upstrzyła drzewa tysiącem barw.
- Jestem Angielką - rzekła wreszcie. - Nigdy nie będę szczęśliwa, Ŝyjąc na
obcej ziemi.
Spojrzała przez ramię i stwierdziła, Ŝe ksiąŜę spogląda na zegarek.
Najwyraźniej nudziła go tak samo, jak on ją. Nie była zaskoczona: lady
Rosamunda Devere jest przecieŜ klasyczną nudziarą. Jako córka księcia była
wychowywana na kobietę przede wszystkim słodką. Słodką jak marcepan. No i
taką właśnie Ŝonę chciał mieć ksiąŜę Michael.
Doskonała księŜna, słodziutka i uprzejma, na którą moŜna liczyć, wiedząc,
Ŝe nigdy nie popełni błędu, nie powie nic zdroŜnego i Ŝadna oryginalna myśl nie
wpadnie jej do głowy.
NiezraŜony ksiąŜę Michael wsunął zegarek do wewnętrznej kieszeni i posłał
jej zachęcający uśmiech.
- Nie mam nic przeciwko temu, byś po naszym ślubie została w Anglii -
stwierdził. - MoŜe nawet sam zdecyduję się tu zamieszkać na stałe. Podoba mi się
tutejszy klimat.
Tak jak tutejsze aktoreczki, pomyślała Rosamunda, ale tego nie powinna
przecieŜ wiedzieć. Teraz ona posłała księciu zachęcający uśmiech.
- To kuszące, ale…
- Tak?
- No cóŜ, Wasza Wysokość, nie potrafisz grać w szachy. Widzisz, ksiąŜę,
nigdy nie wyszłabym za kogoś, kto nie gra w szachy.
Lady Calliope Tracey z hukiem odstawiła filiŜankę.
- Szachy? - powtórzyła. - Co z tym wszystkim mają wspólnego szachy?
Rosamunda popatrzyła na przyjaciółkę znad krawędzi filiŜanki.
Zeszłego wieczoru pojawiła się w Clarendon, gdzie zazwyczaj się
zatrzymywała, gdy odwiedzała miasto w celu poczynienia zakupów lub gdy chciała
uciec przed gniewem ojca. KsiąŜę nie był zachwycony, kiedy mu powiedziała, Ŝe
odrzuciła oświadczyny księcia Michaela. Nastąpiła awantura, jeśli moŜna tak
nazwać to, Ŝe ktoś wrzeszczy i rzuca się na innych. Nawet braciom się dostało.
Wyszło na to, Ŝe ksiąŜę wychował trójkę niewdzięczników. śadne jeszcze nie
wstąpiło w związek małŜeński, co groziło wymarciem rodu. I co wtedy?
Rosamunda i bracia jak zawsze spokojnie wysłuchali ojca, po czym uciekli
do zajęć, które im odpowiadały. Justin do uganiania się za spódniczkami,
przejaŜdŜkami powozem, pojedynkami, hazardem lub szwendaniem się z
przyjaciółmi. Caspara interesowała wyłącznie la contessa. Córka księcia nie miała
właściwie dokąd uciec, ale zawsze mogła liczyć na swoją jedyną przyjaciółkę,
która chętnie wysłuchiwała jej zwierzeń. Tak więc Rosamunda znalazła się w
jadalni w domu Callie przy Manchester Square.
To, Ŝe Rosamunda przyjaźniła się tylko z jedną osobą, wynikało właśnie z jej
pozycji, z faktu, Ŝe jest córką księcia. Wprawdzie miała całe legiony znajomych
obojga płci, ale nie byli to przyjaciele. Ludzie bali się jej i jej statusu i przez to
traktowali ją tak uniŜenie, Ŝe najczęściej chciało jej się wyć z wściekłości. Nigdy
się jej nie sprzeciwiali i akceptowali wszystko, co zaproponowała. To było takie
nudne.
Callie naleŜała do wyjątków. Jej ojciec, wdowiec, słuŜył u księcia jako
kamerdyner. Pojawił się wraz z córką w zamku Devere, głównej posiadłości księcia
Romsey, niedługo po tragicznej śmierci matki Rosamundy. Dziewczynki znały się
więc od dzieciństwa. Razem teŜ się kształciły, ale nie w szkole, tylko pod
kierunkiem guwernantek Rosamundy. Taki układ pasował zarówno księciu, jak i
jego kamerdynerowi, którego w innym wypadku nie byłoby stać na tak kosztowne
kształcenie córki. KsiąŜę teŜ był zadowolony, poniewaŜ Rosamunda miała dzięki
temu towarzystwo.
Choć na początku załoŜono, Ŝe obie dziewczynki będą traktowane
jednakowo, w rzeczywistości było inaczej: Callie zawsze miała więcej swobody niŜ
Rosamunda.
Potem Callie wyszła za mąŜ i wyprowadziła się z zamku, dla Rosamundy zaś
nastał czas przyzwoitek, w większości starych panien. Dopiero jakieś dwa miesiące
temu ksiąŜę wreszcie ustąpił i zgodził się przyjąć na towarzyszkę córki osobę w jej
wieku, pannę Prudence Dryden. JednakŜe jej obecność nie odmieniła Ŝycia
Rosamundy tak, jak ta tego pragnęła. Panna Dryden była osobą zamkniętą,
podobnie jak Rosamunda, więc obie panie, choć uprzejme dla siebie, były sobie w
gruncie rzeczy obce.
- Ros? - Callie walnęła otwartą dłonią w blat stołu, by przywołać
przyjaciółkę do rzeczywistości. - Halo? Halo?
Rosamunda zamrugała.
- Co?
- Dokąd odpływasz, kiedy na twojej twarzy pojawia się ten wyraz zadumy?
O czym myślisz?
- Myślałam o tym, Ŝe zwykłe dziewczęta mają łatwiejsze Ŝycie i więcej
moŜliwości. Mogą robić to, na co mają ochotę, i chodzić tam, gdzie chcą.
ChociaŜby ty.
Callie roześmiała się.
- Gadasz głupstwa - sarknęła. - Smutna prawda brzmi tak, Ŝe Ŝadnej kobiecie
nie jest lekko. JuŜ od urodzenia jesteśmy przywiązane do jakiegoś męŜczyzny,
najpierw do ojca, a potem do męŜa lub brata. Dopiero kiedy kobieta zostaje
wdową, staje się prawdziwie wolna. Powinnaś pójść za moim przykładem.
Rosamunda uśmiechnęła się. Callie nieustannie Ŝartuje, Ŝe Ŝycie dla kobiety
zaczyna się dopiero wtedy, gdy owdowieje, co zresztą w jej przypadku było
prawdą. Po śmierci męŜa tyrana, który, spity na umór, udusił się własnymi
wymiocinami, Callie zamieszkała z jego bratem przy Manchester Square, gdzie
odnalazła swoje prawdziwe powołanie - zarządzanie domostwem Charlesa
Traceya. Okazała się wspaniałą gospodynią, zabawną i gościnną. Wszyscy chcieli
być zapraszani na urządzane przez nią przyjęcia i ją takŜe wszędzie zapraszano.
Nie brakowało jej teŜ kochanków.
Zdaniem Rosamundy, Callie naleŜała do kobiet, które bardzo podobają się
męŜczyznom. Zwłaszcza jej duŜe orzechowe oczy i ciemnokasztanowe włosy,
które w naturalny sposób kręciły się i okalały jej twarz. Poza tym była tak drobna i
zgrabna jak porcelanowa figurka. Nie zdarzyło się, by Callie wychodziła z powozu
bez asysty jakiegoś męŜczyzny, by sama niosła pudło na kapelusze albo podniosła
chusteczkę, która jej upadła. Oczywiście nie liczyła na te uprzejmości. MęŜczyźni
po prostu pragnęli jej usługiwać, sądząc, Ŝe jest taka delikatna i bezbronna. Nic
bardziej mylnego.
Co prawda męŜczyźni z taką samą uprzejmością traktowali Rosamundę, ale
tylko dlatego, Ŝe chcieli przypodobać się jej ojcu. Jedyne chwile, gdy czuła się w
miarę drobna, zdarzały się w obecności ojca i braci. No i w obecności Prudence,
poniewaŜ przyzwoitka była tego samego wzrostu co ona.
- Dlaczego się uśmiechasz? - zapytała Callie.
- Myślałam o księciu Michaelu. Jedyna jego zaleta, Ŝe jest ode mnie wyŜszy.
- Nadal mi nie wytłumaczyłaś, o co chodzi z tymi szachami. Co
odpowiedział na twoją uwagę, Ŝe nigdy nie wyjdziesz za męŜczyznę, który nie gra
w szachy?
- Nie za tego, który nie gra w szachy, tylko który nie potrafi w nie grać. To
róŜnica. A co mógł powiedzieć? Widzisz, wygrałam z nim partię. Gdyby nie
spoglądał na zegarek, potraktowałabym go łagodniej. Ale poniewaŜ był taki
arogancki, więc ja teŜ byłam w stosunku do niego obcesowa. - Widząc pytające
spojrzenie przyjaciółki, Rosamunda pospieszyła z dalszymi wyjaśnieniami: - On
gra w szachy. UwaŜa się wręcz za eksperta. Ale dałam mu do zrozumienia, Ŝe nie
jest dla mnie odpowiedni.
- A potem co się stało?
- Podskoczył na równe nogi i wybiegł z pokoju jak wystrzelony z procy.
Callie przez chwilę wpatrywała się z niedowierzaniem w przyjaciółkę, aŜ
wreszcie wybuchnęła śmiechem. Po chwili powiedziała:
- Wy, szachiści, jesteście naprawdę dziwnymi ludźmi. Nigdy nie miałam do
tej gry cierpliwości.
- Tak, pamiętam.
Nastąpiła chwila milczenia, w czasie której Callie ponownie napełniła
filiŜanki. Nie patrząc na Rosamundę, rzekła:
- Cała ta rozmowa o zwykłych dziewczynach zdaje się wskazywać na to, Ŝe
w końcu zaczynasz się zastanawiać nad posiadaniem własnego domu.
- Rzeczywiście o tym myślałam, ale nie wiem, co by mi z tego przyszło. Nie
przeprowadzę się bez ojca i braci, a nawet gdybym to zrobiła, odwiedzaliby mnie
tak często, Ŝe w zasadzie nie byłoby Ŝadnej róŜnicy.
Callie westchnęła.
- Zapewne masz rację. Twój ojciec i bracia są zbyt opiekuńczy. Gdyby byli
moimi krewnymi, chyba bym zastrzeliła ich albo siebie. Na szczęście moi krewni
płci męskiej wiedzą, Ŝe muszą trzymać się ode mnie na dystans, oprócz Charlesa,
oczywiście, ale on jest taki kochany. Nigdy nie Ŝałowałam tego, Ŝe zgodziłam się z
nim zamieszkać.
Rosamunda wcale w to nie wątpiła. Oprócz Charlesa z Callie pod jednym
dachem mieszkała jeszcze jej niezamęŜna ciotka, Frances, ale to Callie praktycznie
prowadziła dom. Wyglądało teŜ na to, Ŝe rządziła takŜe Charlesem, który, zdaniem
księcia, dobrze by zrobił, gdyby o wiele częściej potrafił się zdobyć na mocne
tupnięcie nogą.
Callie nagle zapytała:
- Gdzie jest twoja opiekunka, panna… jak jej tam?
- Panna Dryden - rzekła Rosamunda, nieco poirytowana faktem, Ŝe przez
całe dwa miesiące Callie nie zadała sobie trudu, aby zapamiętać imię jej
przyzwoitki. - Przeziębiła się i leŜy w łóŜku.
- Jestem zaskoczona, Ŝe ojciec pozwolił ci podróŜować samej. - Callie dopiła
herbatę i odstawiła filiŜankę na spodek. - Choć z panny Dryden tak naprawdę
Ŝadna opiekunka. Jest taka mdła.
- Powściągliwa - poprawiła ją gniewnie Rosamunda. - Panna Dryden jest
powściągliwa, a nie mdła. A ja wcale nie podróŜuję sama. Przyjechałam powozem
papy z pełną asystą, jest woźnica i forysie, wszyscy uzbrojeni po zęby. A teraz, gdy
siedzę tutaj, ty moŜesz być moją opiekunką.
Callie oparła brodę na złączonych dłoniach.
- Wiesz, Ros - zaczęła - na twoim miejscu wyszłabym za mąŜ. Nie, nie,
posłuchaj mnie do końca. To mogłoby być idealne rozwiązanie. MoŜe pospieszyłaś
się z odrzuceniem księcia Michaela. To, co o nim słyszałam, pozwala
przypuszczać, Ŝe byłby z niego idealny mąŜ. - Oczy Callie rozbłysły rozbawieniem.
- OŜeniłby się z tobą i od razu by o tobie zapomniał. Mogłabyś wtedy chodzić
wszędzie, gdzie byś chciała. śadnych zakazów. CzegóŜ więcej moŜe pragnąć
kobieta?
- A co z wymarzonym męŜczyzną? - odparła sucho Rosamunda.
- Wymarzonym męŜczyzną? - Callie roześmiała się. - Ros, taki ktoś nie
istnieje. Gdyby tak było, juŜ byś go spotkała.
- Chwileczkę! Jeszcze nie jestem starą panną.
Callie oparła się o krzesło i uwaŜnie przyjrzała się zagniewanej twarzy
przyjaciółki. W końcu rzekła:
- Zamieniam się w słuch. Opisz mi tę romantyczną postać, która moŜe
uczynić to, czego nie udało się dokonać nikomu innemu, czyli zaprowadzić cię do
ołtarza.
Rosamunda spojrzała w dół na fusy w filiŜance, jakby była wróŜką.
Pojedynczy listek wypłynął na wierzch. Palcem wskazującym pchnęła go w dół, ale
po chwili znowu wypłynął.
- Do diaska - syknęła. - Nie mogę się go pozbyć.
- Kogo? - zapytała Callie z rozbawieniem.
- Ciemnowłosego, wysokiego i przystojnego.
- No, mam nadzieję, Ŝe jest wysoki. Kobieta tańcząca z partnerem
sięgającym jej do brody to okropnie śmieszny widok. Co jeszcze?
Rosamunda z uwagą odstawiła filiŜankę i uśmiechnęła się słodko.
- No więc - zaczęła - byłby dokładnie taki jak ty, Callie, wiesz, odwaŜny,
czasami niemal arogancki. Nie musiałabym się zastanawiać, co naprawdę myśli,
poniewaŜ mówiłby mi wszystko prosto z mostu. Nie traktowałby mnie jak córki
księcia. Nie obchodziłby go mój majątek. Sprzeciwiałby mi się na kaŜdym kroku.
Nie starałby się przypodobać mojemu ojcu i braciom i gdyby go zezłościli, kazałby
im iść do diabła. I…
- I?
- I przy grze w karty lub szachy nie obraŜałby się tylko dlatego, Ŝe pokonała
go kobieta.
Callie wybuchnęła śmiechem.
- Zdaje się, Ŝe naprawdę mówisz powaŜnie.
- O tak. Ale poniewaŜ ten męŜczyzna jeszcze się nie pojawił, muszę
zadowolić się twoim towarzystwem. Więc powiedz mi, co zamierzasz dzisiaj robić.
Callie poprawiła zapięcie złotej bransoletki.
- Obawiam się, Ŝe przez godzinę lub dwie będziesz musiała zająć się sama
sobą. Jestem umówiona i nie mogę się spóźnić. - Podniosła wzrok i uśmiechnęła
się. - Zabrałabym cię, ale twój ojciec wpadłby w szał, gdyby się o tym dowiedział.
Rosamunda poczuła przypływ irytacji.
- Wydawało mi się, Ŝe lepiej znasz mojego ojca. Szczeka groźniej, niŜ
gryzie. Gdybym przejmowała się jego wybuchami, przyjęłabym przecieŜ
oświadczyny księcia, nieprawdaŜ? Pozwól więc, Ŝe sama się będę martwiła o ojca,
i powiedz, dokąd idziemy.
Callie potrząsnęła głową.
- Nie. PowaŜnie mówiąc, sądzę, Ŝe nie jest to miejsce, w którym dobrze byś
się czuła.
- Pozwól, Ŝe ja to osądzę.
- Dobrze. Wybieram się do Newgate.
- Newgate? Tego Newgate?
- Tak. Do więzienia.
Rosamunda natychmiast zobaczyła oczyma wyobraźni przeraŜającą scenę
egzekucji. Spojrzała ostro na przyjaciółkę. To typowe dla Callie. Od dawana
uchodzi za osobę oryginalną, kogoś, kto wejdzie w pakt z diabłem dla samego
dreszczyku podniecenia. Między innymi dlatego ma takie powodzenie, Ŝe zna
mnóstwo szokujących historyjek, którymi zdumiewa słuchaczy. Callie na pewno
nie jest nudna. Bywa na balach maskowych, o których damy nie powinny nawet
wiedzieć. Leciała balonem. Ale publiczna egzekucja? Tego juŜ za wiele.
Delikatne brwi Callie uniosły się.
- Nie wiem, co ci chodzi po głowie, ale jestem pewna, Ŝe się mylisz. To akt
litości.
Wstała, podeszła do komody, wzięła gazetę i podała Rosamundzie.
- Strona tytułowa, Richard Maitland - powiedziała. - Rozprawa ciągnęła się
przez cały tydzień. Musiałaś o niej słyszeć. Uznano go za winnego i skazano na
powieszenie.
Rosamunda zerknęła na gazetę.
- Czy to nie on zamordował pokojówkę w gospodzie George i Dragon?
Chyba była jego kochanką?
Callie pokręciła głową.
- Maitland zaprzecza, Ŝe była jego kochanką. Utrzymuje, Ŝe się tylko
przyjaźnili. Jej ojciec słuŜył pod jego dowództwem w Hiszpanii, a po jego śmierci
dziewczyna poprosiła Maitlanda o pomoc. Powiedział, Ŝe kiedy wszedł do pokoju,
była juŜ martwa i Ŝe wtedy zaatakował go jeden z zabójców.
- Zabójców?
- Chłopiec i jakiś męŜczyzna. Nie czytałaś gazet?
- Czytałam, ale nie pamiętam szczegółów.
Callie westchnęła z irytacją.
- W spisku brał udział jakiś chłopiec. Zwabił Maitlanda do pokoju panny
Rider, gdzie za drzwiami krył się prawdziwy zabójca.
- Myślałam, Ŝe to była zbrodnia w afekcie. Czy nie tak twierdził prokurator?
Chciała go zostawić dla innego. Tak mówią świadkowie.
Callie jeszcze raz westchnęła.
- O tak, świadkowie, jeśli moŜna barmankę i sprzątaczki nazwać
wiarygodnymi świadkami.
Czasami, tak jak teraz, Callie potrafiła być ogromnie irytująca. Gdy się przy
czymś uprze, przywoła cokolwiek, co tylko potwierdzi jej punkt widzenia.
Rosamunda czytała w gazetach o rozprawie, ale niezbyt uwaŜnie, poniewaŜ
bardziej interesowały ją wzmianki dotyczące jej zaręczyn z księciem. Pamiętała
jednak, Ŝe Richard Maitland jest bez wątpienia winny.
- Barmanki i sprzątaczki - powtórzyła. - Tacy ludzie są równie godni
szacunku jak inni, a poza tym ława przysięgłych im uwierzyła.
- Ha! W tej zgrai nie było nic szacownego. Wystarczyło na nich popatrzeć.
Tak, byłam na rozprawie. Nie przepuściłam ani jednego dnia.
Rosamunda wcale nie była zdziwiona tą informacją. Wiele pań uchodzących
za nowoczesne, zwłaszcza tych odwaŜniejszych, często uczestniczyło w podobnych
wydarzeniach, a przecieŜ Callie jest odwaŜna jak mało kto.
- Dlaczego świadkowie mieliby kłamać? - zapytała po chwili zastanowienia.
- MoŜe ktoś ich przekupił. A moŜe boją się ujawnić prawdę. Maitland mówił,
Ŝe ma groźnych wrogów.
Rosamunda pokręciła głową.
- Co? - zaciekawiła się Callie.
- Dlaczego wierzysz, Ŝe ten człowiek jest niewinny?
- Bo jest oficerem i dŜentelmenem. Zajmował wysokie stanowisko w
SłuŜbach Specjalnych. Był szefem personelu. Wierzę mu bardziej niŜ barmankom i
sprzątaczkom. I zamierzam mu to powiedzieć prosto w oczy. Och, nie patrz na
mnie z takim przeraŜeniem. Będzie zakuty w kajdanki. Nic nam nie grozi.
Rosamunda za mało znała całą sprawę, Ŝeby się spierać, a poza tym
wiedziała, Ŝe kiedy Callie jest do czegoś przekonana, nic tego nie zmieni.
- Jakim nam? - zapytała.
- Och, ja i ciotka Fran. A na miejscu spotkamy się z Charlesem. Sama więc
widzisz, Ŝe będę miała dobrą obstawę.
Rosamundzie przyszło nagle na myśl, Ŝe chyba po raz pierwszy chciałaby,
aby Charles wreszcie mocno tupnął nogą, choć bratowa i tak zapewne by go nie
posłuchała.
Callie przez chwilę przyglądała się przyjaciółce, po czym lekko westchnęła.
- Posłuchaj, Ros - rzekła. - Po prostu Ŝal mi tego człowieka. Opuścili go
wszyscy przyjaciele. Chcę, Ŝeby wiedział, Ŝe ktoś w niego wierzy. Zamierzam mu
urządzić królewskie poŜegnanie, szampan, pieczona kaczka, trufle, i tym podobne
rzeczy. Nie rób takiej przestraszonej miny. MoŜe nie zgodzić się na widzenie ze
mną. Wtedy po prostu zostawię mu ten koszyk z jedzeniem.
Nastąpiła chwila ciszy, ale zaraz Callie przerwała ją pytaniem:
- A moŜe poznałaś Maitlanda, kiedy byłaś w Lizbonie?
- A Maitland był w Lizbonie?
- Spędził tam całą kampanię hiszpańską. Jego akta z czasów wojny są
krystalicznie czyste. Pisali o tym w gazetach.
- Nie, nigdy go nie spotkałam. Ale to nic dziwnego. Byliśmy z ojcem gośćmi
ambasadora. Spotykałam tylko Ŝołnierzy wysokich rangą.
Callie podniosła się.
- Jeśli przed wyjściem chcesz się odświeŜyć, pokój lawendowy jest wolny.
Spotkamy się tu znowu za jakieś pół godziny. Jeśli nie zechcesz ze mną iść, nie
obraŜę się. Wiem, jak nieprzyjemny potrafi być twój ojciec, kiedy zapominasz, Ŝe
jesteś córką księcia. Czuj się tu jak u siebie. Wracamy za godzinę.
Rosamunda rozparła się w krześle, czego nigdy by uczyniła w obecności
kogokolwiek innego. Przyszło jej do głowy, Ŝe Callie często budzi w niej uczucie
przekory. Spojrzała na gazetę. Po chwili sięgnęła po nią i potrząsnęła tak mocno, Ŝe
o mało jej nie podarła. Widniała na niej data 28 sierpnia 1816 roku. Zaczęła czytać.
Maitland winny! Skazany na powieszenie!
Pułkownik Richard Maitland, szef personelu SłuŜb Specjalnych, został
dzisiaj uznany przez sąd przy Old Bailey za winnego zamordowania panny
Lucielle Rider. Spodziewano się, Ŝe ława przysięgłych potraktuje oskarŜonego
łagodniej ze względu na jego zasługi z okresu wojny, ale Ŝadna taka propozycja nie
została sądowi przedłoŜona. Przed wygłoszeniem wyroku sędzia Robarts stwierdził,
Ŝe zbrodnia była wyjątkowo brutalna oraz Ŝe zbrodnie dokonane w afekcie nie
powinny być w cywilizowanym kraju tolerowane. Następnie ogłosił wyrok śmierci.
Wyraz twarzy Maitlanda przez cały czas przewodu pozostawał
niezmieniony, a przy wygłaszaniu wyroku na sali sądowej panowała niczym
niezmącona cisza. Pułkownika Maitlanda, i który od początku twierdził, Ŝe jest
niewinny, wyprowadzono z sali skutego łańcuchami.
Przed gmachem sadu stało wiele osób. Publika przyjęła werdykt z wielką
satysfakcją. PrzewaŜała opinia, Ŝe nikt nie jest poza prawem i człowiek z taką
pozycją jak Maitland, który przysięgał bronić prawa, powinien być tym surowiej
ukarany. Ludzie wyraŜali współczucie dla ofiary, pokojówki z hotelu, w którym
popełniono zbrodnię. Do wyroku doszło głównie dzięki zeznaniom znajomych
panny Rider. Choć Maitland twierdził, Ŝe z ofiarą nie łączyły go Ŝadne bliskie
relacje, zeznania świadków, utrzymujących co innego, podwaŜyły jego obronę.
Wysoki urzędnik SłuŜb Specjalnych, który pragnie pozostać anonimowy,
twierdzi, Ŝe pułkownik jest człowiekiem ogromnie skrytym i Ŝe rządził swoim
wydziałem Ŝelazną ręką. Zapytany o plotki na temat brutalnych i nietypowych
metod pracy Maitlanda, urzędnik ów odmówił wszelkiego komentarza.
Wykonanie wyroku ustalono na dzień 30 sierpnia na ósmą rano poza
więzieniem Newgate.
Rosamunda jeszcze raz przeczytała artykuł, po czym odłoŜyła gazetę. Ani
jedno słowo nie wzbudziło jej sympatii dla Richarda Maitlanda. Wielu Ŝołnierzy
moŜe się poszczycić wspaniałym przebiegiem słuŜby, ale to nie jest
usprawiedliwienie dla morderstwa. O Maitlandzie nie wypowiadali się pozytywnie
nawet jego koledzy z pracy.
Przypomniała sobie, Ŝe oskarŜony w trakcie obrony twierdził, iŜ cała sprawa
jest wyreŜyserowana przez jego wrogów. W rzeczywistości celem był on, a nie
panna Rider. Zabili ją, chcąc, by zbrodnia, wyglądająca na morderstwo dokonane w
afekcie, obciąŜyła Maitlanda, a nie ich. Potem mordercy zaatakowali takŜe jego i
zostawili, by wykrwawił się na śmierć. Niestety, prokurator wezwał biegłego
lekarza, który orzekł, iŜ rana Maitlanda jest powierzchowna i nie zagraŜa jego
Ŝyciu. OskarŜyciel stwierdził, Ŝe Maitland zadał ją sobie sam, aby przekonać sąd o
swojej niewinności. NóŜ wyrzucił przez okno, ale go znaleziono, dzięki czemu
oszustwo się wydało.
Na myśl o tym, Ŝe egzekucja skazanego ma odbyć się., następnego dnia rano,
Rosamunda wstrząsnął dreszcz współczucia. Akt litości…
Gdyby ojciec wiedział, Ŝe zamierza wybrać się do Newgate, stanowczo by
jej tego zabronił. Z drugiej strony ma juŜ swoje lata, a Ŝycie przechodzi jej obok
nosa.
Długo siedziała i rozmyślała, co ma zrobić. W końcu, po podjęciu decyzji,
wstała i poszła do lawendowego pokoju.
Rozdział 2
Wiele by moŜna mówić o prawie angielskim, lecz jedno trzeba stwierdzić z
całą pewnością: działa szybko, pomyślał Richard Maitland. Wystarczył tydzień na
oskarŜenie go o morderstwo, przeprowadzenie rozprawy i skazanie na powieszenie.
Co nastąpi jutro. Nawet nie miał czasu zaplanować ucieczki.
Rozciągnął się na twardej pryczy i przeniósł wzrok ku okratowanemu
okienku usytuowanemu wysoko w ścianie, za wysoko, by przez nie wyjrzeć. Trzy
piętra niŜej znajdowała się sala odwiedzin, ale przez zamknięte okienko do celi nie
docierał Ŝaden dźwięk. Nic nie widać, nie słychać, mało powietrza i w dodatku, do
diaska, mało światła. Człowiekowi zamkniętemu w takiej celi nie pozostaje nic
innego, jak tylko zastanawiać się nad swoim Ŝyciem lub oszaleć.
Richard nie po raz pierwszy oczekiwał na egzekucję. W Hiszpanii,
przyłapany na szpiegowaniu, dostał się w ręce wroga. Mógł wtedy zawisnąć i
wcale by się nie skarŜył, bo taka śmierć okryłaby go chwałą. Walczył w imieniu
króla i ojczyzny. Jednak stryczek za zbrodnię, której się nie popełniło, to Ŝadna
chwała.
W Hiszpanii z opresji wyratowała go kawaleria. Gdzie ona się teraz, do
diabła, podziewa?
Spróbował usiąść i skrzywił się z bólu. Wprawdzie rana w piersi się goiła,
ale Newgate to nie jest najlepsze miejsce na kurację, o warunkach sanitarnych nie
wspominając. Cieszył się, Ŝe nie doszło do zakaŜenia krwi. Dyrekcja więzienia teŜ
niespecjalnie dbała o stan zdrowia skazańca. Młody lekarz, który badał Richarda z
rana, zaŜartował, Ŝe jedynym potrzebnym mu lekarstwem jest długi odpoczynek.
Będzie miał całą wieczność na śmianie się z tego Ŝarciku, jeśli szybko się stąd nie
wydostanie. A kiedy znajdzie się na wolności, przywróci swoje dobre imię i dowie
się, kto naprawdę zamordował Lucy Rider.
Nie mógł myśleć o tej dziewczynie, bo natychmiast ogarniała go wściekłość.
A na myślenie czasu mu nie brakowało i w końcu, nieco zbyt późno, zdał sobie
sprawę, Ŝe Lucy musiała uczestniczyć w spisku przeciwko niemu. Nie wierzył
jednak, by rozumiała, w co się pakuje. Dla jego wrogów była tylko przynętą,
poświęconą dla większego zysku. Richard wyrzucał sobie swoją ślepotę. Gdyby nie
ona, być moŜe potrafiłby zapobiec śmierci Lucy.
Nie mógł uwierzyć, Ŝe był aŜ tak głupi. Zaufał jej. On, Richard Maitland,
który na palcach jednej ręki moŜe policzyć ludzi, którym ufa. Policzył ich na
palcach prawej ręki: Harper, Hugh Templar i jego Ŝona Abbie, Jason Radley…
Zatrzymał się. To cztery osoby. Po chwili zastanowienia dodał siebie.
Ze zdumieniem stwierdził, Ŝe się uśmiecha, choć w tych okolicznościach
naprawdę nie powinno mu być do śmiechu. Jedyną rozrywkę, odrywającą go od
ponurych myśli i nudy, stanowiły odwiedziny osób, które przychodziły się z nim
poŜegnać.
Ale to nie byli przyjaciele. Tych wręcz przestrzegł, by trzymali się od niego
z daleka, i to nie tylko od Newgate, ale teŜ od całej rozprawy. To samo przekazał
rodzicom. Nie chciał naraŜać ich na długą podróŜ z Aberdeen do Londynu tylko po
to, by zobaczyli go w tym stanie. Wiedział, jak sprawy się potoczą. Wiedział, Ŝe
zostanie uznany za winnego i nie zamierzał pokornie godzić się z losem. A gdyby
udało mu się zbiec, kaŜda osoba, która się do niego zbliŜała w czasie pobytu w
więzieniu, natychmiast zostanie oskarŜona o pomoc w ucieczce.
Z samego rana pojawił się u niego Massie, jego zastępca na stanowisku szefa
personelu. Nie był wylewny.
- Wiem, Ŝe jesteś niewinny - stwierdził. - I wiem, Ŝe padłeś ofiarą spisku.
Chcę ci pomóc, więc powiedz, kogo mam szukać.
Richard lubił Massiego. Był dobrym agentem i miał podobne jak on
podejście do pracy. SłuŜba w wywiadzie była ich zawodem. W przeciwieństwie do
wielu kolegów nie posiadali na górze koneksji, które pomagałyby im wspinać się
po drabinie kariery. Wszystko, co osiągnęli, zawdzięczali własnej inteligencji i
cięŜkiej pracy.
Istniała jednak między nimi pewna bardzo znacząca róŜnica: Massie trzymał
się przepisów.
Richard postanowił w nic go nie wtajemniczać. Dobrzy agenci nie zawsze są
tymi, na których wyglądają, a jeśli Massie pracuje dla jego wrogów, propozycja
pomocy mogła być tylko próbą dowiedzenia się, jak wiele Richard wie, tak Ŝeby
spiskowcy zdąŜyli pozacierać ślady.
Pozacierać ślady? O mało nie wybuchnął śmiechem. MęŜczyzna i chłopiec,
którzy rozwiali się we mgle. Tak dobrze zatarli za sobą ślady, Ŝe nie miał pojęcia,
gdzie rozpocząć poszukiwania. Świadkowie nie kłamali na rozprawie. Mówili to,
co rzeczywiście widzieli. Lucy naprawdę dobrze odegrała swoją rolę. To był
spisek. Ale kto się za nim kryje?
Od tej nocy, kiedy zginęła Lucy, starał się odpowiedzieć na to pytanie na
róŜne sposoby, lecz nie znajdował odpowiedzi. I to nie dlatego, Ŝe brakowało mu
podejrzanych. Wręcz przeciwnie, było ich aŜ za wielu.
Nagle usłyszał zgrzyt klucza w zamku i głowa z wraŜenia aŜ mu
podskoczyła. Zaraz teŜ masywne Ŝelazne drzwi otworzyły się powoli. Stanął w
nich umundurowany straŜnik, którego złośliwy wyraz twarzy i zsunięte groźnie
krzaczaste brwi przywodziły na myśl małpę.
- Harper - rzucił Richard i powoli na twarz wypłynął mu uśmiech. - Co tak
długo?
- Czekałem, aŜ pole się oczyści. No, ruszaj tyłek. Nie mamy całego dnia.
SierŜant Harper naleŜał do skromnej grupki ludzi, którym Richard ufał.
Dobrze się składało, poniewaŜ to właśnie Harper pełnił rolę jego ochroniarza.
Zapewne dlatego przemawiał do swojego szefa dość ostrym tonem, bo nie umiał
pogodzić się z faktem, Ŝe człowiek, którego przysiągł strzec, bez słowa załatwia
jakieś swoje prywatne sprawy, które ostatecznie doprowadziły go do więzienia.
Richard i Harper znali się od dawna. W Hiszpanii obydwaj słuŜyli w tajnym
wywiadzie Jego Królewskiej Mości. Nie zawsze pracowali nad tymi samymi
sprawami, ale darzyli się nawzajem ogromnym szacunkiem. Byli towarzyszami
broni i na gruncie prywatnym traktowali się swobodnie. Wprawdzie Harper nieco
swobodniej, niŜ Ŝyczyłby sobie jego szef, ale z sierŜantem lepiej było się nie
sprzeczać. Za zasługi w czasie wojny dostał odznaczenie od samego premiera, o
czym nigdy nie pozwolił Richardowi zapomnieć.
Harper obejrzał się za siebie i stwierdził, Ŝe korytarz jest pusty. Wszedł do
celi.
- Wyswobodzę cię z tych łańcuchów - powiedział. - Ale ich jeszcze nie
zdejmuj.
Teraz, gdy nadszedł moment ucieczki, Richard poczuł przypływ energii.
Kłujący ból w piersi zelŜał; umysł pracował sprawnie, krew krąŜyła szybciej.
Harper rozkuł go, po czym zabrali się do ustalania szczegółów ucieczki.
Harper naprawdę pracował w więzieniu jako straŜnik. Załatwił sobie tę posadę przy
pomocy swoich dość podejrzanych przyjaciół jeszcze przed zakończeniem
rozprawy. Był urodzonym pesymistą i czasami, tak jak w tej sytuacji, wychodziło
mu to na dobre. Zgodnie z pierwszym punktem planu, Richard miał się przebrać w
mundur straŜnika. W tym celu Harper miał go zaprowadzić do łazienki połoŜonej
na końcu korytarza, gdzie ukrył mundur, czapkę i zawinięty w nią nabity pistolet.
Potem musieli zejść trzy piętra niŜej do sali odwiedzin, gdzie mieli udawać
straŜników pilnujących więźniów i odwiedzających ich gości. PoniewaŜ zaraz
potem miała nastąpić zmiana straŜników, Richard i Harper ze starą zmianą mieli
przejść do szatni, znajdującej się za mieszkaniem głównego dozorcy. Od wolności
dzieliłyby ich wtedy juŜ tylko jedne drzwi.
Jednak ten moment był najsłabszym punktem planu. Liczyli na to, Ŝe przy
zamieszaniu wywołanym zmianą straŜy nikt nie zauwaŜy, Ŝe wchodzą do
mieszkania dozorcy, którego zamierzali zmusić siłą, by otworzył im drzwi
prowadzące na wolność.
Naturalnie Harper pomyślał o wszystkim, co mogłoby się nie powieść. Plan
opierał się na załoŜeniu, Ŝe nikt Richarda nie rozpozna. Idąc za radą przyjaciela,
Richard nie zgodził się z rana na golenie, tak więc jego policzki i brodę pokrywał
teraz ciemny zarost. Sprzyjało im takŜe to, Ŝe w Newgate ogólnie było ciemno i
ponuro, jak to w… cóŜ, jak w więzieniu.
- Gotowy? - zapytał Harper. Richard uśmiechnął się.
- Prowadź, MacDuffie.
Kiedy pół godziny po rozstaniu Rosamunda weszła do jadalni, zastała w niej
Charlesa Traceya, pogrąŜonego w gorącej dyspucie z Callie i ciotką Fran.
Wiedziała, Ŝe coś jest nie tak, bo Charles przecieŜ miał się z nimi spotkać w
Newgate.
Dobiegał trzydziestki, był wysoki i szczupły, miał jasne włosy przerzedzone
na skroniach. Rosamunda nigdy za nim specjalnie nie przepadała, być moŜe
dlatego, Ŝe zawsze wydawał się czymś zmartwiony i zły. Nie złościł się tylko nigdy
na Callie, którą wprost uwielbiał. Rosamunda mu współczuła, niemniej godzina
spędzona w jego towarzystwie zawsze wpędzała ją w przygnębienie.
Okazało się, Ŝe Charles zgłasza właśnie swoje wątpliwości co do wyprawy
do Newgate.
- Zbyt wiele złych rzeczy moŜe się tam wydarzyć! - orzekł.
- Nonsens - zaprzeczyła Callie. - Wszystko jest juŜ ustalone. Nie dopuszczę,
Ŝeby taka mała rzecz mnie powstrzymała.
- Taka mała rzecz? - zapytała ze zdziwieniem Rosamunda, poprawiając szal i
podchodząc do nich.
Zapadła cisza. Widziała po twarzach obecnych, Ŝe są zaskoczeni jej
pojawieniem się. Charles pierwszy się otrząsnął.
- Lady Rosamunda - powiedział. - A więc to pani powóz widziałem na
podjeździe.
- Sądziłam, Ŝe postanowiłaś z nami nie jechać - rzuciła Callie.
Rosamunda najpierw odpowiedziała jej szwagrowi.
- Jak się masz, Charles. Miło cię znowu widzieć. - Na jego oficjalny ukłon
tylko lekko skinęła głową. - Nie pamiętam, Ŝebym ci mówiła, Ŝe nie pojadę -
zwróciła się do przyjaciółki. - Ale jeśli odwołaliście wyprawę, nie będę
zawiedziona.
- Niczego nie odwołaliśmy - stwierdziła stanowczo Callie. - Nie pozwolę,
Ŝeby mi przeszkodziła jakaś ciŜba prostaków.
- CiŜba? - Rosamunda spojrzała na Charlesa.
Ten skinął potakująco głową.
- Milicja juŜ rozpędza tłum. Mówimy tu o rozruchach, lady Rosamundo. Na
ulice Londynu wyszło tysiące ludzi. Dowiedzieli się, Ŝe ich petycje nie zostaną
wysłuchane, i wpadli w szał. Rzucają kamieniami w okna pałacu, a nawet
próbowali go podpalić.
- A o co im chodzi?
- O sprawiedliwe płace. NiŜsze ceny. Pracę dla bezrobotnych. - Charles
wzruszył ramionami.
- Pałac księcia znajduje się daleko stąd i jeszcze dalej od Newgate -
zauwaŜyła Callie.
Ciotka Fran, poprawiając coś w koszyku, który trzymała na ramieniu,
podniosła wzrok.
- Newgate - zaczęła lekko roztrzęsionym głosem. - Przypominam sobie
rozruchy z tysiąc siedemset osiemdziesiątego roku. Tłum ogarnęła furia. Ludzie
palili domy, a potem pomaszerowali na Newgate i uwolnili wszystkich więźniów.
- To było prawie czterdzieści lat temu - rzekła Callie. - Władze wiedzą juŜ,
jak radzić sobie z takimi rozruchami.
- Mimo wszystko ciotka ma rację - upierał się Charles. - Wątpię, Ŝebyśmy
znaleźli powóz, który zawiezie nas teraz do Newgate.
- Och! - Callie jęknęła, zamyśliła się na chwilę, ale zaraz twarz jej pojaśniała.
- W takim razie weźmiemy powóz Rosamundy. Ludzie widząc uzbrojonych
forysiów i woźnicę w powozie księcia, dwa razy się zastanowią, zanim zaatakują.
Poza tym ksiąŜę z pewnością wolałby, aby Rosamunda podróŜowała tym
powozem.
Charles powoli tracił cierpliwość.
- Ci ludzie się nie patyczkują. Oni rzucają kamieniami i podpalonymi
gałganami.
Rosamundę, która zamierzała juŜ zgodzić się na uŜyczenie powozu, teraz
ogarnęły wątpliwości. Zastanawiała się, co powiedziałby ojciec, gdyby tak
pieczołowicie zaprojektowany przez niego (robił to z zamiłowania) nowiutki
powóz zamienił się w sczerniałą skorupę.
- A moŜe pojedziemy waszym? - zaproponowała. - Weźmiemy moich
forysiów.
- Nie mówiłam ci, Ŝe jest w naprawie?
Ciotka Fran wydawała się zmartwiona.
- Czy to znaczy, Ŝe jednak jedziemy?
- Tak - potwierdziła Callie. - Charles, kaŜ podstawić powóz Rosamundy. I o
nic się nie martwcie. Ten pojazd jest jak forteca. Będziemy w nim całkowicie
bezpieczni.
Charles wyszedł. Przez pewien czas panowała cisza. Nagle ciotka
odchrząknęła.
- Czy nie moglibyśmy odłoŜyć tej… nie, nie, cóŜ ja mówię. Jeśli nie
pojedziemy dzisiaj, będzie za późno.
Uwaga staruszki uzmysłowiła Rosamundzie, Ŝe ciotka, podobnie jak ona,
wcale nie ma ochoty oglądać człowieka skazanego na egzekucję. Rosamunda
postanowił pojechać, bo chciała się sprawdzić, ale dlaczego ta starsza pani zmusza
się do czegoś, na co nie ma ochoty?
- Panno Tracey - rzekła - dobrze się pani czuje? Jest pani strasznie blada.
Ciotka Fran rzuciła się na to pytanie jak ścigany królik do kryjówki.
- No, wcale nie czuję się najlepiej - przyznała. - Przez całą noc nie
zmruŜyłam oka.
Callie westchnęła.
- Lepiej niech pani wraca do łóŜka - zaproponowała Rosamunda. - Callie i ja
damy sobie radę.
Ciotce nie trzeba było powtarzać tego dwa razy. Odstawiła kosz na stół i
niemal potykając się o własną spódnicę, pospiesznie opuściła pokój.
Callie pokręciła głową.
- Nie miałam pojęcia, Ŝe tak się czuje. No więc, Ros, zostałyśmy ja i ty, jak
za dawnych czasów. Wchodzi pani do gry, panno Słabe Serduszko?
I jak za dawnych czasów Rosamunda poczuła, Ŝe podejmuje wyzwanie.
Trudno zmienić stare nawyki.
Na stanowcze Ŝądanie Rosamundy powóz wraz z całą obsługą pozostał na
dziedzińcu gospody Magpie i Stump. Rosamunda tłumaczyła, Ŝe nie chce narazić
słuŜących na ataki ciŜby. Lepiej dla nich, dla powozu papy i drogich koni, by nie
znajdowali się na widoku. Zresztą, by dotrzeć z gospody do więzienia, muszą
przejść tylko jedną ulicę.
Callie nie spodobała się ta propozycja. Stwierdziła, Ŝe i tak są spóźnieni.
Dozorca pomyśli, Ŝe nie przyjdą. Ulice są puste, więc nie widzi powodu, dla
którego powóz nie moŜe czekać na nich przed więzieniem.
Charles wziął stronę Rosamundy i na głos wypowiedział myśl, która jej takŜe
przyszła do głowy.
- Ulice są puste - zaczął - poniewaŜ wieść o rozruchach juŜ się rozniosła.
Rozsądni ludzie siedzą w domach, zamknąwszy na wszystkie spusty drzwi i okna.
My teŜ tak powinniśmy zrobić.
- Ani słowa o rozruchach do dozorcy - ostro ostrzegła Callie. - Jeszcze
odwoła naszą wizytę.
Do Newgate weszli prywatnym wejściem prowadzącym do mieszkania
dozorcy. Callie niepotrzebnie się martwiła, bo pan Proudie juŜ na nich czekał. Był
zachwycony pojawieniem się tak dostojnych gości.
- Lady Rosamunda! - wykrzyknął. - Córka księcia Romsey! No, no! To
wielki honor. Newgate, jeśli wolno mi zauwaŜyć, stało się ostatnio bardzo
popularne wśród arystokracji. Bylibyście państwo zaskoczeni, gdybyście wiedzieli,
ilu dostojników przekracza nasze progi.
- Tak - odrzekła Rosamunda. - Zbrodnia rzeczywiście bywa poŜywką dla
niezdrowej ciekawości.
Dozorca zmieszał się jej wypowiedzią, ale Callie postarała się szybko
poprawić atmosferę.
- A pułkownik Maitland? Czy duŜo osób go odwiedziło? - Przeszyła
Rosamundę wzrokiem, który mówił, Ŝe nie jest to dobry moment na błazenadę.
Dozorca zakaszlał.
- Och, skądŜe. Nie jest postacią podziwianą. To tylko pospolity morderca.
No, gdyby był Jackiem Shappardem lub drogowym bandytą jak Dick Turpin,
stałyby tu kolejki chętnych do uściśnięcia jego dłoni. No tak, ale proszę za mną,
tędy.
Gęsiego ruszyli za dozorcą wzdłuŜ kamiennego korytarza bez okien, na
końcu którego widniało rozmyte światło. Rosamunda szczelniej otuliła się szalem.
To ponure miejsce budziło w niej niepokój. Powietrze było tu jakieś cięŜkie,
zduszone. Wokół roznosił się mdlący zapach przegotowanej kapusty i stęchłej
uryny. Wzdrygała się za kaŜdym razem, gdy za jej plecami trzaskały któreś z
Ŝelaznych drzwi. Najchętniej jak najszybciej by stąd uciekła. Gdyby to ode mnie
zaleŜało, zamknęłabym go i wyrzuciła klucz. IleŜ razy wypowiadała bezmyślnie
podobne zdanie? Nigdy więcej, przyrzekła sobie.
Minęli ostatnią bramę, za którą znajdowała się sala odwiedzin. W
pomieszczeniu tym były wprawdzie okna, ale z powodu wysokości ścian światło i
tak nie docierało do znajdujących się na sali nielicznych więźniów i ich gości. Pod
ścianami rozstawione były ławki i właśnie do jednej z nich poprowadził ich
dozorca.
- Nie odwiedzimy pułkownika w jego celi? - zapytała ze zdziwieniem
Rosamunda.
- Och, nie, lady Rosamundo - odparł dozorca. - To nie miejsce dla dam.
Wysoce nieprzyjemne. - Roześmiał się. - Nawet dorośli męŜczyźni wybuchali
płaczem, kiedy wprowadzano ich do celi dla skazańców. - Skinął głową w stronę
umundurowanych straŜników, rozstawionych co kilka kroków wzdłuŜ ścian. - Poza
tym tu jest bezpieczniej. Większość moich ludzi to byli Ŝołnierze. Najpierw
strzelają, a dopiero potem zadają pytania. Ale w tej chwili na sali nie ma groźnych
więźniów, więc proszę się nie obawiać. Ci tutaj to zwykli złodziejaszkowie,
oszuści i liberałowie, to wszystko.
- A co z dłuŜnikami? - zapytał Charles.
- Och, ich trzymamy w zupełnie innej części więzienia.
Po tych słowach dozorca cofnął się do najbliŜszego straŜnika i rozkazał, by
towarzyszył mu do celi Maitlanda.
Kiedy zniknęli na schodach, Callie usiadła na kamiennej ławce. Charles
wymamrotał coś pod nosem i odstawił na podłogę koszyk z jedzeniem. Rosamunda
zaczęła przyglądać się obecnym na sali ludziom.
Dostrzegła trzy kobiety, ale musiały to być Ŝony lub córki więźniów, bo
więźniarki mają własną salę spotkań. Jedna głośno wyklinała na męŜa, pozostałe
dwie płakały. Więźniowie nie wyglądali groźnie, raczej budzili współczucie. Nie
było tu miejsca na okrzyki radości i Ŝarty. Rosamunda zastanawiała się, jak się
czuje człowiek skazany na śmierć. Gdyby to od niej zaleŜało, więzienia takie jak
Newgate zostałby zrównane z ziemią.
Przeniosła wzrok na straŜników. Jakoś nie wyglądali na byłych Ŝołnierzy,
raczej na zbirów. Mundury mieli porwane i źle dopasowane, czapki przekrzywione.
Zabawiali się rozmową. Rosamunda znała wielu Ŝołnierzy i uznała, Ŝe ci tutaj,
nawet jeśli rzeczywiście słuŜyli w wojsku, z pewnością nie naleŜeli do najlepszych.
Zwłaszcza dwóch przykuło jej uwagę. Twarz starszego przywodziła na myśl
koszmarne chimery na frontonie Twickenham House, a młodszy… cóŜ, ojciec
orzekłby, Ŝe ma prezencję. Był niezwykle przystojny, niezwykle wysoki, a jego
spojrzenie miało moc i energię, które potrafią onieśmielić. StraŜnik nie
dowcipkował, nie rozglądał się na boki. Był nonszalancko spokojny, jak myśliwy
oczekujący, aŜ pokaŜe się jego ofiara.
Lekko odwrócił głowę i wtedy ich oczy się spotkały. Rosamunda
natychmiast poczuła siłę spojrzenia tego męŜczyzny, jakby dotknął ją kawałkiem
lodu. Nie lubił jej. Nie, nie. To coś silniejszego. On nią gardził.
Odwróciła wzrok i powiedziała coś do Charlesa, sama nie wiedząc co, nadal
myśląc o męŜczyźnie o twardym spojrzeniu, który nawet nie próbował ukryć
pogardy, jaką do niej Ŝywił. I nic dziwnego, pomyślała. Ona i Callie ubrane są jak
królowe; Callie miała na sobie kołnierz z białych królików i pasującą do niego
mufkę, a ona buty na obcasie wysadzane szklanymi paciorkami. Zapewne myśli, Ŝe
Callie ubrała się w norki, a paciorki na trzewikach Rosamundy to drogocenne
kamienie. Gdyby wcześniej wiedziała, Ŝe przyjdzie w odwiedziny do Newgate,
włoŜyłaby coś skromniejszego.
Ten męŜczyzna uwaŜa ich pewnie za arystokratów poszukujących sensacji.
Nie uwierzyłby, gdyby się dowiedział, Ŝe ich przybycie tu to akt miłosierdzia,
zresztą ona takŜe by w to nie uwierzyła.
Co ja tu właściwie, do diaska, robię? - zastanawiała się w duchu.
To samo pytanie zaświtało w umyśle przystojnego straŜnika. Co, do diabła,
E L I Z A B E T H T H O R N T O NE L I Z A B E T H T H O R N T O NE L I Z A B E T H T H O R N T O NE L I Z A B E T H T H O R N T O N PrologPrologPrologProlog Richard Maitland nie chciał jeszcze odchodzić z tego świata, choć, w gruncie rzeczy, nie miał w tej kwestii wiele do powiedzenia. Otaczała go gęstniejąca mgła. A więc tak to jest, kiedy się umiera, myślał. Czuł, Ŝe jego ciało chce się poddać, miał ochotę zasnąć. Dlaczego więc walczył? PoniewaŜ wiedział, Ŝe godzien jest lepszej śmierci, i nie chciał, by zabójca lub zabójcy pozostali bezkarni. Musiał przyznać, Ŝe sprytnie go podeszli; zresztą sam wlazł im w ręce. Jest samotnym wilkiem - to właśnie, zdaniem Harpera, jego największa wada. Teraz wreszcie musiał przyznać Harperowi rację. Jak na
prawdziwego samotnika przystało, nikomu nic nie mówił o tej wyprawie. Uznał, Ŝe skoro sprawa nie jest związana z zadaniami SłuŜb Specjalnych, nie musi informować o niej znajomych i kolegów z pracy. Dlatego nie wiedzą, gdzie się teraz znajduje. Poza tym przyjaciele zapewne nie uwierzyliby w to, co się wydarzyło, a gdyby nawet uwierzyli, to i tak nie mieliby pojęcia, kto go zaatakował. Sam tego nie wiedział. Kto pragnął jego śmierci? Wybuchnął śmiechem, który jednak zaraz zamienił się w suchy, dławiący kaszel, więc przycisnął dłonie do piersi, by zdusić nagłe bolesne kłucie. W swoim czasie dorobił się wielu wrogów. śołnierz, agent, szef SłuŜb Specjalnych - człowiek na jego stanowisku przyciąga wrogów, niczym rozkładające się ciało ściąga muchy. Po tej myśli przyszła następna, tak samo przeraŜająca. Lucy. Ciemna mgła przerzedziła się, umysł wypełnił pulsujący strach. Lucy. Gdzie ona jest? Co z nią zrobili? Przypomniał sobie chłopca… Czuł krew. Powietrze było nią przesiąknięte. Krwią Lucy, a takŜe jego krwią. Musi otworzyć oczy, musi się rozejrzeć. Uniósł powieki, choć miał wraŜenie, Ŝe nim mu się to udało, minęła wieczność. Zawirowało mu przed oczami. Kształty przybliŜały się i oddalały. Ściągnął brwi, próbując wyostrzyć wzrok. Wpatrywał się w łóŜko i leŜące na nim na wpół nagie ciało młodej kobiety. Lucy. Chciał krzyknąć, sprzeciwić się, ale nie miał sił. Myślał, Ŝe płuca mu pękną. To nie powinno było się zdarzyć. CóŜ ona zawiniła oprócz tego, Ŝe go znała? W tej groteskowej sztuce była tylko rekwizytem. Tylko tym była dla zabójców, rekwizytem, a prawdziwym celem ataku był przecieŜ on. Wszystko wróciło: czekający na niego na szczycie schodów chłopiec; zbir, który zaatakował go noŜem, a potem rzucił na krzesło i zostawił samego, aby wykrwawił się na śmierć. Pomiędzy palcami dłoni przyciśniętej do piersi poczuł coś ciepłego i lepkiego. Spojrzał w dół. Na koszuli pojawiła się duŜa i ciągle rosnąca szkarłatna plama. Jeśli szybko czegoś nie zrobi, wkrótce będzie za późno. Nie był w stanie się podnieść, więc zsunął się na podłogę, na kolana, jedną ręką mocno uciskając pierś, Ŝeby zatamować krwawienie. Wraz z oprzytomnieniem wróciła teŜ niestety wraŜliwość zmysłów. W piersi czuł straszliwy ból, jakby go
ktoś dźgał rozgrzanym do czerwoności prętem. Nie zwracając uwagi na dudnienie w głowie, przesuwał się na kolanach, centymetr po centymetrze, do skraju łóŜka. Oparł się o nie wolną ręką i odnalazł pistolet, który wpadł między materac a ramę. Miał bardzo mało sił i choć wiedział, Ŝe to moŜe oznaczać jego koniec, odjął dłoń od piersi i pochwyciwszy pistolet w obie ręce, oparty o łóŜko, wycelował w okno, a potem pociągnął za spust. Huk wystrzału odbił się echem od ścian. Piętro niŜej ludzie zaczęli krzyczeć, usłyszał teŜ dudnienie stóp na schodach. Nie wiedział, czy wezwał pomoc, czy morderców. Zresztą w tym momencie było mu to dość obojętne. Mgła stawała się coraz gęstsza, pokonując jego wolę walki i odbierając siły, aŜ wreszcie wessała go niczym czarna chmura. 1111 - Michaelu, dlaczego chcesz się ze mną oŜenić? Natychmiast poŜałowała, Ŝe zadała to pytanie. Wiedziała przecieŜ, Ŝe mu odmówi. A teraz musi udać, Ŝe interesuje ją odpowiedź. - KsiąŜę - poprawił ją automatycznie. - PoniewaŜ, lady Rosamundo, uwaŜam, Ŝe będzie z ciebie doskonała księŜna. Doskonała księŜna. Ta nazwa ją prześladuje. Tak nazywają ją w gazetach, odkąd ksiąŜę małego państewka Kolnbourg uczynił ją obiektem swojego zainteresowania. Najbardziej przygnębiał ją fakt, Ŝe prawdopodobnie istotnie byłaby doskonałą księŜną. Jest przecieŜ córką księcia. Wychowała się w luksusie. Od dnia urodzin uczono ją wszystkiego, co powinna wiedzieć i umieć dama, wszystkiego, czego wymaga się od Ŝony dŜentelmena z jej sfery. Nigdy nie chodziła do szkoły, nigdy
w nikim się nie kochała, nie całowała się z chłopcami ani nie przeŜywała innych przygód dostępnych zwyczajnym dziewczętom w jej wieku. Gdyby urodziła się chłopcem, jej Ŝycie wyglądałoby zupełnie inaczej. Miała dwóch braci, starszego Caspara i trzy lata od niej młodszego Justina. JakiŜ oni wiedli ekscytujący Ŝywot. PodróŜe, wojaczka, a takŜe inne zajęcia, o których nie powinna wiedzieć… La contessa, tak wszyscy nazywają ostatnią kochankę Caspara, ekskluzywną kurtyzanę o temperamencie tygrysicy. Uśmiech znikł z twarzy Rosamundy. Kobieta z tak wielkim temperamentem nie mogłaby być córka księcia, natomiast Rosamundę wychowano na osobę uprzejmą, doskonale znającą zasady protokołu, o nieskazitelnych manierach. Zawsze wiedziała, które miejsce przy stole ma zająć, komu się ukłonić, a komu nie. Była mistrzynią pogawędki towarzyskiej, oprócz chwil, gdy odpływała gdzieś myślami, tak jak teraz, i zapominała, gdzie się znajduje. Gdyby miała opisać siebie jednym słowem, uŜyłaby określenia… słodka. Słodka. To słowo tkwiło jej w umyśle od czasu balu u lady Townsend, gdzie podsłuchała kilka młodszych kobiet opisujących jej charakter. Chyba nikt nie mógłby jej nie lubić, powiedziała któraś, bo jest słodka jak marcepan. I roześmiały się. O matce Rosamundy nikt by tak nie powiedział. Elizabeth Devere miała zdecydowanie zbyt mało cierpliwości, zwłaszcza gdy w grę wchodziły więzy, jakie nakładała na nią wysoka pozycja, poza tym nie widziała powodu, aby ulegać im słuŜalczo. Skończyło się to dla niej tragicznie. Ignorując zasady, wybrała się samotnie na konną przejaŜdŜkę i przy skoku przez płot spadła z konia. Sam upadek by jej nie zabił, ale niestety odnaleziono ją dopiero następnego dnia. Dostała gorączki i cicho zeszła z tego świata. MoŜe gdyby Elizabeth nadal Ŝyła, jej mąŜ, ojciec Rosamundy, owładnięty Ŝalem, nie wychowywałby córki tak surowo. Poza tym gdyby matka Ŝyła, Rosamunda z pewnością nie czułaby się teraz taka niespokojna. Elizabeth Devere zmarła przed dwudziestu laty, jednak Rosamunda nadal za nią tęskniła. Zastanawiała się, co matka pomyślałaby o niej, gdyby ją teraz zobaczyła. - Lady Rosamundo? Och, znowu to samo. Znowu zapomniała, gdzie jest.
Spojrzała na księcia Michaela i westchnęła, myśląc przy tym, Ŝe naprawdę coś jest z nią nie tak. KsiąŜę Michael to wysoki, ciemnowłosy i przystojny męŜczyzna. Jest posiadaczem tytułu i całe legiony kobiet próbowały zaciągnąć go do ołtarza. Dlaczego więc ten wymarzony męŜczyzna wcale jej nie pociąga? MoŜe dlatego, Ŝe ona takŜe jest wysoka, ciemnowłosa, piękna oraz utytułowana. Na dodatek jest majętna, no i niegłupia. Nie trzeba zresztą wiele inteligencji, by zrozumieć, Ŝe właśnie z tych powodów ksiąŜę Michael postanowił się do niej zalecać. Tymczasem ona w przyszłym miesiącu skończy dwadzieścia siedem lat i ojciec bardzo pragnie, by przyjęła wreszcie oświadczyny któregoś z zalotników. Rosamunda jednak marzyła o kochanku, a nie zalotniku, o męŜczyźnie, który pokochałby ją za to, jaka jest naprawdę. Z doświadczenia wiedziała, Ŝe zalotnicy są jak księgowi -przed rozpoczęciem zalotów robią spis aktywów. Michael, ksiąŜę Michael, bez wątpienia zalicza się do grona zalotników. Jest dopiero czwarty w kolejce do tronu i nie ma grosza przy duszy - tragiczny zbieg okoliczności, zwaŜywszy na jego wyrafinowane gusta. MałŜeństwo z Rosamunda rozwiązałoby wszystkie jego problemy. Znajdowali się w cieplarni w Twickenham House, posiadłości księcia połoŜonej niedaleko Londynu. Rosamunda, by stworzyć odpowiedni nastrój, przez chwilę wyglądała przez okno. Jesień w rozkwicie upstrzyła drzewa tysiącem barw. - Jestem Angielką - rzekła wreszcie. - Nigdy nie będę szczęśliwa, Ŝyjąc na obcej ziemi. Spojrzała przez ramię i stwierdziła, Ŝe ksiąŜę spogląda na zegarek. Najwyraźniej nudziła go tak samo, jak on ją. Nie była zaskoczona: lady Rosamunda Devere jest przecieŜ klasyczną nudziarą. Jako córka księcia była wychowywana na kobietę przede wszystkim słodką. Słodką jak marcepan. No i taką właśnie Ŝonę chciał mieć ksiąŜę Michael. Doskonała księŜna, słodziutka i uprzejma, na którą moŜna liczyć, wiedząc, Ŝe nigdy nie popełni błędu, nie powie nic zdroŜnego i Ŝadna oryginalna myśl nie wpadnie jej do głowy. NiezraŜony ksiąŜę Michael wsunął zegarek do wewnętrznej kieszeni i posłał jej zachęcający uśmiech. - Nie mam nic przeciwko temu, byś po naszym ślubie została w Anglii - stwierdził. - MoŜe nawet sam zdecyduję się tu zamieszkać na stałe. Podoba mi się
tutejszy klimat. Tak jak tutejsze aktoreczki, pomyślała Rosamunda, ale tego nie powinna przecieŜ wiedzieć. Teraz ona posłała księciu zachęcający uśmiech. - To kuszące, ale… - Tak? - No cóŜ, Wasza Wysokość, nie potrafisz grać w szachy. Widzisz, ksiąŜę, nigdy nie wyszłabym za kogoś, kto nie gra w szachy. Lady Calliope Tracey z hukiem odstawiła filiŜankę. - Szachy? - powtórzyła. - Co z tym wszystkim mają wspólnego szachy? Rosamunda popatrzyła na przyjaciółkę znad krawędzi filiŜanki. Zeszłego wieczoru pojawiła się w Clarendon, gdzie zazwyczaj się zatrzymywała, gdy odwiedzała miasto w celu poczynienia zakupów lub gdy chciała uciec przed gniewem ojca. KsiąŜę nie był zachwycony, kiedy mu powiedziała, Ŝe odrzuciła oświadczyny księcia Michaela. Nastąpiła awantura, jeśli moŜna tak nazwać to, Ŝe ktoś wrzeszczy i rzuca się na innych. Nawet braciom się dostało. Wyszło na to, Ŝe ksiąŜę wychował trójkę niewdzięczników. śadne jeszcze nie wstąpiło w związek małŜeński, co groziło wymarciem rodu. I co wtedy? Rosamunda i bracia jak zawsze spokojnie wysłuchali ojca, po czym uciekli do zajęć, które im odpowiadały. Justin do uganiania się za spódniczkami, przejaŜdŜkami powozem, pojedynkami, hazardem lub szwendaniem się z przyjaciółmi. Caspara interesowała wyłącznie la contessa. Córka księcia nie miała właściwie dokąd uciec, ale zawsze mogła liczyć na swoją jedyną przyjaciółkę, która chętnie wysłuchiwała jej zwierzeń. Tak więc Rosamunda znalazła się w jadalni w domu Callie przy Manchester Square. To, Ŝe Rosamunda przyjaźniła się tylko z jedną osobą, wynikało właśnie z jej pozycji, z faktu, Ŝe jest córką księcia. Wprawdzie miała całe legiony znajomych
obojga płci, ale nie byli to przyjaciele. Ludzie bali się jej i jej statusu i przez to traktowali ją tak uniŜenie, Ŝe najczęściej chciało jej się wyć z wściekłości. Nigdy się jej nie sprzeciwiali i akceptowali wszystko, co zaproponowała. To było takie nudne. Callie naleŜała do wyjątków. Jej ojciec, wdowiec, słuŜył u księcia jako kamerdyner. Pojawił się wraz z córką w zamku Devere, głównej posiadłości księcia Romsey, niedługo po tragicznej śmierci matki Rosamundy. Dziewczynki znały się więc od dzieciństwa. Razem teŜ się kształciły, ale nie w szkole, tylko pod kierunkiem guwernantek Rosamundy. Taki układ pasował zarówno księciu, jak i jego kamerdynerowi, którego w innym wypadku nie byłoby stać na tak kosztowne kształcenie córki. KsiąŜę teŜ był zadowolony, poniewaŜ Rosamunda miała dzięki temu towarzystwo. Choć na początku załoŜono, Ŝe obie dziewczynki będą traktowane jednakowo, w rzeczywistości było inaczej: Callie zawsze miała więcej swobody niŜ Rosamunda. Potem Callie wyszła za mąŜ i wyprowadziła się z zamku, dla Rosamundy zaś nastał czas przyzwoitek, w większości starych panien. Dopiero jakieś dwa miesiące temu ksiąŜę wreszcie ustąpił i zgodził się przyjąć na towarzyszkę córki osobę w jej wieku, pannę Prudence Dryden. JednakŜe jej obecność nie odmieniła Ŝycia Rosamundy tak, jak ta tego pragnęła. Panna Dryden była osobą zamkniętą, podobnie jak Rosamunda, więc obie panie, choć uprzejme dla siebie, były sobie w gruncie rzeczy obce. - Ros? - Callie walnęła otwartą dłonią w blat stołu, by przywołać przyjaciółkę do rzeczywistości. - Halo? Halo? Rosamunda zamrugała. - Co? - Dokąd odpływasz, kiedy na twojej twarzy pojawia się ten wyraz zadumy? O czym myślisz? - Myślałam o tym, Ŝe zwykłe dziewczęta mają łatwiejsze Ŝycie i więcej moŜliwości. Mogą robić to, na co mają ochotę, i chodzić tam, gdzie chcą. ChociaŜby ty. Callie roześmiała się. - Gadasz głupstwa - sarknęła. - Smutna prawda brzmi tak, Ŝe Ŝadnej kobiecie nie jest lekko. JuŜ od urodzenia jesteśmy przywiązane do jakiegoś męŜczyzny,
najpierw do ojca, a potem do męŜa lub brata. Dopiero kiedy kobieta zostaje wdową, staje się prawdziwie wolna. Powinnaś pójść za moim przykładem. Rosamunda uśmiechnęła się. Callie nieustannie Ŝartuje, Ŝe Ŝycie dla kobiety zaczyna się dopiero wtedy, gdy owdowieje, co zresztą w jej przypadku było prawdą. Po śmierci męŜa tyrana, który, spity na umór, udusił się własnymi wymiocinami, Callie zamieszkała z jego bratem przy Manchester Square, gdzie odnalazła swoje prawdziwe powołanie - zarządzanie domostwem Charlesa Traceya. Okazała się wspaniałą gospodynią, zabawną i gościnną. Wszyscy chcieli być zapraszani na urządzane przez nią przyjęcia i ją takŜe wszędzie zapraszano. Nie brakowało jej teŜ kochanków. Zdaniem Rosamundy, Callie naleŜała do kobiet, które bardzo podobają się męŜczyznom. Zwłaszcza jej duŜe orzechowe oczy i ciemnokasztanowe włosy, które w naturalny sposób kręciły się i okalały jej twarz. Poza tym była tak drobna i zgrabna jak porcelanowa figurka. Nie zdarzyło się, by Callie wychodziła z powozu bez asysty jakiegoś męŜczyzny, by sama niosła pudło na kapelusze albo podniosła chusteczkę, która jej upadła. Oczywiście nie liczyła na te uprzejmości. MęŜczyźni po prostu pragnęli jej usługiwać, sądząc, Ŝe jest taka delikatna i bezbronna. Nic bardziej mylnego. Co prawda męŜczyźni z taką samą uprzejmością traktowali Rosamundę, ale tylko dlatego, Ŝe chcieli przypodobać się jej ojcu. Jedyne chwile, gdy czuła się w miarę drobna, zdarzały się w obecności ojca i braci. No i w obecności Prudence, poniewaŜ przyzwoitka była tego samego wzrostu co ona. - Dlaczego się uśmiechasz? - zapytała Callie. - Myślałam o księciu Michaelu. Jedyna jego zaleta, Ŝe jest ode mnie wyŜszy. - Nadal mi nie wytłumaczyłaś, o co chodzi z tymi szachami. Co odpowiedział na twoją uwagę, Ŝe nigdy nie wyjdziesz za męŜczyznę, który nie gra w szachy? - Nie za tego, który nie gra w szachy, tylko który nie potrafi w nie grać. To róŜnica. A co mógł powiedzieć? Widzisz, wygrałam z nim partię. Gdyby nie spoglądał na zegarek, potraktowałabym go łagodniej. Ale poniewaŜ był taki arogancki, więc ja teŜ byłam w stosunku do niego obcesowa. - Widząc pytające spojrzenie przyjaciółki, Rosamunda pospieszyła z dalszymi wyjaśnieniami: - On gra w szachy. UwaŜa się wręcz za eksperta. Ale dałam mu do zrozumienia, Ŝe nie jest dla mnie odpowiedni. - A potem co się stało?
- Podskoczył na równe nogi i wybiegł z pokoju jak wystrzelony z procy. Callie przez chwilę wpatrywała się z niedowierzaniem w przyjaciółkę, aŜ wreszcie wybuchnęła śmiechem. Po chwili powiedziała: - Wy, szachiści, jesteście naprawdę dziwnymi ludźmi. Nigdy nie miałam do tej gry cierpliwości. - Tak, pamiętam. Nastąpiła chwila milczenia, w czasie której Callie ponownie napełniła filiŜanki. Nie patrząc na Rosamundę, rzekła: - Cała ta rozmowa o zwykłych dziewczynach zdaje się wskazywać na to, Ŝe w końcu zaczynasz się zastanawiać nad posiadaniem własnego domu. - Rzeczywiście o tym myślałam, ale nie wiem, co by mi z tego przyszło. Nie przeprowadzę się bez ojca i braci, a nawet gdybym to zrobiła, odwiedzaliby mnie tak często, Ŝe w zasadzie nie byłoby Ŝadnej róŜnicy. Callie westchnęła. - Zapewne masz rację. Twój ojciec i bracia są zbyt opiekuńczy. Gdyby byli moimi krewnymi, chyba bym zastrzeliła ich albo siebie. Na szczęście moi krewni płci męskiej wiedzą, Ŝe muszą trzymać się ode mnie na dystans, oprócz Charlesa, oczywiście, ale on jest taki kochany. Nigdy nie Ŝałowałam tego, Ŝe zgodziłam się z nim zamieszkać. Rosamunda wcale w to nie wątpiła. Oprócz Charlesa z Callie pod jednym dachem mieszkała jeszcze jej niezamęŜna ciotka, Frances, ale to Callie praktycznie prowadziła dom. Wyglądało teŜ na to, Ŝe rządziła takŜe Charlesem, który, zdaniem księcia, dobrze by zrobił, gdyby o wiele częściej potrafił się zdobyć na mocne tupnięcie nogą. Callie nagle zapytała: - Gdzie jest twoja opiekunka, panna… jak jej tam? - Panna Dryden - rzekła Rosamunda, nieco poirytowana faktem, Ŝe przez całe dwa miesiące Callie nie zadała sobie trudu, aby zapamiętać imię jej przyzwoitki. - Przeziębiła się i leŜy w łóŜku. - Jestem zaskoczona, Ŝe ojciec pozwolił ci podróŜować samej. - Callie dopiła herbatę i odstawiła filiŜankę na spodek. - Choć z panny Dryden tak naprawdę Ŝadna opiekunka. Jest taka mdła.
- Powściągliwa - poprawiła ją gniewnie Rosamunda. - Panna Dryden jest powściągliwa, a nie mdła. A ja wcale nie podróŜuję sama. Przyjechałam powozem papy z pełną asystą, jest woźnica i forysie, wszyscy uzbrojeni po zęby. A teraz, gdy siedzę tutaj, ty moŜesz być moją opiekunką. Callie oparła brodę na złączonych dłoniach. - Wiesz, Ros - zaczęła - na twoim miejscu wyszłabym za mąŜ. Nie, nie, posłuchaj mnie do końca. To mogłoby być idealne rozwiązanie. MoŜe pospieszyłaś się z odrzuceniem księcia Michaela. To, co o nim słyszałam, pozwala przypuszczać, Ŝe byłby z niego idealny mąŜ. - Oczy Callie rozbłysły rozbawieniem. - OŜeniłby się z tobą i od razu by o tobie zapomniał. Mogłabyś wtedy chodzić wszędzie, gdzie byś chciała. śadnych zakazów. CzegóŜ więcej moŜe pragnąć kobieta? - A co z wymarzonym męŜczyzną? - odparła sucho Rosamunda. - Wymarzonym męŜczyzną? - Callie roześmiała się. - Ros, taki ktoś nie istnieje. Gdyby tak było, juŜ byś go spotkała. - Chwileczkę! Jeszcze nie jestem starą panną. Callie oparła się o krzesło i uwaŜnie przyjrzała się zagniewanej twarzy przyjaciółki. W końcu rzekła: - Zamieniam się w słuch. Opisz mi tę romantyczną postać, która moŜe uczynić to, czego nie udało się dokonać nikomu innemu, czyli zaprowadzić cię do ołtarza. Rosamunda spojrzała w dół na fusy w filiŜance, jakby była wróŜką. Pojedynczy listek wypłynął na wierzch. Palcem wskazującym pchnęła go w dół, ale po chwili znowu wypłynął. - Do diaska - syknęła. - Nie mogę się go pozbyć. - Kogo? - zapytała Callie z rozbawieniem. - Ciemnowłosego, wysokiego i przystojnego. - No, mam nadzieję, Ŝe jest wysoki. Kobieta tańcząca z partnerem sięgającym jej do brody to okropnie śmieszny widok. Co jeszcze? Rosamunda z uwagą odstawiła filiŜankę i uśmiechnęła się słodko. - No więc - zaczęła - byłby dokładnie taki jak ty, Callie, wiesz, odwaŜny,
czasami niemal arogancki. Nie musiałabym się zastanawiać, co naprawdę myśli, poniewaŜ mówiłby mi wszystko prosto z mostu. Nie traktowałby mnie jak córki księcia. Nie obchodziłby go mój majątek. Sprzeciwiałby mi się na kaŜdym kroku. Nie starałby się przypodobać mojemu ojcu i braciom i gdyby go zezłościli, kazałby im iść do diabła. I… - I? - I przy grze w karty lub szachy nie obraŜałby się tylko dlatego, Ŝe pokonała go kobieta. Callie wybuchnęła śmiechem. - Zdaje się, Ŝe naprawdę mówisz powaŜnie. - O tak. Ale poniewaŜ ten męŜczyzna jeszcze się nie pojawił, muszę zadowolić się twoim towarzystwem. Więc powiedz mi, co zamierzasz dzisiaj robić. Callie poprawiła zapięcie złotej bransoletki. - Obawiam się, Ŝe przez godzinę lub dwie będziesz musiała zająć się sama sobą. Jestem umówiona i nie mogę się spóźnić. - Podniosła wzrok i uśmiechnęła się. - Zabrałabym cię, ale twój ojciec wpadłby w szał, gdyby się o tym dowiedział. Rosamunda poczuła przypływ irytacji. - Wydawało mi się, Ŝe lepiej znasz mojego ojca. Szczeka groźniej, niŜ gryzie. Gdybym przejmowała się jego wybuchami, przyjęłabym przecieŜ oświadczyny księcia, nieprawdaŜ? Pozwól więc, Ŝe sama się będę martwiła o ojca, i powiedz, dokąd idziemy. Callie potrząsnęła głową. - Nie. PowaŜnie mówiąc, sądzę, Ŝe nie jest to miejsce, w którym dobrze byś się czuła. - Pozwól, Ŝe ja to osądzę. - Dobrze. Wybieram się do Newgate. - Newgate? Tego Newgate? - Tak. Do więzienia. Rosamunda natychmiast zobaczyła oczyma wyobraźni przeraŜającą scenę egzekucji. Spojrzała ostro na przyjaciółkę. To typowe dla Callie. Od dawana
uchodzi za osobę oryginalną, kogoś, kto wejdzie w pakt z diabłem dla samego dreszczyku podniecenia. Między innymi dlatego ma takie powodzenie, Ŝe zna mnóstwo szokujących historyjek, którymi zdumiewa słuchaczy. Callie na pewno nie jest nudna. Bywa na balach maskowych, o których damy nie powinny nawet wiedzieć. Leciała balonem. Ale publiczna egzekucja? Tego juŜ za wiele. Delikatne brwi Callie uniosły się. - Nie wiem, co ci chodzi po głowie, ale jestem pewna, Ŝe się mylisz. To akt litości. Wstała, podeszła do komody, wzięła gazetę i podała Rosamundzie. - Strona tytułowa, Richard Maitland - powiedziała. - Rozprawa ciągnęła się przez cały tydzień. Musiałaś o niej słyszeć. Uznano go za winnego i skazano na powieszenie. Rosamunda zerknęła na gazetę. - Czy to nie on zamordował pokojówkę w gospodzie George i Dragon? Chyba była jego kochanką? Callie pokręciła głową. - Maitland zaprzecza, Ŝe była jego kochanką. Utrzymuje, Ŝe się tylko przyjaźnili. Jej ojciec słuŜył pod jego dowództwem w Hiszpanii, a po jego śmierci dziewczyna poprosiła Maitlanda o pomoc. Powiedział, Ŝe kiedy wszedł do pokoju, była juŜ martwa i Ŝe wtedy zaatakował go jeden z zabójców. - Zabójców? - Chłopiec i jakiś męŜczyzna. Nie czytałaś gazet? - Czytałam, ale nie pamiętam szczegółów. Callie westchnęła z irytacją. - W spisku brał udział jakiś chłopiec. Zwabił Maitlanda do pokoju panny Rider, gdzie za drzwiami krył się prawdziwy zabójca. - Myślałam, Ŝe to była zbrodnia w afekcie. Czy nie tak twierdził prokurator? Chciała go zostawić dla innego. Tak mówią świadkowie. Callie jeszcze raz westchnęła. - O tak, świadkowie, jeśli moŜna barmankę i sprzątaczki nazwać
wiarygodnymi świadkami. Czasami, tak jak teraz, Callie potrafiła być ogromnie irytująca. Gdy się przy czymś uprze, przywoła cokolwiek, co tylko potwierdzi jej punkt widzenia. Rosamunda czytała w gazetach o rozprawie, ale niezbyt uwaŜnie, poniewaŜ bardziej interesowały ją wzmianki dotyczące jej zaręczyn z księciem. Pamiętała jednak, Ŝe Richard Maitland jest bez wątpienia winny. - Barmanki i sprzątaczki - powtórzyła. - Tacy ludzie są równie godni szacunku jak inni, a poza tym ława przysięgłych im uwierzyła. - Ha! W tej zgrai nie było nic szacownego. Wystarczyło na nich popatrzeć. Tak, byłam na rozprawie. Nie przepuściłam ani jednego dnia. Rosamunda wcale nie była zdziwiona tą informacją. Wiele pań uchodzących za nowoczesne, zwłaszcza tych odwaŜniejszych, często uczestniczyło w podobnych wydarzeniach, a przecieŜ Callie jest odwaŜna jak mało kto. - Dlaczego świadkowie mieliby kłamać? - zapytała po chwili zastanowienia. - MoŜe ktoś ich przekupił. A moŜe boją się ujawnić prawdę. Maitland mówił, Ŝe ma groźnych wrogów. Rosamunda pokręciła głową. - Co? - zaciekawiła się Callie. - Dlaczego wierzysz, Ŝe ten człowiek jest niewinny? - Bo jest oficerem i dŜentelmenem. Zajmował wysokie stanowisko w SłuŜbach Specjalnych. Był szefem personelu. Wierzę mu bardziej niŜ barmankom i sprzątaczkom. I zamierzam mu to powiedzieć prosto w oczy. Och, nie patrz na mnie z takim przeraŜeniem. Będzie zakuty w kajdanki. Nic nam nie grozi. Rosamunda za mało znała całą sprawę, Ŝeby się spierać, a poza tym wiedziała, Ŝe kiedy Callie jest do czegoś przekonana, nic tego nie zmieni. - Jakim nam? - zapytała. - Och, ja i ciotka Fran. A na miejscu spotkamy się z Charlesem. Sama więc widzisz, Ŝe będę miała dobrą obstawę. Rosamundzie przyszło nagle na myśl, Ŝe chyba po raz pierwszy chciałaby, aby Charles wreszcie mocno tupnął nogą, choć bratowa i tak zapewne by go nie posłuchała.
Callie przez chwilę przyglądała się przyjaciółce, po czym lekko westchnęła. - Posłuchaj, Ros - rzekła. - Po prostu Ŝal mi tego człowieka. Opuścili go wszyscy przyjaciele. Chcę, Ŝeby wiedział, Ŝe ktoś w niego wierzy. Zamierzam mu urządzić królewskie poŜegnanie, szampan, pieczona kaczka, trufle, i tym podobne rzeczy. Nie rób takiej przestraszonej miny. MoŜe nie zgodzić się na widzenie ze mną. Wtedy po prostu zostawię mu ten koszyk z jedzeniem. Nastąpiła chwila ciszy, ale zaraz Callie przerwała ją pytaniem: - A moŜe poznałaś Maitlanda, kiedy byłaś w Lizbonie? - A Maitland był w Lizbonie? - Spędził tam całą kampanię hiszpańską. Jego akta z czasów wojny są krystalicznie czyste. Pisali o tym w gazetach. - Nie, nigdy go nie spotkałam. Ale to nic dziwnego. Byliśmy z ojcem gośćmi ambasadora. Spotykałam tylko Ŝołnierzy wysokich rangą. Callie podniosła się. - Jeśli przed wyjściem chcesz się odświeŜyć, pokój lawendowy jest wolny. Spotkamy się tu znowu za jakieś pół godziny. Jeśli nie zechcesz ze mną iść, nie obraŜę się. Wiem, jak nieprzyjemny potrafi być twój ojciec, kiedy zapominasz, Ŝe jesteś córką księcia. Czuj się tu jak u siebie. Wracamy za godzinę. Rosamunda rozparła się w krześle, czego nigdy by uczyniła w obecności kogokolwiek innego. Przyszło jej do głowy, Ŝe Callie często budzi w niej uczucie przekory. Spojrzała na gazetę. Po chwili sięgnęła po nią i potrząsnęła tak mocno, Ŝe o mało jej nie podarła. Widniała na niej data 28 sierpnia 1816 roku. Zaczęła czytać. Maitland winny! Skazany na powieszenie! Pułkownik Richard Maitland, szef personelu SłuŜb Specjalnych, został dzisiaj uznany przez sąd przy Old Bailey za winnego zamordowania panny Lucielle Rider. Spodziewano się, Ŝe ława przysięgłych potraktuje oskarŜonego łagodniej ze względu na jego zasługi z okresu wojny, ale Ŝadna taka propozycja nie została sądowi przedłoŜona. Przed wygłoszeniem wyroku sędzia Robarts stwierdził, Ŝe zbrodnia była wyjątkowo brutalna oraz Ŝe zbrodnie dokonane w afekcie nie powinny być w cywilizowanym kraju tolerowane. Następnie ogłosił wyrok śmierci. Wyraz twarzy Maitlanda przez cały czas przewodu pozostawał niezmieniony, a przy wygłaszaniu wyroku na sali sądowej panowała niczym
niezmącona cisza. Pułkownika Maitlanda, i który od początku twierdził, Ŝe jest niewinny, wyprowadzono z sali skutego łańcuchami. Przed gmachem sadu stało wiele osób. Publika przyjęła werdykt z wielką satysfakcją. PrzewaŜała opinia, Ŝe nikt nie jest poza prawem i człowiek z taką pozycją jak Maitland, który przysięgał bronić prawa, powinien być tym surowiej ukarany. Ludzie wyraŜali współczucie dla ofiary, pokojówki z hotelu, w którym popełniono zbrodnię. Do wyroku doszło głównie dzięki zeznaniom znajomych panny Rider. Choć Maitland twierdził, Ŝe z ofiarą nie łączyły go Ŝadne bliskie relacje, zeznania świadków, utrzymujących co innego, podwaŜyły jego obronę. Wysoki urzędnik SłuŜb Specjalnych, który pragnie pozostać anonimowy, twierdzi, Ŝe pułkownik jest człowiekiem ogromnie skrytym i Ŝe rządził swoim wydziałem Ŝelazną ręką. Zapytany o plotki na temat brutalnych i nietypowych metod pracy Maitlanda, urzędnik ów odmówił wszelkiego komentarza. Wykonanie wyroku ustalono na dzień 30 sierpnia na ósmą rano poza więzieniem Newgate. Rosamunda jeszcze raz przeczytała artykuł, po czym odłoŜyła gazetę. Ani jedno słowo nie wzbudziło jej sympatii dla Richarda Maitlanda. Wielu Ŝołnierzy moŜe się poszczycić wspaniałym przebiegiem słuŜby, ale to nie jest usprawiedliwienie dla morderstwa. O Maitlandzie nie wypowiadali się pozytywnie nawet jego koledzy z pracy. Przypomniała sobie, Ŝe oskarŜony w trakcie obrony twierdził, iŜ cała sprawa jest wyreŜyserowana przez jego wrogów. W rzeczywistości celem był on, a nie panna Rider. Zabili ją, chcąc, by zbrodnia, wyglądająca na morderstwo dokonane w afekcie, obciąŜyła Maitlanda, a nie ich. Potem mordercy zaatakowali takŜe jego i zostawili, by wykrwawił się na śmierć. Niestety, prokurator wezwał biegłego lekarza, który orzekł, iŜ rana Maitlanda jest powierzchowna i nie zagraŜa jego Ŝyciu. OskarŜyciel stwierdził, Ŝe Maitland zadał ją sobie sam, aby przekonać sąd o swojej niewinności. NóŜ wyrzucił przez okno, ale go znaleziono, dzięki czemu oszustwo się wydało. Na myśl o tym, Ŝe egzekucja skazanego ma odbyć się., następnego dnia rano, Rosamunda wstrząsnął dreszcz współczucia. Akt litości… Gdyby ojciec wiedział, Ŝe zamierza wybrać się do Newgate, stanowczo by jej tego zabronił. Z drugiej strony ma juŜ swoje lata, a Ŝycie przechodzi jej obok nosa.
Długo siedziała i rozmyślała, co ma zrobić. W końcu, po podjęciu decyzji, wstała i poszła do lawendowego pokoju. Rozdział 2 Wiele by moŜna mówić o prawie angielskim, lecz jedno trzeba stwierdzić z całą pewnością: działa szybko, pomyślał Richard Maitland. Wystarczył tydzień na oskarŜenie go o morderstwo, przeprowadzenie rozprawy i skazanie na powieszenie. Co nastąpi jutro. Nawet nie miał czasu zaplanować ucieczki. Rozciągnął się na twardej pryczy i przeniósł wzrok ku okratowanemu okienku usytuowanemu wysoko w ścianie, za wysoko, by przez nie wyjrzeć. Trzy piętra niŜej znajdowała się sala odwiedzin, ale przez zamknięte okienko do celi nie docierał Ŝaden dźwięk. Nic nie widać, nie słychać, mało powietrza i w dodatku, do diaska, mało światła. Człowiekowi zamkniętemu w takiej celi nie pozostaje nic innego, jak tylko zastanawiać się nad swoim Ŝyciem lub oszaleć. Richard nie po raz pierwszy oczekiwał na egzekucję. W Hiszpanii, przyłapany na szpiegowaniu, dostał się w ręce wroga. Mógł wtedy zawisnąć i wcale by się nie skarŜył, bo taka śmierć okryłaby go chwałą. Walczył w imieniu króla i ojczyzny. Jednak stryczek za zbrodnię, której się nie popełniło, to Ŝadna chwała. W Hiszpanii z opresji wyratowała go kawaleria. Gdzie ona się teraz, do diabła, podziewa? Spróbował usiąść i skrzywił się z bólu. Wprawdzie rana w piersi się goiła, ale Newgate to nie jest najlepsze miejsce na kurację, o warunkach sanitarnych nie wspominając. Cieszył się, Ŝe nie doszło do zakaŜenia krwi. Dyrekcja więzienia teŜ niespecjalnie dbała o stan zdrowia skazańca. Młody lekarz, który badał Richarda z rana, zaŜartował, Ŝe jedynym potrzebnym mu lekarstwem jest długi odpoczynek. Będzie miał całą wieczność na śmianie się z tego Ŝarciku, jeśli szybko się stąd nie
wydostanie. A kiedy znajdzie się na wolności, przywróci swoje dobre imię i dowie się, kto naprawdę zamordował Lucy Rider. Nie mógł myśleć o tej dziewczynie, bo natychmiast ogarniała go wściekłość. A na myślenie czasu mu nie brakowało i w końcu, nieco zbyt późno, zdał sobie sprawę, Ŝe Lucy musiała uczestniczyć w spisku przeciwko niemu. Nie wierzył jednak, by rozumiała, w co się pakuje. Dla jego wrogów była tylko przynętą, poświęconą dla większego zysku. Richard wyrzucał sobie swoją ślepotę. Gdyby nie ona, być moŜe potrafiłby zapobiec śmierci Lucy. Nie mógł uwierzyć, Ŝe był aŜ tak głupi. Zaufał jej. On, Richard Maitland, który na palcach jednej ręki moŜe policzyć ludzi, którym ufa. Policzył ich na palcach prawej ręki: Harper, Hugh Templar i jego Ŝona Abbie, Jason Radley… Zatrzymał się. To cztery osoby. Po chwili zastanowienia dodał siebie. Ze zdumieniem stwierdził, Ŝe się uśmiecha, choć w tych okolicznościach naprawdę nie powinno mu być do śmiechu. Jedyną rozrywkę, odrywającą go od ponurych myśli i nudy, stanowiły odwiedziny osób, które przychodziły się z nim poŜegnać. Ale to nie byli przyjaciele. Tych wręcz przestrzegł, by trzymali się od niego z daleka, i to nie tylko od Newgate, ale teŜ od całej rozprawy. To samo przekazał rodzicom. Nie chciał naraŜać ich na długą podróŜ z Aberdeen do Londynu tylko po to, by zobaczyli go w tym stanie. Wiedział, jak sprawy się potoczą. Wiedział, Ŝe zostanie uznany za winnego i nie zamierzał pokornie godzić się z losem. A gdyby udało mu się zbiec, kaŜda osoba, która się do niego zbliŜała w czasie pobytu w więzieniu, natychmiast zostanie oskarŜona o pomoc w ucieczce. Z samego rana pojawił się u niego Massie, jego zastępca na stanowisku szefa personelu. Nie był wylewny. - Wiem, Ŝe jesteś niewinny - stwierdził. - I wiem, Ŝe padłeś ofiarą spisku. Chcę ci pomóc, więc powiedz, kogo mam szukać. Richard lubił Massiego. Był dobrym agentem i miał podobne jak on podejście do pracy. SłuŜba w wywiadzie była ich zawodem. W przeciwieństwie do wielu kolegów nie posiadali na górze koneksji, które pomagałyby im wspinać się po drabinie kariery. Wszystko, co osiągnęli, zawdzięczali własnej inteligencji i cięŜkiej pracy. Istniała jednak między nimi pewna bardzo znacząca róŜnica: Massie trzymał się przepisów.
Richard postanowił w nic go nie wtajemniczać. Dobrzy agenci nie zawsze są tymi, na których wyglądają, a jeśli Massie pracuje dla jego wrogów, propozycja pomocy mogła być tylko próbą dowiedzenia się, jak wiele Richard wie, tak Ŝeby spiskowcy zdąŜyli pozacierać ślady. Pozacierać ślady? O mało nie wybuchnął śmiechem. MęŜczyzna i chłopiec, którzy rozwiali się we mgle. Tak dobrze zatarli za sobą ślady, Ŝe nie miał pojęcia, gdzie rozpocząć poszukiwania. Świadkowie nie kłamali na rozprawie. Mówili to, co rzeczywiście widzieli. Lucy naprawdę dobrze odegrała swoją rolę. To był spisek. Ale kto się za nim kryje? Od tej nocy, kiedy zginęła Lucy, starał się odpowiedzieć na to pytanie na róŜne sposoby, lecz nie znajdował odpowiedzi. I to nie dlatego, Ŝe brakowało mu podejrzanych. Wręcz przeciwnie, było ich aŜ za wielu. Nagle usłyszał zgrzyt klucza w zamku i głowa z wraŜenia aŜ mu podskoczyła. Zaraz teŜ masywne Ŝelazne drzwi otworzyły się powoli. Stanął w nich umundurowany straŜnik, którego złośliwy wyraz twarzy i zsunięte groźnie krzaczaste brwi przywodziły na myśl małpę. - Harper - rzucił Richard i powoli na twarz wypłynął mu uśmiech. - Co tak długo? - Czekałem, aŜ pole się oczyści. No, ruszaj tyłek. Nie mamy całego dnia. SierŜant Harper naleŜał do skromnej grupki ludzi, którym Richard ufał. Dobrze się składało, poniewaŜ to właśnie Harper pełnił rolę jego ochroniarza. Zapewne dlatego przemawiał do swojego szefa dość ostrym tonem, bo nie umiał pogodzić się z faktem, Ŝe człowiek, którego przysiągł strzec, bez słowa załatwia jakieś swoje prywatne sprawy, które ostatecznie doprowadziły go do więzienia. Richard i Harper znali się od dawna. W Hiszpanii obydwaj słuŜyli w tajnym wywiadzie Jego Królewskiej Mości. Nie zawsze pracowali nad tymi samymi sprawami, ale darzyli się nawzajem ogromnym szacunkiem. Byli towarzyszami broni i na gruncie prywatnym traktowali się swobodnie. Wprawdzie Harper nieco swobodniej, niŜ Ŝyczyłby sobie jego szef, ale z sierŜantem lepiej było się nie sprzeczać. Za zasługi w czasie wojny dostał odznaczenie od samego premiera, o czym nigdy nie pozwolił Richardowi zapomnieć. Harper obejrzał się za siebie i stwierdził, Ŝe korytarz jest pusty. Wszedł do celi. - Wyswobodzę cię z tych łańcuchów - powiedział. - Ale ich jeszcze nie
zdejmuj. Teraz, gdy nadszedł moment ucieczki, Richard poczuł przypływ energii. Kłujący ból w piersi zelŜał; umysł pracował sprawnie, krew krąŜyła szybciej. Harper rozkuł go, po czym zabrali się do ustalania szczegółów ucieczki. Harper naprawdę pracował w więzieniu jako straŜnik. Załatwił sobie tę posadę przy pomocy swoich dość podejrzanych przyjaciół jeszcze przed zakończeniem rozprawy. Był urodzonym pesymistą i czasami, tak jak w tej sytuacji, wychodziło mu to na dobre. Zgodnie z pierwszym punktem planu, Richard miał się przebrać w mundur straŜnika. W tym celu Harper miał go zaprowadzić do łazienki połoŜonej na końcu korytarza, gdzie ukrył mundur, czapkę i zawinięty w nią nabity pistolet. Potem musieli zejść trzy piętra niŜej do sali odwiedzin, gdzie mieli udawać straŜników pilnujących więźniów i odwiedzających ich gości. PoniewaŜ zaraz potem miała nastąpić zmiana straŜników, Richard i Harper ze starą zmianą mieli przejść do szatni, znajdującej się za mieszkaniem głównego dozorcy. Od wolności dzieliłyby ich wtedy juŜ tylko jedne drzwi. Jednak ten moment był najsłabszym punktem planu. Liczyli na to, Ŝe przy zamieszaniu wywołanym zmianą straŜy nikt nie zauwaŜy, Ŝe wchodzą do mieszkania dozorcy, którego zamierzali zmusić siłą, by otworzył im drzwi prowadzące na wolność. Naturalnie Harper pomyślał o wszystkim, co mogłoby się nie powieść. Plan opierał się na załoŜeniu, Ŝe nikt Richarda nie rozpozna. Idąc za radą przyjaciela, Richard nie zgodził się z rana na golenie, tak więc jego policzki i brodę pokrywał teraz ciemny zarost. Sprzyjało im takŜe to, Ŝe w Newgate ogólnie było ciemno i ponuro, jak to w… cóŜ, jak w więzieniu. - Gotowy? - zapytał Harper. Richard uśmiechnął się. - Prowadź, MacDuffie. Kiedy pół godziny po rozstaniu Rosamunda weszła do jadalni, zastała w niej
Charlesa Traceya, pogrąŜonego w gorącej dyspucie z Callie i ciotką Fran. Wiedziała, Ŝe coś jest nie tak, bo Charles przecieŜ miał się z nimi spotkać w Newgate. Dobiegał trzydziestki, był wysoki i szczupły, miał jasne włosy przerzedzone na skroniach. Rosamunda nigdy za nim specjalnie nie przepadała, być moŜe dlatego, Ŝe zawsze wydawał się czymś zmartwiony i zły. Nie złościł się tylko nigdy na Callie, którą wprost uwielbiał. Rosamunda mu współczuła, niemniej godzina spędzona w jego towarzystwie zawsze wpędzała ją w przygnębienie. Okazało się, Ŝe Charles zgłasza właśnie swoje wątpliwości co do wyprawy do Newgate. - Zbyt wiele złych rzeczy moŜe się tam wydarzyć! - orzekł. - Nonsens - zaprzeczyła Callie. - Wszystko jest juŜ ustalone. Nie dopuszczę, Ŝeby taka mała rzecz mnie powstrzymała. - Taka mała rzecz? - zapytała ze zdziwieniem Rosamunda, poprawiając szal i podchodząc do nich. Zapadła cisza. Widziała po twarzach obecnych, Ŝe są zaskoczeni jej pojawieniem się. Charles pierwszy się otrząsnął. - Lady Rosamunda - powiedział. - A więc to pani powóz widziałem na podjeździe. - Sądziłam, Ŝe postanowiłaś z nami nie jechać - rzuciła Callie. Rosamunda najpierw odpowiedziała jej szwagrowi. - Jak się masz, Charles. Miło cię znowu widzieć. - Na jego oficjalny ukłon tylko lekko skinęła głową. - Nie pamiętam, Ŝebym ci mówiła, Ŝe nie pojadę - zwróciła się do przyjaciółki. - Ale jeśli odwołaliście wyprawę, nie będę zawiedziona. - Niczego nie odwołaliśmy - stwierdziła stanowczo Callie. - Nie pozwolę, Ŝeby mi przeszkodziła jakaś ciŜba prostaków. - CiŜba? - Rosamunda spojrzała na Charlesa. Ten skinął potakująco głową. - Milicja juŜ rozpędza tłum. Mówimy tu o rozruchach, lady Rosamundo. Na ulice Londynu wyszło tysiące ludzi. Dowiedzieli się, Ŝe ich petycje nie zostaną
wysłuchane, i wpadli w szał. Rzucają kamieniami w okna pałacu, a nawet próbowali go podpalić. - A o co im chodzi? - O sprawiedliwe płace. NiŜsze ceny. Pracę dla bezrobotnych. - Charles wzruszył ramionami. - Pałac księcia znajduje się daleko stąd i jeszcze dalej od Newgate - zauwaŜyła Callie. Ciotka Fran, poprawiając coś w koszyku, który trzymała na ramieniu, podniosła wzrok. - Newgate - zaczęła lekko roztrzęsionym głosem. - Przypominam sobie rozruchy z tysiąc siedemset osiemdziesiątego roku. Tłum ogarnęła furia. Ludzie palili domy, a potem pomaszerowali na Newgate i uwolnili wszystkich więźniów. - To było prawie czterdzieści lat temu - rzekła Callie. - Władze wiedzą juŜ, jak radzić sobie z takimi rozruchami. - Mimo wszystko ciotka ma rację - upierał się Charles. - Wątpię, Ŝebyśmy znaleźli powóz, który zawiezie nas teraz do Newgate. - Och! - Callie jęknęła, zamyśliła się na chwilę, ale zaraz twarz jej pojaśniała. - W takim razie weźmiemy powóz Rosamundy. Ludzie widząc uzbrojonych forysiów i woźnicę w powozie księcia, dwa razy się zastanowią, zanim zaatakują. Poza tym ksiąŜę z pewnością wolałby, aby Rosamunda podróŜowała tym powozem. Charles powoli tracił cierpliwość. - Ci ludzie się nie patyczkują. Oni rzucają kamieniami i podpalonymi gałganami. Rosamundę, która zamierzała juŜ zgodzić się na uŜyczenie powozu, teraz ogarnęły wątpliwości. Zastanawiała się, co powiedziałby ojciec, gdyby tak pieczołowicie zaprojektowany przez niego (robił to z zamiłowania) nowiutki powóz zamienił się w sczerniałą skorupę. - A moŜe pojedziemy waszym? - zaproponowała. - Weźmiemy moich forysiów. - Nie mówiłam ci, Ŝe jest w naprawie?
Ciotka Fran wydawała się zmartwiona. - Czy to znaczy, Ŝe jednak jedziemy? - Tak - potwierdziła Callie. - Charles, kaŜ podstawić powóz Rosamundy. I o nic się nie martwcie. Ten pojazd jest jak forteca. Będziemy w nim całkowicie bezpieczni. Charles wyszedł. Przez pewien czas panowała cisza. Nagle ciotka odchrząknęła. - Czy nie moglibyśmy odłoŜyć tej… nie, nie, cóŜ ja mówię. Jeśli nie pojedziemy dzisiaj, będzie za późno. Uwaga staruszki uzmysłowiła Rosamundzie, Ŝe ciotka, podobnie jak ona, wcale nie ma ochoty oglądać człowieka skazanego na egzekucję. Rosamunda postanowił pojechać, bo chciała się sprawdzić, ale dlaczego ta starsza pani zmusza się do czegoś, na co nie ma ochoty? - Panno Tracey - rzekła - dobrze się pani czuje? Jest pani strasznie blada. Ciotka Fran rzuciła się na to pytanie jak ścigany królik do kryjówki. - No, wcale nie czuję się najlepiej - przyznała. - Przez całą noc nie zmruŜyłam oka. Callie westchnęła. - Lepiej niech pani wraca do łóŜka - zaproponowała Rosamunda. - Callie i ja damy sobie radę. Ciotce nie trzeba było powtarzać tego dwa razy. Odstawiła kosz na stół i niemal potykając się o własną spódnicę, pospiesznie opuściła pokój. Callie pokręciła głową. - Nie miałam pojęcia, Ŝe tak się czuje. No więc, Ros, zostałyśmy ja i ty, jak za dawnych czasów. Wchodzi pani do gry, panno Słabe Serduszko? I jak za dawnych czasów Rosamunda poczuła, Ŝe podejmuje wyzwanie. Trudno zmienić stare nawyki.
Na stanowcze Ŝądanie Rosamundy powóz wraz z całą obsługą pozostał na dziedzińcu gospody Magpie i Stump. Rosamunda tłumaczyła, Ŝe nie chce narazić słuŜących na ataki ciŜby. Lepiej dla nich, dla powozu papy i drogich koni, by nie znajdowali się na widoku. Zresztą, by dotrzeć z gospody do więzienia, muszą przejść tylko jedną ulicę. Callie nie spodobała się ta propozycja. Stwierdziła, Ŝe i tak są spóźnieni. Dozorca pomyśli, Ŝe nie przyjdą. Ulice są puste, więc nie widzi powodu, dla którego powóz nie moŜe czekać na nich przed więzieniem. Charles wziął stronę Rosamundy i na głos wypowiedział myśl, która jej takŜe przyszła do głowy. - Ulice są puste - zaczął - poniewaŜ wieść o rozruchach juŜ się rozniosła. Rozsądni ludzie siedzą w domach, zamknąwszy na wszystkie spusty drzwi i okna. My teŜ tak powinniśmy zrobić. - Ani słowa o rozruchach do dozorcy - ostro ostrzegła Callie. - Jeszcze odwoła naszą wizytę. Do Newgate weszli prywatnym wejściem prowadzącym do mieszkania dozorcy. Callie niepotrzebnie się martwiła, bo pan Proudie juŜ na nich czekał. Był zachwycony pojawieniem się tak dostojnych gości. - Lady Rosamunda! - wykrzyknął. - Córka księcia Romsey! No, no! To wielki honor. Newgate, jeśli wolno mi zauwaŜyć, stało się ostatnio bardzo popularne wśród arystokracji. Bylibyście państwo zaskoczeni, gdybyście wiedzieli, ilu dostojników przekracza nasze progi. - Tak - odrzekła Rosamunda. - Zbrodnia rzeczywiście bywa poŜywką dla niezdrowej ciekawości. Dozorca zmieszał się jej wypowiedzią, ale Callie postarała się szybko poprawić atmosferę. - A pułkownik Maitland? Czy duŜo osób go odwiedziło? - Przeszyła Rosamundę wzrokiem, który mówił, Ŝe nie jest to dobry moment na błazenadę. Dozorca zakaszlał.
- Och, skądŜe. Nie jest postacią podziwianą. To tylko pospolity morderca. No, gdyby był Jackiem Shappardem lub drogowym bandytą jak Dick Turpin, stałyby tu kolejki chętnych do uściśnięcia jego dłoni. No tak, ale proszę za mną, tędy. Gęsiego ruszyli za dozorcą wzdłuŜ kamiennego korytarza bez okien, na końcu którego widniało rozmyte światło. Rosamunda szczelniej otuliła się szalem. To ponure miejsce budziło w niej niepokój. Powietrze było tu jakieś cięŜkie, zduszone. Wokół roznosił się mdlący zapach przegotowanej kapusty i stęchłej uryny. Wzdrygała się za kaŜdym razem, gdy za jej plecami trzaskały któreś z Ŝelaznych drzwi. Najchętniej jak najszybciej by stąd uciekła. Gdyby to ode mnie zaleŜało, zamknęłabym go i wyrzuciła klucz. IleŜ razy wypowiadała bezmyślnie podobne zdanie? Nigdy więcej, przyrzekła sobie. Minęli ostatnią bramę, za którą znajdowała się sala odwiedzin. W pomieszczeniu tym były wprawdzie okna, ale z powodu wysokości ścian światło i tak nie docierało do znajdujących się na sali nielicznych więźniów i ich gości. Pod ścianami rozstawione były ławki i właśnie do jednej z nich poprowadził ich dozorca. - Nie odwiedzimy pułkownika w jego celi? - zapytała ze zdziwieniem Rosamunda. - Och, nie, lady Rosamundo - odparł dozorca. - To nie miejsce dla dam. Wysoce nieprzyjemne. - Roześmiał się. - Nawet dorośli męŜczyźni wybuchali płaczem, kiedy wprowadzano ich do celi dla skazańców. - Skinął głową w stronę umundurowanych straŜników, rozstawionych co kilka kroków wzdłuŜ ścian. - Poza tym tu jest bezpieczniej. Większość moich ludzi to byli Ŝołnierze. Najpierw strzelają, a dopiero potem zadają pytania. Ale w tej chwili na sali nie ma groźnych więźniów, więc proszę się nie obawiać. Ci tutaj to zwykli złodziejaszkowie, oszuści i liberałowie, to wszystko. - A co z dłuŜnikami? - zapytał Charles. - Och, ich trzymamy w zupełnie innej części więzienia. Po tych słowach dozorca cofnął się do najbliŜszego straŜnika i rozkazał, by towarzyszył mu do celi Maitlanda. Kiedy zniknęli na schodach, Callie usiadła na kamiennej ławce. Charles wymamrotał coś pod nosem i odstawił na podłogę koszyk z jedzeniem. Rosamunda zaczęła przyglądać się obecnym na sali ludziom.
Dostrzegła trzy kobiety, ale musiały to być Ŝony lub córki więźniów, bo więźniarki mają własną salę spotkań. Jedna głośno wyklinała na męŜa, pozostałe dwie płakały. Więźniowie nie wyglądali groźnie, raczej budzili współczucie. Nie było tu miejsca na okrzyki radości i Ŝarty. Rosamunda zastanawiała się, jak się czuje człowiek skazany na śmierć. Gdyby to od niej zaleŜało, więzienia takie jak Newgate zostałby zrównane z ziemią. Przeniosła wzrok na straŜników. Jakoś nie wyglądali na byłych Ŝołnierzy, raczej na zbirów. Mundury mieli porwane i źle dopasowane, czapki przekrzywione. Zabawiali się rozmową. Rosamunda znała wielu Ŝołnierzy i uznała, Ŝe ci tutaj, nawet jeśli rzeczywiście słuŜyli w wojsku, z pewnością nie naleŜeli do najlepszych. Zwłaszcza dwóch przykuło jej uwagę. Twarz starszego przywodziła na myśl koszmarne chimery na frontonie Twickenham House, a młodszy… cóŜ, ojciec orzekłby, Ŝe ma prezencję. Był niezwykle przystojny, niezwykle wysoki, a jego spojrzenie miało moc i energię, które potrafią onieśmielić. StraŜnik nie dowcipkował, nie rozglądał się na boki. Był nonszalancko spokojny, jak myśliwy oczekujący, aŜ pokaŜe się jego ofiara. Lekko odwrócił głowę i wtedy ich oczy się spotkały. Rosamunda natychmiast poczuła siłę spojrzenia tego męŜczyzny, jakby dotknął ją kawałkiem lodu. Nie lubił jej. Nie, nie. To coś silniejszego. On nią gardził. Odwróciła wzrok i powiedziała coś do Charlesa, sama nie wiedząc co, nadal myśląc o męŜczyźnie o twardym spojrzeniu, który nawet nie próbował ukryć pogardy, jaką do niej Ŝywił. I nic dziwnego, pomyślała. Ona i Callie ubrane są jak królowe; Callie miała na sobie kołnierz z białych królików i pasującą do niego mufkę, a ona buty na obcasie wysadzane szklanymi paciorkami. Zapewne myśli, Ŝe Callie ubrała się w norki, a paciorki na trzewikach Rosamundy to drogocenne kamienie. Gdyby wcześniej wiedziała, Ŝe przyjdzie w odwiedziny do Newgate, włoŜyłaby coś skromniejszego. Ten męŜczyzna uwaŜa ich pewnie za arystokratów poszukujących sensacji. Nie uwierzyłby, gdyby się dowiedział, Ŝe ich przybycie tu to akt miłosierdzia, zresztą ona takŜe by w to nie uwierzyła. Co ja tu właściwie, do diaska, robię? - zastanawiała się w duchu. To samo pytanie zaświtało w umyśle przystojnego straŜnika. Co, do diabła,