Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 130 077
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 440

Webber Meredith - Gwiazdki, dzwoneczki, niespodzianki

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :696.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Webber Meredith - Gwiazdki, dzwoneczki, niespodzianki.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse W
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 151 stron)

MEREDITH WEBBER Gwiazdki, dzwoneczki, niespodzianki Tytuł oryginału: Baublas, Bells and Booties

PROLOG - Wstań, Fran, chcę coś sprawdzić! - Do gabinetu wpadł Griff, jej szef i właściciel poradni Summerfield. Jak zwykle rozsadzała go energia, ciemne włosy opadły mu na czoło, a niebieskie oczy lśniły. Fran z doświadczenia wiedziała, że lepiej się podporząd- kować Griffowi, niż go indagować. Podniosła się więc zza biurka i oniemiała z wrażenia, gdy położył dłonie na jej ra- mionach i pocałował w usta. Ogarnęło ją dziwne uczucie, którego nie zdążyła przeanalizować, ponieważ Griff posłał jej karcące spojrzenie. - No, Fran, pocałuj mnie. Włóż w to trochę serca! Powinna była odmówić albo przynajmniej spytać Griffa, o co chodzi. Ale pracowała z nim od pół roku i już zdążyła się zorientować, że on nie rozumie słowa „nie". Zawsze potrafił postawić na swoim i skłonić ją do zrobienia najdziw- niejszych rzeczy. Zanim zdążyła zaprotestować, Griff znów ją całował. Tym razem lekko zadrżała z rozkoszy i bezwied- nie rozchyliła wargi, gdy Griff uwodzicielsko wsunął między nie czubek języka. - Właśnie! To było dużo lepsze! - oświadczył trium- falnie. - Lepsze niż co? Cieniujący wlew z barytu? - Fran nadal kręciło się w głowie od natłoku oszałamiających doznań. - Niż ten pierwszy buziaczek. Przyznaj, że tak. R S

- Niby dlaczego? Jakie to ma znaczenie? I czemu w ogó- le mnie całowałeś? - Gapiła się zdumiona na uśmiechniętego radośnie kolegę i dobrego przyjaciela w jednej osobie. Nagle coś ją tknęło, więc uważniej przyjrzała się jego wargom. - To żart, co? Posmarowałeś się jakimś ohydztwem i zaraz mi powiesz, że moje usta staną się niebieskie albo spuchną, albo Bóg wie co jeszcze! Zlituj się, Griff... - Urwała, bo w jego oczach dostrzegła błysk czegoś trudnego do zdefiniowania. -Griff? - Ja miałbym zrobić ci psikusa? -jęknął żałośnie z miną niewiniątka. - Jak możesz mnie podejrzewać o coś takiego? - Bo wciąż płatasz mi głupie figle - przypomniała, siląc się na surowy ton. - Teraz nie - zapewnił z powagą. - Chciałem tylko prze- prowadzić test. - Test? - No wiesz, jak próbny bieg, - Próbny bieg? - Skarciła się w myśli za to, że powtarza wszystko jak gapa. - Przed maratonem? - Przed małżeństwem! - oznajmił tak radośnie, jakby chodziło o najwspanialszy pomysł pod słońcem. - Jakim małżeństwem? I co ma do tego całowanie? Chy- ba wiesz, że umiesz to robić. Jeśli wierzyć Kelly Ryan, już w przedszkolu dobierałeś się do niej za krzakiem azalii! Nie mówiąc o tym, co pamiętam z naszych studenckich czasów. Stada dziewczyn zaświadczą, że znasz się na rzeczy. - To były azalie? Zawsze byłem ciekaw, jak wyglądają. - Nieważne, Griff. - Zmierzyła go marsowym spojrze- niem. - Co z tym małżeństwem? - spytała groźnie, by swo- im zwyczajem znów nie zmienił tematu. I ze zdumieniem skonstatowała, że nie jest zachwycona myślą o ewentualnym ożenku Griff a ... R S

On zaś przysiadł na brzegu jej biurka i znów obdarzył ją oszałamiającym uśmiechem. - Od dawna zachodzę w głowę, co dać na gwiazdkę mojej matce - oznajmił, a Fran w myślach poprosiła opatrzność, by Griff wkrótce ujawnił sedno sprawy. - Przy jej zdrowiu po- dróż za granicę nie wchodzi w grę, Barney zajmuje się ogro- dem, więc wręczenie doniczkowego kwiatu byłoby idiotycz- ne. Chyba się ze mną zgadzasz? Fran skinęła głową. Uwielbiała Eloise Griffiths - starsza pani była nie tylko jej pacjentką, lecz także przyjaciółką i mentorem. Niestety, stawała się coraz bardziej niedołężna. - Mama ostatnio mniej czyta, więc książki też odpadają. - Griff, nie wymieniaj wszystkiego, czego jej nie dasz. Dorzeczy. - No właśnie, Franny! - zawołał, a jej z powodu tego zdrobnienia zrobiło się ciepło na sercu. - Bałem się, że nic nie wymyślę, i nagle doznałem olśnienia. Moja matka za- wsze marzyła tylko o jednym! O wnukach! Fran kompletnie zbaraniała, co niewątpliwie dało się za- uważyć, toteż Griff czule poklepał ją po ramieniu. - Oczywiście, nie dostanie ich natychmiast - dodał uspo- kajającym tonem. - Najpierw będzie ślub i tak dalej. Matka rozumie, że wnuki to nie paczki spod choinki, więc poczeka. Wiem jednak, że najbardziej pragnie, abym się związał z ja- kąś miłą kobietą, która zechce wydać na świat jednego lub dwóch małych Griffithsów. Genialne, prawda? Fran usiłowała sformułować rozsądną odpowiedź. Owszem, idea małżeństwa miała sens. A Elóise rzeczywiście chciała dożyć dnia, gdy jej syn zostanie szczęśliwym mężem, ale... - Już kogoś wybrałeś? Tę miłą kobietę? Od mojego przy- jazdu bez przerwy mnie niańczysz, pokazujesz okolicę; po- R S

magasz mi zapomnieć o wrednym Richardzie. Starcza ci cza- su na życie towarzyskie? - Jak możesz, kobieto! Ten pocałunek nic ci nie ujawnił? Chodź tu, trzeba go powtórzyć. Zanim Fran zdążyła jakoś zareagować, Griff porwał ją w ramiona i znów przycisnął usta do jej warg. Ale tym razem jego język poczynał sobie śmielej - zmysłowo kusił, wywo- ływał słodkie doznania, a Fran nagle stwierdziła, że oddaje mu pocałunek. Minęła chyba cała wieczność, zanim uwolniła się z objęć Griffa i bezsilnie opadła na krzesło. - Co chciałeś tym udowodnić? - jęknęła. - Że pasujemy do siebie! Że seks sprawiłby nam frajdę. Co ty na to, Fran? Wiem, że pragniesz mieć dzieci, widzia- łem, jak na nie patrzysz podczas dyżuru dla maluchów. Na końcu ciemnego tunelu wreszcie dojrzała migoczące światełko, chociaż w tej sytuacji mógł to być również refle- ktor pędzącej lokomotywy! - Ty i ja? Seks? - mruknęła. - Chcesz, żebym ci urodziła dzieci? - Jeśli pomysł z seksem ci się nie podoba, to oczywiście możemy zdecydować się na sztuczne zapłodnienie, ale klasycz- na metoda chyba jest przyjemniejsza. Przecież się lubimy, a sko- ro po tym próbnym pocałunku nie puściłaś pawia, to... Umilkł na moment, a ona nie zdążyła w tym czasie nawet wymyślić słowa protestu. - Spójrz na to w ten sposób, Fran. Pracujesz dla mnie od pół roku i jeszcze nie dziabnęłaś mnie skalpelem. Widujemy się tutaj częściej niż normalne małżeństwo w domu, więc pewnie stworzylibyśmy zgodne stadło. Pod względem gene- tycznym też byłoby super: ja mam stosowny wzrost, ty do- rzucisz tę brzoskwiniową cerę oraz rzadką kombinację jas- nych włosów z piwnymi oczami. R S

- Jasne, moje dobre geny to konieczność. Inaczej byś na mnie nie spojrzał - stwierdziła cierpko, co uszło uwadze Griffa. - Poza tym moja matka cię uwielbia - dodał. - Trudno o lepszy układ! Uznała, że na stojąco będzie jej łatwiej myśleć. Wstała, znalazła się niebezpiecznie blisko Griffa i jej puls natych- miast oszalał, więc szybko podeszła do okna. W ciągu sze- ściu miesięcy od przyjazdu do Summerfield odzyskała dobrą kondycję i pewność siebie, a sympatia tutejszych mieszkań- ców zdziałała cuda dla odbudowania mocno nadszarpniętego poczucia własnej wartości. Fran była skłonna sądzić, że nawet jej poczucie humoru znów funkcjonuje jak należy. Przynajmniej tak jej się zdawa- ło, dopóki Griff nie wyskoczył ze swoim pomysłem! Zresztą, to wcale nie jest zabawne. A może jest? - Żartowałeś, prawda? - Skądże. Wymyśliłem najlepsze rozwiązanie. - Twojego problemu z wyborem gwiazdkowego prezen- tu dla matki? - Usłyszała piskliwą nutę w swoim głosie, lecz pisk blado wyrażał to, co czuła. A Griff miał czelność znów się uśmiechnąć! - Początkowo chodziło tylko o to - przyznał rozbrajają- co - ale potem dostrzegłem w tym pomyśle więcej plusów. Znasz moje dokonania na gruncie męsko-damskim. Najdłuż- szy związek trwał sześć tygodni, a w moim wieku nie ma co liczyć na wielką miłość, która nagle zwali mnie z nóg. Na- tomiast małżeństwo to coś więcej niż osławione łomotanie serca i wzajemne zauroczenie, które, jak wynika z moich obserwacji, w końcu mija. Nawet bardzo szybko, pomyślała. Richard zaczął ją zdra- dzać już dwa miesiące po ślubie. R S

- Ale nas łączy dużo więcej, Fran. Lubimy się jak przy- jaciele, chociaż nie jesteśmy w sobie zakochani, i cieszyliby- śmy się wszystkimi korzyściami, jakie daje małżeństwo. A jest ich sporo: towarzystwo, dzieci, regularny seks... - Jasne! - prychnęła. - Tyle tylko, że seks podobno prze^ staje być regularny, gdy pojawią się dzieci. - Ale chciałabyś je mieć? -Griff swoim zwyczajem zig- norował to, czego wolał nie słyszeć. - Żałowałaś, że Richard cię przekonał, abyście trochę poczekali z dziećmi. Dopiero później byłaś zadowolona, że nie cierpią z powodu rozstania rodziców. Milczała, oszołomiona jego słowami, on zaś widocznie uznał to za zachętę. - Więc jak z nami będzie, Fran? Zgoda? R S

ROZDZIAŁ PIERWSZY Stan błogiej szczęśliwości Fran zakończył się raptownie rok później, pod koniec listopada. Owszem, po ślubie czasem miewała wątpliwości i wyrzuty sumienia, czuła się też winna, ponieważ jeszcze nie wypełniła swojego małżeńskiego zobo- wiązania, ale dopiero dzisiaj... - Zawsze uważałam, że to normalne dolegliwości pod- czas okresu - rzekła Laura Kenton. — Moja matka podobno też strasznie cierpiała z tego powodu. Ale w zeszłym tygo- dniu przeczytałam artykuł o endometriozie i Stwierdziłam, że mam wszystkie jej objawy. - Wiele kobiet uskarża się na bóle menstruacyjne. - Fran nagle uświadomiła sobie, że siedząc na miejscu swej pacjen- tki, mogłaby mówić dokładnie to samo co ona. I obawa za- częła stopniowo zmieniać się w pewność. - A endometriozę trudno zdiagnozować, ponieważ objawia się w bardzo różny sposób. Niektóre kobiety skarżą się na kurcze, inne - na bóle w krzyżu lub bolesne stosunki, ale bardzo trudno ustalić, że dolegliwości są skutkiem właśnie endometriozy. - Dlaczego? Przecież za pomocą badań obecnie można wykryć tyle chorób. Fran przez chwilę zastanawiała się, jak w prosty sposób wyjaśnić skomplikowany medyczny problem. Taki, o którym wolałaby nigdy nie myśleć. - W tym przypadku analiza krwi nic nie wykaże, ponie- waż nie chodzi o infekcję ogólnoustrojową ani o chorobę R S

inwazyjną. Z endometriozą mamy do czynienia wtedy, gdy fragmenty tkanki wyściełającej macicę przedostają się do innych narządów, na przykład do jajników, jajowodów lub jelit. Fran starała się mówić spokojnie, ale przychodziło jej to z trudem. W wyobraźni widziała bowiem swoje jajowody zablokowane bliznami spowodowanymi przez endometriozę. Widocznie dlatego nie zachodzi w ciążę i nie może dać Grif- fowi upragnionego dziecka... - Ta tkanka sama w sobie nie jest szkodliwa, ale ma identyczne właściwości jak śluzówka macicy - co miesiąc puchnie i się złuszcza, ale krew z tych komórek nie spływa na zewnątrz i dlatego drażni otaczające ją tkanki. - Więc jeśli trochę tych komórek dotrze do nosa, to co miesiąc będzie krwawił? - Owszem. - Chyba powinnam podziękować losowi za drobne rado- ści - zażartowała Laura, a Fran usiłowała nie myśleć o swo- im prywatnym problemie podczas wizyty pacjentki. - Są jakieś dobre wieści? - spytała Laura. - Endometriozę można leczyć. W grę wchodzą środki far- makologiczne lub zabieg - wyjaśniła Fran i na widok miny Laury dodała: - Trzeba wykonać badanie laparoskopowe. Przez mały otwór w brzuchu wprowadza się wziernik pozwa- lający stwierdzić, czy chodzi o endometriozę. Podczas tego badania chirurg często jest w stanie usunąć laserem wykrytą tkankę. - Jak często jest to możliwe? - W poważniejszych przypadkach konieczna jest opera- cja w obrębie jamy brzusznej, ale nie ma sensu o tym mówić, dopóki nie dowiemy się więcej. Fran pomyślała o takich stanach, gdy z powodu uszko- R S

dzeń należy usunąć oba jajniki. Wziąwszy pod uwagę obja- wy, jakie u siebie zaobserwowała, chyba właśnie ona będzie musiała poddać się temu zabiegowi. - Pani zrobi tę laparoskopię, czy trzeba jechać do miasta? - spytała Laura, przerywając niewesołe rozważania Fran. - Ten zabieg wykonuje specjalista. Jeff Jervis to dobry ginekolog i położnik, ale nie wiem, czy ma wystarczające doświadczenie i sprzęt. Może więc pojedzie pani do Toowo- omby. W myślach zapisywała na wizytę również siebie. Ale co powie Griffowi? Tak niemądrze zakochała się w swoim mężu. Gdyby się dowiedział... Może nie ma sensu, żeby decydowała się na te badania. Najpierw to, potem ewentualna terapia i próby zajścia w ciążę. To wszystko trwałoby za długo. - Doktor Jervis na pewno kogoś poleci. Chce pani, żebym zarezerwowała wizytę? - Mogłaby pani? I to jak najszybciej? - Rozpromieniona Laura leciutko się zarumieniła. - Wkrótce wychodzę za mąż i przedtem powinnam zadbać o zdrówko. Fran dobrze ją rozumiała. Sama nigdy nie przyjęłaby oświadczyn Griffa, gdyby podejrzewała, że coś jej dolega. - Jakie są skutki tej laparoskopii? Będę mogła się kochać, mieć dzieci? - Laura zadała kolejne pytanie, którego Fran wolałaby nie usłyszeć. - Leczenie środkami farmakologicznymi trwa od sześciu do dziewięciu miesięcy, a owulacja pojawia się po następ- nych trzech. Plus dziewięć miesięcy ciąży? To o wiele za długo, zwa- żywszy na oczekiwania Griffa i stan Eloise. A wziąwszy pod uwagę fakt, że Griff pragnie własnego potomka, adopcja nie wchodzi w grę. - Jest pani młoda, więc choroba prawdopodobnie jeszcze R S

się nie rozprzestrzeniła. Po laparoskopii wszystko zazwyczaj wraca do normy w dwa tygodnie. Natomiast po operacji rekonwalescencja trwa od czterech do sześciu tygodni. - Fran wiedziała, że w jej wieku należy spodziewać się poważ- niejszych problemów. Gdyby poddała się terapii kilka lat temu, może obecnie zaszłaby w ciążę. Ale teraz chyba jest na to za późno. - Porozumiem się z lekarzem i zawiadomię panią - obiecała, odprowadzając pacjentkę do drzwi. - Skończyłaś na dzisiaj? Odwróciła się i ujrzała na korytarzu Griffa. W białym far- tuchu sprawiał wrażenie bardziej opalonego, jego włosy wy- dawały się ciemniejsze, a oczy - prawie szafirowe. - Nie, muszę jeszcze wykonać parę telefonów, uzupełnić wpisy w kartach, sprawdzić to i owo. Zasłaniała się wymówkami, ale musiała przeanalizować swą sytuację w samotności. Od kiedy bowiem zrozumiała, że jest zakochana w Griffie, myślenie przy nim stało się niemo- żliwe. Jej serce wyczyniało wtedy szalone harce, nie słucha- jąc rozkazów rozumu. Tak jak właśnie teraz. - Jesteśmy dwoma samochodami, więc nie ma sprawy - stwierdził. - Po drodze zajrzę do mamy i zerwę w ogrodzie trochę groszku na obiad. Dzisiaj ja gotuję. Odprowadziła Griffa czułym spojrzeniem i westchnęła ciężko. Rozmawiali z sobą jak mąż z żoną, ale nie byli pra- wdziwym małżeństwem. Griff nie ukrywał, dlaczego się z nią żeni. Chciał dać swojej matce wnuki, aby starsza pani zdążyła się nimi nacieszyć. A ona, Fran, przystała na ten układ, ponieważ jej odpo- wiadał. Rzeczywiście pragnęła mieć dzieci i przyjaźniła się z Griffem. Nie wzięła tylko jednego pod uwagę - tego, że tak bardzo się w nim zakocha. Beznadziejnie i nieodwra- calnie. R S

Aż do dziś nie stanowiło to żadnego problemu. Wiedziała, że Griff nie odwzajemnia jej miłości, ale było im razem dobrze, a seks sprawiał wiele radości. Takie małżeństwo na- prawdę mogło wystarczyć do szczęścia. Pod warunkiem, że ona wypełni ciążące na niej zobowiązanie. A jeśli nie zdoła dać Griffowi obiecanych dzieci? Wtedy nie byłoby fair za- trzymywać go przy sobie. Umysł szczerze odpowiedział na niewygodne pytanie, a na sercu zrobiło się strasznie ciężko. Fran wróciła za biurko, wyjęła notes z numerami telefonów i załatwiła dla Laury Kenton wizytę u specjalisty z Toowoomby. Przez moment chciała zapisać również i siebie, ale uznała, że ma na głowie ważniejsze sprawy niż prawdopodobne potwierdzenie swo- ich podejrzeń. Musi delikatnie, lecz skutecznie wyplątać się ze swego małżeństwa, aby Griff mógł poślubić kobietę zdolną do uro- dzenia jego dzieci. Tak, tym powinna zająć się najpierw. Reszta jest prawie bez znaczenia. Gdy żałośnie zdała sobie z tego sprawę, na blat biurka kapnęła łza. Stojąc dwa dni później pod prysznicem, usiłowała obmy- ślić jakiś plan działania. Dzisiaj znów się przekonała, że nie zaszła w ciążę, i jeszcze bardziej utwierdziła się w przekona- niu o konieczności zwolnienia Griffa z małżeńskiej przysię- gi. Intuicja co prawda podpowiadała jej, że warto zasięgnąć opinii specjalisty, lecz po kilku bezsennych nocach Fran do- szła do wniosku, że szkoda czasu. Już i tak zmarnowała tyle bezcennych miesięcy życia swej teściowej, samolubnie cie- sząc się wspaniałym życiem rodzinnym. Teraz trzeba za to zapłacić. Ale musi bardzo uważać, aby nie dać po sobie niczego poznać. Griff jest zbyt dobry i szlachetny, aby zgodzić się na R S

rozwód, gdyby wyznała, że nie może dać mu wymarzonych dzieci. - Czy przestaliśmy oszczędzać wodę? Już nie kąpiemy się razem, Fran? Griff właśnie pojawił się za drzwiami kabiny prysznico- wej, zrzucił piżamę i chwycił swoją żonę w objęcia. Wiedzia- ła, że powinna natychmiast umknąć i trzymać się jak najdalej od niego. Oraz jak najszybciej wymyślić skuteczny sposób umożliwiający odejście bez wzbudzania podejrzeń. Niestety jej ciało - to źródło wszystkich problemów, jak je teraz nazywała - znów ją zdradziło, z rozkoszą tuląc się do nagiego Griffa. - Nie mam czasu - mruknęła bez przekonania. - Obieca- łam rano wpaść do twojej matki, a ty idziesz na spotkanie w sprawie programu szczepień, więc muszę przyjąć poran- nych pacjentów. Jak zwykle zignorował rozsądne argumenty i nadal skubał wargami skórę za jej uchem, co przyprawiało Fran o rozko- szne dreszcze. Postanowiła nie dopuścić do tego, co Griffowi najwyraźniej chodziło po głowie. Raptownie się odwróciła, aby zaprotestować - i wodne igiełki prysznica zalały jej twarz. Zakrztusiła się, a Griff natychmiast zmienił się z seksow- nego uwodziciela w troskliwego mężusia, zakręcił kran i owinął ją w kąpielowe prześcieradło. Fran z ulgą opuściła łazienkę. Czuła się taka rozbite, że jeszcze trochę okazywania sympatii, a padłaby w ramiona Griffa, zalewając się łzami. Jej pierwszy mąż nie znosił płaczących kobiet. Uważał, że histeryzują, aby postawić na swoim. Fran zadrżała na wspomnienie lez, które ukrywała przed Richardem, i nagle ze zdumieniem skonstatowała, że przy Griffie nigdy nie mia- ła powodu do najmniejszego chlipnięcia. Aż do dziś. R S

I nie była to wina Griffa. Ponownie spotkali się w kuchni, gdzie Fran przygotowała sobie miseczkę płatków z owocami. - Ptasie jedzonko - stwierdził i ostentacyjnie się otrząs- nął, by wyrazić dezaprobatę dla takiego śniadania. - Powiedział miłośnik tłustych kalorii - odcięła się Fran. Przekomarzali się tak każdego ranka. Griff włożył do tostera dwie kromki chleba, a idąc do lodówki po żółty ser, pieszczotliwie pogłaskał żonę po gło- wie. - Spodziewaj się z samego rana pani Miller. Ma zapalenie kaletki ramienia i domaga się zastrzyku z kortizonu. Fran skinęła głową. Pani Miller mieszkała w Summerfield od niedawna. Była atrakcyjną wdową tuż po czterdziestce i przed każdą wizytą w poradni chyba nadal pytała o zdanie swego dawnego lekarza, ponieważ zawsze sugerowała, czego oczekuje. - Wyręczę cię i sam wpadnę do mamy. Będziesz mieć o jeden obowiązek mniej - dodał Griff. Fran spojrzała na niego i zrobiło się jej słabo z miłości, która spadła na nią równie nieoczekiwanie jak grypa w środ- ku lata. Tyle tylko, że uczucie było dużo groźniejsze, trwalsze i rozstrajające. Oraz nieodwzajemnione. To przeraźliwie smutne słowo często pojawiało się w my- ślach Fran. - Wizyta u Eloise nie jest obowiązkiem - powiedziała, bo tak wypadało, a poza tym rzeczywiście lubiła odwiedzać teściową. - Mimo to dziś ja do niej zajrzę, a ty posiedź sobie nad tymi okruszkami dla ptaków, poczytaj gazetę i zbierz siły, żeby stawić czoło chorym mieszkańcom Summerfield. Griff wyjął z opiekacza grzanki z serem, pokroił je na R S

kawałki, nalał sobie kawy zaparzonej dla niego przez Fran i usiadł naprzeciw niej. - Zdrówko! - Uniósł pełną filiżankę. Fran dotknęła jej brzegiem szklanki z pomarańczowym sokiem i powtórzyła toast, ale tym razem nie rozbawił jej ten śmieszny poranny rytuał. Czuła się taka nieszczęśliwa, że nie miała pojęcia, jak przetrwa do wieczora. - Zaczniesz akcję szczepień przed Bożym Narodzeniem, jeśli rada miejska zechce ją sfinansować? Zadała to pytanie, by zmienić kierunek ponurych myśli. Ale słysząc swoje słowa, nagle skonstatowała, że jako współ- pracowniczka Griffa nie może odejść od niego właśnie wte- dy, gdy on bierze na siebie dodatkowe obowiązki. - Chyba tak. Po śmierci Fleur ludzie panicznie boją się zachorować na błonicę. - Ta tragedia nie musiała się wydarzyć - gniewnie mruk- nęła Fran. - To był przejaw naszych czasów. Od paru lat jest w mo- dzie ten cały powrót do natury: zdrowa żywność, organiczne uprawy. Sporo rodziców uznało również, że szczepienia są zbędne. - Jak możesz usprawiedliwiać taką głupotę. Od daw- na nie istniał problem błonicy, a ostatnio pojawia się niemal wszędzie. - Cóż, ludzie mają prawo sami decydować o sprawach dotyczących zdrowia swoich dzieci - stwierdził Griff. - Wiesz co? - Fran spiorunowała go wzrokiem. - Jesteś po prostu zbyt miły! - Zerwała się z krzesła, gotowa walczyć, tupać i wrzeszczeć, aby w ten sposób zneutralizować dręczą- ce ją napięcie. - Właśnie to cię gryzie? Fakt, że jestem miły? Zastygła z ręką na podnoszonej szklance i w myślach po- R S

liczyła do trzech. Boże, tak bardzo starała się ukryć swoją rozpacz przed Griffem. Powinna lepiej nad sobą panować. - Nic mnie nie gryzie - skłamała i odwróciła się do zle- wu, by Griff nie zobaczył jej przerażonej miny. - Pani Miller wcześniej zapisała się przez telefon? Właśnie, pomyślała zadowolona. Bezpieczniej rozma- wiać o sprawach zawodowych. Ale czy Griff da się na to nabrać? - Nie, wczoraj wpadłem na nią w supermarkecie i wyjaś- niłem jej, na czym polega nasz system „przyjdź wcześnie i poczekaj". - Ani jedno, ani drugie chyba nie jest w jej stylu. Ostatnio miałam pięciominutowe opóźnienie i usłyszałam od niej, że u poprzedniego lekarza nigdy tak długo nie siedziała w po- czekalni. Fran umyła miseczkę i szklankę, postawiła oba naczynia na suszarce, lecz wykonując te codzienne, rutynowe czynno- ści, w myślach zmagała się z problemem, który wymagał rozwiązania. - To na razie - mruknęła i cmoknęła męża w czubek gło- wy, ponieważ to także należało do porannego rytuału. Griff odprowadził ją spojrzeniem, gdy wychodziła z ku- chni. Wiedział, że jego żona zaraz umyje zęby, wklepie krem w gładką, lekko opaloną skórę, pociągnie swe pełne wargi bladoróżową szminką i zwinie włosy w kok, który zepnie dwoma szpilkami. Umiał je wyjąć jednym ruchem, aby włosy rozsypały się na ramionach Fran. Znał delikatny zapach używanego przez nią kremu i smak różowej pomadki oraz muzyczne i kulinar- ne gusty żony, jej upodobania seksualne. Ale po jedenastu i pół miesiącach małżeństwa wciąż nie miał pojęcia, co dzieje się w jej ślicznej główce. Myśli i uczucia Fran - zwłaszcza R S

te związane z ich małżeństwem - stanowiły dla Griffa jedną wielką zagadkę. Po śniadaniu pojechał do matki. Właśnie siedziała na we- randzie, wydając polecenia Barneyowi, który od niedawna zajmował się jej wielkim ogrodem. - Uważasz, że jestem zbyt miły? -Griff cmoknął matkę w policzek. - Dla mnie „miły" to odpowiednik nudziarza, ale ty nie zaliczasz się do tej kategorii. Jakie petunie powinnam mieć tam z brzegu, białe czy niebieskie? - Latem białe wydają się chłodniejsze. - Griff nagle skonstatował, że wyrażając opinię o kwiatkach zamiast drą- żyć własny problem, znów zachował się jak miły facet. Czyż- by w ten sposób sam odpowiedział sobie na swoje pytanie? Przez pół godziny gawędził z matką o zdrowiu i ogrodzie, lecz w myślach wciąż zmagał się z ciśniętym mu w twarz przez żonę słowem „miły". Fran zaparkowała auto przed ładnym, ceglanym budyn- kiem poradni i westchnęła. Po wejściu do środka powinna być sympatyczna, troskliwa, szybka i opanowana. Ale dzisiaj musiała taką udawać i czuła, że nie przyjdzie jej to łatwo. Spojrzała we wsteczne lusterko i spróbowała poćwiczyć pogodny uśmiech. Nie, to nie to. Lepiej poprzestać na poważnej minie. - Zdecydowaliście z Griffem, które z was pojedzie na konferencję w Toowoombie? - spytała Meg, nie odrywając wzroku od ekranu komputera. - Jeśli chcesz, napiszę na pla- kietce tylko „Doktor Griffiths", bez imienia, żebyście mogli nadal się kłócić. - Wcale się nie kłócimy. Griff uznał, że przyda mi się wycieczka, ale sam od lat nigdzie nie wyjeżdżał. Przedtem R S

nie mógł się wyrwać, ale teraz, kiedy tu jestem, skończyły się wymówki. - Gdyby nie ten pośpiech z waszym ślubem, załatwili- byśmy zastępstwo i pojechalibyście na urlop. Jeżeli można tak nazwać miesiąc miodowy. - Meg uśmiechnęła się swa- wolnie. Fran wolała nie myśleć o tamtym radosnym weselnym popołudniu, więc wzięła karty pacjentów i mruknęła coś niezobowiązująco. I nagle przypomniała sobie, że ma ważny powód do wizyty w Toowoombie. Endometriozę należy le- czyć, nawet jeśli dzieci nie wchodzą w grę. - Wpisz mnie - powiedziała. - Szkoda czasu na dyskusje. - Dobrze. - Meg skinęła głową. - Pamiętaj, że zaraz przyjdzie Melanie Miller. Upierała się na konsultację u Grif- fa, ale wyjaśniłam, że ma komplet pacjentów. - Mogła zapisać się na jutro - z przekąsem stwierdziła Fran, zadowolona chociaż z takiego pretekstu usprawiedli- wiającego kwaśny ton. Po przyjeździe do Summerfield szybko się zorientowała, że wszyscy pacjenci wolą Griffa, którego znają i niewątpliwie uwielbiają. Ale po pewnym czasie sporo z nich przeniosło się do niej, co zarówno odciążyło Griffa, jak i pozwoliło jej uwie- rzyć, że jest dobrą lekarką. Gdyby jeszcze za często nie zdarzali się tacy pacjenci jak pani Miller! Jej zainteresowanie Griffem było aż nadto oczywiste. Przypominało też o powodzeniu, ja- kim na studiach cieszył się u płci przeciwnej. Fran westchnęła zirytowana i zaczęła pośpiesznie przeglą- dać karty, wyniki badań i notatki specjalistów. Jak dotąd nic nie wyjaśniało zawrotów głowy pana Cable'a, a u chorej na raka piersi Jane Ewing onkolog nie stwierdził przerzutów. - Jest pani Miller - zameldowała Meg przez telefon. - Mam ją przysłać? R S

- Tak. - Fran zerknęła w kartę. Podczas poprzedniej wi- zyty, u Griffa, Melanie Miller skarżyła się na zapalenie ka- letki stawu dużego palca u nogi. Griflf wrednie uznał to za „drobną kostninę". Fran uśmiechnęła się na widok tego określenia i wstała, aby powitać pacjentkę. O ósmej rano pani Miller była taka wystrojona, jakby szła na przyjęcie. W małym Summerfield, gdzie wszyscy żyli na luzie, jej wygląd musiał budzić zdzi- wienie. - Podobno uskarża się pani na ból w prawym ramieniu. - Fran przesunęła dłońmi po szyi i barku pani Miller, szuka- jąc ewentualnego opuchnięcia lub innych zmian. - Miała już pani takie dolegliwości? - Nie, ale na „tenisowy łokieć" zawsze pomagał mi za- strzyk kortizonu, więc teraz też rozwiąże mój problem. Na polecenie Fran pacjentka wykonała kilka różnych ru- chów, lecz żaden nie sprawił jej kłopotu ani nie wywołał bólu. - Kiedy panią boli? - Gdy robię coś takiego. - Pani Miller uniosła prawą rękę i nad głową sięgnęła do lewego ramienia. - To element mojej gimnastyki. - Ćwiczenie mocno rozciągające. - Fran bezwiednie się skrzywiła. - Wykonuje je pani regularnie? - Każdego ranka o szóstej rano, podczas telewizyjnego aerobiku. W miarę upływu lat skóra i mięśnie tracą elastycz- ność, ale codzienne ćwiczenia spowolniają ten niekorzystny proces - wyrecytowała pani Miller. Fran była pod wrażeniem. I z pewnym zdumieniem stwierdziła, że jest nieco rozstrojona obecnością pani Miller, choć nie miała pojęcia dlaczego. - Podziwiam pani kondycjęi samozaparcie. Gdzie panią boli podczas wykonywania tych ćwiczeń? R S

- Tutaj. - Czubek polakierowanego na czerwono pazno- kcia wskazał nie staw ramieniowy, tylko mięsień czworobo- czny w pobliżu miejsca przyczepu u nasady czaszki. - Wie pani, co to jest zapalenie kaletki? Pani Miller pokręciła głową, więc Fran sięgnęła po plasti- kowy model stawu biodrowego i tablicę przedstawiającą układ mięśniowy. - Kaletki to woreczki z tkanki włóknistej między ścięg- nami a położonymi pod nimi kośćmi. Kiedy staw pracuje, kaletka wydziela płyn, który ułatwia ścięgnom przesuwanie się po kości. Z wielu powodów, na przykład nadmiernego wysiłku, artretyzmu lub urazu, może wystąpić zapalenie ka- letki, co jest przyczyną silnego bólu w danej okolicy. - Ramię boli mnie bez przerwy. Nie tylko podczas ruchu. - Ale wyżej, w obrębie mięśnia, co wskazuje na jego nadciągnięcie. - Fran dotknęła swojego mięśnia czworobo- cznego. - Proszę sprawdzić tutaj. Pani Miller posłusznie dziabnęła się palcem i tym razem skrzywiła się z bólu. - Czy kortizon załatwi sprawę? Fran powstrzymała się od uśmiechu. Już przywykła do tego, że większość pacjentów zawsze wierzy w istnienie ja- kiejś pigułki, toniku lub zastrzyku, który szybko złagodzi przykre objawy. - Proszę nie nadwerężać ramienia przez najbliższe dwa dni i robić okłady z lodu. To podziała zarówno leczniczo, jak i przeciwbólowo. A później proszę stopniowo przyzwycza- jać mięsień do pracy. - Powiedziała to tonem, który oznaczał, że wizyta dobiegła końca, lecz pani Miller nie ruszyła się z miejsca. Fran znów poczuła przypływ niepokoju. - Ma pani jeszcze jakiś problem? - spytała, uważnie pa- R S

trząc na ładną twarz pacjentki, lecz nie zdołała nic z niej wyczytać. - Zastosuję te okłady - rzekła Melanie Miller, gdy mil- czenie stało się niezręczne. - Pani mieszka tu od niedawna, prawda? - Od półtora roku. - Fran coś zaświtało w głowie. -I je- szcze nie jestem uważana za kogoś stąd, chociaż wszyscy są strasznie mili i okazują mi wiele sympatii. Nie w każdym małym miasteczku panuje taka przyjacielska atmosfera. Pani Miller wzruszyła ramionami. - Nie zależy mi na niczyjej sympatii - oświadczyła su- chym tonem, wstała i ruszyła do drzwi, stukając obcasami eleganckich pantofelków. R S

ROZDZIAŁ DRUGI Fran oniemiała z wrażenia i z opóźnieniem zdała sobie sprawę z tego, że powinna pożegnać pacjentkę. Zdążyła je- dynie zawołać „do widzenia", gdy Melanie Miller minęła recepcję i wychodziła na dwór. - Czym tak zdenerwowałaś jej wysokość? - spytała Meg. - Ludzie właśnie tak ją traktują? Jak kogoś, kto się wy- wyższa? Może jest tutaj nieszczęśliwa? - Jeśli ktoś tak zadziera nosa, to wszyscy trochę się pod- śmiewają. Oczywiście za plecami. Pani Miller nie pracuje, nie zapisała się do żadnego klubu, nie chodzi do kościoła, nie gra w bingo, więc każdy się zastanawia, po co tu za- mieszkała. Fran pomyślała o swojej nieplanowanej przeprowadzce. - Może było jej źle tam, gdzie mieszkała poprzednio - zasugerowała, czując przypływ sympatii do pełnej rezerwy pacjentki. - Ale czemu wybrała właśnie Summerfield? Ciebie siłą przywlókł Griff. I całe szczęście, że to zrobił, bo sam zaha- rowałby się w tej poradni na śmierć. Fran pomyślała, że przyjazd tutaj wyszedł na dobre rów- nież i jej, chociaż okazało się, że miasteczko wiedziało coś niecoś o jej rozwodzie. - Nie mam więcej pacjentów? - Fran wolała zmienić te- mat. - Przecież to dzień wypłaty. R S

Fran z rozbawieniem przypomniała sobie swoje zdziwie- nie, gdy Griff powiedział jej, że rano w dzień wypłaty nikt nie idzie do lekarza. Tego dnia najważniejsze były zakupy. - Ale o dziewiątej zjawi się pan Cable - oznajmiła Meg. - Podejrzewam, że biedaczek chce w ten sposób uniknąć pchania pełnego wózka za żoną. - Muszę zajrzeć do paru książek. Może trafię na jakąś przyczynę tych zawrotów głowy. - Fran wróciła do gabinetu, ale jej myśli nadal zaprzątała pani Miller, a nie starszy, choć żwawy pan Cable. Dlaczego przyjechała do Summerfield? Gdyby szukała kandydata na męża, to większy wybór miałaby w wielkim mieście. A dla Griffa była za stara - prawdopodobnie już nie mogłaby urodzić mu dziecka, chociaż... Ledwie zdążyła usiąść przy biurku, gdy zabrzęczał telefon. - Koniec spokoju - oświadczyła Meg. - Dzwoniła dy- rektorka szkoły, pani Moreton. Podobno zderzyły się dwa dzieciaki. Pytała, czy możesz przyjechać. - Oczywiście. - Fran chwyciła lekarską torbę i pobiegła do samochodu. Wjeżdżając na szkolny parking, zauważyła karetkę pogo- towia, a jedna ze starszych dziewczynek, najwyraźniej wy- znaczona na przewodnika, wskazała plac zabaw dla malu- chów. - Przepraszam, że zrobiłam taki raban - przywitała Fran Jackie Moreton - ale te dwa głuptasy zemdlały. Ross tylko na chwilę, a mały Peter na minutę. Dwa głuptasy leżały na trawie owinięte kocami, z głowa- mi na poduszkach. - Mogą poruszać rękami i nogami, więc nie nastąpiło uszkodzenie kręgosłupa - dodała Jackie. - Straciłem podświadomość - z dumą oświadczył Peter R S

Drake, znany Fran z częstych wizyt w poradni. Miał na czole guza. - Świadomość - poprawiła Fran, sprawdzając reakcje źrenic chłopca i jego puls. - A co to jest podświadomość? - Taki wewnętrzny głosik, który ci mówi, żebyś nie ga- niał naokoło drzewa - wyjaśniła dziecku Jackie. - Właśnie to robiłeś? - spytała Fran, bardziej żeby spraw- dzić jego pamięć niż z ciekawości. - Nie, my udawaliśmy elektryczność. Dlatego pobiegli- śmy w przeciwne strony. - Peter mi kazał. Zawsze mi mówi, co mam robić - po- skarżył się Ross. - Ale ty nie musisz go słuchać. - Fran skierowała uwagę na młodsze, bardziej blade dziecko. - Boli cię głowa? Gdzie zderzyłeś się z czołem Petera? Ross dotknął palcem miejsca nad uchem. Fran nie sądziła, aby czaszka została uszkodzona, ale delikatnie ją obmacała, sprawdziła reakcję źrenic na światło i zadała Rossowi kilka pytań. Następnie poleciła starszej dziewczynce zawiadomić sanitariusza, że karetka nie będzie potrzebna. - Nic im nie jest - zwróciła się do Jackie - ale nie po- winni dzisiaj szaleć. Wiem, że mama Petera pracuje. Mógłby zostać w szkole? - Oczywiście. - Jackie skinęła głową. - Szkoła jest przy- gotowana na takie przypadki. W moim gabinecie stoi kanapa, na którą trafiają wszystkie ofiary. Wtedy mam na nich oko. Rossa odbierze babcia, zresztą jak w każdy czwartek, gdy jej córka jedzie do miasta. Fran uśmiechnęła się, słysząc te słowa. Tutejsi mieszkań- cy uważali odległe o osiemdziesiąt kilometrów miasto nie- mal za metropolię. Znajdowały się tam supermarkety i wspa- R S

niałe kino z seansami przez cały dzień. Wyjazd do miasta uchodził za nadzwyczajną atrakcję. Fran powtórzyła ostrzeżenia dotyczące dzieci i dodała, żeby natychmiast ją zawiadomić, gdyby któreś stało się senne lub miało trudności z mówieniem. - Niech coś czytają lub rysują, żeby im się nie nudziło. - Nie mogą się zdrzemnąć? - Nie. O tej porze dnia senność świadczyłaby o tym, że ich stan jest poważniejszy, niż teraz można stwierdzić. - Rozumiem. - Jackie uklękła obok chłopców. - Idzie- my, dzieciaki. Tylko spokojnie, żadnego biegania ani prze- pychanek. Jej głoś brzmiał stanowczo, ale ręce pomagające chłopcom wstać były delikatne i zręczne. Fran poczuła przypływ żalu i tęsknoty, tak przemożnej, że się zdumiała. Usiłując ją zig- norować, podniosła z ziemi koce i poduszki. Powinna pamię- tać, że chciała zajść w ciążę, aby sprawić radość Griffowi i jego matce. A fakt, że w pracy lubiła mieć do czynienia z dziećmi, wcale nie oznacza... - Peter jest taki inteligentny, że trudno go czymś zająć. - Jackie nieświadomie przerwała rozważania Fran, gdy obie ruszyły za chłopcami w stronę szkoły. - Muszę znaleźć ujście dla jego zainteresowań, zanim dzieciakowi przypną etykietkę rozrabiaki. Taka opinia wlokłaby się za nim przez długie lata i cały jego intelektualny potencjał zostałby zmarnowany. - Dlaczego? - Błyskotliwe dziecko to w klasie taki sam kłopot jak nieuk - cicho wyjaśniła Jackie, gestem wskazując Peterowi kanapę, a Rossowi krzesło przy biurku, po czym zerknęła do notesu z telefonami i wystukała numer. - Szybciej przyswaja wiedzę, zaczyna się nudzić i dla rozrywki coraz częściej roz- rabia. R S