- 3 -
RRRRoooozzzzddddzzzziiiiaaaałłłł IIII
24 października, 1825 r. Londyn
Cerynise Edlyn Kendall stała przy wysokim oknie w
głównym salonie i poprzez łzy obserwowała z przygnębieniem
przechodniów spiesznie podą ających aleją przecinającą
Berkeley Square. W popłochu szukali schronienia przed
nawałnicą, której rychłe nadejście zapowiadały gromadzące się
chmury. Chłodne podmuchy porywistego wiatru, jaki
towarzyszył groźnie pociemniałemu niebu, figlarnie targały
płaszczami i pelerynami, smagając jednakowo młodych i
starych, mę czyzn i kobiety. Przechodnie przytrzymywali na
głowach cylindry i modne czepce z trzepoczącymi na wichrze
wiązadłami. Policzki i nosy o ywiły kolory, a osoby l ej ubrane
trzęsły się z zimna. Jedni spieszyli do swoich rodzin i domów,
inni do miejsc, gdzie wiedli samotną egzystencję, choć ci
pierwsi szli z radością, a drudzy zrezygnowani. Ale w tym
momencie z pewnością nikt z nich nie myślał o czekających ich
wygodach czy kruchości ycia.
Artystycznie ozdobiony figurkami ogromny porcelanowy
zegar, stojący na marmurowym kominku w salonie, cicho wybił
godzinę czwartą. Cerynise zacisnęła szczupłe dłonie i walcząc
dzielnie z targającym nią bólem, ukryła je w fałdach sztywnej,
- 4 -
czarnej spódnicy z tafty. Gdy dzwonienie czasomierza ucichło,
powstrzymała odruch i nie obejrzała się przez ramię w
oczekiwaniu, które stało się zwyczajem podobnym do rytualnej
herbaty, jaką obie z jej opiekunką, Lydią Winthrop, przez
ostatnie pięć lat codziennie wspólnie wypijały. Nagła śmierć
kobiety była dla Cerynise ciosem, z którym dziewczyna nadal
nie potrafiła się uporać. Lydia, jak na osobę bliską
siedemdziesiątki, kipiała yciem i energią. Jeszcze w dniu swojej
śmierci tryskała dowcipem i humorem, przy którym zachowanie
ponurego syna jej bratanka podczas wizyty, jaką owego
wieczora zło ył, tym bardziej wydawało się oschłe i
nieprzyjazne. Lydia umarła, została pogrzebana i naj arliwsze
nawet pragnienie Cerynise, aby to się nie stało, nie mogło
zmienić tego faktu. Zaledwie wczoraj Cerynise stała ze
wzrokiem utkwionym w trumnie z mahoniu w czasie
odmawiania ostatnich modlitw za spokój duszy zmarłej. A
wydawało się jej – zapewne na skutek skrajnego wyczerpania –
e od chwili, kiedy na spuszczaną do grobu trumnę rzucono
garść ziemi, na znak, e człowiek z prochu powstał i w proch się
obróci, upłynęła cała wieczność. Serdeczna i czuła kobieta,
którą Cerynise całym sercem pokochała i która stała się dla niej
tylko opiekunką, ale tak e powierniczką, najbli szą osobą
zastępującą rodziców, oraz najdro szą przyjaciółką, odeszła na
zawsze.
Pomimo wysiłków, jakie Cerynise podejmowała, aby
odpędzić smutek, jej delikatne usta, zakrywające ładne, białe
zęby, na nowo zadr ały, a do piwnych oczu okolonych gęstymi
- 5 -
rzęsami ponownie napłynęły łzy. Myślała o tym, e ju nigdy nie
będą się obie cieszyć miłymi pogawędkami przy herbacie i
placuszkach, a wieczorami przesiadywać przy wesołym,
rozgrzewającym serca ogniu, kiedy to Cerynise zwykła czytać
na głos starszej przyjaciółce swoje ulubione wiersze albo
powieści. Salon nigdy nie będzie przesycony dźwiękami
wesołych melodii, które Cerynise śpiewała, przy fortepianowym
akompaniamencie Lydii. Nie będą się ju razem przechadzać
obok tętniących yciem kramów, dzielić refleksjami podczas
spacerów wzdłu brzegu Serpentine w Hyde Parku, ani radować
wzajemną obecnością w ciszy i bezruchu leśnej polany.
Cerynise straciła na zawsze niestrudzone wsparcie opiekunki,
która wbrew społecznym przeszkodom umacniała młodą
dziewczynę w dą eniu do realizacji jej marzenia o karierze
wielkiej malarki. To Lydia organizowała wystawy, na których za
pokaźne kwoty sprzedawano obrazy zamo nym mecenasom,
chocia to samość artystki była anonimowa i zdradzały ją
jedynie inicjały: „CK". Jeszcze teraz, kiedy pod wpływem
wzruszających wspomnień Cerynise na nowo przeszyły fale nie
słabnącego bólu, niemal widziała wysoką, szczupłą, odziano na
czarno sylwetkę tu obok siebie, po prawej stronie sztalug,
gdzie starsza pani zwykle lubiła stawać, aby przyglądać się
pracy swojej podopiecznej. Cerynise niemal słyszała mocny głos
Lydii nakazujący jej, aby bez względu na okoliczności zawsze
była szczera z samą sobą.
Rozpacz i samotność wydała się jej nagle nie do zniesienia.
Czuła się całkowicie wyczerpana i pozbawiona sił. Salon
- 6 -
przechylił się nienaturalnie i zachwiała się na nogach.
Zamrugała powiekami, aby powstrzymać zawroty głowy. Dla
zachowania równowagi przytrzymała się framugi i przytknęła
czoło do chłodnego, ciemnego drewna. Po chwili uczucie
słabości minęło. Od czasu śmierci Lydii prawie nic nie jadła –
zdołała przełknąć zaledwie kilka ły ek bulionu i kawałek suchej
grzanki. Niewiele wart był równie sen, gdy w końcu zmorzył ją
w jej sypialni na piętrze. Opłakiwała Lydię, choć nie sądziła, aby
rozpamiętywanie mogło przynieść jej ulgę. Wiedziała, e
opiekunka nie chciałaby, aby nadmiernie rozpaczała z powodu
jej przedwczesnego odejścia. Starsza pani ofiarowała kiedyś
świat pociechy i współczucia przera onej dwunastolatce, która
dopiero co utraciła rodziców podczas burzy, gdy olbrzymie
drzewo zwaliło się na ich dom. Dziewczyna obwiniała siebie za
to, e nie było jej wtedy na miejscu, aby mogła ich uratować,
lecz Lydia, która dorastała w tej samej okolicy i przyjaźniła się
w dzieciństwie z jej babką, delikatnie uzmysłowiła Cerynise, e i
ona by zginęła, gdyby nie przebywała w tym czasie na pensji
dla dziewcząt. Starsza pani przekonywała ją z troską, e bez
względu na tragiczne doświadczenia, jakie stają się udziałem
niektórych, ycie toczy się dalej. I z pewnością Lydia
oczekiwałaby teraz od wychowanki, eby o tym pamiętała.
A jednak było to niezwykle trudne. Cerynise jęknęła w
duchu. Gdyby w ciągu tych pięciu lat jej opiekunka chorowała
bodaj przez jeden dzień, lub gdyby domownicy otrzymali
jakiekolwiek inne ostrze enie, wtedy, być mo e, wszyscy byliby
lepiej na ten moment przygotowani, choć Cerynise za nic nie
- 7 -
yczyłaby staruszce długiej, wycieńczającej choroby. Nie, skoro
nie dało się powstrzymać śmierci, fakt, e Lydia.umarła, ciesząc
się do momentu zgonu pozornie dobrym zdrowiem, nale ało
uznać za prawdziwe błogosławieństwo. Nawet jeśli ta śmierć
była ogromnym psychicznym wstrząsem dla młodej kobiety,
która kochała zmarłą za ycia, a teraz opłakiwała jej odejście.
Krople deszczu zaczęły bębnić po szybach i spływać w dół
coraz wawszymi strugami, przywołując myśli Cerynise z
powrotem do rzeczywistości. Nadchodziła burza i ulica była
niemal wyludniona. Ostatni przechodnie pospiesznie szukali
schronienia przed nawałnicą. Jeździły tylko powozy, a stangreci
garbili się w swoich wytwornych liberiach, mru ąc oczy przed
kroplami wody.
W salonie rozległ się cichy odgłos kroków. Cerynise
obejrzała się i napotkała zaczerwienione oczy słu ącej, która–
podobnie jak inni członkowie domowej słu by – szczerze
opłakiwała zgon swojej pani.
– Przepraszam, e przeszkadzam, panno Cerynise –
mruknęła pokojówka. – Zastanawiałam się, czy nie miałaby pani
ochoty na herbatę?
Cerynise nie odczuwała głodu, herbata mogła ją jednak
rozgrzać po wizycie na cmentarzu. Przemarzła do szpiku kości z
powodu tak nietypowego dla tej pory roku zimna, w którym
upatrywała złowró bnego zwiastuna nadchodzącej zimy.
– Chętnie się napiję, Bridget, dziękuję. – Przeciągłe
artykułowanie słów i nieco łagodniejsze brzmienie zgłosek było
charakterystyczne dla wymowy mieszkańców Karoliny i pobyt
- 8 -
Cerynise w Anglii prawie jej nie zmienił. Wśród obfitości innych
nauk, jakie musiała zgłębiać, nauczyciele pilnie pracowali nad
jej poprawną angielską dykcją i etykietą. Cerynise uwa ała
jednak, e aden z obecnych pedagogów nie dorównuje
rozumem ani wiedzą jej rozmiłowanym w nauce rodzicom, i
znajdowała upodobanie w unicestwianiu ich wysiłków, niczym
lubujące się w dokuczaniu dorosłym nad wiek rozwinięte
dziecko. I chocia , jeśli była w nastroju, potrafiła się posługiwać
sztucznie dystyngowanym językiem, który zwiódłby najbardziej
wyczulone ucho, uparcie odmawiała stania się cudzoziemką w
swoim ojczystym kraju, poniewa jeszcze przed opuszczeniem
Karoliny powzięła decyzję, e kiedyś tam powróci.
Słu ąca dygnęła i pospiesznie odeszła, zadowolona, e ma
jakieś zajęcie w tym ponurym od kilku dni domu, w którym
panowała grobowa cisza, jak gdyby i jego mury opłakiwały
śmierć swojej pani. Chwilami Bridget wyobra ała sobie, e
niemal słyszy zdumiewająco mocny głos, który przez kilka lat
wnosił w jej ycie otuchę i serdeczność.
Wkrótce do salonu wtoczono wózek ze srebrnym
kompletem do herbaty i miśnieńską porcelaną. Dymiącej
herbacie towarzyszył talerz placuszków przybranych
śmietankowym masłem oraz kryształowe naczynie z konfiturą
truskawkową dla pobudzenia smaku.
Cerynise, odchodząc od okna, westchnęła ze smutkiem i
zajęła miejsce na jednej ze stojących naprzeciwko siebie
kozetek przy kominku. Bridget przysunęła wózek bli ej i
ponownie składając grzeczny ukłon, oddaliła się. Cerynise
- 9 -
dr ały dłonie, gdy uniosła dzbanek z herbatą, napełniła
fili ankę, dodała śmietankę i cukier– był to niewielki wkład, jaki
przejęła z angielskiego zwyczaju, ale sprawiał jej wyjątkową
przyjemność. Zastanawiała się, czy nie skosztować placuszka,
ale kiedy poło yła jeden na talerzu, straciła nagle ochotę do
jedzenia. Pomiędzy decyzją a jej realizacją rozwarła się otchłań,
której Cerynise najwyraźniej nie była w stanie przeskoczyć.
Zjem później, obiecała sobie i wzdrygając się z
niesmakiem, odsunęła talerz na bok. Podniosła fili ankę do ust i
upiła łyk herbaty, licząc na to, e ukoi ona zarówno jej ołądek,
jak i skołatane nerwy. Po chwili znowu znalazła się przy oknie i
sącząc napój, wyglądała na elegancką dzielnicę Mayfair, gdzie
mieszkała. Ogrom poczucia straty, a tak e świadomość
bezkresnego świata poza zasięgiem wzroku wprawiły ją w
refleksyjny nastrój. Zastanawiała się, jak najmądrzej powinna
postąpić w nowych okolicznościach, teraz, kiedy pomimo
zaledwie siedemnastu lat, znowu stała się osobą samotną.
Zamknęła oczy pod wpływem tępego bólu, który od chwili
powrotu do domu rozsadzał jej głowę, spowodowany
niewątpliwie napięciem i bezsennością. Pulsował w skroniach,
nasilał się i był tak intensywny, e ka da wsuwka we włosach
zdawała się potęgować jej fizyczny dyskomfort. Cerynise
odstawiła fili ankę i zaczęła wyszukiwać dokuczliwe spinki,
uwalniając je z zawile skręconego węzła na czubku głowy, a
potem wsunęła palce we włosy. Po chwili gęste, miękkie pukle
opadły luźno na ramiona i wzdłu pleców. Męczarnie jednak
trwały nadal, z nieubłaganą zawziętością przeszywając bólem
- 10 -
jej umysł, i Cerynise była zmuszona szukać innej formy ulgi.
Zaczęła masować głowę, nie zwa ając na to, e mierzwi
ozdabiającą jej twarz płową grzywkę przeplecioną jasnymi
pasmami, ani e znajduje się w salonie, gdzie staranny wygląd
był zawsze regułą. W domu przebywali tylko słu ący. Syn
bratanka Lydii, choć miał skłonność do składania wizyt o
rozmaitych i dość osobliwych porach, nie uznał za stosowne
przybyć na pogrzeb. Co prawda, podczas ostatnich odwiedzin
tak zezłościł się na starszą panią, e wrzeszczał na nią i
oświadczył, i nie zjawi się przez najbli sze dwa tygodnie. A
miało to miejsce zaledwie trzy dni temu.
Pulsujący ból głowy zel ał, stał się bardziej znośny i
Cerynise mogła zastanowić się nad własną przyszłością. Zaczęła
niespokojnie krą yć po salonie, usiłując spojrzeć na swoje ycie
z właściwej perspektywy. Pozostał jej tylko jeden krewny –stryj,
który mieszkał w Charlestonie. Nigdy się nie o enił, poniewa
ponad mał eństwo i rodzinę przedkładał ksią ki oraz zgłębianie
wiedzy. Pomimo to Cerynise nie wątpiła, e przyjmie ją z
otwartymi ramionami. Przed jej wyjazdem zapewniał, e gdyby
tylko potrafił przekazać jej to wszystko, o czym młoda panna
powinna wiedzieć, nigdy nie zgodziłby się na rozłąkę z nią. Po
głębokim namyśle i rozwa eniu wszystkich korzyści, jakie mogła
wynieść z przebywania z doświadczoną kobietą, przychylnie
ustosunkował się do sugestii Lydii. Ze łzami w oczach namówił
bratanicę do wyjazdu do Anglii, gdzie miała studiować sztukę i
języki, i uczyć się tego wszystkiego, z czym elegancka dama
powinna być obeznana, aby potem wrócić do domu, niczym
- 11 -
oszlifowany klejnot. Sterling Kendall, pomimo dzielącej ich
odległości, był jej jedyną pewną przystanią.
Dobrze przynajmniej, e Cerynise przez jakiś czas nie
musiała się martwić o pieniądze. Pomyślała o tym nie bez ulgi.
Gotówka uzyskana ze sprzeda y obrazów zapewniała jej w
miarę dostatnie ycie i dawała czas na tworzenie nowych
płócien. W Charlestonie mieszkała zamo na grupa plantatorów i
handlowców, wśród których nie brakowało kolekcjonerów
sztuki. Co prawda, nie gwarantowało to jeszcze, e prace
zupełnie nie znanej malarki, która na dodatek była bardzo
młodą kobietą, zostaną entuzjastycznie przyjęte. Rozsądek
nakazywał Cerynise, by znalazła kogoś, kto zechciałby ją
reprezentować i sprzedawać jej płótna, nie zdradzając przy tym
jej to samości; tylko takie rozwiązanie stwarzało szansę na
odniesienie sukcesu. Biorąc pod uwagę swój dotychczasowy
kapitał, nie obawiała się trudności ze znalezieniem pośrednika
handlującego dziełami sztuki, który by się podjął wykonania
tego rodzaju usługi.
Przystanęła gwałtownie, zdumiona widokiem własnego
odbicia w wiszącym w holu podłu nym lustrze w złoconych
ramach. Jej niestaranny wygląd z pewnością był nie na miejscu
w salonie, ale najbardziej zdumiał ją fakt, e z powodu włosów,
które spływały długimi pasmami na ramiona i plecy, przypomina
rozczochraną Cygankę, chocia Cygankę dobrze ubraną.
Przechylając na bok głowę, krytycznie oceniła swoje
odbicie, starając się zachować obiektywizm. Zastanawiała się,
czy stryj po tak długiej nieobecności dostrze e w niej du e
- 12 -
zmiany. Gdy odprowadzał ją na statek, była chudą
dziewczynką, boleśnie świadomą swojego wzrostu. Teraz stała
się w pełni dojrzałą kobietą. I chocia nadal była szczupła i o
kilka centymetrów wy sza od swoich rówieśniczek, to miała na
tyle ponętne kształty, e często ciągnęła za nią grupa
adoratorów, którzy zwykli nagabywać Lydię o trasy i o godziny
jej przechadzek.
Brak apetytu w ostatnich dniach spowodował, e jej piwne
oczy okolone gęstymi rzęsami wydawały się nienaturalnie du e
pod szerokimi brwiami, które wyginały się w górę, tworząc
jasnobrązowe łuki. Wysokie kości policzkowe były jakby nieco
bardziej wydatne ni zazwyczaj, a poni ej nich tworzyły się
małe wgłębienia. Nos miała prosty, wąski, widziany z miejsca,
w którym stała, wyglądał ładnie, lecz miękkie usta krzywiące się
do niej z lustra straciły prawie całą barwę.
Cała była w czerni z wyjątkiem zwiewnych, delikatnych
białych koronek, stanowiących wykończenie wysokiej, plecionej
kryzy wokół szyi, a tak e mankietów wokół nadgarstków.
Modny akiet z czarnego aksamitu, ozdobiony na piersi czarnym
galonem w wojskowym stylu, kończył się tu pod piersiami.
Bufiaste na ramionach rękawy ni ej były mocno dopasowane i
wykończone czarnym galonem oraz tą samą kosztowną białą
koronką. Spódnica, ozdobiona u dołu festonem z plecionki,
była, zgodnie z obowiązującą modą, na tyle krótka, by
odsłaniać odziane w pończochy kostki oraz pantofle na płaskich
obcasach.
- 13 -
Gdy oględziny dobiegły końca, przez usta Cerynise
przemknął cień uśmiechu. Lydia z pewnością nie skarciłaby jej
ani za moment utraty samokontroli, ani za rozpuszczenie
włosów w salonie. Starsza pani – dama w ka dym calu – była
osobą niezwykle mądrą. Wiedziała, kiedy nale y przestrzegać
nakazów dobrego wychowania, a kiedy je lekcewa yć przez
wzgląd na zdrowy rozsądek, a tak e zwykłą uczciwość wobec
siebie samej. Cerynise z pewnością nie zdołałaby posiąść całej
mądrości, jaką opiekunka wpajała jej przez lata w formie
po ytecznych rad, gdyby nie pozwoliła, aby cenne ziarno logiki
mocno się w niej zakorzeniło.
Turkot doro ki, która zatrzymała się przed rezydencją
Win–thropów, zastąpiło głośne dudnienie kołatki do drzwi
frontowych. Natarczywe stukanie zdawało się rozbrzmiewać
echem po całym domu, gdy lokaj przemierzał hol typowym dla
siebie, niespiesznym krokiem. Cerynise naprędce zebrała włosy
do tyłu, doprowadzając je do względnego ładu, i umocniła
węzeł mi karku wsuwkami. Z pewnością prawdziwa dama nie
powinna «ii.ii gości z rozwianymi włosami.
W holu rozległy się hałaśliwe okrzyki, często przerywane
kobiecymi chichotami, które dowodziły braku ogłady nowo
pnybyłych. Zanim Cerynise zdołała zasięgnąć informacji na
lemat gości, dwaj mę czyźni wtargnęli do salonu poprzez
zwieńczone łukowatym sklepieniem drzwi, a za nimi z
udręczoną miną podą ał stary lokaj – wyraźnie zatrwo ony ich
bezczelnością.
- 14 -
– Ogromnie przepraszam, panienko – powiedział Jasper z
zatroskanym wyrazem twarzy. – Zapowiedziałbym przybycie
pana Winthropa i pana Rudda, gdyby mi dali szansę.
– Nic się nie stało, Jasperze. Wszystko w porządku –
zapewniła Cerynise. Zrobiła kilka kroków w stronę gości z
dobrze udawanym spokojem, starając się ukryć dr ące dłonie w
fałdach spódnicy. Znała syna bratanka Lydii lepiej, ni by sobie
tego yczyła, chocia Alistair Winthrop podczas ka dej wizyty
domagał się rozmowy jedynie z jej opiekunką. Ten wysoki i
chudy mę czyzna poruszał się wyjątkowo niezdarnie i sztywno.
Czarne włosy nosił gładko zaczesane do tyłu, a bokobrody
jeszcze bardziej podkreślały jego mizerne rysy. Cienki nos z
profilu zdawał się zlewać z resztą twarzy i zaledwie centymetr
lub dwa wystawał powy ej ostro sterczącej brody. Alistair
Winthrop w adnym wypadku nie mógł uchodzić za
przystojnego mę czyznę, nie ulegało jednak wątpliwości, e
wydaje na siebie sporo pieniędzy, gdy jego krzykliwy strój
świadczył o całkowitym braku rozsądku.
Drugi osobnik, niejaki Howard Rudd, dorównywał mu
wzrostem, lecz miał niezwykle wydatny brzuch. Mo na było
odnieść wra enie, e chodząc, toruje sobie nim drogę.
Bulwiasty nos był pociemniały od popękanych naczynek
krwionośnych, a na lewym policzku widniało purpurowe znamię.
Chocia Cerynise nie widziała adwokata od dwóch, a mo e
nawet od trzech lat, mgliście przypominała sobie, e czekając
na rozmowę z Lydią w jej prywatnych pokojach, zwykł dotykać
ka dego cennego bibelotu, jaki znalazł się w zasięgu jego ręki.
- 15 -
Błysk w jego oczach podczas tamtych wizyt, który dobitnie
dowodził chciwości, często był powodem jej obawy, czy prawnik
nie ukradnie jakiegoś wartościowego przedmiotu. Cerynise nie
mogła pojąć, dlaczego Lydia, po tak długim okresie
nieutrzymywania kontaktów z adwokatem, do końca swoich dni
darzyła go zaufaniem, choć sądząc po wyziewach, jakie
spowijały go zarówno przed laty, jak i teraz, nie ulegało
wątpliwości, e nie stroni on od mocnych trunków.
– Pan Winthrop jest zawsze tutaj mile widziany, Jasperze
–oświadczyła Cerynise powa nym tonem, zwracając się do
lokaja. Lydia zawsze starała się przyjmować syna swojego
bratanka z uprzejmą obojętnością– nawet jeśli przybywał w
porze obiadu albo gdy w domu odbywało się przyjęcie. Starsza
pani oczekiwałaby teraz tego samego od swojej podopiecznej. –
A tak e, oczywiście, pan Rudd...
Chrapliwy, szyderczy śmiech przerwał jej wypowiedź i
Cerynise podniosła wzrok na Alistaira, nieco zaskoczona tak
grubiańskim zachowaniem. Jego osobliwy sposób poruszania się
zawsze ją zdumiewał i zastanawiała się nieraz, czy przypadkiem
nie cierpi on na sztywnienie stawów w kończynach. Teraz te
dostrzegła jego nieskoordynowane ruchy, gdy z błyszczącymi
wrogo oczyma chwiejnym krokiem zmierzał w jej stronę.
– Jest pani szalenie łaskawa, panno Kendall – zadrwił.
Jego szerokie usta sprawiały wra enie, e są równie trudne do
okiełznania jak ciało. – To bardzo miło z pani strony.
Cerynise usiłowała wziąć się w garść w oczekiwaniu na
dalsze słowa, gdy przeczuwała, e nie będą miłe. Chocia jej
- 16 -
dotychczasowe kontakty z tym człowiekiem ograniczały się do
przypadkowych spotkań w pokoju lub w korytarzu, zdołała
sobie wyrobić opinię o Alistairze Winthropie, która nie była dla
niego zbyt pochlebna. Na ka dym kroku udowadniał swoim
zachowaniem, e jest zarozumiałym fanfaronem, a jedynym
powodem do zadzierania nosa było pokrewieństwo z niezwykle
zamo ną kobietą. Cerynise często podejrzewała, e jest
zwykłym darmozjadem, tym bardziej e nigdy nie okazał swojej
ciotce najmniejszego szacunku. I chocia Lydia nigdy nie
wyjawiała powodu jego wizyt, Alistair zwykle wychodził od niej,
przeliczając swoje nowe aktywa, albo wypadał z domu
poirytowany – jak miało to miejsce podczas ostatniej wizyty –
przeklinając jej „chorobliwe skąpstwo". Owe obraźliwe epitety
spotęgowały odrazę Cerynise do tego mę czyzny. Uczucie to
było tak silne, e obecne spotkanie było sprawdzianem jej
zdolności aktorskich, a tak e umiejętności zachowania w jego
obecności uprzejmej postawy.
Alistair, zmierzając w jej stronę, skinął na adwokata bladą,
owłosioną ręką.
– Powiedz jej!
Howard Rudd otarł wierzchem dłoni wiecznie oślinione
usta i wystąpił naprzód. Nim zdołał jednak cokolwiek
powiedzieć, do salonu gwałtownie wtargnęła wyzywająco
ubrana kobieta, która ciągnęła za sobą szal z boa w niezwykle
jaskrawym kolorze. Jej biust i biodra były mocno
wyeksponowane: biust za sprawą głęboko wyciętego dekoltu,
biodra z powodu zbyt obcisłej sukni. Włosy, wysoko spiętrzone
- 17 -
na czubku głowy, tworzyły masę jasnozłotych loków o
niespotykanym w naturze odcieniu. Czarna kreska podkreślała
jej brązowe oczy, zalotny pieprzyk zdobił prawy policzek tu
powy ej grubego pokładu ró u, który, jak Cerynise
podejrzewała, szpecił czerwoną plamą biel kołnierzyka koszuli
Alistaira.
Kobieta przymilnie łasiła się do swojego towarzysza i
chichotała nerwowo.
– Och, Al, proszę cię, nie bądź dla mnie niedobry i nie ka
mi dłu ej czekać w holu – powiedziała jękliwym tonem.
Przesadnie wydęła usta, zatrzepotała rzęsami i pieszczotliwie
pogłaskała chudego mę czyznę po kamizelce. – Nigdy nie
byłam w tak du ym domu jak ten, ale znam się na dobrych
manierach. I Niczego słu ący dotychczas nie zaproponowali mi
krzesła ani herbaty? Czy nie mogłabym zostać tutaj z tobą,
proszę? Po prostu nie zniosę dłu ej samotności w tamtym
ogromnym holu. I dostaję gęsiej skórki na myśl, e być mo e
twoja biedna ciotka zemdlała tam albo umarła.
– Zgoda, Sybil! – warknął Alistair z rozdra nieniem,
odpychając od siebie jej rękę. – Pamiętaj jednak, ebyś
siedziała cicho, rozumiesz? Mam dosyć twojego miauczenia.
– Dobrze, Al – przyrzekła kobieta, wydając z siebie kolejny
nerwowy chichot.
Jasper prychnął pogardliwie, odrywając spojrzenie od
osoby, której wygląd i zachowanie uwłaczały poczuciu
moralności, i wyniośle zadarł do góry swój haczykowaty nos.
- 18 -
Alistair posłał mu groźne spojrzenie, ale słu ący zignorował go i
skierował pytanie do podopiecznej swojej zmarłej pani:
– Przepraszam, panienko, czy mam zostać?
– Wynoś się! – warknął Alistair, odprawiając lokaja
gestem dłoni. – To nie twoja sprawa!
Jasper nawet nie drgnął, dopóki Cerynise nie zezwoliła mu
ruchem głowy na odejście. Dopiero wtedy wycofał się w głąb
domu.
Alistair patrzył z wściekłością za oddalającym się słu ącym,
jak gdyby odczuwał przemo ną pokusę zbesztania go za opór.
Najwidoczniej postanowił jednak zlekcewa yć incydent i skupić
uwagę na wa niejszych sprawach. Ponownie zwrócił się do
prawnika:
– Mów, Rudd.
Adwokat wyprostował się, przybrał sztywną pozę i
przechwytując spojrzenie Cerynise, powiedział z zatroskaniem,
najwidoczniej pragnąc podkreślić powagę chwili:
– Panno Kendall, zapewne jest pani świadoma, e przez
wiele lat miałem zaszczyt pełnić funkcję adwokata pani
Winthrop. Spisałem jej ostatnią wolę. I przyniosłem jej
testament ze sobą.
Wydobył plik pergaminów z kieszeni surduta i
ceremonialnie złamał pieczęć. Cerynise śledziła jego poczynania
z czujnością, jaką człowiek zachowuje na widok wę a, który jest
gotów w ka dej chwili ukąsić. Choć trudno jej było zrozumieć,
dla–czego Lydia nadal pokładała zaufanie w Howardzie Ruddzie,
- 19 -
to był tutaj i wszystko wskazywało na to, e faktycznie jest w
posiadaniu prawomocnych dokumentów. Zmro ona, powoli
opadła na najbli ej stojący fotel.
– Czy zamierza pan teraz odczytać wolę pani Winthrop?
– To nale y do moich obowiązków – odparł Howard. –
Oto i dokument. – Spojrzał w kierunku Alistaira, jak gdyby
czekał na jego przyzwolenie.
– No, dalej z tym – burknął Alistair, z grymasem
rozszerzając poły palta i sadowiąc się w olbrzymim fotelu po
drugiej stronie stołu, naprzeciwko Cerynise. Posłał jej uśmiech
świadczący o zadowoleniu z siebie i zaczął się bawić jedną z
figurek z miśnieńskiej porcelany.
Sybil nie była zachwycona uwagą, jaką jej kochanek
poświęca młodej damie, i szybko umieściła swój obszerny zadek
na drewnianym oparciu jego fotela. Rzucając lodowate
spojrzenia siedzącej naprzeciwko dziewczynie, otoczyła
zaborczo ręką kościste ramiona mę czyzny. Zapomniał ją
uprzedzić, e podopieczna ciotki jest niezwykle ponętną osóbką.
Sybil dobrze te pamiętała jego opór, gdy zaproponowała, e
będzie mu towarzyszyć. Owe zagorzałe protesty utwierdziły ją
w przekonaniu, e chciał się jej pozbyć. Widocznie miał inne
plany wobec tej kobiety i zamierzał I nią robić to, co zwykle
robił z Sybil w zaciszu swojego mieszkania... i w swoim łó ku.
Howard Rudd odchrząknął, odczuwając okrutną potrzebę
naoliwienia trunkiem strun głosowych. Wiedział jednak, e
Alistair nie zgodzi się na ani jeden łyk, dopóki sprawa nie
zostanie załatwiona.
- 20 -
Rozwinął pergaminy ozdobione pieczęciami i przebiegł je
wzrokiem.
– Na początku umieszczone są zlecenia dotyczące
drobnych kwot. Są to niewielkie sumy, jakie mają zostać
przekazane temu i owemu, przewa nie słu ącym i dalekim
krewnym; nic wa nego. Naprawdę doniosły zapis dotyczy całej
posiadłości pani Winthrop, łącznie z jej domem i jego pełnym
wyposa eniem. Na mocy niniejszego dokumentu zmarła
zostawiła swoją posiadłość, razem ze wszystkimi innymi
aktywami, swojemu jedynemu najbli szemu krewnemu, synowi
bratanka, panu Alistairowi Wakefieldowi Winthropowi, który
natychmiast zyskuje prawo do dysponowania wy ej
wymienionym majątkiem.
– Natychmiast?– Cerynise zaparło dech. Nigdy nie było
powodu, a eby rozmawiać o tego typu sprawach z opiekunką.
Dziewczyna jednak zawsze odnosiła wra enie, e Lydia
serdecznie się o nią troszczy i zostawi jej czas, aby mogła
spokojnie przenieść się do innego mieszkania lub kraju, nim
dom zostanie przekazany nowemu właścicielowi. Cerynise nie
była spokrewniona ze zmarłą i liczyła jedynie na zwykłą
uprzejmość z jej strony, na nic więcej. Szczerze mówiąc, nie
przypuszczała, e starsza pani oka e się tak nieczuła i
niefrasobliwa wobec swojej podopiecznej, by przeoczyć
potrzebę umieszczenia w swojej ostatniej woli tego typu
klauzuli.
- 21 -
– Czy pozwoli pan, e obejrzę testament? – spytała, zła
na siebie z powodu lekkiego dr enia głosu. Podniosła się z
miejsca i wyciągnęła rękę w oczekiwaniu na dokument.
Rudd zawahał się i spojrzał pytająco na Alistaira. Niedbałe
skinienie głową Winthropa upowa niło go do przekazania
testamentu dziewczynie. Chocia Cerynise nie była ekspertem w
dziedzinie prawa spadkowego, uwa nie przejrzała zapisane
kartki. Testament wyglądał na prawdziwy. Nie było adnej
wątpliwości, e autentyczność ka dej strony tekstu potwierdzają
inicjały Lydii, a na samym końcu widnieje jej elegancki podpis.
W trakcie przeglądania dokumentu Cerynise wyczuwała
mgliście, e prawnik wije się z niepokoju. Wreszcie stracił
cierpliwość i wyciągnął rękę z zamiarem odebrania go Cerynise,
co skłoniło ją do szybszego przerzucenia wzrokiem zapisanego
na dole tekstu. Dopiero wtedy jej oczy napotkały datę
widniejącą obok podpisu Lydii. Zaskoczona podniosła na
mę czyznę wzrok.
– Ale ten testament został napisany przed sześcioma
laty.
– To prawda – przyznał Rudd. Odebrał jej papiery i zwinął
je w rulon. – Nie ma w tym nic osobliwego. Mnóstwo ludzi
odczuwa chęć uregulowania spraw doczesnych na długo przed
pojawieniem się rzeczywistej potrzeby. To bardzo rozsądnie z
ich strony.
– Ale dokument ten został sporządzony, gdy jeszcze yli
moi rodzice – zanim Lydia się mną zaopiekowała. W nowych
okolicznościach powinna zmienić swoją ostatnią wolę...
- 22 -
– I ciebie w niej umieścić? – przerwał zgryźliwie Alistair.
Prychnął ze złością i dźwignął się z fotela, o mało nie zrzucając
przy tym na podłogę Sybil. A potem zaczął się miotać po
przestronnym pokoju, niczym zwierzę w poszukiwaniu łupu.
Dotykał ka dego mebla, ka dej cennej ozdóbki, a nawet
draperii z cię kiego adamaszku, jak gdyby nie mógł się oprzeć
potrzebie naznaczenia ka dego przedmiotu jako swojej
własności. – Właśnie to miałaś na myśli, prawda, panno
Kendall? Uwa asz, e moja ciotka powinna ci coś zostawić.
Choć antypatia do tego mę czyzny potęgowała się w niej
niczym narastający w gardle gorzki smak ółci, Cerynise zmusiła
się, a eby odpowiedzieć mu ze spokojem. Z rozwagą dobierała
słowa:
– Uwa am, e pańska ciotka była bardzo systematyczna w
interesach i miała pedantyczną naturę. Dlatego jestem święcie
przekonana, e napisałaby nowy testament, gdyby sytuacja w
jej otoczeniu w sposób znaczący się zmieniła. I przynajmniej
dałaby mi czas na przygotowanie do podró y, nim przekazałaby
wszystko panu na własność.
– No có , ale nie zrobiła tego! – oświadczył gwałtownie
Alistair, rzucając gniewnie głową. – Wystarczająco wiele dała ci
za ycia! I, do diabła! Doskonale zdawała sobie z tego sprawę!
Pozwoliła, abyś mieszkała tu przez te wszystkie lata, spełniała
ka dą twoją zachciankę, ubierała cię w najlepszych sklepach i
wydawała wielkie pieniądze, a eby urządzać te absurdalne
wystawy twoich obrazów... Powinnaś na kolanach dziękować
- 23 -
niebu za hojność mojej ciotki, zamiast skamleć, e nie dała ci
więcej czasu na trwonienie mojej spuścizny.
Cerynise odebrało mowę, gdy usłyszała te straszliwie
obraźliwe słowa.
– Nie spodziewałam się nigdy, e będę dziedziczką części
jej fortuny, panie Winthrop – rzuciła szorstkim tonem. – Dziwi
tylko fakt, e pańska ciotka nie umieściła o mnie adnej
wzmianki, choć wcią jestem niepełnoletnia. A ona była moją
prawną opiekunką, zapomniał pan? Alistair uśmiechnął się z
przymusem.
– Być mo e droga cioteczka sądziła, e pozbędzie się
ciebie na długo przed swoją śmiercią. Prawdopodobnie
zamierzała cię wydać za jakiegoś majętnego d entelmena i
kogo innego obarczyć odpowiedzialnością za twój los. Znając jej
wigor, jestem pewien, e nie spodziewała się tak rychłej
śmierci.
Za jedwabistymi czarnymi rzęsami w piwnych oczach
płonął ogień.
– Gdyby znał pan swoją ciotkę, panie Winthrop –
wycedziła Cerynise przez zęby – zrozumiałby pan, e Lydia
szczerze troszczyła się o ludzi i nigdy by ich tak
bezceremonialnie nie odtrąciła.
– Niewa ne, co ty o tym sądzisz – warknął Alistair,
mocniej zaciskając palce na delikatnej porcelanowej figurce,
przedstawiającej pasterkę. Cerynise nie zdziwiłaby się, gdyby
kruchy przedmiot rozpadł się na kawałki w jego dłoni, kiedy
gestykulował nim dla podkreślenia swoich racji.
- 24 -
– Tylko testament się liczy! A słyszałaś, jakie są jego
rozporządzenia. Teraz ja jestem tu panem i ja ustanawiam w
tym domu prawa!
Sybil zachichotała z podniecenia i zachwycona
entuzjastycznie klasnęła w dłonie, niczym dziecko oczarowane
przedstawieniem teatrzyku kukiełkowego.
– Dobrze powiedziałeś, Al! Zbyt du e miała o sobie
mniemanie!
– Z pewnością panna Kendall uwa a siebie za wielką
damę –szydził Alistair. Odstawił figurkę pasterki i podszedł do
Cerynise z płonącymi oczyma.
Cerynise instynktownie się cofnęła. Nie znała na tyle
dobrze tego człowieka, a eby przewidzieć, do czego jest zdolny
w chwili gniewu. Była jednak pewna, e nie jest d entelmenem
i wzburzony mo e zachować się brutalnie. Ku przera eniu
dziewczyny, na jej drodze znalazła się kozetka i Cerynise
musiała stanąć przed nim twarzą w twarz, gdy z dziko
błyszczącymi oczami uśmiechał się do niej ironicznie.
Dostrzegając jej lęk, Alistair poczuł przypływ siły.
– Panna Kendall jednak ponownie się myli – stwierdził
niemal łagodnym tonem. – Jest nikim; to tylko mała ebraczka,
która przez te wszystkie lata była rozpieszczana przez moją
ciotkę i która naciągała starą kobietę na wszystko, w tym
równie na suknię, jaką ma na sobie.
Wyciągnął rękę, chwycił białą koronkę, zdobiącą wysoką
kryzę, i szarpnął. Oszołomiona Cerynise wydała z siebie jęk
przera enia, gdy oderwał ozdobę od sukni.
- 25 -
– Proszę trzymać ręce z dala ode mnie! – krzyknęła.
Wściekłość dodała jej odwagi i z całej siły odepchnęła od siebie
jego dłoń. – Być mo e ten dom stał się pana własnością, ale z
pewnością nie ja!
Usta Alistaira po ądliwie wygięły się w górę, a jego ciemne
oczy prześlizgnęły się lubie nie po jej biuście. Musiał przyznać,
e dziewczyna wygląda bardzo ponętnie. Marnotrawstwem
byłoby zrezygnowanie z zabawienia się z nią.
– To się mo e zmienić, śliczna dziewuszko.
– Al? – Sybil, wyczuwając jego lubie ne wizje, wzmogła
czujność. Pomysł dzielenia się Alistairem z tą młodą dziewuchą,
przy której czuła się jak pękata ropucha, był nie do przyjęcia.
Poza tym zawsze istniało ryzyko, e Alistair bardziej zasmakuje
w świe szym smakołyku ni w kąsku, który ju mu się opatrzył.
Sybil nie chodziło o tę małą rozpustnicę. Interesował ją przede
wszystkim odziedziczony przez Alistaira majątek. Kilkoma
susami pokonała pokój i wdarła się pomiędzy tych dwoje,
którzy stali przed sobą twarzą w twarz i z wściekłością mierzyli
się spojrzeniami. Otarła się o Alistaira, napierając na niego
obfitymi kształtami.
– Nie zawracaj sobie głowy tą chudą tyką, kochanie – za–
gruchała, rozchylając kusząco karminowe usta. – Sybil jest tutaj
i z największą ochotą cię uszczęśliwi.
Alistair zarechotał, jednocześnie zastanawiając się, jak
odpłacić Cerynise za jej jawną niechęć. Objął ramieniem swoją
kochankę i spojrzał w jej mocno umalowane oczy.
- 1 -
- 2 -
- 3 - RRRRoooozzzzddddzzzziiiiaaaałłłł IIII 24 października, 1825 r. Londyn Cerynise Edlyn Kendall stała przy wysokim oknie w głównym salonie i poprzez łzy obserwowała z przygnębieniem przechodniów spiesznie podą ających aleją przecinającą Berkeley Square. W popłochu szukali schronienia przed nawałnicą, której rychłe nadejście zapowiadały gromadzące się chmury. Chłodne podmuchy porywistego wiatru, jaki towarzyszył groźnie pociemniałemu niebu, figlarnie targały płaszczami i pelerynami, smagając jednakowo młodych i starych, mę czyzn i kobiety. Przechodnie przytrzymywali na głowach cylindry i modne czepce z trzepoczącymi na wichrze wiązadłami. Policzki i nosy o ywiły kolory, a osoby l ej ubrane trzęsły się z zimna. Jedni spieszyli do swoich rodzin i domów, inni do miejsc, gdzie wiedli samotną egzystencję, choć ci pierwsi szli z radością, a drudzy zrezygnowani. Ale w tym momencie z pewnością nikt z nich nie myślał o czekających ich wygodach czy kruchości ycia. Artystycznie ozdobiony figurkami ogromny porcelanowy zegar, stojący na marmurowym kominku w salonie, cicho wybił godzinę czwartą. Cerynise zacisnęła szczupłe dłonie i walcząc dzielnie z targającym nią bólem, ukryła je w fałdach sztywnej,
- 4 - czarnej spódnicy z tafty. Gdy dzwonienie czasomierza ucichło, powstrzymała odruch i nie obejrzała się przez ramię w oczekiwaniu, które stało się zwyczajem podobnym do rytualnej herbaty, jaką obie z jej opiekunką, Lydią Winthrop, przez ostatnie pięć lat codziennie wspólnie wypijały. Nagła śmierć kobiety była dla Cerynise ciosem, z którym dziewczyna nadal nie potrafiła się uporać. Lydia, jak na osobę bliską siedemdziesiątki, kipiała yciem i energią. Jeszcze w dniu swojej śmierci tryskała dowcipem i humorem, przy którym zachowanie ponurego syna jej bratanka podczas wizyty, jaką owego wieczora zło ył, tym bardziej wydawało się oschłe i nieprzyjazne. Lydia umarła, została pogrzebana i naj arliwsze nawet pragnienie Cerynise, aby to się nie stało, nie mogło zmienić tego faktu. Zaledwie wczoraj Cerynise stała ze wzrokiem utkwionym w trumnie z mahoniu w czasie odmawiania ostatnich modlitw za spokój duszy zmarłej. A wydawało się jej – zapewne na skutek skrajnego wyczerpania – e od chwili, kiedy na spuszczaną do grobu trumnę rzucono garść ziemi, na znak, e człowiek z prochu powstał i w proch się obróci, upłynęła cała wieczność. Serdeczna i czuła kobieta, którą Cerynise całym sercem pokochała i która stała się dla niej tylko opiekunką, ale tak e powierniczką, najbli szą osobą zastępującą rodziców, oraz najdro szą przyjaciółką, odeszła na zawsze. Pomimo wysiłków, jakie Cerynise podejmowała, aby odpędzić smutek, jej delikatne usta, zakrywające ładne, białe zęby, na nowo zadr ały, a do piwnych oczu okolonych gęstymi
- 5 - rzęsami ponownie napłynęły łzy. Myślała o tym, e ju nigdy nie będą się obie cieszyć miłymi pogawędkami przy herbacie i placuszkach, a wieczorami przesiadywać przy wesołym, rozgrzewającym serca ogniu, kiedy to Cerynise zwykła czytać na głos starszej przyjaciółce swoje ulubione wiersze albo powieści. Salon nigdy nie będzie przesycony dźwiękami wesołych melodii, które Cerynise śpiewała, przy fortepianowym akompaniamencie Lydii. Nie będą się ju razem przechadzać obok tętniących yciem kramów, dzielić refleksjami podczas spacerów wzdłu brzegu Serpentine w Hyde Parku, ani radować wzajemną obecnością w ciszy i bezruchu leśnej polany. Cerynise straciła na zawsze niestrudzone wsparcie opiekunki, która wbrew społecznym przeszkodom umacniała młodą dziewczynę w dą eniu do realizacji jej marzenia o karierze wielkiej malarki. To Lydia organizowała wystawy, na których za pokaźne kwoty sprzedawano obrazy zamo nym mecenasom, chocia to samość artystki była anonimowa i zdradzały ją jedynie inicjały: „CK". Jeszcze teraz, kiedy pod wpływem wzruszających wspomnień Cerynise na nowo przeszyły fale nie słabnącego bólu, niemal widziała wysoką, szczupłą, odziano na czarno sylwetkę tu obok siebie, po prawej stronie sztalug, gdzie starsza pani zwykle lubiła stawać, aby przyglądać się pracy swojej podopiecznej. Cerynise niemal słyszała mocny głos Lydii nakazujący jej, aby bez względu na okoliczności zawsze była szczera z samą sobą. Rozpacz i samotność wydała się jej nagle nie do zniesienia. Czuła się całkowicie wyczerpana i pozbawiona sił. Salon
- 6 - przechylił się nienaturalnie i zachwiała się na nogach. Zamrugała powiekami, aby powstrzymać zawroty głowy. Dla zachowania równowagi przytrzymała się framugi i przytknęła czoło do chłodnego, ciemnego drewna. Po chwili uczucie słabości minęło. Od czasu śmierci Lydii prawie nic nie jadła – zdołała przełknąć zaledwie kilka ły ek bulionu i kawałek suchej grzanki. Niewiele wart był równie sen, gdy w końcu zmorzył ją w jej sypialni na piętrze. Opłakiwała Lydię, choć nie sądziła, aby rozpamiętywanie mogło przynieść jej ulgę. Wiedziała, e opiekunka nie chciałaby, aby nadmiernie rozpaczała z powodu jej przedwczesnego odejścia. Starsza pani ofiarowała kiedyś świat pociechy i współczucia przera onej dwunastolatce, która dopiero co utraciła rodziców podczas burzy, gdy olbrzymie drzewo zwaliło się na ich dom. Dziewczyna obwiniała siebie za to, e nie było jej wtedy na miejscu, aby mogła ich uratować, lecz Lydia, która dorastała w tej samej okolicy i przyjaźniła się w dzieciństwie z jej babką, delikatnie uzmysłowiła Cerynise, e i ona by zginęła, gdyby nie przebywała w tym czasie na pensji dla dziewcząt. Starsza pani przekonywała ją z troską, e bez względu na tragiczne doświadczenia, jakie stają się udziałem niektórych, ycie toczy się dalej. I z pewnością Lydia oczekiwałaby teraz od wychowanki, eby o tym pamiętała. A jednak było to niezwykle trudne. Cerynise jęknęła w duchu. Gdyby w ciągu tych pięciu lat jej opiekunka chorowała bodaj przez jeden dzień, lub gdyby domownicy otrzymali jakiekolwiek inne ostrze enie, wtedy, być mo e, wszyscy byliby lepiej na ten moment przygotowani, choć Cerynise za nic nie
- 7 - yczyłaby staruszce długiej, wycieńczającej choroby. Nie, skoro nie dało się powstrzymać śmierci, fakt, e Lydia.umarła, ciesząc się do momentu zgonu pozornie dobrym zdrowiem, nale ało uznać za prawdziwe błogosławieństwo. Nawet jeśli ta śmierć była ogromnym psychicznym wstrząsem dla młodej kobiety, która kochała zmarłą za ycia, a teraz opłakiwała jej odejście. Krople deszczu zaczęły bębnić po szybach i spływać w dół coraz wawszymi strugami, przywołując myśli Cerynise z powrotem do rzeczywistości. Nadchodziła burza i ulica była niemal wyludniona. Ostatni przechodnie pospiesznie szukali schronienia przed nawałnicą. Jeździły tylko powozy, a stangreci garbili się w swoich wytwornych liberiach, mru ąc oczy przed kroplami wody. W salonie rozległ się cichy odgłos kroków. Cerynise obejrzała się i napotkała zaczerwienione oczy słu ącej, która– podobnie jak inni członkowie domowej słu by – szczerze opłakiwała zgon swojej pani. – Przepraszam, e przeszkadzam, panno Cerynise – mruknęła pokojówka. – Zastanawiałam się, czy nie miałaby pani ochoty na herbatę? Cerynise nie odczuwała głodu, herbata mogła ją jednak rozgrzać po wizycie na cmentarzu. Przemarzła do szpiku kości z powodu tak nietypowego dla tej pory roku zimna, w którym upatrywała złowró bnego zwiastuna nadchodzącej zimy. – Chętnie się napiję, Bridget, dziękuję. – Przeciągłe artykułowanie słów i nieco łagodniejsze brzmienie zgłosek było charakterystyczne dla wymowy mieszkańców Karoliny i pobyt
- 8 - Cerynise w Anglii prawie jej nie zmienił. Wśród obfitości innych nauk, jakie musiała zgłębiać, nauczyciele pilnie pracowali nad jej poprawną angielską dykcją i etykietą. Cerynise uwa ała jednak, e aden z obecnych pedagogów nie dorównuje rozumem ani wiedzą jej rozmiłowanym w nauce rodzicom, i znajdowała upodobanie w unicestwianiu ich wysiłków, niczym lubujące się w dokuczaniu dorosłym nad wiek rozwinięte dziecko. I chocia , jeśli była w nastroju, potrafiła się posługiwać sztucznie dystyngowanym językiem, który zwiódłby najbardziej wyczulone ucho, uparcie odmawiała stania się cudzoziemką w swoim ojczystym kraju, poniewa jeszcze przed opuszczeniem Karoliny powzięła decyzję, e kiedyś tam powróci. Słu ąca dygnęła i pospiesznie odeszła, zadowolona, e ma jakieś zajęcie w tym ponurym od kilku dni domu, w którym panowała grobowa cisza, jak gdyby i jego mury opłakiwały śmierć swojej pani. Chwilami Bridget wyobra ała sobie, e niemal słyszy zdumiewająco mocny głos, który przez kilka lat wnosił w jej ycie otuchę i serdeczność. Wkrótce do salonu wtoczono wózek ze srebrnym kompletem do herbaty i miśnieńską porcelaną. Dymiącej herbacie towarzyszył talerz placuszków przybranych śmietankowym masłem oraz kryształowe naczynie z konfiturą truskawkową dla pobudzenia smaku. Cerynise, odchodząc od okna, westchnęła ze smutkiem i zajęła miejsce na jednej ze stojących naprzeciwko siebie kozetek przy kominku. Bridget przysunęła wózek bli ej i ponownie składając grzeczny ukłon, oddaliła się. Cerynise
- 9 - dr ały dłonie, gdy uniosła dzbanek z herbatą, napełniła fili ankę, dodała śmietankę i cukier– był to niewielki wkład, jaki przejęła z angielskiego zwyczaju, ale sprawiał jej wyjątkową przyjemność. Zastanawiała się, czy nie skosztować placuszka, ale kiedy poło yła jeden na talerzu, straciła nagle ochotę do jedzenia. Pomiędzy decyzją a jej realizacją rozwarła się otchłań, której Cerynise najwyraźniej nie była w stanie przeskoczyć. Zjem później, obiecała sobie i wzdrygając się z niesmakiem, odsunęła talerz na bok. Podniosła fili ankę do ust i upiła łyk herbaty, licząc na to, e ukoi ona zarówno jej ołądek, jak i skołatane nerwy. Po chwili znowu znalazła się przy oknie i sącząc napój, wyglądała na elegancką dzielnicę Mayfair, gdzie mieszkała. Ogrom poczucia straty, a tak e świadomość bezkresnego świata poza zasięgiem wzroku wprawiły ją w refleksyjny nastrój. Zastanawiała się, jak najmądrzej powinna postąpić w nowych okolicznościach, teraz, kiedy pomimo zaledwie siedemnastu lat, znowu stała się osobą samotną. Zamknęła oczy pod wpływem tępego bólu, który od chwili powrotu do domu rozsadzał jej głowę, spowodowany niewątpliwie napięciem i bezsennością. Pulsował w skroniach, nasilał się i był tak intensywny, e ka da wsuwka we włosach zdawała się potęgować jej fizyczny dyskomfort. Cerynise odstawiła fili ankę i zaczęła wyszukiwać dokuczliwe spinki, uwalniając je z zawile skręconego węzła na czubku głowy, a potem wsunęła palce we włosy. Po chwili gęste, miękkie pukle opadły luźno na ramiona i wzdłu pleców. Męczarnie jednak trwały nadal, z nieubłaganą zawziętością przeszywając bólem
- 10 - jej umysł, i Cerynise była zmuszona szukać innej formy ulgi. Zaczęła masować głowę, nie zwa ając na to, e mierzwi ozdabiającą jej twarz płową grzywkę przeplecioną jasnymi pasmami, ani e znajduje się w salonie, gdzie staranny wygląd był zawsze regułą. W domu przebywali tylko słu ący. Syn bratanka Lydii, choć miał skłonność do składania wizyt o rozmaitych i dość osobliwych porach, nie uznał za stosowne przybyć na pogrzeb. Co prawda, podczas ostatnich odwiedzin tak zezłościł się na starszą panią, e wrzeszczał na nią i oświadczył, i nie zjawi się przez najbli sze dwa tygodnie. A miało to miejsce zaledwie trzy dni temu. Pulsujący ból głowy zel ał, stał się bardziej znośny i Cerynise mogła zastanowić się nad własną przyszłością. Zaczęła niespokojnie krą yć po salonie, usiłując spojrzeć na swoje ycie z właściwej perspektywy. Pozostał jej tylko jeden krewny –stryj, który mieszkał w Charlestonie. Nigdy się nie o enił, poniewa ponad mał eństwo i rodzinę przedkładał ksią ki oraz zgłębianie wiedzy. Pomimo to Cerynise nie wątpiła, e przyjmie ją z otwartymi ramionami. Przed jej wyjazdem zapewniał, e gdyby tylko potrafił przekazać jej to wszystko, o czym młoda panna powinna wiedzieć, nigdy nie zgodziłby się na rozłąkę z nią. Po głębokim namyśle i rozwa eniu wszystkich korzyści, jakie mogła wynieść z przebywania z doświadczoną kobietą, przychylnie ustosunkował się do sugestii Lydii. Ze łzami w oczach namówił bratanicę do wyjazdu do Anglii, gdzie miała studiować sztukę i języki, i uczyć się tego wszystkiego, z czym elegancka dama powinna być obeznana, aby potem wrócić do domu, niczym
- 11 - oszlifowany klejnot. Sterling Kendall, pomimo dzielącej ich odległości, był jej jedyną pewną przystanią. Dobrze przynajmniej, e Cerynise przez jakiś czas nie musiała się martwić o pieniądze. Pomyślała o tym nie bez ulgi. Gotówka uzyskana ze sprzeda y obrazów zapewniała jej w miarę dostatnie ycie i dawała czas na tworzenie nowych płócien. W Charlestonie mieszkała zamo na grupa plantatorów i handlowców, wśród których nie brakowało kolekcjonerów sztuki. Co prawda, nie gwarantowało to jeszcze, e prace zupełnie nie znanej malarki, która na dodatek była bardzo młodą kobietą, zostaną entuzjastycznie przyjęte. Rozsądek nakazywał Cerynise, by znalazła kogoś, kto zechciałby ją reprezentować i sprzedawać jej płótna, nie zdradzając przy tym jej to samości; tylko takie rozwiązanie stwarzało szansę na odniesienie sukcesu. Biorąc pod uwagę swój dotychczasowy kapitał, nie obawiała się trudności ze znalezieniem pośrednika handlującego dziełami sztuki, który by się podjął wykonania tego rodzaju usługi. Przystanęła gwałtownie, zdumiona widokiem własnego odbicia w wiszącym w holu podłu nym lustrze w złoconych ramach. Jej niestaranny wygląd z pewnością był nie na miejscu w salonie, ale najbardziej zdumiał ją fakt, e z powodu włosów, które spływały długimi pasmami na ramiona i plecy, przypomina rozczochraną Cygankę, chocia Cygankę dobrze ubraną. Przechylając na bok głowę, krytycznie oceniła swoje odbicie, starając się zachować obiektywizm. Zastanawiała się, czy stryj po tak długiej nieobecności dostrze e w niej du e
- 12 - zmiany. Gdy odprowadzał ją na statek, była chudą dziewczynką, boleśnie świadomą swojego wzrostu. Teraz stała się w pełni dojrzałą kobietą. I chocia nadal była szczupła i o kilka centymetrów wy sza od swoich rówieśniczek, to miała na tyle ponętne kształty, e często ciągnęła za nią grupa adoratorów, którzy zwykli nagabywać Lydię o trasy i o godziny jej przechadzek. Brak apetytu w ostatnich dniach spowodował, e jej piwne oczy okolone gęstymi rzęsami wydawały się nienaturalnie du e pod szerokimi brwiami, które wyginały się w górę, tworząc jasnobrązowe łuki. Wysokie kości policzkowe były jakby nieco bardziej wydatne ni zazwyczaj, a poni ej nich tworzyły się małe wgłębienia. Nos miała prosty, wąski, widziany z miejsca, w którym stała, wyglądał ładnie, lecz miękkie usta krzywiące się do niej z lustra straciły prawie całą barwę. Cała była w czerni z wyjątkiem zwiewnych, delikatnych białych koronek, stanowiących wykończenie wysokiej, plecionej kryzy wokół szyi, a tak e mankietów wokół nadgarstków. Modny akiet z czarnego aksamitu, ozdobiony na piersi czarnym galonem w wojskowym stylu, kończył się tu pod piersiami. Bufiaste na ramionach rękawy ni ej były mocno dopasowane i wykończone czarnym galonem oraz tą samą kosztowną białą koronką. Spódnica, ozdobiona u dołu festonem z plecionki, była, zgodnie z obowiązującą modą, na tyle krótka, by odsłaniać odziane w pończochy kostki oraz pantofle na płaskich obcasach.
- 13 - Gdy oględziny dobiegły końca, przez usta Cerynise przemknął cień uśmiechu. Lydia z pewnością nie skarciłaby jej ani za moment utraty samokontroli, ani za rozpuszczenie włosów w salonie. Starsza pani – dama w ka dym calu – była osobą niezwykle mądrą. Wiedziała, kiedy nale y przestrzegać nakazów dobrego wychowania, a kiedy je lekcewa yć przez wzgląd na zdrowy rozsądek, a tak e zwykłą uczciwość wobec siebie samej. Cerynise z pewnością nie zdołałaby posiąść całej mądrości, jaką opiekunka wpajała jej przez lata w formie po ytecznych rad, gdyby nie pozwoliła, aby cenne ziarno logiki mocno się w niej zakorzeniło. Turkot doro ki, która zatrzymała się przed rezydencją Win–thropów, zastąpiło głośne dudnienie kołatki do drzwi frontowych. Natarczywe stukanie zdawało się rozbrzmiewać echem po całym domu, gdy lokaj przemierzał hol typowym dla siebie, niespiesznym krokiem. Cerynise naprędce zebrała włosy do tyłu, doprowadzając je do względnego ładu, i umocniła węzeł mi karku wsuwkami. Z pewnością prawdziwa dama nie powinna «ii.ii gości z rozwianymi włosami. W holu rozległy się hałaśliwe okrzyki, często przerywane kobiecymi chichotami, które dowodziły braku ogłady nowo pnybyłych. Zanim Cerynise zdołała zasięgnąć informacji na lemat gości, dwaj mę czyźni wtargnęli do salonu poprzez zwieńczone łukowatym sklepieniem drzwi, a za nimi z udręczoną miną podą ał stary lokaj – wyraźnie zatrwo ony ich bezczelnością.
- 14 - – Ogromnie przepraszam, panienko – powiedział Jasper z zatroskanym wyrazem twarzy. – Zapowiedziałbym przybycie pana Winthropa i pana Rudda, gdyby mi dali szansę. – Nic się nie stało, Jasperze. Wszystko w porządku – zapewniła Cerynise. Zrobiła kilka kroków w stronę gości z dobrze udawanym spokojem, starając się ukryć dr ące dłonie w fałdach spódnicy. Znała syna bratanka Lydii lepiej, ni by sobie tego yczyła, chocia Alistair Winthrop podczas ka dej wizyty domagał się rozmowy jedynie z jej opiekunką. Ten wysoki i chudy mę czyzna poruszał się wyjątkowo niezdarnie i sztywno. Czarne włosy nosił gładko zaczesane do tyłu, a bokobrody jeszcze bardziej podkreślały jego mizerne rysy. Cienki nos z profilu zdawał się zlewać z resztą twarzy i zaledwie centymetr lub dwa wystawał powy ej ostro sterczącej brody. Alistair Winthrop w adnym wypadku nie mógł uchodzić za przystojnego mę czyznę, nie ulegało jednak wątpliwości, e wydaje na siebie sporo pieniędzy, gdy jego krzykliwy strój świadczył o całkowitym braku rozsądku. Drugi osobnik, niejaki Howard Rudd, dorównywał mu wzrostem, lecz miał niezwykle wydatny brzuch. Mo na było odnieść wra enie, e chodząc, toruje sobie nim drogę. Bulwiasty nos był pociemniały od popękanych naczynek krwionośnych, a na lewym policzku widniało purpurowe znamię. Chocia Cerynise nie widziała adwokata od dwóch, a mo e nawet od trzech lat, mgliście przypominała sobie, e czekając na rozmowę z Lydią w jej prywatnych pokojach, zwykł dotykać ka dego cennego bibelotu, jaki znalazł się w zasięgu jego ręki.
- 15 - Błysk w jego oczach podczas tamtych wizyt, który dobitnie dowodził chciwości, często był powodem jej obawy, czy prawnik nie ukradnie jakiegoś wartościowego przedmiotu. Cerynise nie mogła pojąć, dlaczego Lydia, po tak długim okresie nieutrzymywania kontaktów z adwokatem, do końca swoich dni darzyła go zaufaniem, choć sądząc po wyziewach, jakie spowijały go zarówno przed laty, jak i teraz, nie ulegało wątpliwości, e nie stroni on od mocnych trunków. – Pan Winthrop jest zawsze tutaj mile widziany, Jasperze –oświadczyła Cerynise powa nym tonem, zwracając się do lokaja. Lydia zawsze starała się przyjmować syna swojego bratanka z uprzejmą obojętnością– nawet jeśli przybywał w porze obiadu albo gdy w domu odbywało się przyjęcie. Starsza pani oczekiwałaby teraz tego samego od swojej podopiecznej. – A tak e, oczywiście, pan Rudd... Chrapliwy, szyderczy śmiech przerwał jej wypowiedź i Cerynise podniosła wzrok na Alistaira, nieco zaskoczona tak grubiańskim zachowaniem. Jego osobliwy sposób poruszania się zawsze ją zdumiewał i zastanawiała się nieraz, czy przypadkiem nie cierpi on na sztywnienie stawów w kończynach. Teraz te dostrzegła jego nieskoordynowane ruchy, gdy z błyszczącymi wrogo oczyma chwiejnym krokiem zmierzał w jej stronę. – Jest pani szalenie łaskawa, panno Kendall – zadrwił. Jego szerokie usta sprawiały wra enie, e są równie trudne do okiełznania jak ciało. – To bardzo miło z pani strony. Cerynise usiłowała wziąć się w garść w oczekiwaniu na dalsze słowa, gdy przeczuwała, e nie będą miłe. Chocia jej
- 16 - dotychczasowe kontakty z tym człowiekiem ograniczały się do przypadkowych spotkań w pokoju lub w korytarzu, zdołała sobie wyrobić opinię o Alistairze Winthropie, która nie była dla niego zbyt pochlebna. Na ka dym kroku udowadniał swoim zachowaniem, e jest zarozumiałym fanfaronem, a jedynym powodem do zadzierania nosa było pokrewieństwo z niezwykle zamo ną kobietą. Cerynise często podejrzewała, e jest zwykłym darmozjadem, tym bardziej e nigdy nie okazał swojej ciotce najmniejszego szacunku. I chocia Lydia nigdy nie wyjawiała powodu jego wizyt, Alistair zwykle wychodził od niej, przeliczając swoje nowe aktywa, albo wypadał z domu poirytowany – jak miało to miejsce podczas ostatniej wizyty – przeklinając jej „chorobliwe skąpstwo". Owe obraźliwe epitety spotęgowały odrazę Cerynise do tego mę czyzny. Uczucie to było tak silne, e obecne spotkanie było sprawdzianem jej zdolności aktorskich, a tak e umiejętności zachowania w jego obecności uprzejmej postawy. Alistair, zmierzając w jej stronę, skinął na adwokata bladą, owłosioną ręką. – Powiedz jej! Howard Rudd otarł wierzchem dłoni wiecznie oślinione usta i wystąpił naprzód. Nim zdołał jednak cokolwiek powiedzieć, do salonu gwałtownie wtargnęła wyzywająco ubrana kobieta, która ciągnęła za sobą szal z boa w niezwykle jaskrawym kolorze. Jej biust i biodra były mocno wyeksponowane: biust za sprawą głęboko wyciętego dekoltu, biodra z powodu zbyt obcisłej sukni. Włosy, wysoko spiętrzone
- 17 - na czubku głowy, tworzyły masę jasnozłotych loków o niespotykanym w naturze odcieniu. Czarna kreska podkreślała jej brązowe oczy, zalotny pieprzyk zdobił prawy policzek tu powy ej grubego pokładu ró u, który, jak Cerynise podejrzewała, szpecił czerwoną plamą biel kołnierzyka koszuli Alistaira. Kobieta przymilnie łasiła się do swojego towarzysza i chichotała nerwowo. – Och, Al, proszę cię, nie bądź dla mnie niedobry i nie ka mi dłu ej czekać w holu – powiedziała jękliwym tonem. Przesadnie wydęła usta, zatrzepotała rzęsami i pieszczotliwie pogłaskała chudego mę czyznę po kamizelce. – Nigdy nie byłam w tak du ym domu jak ten, ale znam się na dobrych manierach. I Niczego słu ący dotychczas nie zaproponowali mi krzesła ani herbaty? Czy nie mogłabym zostać tutaj z tobą, proszę? Po prostu nie zniosę dłu ej samotności w tamtym ogromnym holu. I dostaję gęsiej skórki na myśl, e być mo e twoja biedna ciotka zemdlała tam albo umarła. – Zgoda, Sybil! – warknął Alistair z rozdra nieniem, odpychając od siebie jej rękę. – Pamiętaj jednak, ebyś siedziała cicho, rozumiesz? Mam dosyć twojego miauczenia. – Dobrze, Al – przyrzekła kobieta, wydając z siebie kolejny nerwowy chichot. Jasper prychnął pogardliwie, odrywając spojrzenie od osoby, której wygląd i zachowanie uwłaczały poczuciu moralności, i wyniośle zadarł do góry swój haczykowaty nos.
- 18 - Alistair posłał mu groźne spojrzenie, ale słu ący zignorował go i skierował pytanie do podopiecznej swojej zmarłej pani: – Przepraszam, panienko, czy mam zostać? – Wynoś się! – warknął Alistair, odprawiając lokaja gestem dłoni. – To nie twoja sprawa! Jasper nawet nie drgnął, dopóki Cerynise nie zezwoliła mu ruchem głowy na odejście. Dopiero wtedy wycofał się w głąb domu. Alistair patrzył z wściekłością za oddalającym się słu ącym, jak gdyby odczuwał przemo ną pokusę zbesztania go za opór. Najwidoczniej postanowił jednak zlekcewa yć incydent i skupić uwagę na wa niejszych sprawach. Ponownie zwrócił się do prawnika: – Mów, Rudd. Adwokat wyprostował się, przybrał sztywną pozę i przechwytując spojrzenie Cerynise, powiedział z zatroskaniem, najwidoczniej pragnąc podkreślić powagę chwili: – Panno Kendall, zapewne jest pani świadoma, e przez wiele lat miałem zaszczyt pełnić funkcję adwokata pani Winthrop. Spisałem jej ostatnią wolę. I przyniosłem jej testament ze sobą. Wydobył plik pergaminów z kieszeni surduta i ceremonialnie złamał pieczęć. Cerynise śledziła jego poczynania z czujnością, jaką człowiek zachowuje na widok wę a, który jest gotów w ka dej chwili ukąsić. Choć trudno jej było zrozumieć, dla–czego Lydia nadal pokładała zaufanie w Howardzie Ruddzie,
- 19 - to był tutaj i wszystko wskazywało na to, e faktycznie jest w posiadaniu prawomocnych dokumentów. Zmro ona, powoli opadła na najbli ej stojący fotel. – Czy zamierza pan teraz odczytać wolę pani Winthrop? – To nale y do moich obowiązków – odparł Howard. – Oto i dokument. – Spojrzał w kierunku Alistaira, jak gdyby czekał na jego przyzwolenie. – No, dalej z tym – burknął Alistair, z grymasem rozszerzając poły palta i sadowiąc się w olbrzymim fotelu po drugiej stronie stołu, naprzeciwko Cerynise. Posłał jej uśmiech świadczący o zadowoleniu z siebie i zaczął się bawić jedną z figurek z miśnieńskiej porcelany. Sybil nie była zachwycona uwagą, jaką jej kochanek poświęca młodej damie, i szybko umieściła swój obszerny zadek na drewnianym oparciu jego fotela. Rzucając lodowate spojrzenia siedzącej naprzeciwko dziewczynie, otoczyła zaborczo ręką kościste ramiona mę czyzny. Zapomniał ją uprzedzić, e podopieczna ciotki jest niezwykle ponętną osóbką. Sybil dobrze te pamiętała jego opór, gdy zaproponowała, e będzie mu towarzyszyć. Owe zagorzałe protesty utwierdziły ją w przekonaniu, e chciał się jej pozbyć. Widocznie miał inne plany wobec tej kobiety i zamierzał I nią robić to, co zwykle robił z Sybil w zaciszu swojego mieszkania... i w swoim łó ku. Howard Rudd odchrząknął, odczuwając okrutną potrzebę naoliwienia trunkiem strun głosowych. Wiedział jednak, e Alistair nie zgodzi się na ani jeden łyk, dopóki sprawa nie zostanie załatwiona.
- 20 - Rozwinął pergaminy ozdobione pieczęciami i przebiegł je wzrokiem. – Na początku umieszczone są zlecenia dotyczące drobnych kwot. Są to niewielkie sumy, jakie mają zostać przekazane temu i owemu, przewa nie słu ącym i dalekim krewnym; nic wa nego. Naprawdę doniosły zapis dotyczy całej posiadłości pani Winthrop, łącznie z jej domem i jego pełnym wyposa eniem. Na mocy niniejszego dokumentu zmarła zostawiła swoją posiadłość, razem ze wszystkimi innymi aktywami, swojemu jedynemu najbli szemu krewnemu, synowi bratanka, panu Alistairowi Wakefieldowi Winthropowi, który natychmiast zyskuje prawo do dysponowania wy ej wymienionym majątkiem. – Natychmiast?– Cerynise zaparło dech. Nigdy nie było powodu, a eby rozmawiać o tego typu sprawach z opiekunką. Dziewczyna jednak zawsze odnosiła wra enie, e Lydia serdecznie się o nią troszczy i zostawi jej czas, aby mogła spokojnie przenieść się do innego mieszkania lub kraju, nim dom zostanie przekazany nowemu właścicielowi. Cerynise nie była spokrewniona ze zmarłą i liczyła jedynie na zwykłą uprzejmość z jej strony, na nic więcej. Szczerze mówiąc, nie przypuszczała, e starsza pani oka e się tak nieczuła i niefrasobliwa wobec swojej podopiecznej, by przeoczyć potrzebę umieszczenia w swojej ostatniej woli tego typu klauzuli.
- 21 - – Czy pozwoli pan, e obejrzę testament? – spytała, zła na siebie z powodu lekkiego dr enia głosu. Podniosła się z miejsca i wyciągnęła rękę w oczekiwaniu na dokument. Rudd zawahał się i spojrzał pytająco na Alistaira. Niedbałe skinienie głową Winthropa upowa niło go do przekazania testamentu dziewczynie. Chocia Cerynise nie była ekspertem w dziedzinie prawa spadkowego, uwa nie przejrzała zapisane kartki. Testament wyglądał na prawdziwy. Nie było adnej wątpliwości, e autentyczność ka dej strony tekstu potwierdzają inicjały Lydii, a na samym końcu widnieje jej elegancki podpis. W trakcie przeglądania dokumentu Cerynise wyczuwała mgliście, e prawnik wije się z niepokoju. Wreszcie stracił cierpliwość i wyciągnął rękę z zamiarem odebrania go Cerynise, co skłoniło ją do szybszego przerzucenia wzrokiem zapisanego na dole tekstu. Dopiero wtedy jej oczy napotkały datę widniejącą obok podpisu Lydii. Zaskoczona podniosła na mę czyznę wzrok. – Ale ten testament został napisany przed sześcioma laty. – To prawda – przyznał Rudd. Odebrał jej papiery i zwinął je w rulon. – Nie ma w tym nic osobliwego. Mnóstwo ludzi odczuwa chęć uregulowania spraw doczesnych na długo przed pojawieniem się rzeczywistej potrzeby. To bardzo rozsądnie z ich strony. – Ale dokument ten został sporządzony, gdy jeszcze yli moi rodzice – zanim Lydia się mną zaopiekowała. W nowych okolicznościach powinna zmienić swoją ostatnią wolę...
- 22 - – I ciebie w niej umieścić? – przerwał zgryźliwie Alistair. Prychnął ze złością i dźwignął się z fotela, o mało nie zrzucając przy tym na podłogę Sybil. A potem zaczął się miotać po przestronnym pokoju, niczym zwierzę w poszukiwaniu łupu. Dotykał ka dego mebla, ka dej cennej ozdóbki, a nawet draperii z cię kiego adamaszku, jak gdyby nie mógł się oprzeć potrzebie naznaczenia ka dego przedmiotu jako swojej własności. – Właśnie to miałaś na myśli, prawda, panno Kendall? Uwa asz, e moja ciotka powinna ci coś zostawić. Choć antypatia do tego mę czyzny potęgowała się w niej niczym narastający w gardle gorzki smak ółci, Cerynise zmusiła się, a eby odpowiedzieć mu ze spokojem. Z rozwagą dobierała słowa: – Uwa am, e pańska ciotka była bardzo systematyczna w interesach i miała pedantyczną naturę. Dlatego jestem święcie przekonana, e napisałaby nowy testament, gdyby sytuacja w jej otoczeniu w sposób znaczący się zmieniła. I przynajmniej dałaby mi czas na przygotowanie do podró y, nim przekazałaby wszystko panu na własność. – No có , ale nie zrobiła tego! – oświadczył gwałtownie Alistair, rzucając gniewnie głową. – Wystarczająco wiele dała ci za ycia! I, do diabła! Doskonale zdawała sobie z tego sprawę! Pozwoliła, abyś mieszkała tu przez te wszystkie lata, spełniała ka dą twoją zachciankę, ubierała cię w najlepszych sklepach i wydawała wielkie pieniądze, a eby urządzać te absurdalne wystawy twoich obrazów... Powinnaś na kolanach dziękować
- 23 - niebu za hojność mojej ciotki, zamiast skamleć, e nie dała ci więcej czasu na trwonienie mojej spuścizny. Cerynise odebrało mowę, gdy usłyszała te straszliwie obraźliwe słowa. – Nie spodziewałam się nigdy, e będę dziedziczką części jej fortuny, panie Winthrop – rzuciła szorstkim tonem. – Dziwi tylko fakt, e pańska ciotka nie umieściła o mnie adnej wzmianki, choć wcią jestem niepełnoletnia. A ona była moją prawną opiekunką, zapomniał pan? Alistair uśmiechnął się z przymusem. – Być mo e droga cioteczka sądziła, e pozbędzie się ciebie na długo przed swoją śmiercią. Prawdopodobnie zamierzała cię wydać za jakiegoś majętnego d entelmena i kogo innego obarczyć odpowiedzialnością za twój los. Znając jej wigor, jestem pewien, e nie spodziewała się tak rychłej śmierci. Za jedwabistymi czarnymi rzęsami w piwnych oczach płonął ogień. – Gdyby znał pan swoją ciotkę, panie Winthrop – wycedziła Cerynise przez zęby – zrozumiałby pan, e Lydia szczerze troszczyła się o ludzi i nigdy by ich tak bezceremonialnie nie odtrąciła. – Niewa ne, co ty o tym sądzisz – warknął Alistair, mocniej zaciskając palce na delikatnej porcelanowej figurce, przedstawiającej pasterkę. Cerynise nie zdziwiłaby się, gdyby kruchy przedmiot rozpadł się na kawałki w jego dłoni, kiedy gestykulował nim dla podkreślenia swoich racji.
- 24 - – Tylko testament się liczy! A słyszałaś, jakie są jego rozporządzenia. Teraz ja jestem tu panem i ja ustanawiam w tym domu prawa! Sybil zachichotała z podniecenia i zachwycona entuzjastycznie klasnęła w dłonie, niczym dziecko oczarowane przedstawieniem teatrzyku kukiełkowego. – Dobrze powiedziałeś, Al! Zbyt du e miała o sobie mniemanie! – Z pewnością panna Kendall uwa a siebie za wielką damę –szydził Alistair. Odstawił figurkę pasterki i podszedł do Cerynise z płonącymi oczyma. Cerynise instynktownie się cofnęła. Nie znała na tyle dobrze tego człowieka, a eby przewidzieć, do czego jest zdolny w chwili gniewu. Była jednak pewna, e nie jest d entelmenem i wzburzony mo e zachować się brutalnie. Ku przera eniu dziewczyny, na jej drodze znalazła się kozetka i Cerynise musiała stanąć przed nim twarzą w twarz, gdy z dziko błyszczącymi oczami uśmiechał się do niej ironicznie. Dostrzegając jej lęk, Alistair poczuł przypływ siły. – Panna Kendall jednak ponownie się myli – stwierdził niemal łagodnym tonem. – Jest nikim; to tylko mała ebraczka, która przez te wszystkie lata była rozpieszczana przez moją ciotkę i która naciągała starą kobietę na wszystko, w tym równie na suknię, jaką ma na sobie. Wyciągnął rękę, chwycił białą koronkę, zdobiącą wysoką kryzę, i szarpnął. Oszołomiona Cerynise wydała z siebie jęk przera enia, gdy oderwał ozdobę od sukni.
- 25 - – Proszę trzymać ręce z dala ode mnie! – krzyknęła. Wściekłość dodała jej odwagi i z całej siły odepchnęła od siebie jego dłoń. – Być mo e ten dom stał się pana własnością, ale z pewnością nie ja! Usta Alistaira po ądliwie wygięły się w górę, a jego ciemne oczy prześlizgnęły się lubie nie po jej biuście. Musiał przyznać, e dziewczyna wygląda bardzo ponętnie. Marnotrawstwem byłoby zrezygnowanie z zabawienia się z nią. – To się mo e zmienić, śliczna dziewuszko. – Al? – Sybil, wyczuwając jego lubie ne wizje, wzmogła czujność. Pomysł dzielenia się Alistairem z tą młodą dziewuchą, przy której czuła się jak pękata ropucha, był nie do przyjęcia. Poza tym zawsze istniało ryzyko, e Alistair bardziej zasmakuje w świe szym smakołyku ni w kąsku, który ju mu się opatrzył. Sybil nie chodziło o tę małą rozpustnicę. Interesował ją przede wszystkim odziedziczony przez Alistaira majątek. Kilkoma susami pokonała pokój i wdarła się pomiędzy tych dwoje, którzy stali przed sobą twarzą w twarz i z wściekłością mierzyli się spojrzeniami. Otarła się o Alistaira, napierając na niego obfitymi kształtami. – Nie zawracaj sobie głowy tą chudą tyką, kochanie – za– gruchała, rozchylając kusząco karminowe usta. – Sybil jest tutaj i z największą ochotą cię uszczęśliwi. Alistair zarechotał, jednocześnie zastanawiając się, jak odpłacić Cerynise za jej jawną niechęć. Objął ramieniem swoją kochankę i spojrzał w jej mocno umalowane oczy.