Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 129 805
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 309

Watson Casey - Ostatni calus dla mamy

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :604.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Watson Casey - Ostatni calus dla mamy.pdf

Beatrycze99 EBooki W
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 103 stron)

Redaktor serii Małgorzata Cebo-Foniok Redakcja stylistyczna Anna Książek Korekta Barbara Cywińska Magdalena Stachowicz Zdjęcie na okładce © DaydreamsGirl/iStockphoto Tytuł oryginału A Last Kiss for Mummy Originally published in the English language by HarperCollins Publishers Ltd. under the title „A Last Kiss for Mummy” © Casey Watson 2013 All rights reserved. For the Polish edition Copyright © 2015 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 978-83-241-5380-0 Warszawa 2015. Wydanie I Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 02-952 Warszawa, ul. Wiertnicza 63 tel. 620 40 13, 620 81 62 www.wydawnictwoamber.pl Konwersja do wydania elektronicznego P.U. OPCJA juras@evbox.pl

Mojej cudownej rodzinie, która zawsze mnie wspiera

Rozdział 1

Rozdział 1 Wkrótce miało minąć siedem lat mojej znajomości z Johnem Fulshawem, który prowadził mnie w agencji opiekunów zastępczych, więc całkiem dobrze umiałam już czytać z jego twarzy. Widywałam już jego twarz radosną, smutną w stylu „nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale muszę to zrobić”. Widywałam twarz zatroskaną, rozgniewaną i twarz „nie martw się, wspieram cię”. Tak więc niewiele mogło mi umknąć i dzisiejszy dzień nie był pod tym względem wyjątkiem. Ten błysk w oku od początku naszego spotkania, błysk mówiący mi, że dziś usłyszę coś z repertuaru „nie mogę się doczekać, żeby ci powiedzieć”. Odkąd przyszedł, nie mógł usiedzieć spokojnie. Był chłodny jesienny ranek pod koniec października. Nie na tyle zimno, żeby od rana włączać ogrzewanie, ale jak dla mnie z pewnością wystarczająco chłodno, żeby włożyć mój standardowy zimowy strój złożony z legginsów, puchatej bluzy i botków. Mój mąż Mike, który pracował jako kierownik magazynu, wziął sobie dzień wolny – co zdarzało się nieczęsto – i wszyscy zgromadziliśmy się przy stole, pijąc kawę i próbując nie jeść zbyt wielu biszkoptów, ponieważ był to dzień naszej dorocznej odprawy. To stały element pracy wszystkich opiekunów zastępczych – podsumowanie minionego roku. To pora, żeby przyjrzeć się z perspektywy czasu sprawie każdego dziecka umieszczonego u opiekunów. Zanalizować, co poszło dobrze, a co nie; omówić wszelkie zażalenia i oskarżenia (na szczęście pod naszym adresem nie było żadnych) i jeśli trzeba, porozmawiać o rzeczach, które mogą się pojawić w następnym roku. Jest to też możliwość omówienia dalszego szkolenia. Jako wyspecjalizowani opiekunowie zastępczy, zwykle odbywamy co najmniej trzy szkolenia rocznie. W każdym razie, jeśli chodzi o nas, dziś wszystko było w jak najlepszym porządku. Dzięki Bogu! Nie każde umieszczenie dziecka u opiekunów się udaje – tak już jest w tej pracy. Ale my mieliśmy dobry rok i sprawująca nadzór Dawn Foster, która również była obecna, pochwaliła mnie i Mike’a za sposób, w jaki poprowadziliśmy naszych ostatnich podopiecznych – dwóch niespokrewnionych dziewięcioletnich chłopców umieszczonych u nas jednocześnie. Obaj niewątpliwie bardzo potrzebowali wsparcia. Jenson okazał się nieco niesforny. Był dzieckiem samotnej matki, która zaniedbywała swoje obowiązki. Potrafiła zostawić Jensona i jego siostrę samych w domu i wyjechać na tydzień, na wakacje ze swoim chłopakiem. Problemy Georgiego były inne. Był dzieckiem autystycznym i przyszedł do nas z domu dziecka, który właśnie zamykano, a w którym spędził prawie całe swoje krótkie życie. Każdy z chłopców stanowił odrębne wyzwanie, ale dla nas największym wyczynem było mieć ich obu razem. Czasami była to jazda po wyboistej drodze, jednak na szczęście w końcu się zaprzyjaźnili. Po odprawie, gdy Dawn pojechała do biura, zamknęłam drzwi frontowe, czując znane mi już mrowienie. Byliśmy akurat między przyjęciami podopiecznych i ciepło na sercu, jakie czułam, wysłuchując pochwał Dawn, ustąpiło teraz miejsca uczuciom, które znałam aż za dobrze – ekscytacji i oczekiwaniu. Dlaczego John nie mógł usiedzieć spokojnie? W końcu miałam szansę się tego dowiedzieć. Kiedy wróciłam do jadalni – no dobrze, właściwie do strefy jadalnianej, bo parter naszego domu jest otwartą przestrzenią – John uśmiechał się szeroko, zacierając ręce. – I co? – spytałam. Mike rzucił mi zagadkowe spojrzenie, ale John się roześmiał. – Nastaw jeszcze wodę – powiedział, a oczy błyszczały mu psotnie – a powiem ci to, z czym czekałem od godziny. Gdy przyszłam z powrotem z kawą, oczywiście obaj uśmiechali się jak idioci, więc było jasne, że Mike już coś wie. Postawiłam tacę i zajęłam swoje miejsce przy stole. – No to dawaj – zażądałam, opierając łokcie na blacie. – Wyrzuć to z siebie. Widząc mój wyraz twarzy, Mike się roześmiał. – Myślę, że lepiej zrobi to John. John niespiesznie wziął swój kubek i upił pierwszy łyk świeżej kawy. – Właściwie nie tyle chcę coś powiedzieć, co raczej zasięgnąć waszej opinii. Coś takiego zawsze brzmiało złowieszczo. John niejednokrotnie zasięgał naszej opinii. Nieodmiennie oznaczało to, że nie jest pewien, czy wyrazimy na coś zgodę – a przynajmniej sądzi, że nie wyrazilibyśmy jej, gdybyśmy mieli odrobinę rozsądku. Jednak nigdy nas to nie peszyło. Nie wyszkolono nas do sprawowania zwykłej opieki zastępczej. Byliśmy specjalistami – przyjmowaliśmy dzieci zbyt skrzywdzone czy zaburzone, z takiego bądź innego powodu, aby nadawały się do zwykłej opieki zastępczej lub adopcji. Cóż to będzie tym razem? Pytająco uniosłam brwi. – A zatem, Casey – zaczął John, zwracając się teraz głównie do mnie. W końcu to ja opiekowałam się dziećmi na co dzień. Opiekunami zastępczymi byliśmy oboje, ale Mike oczywiście miał też swoją pracę na pełny etat. – Słucham – powiedziałam ochoczo. – Cóż, chodzi o taką sprawę – ciągnął John. – Czy kiedykolwiek rozważałaś przyjęcie matki z niemowlęciem? Wstrzymałam oddech. Nie, nie rozważałam. Nigdy, przenigdy nie przyszło mi to do głowy. Przecież raczej mało prawdopodobne jest, żeby dziecko doznało krzywdy w tak młodym wieku. Z drugiej strony, co z matką? Moje myśli rwały do przodu. Dzidziuś! Uwielbiam maleńkie dzieci. Zawsze uwielbiałam. Wszyscy wiedzieli, że jestem zwariowana na punkcie moich wnuków, Leviego i Jacksona. – Co dokładnie masz na myśli? – spytałam, opamiętawszy się. – Matkę z niemowlęciem czy dziewczynkę w ciąży? John się uśmiechnął. Potrafił czytać z mojej twarzy równie łatwo, jak ja z jego, a w tej chwili na moim czole świeciło wypisane wielkimi literami słowo „dzidziuś”. Nieraz słyszał, jak powtarzałam, że mogłabym zjeść moich wnusiów, istniała więc szansa, że wzbudził moje zainteresowanie. – Słuszna uwaga – powiedział. – Widać, że dokładnie przestudiowałaś podręcznik, bo masz rację. Przyjęcie matki z dzieckiem może

oznaczać jedno i drugie. W tym wypadku jednak dziecko jest już na świecie. Mama Emma ma zaledwie czternaście lat, a mały Roman trzy tygodnie. – Och! – zagruchałam. – Roman! Jakie śliczne imię wybrała. – Zwróciłam się do Mike’a. – Och, proszę, musimy. Och, wyobraź sobie, mieć małe dziecko w domu. Byłoby wspaniale. – Zwolnij, kochanie – ostrzegł Mike. Już wcześniej wiedziałam, że to powie. Tak to u nas wyglądało – ja tryskałam entuzjazmem i optymizmem, podczas gdy Mike był bardziej powściągliwy i zawsze brał pod uwagę potencjalne zagrożenia. Ten system nieźle działał. Bo choć to ja częściej stawiałam na swoim, przynajmniej wchodziłam w temat nieco lepiej poinformowana, niż gdybym pozostawiona sama sobie, jak zwykle rwała się do działania na oślep. Mike zwrócił się teraz do Johna. – Zaszła w ciążę, będąc w rodzinie zastępczej? – chciał wiedzieć. – Czy dopiero wchodzi w system? – Dobre pytanie – odparł John. – Masz rację, że jesteś ostrożny, Mike. Emma przez większość swojego życia była oddawana pod opiekę i zabierana. Jej matka jest chwiejna, miewa okresy spokoju, ale i takie, w których jej zachowanie wygląda na dość trudne. Historia jakich wiele, niestety. Jej mama jest alkoholiczką i lekomanką, cierpi też na depresję. Właściwie nie wiadomo, co jest przyczyną, a co skutkiem takiego stanu rzeczy. W każdym razie miewa powtarzające się okresy abstynencji. Jest samotną matką, a Emma to jej jedyne dziecko. Kiedy akurat nie pije i nie bierze, zawsze chce, żeby Emma znów z nią mieszkała – czego Emma zazwyczaj też pragnie – ale po krótkim czasie depresja ponownie bierze górę, potem zaczyna się picie i ani się obejrzysz, jak biedny dzieciak z powrotem trafia do opieki społecznej. Atmosfera w pokoju zmieniła się. To wszystko było częścią procesu – przechodzenie od wypytywania o nowe dziecko, które nas potrzebuje, do trzeźwej oceny stanu rzeczy i okoliczności, które do niego doprowadziły. Niemowlę na razie zeszło na dalszy plan, a ja całym sercem byłam przy jego matce – tej biednej czternastoletniej dziewczynie, której jeszcze nie znałam. Nie spieszyłam się, choć wiedziałam, że musimy ją przyjąć. Nie mogłam pozwolić, aby Mike i John odnieśli wrażenie, że wchodzę w to zbyt szybko, że nie daję sobie czasu na właściwą ocenę sytuacji. Starając się ukryć narastające podniecenie – bo bez wątpienia było to podniecenie – zwróciłam się do Johna. – Czyli jak wygląda sytuacja? – spytałam. – Jest jakiś chłopak na horyzoncie, gotów wziąć odpowiedzialność? John sięgnął do swojej aktówki i wyjął jedną z tych znanych nam już, bladożółtych teczek. Włożył okulary i przerzucił kilka kartek. – Tak i nie – odparł. – To skomplikowane. Zaczęło się tak… – podniósł wzrok – cóż, w każdym razie według matki, że Emma trochę szalała samopas. Następnie okazało się, że jest w ciąży. Wtedy akurat mieszkała w domu od prawie roku… dość długi okres, biorąc pod uwagę całą historię. Tak czy inaczej, kiedy matka dowiedziała się o ciąży, nalegała na aborcję, ale Emma najwyraźniej odmówiła. W tym momencie matka całkowicie umyła ręce i wyrzuciła ją z domu, myśląc zapewne, że w ten sposób nauczy Emmę rozumu. Mike zmarszczył brwi. – O tak, to w jej stylu – mruknął cierpko. Nie mogłam się z nim nie zgodzić. Czy przyszłoby mi do głowy wyrzucić na ulicę moją nastoletnią, ciężarną córkę, żeby nauczyć ją rozumu? Nigdy w życiu. Nie umiałabym wyobrazić sobie lepszej recepty na pewną katastrofę. Ale przecież ja nie byłam tamtą kobietą, prawda? Alkohol, narkotyki i depresja wpływają na człowieka w niebezpieczny sposób. – Otóż to – zgodził się John. – No i oczywiście aborcja nie doszła do skutku, a Emma od tego czasu pomieszkiwała u rozmaitych przyjaciół, głównie u innej dziewczyny mieszkającej w tym samym osiedlu ze swoją samotną matką. Jest tam i teraz. Tylko że kiedy urodziło się dziecko, ponad trzy tygodnie temu, matka tamtej dziewczyny najwyraźniej stwierdziła, że nie stać jej na utrzymywanie Emmy i Romana. Wtedy matka Emmy w końcu skontaktowała się z pomocą społeczną. – Żeby ją znów natychmiast oddać pod opiekę – powiedziałam. To nie było pytanie. Po prostu smutne, aż nazbyt znajome stwierdzenie faktu. Oczywiste było, że wcale nie chciała sprowadzić do domu ani córki, ani wnuka, przypuszczalnie nie wyciągnęła żadnych wniosków. – A co z tym chłopakiem? – kontynuowałam, myśląc o rozpaczliwej sytuacji, w jakiej przyszło na świat dziecko. – Pewno wdała się w to policja, skoro dziewczyna jest nieletnia? John najpierw napił się kawy. – Jak już mówiłem, to skomplikowane. W tym właśnie tkwi haczyk. My, i chyba wszyscy inni, uważamy, że ojcem jest dziewiętnastoletni diler narkotyków, Tarim. Wygląda na to, że Emma spotykała się z nim przez jakiś czas, chociaż stale zaprzecza, że to właśnie z nim ma dziecko. – Myślę, że zaprzecza – odezwał się Mike – jeśli nie chce, żeby miał kłopoty. John uśmiechnął się kpiąco. – Już je ma. Siedzi w więzieniu. Odsiaduje wyrok za handel narkotykami. Trafił tam, kiedy Emma była w ciąży. Musiał już być notowany, więc go zamknęli. Chociaż Emma uparcie twierdzi, że nie on jest ojcem, kobieta, u której mieszkała, jest co do tego absolutnie przekonana. Wszystko wskazuje na to, że dziecko jest jego. No i oczywiście tamta chce zniechęcić Emmę do tego związku, tak samo jak matka Emmy, która mówi, że Tarim nie jest dla niej dobry. Pokręciłam głową. – Doprawdy? – spytałam ironicznie. – A czemuż to tak uważa? John pokiwał głową i zamknął teczkę. – No właśnie, Casey. Tak to wygląda. Jest o czym myśleć, więc chcę, żebyście oboje się zastanowili. Czyli żadnego wskakiwania w sprawę na oślep, tak jak lubiłam robić. John miał rację, każąc nam się zastanowić, bo decyzja była poważna. Noworodek sam w sobie stanowił wielkie wyzwanie pod względem fizycznym – opieka nad małym dzieckiem jest wyczerpująca dla każdego, koniec i kropka. Ale przyjęcie noworodka i jego nastoletniej mamy – i to takiej, która ledwo weszła w wiek nastu lat – dodatkowo komplikowało sprawę. Ona będzie mieć swoje problemy. Jak mogłaby nie mieć, zważywszy na jej wychowanie i obecne okoliczności? Nie

mówiąc o stale obecnym widmie odebrania jej dziecka, gdyby nie umiała dowieść, że potrafi się nim opiekować. I co z jej matką? Czego można się spodziewać z tej strony? Chociaż mnie osobiście nie mieściło się w głowie wyrzucenie z domu własnej córki i wnuka, nie byłam naiwna. Ta kobieta od dawna nadużywała substancji psychoaktywnych i miała depresję, co znaczyło, że wszystko się może zdarzyć. To tyle, jeśli chodzi o podręczniki dobrego rodzicielstwa. Biedna dziewczyna. Co za bałagan, a w tym wszystkim nowe życie. Ta mała musi być skołowana i przerażona. Rzut oka na Mike’a powiedział mi, że on również jest pogrążony w rozważaniach. Uchwyciłam jego wzrok, zastanawiając się, czy myśli to samo co ja – że musimy znaleźć sposób, aby to wszystko zaczęło funkcjonować jak należy. – Słuchajcie – zaczął John – nie podejmujcie pochopnej decyzji. To jest ogromne przedsięwzięcie i absolutnie zrozumiem, jeśli uznacie, że to nie dla was. W końcu większość opiekunów matek z dziećmi przechodzi specjalne szkolenie… – Mam dwoje dzieci – weszłam mu w słowo – oboje są już dorośli, nie mówiąc o dwóch wnukach oraz o ośmiorgu podopiecznych, policzmy… ośmiorgu, prawda, Mike? – Udałam, że liczę na palcach. John uśmiechnął się do mnie. – Mówię poważnie, Casey. Ta sprawa jest skomplikowana, a istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że skomplikuje się jeszcze bardziej. Wiem, że zdajesz sobie z tego sprawę aż za dobrze. Słuchajcie, wiecie, dlaczego zwracam się z tym do was? Bo myślę, że wy oboje dalibyście sobie z tym radę. Jasne, że tak myślę. Jednak muszę to jeszcze i tak omówić z pracownikiem socjalnym zajmującym się Emmą. No i z kimś, kto zajmuje się dzieckiem, bo oczywiście zostanie mu przydzielony osobny pracownik socjalny, jeśli jeszcze tego nie zrobili. Daje wam to czas na przedyskutowanie sprawy między sobą. – Pchnął bladożółtą teczkę po blacie stołu w naszą stronę. – Na dokładne zapoznanie się z dokumentami, rozważenie implikacji i przemyślenie wszystkiego, zanim się zobowiążecie. Pojawienie się małego dziecka wszystko zmienia i oboje doskonale o tym wiecie. Oznacza zmianę planów, brak urlopu, wywrócenie do góry nogami całego waszego ustalonego porządku… – No tak – stwierdził Mike, a ton jego głosu sprawił, że serce zabiło mi mocniej. – Z pewnością jest to coś, co powinniśmy wziąć pod uwagę. Ale, jak powiedziałeś – tu spojrzał na mnie – musimy to wszystko dobrze rozważyć. Możesz nam dać chociaż jeden dzień? John skinął głową, wstając od stołu. – Jak najbardziej. Tak jak mówiłem, muszę jeszcze omówić sprawę z pracownikami socjalnymi. No i wy bez wątpienia też będziecie chcieli pogadać z resztą klanu. No pewnie. Do owego klanu zaliczali się przede wszystkim nasza córka Riley i jej partner David. Skoro mieliśmy omawiać sprawę noworodka, wątpię, abyśmy zdołali utrzymać Riley z dala. Kochała małe dzieci tak samo jak ja, w ogóle uwielbiała otaczać się dziećmi i była chętna do pomocy, kiedy tylko mogła, odkąd zajęliśmy się opieką zastępczą. Co więcej, ona i David właśnie ukończyli szkolenie, aby również zostać opiekunami zastępczymi. Oczywiście musieliśmy też porozmawiać z naszym synem Kieronem. Chociaż nie mieszkał już w domu – wynajmował mieszkanie wspólnie ze swoją dziewczyną, Lauren, z którą był od dawna – nigdy nie robiliśmy niczego, co mogłoby oddziaływać na któregoś z członków rodziny, bez uprzedniego spytania ich o zdanie. To nie byłoby w porządku. Bo John miał rację. Pojawienie się małego dziecka w domu wszystko zmieni, co rzecz jasna będzie mieć wpływ na wszystkich. Niemniej jednak przebierałam nogami z niecierpliwości i musiało to być widać, ponieważ gdy tylko pożegnaliśmy Johna, Mike wyciągnął rękę. – No już – powiedział. – Daj to. Mówił o teczce, którą wzięłam ze stołu, odprowadzając Johna do drzwi. – A co? – spytałam niewinnie, widząc twardą linię jego zaciśniętych szczęk. Posłusznie oddałam mu teczkę. – Dobrze wiesz, co – odparł, biorąc ją do ręki. – Może pójdziesz i zrobisz więcej kawy, a ja się przez to przekopię. Chcę dobrze zrozumieć, co tu jest, zanim zaczniesz mi wiercić dziurę w brzuchu. Coś czuję, że muszę być bardzo dobrze poinformowany i mieć się na baczności przed tą naszą rozmową. Podreptałam do kuchni, śmiejąc się. Jak on mnie dobrze zna, ten mój mąż.

Rozdział 2

Rozdział 2 Ziewnęłam i przeciągnęłam się. To był jeden z tych ciemnych, jesiennych poranków, kiedy świadomość, że nie trzeba wstawać i wychodzić z domu, sprawia, że kołdra wydaje się mieć niemal hipnotyczną moc. Taka miękka i ciepła… Jeszcze tylko kwadransik, co? Poza tym miałam naprawdę przyjemny sen. Trochę zwariowany, trzeba przyznać, ale to u mnie normalne. Poprzedniego dnia głowę miałam tak nabitą różnymi ludźmi i ich problemami, że wszystko to stanęło mi przed oczami, gdy tylko przytuliłam się do poduszki, i powracało w rozmaitych przebraniach w snach. Ten sen miał oczywisty związek z wieściami przyniesionymi nam przez Johna, jako że pełen był niemowląt – szczęśliwych, uśmiechniętych, słodko pachnących niemowląt, które… A niech to! Kwadransik najwyraźniej zamienił się w całą godzinę. I jeszcze trochę. Kiedy znów spojrzałam na zegar przy łóżku, była dziewiąta czterdzieści pięć! Są dni, kiedy można sobie pozwolić, by zaspać, i dni, kiedy to nie do pomyślenia. A ten zdecydowanie zaliczał się do tych drugich, ponieważ mieliśmy odbyć nasze drugie spotkanie w sprawie Emmy i jej dziecka. Odrzuciłam kołdrę, wiedząc, że lepiej ruszyć z kopyta, zaczynając od prysznica. Ten dzień był naprawdę ważny, więc zarówno ja, jak i dom musieliśmy prezentować się jak najlepiej. Odkręcając wodę, uśmiechnęłam się do siebie. Jak na ironię, poprzedniego wieczoru zasnęłam z myślą, że lepiej wykorzystać możliwości wylegiwania się, jakie mi jeszcze zostały. Przy trzytygodniowym maleństwie w domu szybko przypomnę sobie, czym jest brak snu. Trochę się w tym zagalopowałam. Właściwie jeszcze się nie zgodziliśmy. Długo rozmawialiśmy z Mikiem o Emmie w poniedziałkowy wieczór, po czym Mike wyraził zgodę, żebym zadzwoniła do Johna i powiedziała „tak”, ale tylko co do następnego kroku. – Niczego nie obiecuj, Casey – ostrzegł i wiedziałam, że mówi poważnie. – Musimy wiedzieć, czego się od nas oczekuje, i powinniśmy się z tym dobrze czuć. Zwłaszcza ja. – Dla podkreślenia utkwił we mnie wzrok. – Nie zapomniałem doświadczenia z Sophią. Wcale a wcale. – Och, nie dramatyzuj – odpowiedziałam natychmiast, chcąc podtrzymać w nim pozytywne nastawienie. – Od czasu Sophii mieliśmy pod opieką inne dzieciaki, też niełatwe, kochanie… – Ale nie nastoletnie dziewczyny, Casey – odpalił. – Z wszystkimi zachowaniami nastoletnich dziewczyn. Może ty zapomniałaś, jak to było, ale ja na pewno nie. Miał rację, wytykając mi to, bo ja oczywiście chciałam się prześliznąć nad problemem. Sophia była nastolatką, nad którą sprawowaliśmy opiekę zastępczą kilka lat temu, i z pewnością otworzyła nam oczy na wiele rzeczy. Była naszą drugą z kolei podopieczną i przypuszczam, że wciąż jeszcze brakowało nam doświadczenia, a już na pewno, jeśli chodzi o dzieci tak skomplikowane psychologicznie jak ona. Była typową nastolatką, wyzywającą, pełną charakterystycznych dla nastolatków lęków, i nie tylko. A przyszła do nas, uznając jeden tylko sposób funkcjonowania – nieustanne flirtowanie z przedstawicielami płci męskiej. Nie można powiedzieć, że była to jej wina – musiała się taka stać wskutek okropnych przeżyć. Nauczyła się flirtować z mężczyznami praktycznie na kolanach matki, bo była to świetna metoda, żeby dostać to, czego chciała. To znaczy, dopóki nie trafiła do nas, gdzie w Mike’u napotkała na opór. Pozostawał niewzruszony, bez względu na to, jak bardzo starała się go złamać. Przetrwaliśmy to, dzięki Bogu, i potrafiliśmy jej pomóc, tym bardziej że tyle z nią przeszliśmy. Ale kiedy jest się zastępczym tatą w średnim wieku i ma się czternastoletnią przybraną córkę paradującą w samej bieliźnie i zdeterminowaną, aby wywrzeć wrażenie, nie jest przyjemnie. Było to równie – jeśli nie bardziej – przykre dla naszego syna Kierona, wtedy niespełna dwudziestodwuletniego, ponieważ Sophia stwarzała niezręczne sytuacje i udało jej się namieszać między nim a jego nową wówczas dziewczyną, Lauren. Nauczyliśmy się wszyscy kochać Sophię, kiedy już przebrnęliśmy przez najgorsze, ale Mike miał wszelkie prawo kazać mi usiąść i pomyśleć, zanim znów rzucę się w coś bez zastanowienia, jak zwykle. No więc pomyślałam. Poprzedniego wieczoru spytaliśmy też o zdanie dzieci, jako że ich wkład był równie ważny jak nasz. Riley, co było do przewidzenia, była tak samo podekscytowana jak ja. – Och, mamuś, malutkie dziecko? Och, to będzie dla ciebie taka urocza odmiana. Uśmiechnęłam się. – Hm, owszem, będzie – zgodziłam się. – Ale tu chodzi nie tylko o malutkie dziecko. Ono przyjdzie w pakiecie z nastoletnią mamą, nie zapominaj. – Tak, wiem o tym, mamuś – powiedziała Riley. – Ale ty sobie poradzisz. Nastolatki są dla ciebie jak maluchy dla mnie. Łatwizna. Uniosłam brwi. Och, doprawdy? – pomyślałam. Chyba ma krótką pamięć. Albo po prostu tę wybiórczą amnezję, którą muszą mieć wszyscy rodzice, bo w końcu nie każde dziecko na świecie jest jedynakiem. Błogosławię moich wnuków, kocham ich, ale wcale nie byli „łatwizną”. Byli tak samo absorbujący jak wszyscy mali chłopcy, których kiedykolwiek znałam – tym gorzej, że byli w bardzo zbliżonym wieku. Jednak pochlebiało mi stwierdzenie Riley, że radzenie sobie z nastolatkami jest dla mnie łatwizną, nawet jeśli nie było to prawdą. Trzeba przyznać, że miałam znaczne doświadczenie w pracy z nastolatkami. Spędziłam po prostu wiele lat na zajmowaniu się nimi w ośrodku behawioralnym przy szkole ponadpodstawowej, mogłam więc czerpać z tego doświadczenia. Ale zajmowanie się dziećmi w środowisku szkolnym, a zajmowanie się nimi w swoim domu to dwie zupełnie różne sprawy, o czym mieliśmy okazję się przekonać jako opiekunowie zastępczy. Niemniej jednak było mi miło, że Riley cieszyła się wraz ze mną i była tak pozytywnie nastawiona. Na ogół Riley trzymała z Mikiem we wszystkich sytuacjach, w których – jak to ja – próbowałam działać bez zastanowienia. Kieron i Lauren zareagowali podobnie. Tak czy inaczej, nie byliby aż tak zaangażowani, ponieważ oboje zajmowali się własnym życiem. Zwłaszcza teraz, gdy pracowali, ile się dało, żeby zaoszczędzić na mieszkanie. – To zależy od ciebie i taty – oznajmił ze śmiechem Kieron, kiedy spytałam go, co o tym myśli. – Nie wiem nawet, dlaczego masz poczucie, że musisz nas pytać, skoro i tak zrobisz to, co chcesz zrobić!

Wyskoczyłam spod prysznica, wytarłam się i zaczęłam grzebać w szafie w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego. Przypuszczam, że Kieron miał rację, ale nie zamierzałam przestać go pytać o zdanie, ponieważ mogłoby się kiedyś zdarzyć, że miałby coś przeciwko przyjęciu przez nas dziecka pod opiekę, a ja wiedziałam, że bez względu na to, jak bardzo byłabym zdecydowana, uszanowałabym to. Teraz jednak musiałam się pospieszyć. Mike miał się zwolnić z pracy, aby uczestniczyć w tym popołudniowym spotkaniu, więc mógł się zjawić lada moment na wczesny lunch. Potem musieliśmy już być w pełnej gotowości i bez wątpienia czułam w związku z tym dreszczyk emocji. Byłam też zaintrygowana. Początek opieki oznacza nie tylko poznawanie nowego dziecka – w tym wypadku dzieci – ale też początek nowej relacji z przydzielonym dziecku pracownikiem socjalnym i ciekawa byłam, jaki ten ktoś może być. Oczywiście mógł to być ktoś, z kim już pracowałam, bo w ciągu tych lat miałam kontakt z wieloma z tych osób, ale w praktyce nigdy się to nie zdarzyło. Tak jakby każde nowe dziecko przychodziło w pakiecie z nowym pracownikiem socjalnym, więc nie byłam zaskoczona, że nazwisko tej pani nic mi nie mówi. Nazywała się Maggie Cunliffe i zastanawiałam się, jaka jest. Na podstawie imienia Maggie wyobraziłam sobie kobietę pod pięćdziesiątkę, co z jakiegoś powodu mnie ucieszyło. Zaraz jednak skarciłam się – cóż to za dyskryminacja ze względu na wiek! Ma się rozumieć, że dobrzy pracownicy socjalni, tak samo jak dzieci powierzone ich pieczy, występują we wszelkich kształtach i rozmiarach. Spotykałam rozmaite typy: od młodych, dopiero co po studiach, pełnych młodzieńczego zapału i ostrych jak musztarda, po weteranów w znoszonych ubraniach, tuż przed emeryturą. Ciekawa byłam, gdzie też wpasuje się Maggie? Cóż, niedługo mieliśmy się przekonać. Właściwie zaraz, jak się okazało, bo mój krótki poranek przemknął jak z bicza strzelił i kiedy Mike wpadł do domu, do spotkania zostało niecałe piętnaście minut. Na jego powitanie, które brzmiało: „Nastaw czajnik, kochanie, dobrze? A ja w tym czasie wezmę prysznic”, miałam swoją typową przedspotkaniową odpowiedź: „Nie waż się nachlapać na moją podłogę w łazience!” Zawsze to tak u mnie wyglądało, kiedy zbliżało się ważne spotkanie. Wysprzątałam dom od góry do dołu poprzedniego dnia, ale wciąż miałam poczucie, że mogłam zrobić więcej. Jestem trochę maniaczką, jeśli chodzi o sprzątanie, więc czułam ten charakterystyczny niepokój, że może przeoczyłam gdzieś jakąś smugę kurzu czy rozchlapaną wodę. Było to dość absurdalne, bo ani John, ani Maggie nie mieli zamiaru przeprowadzać inspekcji mojej łazienki, ale to było silniejsze ode mnie. – No więc pamiętaj – ostrzegł mnie Mike po powrocie spod prysznica, siadając ze mną przy stole – jesteśmy tu po to, aby wysłuchać, co mają do powiedzenia, przemyśleć to i rozważyć możliwości. Nie pytaj natychmiast, kiedy dziewczyna może się wprowadzić, dobrze? – Och, daj spokój, Mike – zbeształam go. – Przecież nie jestem dzieckiem. A oto i są – dodałam, wskazując samochód, który zatrzymał się przed domem. – Idź, otwórz im. Poszedł, a ja wygładziłam bluzkę wypuszczoną na dżinsy i jeszcze raz wyjrzałam przez okno, dziecinnie uradowana, że się nie myliłam: Maggie Cunliffe wyglądała dokładnie jak Maggie. Czterdzieści pięć lat czy coś koło tego, uznałam, z uroczym, ciepłym wyrazem twarzy i kręconymi blond włosami. Ona też, co zauważyłam z uznaniem, miała na sobie dżinsy i ciepłą bluzę. Żadnej sztywności czy pruderii. Z miejsca poczułam się swobodnie. Sama teczka jednak wyglądała nieco bardziej onieśmielająco. Gdy już prezentacja została dokonana, kawa nalana, a biszkoptów grzecznie odmówiono – jak na razie – teczka ta, wyjęta z aktówki Maggie, wylądowała na stole z głuchym tąpnięciem. To było niezwykłe. Normalnie w takich sytuacjach prawie niczego nie omawialiśmy, a o zakresie trudności dziecka musieliśmy się przekonywać w praktyce. Najwyraźniej teraz miało być inaczej. Maggie przeszła od razu do podsumowania. – Mama Emmy miała zaledwie szesnaście lat, kiedy ją urodziła – zaczęła Maggie. Miała lekki szkocki akcent, co wydawało się idealnie współgrać z jej imieniem. – Nie było żadnego chłopaka, czyli znowu nie wiadomo, kto jest ojcem. Jak już wiecie, Shelley, bo tak ma na imię, zmaga się ze swoimi demonami, odkąd ją znamy. Sama jest jedynaczką i od dawna nie utrzymuje kontaktów z własną matką, jak również od dawna nadużywa substancji psychoaktywnych. Odnotowano tu rozmaite uzależnienia: alkohol, leki, a także wiele nielegalnych narkotyków. W swoich najgorszych okresach, których przez te lata było sporo, oddawała Emmę do opieki społecznej albo po prostu wkraczały organa i ją zabierały, ale ponieważ nigdy się nie sprzeciwiała i tak często oddawała Emmę z własnej woli, nigdy nie starano się o nakaz sądowy. Raz po raz Shelley zgłaszała się na odwyk, leczyła się, nie brała, potem wychodziła, zdeterminowana dać z siebie wszystko i zapewnić właściwą opiekę córce, ale oczywiście okrutna prawda jest taka, że każdy nowy epizod tego rodzaju nadwyrężał zaufanie Emmy. – Maggie westchnęła. – Tak więc niezmiennie, za każdym razem Emma wracała do opieki społecznej i im była starsza, tym bardziej narastało w niej poczucie, że nie potrzebuje swojej matki. To naprawdę smutne. – Maggie podniosła wzrok i spojrzała prosto na mnie. – Widzisz, jaki tu się kształtuje obraz, prawda, Casey? I dlatego mamy dziś Emmę taką, jaką mamy. Ze smutkiem pokiwałam głową. Widziałam to wszystko aż nadto wyraźnie. Będzie się czuć zgubiona, będzie cierpieć i rozpaczliwie potrzebować jakiejś więzi. Przez lata pracy z nastolatkami napatrzyłam się na takie jak ona – dziewczyny zachodzące w ciążę w tak tragicznie młodym wieku po prostu po to, aby ustał ból, jaki noszą w sobie. Była to po części potrzeba troszczenia się, potrzeba, żeby przynajmniej mieć kogoś, kogo można nazwać swoim własnym, zastąpić tym bolesny brak matczynej miłości i ciepła. – Owszem, widzę – przytaknęłam, mając tak wyrazisty obraz tego biednego dziecka. – Jesteśmy też na bieżąco co do sytuacji z chłopakiem. John nas wprowadził. – Faktycznie – potwierdził John. – Czyli następnym etapem, jeśli można, Maggie, jest poinformowanie Casey i Mike’a, a właściwie nas wszystkich, o wszelkich dodatkowych warunkach, jakie muszą być spełnione, zważywszy, że chodzi o przyjęcie matki z dzieckiem. Nie jestem do końca zorientowany, czy nie zachodzi tu konieczność jakiegoś dodatkowego szkolenia? Maggie pokręciła głową. – Nie sądzę, nie w tym przypadku. Gdybyście byli nowicjuszami w opiece zastępczej, to co innego, albo gdybyście nie wychowywali własnych dzieci, ale nie, w tym wypadku nie obrażałabym waszej inteligencji. Oczywiście nie będzie to przypominać waszego zwykłego

programu – żadnego systemu punktów, które Emma miałaby zbierać ani nic takiego – tylko łagodne pokierowanie. Tu raczej chodzi zarówno o zapewnienie im obojgu kochającego, wspierającego i nieoceniającego domu, jak również o to, by pomóc Emmie wziąć odpowiedzialność za samodzielną opiekę nad własnym dzieckiem. Skinęłam głową. Istnieje ogromna różnica między tym, co zostało powiedziane, a byciem pod opieką. Emma była matką Romana i musiała być dla niego matką. Z łatwością weszłaby w zupełnie inną, bardziej zależną rolę, gdyby jej na to pozwolić. Sama widziałam, jak to się dzieje. Było to do pewnego stopnia zrozumiałe, bo prawdopodobnie wie to każda matka, że gdy chodzi o trzynasto-, czternasto-, a nawet piętnasto- czy szesnastolatkę, potrzeba matkowania obojgu, dziecku i wnukowi, może być silna. Na pewno musiałabym się pilnować, żeby nie robić tego, co się wydaje takie naturalne. Mike musiał czytać w moich myślach. – Jaki konkretnie byłby zakres tej pomocy? – spytał, zwracając się do Maggie. – Chodzi mi o to, że z pewnością nie chcielibyście, żebyśmy ją wyręczali. Wszystko, co się łączy z codzienną opieką nad dzieckiem, musiałaby robić sama, tak? Maggie uniosła dłoń i wykonała gest oznaczający, że nie jest to dokładnie określone i że musielibyśmy zdać się na własny osąd co do tego, jak ścisły ma być podział obowiązków w tej konkretnej sytuacji. – Cóż, w normalnych okolicznościach, cokolwiek miałoby znaczyć „normalne”, tego byśmy oczekiwali. Jednak w tym przypadku musimy założyć pewien margines. Jak wiadomo, Emma nie była wychowywana w normalny sposób. Nie ma młodszego albo starszego rodzeństwa, żadnej szerszej rodziny, żadnego doświadczenia z niemowlętami. W tej chwili wydaje się, że radzi sobie dość dobrze. Przy wsparciu pracownika socjalnego przydzielonego dziecku, który przychodzi kilka razy w tygodniu, żeby nauczyć ją podstaw, robi postępy. Pracownik socjalny Romana musi też odnotowywać wizyty superwizyjne, służące ocenie zdolności Emmy do sprawowania opieki. Będzie to oczywiście robić nadal, jako że jest to kluczowa sprawa, o którą chodzi w umieszczeniu jej w rodzinie zastępczej. Na podstawie tych wizyt sąd orzeknie, czy Emma jest w stanie sama zadbać o swoje dziecko. Po tych słowach Maggie zapadła chwilowa cisza i pewno tak miało być. Tu nie chodziło o to, żebyśmy po prostu zapewnili dom młodej matce. Nasz dom byłby sceną, na której toczyć się będzie gra o całą przyszłość matki i dziecka. W pewnym momencie – uświadomiłam to sobie dopiero teraz – ktoś inny niż ja wydałby opinię o Emmie i podjął decyzję, która zaważy na całym ich życiu. – Rety – powiedziałam cicho, kiedy dotarło do mnie, jak istotny jest ten okres, jak bardzo mój wkład może wpłynąć na bieg spraw. – Czy to dotyczy wszystkich nieletnich matek, czy tylko podopiecznych pomocy społecznej? – Teoretycznie wszystkich – wyjaśniła Maggie. – Kiedy młoda dziewczyna, taka jak Emma, zachodzi w ciążę, jej środowisko nie ma znaczenia. Położne mają obowiązek informować służby socjalne. Muszą też raportować, na ile odpowiedzialna jest nastolatka, czy przychodzi na spotkania, korzysta z rad, zdrowo się odżywia, czy odpowiednio planuje, co będzie po urodzeniu dziecka… Dzięki temu służby socjalne są w gotowości, jeśli wygląda na to, że może być konieczna pomoc, bez względu na to, czy dziewczyna jest podopieczną, czy nie. Ze zrozumieniem pokiwałam głową. – W takim razie – odezwał się John, biorąc do ręki pióro – czy wiemy, kto jest pracownikiem socjalnym przydzielonym temu dziecku? Maggie przełożyła kilka szeleszczących kartek. – Hannah Greenwood. Obecnie przychodzi trzy razy w tygodniu, ale jeśli Casey i Mike przyjmą Emmę, prawdopodobnie zmniejszymy liczbę wizyt do dwóch, a po jakimś czasie, jeśli wszystko będzie szło dobrze, do jednej. – I jak długo to wszystko trwa? – spytał Mike. Maggie wzruszyła ramionami. – Jak długi jest kawałek sznurka? – odpowiedziała pytaniem, po czym się skrzywiła. – Przepraszam, nie pomagam, co? Ale prawda jest taka, że nie da się powiedzieć. W niektórych przypadkach w ciągu kilku tygodni staje się oczywiste, że matka jest zdolna do opieki i ma silną więź z dzieckiem, natomiast w innych… no cóż, trzeba więcej czasu, żeby to stwierdzić. Spojrzałam na Mike’a. Teraz naprawdę docierało do nas, jak wiele mielibyśmy wziąć na siebie. Nie tylko zapewnienie bezpiecznego miejsca, ciepłego i pełnego miłości domu. Bylibyśmy częścią procesu. Był też mały problem – nie, ogromny problem – naszego przywiązania. Nie tylko Emma będzie budować więź ze swoim dzieckiem. My też. Bylibyśmy głupcami, myśląc inaczej. Wiedziałam, jak na mnie działają maleńkie dzieci. Niemożliwe byłoby, żebym traktowała to jako po prostu pracę i Mike o tym wiedział. Jednocześnie wiedziałam, że chcę się tego podjąć, mimo że zakończenie prawdopodobnie złamie mi serce. – Co się dzieje na koniec? – spytałam Maggie, która spojrzała na Johna, zanim odpowiedziała. – To zależy od wyniku, Casey. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, Emma i Roman przeprowadzą się do swego rodzaju domu przejściowego, gdzie zamieszkają z jedną czy dwiema młodymi mamami i ich dziećmi, do czasu aż w świetle prawa będzie na tyle dorosła, żeby móc mieszkać samodzielnie. Oczywiście wtedy pomożemy jej znaleźć lokum. Jeśli jednak sprawy nie potoczą się zgodnie z planem, na pewno znów trzeba się będzie zastanowić. Ale nie popadajmy w pesymizm, co? Miejmy nadzieję, że dojdziemy do szczęśliwego zakończenia. Szczęśliwe zakończenia. Nie słyszy się o nich za często w tej grze. Czasami tak, i sami byliśmy ich świadkami, chociaż „szczęśliwość” zawsze była względna – pełnej krzywd przeszłości nie da się tak łatwo wymazać. Jednak gdybyśmy mogli uzyskać szczęśliwe zakończenie dla tej małej mamusi i jej maleńkiego dziecka, byłoby fantastycznie. Wciąż dumałam nad tym, jak to by było fantastycznie, gdy wtem Mike zrobił coś, co było zupełnie do niego niepodobne. Zakaszlał, żeby zwrócić na siebie moją uwagę, po czym, patrząc prosto na mnie, powiedział: – Sądzę, że jesteśmy w tej sprawie jednomyślni. Prawda, Casey? – Przeniósł wzrok na Johna i Maggie. – Chcielibyśmy spróbować – oznajmił, zanim zdążyłam otworzyć usta. – To znaczy, jeżeli oboje uważacie, że podołamy. No, no, pomyślałam, podciągając sobie szczękę na właściwe miejsce, a to ci dopiero niespodziewany zwrot akcji.

Rozdział 3

Rozdział 3 Gdyby sprawy toczyły się normalnym trybem, związanym z oddaniem nowego dziecka pod naszą opiekę, w ciągu kilku następnych dni – po tym, jak szczęka mi opadła, kiedy Mike wyraził niespodziewaną, ale bardzo miłą zgodę na przyjęcie przez nas Emmy – odbylibyśmy spotkanie we troje: my i dziecko, aby się przekonać, czy między nami zaskoczy. Było to ze wszech miar rozsądne, bo mimo wszystkich dyskusji nad kawą i talerzami biszkoptów spotkanie z dzieckiem, które miałoby dzielić z nami dom i życie przez kilka miesięcy, stanowiło zasadniczy element procesu. Przypuśćmy, że od pierwszego wejrzenia poczułaby do nas antypatię, co wtedy? A co, gdybyśmy to my poczuli, że nie jesteśmy w stanie nawiązać z nią porozumienia? Jeszcze się tak nie zdarzyło – w każdym razie nie z mojego i Mike’a punktu widzenia – ale to nie znaczy, że nie mogłoby się zdarzyć. Lepiej powiedzieć nie, zamiast uruchomić procedurę przyjęcia, a potem się wycofać. Zwłaszcza dla dziecka byłoby to skrajnie trudne emocjonalnie. Dzieci, które przyjmowaliśmy pod swój dach jako opiekunowie zastępczy, zaznały już tyle odrzucenia, że kolejne rozbudzenie ich nadziei, po czym stwierdzenie, że jednak ich nie chcemy, nie byłoby niczym innym jak okrucieństwem. Tym razem z chęcią zdaliśmy się na instynkt Maggie. – Wprost szaleje z radości – uprzedziła nas. – Opowiedziałam jej wszystko o was i o waszej rodzinie. Nie może się doczekać, żeby się wprowadzić. Przyjęłam to nieco sceptycznie. Nie wątpiłam, że Emma będzie szczęśliwa, mogąc się gdzieś zadomowić – gdziekolwiek – ale jakoś nie wyobrażałam sobie, żeby w takiej sytuacji, w jakiej się znalazła, mogła szaleć z radości. Zastanawiałam się też, czy przypadkiem nie wchodzi tu w grę nacisk wywierany przez matkę dziewczyny, z którą obecnie mieszkała. Jeśli tak, to lepiej, żeby przyszła prosto do nas i nie musiała znosić niedogodności – małe dziecko i tak wprowadza wystarczający zamęt – związanych z koniecznością przeniesienia się w tymczasowe miejsce. Poza tym, no cóż, w głębi duszy miło mi było słyszeć, że Emma się cieszy. Dobrze nam będzie razem. Ani przez chwilę w to nie wątpiłam. Przez ostatnie kilka dni w moim domu wrzało jak w ulu. Byłam bezwzględna – wszystkie ręce na pokład i cała rodzina wiedziała, że nie ma żartów. Z nieubłaganą skutecznością tropiłam każdy pyłek, aby go unicestwić. – Naprawdę, mamuś – stwierdziła z irytacją Riley, kiedy wyprawiałam ją do miasta po nowy komplet pościeli – ten dom już jest idealny taki, jaki jest! Masz gotową beżową sypialnię i niebieską. To załatwia obie ewentualności. Jeżeli ma łóżeczko dla dziecka, a prawdopodobnie ma, mogą oboje mieszkać w beżowym pokoju. Jeżeli nie ma, Roman może dostać niebieski pokój. Po co ci, na litość boską – spytała z naciskiem – nowa pościel? Miała rację, oczywiście. W ogóle miała rację w takich sprawach. To była po prostu moja niepohamowana potrzeba, żeby zrobić coś ekstra, co pokaże Emmie, że jest mile widziana. Ta potrzeba zresztą obróciła się przeciwko mnie przy ostatnich dzieciach, które przyjęliśmy pod opiekę. Wydawało się świetnym pomysłem urządzenie jednego pokoju na różowo, a drugiego na niebiesko (każda ewentualność wzięta pod uwagę, ta-dam!), dopóki John Fulshaw nie dał nam dwóch niespokrewnionych ze sobą, dziewięcioletnich chłopców, dla których zamieszkanie we wspólnym pokoju było równie możliwe jak fruwanie. Oto dlaczego różowy pokój był teraz pokojem beżowym – tak się złożyło, że jeden z chłopców, Georgie, był autystyczny i kiedy zobaczył różowy pokój, zaburzył się (jak to się fachowo mówi), ponieważ kolor różowy bardzo go zaniepokoił. Morał z tej historii jest taki, żeby niczego z góry nie zakładać. Nie przesądzać zawczasu, co może się spodobać dziecku, a co nie. A jednak wciąż byłam niepoprawna i Riley o tym wiedziała, więc posłusznie pojechała szukać zgodnie z instrukcją niedrogiej, wesołej pościeli, choćby po to, żeby mnie uspokoić. Dziś znów się nakręciłam. Przygotowałam listę rzeczy do zrobienia – jestem w tym wieku, że nie potrafię funkcjonować bez listy – po raz któryś tam z rzędu. I znów przyszła Riley, która przedtem podrzuciła Leviego do szkoły, a Jacksona do żłobka, żeby pomóc mi wykończyć wszystko na błysk i się przywitać. Wiedziałam, że obecność Riley – która sama była młodą mamą – dobrze wpłynie na Emmę. Zamiast zastępu znających życie kobiet w średnim wieku spotka kogoś, kto jest bardziej jej koleżanką, z kim ma coś wspólnego. – Dobra – powiedziała moja córka, kiedy zbliżała się pora przybycia Emmy i maleństwa. – Odłóż tę listę, mamuś. To rozkaz. Sprawdzałaś to sto razy i masz wszystko, co trzeba. – A co, jeśli ona nie będzie mieć mleka dla niemowląt albo czegoś innego? Riley pokręciła głową. – Nie żyjesz na Antarktydzie, wiesz? Jeżeli będzie potrzebne mleko, to po nie wyskoczysz i już. I tak nie wiesz, jakie mu daje, więc nie ma sensu robić zapasów. Poza tym, wierz mi, będzie mieć pod dostatkiem mleka. Dotyczy to również sterylizatora do butelek, wanienki, karuzeli nad łóżeczko, bawełnianych ściereczek i wszystkich innych głupich rzeczy na twojej liście. – To bardzo rozsądna lista – fuknęłam, podchodząc do okna. – O cholera! – dodałam, kiedy zobaczyłam zatrzymujący się samochód. – Już tu są! – Miałam w ręce odświeżacz powietrza, więc wcisnęłam go Riley. – Szybciutko tu trochę popryskaj, a ja im otworzę, dobrze? Nie zaszczyciła mojego polecenia odpowiedzią. Zamiast tego spokojnie wstawiła aerozol do szafki z talerzami. – Wiesz co, mamuś? – zaczęła w końcu. – Ty jednak jesteś odrobinę świrnięta. Idź, wpuść ich. Ja nastawię wodę. Głęboko zaczerpnęłam powietrza, co zawsze robiłam, zanim otworzyłam frontowe drzwi, gotowa zobaczyć, co to za dziecko za nimi stoi.

Przez lata nauczyłam się ufać pierwszemu wrażeniu, intuicji. Można tak dużo powiedzieć o dziecku na podstawie tych pierwszych paru chwil i tego, co się zobaczy, poczynając od tego, co jego ubranie i akcent mówią o świecie, z którego przychodzi, po mniej oczywiste wskazówki, na przykład to, jak na ciebie reaguje i co to mówi o jego osobowości i pewności siebie. Czy jest przestraszone? Zbuntowane? Znerwicowane? Nie była to dedukcja Sherlocka Holmesa, a raczej jakiś wewnętrzny głos, który rzadko się mylił. – Witajcie! – zawołałam rozpromieniona do małej grupy stojącej w progu. Nie dokonałam jednak natychmiastowej oceny Emmy, ponieważ mój wzrok przyciągnął dziecięcy fotelik samochodowy wiszący na przedramieniu Maggie i jego dokładnie otulona, śpiąca głębokim snem zawartość. Z pewnym trudem przeniosłam spojrzenie na osobę, na której powinnam się skupić przede wszystkim, na matkę maleństwa. – Ty na pewno jesteś Emma – powitałam ją, odnotowując, jaka jest szczupła, jak młodziutko wygląda, nawet nie na swoje czternaście lat. Była drobna, z jasnymi włosami, zebranymi w kucyk przerzucony do przodu, i z ogromnymi, niebieskimi oczami. Jak na ironię, przedstawiała sobą obraz czystej niewinności. – Och! – wykrzyknęłam. – Twój dzidziuś jest cudny. Wchodźcie, wchodźcie. Proszę. No tak, oczywiście spotykałam w życiu dzieci, po których widać było niechęć, ale dawno już nie widziałam takiego wyrazu buntu i pogardy, jaki malował się na twarzy tej nastolatki. Aby go zrównoważyć, tym szerzej się uśmiechałam, pokazując tym trojgu drogę do wnętrza domu. Hm, myślałam. Cóż to się stało z szaloną radością, o której zapewniała Maggie? Z drugiej strony, to raczej naturalne, uznałam, wprowadzając ich do jadalni. Tego rodzaju postawę obserwuje się powszechnie u nastolatków – patrzenie spode łba i buńczuczność, jakie prezentowała Emma. To modelowe zachowanie dzieciaka, pokazywane w wielu programach telewizyjnych, przypomniało mi, że będąc matką, dziewczyna nie przestaje być typową czternastolatką. Odpowiedzialność i spokój przyjdą z czasem, siłą rzeczy, ale na razie była to nastolatka, której po prostu przydarzyło się mieć dziecko. W każdym razie wyglądała i zachowywała się jak nastolatka. Riley, która przygotowywała poczęstunek, stanęła pod łukiem w przejściu do części kuchennej, uśmiechając się promiennie, tak samo jak ja. – Cześć wszystkim! – powiedziała. – Co komu podać do picia? Proszę zamawiać! Ucieszyłam się, zauważając, że rysy Emmy nieznacznie, ale dostrzegalnie złagodniały na widok mojej córki. Oczywiście mówiono jej o Riley i teraz widziałam, że zastanawia się, jakie miejsce ta młoda, fajna, nadająca na podobnych co ona falach osoba mogłaby zająć w jej życiu podczas pobytu u nas. – To moja córka – wyjaśniłam Emmie, kiedy wszyscy usiedliśmy przy stole. – Nie mieszka tu, ale bez przerwy nas odwiedza. Też ma synków. Dwóch, Leviego i Jacksona. Przypuszczam, że Maggie opowiadała ci o nich, prawda? Poznasz ich za kilka dni. Wyglądało na to, że te słowa przywołały z powrotem ponurą minę. – Jeśli jeszcze tu będę za kilka dni – odpaliła. – Mówiłam jej – tu wymownie spojrzała na Maggie – że chcę najpierw zobaczyć, jak to będzie. Aha, dobra, pomyślałam. No to mam teraz prawdziwy obraz. W porządku. Już miałam odpowiedzieć, że to bardzo rozsądnie, gdy Maggie, skruszona, odezwała się pierwsza. – Przepraszam, Casey – rzuciła, patrząc równie wymownie na młodą osobę, za którą była odpowiedzialna – ale Emma wstała dziś lewą nogą, prawda? Nie podobało jej się, że musiała się zrywać o szóstej, żeby tu przyjechać, co, Emmo? Gdybym poświęciła temu więcej uwagi, mogłabym mieć lepsze pojęcie o tym, co nas czeka, ale oczywiście nie zrobiłam tego. Przeszłam nad tą sprawą do porządku, próbując zamienić ją w żart. – O szóstej rano?! – wykrzyknęłam. – Z takiego powodu każdy byłby nie w humorze. Ale przynajmniej teraz jesteś tutaj i na pewno później będziesz mieć okazję, żeby sobie trochę pospać. Poza tym, współczułam jej. Noworodek potrafi dać w kość. Chociaż zapomniałam już, jaka byłam wyczerpana przy moich dwojgu malutkich dzieciach, miałam w pamięci, jak to było z Riley i jej dziećmi. Stara mantra „śpij, kiedy dziecko śpi” jest dobra w teorii. W praktyce jednak zawsze się okazuje, że jest milion rzeczy, które trzeba zrobić w tych nielicznych, cennych chwilach. Riley podała napoje i się pożegnała. Po jej wyjściu uświadomiłam sobie, że fotelik z Romanem wciąż stoi na podłodze przy Maggie, a nie przy Emmie. Zauważyłam też, że kiedy Maggie zaczęła rozmowę na temat opieki zastępczej, Emma nawet nie spojrzała w jego kierunku. Być może wtedy powinien mi się włączyć alarm, ale się nie włączył, w każdym razie niezupełnie – w końcu była taka młoda i w szoku. Taki stan rzeczy trwał przez cały czas. Maggie dokonywała wprowadzenia, tłumacząc, że Hannah – pracownik socjalny zajmujący się Romanem – dołączy do nas niebawem, kiedy już załatwimy formalności. Przy przejmowaniu opieki nad dzieckiem jest mnóstwo dokumentów, przez które trzeba przebrnąć, rozmaitych formularzy dotyczących między innymi oceny ryzyka, zgody na leczenie i tak dalej. – Coś ci powiem – zwróciła się Maggie do Emmy, rozkładając papiery. – Kiedy my będziemy zajęte nudnymi sprawami, może byś zdjęła Romanowi czapeczkę i trochę go rozebrała? Trzeba go nakarmić, zanim przyjdzie Hannah. Chyba już pora, co? Jakby chcąc przynaglić Emmę, pchnęła fotelik w jej kierunku. Patrzyłam, jak Emma przyciąga go bliżej i zaczyna odpinać paski fotelika. Wtem podniosła wzrok na mnie. – Hannah to krowa, która dużo ryczy – poinformowała bez żadnej zachęty z mojej strony. – Chce mnie tylko przyłapać na tym, że coś źle robię. – Śmiało powiedziane, pomyślałam, nieco wstrząśnięta. Ale dziewczyna jeszcze nie skończyła. – Przy okazji, niech pani nie zapomni robić notatek. Bo pani też każą to robić. Nie obruszyłam się. Zamiast tego odłożyłam długopis i uśmiechnęłam się do niej. – Jestem pewna, że Hannah tylko wykonuje swoją pracę, Emmo – odparłam spokojnie. – I mogę cię zapewnić, z ręką na sercu, że nie jestem tu po to, żeby cię na czymś przyłapać. Z pewnością wspaniale sobie poradzisz, jestem o tym przekonana. Chcę ci pomóc. Jeśli tylko

mnie o to poprosisz, dobrze? Emma prychnęła. – Jasne! – rzuciła jadowitym tonem. – Dokładnie to samo mówiła Hannah, kiedy przyszła za pierwszym razem. Niech mi pani wierzy – wyjaśniała dalej – ona tylko szuka pretekstu, żeby mi odebrać dzieciaka! Zasmucił mnie raczej, niż zaszokował ton Emmy. Przez kilka tygodni macierzyństwa, co samo w sobie było destabilizujące, żyła w niepewnym świecie. I przerażającym. Nie było to oczywiście rozwiązanie pożądane, niemniej jednak w tym, co mówiła, kryło się ziarno prawdy. Gdyby zawiodła, służby socjalne rzeczywiście mogły odebrać jej dziecko. A przecież sama była jeszcze dzieckiem. Przerażonym dzieckiem, które nie ma do kogo się zwrócić. Strach potrafi w każdym wyzwolić agresję. Emma tymczasem rozpięła paski fotelika i wzięła dziecko na kolana. W tej samej chwili poczułam, że moje lęki nieco ustępują. W przeciwieństwie do wcześniej prezentowanej postawy, teraz, gdy trzymała dziecko w ramionach, była skupiona wyłącznie na nim. Sprawiała też wrażenie pewnej w tym, co robi, i co zrozumiałe, ostrożnej, kiedy podtrzymywała główkę dziecka dokładnie tak, jak trzeba, kołysząc je delikatnie w przód i w tył. Dopiero kiedy pojawiła się Hannah, twarz Emmy znów stężała. – Och, spójrz, Roman – powiedziała, kiedy wprowadziłam do pokoju pracownicę socjalną. – To jest odbieraczka dzieci. Przyszła sprawdzić, czy nie zatrułam twojej butelki. Teraz dopiero byłam zaszokowana. Emma rzuciła to Hannah w twarz! Ale ta tylko się uśmiechnęła. Podobnie jak Emma, była blondynką z włosami porządnie zebranymi w koński ogon i, jak na moje oko, mogła mieć niecałe trzydzieści lat. Sprawiała wrażenie kompetentnej starszej siostry i było mi smutno, że na razie między nią a Emmą najwyraźniej nie było porozumienia. Owszem, doszło do błyskotliwej wymiany zdań… A przynajmniej coś w tym rodzaju. Ale to wszystko. Wyglądało to raczej jak jednokierunkowa komunikacja ze strony Hannah, usiłującej obłaskawić Emmę. Miałam nadzieję, że ich wzajemne stosunki nie będą miały wpływu na to, jak się sprawy potoczą. – Ach, widzę, że jesteś dziś w formie, Emmo – odezwała się Hannah łagodnie. – To dobrze. Chyba zaczęłabym się martwić, gdybyś trochę odpuściła! – Zaczęła rozpinać swoje okrycie, obszytą futrem parkę w kolorze khaki. – Przedstawiłabym się, jak należy – zwróciła się do mnie – ale widzę, że moja sława mnie wyprzedza! Interesujący rozwój sytuacji. Z niecierpliwością czekałam, co będzie dalej. Kiedy więc Hannah zaczęła nakreślać swoją rolę i sposób współpracy z Maggie, jednym okiem przyglądałam się Emmie i temu, co robi. A ona spokojnie przygotowywała się, żeby nakarmić Romana, trzymając go sprawnie lewą ręką, podczas gdy prawą sięgała do torby po butelkę. – Czy ma pani mikrofalówkę? – spytała grzecznie, gdy na chwilę przerwałyśmy rozmowę. – Tak, oczywiście – przytaknęłam, wskazując, gdzie ją znaleźć w kuchni. Potem patrzyłam, jak Emma wstaje i wciąż z Romanem na ręku idzie do kuchni, podgrzewa mleko, a potem wraca i z powrotem siada, żeby nakarmić dziecko. – Dobrze – zaczęła Emma przyjaźnie, kiedy maleństwo zaczęło z zapałem ssać ciepłe mleko. – O czym to mówiłyśmy? A tak, zabieraczka dzieci miała pani wyjaśnić, jak najlepiej mnie szpiegować, prawda? – Tu spojrzała Hannah w oczy. – Kontynuuj. Ciekawe. Czy mój alarm powinien się włączyć? Nie miałam bladego pojęcia.

Rozdział 4

Rozdział 4 Rzeczy Emmy – wtaszczone przez odpowiedzialne za nią i Romana, cierpliwe pracownice socjalne – mieściły się w czterech wypchanych, ponaddzieranych czarnych workach na śmieci. Nie było to dla mnie niczym nowym, wszystko to już przerabiałam. Niektóre dzieci przychodziły prawie bez niczego, inne z górami rzeczy i często najwięcej miały te, które najdłużej przebywały w systemie opieki zastępczej. Jedne miały rozmaite porządne walizki, podczas gdy inne – tak jak Emma – jedynie poczciwe worki na śmieci. W takich przypadkach człowiek spodziewa się, że worki te będą pełne szmat i badziewia… I nigdy się nie zawiedzie. Kiedy w domu pojawia się nowy podopieczny, zawsze trochę się zgaduje, jakie to mogą być te należące do niego rzeczy. Niektóre dzieci mają mnóstwo ubrań, butów, trampek, ulubione zabawki, gry i książki, do tego piżamę, własne przybory toaletowe i szczoteczkę do zębów. Inne mają niewiele więcej niż ubranie na sobie. Żadnych zabawek, żadnych miłych drobiazgów ani nawet jednego rodzinnego zdjęcia – kiedy tak się zdarza, serce mi pęka. Chciałabym przygarnąć je i obiecać im cały świat, choć jak na ironię, zwykle tego właśnie nie mogę zrobić. Na ogół są to dzieci bardzo skrzywdzone przez otaczających je dorosłych i smutna prawda jest taka, że te najbardziej potrzebujące miłości zawsze trzeba trzymać na dystans – przynajmniej na początku, dopóki nie rozpoczną długotrwałego procesu, w którego efekcie nauczą się znów ufać. Na szczęście wyglądało na to, że Emma i Roman nie należą do tej kategorii. Choć sądząc po pierwszym wrażeniu, Emma miała mnóstwo problemów emocjonalnych, nie była w potrzebie, jeśli chodzi o materialny stan posiadania. – Dobry Boże! – jęknęłam, kiedy już pożegnałyśmy Maggie i Hannah i zaczęłyśmy wnosić po schodach worki Emmy, każda po dwa. – Co ty, u licha, masz w tych wszystkich worach? Roześmiała się, co przyjęłam za dobry znak. Teraz byłyśmy same – nie pod czujnym okiem – i jej nastrój wyraźnie się poprawił. – Och, tylko moje ciuchy i kosmetyki, i mój odtwarzacz CD, i rzeczy Romana, i w ogóle wszystko. Coś ci powiem – kontynuowała tonem towarzyskiej pogawędki. – Ci z pomocy społecznej może i są palantami, ale wydali na mnie góry szmalu. Dosłownie. Góry. Co by nie mówić, była to prawda. Dopiero co dostarczyli nam nowe łóżeczko dziecinne, nad którego zmontowaniem Mike biedził się poprzedniego wieczoru. Z drugiej strony jednak, zaskoczył mnie język, jakiego użyła Emma, mówiąc o nich, i nie było to pozytywne zaskoczenie. Już miałam odpowiedzieć, a zwłaszcza skrytykować jej słownictwo, kiedy odwróciła się u szczytu schodów. – I kupią mi laptop, wyobrażasz to sobie? To znaczy, jak tylko wrócę do szkoły. Możesz to sobie wyobrazić? Oczywiście, że mogłam to sobie wyobrazić, bo przecież w tych czasach komputer szybko stawał się czymś więcej niż niekoniecznym dodatkiem, od dzieci coraz częściej oczekiwano szkolnych wypracowań oddawanych w formie elektronicznej, nie wspominając już o wyszukiwaniu informacji w Internecie. Oznaczało to, że dzieci znajdujące się w niekorzystnej sytuacji – a Emma z całą pewnością zaliczała się do tej kategorii – znajdowały się w sytuacji jeszcze bardziej niekorzystnej niż dotychczas, w porównaniu z rówieśnikami z zamożnych domów klasy średniej. Emma tymczasem zrobiła smutną minę. – Ale zanim do tego dojdzie, miną wieki, nie? Chciałabym, żeby mi pozwolili dostać go już teraz. Nie znoszę nie mieć z nikim kontaktu. To też byłam w stanie zrozumieć. Komunikacja między nastolatkami odbywała się w tak dużym stopniu za pośrednictwem komputerów, że mogłam sobie wyobrazić, jak bardzo czuje się wyizolowana, nie mając własnego. Nie znaczy to, żebym była przeciwna kontrolowaniu dostępu, zwłaszcza jeśli chodzi o dzieci, którymi się opiekowaliśmy, ponieważ w Internecie można się natknąć na rzeczy, jakich żadne dziecko nie powinno nigdy oglądać. – Wiem – przyznałam, zapraszając ją gestem, żeby weszła do beżowego pokoju, teraz już w pełni urządzonego, z pasującą kolorystycznie, nową, wesołą pościelą. – Ale to nastąpi szybciej, niż ci się wydaje… Poza tym naprawdę powinnaś wrócić do szkoły. A tymczasem mam laptop i chętnie będę ci go pożyczać. Wystarczy, że mnie poprosisz. Jest jeszcze jedna sprawa… – Przerwałam, a Emma, słysząc nagłą ciszę, odwróciła się. – Twoje słownictwo – powiedziałam łagodnie. – Teraz, kiedy mieszkasz z nami, będziesz musiała trochę powściągnąć swój język. Nie wiem oczywiście, jakie doświadczenia miałaś z Hannah i Maggie, ale cóż, pracownicy socjalni bywają tacy czy inni, jednak nie są tym, czym ich nazwałaś. Emma przyglądała mi się, lekko zmieszana. Uśmiechnęłam się do niej. – Och, nie martw się – wyjaśniłam. – To mnie nie szokuje. Jestem przyzwyczajona do nastolatków, nie zapominaj, że wychowałam dwoje własnych. Ciebie też będziemy traktować, jakbyś była jednym z naszych dzieci. A to znaczy, że nawet jeśli przeklinasz, kiedy jesteś poza domem, w domu nie chcemy tego słyszeć, zgoda? Teraz Emma wyglądała na zaszokowaną. – Ale ja nie przeklinałam. Pokiwałam głową. – Kochanie – odezwałam się miękko – nazwałaś pracowników socjalnych palantami, a w moim słowniku to jest brzydkie słowo. Może to i jest barwny język, ale nie chcę czegoś takiego słyszeć z ust młodej damy. Nie jestem pruderyjna, ale nie uważam, żeby to ładnie brzmiało, zwłaszcza kiedy mówi tak młoda mama. Zaskoczyło mnie i ucieszyło, że była łaskawa się zawstydzić. – Przepraszam – odparła cicho. – Nawet nie zdawałam sobie sprawy. Po prostu jestem do tego przyzwyczajona. Postaram się już więcej tak nie mówić. Obiecuję. Byłam poruszona. Co za kontrast z jej wcześniejszą, agresywnie buńczuczną postawą. Znów uderzyło mnie, jak bardzo w swojej bezbronności przypomina dziecko. Nie, ona nawet nie przypominała dziecka – ona była dzieckiem, wepchniętym w świat dorosłych, w

dodatku pozbawionym jakiejkolwiek dorosłej rodziny, która troszczyłaby się o nią. Często zastanawiałam się, jak to jest, że dzieci, które przyjmujemy pod opiekę, wydają się nie mieć absolutnie nikogo, kto by je kochał. I równie często przypominałam sobie, że właśnie z tego powodu trafiły do nas. Ponieważ nie było nikogo innego, kto zechciałby je wziąć. Żadnej wyrozumiałej ciotki, żadnego starszego rodzeństwa, żadnych dziadków, nikogo. Emma była jedynaczką, córką jedynaczki, która zerwała kontakty ze swoją matką jeszcze przed urodzeniem Emmy. To wszystko było bardzo smutne. A teraz pojawił się Roman, tak samo pozbawiony rodziny… Napomniałam się w myślach: nie brnij w to dalej, Casey. Odsunęłam drzwi szafy w ścianie, podczas gdy Emma zajęła się wypakowywaniem płyt kompaktowych z jednego z worków. Ach, te dzieciaki i ich płyty – muzyka była teraz głównie cyfrowa, o ile się orientowałam, ale dzieciaki wydawały się szczycić tym, że są oldskulowe, tak samo jak my, kiedy trzymaliśmy się naszych autentycznych czarnych krążków, nie dowierzając jeszcze kompaktom. Niech je sobie ma, pomyślałam, kiedy zaczęła układać płyty w stosik. – Wiem, że się postarasz, kochanie – zapewniłam ją. – Dlatego, jeśli o mnie chodzi, temat jest już zamknięty. Spójrz, myślę, że jest tu dość miejsca na wszystko. Chcesz, żebym ci pomogła ułożyć rzeczy? Przytaknęła nieśmiało. – Tak, proszę. – Świetnie – powiedziałam i widząc w jej ręce odtwarzacz CD, dodałam: – I możemy posłuchać muzyki! Roman śpi na dole, więc co ty na to, żebyśmy sobie coś puściły przy rozpakowywaniu rzeczy? – Sięgnęłam po jedną z płyt, które zaczęła układać na komodzie. – Ta wygląda nieźle. Hej, możemy potańczyć przy robocie! Tak samo jak wielu nastolatków przed nią, Emma wyglądała na przerażoną tym pomysłem. Spojrzała na mnie, potem na płytę i znów na mnie. Doskonale znałam to spojrzenie. Mówiło: „Coooo?” – Tylko żartowałam – uspokoiłam ją ze śmiechem, oddając jej rapowe CD. – Czasy, kiedy tańczyłam do takich rzeczy, dawno minęły. Jeśli w ogóle kiedykolwiek tak było, prawdę mówiąc. Ale i tak ją puść, co? Albo jakąś inną, którą lubisz. Wszystko mi jedno którą. Po prostu miło by było, gdybyś zaczęła czuć, że jesteś w domu. Kiedy to mówiłam, a Emma posłusznie wzięła płytę z mojej wyciągniętej ręki, zauważyłam tę małą, ale wyraźną zmarszczkę na jej dziecięco gładkim, niepobrużdżonym troskami czole. I ponieważ byłam w pewnym sensie ekspertką od niewerbalnych zachowań komunikacyjnych nastolatków, natychmiast wiedziałam, co ona znaczy. „W domu? Ty głupia kobieto. A co to jest dom?” – No i co myślisz? – spytałam Mike’a, wróciwszy na dół. Zrobiłam początek, pomagając Emmie rozkładać drobiazgi, ale potem zostawiłam ją z resztą rzeczy, mówiąc, że zajrzę do Romana. Miałam świadomość, że dziewczyna, być może, chciałaby mieć trochę czasu dla siebie. Mój wielki mąż macho, który wrócił z pracy wcześniej, tuż przed wyjściem Maggie i Hannah, zaglądał do wózka z uśmiechem rozanielenia na twarzy. – O tym? – wyszeptał, podnosząc na mnie wzrok. Odsunął się trochę, ale wciąż mówił cicho: – Wydaje się grzeczniutki. Ani pisnął, odkąd poszłyście na górę. – Ruchem brwi wskazał sufit. – A jak tam jego mama? Do tej pory zamienił z Emmą tylko dwa słowa, mając okazję jedynie przywitać się z nią po wyjściu Maggie i Hannah. – Na razie w większości tak, jak się spodziewałam. Dość zbuntowana, zwłaszcza w stosunku do Hannah… Wiesz, to ta blondynka. Pracownica socjalna przydzielona Romanowi. Przypuszczam jednak, że to zrozumiałe, biorąc pod uwagę jej rolę. – Też zajrzałam do wózka. – Poza tym wszystko wskazuje na to, że się jej poszczęściło. W każdym razie do tej pory. Byłoby dużo trudniej, gdyby nie był takim spokojnym maleństwem, a znów wszystko wskazuje na to, że jest. Tak mi powiedziała Hannah. Spojrzałam znów na ten kłębuszek życia, opatulony kołderką, a on jak na zawołanie otworzył ogromne oczy i odniosłam wrażenie, jakby mi się przyglądał. Był naprawdę najśliczniejszym chłopaczkiem. Jego oczy były tak ciemne, że wydawały się prawie czarne, a skóra miała piękny, oliwkowy odcień. Główkę miał oprószoną raczej niż okrytą drobnymi, czekoladowobrązowymi kępkami, więc myśląc o Emmie i jej jasnej karnacji, zastanawiałam się, jak może wyglądać jego ojciec. Podzieliłam się tym wszystkim z Mikiem, tonem, który, jak miałam nadzieję, brzmiał zupełnie swobodnie, choć w rzeczywistości daleko mi było do tego. Patrząc na to maleńkie dziecko i zastanawiając się, jaka przyszłość może je czekać, nie mogłam nie wrócić myślami do Justina, pierwszego chłopca, nad którym sprawowaliśmy opiekę zastępczą i którego dręczyła niewiedza, kto jest jego ojcem. I nawet chociaż, gdy odnalazł tego człowieka, wynik okazał się taki sobie, sama świadomość jego istnienia miała dobroczynne działanie. Pamiętałam dokładnie, jakich słów użył Justin. Powiedział, że po prostu czuje się „bardziej cały”. Mike zmarszczył brwi i pokręcił głową. – Cała ty, Casey – rzucił ostrzegawczo. – Nawet o tym nie myśl, kochanie. Zdawało mi się, że uzgodniliśmy, że nie będziemy iść tą drogą… W każdym razie dopóki nie będziemy musieli. – Tak sobie tylko mówię – zaćwierkałam. – Ja się tylko zastanawiam, to wszystko. Ale nie z Mikiem takie numery. Wyprostował się i podszedł do drzwi. – Już ja wiem, kochanie, jaka ty jesteś, kiedy „się tylko zastanawiasz”. A ty wiesz równie dobrze jak ja, do czego to może doprowadzić. Odgadłam, o czym mówi. A raczej o kim – o dziewczynce, którą opiekowaliśmy się w poprzednim roku, o Abby. Mama Abby miała stwardnienie rozsiane. Powiedziała wszystkim, że jest sama na świecie, że nie ma ani jednego krewnego, do którego mogłaby się zwrócić. Ale wiedziałam, że coś było nie tak. Faktycznie, Abby miała ciocię, siostrę matki ze wszech miar gotową wspierać krewne, ale z nią mama Abby zerwała stosunki. Oczywiście nie mogłam nie wetknąć w tę sprawę swojego nosa. I przyszło mi za to zapłacić. Skończyło się oficjalną skargą na mnie i naprawdę stresującym dochodzeniem – tego doświadczenia nie chciałabym powtórzyć. Ale z drugiej strony to, że Mike o tym wspomniał, podziałało na mnie jak czerwona płachta na byka.

– Mike – skarciłam go – to takie niesprawiedliwe. W końcu to moje „zastanawianie się” i moja dociekliwość doprowadziły do zjednoczenia tej ich cholernej rodziny. Była to prawda. Zostałam zrehabilitowana, a mama Abby przepraszała mnie jak najęta. Ale mogło się też skończyć inaczej i oboje o tym wiedzieliśmy. – Owszem, ale mogło cię to też zjednoczyć z twoim ostatnim P45, kochanie. – Wspominając o karcie podatkowej, Mike dał mi do zrozumienia, że mogli mnie wylać z pracy. – W dodatku nie zapominaj, że ten były chłopak to raczej nic dobrego. Może bez niego maluchowi będzie lepiej w życiu. Tak czy siak, idę nastawić wodę. Kawy? Skinęłam głową i znów skupiłam uwagę na dziecku. Ja się tylko zastanawiałam. Nie chciałam się bawić w detektywa. Nie miałam zamiaru otwierać potencjalnej puszki Pandory. Emma miała rację, nie chcąc wyjawić nazwiska ojca dziecka. W końcu popełnił przestępstwo wynikające z samego bycia ojcem dziecka, zważywszy na wiek Emmy. Mike miał rację. Najlepiej nawet o tym nie myśleć. – Więc nie będziemy o tym myśleć – szepnęłam do Romana, który, już zupełnie rozbudzony, przeciągał się i mrugał, znów patrząc prosto na mnie. Uśmiechnęłam się do niego. Jak można nie uśmiechnąć się automatycznie do malutkiego dziecka? Wyjęłam maleństwo z wózka. Wydał z siebie bulgocący dźwięk, gdy delikatnie położyłam go sobie na ramieniu i wdychałam ten charakterystyczny, niemowlęcy zapach. Uwielbiam wąchać malutkie dzieci, bo one zawsze tak ładnie pachną, nawet jeśli temu konkretnemu dziecku w tej akurat chwili towarzyszył też inny zapach – niezupełnie równie pociągający, co woń talku dla niemowląt. Marszcząc nos, podeszłam z nim do schodów i chciałam zawołać Emmę, żeby go przewinęła, ale w tym samym momencie usłyszałam dobiegające z góry dudnienie muzyki i zorientowałam się, że nie ma szans mnie usłyszeć. – Nie ma problemu, maluszku – szepnęłam mu do ucha. – Ciocia Casey zmieni ci pieluchę, co? Zaniosłam Romana z powrotem do pokoju i wyciągnęłam z nosidła kocyk, żeby mieć go na czym położyć. To tyle, jeśli chodzi o bagatelizujące „nie musisz kupować nic dla dziecka”, jakim uraczyła mnie Riley – jakoś nie widziałam wśród rzeczy Emmy podkładki do przewijania. To nic, pomyślałam, kładąc go na kocyku, wkrótce o to zadbamy. Uśmiechnęłam się na tę myśl. Nie mogłam się doczekać, kiedy znów pójdziemy na niemowlęce zakupy. Właśnie sięgałam po torbę wiszącą na poręczy wózka, gdy wrócił Mike, niosąc dwie kawy. – Casey, czy aby na pewno ty powinnaś to robić? – spytał uprzejmie. Zbyłam to machnięciem ręką. – Och, wszystko w porządku, kochanie. To i tak tylko dziś. Emma jest wciąż zajęta układaniem swoich tysiąca i jednej rzeczy, poza tym nie zapominaj, że musi jeszcze pościelić łóżeczko. Lepiej, żebym ja to zrobiła, zamiast jej przerywać, kiedy jest zajęta wprowadzaniem się. Nie martw się, przewijanie nie wejdzie mi w nawyk. Dopilnuję, żeby od jutra robiła to sama. Mike postawił moją kawę na stole, za mną. – Nie to miałem na myśli, skarbie. Myślałem o Emmie. Nie sądzisz, że może mieć o to pretensję? Wiesz, jak było z moją siostrą… Nikomu nie wolno było nawet oddychać w pobliżu małej Natalie. Skąd wiesz, czy Emma nie poczuje się… Urwał, a ja odwróciłam się, żeby zobaczyć dlaczego. Emmę musiały piec uszy, bo właśnie stanęła w drzwiach do pokoju. – Cześć, kochanie – zaczął Mike. – Znalazłaś wszystko, czego ci trzeba, tam na górze? – Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, kotku – dodałam, szybko kończąc zmienianie pieluszki i przebieranie Romana. – Trzeba było go przewinąć i pomyślałam, że lepiej, żebyś ty spokojnie robiła swoje. Podeszłam, żeby podać jej dziecko, ale ona zerknęła na Mike’a, potem znów na mnie i nie wykonała żadnego ruchu, żeby go wziąć, tylko skinęła głową. – W porządku – odezwała się. – Zeszłam tylko po szklankę wody. Jeśli chcesz się nim pobawić trochę dłużej, nie mam nic przeciwko. Mogę wtedy dokończyć nasz pokój, dobrze? Wiesz, jeśli chcesz. – Och, oczywiście – powiedziałam, automatycznie z powrotem wtulając sobie Romana w ramię. – To taki grzeczny chłopczyk. W ogóle nie sprawia kłopotów. Weź sobie picie i idź układać rzeczy. Ja i Mike zajmiemy się nim. – Dzięki – odparła, znikając w kuchni, żeby wziąć sobie wody. – A tak przy okazji – zawołała stamtąd – macie taką złączkę do prądu?! – Złączkę? – spytał Mike. – Jakiego rodzaju złączkę? Emma wróciła ze szklanką wody. – No wiesz, taką, że można podłączyć kilka rzeczy naraz do jednego gniazdka. Muszę doładować komórkę, bo… hm, ktoś ma do mnie dzwonić, a tam jest już podłączona lampka przy łóżku. Właściwie, to teraz odtwarzacz, ale chciałabym wiedzieć, tak na później. Chyba że jest tam gdzieś drugie gniazdko? Nie widziałam. – Jest gniazdko za łóżkiem – poinformowałam. – Możesz do niego podłączyć lampkę, jak chcesz. Przewód na pewno sięgnie. – No to super. – Zerknęła na Romana. – Dobra, to ja zaraz wracam. Wiedziałam, na co się zanosi, gdy tylko Emma poszła z powrotem na górę. Odpowiadałam automatycznie, ale w mojej głowie zapaliła się kontrolka. Obowiązywał protokół co do takich spraw. Mike też to wiedział. – Komórka? – powiedział, marszcząc brwi. – W jej pokoju, bez nadzoru? I właściwie kto ma do niej zadzwonić? Wygląda na to, że ona coś kombinuje, nie uważasz? – Westchnął. – Coś mi się zdaje, że to zaczyna się robić skomplikowane, a tobie nie? Wiedziałam, co ma na myśli, ale nie podzielałam jego obaw. I nie odniosłam wrażenia, że Emma coś kombinuje. Gdyby chciała kombinować, po prostu podłączyłaby ładowarkę i radziłaby sobie bez nocnej lampki, prawda? Nastolatki mają obsesję na punkcie swojej prywatności i jest to powszechnie wiadome, a w głosie Emmy nie było nic, co by mnie zaniepokoiło, jeśli chodzi o korzystanie z telefonu, co

nie znaczy, że nie musieliśmy sprawdzić, co na ten temat mówi protokół. Zawsze obowiązuje jakiś protokół. W naszej pracy wszystko jest ujęte w protokoły. Mike miał rację – normalnie nastolatkowi w wieku Emmy zakazalibyśmy korzystania z komórki w pokoju, i to z oczywistych powodów. Dzieci, którymi się zajmowaliśmy, nie były zwykłymi dziećmi, często miały mroczną i trudną przeszłość, mroczne i trudne powiązania, środowisko, które mogło sporo namieszać. Niekiedy mogli to być członkowie rodziny, gotowi nawet porwać dziecko, i dlatego komunikacja z rodziną musiała być nadzorowana i trzeba nią było zarządzać, a nasz adres domowy był strzeżony jak jakaś tajemnica państwowa. Ryzyko, na jakie byliśmy narażeni ze strony rodzin niektórych naszych podopiecznych, było realne i nie można go było lekceważyć. Tymczasem ta sytuacja była inna. No dobrze, w każdym razie na tyle, na ile wiedzieliśmy. Mama Emmy zawsze oddawała ją opiece społecznej dobrowolnie. W dodatku Emma trafiła do nas wyłącznie z powodu dziecka. Nie była jednym z tych dzieciaków z problemami, dla których byliśmy domem ostatniej szansy. Dzieciaków pochodzących z rodzin, w których przemoc i przestępczość były normą. – Zostaw to mnie, skarbie – powiedziałam do Mike’a. – Jutro rano porozumiem się z Maggie. Wiem, że normalnie byśmy na to nie pozwolili, ale może w tym przypadku to nie jest jakiś wielki problem. W dodatku ona może się czuć bezpieczniej, mając przy sobie telefon. Mike jednak nie był przekonany. – Albo prowadzić życie, w które nie będziemy wtajemniczeni, co bardziej prawdopodobne. Wiesz, jakie są nastolatki, kochanie. Zawsze ci przedstawią swoje sprawy tak, jak im pasuje, i są w tym świetne. Owszem, wiedziałam i znałam ich całkiem sporo. Ale to było w mojej poprzedniej pracy – zanim zajęliśmy się opieką zastępczą. Od tego czasu nie zdarzało się to, właśnie dlatego, że korzystanie z telefonów komórkowych odbywało się pod kontrolą. Nadal jednak uważałam, że Mike jest nadmiernie ostrożny i nie wolno nam zapominać, że Emma jest młodą mamą – ma teraz obowiązki osoby dorosłej, powinniśmy więc przyznać jej pewne należne osobie dorosłej przywileje. Chociaż do Maggie zadzwoniłabym i tak, żeby go po prostu uspokoić. Nawet jeśli wiedziałam, że niepotrzebnie się martwi. Tymczasem okazało się, że być może Mike był nieco bardziej spostrzegawczy ode mnie. W środku nocy, około drugiej, coś wybiło mnie ze snu. Przebudzenie było nagłe, a co więcej, nie bardzo rozumiałam, co słyszę. Czy to płacz dziecka? Zdezorientowana tym dźwiękiem, myślałam przez chwilę, że go sobie wyobraziłam, ale zaraz mój mózg zaskoczył. Oczywiście, że tak! Przecież mamy teraz w domu niemowlę, prawda? Nie poruszyłam się jednak, ponieważ zauważyłam jeszcze coś. Płacz dochodził z dołu, co znaczyło, że Emma zabrała tam Romana, prawdopodobnie idąc podgrzać jedną z butelek, które przygotowała przed pójściem spać. Tylko że coś tu było nie tak. Płacz nie ustawał. Leżałam, nasłuchując, przez dobrych kilka minut, z początku z kpiącym uśmiechem na wspomnienie tych niekończących się nocnych karmień – zarówno moich, jak i Riley – ale stopniowo zaczynałam się coraz bardziej niepokoić. Ile czasu zajmuje podgrzanie mleka? Na pewno nie aż tyle. Rzuciłam okiem na wyświetlacz budzika. Dochodziło wpół do trzeciej. Co, u licha, ona robi tam, na dole? Kiedy płacz dziecka jest tak żałosny, odczuwam niemal osobiście, jak bardzo jest mu źle. Odkopnęłam na bok kołdrę, wciągnęłam na siebie szlafrok, wyczłapałam z sypialni i mozolnie zeszłam po schodach. Może ma problem z mikrofalówką czy coś w tym rodzaju. Płacz dochodził z frontowego pokoju – nie z kuchni – więc tam się skierowałam, a na widok sceny, jaką ujrzałam, poczułam przypływ matczynego gniewu. Dziecko leżało w wózku, wrzeszcząc i z frustracji kopiąc nóżkami, natomiast Emma, wygodnie odizolowana od krzyków parą słuchawek w uszach, siedziała po turecku na sofie, waląc w klawiaturę – nie, wzrok mnie nie mylił – mojego laptopa! Z pewnym opóźnieniem dostrzegłam stojące obok niej duże naczynie do odmierzania, do połowy wypełnione wodą, z której wystawała, kołysząc się butelka mleka, prawdopodobnie studząca się po zbyt mocnym podgrzaniu. Teraz już ostudzona. Złapałam ją, wytarłam w swój szlafrok i włożyłam smoczek w otwartą buzię Romana, a kiedy zaczął łapczywie ssać – oczywiście podtrzymywałam mu butelkę – skupiłam uwagę na Emmie, która wydawała się kompletnie nieobecna. Rzecz jasna widziała, że weszłam, nawet obrzuciła mnie wzrokiem, ale była tak bardzo, po nastoletniemu zajęta doprowadzaniem do końca tego, co zaczęła – wściekłym wystukiwaniem czegoś, co prawdopodobnie było najważniejszą na świecie wiadomością – że dopiero gdy skończyła, raczyła wyjąć słuchawki z uszu i poświęcić mi uwagę. Powstrzymałam się od wzięcia maleństwa na ręce. To było trudne. Choć płacz głodu przeszedł teraz w przełykany szloch, nie powinno się go teraz karmić – łykał tyle samo powietrza, co pokarmu. I tylko ten uporczywy głos w mojej głowie, przypominający mi, jak młoda i niemająca o niczym pojęcia jest jego matka, powstrzymał mnie przed wyładowaniem gniewu na Emmie. – Emmo – zaczęłam za to cicho, ale stanowczo – co tu się dzieje? Z pewnością słyszałaś, że Roman płacze. Nawet przez to. – Tu oskarżycielsko wskazałam słuchawki. Spojrzała na mnie zupełnie szczerym wzrokiem. Potem na swoje dziecko, jakby nic wielkiego się mu nie stało. – A co, wystarczająco wystygło? Nie zauważyłam. Wieki trwa, zanim takie mleko się ostudzi. Wiem, że się awanturował, ale patrz, już się uspokoił… – Przerwała, jakby nie była do końca pewna, co ze mną zrobić, skoro nie zanosiło się na to, że zaraz sobie pójdę. Potem widocznie uznała, że trzeba mnie udobruchać. – Spoko – powiedziała, widząc, że ciągle stoję przy wózku i karmię Romana. – Jeśli zwiniesz kocyk i podeprzesz butelkę, poradzi sobie. W ten sposób może się praktycznie sam nakarmić. Osłupiałam. Nie miał jeszcze nawet pięciu tygodni! Praktycznie sam się miał nakarmić?! – Emmo – rzuciłam surowo – ta butelka jest prawie zimna, a niemowlę w wieku Romana trzeba trzymać przy karmieniu. I druga zasadnicza sprawa co robisz z moim laptopem w środku nocy? Co ty w ogóle robisz z moim laptopem? Z miejsca, gdzie stałam, mogłam dostrzec, że tak jak myślałam, była na Facebooku, miałam też świadomość, że nawet teraz nie poświęcała mi całej uwagi. Jej wzrok co chwila przeskakiwał na ekran, do wiadomości od diabli wiedzą kogo.

– Emmo – syknęłam. Westchnęła, zdradzając typową dla wieku dorastania irytację, że jej przeszkodzono. – Och, na litość boską! Nie możesz wyluzować, kobieto? – wypaliła do mnie, wprawiając mnie w jeszcze większe osłupienie. – Zeszłam na dół, żeby mu podgrzać mleko, tak? I nakarmiłabym go też, gdybyś nie przyszła i nie wzięła się do tego pierwsza. Wiesz, on nie umrze od tego, że musi poczekać parę minut. On… – Przerwała nagle i wybuchnęła śmiechem. Bóg mi świadkiem, że ostatnia rzecz, jakiej bym chciała, to przybierać ton sztywnej panny Jean Brodie, o co zwykle oskarżał mnie Kieron, kiedy mu o coś zmywałam głowę, ale właśnie ten ton słyszałam w swoim głosie, pytając Emmę, co ją tak bawi. Ona jednak najwyraźniej nie zwróciła na to uwagi. – Och, to moja kumpela – powiedziała, nie odrywając wzroku od ekranu. – Nawaliła się wódką i strasznie się kłóci z dwoma mózgowcami. To jest śmieszne, jak nie wiem co. Tym razem naprawdę zabrakło mi słów. No… niezupełnie. – Cóż, obawiam się, że nie widzę w tym nic śmiesznego, Emmo. To nie jest dobry początek, zgadza się? A teraz proszę cię, bądź uprzejma wylogować się z mojego komputera, podejdź tu i zajmij się swoim dzieckiem. Ja tymczasem odłączę Internet, a rano sobie o tym porozmawiamy. Dużo mnie kosztowało, żeby wyjść z pokoju, nie biorąc na ręce maleństwa, ale trzymałam się mocno i gdy Emma patrzyła na mnie ponurym wzrokiem, co było jak najbardziej do przewidzenia, wyszłam, wdrapałam się po schodach i najciszej jak mogłam, wśliznęłam się z powrotem do łóżka. Potem nie mogłam spać. Całą noc przewracałam się z boku na bok, nie będąc w stanie się uspokoić. I choć mogło to być nieświadome, jednym uchem nasłuchiwałam, czy znów nie dochodzą niepokojące odgłosy związane z dzieckiem. A później, następnego ranka, bez zastanowienia zrobiłam coś, co zupełnie nie leżało w moim charakterze – skłamałam. – Wychodzę, kochanie – poinformował o siódmej Mike, stawiając mi przy łóżku kubek porannej kawy. – No – kontynuował radośnie – dobrze poszło, co? To ja się martwiłem, że znów nas czekają nieprzespane noce, a tu nic. Nie do wiary, że nie słyszałem ani piśnięcia! – Zachichotał. – Uroczy koleś, ten mały. Tak przy okazji, to oboje są teraz na dole. Emma go przewija, a on sobie coś tam grucha. Niech sobie grucha, na zdrowie. Ty wiesz, przysięgam, on nawet ogląda z nią kreskówki. Powiedziałem jej, że zejdziesz, jak tylko wypijesz kawę. A swoją drogą, jak tam? – spytał na koniec. – Udało ci się przespać całą noc? I wtedy skłamałam. – Tak – potakująco kiwnęłam głową. – Przespałam. Caluteńką. I poczułam się okropnie. Nie byłam nawet pewna, dlaczego właściwie okłamałam Mike’a. Czy to z powodu myśli, że Hannah mogłaby przyjść i po prostu zabrać Romana, nie pytając nikogo o zdanie? Czy dlatego, że tak bardzo żal mi było tej biednej dziewczyny bez matki? Jakikolwiek by był ten powód, przysięgłam sobie wtedy, że nie tak to będzie wyglądać w przyszłości. Bo tak nie wolno.

Rozdział 5

Rozdział 5 Co do sprawy z telefonem i z komputerem – nie mówiąc już o nocnym karmieniu – wstałam tego ranka z dość ciężkim sercem. Emma była u nas niecałą dobę, a już zostałyśmy obsadzone w najmniej przeze mnie chcianych rolach. Ja jako surowy nadzorca, ona niechętnie dostosowująca się do zasad panujących w naszym domu. Jeśli miałaby zaistnieć sytuacja, która z największym prawdopodobieństwem mogłaby ugruntować jej pozycję jako naburmuszonej nastolatki, to było nią właśnie to, co musiałam zrobić. Nie miałam wyboru, atak na wszystkich frontach był jedynym sposobem. Z drugiej strony, może i tak by do tego doszło? W końcu Emma sama była jeszcze dzieckiem. I chociaż nie musiała przerabiać całej listy punktów i przywilejów, która była podstawą naszego programu specjalistycznej opieki zastępczej, być może potrzebowała jasnego postawienia pewnych spraw. Roman zasnął natychmiast po swoim porannym karmieniu, więc zasugerowałam Emmie, żeby zrobiła to samo. I kiedy poszła się położyć, zadzwoniłam do Maggie w sprawie komórki. – Och, jak najbardziej można jej na nią pozwolić – zapewniła Maggie. – Tak jak zrobiłabyś z każdym nastolatkiem w jej wieku. Chyba że miałabyś dobry powód uważać, że nie powinnaś. Czemu pytasz? Masz taki powód? – Właściwie nie – powiedziałam, przełykając lekkie poczucie winy. – Zastanawialiśmy się po prostu nad okolicznościami i chcieliśmy mieć pewność, bo jest trochę starsza od dzieci, które zwykle przyjmujemy. Co by stanowiło dobry powód w tym przypadku? – To co zwykle – odparła Maggie. – Na przykład, gdyby długo gadała późno w nocy i inne tego rodzaju rzeczy. W takim wypadku oczywiście musisz jej kazać zostawiać telefon na dole, kiedy idzie spać. Pomyślałam, że to rozsądna rada, którą mogę uspokoić Mike’a, gdy wróci z pracy. Tylko że to nie wobec nocnych rozmów przez telefon musiałam się wykazać surowością. Za to powinnam zająć się czymś, o czym nie wspomniałam Maggie – sesją z moim laptopem. I tak też zrobiłam, kiedy Emma zeszła na dół. – To już się nie powtórzy, Casey – obiecywała płaczliwie. – Naprawdę. Byłam taka samotna… Strasznie jest wstać w środku nocy i być zupełnie sama, kiedy wszyscy śpią i w ogóle… I teraz, kiedy nie mam mojego iPoda, żeby sobie słuchać, zwyczajnie się bałam. Okropnie. I byłam taka zmęczona, że trudno mi było nie spać, kiedy nie miałam nic do słuchania. Zobaczyłam go tam, a sama powiedziałaś, że mogłabym go pożyczyć, no i chciałam wiedzieć, co u moich przyjaciół. Prawie ich nie widziałam, odkąd Roman się urodził… – Westchnęła. – Tylko chciałam trochę odetchnąć, to wszystko. Niewiele mogłam na to odrzec, bo chociaż wiedziałam, jak ważne jest, żeby ją zdyscyplinować, jednocześnie całym sercem byłam po jej stronie. Przypomniałam sobie, że kiedy Riley była mała i Mike z jakiegoś powodu musiał zostać na noc w magazynie, strasznie się bałam sama w domu, z malutkim dzieckiem. A przecież byłam dorosła, nie byłam czternastolatką wśród obcych. Przypomniałam też sobie, że Kieron w wieku Emmy ciężko znosił, kiedy wychodziliśmy gdzieś wieczorem. Strasznie się denerwował, będąc sam, a co dopiero w nocy. Poza tym Emma była teraz odpowiedzialna za inną ludzką istotę, o której musiała myśleć. Nieważne, że niektórzy mogliby powiedzieć, że sama jest sobie winna. To było trudne i będzie trudne jeszcze przez długi czas. Nie da się tak zupełnie zostawić za sobą swoich dziecięcych spraw i nieobciążonych niczym przyjaciół. I jaki to szok dla tego dziecka – jednego dnia żyć beztrosko, a następnego dźwigać tak ogromną odpowiedzialność. Nie, nie mogłam napaść na nią za ostro, ponieważ to rozumiałam. Tak też powiedziałam. – Ale kiedy mówiłam, że mogłabyś pożyczać laptop – podkreśliłam – to na tej zasadzie, że najpierw spytasz, prawda? Przytaknęła z ponurą miną, zaraz jednak twarz jej się rozjaśniła. – Ale jeśli dobrze wszystko rozegram, już niedługo będę mieć własny, tak? I wtedy nie będzie problemu, tak? Do tego czasu obiecuję, że będę używać twojego, tylko jak się zgodzisz. – Co nigdy się nie wydarzy w środku nocy, obawiam się – zauważyłam z naciskiem. Po rozmowie z Maggie to właśnie wydawało się kwestią zasadniczą. – A co z twoim iPodem? Co się z nim stało? Popsuł się? – Nie, ja… No, właściwie to tak. Coś w tym rodzaju. Trzeba go było naprawić i już go nie dostałam z powrotem. – Mamy się tym zająć? Emma pokręciła głową. – Nie, masz rację. Nie ma potrzeby. Już był chyba nie do naprawienia. – Dobrze – zakończyłam temat, słysząc odgłosy wydawane przez budzące się maleństwo. – Na pewno Riley albo Kieron coś ci znajdą… Wydaje mi się, że oboje wciąż mają swoje stare odtwarzacze. Oczywiście nie ręczę za to, co tam jest nagrane, chociaż podejrzewam, że macie z Kieronem podobny gust muzyczny. Tak czy inaczej, on jest w tych sprawach czarodziejem i jestem pewna, że coś dla ciebie przygotuje. Wtedy noce nie będą już takie straszne, co? Wyglądało na to, że ta perspektywa poprawiła Emmie humor. Gdy pobiegła wyjąć Romana z łóżeczka, mnie też zrobiło się lżej na sercu. Poszło lepiej, niż myślałam. Będzie dobrze, uznałam, patrząc na nich oboje godzinę później. Przytuleni do siebie na sofie oglądali – jakże by inaczej – kreskówkę. W tej scenie najbardziej uderzyło mnie, że gdy Roman z zadowoleniem ssał mleko z butelki, Emma, z potarganymi włosami znów zebranymi pospiesznie w kucyk, bezwiednie ssała kciuk. Kto tu bardziej potrzebuje matczynej opieki? – pomyślałam poruszona. Prawda była taka, że oboje. Przez pierwsze tygodnie pobytu Emmy u nas Hannah miała przychodzić nadal trzy razy w tygodniu, czyli praktycznie co drugi dzień.

Przed trzecią wizytą, na początku następnego tygodnia, zaczęłam dostrzegać pewną prawidłowość. Nie byłam, rzecz jasna, wtajemniczona w to, co wydarzyło się przed przybyciem Emmy do nas, ale zauważyłam, że wizyty Hannah naprawdę nie dają jej spokoju. Nie próbowałam wyciągać z niej, o co chodzi – po prostu obserwowałam, jak się sprawy rozwiną – ale jasne było, że tak jak nerwowy początkujący kierowca oczekujący następnej lekcji jazdy, Emma robiła się coraz bardziej niespokojna i udręczona w miarę zbliżania się terminu kolejnej wizyty. To, że wizyty te są konieczne, nie ulegało kwestii. Jako pracownik socjalny odpowiedzialny za Romana, Hannah była skupiona na nim. Do Maggie należała dbałość o osobiste dobro Emmy, a to z kolei nie leżało w zakresie obowiązków zawodowych Hannah. Jej zadanie polegało na działaniu w interesie dziecka Emmy, więc jeśli oznaczałoby to odebranie go matce, tak by się stało. Miałam pełną świadomość, że surowa ocena jest niezbędna dla dobra dziecka, jednak trudno mi było patrzeć, jak bardzo zestresowana i zdenerwowana jest Emma, która wiedząc, że będzie obserwowana i krytycznie oceniana, mogła nastawić się negatywnie, popaść w fatalizm i w efekcie pokazać, że ma dwie lewe ręce. Miałam wrażenie, że jest to niemal samospełniająca się przepowiednia – trochę tak, jak wtedy, gdy ktoś tak bardzo denerwuje się przed egzaminem na prawo jazdy, że ledwo może prowadzić. Tylko że tutaj stawka była dużo wyższa niż wtedy, gdy okazuje się, że jest się skazanym na jazdę autobusem. Byłam zdecydowana przerwać ten cykl. – Och, Casey – jęknęła Emma, gdy zbliżała się pora spotkania – możesz mi pomóc poszukać dla niego jakiegoś ubranka? Nie mogę znaleźć niczego przyzwoitego, żeby mu włożyć! – Uspokój się – powiedziałam. – Jest mnóstwo upranych ubranek w szafce. Weź po prostu coś stamtąd. Dobrze będzie. Nie dała się uspokoić. – Och, chciałabym, żeby był dziewczynką. Z dziewczynkami jest łatwo. Można je ubierać w falbanki i wyglądają ślicznie. Ubranka dla chłopców są gówniane. On zawsze wygląda jak fleja. Gdybym nie musiała spojrzeć na nią surowo z powodu słownictwa, ryknęłabym śmiechem. Też mi powód, żeby robić tyle szumu. Jak bardzo wszystko musiało się zmienić! Chociaż może wcale się nie zmieniło? Może nastoletnie mamy przejmują się takimi rzeczami po prostu dlatego, że są nastolatkami? I biorąc pod uwagę, ile czasu takie dziewczyny spędzają w sklepach, starannie dobierając ciuchy, może to było to samo zjawisko, tylko w rozszerzonym wymiarze. – Emmo, uspokój się – powtórzyłam. – Roman zawsze wygląda ślicznie. Poza tym wiesz, że Hannah ani trochę nie obchodzi, w co on jest ubrany. Obchodzi ją tylko, czy jest czysty i zdrowy. Wyciągnęłam pajacyk i poleciłam Emmie ubrać w niego Romana. Miałam poczucie winy, że i tak za dużo już zrobiłam tego ranka – wykąpałam go, kiedy się obudził, żeby Emma mogła pospać sobie godzinkę dłużej. To był naprawdę drobiazg, ale wiedziałam, że nie powinnam tego robić, zwłaszcza że Emma prawie nie zauważyła mojego gestu. Jęczała tylko, jak to musi wstawać w nocy, żeby go karmić, i jaki to pech, że ma dziecko, które wciąż tego potrzebuje, jakby w ogóle nie miała szczęścia w życiu. Do tej pory się nie ubrała, a Hannah miała przyjść za pół godziny. Tak więc, po wygłoszeniu kolejnego wykładu o tym, że wszystkie niemowlęta w tym wieku potrzebują nocnego karmienia – nie mówiąc oczywiście, że to jeszcze potrwa – zasugerowałam, żeby teraz, kiedy Roman jest już ubrany w pajacyk, sama też doprowadziła się do porządku. – Bo co?! – fuknęła, obwiązując się ciaśniej paskiem szlafroka. – Może mnie zobaczyć tak, jak jestem. Ona nie jest moim pracownikiem socjalnym, nie? Nic nie zrobię, dopóki czegoś nie zjem. Poszłam przygotować jej śniadanie, zrobiłam to niemal odruchowo. W końcu po to tu byłam, żeby dbać o dzieci. Ale kiedy już wetknęłam dwie kromki chleba do tostera i sięgnęłam po gorącą czekoladę, dotarło do mnie, że naprawdę nie powinnam tego robić. Emma musiała udowodnić Hannah nie tylko, że jest w stanie zadbać o Romana. Musiała jej udowodnić, że jest w stanie to robić, nie przestając dbać o siebie. Przecież miała rację, nie poszczęściło się jej, prawda? Gdyby była moim dzieckiem, byłabym przy niej, pomagając przejść trudny okres. Gdyby to Riley była w takiej sytuacji, tak właśnie bym postępowała. Dzięki Bogu, tak się nie zdarzyło, ale powiedzmy, że gdyby to się stało, byłabym przy niej, robiłabym jej śniadanie, wspierałabym ją, pomagałabym, jak tylko mogę. Ale to nie był ten przypadek. Emma nie miała wsparcia, na którym mogłaby polegać, kiedy już opuści mój dom. Będzie zdana na siebie, więc musi się nauczyć, jak przetrwać. Westchnęłam ciężko, kiedy zaczęło do mnie docierać, jak to się wszystko rozegra. Miałam dylemat – chciałam jej pomóc, ale zegar tykał nieubłaganie. Aby zatrzymać przy sobie Romana, musiała udowodnić, że jest w stanie przetrwać bez pomocy. Była obserwowana, a moim zadaniem było działać w zmowie z tymi, którzy ją obserwują, co znaczyło, że gdyby sprawy przybrały zły obrót – gdyby doszło do podjęcia decyzji, że nie można jej powierzyć opieki nad Romanem – ja byłabym częścią procesu podejmowania tej decyzji. Decyzji o rozdzieleniu go z matką. Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio czułam się tak rozdarta, jeśli chodzi o przyjęte pod opiekę dziecko, albo kiedy miałam tak wielki problem emocjonalny z tym, co jest słuszne i co należy zrobić. W każdym razie, gdy skończyłam szykować śniadanie, zaniosłam je Emmie. Tymczasem Roman został ulokowany w swoim koszyku Mojżesza – niespodziance, którą Mike przyniósł dwa dni wcześniej. „Żeby nie musiał leżeć na górze w swoim łóżeczku, kiedy przyjdzie pora na jego drzemkę”, wyjaśnił, a ja doskonale to rozumiałam. Co z oczu, to z serca było tu najmniej pożądane. – No już, Emmo – pogoniłam ją, kiedy skończyła pierwszą kromkę. – Chodź, rusz się! – Pstrykała pilotem po kanałach, popadając w bezwład. – Idź na górę, weź prysznic i ubierz się szybciutko. Możesz sobie nic nie robić z tego, co myśli Hannah, ale mnie nie jest wszystko jedno. Musisz jej pokazać, że potrafisz dać dobry przykład swojemu dziecku, a przesiadywanie przed telewizorem w piżamie jak dla mnie do takich rzeczy nie należy. No już, weź swoją grzankę i idź się ogarnąć. Znowu fuknęła, co mi przypomniało, że w normalnej sytuacji byłaby teraz w szkole i prawdopodobnie fukałaby, że musi siedzieć na dwóch z rzędu lekcjach matematyki.