Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 114 513
  • Obserwuję510
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań681 841

Wilson Patricia - Słońce Andaluzji

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :725.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Wilson Patricia - Słońce Andaluzji.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse W
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 98 stron)

PATRlCIA WILSON Słońce Andaluzji

ROZDZIAŁ PIERWSZY Trzy spóźnienia pod rząd! Maggie stukała niecierpliwie w kierownicę i centymetr za centymetrem posuwała się naprzód. Miała dziesięć minut, aby wydostać się z korka, zaparkować i dotrzeć do biura. Poniedziałkowe spóźnienie dało się usprawiedliwić - nieoczekiwane roboty drogowe. Do wtorku roboty nabrały rozmachu i chociaŜ wyruszyła z domu wcześniej, i tak się spóźniła. Dzisiaj najwyraźniej spóźni się jeszcze bardziej, a usprawiedliwienie przestanie być wiarygodne. Richie będzie warczał. Wzruszyła ramionami. Ona teŜ moŜe warknąć na niego, więc po co się martwić? Skręcając na parking, stwierdziła, Ŝe jednak nie jest tak źle. Jeśli znajdzie wolne miejsce, to zdąŜy na czas. Pochyliła się, by wziąć kwit. Miała na sobie ciepłe ubranie, mimo to drŜała na chłodnym wietrze. JuŜ kwiecień, a tak zimno, pomyślała. Ta zima chyba nigdy się nie skończy. Zamknęła okno i ruszyła przed siebie, szukając miejsca, które pomieściłoby jej golfa. Dostrzegła je na końcu rzędu i z zadowoleniem przyspieszyła. Ma jeszcze trzy minuty. Teraz biegiem do redakcji, która mieściła się tuŜ obok, w małej bocznej uliczce. Nagle jaskrawoczerwony porsche nadjechał bardzo szybko z przeciwnej strony, pod prąd, ignorując znaki. Była pewna, Ŝe kierowca ją zauwaŜył. Musiała ostro zahamować. To na pewno męŜczyzna, tylko męŜczyźni mają czelność tak się zachowywać, pomyślała. Zdumienie zmieniło się we wściekłość, kiedy kierowca zajął puste miejsce - jej miejsce. Zareagowała we właściwy sobie sposób. Natychmiast wyskoczyła z samochodu, zatrzasnęła drzwi i wściekła zbliŜyła się do kierowcy porsche'a. Właśnie wysiadał, mógł więc wsiąść z powrotem i odjechać. - To moje miejsce! - zawołała. Zamykał samochód, ale gdy się zbliŜyła, wyprostował się na całą imponującą wysokość. W jego ciemnych oczach malowało się zdumienie. MęŜczyźni, nawet wysocy i władczy, nigdy nie imponowali Maggie. Nie zmroziło jej nawet spojrzenie jego lśniących czarnych oczu. Płonęła z oburzenia. Stał bez ruchu, obserwując ją chłodno. Była ubrana w elegancki jasnobrunatny garnitur, spodnie wpuściła w wysokie buty. Włosy miała prawie całkiem ukryte pod kapeluszem o męskim fasonie, dopasowanym do odcienia garnituru. - Nie słyszał pan, co mówię? Wjechał pan jak wariat, pod prąd, i zajął moje miejsce! - Słyszałem - przyznał chłodno, unosząc czarną brew. - Musiałbym być głuchy, Ŝeby nie zareagować na taki ton. - Więc skoro nie jest pan głuchy, to proszę się stąd zabierać. To moje miejsce, a pan mi je zajął! Maggie patrzyła na niego groźnie, ale on zamknął samochód, wsunął kluczyki do kieszeni i włoŜył grubą, skórzaną kurtkę. Gdyby nie miał ponad metr osiemdziesiąt, Maggie na pewno by go

uderzyła. Najwyraźniej zamierzał po prostu odejść. Dziewczyna gwałtownie ruszyła do przodu. - Ani kroku dalej - ostrzegł ją cicho. - Nie puszczę tego płazem. Najwyraźniej odgadł jej zamiary. Maggie zamarła, czerwona z gniewu i ze wstydu. - Oczywiście - burknęła. - Mogę sobie łatwo wyobrazić, Ŝe ktoś taki uderzyłby kobietę. Gdybym była męŜczyzną, nie ośmieliłby się pan tego zrobić! - Ale ja byłem przekonany, Ŝe pani jest męŜczyzną! - Przyjrzał się jej z ironicznym zdziwieniem, kształtne wargi wygięły się drwiąco. - Pani ubranie i zachowanie nie pasują do kobiety. Proszę wybaczyć moją pomyłkę. - JakieŜ to zabawne! Przez pana męski egoizm jestem spóźniona. Wszyscy męŜczyźni to dranie, a pan bije wszelkie rekordy! - Proszę mnie zawiadomić, gdzie się zgłosić po nagrodę - prychnął. - Na pewno zdoła pani wywalczyć inne miejsce na parkingu. Radzę szukać jakiegoś uprzejmego starszego pana. To powiedziawszy, odszedł, a Maggie straciła kolejne minuty, wpatrując się w jego plecy. Przez głowę przelatywały jej mordercze myśli. Był wysoki, szeroki w ramionach i poruszał się jak wielki, czarny kot. Miał wystające kości policzkowe i stanowczy wyraz twarzy. Na pewno nie był Anglikiem. Miał zbyt ciemną karnację - granatowoczarne włosy, czarne oczy i śniadą skórę. Był przystojny i, sądząc z jego zachowania, wiedział o tym. Mówił z lekkim obcym akcentem. Cudzoziemiec zabrał jej miejsce na londyńskim parkingu! - Co się wyprawia na tym świecie? - StraŜnik parkingowy uśmiechnął się do Maggie. - Nie moŜe pani tu stać, panno Howard. Znowu jest pani spóźniona, co? - Wcale nie - zirytowała się. - Najpierw roboty drogowe, a potem ten maniak... - Jest miejsce w następnym rzędzie - uspokoił ją. - Popilnuję go, póki pani nie dojedzie. Nadal wzburzona, Maggie wróciła do samochodu. Gdyby była męŜczyzną, nie musiałaby objeŜdŜać całego parkingu, bez skrupułów pojechałaby pod prąd i natychmiast dotarła na miejsce. Dlaczego straŜnik nie pojawił się na czas i nie powiedział zarozumiałemu cudzoziemcowi, Ŝe złamał przepisy? Najwyraźniej słyszał całą kłótnię. TeŜ jest przecieŜ męŜczyzną, stwierdziła. Oni zawsze trzymają razem. Zanim zaparkowała, jej spóźnienie wzrosło do dwudziestu minut, ale przestała się tym przejmować. Ruszyła przez ulicę w kapeluszu mocno nasuniętym na głowę i z zaciśniętymi ustami. Co za wspaniały początek dnia! Maggie weszła przez szklane obrotowe drzwi i jak zwykle pierwszą rzeczą, którą zobaczyła, była tekturowa, powiększona okładka czasopisma z nazwą wypisaną nieproporcjonalnie wielkimi literami: „ZAPYTANIA!" Ten powszechnie szanowany magazyn zajmował się kontrowersyjnymi sprawami, był zasadniczy jak sama Maggie. Pisała do niego od dwóch lat i mimo zaledwie ukończonego dwudziestego piątego

roku Ŝycia, zdobyła znaczną popularność. Najbezczelniejsi reporterzy schodzili z drogi Maggie Howard, chociaŜ co miesiąc pochłaniali pisane przez nią artykuły. Opisywała powszechnie bulwersujące sprawy. Robiła to bardzo rzetelnie, śaden temat jej nie przeraŜał, a kiedy go drąŜyła, z niezwykłą intuicją łączyła fakty. Miała fenomenalny dar dochodzenia do prawdy. Pracowała zawsze z tym samym fotografem. Teraz Bruce Mitchell czekał na nią w redakcji. Kiedy weszła i odłoŜyła torbę, wskazał na zegar. - Prawie dwadzieścia pięć minut spóźnienia. Prędzej, Maggie, szef na nas czeka. - MęŜczyźni! - Maggie spojrzała na niego groźnie i zdjęła kapelusz, potrząsając głową. Gęste włosy opadły jej na ramiona. Złociste, lśniące, lekko falujące. - Co znaczy „męŜczyźni"? Ja jestem męŜczyzną! - spojrzał na nią z oburzeniem. Maggie skrzywiła się. - Ty nie, Mitch. Dawno juŜ ci to wybaczyłam, ale ogólnie mówiąc, cała wasza płeć jest... - Wymyślisz właściwe określenie, kiedy zobaczysz Richiego - roześmiał się Mitch. - Czeka od pół godziny. - To głupio z jego strony - mruknęła Maggie, zdejmując Ŝakiet. - Spóźniłam się tylko dwadzieścia pięć minut. - Przyszedł wcześniej, Ŝeby nas złapać. Wygładziła brązową jedwabną bluzkę, potrząsnęła włosami i ruszyła w stronę pokoju redaktora naczelnego. Idąc za nią, Mitch podziwiał jej smukłą figurę. Nikt, naprawdę nikt nie śmiał komentować kształtnej sylwetki Maggie - chyba Ŝe nie bał się jej ostrej riposty. Praca z Maggie Howard była zaszczytem. Maggie była znakomita w swoim zawodzie, a do tego bardzo urodziwa - wysoka, smukła, o brzoskwiniowej cerze i cudownych włosach. Miała w sobie coś bardzo zmysłowego - co tym bardziej podniecało, Ŝe sama nie była tego świadoma. Pod maską rzeczowej, ostrej dziennikarki kryła się niewinność, którą dostrzegał i której pragnął kaŜdy męŜczyzna. Niestety, na ogół brakowało im odwagi. Maggie mogła zabić spojrzeniem z odległości sześćdziesięciu kroków. Richie Lowell podniósł głowę, gdy weszli. Spojrzał na Maggie i gestem kazał im usiąść. - Nawet nie wspomnę, Ŝe znowu się spóźniłaś - warknął. - Roboty drogowe - zapewnił go Mitch, siadając na krawędzi biurka. - Sam na nie natrafiłem. - Ale dojechałeś na czas - zauwaŜył ostro Richie. - Tak, bo mama wstała i zrobiła mi śniadanie - oznajmił odwaŜnie Mitch. - W tym tygodniu będzie to pewnie jakaś blondynka, prawda? Złaź z mojego biurka! - Skończyliście juŜ? - zapytała zimno Maggie. - Czego od nas chcesz?

- To zadanie specjalne - zdradził Richie Lowell, nakładając okulary na nos. - Polecenie z góry. - A czego sobie Ŝyczy "góra"? - westchnęła Maggie, bo gdy pan Parnham, właściciel czasopisma, wtrącał się w ich pracę, nie wróŜyło to nic dobrego. Nie podobało jej się to, chociaŜ jeszcze nie miała pojęcia, w czym rzecz. - Chodzi o Hiszpanię - odparł powaŜnie. - Powiem ci wstępnie, na czym to zadanie polega. - Maggie z Mitchem spojrzeli na siebie znacząco. Kiedy Richie Lowell odpuszczał spóźnienie, był chętny do spokojnej dyskusji i zniŜał głos do szeptu, trzeba było mieć się na baczności. - Osoba, o którą chodzi, to hrabia Felipe de Santis - oznajmił Richie. - Trzydzieści sześć lat, niezwykle bogaty, dwa lata temu odziedziczył tytuł. Przedtem widywany na wszystkich wybrzeŜach Europy w luksusowych kurortach, gdzie zawijał swoim jachtem, podejmował sławnych i bogatych, otaczał się pięknymi kobietami. - Całkiem rozsądnie - mruknęła Maggie sarkastycznie. -Taka jego rola. - To nie wszystko - dodał Richie pośpiesznie, by nie stracić uwagi słuchaczy. - On nagle zniknął. Bez Ŝadnej wiadomej przyczyny, niespodziewanie. Niemal z dnia na dzień. I długo nie było o nim nic wiadomo. - CzyŜby potęŜny kac? - zasugerował Mitch. - To naprawdę powaŜna sprawa! - huknął Richie. - Robi się ciekawie - stwierdziła cicho Maggie. - Mów dalej. Była naprawdę zainteresowana, bo to nazwisko coś jej przypominało. Felipe de Santis? Gdzie mogła je usłyszeć? - Wygląda na to - ciągnął Richie, ignorując Mitcha – Ŝe zaszył się w Andaluzji. Ma ogromną posiadłość w Sierra Nevada, wielką hacjendę czy coś w tym rodzaju. Hoduje konie i najwyraźniej to mu wystarcza do szczęścia. - No i co? - spytała Maggie. - Zmienił się. I bardzo dobrze. Nie zamierzam go szpiegować, więc jeśli miałeś taki pomysł, zapomnij o tym. - Nie o to chodzi - zaprzeczył szybko Richie. - Zgodził się, Ŝebyśmy wydrukowali tekst o jego posiadłości. To zaszczyt. Zwykle nie wpuszcza gości. - Wziął głęboki oddech i popatrzył na Maggie, której szare oczy z kaŜdym jego słowem stawały się większe i bardziej lodowate. - Pojedziesz do Hiszpanii i napiszesz artykuł o okolicy, wspaniałej hacjendzie i hodowanych tam koniach. Mitch zrobi zdjęcia. - Chyba Ŝartujesz! - wykrzyknęła Maggie z niedowierzaniem i wściekłością. - Piszę o polityce albo sprawach wagi państwowej. Nie zajmuję się turystycznymi kawałkami. A poza tym - dodała, zanim Richie zdąŜył otworzyć usta - „Zapytania" to powaŜne pismo, a nie babski magazyn! - Nie Ŝartuję, Maggie. - Richie był chyba nieco zawstydzony bezpośrednim atakiem. - To polecenie samej góry. Stary Parnham zna hrabiego z dawnych lat i parę dni temu jedli razem

kolację. Wtedy wymyślili ten artykuł, a kiedy padło twoje nazwisko, Santis się zgodził. Zdaje się, Ŝe chodzi nie tyle o wspaniałą opinię o tobie, ale o fakt, Ŝe jesteś kobietą. - CzyŜby? - spytała Maggie sztywno. - Nudzi mu się w rodowej siedzibie? Daj spokój! - Nie byłabyś tam z nim sama, Maggie. On ma siostrę, a poza tym Mitch będzie z tobą - wymamrotał zaczerwieniony Richie. - Mówiłem ci, to zarządzenie odgórne. Chodzi nie tylko o to, Ŝe pan Parnham zna hrabiego. Mówi, Ŝe juŜ dawno wpadł na ten pomysł. UwaŜa, Ŝe raz na jakiś czas powinniśmy drukować coś lŜejszego, łagodniejszego. - Ale dlaczego padło na mnie? - zdenerwowała się Maggie. - Ja nie jestem łagodna! - To będzie miła odmiana - namawiał Richie. – PokaŜesz się z całkiem nowej strony. Mitch zrobi wspaniałe zdjęcia. Fotograf spojrzał nerwowo na Maggie. Ze zdumieniem spostrzegł, Ŝe dziwnie znieruchomiała. Skojarzyła sobie wreszcie to nazwisko. Konie - lśniące, wspaniałe. Gdy miała trzynaście lat, długo nie kładła się spać, by obejrzeć jednego, jedynego człowieka. Cały kraj wstrzymywał oddech i bił brawo, kiedy młody Hiszpan, przystojny i dumny, demonstrował niezwykłe umiejętności jeździeckie. Felipe de Santis! Felipe Wspaniały! To na pewno on. Hodował konie - niemoŜliwe, Ŝeby był to zbieg okoliczności. Maggie poczuła dziwne podniecenie. Pewnie nie uda jej się napisać tego artykułu. Bez wątpienia ten Hiszpan jest arogancki. JuŜ wtedy wyglądał na takiego. Wtedy jej to imponowało, teraz pewnie ją rozwścieczy. A ona nie zdoła utrzymać w ryzach swego temperamentu. Szanse były naprawdę niewielkie, ale chciała pojechać. Zdyscyplinowany umysł brzydził się takim dziecinnym roman- tyzmem, jednak wspomnienia wywoływały dziwne podniecenie, z którego dawno powinna wyrosnąć, i tłumiły obawy. - No, dobra. Kiedy mamy jechać? - Richiemu najwyraźniej ogromnie ulŜyło, chociaŜ zerkał na nią podejrzliwie. - Najpierw musicie się z nim spotkać. Dziś wieczorem, w hotelu. Idźcie oboje, chociaŜ on jeszcze nie wie o Mitchu. Nie było mowy o zdjęciach. - śadnych zdjęć w tekście o zwierzętach i pięknym kraju? - zdenerwował się Mitch. - A jak on sobie to wyobraŜa? PoŜyczy nam rodzinny album? - Nie martw się, pojedziesz - uspokajał go Richie. - Idź z Maggie na spotkanie, juŜ ona go oczaruje. Mitch uniósł brwi. Co za niezwykły poranek. Najpierw Maggie przyjmuje "łagodne" zlecenie, a teraz jest wysyłana do oczarowywania. Dziewczyna wstała i ruszyła do drzwi.

- Dobrze - powiedziała cicho. Za jej plecami Mitch zerknął na szefa. Richie uśmiechnął się, patrząc na sylwetkę dziewczyny. Uniósł oczy do nieba i przesłał jej pocałunek. Na nieszczęście Maggie to dostrzegła. - Powinieneś schudnąć, Richie - mruknęła słodko. - Siedząca praca ci nie słuŜy. - A ty powinnaś trzymać język za zębami, Margaret Howard - odciął się Richie groźnie. Trafiła w jego najczulszy punkt. - Wiesz, co znaczy to imię? „Jak perła". A ty jesteś raczej jak brzytwa. Masz oczarować hrabiego, to rozkaz Parnhama. Maggie uśmiechnęła się tylko i wyszła z pokoju. Richie spojrzał groźnie takŜe na Mitcha. - Dlaczego ona jest taka? - spytał z irytacją. - Wszystkie kobiety lubią być podziwiane. - Ale Maggie nie podziwia męŜczyzn - wyjaśnił ostroŜnie Mitch. - Pewnie się taka urodziła. Maggie usłyszała to i skrzywiła się. Nie, nie urodziła się taka. Nauczyła się tego w najboleśniejszy sposób i teraz zawsze była czujna. WciąŜ miała blizny po bitwie, którą niemal przegrała. Teraz nie potrzebowała juŜ niczyjej pomocy. Miała twardą skorupę, jak ostryga. Tylko tyle miała wspólnego z perłami. Mitch stał w holu luksusowego hotelu i z rozpaczą potrząsał głową. Ona naprawdę robiła to specjalnie. Jak zwykle, włoŜyła spodnie, chociaŜ mogli zostać zaproszeni na kolację z hrabią. Jedynym ustępstwem było to, Ŝe miała na sobie jedwab - zielony jedwabny garnitur i czarną bluzeczkę. I tak dobrze, Ŝe nie włoŜyła tych wysokich butów, za to włosy znowu zniknęły pod okropnym, filcowym czarnym kapeluszem, który chyba dostała w spadku po ojcu. Płaszcz zostawiła w szatni, ale kapelusz za- trzymała. Musiał jednak przyznać, Ŝe mimo wszystko wyglądała ponętniej niŜ kaŜda znana mu kobieta, łącznie z aktualną przyjaciółką. - Widziałeś go juŜ? - Maggie przerzuciła przez ramię czarną torebkę. Torebka była za duŜa i okropnie wypchana, na pewno notatnikami i długopisami. Mitch spoglądał na Maggie okiem fotografa, z kaŜdą chwilą bardziej zniechęcony. - Nie. Pewnie obserwuje nas zza kolumny. Chcesz go wkurzyć, Ŝeby odstąpili od całego pomysłu, prawda? - podsumował, patrząc na nią z uśmiechem. - Chyba nie - odparła powaŜnie. - Dobrze mnie znasz. Rzeczywiście, miałam taki zamiar. Opisywanie posiadłości i Ŝycia hiszpańskich hrabiów i ich sióstr nie jest w moim stylu. Lepiej się czuję w roli łowcy dyktatorów, ty teŜ. Ale im dłuŜej się zastanawiam, tym bardziej pociąga mnie perspektywa wspaniałych wakacji w Andaluzji. I to za darmo. - PowaŜnie? - zapytał Mitch, szczerze zdumiony. - Prawie powaŜnie - uśmiechnęła się. - MoŜe znajdę coś podejrzanego, kto wie? Mitch teŜ się uśmiechnął. To było bardziej podobne do Maggie. Niecierpliwie zerknęła na

zegarek. Czy to demonstracja arogancji hrabiego? KaŜe im czekać, jako osobom zupełnie niewaŜnym? - Gdzie jest ten facet? - mruknęła. - JuŜ wpół do ósmej. Podszedł kelner, przyjrzał im się uwaŜnie i zapytał, czy czekają na hrabiego Felipe de Santisa. Nie miał Ŝadnych wątpliwości. Maggie uznała, Ŝe wyglądają zbyt skromnie, by mogli uchodzić tu za gości. Mitch z kolei przypuszczał, Ŝe to przez ten okropny kapelusz Maggie. Kelner oznajmił, Ŝe hrabia ich oczekuje, i wskazał męŜczyznę, stojącego na drugim końcu korytarza. Kiedy nieznajomy zrobił parę kroków, Maggie zobaczyła go dokładniej. Dumna twarz była trochę starsza, bardziej chmurna, ale był to ten sam człowiek, o którym śniła jako nastolatka. Tym razem nie nosił czarnej kurtki i haftowanych srebrem czarnych spodni. Nie miał czarnego, płaskiego hiszpańskiego kapelusza, ale to był na pewno on. Maggie poczuła nagle gorzkie rozczarowanie, tak silne, Ŝe ją samą to zaskoczyło. Tak, był to Felipe de Santis, jakiego zapamiętała, ale był to równieŜ kierowca czerwonego porsche'a. Nie rozpoznała wcześniej swojego bohatera, bo ujrzała go takim, jaki był naprawdę. Dziewczęce marzenia rozwiały się i szybko wróciła do rzeczywistości. Przejrzała go na wskroś - arogancki i pełen pychy jak szatan, zimny jak lód, po prostu przeciwnik. Był w stroju wieczorowym i miała świadomość, Ŝe ona i Mitch nie będą zaproszeni na kolację. W jego spojrzeniu moŜna było wyraźnie dostrzec, Ŝe w hierarchii społecznej stoją dla niego bardzo nisko. Maggie usiłowała opanować gniew i to idiotyczne, potęgujące się uczucie zawodu. Hrabia nagle zesztywniał, a jego czarne oczy zwęziły się. Gra skończona. On teŜ ją poznał. - Nici z wyjazdu - mruknęła do Mitcha. - JuŜ go spotkałam. Prawie się pobiliśmy. Widzisz, jak na mnie patrzy? - Pewnie się przestraszył - odparł cicho Mitch. - Zdejmij ten przeklęty kapelusz, nawet mnie wystraszyłaś. Jej temperament i doświadczenie nie na wiele się teraz zdały. Jak zahipnotyzowana zdjęła kapelusz i lśniące, złote włosy opadły na ramiona, całkowicie zmieniając jej wygląd. Przez sekundę hrabia stał bez ruchu, po czym podszedł powoli, nie odrywając spojrzenia od Maggie. Wpatrywał się w nią z napięciem, wodząc wzrokiem po długich, lśniących włosach, skupiając się na twarzy, na której niechęć mieszała się z fascynacją. Maggie pierwszy raz w Ŝyciu odjęło mowę. Obudziły się w niej dawno zapomniane marzenia, ale jednocześnie czyhała groźna rzeczywistość. Teraz nie mogła pojąć, w jata sposób rano zdołała go rozwścieczyć. - Proszę o pani legitymację prasową. - Królewskim gestem uniósł rękę i Maggie stwierdziła, Ŝe grzebie gorączkowo w torebce jak jakaś początkująca reporterka, chcąc mu podać legitymację, zanim niecierpliwie pstryknie palcami. Szybko obejrzał dokument. - Margaret Howard - stwierdził chłodno. Spojrzał na nią szyderczo. - Po hiszpańsku to Margarita, brzmi duŜo lepiej, bardziej kobieco, nie sądzi pani?

Niedwuznaczne przypomnienie jej agresywnego zachowania otrzeźwiło Maggie. Otworzyła usta, ale Mitch chwycił ją mocno za ramię i podał hrabiemu swoją legitymację. - Bruce Mitchell - przedstawił się. - Fotograf. Pracuję z panną Howard. Hrabia rzucił mu twarde, zimne spojrzenie. - Rozmowę odbędziemy w moim apartamencie. Proszę za mną - rozkazał. W Maggie aŜ się zagotowało. Śmierć bohatera, narodziny wroga. Była przekonana, Ŝe hrabia natychmiast po zamknięciu drzwi apartamentu poinformuje ją, Ŝe nie Ŝyczy sobie jej obecności w swoim domu. Zaskoczył ją jednak. - Spędziłem popołudnie na czytaniu pani artykułów - powiedział lodowato, obserwując jej widoczną irytację i kompletnie ignorując Mitcha. - Bardzo mi zaimponowały. Zna się pani na swojej pracy, nawet ma pani talent. - Dziękuję - wykrztusiła Maggie. Jego arogancja tak jej działała na nerwy, Ŝe miała ochotę trzasnąć drzwiami. Niech sobie pan Parnham sam radzi! Przelotne zauroczenie minęło. Tylko myśl o tym, co z przyjemnością odpowie de Santisowi, gdy powiadomi ich, Ŝe nie Ŝyczy sobie ich obecności w Hiszpanii, pozwalała jej usiedzieć spokojnie. - MoŜe pani napisać ten artykuł - oznajmił, znowu ją zaskakując. - Umie pani dostrzegać szczegóły na szerokim tle. - Zerknął na Mitcha i zmarszczył czoło. - Jednak nie mogę się zgodzić na obecność pana Mitchella. - To mój fotograf - oznajmiła kategorycznie Maggie, zanim Mitch zdąŜył otworzyć usta. - Pracujemy razem. - MoŜe pani przywieźć fotografa kobietę- stwierdził zimno Felipe de Santis, odwracając się znowu do niej, wyraźnie zdumiony, Ŝe ośmiela się mu przeciwstawić. W Maggie aŜ zawrzało. - Albo będę pracować z panem Mitchellem, albo nie przyjmę tego zlecenia - warknęła. Jego upór, by przyjechały same kobiety, wzbudził jej podejrzenia. Nie miała pojęcia, o co mu chodzi, ale nie pozwoli sobą manipulować. - Seńorowi Parnhamowi bardzo zaleŜy na tym artykule -ostrzegł groźnie. - ZaleŜy mu takŜe, aby napisała go właśnie pani. Przypominam, Ŝe jest on właścicielem pisma. MoŜe pani stracić pracę. - Trudno - odparła Maggie lekcewaŜąco. - Nic nie szkodzi, mam niezłą opinię w środowisku, którą mocno naraŜę, pisząc długi tekst o słonecznej Hiszpanii. Nie zajmuję się turystyką, seńor. Nie jestem szczególnie zainteresowana tym tematem. Oczywiście, jeśli odejdę, pan Mitchell odejdzie razem ze mną. Tworzymy zespół, a on jest najlepszym fotografem w branŜy. Wszędzie nas wezmą z pocałowaniem ręki. Nie sądzę, Ŝebyśmy mieli kłopoty. Popatrzyła drwiąco na de Santisa. Właśnie miała wstać i wyjść, kiedy z drugiego pokoju dobiegł hałas, jakby coś upadło. Hrabia zerwał się natychmiast.

- Momento! - gestem nakazał, aby zostali, i ruszył do drzwi. Maggie zauwaŜyła, Ŝe zamknął je za sobą bardzo dokładnie. Usłyszeli kobiecy głos i słowa hrabiego. Przemawiał w łagodny sposób. Wkrótce wrócił, miał zmieniony wyraz twarzy. Wydawał się zmartwiony, niemal zmęczony. Jego oczy natychmiast odnalazły Maggie. - Zgadzam się - oznajmił szorstko. Po raz pierwszy przyjrzał się Mitchowi uwaŜniej. - Jest pan najlepszy, a nam, oczywiście, zaleŜy na najlepszych. Tym bardziej, Ŝe senorita Howard nie chce jechać bez pana. Jednak ostrzegam, Ŝe hacjenda to moje królestwo. Waszym celem będzie opisać to miejsce i je sfotografować. Nic innego nie powinno was interesować, proszę o tym pamiętać. - Dano nam do zrozumienia, Ŝe to panu zaleŜy na tym artykule. - Maggie spojrzała na niego ironicznie. - Nie zaleŜy. Namówiono mnie. Zechcę go takŜe przeczytać, zanim opuścicie Hiszpanię. I obejrzę kaŜde zdjęcie - ostrzegł groźnie. - Tak się umówiłem z senorem Parnhamem. Cenię prywatność i jestem gotów jej bronić za wszelką cenę. Okazuję wam sporo zaufania. Proszę go nie zawieść. Niebezpiecznie robić sobie ze mnie wroga. - Kiedy mamy się zjawić? - Maggie zignorowała groźby i przyglądała mu się spokojnie. Nie pozwoli, by jakikolwiek męŜczyzna ją zastraszył. Niech ten pyszałek od razu przyjmie to do wiadomości. - Za dwa dni. Ja wracam do Hiszpanii jutro. - Jeśli hacjenda jest połoŜona na odludziu, to gdzie mamy mieszkać? - zapytała chłodno Maggie, patrząc śmiało w ciemne, władcze oczy. - U mnie, senorita - odparł cicho. Po jego twarzy przemknął ostrzegawczy uśmieszek. - Samochód odbierze was z lotniska i przywiezie do hacjendy de Nieve. Od tej chwili będziecie na moim terenie. - Ta myśl wyraźnie sprawiała mu satysfakcję. - Dobrze. - Maggie nie ustępowała. - To wygodniej, niŜ podróŜować do hotelu. Będę miała więcej sposobności, by zebrać materiał. Nie mogę pisać, nie mając informacji. Zdaje pan sobie z tego sprawę, senor? - Owszem, seńorita Howard. - W ciemnych oczach błysnęła iskierka podziwu, Ŝe nieustraszenie stawiała mu czoło. Nie podobało mu się to, ale doceniał jej odwagę. - A zatem adiós. Do zobaczenia za dwa dni. Gdy wyszli, Mitch odetchnął z ulgą. - Lepiej opowiedz, gdzie go spotkałaś, i wyjaśnij, jak mamy tam wytrzymać bez rozlewu krwi. Zachowywaliście się jak gladiatorzy. Nawiasem mówiąc, była tam kobieta. - Wiem. - Maggie spojrzała na niego z namysłem. - Słyszałeś, co mówił? - Doskonale. Ale nie zrozumiałem ani słowa. - A ja tak. Powiedział: „Zostań tutaj, potem to sprzątnę". I jeszcze: „Nie, nie moŜesz wyjść.

Zaraz się ich pozbędę". Mogłaby to być seksowna dziewczyna, ale nie wskazywał na to jego ton. Moim zdaniem, to siostrzyczka. Mitch zamyślił się na chwilę. - Dlaczego mu nie powiedziałaś, Ŝe znasz hiszpański? - Miałam zrezygnować z przewagi? Mowy nie ma. Ą poza tym nie mówię płynnie. Uznajmy, Ŝe umiem się porozumiewać w tym języku. To się moŜe przydać. Ani słowa o tym. - Nie ma sprawy - westchnął Mitch. - On i tak się do mnie nie odezwie, a ty nie lubisz męŜczyzn. Jak myślisz, czy hrabia nie lubi obu płci, czy chodzi mu tylko o nas dwoje? Pewnie to ostatnie, pomyślała Maggie. Co za ironia - ktoś, kto tak ją zauroczył w dzieciństwie i pozostał w jej marzeniach przez lata, okazał się nieczułym arogantem. CóŜ, stwierdziła ze smutkiem, prawie kaŜdy bohater przy bliŜszym poznaniu okazuje się kolosem na glinianych nogach. ROZDZIAŁ DRUGI Tej nocy Maggie miała sen, który nie śnił jej się od ponad dwóch lat. Obudziła się spocona, w uszach wciąŜ dźwięczał jej własny krzyk: Pomocy! Pod powiekami tkwił obraz Ŝelaznych sztachet ogrodzenia parku, odblask światła na mokrym chodniku. Walczyła i została pokonana, a ból i ciemność w koszmarze sennym były równie realne, jak w rzeczywistości. Wstała, by zrobić sobie herbaty. Była blada i spięta. To Felipe de Santis sprawił, Ŝe ten sen powrócił. To ta jego arogancka męskość. Nie dało się nim zwyczajnie pogardzać. MoŜna było tylko bać się go lub walczyć z nim, a ona juŜ dawno zdecydowała się na walkę. Koszmar wrócił, bo przy tym męŜczyźnie czuła coś więcej niŜ zwykłą złość. JuŜ od dawna, odkąd zaczęła pracę w czasopiśmie, nie dręczył jej ten sen. Gdy spotkała Felipe de Santisa, wszystko zaczęło się na nowo. Uniosła brzeg koszuli nocnej i obejrzała bliznę na udzie. Robiła to czasem, by wzmocnić nienawiść, by nie zapomnieć. Czy Felipe de Santis uderzyłby kobietę, pobił, zranił? Intuicja podpowiadała jej, Ŝe nie. Był uosobieniem arogancji i siły, ale nie uŜywał przemocy. Czy była tam kobieta, która z nim sypia? A moŜe to jego siostra? Dlaczego jej ich nie przedstawił, skoro na pewno spotkają ją w hacjendzie? Było w tym coś podejrzanego. Wróciła do łóŜka, ale długo nie mogła zasnąć. Zapomniała o śnie, rozmyślała teraz o Hiszpanii. Nikomu się do tego nie przyznała, ale jej wielkim marzeniem było zobaczyć Hiszpanię, prawdziwą

Hiszpanię. Takie marzenia nie pasowały do jej wizerunku i przez lata tłumiła je, ale tkwiły w głębi serca i słowo „Andaluzja" natychmiast je oŜywiło. Przed oczami pojawiała się śniada, piękna twarz, męŜczyzna z dziewczęcych marzeń. Wtedy z zapałem szukała wiadomości o Andaluzji, bo on stamtąd pochodził - z południa Hiszpanii, największego, najbardziej fascynującego regionu, z kraju gitar i kastanietów, falbaniastych sukienek i tancerzy flamenco, wystukujących rytm obcasami. Wynajdywała ilustracje i dodawała nowe obrazy do swych marzeń - tańczące Cyganki, osiołki w wąskich uliczkach, oślepiająco białe domy i chłodne patia, całe w kwiatach. Jakoś nie mogła tam dotrzeć, chociaŜ na studiach zapisała się na fakultet z hiszpańskiego. Pochłonęło ją Ŝycie, praca, problemy, a marzenie pozostało w ukryciu - Andaluzja i wspaniały, przystojny męŜczyzna w siodle, tajemne ogrody i bramy z kutego Ŝelaza, walki z bykami i piękne konie. MęŜczyzna wrósł w jej marzenia tak bardzo, Ŝe nawet poznanie jego prawdziwego oblicza nie do końca zniszczyło romantyczny obraz. Co za idiotyzm! PrzecieŜ nie róŜnił się od pozostałych przedstawicieli swojej płci - przeciętny męŜczyzna z męską Ŝądzą dominacji. Będą kłopoty, była tego pewna. Koniec z marzeniami, potrzebny jej teraz zdrowy rozsądek. Następnego ranka Maggie została wezwana do pana Parnhama. Właściciel czasopisma był zwykle absolutnie niedostępny. Nie widywał się ani z dziennikarzami innych gazet, ani z pracownikami własnego pisma. - Pewnie chodzi o Hiszpanię - szepnął Mitch. - KaŜe ci nie denerwować swego starego kumpla. Ale Maggie przemyślała wszystko i zaczęła podejrzewać, Ŝe w tej wycieczce do Hiszpanii naprawdę chodzi o coś innego, o czym Richie pewnie nie ma pojęcia. Pismo zajmowało się jedynie istotnymi wydarzeniami i publikowało ostre artykuły trafiające w samo sedno. Nie mogła uwierzyć w wersję o „złagodzeniu". Charakter Parnhama nie róŜnił się ponoć od charakteru jego gazety. On ją stworzył i prowadził. Maggie weszła do luksusowego apartamentu z oknami wychodzącymi na rzekę. Właściciel stał odwrócony plecami do ognia huczącego w kominku i obserwował ją oczami bystrymi jak u młodzieńca. Devlin Parnham miał ponad siedemdziesiąt lat, ale wskazywały na to tylko przerzedzone włosy i lekko przygarbione plecy. - Panno Howard... - Ze zdumieniem dostrzegła w stalowych oczach wesołe iskierki. - Mówią do pani Maggie, prawda? - Eee... tak. - Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć, stojąc twarzą w twarz z legendą. Jakoś nie pasował do wizerunku ogólnie znienawidzonej płci męskiej, ale na pewno kiedyś nie odbiegał od normy. Teraz podeszły wiek dawał mu fory. - Proszę usiąść i zdjąć kapelusz. Nie lubię kobiet w kapeluszach.

Usiadła, zbyt zdumiona, by się rozzłościć. Po kilku sekundach uwaŜnej obserwacji Devlin Parnham takŜe usiadł. - Richie przekazał mi, Ŝe zgodziła się pani jechać do Hiszpanii - stwierdził, nie odrywając od niej bacznego spojrzenia. - Martwi go to. UwaŜa, Ŝe jest pani twarda i nie przekonuje go ta łatwa kapitulacja. Przyznała w duchu, Ŝe ta szczerość nieco pomieszała jej szyki. Starszemu panu wyraźnie się to podobało. - Czytam wszystko, co pani pisze - wyznał. - Jest pani w tym dobra, panno Howard. Dlatego chcę, Ŝeby pojechała pani do Andaluzji. Sprawa nie jest tak prosta, jak mówiłem Richiemu. - Nie rozumiem - patrzyła na niego z zainteresowaniem. Skinął głową, widząc, Ŝe śledzi jego słowa z uwagą. - Dlatego jest pani tutaj. Zaraz wyjaśnię. - Wpatrzył się w sufit, jakby zapominając o jej istnieniu. Maggie miała ochotę cichutko wyjść. - Pewnie pani nie pamięta Felipe de Santisa - odezwał się nagle, znowu przyglądając się jej uwaŜnie. - Był sławny jakiś czas temu. - Pamiętam - przyznała Maggie. - Miałam trzynaście lat. Nie naleŜałam do wielbicielek koni, ale on był nie tylko jeźdźcem, był kimś więcej. - Tak. - Zamyślony skinął głową. - Jego matka teŜ była niezwykła. DuŜo dla mnie znaczyła. Jestem ojcem chrzestnym Felipe. - Naprawdę? - Tak. ChociaŜ niewiele miałem okazji, by coś dla niego zrobić. Po pierwsze, jest bogaty, a po drugie, nigdy nie Ŝyłem w przyjaźni z jego ojcem. Po śmierci matki Felipe nie zapraszano mnie tam. Stary hrabia był oziębłym człowiekiem, do tego zdarzały mu się wybuchy wściekłości. Zmarł dwa lata temu na zawał serca. - Spojrzał na Maggie. - W moim wieku mogę pozwolić sobie na szczerość i przyznaję, Ŝe nie czułem Ŝalu. Felipe zyskał kontrolę nad swoim Ŝyciem bez ciągłej walki. - Westchnął głęboko. - Ma jednak powaŜny problem i tu zaczyna się pani rola. - Nie rozumiem, co mogę... - Jest pani sprytna - zauwaŜył. - Poza tym uparta i zawsze dociera do prawdy. A mnie chodzi właśnie o prawdę. Mam teŜ chrześniaczkę, Anę, siostrę Felipe. To miła dziewczyna i mimo ogromnych pieniędzy niewiele dobrego zaznała w Ŝyciu. Ana to właśnie problem Felipe. Jest niewidoma. - Och. Tak mi przykro. Czy... czy od urodzenia? - Maggie naprawdę było przykro. Nie mogła sobie wyobrazić nic gorszego. - Nie. Oślepła po śmierci ojca. Stało się to nagle. Była juŜ u wszystkich specjalistów świata. Z jej wzrokiem wszystko jest w porządku. Nie wiadomo, dlaczego nie widzi. Ale jakiś powód musi przecieŜ być i dlatego jest mi pani potrzebna, panno Howard. - Wpatrywał się w nią intensywnie. - Jest

pani bardzo inteligentna. Proszę się dowiedzieć! - Czy... czy pan... to znaczy... czy senor de Santis chce, Ŝebym tam pojechała? - dopytywała się zdenerwowana Maggie, przypominając sobie wczorajszy wieczór. - Nie. To ja chcę, Ŝeby pani pojechała! Felipe jest absolutnie przeciwny. Wykorzystałem autorytet ojca chrzestnego i jego poczucie winy. - Dlaczego miałby czuć się winny? - zapytała podejrzliwie Maggie. - Bo go tam wtedy nie było! Przebywał w Maladze, a kiedy wrócił, ojciec juŜ nie Ŝył, a siostra straciła wzrok. Nie powinien czuć się winny, ale jednak... Dlatego zgodził się na ten artykuł o hacjendzie. - A zatem wie, jaki jest prawdziwy cel mej wizyty? - No... nie do końca. - Uśmiechnął się przebiegle. - Autorytet ojca chrzestnego ma swoje granice. Nie podobało mu się, Ŝe obcy będą kręcić się po domu. Andaluzyjczycy są dumni. Sądzi, Ŝe ma pani po prostu napisać artykuł. Powiedziałem, Ŝe chcemy trochę złagodzić profil pisma. Reszta zaleŜy od pani. Wielkie dzięki, pomyślała Maggie, patrząc na niego jeszcze bardziej podejrzliwie. Wysyła ją do domu wrogo nastawionego męŜczyzny, i to jako szpiega - a tej roli zawsze stanowczo odmawiała. - A jak on się dowie? - Proszę go oczarować! PrzecieŜ to kobietom wychodzi najlepiej, prawda? Maggie zdołała nad sobą zapanować. Wiek wcale nie usprawiedliwia męskiego szowinizmu! Ale gdyby dała mu w zęby, opinia publiczna stanęłaby po jego stronie. Uśmiechnęła się więc z przymusem i poŜegnała. Wpadła z deszczu pod rynnę. Teraz miała jedynie wywieść w pole Felipe de Santisa i złamać wszystkie swoje zasady. Czuła, Ŝe powinna odrzucić to zlecenie albo wręcz wypowiedzieć pracę, ale ku jej wściekłości wciąŜ miała przed oczami dumną postać na koniu i słyszała gorący aplauz. Pragnęła zobaczyć mantylki, wachlarze, koronki i ceramikę; spoglądać przez bramy z kutego Ŝelaza na ukwiecone patia. A najbardziej chciała zobaczyć tę tajemniczą hacjendę w górach. Uspokoiła sumienie i zachowała treść rozmowy dla siebie. Mitch nie był zbyt dyskretny. Po godzinie wszystko by wypaplał, a Felipe de Santis natychmiast wyrzuciłby ich z domu. W Maladze panował upał, chociaŜ był dopiero kwiecień. Na lotnisku kłębili się turyści spragnieni plaŜy i słońca. - Oby pamiętał, Ŝe miał wysłać po nas samochód - mruknęła Maggie, rozglądając się niecierpliwie. - Mam tego dość. - Wspaniała wakacyjna atmosfera - zaprotestował Mitch. - Ale nie z aparatem tych rozmiarów na ramieniu - zauwaŜyła Maggie. - Ja tam wolę duŜe,

otwarte przestrzenie. - Powinnaś zostać myśliwym, Maggie. - Jestem myśliwym - odparła cicho. - Polowaliśmy na wiele osób, Mitch, i mam wraŜenie, Ŝe hrabia jest w pewien sposób niebezpieczny. To taki rodzaj zwierzyny, który zaczyna polować na ciebie, jeśli tylko zrobisz fałszywy krok. UwaŜaj. - Będę tuŜ za tobą, szefowo. - Uśmiechnął się do niej, zadowolony, Ŝe była bez kapelusza. Ale i tak związała włosy i ciasno je upięła. Gdyby nie kilka niesfornych kosmyków, które się wymknęły, jej piękna twarz wyglądałaby wręcz odpychająco. ZauwaŜył, Ŝe ponuro zaciskała usta i była jak zwykle w spodniach, tym razem w białych dŜinsach i białej, pasiastej bluzeczce, na którą włoŜyła nieodłączną koszulę, jakby wstydziła się odsłonić kształtne piersi. Pewnego dnia odkryje tajemnicę Maggie, chociaŜ w tym celu musiałby ją upić, a ona patrzyła nieufnie nawet na kieliszek wina. Nieustannie się pilnowała. Stanowiła dla niego tajemnicę, chociaŜ mieli za sobą długą, owocną znajomość. Czuł się zaszczycony, Ŝe go wybrała. Przy Maggie bardzo uwaŜał na to, co mówi. Zdyszany męŜczyzna przepchnął się wśród oczekujących i podniósł tabliczkę z napisem "senorita Howard". Niemal natychmiast ją wypatrzył, a Maggie odniosła niemiłe wraŜenie, Ŝe otrzymał jej niezbyt pochlebny opis. Trochę ją to ubodło, a przecieŜ opinia de Santisa nie powinna jej wcale obchodzić. Po rozmowie z Parnhamem lepiej rozumiała zachowanie hrabiego w hotelu. Nie był zachwycony, Ŝe narzucono mu wizytę dziennikarzy. Wolała nie wyobraŜać sobie, jak zareagowałby na wiadomość, Ŝe ktoś wtrąca się w jego sprawy. - Ja być Jorge, seńorita - wysapał męŜczyzna łamanym angielskim. - Mam was zabrać do hrabiego. Nie potrwa długo, dziesięć minut, nie więcej. ZaleŜeć od ruchu. Maggie i Mitch wymienili zdziwione spojrzenia, a męŜczyzna wziął ich wózek z bagaŜem i ruszył energicznym krokiem. - Dziesięć minut? - mruknęła Maggie. - A podobno mieszka w górach, w kompletnej izolacji. O co tu chodzi? - MoŜe wraca do dawnego trybu Ŝycia? - zasugerował Mitch. - Albo raczej czeka w jakimś hotelu, Ŝeby przeszukać nam bagaŜe, zanim wpuści nas do domu. - Maggie przyznała, Ŝe wcale by jej to nie zdziwiło. - Jest pan kierowcą? - zapytał Mitch, pomagając Hiszpanowi załadować bagaŜe do wielkiego mercedesa. - Robię wiele rzeczy, senor. - Jorge uśmiechnął się do niego. Maggie nic nie mówiła. Zerkał na nią ostroŜnie, jakby ostrzeŜono go, by miał się stale na baczności. - Cała słuŜba w hacjendzie jest u hrabiego od lat, niektórzy pamiętają go jako dziecko.

Maggie zauwaŜyła, Ŝe starannie unikał wzmianki o siostrze. W hotelu hrabia równieŜ powiedział, Ŝe będą mieszkać u niego, a nie u niego i jego siostry. - Czy siostra hrabiego jest w hacjendzie? - spytała wprost, udając brak zainteresowania. MęŜczyzna natychmiast zesztywniał i rzucił jej uwaŜne spojrzenie. - Si, seńorita. Myślę, Ŝe państwo będą mogli ją poznać. Seńorita Ana zawsze tam jest. - Miał tak nieszczęśliwą minę, Ŝe nie wypytywała więcej. Skoro mają mieszkać u hrabiego, byłoby mu raczej trudno utrzymać siostrę w zamknięciu. PodróŜ potrwała nieco więcej niŜ dziesięć minut, ze względu na korki. Właściwie to do małego, dokładnie strzeŜonego pasa startowego mogli dojść pieszo. Mercedes podjechał wprost do niewielkiego czerwonobiałego samolotu. - A więc to tak Ŝyją bogaci - szepnął Mitch. - CóŜ, nie będę się skarŜyć. Niespecjalnie mnie pociągała jazda górskimi drogami. Maggie nie podzielała jego entuzjazmu. Miała wraŜenie, Ŝe wywiozą ją w miejsce pozbawione jakiegokolwiek kontaktu z cywilizacją i nie ma juŜ od tego odwrotu. Będą zdani tylko na łaskę hrabiego. Felipe de Santis wyszedł zza samolotu. Wydawał jej się jeszcze wyŜszy. Szeroki w ramionach, wąski w biodrach, zachował atletyczną sylwetkę, która go kiedyś tak wyróŜniała. W promieniach hiszpańskiego słońca jego skóra wydawała się ciemniejsza, bardziej opalona. Nie trzeba było przypominać sobie o jego tytule. El conde wprost emanował pychą. Miał ciemne dŜinsy i miękką jasnobłękitną koszulkę, na pewno bardzo drogą. Promieniowała z niego siła, pociągająca, a zarazem przeraŜająca. Serce Maggie podskoczyło, kiedy spojrzał na nich ciemnymi oczami - nie, na nią! Znowu ignorował Mitcha. Wydawało jej się, Ŝe czyta w jej myślach. Będzie musiała postępować z tym męŜczyzną bardzo ostroŜnie, bo plan się nie powiedzie. - Mieliście dobrą podróŜ? - Przyglądał się Maggie płonącymi czarnymi oczami. Uniósł ironicznie jedną brew na widok jej spodni i męskiej koszuli z podwiniętymi rękawami, wspaniałych włosów upiętych bezlitośnie na czubku głowy. - Tak, dziękuję. Najwyraźniej czeka nas kolejny lot? - Maggie patrzyła prosto na niego, nie usiłując się uśmiechać. On teŜ tego nie zrobił. Był jak kamienna rzeźba - piękny, zimny i niebezpieczny. - PodróŜ do hacjendy samochodem jest trudna i dość męcząca. Szkoda czasu na kręte górskie drogi. Nie lubię przebywać tak długo poza domem. - Machnął ręką i jakiś człowiek wyszedł z budynków stojących obok pasa startowego. Okazało się, Ŝe przyszedł po samochód. Jorge leciał bowiem z nimi. - Samochód zostaje tutaj? - odwaŜył się zapytać Mitch. Najwyraźniej miał dość traktowania go jak powietrze. - Ostatnio rzadko bywa uŜywany- odparł krótko Felipe de Santis. Ta odpowiedź i wyraz jego twarzy duŜo Maggie powiedziały. Nie lubił długo przebywać poza

hacjendą. Musiał się opiekować niewidomą siostrą. Poczuła przypływ współczucia, ale stłumiła je. Hrabia zachowywał się przecieŜ równie lodowato wyniośle, jak podczas ich poprzednich dwóch spotkań. Zerknęła na niego ukradkiem, ale był zajęty sprawdzaniem samolotu. Najwyraźniej zapomniał juŜ o wymianie zdań z Mi-tchem. Kiedy wreszcie oznajmił, Ŝe mogą ruszać, odetchnęła z ulgą. Niestety, musiała usiąść obok niego. Zapewne chciał ją rozdzielić z Mitchem, przy którym posadził Jorge. Ujął ramię Maggie i pańskim gestem wskazał fotel. Usiadła pośpiesznie, by uwolnić się od twardego uścisku. Nie zamierzała poddawać się jego władzy. Poza tym jego dotyk wywołał nieoczekiwaną reakcję. śałowała, Ŝe podwinęła rękawy koszuli. Poczuła mrowienie, a twarz zarumieniła się nie wiadomo dlaczego. Zazwyczaj patrzyła na męŜczyzn z lekcewaŜeniem, ignorowała ich. Gdy było trzeba, osadzała bezlitośnie. Ale przy Felipe de Santisie odczuwała niepokój i starannie się kontrolowała. Nikt się nie odzywał, póki nie znaleźli się w powietrzu i nie zostawili Malagi za sobą. Potem, ku zaskoczeniu Maggie, hrabia odwrócił lekko głowę i odezwał się do Mitcha. - Lubi pan robić zdjęcia z samolotu? Zaraz będą niezwykłe widoki. Jeśli ma pan odpowiedni obiektyw, wzniesiemysię wyŜej. - Super! - Mitch zaczął grzebać w torbie z zestawem obiektywów. - Zawsze jest pan przygotowany? - zapytał Felipe de Santis z lekkim zainteresowaniem. - Oczywiście. Z tego Ŝyję. MoŜe zdołam zrobić dobre zdjęcie na początek artykułu, zanim dolecimy do hacjendy. Jak pan zauwaŜył w Londynie, Maggie lubi szerokie tło. Spodziewam się, Ŝe będzie chciała duŜo zobaczyć. Felipe de Santis rzucił Maggie ironiczne spojrzenie. Obserwowała go uwaŜnie, szukając jakichkolwiek oznak, Ŝe ma wątpliwości co do ich zadania. Miał. Poza tym wydawało jej się, Ŝe ją przejrzał, chociaŜ jeszcze nie zaczęła gry. - Maggie? - mruknął, unosząc pytająco czarne brwi. - To skrót od Margaret. Lubię go. Skinął głową, jakby tego się spodziewał. - Ja wolałbym Margarita, ale przecieŜ pani nie jest Hiszpanką, lecz twardą, trzeźwo myślącą Angielką, es verdad? Tak, to prawda, pomyślała Maggie z goryczą. Jest twarda, musi taka być. Zwłaszcza przy nim. Zagroziła, Ŝe odrzuci zlecenie, jeśli nie pojedzie z nią Mitch, i de Santis ustąpił. Wiedziała, Ŝe teraz groźby niewiele zdziałają. Zastanawiała się, dlaczego on się w ogóle na to zgodził. MoŜe dla świętego spokoju, Ŝeby pan Parnham się wreszcie odczepił. Musiała przyznać, Ŝe hrabia bardzo ją niepokoił. Ciągle był jakby o krok przed nią, jak wtedy, kiedy ukradł jej miejsce na parkingu. Znał pana Parnhama lepiej niŜ ona i nie wyglądał na

łatwowiernego. Po co dała się w to wpakować? Widoki były rzeczywiście niezwykłe. Otaczały ich góry, sierras, coraz wyŜsze i wyŜsze. Co jakiś czas widzieli małe, odcięte od świata wioski, niczym białe kwiaty rzucone niedbale na skalisty pejzaŜ. Majestat gór całkowicie urzekł Maggie. Wysoko wciąŜ leŜał śnieg, ale doliny były suche i spalone słońcem. OśnieŜone szczyty i maleńkie białe domki jaśniały w słonecznych promieniach. Był to inny świat, jaki spodziewała się ujrzeć. Wioski były odległe od siebie i coraz rzadsze. Sceneria zmieniała się szybko i zaskakująco - raz widzieli wysokie góry, a po chwili spokojne głębokie doliny, lesiste i tajemnicze. Pojawiały się teŜ obszary równin, a po nich znowu ściany gór. - Ta dolina! - Mitch wrzasnął w ucho hrabiego. Samolot natychmiast przechylił się i pomknął w dół. Maggie miała wraŜenie, Ŝe jej Ŝołądek podskoczył do gardła. Niespokojnie ściskała brzeg fotela. Dopiero kiedy wyrównali lot, dopuściła do siebie myśl o doŜyciu spokojnej starości. Nad nagim dnem doliny wznosiły się czerwonobrązowe granie. Maggie zadrŜała na myśl, Ŝe musieliby tu lądować. Często marzyła o Hiszpanii, ale wyobraźnia nigdy nie podsuwała jej takich obrazów. Zerknęła jeszcze raz na męŜczyznę, który spokojnie trzymał kurs, podczas gdy Mitch robił zdjęcia. Felipe de Santis był jak ta ziemia - dumny, niepokonany i obcy. Poczuła, Ŝe jego wzrok przesuwa się powoli po jej twarzy. - Bała się pani? - zapytał na tyle cicho, na ile pozwalał hałas silników. - Nigdy się nie boję - zapewniła go stanowczo, ale zarumieniła się, gdy spojrzał na jej dłonie, wciąŜ ściskające brzeg fotela. Puściła go natychmiast, ale za późno. Spojrzał na nią z satysfakcją w ciemnych oczach. - A więc jest jednak w pani kobieta - mruknął. – Naprawdę zaczynałem w to wątpić. Maggie nie zaszczyciła go odpowiedzią. Nie zamierzała wdawać się w kłótnie z hrabią. Miała niemiłą świadomość, Ŝe kaŜda jej kąśliwa uwaga spowoduje natychmiastową reakcję, prawdopodobnie powietrzne akrobacje, po których musiałaby krzyczeć i przyznać się do grzechu kobiecości. - Proszę się nie martwić - uspokoił ją cicho. - Todo esta bien. JuŜ niedługo. Hacjenda de Nieve jest tuŜ za górami. Ale za którymi? zastanawiała się Maggie, rozglądając się wokół. Samolot nabierał wysokości, a Mitch starannie pakował aparat. Góry otaczały ich zewsząd i zaczęła odczuwać izolację od świata. - Czy tu są same góry? - zaniepokoiła się, chociaŜ dobrze znała odpowiedź. Ku swemu zdumieniu nie panowała nad nerwami. - Pyta pani o Andaluzję? - Spojrzał na nią drwiąco. - Seńorita, Andaluzja ma ponad osiemdziesiąt siedem tysięcy kilometrów kwadratowych. Ciągnie się od plaŜ Costa del Sol i Costa de la Luz po ośnieŜone szczyty sierras i wielkie równiny, gdzie pasą się byki. Andaluzja ma wszystko, jest wszystkim. Nazywano ją kwiatem Hiszpanii.

- Proszę wybaczyć moją niewiedzę - mruknęła Maggie, zdenerwowana jego wyniosłym tonem. - Spędzam sporo czasu w dŜunglach i miastach ogarniętych wojną. - Wiem. Czytałem pani teksty - odparł cicho. – Dlatego zastanawiam się, dlaczego właśnie panią wybrano do tak nudnego zadania. MoŜe potrzeba pani trochę odpoczynku? - Naprawdę, nie mam pojęcia - skłamała szybko Maggie. - Mam uwierzyć, Ŝe ośmielili się nie wyjaśnić dokładnie całej sprawy, senorita! Muszą być odwaŜni. Maggie doskonale zrozumiała subtelną ironię. Była zimną Angielką, bez krzty kobiecości, gotową atakować kaŜdego, kto stanie na jej drodze. Przejrzał swojego ojca chrzestnego i ją teŜ. To strata czasu. Po wylądowaniu kaŜe im wracać na piechotę. Widok hacjendy kompletnie ich zaskoczył. W jednej sekundzie lecieli nad górami, a w drugiej zniŜali się nad długą, Ŝyzną doliną, niepodobną do widzianych wcześniej - prawie pozbawionych roślinności, jałowych. Była piękna i zielona, z bujną roślinnością, otoczona górami o ośnieŜonych szczytach. Na zboczach Maggie zobaczyła wodospady, a w głębi jezioro. Z góry widać było całą dolinę - ukrytą w górach, całkowicie odciętą od świata - ale jej rozmiarów mogła się tylko domyślać. Owszem, dostrzegła drogi wśród gór, ale nawet z tej wysokości nie wyglądały na bezpieczne. Idealna kryjówka. - Mój dom - oznajmił cicho Felipe de Santis, a Maggie dostrzegła najpiękniejszy dom, jaki widziała w Ŝyciu. Hacjenda stała dumnie na tle ciemnych gór, samotna, majestatyczna i niedostępna. Była ogromna, z czerwonym dachem i białymi ścianami. Główny budynek wystawał nieznacznie ponad otaczający go wysoki mur. Wielką bramę zdobił mauretański łuk. Skrzydła z kutego Ŝelaza były otwarte, gotowe zamknąć się za nimi. Serce Maggie zabiło niespokojnie. Stąd nie da się wymknąć ani nie moŜna się tam ukryć. Zmierzy się z tym męŜczyzną na jego warunkach i nie będzie to łatwe. Do tej pory zawsze w pracy mogła robić, co chciała. Teraz miała wkroczyć do twierdzy, a to był świat hrabiego, jego królestwo w górach. Satysfakcja malująca się na jego twarzy oznaczała, Ŝe on teŜ zdaje sobie z tego sprawę. - Wspaniała posiadłość! - Maggie uznała, Ŝe musi coś powiedzieć. Jej słowa natychmiast zwróciły uwagę hrabiego. Spojrzał na nią z wymownym zaskoczeniem. - Wygłosiła pani komentarz z własnej woli, senorita Howard? WraŜenie musi być naprawdę piorunujące. Proponuję krótkie zwiedzanie z powietrza - dodał, kiedy otwierała usta, by uraczyć go suchą odpowiedzią. Samolot wzniósł się znowu i okrąŜył ogromny kompleks hacjendy de Nieve. Główny budynek otaczały mniejsze, wszystkie miały białe ściany i czerwone dachy. RóŜnej wielkości budynki tworzyły harmonijną całość, intrygowały rozmaitością kolorów i kształtów. - Mieszkania dla słuŜby, stajnie, magazyny i tak dalej - objaśniał Felipe de Santis.

- A tam? - Maggie wskazała budynek prawie tak duŜy, jak główny dom. - Tam tresujemy konie. - Nie powiedział nic więcej i Maggie posłała mu zaciekawione spojrzenie. Czy tam trenował jako młodzieniec? Wpatrywała się w jego profil, usiłując rozpoznać bohatera z dzieciństwa. Poczuł jej wzrok i spojrzał na nią zaintrygowany. Szybko odwróciła oczy. - Basen! - Kiedy przelatywali nad barwnymi ogrodami, dostrzegła sporych rozmiarów basen, lśniący zielonkawo w słońcu, otoczony donicami geranium. - Skąd bierzecie wodę? - Jesteśmy odizolowani od świata, ale całkowicie cywilizowani - zapewnił sucho. - Woda pochodzi z licznych studni i pomp, uzdatniamy ją na miejscu. ChociaŜ i tak moŜna ją pić bez szkody dla zdrowia. Górski śnieg uzupełnia zapasy. Basen jest nagrzewany agregatem słonecznym. A ja nie mam kostiumu! zmartwiła się Maggie. Od lat nie kupowała kostiumów kąpielowych. Przyglądała się siwym koniom na zielonych pastwiskach. Będzie musiała tam pójść. Trzeba starannie wybrać moment. Felipe de Santis na pewno będzie ich miał na oku. Dał się namówić na wpuszczenie ich do domu, ale nie dopuści, by sprawiali problemy. W końcu wylądowali. Pas startowy był dość daleko od domu, ale zanim zdąŜyli podejść do lądowania, juŜ wyjechał po nich samochód. De Santis opuścił swój niewielki, drogi samolot i poprowadził ich do samochodu. Maggie zauwaŜyła, Ŝe siostra nie wyjechała na spotkanie. No cóŜ, niedługo wszystko się wyjaśni. Znalazła się teraz w strefie walk. Zaniepokoiła się, Ŝe znowu posadzono ją obok hrabiego. ROZDZIAŁ TRZECI Dom miał kształt prostokąta z wewnętrznym dziedzińcem. Maggie trochę się ociągała, gdy do niego wchodzili. Widać było, Ŝe dbano o budynek, który z bliska zdradzał swój podeszły wiek. Kolumnowe arkady otaczały wewnętrzny dziedziniec. Takie same arkady tworzyły na piętrze elegancki balkon. Sypialnie miały balkonowe okna, wszystkie były otwarte, a białe firanki falowały poruszane słabym wietrzykiem. Wszędzie znajdowało się mnóstwo kwiatów. Balkony zdobiły wiszące kosze z róŜnobarwnymi pelargoniami, a sam dziedziniec zamieniono we wspaniały ogród, ustawiając na nim donice. Na zamkniętym dziedzińcu upał dawał się we znaki, a zapach roślin i kwiatów wręcz odurzał. W środku melodyjnie szemrała mała fontanna. Woda była kryształowo czysta. Maggie po raz pierwszy od wielu lat poczuła się oczarowana. - Dlaczego nie zbudowaliście basenu w tym miejscu? - spytała niemal bez zastanowienia.

- Zrujnować tak wspaniałą architekturę? - zdziwił się pogardliwie Felipe de Santis. - Nie rozumiem tego pytania, najwyraźniej wszystko budzi tu pani podziw. CzyŜby słowa padały bez przemyślenia, senorita? Znowu wyraziła pani opinię, której nie trzeba było z pani wyciągać. To prawda, przyznała w duchu, zaciskając wargi. Musi uwaŜać. Atakował jak wytrawny szermierz i zawsze trafiał. U kaŜdego znajdował słaby punkt, a sam chyba nie miał Ŝadnego. - Zmusiła się pani do milczenia? - zapytał ironicznie. - Todo es normal? Miała przemoŜną chęć, by odpowiedzieć po hiszpańsku, ale po pierwsze, nie czuła się na siłach, a po drugie, wolała zachować znajomość języka w tajemnicy. Taka przewaga moŜe się przydać. Wyraźnie lubił prowokować. Nie chciała Ŝadnych kłopotów, tylko zdobyć informacje i natychmiast wyjechać. Mitch był zajęty pstrykaniem zdjęć. Maggie powstrzymała się od uwagi, by nie marnował filmu. Było tu bardzo pięknie, poza tym artykuł powinien być bogato ilustrowany. Fotografowanie stanowiło dobry kamuflaŜ, bardzo przydamy przy Felipe de Santisie. Wnętrze domu równieŜ jej nie rozczarowało - imponujące, przestronne i bardzo hiszpańskie. Z wielkiego holu korytarze i stare dębowe drzwi prowadziły do innych części domu, a na wprost wejścia znajdowały się szerokie schody. Hrabia poprowadził ich do pięknego salonu. Po chwili przyniesiono napoje. - BagaŜ zostanie dostarczony do waszych pokoi – oznajmił chłodno Felipe de Santis, zapraszając, by usiedli. – Proponuję krótki odpoczynek przed kolacją. Na pracę będzie czas jutro. Gdy się zdecydujecie, słuŜba wskaŜe wam pokoje. Wyglądało na to, Ŝe po prostu zostawi ich i odejdzie. Maggie poczuła ulgę. Zaczęło ją męczyć uparte, badawcze spojrzenie ciemnych oczu. Przekonywała siebie stanowczo, Ŝe on niczego nie podejrzewa, ale popatrzył na nią przenikliwie i znów straciła tę pewność. Kiedy na nią tak spoglądał, zaczynała mieć obawy, czy zadanie będzie łatwe. W holu rozległy się lekkie kroki, drzwi otworzyły się nagle i stanęła w nich młoda dziewczyna, uśmiechnięta radośnie. Była prześliczna - miała wielkie, ciemne oczy i drobną, wyrazistą twarz. Jej włosy były czarne jak węgiel, proste i cięŜkie. Krótka sukienka podkreślała smukłą figurę, a ręce wyciągnięte w stronę Felipe de Santisa były drobne i delikatne jak u tancerki. - Wróciłeś! - zawołała po hiszpańsku, przechylając przy tym głowę tak, by najlepiej słyszeć. Maggie zerknęła szybko na gospodarza. Sroga, piękna twarz złagodniała, wargi wygięły się w uśmiechu. - Si, wróciłem bardzo szybko, prawda? Przywiozłem gości. Musisz mówić po angielsku, bo nic nie rozumieją. Uśmiech znikał powoli z twarzy dziewczyny. Zrobiła mały krok do przodu i zatrzymała się, zwrócona w stronę hrabiego.

- Felipe? - Wszystko w porządku, Ano - zapewnił ją łagodnie. – Nic nie stoi na twojej drodze. - Nie ruszył się, czekał, aŜ do niego podejdzie. Kiedy to zrobiła, objął ją ramieniem, szybko i opiekuńczo. Maggie usłyszała, jak Mitch gwałtownie wciąga powietrze. Felipe spojrzał na nich uwaŜnie. - Moja siostra, Ana - przedstawił ją cichym głosem. Dziewczyna odwróciła głowę i uśmiech zaraz wrócił na jej twarz. Przy bracie była bezpieczna, ale Maggie zrozumiała, jak wielki jest to cięŜar. Mitch wyglądał na oszołomionego, a ona poczuła się winna, Ŝe nie powiedziała mu o ślepocie dziewczyny. Ana de Santis miała około dziewiętnastu lat. Piękne oczy były równie ciemne i głębokie, jak u brata, ale bez tego ostrego, badawczego spojrzenia. Niczego nie dostrzegały. Jej uroda wydawała się prawie bez skazy. Maggie była wstrząśnięta tragedią dziewczyny. Sama do niej podeszła i przedstawiła się. - Witam. Jestem Maggie Howard. - Ujęła drobną dłoń i uścisnęła. - Jestem dziennikarką. - Maggie? - Ana de Santis zrobiła zdziwioną minę i przechyliła głowę. Maggie uśmiechnęła się do siebie. To chyba u nich rodzinne. - Skrót od Margaret - wyjaśniła, dodając z leciutką ironią: - Po hiszpańsku to Margarita. - Ach! Rozumiem. - Ana znowu obdarzyła ją ślicznym uśmiechem, a Felipe spojrzał uwaŜnie na Maggie. Na jego wargach teŜ pojawił się lekki uśmiech. - A to jest seńor Mitchell - przedstawił Mitcha, który podszedł, nie odrywając wzroku od twarzy dziewczyny. - Jest fotografem i pracuje z seńoritą Howard. - Witam - odezwał się cicho Mitch. Chyba zauwaŜył, Ŝe Maggie była mniej zaskoczona niŜ on. - Seńor Mitchell - powtórzyła Ana. Wyraz jej twarzy stał się uprzejmy i dojrzalszy. W młodziutkiej dziewczynie ujrzeli siostrę hrabiego. - Mam napisać o tym pięknym domu, senorita - powiedziała Maggie. - Potrzebny mi fotograf i pracuję z seńorem Mitchellem. Jest najlepszy. Nie będziemy tu długo i postaramy się nie przeszkadzać. - Och! To mi nie przeszkadza, seńorita Howard. Nie chciałam wydać się niegościnna. Czasami trudno jest poznawać nowych ludzi. - Nie wydała się pani niegościnna - zaprzeczyła stanowczo Maggie. - Oboje jesteśmy pod wraŜeniem pani urody. I proszę mówić do mnie po imieniu. - Maggie - powtórzyła dziewczyna - Dziwne. Maggie teŜ czuła się dziwnie. To jak spacer po polu minowym. Jeden fałszywy krok i de Santis rzuci się na nią. - Seńora Mitchella wszyscy nazywają Mitch. Naprawdę ma na imię Bruce, ale na to nie reaguje. - Rzuciła Mitchowi niecierpliwe spojrzenie. Stał z głupią miną i nie pomagał w rozmowie. - Jest

nieszkodliwy i boi się mnie. Wszyscy trochę się odpręŜyli, co zaskoczyło Maggie. Niespodziewanie odkryła u siebie talenty towarzyskie. Ana de Santis była uroczą dziewczyną, do której musiała się zbliŜyć, jeśli miała wykonać zadanie. Gniew hrabiego jej nie pomoŜe. Najwyraźniej nie uprzedził siostry, Ŝe będą mieli gości. Maggie miała pewność, Ŝe dziewczyna była w hotelu w Londynie. I nie dowiedziała się, z kim rozmawiał brat. Wszystko było dla niej niespodzianką. Jeśli w ten sposób hrabia chciał pomagać siostrze, to Maggie tego nie pochwalała. Rzuciła mu karcące spojrzenie i odkryła, Ŝe jak zwykle obserwował ją bacznie. - MoŜe chcielibyście obejrzeć pokoje i rozpakować się - mruknął, a Maggie niecierpliwie skinęła głową. - Zaraz wskaŜą wam drogę - dodał, sięgając w stronę dzwonka. - Zobaczymy się przy kolacji - oznajmiła Ana, zwracając ku nim piękne, niewidzące oczy. Uśmiechnęła się nieśmiało i niepewnie, a potem odwróciła się i wyszła z pokoju krokiem tak pewnym i pełnym gracji, jakby widziała nie gorzej niŜ pozostali. W drzwiach stanął Jorge. - Zaprowadź seńora Mitchella do jego pokoju – rozkazał Felipe de Santis. Kiedy Maggie takŜe ruszyła do drzwi, zatrzymał ją. - Chciałbym zamienić z panią kilka słów, seńorita Ho ward - rzucił stanowczo. - Jorge wróci po panią, gdy odprowadzi seńora Mitchella. Maggie nie miała wyjścia, musiała zaczekać, aŜ zamkną się drzwi. Hrabia zwrócił się w jej stronę i spojrzał chłodno. - Proszę usiąść, seńorita Howard. Chyba przyszedł dobry moment na wyznania. Opadła na fotel, z którego przed chwilą wstała. De Santis przeszedł kilka kroków i znowu odwrócił się, patrząc teraz z wściekłością. - Niech pani mi opowie o swoim zadaniu - rozkazał surowo. - I proszę niczego nie ukrywać - dodał, zanim zdołała otworzyć usta. - Znam Devlina trochę lepiej, niŜ on przypuszcza, i wcale nie dałem się nabrać na ten „łagodny" artykuł. - To dlaczego pan się zgodził? - Maggie spoglądała na niego buntowniczo. Niecierpliwie zmarszczył brwi. - Proszę nie igrać ze mną - warknął. - Chcę wiedzieć, co pani tu robi. Nic wątpię, Ŝe w gazecie ukaŜe się znakomity tekst, ale teŜ nie dam sobie wmówić, Ŝe osoba o pani talentach dostała zadanie napisania czegoś takiego i przystała na to bez oporu. A zatem jest tu pani z powodu Any. Innymi słowy, seńorita, przysłał panią Devlin Parnham. W jakim celu? - Mam odkryć, dlaczego Ana straciła wzrok. - Po co zaprzeczać? Wpatrywał się w nią, zaciskając groźnie usta. - Ma pani o sobie bardzo wysokie mniemanie. Ana odwiedziła wszystkich liczących się specjalistów w Hiszpanii. Wyjazd do Londynu był ostatnią próbą. Była u bardzo znanego specjalisty, na

próŜno. Dowiedziałem się tylko tego, co i tak wiem od dwóch lat: nie ma Ŝadnej realnej przyczyny tej ślepoty. Nie widzi, bo nie chce widzieć. Jak rozumiem, to się zdarza. WyobraŜa sobie pani, Ŝe osiągnie coś, co nie udało się ekspertom? Ona była u okulistów i psychiatrów! - To nie był mój pomysł - przypomniała chłodno Maggie. - A skoro najwyraźniej domyślił się pan wszystkiego od razu, dlaczego zgodził się pan na nasz przyjazd? - MoŜe chwytam się ostatniej deski ratunku? MoŜe jestem gotów czekać na cud? Miałem zamiar odmówić, ale potem przeczytałem pani artykuły. Nie przypomina pani Ŝadnej znanej mi kobiety. - Pamiętam, Ŝe miał pan pewne wątpliwości co do mojej płci - wtrąciła sucho. Rzucił jej pełne irytacji spojrzenie. - Jest pani kobietą - warknął. - Nie mam co do tego Ŝadnych wątpliwości, inaczej nie denerwowałaby mnie pani tak często. - Zerwał się i znów zaczął chodzić po pokoju. – MoŜe zdoła pani jakoś pomóc. Ma pani analityczny umysł. Umie dąŜyć do prawdy. MoŜe Ana zwierzy się pani ze spraw, z których nigdy nie zwierzyłaby się mnie. Dlatego się zgodziłem. Jestem gotów zaryzykować. - Proszę nie mówić nic Anie - powiedziała Maggie. Znowu spojrzał na nią groźnie. - Czy wyglądam na idiotę? - Zrobię, co będę mogła - zapewniła zmartwiona. - To wszystko. - KaŜdy robi, co moŜe - odparł powaŜnie. - Czy seńor Mitchell wie o tym tajnym zadaniu? - Jeszcze nie, ale moŜe będę musiała mu powiedzieć. - Jak pani chce - mruknął. - Ale tak czy inaczej proszę trzymać go z dala od mojej siostry. - Co właściwie pan sugeruje? - zapytała ze złością Maggie, zrywając się na równe nogi. - Jeśli usiłuje pan... - Niczego nie usiłuję, seńorita! Wydałem tylko polecenie. Nie mam wątpliwości, dlaczego nalegała pani na jego obecność. Proszę tylko pilnować, Ŝeby nie zbliŜał się do Any. - Chciałabym pójść juŜ do swojego pokoju, seńor de Santis. - Maggie odwróciła się wzburzona. - PomoŜe mi pani? - zapytał rzeczowo, bez Ŝadnej chęci przeprosin. Maggie rozzłościła się jeszcze bardziej. - Panu? Na pewno nie! - Odwróciła się do niego z wściekłością. - Chętnie pomogę pana siostrze, jeśli tylko zdołam, ale nie panu. Mam artykuł do napisania. JeŜeli w trakcie zbierania materiałów natrafię na moŜliwość pomocy Anie, wykorzystam ją. Ze względu na jej dobro, nie pańskie. JeŜeli taka okazja się nie pojawi, wyjadę. Nigdy nie zajmowałam się medycyną. W drzwiach stanął Jorge i Maggie nie czekała na odpowiedź hrabiego. Wyszła z pokoju, zarzucając torbę na ramię. Była pewna, Ŝe tym razem wygrała starcie. W pokoju wychodzącym na pachnący dziedziniec Maggie podsumowała sytuację. Ana de Santis straciła wzrok bez określonych przyczyn. Jej brat potrzebował kogoś, kto by się do niej zbliŜył. Był

gotów znosić obecność Maggie i Mitcha, byle tylko dotrzeć do sedna problemu. Wyszła na balkon i spojrzała na góry. Nie ufała hrabiemu, chociaŜ musiała przyznać, Ŝe ją intrygował. Wiele tu było sekretów, on teŜ miał swoje. Jakie Ŝycie prowadziła jego siostra w takiej izolacji? Była mu najwyraźniej oddana, nie obawiała się go. Dwa lata temu wydarzyło się coś tak strasznego, Ŝe straciła wzrok. Czy miało to coś wspólnego ze śmiercią ojca? Maggie zaczęła się rozpakowywać, usiłując przy tym poukładać sobie wszystko w głowie. Słysząc pukanie do drzwi, otworzyła bez wahania, myślami błądząc gdzie indziej. Widok Felipe de Santisa natychmiast sprowadził ją na ziemię. Patrzyła na niego przez chwilę, zanim zaprosiła go do środka. Najwyraźniej miał jej jeszcze coś do powiedzenia, więc czy nie lepiej załatwić to od razu? - Chciał pan ze mną porozmawiać, seńor Proszę wejść. - Rozmowa nie skończyła się dla mnie zadowalająco - zawiadomił ją sztywno, zamykając za sobą drzwi. - Chciałem pani uświadomić, Ŝe zasady ustalone w Londynie wciąŜ obowiązują. Jesteście tu, by opisać hacjendę de Nieve, okolicę i konie. To, Ŝe potrzebuję pomocy, nie znaczy, Ŝe zamierzam być bardziej ustępliwy bądź mniej czujny. - Naturalnie - przyznała sarkastycznie. - Nie spodziewałam się niczego innego. - Nie pojmuję - stwierdził. - Ale skoro komentarz ten pochodzi od pani, na pewno nie jest miły. Będę obserwował was uwaŜnie i chcę przeczytać wszystko, co ma iść do druku. - To pan chce przysługi! - przypomniała mu ze złością Maggie. - A pani dostała polecenie od seńora Parnhama - odparował gładko. - Zresztą i tak pani teraz nie zrezygnuje. Jest pani znana z nieustępliwości, gdy juŜ się pani do czegoś weźmie, i będzie pani zachwycona, mogąc odkryć, Ŝe to ja jestem przyczyną ślepoty Any. Rozumiem panią, seńorita. - Wątpię. - Odwróciła się i otworzyła kolejną walizkę. Jeśli on sobie zaraz nie pójdzie, chyba wybuchnie. W jednej sprawie się nie mylił - byłaby bardzo szczęśliwa, mogąc go upokorzyć. - Dlaczego tak dziwnie się pani czesze? - zapytał nagle. Zaskoczył ją kompletnie. - Nie pański interes! - Maggie odwróciła się na pięcie i wlepiła w niego wzrok. - Jeśli rozumie mnie pan tak dobrze, to wie pan, co sądzę o opiniach męŜczyzn. Wstał i przez chwilę omiatał pogardliwym wzrokiem jej piękną, zagniewaną twarz, szeroko otwarte szare oczy i wysoką, smukłą sylwetkę, skutecznie maskowaną strojem. Podszedł do drzwi i posłał jej znaczące spojrzenie. - Pani teŜ ma problem - mruknął. - MoŜe zanim pomoŜe pani mojej siostrze, powinna pani pomóc sobie. Maggie wpatrywała się w zamknięte drzwi. Za kogo on się uwaŜa? Pośpiesznie powtarzała sobie wszystkie jego błędy. Chciał pomocy, ale nie zamierzał ustąpić ani o krok w Ŝadnej sprawie. Nie ufał jej ani trochę i uwaŜał, Ŝe ma romans z Mitchem. Miał czelność robić niemiłe przytyki i nie uznawać negatywnych reakcji. Och, pobyt tutaj zapowiada się cudownie. MoŜe po prostu zaczai się w