Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 117 287
  • Obserwuję512
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań683 122

Wood Sara - Związani przez los

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :612.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Wood Sara - Związani przez los.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse W
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 154 stron)

SARA WOOD Związani przez los Toronto • Nowy Jork • Londyn Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg Istambuł • Madryt • Mediolan • Paryż • Praga Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa

Droga Czytelniczko! Niniejsza książka jest częścią trylogii. Każda z powieści opisuje inną historię i może być czytana niezależnie od pozostałych. Dobrze jednak byłoby zachować kolejność zaproponowaną przez autorkę, gdyż poszczególne tomy zostały napisane w porządku chronologicznym i będą po­ jawiać się w druku w następujących miesiącach: W październiku - ZWIĄZANI PRZEZ LOS Gdy Tanya wybiera się na ślub młodszego brata, nie ma pojęcia, że jedzie na spotkanie z własnym przeznacze­ niem... W listopadzie - WBREW WYROKOM LOSU Mariann przybywa do Budapesztu, by spełnić ważną misię, ale los chce inaczej... W grudniu - WIĘZY PRZEZNACZENIA Suzanne próbuje odgadnąć, kim jest zagadkowy męż­ czyzna, który nie spuszcza z niej oczu. Nie wie, że jej los jest już przesądzony... LOS... PRZEZNACZENIE... Nikt nie jest w stanie walczyć z losem. Jego wyroki zdeterminowały również życie trzech sióstr Evans - Tanyi, Mariann i Suzanne. Opuściły one rodzinną Anglię, gdyż ich przeznaczeniem okazały się niezwykłe, pełne tajemnic Węgry...

Tytuł oryginału: Tangled Destinies Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited 1994 Przekład: Kinga Taukert Redaktor serii: Krystyna Barchańska Korekta: Janina Szrajer Ewa Popławska © 1994 by Sara Wood © for the Polish edition by Arlekin - Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o., Warszawa 1996 Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie. Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises li B.V. Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych - żywych czy umarłych - jest całkowicie przypadkowe. Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Romance są zastrzeżone. Skład i łamanie: Studio Q Printed in Germany by ELSNERDRUCK ISBN 83-7070-913-3 lndeks 360325

ROZDZIAŁ PIERWSZY - Masz istną obsesję na punkcie Istva'na - stwierdziła beztrosko Mariann. - A ja dam głowę, że się nie pojawi. On miałby przyjść na jakiś ślub? Nigdy w życiu! Tanya przesunęła się nieco do przodu wraz z innymi ludźmi, którzy stali w długiej, wijącej się kolejce. - Akurat na ten mógłby. - Lekko potrząsnęła głową. Na miedzianych włosach pojawiły się złocistorude refle­ ksy. - Wyjątkowo lubił Lisę... - Zacisnęła wargi, by nie zdradzić prawdy o szalonym romansie, którego konse­ kwencje okazały się daleko idące i wywołały potężny kon­ flikt w rodzinie. - Wyjątkowo lubi wyłącznie samego siebie! - prych- nęła pogardliwie jej siostra. - Fakt, nawet kamień miałby więcej ludzkich uczuć. A właściwie, to czemu ja się przejmuję? Jeśli Istvan będzie na tyle bezczelny, by się tu pojawić, to po prostu zajmę się tą jego śliczną buźką. - Ty? - roześmiała się Mariann. - Nie umiałabyś skrzywdzić muchy! W zazwyczaj łagodnych, zielonych oczach Tanyi nie­ oczekiwanie pojawiły się gniewne błyski. Och, gdyby tylko mogła zrobić z tym draniem to, na co zasługiwał... - Dość. Nie chcę o tym myśleć - ucięła zdecydowanie. - Nie w przeddzień ślubu brata i mojej najlepszej przyja-

6 ZWIĄZANI PRZEZ LOS ciółki - uśmiechnęła się radośnie. - W życiu bym nie przy­ puszczała, że wyprawią przyjęcie w starym węgierskim zamku. Czy może być coś bardziej romantycznego? - I kosztownego? - dodała kąśliwie Mariann. - Chyba że mu zwrócą część kosztów, skoro u nich pracuje. Moim zdaniem, skoro John ma tyle forsy, że szasta nią na prawo i lewo, to raczej powinien zwrócić dług, jaki u ciebie za­ ciągnął. - Spojrzała surowo na siostrę. - Czy ty nam za często nie pomagasz, kochana? - Przecież od tego właśnie ma się rodzinę. - Istvan też do niej należy. Czy to znaczy, że przeba­ czyłabyś mu, gdyby wrócił? - Po tym, jak potraktował mamę? Nigdy! - odparła z przekonaniem. Mariann spojrzała na nią z namysłem. - No, nie wiem, nie wiem... Uwielbiałaś go kiedyś bezgranicznie. - Byłam tylko dzieckiem, które łatwo oszukać. Skąd mogłam wiedzieć, jaki jest naprawdę? - Nikt nie wiedział. Zwłaszcza te zapłakane panienki, które wypatrywały za nim oczy. - Och, czy naprawdę musimy rozmawiać o tej kreatu­ rze? -jęknęła Tanya. - Masz rację. O, kolejka się przesuwa. Dobra, pozdrów ode mnie te zakochane gołąbki, a ja lecę po Sue. - Prze­ chyliła się przez barierkę i z uczuciem pocałowała siostrę w policzek. - Ciekawe, czy ci Węgrzy przeczuwają, co ich czeka? Trzy panny Evans! Czy ktoś może im się oprzeć? Każda piękna, każda ruda, a przy tym każda inna! - Wo­ jowniczo potrząsnęła lwią grzywą płomiennych włosów, ściągając na siebie zainteresowane męskie spojrzenia.

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 7 - Coś ty, przy tobie i Sue nie mam żadnych szans - za­ śmiała się Tanya. Mariann spiorunowała ją wzrokiem. - Chyba upadłaś na głowę! - skwitowała z niesma­ kiem. - Właśnie ty jesteś najlepsza z nas trzech. Założę się, że zanim zdążymy spotkać się na zamku, to już jakiś na­ miętny huzar porwie cię i uwięzie w dal na białym koniu. Pa! Niech ci się dobrze jedzie! Pogodny nastrój młodszej siostry nieco rozwiał obawy Tanyi. Naprawdę się bała, że Istvan pojawi się na wese­ lu i ponownie wszystkich unieszczęsłiwi. Myślała o tym przez cały lot do Budapesztu. Przecież cztery lata temu, gdy musiał opuścić Lisę, udał się właśnie tu, na Węgry. Mógł się dowiedzieć o dzisiejszej ceremonii choćby przy­ padkiem... Odebrała bagaż, przeszła przez kontrolę celną i roze­ jrzała się dookoła. Dziesiątki osób czekały na bliskich, ludzie krzyczeli, machali rękami... Ale Istvana nie było. - Całe szczęście - mruknęła, po czym nagle poczuła ogromne rozczarowanie. Lubiła, gdy ciemne, czasem cy­ niczne oczy wpatrywały się w nią z braterską kpiną. - Tanya! - rozległ się męski głos. - John! - zawołała z ulgą i już po chwili wpadła w ob­ jęcia jasnowłosego dryblasa. - Tak się cieszę! Jak się czujesz? Co z tatą? Opowiadaj! - zasypał siostrę pytaniami, jednocześnie wyrywając jej z ręki walizkę. - Myślisz, że da sobie radę sam w domu? . - Och, na pewno - powiedziała uspokajająco. Rozumiała jego niepokój. Przed czterema laty, po śmier­ ci ich matki, ojciec załamał się kompletnie. Tanya przeko­ nała siostry, by nadal mieszkały i pracowały w Londynie,

8 ZWIĄZANI PRZEZ LOS gdyż to ona zajmie się tatą. Wcale nie uważała tego za poświęcenie, gdyż dzięki temu jej życie nabrało jakiegoś sensu. W ciągu zaledwie trzech miesięcy straciła Istvana oraz mamę. Nic dziwnego, że ogarnęło ją dojmujące uczu­ cie pustki. Dlatego z oddaniem pomagała reszcie rodziny. Opiekowała się ojcem, pożyczyła Johnowi pieniądze i wy­ słała go do Budapesztu, gdyż tam przebywała ukochana przez niego Lisa. I nie tylko Lisa... - Hej, coś nie tak? - zaniepokoił się na widok wyrazu jej twarzy. Zawahała się. - Wiesz, mam idiotyczne wrażenie, że lada moment, niczym diabeł z pudełka, z jakiegoś kąta wyskoczy Istvan. - Niech tylko spróbuje - warknął. - Chyba bym zabił drania. - Nie mów tak. To przecież twój brat - upomniała go łagodnie. John od początku nienawidził Istvana. Gdyby wiedział, co zrobił z Lisą, niechybnie spełniłby swoją groźbę... Ciar­ ki przeszły jej po plecach. - Gdyby nie to, że ojciec jest pastorem, a mama była chodzącą świętością, to wcale nie byłbym taki pewien, czy to naprawdę mój brat. W szkole przezywali go Cyganem, pamiętasz? Przytaknęła zamyślona. Tak, smagły, czarnowłosy, szalo­ ny, a przy tym nieprzenikniony Istvan nie przypominał niko­ go z rodziny, ani z wyglądu, ani z charakteru. Angielskie dziewczęta o bladej cerze prawie mdlały na jego widok... Ale gdy tylko to usłyszał od jednego chłopaka, to omal nie udusił go gołymi rękoma - przypomniała sobie. Temperament to on miał...

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 9 - Tak się zachowują zwierzęta zarażone wścieklizną. Powinno się go odizolować od normalnych ludzi. - Skrzy­ wił się. - O rany, czy wiecznie musimy rozmawiać o tej kanalii? Powiedz lepiej, jak twoje sprawy. - Kiepsko - przyznała szczerze. - Ale może uda mi się ubić ten interes z twoją węgierską szefową. - Gdyby ta swołocz, nasz brat, nie wpędził mamy do grobu, to ani ja nie musiałbym pożyczać pieniędzy, ani ty nie musiałabyś się teraz tak szarpać... - Z furią wrzucił walizkę do bagażnika. - Nie chcę go więcej widzieć na oczy. Jeśli tylko spróbuje się pojawić w pobliżu Lisy, to przysięgam, że gnaty mu poprzetrącam! - Otworzył sio­ strze drzwiczki samochodu, po czym sam usiadł za kierow­ nicą. - Boję się - wyznał nieoczekiwanie. Przebiegł ją dreszcz. Czuli z bratem dokładnie to samo. - No, co ty! Małżeństwo wcale nie jest takie straszne - zażartowała bez przekonania. John nerwowo zabębnił palcami o kierownicę. - Wiesz, że oni byli... hm, blisko z Lisą. I ja... tego... - odchrząknął parę razy. - Obawiam się, jak wypadnę w porównaniu... - Puknij się w głowę! - zareagowała impulsywnie Ta- nya. - Szkoda, że nie mogę pokazać ci listów od Lisy, pisze jak zadurzona nastolatka. Te wieczorne spacery po Buda­ peszcie, te pocałunki przy świetle księżyca... Tylko pra­ wdziwie zakochana kobieta może wypisywać takie rzeczy. Uwierz mi, ona świata poza tobą nie widzi! - przekony­ wała go żarliwie, aż John wreszcie rozchmurzył się i już z uśmiechem na ustach prowadził samochód najpierw po ulicach stolicy, a potem krętą szosą pośród złocisto-czer- wonych lasów.

10 ZWIĄZANI PRZEZ LOS Tanyi udało się uśpić obawy brata, sama jednak wcale nie przestała się lękać o przyszłość. Czy gdyby Lisa mia­ ła wybór między zabójczo przystojnym, diabolicznym Istvanem, a lojalnym, oddanym Johnem, to czy nie wybra­ łaby raczej tego pierwszego? Przecież swego czasu do tego stopnia za nim szalała, że... - Kastely Huszar - oznajmił dumnym tonem, wskazu­ jąc widoczną w oddali sylwetkę hotelu, którym zarządzał. - Fantastyczny! - zawołała z zachwytem na widok li­ cznych wieżyczek, rysujących się malowniczo na tle błę­ kitnego nieba. Z żartobliwym uśmiechem pochyliła się ku bratu. - Naprawdę myślą, że nadajesz się na kierownika takiego miejsca? - Ja też im się dziwię. O, jest Lisa... - Nieoczekiwanie z całej siły nacisnął pedał hamulca. Tanya poczuła nagły ból w klatce piersiowej, gdy pas bezpieczeństwa wpił się w ciało i szarpnął ją do tyłu, lecz nie zwracała na to uwagi. Na kamiennych schodach, obok drob­ nej blondynki, stał wysoki brunet w tak dumnej pozie, jakby był właścicielem zamku... Rozpoznała go w mgnieniu oka. - Jedź - wycedziła przez zaciśnięte zęby, choć najchęt­ niej uciekłaby stąd jak najdalej. - Jedź! - Co on tu robi? - John drżącą dłonią przekręcił kluczyk w stacyjce. - Słuchaj, zrób mi przysługę i zajmij się nim. Muszę porozmawiać z Lisą i dowiedzieć się, co się dzieje. Tanya ściągnęła brwi. Przysięgła sobie, że już nigdy nie odezwie się do Istvana nawet słowem. Jednak nie potrafiła odmówić, widząc boleśnie ściągnięte rysy twarzy brata. - Załatwione. - Spójrz tylko na nią! W życiu nie widziałem, by była równie podekscytowana! - syknął z furią John.

ZWIĄZANI PRZEZ LOS U - Nic dziwnego, przecież jutro wychodzi za ciebie za mąż - powiedziała pośpiesznie, lecz nie wypadło to zbyt przekonująco. Gdy zatrzymali się na dziedzińcu, Istvan szybko otwo­ rzył drzwi od strony pasażera, wyciągnął Tanyę na zew­ nątrz i bez żadnego wysiłku uniósł wysoko do góry. Naj­ wyraźniej przeoczył fakt, że przestałam być jego małą siostrzyczką, pomyślała ze złością. Miała już przecież dwa­ dzieścia cztery lata. - Witaj - mruknął przeciągle. - Ależ z ciebie atrakcyj­ na kobieta - dodał z podziwem. Zmierzyła go lodowatym spojrzeniem. - Czy mógłbyś mnie postawić z powrotem na ziemi? - spytała, rzucając ukradkowe spojrzenie na Johna i Lisę. No, nie wyglądało to najlepiej. A kto wszystko popsuł? - Puść mnie! - zażądała z wściekłością, która wzrosła je­ szcze bardziej, gdy z jednej stopy zsunął jej się pantofel. .- Ho, ho! Co za temperament! - zauważył cynicznym tonem Istvan. - A ty co myślałeś? Że ucieszę się na twój widok? Po tym, jak skrzywdziłeś całą naszą rodzinę? Puszczaj! Nie jestem jedną z twoich licznych panienek! Powoli, bardzo powoli postawił ją na ziemi, ani na mo­ ment nie spuszczając z niej oczu, płonących i czarnych niczym węgle. Wyglądał tak, jakby szykował siostrze jakąś niemiłą niespodziankę. - Pozwól... - powiedział niskim głosem, przykląkł przed nią i sięgnął po leżący na trawie pantofel. - Mmm, niezłe buty. Musiały sporo kosztować. - Ujął jej stopę. Akurat! Przemknęło jej przez głowę. Wszystko, co mia­ ła na sobie, pochodziło ze sklepu z używaną odzieżą...

12 ZWIĄZANI PRZEZ LOS - To dziwne, przecież ledwo wiążesz koniec z końcem - mruknął w zamyśleniu. -, A kto ci to powiedział? - żachnęła się. - Lisa - uśmiechnął się. - Wiem, że pożyczyłaś Johno­ wi wszystkie pieniądze, żeby mógł się tu urządzić. Chyba się nie zadłużyłaś, żeby sobie to wszystko kupić? - Nie. Pewien mężczyzna był dla mnie bardzo hojny - wyjaśniła nonszalanckim tonem. Chciała, by myślał, że mężczyźni szaleją za nią w tym samym stopniu, co kobiety za nim. Gdyby wiedział, że tak naprawdę chodziło o mocno już starszego właściciela skle­ pu, który z dobrego serca zgodził się obniżyć cenę kostiu­ mu dla swojej stałej klientki... - To jakiś poważny związek? - Ściągnął brwi. - Aha - przytaknęła, choć w rzeczywistości nie ist­ niał nikt, z kim pragnęłaby się wiązać. Co więcej, po­ woli zaczynała wątpić w to, czy kiedykolwiek znajdzie ta­ kiego kogoś. Nikt nie wydawał się dostatecznie interesu­ jący... - Zdumiewające. Wreszcie komuś udało się zdobyć nie­ dostępną twierdzę? Zerknęła w dół na jego lśniące, kruczoczarne włosy. W pierwszej chwili miała ochotę chwycić je w garść i mo­ cno pociągnąć, zupełnie, jakby była dzieckiem. Jednak niemal natychmiast zmieniła zdanie. Wolałaby pieszczo­ tliwie zanurzyć w nich palce... Och, nie, lepiej w ogóle go nie dotykać ani nawet o tym nie myśleć. Przez te cztery lata jej starszy brat stał się niesamowicie męski. Było w tym coś niepokojącego. - W każdej twierdzy znajduje się most zwodzony. Cza­ sami się go opuszcza - zareplikowała.

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 13 Spojrzał na nią uważnie, po czym przesunął dłonią po cieniutkiej pończosze opinającej kształtną łydkę Tanyi. - Czy i bieliznę kupił ci równie dobrej jakości? Zarumieniła się z oburzenia. - Jak możesz! Brat nie powinien pytać o takie rzeczy! - zganiła go. - To prawda - zgodził się podejrzanie szybko. - Tylko sprzedawcy i kochankowie mają prawo mówić o jedwab­ nych koszulkach lub o czarnych, koronkowych podwiąz­ kach... - Na jego smagłej twarzy pojawił się zagadkowy uśmiech. - Twój brat z pewnością nie mógłby być zain­ teresowany tym, co się kryje pod tą spódniczką. A może ja wcale nie jestem twoim bratem? - Niestety, aż zanadto dobrze rozpoznaję typowy dla ciebie cynizm i arogancję. Nie marn wątpliwości, z kim mam do czynienia. Wstyd mi za ciebie. - Miałem nadzieję, że jednak zauważysz, jak bardzo się zmieniłem - odparł zagadkowo. - Nie powiem, czyją matką jest nadzieja, może sam się domyślisz. Czy możesz wreszcie puścić moją stopę? - spy­ tała zimno. - Długo mam tak stać na jednej nodze? Nie jestem bocianem. Istvan ostatni raz przesunął palcami po jej kostce. Prze­ szył ją nagły dreszcz, choć wcale nie było chłodno. - Bociany nie mają tak seksownych nóg - zauważył niskim głosem. - Istvan! - zaprotestowała. Wyprostował się powoli i tym razem spojrzał na nią z góry. - Nie przypominają ci się dawne, dobre czasy, kiedy kładłem cię do łóżka, zdejmowałem kapcie, otulałem koł­ drą, śpiewałem kołysanki...

14 ZWIĄZANI PRZEZ LOS - Wystarczy! - przerwała mu pośpiesznie. Wcale nie chciała pamiętać o czasach, gdy uwielbia­ ła najstarszego brata, który tak pięknie śpiewał w niezro­ zumiałym języku. Dopiero później dowiedziała się, że to węgierski. Czemu mama tylko jedno dziecko nauczyła swojego rodzimego języka? Bez wątpienia dlatego, że je faworyzowała. Tanya wstydziła się, że tak myśli, lecz nic nie mogła na to poradzić. Istvan przysunął się bliżej, po czym oparł się dłońmi o dach samochodu w ten sposób, że znalazła się między jego ramionami, niczym schwytana w pułapkę. - Chciałem tylko odświeżyć dobre wspomnienia. - Te złe skutecznie wymazały mi je z pamięci - stwier­ dziła i odchyliła się nieco do tyłu. Bliskość Istvana stała się deprymująca. - Po co więc do tego wracasz? - Żeby cię przygotować. Znów ta tajemniczość! - Na co? - spytała podejrzliwie. - Na zmiany - odparł ze słodyczą. - Zainteresowana? - Tobą? - parsknęła urągliwie. - A nie jesteś? Przecież zawsze byłaś. Odkąd pamię­ tam, starałaś się przeniknąć sekrety, które mieliśmy z Ester. - On jeden z rodzeństwa nazywał mamę po imieniu. Dla pozostałej czwórki było to nie do pomyślenia. - Dziwisz się? Codziennie zamykaliście się w pokoju na kilka godzin. Gdy któreś z nas potrzebowało mamy, musiało wołać pod drzwiami przez całe wieki, zanim wy­ szła - odparła z urazą. Nigdy nie potrafiła się pogodzić z tym, że otrzymała mniej miłości niż Istvan. To wciąż bolało. - Co wy właściwie robiliście? - Rozmawialiśmy, słuchaliśmy muzyki...

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 15 - Zawsze miałeś talent do wywoływania konfliktów w rodzinie. Ale nie masz prawa psuć tak radosnej uroczy­ stości jak ślub. Nie życzymy tu sobie żadnych nieproszo­ nych gości. - Nie należę do nich. - Odsunął się i zwrócił w stronę kłócących się coraz głośniej narzeczonych. - Prawda, Liso, że mnie zaprosiłaś? Lisa podbiegła do nich i czule uściskała przyjaciółkę. - Matko jedyna, co ci przyszło do głowy? - jęknęła z rozpaczą Tanya. - Poczekaj cierpliwie, a zobaczysz. Proszę, zajmij go jeszcze przez chwilę - szepnęła jej do ucha. - John rwie się do bójki, muszę go przekonać, by się powstrzymał! - Uśmiechnęła się zachęcająco do Istva'na i szybko wróciła do kipiącego z gniewu narzeczonego. Tanya zmartwiała z przerażenia. Tych dwoje znów łą­ czył jakiś wspólny sekret! Biedny John... - Nie powinieneś był korzystać z tego zaproszenia. Przecież nigdy tego nie robiłeś. Zawsze miałeś w nosie wszelkie rodzinne uroczystości. - Jakoś nagle zaczęły mnie interesować - wycedził. - Kłamiesz! - odparła z oburzeniem. - Tata miał rację, gdy twierdził, że uwielbiasz wywoływać kłótnie i nieporo­ zumienia, że jesteś mąciwoda... - Gdy chodziło o mnie, przestawał być obiektywny, doskonale o tym wiesz - powiedział twardo. - On? A czy to przypadkiem mama nie traciła obie­ ktywizmu, gdy faworyzowała cię kosztem reszty rodzi­ ny? Myślisz, że jak się czuliśmy, gdy ty chodziłeś ubrany jak książę, a my z ojcem nabywaliśmy używane ciuchy? Wszystko pchała w ciebie!

16 ZWIĄZANI PRZEZ LOS W czarnych oczach zamigotał gniew, lecz po chwili Istvan opuścił powieki, jakby pragnąc ukryć swoje uczucia. - Cóż, wiem, że było wam trudno... doceniam ten wy­ siłek... - Trudno? Doceniasz? Ty nic nie rozumiesz! Mieliśmy straszliwy żal, że mama świata poza tobą nie widzi i oddaje ci wszystko. - Moje wykształcenie musiało chyba trochę kosztować, prawda? - Wpatrywał się teraz w Tanyę nieodgadnionym wzrokiem. - Bajońskie sumy! Nic dziwnego, że byliśmy biedni. - Jak myślisz, skąd Ester miała na to pieniądze? - za­ gadnął od niechcenia. - Przywiozła je ze sobą, gdy uciekła z komunistycz­ nych Węgier. - Aha. Taka była bogata i zgłosiła się do pracy jako gospodyni u pastora? Hm... Nigdy przedtem nie przyszło jej to do głowy... Rzeczywiście, dziwne. - Mama zawsze lubiła coś robić - odparła bez przeko­ nania. - Zdaje się, że poczucie krzywdy coś kiepsko wpływa na twoje szare komórki. Tak się zapamiętałaś w swoim żalu, że stałaś się głucha i ślepa na wszystko inne. Czy te pieniądze były dla ciebie najważniejsze? - Nie! Chodziło o niesprawiedliwość! Dla mamy liczy­ łeś się tylko ty! Sceptycznie uniósł brew. - Taak? A czy przypominasz sobie, żeby kiedykolwiek przytuliła mnie do siebie i ucałowała, jak wielokrotnie ro­ biła to z wami wszystkimi?

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 17 - No, oczywiś... - zaczęła bardzo pewnym głosem i szybko zamilkła. Zmarszczyła czoło, na próżno szukając w pamięci takiego momentu. - W zasadzie... - zaczęła z namysłem. - No, właściwie nie przypominam sobie, że­ by cię kiedykolwiek uścisnęła. Jej zdumienie najwyraźniej sprawiło mu przyjemność. Wyglądało na to, że Istvan do czegoś zmierza i że wszystko przebiega zgodnie z planem. - Ot, i zagadka - mruknął. - Wcale nie - odparła pośpiesznie, choć rzeczywiście wyglądało to nad wyraz tajemniczo. Mama, zazwyczaj ciepła i otwarta, Istvana traktowała zupełnie inaczej niż wszystkich. Z jakąś taką uległością i poddaniem... A zarazem nie okazywała mu tej czułości, co pozostałym dzieciom. Nagle zrobiło jej się żal Istvana. Nic dziwnego, że jest, jaki jest. - Czemu nie? - No... Może po prostu nie lubiłeś obsypywania piesz­ czotami i mama szanowała twoją wolę? - wymyśliła na poczekaniu. - Niektórzy mieli inne zdanie na temat moich potrzeb. - Na ułamek sekundy skierował wzrok w drugą stronę. Tam, gdzie stała Lisa... Tanya zamarła. Aluzja była aż nadto wyraźna. - Chyba nie przyjechałeś tu po to, by znów narobić kłopotów? - Z przerażeniem dostrzegła na jego twarzy dziwny uśmieszek. - Wszystko się wyjaśni podczas jutrzejszej ceremonii - odparł z doskonale niewinnym wyrazem twarzy. - Z tobą zawsze są same problemy! - zawołała ze zło­ ścią. - Zawsze! Przypomnij sobie, jak dziesiątki razy nie

18 ZWIĄZANI PRZEZ LOS wracałeś na noc do domu. Mama odchodziła od zmysłów z przerażenia, czekałyśmy całymi godzinami... - Ach! Więc i ty się o mnie martwiłaś! - szepnął lekko zmienionym głosem. Do diabła, czemu nie ugryzła się w język? Tylko tego brakowało, by odkrył, jak go kiedyś uwielbiała. Śledziła go, gdy wymykał się na wrzosowiska, łowiła ryby w tym samym strumieniu, co on, jeździła konno, gdyż on też to robił. Ach, w jaką wpadła histerię, gdy rodzice uznali, że trzynastoletnia dziewczyna nie powinna się tak zachowy­ wać i zabronili jej dosiadać konia! Niedługo potem miała nowy powód do rozpaczy. Uko­ chany brat nagle zmienił się nie do poznania, nie chciał więcej z nią rozmawiać ani nigdzie jej zabierać, stał się dziwnie nieprzyjemny i odtrącał ją na każdym kroku. Ura­ żona duma nie pozwalała przyznać, że dotknęło ją to bo­ leśnie. Dlatego też od tamtej pory Tanya starannie udawała całkowitą obojętność w stosunku do Istvana. - Martwiłam się? O ciebie? Wolne żarty! - odparła non­ szalancko. - Wiem, że złego diabli nie wezmą. Dotrzymy­ wałam mamie towarzystwa, to wszystko. Umierała z niepo­ koju. Do dziś nie potrafię zrozumieć, czemu nigdy nie pró­ bowała przywołać cię do porządku. Czekała niemal do bia­ łego rana, żeby tylko dać ci coś ciepłego do jedzenia, gdy wrócisz. To niepojęte. - Po prostu rozumiała mnie lepiej, niż którekolwiek z was. Wiedziała, że muszę galopować po wrzosowiskach, żeby nie oszaleć. Dusiłem się w tej klatce, potrzebowałem wolności... - Wolności! - parsknęła urągliwie. - Robiłeś, co chcia­ łeś. - Rzuciła okiem w stronę kłócących się narzeczonych.

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 19 Uznała, że nie mogą jej słyszeć. - Uwiodłeś Lisę - syknęła. - Omal nie umarła przez ciebie... - O, to ciekawe - wtrącił prowokacyjnie. - Słucham, słucham. Zacisnęła zęby. Jeśli powie głośno, co myśli o zrobieniu dziecka nastoletniej dziewczynie i porzuceniu jej, to nie wiadomo, czym to się skończy. Niewykluczone, że dojdzie do rękoczynów. Musi się powstrzymać. - Nie ma w tobie ani krzty ludzkich uczuć. Nienawi­ dzisz Johna, nie przyjechałeś tu po to, by uczcić jego ślub. Co tutaj robisz? - Zamierzam dostać to, czego chcę - odparł dziwnie miękkim tonem. Serce Tanyi zabiło mocniej. - Tego się obawiałam - jęknęła. - Istvan, proszę cię... - Daruj sobie. I tak postawię na swoim - wycedził i od­ wrócił się tyłem. - Znowu uciekasz? - rzuciła za nim pogardliwie. Znieruchomiał i w tym momencie odgadła, że udało jej się odnaleźć słaby punkt w tej skorupie, jaką się otoczył. Jednak nie sprawiło jej to przyjemności. Podszedł do niej z powrotem. - Nie uciekłem - odparł z wymuszonym spokojem. Wyczuwała, że pod powierzchnią opanowania tli się gniew. - Odszedłem, gdy uznałem to za stosowne. Powiedz, co masz przeciw mnie. Wyrzuć to wreszcie z siebie. Wspomnienie tego, jak ich pogodne życie legło w gru­ zach, powróciło ze zdwojoną siłą. - Proszę bardzo! - wybuchnęła z goryczą. - Zniknąłeś bez słowa, nie żegnając się, nie zostawiając adresu, co

20 ZWIĄZANI PRZEZ LOS wpędziło biedną mamę do grobu. Wszystko inne tak, ale tego nigdy, przenigdy ci nie wybaczę! Nawet nie drgnął, gdy rzuciła mu w twarz to oskarżenie i całą nienawiść, która narosła w niej przez te wszystkie lata. - Jakim cudem mogłem przyczynić się do jej śmierci? Byłem w Budapeszcie i... - Ale nikt nie miał pojęcia, gdzie się podziewasz! -jęk­ nęła z wyrzutem. Coś ją ścisnęło boleśnie w gardle i ostat­ nie słowa przeszły w krótki szloch. - Tanya - odezwał się zmienionym głosem. Podniosła wzrok i nieoczekiwanie w czarnych oczach dostrzegła żal. - Za późno! Nie chcę twojego współczucia! - zawołała. - Nic cię nie obchodziło, że mama kompletnie się załamie po zniknięciu ukochanego syna. - Nie obchodziło mnie? - Z furią chwycił ją za ramiona i mocno potrząsnął. Niespodziewanie zaczął na nią krzy­ czeć: - Skąd ta pewność? Co ty w ogóle o mnie wiesz? Nic, zupełnie nic, przemknęło jej przez głowę, gdy szarp­ nął nią jeszcze kilkakrotnie. - O Boże, Istvan! Zbolały głos Tanyi podziałał na niego niczym kubeł zimnej wody. Oprzytomniał. - Wytrzymałem całe dwadzieścia siedem lat - powie­ dział niewyraźnie, wciąż jeszcze nieco oszołomiony. - I swoją frustrację musiałem wyładować właśnie na tobie... Tego już nie była w stanie znieść. Jej niegdyś tak bardzo ukochany brat przyznawał otwarcie, że celowo chciał ją zranić! Wysiłki, by zachować kamienną twarz, spełzły na niczym. Po policzkach Tanyi zaczęły spływać gorące łzy. Na ten widok Istvan rzucił coś szorstko po węgiersku i

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 21 z całej siły przytulił ją do siebie. W jego objęciach rozpła­ kała się bezradnie jak dziecko. - Wiem, jak bardzo kochałaś Ester. Kochałaś nas wszy­ stkich - uspokajająco głaskał drżące ramiona. - Taka jesteś do niej podobna. Oddana rodzinie, lojalna. Ślepa na wszy­ stko, gdy trzeba komuś pomóc. Mówił do niej takim samym tonem jak niegdyś, gdy była małą dziewczynką i potrzebowała pociechy. Gdy je­ szcze lubił swoją młodszą siostrę, gdy jeszcze jej nie od­ trącał. Miała wrażenie, jakby powróciły dawne dni. Moc­ niej wtuliła twarz w jego szeroką pierś. Zarazem poczuła wstyd. Zawsze była taka opanowana. Po śmierci mamy nie uroniła ani jednej łzy. Mariann i Sue rozpaczały otwarcie, ona zaś pozostawała niewzruszona i zimna jak głaz. Wydawało jej się, że po utracie matki i brata wszystko się w niej wypaliło. - Już dobrze, Tan. Jestem z tobą. Nie, to wszystko nie tak! Przecież go nienawidzi, to przez niego tyle bólu! Czemu więc czuje się tak, jakby po latach tułaczki dotarła do bezpiecznego, przyjaznego miej­ sca, jakby wreszcie znalazła się w domu? Silna dłoń ujęła ją pod brodę. Istvan delikatnie osuszył jej twarz chusteczką. - Cieszę się, że się wypłakałaś. Wiem, że nigdy dotąd tego nie zrobiłaś - odezwał się lekko schrypniętym głosem. Dłoń z chusteczką opadła. - Jesteś taka subtelna, aż prawie nierealna... Nigdy nie widziałem cię równie pięknej - sze­ pnął z uczuciem. Bez trudu odgadła, co to za uczucie i zmartwiała. Jak on śmiał wykorzystywać swój niezwykły, męski magne­ tyzm, by uwodzić własną siostrę?

22 ZWIĄZANI PRZEZ LOS Czuła, jak krew pulsuje jej w skroniach. Niczym urze­ czona wpatrywała się w jego płonące oczy, w zmysłowe usta. Wielkie nieba, pomyślała z przerażeniem, co się z na­ mi dzieje? Wydawało się, że Istvan odgadł to nie zadane pytanie. - Ja też to czuję - mruknął miękko. - Co takiego? Odetchnął głęboko kilka razy. - Pożądanie - odparł wreszcie. - Nie! - szepnęła, wstrząśnięta do głębi, gdy przysunął swoją twarz do jej twarzy. Uśmiechnął się z triumfem. - Biedactwo - powiedział cicho, a jego ciepły oddech owiał policzki Tanyi. - Dołożę wszelkich starań, żebyś wkrótce poczuła się lepiej... - Jesteś zupełnie zdeprawowany! - powiedziała łamią­ cym się głosem. - Jak możesz! To straszne, ale... Och, nie wiem, co bym dała, żebyś się nigdy nie urodził i żebyś nie był moim bratem! - To drugie życzenie da się spełnić z łatwością - nie­ oczekiwanie pocałował ją w usta. - Nie jestem nim. - Coś ty powiedział? - To, co słyszałaś. Nie jesteśmy rodzeństwem. - W czarnych oczach pojawiły się niebezpieczne błyski. - To stwarza wiele nowych możliwości, prawda?

ROZDZIAŁ DRUGI Oniemiała z wrażenia Tanya śledziła wzrokiem znika­ jącą we wnętrzu zamku szczupłą postać w śnieżnobiałej koszuli i obcisłych czarnych dżinsach. Powinna była po­ biec za Istvanem, ale nie mogła się ruszyć. Powinna była krzyknąć, żeby poszedł do diabła i zostawił ich wreszcie w spokoju, lecz ze ściśniętego gardła nie wydobyło się ani jedno słowo. Z odrętwienia wyrwał ją dopiero gniewny głos Johna i płaczliwe lamenty Lisy. No tak, jeszcze tego brakowało, by nie doszło do jutrzejszego, wymarzonego ślubu. Trzeba wziąć się w garść i skupić na szczęściu brata. Reszta musi zejść na dalszy plan. Istvanem zajmie się później, nie uciek­ nie jej, nie ma obaw. Przeklęty łajdak! I kłamca! Przecież to, co powiedział, to ewidentne łgarstwo. Nie jesteśmy rodzeństwem, też coś. Gdyby było inaczej, gdyby rodzice go adoptowali, wiedziałaby o tym. Mama miała świadomość, że odchodzi, na łożu śmierci wyznałaby pra­ wdę. A nawet gdyby zabrała tę tajemnicę ze sobą, tata wygadałby się z całą pewnością. Nagromadziło się w nim tyle żalu i urazy, że mówił wszystko, co myślał. Nie, dość tego. Teraz trzeba się skupić na tym, by pomóc tym dwojgu. Jutrzejsze wesele musi się odbyć i to w miarę możliwości bez żadnych przykrych niespodzianek. Wes-

24 ZWIĄZANI PRZEZ LOS tchnęła bezwiednie. Wiecznie się kimś zajmowała, pocie­ szała, wspomagała, zupełnie przy tym zapominając o sa­ mej sobie. Zaczynała czuć się po prostu zmęczona. Wzięła się jednak w garść, przywołała na twarz nieco sztuczny uśmiech i podeszła do narzeczonych. - Zaprowadzicie mnie wreszcie do hotelu, czy mam biwakować pod gołym niebem? - spytała pozornie lekkim tonem. - Och, strasznie cię przepraszam - zaczął John. - Coś mi się zdaje, że się pokłóciliście z Istvanem - za­ uważyła melancholijnie Lisa. - To nie ma żadnego znaczenia, najlepiej zapomnijmy o nim - odparła pośpiesznie. - Wolałabym porozmawiać o jutrzejszej ceremonii. Umieram z ciekawości. Jak to ma wyglądać? Opowiedzcie mi po drodze. Braciszku, możesz wziąć mój bagaż? - Ujęła przyjaciółkę pod ramię i pociąg­ nęła ją w stronę schodów. John szedł obok nich z absolutnie kamienną twarzą. Na­ pięcie panujące między nim a Lisą aż rzucało się w oczy. Jest gorzej niż źle, pomyślała w popłochu Tanya. - Och, zapomniałam ci podziękować za twoje listy, były niesamowite. Te kolacje przy świecach, te spacery nad Dunajem... Jesteś niepoprawną romantyczką. I najwyraź­ niej zakochaną po uszy. Czy to nie cudowne, że akurat w moim wspaniałym bracie? - Cudowne - przytaknęła potulnie Lisa, lecz bez wię­ kszego przekonania. Tanya stłumiła jęk rozpaczy i zerknęła na Johna. Jego spięta, blada niczym papier twarz stanowiła widok nie do zniesienia. Musi coś zrobić. Musi! Nie pozwoli Istvanowi wszystkiego zniszczyć.

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 25 - Mamy jakieś plany na dzisiaj? - ciągnęła dalej z wy­ muszoną wesołością. - Ja zamierzam się najpierw rozpa­ kować, a potem... Och, wiecie co? Zrobię wszystkim przy­ sługę i pozbędę się pewnej osoby, najlepiej raz na zawsze. John, czy w tym zamku są jakieś zakamarki, gdzie można by ukryć dowód zbrodni? - O, i to liczne. Służę daleko idącą pomocą - wymam­ rotał przez zaciśnięte zęby. Spróbowała skwitować te żarty śmiechem, lecz bez re­ zultatu. Atmosfera jak przed pogrzebem, a nie jak przed weselem, pomyślała ponuro. Próbowała jednak dalej. - Skoro nie muszę koczować pod murami, to rozu­ miem, że dostanę jakąś przytulną celę? - Uhm. Tuż obok celi panny młodej - odparł. Lisa milczała, a jej wzrok nieustannie błądził po zamko­ wych krużgankach. Ewidentnie szukała kogoś. Nietrudno było zgadnąć, kogo... Biedny John! Szalał za tą uroczą, drobną blondynką od pierwszej chwili, a ona wyraźnie lubiła przebywać w to­ warzystwie Istvana. Starał się wydobyć z cienia starszego brata, walczył z nim, lecz bezskutecznie. Nic dziwnego. Czy można wygrać z cieniem? Nie. Tak samo, jak nie można go zranić. - A tak wygląda nasz hotel. Wszystko jest dokładnie tak, jak przed wiekami - oznajmił z dumą John, gdy weszli do wnętrza. - To niesamowite! - zawołała z niekłamanym zachwy­ tem, podziwiając ogromne kryształowe lustra, zwielokrot­ niające ich odbicia. - Genialnie, że udało ci się dostać pracę w takim miejscu. Absolutne cudo! Czy to naprawdę auten­ tyczne?

26 ZWIĄZANI PRZEZ LOS - Każdy drobiazg - zapewnił. - Księżna, czyli moja szefowa, odziedziczyła to po przodkach. - Cud, że nie rozgrabiono tego za czasów komunizmu - zdziwiła się. - Komunistyczni dygnitarze też lubili sobie pomiesz­ kać w luksusie, po co mieli to niszczyć? - Zmarszczył brwi na widok rozglądającej się wokół narzeczonej. - Pójdę po klucz do twojego pokoju - burknął i podszedł do ogromne­ go biurka. Tanya postanowiła wziąć byka za rogi i odwróciła się do przyjaciółki. - Co ty wyprawiasz? Czy nie widzisz, jak bardzo go ranisz? - szepnęła z rozpaczą. - Czy nie mogłabyś choć na chwilę zapomnieć o Istvanie? - A ty to potrafisz? - Nie. To znaczy tak - westchnęła z irytacją. - Od jak dawna on tu jest? - Widzę, że się mną interesujesz - zza jej pleców do­ biegł znajomy głos.. - Bo ktoś musi zanieść na górę moje walizki - odcięła się natychmiast. Jej puls przyspieszył gwałtownie. Nie rozumiała, cze­ mu. Tak samo, jak nie pojmowała, dlaczego Lisa od razu pobiegła do Johna. Przecież szukała Istvana? Dziwne. - Co za opanowanie - przyznał z podziwem. - Napra­ wdę nie masz ochoty mnie o nic spytać? Owszem, mam, ale przecież nie przy ludziach, pomy­ ślała ze złością. Postanowiła więc go zignorować i zaczęła udawać, że z ogromnym zajęciem przygląda się porozwie­ szanym na ścianach weselnym girlandom. - Podobają ci się orchidee?-spytał.