Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Winston Anne Marie - Raj na ziemi

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :579.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Winston Anne Marie - Raj na ziemi.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse W
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 79 osób, 79 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 150 stron)

ANNE MARIE WINSTON Raj na ziemi

PROLOG Adresat: dr Meredith E. Bayliss Nadawca: prof. dr Jared V. Adamson Dotyczy: badań na tepuf nr 72 Wysłano: 2 listopada 1994 Przesyłam kwestionariusz dotyczący ekspedycji bada­ wczej na tepui nr 72 oraz najważniejsze informacje na temat wymagań stawianych kandydatom, spośród któ­ rych wyłonione zostaną trzy osoby o najwyższych kwali­ fikacjach. Dla uczestników wyprawy przewidziano dwa spotkania przygotowawcze w styczniu i lutym. Od człon­ ków ekspedycji wymagana będzie jak najrozleglejsza wiedza fachowa, co pozwoli na skuteczne wykorzystanie możliwości przeprowadzenia badań wyjątkowego ekosy­ stemu tepuf. Życzę powodzenia. Z poważaniem dr Jared V. Adamson kierownik ekspedycji Cel i przedmiot badań - tepui. W języku Indian ze szczepu Pemon słowo to oznacza górę. Na terenie Wenezueli znajduje się ponad sto tego rodzaju kruszeją­ cych stopniowo wzniesień z piaskowca; stanowią one pozostałość ogromnego płaskowyżu, który występował tam przed niespełna dwoma miliardami lat. Przez tysiące

6 RAJ NA ZIEMI lat wzgórza pozostawały w całkowitej izolacji od reszty świata i z tego powodu na każdym tepui, niedostępnym z powodu warunków atmosferycznych, tropikalnego upa­ łu i nieprzebytej dżungli rozciągającej się wokoło, po­ wstały odrębne, unikalne formy życia. Celem ekspedycji jest zbadanie i udokumentowanie właściwości geologicznych, geograficznych, botanicz­ nych i biologicznych tepui numer 72 z uwzględnieniem jego osobliwości, a także cech występujących powszech­ nie. Wymagania sprawnościowe Kandydaci na członków ekspedycji powinni: 1. Pokonać bez odpoczynku dystans 7 kilometrów. 2. Przepłynąć bez odpoczynku 3 kilometry. 3. Przejść minimum 7 kilometrów z obciążeniem co najmniej 25 kilogramów. 4. Przedstawić dyplom ukończenia kursu wspinaczki wystawiony przez ogólnie znany klub wysokogórski. 5. Sprawnie czytać mapy i szkicować plany terenu. 6. Posiadać jak najwięcej informacji o sposobach przetrwania w trudnych warunkach. 7. Przedstawić zaświadczenie potwierdzające odbycie przynajmniej 20 skoków spadochronowych wystawione przez uprawnionego instruktora. 8. Wykazać się umiejętnością: fotografowania, iden­ tyfikowania gatunków fauny i flory zgodnie z zasadami systematyki, a ponadto ratownictwa wodnego i górs­ kiego, budowy tratw oraz ich używania, przepraw rzecz­ nych, udzielania pierwszej pomocy; pożądana jest pod­ stawowa wiedza medyczna dotycząca zasad postępowa­ nia w razie konieczności ratowania życia. Ostatecznego wyboru uczestników czteroosobowej

RAJ NA ZIEMI 7 ekspedycji dokona dr Jared V. Adamson. Istotnym kryterium jest umiejętność pracy w grupie. Wszelkie dodatkowe kwalifikacje, które mogą się przyczynić do powodzenia wyprawy, będą miały znaczny wpływ na końcowe decyzje personalne. Wypełniony kwestionariusz, informację o stanie zdro­ wia oraz trzy opinie dotyczące osiągnięć zawodowych należy przesłać organizatorom ekspedycji do dnia pierw­ szego grudnia.

ROZDZIAŁ PIERWSZY Merry Bayliss wytarła palce w serwetkę leżącą obok talerza, na którym przed chwilą piętrzyła się góra krewe­ tek. Oczyściła dłonie plasterkiem cytryny, by usunąć charakterystyczny zapach owoców morza. Rozejrzała się po ciemnej sali baru hotelowego w Miami. Pora była wczesna, a gości niewielu, lecz pełne nadziei miny krążących wśród stolików miejscowych podrywaczy wskazywały na to, że po południu zaroi się tu od gości. Cieszyła się, że postanowiła zjeść obiad w hotelowym barze. Odgłosy, jakie zaczął wydawać żołądek dziew­ czyny na widok kolejki wijącej się przed niewielką restauracją, stanowiły przekonujący dowód, że godzinne oczekiwanie na wolny stolik jest ponad jej siły. Była wściekle głodna. To zrozumiałe, skoro jak ognia unikała posiłków w samolocie. Czuła rozkoszny dreszcz na myśl, że wkrótce wyruszy ku nie zbadanemu tepuf. Przerzuciła przez ramię jasny warkocz i zaczęła nerwowo zwijać jego koniec. Ledwie potrafiła uwierzyć, że jej kandydatura została przyjęta. To niezwykła szansa! Za dwa miesiące wyląduje na spado­ chronie w dziewiczej dżungli odciętego od świata płasko­ wyżu, na którym żaden człowiek nie postawił dotąd stopy. Wkrótce ujrzy i zbada rośliny, których nie widziało dotąd ludzkie oko. Kto wie, może dokona ważnego odkrycia?

RAJ NA ZIEMI 9 Poczuła mrowienie w karku na myśl o niewyraźnej, czarno-białej fotografii, którą znalazła wśród materiałów informujących o celu wyprawy. Niewykluczone, że pod­ czas ekspedycji natkną się na okazy o wiele bardziej interesujące niż tajemnicze rośliny. Merry omal nie roześmiała się na cały głos. Botanik poszukujący wyjąt­ kowych odkryć poza królestwem flory wydawał się niemal świętokradcą. Ale... jeżeli śmiałe przypuszczenia się potwierdzą, różnica specjalizacji w żadnym wypadku nie skłoni dr Bayliss do tego, by przeszła obojętnie obok żywego dinozaura! Zastanawiała się, co dr Adamson sądzi o tajemniczym stworzeniu widocznym na fotografii. Nie mogła się doczekać pierwszego spotkania! Uczestniczenie w kiero­ wanej przez niego ekspedycji będzie niewątpliwie wspa­ niałym przeżyciem, nawet jeśli na płaskowyżu znajdą jedynie nagie skały. Jared Adamson należał do najwybit­ niejszych specjalistów w dziedzinie tropikalnych ekosys­ temów. Merry czytała wiele jego artykułów w fachowych czasopismach. Czuła się dumna, że wybrał ją spośród wielu kandydatów; była to dla niej niepowtarzalna szan­ sa. Zastanawiała się, jak długo jeszcze przyjdzie jej czekać na rachunek, który obiecała przynieść kelnerka. Zamierzała przejrzeć materiały dotyczące ekspedycji, które przysłał niedawno profesor Adamson. Poza tym chciała wcześnie położyć się spać, by wypocząć przed spotkaniem zaplanowanym na siódmą rano. Gdy cień padł na stolik, uśmiechnęła się, zamierzając pochwalić skwapliwą kelnerkę. Nagle spochmurniała. Ujrzała niespodziewanie po­ stawnego mężczyznę. Miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Na urodziwej twarzy pojawił się zarozumiały

10 RAJ NA ZIEMI uśmieszek. Merry uniosła brwi, spoglądając na niego wyniośle. Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Witam. Czy mogę zaprosić panią na drinka? - zapy­ tał głębokim, niskim głosem, który sprawił, że bez powodu zrobiło jej się ciepło na sercu. - Nie, dziękuję - odparła, potrząsając głową. Jej głos brzmiał zdecydowanie, ale uroczy olbrzym nie przejął się odmową. - A może jednak? - Zamiast sobie pójść, odsunął krzesło stojące po drugiej stronie małego stolika i przy­ siadł ostrożnie na brzeżku. Merry obserwowała nie­ znajomego z ciekawością i rozbawieniem, chociaż iryto­ wała ją wyjątkowa natarczywość. Rzadko spotykała mężczyzn równie imponującej postury. Krzesło, na któ­ rym usiadł podrywacz, wydawało się w tej chwili dziecin­ ną zabawką. Wstrzymała oddech z obawy, że złamie się pod ogromnym ciężarem. Na szczęście do tego nie doszło. Mężczyzna wyraźnie odetchnął z ulgą. - Zawsze mam duszę na ramieniu, o ile mebel nie posiada stalowego wzmocnienia. - Spojrzał Merry prosto w oczy i skrzywił się. Dziewczyna uśmiechnęła się mimo woli. Obserwowała grę mięśni pod tkaniną prostej koszu­ li; podwinięte rękawy odsłaniały ramiona potężne jak konary dębu. - Wcale się nie dziwię. Nieznajomy przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią badawczo. - Zauważyłem, jak pani weszła, i od razu postanowi­ łem zaprosić panią na drinka. My, olbrzymy, powinniśmy trzymać się razem. - Proszę? - Ale gbur! Ciekawe, ilu facetów miałoby czelność żartować na temat wzrostu podrywanej dziew­ czyny. Oryginalny początek.

RAJ NA ZIEMI 11 - Proszę się nie gniewać. - Potężnie zbudowany uwodziciel pochylił się nad maleńkim stolikiem. - Założę się, że mierzy pani około stu osiemdziesięciu centymet­ rów. No cóż, w ogóle biedaczysko nie zauważył subtelnego przytyku do popełnionego właśnie nietaktu. Mimo wszys­ tko postanowiła poświęcić mu kilka minut. Od tego się nie umiera. Merry uznała za stosowne poczekać spokoj­ nie na kelnerkę. Wkrótce zapłaci rachunek i zniknie. - Mam sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu - odparła. - Dawniej oszukiwałam, twierdząc, że mierzę zaledwie metr osiemdziesiąt, ale i tak żaden z facetów, których znam, nie może spojrzeć mi prosto w oczy, więc przestałam kłamać. - Nieznajomy wybuchnął śmiechem. - Będę patrzeć na panią z góry. Mam ponad metr dziewięćdziesiąt. Czy teraz zgodzi się pani na wspólnego drinka? Merry nie mogła się zdecydować. No cóż, nieznajomy okazał się całkiem miły. Z drugiej strony rzadko piła coś mocniejszego i niechętnie zaglądała do barów, toteż czuła się w niezwykłym otoczeniu trochę niepewnie. Poza tym potrzebowała snu, chciała bowiem podczas jutrzejszego zebrania uczestników ekspedycji być świeża i wypoczęta. Wprawdzie została wstępnie zakwalifikowana na pod­ stawie nadesłanych wcześniej dokumentów, lecz - podo­ bnie jak wszyscy inni kandydaci - musiała jeszcze udowodnić, że jest kondycyjnie przygotowana do wy­ prawy na tepui. - Proszę mi wierzyć, bardzo się spieszę - odrzekła uprzejmie. Zauważyła, że nieznajomy ma falujące włosy barwy ciemnego mahoniu, które lśniły pięknie w przy­ ćmionym świetle baru. Nie potrafiła określić barwy jego oczu. Może to odcień whisky?

1 2 R A J N A Z I E M I - Obiecuję, że ulotnię się po wspólnym drinku, jeśli znudzi panią moje towarzystwo. Przynajmniej na chwilę uchroni mnie pani przed dotkliwą samotnością w gronie tych karzełków. - Czy kiedykolwiek spotkał się pan z odmową? - zapytała, mrużąc oczy. Nie zwrócił uwagi na ironiczny ton. Uśmiechnął się szeroko, odsłamając nienaganne uzębienie. Merry przyznała w duchu, że nieznajomy jest bardzo przystojny, chociaż drażniła ją okazywana nie­ ustannie pewność siebie. - Nie przypominam sobie - odparł pogodnie. Gdy kelnerka przyniosła rachunek, zapytał: - Czy wie pani, co to jest,,krzyk rozkoszy"? - Słucham? - wyjąkała Merry. - A więc nie wie pani. - Zwrócił się do kelnerki. - „Krzyk rozkoszy" dla pani i dżin z tonikiem dla mnie. Merry zapłaciła za obiad, nie odrywając od niego zdumionych oczu. - Skąd pan się tu wziął? - rzuciła z niedowierzaniem. Nieznajomy zrozumiał jej pytanie dosłownie i odparł z rozbrajającym uśmiechem: - Pochodzę z górzystych okolic Frostburga w stanie Maryland. A pani? Merry wróciła na chwilę myślą do niewielkiego mieszkania w pobliżu pensylwańskiego uniwersytetu, ale zdecydowała się na wymijającą odpowiedź. - Moja rodzina mieszka w stanie Michigan. - Nie skłamała. Wprawdzie opuściła tamte strony, gdy miała zaledwie pięć lat, ale nie miało to teraz żadnego znacze­ nia. - Wielkie Jeziora, prawda? Co panią sprowadza na Florydę? Słoneczne wakacje w środku zimy?

RAJ NA ZIEMI 13 - Praca - wyjaśniła uprzejmie Merry. Nie zamie­ rzała udzielać nieznajomemu szczegółowych informa­ cji na swój temat. Beształa się w duchu za nierozwagę. Dwudziestoośmoletnia kobieta powinna mieć dość roz­ sądku, by nie wchodzić samotnie do baru. Przyjrzała się z uwagą mężczyźnie dotrzymującemu jej chwilowo towarzystwa. - Mieszka pan w tych stronach? - Ciemna skóra pozwalała się domyślać, że nieznajomy wiele czasu spędza na słońcu. - Nie. - Najwyraźniej, podobnie jak Merry, nie miał ochoty opowiadać o sobie. -Przyjechałem tu w sprawach służbowych. Jak pani na imię? - Merry - burknęła niewyraźnie. Celowo nie wymie­ niła nazwiska. - Mary - powtórzył, jakby nie dosłyszał. - Nie wygląda pani na zwykłą Mary. Wolała nie pytać, na kogo - jego zdaniem - wygląda. Nie pragnęła także wiedzieć, jak się nazywa jej rozmów­ ca. Po co jej ta wiadomość? Nie warto nadawać więk­ szego znaczenia przypadkowej, zdawkowej rozmowie. Milczała, gdy kelnerka przyniosła zamówione napoje. Nieufnie popatrzyła na płyn biały jak mleko. - Czego dodają do tego koktajlu? - Śmietanki. - I czego jeszcze? - Kilka innych składników. - A mianowicie? - Proszę spróbować. Ten napój będzie pani smako­ wać. Przypomina likier kawowy. - Zapewne - burknęła Merry. Ostrożnie upiła łyk koktajlu. Natychmiast zaparto jej dech w piersiach, jakby płonąca lawa wdarta się do przełyku.

14 RAJ NA ZIEMI - Ho, ho! Jestem najzupełniej pewna, że nie poproszę o bis. - Dlaczego? - Ciemnowłosy przystojniak zerknął na nią żartobliwie. Merry spojrzała mu prosto w oczy. - Ponieważ nie jestem naiwną kobietką, która da się upić i grzecznie pójdzie z panem do pokoju, żeby trochę pobaraszkować. - A kto powiedział, że mam wobec pani takie zamiary? - odparł rozmówca dziewczyny, oburzony niczym wcielenie niewinności. Gromadka młodych kobiet obsiadła sąsiedni, większy stolik. Merry była świadoma, że bez żenady obrzucają jej towarzysza taksującymi spojrzeniami. Dziewczyny poczynały so­ bie nadzwyczaj śmiało i spoglądały prowokująco na stojących przy barze mężczyzn. Po chwili trójka zblazowanych przystojniaków ruszyła w stronę ich stolika. - Jeśli szuka pan towarzystwa na dzisiejszą noc, radzę przysiąść się do sąsiedniego stolika - poradziła uprzejmie. - Sądzę, że tam będzie pan miał więcej szczęścia. Nieznajomy wpatrywał się w Merry tak długo, że ogarnęły ją wątpliwości. Może źle go oceniła i winna mu jest przeprosiny? Wreszcie nieco zirytowany wzruszył ramionami i uśmiechnął się ironicznie. - No dobrze, przyznaję, że brałem pod uwagę roz­ maite możliwości. Jest pani piękną kobietą, ale najważ­ niejsze wydaje mi się to, że miło się z panią rozmawia. Dlatego nie zmartwię się, jeśli nie zakończymy tego wieczoru w łóżku. W odpowiedzi Merry uśmiechnęła się tylko. Nie raz słyszała podobne słowa i zapewne nie była wyjątkiem. To samo przytrafia się wielu kobietom. Wkrótce wypije

RAJ NA ZIEMI 15 koktajl i wróci do swego pokoju, a wówczas atle­ tyczny Romeo będzie mógł sprawdzić, czy jego znie­ walający urok działa na inne, łatwiejsze kobiety, ja­ kich nie brakowało w coraz bardziej zatłoczonym ba­ rze. - Na czym polega pani praca?-Podrywacz najwyraź­ niej uznał jej uśmiech za zachętę. - Nigdy pan nie rezygnuje, zgadłam? - Szczerze ubawiona Merry zachichotała. Gdyby pozwoliła mu zgadywać, pewnie do wschodu słońca szukałby właś­ ciwej odpowiedzi na swoje pytanie; nie przypuszczała, by uroczy przystojniak znał się na botanice. - Wytrwałość to jedna z moich największych zalet -przytaknął skwapliwie i zmienił temat. - Czy pani praca ma jakiś związek z uprawianiem sportu? - Dlaczego pan pyta? - odparła nieco zbita z tropu. Czyżby wyglądała jak trenerka z siłowni? Przygodny rozmówca pochylił się nad maleńkim stolikiem i lekko nacisnął kciukiem oraz palcem wskazującym ramię dzie­ wczyny, która miała na sobie tylko dzianinową koszulkę bez rękawów. - Mięśnie - wyjaśnił zwięźle. Merry wzruszyła ra­ mionami i upiła łyk koktajlu. Całkiem niezła mieszanka. - Pływam niemal dodziennie i często się gimnas­ tykuję. - Tańczy pani? - Od czasu do czasu. Bardzo lubię tańczyć, lecz rzadko mam okazję. - Doskonale. - Zarozumialec ponownie obdarzył ją promiennym uśmiechem. Tym razem nie poczuła się urażona. - Zatańczymy? - Wskazał niewielki parkiet, na którym kilka par poruszało się szybko w rytm najnow­ szych przebojów granych przez pięcioosobowy zespól.

16 RAJ NA ZIEMI Merry przechyliła głowę i spojrzała na swego ado­ ratora. Był całkiem przystojnym mężczyzną. Ciekawe, dlaczego wyruszył do baru, by poszukać damskiego towarzystwa. Nic złego się nie stanie, jeśli zatańczy z nim ten jeden raz. Na zatłoczonym parkiecie nie groziło jej przecież żadne niebezpieczeństwo. Zerknęła na zegarek. Pół do ósmej. Uznała, że pójdzie spać o dziewiątej. Stało się inaczej. Tańczyli w rytm szybkiej muzyki. Gdy przebrzmiał jeden utwór, natychmiast zaczął się kolejny. Merry bawiła się doskonale, uradowana wyjątkową dla niej sytuacją. Wiodła pracowity żywot naukowca i wykłado­ wcy akademickiego. Rzadko znajdowała czas na rozry­ wki. A zresztą, z kim miała tańczyć, gdyby nawet znalazła wolną chwilę? Po niespodziewanym rozstaniu z Glennem unikała jak ognia niepotrzebnych problemów z mężczyz­ nami. Partner Merry tańczył doskonale, bez najmniejszego wysiłku, jakby był zawodowym tancerzem. Przyglądał się jej z uwagą, a gdy obdarzyła go promiennym uśmiechem, oczy mu pociemniały i rozbłysły. Uśmiech­ nął się lekko. W tej samej chwili solista zakończył piosenkę i oznajmił, że zespól zagra jeszcze jeden utwór, po czym nastąpi przerwa. Zabrzmiała cicha, powolna melodia, a niskie tony wprost zachęcały tancerzy, by przytulili się mocniej do partnerów. I co teraz? Merry spojrzała niepewnie na nieznajome­ go, z którym przez ostatnią godzinę szalała na parkiecie. To niewiele, lecz przez ten czas zapomniała o swojej niechęci do mężczyzn i barów. . , Światło jeszcze bardziej przygasło. Na lśniących włosach olbrzyma igrały świetlne, refleksy. W jego

RAJ NA ZIEMI 17 oczach pojawiła się niema prośba, której Merry nie potrafiła zrozumieć. Podszedł nieco bliżej. Gdy wyciąg­ nął ramiona, wtuliła się w nie, jakby robiła to od lat. W objęciach nieznajomego zrobiło jej się nagle gorąco i słabo; przymknęła oczy i wstrzymała oddech. Usiłowała odzyskać panowanie nad rozszalałymi zmysłami, gdy tańczyli, nie mówiąc ani słowa. To czyste wariactwo! Przecież nie zna tego człowie­ ka! Nie wie nawet, jak mu na imię. A jednak do­ tknięcie zarośniętego policzka przytulonego do jej skro­ ni, wyrazisty, męski zapach, gorący oddech, który pieś­ cił jej ucho, sprawiały, że zapragnęła nagle odwrócić głowę i dotknąć wargami ust nieznajomego. Zadrżała niespodziewanie, gdy zdała sobie z tego sprawę. Męż­ czyzna uniósł głowę, jakby wyczuł jej zmieszanie, i mruknął: - Do diabła z dobrymi manierami. - Objął ją mocno i przytulił do szerokiej piersi. Gdy ich ciała się ze­ tknęły, Merry przeżyła wstrząs. To było cudowne uczu­ cie, jakiego dotąd nie zaznała. W pracy otaczali ją mężczyźni, lecz żaden z nich, nawet jej - pożal się Boże - narzeczony ani razu nie wprawił jej w stan tak cudownej... euforii. Drżała w ramionach tego mężczyzny. Przytulona mocno do rozgrzanej, muskularnej piersi z trudem łapała oddech. Czuła, jak mięśnie tężeją pod cienką, bawełnianą koszulą tam, gdzie dotykała rękami pleców nieznajome­ go, który zacieśnił uścisk jeszcze bardziej, aż w końcu biust dziewczyny przywarł do jego torsu. Nogi tancerzy ocierały się zmysłowo-gdy wolno sunęli w rytm melodii. Milczeli. Parkiet był zatłoczony i niewiele zostało na nim miejsca. Merry zatraciła się w nowych dla niej od­ czuciach. Usta partnera były tak blisko jej ucha, że gorący

18 RAJ NA ZIEMI oddech pieścił je delikatnie. Wyobraziła sobie, że męż­ czyzna całuje wrażliwą skórę. Wzdrygnęła się na myśl o zmysłowej pieszczocie i otworzyła oczy. Szerokie ramiona zasłaniały jej widok i owo niespodziewane odkrycie sprawiło, że poczuła się nagle tak, jakby była ze swoim partnerem sam na sam. Nigdy dotąd nie tańczyła z mężczyzną dostatecznie wysokim, by jego tors nie pozwalał jej zerknąć na salę oraz widzieć innych uczest­ ników dansingu. Wielka dłoń sunęła w dół po jej plecach, jakby mężczyzna stracił wzrok i poznawał kobiece ciało wyłą­ cznie zmysłem dotyku. Mocno objął dłońmi kobiece biodra, przyciągając je na moment jeszcze bliżej, a potem z ociąganiem rozluźnił uścisk. Merry nie cofnęła się. Zagłuszyła w sobie głos rozsądku, który podpowiadał, że to nie jest w jej stylu. Powinna uciec gdzie pieprz rośnie, gdy poczuła nabrzmiałą, pulsującą męskość swego part­ nera. - Dziękujemy państwu. Zapraszamy ponownie na parkiet o pół do jedenastej. Merry drgnęła, kiedy komunikat solisty przerwał rozkoszną idyllę. Po chwili uświadomiła sobie, co się dzieje. Stała niezdolna do żadnego ruchu, chociaż partner odsunął się nieco i rozluźnił uścisk. Nie czuła już żaru jego ciała. Ogarnął ją nieprzyjemny chłód, lecz zarazem odzyskała rozsądek. Dochodziła dziesiąta! Spędziła w tym barze ponad dwie godziny, tańcząc z nieznajo­ mym, który się nawet nie przedstawił! Ich zachowanie podczas ostatnich dziesięciu minut trudno zresztą nazwać tańcem, pomyślała ze złością. - Chodźmy stąd. Sama widzisz, do jakiego stanu mnie doprowadziłaś. Musisz znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. - Schrypnięty męski głos sączył Merry do ucha

RAJ NA ZIEMI 19 żartobliwe słowa. Poczuła, że się rumieni. Litości, ten facet sądzi, że wynik batalii jest już przesądzony. Od­ wróciła się na pięcie. - Naprawdę... muszę już iść - rzuciła przez ramię. - Mary! Poczekaj! - Chwycił ją za rękę i odwrócił w swoją stronę. - Nie odchodź. Przecież nie znam nawet twojego nazwiska. - Nie powinnam z panem tańczyć - oznajmiła z upo­ rem. Nie miała czasu ani ochoty na towarzyskie uprzej­ mości. Wyrwała rękę, wmieszała się w gęsty tłum i wybiegła z baru. - Mary! - dobiegło ją wołanie nieznajomego. Przy­ spieszyła kroku, zręcznie wymijając ludzi stających jej na drodze, wpadła do holu i schroniła się w pustej windzie, czekającej na pasażerów. Nim olbrzym wybiegł z baru, Merry była już w drodze do swego pokoju na dziesiątym piętrze. Oparła się o ścianę. Na miłość boską, co jej strzeliło do głowy? Nigdy się tak nie zachowywała. Spłonęła rumieńcem na wspomnienie zmysłowego uścisku pod­ nieconego tancerza. Wolała zapomnieć, że sama była tak samo rozemocjonowana; krew w niej zawrzała, ledwie poczuła na swoim ciele dotknięcie męskich dłoni. Poznała na własnej skórze, co to znaczy być poderwaną w barze. Niebezpieczna przygoda! Jak by się skończyła, gdyby Merry nie umknęła w porę? Dziewczyna podejrzewała, że istotnie niewiele brako­ wało, by się dowiedziała, do jakich następstw prowadzą zazwyczaj przypadkowe znajomości. Na szczęście w porę się zreflektowała. Tamten mężczyzna był wyjątkowo przystojny, a jego urok okazał się tak zniewalający, że niewiele brakowało, aby popełniła niewybaczalny błąd.

20 RAJ NA ZIEMI Na szczęście obeszło się bez kłopotów. Merry nie miała zamiaru figurować jako kolejna zdobycz na liście łóżkowych trofeów przystojnego atlety. A jednak ciągle widziała przed oczyma jego promien­ nie uśmiechniętą twarz. Merry obudziła się o świcie. Źle spała tej nocy. Pospiesznie włożyła ubranie i zaplotła warkocz. Raz po raz beształa się bez litości za nieodpowiedzialne wybryki poprzedniego wieczoru. Postanowiła zapomnieć o niepo­ kojących wizjach i doznaniach. Zakwalifikowała wczo­ rajsze wypadki jako pożyteczne życiowe doświadczenie, nic ponadto. Dopiero wówczas, gdy zasiadła samotnie do śniadania - oczywiście w hotelowej restauracji - i zaczęła przeglądać broszurę dotyczącą ekspedycji, odżył w niej dawny zapał. Pierwszego marca znajdzie się w Wenezueli jako uczestniczka ekspedycji kierowanej przez doktora Adamsona! Błyskawicznie zjadła śniadanie. Nie mogła się doczekać spotkania z uczonym, którego badania lasów tropikalnych prowadzone na znacznych obsza­ rach planety oraz wysiłki mające na celu ich ochronę uczyniły jednym z najważniejszych autorytetów nau­ kowych we wspomnianych dziedziniach. Nie miał sobie równych jako organizator ekspedycji na izo­ lowane od świata tepui i spenetrował wiele płas­ kowyżów opisanych przez innych naukowców. Ta wyprawa stanowiła niepowtarzalną okazję! Merry zno­ wu pomyślała o tajemniczej fotografii. Gdyby jej przypuszczenia się potwierdziły, byłaby to prawdziwa rewolucja w biologii. Dziewczyna niecierpliwie cze­ kała na spotkanie z pozostałymi uczestnikami eks­ pedycji.

R A J N A Z I E M I 2 1 Zapłaciła rachunek i udała się do hotelowej sali konferencyjnej, gdzie o siódmej rano miało się rozpocząć pierwsze zebranie uczestników wyprawy. Wkrótce stanę­ ła przed uchylonymi drzwiami. Weszła do pomieszczenia i rozejrzała się wokół. Ujrzała długi stół zarzucony mapami i papierami, a także wielki ekran na stojaku w głębi sali. Skupiła uwagę na trójce mężczyzn, którzy stali i siedzieli przy stole. Wyglądało na to, że będzie jedyną kobietą uczestniczącą w ekspedycji. Obserwowała przyszłych kolegów, próbu­ jąc zgadnąć, który z nich jest profesorem Adamsonem. Na pewno nie był nim przystojny brunet stojący naprzeciw­ ko; za młody. Rudawa czupryna drugiego mężczyzny niemal całkiem zasłoniętego ekranem również sugerowa­ ła, że nie jest to wiekowy, stateczny uczony z ogromnym dorobkiem. Merry utkwiła spojrzenie w trzecim uczest­ niku wyprawy. Był nim budzący szacunek, siwowłosy pan stojący u szczytu długiego stołu. Tak właśnie Merry wyobrażała sobie szefa poważnej ekspedycji naukowej. Podeszła do niego i wyciągnęła rękę na powitanie. - Witam, profesorze. Jestem Meredith Bayliss, bota­ nik. Uczestniczę w pańskiej wyprawie. Umilkły ciche rozmowy; pozostali mężczyźni podnie­ śli wzrok znad map i papierów. - Witam panią! - Siwowłosy mężczyzna ujął podaną dłoń i uścisnął ją serdecznie. Merry doszła do wniosku, że Adamson jest chyba młodszy, niż jej się w pierwszej chwili wydało. - Cieszę się, że panią poznałem. Badania, które wykonała pani dla Atlantyckiego Instytutu Ochrony Przyrody, były fascynujące. - Merry zarumieniła się z radości. - Niestety, muszę panią rozczarować. Nazy­ wam się Walter Foster i jestem biologiem. Profesor Adamson siedzi tam - oznajmił, wskazując kolegę.

22 RAJ NA ZIEMI Merry odwróciła się z uśmiechem, który zniknął z jej twarzy na widok mężczyzny podnoszącego się z krzesła i wyglądającego zza ekranu. Jego włosy połyskiwały refleksami czystej miedzi. Wydawały się teraz o wiele jaśniejsze niż w przyćmionym świetle lamp. Ruda szcze­ cina pokrywała opalone policzki. Twarz sławnego uczo­ nego wyrażała zdumienie. Merry była przekonana, że ona także wygląda, jakby zobaczyła ducha. Stał przed nią ów arogancki nieznajomy z baru. i

ROZDZIAŁ DRUGI Jared siedział na dachu ciężarówki zaparkowanej nad brzegiem jeziora i obserwował zbliżających się pływaków. Zbiornik wodny miał półtora kilometra średnicy. Zadaniem uczestników ekspedycji było prze­ płynąć go tam i z powrotem. Musieli udowodnić, że sprostają kondycyjnie trudom czekającej ich wy­ prawy. Merry Bayliss wyszła na brzeg jako druga. Jared nie potrafił oderwać wzroku od smukłej postaci ocie­ kającej migotliwymi kroplami wody. Marco Esposito, geolog ekspedycji, pokonał pozostałych, lecz zwycię­ stwo nie przyszło mu bez trudu. Leżał teraz na brzu­ chu w nadbrzeżnym piasku z szeroko rozłożonymi rękoma. Dyszał ciężko, jakby miał za chwilę wydać ostatnie tchnienie. Jared przypuszczał, że jego przy­ jaciel postawił wszystko na jedną kartę, żeby nie po­ konała go kobieta. Adamson obserwował Merry, która pochyliła się nad Marco, żeby sprawdzić jego puls. Podejrzewał, że zachowała dość sił, by raz jeszcze pokonać wyznaczony dystans. Podziwiał grę mięśni pod skórą długich, zgrabnych nóg, gdy uklękła obok zmęczonego kolegi. Kostium kąpielowy z połyskliwej, granatowej tkaniny podkreślał doskonałą figurę. Każdy mężczyzna śnił o takiej dziewczynie. Jared nie był wyjątkiem.

24 •AJ NA ZIEMI Gdy poprzedniego wieczoru ujrzał ją wchodzącą do baru, przez chwilę toczył ze sobą batalię - z góry skazaną na niepowodzenie. Był przekonany, że nie­ wielu mężczyzn zdobyłoby się na odwagę, by podejść do tak atrakcyjnej kobiety i zacząć rozmowę. Nie­ znajoma była olśniewająco piękna; przyciągała wzrok gęstwiną płowych włosów splecionych w warkocz, klasyczną urodą i posągową sylwetką, której nie mogła ukryć prosta spódnica i bluzka. Na pierwszy rzut oka było wiadomo, że jest silna i niedostępna niczym Amazonka. Niewielu facetów ośmieliłoby się pod­ rywać dziewczynę, która była w stanie znokautować natręta, gdyby uznała, że nie okazuje jej należnego szacunku. Nie tylko wysoki wzrost i znakomita mu­ skulatura odstraszały potencjalnych adoratorów. Młoda kobieta każdym gestem dawała do zrozumienia, że ich nie potrzebuje. Zachowywała się tak, jakby ledwie raczyła zauważyć, że na tym świecie istnieją także mężczyźni. Jared nie potrafił się oprzeć takiemu wyzwaniu. Zawsze pociągało go ryzyko, a tym razem potencjalna zdobycz była tak atrakcyjna, że złamał swoje zasady i zamiast się tylko przyglądać, podszedł i zaczął rozmowę. Tamtego wieczoru osiągnął więcej, niż oczekiwał, a zarazem mniej, niż pragnął. Gdy dziew­ czyna umknęła z baru, był wściekły - przede wszyst­ kim na siebie. Do diabła, nie znał nawet jej nazwiska! Natychmiast zapytał w recepcji o dziewczynę imieniem Mary, ale nikt taki nie zameldował się w hotelu. Chcąc nie chcąc, pogodził się z myślą, że nigdy już nie zobaczy urodziwej nieznajomej. Długo nie mógł za­ snąć, a potem dręczyły go erotyczne wizje i dziwna tęsknota.

RAJ NA ZIEMI 25 Popatrzył znowu na dziewczynę klęczącą obok wy­ czerpanego geologa. Mruknęła coś do kolegi i wybu­ chnęła śmiechem, gdy odpowiedział niewyraźnie. Pod­ niosła wzrok i spojrzała w stronę Jareda. Domyśliła się, że ją obserwuje, i uniosła dumnie głowę. Jared od razu przypomniał sobie, że powinien zachować stoso­ wny dystans. Poprzedniego wieczoru byli parą nie­ znajomych, którzy nie potrafili się oprzeć pokusie. Teraz świadomość wzajemnej atrakcyjności utrudniała współpracę. Jared czuł się zakłopotany. Gdy ujrzał tajemniczą nieznajomą na progu sali konferencyjnej, był niewypo­ wiedzianie szczęśliwy. Najwyraźniej go szukała! Był przekonany, że przyszła wyjaśnić, dlaczego tak nie­ spodziewanie uciekła poprzedniego wieczoru. Gdy przedstawiła się Waltowi, miał ochotę zapaść się pod ziemię. Mina doktor Bayliss dowodziła, że młoda uczona chętnie pomogłaby mu zniknąć z powierzchni tej planety. Musiał stawić czoło sytuacji. Dla dobra ekspedycji należały się koleżance uprzejme przeprosiny. Jej rezyg­ nacja byłaby niepowetowaną stratą. Nie mógł sobie na to pozwolić. Merry należała do grona najwybitniejszych botani­ ków. Była rzetelnym naukowcem. Jared znowu przypo­ mniał sobie o tajemniczym stworzeniu widocznym na fotografii zrobionej podczas próbnego lotu nad tepui. Trudno było ustalić, co to za gatunek. Uczestnicy eks­ pedycji stawiali wiele śmiałych hipotez. Jared miał nadzieję, że przy pomocy doktor Bayliss zdoła wybić Marco z głowy idiotyczne mrzonki o żywych dinozau­ rach. Ogarniał go niepokój, smutek i żal, ilekroć kolega powracał do bzdurnej hipotezy. Znał te uczucia od wczesnej młodości. Oczy jego ojca, Christiana Adam-

26 RAJ NA ZIEMI sona, również lśniły, gdy udowadniał z niezachwianą pewnością, że odnalezione ślady doprowadzą wreszcie badaczy do kryjówki yeti, legendarnego Człowieka Śnie­ gu. Tyrady Marco i wygadywane przez niego brednie sprawiły, że Jared po raz kolejny uświadomił sobie, jak bezlitośnie wyszydzono teorie jego ojca, gdy społeczność akademicka pojęła, co stanowi przedmiot badań Adam- sona seniora. Potomek wyśmianego naukowca nie zamie­ rzał powtarzać tamtych błędów i uganiać się za stworami, które wylęgły się w bujnej wyobraźni przyjaciela. Jared był przekonany, że prawdopodobieństwo odkrycia ży­ wych dinozaurów na tepui nr 72 jest równie niewielkie, jak możliwość znalezienia na owym płaskowyżu baru pełnego urodziwych blondynek. Ledwie przyszło mu do głowy to porównanie, zro­ zumiał, że popełnił błąd. Jego myśli pomknęły ku Meredith Bayliss niczym gołąb pocztowy wracający do gniazda. Jared był zdecydowany ignorować pragnienia i wizje, które przez całą noc nie pozwalały mu spokojnie zasnąć. Nie mógł sobie pozwolić na romans z koleżanką, uczestniczką ekspedycji. Popełniłby niewybaczalny błąd. Generalnie sądził, że kobiety nie nadają się do pracy w terenie. Intratna posada wykładowcy akademickiego, jaka przypadła w udziale jego matce, znakomicie har­ monizowała z typowym dla wszystkich bab pragnieniem uwicia ciepłego gniazdka oraz wszechwładnym instynk­ tem macierzyńskim. Mężczyźni nie mieli takich potrzeb. Jared na pewno ich nie miał. Praca w terenie była jego największą miłością. Żadna kobieta nie zdołałaby go odciągnąć od ukochanego zajęcia. Dawno postanowił, że nigdy nie zrezygnuje z ekspedycji badawczych. Nielicz­ nym koleżankom uczestniczącym w wyprawach nie okazywał żadnych względów.

RAJ NA ZIEMI 27 Zdjął okulary przeciwsłoneczne, zręcznie zeskoczył na ziemię z dachu ciężarówki i ruszył po plaży w stro­ nę doktor Bayliss, która osłoniła dłonią oczy i patrzyła na ostatniego z pływaków, który wyłonił się z fal jeziora. Merry czuła się dziwne; ścierpła jej skóra na plecach. Po chwili padł na nią cień potężnego Jareda Adamsona. Sytuacja się wyjaśniła. Zwalisty olbrzym poruszał się niemal bezszelestnie. Mimo to wyczuwała jego obecność. Mało kto pozostawał obojętny wobec tego człowieka. Merry starała się nie zwracać na niego uwagi, lecz jej ciało reagowało w sposób tajemniczy i całkowicie niewy­ tłumaczalny na bliskość tego rudowłosego giganta. Mło­ da uczona ,była w tym wypadku całkiem bezradna. - Merry? - Słucham, profesorze. - Odwróciła się i spojrzała na niego życzliwie, jak przystało na chętną do pomocy współpracownicę. - Mówmy sobie po imieniu. Nazywam się Jared. Akademickie uprzejmości na nic się tu nie przydadzą - rzucił niecierpliwie. Merry uśmiechnęła się, nie patrząc mu w oczy. Postanowiła zapomnieć o niefortunnym początku ich... znajomości. - Słuszna uwaga. Używanie tytułów naukowych by­ łoby śmieszne. Wszyscy mamy spore osiągnięcia. - Jestem ci winien przeprosiny za wczorajszy wieczór - oświadczył, zmieniając temat, jakby nie usłyszał odpowiedzi. Merry z trudem się uśmiechnęła. A to łobuz! Dlaczego musiał o tym wspomnieć? - Przyjmuję twoje przeprosiny. Wolałabym zapo­ mnieć o tamtym zdarzeniu. - Ja również - rzucił ostro. Po chwili dodał z po-

28 dziwem: - Świetnie pływasz. Jesteś cennym nabytkiem dla naszego zespołu badawczego. Merry zrobiło się ciepło na sercu. Dlaczego tak się uradowała, słysząc niezbyt wyszukany komplement? Pomyślała, że to głupie, by z błahego powodu odczuwać niespokojne kołatanie serca. Po chwili wzięła się w garść. - Dziękuję. Z niecierpliwością oczekuję wyjazdu. Podczas przerwy obiadowej Jared wpadł do sali konferencyjnej, żeby przygotować mapy i dokumenty przed popołudniowym zebraniem uczestników wyprawy. - Cześć, stary. Jak leci? - Marco Esposito był prawą ręką Jareda i uczestniczył niemal we wszystkich or­ ganizowanych przez niego ekspedycjach. Gdyby zapyta­ no Adamsona, kogo uważa za prawdziwego przyjaciela, bez wahania wymieniłby nazwisko przystojnego Włocha, teraz jednak nie miał ochoty na męskie pogaduszki. - Przyniosłeś mapy lotnicze, o które prosiłem? Chcę, żeby wszyscy zrozumieli od razu, że funkcjonujemy jako grupa. Musimy stanowić idealnie zgrany zespół, nim wyruszymy do Wenezueli na początku marca. Marco wręczył Jaredowi tubę zawierającą kilka ar­ kuszy zadrukowanego papieru i dał mu żartobliwego kuksańca w bok. - Zauważyłem, że ty i śliczna doktor Bayliss naj­ wyraźniej macie się ku sobie, przyjacielu. - Ponosi cię wyobraźnia, Marco. - Jared rozwinął mapy i zaczął je przypinać do ekranu. - Przede mną nie musisz udawać. Gdzie ją poznałeś? Gdy Walt przedstawił cię dziś rano, od razu wiedziałem, że nie jest to wasze pierwsze spotkanie. - Natknąłem się na nią w barze - burknął niechętnie Jared.