0
KATE WALKER
Rozbite lustro
Tytuł oryginału: Shattered Mirror
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Jak mogłaś to zrobić? Jak, do diabła, śmiałaś?
Pełne wściekłości słowa na chwilę sparaliżowały niemal całe jej
ciało. Jedną stopę postawiła już na progu, a kluczem sięgała do
zamka. Przez ułamek sekundy w ogóle nie rozumiała sensu
wypowiedzianych słów, zdawała sobie tylko sprawę z furii, która
tkwiła w głosie tego, kto je z siebie wyrzucił. W chwilę później
zapanowała nad emocjami i zwróciła swą twarz w kierunku, skąd
słowa dochodziły. Jednocześnie odruchowo odgarnęła do tyłu
kosmyki złocistych włosów, rozwiewanych wiatrem.
- Słucham? O co chodzi?
Eve wiedziała, że jej pytanie zabrzmiało bezmyślnie i
idiotycznie, ale na tyle tylko mogła się w tym momencie zdobyć.
Zdała sobie bowiem natychmiast sprawę, że była kompletnie sama, na
pustej, bocznej ulicy i że głos, który ją przeszył na wskroś, był bez
wątpienia głosem męskim.
Odpowiedzią na jej zdawkowe pytanie była głęboka cisza, z
czego Eve, wciąż zszokowana, wysnuła pospieszny wniosek, że ów
człowiek, tkwiący w mroku, był zaskoczony jej reakcją. Przynajmniej
na krótką chwilę. Jednak na tyle długą, żeby pojęła, iż nie ma powodu
do paniki. Przecież wystarczyło nacisnąć dzwonek u drzwi lub
zawołać Jima, który został w domu, aby opiekować się dziećmi, a
pojawi się natychmiast.
RS
2
- Wydaje mi się, że popełnia pan jakiś błąd, myli się. Z
rozmysłem wypowiedziała te słowa lodowatym tonem. Uniosła przy
tym dumnie głowę i skierowała szeroko otwarte niebieskie oczy ku
miejscu, skąd, dał się słyszeć spięty wściekłością głos. Mężczyzna,
który ją zaczepił, nadal skrywał się w mroku i mogła tylko dostrzec
zarys jego zwalistej sylwetki.
- Wziął mnie pan za kogoś innego i to wszystko, A ponadto...
- Och nie, kochanie...
Nieznajomy otrząsnął się już, jak widać, z nie wiadomo czym
spowodowanego zaskoczenia. Jego głos był znowu mocny i pewny
siebie. Dał się w nim słyszeć, ledwo uchwytny amerykański akcent...
Eve wyczuła go podświadomie, z pewną dozą zadowolenia.
- Nie należę do tych, którzy się mylą. To ty jesteś w błędzie. Nie
wiem, jak mogłaś myśleć, że odejdziesz i...
Jego głos był znowu pełen agresji i gniewu. Natychmiast
opuściła ją pewność siebie, którą przez chwilę delektowała się.
Gwałtownie cofnęła się do drzwi domu i trzęsącymi się palcami
usiłowała wepchnąć klucz do zamka. Było jasne, że prześladowca
pomylił ją z kimś innym. Nie dopuszczał do siebie żadnej rozsądnej
myśli.
- Nie... Eve... u licha, zaczekaj!
Powiedział „Eve"! Te dwie sylaby jej imienia zmroziły ją na
nowo. Znał jej imię! Musiała go zatem kiedyś spotkać. Jednak chyba
na bardzo krótko. Być może na przyjęciu z okazji Bożego Narodzenia,
które wyprawili Jim i Diana. Eve, z powodu wciąż złego
RS
3
samopoczucia trzymała się w towarzyskiej separacji, z dala od ludzi.
Tamto świąteczne przyjęcie było jedynym wyjątkiem, kiedy zbliżyła
się do kilku innych osób, poza tą parą szczególnych przyjaciół, z
którymi w czasie dwu ostatnich lat związała się blisko.
- Och nie, nie zrobisz tego... nie uciekniesz ode mnie raz
jeszcze...
Twardy, szorstki i nieokrzesany męski głos doprowadził jej
rozpierzchłe myśli z powrotem do chwili bieżącej. Mężczyzna zbliżył
się do niej, unosząc rękę, jakby chciał ją powstrzymać. Eve
instynktownie cofnęła się poza jego zasięg, co sprawiło, że znalazła
się w pełni światła, padającego przez szybę drzwi domu. Mógł teraz
obejrzeć ją dokładnie. Usłyszała, jak wciągnął powietrze głęboko w
płuca. Podświadomie wyczuła, że jego wzrok przesuwa się po jej
jedwabistych, falujących złocistych lokach, w dół, ku pobladłej
twarzy, na której dominowały wielkie, ciemnoniebieskie oczy.
Poczuła go także na swych pełnych, ładnie wykrojonych ustach, a
potem na kobieco zaokrąglonej, kształtnej figurze.
Więcej było tych krągłości przed dwoma laty, pomyślała z
goryczą, bowiem lęki i zmartwienia minionego okresu pozbawiły ją
apetytu, wyszczuplając figurę. Głos mężczyzny sprowadził ją jeszcze
raz na ziemię.
- Przestań się bawić moim kosztem, Eve! - wykrzyknął, ale tym
razem innym tonem. - Za późno już na to!
Ogarnęła ją kolejna fala strachu. Postawiła sobie jeszcze raz
dramatyczne pytanie: czy ona go zna? Co więcej, czy w ogóle
RS
4
chciałaby mieć z nim cokolwiek wspólnego? Przecież przez ten czas,
kiedy przebywała tylko w towarzystwie Jima i Diany, zdołała z
wielkim trudem uspokoić się, a przynajmniej pogodzić z losem. Czy
chciałaby, aby to wszystko, o co tak walczyła, poszło teraz na marne i
załamało się znowu?
- Kim... kim pan jest?
- Och, Eve, nie udawaj, że nie wiesz!
Tym razem jego głos zawierał w sobie nieco skrywanego
wyrzutu.
- Nie, nie znam pana! I dobrze by było, żeby przestał się pan
wreszcie ukrywać w mroku, niczym tchórz - rzuciła w jego kierunku.
- Jeśli chce pan coś mi powiedzieć, to proszę zrobić to otwarcie i
prosto w oczy.
- W porządku! Chyba słuszna uwaga.
Poczuła nagle, że serce ma w gardle, i trudno jej oddychać. I te
ułamki sekund, których potrzebował mężczyzna, aby przybliżyć się do
niej i stanąć w pełni światła, wydały się wiecznością.
- Czy teraz lepiej? - zapytał sarkastycznym tonem i z ironicznym
uśmiechem na ustach.
Nie znała go jednak! Nie była w stanie odgadnąć, czy ogromna
ulga, czy też gorzkie rozczarowanie sprawiło, że zachwiała się na
nogach.
Przypuszczalnie nigdy się nie spotkali. Jakże mogłaby
zapomnieć tak zabójczo atrakcyjną kombinację ciemnych włosów,
przenikliwych brązowych oczu, pod prostymi, sztywnymi brwiami,
RS
5
szlachetnego w linii nosa, pięknie wykrojonych ust i zdecydowanego
podbródka, gdyby go chociaż raz zobaczyła.
Przed chwilą, w ciemnościach, które ich otaczały, odniosła
wrażenie, że mężczyzna wyglądał na zwalistego. Teraz widziała
wyraźnie, że był raczej szczupły, chociaż dobrze umięśniony, co w
jakimś stopniu skrywał elegancki ciemnoszary garnitur. Był wysoki,
około metra osiemdziesiąt wzrostu. Gdy się przybliżył, jego cień padł
na Eve i odniosła dziwne wrażenie, jakby strużka lodowatej wody
spłynęła jej wzdłuż kręgosłupa. W efekcie bezwiednie zadygotała, a w
ustach uczuła suchość.
- Czy teraz lepiej? - Nieznajomy powtórzył pytanie. tonem nadal
ironicznym. W parze z tym szło badawcze spojrzenie ciemnych oczu,
jakby chciał zapamiętać każdy szczegół jej twarzy.
Poczuła nagle, że jej beżowy trencz, zawsze bardzo przydatny,
tym razem nie stanowił żadnej osłony przed penetrującym
spojrzeniem. Miała również wrażenie, jakby wzrok mężczyzny
przenikał przez bluzkę, spódnicę, nawet bieliznę i sięgał wprost do
ciała. To przeświadczenie było tak wyraziste, że Eve poczuła jeszcze
większą suchość w ustach i musiała językiem zwilżyć wargi.
- O czym...
Chciała desperacko narzucić głosowi kontrolę, lecz załamał się
on żenująco, tak iż musiała odchrząknąć, żeby dokończyć rozpoczęte
zdanie.
- O czym chce pan ze mną mówić, panie...? Umyślnie zawiesiła
głos przy końcu zdania. Chciała zmusić go do podania nazwiska. Z
RS
6
jakiegoś powodu jej zagrywka wprawiła go w zakłopotanie, co
uwidoczniło się ściągnięciem ciemnych brwi. Z trudem gromadząc
myśli i układając je z wysiłkiem w zdania, Eve jeszcze raz zapytała:
- Musi panu jednak chodzić o jakąś inną kobietę? Na pewno nie!
- uciął szorstko. - Wiem dokładnie, kogo szukam. I ty jesteś właśnie tą
osobą.
- Wobec tego proszę wyjaśnić, o co chodzi. Bo naprawdę nie
wiem, czym mogłam pana zdenerwować? Mężczyzna ponownie
ściągnął brwi, a jego ciemne oczy przepełniły się takim ironicznym
gniewem, że Eve znowu przebiegł zimny dreszcz. Żeby zmienić jego
nastrój i przełamać wyraźną wrogość, uśmiechnęła się. -Może się pan
przedstawi? Jestem Eve Montague. Efekt tego był taki, jakby
przytknęła płonącą pochodnię do nasączonego benzyną chrustu. Jej
wyciągnięta dłoń została zignorowana, a ciemne oczy obcego
zapłonęły groźnie żółtym światłem.
- Na Boga, kiedy wreszcie skończysz z tą komedią? Wiesz
doskonale, kim jestem i dlaczego się tu zjawiłem. Przecież musiałaś
się domyślać, że przeczytam to, co napisałaś, a potem: poruszę niebo i
ziemię, żeby cię odnaleźć i spotkać się z tobą.
„Przeczytam co napisałaś". Reszta słów wypowiedzianych przez
mężczyznę gdzieś się zagubiła, tylko to jedno zdanie miało jakiś sens.
Przed trzema tygodniami wysłała do wydawcy kopię swej powieści i
od tego czasu usiłowała o całej sprawie zapomnieć. Ale oto...
Uczucie ulgi było tak ogromne, że aż oparła się o ścianę.
- Zjawił się pan w związku z moją książką?
RS
7
- A cóż innego mogłoby mnie tu sprowadzić? - zapytał z taką
agresją w głosie, że poczuła, jak znowu opuszcza ją odzyskany przed
chwilą spokój ducha.
- Jest pan z firmy wydawniczej Jensena?
Wewnętrzne napięcie znowu dało o sobie znać. Jeśli wiedział,
że napisała książkę, to jasne było, że zna jej imię i nazwisko. Ale
niepokojąca była jego nieustępliwa wrogość. I należało przypuszczać,
że chodzi o coś znacznie poważniejszego niż tylko o sprawę biznesu.
A poza tym, jakiż to wydawca składałby osobiście wizytę
początkującej autorce, w jej domu, o siódmej trzydzieści wieczorem?
- Czy jest pan od Jensena? - Eve z uporem zapytała raz jeszcze,
gdy na pierwsze pytanie nie otrzymała odpowiedzi, a mężczyzna
stojący przed nią sprawiał przez chwilę wrażenie, jakby ktoś
wymierzył mu siarczysty policzek.
- Nie! Nie jestem od Jensena! To ja jestem Jensen - oświadczył z
arogancją w głosie. - O czym ty, do cholery, doskonale wiesz.
- Kyle Jensen?!
Imię i nazwisko właściciela i dyrektora wydawniczego imperium
Jensena wyniknęło się Eve automatycznie. Zajmowało poczesne
miejsce w poradniku dla pisarzy, który ona studiowała pilnie w
przerwach na lunch, pracując w bibliotece. Był za młody, jak na takie
stanowisko, oceniała go na mniej niż trzydzieści pięć lat. Sądziła, że
szef firmy Jensena powinien być znacznie starszy.
- Do usług szanownej pani... Owej ironicznej odpowiedzi
towarzyszył równie kpiarski głęboki ukłon.
RS
8
- Czy zechcesz przyjąć moją kartę wizytową jako po twierdzenie
tożsamości? - Pytanie to utrzymane było nadal w formie równie
oczywistej, ponurej kpiny.
- Wizytówka byłaby bardzo pomocna, szczególnie na wstępie
naszej rozmowy - szybko odparła Eve. - Gdybym wiedziała, kim pan
jest...
- Gdyby... Dajmy, u diabła, temu spokój. O co ci chodzi w tej
całej komedii? - mężczyzna wybuchnął raz jeszcze.
Dziewczyna miała już wyraźnie dosyć całej tej sytuacji, tak dla
niej niepojętej. Zwróciła się gwałtownie do drzwi i wetknęła klucz w
zamek. Mężczyzna zareagował natychmiast, chwytając ją za
nadgarstek z taką siłą, że nie była w stanie nawet drgnąć.
- Nigdzie nie pójdziesz, zanim nie skończymy naszej rozmowy.
Eve stłumiła w sobie okrzyk przerażenia, a także dziką chęć
wyrwania się z jego żelaznego uchwytu. Pomyślała, że mimo
wszystko zrobi lepiej, jeśli nie będzie go jeszcze bardziej nastawiać
przeciw sobie.
- Proszę wreszcie powiedzieć, czego pan ode mnie chce? -
wyszeptała trzęsącym się głosem. - A poza tym, niech pan puści moją
rękę. Dodam, że nie jestem tutaj sama. Mój przyjaciel jest w tym
domu i wystarczy, że zawołam...
Ku wielkiej uldze dziewczyny mężczyzna nagle puścił jej rękę,
jakby go parzyła. Wyglądało na to, że czeka na jakieś słowa z jej
strony, ale ona miała taki zamęt w głowie, że nie była w stanie sklecić
choćby jednego sensownego zdania. Kim właściwie był ten człowiek,
RS
9
który utrzymywał, że jest od Jensena, co więcej, że jest właścicielem
tej firmy? Wymawiał jej imię jak nikt inny w ciągu tych dwu
minionych lat.
Eve czuła, że nogi się pod nią uginają i cała drży. Przeżywała
ponownie szokową reakcję. Jak przed dwoma laty, Opanowywał ją
paraliżujący strach. W głowie miała zamęt, jakby szalało w niej
tornado, wymiatając wszelkie racjonalne myśli. Walczyła wtedy ze
wszystkich sił, przeżywała momenty najgłębszej rozpaczy i depresji,
aby wreszcie, na koniec, po dwu latach tego utrapienia, dojść do
niedoskonałej wprawdzie, ale w jakimś stopniu zadowalającej
równowagi. I oto teraz, nagle, w ciągu zaledwie pięciu minut ten
mężczyzna sprawił, że przemieniła się z powrotem w istotę całkowicie
opanowaną strachem, z uczuciem lęku nie do zniesienia.
- Chcę z tobą. po prostu porozmawiać. Wydawało się, że on
także na koniec zrozumiał, iż posunął się za daleko. Świadczyła o tym
bladość jej twarzy i oczy, które ujawniały wewnętrzny wstrząs.
- Chce pan rozmawiać? - wykrztusiła z wielkim trudem. - Ale o
czym? O mojej książce?
- Jeśli to wszystko do czego jesteś gotowa, odpowiedź brzmi:
tak, o książce. - Z tonu jego głosu i wyrazu twarzy można było jednak
łatwo wyczuć, że ten temat go nie zadowala.
W chwili gdy Eve zastanawiała się, co odpowiedzieć, z głębi
uliczki dały się słyszeć kroki, a potem, ku swej radości, usłyszała za
sobą tak dobrze znany głos przyjaciółki,
- Cześć, Eve... Dlaczego tkwisz tu, na progu domu?
RS
10
- Diano! - Z okrzykiem radości Eve zwróciła się do przybyłej.
Wyraz ulgi na jej twarzy był aż nadto widoczny. W tym momencie
Diana zdała sobie sprawę, że w półmroku stoi jakiś mężczyzna.
- Eve? - Zaniepokojenie przyjaciółki uwidoczniło się wyraźnie,
nawet w jej głosie. - Kto to jest?
Badawcze spojrzenie szarych oczu przesunęło się od ponurej
twarzy Kyle'a Jensena do bladego, pełnego napięcia oblicza Eve.
- Czy ten mężczyzna naprzykrza ci się?
- Tak... to znaczy, nie...
Nie wiedziała, jak odpowiedzieć Dianie, nie była zdolna wyrazić
swych odczuć dotyczących Jensena. Rzecz jasna, jego ponura, potężna
sylwetka byłaby potencjalnym zagrożeniem dla każdej kobiety, która
znalazła się z nim sam na sam w zapadającym zmroku. Bardziej
jednak dokuczała jej myśl, że ten obcy człowiek miał tak destrukcyjny
wpływ na jej samopoczucie. Wpędził ją znowu w paniczny strach,
który leżał, jak przypuszczali lekarze, u podłoża załamania
psychicznego Eve przed dwoma laty.
- Ten mężczyzna... - Eve starała się jeszcze raz wyjaśnić
sytuację, ale Diana doszła już do własnych wniosków. Pełna
podświadomej niechęci do obcego, wyprostowała się na całą swą
wysokość (ona również miała prawie sto osiemdziesiąt centymetrów
wzrostu), zbliżyła się i popatrzyła Kyle'owi prosto w oczy.
- Proszę mi wytłumaczyć, co tu się dzieje - zażądała lodowatym
tonem. Jednak nie zrobiło to na nim najmniejszego wrażenia. Kyle
Jensen był wyraźnie przyzwyczajony do niechęci, jaką okazywali mu
RS
11
inni, Nie można bowiem stać się szefem wielkiej międzynarodowej
firmy wydawniczej, będąc potulnym, ustępliwym, unikającym starć
osobnikiem.
- A kim pani jest? - odparował, unosząc jedną ciemną brew i
stawiając Dianę w pozycji intruza, tym samym zdejmując to odium z
siebie.
- Nazywam się Diana Bennett... Tak się składa, że jestem
właścicielką tego domu... a ta pani jest moją lokatorką. - Diana rzuciła
ciepłe spojrzenie Eve, co ją wzmocniło i dodało odwagi. - Jest też
moją wyjątkową, szczególną przyjaciółką. Jeśli chce pan jej coś
powiedzieć, proszę to zrobić w mojej obecności.
Kyle wyraźnie zmienił swoje zachowanie. Jego napastliwość
nagle gdzieś się ulotniła, ale Eve nie dała się jednak zwieść. Była
pewna, że mężczyzna po prostu zmienił tylko chwilowo taktykę
postępowania, aby dostosować się do nowej sytuacji, którą wywołało
pojawienie się przyjaciółki.
- Nazywam się Kyle Jensen.
Słysząc ten głos, łagodny i uprzejmy, a nawet z nutką ciepła,
Eve nie mogła powstrzymać odruchu zaskoczenia. Tym bardziej że
mężczyzna wyciągnął ku Dianie silną, ale wypielęgnowaną dłoń, z
dużym złotym sygnetem na środkowym palcu. Wyglądało na to, jakby
stał przed nią zupełnie inny człowiek, ugrzeczniony i łatwy w
nawiązywaniu kontaktów. Diana dała się chyba złapać na haczyk
uroku, który roztaczał. Popatrzyła wprost w te brązowe oczy i niejako
RS
12
automatycznie pozwoliła, aby silna ręka uścisnęła jej dłoń. Mocno i
zdecydowanie. Na znak pełnego zaufania.
- Jestem właścicielem firmy wydawniczej. - Przy tych słowach
Kyle sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjął z niej swoją
wizytówkę.
Eve aż prychnęła z oburzenia.
- Gdyby pokazał mi pan dowód swej tożsamości na samym
początku... - wykrztusiła z trudem, pełna irytacji.
- Czy wtedy powitałabyś mnie zupełnie inaczej? - chłodno
zapytał Kyle. — Bardzo w to wątpię, panno Montague.
Eve zastanowiła się, co miał znaczyć dziwny nacisk, który
Jensen położył na jej nazwisku. On tymczasem zwrócił się znowu ku
Dianie. Przestudiowała już bilecik i wyraźnie czekała na dalsze
wyjaśnienia.
- Przypuszczalnie wie pani, że panna Montague...
- tu mężczyzna znowu opatrzył to nazwisko szczególną,
ironiczną intonacją - napisała książkę...
Kyle zatrzymał się na chwilę, czekając na potwierdzenie ze
strony Diany, obserwując jednocześnie twarze obu kobiet i starając się
wyczytać z nich jak najwięcej. Eve nie wątpiła ani przez chwilę, że
mimo zdecydowanego wkroczenia przyjaciółki, panował całkowicie
nad sytuacją, wedle własnej potrzeby, z łatwością manipulując nimi
obiema.
RS
13
- Oczywiście, wiedziałam, że Eve napisała powieść - odparła
Diana. - Co więcej, to ja doradziłam, żeby przedłożyła ją jakiemuś
wydawcy i dowiedziała się, czy maszynopis nadaje się do druku.
- A czy przeczytała ją pani? - zapytał.
Coś w jego głosie podpowiadało Eve, że Jensen nie był zbyt-
zadowolony z manuskryptu... Ale, być może myliła się. Mężczyzna
mówił bowiem nadal miłym tonem.
- Czyli rozumie pani, dlaczego chciałem porozmawiać z autorką
tej powieści?
- Tak, bo książka jest cholernie dobra! - Diana wypowiedziała
swój sąd, jak zawsze z całą otwartością i przekonaniem, nie
dostrzegając ukrytych w głosie Jensena nutek, które Eve tak bardzo
niepokoiły.
- Na pewno ma pani rację - mruknął wydawca. Eve, na przekór
bolesnemu napięciu, nie mogła ukryć spontanicznego uśmiechu
radości.
Powieść była liną ratunkową, która po pełnych boleści
miesiącach, umożliwiła jej powrót do równowagi psychicznej, kiedy
ta była tak bardzo nietrwała, niepewna. Książka okazała się, w jakimś
sensie, także ziszczeniem jej marzeń. Bohaterowie byli bardzo bliscy
jej sercu. I teraz oto dowiedziała się, że ktoś tak wysoko postawiony w
świecie wydawniczym, i jednocześnie tak agresywnie denerwujący,
jak Kyle Jensen, mówił, że jej próba literacka świadczyła o pewnych
umiejętnościach Świadomość tego była dla Eve, jak spełnione przez
dobrą wróżkę najskrytsze pragnienie.
RS
14
- Ogromnie się cieszę, że książka się panu podoba -powiedziała
lekko, a on w odpowiedzi obrzucił ją jeszcze jednym szybkim i
badawczym spojrzeniem. Tym razem w jego wzroku było jednak coś
więcej. Ale co? Cynizm? Pogarda? Lekceważenie? Żadne z tych słów
nie oddawało istoty sprawy, lecz razem wzięte składały się na to
właśnie, co zawierało się w jego krótkim rzucie oka.
- Powieść wzbudziła mój podziw - Kyle wyraził raz jeszcze swój
sąd. Eve nastawiła się instynktownie na jakieś "ale"... Nie nastąpiło
jednak nic w tym rodzaju, natomiast Kyle, jakby zmieniając swój
zamiar, powiedział zupełnie innym tonem:
- Posłuchaj, Eve. Czy moglibyśmy przedyskutować rzecz całą w
stosowniejszym miejscu i mniej publicznie?
- Bardzo słusznie. - W głosie Diany dało się słyszeć sporą dozę
samokrytyki. Była przecież zawsze bardzo miła i gościnna dla ludzi, a
tymczasem trzymała Jensena już tak długo na progu swego domu. -
Zupełnie zapomniałam o dobrych manierach. Proszę wejść do środka,
panie Jensen.
On całkowicie podbił Dianę, pomyślała Eve i poczuła gorzki
niesmak. Jakże szybko jej przyjaciółka przeszła na stronę tego
człowieka.
Diana tymczasem w pełni wcieliła się w rolę pani domu.
Otworzyła drzwi, zaprosiła ich gestem do środka, odebrała płaszcze i
skierowała oboje do saloniku. Eve zawładnęło znowu uczucie strachu,
gdy pomyślała, że Kyle Jensen wchodzi do jedynego bliskiego jej
domu. Oczywiście Diana i Jim byli przy niej. Czuła się zatem
RS
15
całkowicie bezpieczna, osłaniana przez dwójkę ukochanych
przyjaciół. Poza tym nie było powodu do lęku. Przecież Jensen
pojawił się jedynie po to, aby omówić sprawę książki. Czyż nie tak?
Ale niezależnie od tego, jak bardzo starała się wyperswadować sobie
wszelkie lęki, nadal ją nękały poważne wątpliwości.
- Czy napije się pan kawy, panie Jensen? - zapytała Diana, gdy
tylko zrzuciła płaszcz i przywitała się z mężem czułym pocałunkiem.
- Z przyjemnością - odparł Kyle, czarująco się uśmiechając. -
Pomoże mi to w odpędzeniu snu. Przyleciałem dziś rano z Ameryki
do Londynu i obawiam się, że odczuwam trochę różnicę czasu. Jestem
wyraźnie zmęczony.
W rzeczywistości nie wygląda na takiego, pomyślała Eve,
dostrzegając ogromny kontrast między nieskazitelnym wyglądem
Jensena, który miał na sobie świetnie skrojony garnitur, białą koszulę i
jedwabny krawat w kolorze burgunda, a niedbałym, delikatnie
mówiąc, odzieniem Jima. Ten ubrany był w szerokie spodnie ze
sztruksu, luźny podniszczony zielony sweter, z dziurą na jednym
łokciu i podejrzanie wyglądającą plamą. Zapewne pochodziła z
ulubionej przez Jima pomidorowej zupy. Obrazu dopełniały
rozdeptane domowe pantofle.
Wyraz jej twarzy nieco złagodniał, gdy pomyślała, że Jim, z
jednej strony nie przywiązywał żadnego znaczenia do swojego
wyglądu, ale za to z drugiej ogromnie interesował się innymi
poważniejszymi sprawami. Wszystkim, co dotyczyło żony, ich
dziesięcioletnich bliźniaczek i jej, samej, Eve. Wielu mężczyzn
RS
16
sprzeciwiłoby się kategorycznie przygarnięciu pod dach wygodnego,
uporządkowanego domu, zupełnie obcej kobiety, mającej na dodatek
swoje własne trudne problemy. Tymczasem Jim przy-jął i
zaakceptował Eve z ciepłem i wielkodusznością równą tej, którą
okazała Diana, za co ona będzie im dozgonnie wdzięczna.
- Przyleciał pan dziś rano? - z niewiarą w głosie wykrzyknął Jim.
- Aż ze Stanów? - On ze swej strony rzadko wystawiał nos poza ten
zakątek Londynu i bynajmniej nie miał ochoty na oglądanie
czegokolwiek gdzie indziej. - Zatem musi pan być całkiem
wykończony.
- W dużym stopniu przyzwyczaiłem się już do tego -
odpowiedział Kyle. - Moja praca wymaga częstych podróży.
W oświetlonym saloniku Eve utwierdziła się w przekonaniu, że
nigdy wcześniej nie widziała tego człowieka. Aby się uspokoić,
postanowiła dopełnić towarzyskich formalności.
- Jim, przepraszam... Powinnyśmy przedstawić was sobie. Ten...
dżentelmen... - jej zamierzone zawieszenie głosu przed wyszukanym
słowem, skwitowane zostało wściekłym spojrzeniem Kyle'a - ten
dżentelmen nazywa się Kyle Jensen. Jest wydawcą.
- I zjawił się tutaj, żeby porozmawiać z Eve na temat jej książki -
dorzuciła Diana przez otwarte drzwi do kuchni, gdzie przygotowywała
kawę.
- Wygląda to wspaniale - z entuzjazmem powiedział Jim.
Mimo ponurych refleksji Eve poczuła jeszcze raz ciepło w sercu.
Dwójka jej jedynych przyjaciół była wobec niej tak opiekuńcza i
RS
17
kochana. Mogliby być z powodzeniem jej rodzicami, lub raczej
starszym rodzeństwem. Diana miała przecież trzydzieści sześć lat, a
zatem była od niej starsza tylko o dziewięć czy dziesięć lat.
Eve zdała sobie nagle sprawę, że Kyle obserwuje ją znowu, a
jego ciemne oczy, jakby wnikały spojrzeniem do jej głowy, próbując
odczytać kłębiące się tam myśli. Wtedy właśnie uświadomiła sobie, że
jest nieciekawie ubrana. Miała na sobie prostą, granatową spódniczkę
i bluzkę w biało-niebieskie paski. Był to strój doskonale pasujący do
jej pracy jako asystentki w dzielnicowej bibliotece, niemniej był to
ubiór bez wyrazu, pozbawiony jakiegoś pomysłu, z piętnem taniego,
popularnego sklepu. Eve mogła iść o zakład, że przyjaciółki Kyle'a nie
musiały się uganiać za „okazjami" na wyprzedażach. Stać je na
zakupy w najbardziej ekskluzywnych, firmowych sklepach Londynu,
Paryża czy Nowego Jorku.
W chwilę potem otrząsnęła się z tych myśli. Przestań
natychmiast! - z wściekłością ofuknęła samą siebie. Jakie to ma
znaczenie, co ów Jensen pomyśli o niej i jej wyglądzie? Ktoś mógłby
przypuścić, że chce zrobić na nim dobre wrażenie. Co było,
oczywiście, nonsensem.
- Zawsze wiedziałem, że manuskrypt Eve jak najbardziej nadaje
się do druku - mówił dalej Jim. - Co więcej, jestem pewien, że ma pan
w ręku rodzaj best-selleru.
- Być może - mruknął Kyle, ale jednocześnie posłał znowu Eve
jedno ze znanych już jej spojrzeń, odpychających i gniewnych. - Jak
RS
18
widzę, wszyscy państwo czytaliście tę powieść — dorzucił, a jego
irytacja ujawniła się nawet w głosie.
- Cóż w tym złego? - z głębokim rozdrażnieniem zapytała Eve.
Była wprawdzie zdenerwowana po pierwszej konfrontacji z tym
mężczyzną, jeszcze przed domem w zapadającym zmroku, ale teraz
odkryła, że już nie może panować nad swoim językiem.
- Przyznaję, że pragnęłam zapoznać mych najbliższych
przyjaciół z tym, co pisałam - powiedziała wzburzona, podnosząc głos
coraz bardziej. - Między innymi dlatego, że jak pan zapewne
zauważył, panie Jensen, to nie jest siedziba milionerska, do jakich, jak
sądzę, pan przywykł. I byłoby bardzo trudno w tym małym domku
ukryć, zataić to, co się robi.
Jensen wstał i podszedł do Eve. Wpatrywali się teraz w siebie
twardym, nieustępliwym spojrzeniem i napięcie w obojgu gwałtownie
się potęgowało. Dziewczyna czuła się tak, jakby miała w swym
wnętrzu wulkan, który zaraz wybuchnie.
Twarz Kyle'a jeszcze raz zmieniła się całkowicie. Zniknął
zrelaksowany, przyjazny wyraz, który przybrał, zwracając się do
Diany i Jima. Spięte muskuły twarzy sprawiły, że wokół nosa i ust
pojawiły się białe plamy, a zaciśnięte usta stanowiły jedną cienką
kreskę. Piękne brązowe oczy teraz groźnie płonęły. Z największym
trudem, hamując emocje, Kyle wykrztusił przez zaciśnięte zęby:
- Myślę, że najwyższy czas, abyś skończyła z tą zabawą.
- Zabawą? - Eve desperacko łapała oddech. - Jaką zabawą?
Znowu nie wiem, o czym pan mówi...
RS
19
- Przeciwnie, wiesz doskonale! - Wściekłym gestem ręki
pokazał, że nie traktuje poważnie żadnego jej słowa. - Wiesz
doskonale, dlaczego tu jestem! I wiesz, że bynajmniej nie chodzi o
gadanie o jakiejś cholernej książce. Chociaż z drugiej strony, ta
właśnie książka sprowadziła mnie tutaj. Zgodnie zresztą z twoim
ukrytym zamysłem. Nie mylę się chyba... kochanie?
Ostatnie słowo wypowiedziane zostało z taką odrazą, że
dziewczyna odczuła to jak policzek.
- Wciąż nie rozumiem o co chodzi! - krzyknęła z desperacją.
- Na Boga, musiałaś przecież zdawać sobie sprawę, że w chwili
gdy przeczytam kilka pierwszych rozdziałów, będę wiedział kto
napisał tę powieść. Mimo że usiłowałaś ukryć swe prawdziwe
nazwisko. Wiedziałaś, że w konsekwencji będę cię szukał. I taki był
właśnie twój plan od samego początku. Dlatego wysłałaś maszynopis
do Wydawnictwa Jensena.
- Nie... nie zamierzałam...
- Nie kłam, do cholery!
- Niech się pan liczy ze słowami. - Jim pełen oburzenia zerwał
się na równe nogi. Mimo rozpaczy i zakłopotania, Eve zdała sobie
ponownie sprawę, jak małym i niepozornym wydawał się Jim, przy
wysokim, elegancko ubranym Kyle'u Jensenie. Amerykanin w jej
rozgorączkowanej wyobraźni urastał do coraz większych rozmiarów,
w jej przekonaniu dominował całkowicie nad wszystkimi obecnymi, a
zwłaszcza przyćmiewał mężczyznę stojącego tuż obok.
RS
20
- To sprawa wyłącznie pomiędzy Eve i mną - uciął krótko Kyle,
rzucając Jimowi pogardliwe spojrzenie, a potem zwrócił się ponownie
do Eve.
- Mam rację, prawda?
- Powiedziałam już kilka razy, że nie wiem o czym pan mówi. I
dlaczego pan się tu zjawił.
Ucisk w jej głowie potęgował się z każdą sekundą i wulkan był
coraz bliższy wybuchu.
- Przestań mnie wreszcie okłamywać - powtórzył Kyle, tym
razem nie podnosząc głosu. Poszczególne słowa wydobywały się z
jego ust z sykiem przypominającym rozwścieczoną kobrę, na chwilę
przed atakiem.
- Chciałaś, żebym się tu zjawił, w przeciwnym wypadku nie
wysyłałabyś mi tak oczywistego, donośnego sygnału.
- Jakiego sygnału? - W pytaniu dziewczyny czuło się głęboką
rozpacz i całkowite zagubienie. Każde słowo, które wypowiadał,
gmatwało w jej pojęciu całą sprawę.
- Nie wysyłałam panu żadnego sygnału.
- Oczywiście, że wysłałaś! Już za późno na jakiekolwiek
zaprzeczenia. Wszystko jest zawarte w cholernym maszynopisie twej
powieści. Słowo w słowo... jak się spotkaliśmy... jak pierwszy raz...
- Nie! - krzyknęła. - Nigdy pana wcześniej nie spotkałam!
- Przestań kłamać, do cholery! - Kyle nagle eksplodował.
- Dość już tego! - Z jeszcze większą siłą niż poprzednio
interweniował Jim. Pochwycił Kyle'a za ramię i potrząsnął nim,
21
starając się zwrócić na siebie uwagę. - Powiedz, o co ci chodzi?
Próbujesz nas przekonać, że znasz Eve od jakiegoś czasu...
- Nie próbuję. - Kyle zaczerpnął głęboko powietrza, starając się
jeszcze raz zapanować nad swymi emocjami.
- Ja po prostu stwierdzam fakty! Znam Eve, podobnie jak ona
zna mnie. I nie może być inaczej. Przecież byliśmy mężem i żoną
przez blisko trzy lata.
Po tym szokującym stwierdzeniu zapadła kompletna, głucha
cisza. Wyraz twarzy osób otaczających Kyle'a zmieniał się, w miarę
jak docierało do nich znaczenie usłyszanych słów. Jim przez Chwilę
miał osłupiałe i zupełnie bez wyrazu oblicze. Szeroko otwartymi
oczami patrzył to na Kyle'a, to na Eve, a potem z niedowierzaniem
pokręcił głową. Jednocześnie Dianą, która szybkim krokiem weszła
do pokoju, zakryła ręką usta, żeby stłumić okrzyk zaskoczenia.
Natomiast Eve, której najgorsze myśli nagle, ku jej przerażeniu,
jakby nabierały realnych kształtów, nie mogła wypowiedzieć jednego
choćby słowa, nie mogła wykonać żadnego gestu, który wyraziłby to,
co czuła. Stała tylko, jak sparaliżowana, patrząc nieprzytomnym
wzrokiem na ponurą, obcą postać tkwiącego na środku pokoju
mężczyzny, który utrzymywał, że jest jej mężem. Patrzyła tak długo,
aż wulkan w jej głowie eksplodował, pozbawiając ją świadomości.
Kolana ugięły się pod nią i zapadła w stan kompletnego niebytu.
RS
22
ROZDZIAŁ DRUGI
- Eve, Eve, kochanie...
Miękki, przymilający głos zdawał się dobiegać do niej długim,
ciemnym, rodzącym echo tunelem. Był dźwiękiem niepokojąco
zniekształconym. Z nieodpartym przeczuciem czegoś złego wtuliła
głowę w poduszkę.
- Eve, najdroższa, zbudź się!
Walcząc ze sobą, uniosła ciężkie powieki i spojrzała niepewnie
na pełną niepokoju twarz Diany.
- Co mówisz? - wyszeptała wreszcie zamierającym głosem.
- Cicho... Nie odzywaj się na razie. Spróbuj tylko wypić trochę
tego...
Eve, jak chore dziecko, uległa namowie, ryknęła trochę z
podanej jej szklanki i zatrzepotała powiekami. Nie była bowiem
przygotowana na niemiły dla niej smak słodkiej sherry.
- Och! - skrzywiła się z niesmakiem, zmuszając się do
przełknięcia płynu, na co Diana odpowiedziała stłumionym
śmiechem:
- Przykro mi, ale nie mamy żadnej brandy!
- Ja brandy także nie lubię, przecież wiesz o tym - odparła Eve.
Ale kwaśny uśmiech zniknął szybko z jej twarzy, bo wydarzenia
kilkudziesięciu ostatnich minut niczym taśma filmowa przebiegły
jeszcze raz przed jej oczami. Wyglądało na to, że będzie teraz
podawała w wątpliwość wszystko, co jej dotyczyło. Swoje imię,
RS
23
nazwisko, przyjaciół, miejsce zamieszkania, zwyczaje, upodobania.
Elementy te zestawiała razem przez dwa lata, żeby utworzyć z nich
osobę, którą nazwała Eve Montague. Sklejała ją z rozsypanych
kawałków, od chwili gdy pewnego dnia trafiła na szpitalny oddział
powypadkowy, gdzie poznała Dianę, pracującą w charakterze
pielęgniarki. Błagała tamtego dnia o pomoc, bo nie wiedziała ani kim
jest, ani skąd się wzięła.
Amnezja... utrata pamięci... w wyniku urazu - taka była
ostateczna lekarska diagnoza. Ale o jaki uraz chodziło? Nie było
żadnych znaków na jej ciele, nic, co wskazywałoby, że jakiś wypadek,
uderzenie, czy podobne okoliczności, spowodowały wstrząs, który
wymazał wszystko z jej pamięci.
Nie miała przy sobie torebki, a więc nie miała także kart
kredytowych czy prawa jazdy, które umożliwiłyby ustalenie jej
tożsamości. Nie miała również niczego w kieszeniach, poza paroma
papierowymi chusteczkami i kilku funtowymi monetami, które też
oczywiście nie mogły być żadnymi wskazówkami. Wiadomo było
jedynie, że jest białą kobietą, blondynką o niebieskich oczach, że ma
poniżej metr siedemdziesiąt wzrostu i dwadzieścia pięć do trzydziestu
lat. I to, poza wagą, numerem obuwia i wymiarami, które podano jej
później, było wszystkim, co wiedziała o sobie.
Ale oto pojawił się mężczyzna, Kyle Jensen, który utrzymywał,
że jest jego żoną. On będzie znał prawdę, w rzeczy samej będzie
wiedział o jej życiu i osobowości więcej niż ona sama.
RS
24
Eve pociągnęła kolejny, duży łyk sherry, mimo że przesłodzony,
oklejający usta trunek napawał ją odrazą. Uniosła się na poduszkach
kanapy i rozejrzała po pokoju. Był pusty. Nigdzie nawet śladu Jima
czy Kyle'a Jensena.
- Gdzie jest... Kyle? - Zmusiła się, aby wypowiedzieć to imię,
chociaż brzmiało ono dla niej dziwnie i obco. Musiała to zrobić. Jeśli,
jak twierdził, był rzeczywiście jej mężem, byłoby śmieszne trzymać
się oficjalnej formułki „pan Jensen", mimo że bardziej wolałaby
zwracać się do niego po nazwisku.
Ale czy nie powinna teraz odczuwać czegoś więcej? Czy imię
człowieka, którego poślubiła... - a przecież, na Boga, musiała go
kochać, skoro zgodziła się pójść z nim do ołtarza... czy to imię nie
powinno odradzać w jej pamięci obrazów z przeszłości?
Dlaczego jednak miałoby się tak stać? Eve zadała sobie to
pytanie z bolesną trzeźwością. Przecież wciąż nie pamiętała swego
własnego, prawdziwego imienia ani nazwiska. Eve Montague, to był
czysty wymysł i wytwór jej wyobraźni, fantazja zaczerpnięta z
powietrza, bez wewnętrznego przeświadczenia, że to imię i nazwisko
są zbliżone do imienia, które dostała na chrzcie, czy do ślubnego
nazwiska.
- On jest w jadalni z Jimem, mają ze sobą butelkę szkockiej -
kwaśnym tonem powiedziała Diana. Eve pamiętała doskonale, że ta
whisky była przechowywana na dzień urodzin Jima, które przypadały
na koniec miesiąca. - Myślałam, że tak będzie lepiej - kontynuowała
RS
0 KATE WALKER Rozbite lustro Tytuł oryginału: Shattered Mirror
1 ROZDZIAŁ PIERWSZY - Jak mogłaś to zrobić? Jak, do diabła, śmiałaś? Pełne wściekłości słowa na chwilę sparaliżowały niemal całe jej ciało. Jedną stopę postawiła już na progu, a kluczem sięgała do zamka. Przez ułamek sekundy w ogóle nie rozumiała sensu wypowiedzianych słów, zdawała sobie tylko sprawę z furii, która tkwiła w głosie tego, kto je z siebie wyrzucił. W chwilę później zapanowała nad emocjami i zwróciła swą twarz w kierunku, skąd słowa dochodziły. Jednocześnie odruchowo odgarnęła do tyłu kosmyki złocistych włosów, rozwiewanych wiatrem. - Słucham? O co chodzi? Eve wiedziała, że jej pytanie zabrzmiało bezmyślnie i idiotycznie, ale na tyle tylko mogła się w tym momencie zdobyć. Zdała sobie bowiem natychmiast sprawę, że była kompletnie sama, na pustej, bocznej ulicy i że głos, który ją przeszył na wskroś, był bez wątpienia głosem męskim. Odpowiedzią na jej zdawkowe pytanie była głęboka cisza, z czego Eve, wciąż zszokowana, wysnuła pospieszny wniosek, że ów człowiek, tkwiący w mroku, był zaskoczony jej reakcją. Przynajmniej na krótką chwilę. Jednak na tyle długą, żeby pojęła, iż nie ma powodu do paniki. Przecież wystarczyło nacisnąć dzwonek u drzwi lub zawołać Jima, który został w domu, aby opiekować się dziećmi, a pojawi się natychmiast. RS
2 - Wydaje mi się, że popełnia pan jakiś błąd, myli się. Z rozmysłem wypowiedziała te słowa lodowatym tonem. Uniosła przy tym dumnie głowę i skierowała szeroko otwarte niebieskie oczy ku miejscu, skąd, dał się słyszeć spięty wściekłością głos. Mężczyzna, który ją zaczepił, nadal skrywał się w mroku i mogła tylko dostrzec zarys jego zwalistej sylwetki. - Wziął mnie pan za kogoś innego i to wszystko, A ponadto... - Och nie, kochanie... Nieznajomy otrząsnął się już, jak widać, z nie wiadomo czym spowodowanego zaskoczenia. Jego głos był znowu mocny i pewny siebie. Dał się w nim słyszeć, ledwo uchwytny amerykański akcent... Eve wyczuła go podświadomie, z pewną dozą zadowolenia. - Nie należę do tych, którzy się mylą. To ty jesteś w błędzie. Nie wiem, jak mogłaś myśleć, że odejdziesz i... Jego głos był znowu pełen agresji i gniewu. Natychmiast opuściła ją pewność siebie, którą przez chwilę delektowała się. Gwałtownie cofnęła się do drzwi domu i trzęsącymi się palcami usiłowała wepchnąć klucz do zamka. Było jasne, że prześladowca pomylił ją z kimś innym. Nie dopuszczał do siebie żadnej rozsądnej myśli. - Nie... Eve... u licha, zaczekaj! Powiedział „Eve"! Te dwie sylaby jej imienia zmroziły ją na nowo. Znał jej imię! Musiała go zatem kiedyś spotkać. Jednak chyba na bardzo krótko. Być może na przyjęciu z okazji Bożego Narodzenia, które wyprawili Jim i Diana. Eve, z powodu wciąż złego RS
3 samopoczucia trzymała się w towarzyskiej separacji, z dala od ludzi. Tamto świąteczne przyjęcie było jedynym wyjątkiem, kiedy zbliżyła się do kilku innych osób, poza tą parą szczególnych przyjaciół, z którymi w czasie dwu ostatnich lat związała się blisko. - Och nie, nie zrobisz tego... nie uciekniesz ode mnie raz jeszcze... Twardy, szorstki i nieokrzesany męski głos doprowadził jej rozpierzchłe myśli z powrotem do chwili bieżącej. Mężczyzna zbliżył się do niej, unosząc rękę, jakby chciał ją powstrzymać. Eve instynktownie cofnęła się poza jego zasięg, co sprawiło, że znalazła się w pełni światła, padającego przez szybę drzwi domu. Mógł teraz obejrzeć ją dokładnie. Usłyszała, jak wciągnął powietrze głęboko w płuca. Podświadomie wyczuła, że jego wzrok przesuwa się po jej jedwabistych, falujących złocistych lokach, w dół, ku pobladłej twarzy, na której dominowały wielkie, ciemnoniebieskie oczy. Poczuła go także na swych pełnych, ładnie wykrojonych ustach, a potem na kobieco zaokrąglonej, kształtnej figurze. Więcej było tych krągłości przed dwoma laty, pomyślała z goryczą, bowiem lęki i zmartwienia minionego okresu pozbawiły ją apetytu, wyszczuplając figurę. Głos mężczyzny sprowadził ją jeszcze raz na ziemię. - Przestań się bawić moim kosztem, Eve! - wykrzyknął, ale tym razem innym tonem. - Za późno już na to! Ogarnęła ją kolejna fala strachu. Postawiła sobie jeszcze raz dramatyczne pytanie: czy ona go zna? Co więcej, czy w ogóle RS
4 chciałaby mieć z nim cokolwiek wspólnego? Przecież przez ten czas, kiedy przebywała tylko w towarzystwie Jima i Diany, zdołała z wielkim trudem uspokoić się, a przynajmniej pogodzić z losem. Czy chciałaby, aby to wszystko, o co tak walczyła, poszło teraz na marne i załamało się znowu? - Kim... kim pan jest? - Och, Eve, nie udawaj, że nie wiesz! Tym razem jego głos zawierał w sobie nieco skrywanego wyrzutu. - Nie, nie znam pana! I dobrze by było, żeby przestał się pan wreszcie ukrywać w mroku, niczym tchórz - rzuciła w jego kierunku. - Jeśli chce pan coś mi powiedzieć, to proszę zrobić to otwarcie i prosto w oczy. - W porządku! Chyba słuszna uwaga. Poczuła nagle, że serce ma w gardle, i trudno jej oddychać. I te ułamki sekund, których potrzebował mężczyzna, aby przybliżyć się do niej i stanąć w pełni światła, wydały się wiecznością. - Czy teraz lepiej? - zapytał sarkastycznym tonem i z ironicznym uśmiechem na ustach. Nie znała go jednak! Nie była w stanie odgadnąć, czy ogromna ulga, czy też gorzkie rozczarowanie sprawiło, że zachwiała się na nogach. Przypuszczalnie nigdy się nie spotkali. Jakże mogłaby zapomnieć tak zabójczo atrakcyjną kombinację ciemnych włosów, przenikliwych brązowych oczu, pod prostymi, sztywnymi brwiami, RS
5 szlachetnego w linii nosa, pięknie wykrojonych ust i zdecydowanego podbródka, gdyby go chociaż raz zobaczyła. Przed chwilą, w ciemnościach, które ich otaczały, odniosła wrażenie, że mężczyzna wyglądał na zwalistego. Teraz widziała wyraźnie, że był raczej szczupły, chociaż dobrze umięśniony, co w jakimś stopniu skrywał elegancki ciemnoszary garnitur. Był wysoki, około metra osiemdziesiąt wzrostu. Gdy się przybliżył, jego cień padł na Eve i odniosła dziwne wrażenie, jakby strużka lodowatej wody spłynęła jej wzdłuż kręgosłupa. W efekcie bezwiednie zadygotała, a w ustach uczuła suchość. - Czy teraz lepiej? - Nieznajomy powtórzył pytanie. tonem nadal ironicznym. W parze z tym szło badawcze spojrzenie ciemnych oczu, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół jej twarzy. Poczuła nagle, że jej beżowy trencz, zawsze bardzo przydatny, tym razem nie stanowił żadnej osłony przed penetrującym spojrzeniem. Miała również wrażenie, jakby wzrok mężczyzny przenikał przez bluzkę, spódnicę, nawet bieliznę i sięgał wprost do ciała. To przeświadczenie było tak wyraziste, że Eve poczuła jeszcze większą suchość w ustach i musiała językiem zwilżyć wargi. - O czym... Chciała desperacko narzucić głosowi kontrolę, lecz załamał się on żenująco, tak iż musiała odchrząknąć, żeby dokończyć rozpoczęte zdanie. - O czym chce pan ze mną mówić, panie...? Umyślnie zawiesiła głos przy końcu zdania. Chciała zmusić go do podania nazwiska. Z RS
6 jakiegoś powodu jej zagrywka wprawiła go w zakłopotanie, co uwidoczniło się ściągnięciem ciemnych brwi. Z trudem gromadząc myśli i układając je z wysiłkiem w zdania, Eve jeszcze raz zapytała: - Musi panu jednak chodzić o jakąś inną kobietę? Na pewno nie! - uciął szorstko. - Wiem dokładnie, kogo szukam. I ty jesteś właśnie tą osobą. - Wobec tego proszę wyjaśnić, o co chodzi. Bo naprawdę nie wiem, czym mogłam pana zdenerwować? Mężczyzna ponownie ściągnął brwi, a jego ciemne oczy przepełniły się takim ironicznym gniewem, że Eve znowu przebiegł zimny dreszcz. Żeby zmienić jego nastrój i przełamać wyraźną wrogość, uśmiechnęła się. -Może się pan przedstawi? Jestem Eve Montague. Efekt tego był taki, jakby przytknęła płonącą pochodnię do nasączonego benzyną chrustu. Jej wyciągnięta dłoń została zignorowana, a ciemne oczy obcego zapłonęły groźnie żółtym światłem. - Na Boga, kiedy wreszcie skończysz z tą komedią? Wiesz doskonale, kim jestem i dlaczego się tu zjawiłem. Przecież musiałaś się domyślać, że przeczytam to, co napisałaś, a potem: poruszę niebo i ziemię, żeby cię odnaleźć i spotkać się z tobą. „Przeczytam co napisałaś". Reszta słów wypowiedzianych przez mężczyznę gdzieś się zagubiła, tylko to jedno zdanie miało jakiś sens. Przed trzema tygodniami wysłała do wydawcy kopię swej powieści i od tego czasu usiłowała o całej sprawie zapomnieć. Ale oto... Uczucie ulgi było tak ogromne, że aż oparła się o ścianę. - Zjawił się pan w związku z moją książką? RS
7 - A cóż innego mogłoby mnie tu sprowadzić? - zapytał z taką agresją w głosie, że poczuła, jak znowu opuszcza ją odzyskany przed chwilą spokój ducha. - Jest pan z firmy wydawniczej Jensena? Wewnętrzne napięcie znowu dało o sobie znać. Jeśli wiedział, że napisała książkę, to jasne było, że zna jej imię i nazwisko. Ale niepokojąca była jego nieustępliwa wrogość. I należało przypuszczać, że chodzi o coś znacznie poważniejszego niż tylko o sprawę biznesu. A poza tym, jakiż to wydawca składałby osobiście wizytę początkującej autorce, w jej domu, o siódmej trzydzieści wieczorem? - Czy jest pan od Jensena? - Eve z uporem zapytała raz jeszcze, gdy na pierwsze pytanie nie otrzymała odpowiedzi, a mężczyzna stojący przed nią sprawiał przez chwilę wrażenie, jakby ktoś wymierzył mu siarczysty policzek. - Nie! Nie jestem od Jensena! To ja jestem Jensen - oświadczył z arogancją w głosie. - O czym ty, do cholery, doskonale wiesz. - Kyle Jensen?! Imię i nazwisko właściciela i dyrektora wydawniczego imperium Jensena wyniknęło się Eve automatycznie. Zajmowało poczesne miejsce w poradniku dla pisarzy, który ona studiowała pilnie w przerwach na lunch, pracując w bibliotece. Był za młody, jak na takie stanowisko, oceniała go na mniej niż trzydzieści pięć lat. Sądziła, że szef firmy Jensena powinien być znacznie starszy. - Do usług szanownej pani... Owej ironicznej odpowiedzi towarzyszył równie kpiarski głęboki ukłon. RS
8 - Czy zechcesz przyjąć moją kartę wizytową jako po twierdzenie tożsamości? - Pytanie to utrzymane było nadal w formie równie oczywistej, ponurej kpiny. - Wizytówka byłaby bardzo pomocna, szczególnie na wstępie naszej rozmowy - szybko odparła Eve. - Gdybym wiedziała, kim pan jest... - Gdyby... Dajmy, u diabła, temu spokój. O co ci chodzi w tej całej komedii? - mężczyzna wybuchnął raz jeszcze. Dziewczyna miała już wyraźnie dosyć całej tej sytuacji, tak dla niej niepojętej. Zwróciła się gwałtownie do drzwi i wetknęła klucz w zamek. Mężczyzna zareagował natychmiast, chwytając ją za nadgarstek z taką siłą, że nie była w stanie nawet drgnąć. - Nigdzie nie pójdziesz, zanim nie skończymy naszej rozmowy. Eve stłumiła w sobie okrzyk przerażenia, a także dziką chęć wyrwania się z jego żelaznego uchwytu. Pomyślała, że mimo wszystko zrobi lepiej, jeśli nie będzie go jeszcze bardziej nastawiać przeciw sobie. - Proszę wreszcie powiedzieć, czego pan ode mnie chce? - wyszeptała trzęsącym się głosem. - A poza tym, niech pan puści moją rękę. Dodam, że nie jestem tutaj sama. Mój przyjaciel jest w tym domu i wystarczy, że zawołam... Ku wielkiej uldze dziewczyny mężczyzna nagle puścił jej rękę, jakby go parzyła. Wyglądało na to, że czeka na jakieś słowa z jej strony, ale ona miała taki zamęt w głowie, że nie była w stanie sklecić choćby jednego sensownego zdania. Kim właściwie był ten człowiek, RS
9 który utrzymywał, że jest od Jensena, co więcej, że jest właścicielem tej firmy? Wymawiał jej imię jak nikt inny w ciągu tych dwu minionych lat. Eve czuła, że nogi się pod nią uginają i cała drży. Przeżywała ponownie szokową reakcję. Jak przed dwoma laty, Opanowywał ją paraliżujący strach. W głowie miała zamęt, jakby szalało w niej tornado, wymiatając wszelkie racjonalne myśli. Walczyła wtedy ze wszystkich sił, przeżywała momenty najgłębszej rozpaczy i depresji, aby wreszcie, na koniec, po dwu latach tego utrapienia, dojść do niedoskonałej wprawdzie, ale w jakimś stopniu zadowalającej równowagi. I oto teraz, nagle, w ciągu zaledwie pięciu minut ten mężczyzna sprawił, że przemieniła się z powrotem w istotę całkowicie opanowaną strachem, z uczuciem lęku nie do zniesienia. - Chcę z tobą. po prostu porozmawiać. Wydawało się, że on także na koniec zrozumiał, iż posunął się za daleko. Świadczyła o tym bladość jej twarzy i oczy, które ujawniały wewnętrzny wstrząs. - Chce pan rozmawiać? - wykrztusiła z wielkim trudem. - Ale o czym? O mojej książce? - Jeśli to wszystko do czego jesteś gotowa, odpowiedź brzmi: tak, o książce. - Z tonu jego głosu i wyrazu twarzy można było jednak łatwo wyczuć, że ten temat go nie zadowala. W chwili gdy Eve zastanawiała się, co odpowiedzieć, z głębi uliczki dały się słyszeć kroki, a potem, ku swej radości, usłyszała za sobą tak dobrze znany głos przyjaciółki, - Cześć, Eve... Dlaczego tkwisz tu, na progu domu? RS
10 - Diano! - Z okrzykiem radości Eve zwróciła się do przybyłej. Wyraz ulgi na jej twarzy był aż nadto widoczny. W tym momencie Diana zdała sobie sprawę, że w półmroku stoi jakiś mężczyzna. - Eve? - Zaniepokojenie przyjaciółki uwidoczniło się wyraźnie, nawet w jej głosie. - Kto to jest? Badawcze spojrzenie szarych oczu przesunęło się od ponurej twarzy Kyle'a Jensena do bladego, pełnego napięcia oblicza Eve. - Czy ten mężczyzna naprzykrza ci się? - Tak... to znaczy, nie... Nie wiedziała, jak odpowiedzieć Dianie, nie była zdolna wyrazić swych odczuć dotyczących Jensena. Rzecz jasna, jego ponura, potężna sylwetka byłaby potencjalnym zagrożeniem dla każdej kobiety, która znalazła się z nim sam na sam w zapadającym zmroku. Bardziej jednak dokuczała jej myśl, że ten obcy człowiek miał tak destrukcyjny wpływ na jej samopoczucie. Wpędził ją znowu w paniczny strach, który leżał, jak przypuszczali lekarze, u podłoża załamania psychicznego Eve przed dwoma laty. - Ten mężczyzna... - Eve starała się jeszcze raz wyjaśnić sytuację, ale Diana doszła już do własnych wniosków. Pełna podświadomej niechęci do obcego, wyprostowała się na całą swą wysokość (ona również miała prawie sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu), zbliżyła się i popatrzyła Kyle'owi prosto w oczy. - Proszę mi wytłumaczyć, co tu się dzieje - zażądała lodowatym tonem. Jednak nie zrobiło to na nim najmniejszego wrażenia. Kyle Jensen był wyraźnie przyzwyczajony do niechęci, jaką okazywali mu RS
11 inni, Nie można bowiem stać się szefem wielkiej międzynarodowej firmy wydawniczej, będąc potulnym, ustępliwym, unikającym starć osobnikiem. - A kim pani jest? - odparował, unosząc jedną ciemną brew i stawiając Dianę w pozycji intruza, tym samym zdejmując to odium z siebie. - Nazywam się Diana Bennett... Tak się składa, że jestem właścicielką tego domu... a ta pani jest moją lokatorką. - Diana rzuciła ciepłe spojrzenie Eve, co ją wzmocniło i dodało odwagi. - Jest też moją wyjątkową, szczególną przyjaciółką. Jeśli chce pan jej coś powiedzieć, proszę to zrobić w mojej obecności. Kyle wyraźnie zmienił swoje zachowanie. Jego napastliwość nagle gdzieś się ulotniła, ale Eve nie dała się jednak zwieść. Była pewna, że mężczyzna po prostu zmienił tylko chwilowo taktykę postępowania, aby dostosować się do nowej sytuacji, którą wywołało pojawienie się przyjaciółki. - Nazywam się Kyle Jensen. Słysząc ten głos, łagodny i uprzejmy, a nawet z nutką ciepła, Eve nie mogła powstrzymać odruchu zaskoczenia. Tym bardziej że mężczyzna wyciągnął ku Dianie silną, ale wypielęgnowaną dłoń, z dużym złotym sygnetem na środkowym palcu. Wyglądało na to, jakby stał przed nią zupełnie inny człowiek, ugrzeczniony i łatwy w nawiązywaniu kontaktów. Diana dała się chyba złapać na haczyk uroku, który roztaczał. Popatrzyła wprost w te brązowe oczy i niejako RS
12 automatycznie pozwoliła, aby silna ręka uścisnęła jej dłoń. Mocno i zdecydowanie. Na znak pełnego zaufania. - Jestem właścicielem firmy wydawniczej. - Przy tych słowach Kyle sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjął z niej swoją wizytówkę. Eve aż prychnęła z oburzenia. - Gdyby pokazał mi pan dowód swej tożsamości na samym początku... - wykrztusiła z trudem, pełna irytacji. - Czy wtedy powitałabyś mnie zupełnie inaczej? - chłodno zapytał Kyle. — Bardzo w to wątpię, panno Montague. Eve zastanowiła się, co miał znaczyć dziwny nacisk, który Jensen położył na jej nazwisku. On tymczasem zwrócił się znowu ku Dianie. Przestudiowała już bilecik i wyraźnie czekała na dalsze wyjaśnienia. - Przypuszczalnie wie pani, że panna Montague... - tu mężczyzna znowu opatrzył to nazwisko szczególną, ironiczną intonacją - napisała książkę... Kyle zatrzymał się na chwilę, czekając na potwierdzenie ze strony Diany, obserwując jednocześnie twarze obu kobiet i starając się wyczytać z nich jak najwięcej. Eve nie wątpiła ani przez chwilę, że mimo zdecydowanego wkroczenia przyjaciółki, panował całkowicie nad sytuacją, wedle własnej potrzeby, z łatwością manipulując nimi obiema. RS
13 - Oczywiście, wiedziałam, że Eve napisała powieść - odparła Diana. - Co więcej, to ja doradziłam, żeby przedłożyła ją jakiemuś wydawcy i dowiedziała się, czy maszynopis nadaje się do druku. - A czy przeczytała ją pani? - zapytał. Coś w jego głosie podpowiadało Eve, że Jensen nie był zbyt- zadowolony z manuskryptu... Ale, być może myliła się. Mężczyzna mówił bowiem nadal miłym tonem. - Czyli rozumie pani, dlaczego chciałem porozmawiać z autorką tej powieści? - Tak, bo książka jest cholernie dobra! - Diana wypowiedziała swój sąd, jak zawsze z całą otwartością i przekonaniem, nie dostrzegając ukrytych w głosie Jensena nutek, które Eve tak bardzo niepokoiły. - Na pewno ma pani rację - mruknął wydawca. Eve, na przekór bolesnemu napięciu, nie mogła ukryć spontanicznego uśmiechu radości. Powieść była liną ratunkową, która po pełnych boleści miesiącach, umożliwiła jej powrót do równowagi psychicznej, kiedy ta była tak bardzo nietrwała, niepewna. Książka okazała się, w jakimś sensie, także ziszczeniem jej marzeń. Bohaterowie byli bardzo bliscy jej sercu. I teraz oto dowiedziała się, że ktoś tak wysoko postawiony w świecie wydawniczym, i jednocześnie tak agresywnie denerwujący, jak Kyle Jensen, mówił, że jej próba literacka świadczyła o pewnych umiejętnościach Świadomość tego była dla Eve, jak spełnione przez dobrą wróżkę najskrytsze pragnienie. RS
14 - Ogromnie się cieszę, że książka się panu podoba -powiedziała lekko, a on w odpowiedzi obrzucił ją jeszcze jednym szybkim i badawczym spojrzeniem. Tym razem w jego wzroku było jednak coś więcej. Ale co? Cynizm? Pogarda? Lekceważenie? Żadne z tych słów nie oddawało istoty sprawy, lecz razem wzięte składały się na to właśnie, co zawierało się w jego krótkim rzucie oka. - Powieść wzbudziła mój podziw - Kyle wyraził raz jeszcze swój sąd. Eve nastawiła się instynktownie na jakieś "ale"... Nie nastąpiło jednak nic w tym rodzaju, natomiast Kyle, jakby zmieniając swój zamiar, powiedział zupełnie innym tonem: - Posłuchaj, Eve. Czy moglibyśmy przedyskutować rzecz całą w stosowniejszym miejscu i mniej publicznie? - Bardzo słusznie. - W głosie Diany dało się słyszeć sporą dozę samokrytyki. Była przecież zawsze bardzo miła i gościnna dla ludzi, a tymczasem trzymała Jensena już tak długo na progu swego domu. - Zupełnie zapomniałam o dobrych manierach. Proszę wejść do środka, panie Jensen. On całkowicie podbił Dianę, pomyślała Eve i poczuła gorzki niesmak. Jakże szybko jej przyjaciółka przeszła na stronę tego człowieka. Diana tymczasem w pełni wcieliła się w rolę pani domu. Otworzyła drzwi, zaprosiła ich gestem do środka, odebrała płaszcze i skierowała oboje do saloniku. Eve zawładnęło znowu uczucie strachu, gdy pomyślała, że Kyle Jensen wchodzi do jedynego bliskiego jej domu. Oczywiście Diana i Jim byli przy niej. Czuła się zatem RS
15 całkowicie bezpieczna, osłaniana przez dwójkę ukochanych przyjaciół. Poza tym nie było powodu do lęku. Przecież Jensen pojawił się jedynie po to, aby omówić sprawę książki. Czyż nie tak? Ale niezależnie od tego, jak bardzo starała się wyperswadować sobie wszelkie lęki, nadal ją nękały poważne wątpliwości. - Czy napije się pan kawy, panie Jensen? - zapytała Diana, gdy tylko zrzuciła płaszcz i przywitała się z mężem czułym pocałunkiem. - Z przyjemnością - odparł Kyle, czarująco się uśmiechając. - Pomoże mi to w odpędzeniu snu. Przyleciałem dziś rano z Ameryki do Londynu i obawiam się, że odczuwam trochę różnicę czasu. Jestem wyraźnie zmęczony. W rzeczywistości nie wygląda na takiego, pomyślała Eve, dostrzegając ogromny kontrast między nieskazitelnym wyglądem Jensena, który miał na sobie świetnie skrojony garnitur, białą koszulę i jedwabny krawat w kolorze burgunda, a niedbałym, delikatnie mówiąc, odzieniem Jima. Ten ubrany był w szerokie spodnie ze sztruksu, luźny podniszczony zielony sweter, z dziurą na jednym łokciu i podejrzanie wyglądającą plamą. Zapewne pochodziła z ulubionej przez Jima pomidorowej zupy. Obrazu dopełniały rozdeptane domowe pantofle. Wyraz jej twarzy nieco złagodniał, gdy pomyślała, że Jim, z jednej strony nie przywiązywał żadnego znaczenia do swojego wyglądu, ale za to z drugiej ogromnie interesował się innymi poważniejszymi sprawami. Wszystkim, co dotyczyło żony, ich dziesięcioletnich bliźniaczek i jej, samej, Eve. Wielu mężczyzn RS
16 sprzeciwiłoby się kategorycznie przygarnięciu pod dach wygodnego, uporządkowanego domu, zupełnie obcej kobiety, mającej na dodatek swoje własne trudne problemy. Tymczasem Jim przy-jął i zaakceptował Eve z ciepłem i wielkodusznością równą tej, którą okazała Diana, za co ona będzie im dozgonnie wdzięczna. - Przyleciał pan dziś rano? - z niewiarą w głosie wykrzyknął Jim. - Aż ze Stanów? - On ze swej strony rzadko wystawiał nos poza ten zakątek Londynu i bynajmniej nie miał ochoty na oglądanie czegokolwiek gdzie indziej. - Zatem musi pan być całkiem wykończony. - W dużym stopniu przyzwyczaiłem się już do tego - odpowiedział Kyle. - Moja praca wymaga częstych podróży. W oświetlonym saloniku Eve utwierdziła się w przekonaniu, że nigdy wcześniej nie widziała tego człowieka. Aby się uspokoić, postanowiła dopełnić towarzyskich formalności. - Jim, przepraszam... Powinnyśmy przedstawić was sobie. Ten... dżentelmen... - jej zamierzone zawieszenie głosu przed wyszukanym słowem, skwitowane zostało wściekłym spojrzeniem Kyle'a - ten dżentelmen nazywa się Kyle Jensen. Jest wydawcą. - I zjawił się tutaj, żeby porozmawiać z Eve na temat jej książki - dorzuciła Diana przez otwarte drzwi do kuchni, gdzie przygotowywała kawę. - Wygląda to wspaniale - z entuzjazmem powiedział Jim. Mimo ponurych refleksji Eve poczuła jeszcze raz ciepło w sercu. Dwójka jej jedynych przyjaciół była wobec niej tak opiekuńcza i RS
17 kochana. Mogliby być z powodzeniem jej rodzicami, lub raczej starszym rodzeństwem. Diana miała przecież trzydzieści sześć lat, a zatem była od niej starsza tylko o dziewięć czy dziesięć lat. Eve zdała sobie nagle sprawę, że Kyle obserwuje ją znowu, a jego ciemne oczy, jakby wnikały spojrzeniem do jej głowy, próbując odczytać kłębiące się tam myśli. Wtedy właśnie uświadomiła sobie, że jest nieciekawie ubrana. Miała na sobie prostą, granatową spódniczkę i bluzkę w biało-niebieskie paski. Był to strój doskonale pasujący do jej pracy jako asystentki w dzielnicowej bibliotece, niemniej był to ubiór bez wyrazu, pozbawiony jakiegoś pomysłu, z piętnem taniego, popularnego sklepu. Eve mogła iść o zakład, że przyjaciółki Kyle'a nie musiały się uganiać za „okazjami" na wyprzedażach. Stać je na zakupy w najbardziej ekskluzywnych, firmowych sklepach Londynu, Paryża czy Nowego Jorku. W chwilę potem otrząsnęła się z tych myśli. Przestań natychmiast! - z wściekłością ofuknęła samą siebie. Jakie to ma znaczenie, co ów Jensen pomyśli o niej i jej wyglądzie? Ktoś mógłby przypuścić, że chce zrobić na nim dobre wrażenie. Co było, oczywiście, nonsensem. - Zawsze wiedziałem, że manuskrypt Eve jak najbardziej nadaje się do druku - mówił dalej Jim. - Co więcej, jestem pewien, że ma pan w ręku rodzaj best-selleru. - Być może - mruknął Kyle, ale jednocześnie posłał znowu Eve jedno ze znanych już jej spojrzeń, odpychających i gniewnych. - Jak RS
18 widzę, wszyscy państwo czytaliście tę powieść — dorzucił, a jego irytacja ujawniła się nawet w głosie. - Cóż w tym złego? - z głębokim rozdrażnieniem zapytała Eve. Była wprawdzie zdenerwowana po pierwszej konfrontacji z tym mężczyzną, jeszcze przed domem w zapadającym zmroku, ale teraz odkryła, że już nie może panować nad swoim językiem. - Przyznaję, że pragnęłam zapoznać mych najbliższych przyjaciół z tym, co pisałam - powiedziała wzburzona, podnosząc głos coraz bardziej. - Między innymi dlatego, że jak pan zapewne zauważył, panie Jensen, to nie jest siedziba milionerska, do jakich, jak sądzę, pan przywykł. I byłoby bardzo trudno w tym małym domku ukryć, zataić to, co się robi. Jensen wstał i podszedł do Eve. Wpatrywali się teraz w siebie twardym, nieustępliwym spojrzeniem i napięcie w obojgu gwałtownie się potęgowało. Dziewczyna czuła się tak, jakby miała w swym wnętrzu wulkan, który zaraz wybuchnie. Twarz Kyle'a jeszcze raz zmieniła się całkowicie. Zniknął zrelaksowany, przyjazny wyraz, który przybrał, zwracając się do Diany i Jima. Spięte muskuły twarzy sprawiły, że wokół nosa i ust pojawiły się białe plamy, a zaciśnięte usta stanowiły jedną cienką kreskę. Piękne brązowe oczy teraz groźnie płonęły. Z największym trudem, hamując emocje, Kyle wykrztusił przez zaciśnięte zęby: - Myślę, że najwyższy czas, abyś skończyła z tą zabawą. - Zabawą? - Eve desperacko łapała oddech. - Jaką zabawą? Znowu nie wiem, o czym pan mówi... RS
19 - Przeciwnie, wiesz doskonale! - Wściekłym gestem ręki pokazał, że nie traktuje poważnie żadnego jej słowa. - Wiesz doskonale, dlaczego tu jestem! I wiesz, że bynajmniej nie chodzi o gadanie o jakiejś cholernej książce. Chociaż z drugiej strony, ta właśnie książka sprowadziła mnie tutaj. Zgodnie zresztą z twoim ukrytym zamysłem. Nie mylę się chyba... kochanie? Ostatnie słowo wypowiedziane zostało z taką odrazą, że dziewczyna odczuła to jak policzek. - Wciąż nie rozumiem o co chodzi! - krzyknęła z desperacją. - Na Boga, musiałaś przecież zdawać sobie sprawę, że w chwili gdy przeczytam kilka pierwszych rozdziałów, będę wiedział kto napisał tę powieść. Mimo że usiłowałaś ukryć swe prawdziwe nazwisko. Wiedziałaś, że w konsekwencji będę cię szukał. I taki był właśnie twój plan od samego początku. Dlatego wysłałaś maszynopis do Wydawnictwa Jensena. - Nie... nie zamierzałam... - Nie kłam, do cholery! - Niech się pan liczy ze słowami. - Jim pełen oburzenia zerwał się na równe nogi. Mimo rozpaczy i zakłopotania, Eve zdała sobie ponownie sprawę, jak małym i niepozornym wydawał się Jim, przy wysokim, elegancko ubranym Kyle'u Jensenie. Amerykanin w jej rozgorączkowanej wyobraźni urastał do coraz większych rozmiarów, w jej przekonaniu dominował całkowicie nad wszystkimi obecnymi, a zwłaszcza przyćmiewał mężczyznę stojącego tuż obok. RS
20 - To sprawa wyłącznie pomiędzy Eve i mną - uciął krótko Kyle, rzucając Jimowi pogardliwe spojrzenie, a potem zwrócił się ponownie do Eve. - Mam rację, prawda? - Powiedziałam już kilka razy, że nie wiem o czym pan mówi. I dlaczego pan się tu zjawił. Ucisk w jej głowie potęgował się z każdą sekundą i wulkan był coraz bliższy wybuchu. - Przestań mnie wreszcie okłamywać - powtórzył Kyle, tym razem nie podnosząc głosu. Poszczególne słowa wydobywały się z jego ust z sykiem przypominającym rozwścieczoną kobrę, na chwilę przed atakiem. - Chciałaś, żebym się tu zjawił, w przeciwnym wypadku nie wysyłałabyś mi tak oczywistego, donośnego sygnału. - Jakiego sygnału? - W pytaniu dziewczyny czuło się głęboką rozpacz i całkowite zagubienie. Każde słowo, które wypowiadał, gmatwało w jej pojęciu całą sprawę. - Nie wysyłałam panu żadnego sygnału. - Oczywiście, że wysłałaś! Już za późno na jakiekolwiek zaprzeczenia. Wszystko jest zawarte w cholernym maszynopisie twej powieści. Słowo w słowo... jak się spotkaliśmy... jak pierwszy raz... - Nie! - krzyknęła. - Nigdy pana wcześniej nie spotkałam! - Przestań kłamać, do cholery! - Kyle nagle eksplodował. - Dość już tego! - Z jeszcze większą siłą niż poprzednio interweniował Jim. Pochwycił Kyle'a za ramię i potrząsnął nim,
21 starając się zwrócić na siebie uwagę. - Powiedz, o co ci chodzi? Próbujesz nas przekonać, że znasz Eve od jakiegoś czasu... - Nie próbuję. - Kyle zaczerpnął głęboko powietrza, starając się jeszcze raz zapanować nad swymi emocjami. - Ja po prostu stwierdzam fakty! Znam Eve, podobnie jak ona zna mnie. I nie może być inaczej. Przecież byliśmy mężem i żoną przez blisko trzy lata. Po tym szokującym stwierdzeniu zapadła kompletna, głucha cisza. Wyraz twarzy osób otaczających Kyle'a zmieniał się, w miarę jak docierało do nich znaczenie usłyszanych słów. Jim przez Chwilę miał osłupiałe i zupełnie bez wyrazu oblicze. Szeroko otwartymi oczami patrzył to na Kyle'a, to na Eve, a potem z niedowierzaniem pokręcił głową. Jednocześnie Dianą, która szybkim krokiem weszła do pokoju, zakryła ręką usta, żeby stłumić okrzyk zaskoczenia. Natomiast Eve, której najgorsze myśli nagle, ku jej przerażeniu, jakby nabierały realnych kształtów, nie mogła wypowiedzieć jednego choćby słowa, nie mogła wykonać żadnego gestu, który wyraziłby to, co czuła. Stała tylko, jak sparaliżowana, patrząc nieprzytomnym wzrokiem na ponurą, obcą postać tkwiącego na środku pokoju mężczyzny, który utrzymywał, że jest jej mężem. Patrzyła tak długo, aż wulkan w jej głowie eksplodował, pozbawiając ją świadomości. Kolana ugięły się pod nią i zapadła w stan kompletnego niebytu. RS
22 ROZDZIAŁ DRUGI - Eve, Eve, kochanie... Miękki, przymilający głos zdawał się dobiegać do niej długim, ciemnym, rodzącym echo tunelem. Był dźwiękiem niepokojąco zniekształconym. Z nieodpartym przeczuciem czegoś złego wtuliła głowę w poduszkę. - Eve, najdroższa, zbudź się! Walcząc ze sobą, uniosła ciężkie powieki i spojrzała niepewnie na pełną niepokoju twarz Diany. - Co mówisz? - wyszeptała wreszcie zamierającym głosem. - Cicho... Nie odzywaj się na razie. Spróbuj tylko wypić trochę tego... Eve, jak chore dziecko, uległa namowie, ryknęła trochę z podanej jej szklanki i zatrzepotała powiekami. Nie była bowiem przygotowana na niemiły dla niej smak słodkiej sherry. - Och! - skrzywiła się z niesmakiem, zmuszając się do przełknięcia płynu, na co Diana odpowiedziała stłumionym śmiechem: - Przykro mi, ale nie mamy żadnej brandy! - Ja brandy także nie lubię, przecież wiesz o tym - odparła Eve. Ale kwaśny uśmiech zniknął szybko z jej twarzy, bo wydarzenia kilkudziesięciu ostatnich minut niczym taśma filmowa przebiegły jeszcze raz przed jej oczami. Wyglądało na to, że będzie teraz podawała w wątpliwość wszystko, co jej dotyczyło. Swoje imię, RS
23 nazwisko, przyjaciół, miejsce zamieszkania, zwyczaje, upodobania. Elementy te zestawiała razem przez dwa lata, żeby utworzyć z nich osobę, którą nazwała Eve Montague. Sklejała ją z rozsypanych kawałków, od chwili gdy pewnego dnia trafiła na szpitalny oddział powypadkowy, gdzie poznała Dianę, pracującą w charakterze pielęgniarki. Błagała tamtego dnia o pomoc, bo nie wiedziała ani kim jest, ani skąd się wzięła. Amnezja... utrata pamięci... w wyniku urazu - taka była ostateczna lekarska diagnoza. Ale o jaki uraz chodziło? Nie było żadnych znaków na jej ciele, nic, co wskazywałoby, że jakiś wypadek, uderzenie, czy podobne okoliczności, spowodowały wstrząs, który wymazał wszystko z jej pamięci. Nie miała przy sobie torebki, a więc nie miała także kart kredytowych czy prawa jazdy, które umożliwiłyby ustalenie jej tożsamości. Nie miała również niczego w kieszeniach, poza paroma papierowymi chusteczkami i kilku funtowymi monetami, które też oczywiście nie mogły być żadnymi wskazówkami. Wiadomo było jedynie, że jest białą kobietą, blondynką o niebieskich oczach, że ma poniżej metr siedemdziesiąt wzrostu i dwadzieścia pięć do trzydziestu lat. I to, poza wagą, numerem obuwia i wymiarami, które podano jej później, było wszystkim, co wiedziała o sobie. Ale oto pojawił się mężczyzna, Kyle Jensen, który utrzymywał, że jest jego żoną. On będzie znał prawdę, w rzeczy samej będzie wiedział o jej życiu i osobowości więcej niż ona sama. RS
24 Eve pociągnęła kolejny, duży łyk sherry, mimo że przesłodzony, oklejający usta trunek napawał ją odrazą. Uniosła się na poduszkach kanapy i rozejrzała po pokoju. Był pusty. Nigdzie nawet śladu Jima czy Kyle'a Jensena. - Gdzie jest... Kyle? - Zmusiła się, aby wypowiedzieć to imię, chociaż brzmiało ono dla niej dziwnie i obco. Musiała to zrobić. Jeśli, jak twierdził, był rzeczywiście jej mężem, byłoby śmieszne trzymać się oficjalnej formułki „pan Jensen", mimo że bardziej wolałaby zwracać się do niego po nazwisku. Ale czy nie powinna teraz odczuwać czegoś więcej? Czy imię człowieka, którego poślubiła... - a przecież, na Boga, musiała go kochać, skoro zgodziła się pójść z nim do ołtarza... czy to imię nie powinno odradzać w jej pamięci obrazów z przeszłości? Dlaczego jednak miałoby się tak stać? Eve zadała sobie to pytanie z bolesną trzeźwością. Przecież wciąż nie pamiętała swego własnego, prawdziwego imienia ani nazwiska. Eve Montague, to był czysty wymysł i wytwór jej wyobraźni, fantazja zaczerpnięta z powietrza, bez wewnętrznego przeświadczenia, że to imię i nazwisko są zbliżone do imienia, które dostała na chrzcie, czy do ślubnego nazwiska. - On jest w jadalni z Jimem, mają ze sobą butelkę szkockiej - kwaśnym tonem powiedziała Diana. Eve pamiętała doskonale, że ta whisky była przechowywana na dzień urodzin Jima, które przypadały na koniec miesiąca. - Myślałam, że tak będzie lepiej - kontynuowała RS