Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 089 806
  • Obserwuję500
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań669 528

Woods Sherryl - Nietypowe zareczyny

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :760.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Woods Sherryl - Nietypowe zareczyny.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse W
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 202 stron)

SHERRYL WOODS Nietypowe zaręczyny

ROZDZIAŁ 1 Richard Carlton siedział przy stoliku w swojej ulubionej restauracji, serwującej owoce morza, i przez telefon komórkowy załatwiał sprawy służbowe. Zniecierpliwiony, spojrzał na stojący pod ścianą duży, zabytkowy zegar. Odbył jeszcze dwie rozmowy i marszcząc brwi, zerknął z kolei na zapięty na przegubie ręki zegarek marki Rolex. Przyszedł na to spotkanie wyłącznie ze względu na ciotkę Destiny i również ze względu na nią postanowił poczekać jeszcze pięć minut. Ciotka znalazła dla niego jakąś cudowną specjalistkę od marketingu i publicznego wizerunku, a on obiecał, że da dziewczynie szansę, zatrudniając ją w rodzin- nym koncernie, którym zarządzał. Dziewczyna nie miała, co prawda, doświadczenia w pracy dla wielkich korporacji o międzynarodowym zasięgu, ale Richard zdecydował, że pozwoli jej się wykazać. Zamierzał rozpocząć karierę polityczną, dlatego też po- trzebował konsultanta, który wykreowałby jego wizerunek na użytek wyborców i pomógł wystartować z kampanią. Myślał o kimś bardziej dojrzałym, uległ jednak, bo kiedy ciotka Destiny coś postanowiła, potrafiła być nadzwyczaj przekonująca. - Proszę, zjedz z nią lunch. Dobrze wiem, jak trudno cię zadowolić, ale daj jej tylko szansę, a już ona ci udowodni, że jest najlepsza - zapewniała ciotka z błyskiem w oku. - Pochlebiasz mi. - Na twarzy Richarda pojawił się wy- muszony uśmiech. - Ależ skąd, skarbie! - Ciotka poklepała go po policzku, jak gdyby znowu miał dwanaście lat i właśnie coś przeskrobał. Destiny Carlton była utrapieniem życia Richarda. Wątpił, aby w całym wszechświecie mogła istnieć druga taka ciotka. Kiedy miał niespełna dwanaście lat, mały samolot, którym lecieli jego rodzice, roztrzaskał się w górach w czasie mgły.

Rodzice zginęli, a dwadzieścia cztery godziny później w życie Richarda energicznie wkroczyła ciotka. Była starszą siostrą jego ojca i aż do owego tragicznego wydarzenia prowadziła barwne, pełne przygód życie. Bawiła się w stolicach całej Europy i przyjaźniła z książętami. Grała w kasynach Monaco i jeździła na nartach w Alpach szwajcar- skich. Po pewnym czasie osiadła we Francji. Kupiła duży wiejski dom w Prowansji i poważnie zajęła się malowaniem. Jej obrazy stawały się coraz lepsze, tak że z czasem zaczęła je nawet sprzedawać w malutkiej galerii w centrum Paryża. De- stiny była ekscentryczna i pełna fantazji. W jej towarzystwie nie mogło być mowy o smutku czy nudzie. Ani Richard, ani jego młodsi bracia nigdy wcześniej nie spotkali nikogo takie- go. A była wtedy kimś, kogo właśnie potrzebowali mali, przerażeni chłopcy. Gdyby na jej miejscu znalazła się samolubna kobieta, zabrałaby po prostu chłopców do Francji i żyła jak wcześniej, nie przejmując się losem małych bratanków. Natomiast Destiny wzięła na siebie obowiązki matki z takim samym zapałem, z jakim wcześniej oddawała się malarstwu. Jej artystyczna dusza i temperament wtargnęły w uporządkowane życie chłopców. W domu zapanował chaos, wydarzenia goniły jedne za drugim, ale ani przez chwilę nie mieli wątpliwości, że ciotka ich kocha. Oni zaś po prostu ją uwielbiali, nawet wtedy, kiedy doprowadzała ich do szaleństwa. Tak jak ostatnio, gdy wbiła sobie do głowy, że nadeszła pora, aby się ustatkowali. Ku rozpaczy Destiny, zarówno Richard, jak i jego bracia, Mack i Ben, wykazywali niezwykłą odporność na jej nalegania. Mimo wpływu, jaki wywarły na niego lata spędzone z ciotką, Richard pozostał wierny zasadom ojca i podchodził do życia z powagą, a nawet z pewną melancholią. „Pracuj, a dojdziesz do celu". „Nie pozostawaj obojętny na sprawy społeczne".

„Osiągnij coś, stań się kimś". Te słowa ojciec powtarzał mu nieomal od urodzenia, wpajając poczucie obowiązku, tak że Richard już w wieku dwunastu lat czuł na barkach ciężar odpowiedzialności za zakłady przemysłowe od pokoleń pozostające w rękach rodziny. Chociaż po śmierci ojca firmą kierował ktoś spoza Carltonów, nie było wątpliwości, że z czasem właśnie Richard przejmie zarządzanie. Jego bracia również mogliby tam pracować, gdyby tylko wykazali chęć. Ani wcześniej jednak, ani teraz żaden z nich nie był tym zainteresowany. Będąc dziećmi, Mack i Ben po szkole oddawali się tylko zabawom. Jedynie Richard wziął sobie do serca obowiązki, jakie rodzina miała wobec koncernu, i codziennie po lekcjach maszerował do starego ceglanego budynku, w którym mie- ściły się biura zarządu. Ciotka próbowała zachęcać go do czytania książek, ale chłopca pociągały jedynie stare, wytarte od wielokrotnego wertowania księgi finansowe koncernu. Były dla niego o wiele ciekawsze niż powieści. Przeglądając starannie wypisane kolumny cyfr, zapoznawał się z historią finansów rodzinnych zakładów. Chłodna logika i nienaganny porządek zapisów księgowych uspokajały go w sposób, którego nigdy nie udało mu się opisać ani wytłumaczyć. Nawet teraz znacznie lepiej rozumiał reguły rządzące światem biznesu niż motywy postępowania ludzi. W wieku dwudziestu trzech lat Richard uzyskał dyplom z zarządzania w jednej z najbardziej prestiżowych uczelni ekonomicznych kraju i zasiadł w fotelu prezesa zarządu kon- cernu Carltonów. Nie zaskoczyło to ani pracowników, ani partnerów zagranicznych. Wielu z nich i tak było przekona- nych, że to Richard od śmierci ojca nieoficjalnie kierował koncernem, bo nawet jako dziecko demonstrował niezwykłe wprost przekonanie o słuszności swoich decyzji.

W ciągu dziewięciu lat prezesury Richard doprowadził koncern do rozkwitu. Tak właśnie, jakby sobie życzył ojciec. Firma rozrastała się i krok po kroku rozszerzała swoje wpły- wy. Richard dokonywał finezyjnych fuzji, jeśli jednak zmu- szała go do tego konieczność, nie cofał się też przed brutal- nym przejmowaniem kolejnych zakładów. Był młodym, od- noszącym sukcesy biznesmenem i jednym z najbardziej po- żądanych kandydatów na męża w mieście. Niestety, z kobietami nie radził sobie tak dobrze jak w pracy. Wszystkie, z którymi się spotykał, po pewnym czasie orientowały się, że są dla Richarda o wiele mniej interesujące niż zawsze pilne sprawy koncernu. Żadna nie chciała się z tym pogodzić i po kolei szybko go opuszczały. Kiedy ostatnia, odchodząc, nazwała go zimnym draniem, nawet nie zaprotestował, bo w głębi duszy uważał, że niewiele się pomy- liła. Doszedł też do wniosku, że dosyć ma rozczarowań, i postanowił poświęcić się wyłącznie biznesowi. Na tym polu czuł się pewnie, znał reguły, według których toczyła się gra. Niepowodzenia w życiu uczuciowym sprawiły, że odsunął się w końcu od kobiet. Zaczął też rozważać karierę polityczną i start w wyborach do władz miasta. Oczywiście fotel burmistrza Alexandrii miał być tylko trampoliną do dalszej kariery. Richard widział siebie w przyszłości jako gubernato- ra, a nawet senatora. Tego zresztą oczekiwał po nim i jego braciach ojciec, który pragnął, by stali się ludźmi znaczącymi i wpływowymi zarówno w biznesie, jak i w życiu politycznym kraju. Aby jednak Richard mógł wystartować z kampanią wyborczą, potrzebował kogoś, kto zajmie się wykreowaniem jego wizerunku i sprawi, że pojawi się w mediach jako poważny kandydat. To właśnie miałoby należeć do obowiąz- ków nowego konsultanta. Według Richarda była to właściwa chwila na zaistnienie w życiu politycznym. Tak też uważał kiedyś jego ojciec, który

często mówił o swych planach wobec synów. Głęboko wierzył, że przyszłość trzeba planować, i opracowywał prze- różne długo- i krótkoterminowe strategie działania. Richard przejął po nim ten sposób postępowania, z tym że jego plany sięgały znacznie dalej. Lubił też znać prognozy dla koncernu na dziesięć, dwadzieścia czy nawet trzydzieści lat naprzód. Zniecierpliwionym gestem przywołał kelnera. Był zły, że marnuje czas, czekając na kobietę, która spóźniała się już dwadzieścia minut. Dla kogoś takiego jak on, kto ma plan dnia precyzyjnie rozpisany i napięty do granic możliwości, tego typu zachowanie było nie do przyjęcia. - Czym mogę służyć, panie Carlton? - Szef sali natychmiast zjawił się przy stoliku. - Bądź tak dobry, Donaldzie, i dopisz tę kawę do mojego rachunku. Osoba, z którą byłem umówiony, nie przyszła, a nie mogę już dłużej czekać. - Kawa była na koszt firmy, proszę pana. Czy kucharz ma zapakować sałatkę na wynos? - Nie trzeba, dziękuję. - Przynieść panu płaszcz? - Przyszedłem bez płaszcza. - W takim razie proszę przynajmniej pozwolić, żebym wezwał taksówkę. Pada coraz większy śnieg i na ulicach zrobiło się ślisko. Może dlatego pana gość się spóźnia. Richard myślał już tylko o tym, żeby wrócić do pracy, i nie interesowało go, co przeszkodziło dziewczynie przyjść punktualnie na spotkanie. - Jeżeli pogoda rzeczywiście jest tak zła, to szybciej dojdę na piechotę, ale dziękuję ci. A gdyby panna Hart jednak się pojawiła, to powiedz jej, proszę, że... - Richard urwał. Nie chciał zdenerwować Destiny, a wiedząc, że jest ulubioną klientką Donalda, był pewien, że kelner powtórzy każde jego słowo. Obiecał dać dziewczynie szansę i uznał, że wywiązał

się z obietnicy. Obawiał się jednak, że ciotka może to odebrać inaczej. - Powiedz jej po prostu, że nie mogłem dłużej czekać - zakończył. - Oczywiście, proszę pana, powtórzę. Richard otworzył drzwi i dał krok na zaśnieżony chodnik, a wchodząca w tej chwili do restauracji kobieta wpadła na niego z impetem. Utrzymał się na nogach tylko dlatego, że mocno uchwycił się drzwi. Kobieta poderwała głowę i zobaczył ogromne, brązowe oczy ocienione długimi rzęsami. Nie- znajoma straciła równowagę, poślizgnęła się i byłaby upadła, gdyby jej nie złapał. Pomógł jej stanąć prosto i trzymając ją w ramionach, poczuł nagle przez grubą kurtkę, że jest krucha i delikatna. Za- skoczony stwierdził, że nieznajoma budzi w nim instynkt opiekuńczy, jakiego nie odczuwał w stosunku do nikogo poza swoimi młodszymi braćmi i ciotką. Kobiety, z którymi stykał się w życiu, były na ogół silne i same dawały sobie radę, nie wzbudzając w nim nigdy podobnych uczuć. Kobieta zamknęła oczy, jakby nie chciała uwierzyć w to, co widzi, a kiedy je otworzyła, miała bardzo nieszczęśliwą minę. - Proszę powiedzieć, że nie jest pan Richardem Carltonem - wyrzekła błagalnie. - Niestety, jest pan Richardem Carltonem - dodała, nim zdążył odpowiedzieć. - Wygląda pan tak jak na zdjęciu, które pokazała mi pana ciotka. - Nic mi się dzisiaj nie udaje. Utknęłam w korku, a na dodatek zaczął padać śnieg - próbowała się usprawiedliwiać. - Przypuszczam, że nie ma pan ochoty wrócić do środka, byśmy jeszcze raz mogli zacząć to spotkanie? - zapytała, patrząc na niego z nadzieją w oczach. - Melanie Hart, jak sądzę. - Richard stłumił westchnienie. - Mogłabym udawać, że jestem kimś innym i zapomnie- libyśmy o całym tym niefortunnym wydarzeniu. Później za- dzwoniłabym do pańskiego biura z przeprosinami, umówili-

byśmy się jeszcze raz i dopiero zaczęlibyśmy znajomość we właściwy sposób - powiedziała, spoglądając na niego nie- pewnie. - Naprawdę zastanawiała się pani, czy mnie nie okłamać? - Byłaby to strata czasu, prawda? I tak zresztą już się wydało, kim jestem - stwierdziła z żalem. - Wiedziałam, że spotkanie na lunchu to nie jest dobry pomysł. Zdecydowanie lepsze wrażenie robię w sali konferencyjnej, mając do dyspozycji rzutnik i wykresy. Tłumaczyłam to Destiny, ale uparła się przy lunchu. Mówi, że kiedy jest pan głodny, szybko się pan irytuje. - Miło, że podzieliła się z panią swym spostrzeżeniem - odparł Richard, przyrzekając sobie w duchu, że odbędzie z ciotką kolejną nieprzynoszącą rezultatów rozmowę na temat jej okropnego nawyku omawiania z postronnymi osobami zwyczajów bratanka i jego słabostek. Jeżeli miał zamiar wystartować w wyborach, to jej długi język mógł go pozbawić szansy na wygraną, zanim jeszcze zdąży rozpocząć kampanię. - Przypuszczam, że nie zjadł pan lunchu? - zapytała z nadzieją Melanie. - Nie. - Z pewnością dlatego jest pan zirytowany. Może więc lepiej zejdę panu z oczu, a potem spróbuję zrozumieć, jak mogłam zawalić najważniejsze w życiu spotkanie w sprawie pracy. - Gdyby chciała pani usłyszeć opinię na ten temat, to proszę do mnie zadzwonić - odrzekł. Zamierzał ją ominąć i po prostu odejść, ale dziewczyna wyglądała na tak szczerze zmartwioną, że jakoś nie mógł jej zostawić. Destiny zaś twierdziła, że Melanie jest naprawdę dobra w tym, co robi, a on wiedział, że ciotka rzadko się w tych sprawach myli. Znała się na ludziach i potrafiła ich właściwie ocenić, oczywiście pod warunkiem, że zdołała się zdobyć na obiektywizm. Richard obawiał się jednak, że w tym

wypadku serce ciotki wzięło górę nad jej chłodnym osądem, a mimo to... Zirytowany, ujął dziewczynę pod ramię i wszedł z powrotem do restauracji. - Daję pani pół godziny - rzucił krótko. Szef sali uśmiechnął się szeroko i poprowadził ich do tego samego stolika, przy którym przed chwilą siedział Richard. Zmieniono już obrus i nakrycia, a ponadto postawiono zapa- loną świecę. Richard uznał, że Donald, spodziewając się jego powrotu, próbował stworzyć miły nastrój i choć trochę po- prawić mu humor. Nie było cienia wątpliwości, że jest w zmowie z ciotką i że zadzwonił do niej natychmiast po jego wyjściu. Przyniósł dzbanek świeżo zaparzonej kawy, a Richard spojrzał na zegarek. - Zostało pani dwadzieścia cztery minuty. Proszę je dobrze wykorzystać. Dziewczyna energicznym ruchem sięgnęła po teczkę z do- kumentami, przewracając przy tym szklankę z wodą, która chlusnęła wprost na uda rozmówcy. Richard zerwał się na równe nogi, czując, jak lodowata ciecz przesiąka przez tkaninę spodni. Ciekawe, co jeszcze się dzisiaj wydarzy? - pomyślał z rezygnacją. - O Boże, najmocniej pana przepraszam. - Melanie chwyciła serwetkę, jak gdyby miała zamiar zabrać się do osuszania zmoczonej garderoby. Postanowił nie protestować, ciekaw, jak się zachowa, kiedy sobie zda sprawę z tego, gdzie go dotyka. Ale Melanie najwidoczniej już to sobie uświadomiła i po prostu podała mu serwetkę. - Jeszcze raz przepraszam - powtórzyła, kiedy Richard wycierał spodnie. - Przysięgam, że na ogół nie jestem taką

niezdarą. Naprawdę nie - zapewniła, widząc jego powątpie- wające spojrzenie. - Wierzę pani - mruknął bez przekonania. Melanie wyprostowała się i popatrzyła mu prosto w oczy. - Zrozumiem, jeśli pan zaraz wyjdzie. Zrozumiem również, jeśli zabroni mi pan zbliżać się do swoich drzwi. Jednak postępując tak, popełni pan poważny błąd - ostrzegła. Niewątpliwie ma dziewczyna tupet, pomyślał i przestał wy- cierać spodnie, bo i tak nie przynosiło to żadnych rezultatów. - Dlaczego tak pani uważa? - zapytał. - Wiem, jak przyciągnąć uwagę ludzi i dlatego to właśnie mnie pan potrzebuje. - Zgadzam się z pierwszą częścią tego twierdzenia. Nasze spotkanie mogę uznać za niezapomniane, choć katastrofalne w skutkach. Oczekiwałem jednak czegoś bardziej twórczego. - Umiem poprowadzić kampanię - nie dawała za wygraną. - Znam właściwych ludzi, jestem inteligentna i pracuję w niekonwencjonalny sposób. Dobrze wiem, jak wykreować swoich klientów, aby przekonać do nich media. Opracowałam wstępny projekt pańskiej kampanii. Sięgnęła znów po teczkę z dokumentami, a Richard przezornie chwycił stojącą na stole drugą szklankę z wodą i odstawił ją poza zasięg rąk dziewczyny. Po chwili cały stolik zasłany był papierami, a ona ciągle usiłowała znaleźć te właściwe. - Doceniam pani chęci, panno Hart, ale obawiam się, że nic nie wyjdzie z naszej współpracy - oznajmił, kiedy wreszcie znalazła swój projekt. - Szukam kogoś bardziej dojrzałego - próbował złagodzić nieco wymowę poprzednich słów. I mniej roztargnionego, dodał w myśli. Nie chcę też mieć obok siebie atrakcyjnej dziewczyny, której obecność wciąż będzie mi uświadamiała, że od miesięcy obywam się bez seksu. Zatrudnianie pracownika, który wzbudza w szefie takie

uczucia, to w dzisiejszych czasach prowokowanie losu i narażanie się na proces o molestowanie. Nie wiedział, dlaczego ta dziewczyna tak na niego działa. Najpierw niemal go znokautowała, potem rozzłościła, w koń- cu doszedł do wniosku, że mu się podoba. A wszystko to w ciągu niespełna dwudziestu pięciu minut. Spojrzał na zegarek i z ulgą stwierdził, że czas, który jej obiecał, się kończy. - Czas dobiega końca. Miło mi było panią poznać i życzę wszystkiego dobrego. Melanie popatrzyła na Richarda smutnymi sarnimi oczami. Jego puls gwałtownie przyspieszył. - Nie chce mnie pan - stwierdziła. On zaś nie mógł oderwać oczu od jej miękkich, pełnych i bardzo ponętnych ust. Najwyższa pora wygospodarować czas na randki. - Nie ująłbym tego w ten sposób - powiedział. - Uważam po prostu, że nie pasujemy do siebie. Jeżeli jest pani rzeczywiście tak utalentowana, jak utrzymuje moja ciotka, to zanim się pani obejrzy, już będzie pani pracowała dla innej dużej korporacji. - Źle mnie pan zrozumiał, panie Carlton. Mam własną firmę, klientów i nie narzekam na brak pracy. Chciałam się zająć kampanią korporacji Carltonów ponieważ jestem zdania, że potrafię coś, czego nie potrafią wasi pracownicy. - A konkretnie? - Chciałam wykreować nowy, o wiele bardziej współczesny wizerunek zarówno pańskich zakładów, jak i pana samego. Zaczynam się jednak zastanawiać, czy sposób, w jaki jesteście postrzegani w tej chwili, nie odpowiada prawdzie. - Wstała, odwróciła się i z podniesioną głową ruszyła do drzwi. Kiedy szła, szczupłe biodra lekko się kołysały. Richard jak zahipnotyzowany wpatrywał się w jej pośladki. Dawno nie widział kobiety chodzącej w równie podniecający sposób.

Co się z nim dzieje? Ta piekielna kobieta najpierw omal go nie przewróciła, potem wylała na niego lodowatą wodę, ob- raziła go i odeszła. A on wciąż nie może oderwać od niej oczu. Doskonale jednak rozumiał, w czym rzecz. Otóż ona zamierzała dla niego pracować, a on z jakichś niezrozumia- łych, szalonych powodów chciał ją zaciągnąć do łóżka. - I właśnie wtedy polałam go wodą. - Melanie kończyła relacjonować Destiny swoje spotkanie z Richardem. - Będę miała szczęście, jeśli nie dostanie zapalenia płuc i nie oskarży mnie o spowodowanie choroby. W jutrzejszej poczcie znajdę pewnie uprzejmy list, w którym twój bratanek oznajmi, że nie może mnie zatrudnić. Jestem przekonana, że wzbudziłam w nim żywą niechęć, a list pozbawi mnie reszty złudzeń. Najprawdopodobniej wyśle go przez kuriera jeszcze dziś wie- czorem, przerażony, że rano mogę się pojawić w biurze i pod- palić budynek. Kobiety siedziały w saloniku domu, który był kiedyś siedzibą rodziny Carltonów, a obecnie mieszkała w nim tylko Destiny. - Kochanie, naprawdę nie mogło ci pójść lepiej. - Destiny była bardzo zadowolona. - Richard zbyt poważnie traktuje własną osobę i jest okropnie nadęty. Ty zaś jesteś jak świeża bryza. On tego właśnie potrzebuje. - Nie wydaje mi się, żeby dostrzegł zabawną stronę całej tej sytuacji - odparła Melanie. Żałowała, że tak się stało, bo Richard się jej spodobał. Co prawda, odnosił się do niej z rezerwą, był nieco sztywny, ale mogła go przekonać do częstszego uśmiechania się. Wtedy bez względu na swój program wyborczy zdobyłby głosy wszystkich mieszkanek Alexandrii. Melanie była przekonana, że może wiele zrobić zarówno dla koncernu, jak i dla jego prezesa. Stanowiłoby to dla niej nie lada wyzwanie, coś, na co od dawna czekała. Ale wszystko przepadło. Jej firma w rzeczywistości wcale nie prosperowała tak świetnie, jak

przedstawiła to Richardowi i dopiero taki klient zapewniłby jej przyszłość na rynku. - Porozmawiam z nim i na pewno uda mi się załagodzić sytuację - obiecała Destiny. - Zostaw to, proszę. Dość już dla mnie zrobiłaś - odrzekła Melanie. - Richard zgodził się spotkać ze mną na twoją prośbę, a ja nie umiałam wykorzystać szansy. Zawaliłam sprawę, więc teraz powinnam samodzielnie znaleźć sposób, żeby to naprawić. - Jestem pewna, że ci się uda. Doskonale sobie radzisz w trudnych chwilach. Wiem o tym od momentu, kiedy tylko się spotkałyśmy. - Destiny uśmiechnęła się. - Nie wiem, czy pamiętasz, ale to było wtedy, kiedy wgniotłam ci tylny błotnik - przypomniała Melanie. - Pamiętam doskonale. W ciągu kilku minut przekonałaś mnie, że i tak już najwyższa pora na kupno nowego samocho- du. Zawiozłaś mnie do salonu i zanim minęła godzina, sie- działam za kierownicą wystrzałowego czerwonego kabrioletu. A przecież nie jestem osobą łatwo ulegającą wpływom - orzekła Destiny. - Kogo chcesz oszukać? - Melanie roześmiała się. - Od dawna zamierzałaś kupić nowy samochód, a stłuczka była tylko pretekstem, żeby to w końcu zrobić. Właściciel salonu, do którego cię zawiozłam, jest moim klientem. Wiedziałam więc, że zaoferuje ci dobrą cenę. - Nie rozumiesz? Przecież w marketingu chodzi właśnie o to, żeby skłonić ludzi do kupienia czegoś, co do tej pory wydawało się im niepotrzebne - powiedziała Destiny. - A ty musisz po prostu przekonać mojego bratanka, że nie może bez ciebie żyć, a raczej, że koncern nie może bez ciebie funkcjonować. W głowie Melanie zadźwięczał sygnał alarmowy i przyjrzała się uważnie starszej pani.

- Nie próbujesz mnie chyba swatać? - zapytała nieufnie. - Ja? Miałabym cię swatać z Richardem? Mój bratanek nie słucha mnie w sprawach sercowych. Po co więc traciłabym czas? Choć brzmiało to przekonująco, Melanie nie całkiem uwierzyła. Destiny Carlton była fascynującą kobietą, mądrą, dobrą. Melanie znała ją jednak na tyle dobrze, by wiedzieć, że jeśli sytuacja tego wymaga, potrafi uciec się do podstępu. Wiedziała również, że uwielbia swoich bratanków. Odkąd się tylko poznały, rozwodziła się nad ich zaletami i wyznała jej, że byłaby szczęśliwa, gdyby się w końcu ustatkowali. Kto wie, do czego gotowa była się posunąć, żeby ich pożenić? - Wiesz, że nie szukam męża - przypomniała Melanie. - Ale ciekawej pracy wciąż szukasz. A może coś się zmie- niło? - zapytała Destiny. - Nic się nie zmieniło. - W takim razie połączmy siły i wymyślmy jakiś dorzeczny plan - zaproponowała pogodnie starsza pani. - Nikt nie zna słabostek Richarda lepiej niż ja. - To on ma w ogóle jakieś słabostki? - zapytała Melanie z niedowierzaniem. Richard wydał się jej' pewny siebie, zdecydowany, nieco arogancki i pozbawiony wszelkich słabostek. Jej praca zaś polegała właśnie na tym, by wytropić słabe punkty klienta, a potem starannie je ukryć lub skorygować, tak by media nie mogły ich wykorzystać przeciwko niemu. Ale choć była spe- cjalistką, u Richarda nie dostrzegła niczego, co wyglądało na słaby punkt. - Richard jest mężczyzną. A każdego mężczyznę można zdobyć. Należy tylko zastosować odpowiednią taktykę. Opo- wiadałam ci o księciu? - zapytała Destiny. - O tym, który jeździł za tobą po całej Europie?

- To była miłość mojego życia - nieoczekiwanie wyznała Destiny. - Ale lepiej zostawmy przeszłość w spokoju i wróć- my do Richarda. Mam mały domek nad rzeką, jakieś sto trzydzieści kilometrów od miasta. Myślę, że zdołam nakłonić Richarda, aby spędził tam weekend. Melanie nie spodobał się ten plan. Raz już zaufała wyczuciu przyjaciółki i miało to opłakane skutki. - Richard tam pojedzie i co dalej? - Badawczo popatrzyła na Destiny. - Kiedy on już tam będzie, niespodziewanie pojawisz się ty, przywożąc jego ulubione smakołyki i oczywiście swój projekt. Pomogę ci ułożyć menu, któremu nie zdoła się oprzeć. Melanie uznała, że plan jest do niczego. Już pomysł z pre- zentacją podczas lunchu okazał się kiepski, ale zaskoczenie potencjalnego pracodawcy podczas weekendu w ustronnym miejscu było kompletnie niedorzeczne i groziło katastrofą. - Jeżeli on tam pojedzie odpocząć, to przecież będzie wściekły, kiedy mnie zobaczy! - Melanie próbowała ostudzić zapał Destiny. - Richard nie jeździ tam odpoczywać, tylko pracować. Uważa, że cisza pozwala mu się lepiej skoncentrować, a przez to może zrobić więcej niż w domu. - Tym bardziej moja obecność będzie niepożądana - za- protestowała Melanie. - Nie, jeżeli ułożymy odpowiednie menu. Wiesz, że droga do serca mężczyzny prowadzi przez żołądek. Mam kilka butelek jego ulubionego wina. Zawieziesz je również. - Ten pomysł wydaje mi się ryzykowny. Szczerze mówiąc, bardzo ryzykowny. Myślę, że Richard nie ma najmniejszej nawet ochoty na spotkanie ze mną. Destiny była głucha na te argumenty. - Każda rzecz, którą warto mieć, wymaga odrobiny ryzyka - stwierdziła pogodnie. - A zresztą co on może zrobić?

Zatrzasnąć ci drzwi przed nosem? Na to jest zbyt dobrze wychowany. Melanie uznała, że ostatecznie perspektywa spotkania nie jest taka przerażająca. Trzeba by wprawdzie znowu stawić czoło Richardowi, ale była to kolejna szansa na upragniony kontrakt. Pozyskanie zaś takiego klienta byłoby ogromnym osiągnięciem dla firmy, a jeszcze większym poprowadzenie kampanii wyborczej Richarda, szczególnie gdyby udało się ją wygrać. Po tak spektakularnym sukcesie pozycja Melanie na rynku byłaby bardzo mocna, tak że w mieście, w którym roiło się od ludzi zajmujących się polityką, wkrótce mogłaby dyktować warunki. Zdecydowała się podjąć wyzwanie. - Zgoda. Przejdźmy więc do menu. - Uśmiechnęła się niepewnie.

ROZDZIAŁ 2 W piątek o drugiej po południu szofer w liberii przywiózł trzy kosze wypełnione jedzeniem i wypchaną kopertę zaadre- sowaną ozdobnym pismem Destiny. Melanie zrozumiała, że nie uda się jej wykręcić i rzeczywiście pojedzie do Richarda Carltona z nieoczekiwaną wizytą. Nie tylko naruszy jego prywatność, ale jeszcze będzie go próbowała przekonać, że jej fachowa pomoc jest mu absolutnie niezbędna. Melanie mieszkała w niedużym domu, w którym mieściło się również biuro firmy. Kiedy szofer ukłonił się i odjechał, Becky, jej najlepsza przyjaciółka i zarazem asystentka, zaj- rzała z ciekawością do pozostawionych w holu koszy. - No, no, Mel, ktoś chyba próbuje cię uwieść - stwierdziła zaintrygowana. - Nic z tych rzeczy - odparła Melanie - a raczej ten ktoś ma nadzieję, że to ja uwiodę Richarda Carltona. - Myślałam, że spotkanie z nim zakończyło się fiaskiem. - Becky patrzyła na nią z niedowierzaniem. - Owszem, ale zdaniem jego ciotki w atmosferze ustronnego domku nad rzeką za pomocą dobrego jedzenia i wina mogę wszystko naprawić. Becky, na pozór romantyczka, w rzeczywistości osoba o świetnej intuicji w sprawach biznesu, nie ukrywała, że nie podoba się jej pomysł Destiny. - A jak miałabyś go nakłonić do tej wycieczki? - Destiny wzięła to na siebie - poinformowała Melanie. Otworzyła kopertę, przeczytała krótki liścik, a potem, rzuciwszy okiem na dwie strony szczegółowych instrukcji, westchnęła. - Co to jest? - Becky podejrzliwie zerkała na papiery. - Wskazówki - stwierdziła ironicznie Melanie. - Destiny pamiętała i o tym, żeby dołączyć przepisy kulinarne. Musi wiedzieć, że przypalam nawet wodę.

- Skoro już zgodziłaś się na ten idiotyczny plan, to przepisy bardzo ci się przydadzą. A w ogóle to przypomnij mi, dlaczego tak bardzo jej zależy, żebyś dostała ten kontrakt? - Chciałabym móc powiedzieć, że to ze względu na długą listę moich sukcesów zawodowych. Ale, niestety, prawda jest taka, że Destiny wbiła sobie do głowy, że jestem świeżą bryzą potrzebną jej bratankowi, który zbyt poważnie traktuje siebie i życie - wyjaśniła, myśląc, że takie jest w każdym razie oficjalne uzasadnienie. - Innymi słowy, są jakieś ukryte powody - podsumowała Becky. - Może naprawdę chodzi o uwiedzenie - dodała. - Nie mów tak, a nawet nie myśl! - poprosiła Melanie, zmartwiona tym potwierdzeniem własnych podejrzeń. - To nic osobistego. Chodzi wyłącznie o biznes. - Jasne, wyłącznie biznes - mruknęła drwiąco Becky. - Przynajmniej mnie. Jeśli zdobędę tę pracę, nie będę się więcej martwić o to, czy zdołam ci zapłacić pensję. - W takim razie jedź i bierz się do gotowania. A jeśli po zjedzeniu tego placka z wiśniami on nie da ci pracy, to znaczy, że jest pozbawiony ludzkich cech. - Becky zatrzasnęła pokrywę kosza, z którego wydobywał się smakowity zapach. - Miałam kiedyś świecę, która podobnie pachniała. He razy ją zapaliłam, czułam się głodna, i jadłam. Zanim się wypaliła, przybyło mi pięć kilo. Melanie zachichotała, bo Becky stałe ubolewała, że jest za graba. W rzeczywistości jednak jej seksowne krągłości pod- obały się mężczyznom i Becky nigdy nie narzekała na brak męskiego towarzystwa. - Ja tu sobie jakoś poradzę, a ty miej litość i zabierz stąd to jedzenie - poprosiła Becky. Melanie z ociąganiem sięgnęła po projekt, który przygotowała dla koncernu Carltona. Było już za późno, aby się wycofać z tej eskapady. Zgodziła się, a więc nie pozostawało jej nic

innego, jak tylko ruszyć w drogę i mieć to jak najszybciej za sobą. - Pomóż mi zapakować te kosze do samochodu. Destiny trochę przesadziła, tego, co tam jest, starczy nie tylko na jedną kolację, ale i na cały weekend - powiedziała. - Może spodziewa się wyjątkowo długiej kolacji - zasu- gerowała Becky, z trudem dźwigając dwa kosze do samocho- du przyjaciółki. - Albo śnieżycy - odparła ponuro Melanie i pomyślała, znając swoje szczęście, że śnieżyca uwięzi ją w towarzystwie mężczyzny, który wyraźnie oznajmił, że nigdy więcej nie chce jej widzieć. - Znasz prognozę pogody? - Po co ci prognoza? Spójrz tylko na niebo. - Becky wskazała nadciągające z zachodu ołowiane chmury, zwiastujące śnieg. - Obiecaj, że jeśli nie wrócę do poniedziałku, pojedziesz tam i mnie odkopiesz, choćbyś nawet musiała zdobyć pług śnieżny. - Może lepiej zaczekam, aż powtórzysz to w poniedziałek. - Becky uśmiechnęła się figlarnie. - Kto wie, może wcale nie będziesz chciała pomocy. - Obiecaj albo przysięgam, że cię zwolnię! - zagroziła żartem Melanie. - Zrobię to, nawet jeżeli zdobędę tę pracę i będziemy mogły się tarzać w forsie. - Dobrze, dobrze. - Becky uspokajała przyjaciółkę, po- wstrzymując uśmiech. - Jeśli nie wrócisz do poniedziałku, przyjadę i cię uratuję - zapewniła. - A już na pewno poinfor- muję gliniarzy, gdzie mają zacząć szukać twojego ciała. - Nie żartuj. Nigdy nic nie wiadomo. - Widzę, że naprawdę się przejmujesz - stwierdziła już poważnie Becky. - Nie boję się, że Richard mnie zabije, ale że może mnie wyrzucić za drzwi. A wtedy umrę ze wstydu.

- Nie umiera się ze wstydu, a w każdym razie nie ludzie z naszej branży. Pamiętaj, że nikt nie umie tak manipulować innymi jak my. Jesteśmy w tym mistrzami. - Będę to sobie powtarzać, siedząc w zaspie i odmrażając tyłek. Na pewno od razu zrobi mi się cieplej! - odparła Melanie. - Miej pod ręką komórkę, to w razie czego zadzwonisz po karetkę. Słyszałam, że lekarze w tamtej okolicy mają dużą wprawę w leczeniu odmrożeń. Do tych słów ograniczyło się współczucie i wsparcie ze strony Becky, asystentki i najbliższej przyjaciółki. Melanie westchnęła i przekręciła kluczyk w stacyjce. Samochód ślizgał się po oblodzonym podjeździe, a kiedy koła dotknęły odśnieżonej nawierzchni jezdni, Melanie nie spojrzała nawet w stronę domu. Była pewna, że przyjaciółka zaśmiewa się, stojąc przed drzwiami. Richard nie mógł zrozumieć, dlaczego dał się namówić ciotce na weekend w domku nad rzeką. Czekał teraz od kilku godzin, ale Destiny ani się nie zjawiła, ani nie zadzwoniła. Był wprawdzie pewien, że kobieta, która objechała kulę ziemską, da sobie radę w każdej sytuacji, ale zaczynał się niepokoić, gdyż od śmierci rodziców obsesyjnie bał się o wszystkich bliskich, którzy mu pozostali. Nie mógł wprost patrzeć, jak młodszy brat Mack gra zawodowo w piłkę, lękając się, że jakiś agresywny obrońca przetrąci mu kark. A kiedy kontuzja kolana zmusiła Macka do zakończenia kariery sportowej, Richard odetchnął z ulgą i znalazł bratu - obecnie współwłaścicielowi drużyny - pracę w biurze zajmującym się jej sprawami. Usłyszawszy wreszcie kroki na werandzie, szeroko otworzył drzwi.

- Najwyższa pora - mruknął, maskując szorstkością ulgę. Dopiero kiedy przyjrzał się uważnie opatulonej kobiecie, zobaczył, kim jest przybyła. - Melanie Hart?! - Niespodzianka! - zawołała wesoło dziewczyna. Richard poczuł niepokój. - Co Destiny tym razem wymyśliła? - rzekł pod nosem, pewny, że to ciotce zawdzięcza tę wizytę. Ta przeklęta dziewczyna jest najwidoczniej bardziej sta- nowcza, niż przypuszczał, i chyba zupełnie nie przejmuje się niechęcią, której przecież wcale nie ukrywał. Przecisnęła się obok niego z szerokim uśmiechem i stojąc w przedpokoju, zerkała ciekawie do salonu. - Twoja ciotka martwi się, że umierasz z głodu - oświadczyła, odpowiadając tym samym na jego pytanie. - Mam ci przekazać, że coś jej wypadło i przeprasza, ale musiała zmie- nić plany. - Akurat! - mruknął, a poczuwszy ładny zapach, zapytał, co jest w koszu. - Zaraz wszystko wypakuję. W samochodzie są jeszcze dwa kosze. Jeżeli je przyniesiesz, to ja zajmę się tym, co mamy tutaj. - Nie musisz rozpakowywać, zostaw, jak jest, i możesz od razu wracać do Alexandrii. - Richard wciąż miał nadzieję, że uda mu się jej pozbyć. - Z pustym żołądkiem? Nie licz na to. Nie wyjadę, dopóki nie spróbuję tego placka z wiśniami. W jednym z koszy widziałam sałatkę, kartofle do upieczenia i steki. Przywiozłam też masło i śmietanę, co według mnie jest już pewną przesadą. Znajdziesz tu także kilka butelek doskonałego francuskiego wina. Powiedziano, że to twoje ulubione, ale ja uważam, że zwykły kalifornijski cabernet jest równie dobry, a znacznie tańszy.

Ciotka jest przebiegła jak lis, uznał w duchu Richard. Wiedział, że Destiny martwi się poziomem jego cholesterolu, a mimo to przysłała przez Melanie wszystko, co najbardziej lubił. Pokonany, podniósł kosz i zamknął drzwi. - Wejdź dalej, proszę. - ...powiedział pająk do muchy - dokończyła Melanie złowieszczym tonem i ruszyła wprost do kuchni. Widząc, jak pewnie porusza się w obcym wnętrzu, uznał, że Destiny musiała zapoznać ją z rozkładem pomieszczeń. Ciekawe, czy zaopatrzyła ją również w klucze, na wypadek gdyby nie chciał jej wpuścić? - Myślę, że w naszym wypadku jest akurat na odwrót i to raczej ja będę ofiarą - ocenił Richard. - Przynieś kosze - poleciła w odpowiedzi Melanie. - Już idę - mruknął i z ulgą opuścił kuchnię, którą ta niepokojąca kobieta zdawała się przejmować we władanie. Miał nadzieję, że lodowate powietrze orzeźwi go, a wówczas wymyśli coś, żeby się jej pozbyć. Niestety, nie mógł jej zawlec do samochodu i nakazać odjechać, a było to jedyne, co przychodziło mu do głowy. Wydawało się, że jego los jest przesądzony. W dodatku zaczął padać śnieg. - Świetnie, po prostu wspaniale! - warknął, obiecując sobie, że kiedy spotka Destiny, skręci jej kark. Postawił kosze na kuchennym stole, a potem sięgnął po książkę telefoniczną i zaczął nerwowo przerzucać kartki. Niedaleko był nieduży zajazd i Richard wiedział, że gdyby dziewczyna od razu wyjechała, dotarłaby tam w kilka minut. - Do kogo dzwonisz? - zapytała, rozpakowując kosze. - Pada śnieg, a więc wygląda na to, że nie zdołasz dzisiaj wrócić do miasta. - Pada śnieg - powtórzyła jak echo, a radosny wyraz twarzy, który za wszelką cenę starała się utrzymać, przybladł. - I to gęsty - dodał ponuro Richard.

- Myślisz, że Destiny sprawuje władzę również nad pogodą? - zapytała, opadając na krzesło. Richard roześmiał się. - Sam się nad tym zastanawiałem - wyznał. - Doszedłem jednak do wniosku, że choć dużo może, to na pogodę nie ma wpływu. Nie martw się - zmienił temat. - Wszystko będzie dobrze. Znam zajazd w pobliżu i jestem pewien, że ci się tam spodoba. - Popatrzył na nią tak, jak gdyby próbował dodać jej wzrokiem odwagi. Ze słuchawką przy uchu czekał, aż ktoś odbierze. W końcu włączył się automat i Richard usłyszał informację, że zajazd jest zamknięty, a zostanie otwarty dopiero po Nowym Roku. Poczuł, że sam los mu się sprzeciwia, bo w okolicy nie było innego miejsca, w którym mógłby umieścić dziewczynę na noc. - No i co? - zapytała, patrząc, jak Richard niepewnie odkłada słuchawkę. - Zamknięte do stycznia. - Jadę! - Zerwała się z krzesła i sięgnęła po płaszcz. - Na pewno zdążę dojechać do miasta, nim zasypie drogi. - Nie pozwolę ci wyjechać w taką pogodę. Martwiłbym się, że wylądujesz w rowie. Dom jest duży, przenocujesz tutaj - zdecydował, wiedząc, że nie ma innego wyjścia. - Nie chcę ci sprawiać kłopotu. Pojadę. A jeżeli naprawdę nie da się jechać, to zatrzymam się gdzieś po drodze. - Nie zgadzam się - zaprotestował, unikając jej wzroku. Nie chciał, by dostrzegła, jak bardzo wytrąciła go z równowagi perspektywa spędzenia w jej towarzystwie godziny, a co dopiero całego dnia, czy nawet weekendu. - Przykro mi, że tak wyszło. - W głosie Melanie zabrzmiał żal. - Wiedziałam, że to kiepski pomysł, ale znasz swoją ciotkę. Wiesz, jak potrafi upierać się przy czymś, co wbije

sobie do głowy. Zjem coś, a potem zniknę w pokoju, który mi wskażesz. Będę tak cicho, że nie odczujesz mojej obecności. - Zachowując się w ten sposób, nie osiągniesz tego, po co przyjechałaś. - Miałam ci przywieźć jedzenie - bąknęła Melanie. - I wcale nie zamierzałaś przekonać mnie, żebym cię zatrudnił? Daj spokój, oboje znamy Destiny i wiemy, że gdy- by chodziło tylko o jedzenie, wysiałaby szofera. - Masz rację - przyznała, nie sprawiając wrażenia zmar- twionej. - W takim razie zaczynaj - powiedział, otwierając wino, żeby mogło pooddychać. - Nie powiem ani słowa, dopóki nie zjemy, bo wolałabym, żebyś był w dobrym humorze. Uprzedzam jednak, że jeśli kolacja ma być jadalna, musisz ją sam przygotować. - Co takiego? Nie umiesz gotować? - Może ujmijmy to w ten sposób, że specjalizuję się w ka- napkach z galaretką i z masłem orzechowym, a także świetnie podgrzewam w mikrofalówce płatki owsiane. - Przesuń się. -Richard odsunął ją lekkim ruchem biodra i natychmiast tego pożałował. - Nie plącz mi się pod nogami - burknął. - Mogę nakryć do stołu i nalać wina - zaproponowała z ulgą, wcale nieurażona. - Nakrycia i kieliszki są tam. - Wskazał dłonią. Kiedy Melanie sięgnęła do szafki, jej sweter uniósł się nieco, odsłaniając wąski pasek kremowego ciała. Wpatrzony w szczupłą talię dziewczyny, Richard miał ochotę sprawdzić, czy jej skóra jest tak aksamitna, jak wygląda. Zazwyczaj nie podniecał się łatwo. Jak więc tego dokonała? Było to tym bardziej zagadkowe, że nie próbowała go kokietować. Miał ochotę obciągnąć jej sweter, ale nie chciał, żeby się domyśliła,

jak bardzo jej zapragnął. Od razu by wyczuła, że zdobyła nad nim władzę, a kto wie, jak mogłaby to wykorzystać. - Od dawna macie ten dom? - zapytała, ustawiając nakrycia na stole. - Ciotka kupiła go, kiedy byłem dzieckiem - poinformował, zadowolony, że opuściła ręce i sweter wrócił na miejsce. - Tęskniła za otwartą przestrzenią i za wodą. Któregoś dnia wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy przed siebie. Wtedy właśnie znalazła ten dom i od razu chciała go mieć. - Wcale się nie dziwię. Jakiż stąd wspaniały widok na Potomac! Latem musi być cudownie siedzieć przed domem - powiedziała rozmarzonym głosem. - Kiedy tu przyjeżdżam, zawsze przywożę ze sobą pracę i nawet nie wychodzę z domu. Lubię to miejsce, bo jest ciche, spokojne i wiem, że nikt nie będzie mi przeszkadzać. - Słyszałam, że jesteś pracoholikiem - odrzekła Melanie. - Cóż, media czasem mówią prawdę. - Nie słyszałeś, że ktoś, kto poświęca cały swój czas pracy, staje się nudziarzem? - Nie przejmuję się tym. - Wzruszył ramionami. - A chciałbyś być tak postrzegany jako kandydat na bur- mistrza? - zapytała. Nigdy się nad tym nie zastanawiał, choć chyba powinien. Zdecydował się kandydować, bo tego oczekiwał od niego ojciec, planujący przyszłość swych synów, gdy byli jeszcze w pieluchach. - Chcę, aby ludzie wiedzieli po prostu, że jestem uczciwy - powiedział po krótkim zastanowieniu. - Chcę, by wierzyli, że interesuję się ich problemami i że będę walczył o to, aby ich życie stało się lepsze. - Bardzo dobrze. Czy chodziłeś do państwowej szkoły? - Nie.