PROLOG
Adresat: dr Meredith E. Bayliss
Nadawca: prof. dr Jared V. Adamson
Dotyczy: badań na tepuf nr 72
Wysłano: 2 listopada 1994
Przesyłam kwestionariusz dotyczący ekspedycji bada
wczej na tepui nr 72 oraz najważniejsze informacje na
temat wymagań stawianych kandydatom, spośród któ
rych wyłonione zostaną trzy osoby o najwyższych kwali
fikacjach. Dla uczestników wyprawy przewidziano dwa
spotkania przygotowawcze w styczniu i lutym. Od człon
ków ekspedycji wymagana będzie jak najrozleglejsza
wiedza fachowa, co pozwoli na skuteczne wykorzystanie
możliwości przeprowadzenia badań wyjątkowego ekosy
stemu tepuf. Życzę powodzenia.
Z poważaniem
dr Jared V. Adamson
kierownik ekspedycji
Cel i przedmiot badań - tepui. W języku Indian ze
szczepu Pemon słowo to oznacza górę. Na terenie
Wenezueli znajduje się ponad sto tego rodzaju kruszeją
cych stopniowo wzniesień z piaskowca; stanowią one
pozostałość ogromnego płaskowyżu, który występował
tam przed niespełna dwoma miliardami lat. Przez tysiące
6 RAJ NA ZIEMI
lat wzgórza pozostawały w całkowitej izolacji od reszty
świata i z tego powodu na każdym tepui, niedostępnym
z powodu warunków atmosferycznych, tropikalnego upa
łu i nieprzebytej dżungli rozciągającej się wokoło, po
wstały odrębne, unikalne formy życia.
Celem ekspedycji jest zbadanie i udokumentowanie
właściwości geologicznych, geograficznych, botanicz
nych i biologicznych tepui numer 72 z uwzględnieniem
jego osobliwości, a także cech występujących powszech
nie.
Wymagania sprawnościowe
Kandydaci na członków ekspedycji powinni:
1. Pokonać bez odpoczynku dystans 7 kilometrów.
2. Przepłynąć bez odpoczynku 3 kilometry.
3. Przejść minimum 7 kilometrów z obciążeniem co
najmniej 25 kilogramów.
4. Przedstawić dyplom ukończenia kursu wspinaczki
wystawiony przez ogólnie znany klub wysokogórski.
5. Sprawnie czytać mapy i szkicować plany terenu.
6. Posiadać jak najwięcej informacji o sposobach
przetrwania w trudnych warunkach.
7. Przedstawić zaświadczenie potwierdzające odbycie
przynajmniej 20 skoków spadochronowych wystawione
przez uprawnionego instruktora.
8. Wykazać się umiejętnością: fotografowania, iden
tyfikowania gatunków fauny i flory zgodnie z zasadami
systematyki, a ponadto ratownictwa wodnego i górs
kiego, budowy tratw oraz ich używania, przepraw rzecz
nych, udzielania pierwszej pomocy; pożądana jest pod
stawowa wiedza medyczna dotycząca zasad postępowa
nia w razie konieczności ratowania życia.
Ostatecznego wyboru uczestników czteroosobowej
RAJ NA ZIEMI 7
ekspedycji dokona dr Jared V. Adamson. Istotnym
kryterium jest umiejętność pracy w grupie. Wszelkie
dodatkowe kwalifikacje, które mogą się przyczynić do
powodzenia wyprawy, będą miały znaczny wpływ na
końcowe decyzje personalne.
Wypełniony kwestionariusz, informację o stanie zdro
wia oraz trzy opinie dotyczące osiągnięć zawodowych
należy przesłać organizatorom ekspedycji do dnia pierw
szego grudnia.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Merry Bayliss wytarła palce w serwetkę leżącą obok
talerza, na którym przed chwilą piętrzyła się góra krewe
tek. Oczyściła dłonie plasterkiem cytryny, by usunąć
charakterystyczny zapach owoców morza. Rozejrzała się
po ciemnej sali baru hotelowego w Miami. Pora była
wczesna, a gości niewielu, lecz pełne nadziei miny
krążących wśród stolików miejscowych podrywaczy
wskazywały na to, że po południu zaroi się tu od gości.
Cieszyła się, że postanowiła zjeść obiad w hotelowym
barze. Odgłosy, jakie zaczął wydawać żołądek dziew
czyny na widok kolejki wijącej się przed niewielką
restauracją, stanowiły przekonujący dowód, że godzinne
oczekiwanie na wolny stolik jest ponad jej siły. Była
wściekle głodna. To zrozumiałe, skoro jak ognia unikała
posiłków w samolocie.
Czuła rozkoszny dreszcz na myśl, że wkrótce wyruszy
ku nie zbadanemu tepuf. Przerzuciła przez ramię jasny
warkocz i zaczęła nerwowo zwijać jego koniec. Ledwie
potrafiła uwierzyć, że jej kandydatura została przyjęta. To
niezwykła szansa! Za dwa miesiące wyląduje na spado
chronie w dziewiczej dżungli odciętego od świata płasko
wyżu, na którym żaden człowiek nie postawił dotąd
stopy. Wkrótce ujrzy i zbada rośliny, których nie widziało
dotąd ludzkie oko. Kto wie, może dokona ważnego
odkrycia?
RAJ NA ZIEMI 9
Poczuła mrowienie w karku na myśl o niewyraźnej,
czarno-białej fotografii, którą znalazła wśród materiałów
informujących o celu wyprawy. Niewykluczone, że pod
czas ekspedycji natkną się na okazy o wiele bardziej
interesujące niż tajemnicze rośliny. Merry omal nie
roześmiała się na cały głos. Botanik poszukujący wyjąt
kowych odkryć poza królestwem flory wydawał się
niemal świętokradcą. Ale... jeżeli śmiałe przypuszczenia
się potwierdzą, różnica specjalizacji w żadnym wypadku
nie skłoni dr Bayliss do tego, by przeszła obojętnie obok
żywego dinozaura!
Zastanawiała się, co dr Adamson sądzi o tajemniczym
stworzeniu widocznym na fotografii. Nie mogła się
doczekać pierwszego spotkania! Uczestniczenie w kiero
wanej przez niego ekspedycji będzie niewątpliwie wspa
niałym przeżyciem, nawet jeśli na płaskowyżu znajdą
jedynie nagie skały. Jared Adamson należał do najwybit
niejszych specjalistów w dziedzinie tropikalnych ekosys
temów. Merry czytała wiele jego artykułów w fachowych
czasopismach. Czuła się dumna, że wybrał ją spośród
wielu kandydatów; była to dla niej niepowtarzalna szan
sa.
Zastanawiała się, jak długo jeszcze przyjdzie jej
czekać na rachunek, który obiecała przynieść kelnerka.
Zamierzała przejrzeć materiały dotyczące ekspedycji,
które przysłał niedawno profesor Adamson. Poza tym
chciała wcześnie położyć się spać, by wypocząć przed
spotkaniem zaplanowanym na siódmą rano. Gdy cień
padł na stolik, uśmiechnęła się, zamierzając pochwalić
skwapliwą kelnerkę.
Nagle spochmurniała. Ujrzała niespodziewanie po
stawnego mężczyznę. Miał ponad metr dziewięćdziesiąt
wzrostu. Na urodziwej twarzy pojawił się zarozumiały
10 RAJ NA ZIEMI
uśmieszek. Merry uniosła brwi, spoglądając na niego
wyniośle. Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Witam. Czy mogę zaprosić panią na drinka? - zapy
tał głębokim, niskim głosem, który sprawił, że bez
powodu zrobiło jej się ciepło na sercu.
- Nie, dziękuję - odparła, potrząsając głową. Jej głos
brzmiał zdecydowanie, ale uroczy olbrzym nie przejął się
odmową.
- A może jednak? - Zamiast sobie pójść, odsunął
krzesło stojące po drugiej stronie małego stolika i przy
siadł ostrożnie na brzeżku. Merry obserwowała nie
znajomego z ciekawością i rozbawieniem, chociaż iryto
wała ją wyjątkowa natarczywość. Rzadko spotykała
mężczyzn równie imponującej postury. Krzesło, na któ
rym usiadł podrywacz, wydawało się w tej chwili dziecin
ną zabawką. Wstrzymała oddech z obawy, że złamie się
pod ogromnym ciężarem. Na szczęście do tego nie
doszło. Mężczyzna wyraźnie odetchnął z ulgą.
- Zawsze mam duszę na ramieniu, o ile mebel nie
posiada stalowego wzmocnienia. - Spojrzał Merry prosto
w oczy i skrzywił się. Dziewczyna uśmiechnęła się mimo
woli. Obserwowała grę mięśni pod tkaniną prostej koszu
li; podwinięte rękawy odsłaniały ramiona potężne jak
konary dębu.
- Wcale się nie dziwię.
Nieznajomy przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią
badawczo.
- Zauważyłem, jak pani weszła, i od razu postanowi
łem zaprosić panią na drinka. My, olbrzymy, powinniśmy
trzymać się razem.
- Proszę? - Ale gbur! Ciekawe, ilu facetów miałoby
czelność żartować na temat wzrostu podrywanej dziew
czyny. Oryginalny początek.
RAJ NA ZIEMI 11
- Proszę się nie gniewać. - Potężnie zbudowany
uwodziciel pochylił się nad maleńkim stolikiem. - Założę
się, że mierzy pani około stu osiemdziesięciu centymet
rów.
No cóż, w ogóle biedaczysko nie zauważył subtelnego
przytyku do popełnionego właśnie nietaktu. Mimo wszys
tko postanowiła poświęcić mu kilka minut. Od tego się
nie umiera. Merry uznała za stosowne poczekać spokoj
nie na kelnerkę. Wkrótce zapłaci rachunek i zniknie.
- Mam sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu
- odparła. - Dawniej oszukiwałam, twierdząc, że mierzę
zaledwie metr osiemdziesiąt, ale i tak żaden z facetów,
których znam, nie może spojrzeć mi prosto w oczy, więc
przestałam kłamać. - Nieznajomy wybuchnął śmiechem.
- Będę patrzeć na panią z góry. Mam ponad metr
dziewięćdziesiąt. Czy teraz zgodzi się pani na wspólnego
drinka?
Merry nie mogła się zdecydować. No cóż, nieznajomy
okazał się całkiem miły. Z drugiej strony rzadko piła coś
mocniejszego i niechętnie zaglądała do barów, toteż czuła
się w niezwykłym otoczeniu trochę niepewnie. Poza tym
potrzebowała snu, chciała bowiem podczas jutrzejszego
zebrania uczestników ekspedycji być świeża i wypoczęta.
Wprawdzie została wstępnie zakwalifikowana na pod
stawie nadesłanych wcześniej dokumentów, lecz - podo
bnie jak wszyscy inni kandydaci - musiała jeszcze
udowodnić, że jest kondycyjnie przygotowana do wy
prawy na tepui.
- Proszę mi wierzyć, bardzo się spieszę - odrzekła
uprzejmie. Zauważyła, że nieznajomy ma falujące włosy
barwy ciemnego mahoniu, które lśniły pięknie w przy
ćmionym świetle baru. Nie potrafiła określić barwy jego
oczu. Może to odcień whisky?
1 2 R A J N A Z I E M I
- Obiecuję, że ulotnię się po wspólnym drinku, jeśli
znudzi panią moje towarzystwo. Przynajmniej na chwilę
uchroni mnie pani przed dotkliwą samotnością w gronie
tych karzełków.
- Czy kiedykolwiek spotkał się pan z odmową?
- zapytała, mrużąc oczy. Nie zwrócił uwagi na ironiczny
ton. Uśmiechnął się szeroko, odsłamając nienaganne
uzębienie. Merry przyznała w duchu, że nieznajomy jest
bardzo przystojny, chociaż drażniła ją okazywana nie
ustannie pewność siebie.
- Nie przypominam sobie - odparł pogodnie. Gdy
kelnerka przyniosła rachunek, zapytał: - Czy wie pani, co
to jest,,krzyk rozkoszy"?
- Słucham? - wyjąkała Merry.
- A więc nie wie pani. - Zwrócił się do kelnerki.
- „Krzyk rozkoszy" dla pani i dżin z tonikiem dla
mnie.
Merry zapłaciła za obiad, nie odrywając od niego
zdumionych oczu.
- Skąd pan się tu wziął? - rzuciła z niedowierzaniem.
Nieznajomy zrozumiał jej pytanie dosłownie i odparł
z rozbrajającym uśmiechem:
- Pochodzę z górzystych okolic Frostburga w stanie
Maryland. A pani?
Merry wróciła na chwilę myślą do niewielkiego
mieszkania w pobliżu pensylwańskiego uniwersytetu, ale
zdecydowała się na wymijającą odpowiedź.
- Moja rodzina mieszka w stanie Michigan. - Nie
skłamała. Wprawdzie opuściła tamte strony, gdy miała
zaledwie pięć lat, ale nie miało to teraz żadnego znacze
nia.
- Wielkie Jeziora, prawda? Co panią sprowadza na
Florydę? Słoneczne wakacje w środku zimy?
RAJ NA ZIEMI 13
- Praca - wyjaśniła uprzejmie Merry. Nie zamie
rzała udzielać nieznajomemu szczegółowych informa
cji na swój temat. Beształa się w duchu za nierozwagę.
Dwudziestoośmoletnia kobieta powinna mieć dość roz
sądku, by nie wchodzić samotnie do baru. Przyjrzała
się z uwagą mężczyźnie dotrzymującemu jej chwilowo
towarzystwa.
- Mieszka pan w tych stronach? - Ciemna skóra
pozwalała się domyślać, że nieznajomy wiele czasu
spędza na słońcu.
- Nie. - Najwyraźniej, podobnie jak Merry, nie miał
ochoty opowiadać o sobie. -Przyjechałem tu w sprawach
służbowych. Jak pani na imię?
- Merry - burknęła niewyraźnie. Celowo nie wymie
niła nazwiska.
- Mary - powtórzył, jakby nie dosłyszał. - Nie
wygląda pani na zwykłą Mary.
Wolała nie pytać, na kogo - jego zdaniem - wygląda.
Nie pragnęła także wiedzieć, jak się nazywa jej rozmów
ca. Po co jej ta wiadomość? Nie warto nadawać więk
szego znaczenia przypadkowej, zdawkowej rozmowie.
Milczała, gdy kelnerka przyniosła zamówione napoje.
Nieufnie popatrzyła na płyn biały jak mleko.
- Czego dodają do tego koktajlu?
- Śmietanki.
- I czego jeszcze?
- Kilka innych składników.
- A mianowicie?
- Proszę spróbować. Ten napój będzie pani smako
wać. Przypomina likier kawowy.
- Zapewne - burknęła Merry. Ostrożnie upiła łyk
koktajlu. Natychmiast zaparto jej dech w piersiach, jakby
płonąca lawa wdarta się do przełyku.
14 RAJ NA ZIEMI
- Ho, ho! Jestem najzupełniej pewna, że nie poproszę
o bis.
- Dlaczego? - Ciemnowłosy przystojniak zerknął na
nią żartobliwie. Merry spojrzała mu prosto w oczy.
- Ponieważ nie jestem naiwną kobietką, która da się
upić i grzecznie pójdzie z panem do pokoju, żeby trochę
pobaraszkować.
- A kto powiedział, że mam wobec pani takie
zamiary? - odparł rozmówca dziewczyny, oburzony
niczym wcielenie niewinności. Gromadka młodych
kobiet obsiadła sąsiedni, większy stolik. Merry była
świadoma, że bez żenady obrzucają jej towarzysza
taksującymi spojrzeniami. Dziewczyny poczynały so
bie nadzwyczaj śmiało i spoglądały prowokująco na
stojących przy barze mężczyzn. Po chwili trójka
zblazowanych przystojniaków ruszyła w stronę ich
stolika.
- Jeśli szuka pan towarzystwa na dzisiejszą noc,
radzę przysiąść się do sąsiedniego stolika - poradziła
uprzejmie. - Sądzę, że tam będzie pan miał więcej
szczęścia.
Nieznajomy wpatrywał się w Merry tak długo, że
ogarnęły ją wątpliwości. Może źle go oceniła i winna mu
jest przeprosiny? Wreszcie nieco zirytowany wzruszył
ramionami i uśmiechnął się ironicznie.
- No dobrze, przyznaję, że brałem pod uwagę roz
maite możliwości. Jest pani piękną kobietą, ale najważ
niejsze wydaje mi się to, że miło się z panią rozmawia.
Dlatego nie zmartwię się, jeśli nie zakończymy tego
wieczoru w łóżku.
W odpowiedzi Merry uśmiechnęła się tylko. Nie raz
słyszała podobne słowa i zapewne nie była wyjątkiem. To
samo przytrafia się wielu kobietom. Wkrótce wypije
RAJ NA ZIEMI 15
koktajl i wróci do swego pokoju, a wówczas atle
tyczny Romeo będzie mógł sprawdzić, czy jego znie
walający urok działa na inne, łatwiejsze kobiety, ja
kich nie brakowało w coraz bardziej zatłoczonym ba
rze.
- Na czym polega pani praca?-Podrywacz najwyraź
niej uznał jej uśmiech za zachętę.
- Nigdy pan nie rezygnuje, zgadłam? - Szczerze
ubawiona Merry zachichotała. Gdyby pozwoliła mu
zgadywać, pewnie do wschodu słońca szukałby właś
ciwej odpowiedzi na swoje pytanie; nie przypuszczała, by
uroczy przystojniak znał się na botanice.
- Wytrwałość to jedna z moich największych zalet
-przytaknął skwapliwie i zmienił temat. - Czy pani praca
ma jakiś związek z uprawianiem sportu?
- Dlaczego pan pyta? - odparła nieco zbita z tropu.
Czyżby wyglądała jak trenerka z siłowni? Przygodny
rozmówca pochylił się nad maleńkim stolikiem i lekko
nacisnął kciukiem oraz palcem wskazującym ramię dzie
wczyny, która miała na sobie tylko dzianinową koszulkę
bez rękawów.
- Mięśnie - wyjaśnił zwięźle. Merry wzruszyła ra
mionami i upiła łyk koktajlu. Całkiem niezła mieszanka.
- Pływam niemal dodziennie i często się gimnas
tykuję.
- Tańczy pani?
- Od czasu do czasu. Bardzo lubię tańczyć, lecz
rzadko mam okazję.
- Doskonale. - Zarozumialec ponownie obdarzył ją
promiennym uśmiechem. Tym razem nie poczuła się
urażona. - Zatańczymy? - Wskazał niewielki parkiet, na
którym kilka par poruszało się szybko w rytm najnow
szych przebojów granych przez pięcioosobowy zespól.
16 RAJ NA ZIEMI
Merry przechyliła głowę i spojrzała na swego ado
ratora. Był całkiem przystojnym mężczyzną. Ciekawe,
dlaczego wyruszył do baru, by poszukać damskiego
towarzystwa. Nic złego się nie stanie, jeśli zatańczy
z nim ten jeden raz. Na zatłoczonym parkiecie nie
groziło jej przecież żadne niebezpieczeństwo. Zerknęła
na zegarek. Pół do ósmej. Uznała, że pójdzie spać
o dziewiątej.
Stało się inaczej.
Tańczyli w rytm szybkiej muzyki. Gdy przebrzmiał
jeden utwór, natychmiast zaczął się kolejny. Merry
bawiła się doskonale, uradowana wyjątkową dla niej
sytuacją. Wiodła pracowity żywot naukowca i wykłado
wcy akademickiego. Rzadko znajdowała czas na rozry
wki. A zresztą, z kim miała tańczyć, gdyby nawet znalazła
wolną chwilę? Po niespodziewanym rozstaniu z Glennem
unikała jak ognia niepotrzebnych problemów z mężczyz
nami.
Partner Merry tańczył doskonale, bez najmniejszego
wysiłku, jakby był zawodowym tancerzem. Przyglądał
się jej z uwagą, a gdy obdarzyła go promiennym
uśmiechem, oczy mu pociemniały i rozbłysły. Uśmiech
nął się lekko. W tej samej chwili solista zakończył
piosenkę i oznajmił, że zespól zagra jeszcze jeden utwór,
po czym nastąpi przerwa. Zabrzmiała cicha, powolna
melodia, a niskie tony wprost zachęcały tancerzy, by
przytulili się mocniej do partnerów.
I co teraz? Merry spojrzała niepewnie na nieznajome
go, z którym przez ostatnią godzinę szalała na parkiecie.
To niewiele, lecz przez ten czas zapomniała o swojej
niechęci do mężczyzn i barów. . ,
Światło jeszcze bardziej przygasło. Na lśniących
włosach olbrzyma igrały świetlne, refleksy. W jego
RAJ NA ZIEMI 17
oczach pojawiła się niema prośba, której Merry nie
potrafiła zrozumieć. Podszedł nieco bliżej. Gdy wyciąg
nął ramiona, wtuliła się w nie, jakby robiła to od lat.
W objęciach nieznajomego zrobiło jej się nagle gorąco
i słabo; przymknęła oczy i wstrzymała oddech. Usiłowała
odzyskać panowanie nad rozszalałymi zmysłami, gdy
tańczyli, nie mówiąc ani słowa.
To czyste wariactwo! Przecież nie zna tego człowie
ka! Nie wie nawet, jak mu na imię. A jednak do
tknięcie zarośniętego policzka przytulonego do jej skro
ni, wyrazisty, męski zapach, gorący oddech, który pieś
cił jej ucho, sprawiały, że zapragnęła nagle odwrócić
głowę i dotknąć wargami ust nieznajomego. Zadrżała
niespodziewanie, gdy zdała sobie z tego sprawę. Męż
czyzna uniósł głowę, jakby wyczuł jej zmieszanie,
i mruknął:
- Do diabła z dobrymi manierami. - Objął ją mocno
i przytulił do szerokiej piersi. Gdy ich ciała się ze
tknęły, Merry przeżyła wstrząs. To było cudowne uczu
cie, jakiego dotąd nie zaznała. W pracy otaczali ją
mężczyźni, lecz żaden z nich, nawet jej - pożal się
Boże - narzeczony ani razu nie wprawił jej w stan tak
cudownej... euforii.
Drżała w ramionach tego mężczyzny. Przytulona
mocno do rozgrzanej, muskularnej piersi z trudem łapała
oddech. Czuła, jak mięśnie tężeją pod cienką, bawełnianą
koszulą tam, gdzie dotykała rękami pleców nieznajome
go, który zacieśnił uścisk jeszcze bardziej, aż w końcu
biust dziewczyny przywarł do jego torsu. Nogi tancerzy
ocierały się zmysłowo-gdy wolno sunęli w rytm melodii.
Milczeli. Parkiet był zatłoczony i niewiele zostało na nim
miejsca. Merry zatraciła się w nowych dla niej od
czuciach. Usta partnera były tak blisko jej ucha, że gorący
18 RAJ NA ZIEMI
oddech pieścił je delikatnie. Wyobraziła sobie, że męż
czyzna całuje wrażliwą skórę. Wzdrygnęła się na myśl
o zmysłowej pieszczocie i otworzyła oczy. Szerokie
ramiona zasłaniały jej widok i owo niespodziewane
odkrycie sprawiło, że poczuła się nagle tak, jakby była ze
swoim partnerem sam na sam. Nigdy dotąd nie tańczyła
z mężczyzną dostatecznie wysokim, by jego tors nie
pozwalał jej zerknąć na salę oraz widzieć innych uczest
ników dansingu.
Wielka dłoń sunęła w dół po jej plecach, jakby
mężczyzna stracił wzrok i poznawał kobiece ciało wyłą
cznie zmysłem dotyku. Mocno objął dłońmi kobiece
biodra, przyciągając je na moment jeszcze bliżej, a potem
z ociąganiem rozluźnił uścisk. Merry nie cofnęła się.
Zagłuszyła w sobie głos rozsądku, który podpowiadał, że
to nie jest w jej stylu. Powinna uciec gdzie pieprz rośnie,
gdy poczuła nabrzmiałą, pulsującą męskość swego part
nera.
- Dziękujemy państwu. Zapraszamy ponownie na
parkiet o pół do jedenastej.
Merry drgnęła, kiedy komunikat solisty przerwał
rozkoszną idyllę. Po chwili uświadomiła sobie, co się
dzieje. Stała niezdolna do żadnego ruchu, chociaż partner
odsunął się nieco i rozluźnił uścisk. Nie czuła już żaru
jego ciała. Ogarnął ją nieprzyjemny chłód, lecz zarazem
odzyskała rozsądek. Dochodziła dziesiąta! Spędziła
w tym barze ponad dwie godziny, tańcząc z nieznajo
mym, który się nawet nie przedstawił! Ich zachowanie
podczas ostatnich dziesięciu minut trudno zresztą nazwać
tańcem, pomyślała ze złością.
- Chodźmy stąd. Sama widzisz, do jakiego stanu mnie
doprowadziłaś. Musisz znaleźć jakieś wyjście z tej
sytuacji. - Schrypnięty męski głos sączył Merry do ucha
RAJ NA ZIEMI 19
żartobliwe słowa. Poczuła, że się rumieni. Litości, ten
facet sądzi, że wynik batalii jest już przesądzony. Od
wróciła się na pięcie.
- Naprawdę... muszę już iść - rzuciła przez ramię.
- Mary! Poczekaj! - Chwycił ją za rękę i odwrócił
w swoją stronę. - Nie odchodź. Przecież nie znam nawet
twojego nazwiska.
- Nie powinnam z panem tańczyć - oznajmiła z upo
rem. Nie miała czasu ani ochoty na towarzyskie uprzej
mości. Wyrwała rękę, wmieszała się w gęsty tłum
i wybiegła z baru.
- Mary! - dobiegło ją wołanie nieznajomego. Przy
spieszyła kroku, zręcznie wymijając ludzi stających jej na
drodze, wpadła do holu i schroniła się w pustej windzie,
czekającej na pasażerów. Nim olbrzym wybiegł z baru,
Merry była już w drodze do swego pokoju na dziesiątym
piętrze.
Oparła się o ścianę. Na miłość boską, co jej strzeliło
do głowy? Nigdy się tak nie zachowywała. Spłonęła
rumieńcem na wspomnienie zmysłowego uścisku pod
nieconego tancerza. Wolała zapomnieć, że sama była
tak samo rozemocjonowana; krew w niej zawrzała,
ledwie poczuła na swoim ciele dotknięcie męskich
dłoni. Poznała na własnej skórze, co to znaczy być
poderwaną w barze. Niebezpieczna przygoda! Jak by
się skończyła, gdyby Merry nie umknęła w porę?
Dziewczyna podejrzewała, że istotnie niewiele brako
wało, by się dowiedziała, do jakich następstw prowadzą
zazwyczaj przypadkowe znajomości. Na szczęście
w porę się zreflektowała. Tamten mężczyzna był
wyjątkowo przystojny, a jego urok okazał się tak
zniewalający, że niewiele brakowało, aby popełniła
niewybaczalny błąd.
20 RAJ NA ZIEMI
Na szczęście obeszło się bez kłopotów. Merry nie
miała zamiaru figurować jako kolejna zdobycz na liście
łóżkowych trofeów przystojnego atlety.
A jednak ciągle widziała przed oczyma jego promien
nie uśmiechniętą twarz.
Merry obudziła się o świcie. Źle spała tej nocy.
Pospiesznie włożyła ubranie i zaplotła warkocz. Raz po
raz beształa się bez litości za nieodpowiedzialne wybryki
poprzedniego wieczoru. Postanowiła zapomnieć o niepo
kojących wizjach i doznaniach. Zakwalifikowała wczo
rajsze wypadki jako pożyteczne życiowe doświadczenie,
nic ponadto. Dopiero wówczas, gdy zasiadła samotnie do
śniadania - oczywiście w hotelowej restauracji - i zaczęła
przeglądać broszurę dotyczącą ekspedycji, odżył w niej
dawny zapał.
Pierwszego marca znajdzie się w Wenezueli jako
uczestniczka ekspedycji kierowanej przez doktora
Adamsona! Błyskawicznie zjadła śniadanie. Nie mogła
się doczekać spotkania z uczonym, którego badania
lasów tropikalnych prowadzone na znacznych obsza
rach planety oraz wysiłki mające na celu ich ochronę
uczyniły jednym z najważniejszych autorytetów nau
kowych we wspomnianych dziedziniach. Nie miał
sobie równych jako organizator ekspedycji na izo
lowane od świata tepui i spenetrował wiele płas
kowyżów opisanych przez innych naukowców. Ta
wyprawa stanowiła niepowtarzalną okazję! Merry zno
wu pomyślała o tajemniczej fotografii. Gdyby jej
przypuszczenia się potwierdziły, byłaby to prawdziwa
rewolucja w biologii. Dziewczyna niecierpliwie cze
kała na spotkanie z pozostałymi uczestnikami eks
pedycji.
R A J N A Z I E M I 2 1
Zapłaciła rachunek i udała się do hotelowej sali
konferencyjnej, gdzie o siódmej rano miało się rozpocząć
pierwsze zebranie uczestników wyprawy. Wkrótce stanę
ła przed uchylonymi drzwiami.
Weszła do pomieszczenia i rozejrzała się wokół.
Ujrzała długi stół zarzucony mapami i papierami, a także
wielki ekran na stojaku w głębi sali. Skupiła uwagę na
trójce mężczyzn, którzy stali i siedzieli przy stole.
Wyglądało na to, że będzie jedyną kobietą uczestniczącą
w ekspedycji. Obserwowała przyszłych kolegów, próbu
jąc zgadnąć, który z nich jest profesorem Adamsonem. Na
pewno nie był nim przystojny brunet stojący naprzeciw
ko; za młody. Rudawa czupryna drugiego mężczyzny
niemal całkiem zasłoniętego ekranem również sugerowa
ła, że nie jest to wiekowy, stateczny uczony z ogromnym
dorobkiem. Merry utkwiła spojrzenie w trzecim uczest
niku wyprawy. Był nim budzący szacunek, siwowłosy
pan stojący u szczytu długiego stołu. Tak właśnie Merry
wyobrażała sobie szefa poważnej ekspedycji naukowej.
Podeszła do niego i wyciągnęła rękę na powitanie.
- Witam, profesorze. Jestem Meredith Bayliss, bota
nik. Uczestniczę w pańskiej wyprawie.
Umilkły ciche rozmowy; pozostali mężczyźni podnie
śli wzrok znad map i papierów.
- Witam panią! - Siwowłosy mężczyzna ujął podaną
dłoń i uścisnął ją serdecznie. Merry doszła do wniosku, że
Adamson jest chyba młodszy, niż jej się w pierwszej
chwili wydało. - Cieszę się, że panią poznałem. Badania,
które wykonała pani dla Atlantyckiego Instytutu Ochrony
Przyrody, były fascynujące. - Merry zarumieniła się
z radości. - Niestety, muszę panią rozczarować. Nazy
wam się Walter Foster i jestem biologiem. Profesor
Adamson siedzi tam - oznajmił, wskazując kolegę.
22 RAJ NA ZIEMI
Merry odwróciła się z uśmiechem, który zniknął z jej
twarzy na widok mężczyzny podnoszącego się z krzesła
i wyglądającego zza ekranu. Jego włosy połyskiwały
refleksami czystej miedzi. Wydawały się teraz o wiele
jaśniejsze niż w przyćmionym świetle lamp. Ruda szcze
cina pokrywała opalone policzki. Twarz sławnego uczo
nego wyrażała zdumienie. Merry była przekonana, że ona
także wygląda, jakby zobaczyła ducha.
Stał przed nią ów arogancki nieznajomy z baru.
i
ROZDZIAŁ DRUGI
Jared siedział na dachu ciężarówki zaparkowanej
nad brzegiem jeziora i obserwował zbliżających się
pływaków. Zbiornik wodny miał półtora kilometra
średnicy. Zadaniem uczestników ekspedycji było prze
płynąć go tam i z powrotem. Musieli udowodnić,
że sprostają kondycyjnie trudom czekającej ich wy
prawy.
Merry Bayliss wyszła na brzeg jako druga. Jared
nie potrafił oderwać wzroku od smukłej postaci ocie
kającej migotliwymi kroplami wody. Marco Esposito,
geolog ekspedycji, pokonał pozostałych, lecz zwycię
stwo nie przyszło mu bez trudu. Leżał teraz na brzu
chu w nadbrzeżnym piasku z szeroko rozłożonymi
rękoma. Dyszał ciężko, jakby miał za chwilę wydać
ostatnie tchnienie. Jared przypuszczał, że jego przy
jaciel postawił wszystko na jedną kartę, żeby nie po
konała go kobieta. Adamson obserwował Merry, która
pochyliła się nad Marco, żeby sprawdzić jego puls.
Podejrzewał, że zachowała dość sił, by raz jeszcze
pokonać wyznaczony dystans. Podziwiał grę mięśni
pod skórą długich, zgrabnych nóg, gdy uklękła obok
zmęczonego kolegi. Kostium kąpielowy z połyskliwej,
granatowej tkaniny podkreślał doskonałą figurę. Każdy
mężczyzna śnił o takiej dziewczynie. Jared nie był
wyjątkiem.
24 •AJ NA ZIEMI
Gdy poprzedniego wieczoru ujrzał ją wchodzącą
do baru, przez chwilę toczył ze sobą batalię - z góry
skazaną na niepowodzenie. Był przekonany, że nie
wielu mężczyzn zdobyłoby się na odwagę, by podejść
do tak atrakcyjnej kobiety i zacząć rozmowę. Nie
znajoma była olśniewająco piękna; przyciągała wzrok
gęstwiną płowych włosów splecionych w warkocz,
klasyczną urodą i posągową sylwetką, której nie mogła
ukryć prosta spódnica i bluzka. Na pierwszy rzut
oka było wiadomo, że jest silna i niedostępna niczym
Amazonka. Niewielu facetów ośmieliłoby się pod
rywać dziewczynę, która była w stanie znokautować
natręta, gdyby uznała, że nie okazuje jej należnego
szacunku. Nie tylko wysoki wzrost i znakomita mu
skulatura odstraszały potencjalnych adoratorów. Młoda
kobieta każdym gestem dawała do zrozumienia, że
ich nie potrzebuje. Zachowywała się tak, jakby ledwie
raczyła zauważyć, że na tym świecie istnieją także
mężczyźni.
Jared nie potrafił się oprzeć takiemu wyzwaniu.
Zawsze pociągało go ryzyko, a tym razem potencjalna
zdobycz była tak atrakcyjna, że złamał swoje zasady
i zamiast się tylko przyglądać, podszedł i zaczął
rozmowę. Tamtego wieczoru osiągnął więcej, niż
oczekiwał, a zarazem mniej, niż pragnął. Gdy dziew
czyna umknęła z baru, był wściekły - przede wszyst
kim na siebie. Do diabła, nie znał nawet jej nazwiska!
Natychmiast zapytał w recepcji o dziewczynę imieniem
Mary, ale nikt taki nie zameldował się w hotelu. Chcąc
nie chcąc, pogodził się z myślą, że nigdy już nie
zobaczy urodziwej nieznajomej. Długo nie mógł za
snąć, a potem dręczyły go erotyczne wizje i dziwna
tęsknota.
RAJ NA ZIEMI 25
Popatrzył znowu na dziewczynę klęczącą obok wy
czerpanego geologa. Mruknęła coś do kolegi i wybu
chnęła śmiechem, gdy odpowiedział niewyraźnie. Pod
niosła wzrok i spojrzała w stronę Jareda. Domyśliła
się, że ją obserwuje, i uniosła dumnie głowę. Jared od
razu przypomniał sobie, że powinien zachować stoso
wny dystans. Poprzedniego wieczoru byli parą nie
znajomych, którzy nie potrafili się oprzeć pokusie.
Teraz świadomość wzajemnej atrakcyjności utrudniała
współpracę.
Jared czuł się zakłopotany. Gdy ujrzał tajemniczą
nieznajomą na progu sali konferencyjnej, był niewypo
wiedzianie szczęśliwy. Najwyraźniej go szukała! Był
przekonany, że przyszła wyjaśnić, dlaczego tak nie
spodziewanie uciekła poprzedniego wieczoru. Gdy
przedstawiła się Waltowi, miał ochotę zapaść się pod
ziemię. Mina doktor Bayliss dowodziła, że młoda uczona
chętnie pomogłaby mu zniknąć z powierzchni tej planety.
Musiał stawić czoło sytuacji. Dla dobra ekspedycji
należały się koleżance uprzejme przeprosiny. Jej rezyg
nacja byłaby niepowetowaną stratą. Nie mógł sobie na to
pozwolić.
Merry należała do grona najwybitniejszych botani
ków. Była rzetelnym naukowcem. Jared znowu przypo
mniał sobie o tajemniczym stworzeniu widocznym na
fotografii zrobionej podczas próbnego lotu nad tepui.
Trudno było ustalić, co to za gatunek. Uczestnicy eks
pedycji stawiali wiele śmiałych hipotez. Jared miał
nadzieję, że przy pomocy doktor Bayliss zdoła wybić
Marco z głowy idiotyczne mrzonki o żywych dinozau
rach. Ogarniał go niepokój, smutek i żal, ilekroć kolega
powracał do bzdurnej hipotezy. Znał te uczucia od
wczesnej młodości. Oczy jego ojca, Christiana Adam-
26 RAJ NA ZIEMI
sona, również lśniły, gdy udowadniał z niezachwianą
pewnością, że odnalezione ślady doprowadzą wreszcie
badaczy do kryjówki yeti, legendarnego Człowieka Śnie
gu. Tyrady Marco i wygadywane przez niego brednie
sprawiły, że Jared po raz kolejny uświadomił sobie, jak
bezlitośnie wyszydzono teorie jego ojca, gdy społeczność
akademicka pojęła, co stanowi przedmiot badań Adam-
sona seniora. Potomek wyśmianego naukowca nie zamie
rzał powtarzać tamtych błędów i uganiać się za stworami,
które wylęgły się w bujnej wyobraźni przyjaciela. Jared
był przekonany, że prawdopodobieństwo odkrycia ży
wych dinozaurów na tepui nr 72 jest równie niewielkie,
jak możliwość znalezienia na owym płaskowyżu baru
pełnego urodziwych blondynek.
Ledwie przyszło mu do głowy to porównanie, zro
zumiał, że popełnił błąd. Jego myśli pomknęły ku
Meredith Bayliss niczym gołąb pocztowy wracający do
gniazda. Jared był zdecydowany ignorować pragnienia
i wizje, które przez całą noc nie pozwalały mu spokojnie
zasnąć. Nie mógł sobie pozwolić na romans z koleżanką,
uczestniczką ekspedycji. Popełniłby niewybaczalny błąd.
Generalnie sądził, że kobiety nie nadają się do pracy
w terenie. Intratna posada wykładowcy akademickiego,
jaka przypadła w udziale jego matce, znakomicie har
monizowała z typowym dla wszystkich bab pragnieniem
uwicia ciepłego gniazdka oraz wszechwładnym instynk
tem macierzyńskim. Mężczyźni nie mieli takich potrzeb.
Jared na pewno ich nie miał. Praca w terenie była jego
największą miłością. Żadna kobieta nie zdołałaby go
odciągnąć od ukochanego zajęcia. Dawno postanowił, że
nigdy nie zrezygnuje z ekspedycji badawczych. Nielicz
nym koleżankom uczestniczącym w wyprawach nie
okazywał żadnych względów.
RAJ NA ZIEMI 27
Zdjął okulary przeciwsłoneczne, zręcznie zeskoczył
na ziemię z dachu ciężarówki i ruszył po plaży w stro
nę doktor Bayliss, która osłoniła dłonią oczy i patrzyła
na ostatniego z pływaków, który wyłonił się z fal
jeziora.
Merry czuła się dziwne; ścierpła jej skóra na plecach.
Po chwili padł na nią cień potężnego Jareda Adamsona.
Sytuacja się wyjaśniła. Zwalisty olbrzym poruszał się
niemal bezszelestnie. Mimo to wyczuwała jego obecność.
Mało kto pozostawał obojętny wobec tego człowieka.
Merry starała się nie zwracać na niego uwagi, lecz jej
ciało reagowało w sposób tajemniczy i całkowicie niewy
tłumaczalny na bliskość tego rudowłosego giganta. Mło
da uczona ,była w tym wypadku całkiem bezradna.
- Merry?
- Słucham, profesorze. - Odwróciła się i spojrzała na
niego życzliwie, jak przystało na chętną do pomocy
współpracownicę.
- Mówmy sobie po imieniu. Nazywam się Jared.
Akademickie uprzejmości na nic się tu nie przydadzą
- rzucił niecierpliwie. Merry uśmiechnęła się, nie patrząc
mu w oczy. Postanowiła zapomnieć o niefortunnym
początku ich... znajomości.
- Słuszna uwaga. Używanie tytułów naukowych by
łoby śmieszne. Wszyscy mamy spore osiągnięcia.
- Jestem ci winien przeprosiny za wczorajszy wieczór
- oświadczył, zmieniając temat, jakby nie usłyszał
odpowiedzi. Merry z trudem się uśmiechnęła. A to łobuz!
Dlaczego musiał o tym wspomnieć?
- Przyjmuję twoje przeprosiny. Wolałabym zapo
mnieć o tamtym zdarzeniu.
- Ja również - rzucił ostro. Po chwili dodał z po-
28
dziwem: - Świetnie pływasz. Jesteś cennym nabytkiem
dla naszego zespołu badawczego.
Merry zrobiło się ciepło na sercu. Dlaczego tak się
uradowała, słysząc niezbyt wyszukany komplement?
Pomyślała, że to głupie, by z błahego powodu odczuwać
niespokojne kołatanie serca. Po chwili wzięła się w garść.
- Dziękuję. Z niecierpliwością oczekuję wyjazdu.
Podczas przerwy obiadowej Jared wpadł do sali
konferencyjnej, żeby przygotować mapy i dokumenty
przed popołudniowym zebraniem uczestników wyprawy.
- Cześć, stary. Jak leci? - Marco Esposito był prawą
ręką Jareda i uczestniczył niemal we wszystkich or
ganizowanych przez niego ekspedycjach. Gdyby zapyta
no Adamsona, kogo uważa za prawdziwego przyjaciela,
bez wahania wymieniłby nazwisko przystojnego Włocha,
teraz jednak nie miał ochoty na męskie pogaduszki.
- Przyniosłeś mapy lotnicze, o które prosiłem? Chcę,
żeby wszyscy zrozumieli od razu, że funkcjonujemy jako
grupa. Musimy stanowić idealnie zgrany zespół, nim
wyruszymy do Wenezueli na początku marca.
Marco wręczył Jaredowi tubę zawierającą kilka ar
kuszy zadrukowanego papieru i dał mu żartobliwego
kuksańca w bok.
- Zauważyłem, że ty i śliczna doktor Bayliss naj
wyraźniej macie się ku sobie, przyjacielu.
- Ponosi cię wyobraźnia, Marco. - Jared rozwinął
mapy i zaczął je przypinać do ekranu.
- Przede mną nie musisz udawać. Gdzie ją poznałeś?
Gdy Walt przedstawił cię dziś rano, od razu wiedziałem,
że nie jest to wasze pierwsze spotkanie.
- Natknąłem się na nią w barze - burknął niechętnie
Jared.
ANNE MARIE WINSTON Raj na ziemi
PROLOG Adresat: dr Meredith E. Bayliss Nadawca: prof. dr Jared V. Adamson Dotyczy: badań na tepuf nr 72 Wysłano: 2 listopada 1994 Przesyłam kwestionariusz dotyczący ekspedycji bada wczej na tepui nr 72 oraz najważniejsze informacje na temat wymagań stawianych kandydatom, spośród któ rych wyłonione zostaną trzy osoby o najwyższych kwali fikacjach. Dla uczestników wyprawy przewidziano dwa spotkania przygotowawcze w styczniu i lutym. Od człon ków ekspedycji wymagana będzie jak najrozleglejsza wiedza fachowa, co pozwoli na skuteczne wykorzystanie możliwości przeprowadzenia badań wyjątkowego ekosy stemu tepuf. Życzę powodzenia. Z poważaniem dr Jared V. Adamson kierownik ekspedycji Cel i przedmiot badań - tepui. W języku Indian ze szczepu Pemon słowo to oznacza górę. Na terenie Wenezueli znajduje się ponad sto tego rodzaju kruszeją cych stopniowo wzniesień z piaskowca; stanowią one pozostałość ogromnego płaskowyżu, który występował tam przed niespełna dwoma miliardami lat. Przez tysiące
6 RAJ NA ZIEMI lat wzgórza pozostawały w całkowitej izolacji od reszty świata i z tego powodu na każdym tepui, niedostępnym z powodu warunków atmosferycznych, tropikalnego upa łu i nieprzebytej dżungli rozciągającej się wokoło, po wstały odrębne, unikalne formy życia. Celem ekspedycji jest zbadanie i udokumentowanie właściwości geologicznych, geograficznych, botanicz nych i biologicznych tepui numer 72 z uwzględnieniem jego osobliwości, a także cech występujących powszech nie. Wymagania sprawnościowe Kandydaci na członków ekspedycji powinni: 1. Pokonać bez odpoczynku dystans 7 kilometrów. 2. Przepłynąć bez odpoczynku 3 kilometry. 3. Przejść minimum 7 kilometrów z obciążeniem co najmniej 25 kilogramów. 4. Przedstawić dyplom ukończenia kursu wspinaczki wystawiony przez ogólnie znany klub wysokogórski. 5. Sprawnie czytać mapy i szkicować plany terenu. 6. Posiadać jak najwięcej informacji o sposobach przetrwania w trudnych warunkach. 7. Przedstawić zaświadczenie potwierdzające odbycie przynajmniej 20 skoków spadochronowych wystawione przez uprawnionego instruktora. 8. Wykazać się umiejętnością: fotografowania, iden tyfikowania gatunków fauny i flory zgodnie z zasadami systematyki, a ponadto ratownictwa wodnego i górs kiego, budowy tratw oraz ich używania, przepraw rzecz nych, udzielania pierwszej pomocy; pożądana jest pod stawowa wiedza medyczna dotycząca zasad postępowa nia w razie konieczności ratowania życia. Ostatecznego wyboru uczestników czteroosobowej
RAJ NA ZIEMI 7 ekspedycji dokona dr Jared V. Adamson. Istotnym kryterium jest umiejętność pracy w grupie. Wszelkie dodatkowe kwalifikacje, które mogą się przyczynić do powodzenia wyprawy, będą miały znaczny wpływ na końcowe decyzje personalne. Wypełniony kwestionariusz, informację o stanie zdro wia oraz trzy opinie dotyczące osiągnięć zawodowych należy przesłać organizatorom ekspedycji do dnia pierw szego grudnia.
ROZDZIAŁ PIERWSZY Merry Bayliss wytarła palce w serwetkę leżącą obok talerza, na którym przed chwilą piętrzyła się góra krewe tek. Oczyściła dłonie plasterkiem cytryny, by usunąć charakterystyczny zapach owoców morza. Rozejrzała się po ciemnej sali baru hotelowego w Miami. Pora była wczesna, a gości niewielu, lecz pełne nadziei miny krążących wśród stolików miejscowych podrywaczy wskazywały na to, że po południu zaroi się tu od gości. Cieszyła się, że postanowiła zjeść obiad w hotelowym barze. Odgłosy, jakie zaczął wydawać żołądek dziew czyny na widok kolejki wijącej się przed niewielką restauracją, stanowiły przekonujący dowód, że godzinne oczekiwanie na wolny stolik jest ponad jej siły. Była wściekle głodna. To zrozumiałe, skoro jak ognia unikała posiłków w samolocie. Czuła rozkoszny dreszcz na myśl, że wkrótce wyruszy ku nie zbadanemu tepuf. Przerzuciła przez ramię jasny warkocz i zaczęła nerwowo zwijać jego koniec. Ledwie potrafiła uwierzyć, że jej kandydatura została przyjęta. To niezwykła szansa! Za dwa miesiące wyląduje na spado chronie w dziewiczej dżungli odciętego od świata płasko wyżu, na którym żaden człowiek nie postawił dotąd stopy. Wkrótce ujrzy i zbada rośliny, których nie widziało dotąd ludzkie oko. Kto wie, może dokona ważnego odkrycia?
RAJ NA ZIEMI 9 Poczuła mrowienie w karku na myśl o niewyraźnej, czarno-białej fotografii, którą znalazła wśród materiałów informujących o celu wyprawy. Niewykluczone, że pod czas ekspedycji natkną się na okazy o wiele bardziej interesujące niż tajemnicze rośliny. Merry omal nie roześmiała się na cały głos. Botanik poszukujący wyjąt kowych odkryć poza królestwem flory wydawał się niemal świętokradcą. Ale... jeżeli śmiałe przypuszczenia się potwierdzą, różnica specjalizacji w żadnym wypadku nie skłoni dr Bayliss do tego, by przeszła obojętnie obok żywego dinozaura! Zastanawiała się, co dr Adamson sądzi o tajemniczym stworzeniu widocznym na fotografii. Nie mogła się doczekać pierwszego spotkania! Uczestniczenie w kiero wanej przez niego ekspedycji będzie niewątpliwie wspa niałym przeżyciem, nawet jeśli na płaskowyżu znajdą jedynie nagie skały. Jared Adamson należał do najwybit niejszych specjalistów w dziedzinie tropikalnych ekosys temów. Merry czytała wiele jego artykułów w fachowych czasopismach. Czuła się dumna, że wybrał ją spośród wielu kandydatów; była to dla niej niepowtarzalna szan sa. Zastanawiała się, jak długo jeszcze przyjdzie jej czekać na rachunek, który obiecała przynieść kelnerka. Zamierzała przejrzeć materiały dotyczące ekspedycji, które przysłał niedawno profesor Adamson. Poza tym chciała wcześnie położyć się spać, by wypocząć przed spotkaniem zaplanowanym na siódmą rano. Gdy cień padł na stolik, uśmiechnęła się, zamierzając pochwalić skwapliwą kelnerkę. Nagle spochmurniała. Ujrzała niespodziewanie po stawnego mężczyznę. Miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Na urodziwej twarzy pojawił się zarozumiały
10 RAJ NA ZIEMI uśmieszek. Merry uniosła brwi, spoglądając na niego wyniośle. Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Witam. Czy mogę zaprosić panią na drinka? - zapy tał głębokim, niskim głosem, który sprawił, że bez powodu zrobiło jej się ciepło na sercu. - Nie, dziękuję - odparła, potrząsając głową. Jej głos brzmiał zdecydowanie, ale uroczy olbrzym nie przejął się odmową. - A może jednak? - Zamiast sobie pójść, odsunął krzesło stojące po drugiej stronie małego stolika i przy siadł ostrożnie na brzeżku. Merry obserwowała nie znajomego z ciekawością i rozbawieniem, chociaż iryto wała ją wyjątkowa natarczywość. Rzadko spotykała mężczyzn równie imponującej postury. Krzesło, na któ rym usiadł podrywacz, wydawało się w tej chwili dziecin ną zabawką. Wstrzymała oddech z obawy, że złamie się pod ogromnym ciężarem. Na szczęście do tego nie doszło. Mężczyzna wyraźnie odetchnął z ulgą. - Zawsze mam duszę na ramieniu, o ile mebel nie posiada stalowego wzmocnienia. - Spojrzał Merry prosto w oczy i skrzywił się. Dziewczyna uśmiechnęła się mimo woli. Obserwowała grę mięśni pod tkaniną prostej koszu li; podwinięte rękawy odsłaniały ramiona potężne jak konary dębu. - Wcale się nie dziwię. Nieznajomy przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią badawczo. - Zauważyłem, jak pani weszła, i od razu postanowi łem zaprosić panią na drinka. My, olbrzymy, powinniśmy trzymać się razem. - Proszę? - Ale gbur! Ciekawe, ilu facetów miałoby czelność żartować na temat wzrostu podrywanej dziew czyny. Oryginalny początek.
RAJ NA ZIEMI 11 - Proszę się nie gniewać. - Potężnie zbudowany uwodziciel pochylił się nad maleńkim stolikiem. - Założę się, że mierzy pani około stu osiemdziesięciu centymet rów. No cóż, w ogóle biedaczysko nie zauważył subtelnego przytyku do popełnionego właśnie nietaktu. Mimo wszys tko postanowiła poświęcić mu kilka minut. Od tego się nie umiera. Merry uznała za stosowne poczekać spokoj nie na kelnerkę. Wkrótce zapłaci rachunek i zniknie. - Mam sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu - odparła. - Dawniej oszukiwałam, twierdząc, że mierzę zaledwie metr osiemdziesiąt, ale i tak żaden z facetów, których znam, nie może spojrzeć mi prosto w oczy, więc przestałam kłamać. - Nieznajomy wybuchnął śmiechem. - Będę patrzeć na panią z góry. Mam ponad metr dziewięćdziesiąt. Czy teraz zgodzi się pani na wspólnego drinka? Merry nie mogła się zdecydować. No cóż, nieznajomy okazał się całkiem miły. Z drugiej strony rzadko piła coś mocniejszego i niechętnie zaglądała do barów, toteż czuła się w niezwykłym otoczeniu trochę niepewnie. Poza tym potrzebowała snu, chciała bowiem podczas jutrzejszego zebrania uczestników ekspedycji być świeża i wypoczęta. Wprawdzie została wstępnie zakwalifikowana na pod stawie nadesłanych wcześniej dokumentów, lecz - podo bnie jak wszyscy inni kandydaci - musiała jeszcze udowodnić, że jest kondycyjnie przygotowana do wy prawy na tepui. - Proszę mi wierzyć, bardzo się spieszę - odrzekła uprzejmie. Zauważyła, że nieznajomy ma falujące włosy barwy ciemnego mahoniu, które lśniły pięknie w przy ćmionym świetle baru. Nie potrafiła określić barwy jego oczu. Może to odcień whisky?
1 2 R A J N A Z I E M I - Obiecuję, że ulotnię się po wspólnym drinku, jeśli znudzi panią moje towarzystwo. Przynajmniej na chwilę uchroni mnie pani przed dotkliwą samotnością w gronie tych karzełków. - Czy kiedykolwiek spotkał się pan z odmową? - zapytała, mrużąc oczy. Nie zwrócił uwagi na ironiczny ton. Uśmiechnął się szeroko, odsłamając nienaganne uzębienie. Merry przyznała w duchu, że nieznajomy jest bardzo przystojny, chociaż drażniła ją okazywana nie ustannie pewność siebie. - Nie przypominam sobie - odparł pogodnie. Gdy kelnerka przyniosła rachunek, zapytał: - Czy wie pani, co to jest,,krzyk rozkoszy"? - Słucham? - wyjąkała Merry. - A więc nie wie pani. - Zwrócił się do kelnerki. - „Krzyk rozkoszy" dla pani i dżin z tonikiem dla mnie. Merry zapłaciła za obiad, nie odrywając od niego zdumionych oczu. - Skąd pan się tu wziął? - rzuciła z niedowierzaniem. Nieznajomy zrozumiał jej pytanie dosłownie i odparł z rozbrajającym uśmiechem: - Pochodzę z górzystych okolic Frostburga w stanie Maryland. A pani? Merry wróciła na chwilę myślą do niewielkiego mieszkania w pobliżu pensylwańskiego uniwersytetu, ale zdecydowała się na wymijającą odpowiedź. - Moja rodzina mieszka w stanie Michigan. - Nie skłamała. Wprawdzie opuściła tamte strony, gdy miała zaledwie pięć lat, ale nie miało to teraz żadnego znacze nia. - Wielkie Jeziora, prawda? Co panią sprowadza na Florydę? Słoneczne wakacje w środku zimy?
RAJ NA ZIEMI 13 - Praca - wyjaśniła uprzejmie Merry. Nie zamie rzała udzielać nieznajomemu szczegółowych informa cji na swój temat. Beształa się w duchu za nierozwagę. Dwudziestoośmoletnia kobieta powinna mieć dość roz sądku, by nie wchodzić samotnie do baru. Przyjrzała się z uwagą mężczyźnie dotrzymującemu jej chwilowo towarzystwa. - Mieszka pan w tych stronach? - Ciemna skóra pozwalała się domyślać, że nieznajomy wiele czasu spędza na słońcu. - Nie. - Najwyraźniej, podobnie jak Merry, nie miał ochoty opowiadać o sobie. -Przyjechałem tu w sprawach służbowych. Jak pani na imię? - Merry - burknęła niewyraźnie. Celowo nie wymie niła nazwiska. - Mary - powtórzył, jakby nie dosłyszał. - Nie wygląda pani na zwykłą Mary. Wolała nie pytać, na kogo - jego zdaniem - wygląda. Nie pragnęła także wiedzieć, jak się nazywa jej rozmów ca. Po co jej ta wiadomość? Nie warto nadawać więk szego znaczenia przypadkowej, zdawkowej rozmowie. Milczała, gdy kelnerka przyniosła zamówione napoje. Nieufnie popatrzyła na płyn biały jak mleko. - Czego dodają do tego koktajlu? - Śmietanki. - I czego jeszcze? - Kilka innych składników. - A mianowicie? - Proszę spróbować. Ten napój będzie pani smako wać. Przypomina likier kawowy. - Zapewne - burknęła Merry. Ostrożnie upiła łyk koktajlu. Natychmiast zaparto jej dech w piersiach, jakby płonąca lawa wdarta się do przełyku.
14 RAJ NA ZIEMI - Ho, ho! Jestem najzupełniej pewna, że nie poproszę o bis. - Dlaczego? - Ciemnowłosy przystojniak zerknął na nią żartobliwie. Merry spojrzała mu prosto w oczy. - Ponieważ nie jestem naiwną kobietką, która da się upić i grzecznie pójdzie z panem do pokoju, żeby trochę pobaraszkować. - A kto powiedział, że mam wobec pani takie zamiary? - odparł rozmówca dziewczyny, oburzony niczym wcielenie niewinności. Gromadka młodych kobiet obsiadła sąsiedni, większy stolik. Merry była świadoma, że bez żenady obrzucają jej towarzysza taksującymi spojrzeniami. Dziewczyny poczynały so bie nadzwyczaj śmiało i spoglądały prowokująco na stojących przy barze mężczyzn. Po chwili trójka zblazowanych przystojniaków ruszyła w stronę ich stolika. - Jeśli szuka pan towarzystwa na dzisiejszą noc, radzę przysiąść się do sąsiedniego stolika - poradziła uprzejmie. - Sądzę, że tam będzie pan miał więcej szczęścia. Nieznajomy wpatrywał się w Merry tak długo, że ogarnęły ją wątpliwości. Może źle go oceniła i winna mu jest przeprosiny? Wreszcie nieco zirytowany wzruszył ramionami i uśmiechnął się ironicznie. - No dobrze, przyznaję, że brałem pod uwagę roz maite możliwości. Jest pani piękną kobietą, ale najważ niejsze wydaje mi się to, że miło się z panią rozmawia. Dlatego nie zmartwię się, jeśli nie zakończymy tego wieczoru w łóżku. W odpowiedzi Merry uśmiechnęła się tylko. Nie raz słyszała podobne słowa i zapewne nie była wyjątkiem. To samo przytrafia się wielu kobietom. Wkrótce wypije
RAJ NA ZIEMI 15 koktajl i wróci do swego pokoju, a wówczas atle tyczny Romeo będzie mógł sprawdzić, czy jego znie walający urok działa na inne, łatwiejsze kobiety, ja kich nie brakowało w coraz bardziej zatłoczonym ba rze. - Na czym polega pani praca?-Podrywacz najwyraź niej uznał jej uśmiech za zachętę. - Nigdy pan nie rezygnuje, zgadłam? - Szczerze ubawiona Merry zachichotała. Gdyby pozwoliła mu zgadywać, pewnie do wschodu słońca szukałby właś ciwej odpowiedzi na swoje pytanie; nie przypuszczała, by uroczy przystojniak znał się na botanice. - Wytrwałość to jedna z moich największych zalet -przytaknął skwapliwie i zmienił temat. - Czy pani praca ma jakiś związek z uprawianiem sportu? - Dlaczego pan pyta? - odparła nieco zbita z tropu. Czyżby wyglądała jak trenerka z siłowni? Przygodny rozmówca pochylił się nad maleńkim stolikiem i lekko nacisnął kciukiem oraz palcem wskazującym ramię dzie wczyny, która miała na sobie tylko dzianinową koszulkę bez rękawów. - Mięśnie - wyjaśnił zwięźle. Merry wzruszyła ra mionami i upiła łyk koktajlu. Całkiem niezła mieszanka. - Pływam niemal dodziennie i często się gimnas tykuję. - Tańczy pani? - Od czasu do czasu. Bardzo lubię tańczyć, lecz rzadko mam okazję. - Doskonale. - Zarozumialec ponownie obdarzył ją promiennym uśmiechem. Tym razem nie poczuła się urażona. - Zatańczymy? - Wskazał niewielki parkiet, na którym kilka par poruszało się szybko w rytm najnow szych przebojów granych przez pięcioosobowy zespól.
16 RAJ NA ZIEMI Merry przechyliła głowę i spojrzała na swego ado ratora. Był całkiem przystojnym mężczyzną. Ciekawe, dlaczego wyruszył do baru, by poszukać damskiego towarzystwa. Nic złego się nie stanie, jeśli zatańczy z nim ten jeden raz. Na zatłoczonym parkiecie nie groziło jej przecież żadne niebezpieczeństwo. Zerknęła na zegarek. Pół do ósmej. Uznała, że pójdzie spać o dziewiątej. Stało się inaczej. Tańczyli w rytm szybkiej muzyki. Gdy przebrzmiał jeden utwór, natychmiast zaczął się kolejny. Merry bawiła się doskonale, uradowana wyjątkową dla niej sytuacją. Wiodła pracowity żywot naukowca i wykłado wcy akademickiego. Rzadko znajdowała czas na rozry wki. A zresztą, z kim miała tańczyć, gdyby nawet znalazła wolną chwilę? Po niespodziewanym rozstaniu z Glennem unikała jak ognia niepotrzebnych problemów z mężczyz nami. Partner Merry tańczył doskonale, bez najmniejszego wysiłku, jakby był zawodowym tancerzem. Przyglądał się jej z uwagą, a gdy obdarzyła go promiennym uśmiechem, oczy mu pociemniały i rozbłysły. Uśmiech nął się lekko. W tej samej chwili solista zakończył piosenkę i oznajmił, że zespól zagra jeszcze jeden utwór, po czym nastąpi przerwa. Zabrzmiała cicha, powolna melodia, a niskie tony wprost zachęcały tancerzy, by przytulili się mocniej do partnerów. I co teraz? Merry spojrzała niepewnie na nieznajome go, z którym przez ostatnią godzinę szalała na parkiecie. To niewiele, lecz przez ten czas zapomniała o swojej niechęci do mężczyzn i barów. . , Światło jeszcze bardziej przygasło. Na lśniących włosach olbrzyma igrały świetlne, refleksy. W jego
RAJ NA ZIEMI 17 oczach pojawiła się niema prośba, której Merry nie potrafiła zrozumieć. Podszedł nieco bliżej. Gdy wyciąg nął ramiona, wtuliła się w nie, jakby robiła to od lat. W objęciach nieznajomego zrobiło jej się nagle gorąco i słabo; przymknęła oczy i wstrzymała oddech. Usiłowała odzyskać panowanie nad rozszalałymi zmysłami, gdy tańczyli, nie mówiąc ani słowa. To czyste wariactwo! Przecież nie zna tego człowie ka! Nie wie nawet, jak mu na imię. A jednak do tknięcie zarośniętego policzka przytulonego do jej skro ni, wyrazisty, męski zapach, gorący oddech, który pieś cił jej ucho, sprawiały, że zapragnęła nagle odwrócić głowę i dotknąć wargami ust nieznajomego. Zadrżała niespodziewanie, gdy zdała sobie z tego sprawę. Męż czyzna uniósł głowę, jakby wyczuł jej zmieszanie, i mruknął: - Do diabła z dobrymi manierami. - Objął ją mocno i przytulił do szerokiej piersi. Gdy ich ciała się ze tknęły, Merry przeżyła wstrząs. To było cudowne uczu cie, jakiego dotąd nie zaznała. W pracy otaczali ją mężczyźni, lecz żaden z nich, nawet jej - pożal się Boże - narzeczony ani razu nie wprawił jej w stan tak cudownej... euforii. Drżała w ramionach tego mężczyzny. Przytulona mocno do rozgrzanej, muskularnej piersi z trudem łapała oddech. Czuła, jak mięśnie tężeją pod cienką, bawełnianą koszulą tam, gdzie dotykała rękami pleców nieznajome go, który zacieśnił uścisk jeszcze bardziej, aż w końcu biust dziewczyny przywarł do jego torsu. Nogi tancerzy ocierały się zmysłowo-gdy wolno sunęli w rytm melodii. Milczeli. Parkiet był zatłoczony i niewiele zostało na nim miejsca. Merry zatraciła się w nowych dla niej od czuciach. Usta partnera były tak blisko jej ucha, że gorący
18 RAJ NA ZIEMI oddech pieścił je delikatnie. Wyobraziła sobie, że męż czyzna całuje wrażliwą skórę. Wzdrygnęła się na myśl o zmysłowej pieszczocie i otworzyła oczy. Szerokie ramiona zasłaniały jej widok i owo niespodziewane odkrycie sprawiło, że poczuła się nagle tak, jakby była ze swoim partnerem sam na sam. Nigdy dotąd nie tańczyła z mężczyzną dostatecznie wysokim, by jego tors nie pozwalał jej zerknąć na salę oraz widzieć innych uczest ników dansingu. Wielka dłoń sunęła w dół po jej plecach, jakby mężczyzna stracił wzrok i poznawał kobiece ciało wyłą cznie zmysłem dotyku. Mocno objął dłońmi kobiece biodra, przyciągając je na moment jeszcze bliżej, a potem z ociąganiem rozluźnił uścisk. Merry nie cofnęła się. Zagłuszyła w sobie głos rozsądku, który podpowiadał, że to nie jest w jej stylu. Powinna uciec gdzie pieprz rośnie, gdy poczuła nabrzmiałą, pulsującą męskość swego part nera. - Dziękujemy państwu. Zapraszamy ponownie na parkiet o pół do jedenastej. Merry drgnęła, kiedy komunikat solisty przerwał rozkoszną idyllę. Po chwili uświadomiła sobie, co się dzieje. Stała niezdolna do żadnego ruchu, chociaż partner odsunął się nieco i rozluźnił uścisk. Nie czuła już żaru jego ciała. Ogarnął ją nieprzyjemny chłód, lecz zarazem odzyskała rozsądek. Dochodziła dziesiąta! Spędziła w tym barze ponad dwie godziny, tańcząc z nieznajo mym, który się nawet nie przedstawił! Ich zachowanie podczas ostatnich dziesięciu minut trudno zresztą nazwać tańcem, pomyślała ze złością. - Chodźmy stąd. Sama widzisz, do jakiego stanu mnie doprowadziłaś. Musisz znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. - Schrypnięty męski głos sączył Merry do ucha
RAJ NA ZIEMI 19 żartobliwe słowa. Poczuła, że się rumieni. Litości, ten facet sądzi, że wynik batalii jest już przesądzony. Od wróciła się na pięcie. - Naprawdę... muszę już iść - rzuciła przez ramię. - Mary! Poczekaj! - Chwycił ją za rękę i odwrócił w swoją stronę. - Nie odchodź. Przecież nie znam nawet twojego nazwiska. - Nie powinnam z panem tańczyć - oznajmiła z upo rem. Nie miała czasu ani ochoty na towarzyskie uprzej mości. Wyrwała rękę, wmieszała się w gęsty tłum i wybiegła z baru. - Mary! - dobiegło ją wołanie nieznajomego. Przy spieszyła kroku, zręcznie wymijając ludzi stających jej na drodze, wpadła do holu i schroniła się w pustej windzie, czekającej na pasażerów. Nim olbrzym wybiegł z baru, Merry była już w drodze do swego pokoju na dziesiątym piętrze. Oparła się o ścianę. Na miłość boską, co jej strzeliło do głowy? Nigdy się tak nie zachowywała. Spłonęła rumieńcem na wspomnienie zmysłowego uścisku pod nieconego tancerza. Wolała zapomnieć, że sama była tak samo rozemocjonowana; krew w niej zawrzała, ledwie poczuła na swoim ciele dotknięcie męskich dłoni. Poznała na własnej skórze, co to znaczy być poderwaną w barze. Niebezpieczna przygoda! Jak by się skończyła, gdyby Merry nie umknęła w porę? Dziewczyna podejrzewała, że istotnie niewiele brako wało, by się dowiedziała, do jakich następstw prowadzą zazwyczaj przypadkowe znajomości. Na szczęście w porę się zreflektowała. Tamten mężczyzna był wyjątkowo przystojny, a jego urok okazał się tak zniewalający, że niewiele brakowało, aby popełniła niewybaczalny błąd.
20 RAJ NA ZIEMI Na szczęście obeszło się bez kłopotów. Merry nie miała zamiaru figurować jako kolejna zdobycz na liście łóżkowych trofeów przystojnego atlety. A jednak ciągle widziała przed oczyma jego promien nie uśmiechniętą twarz. Merry obudziła się o świcie. Źle spała tej nocy. Pospiesznie włożyła ubranie i zaplotła warkocz. Raz po raz beształa się bez litości za nieodpowiedzialne wybryki poprzedniego wieczoru. Postanowiła zapomnieć o niepo kojących wizjach i doznaniach. Zakwalifikowała wczo rajsze wypadki jako pożyteczne życiowe doświadczenie, nic ponadto. Dopiero wówczas, gdy zasiadła samotnie do śniadania - oczywiście w hotelowej restauracji - i zaczęła przeglądać broszurę dotyczącą ekspedycji, odżył w niej dawny zapał. Pierwszego marca znajdzie się w Wenezueli jako uczestniczka ekspedycji kierowanej przez doktora Adamsona! Błyskawicznie zjadła śniadanie. Nie mogła się doczekać spotkania z uczonym, którego badania lasów tropikalnych prowadzone na znacznych obsza rach planety oraz wysiłki mające na celu ich ochronę uczyniły jednym z najważniejszych autorytetów nau kowych we wspomnianych dziedziniach. Nie miał sobie równych jako organizator ekspedycji na izo lowane od świata tepui i spenetrował wiele płas kowyżów opisanych przez innych naukowców. Ta wyprawa stanowiła niepowtarzalną okazję! Merry zno wu pomyślała o tajemniczej fotografii. Gdyby jej przypuszczenia się potwierdziły, byłaby to prawdziwa rewolucja w biologii. Dziewczyna niecierpliwie cze kała na spotkanie z pozostałymi uczestnikami eks pedycji.
R A J N A Z I E M I 2 1 Zapłaciła rachunek i udała się do hotelowej sali konferencyjnej, gdzie o siódmej rano miało się rozpocząć pierwsze zebranie uczestników wyprawy. Wkrótce stanę ła przed uchylonymi drzwiami. Weszła do pomieszczenia i rozejrzała się wokół. Ujrzała długi stół zarzucony mapami i papierami, a także wielki ekran na stojaku w głębi sali. Skupiła uwagę na trójce mężczyzn, którzy stali i siedzieli przy stole. Wyglądało na to, że będzie jedyną kobietą uczestniczącą w ekspedycji. Obserwowała przyszłych kolegów, próbu jąc zgadnąć, który z nich jest profesorem Adamsonem. Na pewno nie był nim przystojny brunet stojący naprzeciw ko; za młody. Rudawa czupryna drugiego mężczyzny niemal całkiem zasłoniętego ekranem również sugerowa ła, że nie jest to wiekowy, stateczny uczony z ogromnym dorobkiem. Merry utkwiła spojrzenie w trzecim uczest niku wyprawy. Był nim budzący szacunek, siwowłosy pan stojący u szczytu długiego stołu. Tak właśnie Merry wyobrażała sobie szefa poważnej ekspedycji naukowej. Podeszła do niego i wyciągnęła rękę na powitanie. - Witam, profesorze. Jestem Meredith Bayliss, bota nik. Uczestniczę w pańskiej wyprawie. Umilkły ciche rozmowy; pozostali mężczyźni podnie śli wzrok znad map i papierów. - Witam panią! - Siwowłosy mężczyzna ujął podaną dłoń i uścisnął ją serdecznie. Merry doszła do wniosku, że Adamson jest chyba młodszy, niż jej się w pierwszej chwili wydało. - Cieszę się, że panią poznałem. Badania, które wykonała pani dla Atlantyckiego Instytutu Ochrony Przyrody, były fascynujące. - Merry zarumieniła się z radości. - Niestety, muszę panią rozczarować. Nazy wam się Walter Foster i jestem biologiem. Profesor Adamson siedzi tam - oznajmił, wskazując kolegę.
22 RAJ NA ZIEMI Merry odwróciła się z uśmiechem, który zniknął z jej twarzy na widok mężczyzny podnoszącego się z krzesła i wyglądającego zza ekranu. Jego włosy połyskiwały refleksami czystej miedzi. Wydawały się teraz o wiele jaśniejsze niż w przyćmionym świetle lamp. Ruda szcze cina pokrywała opalone policzki. Twarz sławnego uczo nego wyrażała zdumienie. Merry była przekonana, że ona także wygląda, jakby zobaczyła ducha. Stał przed nią ów arogancki nieznajomy z baru. i
ROZDZIAŁ DRUGI Jared siedział na dachu ciężarówki zaparkowanej nad brzegiem jeziora i obserwował zbliżających się pływaków. Zbiornik wodny miał półtora kilometra średnicy. Zadaniem uczestników ekspedycji było prze płynąć go tam i z powrotem. Musieli udowodnić, że sprostają kondycyjnie trudom czekającej ich wy prawy. Merry Bayliss wyszła na brzeg jako druga. Jared nie potrafił oderwać wzroku od smukłej postaci ocie kającej migotliwymi kroplami wody. Marco Esposito, geolog ekspedycji, pokonał pozostałych, lecz zwycię stwo nie przyszło mu bez trudu. Leżał teraz na brzu chu w nadbrzeżnym piasku z szeroko rozłożonymi rękoma. Dyszał ciężko, jakby miał za chwilę wydać ostatnie tchnienie. Jared przypuszczał, że jego przy jaciel postawił wszystko na jedną kartę, żeby nie po konała go kobieta. Adamson obserwował Merry, która pochyliła się nad Marco, żeby sprawdzić jego puls. Podejrzewał, że zachowała dość sił, by raz jeszcze pokonać wyznaczony dystans. Podziwiał grę mięśni pod skórą długich, zgrabnych nóg, gdy uklękła obok zmęczonego kolegi. Kostium kąpielowy z połyskliwej, granatowej tkaniny podkreślał doskonałą figurę. Każdy mężczyzna śnił o takiej dziewczynie. Jared nie był wyjątkiem.
24 •AJ NA ZIEMI Gdy poprzedniego wieczoru ujrzał ją wchodzącą do baru, przez chwilę toczył ze sobą batalię - z góry skazaną na niepowodzenie. Był przekonany, że nie wielu mężczyzn zdobyłoby się na odwagę, by podejść do tak atrakcyjnej kobiety i zacząć rozmowę. Nie znajoma była olśniewająco piękna; przyciągała wzrok gęstwiną płowych włosów splecionych w warkocz, klasyczną urodą i posągową sylwetką, której nie mogła ukryć prosta spódnica i bluzka. Na pierwszy rzut oka było wiadomo, że jest silna i niedostępna niczym Amazonka. Niewielu facetów ośmieliłoby się pod rywać dziewczynę, która była w stanie znokautować natręta, gdyby uznała, że nie okazuje jej należnego szacunku. Nie tylko wysoki wzrost i znakomita mu skulatura odstraszały potencjalnych adoratorów. Młoda kobieta każdym gestem dawała do zrozumienia, że ich nie potrzebuje. Zachowywała się tak, jakby ledwie raczyła zauważyć, że na tym świecie istnieją także mężczyźni. Jared nie potrafił się oprzeć takiemu wyzwaniu. Zawsze pociągało go ryzyko, a tym razem potencjalna zdobycz była tak atrakcyjna, że złamał swoje zasady i zamiast się tylko przyglądać, podszedł i zaczął rozmowę. Tamtego wieczoru osiągnął więcej, niż oczekiwał, a zarazem mniej, niż pragnął. Gdy dziew czyna umknęła z baru, był wściekły - przede wszyst kim na siebie. Do diabła, nie znał nawet jej nazwiska! Natychmiast zapytał w recepcji o dziewczynę imieniem Mary, ale nikt taki nie zameldował się w hotelu. Chcąc nie chcąc, pogodził się z myślą, że nigdy już nie zobaczy urodziwej nieznajomej. Długo nie mógł za snąć, a potem dręczyły go erotyczne wizje i dziwna tęsknota.
RAJ NA ZIEMI 25 Popatrzył znowu na dziewczynę klęczącą obok wy czerpanego geologa. Mruknęła coś do kolegi i wybu chnęła śmiechem, gdy odpowiedział niewyraźnie. Pod niosła wzrok i spojrzała w stronę Jareda. Domyśliła się, że ją obserwuje, i uniosła dumnie głowę. Jared od razu przypomniał sobie, że powinien zachować stoso wny dystans. Poprzedniego wieczoru byli parą nie znajomych, którzy nie potrafili się oprzeć pokusie. Teraz świadomość wzajemnej atrakcyjności utrudniała współpracę. Jared czuł się zakłopotany. Gdy ujrzał tajemniczą nieznajomą na progu sali konferencyjnej, był niewypo wiedzianie szczęśliwy. Najwyraźniej go szukała! Był przekonany, że przyszła wyjaśnić, dlaczego tak nie spodziewanie uciekła poprzedniego wieczoru. Gdy przedstawiła się Waltowi, miał ochotę zapaść się pod ziemię. Mina doktor Bayliss dowodziła, że młoda uczona chętnie pomogłaby mu zniknąć z powierzchni tej planety. Musiał stawić czoło sytuacji. Dla dobra ekspedycji należały się koleżance uprzejme przeprosiny. Jej rezyg nacja byłaby niepowetowaną stratą. Nie mógł sobie na to pozwolić. Merry należała do grona najwybitniejszych botani ków. Była rzetelnym naukowcem. Jared znowu przypo mniał sobie o tajemniczym stworzeniu widocznym na fotografii zrobionej podczas próbnego lotu nad tepui. Trudno było ustalić, co to za gatunek. Uczestnicy eks pedycji stawiali wiele śmiałych hipotez. Jared miał nadzieję, że przy pomocy doktor Bayliss zdoła wybić Marco z głowy idiotyczne mrzonki o żywych dinozau rach. Ogarniał go niepokój, smutek i żal, ilekroć kolega powracał do bzdurnej hipotezy. Znał te uczucia od wczesnej młodości. Oczy jego ojca, Christiana Adam-
26 RAJ NA ZIEMI sona, również lśniły, gdy udowadniał z niezachwianą pewnością, że odnalezione ślady doprowadzą wreszcie badaczy do kryjówki yeti, legendarnego Człowieka Śnie gu. Tyrady Marco i wygadywane przez niego brednie sprawiły, że Jared po raz kolejny uświadomił sobie, jak bezlitośnie wyszydzono teorie jego ojca, gdy społeczność akademicka pojęła, co stanowi przedmiot badań Adam- sona seniora. Potomek wyśmianego naukowca nie zamie rzał powtarzać tamtych błędów i uganiać się za stworami, które wylęgły się w bujnej wyobraźni przyjaciela. Jared był przekonany, że prawdopodobieństwo odkrycia ży wych dinozaurów na tepui nr 72 jest równie niewielkie, jak możliwość znalezienia na owym płaskowyżu baru pełnego urodziwych blondynek. Ledwie przyszło mu do głowy to porównanie, zro zumiał, że popełnił błąd. Jego myśli pomknęły ku Meredith Bayliss niczym gołąb pocztowy wracający do gniazda. Jared był zdecydowany ignorować pragnienia i wizje, które przez całą noc nie pozwalały mu spokojnie zasnąć. Nie mógł sobie pozwolić na romans z koleżanką, uczestniczką ekspedycji. Popełniłby niewybaczalny błąd. Generalnie sądził, że kobiety nie nadają się do pracy w terenie. Intratna posada wykładowcy akademickiego, jaka przypadła w udziale jego matce, znakomicie har monizowała z typowym dla wszystkich bab pragnieniem uwicia ciepłego gniazdka oraz wszechwładnym instynk tem macierzyńskim. Mężczyźni nie mieli takich potrzeb. Jared na pewno ich nie miał. Praca w terenie była jego największą miłością. Żadna kobieta nie zdołałaby go odciągnąć od ukochanego zajęcia. Dawno postanowił, że nigdy nie zrezygnuje z ekspedycji badawczych. Nielicz nym koleżankom uczestniczącym w wyprawach nie okazywał żadnych względów.
RAJ NA ZIEMI 27 Zdjął okulary przeciwsłoneczne, zręcznie zeskoczył na ziemię z dachu ciężarówki i ruszył po plaży w stro nę doktor Bayliss, która osłoniła dłonią oczy i patrzyła na ostatniego z pływaków, który wyłonił się z fal jeziora. Merry czuła się dziwne; ścierpła jej skóra na plecach. Po chwili padł na nią cień potężnego Jareda Adamsona. Sytuacja się wyjaśniła. Zwalisty olbrzym poruszał się niemal bezszelestnie. Mimo to wyczuwała jego obecność. Mało kto pozostawał obojętny wobec tego człowieka. Merry starała się nie zwracać na niego uwagi, lecz jej ciało reagowało w sposób tajemniczy i całkowicie niewy tłumaczalny na bliskość tego rudowłosego giganta. Mło da uczona ,była w tym wypadku całkiem bezradna. - Merry? - Słucham, profesorze. - Odwróciła się i spojrzała na niego życzliwie, jak przystało na chętną do pomocy współpracownicę. - Mówmy sobie po imieniu. Nazywam się Jared. Akademickie uprzejmości na nic się tu nie przydadzą - rzucił niecierpliwie. Merry uśmiechnęła się, nie patrząc mu w oczy. Postanowiła zapomnieć o niefortunnym początku ich... znajomości. - Słuszna uwaga. Używanie tytułów naukowych by łoby śmieszne. Wszyscy mamy spore osiągnięcia. - Jestem ci winien przeprosiny za wczorajszy wieczór - oświadczył, zmieniając temat, jakby nie usłyszał odpowiedzi. Merry z trudem się uśmiechnęła. A to łobuz! Dlaczego musiał o tym wspomnieć? - Przyjmuję twoje przeprosiny. Wolałabym zapo mnieć o tamtym zdarzeniu. - Ja również - rzucił ostro. Po chwili dodał z po-
28 dziwem: - Świetnie pływasz. Jesteś cennym nabytkiem dla naszego zespołu badawczego. Merry zrobiło się ciepło na sercu. Dlaczego tak się uradowała, słysząc niezbyt wyszukany komplement? Pomyślała, że to głupie, by z błahego powodu odczuwać niespokojne kołatanie serca. Po chwili wzięła się w garść. - Dziękuję. Z niecierpliwością oczekuję wyjazdu. Podczas przerwy obiadowej Jared wpadł do sali konferencyjnej, żeby przygotować mapy i dokumenty przed popołudniowym zebraniem uczestników wyprawy. - Cześć, stary. Jak leci? - Marco Esposito był prawą ręką Jareda i uczestniczył niemal we wszystkich or ganizowanych przez niego ekspedycjach. Gdyby zapyta no Adamsona, kogo uważa za prawdziwego przyjaciela, bez wahania wymieniłby nazwisko przystojnego Włocha, teraz jednak nie miał ochoty na męskie pogaduszki. - Przyniosłeś mapy lotnicze, o które prosiłem? Chcę, żeby wszyscy zrozumieli od razu, że funkcjonujemy jako grupa. Musimy stanowić idealnie zgrany zespół, nim wyruszymy do Wenezueli na początku marca. Marco wręczył Jaredowi tubę zawierającą kilka ar kuszy zadrukowanego papieru i dał mu żartobliwego kuksańca w bok. - Zauważyłem, że ty i śliczna doktor Bayliss naj wyraźniej macie się ku sobie, przyjacielu. - Ponosi cię wyobraźnia, Marco. - Jared rozwinął mapy i zaczął je przypinać do ekranu. - Przede mną nie musisz udawać. Gdzie ją poznałeś? Gdy Walt przedstawił cię dziś rano, od razu wiedziałem, że nie jest to wasze pierwsze spotkanie. - Natknąłem się na nią w barze - burknął niechętnie Jared.