PROLOG
List od Pat McMahon do czasopisma ,,Women!": 23 lipca
Droga Redakcjo!
Bardzo mi się podobał artykuł o kawalerach z prowincji,
którzy szukają towarzyszek życia, ale moim zdaniem
zapomnieliście napisać o najatrakcyjniejszym z nich, moim
pasierbie Tomie. W wieku trzech lat stracił matkę. Ojciec
wychowywał go samotnie, do czasu gdy w ich życiu pojawiłam
się ja. Miał wtedy osiem lat. Przeżyłam z jego ojcem dwanaście
wspaniałych lat - w tej rodzinie są sami prawdziwi mężczyźni.
Doczekaliśmy się dwóch cudownych córek, zanim mój mąż
Zginął tragicznie w katastrofie małego samolotu. Jedna z
dziewczynek miała wtedy osiem, druga dwa lata.
Tom przejął rolę pana domu i przez dziesięć lat był dla
przyrodnich sióstr jednocześnie ojcem i bratem. Rok temu,
kiedy ponownie wyszłam za mąż, mógł się uwolnić od tych
obowiązków i pójść za głosem serca. Zawsze chciał wyjechać z
miasta i rozpocząć praktykę weterynaryjną gdzieś w głębi
kontynentu. Jednak jego narzeczona nie chciała zrezygnować z
miejskich wygód, więc się rozstali.
Jeśli są gdzieś kobiety, które szukają dobrego, troskliwego,
czułego mężczyzny z głębi australijskiego interioru, to Tom
będzie dla nich ideałem.
Fragment e-maila od Toma Fleminga do Grace Winthrop:
6 sierpnia
Grace, dziękuję za wiadomość. Miło było dowiedzieć się, co u
ciebie słychać. Tak, podoba mi się na prowincji, wreszcie
znalazłem swoje miejsce. Wiem, że mnie zrozumiesz, więc ci
powiem, że kawalerskie życie bardzo mi odpowiada.
Oczywiście szkoda mi tego, co nas łączyło, ale tak długo byłem
jedynym mężczyzną w domu, że brak kobiet w najbliższym
otoczeniu jest dla mnie czymś wspaniałym. Pewnie za jakiś czas
przestanie mi się to podobać, ale mam nadzieję, że obecny stan
1
RS
potrwa przynajmniej rok lub dwa lata. Mogę korzystać z
łazienki, nie zawadzając głową o schnące na suszarce rajstopy i
bieliznę, nikt nie podkrada mi maszynki do golenia, żeby
wydepilować nogi. Brudne talerze mogą leżeć w zlewie przez
cały dzień, a kurze wycieram, dopiero kiedy mogę się podpisać
palcem na blacie stołu. Nie wspomnę o tym, Że codziennie jem
na kolację stek z frytkami. Wiem, że to niezdrowe, ale nareszcie
czuję, że żyję tak, jak chcę.
To świetnie, że jesteś zadowolona z pracy...
E-mail od Sally Warburton do siostry, Grace:
8 sierpnia Cześć, Gracie!
Mówiłaś, że twój facet w najbliższej przyszłości nie jest
narażony na ataki drapieżnych kobiet i zamierzasz puścić go
samego do Merriwee, żeby tam odzyskał zdrowy rozsadek. Nie
wiem jednak, czy czytałaś najnowszy numer ,, Women!"
Przeczytaj sobie list do redakcji na stronie 37!
Sally
Wiadomość od Grace Warburton dla szefa, Marka Collinsa:
9 sierpnia
Mark, wiem, że to niespodziewana prośba, ale chciałabym
wziąć sześć tygodni bezpłatnego urlopu, jak tylko znajdziesz
kogoś, kto by mnie zastąpił. Najchętniej od końca bieżącego
miesiąca. To dla mnie bardzo ważne z przyczyn osobistych.
Wiadomość od redaktor naczelnej magazynu ,,Wo-men!" do
Carrie Kilmer, najlepszej reporterki w zespole redakcyjnym:
2 września
Carrie, w załączniku znajdziesz list od kochającej macochy.
Kłopot polega na tym, że wydrukowaliśmy go kilka tygodni
temu i już otrzymaliśmy więcej odpowiedzi niż po serii
artykułów o kawalerach z prowincji. Listy zostaną przekazane
Tomowi przez macochę, ale uważam, że ktoś od nas powinien
pojechać do jego samotni i przeprowadzić z nim wywiad. Udało
mi się ustalić, że mieszka w miejscowości o nazwie Merriwee.
Zrób mu dużo zdjęć ze zwierzętami, to zawsze robi dobre
2
RS
wrażenie. Pomyśl, jaka to byłaby sensacja, gdyby udało się nam
znaleźć mu żonę. Na sobotę, dziewiątego września,
zarezerwowałam ci bilet na samolot do najbliższego miasta,
które posiada regularne połączenia lotnicze. Dołączam
potwierdzenie kupna biletu.
E-mail od Penelope Fleming do siostry, Patience, studentki
mieszkającej w akademiku:
6 września Cześć, Patience!
Nawet nie masz pojęcia, ile listów mama przekazała już
Tomowi! A wszystkie od kobiet, które chcą się za niego wydać.
Zastanawiam się, dlaczego mama napisała taki list do gazety.
Chyba uważa, że Tom jest samotny. Wiesz, dla niej miłość i
małżeństwo to najważniejsze rzeczy na świecie i chce, żeby
Tom ich doświadczył. Teraz osaczą go kobiety, a on przecież
nigdy nie potrafił dobrze wybrać. Pamiętasz Antheę, która była
jeszcze przed Straszną Grace? Tę, która go namawiała, żeby
sobie kupił garnitur od Armaniego. Biedny Tom! On po prostu
nie potrafi odmówić kobiecie. Wiem, że Grace mu się
oświadczyła. Słyszałam na własne uszy. Szczęśliwym trafem
dostała awans i postanowiła nie wyjeżdżać na prowincję.
Tomowi wmówiła, że nie może tam zamieszkać, bo cierpi na
alergię. W każdym razie sądzę, że ktoś powinien do niego
pojechać i rzucić okiem na te wszystkie baby, które
niewątpliwie się do niego zgłoszą. Ponieważ ty studiujesz,
muszę jechać ja. W szkole i tak nic ciekawego się nie dzieje.
Wiem, że będziesz próbowała mnie od tego odwieść, więc już
zarezerwowałam bilet lotniczy przez internet.
Czy mogłabyś jednak przyjechać w piątek do domu? W
sobotę rano udałybyśmy, że się wybieramy po zakupy.
Odwiozłabyś mnie na lotnisko, a kiedy już będę siedziała w
samolocie, zadzwonisz do Toma i wytłumaczysz wszystko
mamie. Mogłabyś powiedzieć, że w szkole byłam bardzo
nieszczęśliwa i pojechałam do brata, żeby mnie pocieszył. Jak
już do niego dotrę, na pewno pozwoli mi zostać na miesiąc. A
3
RS
potem będą wakacje i przyjedziecie tam z mamą. Jeśli do tego
czasu nie uda mi się załatwić wszystkiego jak trzeba, będziemy
musiały się poddać!
E-mail od Anny Talbot do narzeczonego, Philipa Ducartesa:
7 września
Tak więc, najdroższy, przyzwyczajam się już do życia w
mojej osadzie, zagubionej gdzieś w australijskim buszu. Nadal
jestem ci bardzo wdzięczna, że rozumiesz, jak wielkie znaczenie
ma dla mnie pobyt tutaj. Problem mam jedynie z kotką, którą
przygarnęłam w Melbourne. Najwyraźniej jest to stworzenie
miejskie, nienawykłe do wiejskiego życia i nie chce wyjść z
transportera, w którym je tu przywiozłam. Próbowałam już
wszystkiego, więc jutro, jeszcze przed rozpoczęciem pracy,
poszukam weterynarza...
Reszta wiadomości miała charakter bardzo osobisty.
4
RS
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Anna rozejrzała się po niewielkim salonie i z aprobatą
kiwnęła głową. Na ścianach wisiały obrazki przedstawiające
barwne ryby wśród raf koralowych, a przykrywający zniszczoną
podłogę niebieski dywan doskonale pasował do koloru wody na
obrazkach.
Na telewizorze ustawiła zdjęcia rodziców i zwierząt, które
zostały w rodzinnym domu - dobermana Kurta, kota Fancy oraz
Streaka, ukochanego konia pełnej krwi, który dobiegał już
sędziwego wieku. Na środku małego okrągłego stołu leżała
serweta wyszywana przez matkę Anny, a na niej stał wazon,
który Anna znalazła na targu podczas wędrówek po Melbourne.
Ponieważ przed jej domkiem nie było trawy ani kwiatów,
zerwała kilka gałązek z eukaliptusa rosnącego w połowie drogi
do szpitala. Zapach liści przypominał jej o domu i dzięki niemu
nowe mieszkanie od razu wydało się bardziej przytulne.
- Teraz jeszcze tylko muszę zrobić porządek z tobą
- powiedziała, wchodząc do kuchni połączonej z aneksem
jadalnym. Stała tu mała klatka służąca do przewożenia zwierząt,
a w jej kącie siedziała kotka i patrzyła na Annę groźnie. - Daj
spokój, przecież musisz coś zjeść
- przekonywała ją Anna. - Mam jeszcze sporo roboty, więc
może byś rozejrzała się po domu? Kuwetę ze żwirkiem
ustawiłam ci w łazience, więc nie musisz wychodzić na dwór.
Kotka zmrużyła jaskrawoniebieskie oczy i cicho mruknęła.
Anna westchnęła. W ciągu pierwszych tygodni w Melbourne tak
bardzo brakowało jej domowych zwierząt, że z radością przejęła
opiekę nad Cassie, kotką koleżanki wracającej do RPA.
Wydawało jej się, że przez te parę tygodni, kiedy szukała pracy,
połączyła ją z kotką pewna więź - o ile w ogóle możliwa jest
więź między człowiekiem a niezależnym kotem syjamskim.
Trzydniowa podróż na północ, do centralnej części stanu
Queensland, uprzytomniła jej, że tak nie jest. Cass nie miała nic
5
RS
przeciwko podróżowaniu samochodem - w mieście często
jeździła usadowiona przy tylnej szybie, niczym ozdobna figurka.
Jednak szybko wyszło na jaw, że jest kotem typowo miejskim.
Otwarte przestrzenie przerażały ją do tego stopnia, że miauczała
rozpaczliwie i szarpała się na smyczy, którą Anna zakładała jej
na czas postoju przy drodze czy noclegu w motelu.
- Twoi przodkowie polowali w dżunglach południowo-
wschodniej Azji - tłumaczyła jej Anna - a ty chowasz się w
klatce jak ktoś, kto nigdy nie wyszedł poza cztery ściany
własnego domu.
Kotka powoli zamrugała oczami i dumnie uniosła łepek,
jakby dając do zrozumienia, że jej przodkowie byli ulubieńcami
na królewskich dworach, a nie leśnymi włóczęgami.
- Dobrze. Siedź tam sobie. Ja idę na spacer. Rozmawianie z
kotem nie jest zbyt mądre, ale po
długiej podróży przez pustkowie Anna też nabrała obaw.
Praca lekarza na dalekiej prowincji zaczynała ją przerażać, choć
kiedyś wydawała jej się wspaniałą przygodą. Anna urodziła się i
wychowała w mieście. Oczywiście w Południowej Afryce,
podobnie jak w Australii, są rozległe bezludne tereny, ale ona
nigdy ich nie odwiedzała. Pustkowie, które pokonała, jadąc
tutaj, powiększyło dystans, jaki przebyła w pogoni za swoimi
marzeniami.
Pół roku temu wyjechała z rodzinnego kraju.
- Pochodzę z Durbanu - wyjaśniła Elizabeth Foster,
kierowniczce biura, która poprzedniego dnia powitała ją w
gronie pracowników, przedstawiła dyżurującym kolegom, a
potem zaprowadziła do domku nieopodal szpitala.
Chociaż Anna naszkicowała mapę swojego kraju i zaznaczyła,
gdzie dokładnie leży Durban, Elizabeth miała taką minę, jakby
nie wierzyła, że w RPA istnieją jakieś miasta poza
Johannesburgiem i Kapsztadem.
- Kiedy tu przyjechałam, niewiele wiedziałam o Australii -
przyznała Anna, zwracając się do kotki.
6
RS
Potrząsnęła głową, z haczyka obok kuchennych drzwi zdjęła
słomkowy kapelusz z szerokim rondem i wyszła z domu.
Poprzedniego dnia, przy okazji wyprawy do supermarketu,
zauważyła, że linia kolejowa przecina Merriwee na dwie części.
Szpital znajdował się na obrzeżach części zajętej głównie przez
osiedla mieszkaniowe, natomiast sklepy, urzędy i różne firmy
mieściły się po drugiej stronie torów.
Ciekawe, czy mieszkam w dobrej dzielnicy, zastanawiała się,
mijając szpital i wychodząc na wiodący do niego długi podjazd.
Ulice miały tu twardą nawierzchnię, ale piesi musieli się
poruszać po zarośniętych chwastami żwirowych ścieżkach.
Łatwo było skręcić kostkę, więc Anna postanowiła iść skrajem
jezdni. Tym bardziej że właściwie nic tędy nie jeździło.
Dotarła do głównej drogi i skręciła w lewo. Już miała przejść
przez tory - na których jeszcze nie widziała żadnego pociągu -
gdy zobaczyła niebieską tablicę z napisem: ,,Lekarz
weterynarii". Strzałka wskazywała na boczną uliczkę.
Kierowana współczuciem dla zestresowanej kotki, Anna
poszła we wskazanym kierunku. Na końcu żwirowej alejki,
ukryta za kępą drzew, znajdowała się przychodnia. Gdy Anna
do niej dotarła, zdała sobie sprawę, że zatoczyła wielkie koło.
Gabinet weterynarza znajdował się tuż obok jej nowego domu.
Chociaż było późne popołudnie, nadal panował upał, toteż z
ulgą skryła się w cieniu. Rosły tu eukaliptusy i znane jej z
rodzinnych stron jakarandy, poincjany i szerokolistne figowce.
Im bardziej zbliżała się do celu swej wędrówki, tym cień stawał
się głębszy. Kiedy wreszcie zobaczyła sam dom, odniosła
wrażenie, że zieleń chce go wchłonąć. Dzięki temu na szerokiej
werandzie na pewno panuje miły chłód, a zimą dom jest dobrze
chroniony przed wiatrem.
Rozejrzała się i spostrzegła obok domu niewielki pawilon.
Domyśliła się, że to przychodnia. Drzwi były zamknięte,
chociaż tabliczka głosiła, że lekarz przyjmuje od godziny
szesnastej do osiemnastej, od poniedziałku do piątku.
Anna wiedziała, że jest piątek, mniej więcej potrafiła określić
godzinę, ale odruchowo zerknęła na zegarek. Czwarta
trzydzieści, więc powinno być otwarte.
Nie było wzmianki o dyżurze w sobotę i niedzielę, a
zaniepokojona stanem kota Anna nie chciała czekać do
poniedziałku, więc przeszła na tyły budynku, w nadziei, że
znajdzie tam kogoś, kto udzieli jej informacji.
Przylegający do budynku rząd niewielkich, ogrodzonych
siatką wybiegów sugerował, że istnieje tu również szpital. Anna
szła, zaglądając do przypominających klatki boksów.
Przystanęła przy owczarku niemieckim, który leżał w jednym z
nich i znużony wpatrywał się w łapę w gipsie. Przemówiła do
niego cicho, ale pies nie zareagował, więc postanowiła odejść.
Wtedy zauważyła, że za psem coś się poruszyło.
- Hej! Jest tam kto? - zawołała, spostrzegłszy w cieniu
ceglanej ściany sylwetkę człowieka, który przykucnął przy
drzwiach prowadzących z budynku na psi wybieg.
- Jest, jest! - odrzekł ten ktoś gderliwie. - Ale jak nie chcę
wyjść, to chyba jasne, że nie mam ochoty na rozmowę.
Zaskoczona taką nieprzyjemną reakcją w kraju, gdzie
dotychczas spotykała tylko miłych ludzi, postanowiła nie dać się
wystraszyć.
- Muszę porozmawiać z weterynarzem - oznajmiła. - Moja
kotka dostała paranoi i nie wiem, co mam począć.
- Co takiego? - Mężczyzna wstał i Anna zauważyła, że jest
wysoki. Musiało mu być bardzo niewygodnie, kiedy kucał w
ciasnych drzwiach na wybieg. - Jesteś Angielką? Czyżby Pat
rozszerzyła działalność? Dała ogłoszenie w internecie?
Anna spojrzała czujnie na nieznajomego. Może to szaleniec?
Na szczęście stał na drugim końcu ośmiometrowego wybiegu, a
w dodatku dzieliło ich ogrodzenie.
- Nie wiem, o czym mówisz i kto to jest Pat, ale nie jestem
Angielką - odrzekła. - Pochodzę z Południowej Afryki. To
znaczy tam się wychowałam, a urodziłam się w Anglii...
8
RS
- Daruj sobie! - wymamrotał z irytacją, jakby jej odpowiedź
była kroplą przepełniającą czarę.
Anna postanowiła skupić się na Cassie.
- Chodzi o moją kotkę. Jesteś weterynarzem? A jeśli nie, to
czy możesz mi powiedzieć, gdzie mogę go albo ją znaleźć?
Mówiła wolno i wyraźnie, na wypadek, gdyby mężczyzna
miał kłopoty ze zrozumieniem jej akcentu lub w ogóle języka
angielskiego. On jednak zwrócił uwagę na najmniej ważną część
jej wypowiedzi.
- Albo ją? - powtórzył. - Tu weterynarz musi się zajmować
dużymi zwierzętami. W tych okolicach hoduje się bydło rasy
Brahman. Żadna ze znanych mi kobiet weterynarzy nie dałaby
sobie rady z tym zwierzęciem. Niewielu mężczyzn to potrafi.
Anna za wszelką cenę starała się nie zdenerwować.
Mężczyzna wyglądał całkiem normalnie, a w dodatku miał
wspaniały głos - głęboki, dźwięczny, trochę szorstki.
Oczywiście nie było to gwarancją, że jest zdrowy na umyśle.
- Aleja nie potrzebuję weterynarza dla krowy, tylko dla kotki -
oznajmiła. Przypomniała sobie, że Philip też ma miły głos i jest
przystojny.
- Hodujesz bydło? - spytał jakby z zainteresowaniem.
- Skąd ten pomysł? Myślisz, że przyjechałam do Australii ze
stadem krów?
- Nie, ale mogłaś się postarać o kilka sztuk dla pozoru.
Zdeterminowaną kobietę stać na wiele.
Ta dziwaczna odpowiedź mogła świadczyć o tym, że
mężczyzna naprawdę jest wariatem. Jednak rozmowa stała się
na tyle interesująca, że Anna postanowiła jej nie przerywać.
- Dlaczego zdeterminowana kobieta miałaby kupować bydło?
- spytała zdziwiona, przysuwając twarz do siatki.
- Z tego samego powodu; dla którego wzięłaby sobie kota! -
odparował triumfalnie. - Z powodu tego głupiego listu w
idiotycznym kobiecym piśmie, według którego droga do serca
weterynarza wiedzie przez miłość do zwierząt. Cóż, spóźniłaś
9
RS
się. Były już tu różne inne, z psami, papużkami, a pewnie nawet
ze stonogami. Ale ja nie szukam żony! Zrozumiano? - Wyrzucił
ramiona w górę i wymamrotał z obrzydzeniem: - Baby... -
Opuścił boks i odszedł.
Anna ruszyła jego śladem. Być może ten facet ma nie po kolei
w głowie, ale chyba jest weterynarzem. A nawet szalony
weterynarz jest lepszy niż żaden, kiedy trzeba szybko pomóc
zestresowanej kotce. Zauważyła, że mężczyzna otwiera furtkę
wiodącą na małe podwórko. Dwie kozy zaczęły na jego widok
beczeć z radości, a może z głodu, co przyciągnęło jego uwagę i
pozwoliło Annie niepostrzeżenie stanąć u jego boku.
- Więc jeśli chodzi o kota... - zaczęła i uśmiechnęła się, kiedy
na dźwięk jej głosu podskoczył i cicho krzyknął.
Odwrócił się szybko i gdy ją zobaczył, cofnął się o krok.
Przez nieuwagę zaczepił butem o koryto z wodą i runął jak długi
na ziemię, klnąc przy tym tak siarczyście, że Annie uszy więdły.
Uznała, że jest częściowo odpowiedzialna za ten wypadek, więc
przestała chichotać. Przyszło jej to z trudem, ponieważ widok
był wyjątkowo zabawny. Wyciągnęła rękę do mężczyzny, drugą
odpychając zaciekawioną kozę.
- Pomogę ci. Sprawdź, czy możesz wstać. Spojrzał na nią z
niechęcią i wstał samodzielnie. Na
spodniach i koszuli widniały mokre plamy. Anna oszacowała
go profesjonalnym wzrokiem lekarza. Nie spostrzegła, by coś
mu dolegało, oprócz całkowitego braku poczucia humoru.
Przy okazji stwierdziła, że jest bardzo przystojny:
czarnowłosy, wysoki, o surowych rysach. Zaraz jednak
przypomniała sobie, że przecież woli blondynów. Dotknęła
palcem pierścionka, który dostała od Philipa, i przeprosiła go w
myślach za analizowanie wyglądu innego mężczyzny. Ale w
końcu tylko ślepiec by nie zauważył takiego przystojniaka.
- Nic ci nie jest? - zapytała.
Posłał jej gniewne spojrzenie. Oczy miał niebieskie niczym
bławatki.
10
RS
- Nieważne - burknął, przesuwając dłońmi po koszuli. Miało
to na celu usunięcie brudu, ale tylko pogorszyło sytuację. - A w
ogóle o co ci chodzi? Nie rozumiesz, co to znaczy ,,nie"? A
może kobiety z RPA nie znają tego słowa?
Teraz nie tylko znieważał kobiety w ogóle, ale również jej
kraj. Anna wyprostowała się i zmarszczyła czoło.
- Nigdy dotąd nie spotkałam się z podobnym grubiaństwem.
Rozumiem, że masz jakiś niezdrowy wstręt do kobiet. A może
to mania prześladowcza? Niestety, pewnie jesteś jedynym
weterynarzem w okolicy, więc muszę znieść twoje dziwactwa
dla dobra mojej kotki.
Zamrugał powiekami i jakby się zmieszał.
- Naprawdę masz kota?
- Sądziłeś, że zmyślam? Ze podróżuję po Australii z
wymyślonym kotem? - warknęła. - Oczywiście, że mam kota!
Inaczej po co miałabym tu przychodzić?
- ,,Oczywiście, że mam kota" - przedrzeźniał jej akcent.
Potem dodał swoim normalnym głosem: - Jakoś go tu nie widzę.
W Australii na ogół przynosi się chore zwierzę ze sobą, kiedy
się idzie do weterynarza.
Anna wzięła głęboki oddech. Owszem, facet jest przystojny,
ale też irytujący. Doprowadzają do szału!
- Nie przyniosłam kotki, bo wcale się tu nie wybierałam.
Szłam do miasta i po drodze zobaczyłam tablicę. Zresztą i tak
nie przyniosłabym Cass. Gdybym ją zamknęła i wyniosła poza
dom, jej psychiczna zależność od klatki jeszcze by się pogłębiła.
Potrzebuję tylko rady.
Zmrużył oczy i spojrzał na nią czujnie.
- Twoja kotka jest psychicznie uzależniona od podróżnej
klatki? - spytał z niedowierzaniem.
Anna postanowiła je zignorować i tylko kiwnęła głową.
- Nie chce z niej wyjść. Próbowałam ją skusić ulubionymi
przysmakami, odsuwałam coraz dalej jedzenie i miseczkę z
wodą, ale mimo to nie chce się ruszyć.
11
RS
Wciąż patrzył na nią z powątpiewaniem, lecz Anna wyczuła,
że jej słowa go zainteresowały, więc mówiła dalej:
- Nie chce też korzystać z kuwety, choć to zwykle najczystszy
kot pod słońcem.
Zmarszczył brwi i przyglądał jej się z dezaprobatą.
- Czy coś je? - zapytał.
- Już mówiłam, że nie.
- Pije?
- Wypiła trochę mleka.
- Jak mogła wypić mleko, skoro nie wychodzi z klatki, a
miski stoją w pewnej odległości?
- Ponieważ przysunęłam jej miskę pod nos - odparła
zirytowana. - Przecież nie mogę dopuścić, żeby się odwodniła.
- I niby co ja mam zrobić? Jestem weterynarzem, a nie kocim
psychologiem.
- Wydawało mi się, że na studiach weterynaryjnych uczą o
zachowaniach zwierząt. Właściwie to nawet jestem pewna, że
tak jest. Ale z jakiegoś powodu, prawdopodobnie dlatego że sam
potrzebujesz pomocy specjalisty, jeśli chodzi o kontakty z płcią
przeciwną, odmawiasz mi porady. Tak się składa, że bardzo
lubię tę kotkę i nie zrezygnuję z szukania dla niej ratunku tylko
dlatego, że natknęłam się na ograniczonego szowinistę, który
ukrywa się przed ludźmi w klatce psa.
Oparła ręce na biodrach i spojrzała na niego wyzywająco, ale
ku jej zdziwieniu nie podjął sprzeczki, tylko głośno się
roześmiał.
- Mam nadzieję, że nie ze mnie się śmiejesz. - Zrobiła surową
minę, jednak tak naprawdę wcale nie rozgniewał jej dźwięk jego
śmiechu. Ten śmiech przypominał jej wuja Freda, który zawsze
śmiał się wesoło, ciepło i przyjaźnie. Ten grubiański nieznajomy
nie ma prawa śmiać się tak jak wuj Fred! Trudno jednak robić
mu z tego zarzut. Przecież nie można nikomu ukraść śmiechu.
Zastanawiała się właśnie, co powiedzieć, kiedy mężczyzna
ujął jej dłoń i uniósł do góry. Brylant zamigotał w słońcu.
12
RS
- Co to? Pierścionek zaręczynowy? A, to zupełnie co innego.
Chociaż to pewnie cyrkonia. Kogo stać na brylant wielkości
najedzonego bydlęcego kleszcza?
Anna wyrwała rękę, ale przedtem zdążyła jeszcze wyczuć, że
jego dłonie są stwardniałe od pracy.
- Kleszcz bydlęcy? Porównujesz mój brylant do kleszcza?
Dowiedz się więc, że to jest najwyższej klasy niebieski
południowoafrykański brylant, rzadko spotykanej czystości!
Znów zmierzyła go złym wzrokiem, choć nie robiło to na nim
wrażenia. Roześmiał się tylko i wziął ją pod ramię.
- Chodź, obejrzymy twojego kota - powiedział. Annę
zaskoczyła jego bezpośredniość. A jeszcze
bardziej zdziwiła ją jej reakcja na jego dotyk. Poczuła, że
skóra pali ją żywym ogniem i ledwo się powstrzymała, by
gwałtownie nie wyrwać ręki z jego uścisku.
Tom zaś natychmiast pożałował, że jej dotknął, ale teraz już
nie wypadało się odsunąć. Problem polegał na tym, że ta
dziewczyna przypominała mu Penny, a właściwie obie
przyrodnie siostry, które nigdy nie dawały za wygraną i kłóciły
się z nim tak samo jak ta nieznajoma. Jednak to za Penny
bardziej tęsknił. Czy dlatego, że często go rozśmieszała?
Możliwe.
W każdym razie zachował się tak, jak w takiej sytuacji
zachowałby się wobec Pen, a właściwie również wobec
Patience. Wziął swego gościa pod ramię i poprowadził do
gabinetu.
- Gdzie jest kotka? Trzeba pojechać samochodem?
Nieznajoma rozejrzała się po podwórzu.
- Czy szpital jest po tamtej stronie? - Wskazała mniej więcej
prawidłowy kierunek. - Trudno mi się zorientować, bo drzewa
zasłaniają widok. Przyszłam tu wzdłuż torów kolejowych, ale na
pewno jest jakaś krótsza droga.
- Szpital? Po co ci szpital? Zabrałaś tam kotkę? Patrzył na nią
trochę ze zdziwienia, a trochę dlatego, że była wyjątkowo
13
RS
atrakcyjną kobietą, może nawet piękną. Nie był tego pewien,
ponieważ jej twarz zasłaniał kapelusz. Niskim mężczyznom
może przeszkadzałby jej wzrost, ale Tom od całowania
niewysokich kobiet już nieraz nabawił się bólu kręgosłupa, więc
jej wzrostu wcale nie uznał za wadę. Oczywiście wcale nie miał
ochoty się z nią całować.
Była szczupła - pewnie cały czas przestrzega jakiejś diety -
miała długie nogi, szczupłe ramiona i ciało zaokrąglone we
wszystkich odpowiednich miejscach. Pasowała do tej
prowincjonalnej mieściny jak koń czystej krwi do stada dzikich
koni. Wąska minispódniczka opinała jej uda, elastyczna bluzka
odsłaniała kawałek opalonego brzucha. Na nogach miała
ozdobione stokrotkami niedorzeczne klapki na koturnach, które
zupełnie się nie nadawały do chodzenia po wiejskich drogach.
Można w nich łatwo skręcić kostkę.
Teraz patrzyła na niego uważnie, pewnie dlatego, że nagle
zamilkł. Mógł się lepiej przyjrzeć jej doskonale symetrycznej
twarzy. Uwagę przyciągały przede wszystkim jej migdałowego
kształtu zielone oczy, ocienione długimi złocistymi rzęsami. Ich
piękno podkreślały łukowato zarysowane brwi. Tylko że teraz te
brwi zmarszczyły się surowo.
Nieznajoma szacowała go wzrokiem jak on ją. I chyba nie
bardzo się jej spodobał. Patrzyła na niego jak na okaz w zoo, co
prawda podpisany Homo sapiens, ale ze znakiem zapytania.
- Po co miałabym zabierać kotkę do szpitala? - zapytała w
końcu, nie kryjąc zdumienia.
- Powiedziałaś, że tam właśnie jest - przypomniał jej-
Uśmiechnęła się, a Tom poczuł, że gwałtownie zmniejsza się
jego antypatia do kobiet, której się ostatnio nabawił. W jego
głowie natychmiast rozbłysło czerwone światło alarmowe. One
wiedzą, jak się do ciebie dobrać, przypomniał mu wewnętrzny
głos. Kuszą pięknym ciałem, wabią pełnymi wargami, uwodzą
cię, udając, że chodzi im tylko o romans, a zanim się obejrzysz,
jesteś już zaręczony, chociaż sam nie wiesz, czy tego chciałeś...
14
RS
Choć przecież z Grace właśnie tego chciał. Małżeństwo,
rodzina, dzieci...
- Moja kotka jest blisko szpitala, bo tam właśnie mieszkam.
Jestem nowym lekarzem. Nazywam się Anna Talbot.
Wyciągnęła rękę - nie tę z zaręczynowym pierścionkiem - i
mimo że czerwone światło nadal pulsowało, Tom uścisnął jej
dłoń i wcale nie miał ochoty jej puścić.
- Nowy lekarz, co? - Zmierzył wzrokiem jej skąpy strój. - Na
pewno ożywisz atmosferę w tym miasteczku.
- Uśmiechnął się, ale nagle w jej oczach zobaczył strach.
- Żartujesz sobie ze mnie, prawda? Jestem ubrana
nieodpowiednio, tak? Wczoraj robiłam zakupy i wszyscy byli
dla mnie bardzo mili, ale przyglądali mi się ukradkiem.
Przyjaciele z Melbourne mnie ostrzegli, że tu będzie bardzo
gorąco. Powiedzieli, żeby wziąć lekkie rzeczy i...
- Moje siostry by uznały, że wyglądasz rewelacyjnie
- zapewnił ją Tom i uścisnął jej miękką dłoń. - A w tym
mieście przydałaby się jakaś odmiana, więc ubieraj się, jak
chcesz. A tak przy okazji, jestem Tom Fleming. I przepraszam,
jeśli moje zachowanie wydało ci się dziwaczne, ale...
Zdał sobie sprawę, że tłumaczenie zajęłoby bardzo dużo
czasu, więc postanowił pokazać, o co chodzi.
- Sama zobacz. - Pociągnął ją za sobą i tylnym wejściem
wprowadził do kuchni.
Na podłodze stały trzy wielkie worki z listami, a listy z
czwartego leżały rozrzucone na stole.
- Ten ostatni worek dotarł do mnie dzisiaj.
- Listy od wielbicielek? - Spojrzała na niego badawczo, jakby
chciała sobie przypomnieć, czy gdzieś go widziała. - Jesteś
gwiazdą telewizji udającą weterynarza? A może to jakiś reality
show? Prawdziwe życie weterynarza z prowincji?
- Nie występuję w żadnym programie - przerwał jej. - I to
wcale nie są listy od wielbicielek. Ale spójrz tylko, ile tego jest.
A wszystkie od kobiet, którym się wydaje, że mogłyby za mnie
15
RS
wyjść. Na dodatek, choć Pat i magazyn zachowały dyskrecję,
kilku kobietom udało się jakoś zdobyć mój adres i zjawiły się tu
nieproszone.
Anna roześmiała się.
- I dlatego chowasz się na psim wybiegu?
- Nie ma w tym nic śmiesznego. Zresztą wcale się nie
chowam. Kiedy przyszłaś, kończyłem właśnie sprawdzać
opatrunek Rovera. - Wskazał na paczki z listami. - Co ja mam z
tym wszystkim zrobić?
- Odpowiedzieć?
Schyliła się, podniosła list z podłogi i powąchała.
- Perfumowany. Myślałam, że to przestało być modne w
czasach mojej babci. Skąd te listy? O jakim magazynie
mówiłeś? I kto to jest Pat?
Tom oderwał wzrok od jej nóg, westchnął i usiadł na jednym
z trzech różnych krzeseł, które stały wokół stołu.
- Pat to moja macocha, a czasopismo, o którym wspomniałem,
wydrukowało kilka artykułów na temat kawalerów z głębokiej
prowincji poszukujących żony. To znaczy żon, po jednej dla
każdego. Pat je przeczytała i napisała list, w którym wytknęła
redakcji, że wśród wymienionych nie znalazł się
najatrakcyjniejszy kawaler w Australii, czyli ja! Nie czytałem
tego listu, ale musiał być przekonujący. Nie wierzę, żeby
wszyscy ci biedacy z artykułów dostali tyle samo listów co ja.
Kobiety piszą do magazynu, stamtąd listy są przekazywane Pat,
a ona przesyła je do mnie. Kilku najbardziej upartym paniom
udało się do mnie dotrzeć.
- I żadna ci się nie spodobała? - Anna układała listy w równe
stosy, a ruchy jej dłoni dekoncentrowały Toma.
- Problem nie polega na tym, czy mi się podobały - warknął,
zły na siebie, że Anna ma na niego taki wpływ. - Ja nie chcę
kobiety.
Dopiero gdy drgnęła, zdał sobie sprawę, że krzyczała
16
RS
- Wolisz mężczyzn? - Ton jej głosu świadczyła że wcale nie
byłaby tym zszokowana. - Pewnie Jrudno być gejem w takim
małym miasteczku.
Miał wrażenie, że zaraz pęknie ze złości.
- Wcale nie! - wyrzucił z siebie i zaraz się zawahał.
- No, może w niektórych miasteczkach... ale także w
większych miastach. To wcale nie jest typowe dla prowincji. -
Zdał sobie sprawę, że nie o tym chciał rozmawiać.
- Ale ja nie lubię mężczyzn. - To też zabrzmiało dziwnie. - To
znaczy, nie szukam wśród mężczyzn partnerów, skoro już
zaczęłaś ten temat. W ogóle nikogo nie szukam. Chcę żyć sam.
Podoba mi się to, i na razie jest mi dobrze.
- Liżesz rany? Czyżby jakaś kobieta cię skrzywdziła? W
zielonych oczach Anny pojawiło się współczucie
i już miał zacząć wyjaśnić jej, jak zdenerwowało go
zachowanie Grace. Nagle zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy
nazwał to uczucie. Zdenerwował się, bo nie chciała z nim
wyjechać. Ogarnęła go irytacja, ale nie poczucie straty czy
zawodu.
- To właściwie nie twoja sprawa, ale nie liżę ran - oznajmił.
- Skoro już o tym mówimy, to po dziesięciu latach w domu
pełnym kobiet, gdzie nawet zwierzęta domowe były
samiczkami, samotne życie wydaje mi się rajem.
Anna zerknęła na ułożone koperty i uśmiechnęła się.
- Mam je znów rozrzucić? Musisz mieć w domu bałagan,
żeby się utwierdzić w przekonaniu, że jesteś tu jedynym panem
na włościach? - Rzeczywiście, w zlewie leżały brudne naczynia,
a na lodówce zalegał kurz.
Musiał się roześmiać, choć głos wewnętrzny nadal mu
przypominał, że niebezpiecznie jest śmiać się razem z tak
piękną kobietą. Na szczęście połyskujący na jej palcu brylant
uświadomił mu że jego właścicielka nie jest zagrożeniem. A
ponieważ czuł się przy niej bezpiecznie, postanowił dowiedzieć
się czegoś więcej.
17
RS
- Kolejna lekarka z Południowej Afryki znalazła drogę do
Merriwee - zagaił. - Nie spodziewałem się, że taką mieścinę
rekomendują wasze pisma medyczne. Roześmiała się.
- Korzystamy z programu dla regionów potrzebujących
wsparcia. Oczywiście sprawdza się nasze kwalifikacje i wolno
nam praktykować najwyżej pięć lat w jednym regionie, ale
przed rozpoczęciem pracy nie musimy zdawać żadnych
egzaminów. Zawsze chciałam zobaczyć australijski interior, a
Merriwee było najbardziej oddalonym od wielkich miast
miejscem, jakie miałam do wyboru. W Australii lekarze chcą
pracować w wielkich miastach, więc nawet miejscowości
oddalone o kilkaset kilometrów od dużych skupisk ludzkich
bywają klasyfikowane jako potrzebujące wsparcia.
Tom skinął głową. Znał te problemy, ponieważ dorastał
niedaleko stąd, a w Merriwee przebywał od roku.
- No i jak? Czy nasza mieścina wydaje ci się wystarczająco
prowincjonalna i zagubiona?
Uśmiechnęła się do niego, a syrena alarmowa w jego głowie
zawyła głośniej.
- Jeszcze nie wiem, ale kotka już wyraziła swoją opinię.
Moglibyśmy do niej zajrzeć?
Zasłuchany w jej melodyjny głos, zapomniał o kocie.
- Chyba tak, ale mój dyżur jeszcze się nie skończył. Kot
chyba nie ucierpi, jeśli jeszcze trochę zaczeka?
- Gabinet i tak jest zamknięty. Przecież widziałam.
- Ale ja jestem niedaleko, prawda? Recepcjonistka jest na
urlopie macierzyńskim, a jej zastępczyni zaczyna dopiero w
poniedziałek. Zwykle jednak nikt nie przynosi tu zwierząt,
chyba że wcześniej się umówi. Na ogół zajmuję się bydłem z
okolicznych farm, więc nie przesiaduję w gabinecie, czekając na
pacjentów. Nie mogę zostawiać otwartych drzwi, bo w środku
trzymam leki i narzędzia. Każdy w okolicy wie, że jeśli gabinet
jest zamknięty, trzeba przejść na tył budynku, a jeśli tam mnie
nie ma, to należy szukać mnie w domu.
18
RS
- To dziwne - zauważyła Anna. - Czy takie obyczaje panują w
całej Australii, czy tylko w takich miejscach jak to? -
Westchnęła i odsunęła włosy z czoła. - Muszę się jeszcze wiele
nauczyć, a obiecałam Philipowi, że za pół roku wrócę.
- Philipowi? - powtórzył Tom. Domyślił się, o kim mowa,
zanim jeszcze Anna pomachała mu ręką przed nosem.
Potem, jakby zahipnotyzowana migotaniem drogiego
kamienia, zapatrzyła się w pierścionek. Nagle uśmiechnęła się
do Toma.
- Ależ to jest rozwiązanie twoich kłopotów! - oznajmiła
radośnie. - Napisz tym wszystkim kobietom, że już kogoś masz.
Powiedz im, że się zaręczyłeś. To łatwe. Napiszesz jeden list i
po prostu go powielisz. Wypisanie adresów wszystkich kobiet
będzie trudniejszym zadaniem, ale możesz poprosić o to
recepcjonistkę. Wszystko ci wydrukuje.
Tom patrzył na nią zaskoczony. Ona ma rację. Co za proste
rozwiązanie. Dlaczego sam na to nie wpadł? Wiedział, że
powinien jej podziękować, może nawet pochwalić za pomysł,
jednak słowa nie chciały mu przejść przez gardło.
- A co z kobietami, które zjawią się tu osobiście? Przecież
będą chciały poznać moją wybrankę.
- Nie sądzę - odrzekła z przekonaniem. - Zwłaszcza jeśli im
powiesz bez przebierania w słowach, że już znalazłeś, czego
szukałeś. Wobec mnie zachowałeś się nieuprzejmie, więc
pewnie nie sprawi ci to większej trudności.
Patrzył na nią zdziwiony. Powiedziała to spokojnie, jakby
jego gburowatość była dla niej zupełnie bez znaczenia.
Nadal zastanawiał się, co odpowiedzieć, gdy dodała:
- A jeśli już koniecznie będą chciały poznać zwyciężczynię
wyścigu, to zawsze możesz pokazać im mnie. - Znów
pomachała mu ręką przed nosem. - Mam nawet odpowiedni
rekwizyt, który powinien dodać mi wiarygodności. Brylant
wielki jak obżarty kleszcz.
19
RS
Tom przestał się zastanawiać nad ripostą. I tak nic nie
przychodziło mu do głowy. Propozycja Anny i jej promienny
uśmiech całkiem go oszołomiły.
20
RS
ROZDZIAŁ DRUGI
Postanowił zostawić na drzwiach wywieszkę ,,Wracam za pół
godziny" i zająć się kotem Anny, by jak najszybciej mieć ją z
głowy. Nagle usłyszał, że do domu zbliża się samochód.
- Pacjent? - zaciekawiła się Anna. Zostawiła listy na stole i
podeszła do tylnych drzwi, by sprawdzić, kto przyjechał. Jakby
to była jej sprawa.
Poszedł za nią, oczywiście nie po to, by być bliżej, tylko żeby
zobaczyć kto to. Przy wejściu do gabinetu zatrzymała się stara
półciężarówka, ciągnąca przyczepę do transportu koni. Sądząc z
hałasu, jaki z niej dobiegał, znajdowało się tam bardzo
niespokojne zwierzę.
- Jakieś kłopoty? - zawołał do starszawego kierowcy.
- Ty jesteś weterynarzem? - zapytał nieznajomy. Tom skinął
głową, wyciągnął rękę i przedstawił się.
Anna zauważyła, że to powitanie było zupełnie inne niż
reakcja Toma na jej widok.
- Jadę do Mainyard - tłumaczył Jim Blair, właściciel
ciężarówki. - Mają tam wspaniałego ogiera. Zamówiłem go do
pokrycia Felicity, więc muszę tam dotrzeć, zanim się oźrebi.
Tylko że ta głupia klacz postanowiła to zrobić w drodze. Tak mi
się przynajmniej wydaje. Mógłbyś rzucić na nią okiem?
Anna znała się trochę na koniach i wiedziała, że drogie klacze
hodowlane są przywożone do stajni ogiera
w ostatnich dniach ciąży, ponieważ zaraz po oźrebieniu się
dostają rui. Takie postępowanie oszczędza stresu klaczy i
źrebięciu. Trudno jej było uwierzyć, że w tej suchej, jałowej
krainie hoduje się konie czystej krwi.
Mężczyźni opuszczali właśnie rampę z tyłu przyczepy.
Niespokojna klacz uderzała kopytami o podłogę i rżała
nerwowo.
- Ojej! - Ten okrzyk nie mówił wiele, ale ton głosu Toma
świadczył o tym, że zwierzę w przyczepie jest wyjątkowe.
21
RS
Anna podeszła bliżej i zobaczyła, że Jim Blair wszedł do
przyczepy. W ciasnej przestrzeni narażał się na
niebezpieczeństwo, ale jego obecność i głos wyraźnie
uspokajały zdenerwowane zwierzę.
- Czy możesz jakoś unieruchomić jej tylną nogę, żeby nie
kopała? - spytał Tom. Anna widziała teraz, że w przyczepie
znajduje się ogromna klacz pociągowa.
- Pobiegnę do gabinetu, przygotuję się, a kiedy wrócę,
zobaczymy, co się dzieje. - Przeniósł wzrok na Annę.
- Nigdzie nie odchodź. Będę potrzebował twojej pomocy.
Zabrzmiało to jak rozkaz, ale była zbyt zaintrygowana
rozwojem sytuacji, by zwrócić na to uwagę. Widziała teraz
wyraźnie, że klacz ma skurcze porodowe, a jej boki pociemniały
od potu. Biedne zwierzę ciężko pracowało, ale poród nie
następował.
Tom wrócił, pchając przed sobą taczki z belami siana, którym
wyścielił rampę. Znów zniknął i po chwili zjawił się z
powrotem. Tym razem na taczkach zobaczyła znajomo
wyglądające, tylko trochę większe narzędzia chirurgiczne, butle
płynów do sterylizacji i kilka zwojów lin. Zaczęła się
zastanawiać nad różnicą między porodem ludzkim a
zwierzęcym.
- Czy używasz tych lin do wyciągnięcia źrebaka? - zapytała
Toma, który wkładał sięgające za łokieć gumowe rękawice.
- Jeśli jest to konieczne - odrzekł, a Annę przebiegł dreszcz.
- A co ze środkiem znieczulającym?
- Później ci to wytłumaczę - obiecał. Właściciel klaczy
przywiązał jej potężne kopyto do ściany przyczepy.
- Nie byłoby łatwiej, gdybyście ją wyprowadzili na dwór? -
Obawiała się, że zwierzę będzie niepotrzebnie cierpieć.
- I gdzie mielibyśmy ją przywiązać? Trudno byłoby ją zbadać,
gdyby miała swobodę ruchów. A jeśli źrebię utknęło w kanale
rodnym, to przeprowadzanie klaczy nawet na niewielką
odległość mogłoby zaszkodzić im obojgu - tłumaczył Tom. Jego
22
RS
następne słowa znów zabrzmiały jak rozkaz. - Stań za mną i
kiedy ci powiem, pchaj mocno moje ramię. No, szybko!
Nie bardzo wiedziała, co o tym myśleć, ale odruchowo
spełniła polecenie. Weszła na pochylnię, stanęła za nim i
patrzyła, jak Tom unosi ogon klaczy, a następnie wsuwa ramię
w kanał rodny. Nagle lekko się skrzywił, bo klacz dostała
kolejnego skurczu. Mogła sobie tylko wyobrazić, jak mocno
mięśnie zwierzęcia zaciskają się na ramieniu Toma.
- Pchaj! - wystękał, gdy skurcz ustał, a Annie przez chwilę
wydawało się, że mówi do klaczy. - Pchaj, kobieto! Teraz! -
Dopiero w tym momencie zdała sobie sprawę, że przecież
zwierzę nie zrozumiałoby jego komendy. - Mocniej! - dodał. -
Oprzyj się o mnie całym ciężarem ciała. Muszę...
Mówił niewyraźnie, ponieważ twarz miał przyciśniętą do
końskiego zadu, jednak Anna zrozumiała, czego od niej
oczekuje. Naparła całą siłą i nie ustała w wysiłku, nawet gdy
zwierzę wypuściło z siebie chmurę cuchnących gazów i
fontannę uryny.
- Jedna noga w porządku, ale druga utknęła za łbem. Spróbuję
uwolnić źrebię bez użycia liny. Anno, odpocznij chwilę, a
potem spróbujemy jeszcze raz.
Wyobraziła sobie, co się dzieje w macicy klaczy. Nieraz już
widziała narodziny źrebaka, więc wiedziała, że najpierw ukazują
się przednie nogi i ułożona między nimi głowa.
- Dobra! - odezwał się Tom i Anna znów przystąpiła do akcji.
- Nie puszczaj, już ją prawie mam.
Choć była mokra, dusiła się od przykrych woni i dyszała z
wysiłku, robiła wszystko, by pomóc zwierzęciu.
- Puść!
Wyprostowała się, rozluźniła ramiona i cofnęła się o krok, by
zrobić Tomowi miejsce.
- Zobaczmy teraz, czy poradzi sobie sama - powiedział,
zwracając się do właściciela. - Jeśli nie jest zbyt zmęczona,
powinna dokończyć poród siłami natury.
23
RS
Meredith Webber Pierścionek zaręczynowy
PROLOG List od Pat McMahon do czasopisma ,,Women!": 23 lipca Droga Redakcjo! Bardzo mi się podobał artykuł o kawalerach z prowincji, którzy szukają towarzyszek życia, ale moim zdaniem zapomnieliście napisać o najatrakcyjniejszym z nich, moim pasierbie Tomie. W wieku trzech lat stracił matkę. Ojciec wychowywał go samotnie, do czasu gdy w ich życiu pojawiłam się ja. Miał wtedy osiem lat. Przeżyłam z jego ojcem dwanaście wspaniałych lat - w tej rodzinie są sami prawdziwi mężczyźni. Doczekaliśmy się dwóch cudownych córek, zanim mój mąż Zginął tragicznie w katastrofie małego samolotu. Jedna z dziewczynek miała wtedy osiem, druga dwa lata. Tom przejął rolę pana domu i przez dziesięć lat był dla przyrodnich sióstr jednocześnie ojcem i bratem. Rok temu, kiedy ponownie wyszłam za mąż, mógł się uwolnić od tych obowiązków i pójść za głosem serca. Zawsze chciał wyjechać z miasta i rozpocząć praktykę weterynaryjną gdzieś w głębi kontynentu. Jednak jego narzeczona nie chciała zrezygnować z miejskich wygód, więc się rozstali. Jeśli są gdzieś kobiety, które szukają dobrego, troskliwego, czułego mężczyzny z głębi australijskiego interioru, to Tom będzie dla nich ideałem. Fragment e-maila od Toma Fleminga do Grace Winthrop: 6 sierpnia Grace, dziękuję za wiadomość. Miło było dowiedzieć się, co u ciebie słychać. Tak, podoba mi się na prowincji, wreszcie znalazłem swoje miejsce. Wiem, że mnie zrozumiesz, więc ci powiem, że kawalerskie życie bardzo mi odpowiada. Oczywiście szkoda mi tego, co nas łączyło, ale tak długo byłem jedynym mężczyzną w domu, że brak kobiet w najbliższym otoczeniu jest dla mnie czymś wspaniałym. Pewnie za jakiś czas przestanie mi się to podobać, ale mam nadzieję, że obecny stan 1 RS
potrwa przynajmniej rok lub dwa lata. Mogę korzystać z łazienki, nie zawadzając głową o schnące na suszarce rajstopy i bieliznę, nikt nie podkrada mi maszynki do golenia, żeby wydepilować nogi. Brudne talerze mogą leżeć w zlewie przez cały dzień, a kurze wycieram, dopiero kiedy mogę się podpisać palcem na blacie stołu. Nie wspomnę o tym, Że codziennie jem na kolację stek z frytkami. Wiem, że to niezdrowe, ale nareszcie czuję, że żyję tak, jak chcę. To świetnie, że jesteś zadowolona z pracy... E-mail od Sally Warburton do siostry, Grace: 8 sierpnia Cześć, Gracie! Mówiłaś, że twój facet w najbliższej przyszłości nie jest narażony na ataki drapieżnych kobiet i zamierzasz puścić go samego do Merriwee, żeby tam odzyskał zdrowy rozsadek. Nie wiem jednak, czy czytałaś najnowszy numer ,, Women!" Przeczytaj sobie list do redakcji na stronie 37! Sally Wiadomość od Grace Warburton dla szefa, Marka Collinsa: 9 sierpnia Mark, wiem, że to niespodziewana prośba, ale chciałabym wziąć sześć tygodni bezpłatnego urlopu, jak tylko znajdziesz kogoś, kto by mnie zastąpił. Najchętniej od końca bieżącego miesiąca. To dla mnie bardzo ważne z przyczyn osobistych. Wiadomość od redaktor naczelnej magazynu ,,Wo-men!" do Carrie Kilmer, najlepszej reporterki w zespole redakcyjnym: 2 września Carrie, w załączniku znajdziesz list od kochającej macochy. Kłopot polega na tym, że wydrukowaliśmy go kilka tygodni temu i już otrzymaliśmy więcej odpowiedzi niż po serii artykułów o kawalerach z prowincji. Listy zostaną przekazane Tomowi przez macochę, ale uważam, że ktoś od nas powinien pojechać do jego samotni i przeprowadzić z nim wywiad. Udało mi się ustalić, że mieszka w miejscowości o nazwie Merriwee. Zrób mu dużo zdjęć ze zwierzętami, to zawsze robi dobre 2 RS
wrażenie. Pomyśl, jaka to byłaby sensacja, gdyby udało się nam znaleźć mu żonę. Na sobotę, dziewiątego września, zarezerwowałam ci bilet na samolot do najbliższego miasta, które posiada regularne połączenia lotnicze. Dołączam potwierdzenie kupna biletu. E-mail od Penelope Fleming do siostry, Patience, studentki mieszkającej w akademiku: 6 września Cześć, Patience! Nawet nie masz pojęcia, ile listów mama przekazała już Tomowi! A wszystkie od kobiet, które chcą się za niego wydać. Zastanawiam się, dlaczego mama napisała taki list do gazety. Chyba uważa, że Tom jest samotny. Wiesz, dla niej miłość i małżeństwo to najważniejsze rzeczy na świecie i chce, żeby Tom ich doświadczył. Teraz osaczą go kobiety, a on przecież nigdy nie potrafił dobrze wybrać. Pamiętasz Antheę, która była jeszcze przed Straszną Grace? Tę, która go namawiała, żeby sobie kupił garnitur od Armaniego. Biedny Tom! On po prostu nie potrafi odmówić kobiecie. Wiem, że Grace mu się oświadczyła. Słyszałam na własne uszy. Szczęśliwym trafem dostała awans i postanowiła nie wyjeżdżać na prowincję. Tomowi wmówiła, że nie może tam zamieszkać, bo cierpi na alergię. W każdym razie sądzę, że ktoś powinien do niego pojechać i rzucić okiem na te wszystkie baby, które niewątpliwie się do niego zgłoszą. Ponieważ ty studiujesz, muszę jechać ja. W szkole i tak nic ciekawego się nie dzieje. Wiem, że będziesz próbowała mnie od tego odwieść, więc już zarezerwowałam bilet lotniczy przez internet. Czy mogłabyś jednak przyjechać w piątek do domu? W sobotę rano udałybyśmy, że się wybieramy po zakupy. Odwiozłabyś mnie na lotnisko, a kiedy już będę siedziała w samolocie, zadzwonisz do Toma i wytłumaczysz wszystko mamie. Mogłabyś powiedzieć, że w szkole byłam bardzo nieszczęśliwa i pojechałam do brata, żeby mnie pocieszył. Jak już do niego dotrę, na pewno pozwoli mi zostać na miesiąc. A 3 RS
potem będą wakacje i przyjedziecie tam z mamą. Jeśli do tego czasu nie uda mi się załatwić wszystkiego jak trzeba, będziemy musiały się poddać! E-mail od Anny Talbot do narzeczonego, Philipa Ducartesa: 7 września Tak więc, najdroższy, przyzwyczajam się już do życia w mojej osadzie, zagubionej gdzieś w australijskim buszu. Nadal jestem ci bardzo wdzięczna, że rozumiesz, jak wielkie znaczenie ma dla mnie pobyt tutaj. Problem mam jedynie z kotką, którą przygarnęłam w Melbourne. Najwyraźniej jest to stworzenie miejskie, nienawykłe do wiejskiego życia i nie chce wyjść z transportera, w którym je tu przywiozłam. Próbowałam już wszystkiego, więc jutro, jeszcze przed rozpoczęciem pracy, poszukam weterynarza... Reszta wiadomości miała charakter bardzo osobisty. 4 RS
ROZDZIAŁ PIERWSZY Anna rozejrzała się po niewielkim salonie i z aprobatą kiwnęła głową. Na ścianach wisiały obrazki przedstawiające barwne ryby wśród raf koralowych, a przykrywający zniszczoną podłogę niebieski dywan doskonale pasował do koloru wody na obrazkach. Na telewizorze ustawiła zdjęcia rodziców i zwierząt, które zostały w rodzinnym domu - dobermana Kurta, kota Fancy oraz Streaka, ukochanego konia pełnej krwi, który dobiegał już sędziwego wieku. Na środku małego okrągłego stołu leżała serweta wyszywana przez matkę Anny, a na niej stał wazon, który Anna znalazła na targu podczas wędrówek po Melbourne. Ponieważ przed jej domkiem nie było trawy ani kwiatów, zerwała kilka gałązek z eukaliptusa rosnącego w połowie drogi do szpitala. Zapach liści przypominał jej o domu i dzięki niemu nowe mieszkanie od razu wydało się bardziej przytulne. - Teraz jeszcze tylko muszę zrobić porządek z tobą - powiedziała, wchodząc do kuchni połączonej z aneksem jadalnym. Stała tu mała klatka służąca do przewożenia zwierząt, a w jej kącie siedziała kotka i patrzyła na Annę groźnie. - Daj spokój, przecież musisz coś zjeść - przekonywała ją Anna. - Mam jeszcze sporo roboty, więc może byś rozejrzała się po domu? Kuwetę ze żwirkiem ustawiłam ci w łazience, więc nie musisz wychodzić na dwór. Kotka zmrużyła jaskrawoniebieskie oczy i cicho mruknęła. Anna westchnęła. W ciągu pierwszych tygodni w Melbourne tak bardzo brakowało jej domowych zwierząt, że z radością przejęła opiekę nad Cassie, kotką koleżanki wracającej do RPA. Wydawało jej się, że przez te parę tygodni, kiedy szukała pracy, połączyła ją z kotką pewna więź - o ile w ogóle możliwa jest więź między człowiekiem a niezależnym kotem syjamskim. Trzydniowa podróż na północ, do centralnej części stanu Queensland, uprzytomniła jej, że tak nie jest. Cass nie miała nic 5 RS
przeciwko podróżowaniu samochodem - w mieście często jeździła usadowiona przy tylnej szybie, niczym ozdobna figurka. Jednak szybko wyszło na jaw, że jest kotem typowo miejskim. Otwarte przestrzenie przerażały ją do tego stopnia, że miauczała rozpaczliwie i szarpała się na smyczy, którą Anna zakładała jej na czas postoju przy drodze czy noclegu w motelu. - Twoi przodkowie polowali w dżunglach południowo- wschodniej Azji - tłumaczyła jej Anna - a ty chowasz się w klatce jak ktoś, kto nigdy nie wyszedł poza cztery ściany własnego domu. Kotka powoli zamrugała oczami i dumnie uniosła łepek, jakby dając do zrozumienia, że jej przodkowie byli ulubieńcami na królewskich dworach, a nie leśnymi włóczęgami. - Dobrze. Siedź tam sobie. Ja idę na spacer. Rozmawianie z kotem nie jest zbyt mądre, ale po długiej podróży przez pustkowie Anna też nabrała obaw. Praca lekarza na dalekiej prowincji zaczynała ją przerażać, choć kiedyś wydawała jej się wspaniałą przygodą. Anna urodziła się i wychowała w mieście. Oczywiście w Południowej Afryce, podobnie jak w Australii, są rozległe bezludne tereny, ale ona nigdy ich nie odwiedzała. Pustkowie, które pokonała, jadąc tutaj, powiększyło dystans, jaki przebyła w pogoni za swoimi marzeniami. Pół roku temu wyjechała z rodzinnego kraju. - Pochodzę z Durbanu - wyjaśniła Elizabeth Foster, kierowniczce biura, która poprzedniego dnia powitała ją w gronie pracowników, przedstawiła dyżurującym kolegom, a potem zaprowadziła do domku nieopodal szpitala. Chociaż Anna naszkicowała mapę swojego kraju i zaznaczyła, gdzie dokładnie leży Durban, Elizabeth miała taką minę, jakby nie wierzyła, że w RPA istnieją jakieś miasta poza Johannesburgiem i Kapsztadem. - Kiedy tu przyjechałam, niewiele wiedziałam o Australii - przyznała Anna, zwracając się do kotki. 6 RS
Potrząsnęła głową, z haczyka obok kuchennych drzwi zdjęła słomkowy kapelusz z szerokim rondem i wyszła z domu. Poprzedniego dnia, przy okazji wyprawy do supermarketu, zauważyła, że linia kolejowa przecina Merriwee na dwie części. Szpital znajdował się na obrzeżach części zajętej głównie przez osiedla mieszkaniowe, natomiast sklepy, urzędy i różne firmy mieściły się po drugiej stronie torów. Ciekawe, czy mieszkam w dobrej dzielnicy, zastanawiała się, mijając szpital i wychodząc na wiodący do niego długi podjazd. Ulice miały tu twardą nawierzchnię, ale piesi musieli się poruszać po zarośniętych chwastami żwirowych ścieżkach. Łatwo było skręcić kostkę, więc Anna postanowiła iść skrajem jezdni. Tym bardziej że właściwie nic tędy nie jeździło. Dotarła do głównej drogi i skręciła w lewo. Już miała przejść przez tory - na których jeszcze nie widziała żadnego pociągu - gdy zobaczyła niebieską tablicę z napisem: ,,Lekarz weterynarii". Strzałka wskazywała na boczną uliczkę. Kierowana współczuciem dla zestresowanej kotki, Anna poszła we wskazanym kierunku. Na końcu żwirowej alejki, ukryta za kępą drzew, znajdowała się przychodnia. Gdy Anna do niej dotarła, zdała sobie sprawę, że zatoczyła wielkie koło. Gabinet weterynarza znajdował się tuż obok jej nowego domu. Chociaż było późne popołudnie, nadal panował upał, toteż z ulgą skryła się w cieniu. Rosły tu eukaliptusy i znane jej z rodzinnych stron jakarandy, poincjany i szerokolistne figowce. Im bardziej zbliżała się do celu swej wędrówki, tym cień stawał się głębszy. Kiedy wreszcie zobaczyła sam dom, odniosła wrażenie, że zieleń chce go wchłonąć. Dzięki temu na szerokiej werandzie na pewno panuje miły chłód, a zimą dom jest dobrze chroniony przed wiatrem. Rozejrzała się i spostrzegła obok domu niewielki pawilon. Domyśliła się, że to przychodnia. Drzwi były zamknięte, chociaż tabliczka głosiła, że lekarz przyjmuje od godziny szesnastej do osiemnastej, od poniedziałku do piątku.
Anna wiedziała, że jest piątek, mniej więcej potrafiła określić godzinę, ale odruchowo zerknęła na zegarek. Czwarta trzydzieści, więc powinno być otwarte. Nie było wzmianki o dyżurze w sobotę i niedzielę, a zaniepokojona stanem kota Anna nie chciała czekać do poniedziałku, więc przeszła na tyły budynku, w nadziei, że znajdzie tam kogoś, kto udzieli jej informacji. Przylegający do budynku rząd niewielkich, ogrodzonych siatką wybiegów sugerował, że istnieje tu również szpital. Anna szła, zaglądając do przypominających klatki boksów. Przystanęła przy owczarku niemieckim, który leżał w jednym z nich i znużony wpatrywał się w łapę w gipsie. Przemówiła do niego cicho, ale pies nie zareagował, więc postanowiła odejść. Wtedy zauważyła, że za psem coś się poruszyło. - Hej! Jest tam kto? - zawołała, spostrzegłszy w cieniu ceglanej ściany sylwetkę człowieka, który przykucnął przy drzwiach prowadzących z budynku na psi wybieg. - Jest, jest! - odrzekł ten ktoś gderliwie. - Ale jak nie chcę wyjść, to chyba jasne, że nie mam ochoty na rozmowę. Zaskoczona taką nieprzyjemną reakcją w kraju, gdzie dotychczas spotykała tylko miłych ludzi, postanowiła nie dać się wystraszyć. - Muszę porozmawiać z weterynarzem - oznajmiła. - Moja kotka dostała paranoi i nie wiem, co mam począć. - Co takiego? - Mężczyzna wstał i Anna zauważyła, że jest wysoki. Musiało mu być bardzo niewygodnie, kiedy kucał w ciasnych drzwiach na wybieg. - Jesteś Angielką? Czyżby Pat rozszerzyła działalność? Dała ogłoszenie w internecie? Anna spojrzała czujnie na nieznajomego. Może to szaleniec? Na szczęście stał na drugim końcu ośmiometrowego wybiegu, a w dodatku dzieliło ich ogrodzenie. - Nie wiem, o czym mówisz i kto to jest Pat, ale nie jestem Angielką - odrzekła. - Pochodzę z Południowej Afryki. To znaczy tam się wychowałam, a urodziłam się w Anglii... 8 RS
- Daruj sobie! - wymamrotał z irytacją, jakby jej odpowiedź była kroplą przepełniającą czarę. Anna postanowiła skupić się na Cassie. - Chodzi o moją kotkę. Jesteś weterynarzem? A jeśli nie, to czy możesz mi powiedzieć, gdzie mogę go albo ją znaleźć? Mówiła wolno i wyraźnie, na wypadek, gdyby mężczyzna miał kłopoty ze zrozumieniem jej akcentu lub w ogóle języka angielskiego. On jednak zwrócił uwagę na najmniej ważną część jej wypowiedzi. - Albo ją? - powtórzył. - Tu weterynarz musi się zajmować dużymi zwierzętami. W tych okolicach hoduje się bydło rasy Brahman. Żadna ze znanych mi kobiet weterynarzy nie dałaby sobie rady z tym zwierzęciem. Niewielu mężczyzn to potrafi. Anna za wszelką cenę starała się nie zdenerwować. Mężczyzna wyglądał całkiem normalnie, a w dodatku miał wspaniały głos - głęboki, dźwięczny, trochę szorstki. Oczywiście nie było to gwarancją, że jest zdrowy na umyśle. - Aleja nie potrzebuję weterynarza dla krowy, tylko dla kotki - oznajmiła. Przypomniała sobie, że Philip też ma miły głos i jest przystojny. - Hodujesz bydło? - spytał jakby z zainteresowaniem. - Skąd ten pomysł? Myślisz, że przyjechałam do Australii ze stadem krów? - Nie, ale mogłaś się postarać o kilka sztuk dla pozoru. Zdeterminowaną kobietę stać na wiele. Ta dziwaczna odpowiedź mogła świadczyć o tym, że mężczyzna naprawdę jest wariatem. Jednak rozmowa stała się na tyle interesująca, że Anna postanowiła jej nie przerywać. - Dlaczego zdeterminowana kobieta miałaby kupować bydło? - spytała zdziwiona, przysuwając twarz do siatki. - Z tego samego powodu; dla którego wzięłaby sobie kota! - odparował triumfalnie. - Z powodu tego głupiego listu w idiotycznym kobiecym piśmie, według którego droga do serca weterynarza wiedzie przez miłość do zwierząt. Cóż, spóźniłaś 9 RS
się. Były już tu różne inne, z psami, papużkami, a pewnie nawet ze stonogami. Ale ja nie szukam żony! Zrozumiano? - Wyrzucił ramiona w górę i wymamrotał z obrzydzeniem: - Baby... - Opuścił boks i odszedł. Anna ruszyła jego śladem. Być może ten facet ma nie po kolei w głowie, ale chyba jest weterynarzem. A nawet szalony weterynarz jest lepszy niż żaden, kiedy trzeba szybko pomóc zestresowanej kotce. Zauważyła, że mężczyzna otwiera furtkę wiodącą na małe podwórko. Dwie kozy zaczęły na jego widok beczeć z radości, a może z głodu, co przyciągnęło jego uwagę i pozwoliło Annie niepostrzeżenie stanąć u jego boku. - Więc jeśli chodzi o kota... - zaczęła i uśmiechnęła się, kiedy na dźwięk jej głosu podskoczył i cicho krzyknął. Odwrócił się szybko i gdy ją zobaczył, cofnął się o krok. Przez nieuwagę zaczepił butem o koryto z wodą i runął jak długi na ziemię, klnąc przy tym tak siarczyście, że Annie uszy więdły. Uznała, że jest częściowo odpowiedzialna za ten wypadek, więc przestała chichotać. Przyszło jej to z trudem, ponieważ widok był wyjątkowo zabawny. Wyciągnęła rękę do mężczyzny, drugą odpychając zaciekawioną kozę. - Pomogę ci. Sprawdź, czy możesz wstać. Spojrzał na nią z niechęcią i wstał samodzielnie. Na spodniach i koszuli widniały mokre plamy. Anna oszacowała go profesjonalnym wzrokiem lekarza. Nie spostrzegła, by coś mu dolegało, oprócz całkowitego braku poczucia humoru. Przy okazji stwierdziła, że jest bardzo przystojny: czarnowłosy, wysoki, o surowych rysach. Zaraz jednak przypomniała sobie, że przecież woli blondynów. Dotknęła palcem pierścionka, który dostała od Philipa, i przeprosiła go w myślach za analizowanie wyglądu innego mężczyzny. Ale w końcu tylko ślepiec by nie zauważył takiego przystojniaka. - Nic ci nie jest? - zapytała. Posłał jej gniewne spojrzenie. Oczy miał niebieskie niczym bławatki. 10 RS
- Nieważne - burknął, przesuwając dłońmi po koszuli. Miało to na celu usunięcie brudu, ale tylko pogorszyło sytuację. - A w ogóle o co ci chodzi? Nie rozumiesz, co to znaczy ,,nie"? A może kobiety z RPA nie znają tego słowa? Teraz nie tylko znieważał kobiety w ogóle, ale również jej kraj. Anna wyprostowała się i zmarszczyła czoło. - Nigdy dotąd nie spotkałam się z podobnym grubiaństwem. Rozumiem, że masz jakiś niezdrowy wstręt do kobiet. A może to mania prześladowcza? Niestety, pewnie jesteś jedynym weterynarzem w okolicy, więc muszę znieść twoje dziwactwa dla dobra mojej kotki. Zamrugał powiekami i jakby się zmieszał. - Naprawdę masz kota? - Sądziłeś, że zmyślam? Ze podróżuję po Australii z wymyślonym kotem? - warknęła. - Oczywiście, że mam kota! Inaczej po co miałabym tu przychodzić? - ,,Oczywiście, że mam kota" - przedrzeźniał jej akcent. Potem dodał swoim normalnym głosem: - Jakoś go tu nie widzę. W Australii na ogół przynosi się chore zwierzę ze sobą, kiedy się idzie do weterynarza. Anna wzięła głęboki oddech. Owszem, facet jest przystojny, ale też irytujący. Doprowadzają do szału! - Nie przyniosłam kotki, bo wcale się tu nie wybierałam. Szłam do miasta i po drodze zobaczyłam tablicę. Zresztą i tak nie przyniosłabym Cass. Gdybym ją zamknęła i wyniosła poza dom, jej psychiczna zależność od klatki jeszcze by się pogłębiła. Potrzebuję tylko rady. Zmrużył oczy i spojrzał na nią czujnie. - Twoja kotka jest psychicznie uzależniona od podróżnej klatki? - spytał z niedowierzaniem. Anna postanowiła je zignorować i tylko kiwnęła głową. - Nie chce z niej wyjść. Próbowałam ją skusić ulubionymi przysmakami, odsuwałam coraz dalej jedzenie i miseczkę z wodą, ale mimo to nie chce się ruszyć. 11 RS
Wciąż patrzył na nią z powątpiewaniem, lecz Anna wyczuła, że jej słowa go zainteresowały, więc mówiła dalej: - Nie chce też korzystać z kuwety, choć to zwykle najczystszy kot pod słońcem. Zmarszczył brwi i przyglądał jej się z dezaprobatą. - Czy coś je? - zapytał. - Już mówiłam, że nie. - Pije? - Wypiła trochę mleka. - Jak mogła wypić mleko, skoro nie wychodzi z klatki, a miski stoją w pewnej odległości? - Ponieważ przysunęłam jej miskę pod nos - odparła zirytowana. - Przecież nie mogę dopuścić, żeby się odwodniła. - I niby co ja mam zrobić? Jestem weterynarzem, a nie kocim psychologiem. - Wydawało mi się, że na studiach weterynaryjnych uczą o zachowaniach zwierząt. Właściwie to nawet jestem pewna, że tak jest. Ale z jakiegoś powodu, prawdopodobnie dlatego że sam potrzebujesz pomocy specjalisty, jeśli chodzi o kontakty z płcią przeciwną, odmawiasz mi porady. Tak się składa, że bardzo lubię tę kotkę i nie zrezygnuję z szukania dla niej ratunku tylko dlatego, że natknęłam się na ograniczonego szowinistę, który ukrywa się przed ludźmi w klatce psa. Oparła ręce na biodrach i spojrzała na niego wyzywająco, ale ku jej zdziwieniu nie podjął sprzeczki, tylko głośno się roześmiał. - Mam nadzieję, że nie ze mnie się śmiejesz. - Zrobiła surową minę, jednak tak naprawdę wcale nie rozgniewał jej dźwięk jego śmiechu. Ten śmiech przypominał jej wuja Freda, który zawsze śmiał się wesoło, ciepło i przyjaźnie. Ten grubiański nieznajomy nie ma prawa śmiać się tak jak wuj Fred! Trudno jednak robić mu z tego zarzut. Przecież nie można nikomu ukraść śmiechu. Zastanawiała się właśnie, co powiedzieć, kiedy mężczyzna ujął jej dłoń i uniósł do góry. Brylant zamigotał w słońcu. 12 RS
- Co to? Pierścionek zaręczynowy? A, to zupełnie co innego. Chociaż to pewnie cyrkonia. Kogo stać na brylant wielkości najedzonego bydlęcego kleszcza? Anna wyrwała rękę, ale przedtem zdążyła jeszcze wyczuć, że jego dłonie są stwardniałe od pracy. - Kleszcz bydlęcy? Porównujesz mój brylant do kleszcza? Dowiedz się więc, że to jest najwyższej klasy niebieski południowoafrykański brylant, rzadko spotykanej czystości! Znów zmierzyła go złym wzrokiem, choć nie robiło to na nim wrażenia. Roześmiał się tylko i wziął ją pod ramię. - Chodź, obejrzymy twojego kota - powiedział. Annę zaskoczyła jego bezpośredniość. A jeszcze bardziej zdziwiła ją jej reakcja na jego dotyk. Poczuła, że skóra pali ją żywym ogniem i ledwo się powstrzymała, by gwałtownie nie wyrwać ręki z jego uścisku. Tom zaś natychmiast pożałował, że jej dotknął, ale teraz już nie wypadało się odsunąć. Problem polegał na tym, że ta dziewczyna przypominała mu Penny, a właściwie obie przyrodnie siostry, które nigdy nie dawały za wygraną i kłóciły się z nim tak samo jak ta nieznajoma. Jednak to za Penny bardziej tęsknił. Czy dlatego, że często go rozśmieszała? Możliwe. W każdym razie zachował się tak, jak w takiej sytuacji zachowałby się wobec Pen, a właściwie również wobec Patience. Wziął swego gościa pod ramię i poprowadził do gabinetu. - Gdzie jest kotka? Trzeba pojechać samochodem? Nieznajoma rozejrzała się po podwórzu. - Czy szpital jest po tamtej stronie? - Wskazała mniej więcej prawidłowy kierunek. - Trudno mi się zorientować, bo drzewa zasłaniają widok. Przyszłam tu wzdłuż torów kolejowych, ale na pewno jest jakaś krótsza droga. - Szpital? Po co ci szpital? Zabrałaś tam kotkę? Patrzył na nią trochę ze zdziwienia, a trochę dlatego, że była wyjątkowo 13 RS
atrakcyjną kobietą, może nawet piękną. Nie był tego pewien, ponieważ jej twarz zasłaniał kapelusz. Niskim mężczyznom może przeszkadzałby jej wzrost, ale Tom od całowania niewysokich kobiet już nieraz nabawił się bólu kręgosłupa, więc jej wzrostu wcale nie uznał za wadę. Oczywiście wcale nie miał ochoty się z nią całować. Była szczupła - pewnie cały czas przestrzega jakiejś diety - miała długie nogi, szczupłe ramiona i ciało zaokrąglone we wszystkich odpowiednich miejscach. Pasowała do tej prowincjonalnej mieściny jak koń czystej krwi do stada dzikich koni. Wąska minispódniczka opinała jej uda, elastyczna bluzka odsłaniała kawałek opalonego brzucha. Na nogach miała ozdobione stokrotkami niedorzeczne klapki na koturnach, które zupełnie się nie nadawały do chodzenia po wiejskich drogach. Można w nich łatwo skręcić kostkę. Teraz patrzyła na niego uważnie, pewnie dlatego, że nagle zamilkł. Mógł się lepiej przyjrzeć jej doskonale symetrycznej twarzy. Uwagę przyciągały przede wszystkim jej migdałowego kształtu zielone oczy, ocienione długimi złocistymi rzęsami. Ich piękno podkreślały łukowato zarysowane brwi. Tylko że teraz te brwi zmarszczyły się surowo. Nieznajoma szacowała go wzrokiem jak on ją. I chyba nie bardzo się jej spodobał. Patrzyła na niego jak na okaz w zoo, co prawda podpisany Homo sapiens, ale ze znakiem zapytania. - Po co miałabym zabierać kotkę do szpitala? - zapytała w końcu, nie kryjąc zdumienia. - Powiedziałaś, że tam właśnie jest - przypomniał jej- Uśmiechnęła się, a Tom poczuł, że gwałtownie zmniejsza się jego antypatia do kobiet, której się ostatnio nabawił. W jego głowie natychmiast rozbłysło czerwone światło alarmowe. One wiedzą, jak się do ciebie dobrać, przypomniał mu wewnętrzny głos. Kuszą pięknym ciałem, wabią pełnymi wargami, uwodzą cię, udając, że chodzi im tylko o romans, a zanim się obejrzysz, jesteś już zaręczony, chociaż sam nie wiesz, czy tego chciałeś... 14 RS
Choć przecież z Grace właśnie tego chciał. Małżeństwo, rodzina, dzieci... - Moja kotka jest blisko szpitala, bo tam właśnie mieszkam. Jestem nowym lekarzem. Nazywam się Anna Talbot. Wyciągnęła rękę - nie tę z zaręczynowym pierścionkiem - i mimo że czerwone światło nadal pulsowało, Tom uścisnął jej dłoń i wcale nie miał ochoty jej puścić. - Nowy lekarz, co? - Zmierzył wzrokiem jej skąpy strój. - Na pewno ożywisz atmosferę w tym miasteczku. - Uśmiechnął się, ale nagle w jej oczach zobaczył strach. - Żartujesz sobie ze mnie, prawda? Jestem ubrana nieodpowiednio, tak? Wczoraj robiłam zakupy i wszyscy byli dla mnie bardzo mili, ale przyglądali mi się ukradkiem. Przyjaciele z Melbourne mnie ostrzegli, że tu będzie bardzo gorąco. Powiedzieli, żeby wziąć lekkie rzeczy i... - Moje siostry by uznały, że wyglądasz rewelacyjnie - zapewnił ją Tom i uścisnął jej miękką dłoń. - A w tym mieście przydałaby się jakaś odmiana, więc ubieraj się, jak chcesz. A tak przy okazji, jestem Tom Fleming. I przepraszam, jeśli moje zachowanie wydało ci się dziwaczne, ale... Zdał sobie sprawę, że tłumaczenie zajęłoby bardzo dużo czasu, więc postanowił pokazać, o co chodzi. - Sama zobacz. - Pociągnął ją za sobą i tylnym wejściem wprowadził do kuchni. Na podłodze stały trzy wielkie worki z listami, a listy z czwartego leżały rozrzucone na stole. - Ten ostatni worek dotarł do mnie dzisiaj. - Listy od wielbicielek? - Spojrzała na niego badawczo, jakby chciała sobie przypomnieć, czy gdzieś go widziała. - Jesteś gwiazdą telewizji udającą weterynarza? A może to jakiś reality show? Prawdziwe życie weterynarza z prowincji? - Nie występuję w żadnym programie - przerwał jej. - I to wcale nie są listy od wielbicielek. Ale spójrz tylko, ile tego jest. A wszystkie od kobiet, którym się wydaje, że mogłyby za mnie 15 RS
wyjść. Na dodatek, choć Pat i magazyn zachowały dyskrecję, kilku kobietom udało się jakoś zdobyć mój adres i zjawiły się tu nieproszone. Anna roześmiała się. - I dlatego chowasz się na psim wybiegu? - Nie ma w tym nic śmiesznego. Zresztą wcale się nie chowam. Kiedy przyszłaś, kończyłem właśnie sprawdzać opatrunek Rovera. - Wskazał na paczki z listami. - Co ja mam z tym wszystkim zrobić? - Odpowiedzieć? Schyliła się, podniosła list z podłogi i powąchała. - Perfumowany. Myślałam, że to przestało być modne w czasach mojej babci. Skąd te listy? O jakim magazynie mówiłeś? I kto to jest Pat? Tom oderwał wzrok od jej nóg, westchnął i usiadł na jednym z trzech różnych krzeseł, które stały wokół stołu. - Pat to moja macocha, a czasopismo, o którym wspomniałem, wydrukowało kilka artykułów na temat kawalerów z głębokiej prowincji poszukujących żony. To znaczy żon, po jednej dla każdego. Pat je przeczytała i napisała list, w którym wytknęła redakcji, że wśród wymienionych nie znalazł się najatrakcyjniejszy kawaler w Australii, czyli ja! Nie czytałem tego listu, ale musiał być przekonujący. Nie wierzę, żeby wszyscy ci biedacy z artykułów dostali tyle samo listów co ja. Kobiety piszą do magazynu, stamtąd listy są przekazywane Pat, a ona przesyła je do mnie. Kilku najbardziej upartym paniom udało się do mnie dotrzeć. - I żadna ci się nie spodobała? - Anna układała listy w równe stosy, a ruchy jej dłoni dekoncentrowały Toma. - Problem nie polega na tym, czy mi się podobały - warknął, zły na siebie, że Anna ma na niego taki wpływ. - Ja nie chcę kobiety. Dopiero gdy drgnęła, zdał sobie sprawę, że krzyczała 16 RS
- Wolisz mężczyzn? - Ton jej głosu świadczyła że wcale nie byłaby tym zszokowana. - Pewnie Jrudno być gejem w takim małym miasteczku. Miał wrażenie, że zaraz pęknie ze złości. - Wcale nie! - wyrzucił z siebie i zaraz się zawahał. - No, może w niektórych miasteczkach... ale także w większych miastach. To wcale nie jest typowe dla prowincji. - Zdał sobie sprawę, że nie o tym chciał rozmawiać. - Ale ja nie lubię mężczyzn. - To też zabrzmiało dziwnie. - To znaczy, nie szukam wśród mężczyzn partnerów, skoro już zaczęłaś ten temat. W ogóle nikogo nie szukam. Chcę żyć sam. Podoba mi się to, i na razie jest mi dobrze. - Liżesz rany? Czyżby jakaś kobieta cię skrzywdziła? W zielonych oczach Anny pojawiło się współczucie i już miał zacząć wyjaśnić jej, jak zdenerwowało go zachowanie Grace. Nagle zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy nazwał to uczucie. Zdenerwował się, bo nie chciała z nim wyjechać. Ogarnęła go irytacja, ale nie poczucie straty czy zawodu. - To właściwie nie twoja sprawa, ale nie liżę ran - oznajmił. - Skoro już o tym mówimy, to po dziesięciu latach w domu pełnym kobiet, gdzie nawet zwierzęta domowe były samiczkami, samotne życie wydaje mi się rajem. Anna zerknęła na ułożone koperty i uśmiechnęła się. - Mam je znów rozrzucić? Musisz mieć w domu bałagan, żeby się utwierdzić w przekonaniu, że jesteś tu jedynym panem na włościach? - Rzeczywiście, w zlewie leżały brudne naczynia, a na lodówce zalegał kurz. Musiał się roześmiać, choć głos wewnętrzny nadal mu przypominał, że niebezpiecznie jest śmiać się razem z tak piękną kobietą. Na szczęście połyskujący na jej palcu brylant uświadomił mu że jego właścicielka nie jest zagrożeniem. A ponieważ czuł się przy niej bezpiecznie, postanowił dowiedzieć się czegoś więcej. 17 RS
- Kolejna lekarka z Południowej Afryki znalazła drogę do Merriwee - zagaił. - Nie spodziewałem się, że taką mieścinę rekomendują wasze pisma medyczne. Roześmiała się. - Korzystamy z programu dla regionów potrzebujących wsparcia. Oczywiście sprawdza się nasze kwalifikacje i wolno nam praktykować najwyżej pięć lat w jednym regionie, ale przed rozpoczęciem pracy nie musimy zdawać żadnych egzaminów. Zawsze chciałam zobaczyć australijski interior, a Merriwee było najbardziej oddalonym od wielkich miast miejscem, jakie miałam do wyboru. W Australii lekarze chcą pracować w wielkich miastach, więc nawet miejscowości oddalone o kilkaset kilometrów od dużych skupisk ludzkich bywają klasyfikowane jako potrzebujące wsparcia. Tom skinął głową. Znał te problemy, ponieważ dorastał niedaleko stąd, a w Merriwee przebywał od roku. - No i jak? Czy nasza mieścina wydaje ci się wystarczająco prowincjonalna i zagubiona? Uśmiechnęła się do niego, a syrena alarmowa w jego głowie zawyła głośniej. - Jeszcze nie wiem, ale kotka już wyraziła swoją opinię. Moglibyśmy do niej zajrzeć? Zasłuchany w jej melodyjny głos, zapomniał o kocie. - Chyba tak, ale mój dyżur jeszcze się nie skończył. Kot chyba nie ucierpi, jeśli jeszcze trochę zaczeka? - Gabinet i tak jest zamknięty. Przecież widziałam. - Ale ja jestem niedaleko, prawda? Recepcjonistka jest na urlopie macierzyńskim, a jej zastępczyni zaczyna dopiero w poniedziałek. Zwykle jednak nikt nie przynosi tu zwierząt, chyba że wcześniej się umówi. Na ogół zajmuję się bydłem z okolicznych farm, więc nie przesiaduję w gabinecie, czekając na pacjentów. Nie mogę zostawiać otwartych drzwi, bo w środku trzymam leki i narzędzia. Każdy w okolicy wie, że jeśli gabinet jest zamknięty, trzeba przejść na tył budynku, a jeśli tam mnie nie ma, to należy szukać mnie w domu. 18 RS
- To dziwne - zauważyła Anna. - Czy takie obyczaje panują w całej Australii, czy tylko w takich miejscach jak to? - Westchnęła i odsunęła włosy z czoła. - Muszę się jeszcze wiele nauczyć, a obiecałam Philipowi, że za pół roku wrócę. - Philipowi? - powtórzył Tom. Domyślił się, o kim mowa, zanim jeszcze Anna pomachała mu ręką przed nosem. Potem, jakby zahipnotyzowana migotaniem drogiego kamienia, zapatrzyła się w pierścionek. Nagle uśmiechnęła się do Toma. - Ależ to jest rozwiązanie twoich kłopotów! - oznajmiła radośnie. - Napisz tym wszystkim kobietom, że już kogoś masz. Powiedz im, że się zaręczyłeś. To łatwe. Napiszesz jeden list i po prostu go powielisz. Wypisanie adresów wszystkich kobiet będzie trudniejszym zadaniem, ale możesz poprosić o to recepcjonistkę. Wszystko ci wydrukuje. Tom patrzył na nią zaskoczony. Ona ma rację. Co za proste rozwiązanie. Dlaczego sam na to nie wpadł? Wiedział, że powinien jej podziękować, może nawet pochwalić za pomysł, jednak słowa nie chciały mu przejść przez gardło. - A co z kobietami, które zjawią się tu osobiście? Przecież będą chciały poznać moją wybrankę. - Nie sądzę - odrzekła z przekonaniem. - Zwłaszcza jeśli im powiesz bez przebierania w słowach, że już znalazłeś, czego szukałeś. Wobec mnie zachowałeś się nieuprzejmie, więc pewnie nie sprawi ci to większej trudności. Patrzył na nią zdziwiony. Powiedziała to spokojnie, jakby jego gburowatość była dla niej zupełnie bez znaczenia. Nadal zastanawiał się, co odpowiedzieć, gdy dodała: - A jeśli już koniecznie będą chciały poznać zwyciężczynię wyścigu, to zawsze możesz pokazać im mnie. - Znów pomachała mu ręką przed nosem. - Mam nawet odpowiedni rekwizyt, który powinien dodać mi wiarygodności. Brylant wielki jak obżarty kleszcz. 19 RS
Tom przestał się zastanawiać nad ripostą. I tak nic nie przychodziło mu do głowy. Propozycja Anny i jej promienny uśmiech całkiem go oszołomiły. 20 RS
ROZDZIAŁ DRUGI Postanowił zostawić na drzwiach wywieszkę ,,Wracam za pół godziny" i zająć się kotem Anny, by jak najszybciej mieć ją z głowy. Nagle usłyszał, że do domu zbliża się samochód. - Pacjent? - zaciekawiła się Anna. Zostawiła listy na stole i podeszła do tylnych drzwi, by sprawdzić, kto przyjechał. Jakby to była jej sprawa. Poszedł za nią, oczywiście nie po to, by być bliżej, tylko żeby zobaczyć kto to. Przy wejściu do gabinetu zatrzymała się stara półciężarówka, ciągnąca przyczepę do transportu koni. Sądząc z hałasu, jaki z niej dobiegał, znajdowało się tam bardzo niespokojne zwierzę. - Jakieś kłopoty? - zawołał do starszawego kierowcy. - Ty jesteś weterynarzem? - zapytał nieznajomy. Tom skinął głową, wyciągnął rękę i przedstawił się. Anna zauważyła, że to powitanie było zupełnie inne niż reakcja Toma na jej widok. - Jadę do Mainyard - tłumaczył Jim Blair, właściciel ciężarówki. - Mają tam wspaniałego ogiera. Zamówiłem go do pokrycia Felicity, więc muszę tam dotrzeć, zanim się oźrebi. Tylko że ta głupia klacz postanowiła to zrobić w drodze. Tak mi się przynajmniej wydaje. Mógłbyś rzucić na nią okiem? Anna znała się trochę na koniach i wiedziała, że drogie klacze hodowlane są przywożone do stajni ogiera w ostatnich dniach ciąży, ponieważ zaraz po oźrebieniu się dostają rui. Takie postępowanie oszczędza stresu klaczy i źrebięciu. Trudno jej było uwierzyć, że w tej suchej, jałowej krainie hoduje się konie czystej krwi. Mężczyźni opuszczali właśnie rampę z tyłu przyczepy. Niespokojna klacz uderzała kopytami o podłogę i rżała nerwowo. - Ojej! - Ten okrzyk nie mówił wiele, ale ton głosu Toma świadczył o tym, że zwierzę w przyczepie jest wyjątkowe. 21 RS
Anna podeszła bliżej i zobaczyła, że Jim Blair wszedł do przyczepy. W ciasnej przestrzeni narażał się na niebezpieczeństwo, ale jego obecność i głos wyraźnie uspokajały zdenerwowane zwierzę. - Czy możesz jakoś unieruchomić jej tylną nogę, żeby nie kopała? - spytał Tom. Anna widziała teraz, że w przyczepie znajduje się ogromna klacz pociągowa. - Pobiegnę do gabinetu, przygotuję się, a kiedy wrócę, zobaczymy, co się dzieje. - Przeniósł wzrok na Annę. - Nigdzie nie odchodź. Będę potrzebował twojej pomocy. Zabrzmiało to jak rozkaz, ale była zbyt zaintrygowana rozwojem sytuacji, by zwrócić na to uwagę. Widziała teraz wyraźnie, że klacz ma skurcze porodowe, a jej boki pociemniały od potu. Biedne zwierzę ciężko pracowało, ale poród nie następował. Tom wrócił, pchając przed sobą taczki z belami siana, którym wyścielił rampę. Znów zniknął i po chwili zjawił się z powrotem. Tym razem na taczkach zobaczyła znajomo wyglądające, tylko trochę większe narzędzia chirurgiczne, butle płynów do sterylizacji i kilka zwojów lin. Zaczęła się zastanawiać nad różnicą między porodem ludzkim a zwierzęcym. - Czy używasz tych lin do wyciągnięcia źrebaka? - zapytała Toma, który wkładał sięgające za łokieć gumowe rękawice. - Jeśli jest to konieczne - odrzekł, a Annę przebiegł dreszcz. - A co ze środkiem znieczulającym? - Później ci to wytłumaczę - obiecał. Właściciel klaczy przywiązał jej potężne kopyto do ściany przyczepy. - Nie byłoby łatwiej, gdybyście ją wyprowadzili na dwór? - Obawiała się, że zwierzę będzie niepotrzebnie cierpieć. - I gdzie mielibyśmy ją przywiązać? Trudno byłoby ją zbadać, gdyby miała swobodę ruchów. A jeśli źrebię utknęło w kanale rodnym, to przeprowadzanie klaczy nawet na niewielką odległość mogłoby zaszkodzić im obojgu - tłumaczył Tom. Jego 22 RS
następne słowa znów zabrzmiały jak rozkaz. - Stań za mną i kiedy ci powiem, pchaj mocno moje ramię. No, szybko! Nie bardzo wiedziała, co o tym myśleć, ale odruchowo spełniła polecenie. Weszła na pochylnię, stanęła za nim i patrzyła, jak Tom unosi ogon klaczy, a następnie wsuwa ramię w kanał rodny. Nagle lekko się skrzywił, bo klacz dostała kolejnego skurczu. Mogła sobie tylko wyobrazić, jak mocno mięśnie zwierzęcia zaciskają się na ramieniu Toma. - Pchaj! - wystękał, gdy skurcz ustał, a Annie przez chwilę wydawało się, że mówi do klaczy. - Pchaj, kobieto! Teraz! - Dopiero w tym momencie zdała sobie sprawę, że przecież zwierzę nie zrozumiałoby jego komendy. - Mocniej! - dodał. - Oprzyj się o mnie całym ciężarem ciała. Muszę... Mówił niewyraźnie, ponieważ twarz miał przyciśniętą do końskiego zadu, jednak Anna zrozumiała, czego od niej oczekuje. Naparła całą siłą i nie ustała w wysiłku, nawet gdy zwierzę wypuściło z siebie chmurę cuchnących gazów i fontannę uryny. - Jedna noga w porządku, ale druga utknęła za łbem. Spróbuję uwolnić źrebię bez użycia liny. Anno, odpocznij chwilę, a potem spróbujemy jeszcze raz. Wyobraziła sobie, co się dzieje w macicy klaczy. Nieraz już widziała narodziny źrebaka, więc wiedziała, że najpierw ukazują się przednie nogi i ułożona między nimi głowa. - Dobra! - odezwał się Tom i Anna znów przystąpiła do akcji. - Nie puszczaj, już ją prawie mam. Choć była mokra, dusiła się od przykrych woni i dyszała z wysiłku, robiła wszystko, by pomóc zwierzęciu. - Puść! Wyprostowała się, rozluźniła ramiona i cofnęła się o krok, by zrobić Tomowi miejsce. - Zobaczmy teraz, czy poradzi sobie sama - powiedział, zwracając się do właściciela. - Jeśli nie jest zbyt zmęczona, powinna dokończyć poród siłami natury. 23 RS