Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Webber Meredith - Zagadkowy opiekun

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :663.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Webber Meredith - Zagadkowy opiekun.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse W
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 110 osób, 82 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 151 stron)

Meredith Webber Zagadkowy opiekun Tłumaczyła Magdalena König

ROZDZIAŁ PIERWSZY – Czes´c´, Cassie. Moge˛ ci zaja˛c´ minute˛? Dyrektorka szpitala w Wakefield, doktor Cassandra Carew, podniosła oczy znad odre˛cznie pisanego listu. W drzwiach stał jej dobry znajomy, komendant miejs- cowej policji, Dave Pritchard. On i pani doktor znali sie˛ od najmłodszych lat. – Witaj, Dave. Co cie˛ do nas sprowadza? Mam na- dzieje˛, z˙e nie przynosisz złych wies´ci. – To prawda, wizyta policjanta w szpitalu nie wro´- z˙y nic dobrego – przyznał Dave, a zwracaja˛c sie˛ do towarzysza˛cego mu rosłego bruneta w wypchanych spodniach i wypłowiałej koszuli, dodał: – Pozwo´l, z˙e ci przedstawie˛ McCalla. Nieznajomy zamrugał oczami pod wpływem tak- suja˛cego spojrzenia Cassie. – Miło mi pana poznac´ – z uprzejma˛rezerwa˛odpar- ła pani doktor. – Mnie ro´wniez˙. Mam na imie˛ Henry, ale tak sie˛ utarło, z˙e wszyscy mo´wia˛ do mnie po prostu McCall – powiedział dz´wie˛cznym, spokojnym głosem, po czym przeszedł przez poko´j i wyjrzał przez okno. Cassie w chwilach zamys´lenia cze˛sto stawała pod oknem i wiedziała, jak nieciekawie wygla˛da szpitalny dziedziniec,zwłaszczateraz,gdyzpowodudługotrwałej

suszy w prowincji Queensland wprowadzono zakaz podlewania trawniko´w. Dave usadowił sie˛ tymczasem na krzes´le przed biurkiem. – Domys´lam sie˛, z˙e nie przyszedłes´ z przyjacielska˛ wizyta˛ – odezwała sie˛ Cassie, obserwuja˛c z zacieka- wieniem nieznajomego, kto´ry oderwawszy sie˛ do ok- na, powe˛drował w ka˛t gabinetu, zatrzymał sie˛ przed niska˛ szafka˛, na kto´rej trzymała rodzinne fotografie, i wzia˛ł jedna˛ do re˛ki. – Przyprowadziłem ci McCalla, bo... – Wypowiedz´ Dave’a przerwało brze˛czenie policyjnego radiotele- fonu. – Churchersowie znowu wdali sie˛ w bo´jke˛ – oznajmił, rozpoznaja˛c po numerze, doka˛d go wzywa- ja˛. – Musze˛ jechac´. McCall wszystko ci wyjas´ni. – Prosze˛ mo´wic´ kro´tko – rzekła Cassie po wyjs´ciu Dave’a. – Wkro´tce wezwa˛mnie do izby przyje˛c´, z˙ebym opatrzyła ofiary kolejnej domowej awantury mie˛dzy Churchersami. Mam wprawdzie szumny tytuł dyrek- torki, ale, jak kaz˙dy szef prowincjonalnego szpitala, zajmuje˛ sie˛ przede wszystkim leczeniem. – Wystarczy pare˛ sekund – odparł McCall. Podszedł do biurka, nie odstawiaja˛c zdje˛cia na miejsce. – Od dzis´ be˛de˛ pani cieniem. – Zanim zda˛z˙yła zareagowac´ na to osobliwe os´wiadczenie, dodał: – Ma pani pie˛kna˛ rodzine˛. Same kobiety? – Od tamtej pory urodziło sie˛ dwo´ch chłopco´w, bliz´niako´w – odparła odruchowo. – Wstała zza biurka i podeszła do McCalla, zirytowana tym, z˙e obcy czło- wiek bawi sie˛ fotografia˛ bliskich jej oso´b. 4 MEREDITH WEBBER

Me˛z˙czyzna odgadł chyba jej stan, bo oddał zdje˛cie. Przedstawiało ja˛, Emily, Anne oraz ich matke˛ i pocho- dziło z czaso´w sprzed wyjazdu Emily. Cassie przyj- rzała sie˛ znajomym twarzom, dostrzegaja˛c na nowo uderzaja˛ce podobien´stwo ła˛cza˛ce cztery jasnowłose kobiety o wyrazistych rysach twarzy. Tylko szesnasto- letnia podo´wczas Anne miała jeszcze po dziecie˛cemu zaokra˛glona˛ buzie˛. Cassie z bo´lem serca dotkne˛ła czubkiem palca po- dobizny najmłodszej siostry. Ogarna˛ł ja˛dojmuja˛cy z˙al. Sama nie bała sie˛ s´mierci, choc´ oczywis´cie nie chciała umierac´, ale nie mogła znies´c´ mys´li, z˙e miałaby nie doczekac´ chwili, gdy twarz Anne ostatecznie sie˛ u- kształtuje. Z˙e nie be˛dzie jej dane ujrzec´ siostry w peł- ni kobiecego rozkwitu. – Zapewnimy pani bezpieczen´stwo – odezwał sie˛ McCall, kto´ry zdawał sie˛ czytac´ w jej mys´lach. – Po to tu jestem. – O czym pan mo´wi? – zapytała, wyrwana z zadu- my. – Kim pan w ogo´le jest? Chyba nie ochroniarzem? – Nie zamierzam wyste˛powac´ w roli ochroniarza. Nawet Dave rozumie, z˙e to by nie miało sensu. Czuja˛c na sobie badawcze spojrzenie szmaragdo- wych oczu pani doktor, McCall nagle sie˛ przestraszył. Czy on, naukowiec, zdoła ochronic´ te˛ pie˛kna˛ kobiete˛? – Mam wyste˛powac´... – us´miechna˛ł sie˛ przeprasza- ja˛co – w roli pani chłopaka. Wiem, w moim wieku brzmi to s´miesznie, ale Dave wymys´lił, z˙e... – Co pan opowiada? Czy postradał pan zmysły? – Przepraszam, to było niezre˛czne – sumitował sie˛ McCall. – Powiem wprost. Dave mnie wezwał, 5ZAGADKOWY OPIEKUN

poniewaz˙ jest pani kolejna˛ osoba˛ otrzymuja˛ca˛ listy z pogro´z˙kami. Mam pani nie odste˛powac´ na krok. Pod pozorem, z˙e poznałem pania˛podczas niedawnych wa- kacji i przyjechałem tu kontynuowac´ nawia˛zany wo´w- czas romans. – Wakacyjny romans? To jakies´ wariactwo! Tym razem uwage˛ McCalla przykuły nadzwyczaj kształtne, ro´wnie pocia˛gaja˛ce jak oczy, zmysłowe usta pani doktor. Od pocza˛tku mo´wił Dave’owi, z˙e nie nadaje sie˛ do tej roboty, bo zbyt łatwo ulega ubocznym wraz˙eniom. Z zamys´lenia wyrwał go głos Cassie, mo´wia˛cej, z˙e od dawna nie była na wakacjach. – Ale wyjez˙dz˙ała pani z Wakefield – odparł, ucie- szony, z˙e zapamie˛tał cze˛s´c´ wykładu, jakiego w drodze do szpitala udzielił mu zapalony do swego pomysłu Dave. – Bo musiałam ratowac´ siostrzen´co´w porzuconych przez bezmys´lnego łajdaka, kto´ry ma czelnos´c´ mienic´ sie˛ ich ojcem. Ten kłamliwy bydlak wysta˛pił najpierw do sa˛du o odebranie siostrze prawa opieki nad dziec´mi, poniewaz˙ przyje˛ła okresowa˛ posade˛ w Antarktyce, a potem jak gdyby nigdy nic wybrał sie˛ w Himalaje, zostawiaja˛c bliz´niaki po opieka˛ swojej ska˛dina˛d po- czciwej, lecz ekscentrycznej mamusi, nie maja˛cej bla- dego poje˛cia o wychowywaniu dzieci. – A wie˛c wyjechała pani na jakis´ czas z Wakefield – zwro´cił jej uwage˛ McCall, pows´cia˛gaja˛c che˛c´ do- wiedzenia sie˛ czegos´ wie˛cej na temat tak barwnie opisanego przez pania˛ doktor zaburzonego z˙ycia ro- dzinnego siostry. Dalsza˛ ich rozmowe˛ przerwał dz´wie˛k telefonu. 6 MEREDITH WEBBER

– Tu Cassie Carew! – powiedziała do słuchawki. Jest rzeczowa, nie bawi sie˛ w ceregiele, odnotował w mys´lach. Nie miał pewnos´ci, czy to dobrze, czy z´le, tak samo jak nie było dla niego jasne, czy sympatia, jaka˛ zaczyna darzyc´ te˛ kobiete˛, ułatwi mu czy tez˙ utrudni wykonywanie powierzonego zadania. W kaz˙- dym razie o zalecaniu sie˛ do niej nie moz˙e byc´ mowy. Zreszta˛ nigdy by sobie na to nie pozwolił. – Wzywaja˛ mnie. Musze˛ is´c´ – os´wiadczyła pani doktor, odkładaja˛c słuchawke˛. – Innym razem dopro- wadzimy do kon´ca te˛ nader dziwna˛ rozmowe˛. Włoz˙yła biały fartuch i zawiesiła na szyi wyje˛te zkieszeni słuchawki. McCall nadal stałwka˛cie pokoju. – Bardzo przepraszam, ale musze˛ pana wyprosic´ – os´wiadczyła, rzucaja˛c mu zirytowane spojrzenie. – Oczywis´cie, juz˙ ide˛. – Otworzył przed nia˛drzwi. – Pani pierwsza – dodał, przepuszczaja˛c ja˛. Cassie kipiała z tłumionej złos´ci. Dave chyba zwa- riował! Po jakiego diabła przyprowadził jej tego cuda- ka? A pomysł z ,,wakacyjnym romansem’’ to chyba jakis´ ponury z˙art! – Prosze˛ sie˛ ode mnie odczepic´ – rzekła, odwraca- ja˛c sie˛ do poda˛z˙aja˛cego za nia˛ McCalla. – Ide˛ do gabinetu zabiegowego opatrywac´ rany. Nie ma tam nic do ogla˛dania. – Nie chce˛ przeszkadzac´. Be˛de˛ trzymał sie˛ z boku. Cassie stane˛ła jak wryta. To juz˙ przechodzi wszel- kie poje˛cie! Facet wygla˛da okazale, w kon´cu jako ochroniarz musi byc´ wysoki i silny, ale cierpi widac´ na niedorozwo´j umysłowy, skoro nie rozumie, co sie˛ do niego mo´wi. 7ZAGADKOWY OPIEKUN

– Czy pan naprawde˛ sa˛dzi, z˙e pozwole˛ obcemu, nawet gdyby był moim ,,chłopakiem’’, kre˛cic´ sie˛ po gabinecie, w kto´rym przyjmuje˛ chorych? Obserwo- wac´, jak pracuje˛? I prosze˛ pamie˛tac´, z˙e pacjenci tez˙ maja˛ prawo do prywatnos´ci. Nie odpowiedział od razu, Cassie miała zatem czas przyjrzec´ sie˛ smagłej twarzy dziwnego gos´cia, po- rysowanej woko´ł oczu i ust jas´niejszymi kresecz- kami zmarszczek. Czy to dlatego, z˙e lubi sie˛ us´mie- chac´, czy tez˙ moz˙e w trakcie pracy spe˛dza wiele czasu na s´wiez˙ym powietrzu i cze˛sto patrzy pod słon´ce? – Po szpitalu kre˛ci sie˛ zawsze mno´stwo ludzi: pie- le˛gniarki, sanitariusze, personel pomocniczy. Wielkie szpitale zatrudniaja˛ nawet własnych ochroniarzy – odparł McCall po dłuz˙szej chwili. Cassie wyprostowała sie˛ z godnos´cia˛. Była na siebie zła za bezsensowne zainteresowanie jego zmarszcz- kami. Musiała mocno zadrzec´ głowe˛, by spojrzec´ mu w oczy. McCall ma dobrze ponad metr osiemdziesia˛t wzrostu. – Osoby, kto´re raczył pan wymienic´, sa˛ stałymi pracownikami. To fachowcy. Znaja˛ obowia˛zuja˛ce w szpitalu przepisy, wiedza˛, jak poste˛powac´ z pacjen- tami i przestrzegac´ ich prywatnos´ci. – Moge˛ uchodzic´ za członka personelu – odparł z irytuja˛cym spokojem. – Na przykład za zakochanego lekarza, kto´ry z miłos´ci do pani przyjechał do Wake- field i zapoznaje sie˛ z funkcjonowaniem miejscowego szpitala, aby ewentualnie podja˛c´ w nim prace˛. Odbywa okres pro´bny. 8 MEREDITH WEBBER

To powiedziawszy, us´miechna˛ł sie˛ zache˛caja˛co, jakby za swoja˛ pomysłowos´c´ oczekiwał fanfar. – Podawanie sie˛ za lekarza, kiedy sie˛ nim nie jest, jest nie tylko niemoralne, ale wre˛cz sprzeczne z pra- wem – os´wiadczyła Cassie z oburzeniem, odwracaja˛c sie˛ na pie˛cie i ruszaja˛c dalej korytarzem. Kiedy wkroczyła po chwili do niewielkiej izby przy- je˛c´, siostra dyz˙urna Betty Stubbings włas´nie kon´czyła oczyszczac´ obraz˙enia Cheryl Churcher. – Miłe wne˛trze – usłyszała za plecami me˛ski głos. McCall wmaszerował za nia˛ do gabinetu. – Nie wolno panu tutaj wchodzic´! – sykne˛ła ze złos´cia˛, s´ciszaja˛c głos. – Dlaczego? Przeciez˙ mo´głbym towarzyszyc´ cho- remu. – Osoby towarzysza˛ce siedza˛w poczekalni. – Cas- sie zdała sobie sprawe˛, z˙e ich gora˛czkowa wymiana zdan´ nie uszła uwagi pacjentki i piele˛gniarki. Tymczasem na dosyc´ dota˛d ponura˛ twarz McCalla wypłyna˛ł us´miech tak promienny, z˙e Cassie zaniemo´- wiła z wraz˙enia. Nim zdołała sie˛ opamie˛tac´, me˛z˙czyz- na os´wiadczył: – W takim razie be˛de˛ pani znajomym. W kon´cu jest pani szefowa˛ i decyduje, kto moz˙e wejs´c´ do gabinetu, a kto nie. – Na to rozcie˛cie trzeba chyba nałoz˙yc´ szwy. Rzeczowa uwaga Betty przywołała Cassie do po- rza˛dku. – Nie ma pan tutaj wste˛pu... – Mys´lami była juz˙ przy pacjentce i dla jej dobra postanowiła zignorowac´ obecnos´c´ McCalla. – Ostatnim razem oboje z Billem 9ZAGADKOWY OPIEKUN

obiecalis´cie skon´czyc´ z re˛koczynami – odezwała sie˛ surowo, podchodza˛c do lez˙a˛cej na przenos´nym ło´z˙ku Cheryl. – Ale to on zacza˛ł – zaperzyła sie˛ kobieta. Po kaz˙dej bo´jce mie˛dzy Churchersami strona po- szkodowana niezmiennie twierdziła, z˙e napastnikiem było to drugie. – Juz˙ to słyszałam – znuz˙onym głosem odparła Cassie, ogla˛daja˛c rozcie˛ta˛ od ucha po skron´ głowe˛ Cheryl. – Nikogo w mies´cie nie zszywałam tyle razy co was. – Tylko szwy pania˛ obchodza˛? – burkne˛ła Cheryl. – A moja głowa to co? – Pani głowa? Czemu miałabym sie˛ nia˛ przejmo- wac´ bardziej niz˙ pani sama? Niedługo zabraknie na tej głowie nieuszkodzonej sko´ry do zszywania. – Ha, ha! Dowcip z broda˛. Juz˙ mi to pani mo´wiła poprzednim razem. – Bo tak jest. Wcale nie z˙artuje˛ – cia˛gne˛ła Cassie, myja˛c re˛ce i wkładaja˛c gumowe re˛kawiczki. Po zaapli- kowaniu miejscowego znieczulenia wzie˛ła do re˛ki igłe˛. – O co sie˛ kło´cicie? Cassie lekko podskoczyła, usłyszawszy za soba˛głos McCalla, natomiast Cheryl wcale sie˛ nie speszyła. – Kto to? Mamy nowego doktorka? – Jeszcze nie, moz˙e w przyszłos´ci – odparł McCall. Cassie wyobraziła sobie us´mieszek na jego twarzy. – Jestem znajomym pani dyrektor. Na razie zapoznaje˛ sie˛ z praca˛ szpitala. – Hurra! Cassie ma nareszcie chłopaka! – pisne˛ła 10 MEREDITH WEBBER

Cheryl, a Cassie miała ochote˛ sie˛ odwro´cic´ i ukłuc´ McCalla igła˛. – O co sie˛ kło´cimy? – cia˛gne˛ła Cheryl. – O wszystko i o nic. Dzisiaj poszło o to, kto ma zmywac´ po s´niadaniu. Bill powiedział, z˙e ja, a ja z˙e zmywałam wczoraj, a do tego gotuje˛. A on na to: ,,Ty to nazywasz gotowaniem?’’, wie˛c cisne˛łam w niego ubijaczem do piany, a on we mnie kubkiem, a ja rzuciłam talerzem tak, z˙e dostał prosto w nos. No to on chwycił patelnie˛ i jak mnie nie walnie! Cassie słuchała w milczeniu tej litanii, kto´ra˛ w ro´z˙- nych wariantach znała juz˙ na pamie˛c´, przez cały czas pracowicie zszywaja˛c rane˛. – Widze˛, z˙e macie duz˙a˛ wprawe˛ – z uznaniem os´wiadczył McCall, nie zwaz˙aja˛c na piorunuja˛ce spoj- rzenie Cassie. – Nikt was dota˛d nie sfilmował? – A po co? – Z˙eby posłac´ film do telewizji, do jednej z tych audycji, w kto´rych pokazuja˛najs´mieszniejsze nagrania wideo. – Robisz sobie jaja? – spytała Cheryl podejrzliwie, ale z zaciekawieniem. – Ani troche˛. Mys´le˛, z˙e zrobilibys´cie furore˛. – Zwłaszcza gdyby sie˛ pozabijali albo nawzajem okaleczyli – wtra˛ciła Cassie. Skon´czywszy szycie, oddała Cheryl w re˛ce Betty, kto´ra miała nałoz˙yc´ opatrunek. Skine˛ła na McCalla, z˙eby poszedł z nia˛ do niewielkiego pokoiku z lekami. – Jak mogłes´ zrobic´ cos´ podobnego? – zwro´ciła sie˛ do niego z wyrzutem. – Chodzi ci o to filmowanie? Pomys´lałem, z˙e gdy- by zobaczyli, jak sie˛ zachowuja˛, straciliby ochote˛ do 11ZAGADKOWY OPIEKUN

dalszych bo´jek. Niekto´rzy psychologowie specjalizu- ja˛cy sie˛ w modyfikacji zachowan´ stosuja˛ te˛ metode˛. – Nie chodzi mi filmowanie, chociaz˙ w ogo´le nie powinienes´ z nia˛rozmawiac´, ale jak mogłes´ jej zasuge- rowac´, z˙e ciebie i mnie cos´ ła˛czy? – Cassie czuła, z˙e mo´wi bezładnie, ale dzielnie cia˛gne˛ła: – Nie zdajesz sobie sprawy, czym jest małe miasteczko? Jutro wszys- cy wezma˛ nas na je˛zyki. – I o to nam włas´nie chodzi – odrzekł z us´miesz- kiem zadowolenia. – Na pewno nie mnie – zaprotestowała. – Moja matka pracuje w centrum. Do wieczora ktos´ usłuz˙ny powie jej jak amen w pacierzu, co słyszał o jej co´rce. Co mama sobie pomys´li? Z˙e wdałam sie˛ w romans z nieznajomym? – A normalnie spowiadasz sie˛ matce z romanso´w? Miała ochote˛ zdzielic´ go czyms´ cie˛z˙kim. – Prosze˛ sta˛d wyjs´c´! – wysyczała. – Przeciez˙ sama mnie tu zawołałas´ – odparł, udaja˛c niewinia˛tko. Najwyraz´niej sie˛ z niej naigrawa! – Moz˙e, ale teraz mo´wie˛, z˙ebys´ sie˛ wynosił. Wara od mojego szpitala. I mojego z˙ycia. Dave chyba osza- lał. Wspomniałam mu, z˙e dostałam pare˛ dziwnych anonimo´w, a ten nasyła na mnie ochroniarza. – Twoja matka o wszystkim wie. Dave zabrał mnie do niej przed przyjazdem do szpitala. Cassie odebrało mowe˛. Potrzebowała chwili na przetrawienie tego, co usłyszała. – Bylis´cie u mojej matki? McCall skina˛ł głowa˛. – Tego juz˙ za duz˙o! Czy ona ma za mało zmartwien´? 12 MEREDITH WEBBER

– To ona pierwsza porozumiała sie˛ z Dave’em. Wiedziała, z˙e dostajesz anonimy. – Ska˛d? McCall wzruszył ramionami. Zauwaz˙yła, z˙e ma imponuja˛co szerokie bary. Nic dziwnego, jest w kon´cu ochroniarzem. – Nie bardzo wiem – odparł – ale Dave wspomniał o jakims´ dziecku, kto´re bobrowało po twoim pokoju. No tak, bliz´niaki! Tydzien´ temu. Widocznie nie tylko spla˛drowały dolne szuflady komody, ale włama- ły sie˛ do biurka. – Jak mogła bez mojej zgody zawracac´ Dave’owi głowe˛? – mrukne˛ła Cassie, bardziej do siebie niz˙ do McCalla. – A gdybym nie chciała go w to mieszac´? – Dave jest od tego, z˙eby zawracac´ mu głowe˛. Zatajanie anonimowych listo´w przed policja˛ to głu- pota. – Wie˛c jestem głupia? W ogo´le bym sie˛ nimi nie zajmowała, gdyby Lisa Santorini nie wspomniała przed s´miercia˛ o listach z pogro´z˙kami. – Lisa? Ta, kto´ra utone˛ła? Mo´wiłas´ o tym Da- ve’owi? W małym pomieszczeniu zapanowała nagle atmo- sfera napie˛cia. Cassie podniosła oczy na me˛z˙czyzne˛, kto´ry tak niespodziewanie wkroczył w jej z˙ycie. – Tak. Czemu pytasz? Umarła i nic na to nie po- radzimy. Po co Dave miałby ci o niej mo´wic´? – Dla lepszego poznania tła sprawy – wyjas´nił McCall. Brzmiało to sensownie, Dave mo´gł po prostu po- dzielic´ sie˛ z McCallem swymi wa˛tpliwos´ciami na 13ZAGADKOWY OPIEKUN

temat przyczyn wypadku Lisy, niemniej Cassie nie była pewna, czy powiedział mu cała˛ prawde˛. Odniosła tez˙ nieodparte wraz˙enie, z˙e McCall odpowiedział zbyt szybko, zbyt gładko. Ciarki przeszły jej po plecach. Nim jednak zda˛z˙yła zaz˙a˛dac´ dalszych wyjas´nien´, w drzwiach małego pokoiku stane˛ła Betty. – Idz´cie sie˛ migdalic´ w inne miejsce – os´wiadczyła. – Musze˛ zaopatrzyc´ oddział w opatrunki i lekarstwa. – Migdalic´ sie˛! – wyrwało sie˛ Cassie przez ze˛by. Jakby tego było mało, twarz owego okropnego me˛z˙czyzny rozjas´nił triumfalny us´miech. Ich kro´tka rozmowa w cztery oczy potwierdziła rzucona˛ wczes´- niej przez McCalla sugestie˛, iz˙ nie sa˛ sobie oboje˛tni. – Niech to diabli! – mrukne˛ła, przepychaja˛c sie˛ koło niego, by jak najszybciej połoz˙yc´ kres z˙enuja˛cej sytuacji. Zadzwoni do Dave’a, niech sobie go zabiera. Nie musiała dzwonic´, bo Dave był w izbie przyje˛c´. – Przyjechałem zobaczyc´, co z Cheryl. Bill jest w poczekalni, zawiezie ja˛do domu. Dałem mu ostatnie ostrzez˙enie: naste˛pnym razem oboje wyla˛duja˛w aresz- cie, bez wzgle˛du na to, kto´re zacznie awanture˛. I oskar- z˙e˛ ich o zakło´canie spokoju. Nie be˛de˛ tego dłuz˙ej tolerował. – Urwał, by skina˛c´ głowa˛McCallowi, kto´ry wyłonił sie˛ z przyległego pokoiku. – To jedyny legalny s´rodek, jakim moge˛ sie˛ posłuz˙yc´, z˙eby ich czegos´ nauczyc´ – dodał. – Bo zawsze jest tak, z˙e jes´li nawet kto´res´ w pierwszej chwili wniesie skarge˛, to i tak ja˛ wycofuje, nim dojdzie do rozprawy. Cassie zmierzyła Dave’a ostrym spojrzeniem. Ja- kim prawem opowiada takie rzeczy obcemu człowie- kowi, kto´rego w ogo´le nie powinno tutaj byc´? 14 MEREDITH WEBBER

– Moz˙emy porozmawiac´ w moim gabinecie? Skina˛wszy głowa˛, Dave otworzył drzwi i poda˛z˙ył za nia˛. Miała wraz˙enie, z˙e McCall idzie za nimi, wolała jednak nie robic´ sceny na korytarzu. Zaprotestowała dopiero przy wchodzeniu do gabinetu, ale Dave był stanowczy. – On musi wejs´c´ – os´wiadczył. McCall i tym razem nie usiadł, tylko stana˛ł pod oknem, z dala od biurka, jakby dla zaznaczenia, z˙e nie zamierza wtra˛cac´ sie˛ do rozmowy. – Nie sa˛dze˛, z˙eby ogrodnik albo ktos´ ze szpitalnej pralni pro´bował zastrzelic´ mnie przez okno – zauwaz˙y- ła Cassie sarkastycznie. – A jes´li chce pan uchodzic´ za niewidzialnego, to przy pan´skim wzros´cie jest to zada- nie beznadziejne. – Wiem – odparł ponuro. – Ale lepiej mi sie˛ mys´li, kiedy jestem w ruchu. Cassie miała ochote˛ odrzec, iz˙ cieszy sie˛, z˙e mys´- lenie nie jest mu obce, dobre wychowanie wzie˛ło jed- nak go´re˛. – Słuchaj, Dave – zacze˛ła, zwracaja˛c sie˛ do za- przyjaz´nionego policjanta. – Zaczynam z˙ałowac´, z˙e zwracałam ci głowe˛ tymi anonimami. Niepotrzebnie sprowadziłes´ pana McCalla. Sama potrafie˛ zadbac´ o swoje bezpieczen´stwo. W kon´cu nie ma najmniej- szego dowodu na to, z˙e autor anonimo´w ma cos´ wspo´lnego z wiadomymi wypadkami. Zajrzałam do szpitalnej statystyki i stwierdziłam, z˙e jakkolwiek wskaz´nik zejs´c´ s´miertelnych nieco ostatnio podsko- czył, to jednak mies´ci sie˛ w granicach normy. Dave pokiwał głowa˛. 15ZAGADKOWY OPIEKUN

– Nasze statystyki mo´wia˛to samo. Ja tez˙ byłem do niedawna skłonny uwaz˙ac´, z˙e nie dzieje sie˛ nic szcze- go´lnego, ale tydzien´ temu zmieniłem zdanie, po tym jak co´rka pani Ambrose, ta, kto´ra mieszka w Ameryce, przyjechała do Wakefield. Brat pani Ambrose zabez- pieczył rzeczy siostry, czekaja˛c na przybycie siost- rzenicy. I popatrz, co Roslyn znalazła w papierach matki. – To mo´wia˛c, Dave wre˛czył Cassie plik spie˛- tych kartek formatu A4. Biora˛c kartki z ra˛k Dave’a, Cassie usłyszała, z˙e stoja˛cy pod oknem me˛z˙czyzna zrobił pare˛ kroko´w, najwidoczniej z zamiarem zajrzenia jej przez ramie˛. – Chcesz powiedziec´, z˙e pani Ambrose dostawała anonimy? – wykrztusiła Cassie, przyciskaja˛c plik do piersi. – Jej s´mierc´ nie była skutkiem nieszcze˛s´liwego wypadku? – Rzeczywis´cie dostawała anonimowe listy, nato- miast co do przyczyny jej s´mierci... No co´z˙, to sa˛ wydruki komputerowe, a nie odre˛cznie pisane listy – sme˛tnie wyjas´nił Dave – wie˛c nie znajdziemy na nich odcisko´w palco´w. Koperty mogłyby byc´ pomocne, ale pani Ambrose ich nie zachowała. Cassie zmusiła sie˛ do rozłoz˙enia listo´w na biurku. Pierwszy zawierał tylko jedno zdanie, wydrukowane pos´rodku strony. – Pani Ambrose miała w domu zwierze˛ta? – zdzi- wiła sie˛. – Mogłoby sie˛ wydawac´, z˙e przy jej cze˛stych podro´z˙ach... – Nie sa˛dze˛, z˙eby słowo ,,ulubien´cy’’ odnosiło sie˛ do pso´w czy koto´w – przerwał stoja˛cy za jej plecami me˛z˙czyzna. – Pani Ambrose, o ile pamie˛tam, była 16 MEREDITH WEBBER

nauczycielka˛. Autor mo´gł miec´ na mys´li jej ulubio- nych ucznio´w. Cassie obejrzała sie˛ i w sennych na pozo´r, wpat- rzonych w nia˛ teraz z baczna˛ uwaga˛ oczach McCalla dostrzegła nieznany dota˛d wyraz. Wyraz zdaja˛cy sie˛ s´wiadczyc´ o tym, iz˙ pod jego niedz´wiedziowata˛ po- włoka˛kryje sie˛ cos´ nieoczekiwanie tajemniczego. Za- skoczona swym odkryciem, zwro´ciła sie˛ na powro´t do Dave’a. – Jakos´ nie moge˛ w to uwierzyc´ – rzekła. – A ty? – Tez˙ nie sa˛dze˛, niemniej autor jest chyba rdzen- nym mieszkan´cem Wakefield – odparł Dave. – Ale przeczytaj reszte˛. Cassie zacze˛ła przerzucac´ kro´tkie paskudne listy, z kto´rych ostatni zawierał groz´be˛ ostateczna˛. ,,Masz swoich ulubien´co´w’’. ,,Jestes´ niesprawiedliwa’’. ,,Niech ci sie˛ nie wydaje, z˙e jestes´ taka sprytna’’. ,,Jeszcze poz˙ałujesz’’. ,,Nie doz˙yjesz siedemdziesia˛tki’’. – I nie doz˙yła – rzekła Cassie zgaszonym tonem. Re˛ce jej drz˙ały, kiedy oddawała Dave’owi przeczytane kartki. – Wszystkie pochodza˛ od tego samego autora, prawda? Moje wygla˛daja˛podobnie: jedno kro´tkie zda- nie na s´rodku strony. W odro´z˙nieniu od lekkiej irytacji po otrzymaniu pierwszego listu czy rosna˛cej złos´ci wywołanej dru- gim, a potem trzecim, tym razem poczuła autentyczny, mroz˙a˛cy krew w z˙yłach strach. – Ile dostałas´ listo´w? Zdaje sie˛, z˙e trzy? – Pytanie zadał McCall. 17ZAGADKOWY OPIEKUN

Cassie nawet sie˛ nie obejrzała. – Pokazałes´ mu moje listy? – z pretensja˛ w głosie zwro´ciła sie˛ do Dave’a. – Oczywis´cie. Musi znac´ gło´wne fakty i wszystko, co moz˙e sie˛ z nimi wia˛zac´. Dlatego, mie˛dzy innymi, chce˛, z˙eby stale ci towarzyszył. Lisa była twoja˛ dobra˛ znajoma˛, Judy Griffiths tez˙, choc´ nie byłas´ z nia˛az˙ tak zaprzyjaz´niona, a poza tym znasz miasto i jego miesz- kan´co´w jak mało kto. Mo´w McCallowi o wszystkim, co przyjdzie ci do głowy. Im wie˛cej be˛dzie wiedział, tym łatwiej mu be˛dzie zapewnic´ ci bezpieczen´stwo. Cassie obruszyła sie˛ w duchu na ostatnia˛ sugestie˛, lecz uczucie niedowierzania blokowało w jej s´wiado- mos´ci wszystkie inne odruchy. Bezradnie pokre˛ciła głowa˛. Czy to moz˙liwe, by nie mogła sie˛ czuc´ bez- piecznie w szes´ciotysie˛cznym miasteczku, w kto´rym wychowywała sie˛ od dziecin´stwa? Z˙e w jej rodzinnym mies´cie grasuje skrytobo´jca? Kto´ry byc´ moz˙e czyha na jej z˙ycie? – Przeciez˙ to mogły byc´ nieszcze˛s´liwe wypadki. Lisa utopiła sie˛, bo ka˛pała sie˛ w nocy po pijanemu. Pani Ambrose mogło sie˛ zdarzyc´, z˙e wjez˙dz˙aja˛c do garaz˙u nacisne˛ła pedał gazu zamiast hamulca. A Judy potra˛cił samocho´d, kto´rego kierowca uciekł z miejsca wypadku. Takie rzeczy sie˛ zdarzaja˛ – tłumaczyła, nie chca˛c przyja˛c´ do wiadomos´ci ponurej prawdy. – Owszem, zdarzaja˛ – przyznał Dave. – Niemniej to, o czym wiemy, budzi najgorsze podejrzenia. – Istnieje powaz˙ne niebezpieczen´stwo i nie wolno go lekcewaz˙yc´ – dodał McCall, obchodza˛c biurko i staja˛c naprzeciw Cassie. – Sama musisz przyznac´. 18 MEREDITH WEBBER

Cassie zdała sobie sprawe˛, z˙e powinna podja˛c´ decy- zje˛. Zarazem jednak irytowało ja˛, z˙e została wmanew- rowana w sytuacje˛, na kto´ra˛nie ma wpływu. I to chyba najbardziej ja˛ złos´ciło. – Znajdz´cie jakis´ inny sposo´b. Czy McCall musi koniecznie tracic´ czas na obijanie sie˛ po szpitalu? Pomys´l o kosztach takiej operacji. Nie wiem, ile zara- biaja˛ ochroniarze, ale na pewno nie pracuja˛ za darmo. Mo´j szpital z cała˛ pewnos´cia˛nie moz˙e sobie pozwolic´ na zatrudnienie dodatkowego pracownika, a budz˙et policji tez˙ musi byc´ bardzo napie˛ty. – Niech cie˛ głowa nie boli o budz˙et policji – dora- dził jej Dave. Zauwaz˙yła jednak, z˙e nim to powiedział, on i McCall wymienili ukradkowe spojrzenia. – W za- istniałej sytuacji powinienem włas´ciwie powołac´ spec- jalny zespo´ł s´ledczy, ale poniewaz˙ nie dysponuje˛ z˙ad- nymi dowodami opro´cz listo´w z pogro´z˙kami, wie˛c mogłem tylko wezwac´ na pomoc McCalla. Ten us´miechna˛ł sie˛. Miał to byc´ dodaja˛cy otuchy us´miech typu ,,moz˙e mi pani zaufac´, jestem wie˛cej wart niz˙ cały zespo´ł dochodzeniowy’’, Cassie poczuła jednak, z˙e wiele kobiet odczytałoby go całkiem ina- czej. Był po prostu szalenie pocia˛gaja˛cy. 19ZAGADKOWY OPIEKUN

ROZDZIAŁ DRUGI Spłoszona tym, co przemkne˛ło jej przez mys´l, Cas- sie szybko poz˙egnała Dave’a, skine˛ła głowa˛ McCal- lowi, kto´ry ku jej uldze wyszedł razem z policjantem, po czym wzie˛ła do re˛ki nie doczytany list od miej- scowego lekarza. Spodziewała sie˛, z˙e jest to skarga na szpital, poniewaz˙ pacjentka doktora George’a Ra- ptisa, kto´rej list dotyczył, przez cały czas pobytu w szpitalu nie przestawała narzekac´. Kłopot polegał na tym, iz˙ se˛dziwy doktor George, kto´ry zacza˛ł praktyke˛ w Wakefield przed przyjs´ciem Cassie na s´wiat, był lekarzem starej daty i uwaz˙ał, z˙e szanuja˛cy sie˛ medyk ma prawo, a nawet obowia˛zek pisac´ jak kura pazurem. – A juz˙ na pewno nie zniz˙y sie˛ do uz˙ywania nowo- modnych urza˛dzen´ w rodzaju komputera – mrukne˛ła do siebie po´łgłosem, a podnio´słszy głowe˛ znad biurka, ujrzała przed soba˛McCalla, kto´ry bezszelestnie wszedł z powrotem do gabinetu. – Tego, kogo masz na mys´li, na pewno moz˙emy skres´lic´ z listy podejrzanych – odezwał sie˛ wesoło. – Nie układałam z˙adnej listy, a nawet gdyby, to George byłby ostatnim kandydatem na podejrzanego – odparła. – Zas´ twoja˛ obecnos´c´ w moim gabinecie uwaz˙am za zbe˛dna˛, bo nie wierze˛, z˙eby autor anonimo-

wych listo´w, choc´by był nie wiem jak przebiegły, potrafił zrobic´ mi tutaj krzywde˛. – Nie chcesz, z˙eby ktos´ słuchał twoich rozmo´w z soba˛? – spytał McCall. W ka˛cikach jego warg pojawił sie˛ figlarny us´miech. – Wolałabym, z˙eby nikt nie słuchał moich rozmo´w – odcie˛ła sie˛ Cassie. – Wcale ci sie˛ nie dziwie˛. Korzystaja˛c z chwilowego zaskoczenia, McCall po- stanowił ja˛ zaatakowac´. – Wie˛c moz˙e zastanowisz sie˛ nad lista˛ podejrza- nych, dobrze? A ja tymczasem połaz˙e˛ sobie po szpita- lu. Wiem, jak nalez˙y sie˛ zachowywac´ wobec personelu i pacjento´w, bo juz˙ nieraz zdarzało mi sie˛ pracowac´ w szpitalach. – Nic mnie nie obchodzi, w jakich miejscach zda- rzało ci sie˛ pracowac´. Nie moz˙esz ot tak ,,łazic´’’ po szpitalu. Co ludzie sobie pomys´la˛? Była naprawde˛ rozgniewana. I miała powody. Dave powinien był ja˛ uprzedzic´ o swoim planie. Twierdził jednak, z˙e najlepiej działac´ z zaskoczenia, nie daja˛c Cassie czasu na przygotowanie obrony. – Jest bardzo niezalez˙na – os´wiadczył. – Cała jej rodzina składa sie˛ z cholernie niezalez˙nych bab. Dave powiedział to z tak widocznym rozdraz˙nie- niem, z˙e McCall poczuł sie˛ w obowia˛zku zapytac´, czy nie jest przypadkiem osobis´cie zainteresowany pania˛ doktor, na co zaz˙enowany Dave wyjas´nił: – Nic z tych rzeczy. Podkochiwałem sie˛ w Emily, jej siostrze. Z Cassie ła˛czy mnie tylko przyjaz´n´. Trak- tuje˛ ja˛ wyła˛cznie jak dobrego przyjaciela. O ile wiem, 21ZAGADKOWY OPIEKUN

Cassie nie ma osobistego z˙ycia, chociaz˙ dawniej, nim osiadła na prowincji, była zare˛czona z jakims´ leka- rzem. Ale szes´c´ lat temu wro´ciła do Wakefield, z˙eby po s´mierci ojca zaja˛c´ sie˛ matka˛, i tak juz˙ zostało. Spoty- kała sie˛ od czasu do czasu z paroma me˛z˙czyznami, ale nic z tego nie wyszło. Z zamys´lenia wyrwał McCalla zniecierpliwiony głos Cassie: – No, słucham! Nie masz nic do powiedzenia? – Pomys´la˛, z˙e przyszedłem do szpitala na okres pro´bny i dlatego staram sie˛ jak najwie˛cej o nim dowie- dziec´, wie˛c moje zachowanie nie powinno nikogo dziwic´ ani denerwowac´. A jes´li do tego uznaja˛, z˙e nie odste˛puje˛ cie˛ na krok, bo straciłem dla ciebie głowe˛, to tym lepiej. Piele˛gniarka, kto´ra opatrywała Cheryl, mu- siała juz˙ opowiedziec´ wszystkim o naszej sekretnej rozmowie w magazynie leko´w. – To była ostra wymiana zdan´, a nie z˙adna sekretna rozmowa – przypomniała mu Cassie. Czuła jednak, z˙e zaczyna tracic´ grunt pod nogami. Była coraz bardziej zakłopotana, ale jej opo´r słabł. McCall us´miechna˛ł sie˛ najbardziej ujmuja˛co, jak potrafił. Jego siostra twierdziła zawsze, z˙e kiedy sie˛ us´miechnie, z˙adna kobieta nie potrafi mu sie˛ oprzec´. Niestety, swoimi us´miechami przycia˛gał na razie nie- włas´ciwe kobiety. Cassie odpowiedziała mu czaruja˛cym, choc´ nieco bladym us´miechem, kto´ry dawał jednak pewne wyob- raz˙enie o tym, jak musiała wygla˛dac´ jego pełna, nie- skre˛powana wersja. McCallowi nasune˛ło sie˛ podejrze- nie, z˙e narzeczony z wielkiego miasta tudziez˙ me˛z˙czy- 22 MEREDITH WEBBER

z´ni z Wakefield, z kto´rymi miała sie˛ ,,od czasu do czasu spotykac´’’, musieli byc´ kompletnymi cymba- łami. – Pewnie masz racje˛ – przyznała. – Zreszta˛po szpi- talu kre˛ci sie˛ tyle oso´b, z˙e jedna wie˛cej nie zrobi ro´z˙- nicy. Ale teraz zostaw mnie w spokoju i idz´ powło´czyc´ sie˛, bo mam mno´stwo roboty. Było to wyraz´ne uste˛pstwo, na kto´re nalez˙ało od- powiedziec´ tym samym, McCall uznał jednak, iz˙ musi kuc´ z˙elazo po´ki gora˛ce. Cassie pewnie znowu stanie okoniem, ale on jest tutaj przede wszystkim po to, by dbac´ o jej bezpieczen´stwo. – Jak wygla˛da two´j dzien´? Jaka˛ cze˛s´c´ czasu spe˛- dzasz w gabinecie? Czy kiedy jestes´ potrzebna, wzy- waja˛cie˛ przez głos´nik, czy pagerem? Czy masz ustalo- ne godziny obchodo´w? Bo jes´li tak, to trzeba je be˛dzie codziennie zmieniac´. Popatrzyła na niego takim wzrokiem, jakby mo´wił w jakims´ egzotycznym je˛zyku. – Chyba z˙artujesz! Nie mam z˙adnych ustalonych godzin. Robie˛ jeden obcho´d z rana, po przyjez´dzie do szpitala, a drugi po południu, ale ich godziny sa˛ ro´z˙ne. Nie zawsze zjawiam sie˛ o tej samej porze, wszystko zalez˙y od wezwan´, takz˙e w nocy, no i od tego, co dane- go dnia dzieje sie˛ w szpitalu. Poza tym co drugi czwar- tek przyjez˙dz˙a tu zespo´ł złoz˙ony z chirurga, aneste- zjologa i konsultanta, kto´ry przeprowadza specjalis- tyczne operacje i badania wymagaja˛ce mojej obecno- s´ci, a co druga˛s´rode˛ mamy wizyty ginekologa i w przy- padku operacji tez˙ musze˛ przy nich asystowac´. Po- nadto w razie potrzeby wykonuje˛ mniej skompliko- 23ZAGADKOWY OPIEKUN

wane operacje albo przyjmuje˛ w ambulatorium i... A no tak! – Jednak masz jakies´ ustalone godziny? – No włas´nie. W poniedziałki, wtorki i pia˛tki ja i staz˙ysta Mike przyjmujemy pacjento´w przychodni. A w s´rode˛, tez˙ o pierwszej, prowadze˛ badania pre- natalne. – Dobrze. Wiem juz˙, jakie masz stałe dni i godziny. – McCall zerkna˛ł na zegarek i zdziwił sie˛, z˙e jest dopiero dziesia˛ta. – Proponuje˛, z˙ebys´ zrobiła sobie przerwe˛ na kawe˛, w trakcie kto´rej omo´wimy plan poste˛powania na najbliz˙sze dni. W ten sposo´b be˛de˛ miał cie˛ stale na oku, nie siedza˛c ci bez przerwy na głowie. Cassie zrobiła niezadowolona˛ mine˛. – Nie sa˛dze˛, z˙eby to było konieczne. – Wiem. Ale potraktuj to jako uste˛pstwo wobec Dave’a – zaproponował pojednawczym tonem. Zmarszczka na jej czole pogłe˛biła sie˛. McCall miał coraz wie˛ksze wa˛tpliwos´ci, czy pomysł Dave’a, z˙eby Cassie nie wtajemniczac´ w szczego´ły ich planu, jest słuszny. Dave twierdził, z˙e w domu pełnym kobiet z˙adna tajemnica nie moz˙e sie˛ utrzymac´, totez˙ wkro´tce całe miasto wiedziałoby o ich zamiarach. Niemniej czy kobieta tak bystra jak Cassie nie domys´li sie˛ sama, z˙e wyznaczyli jej role˛ przyne˛ty? – Nie widze˛ powodu, dlaczego miałabym spełniac´ jego zachcianki – odparła ostrym tonem. Podniosła jednak słuchawke˛ i po wybraniu numeru zamo´wiła dwie kawy. – I porcje˛ herbatniko´w – dodała, spog- la˛daja˛c na McCalla, kto´ry zda˛z˙ył tymczasem usadowic´ 24 MEREDITH WEBBER

sie˛ na krzes´le naprzeciw biurka. Naste˛pnie wybrała kolejny numer. – Suzy? Czy moz˙esz przynies´c´ mo´j kalendarz i plan dyz˙uro´w? – Po odłoz˙eniu słuchawki dodała: – Suzy pracuje w administracji, ale zarazem pełni role˛ mojej sekretarki. Zapisuje wszystkie moje zobowia˛zania i wzywa mnie, jes´li gdzies´ sie˛ spo´z´niam. – Przez pager? Cassie skine˛ła głowa˛. – Mogłabys´ wie˛c w taki sam sposo´b informowac´ mnie, doka˛d idziesz, wychodza˛c z gabinetu. – Alez˙ to s´mieszne! – oburzyła sie˛, wstaja˛c. – Mia- łabym za kaz˙dym razem informowac´ cie˛, doka˛d ide˛? W takim małym szpitalu? – Z tego, co zda˛z˙yłem zaobserwowac´, jest moz˙e niewielki, ale pełno w nim zakamarko´w i bocznych korytarzy. Łatwo moz˙na sie˛ zgubic´. Albo be˛dziesz mnie informowac´, doka˛d idziesz, albo be˛de˛ zmuszony towarzyszyc´ ci jak cien´. Cassie odwro´ciła sie˛ do okna i wyjrzała na dziedzi- niec, na kto´rym z pewnos´cia˛ nie działo sie˛ nic zaj- muja˛cego. – Głupio by wygla˛dało, gdybys´ wcia˛z˙ za mna˛ cho- dził. W dodatku nikt nie uwierzy, z˙e mogłes´ do tego stopnia stracic´ głowe˛ dla starej, poczciwej Cassie Ca- rew. Nie jestem modelka˛ i wiem, co ludzie sobie o mnie mys´la˛. Nagły smutek w jej głosie sprawił, z˙e McCall wstał, chca˛c podejs´c´ do niej i wypowiedziec´ jakies´ pociesza- ja˛ce słowa, lecz przeszkodziło mu pukanie do drzwi. Na progu stane˛ła młoda piele˛gniarka niosa˛ca tace˛, na kto´rej stały dwie kawy i talerzyk herbatniko´w. 25ZAGADKOWY OPIEKUN

– Mogłabys´ zdobyc´ dla mnie pager? – zapytał po jej odejs´ciu, daja˛c pretekst do kolejnej sprzeczki, bo chciał odwro´cic´ uwage˛ Cassie od sme˛tnych mys´li. Zabieg przynio´sł spodziewany rezultat. – Nie widze˛ powodu – odparła, piorunuja˛c natre˛ta wzrokiem. – W takim razie nie mam wyboru. Be˛de˛ zmuszony chodzic´ za toba˛ jak cien´. Była ws´ciekła, niemniej znowu sie˛gne˛ła po telefon i poprosiła Suzy o dostarczenie pagera. – Zadowolony? – spytała zimno. Nie, nie jest zadowolony. W ogo´le cały plan coraz mniej mu sie˛ podoba. Kiedy Dave po raz pierwszy zwro´cił sie˛ do niego z ta˛sprawa˛, McCall był zdania, z˙e nalez˙y ja˛ nagłos´nic´ i w ten sposo´b odstraszyc´ niezna- nego morderce˛. Jednakz˙e Dave był temu przeciwny. Uwaz˙ał, z˙e złoczyn´ca tylko sie˛ przyczai i po pew- nym czasie znowu uderzy, albo przeprowadzi sie˛ do innej miejscowos´ci, aby tam kontynuowac´ swoja˛niec- na˛ działalnos´c´. – Pijesz z mlekiem? I pewnie słodzisz? – Cassie z lekka˛ ironia˛ w głosie zwro´ciła sie˛ do swego niepro- szonego gos´cia, kto´ry niespodziewanie popadł w nie- zbyt wesoła˛ zadume˛. – Jedno i drugie – odparł z przymilnym us´mie- chem. – Jak znam szpitalne kawy, bez dodatko´w sa˛na ogo´ł nie do picia. – Mo´j szpital nalez˙y pod tym wzgle˛dem do wyja˛t- ko´w – wyjas´niła, podaja˛c mu mleko i cukier. – Po obje˛ciu stanowiska wprowadziłam tylko kosmetyczne zmiany, w kon´cu działał bez zarzutu od ponad stu lat, 26 MEREDITH WEBBER