Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Willingham Michelle - Obca

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :957.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Willingham Michelle - Obca.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse W
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 430 osób, 290 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 166 stron)

Michelle Willingham Obca

Michelle Willingham - Obca 2 ROZDZIAŁ PIERWSZY Anglia, 1170 Isabel de Godred zmagała się z narastającym niepokojem. Rozumiała, że powinna być posłuszna ojcu, ale schodząc po drewnianych schodach zamkowego donżonu i miętosząc w dłoniach brzeg szkarłatnej jedwabnej sukni, nie potrafiła się powstrzymać od ukradkowego zerkania na stajnie. Nawet gdyby udało jej się wydostać poza granice posiadłości, ojciec natychmiast wysłałby za nią wojów. Wszystko musiało się odbywać zgodnie z rozkazami Edwina de Godreda, biada temu, kto próbował im się sprzeciwić. Może to małżeństwo nie będzie takie złe, pomyślała z nadzieją Isabel, a narzeczony okaże się życzliwym, przyjaznym mężczyzną, i zajęty doglądaniem dóbr zostawi żonie sporo wolności. Wiedziała o przyszłym mężu tylko tyle, że jest Irlandczykiem i przywódcą. - Czy jesteś gotowa, pani? - zapytała sługa Clair i doDała z konspiracyjnym uśmiechem: - Sądzisz, że on jest przystojny? - Nie, na pewno nie. Ale z pewnością... Clair, skoro ojciec nie chciał się zgodzić, bym go poznała podczas ceremonii zaręczyn, to on musi wyglądać jak demon. - Słyszałam, że jest irlandzkim naczelnikiem. Na pewno jest bogatszy, niż można sobie wyobrazić. Gdybym mogła, chętnie zamieniłabym się z tobą - powiedziała z rozmarzonym uśmiechem Clair. - Chętnie bym ci go oddała. Niestety, to nie wchodziło w rachubę. Wyobraźnia Isabel rysowała obraz potwora. Wiedziała, że nie powinna wydawać osądów przedwcześnie, lecz oczekiwała najgorszego. - Będziesz panią, żona naczelnika. To sprawiało, że myśl o małżeństwie stawała się jeszcze trudniejsza do zniesienia. Nie miała nic przeciwko temu, by opuścić rodzinną posiadłość, ale czego mogła się spodziewać od irlandzkiego naczelnika? Czy był dobrym człowiekiem, czy okrutnikiem?

Michelle Willingham - Obca 3 - Czy on już tu jest? - zapytała ojca, wiodąc wzrokiem po twarzach zgromadzonych. Edwin poprowadził córkę w stronę kaplicy. - Spotkasz go wkrótce. Moi ludzie zauważyli jego orszak. - Szkoda, że nie zobaczyłam go podczas zaręczyn. - Isabel czuła się coraz bardziej samotna. Brakowało jej wsparcia sióstr, ojciec nie pozwolił im uczestniczyć w ceremonii. Zauważyła dobrze ubranego mężczyznę, który stał na dziedzińcu I rozmawiał z księdzem. Był prawie całkiem łysy, tylko wianuszek śnieżnobiałych włosów otaczał czubek jego głowy. - Czy to on? - zapytała. Ojciec nie odpowiedział. Starszy mężczyzna rozejrzał się dokoła, jakby kogoś szukał. Isabel poczuła, że policzki jej płoną. Proszę Cię, Boże, uchroń mnie przed tym małżeństwem, modliła się w duchu. Poczuła dłoń ojca na przegubie, u chwilę później do jej uszu dotarł stuk kopyt zbliżającego się konia. Łysy mężczyzna dołączył do innych gości. A więc to nie był pan młody, pomyślała z ulgą. Tętent kopyt stawał się coraz głośniejszy. Przed gośćmi pojawił się samotny jeździec. Jego strój przypominał łachmany, płaszcz pokryty był zaschniętym błotem, jechał jednak na smukłym czarnym ogierze, a w ręku trzymał obnażony miecz, jakby zamierzał powalić każdego mężczyznę, który ośmieliłby się stanąć mu na drodze. Goście rozsuwali się pośpiesznie na boki, kobiety piszczały. Isabel serce podeszło do gardła, ale trzymała się prosto i nie wydała żadnego dźwięku, schroniła się tylko za plecami jednego z wojów ojca, uzbrojonego w łuk. - Zróbcie coś! - wykrzyknęła. Jeździec zatrzymał konia i schował miecz. Przypominał barbarzyńcę, śmiałego i nieulękłego. Miał na sobie dziwny strój - długą błękitną tunikę sięgającą kolan, nogawice i podarty szkarłatny płaszcz, spięty żelazną broszą. Złote bransolety na ramionach świadczyły o jego wysokiej randze. Fakt, że jej ojciec spokojnie przyjął przybycie nieznajomego, mógł oznaczać tylko jedno - barbarzyńca był jej narzeczonym. - Isabel, to jest Patrick MacEgan, władca Laochre - przedstawil Edwin. Nie uwierzyła ojcu. Choć koń i miecz sugerowały, że przybysz to wielmoża, on sam wyglądał, jakby przyjechał prostu z pola bitwy, Gdzie był jego orszak, słudzy? To wszystko wydawało się jej coraz bardziej podejrzane. Rycerz zsiadł z konia. Isabel nie spuszczała wzroku z wierzchowca. A gdyby tak uciec i poszukać schronienia w opactwie? Może udałoby jej się tam dotrzeć.

Michelle Willingham - Obca 4 - Czy jesteś lady Isabel de Godred? - zapytał przybysz z dziwnym akcentem. - Tak. Czemu, przybywając na ślub, sprawiasz wrażenie, jakbyś chciał pozabijać gości? - Isabel! - rzekł ostro Edwin. Rycerz przypatrywał się jej bez emocji. - Zróbmy, co mamy do zrobienia - powiedział. Isabel nie zamierzała do tego dopuścić. Rzuciła się w stronę konia MacEgana i chwyciła za siodło, próbując się dźwignąć, ale męskie ramiona odciągnęły ją na bok. Naczelnik podniósł ją do góry, jakby nic nie ważyła, i przycisnął do piersi. Sięgała mu zaledwie do ramienia. - Nie mogę za ciebie wyjść - powiedziała śmiało. Nikt jednak nie słuchał jej protestów. Ojciec Thomas już mamrotał pod nosem słowa małżeńskiego rytuału. Naczelnik wziął Isabel za rękę. Zamierzał zabrać ją daleko od ojczyzny na wyspę Eireann, pomiędzy obcych. Pochwyciła jego spostrzegawcze spojrzenie i poczuła gniew. Za jakie grzechy miala zostać pokarana takim mężem? Ksiądz czekał na jej przysięgę. Isabel potrząsnęła głową. - Nie wyjdę za ciebie. - Nie masz wyboru, a chara, podobnie jak ja. Zależy ci na wolności, tak? - Nie odpowiedziała. O co mu chodziło? - Zgódź się na małżeństwo, a zyskasz wolność. - Nie wierzyła mu. - Rozejrzyj się dokoła, Isabel - wytrącił się Edwin. - Jeśli dziś zechcesz wyjść za władcę Laochre, nikt inny nie weźmie |ę za żonę. Jaki mężczyzna chciałby się ożenić z nieposłuszna kobietą? Ściągasz na siebie wstyd! Do oczu napłynęły jej łzy, ale nie ustąpiła. Goście zaczynali niespokojnie przestępować z nogi na nogę. Naczelnik rozluźnił uścisk na przegubie Isabel, zbliżył usta do jej ucha i szepnął: - Życie moich poddanych - mężczyzn, kobiet i dzieci spoczywa w rękach twojego ojca. Mogę ich ocalić, biorąc cię za żonę, i bądź pewna, a chara, że to zrobię. Pojedyncza łza spłynęła Isabel po policzku. Podboje jej ojca na Eireann sprawiły, że jej własne życzenia zupełnie się me liczyły. To był alians polityczny i wyraz twarzy naczelnika jasno świadczył o tym, że nie przyjmie on odmowy. Czy mówił prawdę? Czy dzieci i kobiety miały zginąć, jeśli ona nie zgodzi się na małżeństwo? Popatrzyła uważniej na Patricka MacEgana i dopiero teraz pod maską gniewu dostrzegła smutek. Nie mogła uciec przed własnym losem.

Michelle Willingham - Obca 5 Gdy ksiądz ponownie podsunal jej słowa przysięgi, zmusiła się, by skinac głową. Po chwili rytuał dobiegł końca. Mąż szybko pocałował ja w policzek, Isabel zacisnęła zęby, by się powstrzymac od krzyku. Po mszy przeszli na wewnętrzny dziedziniec. Pawie, pieczony prosiak, wszelkiego rodzaju egzotyczne smakołyki czekały na stołach. Ona jednak nie miała nastroju do świętowania, nie byłaby w stanie przełknąć kęsa. Patrick zatrzymał się przed swoim koniem. - Musimy już jechać. Pożegnaj się z ojcem, bo nie zobaczysz go długo. - A moje rzeczy i posag?! - zaprotestowała, zaskoczona. - Wozy... - Przyślemy po nie później. Popatrzyła na Edwina de Godreda. Nie widziała w nim ojca, lecz człowieka, który gotów był sprzedać ją samemu diabłu, jeśli tylko mogło to pomóc w zaspokojeniu jego ambicji. Wysunął się o krok do przodu. - Nie możecie wyjechać, dopóki małżeństwo nie zostanie skonsumowane. - Spełniłem warunki umowy - odrzekł Patrick. - Nie musisz wątpić, że dopełnię reszty, ale zrobię to na swoich warunkach, nie na twoich. Po krótkim zastanowieniu lord Thornwyck podał zięciowi zwój pergaminu opatrzony pieczęcią. - Jeśli moja córka nie będzie nosiła dziedzica, nim pojawię się w Laochre, to będę domagał się dowodu, że nie jest dziewicą. Isabel poczuła się do głębi upokorzona. Ojciec traktował ja jak klacz rozpłodową. Na myśl o oddaniu się irlandzkiemu naczelnikowi ogarnęło ją przerażenie. Nie miała wątpliwości, ze zechce dzielić z nią łoże jeszcze tej samej nocy. - Oczekujemy cię w dzień Lughnasy - odrzekł Patrick. Nie czekając na odpowiedź teścia, posadził Isabel na grzbiecie konia, sam usiadł za nią i popędził ogiera do galopu Mocne ramiona trzymały Isabel w żelaznym uścisku. Ojciec ani jego wojowie nie próbowali ich zatrzymać. Jechali przez pola. Patrick chciał jak najszybciej oddalic się od zamku Thornwycka. Choć baron pozwolił mu odjechać wolno, MacEgan nie ufał Normanom. Isabel de Godred kompletnie go zaskoczyła. Miał nadzieję, że przyszła zona będzie w miarę ładną, nieszkodliwą i uległą dziewczyna, a tymczasem los postawił przed nim piękną kobietę, która sprawiała wrażenie, jakby nigdy w życiu nie usłuchała niczyjego polecenia. Przytrzymał ją mocniej. Była mu potrzebna do uwolnienia ludzi. Dokument

Michelle Willingham - Obca 6 Thornwycka nie wystarczał, Kapitan Normanów musiał zobaczyć żonę Patricka. Wpatrywał się w horyzont, szukając wzrokiem braci. Nakazał im, by pozostali za granicą Walii, przypuszczał jednak, że nie usłuchali. Podczas ślubnej mszy kątem oka zauważył jakieś poruszenie po swojej lewej stronie. Gdy się odwrócił, niczego nie zobaczył, ale jego bracia byli dobrze wyszkoleni i potrafili zachowywać się niczym cienie. Mimo wszystko obawiał się o ich życie. Wciąż towarzyszyły mu koszmarne wspomnienia dzieci, które zginęły w ogniu, żona brata, uprowadzona i zabita przez normańskich najeźdźców. Tyle strat, tyle śmierci. A wszystko przeZ Thornwycka i hrabiego Pembrokea. Po kilku godzinach zatrzymał konia nad strumieniem. Znajdowali się na otwartej przestrzeni, Isabel nie miała dokąd uciec. Zdjął ją z siodła. - Napełnij bukłak w strumieniu, a potem pojedziemy dalej. - Dlaczego się ze mną ożeniłeś? Powiedziałeś, że życie twoich ludzi zależy od tego małżeństwa. Nie widział w jej oczach łez, nie próbowała krzyczeć ani lamentować; spokojnie wytrzymała jego spojrzenie. - To był jeden z warunków poddania, gdy twój ojciec zdobył nasz gród. Zagroził, że jeśli nie wezmę cię za żonę, to zabije wszystkich, którzy pozostali przy życiu. Isabel pobladła. - Nie wierzę, by mógł to zrobić. Patrick pomyślał, że widocznie żyła dotychczas pod kloszem, chroniona przed prawdą. - Uwierz - rzekł po prostu. Poszła w stronę strumienia. Widać było, że ledwo trzyma się na nogach, widocznie nie przywykła do przebywania konno dużych odległości. Gdyby chodziło o inną kobietę, zapewne poszukałby schronienia na noc, ale nie z nią. Nie miał pewności, czy Thornwyck dotrzyma warunków umowy. Może nawet w tej chwili normańscy wojowie wybijali resztki jego klanu. Patrick nie zamierzał tracić czasu na uczty weselne ani na noc poślubną. Trzeba jak najszybciej dotrzeć na Eireann. Przyklęknął przy strumieniu i dłonią zaczerpnął wodę. Isabel siedziała w pobliżu z rękami złożonymi na kolanach, wiatr, rozwiewał jej welon, spod którego wymykały się długie zlote włosy. Miała pełne usta, wysoko osadzone kości policzkowe i brązowe oczy. Podała mu bukłak z wodą. - Jak mam cię nazywać, panie?

Michelle Willingham - Obca 7 - Wystarczy Patrick - odparł. Nie minął jeszcze rok od czasu, gdy objął władzę, i nie zdazył przywyknąć do tytułu naczelnika klanu. Daleko mu bylo do swobody, z jaką jego ojciec i najstarszy brat sprawowali obowiązki. Długo zastanawiał się nad każdą decyzją, a zwłaszcza nad ugodą z baronem Thornwyckiem. - Obiecałeś mi wolność. Czy zamierzasz mi ją teraz zwrócić? - Dopiero gdy dotrzemy na Eireann. Daję ci na to słowo. - Czy twoje słowo jest cokolwiek warte? - Patrick skrzyżował ramiona na piersi. Coraz lepiej rozumiał, dlaczego Thornwyck zaoferował mu córkę jako część porozumienia. - Czy zawsze tak trudno się z tobą rozmawia? - Zawsze. - Powstrzymał uśmiech. - To bardzo dobrze. Nie potrzebuję kobiety pozbawionej charakteru. Znów posadził ją w siodle. Ruszył przed siebie, modląc się, by jego klanowi udało się przetrwać to, co przyniesie przyszłość. Jechali przez las. Przysypana opadłymi liśćmi kręta droga od góry, niczym aleja, osłonięta była konarami statecznych dębów i jarzębin. W pobliżu walijskiej granicy Isabel ujrzała góry. Spowite aureolą popołudniowego słońca nagie szczyty wznosiły się nad zboczami upstrzonymi przez stada owiec, które wyglądały jak białe kropeczki na tle morza zieleni. Wiosenne powietrze chłodziło jej skórę, przypominając o nadchodzącej nocy. Przyszło jej do głowy, że może widzi Anglię po raz ostatni w życiu, i z trudem opanowała panikę. Nie bój się, powtarzała sobie, nie trać rozumu. Na Eireann nie może być tak źle. Jednak nie dawała jej spokoju myśl o nocy poślubnej. Zerknęła na stwardniałe od pracy dłonie MacEgana. - Zbliża się noc - powiedziała. - Chyba nie zamierzasz jechać po ciemku? Nie doczekała się odpowiedzi. Spróbowała jeszcze raz, tym razem głośniej: - Może gdy się ściemni, uderzysz głową o jakieś drzewo i stracisz przytomność, a wtedy uda mi się uciec. - Wciąż milczał. - Albo przy odrobinie szczęścia pożrą nas wilki - dodała po namyśle, próbując sobie wyobrazić, co jeszcze gorszego mogłoby ją spotkać. - Za dużo gadasz, a chara. Za kilka godzin zatrzymamy się na noc. Isabel zacisnęła ze złością usta. W ramionach, które ją otaczały, wyczuwała siłę wojownika. Czy złączenie z jego ciałem okaże się bolesne? Nie zauważyła w mężu nawet cienia lagodnosci, perspektywa dzielenia z nim łoża wywołała lodowaty

Michelle Willingham - Obca 8 dreszcz, który przebiegł jej po plecach, w powietrzu czuć było zbierającą się wilgoć. W końcu Patrick zatrzymał konia i postawił Isabel na ziemi. - Nie próbuj uciekać - ostrzegł. - Dokąd miałabym pójść? - Tam, gdzie zamierzałaś się udać, gdy chciałaś ukraść mojego konia. Wziął ją za rękę i poprowadził w głąb lasu. Rozwinął grube płótno wyciągnięte z umocowanych przy siodle juków. Zbudował mały namiot, z trudem wystarczający dla jednej osoby. Nie było mowy o tym, żeby zmieścili się w nim obydwoje. Isabel spojrzała na gromadzące się na niebie chmury i ruszyła w stronę namiotu z nadzieją, że będzie spać w nim sama. - Poczekaj tutaj, dopóki nie wrócę. Musimy pokonać szmat drogi, zanim zatrzymamy się na noc. Spróbuję upolować coś do jedzenia - rzekł Patrick. - Nie masz ze sobą żadnych zapasów? - Przestraszona Isabel spojrzała na mroczniejący horyzont. A jeśli zostawi ją samą na tym odludziu? - Niedługo po ciebie przyjdę. Przybliżył twarz do jej twarzy i poczuła na policzku jego ciepły oddech. Zmusiła się, by odwrócić wzrok. Popchnął ją lekko w stronę namiotu i rzucił jej zwój wełnianej tkaniny. - Przykryj się tym, żebyś nie zmarzła. Gdy ruszył w stronę konia, jej lęk się wzmógł. A jeśli pojawi się tu złodziej albo morderca? Miała tu zostać sama i do tego bezbronna. - Chciałabym, byś zostawił mi broń - powiedziała pośpiesznie. Odwrócił się i spojrzał na nią z niedowierzaniem. - A niby po co? - Dla obrony przed zwierzętami albo rabusiami. - Wpełzła do namiotu i dodała: - Umiem posługiwać się łukiem. - Nie dam ci żadnej broni. Wolałbym, żebyś mnie nie zastrzeliła, gdy będę wracał - oświadczył Patrick, naciągnął kaptur na głowę i wspiął się na konia, po czym szybko zniknął w lesie. Zaczął padać deszcz. Wielkie krople zadudniły o płótno namiotu. Jedwabna suknia natychmiast przemokła. Isabel wczołgała się do środka. Przeklinała Patricka za to, że ją tu przywiózł, przeklinała ojca za zaaranżowanie tego małżeństwa i przeklinała siebie za to, że nie uciekła, zanim opuściła dziedziniec rodzinnego zamku. Deszcz przybierał na sile. W dali usłyszała wycie wilków i zaczęła się modlić. Najgorszą

Michelle Willingham - Obca 9 rzeczą, jaka mogła jej się teraz przydarzyć, byłoby, gdyby wilki naprawdę pożarły jej nowo poślubionego męża.

Michelle Willingham - Obca 10 ROZDZIAŁ DRUGI Ogier pędził przez walijską równinę. Siekący deszcz pomagał Patrickowi oczyścić umysł. Przyjmując godność naczelnika, zgodził się na poświęcenia. Osobiste uczucia nic nie znaczyły, gdy chodziło o potrzeby jego ludu. Ożenił się z kobietą wywodzącą się z Normanów, by dać im wolność. Na horyzoncie zobaczył obóz swoich braci. Osłonięte przed deszczem płatem skóry rozciągniętej na drewnianych palach ognisko migotało na tle pomarańczowego, zachodzącego słońca. Dotarł tam i zeskoczył z konia. - Piękna pogoda - zauważył z przekąsem Trahern. Z jego ciemnych włosów i kędzierzawej brody ściekały krople wody. Był wielki niemal jak giganci z legend, górował wzrostem nad pozostałymi braćmi. - Bardzo odpowiednia na dzień mojego ślubu - wycedził przez zęby Patrick, poklepując ogiera po szyi. Bevan niespokojnie krążył dookoła ogniska. - Zastanawiałem się, ile czasu minie, zanim przyjedziesz. Nie zdziwiłbym się, gdyby twoja normańska żona próbowała cię zadźgać sztyletem. - Nie ma żadnej broni - odparł Patrick. - Byliśmy za ścianą kaplicy - wyjawił Trahern. - Trudno powiedzieć, żeby rzuciła ci się w ramiona. - Niepotrzebnie ryzykowaliście. - Opuścić ślub najstarszego brata? Nigdy w życiu. - Trahern wystawił twarz na padający deszcz. - Normańscy wartownicy w ogóle nas nie zauważyli. Łatwo było pozostać w ukryciu, wystarczyło tylko trzymać się z dala od gości. - Nie ufam Thornwyckowi. - Bevan usiadł przy ogniu i światło padło na bliznę przecinającą jego policzek. Jako jedyny nasunął na głowę kaptur. - Nigdy nie pozwolilibyśmy ci pojechać tam samemu. Normanowie mogli wziąć cię do niewoli. Patrick zbliżył się do ognia i wyciągnął dłonie, by je rozgrzać. - Czy ludzie Thornwycka jechali za nami? - Nie - pokręcił głową Bevan - ale wątpię, czy on zechce czekać do Lughnasy. Zgromadzi więcej wojsk i znów spróbuje zaatakować Laochre. Patrick przyjął od niego róg z miodem i z wyrazem ponurej rezygnacji podniósł go do ust. - Nie pozwolę, by nasz lud zniewolił Norman.

Michelle Willingham - Obca 11 - A jak chcesz go powstrzymać? - Mam pewien plan - skłamał Patrick, choć nie wiedział, jak się zabezpieczyć. Wiózł rozkazy, na mocy których jego lud odzyska wolnosc, ale inne punkty porozumienia mówiły, że Normanowie zamieszkają wśród Irlandczyków. - A co z twoją żoną? - zapytał Bevan. - Nie możesz dopuścić do tego, by nami rządziła. - Wiem. - Patrick zdawał sobie sprawę z tego, że jego pobratymcy jej nie zaakceptują. Dla dobra Isabel postanowił ją odizolować. - Zabiorę ją na Ennisleigh. Tam nie stanie jej się krzywda. Bevan oparł dłonie na kolanach. - Dobrze. Dość mamy problemów i bez niej. Czy przywiązałeś ją do drzewa? Jeśli nie, to będziesz musiał jej szukać. - Przyszło mi to do głowy - przyznał Patrick - jednak zostawiłem ją w namiocie. - Dlaczego nie przywiozłeś jej tutaj? Trahern szturchnął Bevana pod żebro. - Bo zależy mu na odrobinie prywatności. Mężczyzna ma prawo nacieszyć się nocą poślubną. Patrick pozwolił, żeby bracia myśleli, co zechcą, i stłumił budzący się w nim gniew. Nie zamierzał nawet tknąć żony, nie potrafił sobie wyobrazić, że mógłby z nią spłodzić dzieci. Planował, że po pewnym czasie wystąpi do arcybiskupa o unieważnienie małżeństwa. Po święcie Lughnasy przepędzi Normanów, a Isabel będzie mogła pójść swoją drogą. Szkoda, że ślub nie odbył się na Eireann. Znacznie łatwiej byłoby rozwiązać niechciane małżeństwo według praw obowiązujących w jego kraju. - Powinienem już wracać - powiedział cicho. - Muszę upolować coś do jedzenia. Trahern wyciągnął w jego stronę dwa związane zające. - Weź to i przyrządź żonie kolację. - Chciałem je zjeść! - zaprotestował Bevan, ale zaraz wzruszył ramionami i dodał: - Jedź spokojnie. Patrick objął braci na pożegnanie. - Spotkamy się wkrótce na wybrzeżu. Zarzucił zające na grzbiet konia i ruszył. Ostatnie promienie słońca kryły się za górami. Galopując przez pola, przysiągł sobie, że obecność Isabel de Godred w niczym nie zmieni jego życia ani nie zagrozi jego ludowi.

Michelle Willingham - Obca 12 W prowizorycznym namiocie Isabel siedziała skulona, mokre włosy przylgnęły do głowy. - Przyniosłem coś do jedzenia - powiedział Patrick, podnosząc zające. - Jeśli zgodzisz się pojechać kawałek dalej, to schronimy się w opuszczonej chacie. Skinęła głową, drżąc na całym ciele. - Dobrze, jeśli da się tam rozpalić ogień. Patrick pomógł Isabel zwinąć namiot i posadził ją na końskim grzbiecie. Skrzywiła się, ale nie zaprotestowała ani słowem. Usiadł za nią i poczuł gwałtowne drżenie jej ciała. Była dla niego tylko środkiem do celu, a mimo to ogarnęły go wyrzuty sumienia, że traktuje w ten sposób kobietę. To obca, powtórzył sobie surowo. Nie może o tym zapominać. Powinien być jej wdzięczny, że nie szlochała ani nie próbowała uwiesić mu się na szyi. Jechali w milczeniu. Wreszcie dotarli do lasu, na skraju którego stała opuszczona chata pokryta dziurawą strzechą. Część ściany zapadła się i chata sprawiała wrażenie, jakby lada chwila miała się zawalić. Zsiedli z konia i Patrick otworzył drzwi. - Wejdź do środka, a ja zajmę się koniem. Rozsiodłał zwierzę i je wytarł, po czym sam wszedł do chaty. Ucieszył się na widok sterty suchego drewna. Ułożył z polan niewielki stosik i skrzesał ogień, używając do rozpałki źdźbeł słomy, które wypadły ze strzechy. Isabel popatrzyła na niego, siadając pod ścianą. - Już myślałam, że mnie zostawiłeś - powiedziała. - A nie tego właśnie byś chciała? - Wolałabym, żebyś mnie nie opuszczał pośrodku odludzia. - Wstała i podeszła do paleniska. - Bałam się - przyznała. - Wilków? - Rabusiów. Ktoś mógł mnie tam znaleźć, a ja nawet nie miałabym się czym obronić. Rzeczywiście Patrick nie zapewnił Isabel ochrony, ale nie zamierzał przepraszać. - Czy jesteś głodna? - zapytał, a gdy skinęła głową, dodał: - Przyrządzę zające. Przy moim siodle jest flasza z miodem. Przynieś ją. Isabel wyszła z chaty, a Patrick zajął się podsycaniem ognia. Nie martwił się, że dziewczyna spróbuje uciec. W ciemnościach nie wiedziałaby nawet, w którą stronę się zwrócić. Wróciła z miodem i Patrick zajął się oprawianiem i patroszeniem zajęcy. Gdy były odpowiednio przygotowane, powiesił je nad ogniem. Naraz Isabel pisnęła i upuściła flaszę, która uderzyła o ziemię, szczęśliwie jednak się nie rozbiła. Patrick sięgnął do miecza, ale nie zobaczył nikogo oprócz wielkiego szczura. Isabel złapała

Michelle Willingham - Obca 13 wielką gałąź leżącą na stercie drewna i uderzyła nią w klepisko. Patrick w ostatniej chwili zdążył uchylić głowę. - Co ty wyprawiasz?! - zawołał. - Zabierz go stąd! - wykrzyknęła Isabel, szaleńczo machając gałęzią. Widząc malujące się na jej twarzy przerażenie, zrozumiał, że musi działać. Otworzył drzwi i kopniakiem posłał szczura na zewnątrz. Isabel schroniła się na drewnianą ławkę. - Nie widziałaś wcześniej szczura? - zdziwił się Patrick. - Nienawidzę ich. I myszy też. Wszystkich gryzoni. - Nie mógł się oprzeć, by trochę się z nią nie podrażnić. - Pewnie strzecha jest ich pełna. - Proszę, nie! Przysunął się bliżej i zabrał Isabel gałąź. Welon wysunął się spod diademu, dłońmi z całej siły ściskała czerwoną suknię. Gdy podniosła na niego wzrok, ujrzał w jej oczach tak wielki strach, że zrobiło mu się wstyd. Pachniała różami i kapryfolium. Przemoczony jedwab uwydatniał jej kształty i Patrick wyobraził sobie, że zsuwa suknię z jej ramion i bierze w posiadanie miękkie kobiece ciało. Niestety, nie mógł tego uczynić, choć od dawna nie zaznał rozkoszy w kobiecych ramionach. Odsunął przyjemne wizje i powiedział: - Ławka zaraz się zawali. Zdjął Isabel z ławki, zaniósł na drugą stronę chaty i posadził na stole. Podciągnęła kolana pod brodę, on zaś wrócił do paleniska i obrócił zające. - Dlaczego tak bardzo boisz się szczurów? - spytał. - To przez moje siostry, Patrice i Melisande. Kiedy byłyśmy małe, dla żartu włożyły mi myszy we włosy, gdy spałam. - Znów się wzdrygnęła. - Nigdy nie zapomnę tego uczucia, gdy łaziły mi po twarzy i wplątywały się we włosy. - Czy to młodsze siostry? - Starsze. Nie jestem bogatą dziedziczką i jeśli zależy ci na ziemi... - Nie potrzebuję ziemi. Twój ojciec i ja zawarliśmy inną umowę. Według tego porozumienia wnukowie Thornwycka w przyszłości powinni zostać naczelnikami Eireann. Patrick dorzucił do ognia kolejną gałąź. Nie będzie miał dzieci z Isabel i w ten sposób udaremni porozumienie i zemści się na Normanie. Baron mógł zniewolić jego klan, zdobyć Laochre i wymusić na nim sojusz, ale tego jednego nie był w stanie kontrolować. Isabel przestała się trząść. Zdjęła welon i palcami przeczesała złote włosy, które zalśniły w blasku ognia. Zmarszczyła czoło, gdy zauważyła spojrzenie Patricka.

Michelle Willingham - Obca 14 Odwrócił się i znów skupił na zającach. Wkrótce chatę wypełnił smakowity zapach pieczonego mięsa. Patrick odkroił kawałek i wraz z kromką suchego chleba podał Isabel. - Dziękuję. - Nie musisz mi dziękować. Nie zamierzam cię głodzić. - Nie tylko za jedzenie. Także za to, że zaraz po ceremonii ślubnej nie wziąłeś mnie do łoża - powiedziała i się zaczerwieniła. Patrick przeszedł przez izbę i stanął tuż przed nią, nie próbując ukryć złości ani wzburzenia. Musiała zrozumieć swoją rolę w tym związku. - Nie musisz się obawiać, że wezmę cię do łoża. Nie zrobię tego ani teraz, ani później. Prawdę mówiąc, w ogóle tego nie uczynię. - Uważał, że będzie lepiej, jeśli Isabel od razu zacznie się przyzwyczajać do tej myśli. Promienie słońca padły prosto na twarz Isabel. Patrick nie zaprotestował, gdy postanowiła spędzić noc na stole. Była to bardzo dziwna noc poślubna. Isabel wciąż nie wiedziała, co myśleć o Patricku MacEganie i o ich wspólnej przyszłości. Stał teraz w drzwiach, zwrócony do niej plecami, nagi od pasa w górę. W słońcu lśniła opalona skóra, pod którą grały silne mięśnie. Zapowiedział, że nie będzie z nią współżył. Powinna odczuć ulgę, tymczasem te słowa wzbudziły w niej niepokój. Dlaczego chciał, by pozostała dziewicą, i jak długo zamierzał zostawić ją w spokoju? Ojciec nie krył, co się stanie, jeśli do jesieni nie będzie nosiła pod sercem dziecka. Wiedziała, że nie zawaha się jej upokorzyć. Zsunęła się ze stołu, rozglądając uważnie, czy nigdzie nie widać gryzoni. Była cała obolała i zesztywniała. Na myśl o tym, że znów ma wsiąść na konia, zrobiło się jej słabo. Patrick się odwrócił. - Obudziłaś się, to dobrze. Zjedz coś i ruszamy. - Sięgnął po tunikę i płaszcz i wyszedł na zewnątrz. Isabel zauważyła na podłodze porzucony szal, który Patrick nazywał brat, i narzuciła go na ramiona dla ochrony przed porannym chłodem. Zjadła kawałek chleba, który jej zostawił, i opuściła chatę. Wschodzące słońce lśniło na zielonych liściach, trawa była jeszcze wilgotna od rosy. - Czy nie powinnam podróżować w lektyce? - zapytała z przekąsem. - Jesteś moją żoną, ale nie będziesz rządzić moim ludem - powiedział gniewnym tonem Patrick.

Michelle Willingham - Obca 15 Wobec tego, czego od niej oczekuje? - zadała sobie w duchu pytanie. Jako jego żona miała pewne obowiązki do wypełnienia. Gdy wsadził ją na grzbiet konia, zapytała: - W takim razie po co zabierasz mnie na Eireann? - Normanowie muszą się przekonać, że dotrzymałem słowa. Dopiero wtedy usłuchają rozkazów twojego ojca i uwolnią mój lud. W czasie podróży Isabel nie próbowała nawiązać rozmowy. Rozczarowana i zawiedziona rozmyślała nad tym, że mąż nie chce, by odgrywała jakąkolwiek rolę w ich wspólnym życiu. Wzbierał w niej gniew. Wywodzi się z Normanów, ale nie zrobiła nic złego i nie zamierzała się zgodzić na to, by mąż traktował ją jak wroga. Ostatniej nocy długo nie mogła zasnąć. Zastanawiała się, jak powinna postąpić. Mogła się zachować dziecinnie i spróbować ucieczki, ale to na nic by się zdało. Nie mogła wrócić do domu ani do swojego ludu. Czy chciała tego, czy nie, jako zamężna kobieta nie miała wyboru, musiała pozostać z Patrickiem MacEganem. Isabel widziała na własne oczy płonącą wioskę i jeszcze teraz wzdrygała się na wspomnienie tragedii. Eskorta próbowała utrzymać ją z dala od wioski, ale mimo to docierały do niej krzyki ofiar. Pamiętała małego, może trzyletniego chłopca, który stał obok martwej kobiety i zalewał się łzami. Nikt do niego nie podszedł. Żałowała, że nie zatrzymała wówczas orszaku. Choć sama miała zaledwie piętnaście lat, powinna była zabrać chłopca ze sobą. Bardzo możliwe, że zginął, bo nie miał nikogo, kto by się o niego zatroszczył. Być może lud Patricka spotkał ten sam los, co tamtych wieśniaków. Isabel nie chciała w to wierzyć, ale jeśli rzeczywiście była to prawda, jak mogłaby spojrzeć sobie w oczy, wiedząc, że z powodu jej egoizmu i lęków zginęli ludzie? Nie, dopóki nie przekona się na własne oczy, jak wygląda sytuacja na Eireann, dopóty nie wolno jej opuścić męża. Odetchnęła głęboko, zadowolona, że podjęła decyzję. Gdy Patrick się przekona, jak żona radzi sobie z zarządzaniem domostwem, z pewnością pozwoli jej spełniać jakąś pożyteczną rolę. Już ona znajdzie sposób, aby zlikwidować rozdźwięk między nimi i znaleźć miejsce dla siebie. Cała jej przyszłość od tego zależy. Przed nimi majaczył brzeg morza oświetlony ostatnimi promieniami zachodzącego słońca. Na horyzoncie zbierały się chmury. Patrick zauważył konie braci, skubiące trawę i poczuł ulgę na myśl o tym, że dotarli bezpiecznie. Fale rozbijały się o piasek. Powietrze przesycone było solą i wilgocią. W cieśninie czekała wystarczająco duża łódź, żeby zabrać całą czwórkę wraz z końmi. Mieli

Michelle Willingham - Obca 16 wypłynąć o świcie, gdy nadejdzie odpływ. Patrick nie poradziłby sobie bez pomocy braci. Zeskoczył na ziemię i przywiązał konia w pobliżu groty. Isabel z trudem zachowywała wyprostowaną pozycję. Zdjął ją z końskiego grzbietu i spróbował postawić na ziemi, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. - Chyba już nigdy w życiu dobrowolnie nie wsiądę na konia - powiedziała. Pozwolił jej oprzeć się o siebie i razem poszli do groty. Po kamiennych ścianach pełzały odblaski ognia. Tylko w towarzystwie braci Patrick mógł się rozluźnić. Każdy z nich gotów był oddać życie za pozostałych. Poprowadził Isabel w stronę wejścia. Potknęła się o kamienie, lecz podtrzymał ją w porę. Ciało miała delikatne i miękkie, ale wolę równie silną co on. Trahern stał przy wejściu. Sięgał głową niemal do stropu. - Ta piękna cailm to twoja żona? - Isabel się wyprostowała. - To ja. - Jestem Trahern MacEgan i zastanawiam się, dlaczego nie uciekłaś od mojego brata. Gdybym to ja miał go poślubić, zrobiłbym wszystko, by uniknąć tego losu. - Skąd wiesz, że nie próbowałam? - Wielka szkoda, że ci się nie udało - odparł ze śmiechem Trahern. - Chodź i zjedz z nami, siostro. Bevan jest niezadowolony, bo przegrał zakład. Był pewien, że uciekniesz. Patrick nie nalegał na grzeczności. Wolał, żeby Bevan zachował milczenie. Poprowadził Isabel do ognia. Drżąc na całym ciele, przysunęła się do płomieni, przyłożyła dłoń do krzyża i przymknęła oczy, jakby chcąc stłumić ból. - Nie będziesz już musiała wsiadać na konia - zapewnił ją Patrick. - Bardzo mnie to cieszy. Isabel pozwoliła, by brat zsunął się z jej ramion. Wilgotne pasma włosów sięgały aż do pasa. Zauważyła wzrok Patricka i odpowiedziała mu spokojnym spojrzeniem. Oderwał od niej oczy. Jest piękną kobietą, ale on nie powinien na nią tak patrzeć. Przysiągł sobie, że zostawi ją nietkniętą, musiał więc stłumić zdradzieckie porywy ciała. Trahern chrząknął wymownie. Patrick zrozumiał ten milczący przekaz i się odsunął. Brat sięgnął do juków przy siodle po bochenek chleba i róg z piwem. Isabel przyjęła kawałek chleba i zaspokoiła pragnienie. Zauważył, że jej twarz była blada z wyczerpania, a w brązowych oczach czaiło się napięcie. Jedząc, przypatrywał się jej ukradkiem. Usiadła z boku, zdjęła welon i zaczęła splatać włosy w warkocz. Patrick

Michelle Willingham - Obca 17 nie miał sióstr i nie widział, jak kobieta zaplata sobie włosy. Ta czynność wydawała mu się niemal intymna. Isabel siedziała tuż przy ścianie jaskini, z kolanami podciągniętymi pod brodę jak dziecko, jednak miała kształty dojrzałej kobiety. Przemoknięta od deszczu suknia przylgnęła do ciała, uwidaczniając kształt piersi. Musiał sobie surowo przypomnieć, że ta kobieta to dla niego zakazany owoc. Pewnie dlatego wzbudzała w nim pożądanie. Podszedł do wylotu groty i wziął głęboki oddech. Słońce skryło się już za falami. Wieczorne powietrze pachniało solą. - Co się ze mną stanie, gdy dotrzemy na Eireann? - zapytała Isabel. - Zwrócę ci wolność, tak jak przyrzekłem. - Zamierzał zostawić ją na Ennisleigh, gdzie miałaby swobodę ruchów. Poza tym w ten sposób on byłby z dala od pokusy. - Chciałabym poznać swoje obowiązki. - Nie musisz tym zaprzątać sobie głowy. - Dlatego, że nie będę tobie równa? Isabel nigdy nie czuła się tak samotna jak teraz. Nie pozwolono jej zabrać ze sobą pokojówki ani żadnych rzeczy osobistych. Polano trzasnęło w ogniu, wyrzucając w powietrze snop iskier. Na twarzy Patricka tańczyły migotliwe cienie. Jego bracia siedzieli przy przeciwnej ścianie, rozmawiając przyciszonymi głosami. - Zyskałam doświadczenie w zarządzaniu zamkiem. Może mogłabym się zająć rachunkami? Nie znam twoich ziem, ale... - Urwała, gdy Patrick zbliżył się i szorstką dłonią ujął ją pod brodę, zmuszając, by na niego spojrzała. - Nie będziesz odpowiedzialna za nic - rzekł stanowczo. Wpatrywał się w Isabel. Chciała odwrócić wzrok, ale zmusiła się, by odpowiedzieć mu spojrzeniem. Mąż mógł zrobić z nią, co chciał, a ona w żaden sposób nie była w stanie temu zapobiec. Musiała być posłuszna. Wbiła palce w wilgotną ziemię. - Spij, a chara. Skuliła się przy ścianie jaskini. Drżała, ale skóra ją paliła. Czuła lęk przed tęsknotą, którą Patrick w niej rozbudził, a jednak pragnęła, by przysunął się bliżej. Choć sposób bycia miał szorstki, prymitywna część jej natury lgnęła do niego. Co się z nią działo? Co się stało z jej lojalnością? Wszystko w tym człowieku świadczyło o jego barbarzyńskim charakterze. Isabel od dzieciństwa słyszała opowieści o starożytnych Celtach, którzy przystępowali do bitwy nago, z twarzami pomalowanymi na niebiesko. Przed oczami stanął jej obraz Patricka walczącego z normańskimi najeźdźcami, z twarzą pomalowaną na jaskrawy kolor indygo. Praktycznie biorąc,

Michelle Willingham - Obca 18 wykradł ją z wesela, nie zawracając sobie głowy świętowaniem, ucztą ani nocą poślubną. Był nieprzewidywalny, w jednej chwili wydawało jej się, że jej pożąda, w następnej przybierał obojętny wyraz twarzy. Nie ufała mu i nie wierzyła, że dotrzyma przyrzeczenia. Lepiej, by trzymał się od niej z daleka. Bracia Patricka wyszli na zewnątrz, pozostawiając ich samych. Isabel drżała z zimna. W pewnym momencie poczuła coś ciepłego na ramionach. To Patrick rzucił jej szal. Następnie wyciągnął w jej stronę suknię. - Włóż to. Powinnaś się ubierać jak jedna z naszych kobiet. Szorstka wełniana suknia nie przypominała żadnego stroju, który Isabel widziała dotychczas. Była długa do kostek, z obfitymi rękawami. Przebrała się, odwracając się plecami do Patricka. - Czy to znaczy, że zostanę niewolnicą? Ta suknia ma kolor błota. - Kąciki ust Patricka powędrowały do góry. - Nie miałem czasu wybierać ci odpowiedniego koloru. Możesz ją sobie wyhaftować, gdy dotrzemy na Eireann. Isabel stała tuż obok niego. Patrick położył dłonie na jej ramionach i pchnął ją lekko w dół, zmuszając, by położyła się na płaszczu, który rozpostarł na ziemi. Nakrył ją połami. - Śpij, jutro czeka nas długa podróż. - Czy dotrzemy do zamku w jeden dzień? - Nie, ale zabiorę cię do twojego nowego domu. - Isabel zaniemówiła, zrozumiała wszystko. - A gdzie to jest? - Pragnęłaś wolności - wyjaśnił. - Dam ci ją. Zostaniesz na wyspie Ennisleigh. Poczuła, że ogarnia ją lodowaty chłód. - Sama? - Pochylił głowę. - Dla twojego własnego bezpieczeństwa. Nie wiem, jak zareagowaliby moi rodacy, gdybyś wśród nich zamieszkała. - Nikomu nie wyrządziłam krzywdy. - W twoich żyłach płynie normańska krew. To wystarczy. - Poczuła wzbierający gniew. Czy Patrick naprawdę sądził, że ona zgodzi się na taki układ? - Nie zamierzam być więźniem. Nie masz prawa tak mnie traktować. - Moim obowiązkiem jest zapewnić ci bezpieczeństwo, a to jest jedyny sposób. - Czy to znaczy, że ludzie nie słuchają twoich rozkazów?

Michelle Willingham - Obca 19 - Nie znasz mnie, Isabel. Próbuję urządzić wszystko jak najlepiej. - Jak najlepiej dla siebie. - Jak najlepiej dla nas wszystkich - sprostował. A więc ten irlandzki naczelnik sądził, że może ją skazać na wygnanie, a ona potulnie się na to zgodzi. Patrick MacEgan bardzo się mylił.

Michelle Willingham - Obca 20 ROZDZIAŁTRZECI Białe żagle wydymały się na wietrze. Na rufie parskały zniecierpliwiono konie. Po całym dniu wpatrywania się w szare niebo i nieskończony przestwór morza Patrick również zatęsknił do postawienia nóg na ziemi. Używał łodzi, gdy było to konieczne, ale nie lubił czuć się zdany na łaskę i niełaskę burzliwych fal. Na horyzoncie majaczyły zielone wzgórza, fragmenty wybrzeża w barwach piasku i wapienia. Gdy był chłopcem, biegał po plaży z kolegami, ale teraz wybrzeże budziło w nim inne skojarzenia. Tu właśnie wylądowali normańscy najeźdźcy i tu przelali krew jego ludzi, między innymi jego najstarszego brata Liama. Dłoń mimowolnie powędrowała do rękojeści miecza. Poczuł pod palcami obcy dotyk kości słoniowej i drewna. Odziedziczył ten miecz według prawa, ale jeszcze do niego nie przywykł. W rękojeści spoczywał rubin wygładzony dłońmi licznych naczelników z rodu MacEgan. Niegdyś byli potężnymi władcami, jednak ludzie jego ojca przywykli do plemiennych najazdów, a nie do zorganizowanej obrony. Większość z nich wprawnie władała mieczem, brakowało im jednak odpowiedniego wyszkolenia, by zwyciężyć wroga, który znacznie przewyższał ich liczebnością. Patrick planował to zmienić. Jedyny sposób, żeby się uchronić przed Normanami, to poznać ich słabe punkty. Zamierzał podpatrywać ich ćwiczenia i zmusić swoich ludzi do nauki. Potem mógłby wykorzystać strategie Normanów przeciwko nim w bitwie. Ostre skały chroniły niewielki gród usadowiony na wzgórzu. Palisada otaczała siedem kamiennych chat. Pozostało tu jedynie kilku starzejących się ludzi. Dumni i niezbyt skłonni do zmiany obyczajów nie chcieli przyłączyć się do reszty klanu zamieszkującego główną wyspę. Wzrok Patricka powędrował w stronę żony. Przypatrywała się wyspie bez żadnych emocji na twarzy. - Tu będziesz mieszkać - powiedział, wskazując na wybrzeże. Zesztywniała i przez chwilę obawiał się, że zaraz rzuci się w morze. Nie byłby tym szczególnie zdziwiony. - Tu odzyskasz wolność - dodał cicho. - Tylko w ten sposób mogę zapewnić ci bezpieczeństwo. - Bezpieczeństwo? Przecież oboje wiemy, że ta wyspa to więzienie! - Odwróciła głowę i welon załopotał na wietrze. - Nie ma innego miejsca, gdzie mogłabyś się udać.

Michelle Willingham - Obca 21 Dlaczego nie potrafiła się z tym pogodzić? Wojowie jej ojca wymordowali jego ludzi. Klan nie zaakceptuje jej obecności. Natomiast Ennisleigh nie ucierpiało w tej bitwie. Powietrze było przesycone ostrym zapachem soli. Nad ich głowami krzyczały białe mewy. Patrick pomógł braciom ściągnąć żagiel. Przy brzegu puścili wiosła, Bevan przytrzymał łódź i Patrick wyszedł na drewniany pomost, a potem wyciągnął rękę, by pomóc Isabel. Przestąpiła niepewnie kilka kroków po deskach i stanęła na piasku. - Puśćmy konie luzem. Niech się najedzą i napiją - zwrócił się do Bevana Patrick. - Potem zabierzemy je do Laochre. - Ja poszukam czegoś do jedzenia - zaproponował Trahern. - Mam ochotę na coś świeżego. Zanim brat się oddalił, Patrick polecił: - Nie pozwól miejscowym przychodzić tutaj. Powiedz im, żeby pozostali w swoich chatach przez cały dzień i nie zawracali głowy lady Isabel. Mieszkańcy wyspy niczego nie kochali bardziej niż plotek, Patrick dobrze wiedział, że jego normańska żona stanie się tematem rozmów na wiele wieczorów. - Czy możemy im powiedzieć, że jest twoją żoną? - zapytał Trahern. Patrick krótko skinął głową i brat ruszył w stronę grodu. Bevan poprowadził konie wzdłuż plaży. Słońce oświetlało zrujnowany nfl-nie rath Ennisleigh. Patrick odczekał chwilę, nim wyciągnął rękę do Isabel i powoli poprowadził ją w górę stromą ścieżką. Nie przyjęła jego pomocy; szła za nim z mocno zaciśniętymi ustami i wyrazem determinacji na twarzy. - Dlaczego mnie tu zostawiasz? - Zanim zdążył odpowiedzieć, dodała: - Jeśli jeszcze raz mi powiesz, że to dla mojego bezpieczeństwa, to wyrwę ci sztylet zza pasa i utnę język. - Nie zrobisz tego. Przecież boisz się myszy. - Ale nie boję się ciebie. Zatrzymał się i spojrzał na nią gniewnie. - Może powinnaś, a chara. - Zanim zdążyła sięgnąć po sztylet, który miał za pasem, pochwycił ją za nadgarstki. Próbowała się wyrwać, mrucząc pod nosem: - Trzeba było ukraść konia, gdy nadarzyła się okazja. - Mówiłem już, że tutaj będziesz wolna. Możesz tu żyć, jak uznasz za stosowne. - Ale mam się trzymać z dala od ciebie i twojego ludu. - Tak - potwierdził Patrick.

Michelle Willingham - Obca 22 Nigdy nie stanie się jedną z nich, im prędzej to zrozumie, tym lepiej dla nich obojga. - Czy mój ojciec wie o wygnaniu? - zapytała. - To, co teraz z tobą się dzieje, nie jest już sprawą twojego ojca. - To będzie jego sprawa, gdy pojawi się tu na święto Lughnasy. Jeśli, jak twierdzisz, małżeństwo ze mną pozwoliło ci ocalić życie ludu, to powinieneś mi przynajmniej pozwolić zamieszkać wśród nich. Te słowa nie poruszyły go w najmniejszym stopniu. Był przekonany, iż do Lughnasy jego siły wzmocnią się na tyle, że uda mu się przepędzić wszystkich Normanów. - Nie obiecałem, że będziesz żyła razem z nami. - Nie obawiasz się mojego ojca? - Nie. - Choć musiał przyznać się do porażki w bitwie i poślubić Isabel, nie zamierzał poddawać się komendzie Normanów. - Edwin de Godred tutaj nie rządzi. - Baron nie miał również władzy nad tym, co działo się w ich małżeństwie. Jeśli Isabel kiedykolwiek urodzi syna, nie będzie to dziecko Patricka. Zamierzał unieważnić ślub, gdy tylko pokona Edwina. Musiał poczekać z tym do żniw, ale dzięki temu miał dość czasu, aby zebrać fundusze, które pomogą przychylnie nastawić arcybiskupa. Isabel szła wściekła, ale gdy dotarli na grzbiet wzgórza, naraz zatrzymała się jak wryta, z otwartymi ze zdziwienia ustami. Od strony cieśniny brzeg wyspy był groźny, najeżony ostrymi skałami, zaś drugą stronę, zwróconą do otwartego morza, otaczał pas lśniącego w słońcu piasku. Stała nieruchomo, wpatrując się w krajobraz w niemym zachwycie. W chwilę później ten nastrój prysł i w jej oczach znów błysnął bunt. - To nie jest moje miejsce. - Nie - przyznał Patrick - ale jedyne, w którym możesz pozostać. Poczucie odpowiedzialności wobec własnego klanu nie pozostawiało miejsca na wyrzuty sumienia. Fascynowały go jednak te pełne miękkie usta, brązowe oczy i złote włosy. - Znajdę sposób, by się stąd wydostać. Jedną ręką chwycił ją za kark i powiedział z kpiącą powagą: - W takim razie będę musiał cię zakuć w łańcuchy. - Nie ośmieliłbyś się tego zrobić! - Ośmieliłbym się na wszystko - rzekł spokojnie.

Michelle Willingham - Obca 23 Wyrwała mu się. Patrick przyłapał się na tym, że wpatruje się w usta Isabel. Puścił ją natychmiast, zły na siebie, że jej dotknął. - Wrócę wieczorem i przywiozę ci trochę żywności. - Po co zawracasz sobie tym głowę? Nie lepiej zagłodzić mnie na śmierć i zawiesić moją głowę na bramie? Nie zareagował. Wysokie trawy kołysały się na wietrze, ocierając się o ich kolana. Wyżej stały kamienne chaty w kształcie uli, otoczone palisadą. Przyjrzał się im, szukając śladów zniszczenia, ale nie dostrzegł żadnych. Ucierpiał jedynie dom jego rodziny, można go jednak było odbudować. Z płonących ognisk wznosiły się smugi dymu. Patrick wyczuł zapach ciepłego jedzenia i zaburczało mu w brzuchu. Tuż przed bramą grodu znajdowało się spore poletko pokryte zielonymi siewkami. Słychać było przyciszone rozmowy, ale nikt nie wychodził z chat. Dobrze, pomyślał Patrick. Mieszkańcy wyspy posłuchali ostrzeżenia jego brata. Mimo wszystko był pewien, że przyglądają się im zza skórzanych zasłon zastępujących drzwi. Poprowadził Isabel w stronę zrujnowanej twierdzy, którą jego dziad zbudował w najwyższym punkcie wyspy. Dumnie wznoszące się mury zostały zniszczone przez ogień. Kiedyś Patrick często uciekał tu z domu. Położył teraz dłoń na zwęglonej belce i przypomniał sobie szeroki śmiech dziadka, Kierana MacEgana. - To mój dom. - Jak spłonął? - zapytała Isabel. - Czy to najeźdźcy go spalili? Patrick potrząsnął głową. - Mieszkańcy wyspy. Po to, by Normanowie myśleli, że już przypuszczono atak na tę twierdzę. Nie winił miejscowych za ten czyn, dziadek też by tak zrobił. Lepiej spalić twierdzę, niż pozwolić, by wpadła w ręce Normanów. - Dzięki temu się uratowali - dodał. Główny budynek był prawie nienaruszony, tylko ściany miał okopcone. Nie było to szczególnie wygodne miejsce do życia, ale zapewniało dach nad głową przynajmniej w większości miejsc, pomyślał Patrick, patrząc na liczne dziury w stropie. Dołączyli do nich Bevan i Trahern z dwoma workami żywności. Trahern trzymał w dłoni parujący placek z mięsem i właśnie wgryzał się w drugi. Patrick złapał jeden z rzuconych przez niego worków i zauważył, że Isabel wpatruje się w placek głodnym wzrokiem. Trahern podał jej kawałek placka. Ugryzła i jadła z przymkniętymi oczami, jakby nigdy w życiu nie przeżyła chwili większego szczęścia.

Michelle Willingham - Obca 24 Patrick uznał, że małżeństwo byłoby znacznie łatwiejsze do zniesienia, gdyby jego żona nie miała nosa albo gdyby jej twarz pokrywały okropne blizny. Tymczasem miała twarz bogini Danu. Skinął na braci, by wyszli z nim z budynku. - Jakie nowiny usłyszeliście od wyspiarzy? - Klan Ó Phelan zbiera siły - odrzekł ponuro Bevan. - Chcą nas zaatakować, dopóki jesteśmy słabi i rozbici. - Oni nie ucierpieli podczas inwazji. Patrick przypuszczał, że okazali się zdrajcami i przekupili Normanów albo zawarli z nimi układ. - Przygotuj ludzi - nakazał. - Muszą być gotowi do odparcia ataku. - Mogę to zrobić, ale to na nic się zda - odparł Bevan. - Uważasz, że nie jestem w stanie obronić własnego klanu? - zapytał nieprzyjemnym tonem Patrick. - Tak - przyznał Bevan. - Zwłaszcza że musisz otworzyć nasze bramy przed cudzoziemcami, normańskimi łajdakami. - Splunął na ziemię i w jego oczach zabłysła nienawiść. - Nie trzeba było się z nią żenić. - Dobrze wiesz, że nie dano mi wyboru. Nie ma sensu zastanawiać się nad tym, czego nie można zmienić. Ludzie muszą być w pogotowiu. Thornwyck otrzymał rozkazy, by zniszczyć Laochre, jeśli nie dotrzymamy warunków poddania się. - Nawet jeśli byśmy zginęli, to przynajmniej nie wprowadzilibyśmy między siebie zdrajców. - Nie wszyscy pragną śmierci. Patrick wiedział, że brat jest gotów oddać życie w obronie klanu, szczególnie po tym, jak Normanowie zabili jego żonę. - Otwórz bramy przed normańskimi żołnierzami. Przemówię do nich po zmierzchu. - Bevan zacisnął pięści. - Jeśli wpuścisz ich do zamku, ja nie zostanę. - To wracaj do Rionallis - wtrącił się Trahern. - Nie byłeś tam od śmierci Fiony. Ostatni rok nie był szczęśliwy dla Bevana. Przyniósł mu uratę żony i dziecka. - Nie potrzebuję już Rionallis. - Ale twoi ludzie potrzebują ciebie - przypomniał mu Patrick. - Przysiągłem oddać swój miecz w służbę tym, którzy walczą z Normanami. Jeśli brat nie przyłączy się do mnie, to udam się gdzie indziej. - Powiedziawszy to, ruszył w stronę wybrzeża. Patrick patrzył za nim, ale nie próbował go zatrzymać. - Ruarc zbiera innych przeciwko tobie - ostrzegł Trahern. - Potrzebujemy Bevana po naszej stronie. Bez niego możesz stracić władzę naczelnika.

Michelle Willingham - Obca 25 Na wzmiankę o kuzynie Patrick jeszcze bardziej się zaniepokoił. - Ruarca bardziej interesuje władza niż potrzeby własnego ludu. Trahern położył dłoń na jego ramieniu. - W takim razie ty postaraj się nie stracić zaufania. Ludzie wolą mieć za naczelnika ciebie niż Ruarca, ale nie wiem, co będzie, gdy wprowadzisz między nas Normanów. Patrick wyprostował się i utkwił wzrok w horyzoncie, słońce dotykało linii morza, fale pokryły się złotem i czerwienią. - Dziś w nocy otworzymy bramy normańskim żołnierzom. Ci z nich, którzy spróbują skrzywdzić naszych ludzi, nie dożyją świtu - oznajmił. Isabel krążyła po izbie, przypatrując się poczerniałym ścianom. Budowla musiała się wznosić wysoko. Schody prowadziły do sypialni na piętrze. Kopnęła w jeden ze słupków podpierających strop. Rzeczywiście były mocne. Pochłodniało i poczuła na ramionach gęsią skórkę. Wciąż miała wrażenie, że ziemia pod jej stopami kołysze się jak dno łodzi. Była obolała i zmęczona, ale się nie położyła. Czy mogła spokojnie zamknąć oczy na nieznanej wyspie, otoczona przez obcych? Czy będą próbowali ją zabić, bo należy do Normanów? Patrick stwierdził, że nie będzie rządzić jego klanem. Nawet się z tego ucieszyła. Nic nie wiedziała o rządzeniu. Wolała pozostać na drugim planie, prowadzić dom bez świadomości, że wszyscy śledzą jej poczynania. Gdy jej siostry wyszły za mąż, zajmowała się zamkiem Thornwyck. Niemal dwustu służących pracowało pod jej rozkazami. Była dumna, że potrafi sobie doskonale poradzić, lecz Edwin de Godred i tak tego nie zauważał, nie pochwalił jej ani jednym słowem. Podeszła do wyjścia. W pewnej odległości zobaczyła męża. Rozmawiał z braćmi. Po chwili Trahern i Bevan zniknęli za zboczem wzgórza, a Patrick ruszył w jej kierunku. Ciemne włosy opadały mu na ramiona ozdobione skórzanymi naramiennikami, wpatrywał się w jej twarz. - Znalazłem chatę dla nas na tę noc. - Zamierzam spać tutaj, w donżonie. - Śpij, gdzie chcesz. Dla mnie nie ma to żadnego znaczenia, ale noce są zimne. - Chyba nie zostaniesz na wyspie? Podszedł jeszcze o krok, aż prawie jej dotknął. W jego oczach błysnęła złość. - Powiedziałem już, że nie zamierzam dzielić z tobą loża.