Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 037 263
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań641 007

Ward J.R. - Bractwo Czarnego Sztyletu 03 - Wieczna miłość

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Ward J.R. - Bractwo Czarnego Sztyletu 03 - Wieczna miłość.pdf

Beatrycze99 EBooki W
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 115 osób, 67 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 359 stron)

- 1 -

- 2 - JJ .. RR .. WW aa rr dd WWiieecczznnaa MMiiłłoośśćć Seria Bractwo Czarnego Sztyletu 03

- 3 - SSPPIISS TTRREEŚŚCCII Streszczenie............................................................................................ - 5 - Od tłumaczki .......................................................................................... - 6 - Glosariusz............................................................................................... - 7 - Rozdział 1............................................................................................. - 10 - Rozdział 2............................................................................................. - 21 - Rozdział 3............................................................................................. - 26 - Rozdział 4............................................................................................. - 33 - Rozdział 5............................................................................................. - 43 - Rozdział 6............................................................................................. - 48 - Rozdział 7............................................................................................. - 60 - Rozdział 8............................................................................................. - 65 - Rozdział 9............................................................................................. - 74 - Rozdział 10........................................................................................... - 79 - Rozdział 11........................................................................................... - 86 - Rozdział 12........................................................................................... - 93 - Rozdział 13........................................................................................... - 99 - Rozdział 14......................................................................................... - 104 - Rozdział 15......................................................................................... - 108 - Rozdział 16......................................................................................... - 114 - Rozdział 17......................................................................................... - 121 - Rozdział 17......................................................................................... - 127 - Rozdział 19......................................................................................... - 133 - Rozdział 20......................................................................................... - 140 - Rozdział 21......................................................................................... - 153 - Rozdział 22......................................................................................... - 162 - Rozdział 23......................................................................................... - 172 -

- 4 - Rozdział 24......................................................................................... - 179 - Rozdział 25......................................................................................... - 187 - Rozdział 26......................................................................................... - 192 - Rozdział 27......................................................................................... - 199 - Rozdział 28......................................................................................... - 210 - Rozdział 29......................................................................................... - 215 - Rozdział 30......................................................................................... - 222 - Rozdział 31......................................................................................... - 234 - Rozdział 32......................................................................................... - 238 - Rozdział 34......................................................................................... - 251 - Rozdział 35......................................................................................... - 256 - Rozdział 36......................................................................................... - 262 - Rozdział 37......................................................................................... - 267 - Rozdział 38......................................................................................... - 271 - Rozdział 39......................................................................................... - 276 - Rozdział 40......................................................................................... - 282 - Rozdział 41......................................................................................... - 291 - Rozdział 42......................................................................................... - 297 - Rozdział 43......................................................................................... - 304 - Rozdział 44......................................................................................... - 309 - Rozdział 45......................................................................................... - 314 - Rozdział 46......................................................................................... - 319 - Rozdział 47......................................................................................... - 326 - Rozdział 48......................................................................................... - 336 - Rozdział 49......................................................................................... - 346 - Rozdział 50......................................................................................... - 354 - Epilog ................................................................................................. - 358 -

- 5 - SSTTRREESSZZCCZZEENNIIEE Drugi tom kultowego cyklu o bractwie wampirów, którzy toczą walkę z korporacją Reduktorów. Najdzielniejszy z nich zakochuje się w normalnej, ale ciężko chorej kobiecie, i tym samym sprowadza na Bractwo wielkie niebezpieczeństwo. By uratować ukochaną, musi uwolnić się od strasznej klątwy, która ciąży na nim od stu lat.

- 6 - OODD TTŁŁUUMMAACCZZKKII W oryginale imiona wampirów tworzących Bractwo oddają cechy charakteru noszących je postaci. Zgodnie z wampirzą tradycją zawierają też literę „h”. By czytelnik polski, nieznający języka angielskiego, zrozumiał znaczenie tych imion, znaleźliśmy dla nich polskie ekwiwalenty (dodając oczywiście do każdego z nich literę „h”. I tak: Wrath (ang. wrath gniew) to Ghrom (pol.) Thorment (torment tortura) Tohrtur (pol.) Vishous (vicious wredny) Vrhedny (pol.) Rhage (rage - gniew) - Rankohr (rankor staropolskie: gniew) Phury (fury furia) Furiath (pol.) Zsadist (sadist sadysta) Zbihr (pol.)

- 7 - GGLLOOSSAARRIIUUSSZZ Bractwo czarnego sztyletu - tajna organizacja mistrzów sztuk walki, której zadaniem jest obrona wampirów przed Korporacją Reduktorów. Dzięki właściwemu doborowi genetycznemu członkowie Bractwa obdarzeni są potężnym ciałem i umysłem, oraz niecodzienną zdolnością regeneracji. Bractwo wyławia kandydatów na swoich członków, którzy nie są rodzonymi braćmi. Agresywni, pewni siebie a przy tym tajemniczy, trzymają się z dala od cywilów i nie utrzymują kontaktów z członkami pozostałych kast, o ile nie potrzebują się dokrwić. W świecie wampirów bracia cieszą się wielkim poważaniem. O ich wyczynach krążą legendy. Giną tylko od bardzo poważnych urazów; takich jak rany postrzałowe, cios w serce itp. Broniec - samiec wampirów, który ma partnerkę. Samce mogą mieć więcej, niż jedną partnerkę. Chcączka - okres płodności u samicy wampirów; zwykle trwa dwa dni i towarzyszy jej potężny apetyt seksualny. Pierwsza chcączka występuje około pięciu lat po przemianie, później pojawia się raz na dziesięć lat. Chcączka samicy wyczuwana jest przez wszystkie samce, które mają z nią kontakt. Chcączka to niebezpieczny okres, w którym dochodzi do waśni i starć między rywalizującymi samcami, zwłaszcza jeśli samica nie ma partnera. Juchacz - wampir płci męskiej lub żeńskiej, który ma obowiązek karmić swoją krwią właściciela. Choć posiadanie juchaczy należy do ginących obyczajów, jest nadal praktyką legalną. Korporacja Reduktorów - organizacja zabójców powołana przez Omegę w celu eksterminacji rasy wampirów. Krwiczka - wampirzyca, która ma partnera seksualnego. Samice zwykle poprzestają na jednym partnerze, ponieważ samce mają silny instynkt terytorialny.

- 8 - Krypta - rytualne miejsce spotkań Bractwa Czarnego Sztyletu, wykorzystywane do ceremonii oraz przechowywania słoi z sercami reduktorów. W Krypcie odbywają się ceremonie przyjęcia do Bractwa i pogrzeby; tu również dyscyplinuje się nieposłusznych członków Bractwa. Przysługuje jedynie członkom Bractwa, Pani Kronik i inicjowanym adeptom. Lilan - pieszczotliwie: ukochany, ukochana. Omega - złowroga, tajemnicza postać dążąca do zagłady wampirów z powodu niechęci do Pani Kronik. Istota nadprzyrodzona, posiada zdolności magiczne, z wyjątkiem mocy tworzenia. Pani Kronik - duchowy autorytet, doradczyni królów, strażniczka świętych ksiąg wampirów, dawczyni przywilejów. Istota nadprzyrodzona, posiada wiele nadprzyrodzonych mocy. W jednorazowym akcie kreacji powołała do istnienia rasę wampirów. Pierwsza Rodzina - królewska para wampirów z ewentualnym potomstwem. Princeps - bardzo wysoki stopień w hierarchii wampirzej arystokracji; ustępuje rangą jedynie członkom Pierwszej Rodziny i Wybrankom Pani Kronik. Przemiana - przełomowy okres w życiu wampirów obojga płci, w którym osiągają dojrzałość. Odtąd muszą regularnie pić krew osobnika płci przeciwnej i nie mogą przebywać w świetle słonecznym. Przemiana zwykle występuje w wieku około dwudziestu pięciu lat. Niektóre wampiry, zwłaszcza samce, giną w trakcie przemiany. Wampiry przed przemianą są słabowite, nierozbudzone płciowo i niezdolne do dematerializacji. Psaniec - wampir należący do kasty sług. Psańce są posłuszne wielowiekowej tradycji, która dyktuje ich strój i maniery. Mogą przebywać w świetle dziennym, za to starzeją się dość szybko. Średnia długość życia psańca wynosi około pięciuset lat. Pyrokant - pięta achillesowa, słaby punkt lub niszcząca słabość danego osobnika. Natury wewnętrznej (np. nałóg) lub zewnętrznej (np. kochanek). Reduktor - członek Korporacji Reduktorów. Bezduszny humanoid, pogromca wampirów. Reduktorów można pozbawić życia wyłącznie przez przebicie piersi; w pozostałych wypadkach żyją wiecznie. Nie jedzą, nie piją,

- 9 - nie rozmnażają się. Z czasem tracą pigment we włosach, skórze i tęczówkach są bezkrwiści, białowłosi, oczy mają bezbarwne. Pachną zasypką dla niemowląt. Do Korporacji wprowadzani przez Omegę, po rytualnej inicjacji wypatroszone serce przechowują w kamiennym słoju. Ryth - rytuał zwracania honoru proponowany przez stronę znieważającą. Znieważony wybiera dowolną broń i atakuje nieuzbrojonego adwersarza (samca lub samicę). Wampir - przedstawiciel gatunku odmiennego od Homo sapiens. Aby żyć, wampir musi pić krew osobnika płci przeciwnej. Ludzka krew utrzymuje wampiry przy życiu, jednak jej działanie jest krótkotrwałe. Po przemianie, która występuje około dwudziestego piątego roku życia, wampiry nie mogą przebywać na słońcu i regularnie muszą się dokrwić. Istota ludzka nie może zostać wampirem przez ukąszenie ani transfuzję krwi, spotyka się jednak rzadkie przypadki krzyżówki ras. Wampiry potrafią się dematerializować, ale wymaga to spokoju i koncentracji oraz braku większych obciążeń. Potrafią też wymazywać wspomnienia z pamięci krótkoterminowej człowieka. Niektóre wampiry umieją czytać w myślach. Średnia życia wampira wynosi ponad tysiąc lat; znaczna część osobników żyje o wiele dłużej. Wybranki - samice wampirów chowane na służebnice Pani Kronik. Uchodzą za arystokrację, choć bardziej w hierarchii duchowej niż świeckiej. Z samcami nie mają prawie styczności, czasem jednak parzą się z wybranymi dla nich przez Panią Kronik braćmi, aby zapewnić liczebność kasty. Posiadają dar jasnowidzenia. W dawnych czasach karmiły swoją krwią członków Bractwa, którzy nie mieli własnych krwiczek, praktyka ta została jednak zarzucona. Zanikh - duchowa kraina, w której zmarłe wampiry pędzą życie wieczne w otoczeniu swoich bliskich. Zwyrth - martwy osobnik powracający z Zanikhu do świata żywych. Zwyrthy darzone są głębokim szacunkiem i podziwiane za bolesne doświadczenia.

- 10 - RROOZZDDZZIIAAŁŁ 11 - Zbihr, oszalałeś? Nie skacz! Huk zderzających się przed maską cadillaca samochodów zagłuszył głos Furiatha. Zbihr, jego bliźniak, wyskakiwał właśnie z wozu, którym jechali z szybkością osiemdziesięciu kilomet równa godzinę. Skoczył! - Zawracaj, V! Vrhedny tak nagle wprowadził cadillaca w kontrolowany poślizg, że Furiath grzmotnął ramieniem w szybę. Reflektory omiotły drogę, oświetlając turlającego się po ośnieżonym asfalcie Zbihra, który zerwał się zaraz na równe nogi i rzucił w stronę dymiącego wraka osobowego samochodu. Maskę wozu zdobiła wyrwana choinka. Nie odrywając oczu od bliźniaka, Furiath zaczął rozpinać pas bezpieczeństwa. Choć prawa fizyki zepsuły przejażdżkę ściganym reduktorom, których bracia w końcu dogonili za Caldwell, nie znaczyło to bynajmniej, że nieumarłych można spisać na straty. Dranie byli nie do zdarcia. Cadillac zahamował gwałtownie. Furiath otworzył drzwi i sięgnął po swoją berettę. Nie wiedział, ilu reduktorów siedzi w samochodzie, ani też w co są uzbrojeni. Pogromcy wampirów poruszali się zawsze stadnie i pod bronią. Niedobrze. Z samochodu wysiadło trzech białowłosych mężczyzn, co znaczyło, że tylko z kierowcą jest marnie. Przewaga przeciwnika bynajmniej nie otrzeźwiła Zbihra. W samobójczym amoku ruszył ku trójce nieumarłych, uzbrojony, jak zwykle, tylko w czarny sztylet. Furiath rzucił się w stronę wraka. Za sobą słyszał ciężkie kroki Vrhednego. Wysilali się zupełnie niepotrzebnie. Płatki śniegu bezgłośnie wirowały w powietrzu, słodki aromat świerczyny mieszał się z odorem cieknącej z wraku benzyny. Zbihr sztyletem unieszkodliwił całą trójkę. Podciął im ścięgna pod kolanami, żeby nie mogli uciec, wyłamał ręce, żeby nie mogli się bronić, po czym zaciągnął ich na pobocze, rzucając na stertę jak upiorne lalki.

- 11 - Zajęło mu to góra pięć minut, w trakcie których zdążył również wyłuskać dowody tożsamości reduktorów. Dopiero wtedy zrobił sobie przerwę na odpoczynek. Patrzył na oleiste krople czarnej krwi na białym śniegu. Z jego pleców uniosła się zagadkowa mgiełka pary, rozwiewając się w porywach zimnego wiatru. Furiath wsunął berettę do kabury. Mdliło go, jakby się najadł smalcu. Masując ręką mostek, rozglądał się na boki. O tej porze nocy poza granicami Caldwell ruch na drodze 22 zamierał. Nie należało spodziewać się świadków, a jelenie nie były groźne. Wiedział, co teraz nastąpi. Wolał się nie wtrącać. Zbihr przykląkł przy jednym z reduktorów. Grymas nienawiści wykrzywił jego pobliźnioną twarz. Zdeformowana górna warga wywinęła się, odsłaniając długie jak u tygrysa kły. Ogolony na zero, z zapadniętymi policzkami, wyglądał jak kostucha i, podobnie jak śmierć, dobrze czuł się w niskich temperaturach. Ubrany był lekko: w czarny golf i czarne luźne spodnie, ciężko natomiast obładowany był bronią: na piersi krzyżowały mu się szelki sztyletu cechowanego znakiem Bractwa. Do ud miał przytroczone dwa dodatkowe sztylety. Całość uzupełniał pas z nabojami i dwa pistolety sig sauer. Rzadko używał broni palnej. Przy zabijaniu lubił bliski kontakt. Prawdę mówiąc, były to jedyne intymne chwile w jego życiu. Chwycił reduktora za klapy skórzanej kurtki i szarpnął do siadu, aż się zetknęli ustami. - Gdzie samica? - Odpowiedział mu złośliwy chichot. Załadował reduktorowi z piąchy. Suchy trzask odbił się echem od ściany lasu, jak odgłos pękniętej gałęzi. - Gdzie samica? Kpiący uśmiech pogromcy obudził w Zbihrze lodowatą wściekłość. Otoczył się własnym kręgiem polarnym. Powietrze wokół Z namagnesowało się i ochłodło poniżej panującej temperatury. Płatki śniegu omijały wojownika z dala, jakby odpychał je siłą gniewu. Słysząc pstryknięcie, Furiath obejrzał się za siebie: Vrhedny zapalał skręta. Pomarańczowy płomień oświetlał lewą skroń V i jego kozią bródkę. Rozległ się kolejny cios pięści Zbihra. - Wszystko w porządku, Furiath? - Vrhedny zaciągnął się głęboko dymkiem, patrząc na Furiatha diamentowymi oczami. Nie, nic nie było w porządku. Zbihr zawsze wyglądał jak uosobienie zła wczesnośredniowiecznym moralitecie, teraz jednak jego brutalność osiągnęła odpychające stężenie. Był wydrążoną pałubą, którą od czasu uprowadzenia Belli trawiła gorączka.

- 12 - Mimo to nadal jej nie znaleźli. Żadnych tropów, żadnych informacji. Nic. A przecież Zbihrnie patyczkował się z przesłuchiwanymi. Furiath również od czasu porwania nie mógł sobie znaleźć miejsca. Znał Bellę krótko, ale była czarującą, szlachetną kobietą, pochodzącą z najwyższych sfer arystokracji. Cenił w niej zresztą nie tylko jej błękitną krew. Umiała dotrzeć do jego psyche i rozbudzić mężczyznę uśpionego ślubami czystości i dyscypliną. Poszukiwał jej równie gorączkowo jak Zbihr, jednak po sześciu tygodniach stracił nadzieję, że znajdą ją żywą. Reduktorzy najpierw biorą jeńców na tortury, usiłując wydobyć od nich informacje o Bractwie. Niestety, Bella, jak wszyscy cywile, niewiele wiedziała na temat braci, więc zapewne już ją zgładzili. Pozostawała mu tylko nadzieja, że zanim odeszła w Zanikh, nie była torturowana zbyt długo. - Gdzie samica? - szczeknął Zbihr do następnego reduktora. - Pierdol się - odpalił lapidarnie tamten. Zbihr zareagował jak Mike Tyson: ukąsił przeciwnika. Nikt z braci nie wiedział, czemu Zbihr przejął się tak bardzo samicą cywilów. Znany był przecież z niechęci do kobiet. Samice się go bały. Co łączyło go z Bellą było zagadką dla wszystkich. Inna sprawa, że Z zawsze był nieprzewidywalny, nawet dla brata bliźniaka. W leśnej głuszy niosły się odgłosy jatki. Furiath czuł, że dłużej tego nie wytrzyma. Tymczasem reduktorzy trzymali się mocno. Żaden nie puścił pary z gęby. - Chyba mam już dość - mruknął Furiath. Zbihr był jedyną racją jego istnienia, jeśli nie liczyć misji obrony rasy wampirów przed eksterminacją. W łóżku spał zawsze sam, o ile udało mu się oko zmrużyć. Nie gustował w uciechach podniebienia, kobiety nie wchodziły w grę z powodu ślubów, więc wolny czas spędzał na zastanawianiu się, co też Zbihr znów wymyśli i komu przyjdzie za to płacić. Czuł, że marnieje ze zgryzoty. To on płacił za mordercze skłonności brata. Poczuł na szyi dotyk znajomej dłoni w rękawiczce. - Spójrz na mnie, bracie - zażądał Vhredny. Furiath spojrzał posłusznie i przeszedł go dreszcz. Lewa źrenica V rozszerzyła się na całe, obwiedzione tatuażem, oko. Furiath zaglądał w czarną czeluść. - Vrhedny... miejże litość… - Nie był teraz w nastroju do wróżb. Nie miał siły słuchać, że będzie jeszcze gorzej niż jest.

- 13 - - Śnieg pada dziś wolniutko - powiedział V, matując go po tętnicy szyjnej. Furiath przymknął oczy. Spłynął na niego dziwny spokój. - Co mówiłeś? - Jego serce zaczęło bić wolniej, w rytmie kciuka V. - Śnieg... pada wolniutko. - Mhm... Aha... - Dużo śniegu tej zimy napadało, przyznasz? - Aha... No. - Taa... dużo śniegu, a będzie jeszcze więcej. Dzisiaj, jutro. Za miesiąc. Za rok. Pada, kiedy mu się podoba i gdzie mu się podoba. - Pada i pada podjął - uspokojony Furiath. - Nic go nie powstrzyma. - Najwyżej, w końcu, ziemia. - Kciuk znieruchomiał. - Ale ty mi bracie nie wyglądasz na ziemię. Nie powstrzymasz go. Nigdy. Nastąpiła seria rozbłysków i drobnych eksplozji. Zbihr poprzebijał serca reduktorów, którzy rozwiali się bez śladu. W nocnej ciszy dobiegał tylko syk z chłodnicy rozbitego wozu i ciężki oddech Z. Zbihr wyprostował się. Wyglądał, jak upiór. Czarna krew reduktorów spływała mu porękach i twarzy. Spowijała go połyskliwa aura okrucieństwa, przez którą prześwitywał niewyraźnie las, jakby falując. - Wracam do miasta, dopaść kumpli tych trzech - oznajmił Z, wycierając brzeszczot o udo. Pan O wybierał się na wampiry. Wyjął magazynek z dziewięciomilimetrowego smith&wessona i zajrzał do lufy. Domagał się czyszczenia, podobnie, jak glock. Miał co innego do roboty, ale tylko dureń nie dba o swoją spluwę. Cóż, reduktorzy muszą mieć broń na najwyższy połysk. Bractwo Czarnego Sztyletu to był cel, do którego nie opłacało się chybić. Przeszedł przez centrum przesłuchań, omijając stół do sekcji zwłok swój warsztat pracy. Jednoizbowy budynek zamiast podłogi miał klepisko. Nie miał też izolacji, ale brak okien sprawiał, że wiatry nie były zbyt dokuczliwe. O sypiał na łóżku polowym. Miał prysznic, toalety i kuchnie nie potrzebował, bo reduktorzy nie jedzą. Wnętrze pachniało świeżym drewnem, bo obiekt stanął raptem półtora miesiąca temu. Unosiła się w nim woń piecyka naftowego, który ogrzewał pomieszczenie. Jedynym meblem były sięgające od ziemi aż po belki stropu półki na całą długość dwunastometrowej ściany. Leżały na nich schludnie poukładane narzędzia: noże, imadła, obcęgi, młotki, piły wszystko, czym tylko się da wydobyć z jeńców zeznania.

- 14 - Pomieszczenie służyło nie tylko do tortur, ale również jako magazyn. Dłuższe przetrzymywanie wampirów było trudne, bo wystarczyła im zaledwie chwila koncentracji i szukaj wiatru w polu. Metal uniemożliwiał im numer ze znikaniem, ale żelazna klatka nie chroni przed światłem słonecznym, z kolei budowa pomieszczenia o litych, metalowych ścianach ze względów praktycznych odpadała. Na szczęście sprawdzał się pionowo wkopany w ziemię segment gwintowanej, żeliwnej rury kanalizacyjnej. Ściśle rzecz biorąc trzy takie segmenty. O z wielką chęcią zajrzałby do pojemników z wampirami, ale wiedział, że jeśli sobie pofolguje, nie wyjdzie na nocne łowy, a obowiązywały go normy uprowadzeń. Będąc prawą ręką nadreduktora, miał pewne przywileje, takie choćby, jak zarządzanie obiektem. Skoro jednak cenił sobie swoją samotnię, musiał zachowywać się tak, żeby jej nie stracić. A to znaczyło, że musi czyścić broń nawet wtedy, kiedy ma ochotę na coś zupełnie innego. Odsunął apteczkę, sięgnął po zestaw do czyszczenia broni. Dosunął taboret do stołu do sekcji zwłok. Jedyne drzwi w pomieszczeniu otwarły się z impetem, chociaż nikt nie zastukał. O obejrzał się za siebie, ale kiedy zobaczył, kim jest przybysz, zapanował nad irytacją. Pan X nie był mile widzianym gościem, co nie zmieniało faktu, że bysior stał na czele Korporacji Reduktorów, o czym warto było pamiętać dla własnego dobra. W świetle gołej żarówki nadreduktor nie wyglądał na przeciwnika, którego warto było lekceważyć, jeśli chciałeś w całości zachować tyłek. Przy metrze dziewięćdziesięciu był kanciasty i napakowany jak samochód w żelaznej karoserii. Był też zdepigmentowany, jak wszyscy członkowie Korporacji z dłuższym stażem. Jego biała skóra nigdy nie pokrywała się rumieńcem ani nie czerwieniła się na wietrze. Włosy miał koloru pajęczyny, oczy szare, matowe i bez wyrazu, jak niebo w pochmurny dzień. Pan X zaczął niedbale przechadzać się po pomieszczeniu. Tym razem nie sprawdzał porządku, tylko jakby rozglądał się za czymś. - Doniesiono mi, że mamy nową zdobycz. O odłożył wycior i przeprowadził pośpieszną inwentaryzację swojego arsenału broni. Do prawego uda miał przytroczony nóż szturmowy. Z tyłu kaburę z glockiem. Trochę za mało... - Zgarnąłem go jakieś trzy kwadranse temu w mieście, przed Zero Sum. Siedzi teraz w ziemi i wraca do siebie - odparł.

- 15 - - Dobra robota - pochwalił X. - Zaraz wracam jeszcze do centrum. - Doprawdy? - Pan X przystanął przed pólkami, biorąc do ręki ząbkowany myśliwski nóż. - Zdziwi się pan, ale słyszałem bardzo niepokojącą wiadomość. O milczał, zsunął jednak rękę po udzie w kierunku trzonka noża. - Nie ma pan żadnych pytań? - zdziwił się nadreduktor, podchodząc do trzech wkopanych w ziemię pojemników na wampiry. - Czyżby znał pan już najświeższą nowinę? Pan X nachylił się nad pokrywami z metalowej siatki zamykającymi włazy do rur. O zmacał nóż. Czniał dwóch pierwszych jeńców, ale trzeci był jego i tyle. - Niema już wolnych miejsc? - Pan X czubkiem buta trącił pęk lin znikających w jednym z otworów. - Myślałem, że zabił pan obu, bo nie mieli nic ciekawego do powiedzenia. - Zabiłem. - No to licząc z cywilem, którego pan złapał dziś w nocy powinien pan mieć wolną rurę. Tymczasem widzę, że ma pan komplet. - Złapałem jeszcze jednego. - Kiedy? - Wczoraj. - Kłamie pan. - PanX kopniakiem zrzucił siatkę z trzeciego pojemnika. W pierwszym odruchu O chciał zerwać się z miejsca, w dwóch susach dopaść pana X i poderżnąć mu gardło. To było jednak nierealne. Nadreduktor znał pewien trick, którym osadzał podwładnych w miejscu. Robił to za pomocą spojrzenia. O nie drgnął więc nawet, choć nie było mu łatwo utrzymać tyłek na stołku. Pan X wyjął z kieszeni długopisolatarkę i poświecił do rury. Odpowiedziało mu stłumione piśnięcie. Wybałuszył oczy. - Samica. Ale jaja! Dlaczego o tym nie wiem? O zaczął powoli wstawać, skrywając nóż na udzie w fałdach bojówek. Mocno i pewnie zacisnął dłoń na rękojeści. - Jest tutaj dopiero od niedawna. Mam całkiem inne informacje. Pan X skoczył do łazienki. Odsunął przeźroczystą plastikową zasłonkę prysznica. Rzucając kurwami, skopał zastęp stojących w rogu butelek damskich szamponów i dziecięcych oliwek. Zza szafki z amunicją wyciągnął turystyczną lodówkę. Wysypał zawartość na podłogę. Reduktorzy nie potrafią żuć ani łykać. Miał niezbity dowód winy.

- 16 - - Rozumiem, że sprawił pan sobie zwierzę domowe? - Na bladej twarzy pana X malowała się wściekłość. O rozważał wszystkie możliwe wymówki, starając się oszacować odległość między sobą a X. - Jest pożyteczna. Przydaje się podczas przesłuchań. - A to niby jak? - Samce jej gatunku nie lubią widoku krzywdzonych samic. To ich pobudza do zeznań. Oczy pana X zwęziły się podejrzliwie. - Czemu nie powiedział mi pan o niej? - Centrum przesłuchań należy do mnie. Dał mi pan wolną rękę na tym terenie. - A kiedy dowie się, kto go sypnął, żywcem obedrze drania ze skóry. - Jak pan wie, ja tutaj rządzę. Jakimi metodami nie pańska sprawa. - Powinien mnie pan był zawiadomić. - Nagle pan X znieruchomiał. - Masz zamiar robić coś tym nożem, synu? Zgadłeś, ojczulku. - Ja tu rządzę, czy nie? Pan X przeniósł ciężar ciała na palce stóp. O spiął się w sobie. Nagle zadźwięczała komórka. Pierwszy dzwonek przeszył gęste od napięcia powietrze jak krzyk trwogi. Drugi już nie brzmiał tak dramatycznie. Trzeci dzwonek O ledwie zarejestrował. Chwilowo konfrontacja została odroczona. Dopiero teraz dotarło do O, że głupio kombinował. Chociaż był chłopem na schwał i umiał walczyć, na sztuczki pana X nie było mocnych. Gdyby O został ranny albo zginął, kto się zaopiekuje jego żoną? - Odbierz - rozkazał pan X. - Przełącz rozmowę na głośnik zewnętrzny. Dzwonił jeden z alfa. Trzech reduktorów zostało wyeliminowanych na poboczu, raptem trzy kilometry od centrum przesłuchań. Znaleziono ich samochód roztrzaskany o drzewo, a ciała, ulatniając się, wytopiły dziury w śniegu. - Znów to cholerne Bractwo Czarnego Sztyletu. - Woli pan bić się ze mną, czy ruszyć do akcji? - spytał pan X, gdy O rozłączył się. - W pierwszym przypadku czeka pana pewna, szybka śmierć. Wybór należy do pana. - Czy ja tu rządzę? - Tak długo, jak pan wykonuje moje rozkazy. - Mamy tu stały przepływ cywilów. - Którzy jednak niewiele wnoszą nowego.

- 17 - O nasunął siatkę na trzeci otwór, kątem oka obserwując pana X. Docisnął butem pokrywę. Spojrzał nadreduktorowi w oczy. - Nic na to nie poradzę, że Bractwo zataja swoje sprawy nawet przed własną rasą. - Być może powinien się pan trochę bardziej skoncentrować na zadaniu. O bił się z myślami. Nie mogę mu powiedzieć, że go pierdolę, bo jedno nieopatrzne słowo, a moją samicę rzucą psom na pożarcie. Pan X z uśmiechem obserwował wewnętrzne zmagania O. - Podziwiałbym pańskie opanowanie, gdyby nie to, że niema pan innego wyjścia. Wróćmy zatem do spraw bieżących. Bractwo zawsze próbuje zdobyć słoje z sercami skasowanych reduktorów. Uda się pan niezwłocznie do domu pana H po jego słój. Ja wyślę kogoś do pana A, a sam pojadę do D. - Przystanął w drzwiach. - Co się tyczy samicy: dopóki jest narzędziem pracy, nie ma sprawy. Gorzej, jeśli ją pan trzyma z innych powodów. Omega z rozkoszą schrupie pańskie czułe serduszko. O słuchał go bez lęku. Skoro raz przetrwał tortury Omegi, drugi raz też je zniesie. Dla swojej kobiety był gotów na wszystko. - I co pan na to, O? - Zgoda, sensei. O nie mógł się doczekać, kiedy odjedzie samochód pana X. Serce waliło mu jak młot pneumatyczny. Pragnął wyjąć swoją kobietę i przytulić się do niej, ale wtedy nigdy nie ruszyłby w drogę. Żeby choć trochę dojść do siebie, skończył czyścić rewolwer i wsunął go do kabury. Nie wiele mu to pomogło, ale przynajmniej ręce przestały mu się trząść. W drodze do wyjścia zgarnął klucze do ciężarówki. Nad trzecim włazem włączył czujnik ruchu. Gadżet sprawdzał się znakomicie. Gdyby doszło do uszkodzenia emitera podczerwieni, włączy się karabin z celownikiem laserowym i zrobi kuku nieproszonym gościom. Zawahał się w progu. Tak strasznie chciał ją przytulić. Sama myśl, że mógłby ją stracić, przyprawiała go o szaleństwo. Ta wampirzyca... była teraz sensem jego życia, tak jak do nie dawna Korporacja i zabijanie. - Żono, wychodzę. Bądź grzeczna. - Urwał, nasłuchując. - Wrócę niedługo i zrobimy ci kąpiel. - Na dal nie było odpowiedzi. - Żono? Przełknął nerwowo. Choć starał się być mężczyzną, nie potrafił wyjść, nie usłyszawszy od niej choć słowa. - Nie powiesz mi do widzenia?

- 18 - Cisza. Ból zalał serce O, rozpalając w nim miłość do najdroższej. Odetchnął głębiej, walcząc z rozkosznym bólem w piersiach. Do niedawna sądził, że w swoim poprzednim życiu poznał, co to miłość. Uważał za wybrankę swego serca Jennifer, kobietę, z którą gził się i bił przez całe lata. Był jednak w błędzie. Dopiero teraz zrozumiał, czym jest namiętność. Schwytana samica przyprawiała go o katusze, dzięki którym przypomniał sobie, co znaczy być mężczyzną. Była jego nową duszą w miejsce duszy, którą oddał Omedze. Zawdzięczał jej życie, chociaż był nieumarłym. - Postaram się wrócić jak najprędzej, żono. Kiedy do rury dobiegł dźwięk zamykanych drzwi, Bella rozluźniła się. A więc jej milczenie rozstrajało reduktora. Bardzo dobrze. Teraz byli jeden do jeden. Jak na ironię miała wykończyć się właśnie z powodu choroby psychicznej. Kiedy przed wieloma tygodniami ocknęła się w rurze, sądziła, że połamią jej kości i tyle. Tymczasem śmierć zakradała się od strony duszy. Jej ciało było w niezłym stanie, ale psychika w głębokiej rozsypce. Psychoza, podobnie jak choroby somatyczne, rozwijaj się stopniowo, etapami. Początkowo strach paraliżował ją tak bardzo, że potrafiła myśleć tylko o jednym jak będzie, znosić tortury. Ale dnie mijały i nic takiego się nie wydarzyło. Owszem, reduktor ją uderzył i wodził po jej ciele lepkim wzrokiem, ale nie traktował jej jak innych przedstawicieli jej rasy. Nawet jej nie zgwałcił. Powoli zaczęła myśleć o czymś innym. Nadzieja, że ją wkrótce znajdą, dodawała jej ducha. Pozbierała się wewnętrznie. Ten okres trwał dłużej, może nawet tydzień, trudno dokładnie powiedzieć, bo straciła poczucie czasu. Potem jednak zaczęła się nieodwracalna jazda w dół, a najbardziej dołował ją reduktor. Niemniej po pewnym czasie zorientowała się, że ma nad swoim porywaczem dziwną przewagę, którą z czasem zaczęła wykorzystywać. Początkowo odrzucała go, żeby sprawdzić, jak daleko się może posunąć. Potem zaczęła go dręczyć z nienawiści, żeby mu dopiec Z niepojętych powodów jej porywacz... ją kochał. Kochał do szaleństwa. Czasem na nią krzyczał, bała się tych jego nastrojów, ale im bardziej mu stawiała opór, tym lepiej ją traktował. Kiedy odmawiała mu spojrzenia, popadał w straszliwy niepokój. Kiedy odrzucała jego podarki, szlochał. Coraz gorliwiej żebrał o jej uwagę, płaszczył się u jej stóp, a kiedy przestała na niego reagować, załamał się.

- 19 - Igranie z jego uczuciami stało się dla niej całym, odrażającym światem, a jej własne okrucieństwo dobijało ją. Kiedyś była żywą istotą, córką, siostrą... kimś... Teraz, w obliczu swojego koszmaru, zrobiła się twarda jak głaz. Była żywym trupem. Wiedziała, że nigdy jej nie wypuści. Ograbił ją z przyszłości równie dobrze mógł ją zabić. Zostało jej jedynie przeklęte, wieczne teraz. W jego towarzystwie. Dopadła ją z powrotem panika. Za wszelką cenę chciała wrócić do rutynowego odrętwienia. Skoncentrowała się na panującym pod ziemią chłodzie. Reduktor ubierał ją w jej własną garderobę, którą wygarnął z jej komody i szafy, miała więc na tobie legginsy, polary, ciepłe skarpety i buty. Ale chłód sforsował wszystkie warstwy odzieży, przenikając ją do szpiku kości. Myśli Belli powędrowały do domku na farmie, w którym tak krótko mieszkała. Przypomniała sobie ogień buzujący wesoło w kominku w jej saloniku. Rozpalała kominek, a potem rozkoszowała się tym, że jest u siebie... Nie służyły jej te fantazje i wspomnienia. Przypominały o dawnym życiu, o matce... bracie. Ach, ten Mordh. Doprowadzał ją do szaleństwa wiecznym kontrolowaniem, w końcu jednak wyszło na jego. Gdyby nie wyprowadziła się z domu, nigdy nie poznałaby Mary, ludzkiej samicy, która mieszkała w sąsiedztwie. I nigdy tamtej nocy nie pobiegłaby łąką między ich domami, żeby sprawdzić, co się dzieje u Mary. Nigdy nie natknęłaby się na reduktora... co by jej oszczędziło losu nieboszczki, która jakimś cudem oddycha. Zastanawiała się, jak długo brat jej poszukiwał? Czy zrezygnował już? Chyba tak. Nawet on kiedyś musiał stracić nadzieję. Była pewna, że jej szukał, ale do pewnego stopnia cieszyła się, że jej nie znalazł. Choć był bardzo agresywnym samcem, był tylko cywilem i próba uwolnienia siostry mogła się źle dla niego skończyć. Reduktorzy byli naprawdę silni. Okrutni i skuteczni. Odbić ją mogło tylko monstrum na miarę tego, które ją więziło. Przed oczyma, wyraźnie, jak na zdjęciu, zobaczyła Zbihra. Jego dzikie, czarne oczy. Bliznę, która przecinała twarz, deformując górną wargę. Wytatuowaną obrożę i kajdany juchacza. Przypomniała sobie ślady bicza na jego plecach kolczvki w sutkach. Umięśnione, wychudłe ciało. Myślała o jego złowrogim nieprzejednaniu, o trawiącej go nienawiści. Był przerażającym egzemplarzem jej rasy. Jak podsumował go jego bliźniak, nie był rozbitkiem, był ruiną. I to go właśnie predysponowało do akcji ratunkowej.

- 20 - Tylko on mógłby stawić czoło jej porywaczowi. Tylko brutalna siła Zbihra byłaby w stanie ją wyzwolić, ale nie miała na co liczyć. Była dla niego jakąś cywilką, którą widział na oczy dwa razy. W dodatku za drugim razem kazał jej przysiąc, że jej więcej nie będzie musiał oglądać. Znów dopadła ją panika. Próbowała z nią walczyć, wmawiając sobie, że Mordh ciągle jej jeszcze szuka i skontaktuje się z Bractwem, jeśli trafi na jakiś ślad, a wtedy może Zbihr w ramach obowiązków służbowych włączy się w pościg. - Ej tam... jest tam kto? - Drżący głos samca brzmiał głucho i metalicznie. To musiał być najnowszy jeniec. Zawsze na początku próbują nawiązać kontakt. Kaszlnęła. - Jestem... tutaj. - O rany... to ty jesteś tą porwaną samicą? - odezwał się cywil po dłuższej chwili. To ty jesteś... Bella? Dźwięk własnego imienia wprawił ją w szok. No tak, reduktor od tak dawna nazywał ją żoną, że prawie zapomniała, jak się nazywa. - Tak... Jestem Bella. - Żyjesz. W każdym razie jej serce nie przestało jeszcze bić. - Znamy się? - Jja byłem na twoim pogrzebie. Z moimi rodzicami, Ralstamem i Jilling. Zatrzęsła się. Jej matka z bratem pochowali ją. Jasne, co mieli robić? Jej matka była pobożną wyznawczynią Starego Kanonu. Uznawszy, że jej córka umarła, zadbała o stosowną ceremonię, by Bella mogła odejść w Zanikh. Nie, tylko nie to. Co innego podejrzewać, że zaniechali poszukiwań, a co innego wiedzieć to na pewno. Nikt nie przybędzie jej na odsiecz. Nigdy. Usłyszała dziwny dźwięk, a potem zorientowała się, że to jej własny szloch. - Ucieknę - zapewnił ją samiec z przekonaniem. - I wezmę cię z sobą. Pod Bellą ugięły się nogi. Po gwintowanych ścianach rury osunęła się na ziemię. Teraz nie żyła już na dobre. Nie dość, że była martwa, była pogrzebana. Jak na ironię tkwiła w wykopie w ziemi.

- 21 - RROOZZDDZZIIAAŁŁ 22 Zbihr kroczył w ciężkich buciorach przez zaułek odchodzący od Trade Street, rozdeptując krę na kałużach i zamarznięte odciski opon. Było ciemno jak w grobie, bo ceglane budynki z obu stron miały ślepe ściany, a chmury zasłoniły księżyc. Wzrok Zbihra bez wysiłku przenikał ciemności. Rozsadzała go wściekłość. Krwi! Był żądny czarnej krwi na swoich rękach, krwi tryskającej mu na twarz, chlustającej na odzież. Chciał upuścić ocean czarnej krwi, żeby wsiąkła w ziemię. Chciał wykrwawiać pogromców na śmierć, w daninie dla Belli, w hołdzie dla jej pamięci. Czuł, że Bella nie żyje, coś mu mówiło, że została zamordowana w jakiś ohydny sposób. Czemu więc nieodmiennie zaczynał od wypytywania tych łotrów o miejsce jej pobytu? Sam nie wiedział. Zawsze miał na końcu języka to pytanie, choćby w kółko powtarzał sobie, że Belli już niema. I nadal będzie o nią pytał. Chciał się dowiedzieć jak i czym ją wykończyli. Ta wiadomość będzie dla niego źródłem udręki, mimo to chciał wiedzieć. Musiał wiedzieć, któryś z nich w końcu puści farbę. Przystanął i pociągnął nosem. Liczył na to, że zakręci od słodkiego zapachu zasypki dla niemowląt. Wykańczał go całkowity brak informacji. Roześmiał się chrapliwie. Akurat, wykańczał. Sto lat ostrej tresury przez Posiadaczkę nauczyło go odporności na wszystko: ból fizyczny, udrękę psychiczną, skrajne upodlenie i upokorzenie, bezsilność, beznadzieję. Znał to wszystko na pamięć. Tak więc, nic mu nie będzie. Spojrzał w niebo. Kiedy opuścił głowę, zachwiał się. Oparł się o kontener na śmieci, żeby odzyskać równowagę. Oddychał głęboko, czekając, aż miną zawroty głowy. Nie minęły. Musi się dokrwić. Znowu. Zaklął. Może uda mu się jeszcze oszukać głód przez noc, dwie. Faktem jest, że od paru tygodni chodził jak mucha w mazi i funkcjonował tylko dzięki sile woli dla niego, zresztą, żadna nowina. Jakoś tej nocy nie miał apetytu na krew.

- 22 - Zmusił się do dalszego marszu przez zaułki centrum, zahaczając po drodze o niebezpieczne rewiry Caldwell. Tu muzykę i narkotyki sprowadzano z Nowego Jorku. Koło trzeciej nad ranem był tak niedokrwiony, że popadł w ciężkie odrętwienie. Nie miał wyjścia, musiał się poddać. Nie mógł już dłużej znieść ogólnego rozbicia i ociężałości. Ten stan zbyt przypominał oszołomienie opium, którym faszerowano go, gdy był juchaczem. Najraźniej jak mógł, powędrował w stronę Zero Sum od niedawna ulubionej śródmiejskiej mety Bractwa. Bramkarze wpuścili go poza kolejką; był to przywilej gości, którzy topili w klubie takie kwoty jak bracia. Na sam czerwony dymek Furiatha szło miesięcznie parę tauzenów, z kolei V z Butchem rozkręcali się dopiero przy trunkach z najwyższej półki. Do tego dochodziły stałe wydatki Z. Rozgrzany, przyćmiony klub wypełniony łomotem techno przypominał jaskinię w oparach tropików. Spotniałe człowieki tłoczyły się na parkiecie, ssąc lizaki w kształcie smoczków, chłepcąc wodę i podrygując w świetle barwnych laserów. Ludzkie ciała były wszędzie i oblepiając ściany, migdaliły się ze sobą w parach albo trójkątach. Ruszył do pokoju dla VIP-ów, a motłoch robił mu przejście, rozstępując się bezszmerowo. Instynkt samozachowawczy ostrzegał nahajowane ekstazką i nagrzane koksem ciała, że starcie z tym osobnikiem może mieć fatalny finał. Na tyłach klubu bramkarz z dresiarskim jeżykiem wpuścił go do VIP roomu, gdzie panowała względna cisza. W dużej przestrzeni stało około dwudziestu stołów z ławami. Ich czarne, marmurowe blaty oświetlały tylko zawieszone pod sufitem spoty. Boks Bractwa znajdował się przy wyjściu ewakuacyjnym. Zbihr nie zdziwił się, zastając Vrhednego i Butcha z kieliszkiem w ręku. Na Furiatha czekała na stole szklaneczka martini. Jego współ lokatorzy powitali go bez entuzjazmu, a wręcz z rezygnacją. Chyba mieli ochotę odlecieć, a on ściągał ich z powrotem na ziemię. - Gdzie się podział? - spytał, skinąwszy w stronę martini Furiatha. - Kupuje dymek na zapleczu - wyjaśnił Butch. - Wyjarał wszystkie OZ. Zbihr dosiadł się z lewej i odchylił do tyłu, usuwając się poza krąg światła padającego na połyskliwy blat stołu. Rozejrzał się wokół. Twarze nic mu nie mówiły. Sala dla VIP-ów miała swoich stałych bywalców, ale zamożni klienci trzymali się zwykle w swoim ścisłym gronie. Zresztą w całym klubie nikt nie zadawał nikomu zbędnych pytań, dlatego między innymi Bractwo upodobało sobie ten lokal. Właściciel Zero Sum był wampirem. Stawiał na anonimowość.

- 23 - Od stu lat Bractwo zaczęło zatajać swoją tożsamość nawet przed przedstawicielami własnej rasy. Krążyły co prawda głoski, a imiona braci przeciekały do cywilów, ale tylko szeptem. Zeszli do podziemia na początku ubiegłego wieku, gdy doszło do rozłamu w obrębie ich gatunku i, niestety, nie można już było nikomu bezwzględnie zaufać. W tym czasie dołączył się kolejny powód: reduktorzy zaczęli torturować cywilów, aby wymóc informacje o Bractwie. Nierzucanie się w oczy stało się kwestią życia i śmierci. W efekcie nawet kilku zatrudnionych w klubie wampirów nie miało pewności, czy wielkie samce w skórach, które tu przepijały fortunę, były członkami Bractwa Czarnego Sztyletu. Jednak atmosfera klubu, a przede wszystkim wygląd braci, nie skłaniały do pytań. Zbihr wiercił się niecierpliwie na ławie. Szczerze nie znosił tego klubu, tych wszystkich ciał, które go otaczały z każdej strony. Nie znosił dźwięków i zapachów tego miejsca. Do stołu braci podeszły trzy rozćwierkane ludzkie samiczki. Tego wieczoru wszystkie trzy obsługiwały salę, bynajmniej nie serwując drinków. Wszystkie trzy stanowiły typ luksusowej dziwki: doklejane pasemka, silikony, twarz poprawiona skalpelem chirurga, kiecka jak spod igły. One i ich koleżanki po fachu jak święta ruchome zaszczycały klub zgodnie z sobie tylko znanym rytmem zwłaszcza salę dla VIP-ów. Wielebny, właściciel i menedżer Zero Sum uważał, że nic tak nie napędza obrotów, jak duży wybór towaru, więc włączył ich ciała do asortymentu, na równi z alkoholem i narkotykami. Wampir pożyczał również pieniądze, przyjmował zakłady i Bóg wie co jeszcze robił w swoim kantorku na tyłach głównie dla ludzkiej klienteli. Kurwy, śmiejąc się i paplając, demonstrowały swoje atrybuty. Niestety, żadna z nich niemiała tego, czego szukał Zbihr, a V i Butch też się do żadnej nie rwali. Po jakimś czasie kobiety ruszyły w stronę następnego boksu. Z był wściekle głodny, ale w kwestii dokrwienia przestrzegał ścisłych reguł. - Ej, tatuśki! - Rozległ się kobiecy głos. Może któryś z was czuje się samotny? Potrzebuje towarzystwa? Podniósł wzrok. Ludzka samica miała ostre rysy, które pasowały do jej sylwetki żylety. Kostium z czarnej skóry. Oczy szkliste, krótkie włosy. Właśnie o to mu chodziło. Wsunął dłoń w krąg padającego na stolik światła. Podniósł dwa palce do góry i dwukrotnie zastukał w marmurowy blat. Butch i V drgnęli niespokojnie. Niech ich szlag.

- 24 - - OK - błysnęła uśmiechem dziwka. Zbihr wstał od stołu, prezentując się w całej okazałości. Jego twarz znalazła się w zasięgu światła. Uśmiech kurwy zastygł. Cofnęła się. Z drzwi po lewej wyłonił się Furiath, którego imponujące włosy mieniły się od świateł. Zanim szedł groźny samiec z irokezem. Wielebny. Kiedy podeszli do stołu, właściciel klubu uśmiechnął się półgębkiem. Jego ametystowym oczom nie umknęło wahanie prostytutki. - Dobry wieczór panom. Gdzie się wybierasz, Liso? - Tam, gdzie on zechce, szefie - odparła Lisa, odzyskując werwę z nadwyżką. - Dobrze powiedziane. Dość tego bicia piany, wkurzył się Z. No, jazda. Pchnął drzwi ewakuacyjne prowadzące do zaułku na tyłach klubu. Grudniowy wiatr wsączył się pod luźną kurtkę, którą narzucił po to tylko, żeby zamaskować broń. Podobnie jak Lisa, nic sobie nie robił z chłodu. Choć była skąpo ubrana, a porywy lodowatego wiatru mierzwiły jej krótką fryzurę, stała przed nim z zadartą głową, nie dając nic poznać po sobie. Teraz, kiedy przyjęła zlecenie, demonstrowała pełną gotowość. Była stuprocentową profesjonalistką. - Tutaj - zarządził, kryjąc się w cieniu. Wyjął z kieszeni dwa banknoty studolarowe i wcisnął prostytutce. Zgniotła je w palcach, zanim wsunęła w kieszeń skórzanej spódniczki. - Jak to zrobimy? - spytała przymilnie, wyciągają do niego ramiona. Odwrócił ją twarzą do cegieł muru. - To ja będę ciebie dotykał, a nie ty mnie. Zesztywniała. Jej lęk zalatywał siarką. - Lepiej uważaj, ciulu, bo jak wrócę w sińcach, zastrzeli cię jak psa. - Jej głos, mimo wszystko, brzmiał pewnie. - Nie bój się, włos ci z głowy nie spadnie. Bała się nadal, szczęściem jednak jej lęk w ogóle nie działał na niego. W samicach głównie podniecał go strach, od którego twardniało mu w gatkach. Ostatnio jednak nawet ten bodziec przestał działać, co go bynajmniej nie zmartwiło. Pogardzał reakcjami tego czegoś, co miał w rozporku, a ponieważ większość samic na jego widok robiła w majtki ze strachu, to budziło się do życia o wiele częściej, niżby sobie życzył. Najchętniej zawiązałby to sobie na supeł. Do diaska, był chyba jedynym samcem na kuli ziemskiej, który marzył o impotencji. - Przechyl głowę - zażądał. - Ucho do ramienia.

- 25 - Opornie posłuchała go, odsłaniając szyję. To był czynnik decydujący. Krótkie włosy oznaczały, że nie będzie jej musiał dotykać, żeby się dostać do szyi. Nienawidził dotykać tych kurwiszonów, nawet ich kudłów. Kiedy nachylił się ku jej arterii, z łaknienia wysunęły mu się kły. Chryste, suszyło go tak, że chyba wyssie ją do ostatniej kropli. - Zwariowałeś? - wrzasnęła. - Będziesz mnie gryźć? - Mmhm. - Ukąsił ją gwałtownie, dociskając, bo się zaczęła szamotać. Hipnozą wprawił ją w relaks, a potem wyczarował przed nią iluzję, że jest na haju, a więc w stanie dobrze sobie znanym. Kiedy się wreszcie wyluzowała opił ją tak, że mało nie się nie zrzygał od kokainy, alkoholu i antybiotyków, które pływały w jej krwi. Gdy już było po wszystkim, polizał ślady ukąszenia, aktywując proces gojenia żeby się nie wykrwawiła. Potem postawił jej kołnierz, maskując ślady kłów, wymazał się z jej pamięci i kazał wracać do klubu. Gdy został wreszcie sam, zatoczył się i oparł o mur. Ludzka krew była bezwartościowym szmelcem, jednak poprzysiągł sobie, że w życiu nie tknie krwi wampirzycy. To miał już za sobą. Spojrzał w górę. Śnieżne chmury odpłynęły i niebo nad wąwozem zaułka wyglądało jak nabity złotymi ćwiekami pas. Z położenia gwiazd wyczytał, że do wschodu słońca zostały mu jeszcze tylko dwie godziny. Zebrał się w sobie, zamknął oczy i zniknął, by zmaterializować się w jedynym miejscu, do którego go ciągnęło. Na szczęście miał jeszcze dość czasu, żeby tam dotrzeć i trochę pobyć.