Ewa Rajter
Trzy dziewczyny, trzy randki, trzy łóżka
Trzy dziewczyny
Czy ktoś ci kiedyś obiecał, że świat będzie piękny jak w reklamie?
Jeśli nawet, to i tak nie dotrzymał słowa. Bilans sukcesów i porażek
miłosnych zawsze wygląda tak samo. Szalona noc i zdechły poranek.
Facet z marzeń okazuje się nudziarzem. A ten, który nie jest nudziarzem,
to cyniczny oszust. I tak co weekend, żeby nie wyjść z wprawy
i przypadkiem nie uwierzyć, że może być inaczej. Życie erotyczne tego
miasta ma się dobrze, gorzej z uczuciowym. Ale jego chyba nikt nie
potrzebuje. Zero zobowiązań, bezpiecznie i bez euforii. Tylko tak daje się
przetrwać w tym świecie, który pożre wszystko, a potem z niesmakiem
wypluje. Więc bez histerii. I tak w końcu wracasz do żywych.
Zuzanna jest doskonałym wytworem tej rzeczywistości. Idealny
materiał na tygodniowy romans. Wie, że miłość nie istnieje, bo gdyby
istniała, nie byłoby klubów i tej całej reszty, czyli wolnego seksu. Tańca
godowego jednej nocy i szybkiego spełnienia. Wszechobecnego oszustwa
i deklarowanej cynicznie uczciwości: Zuzanna traktuje seks jak dobry
obiad, i tyle.
Nie chce się z nikim wiązać, bo nikt jej nigdy nie powiedział, że to
się może udać. Dlatego ma wielu kochanków. Woli sprawować nad
wszystkim kontrolę. Nieraz tylko się denerwuje, gdy ktoś łamie schemat,
bo sama wyznaje żelazną zasadę: zniknąć jako pierwsza z horyzontu. To
gra, która nigdy się nie nudzi. Ważne tylko, kto będzie górą. Nagrodą nie
jest miłość, lecz satysfakcja. Jej przyjaciółki, Anka i Marta, myślą
podobnie. Złudzenia na temat szczęśliwych zakończeń, jeśli się ich szybko
pozbędziemy, przestają uwierać i z czasem zaczynają nawet bawić. Jak
dobra anegdota o kimś innym. Byle nie o nas.
Przyjaciółki
Zuzanna patrzyła krytycznie na prawą stopę. Malowanie paznokci
jest sztuką, a ona, zamiast cierpliwie poczekać, aż wyschnie lakier, rzuciła
się w stronę dzwoniącego telefonu, przewracając po drodze wazon
z kwiatami stojący na komodzie. Czekała na wiadomość od faceta, którego
poprzedniej nocy poznała w klubie. Trzy randki. Na więcej nie mógł
liczyć. Trzeba trzymać się zasad.
– Halo? – odezwała się tonem zarezerwowanym dla przyszłych
kochanków.
– Dziecko, co ci się stało, przeziębiłaś się? – usłyszała głos matki,
która jak zwykle bezbłędnie zinterpretowała jej stan.
– Nie, mamo – westchnęła, wpatrując się w rozmazany na paznokciu
czerwony lakier. – Czytam książkę i przebywam w innym świecie, wiesz,
jak to jest.
Matka doskonale wiedziała, bo nic innego nie robiła, poza
oglądaniem romantycznych seriali. Już dawno Zuzanna obiecała sobie, że
nigdy nie będzie taka jak ona. Była świadoma, czym grozi pójście w ślady
matki. Życie w świecie iluzji nie jest prawdziwym życiem. Życie je się
garściami, najszybciej, jak się da. Dopóki nie ucieknie, a to, jak
błyskawicznie ucieka, miała okazję oglądać rok temu, odwiedzając
w szpitalu umierającego ojca. Do dziś budzi się w nocy i wyobraża sobie
własną śmierć. I choć zakopała głęboko lęk, on cały czas do niej wraca.
Życie nie będzie czekać. Nie traciła więc ani chwili, tylko szalała na
zwiększonych obrotach.
– Jak przeczytasz, to mi pożyczysz, dobrze? – poprosiła matka. –
A co ty właściwie, Zuza, czytasz? – zainteresowała się nagle.
– Nie powiem! Będziesz miała niespodziankę! Na pewno ci się
spodoba – odparła ze sztucznym ożywieniem Zuzanna. – Mamo, nie mogę
dłużej gadać. Cześć! – Odłożyła słuchawkę, nie czekając na odpowiedź.
W domu zapanowała błoga cisza. Zuzannę bolała głowa i na dodatek
nie pamiętała połowy tego, co działo się poprzedniego wieczoru. Miała
bliski kontakt z podłogą w łazience, to pewne. I dostała histerycznego
ataku śmiechu na widok faceta, który przez pół roku wysyłał rozpaczliwe,
pełne pretensji SMS-y, dopóki nie zrozumiał, że był jedynie jej
trzydniowym epizodem. Uwielbiała sytuacje, kiedy mężczyźni myśleli
o niej poważnie. Czy to takie dziwne? Podział na płeć w tej akurat kwestii
ma w sobie dokładnie tyle sensu, co wybór czerwonej lub zielonej
sukienki. W końcu i tak trzeba coś na siebie włożyć, więc to bez
znaczenia. Inteligentne kobiety zajmują się obalaniem stereotypów.
Zuzanna była inteligentna.
Najgorsze okazywały się niedzielne poranki. Po pierwsze, pojawiała
się bolesna świadomość nadciągającego poniedziałku. Nie lubiła rano
myśleć. Pewnie znów, gdy tylko zjawi się jutro w agencji, dowie się, że na
piątek trzeba było przygotować briefing, bo kreatywny zapomniał, iż
dostali nowy kontrakt. Po drugie, miała kaca, gdyż poprzedniej nocy
zdecydowanie za dużo wypiła, w przeciwieństwie do Marty, świeżej jak
bułeczka z piekarni i szalejącej pewnie do białego rana. Jak zwykle nic po
niej nie będzie widać.
Gdy się wczoraj rozstawały, przyjaciółka zaśmiewała się z dowcipów
wspólnego znajomego, którego jedyną zaletą była dobra kondycja. Przez
cały wieczór raczył je koszmarnymi kawałkami. Potem Marta poszła
w stronę metra, energicznie stukając niebotycznie wysokimi obcasami,
jakby tej nocy w ogóle nie było. Całe szczęście, że Zuzanna mieszkała tak
blisko ich ulubionego klubu.
Kupienie na kredyt apartamentu w domu przy parku, w samym
centrum Warszawy, było jedną z najlepszych decyzji w życiu Zuzanny.
Dwa tarasy, cisza, spokój, zieleń, stylowe meble – powód wiecznego
zdziwienia jej znajomych – tworzyły miejsce, w którym odnajdywała samą
siebie. Uciekała przed sterylnością i za żadne skarby nie przyznałaby się
nikomu, że minimalistyczne nowoczesne wnętrza kojarzą jej się z salą
operacyjną, w której nie chciała się znaleźć. Każdy ma w końcu swoje
fobie. Nawet Zuzanna, choć wyzwolona ze wszystkich zahamowań, nie
była od nich wolna.
Na szczęście nie czuła się samotna. Miała dwie przyjaciółki. Każda
z nich w jej oczach była kimś wyjątkowym. Podziwiała Martę za to, że
zdecydowała się skończyć stomatologię i od kilku miesięcy pracowała
w jednej z najnowocześniejszych klinik w mieście. Pacjenci ustawiali się
w kolejce po piękny uśmiech, a perwersyjna pani doktor składała ich
w ofierze bóstwu doskonałości. Lądowali w cytrynowym fotelu z wściekle
malinowym oparciem, ufni, że ich życie stanie się lepsze. Idealny uśmiech
był nieodzownym elementem w tańcu godowym nocnego życia.
Uzależnienie ludzi bogatych od perfekcjonizmu oraz ich próżność
gwarantowały pani doktor wysokie zarobki.
Marta była twarda. Dlatego czasem porzucała na kilka dni swoich
wyznawców i wyjeżdżała możliwie najdalej, by oddać się nurkowaniu.
Gorące noce z miejscowymi chłopcami o nienagannym uzębieniu były
tym, co przyjaciółka lubiła najbardziej. Pani stomatolog opracowała także
perfekcyjny sposób zdobywania pacjentów i znajomych za jednym
zamachem.
– Czekaj, czekaj, co się dzieje z twoją jedynką? – szeptała w kącie
klubowej łazienki nowo poznanej modelce.
– No nie mów, co z nią?! – odpowiadała przerażona dziewczyna,
rzucając się w panice do lustra.
Potem, w ramach rodzącej się przyjaźni, Marta łaskawie zgadzała się
przyjąć panienkę już w poniedziałek. W poniedziałki i wtorki pracowała
od rana do wieczora. Pochylona cierpliwie nad pacjentami, naprawiała
drobne usterki. Była lekarzem i spowiednikiem. Wiedziała, kto, z kim, za
ile i dlaczego. Nie wierzyła w miłość, ale w końcu tylko głupcy w nią
wierzą. Co innego przyjaźń. Ta miała jeszcze jakieś szanse w świecie,
gdzie cynizm okazywał się większą wartością niż szczerość. Szczerość
kojarzyła się z nudą i nikogo nie kręciła.
W życiu Zuzanny istniała jeszcze Anka – najbardziej seksowny
archeolog w mieście – pałająca niewytłumaczalną miłością do grobowców,
kościotrupów, krypt i grot kryjących niezidentyfikowane szczątki.
Zuzanna, Marta i Anka nie rozstawały się od gimnazjum. Obiecały
sobie wówczas dozgonną przyjaźń i całkowitą lojalność. Mając po
dwadzieścia sześć lat, osiągnęły niezależność finansową, a ich słynne
w towarzystwie wypady na miasto nigdy nie kończyły się banalnie.
Wiązały się z nimi większe lub mniejsze afery. Dziewczyny, uczestnicząc
w życiu nocnym miasta, głosiły wszem wobec, że są żywym dowodem na
istnienie w przyrodzie prawdziwej przyjaźni między kobietami
i manifestowały ją na każdym kroku. Przygodni kochankowie oraz
znajomi mówili o nich: Trzy Gracje i nie starali się nawet zapamiętać
imion dziewczyn.
Anka wyłamywała się ze schematu, nie stosując zasady trzech
randek. Nie uprawiała seksu z nieznajomymi. Była inna, a nie o to
przecież chodzi w tej grze. Nikt jednak nie miał jej tego za złe – każdy
łamał jakieś zasady. Była niezwykle atrakcyjna i na pierwszy rzut oka
niczym się od przyjaciółek nie różniła. Dopiero potem okazywało się, że
niekoniecznie wyląduje w cudzym łóżku albo w toalecie na szybki
numerek.
Zuzanna uśmiechnęła się na wspomnienie wczorajszego monologu
seksownej pani archeolog, która, siedząc na śliskim barze w krótkich
szortach niepozostawiających zbyt wiele miejsca dla wyobraźni, wygłosiła
płomienną mowę w obronie westalek. Ktoś z obecnych określił je mianem
hipnotyzowanych lasek, potem wykorzystywanych przez facetów
w sukienkach, udających kapłanów.
Anka zazwyczaj wdawała się w dyskusje, które z punktu widzenia
przyjaciółek były niepotrzebne i absurdalne. Marta uważała, że ona jest po
prostu zboczona, kiedy manifestowała tak otwarcie swoją miłość do
historii. W rezultacie pani archeolog pokłóciła się z cholernie przystojnym
facetem i straciła ich zdaniem szansę na udaną noc. No ale, jak powtarzała
Zuzanna, różniła się w tej kwestii od nich samych i za nic miała
zmarnowaną okazję. Jeśli się obcuje z mumiami, trudno podniecać się
żywymi.
Zawsze twierdziły, że Anka nie potrafi korzystać z życia. Choć trzeba
uczciwie przyznać, że raz próbowała zaufać mężczyźnie i jej nie wyszło.
Dokonała wtedy naukowej analizy zjawiska miłości i stwierdziła, że taki
twór w przyrodzie nie występuje. W drobnym ciele Anny krył się
najbardziej zatwardziały przeciwnik ckliwych klimatów i uczuciowych
deklaracji bez pokrycia.
Zawód miłosny był tym większy, że chłopak, w którym się
zakochała, ukradł rewolucyjny artykuł jej autorstwa na temat życia
codziennego królowej Hatszepsut i opublikował tekst pod własnym
nazwiskiem. Prawdziwy z niego dupek i złodziej. A potem uciekł na jeden
z amerykańskich uniwersytetów w glorii chwały, aby kraść tam dalej.
Trudno teraz oczekiwać, aby Anka, przy nadarzającej się okazji, rzucała
się w ramiona każdemu brodatemu archeologowi lub gładkiemu lalusiowi
z klubu. Żaden z tych gatunków facetów jej nie kręcił.
Zuzanna uśmiechnęła się na wspomnienie dzikiej awantury na
pewnej premierze filmowej, kiedy drugi reżyser usiłował wepchnąć ich
skromnej przyjaciółce rękę pod sukienkę. Znalazł się na ostrym dyżurze,
wylądowawszy wcześniej na stole pełnym szkła.
Każda z nich była w pewien sposób wyjątkowa. Trzy przyjaciółki,
trzy wyzwania, trzy historie.
Leżące na dywanie kwiaty i woda z wazonu, wsiąkająca w puszystą
biel przypomniały Zuzannie, że czas wracać do świata żywych. Pobiegła
do kuchni po papierowe ręczniki, aby wytrzeć komodę. Potem, marszcząc
śmiesznie nos, zaczęła dokładnie nakładać lakier na ostatnie dwa
paznokcie. Miała drobne stopy dziecka, rozmiar trzydzieści pięć, więc
czerwony kolor dodawał im powagi i sprawiał, że czuła się pewniej.
Za oknem przejechała polewaczka i rozległo się szczekanie psa,
który zaliczył obowiązkowy prysznic. Zuzanna miała przed sobą cały
dzień. I nie zamierzała go zmarnować.
Zawsze może zdarzyć się cud i wtedy zacznie dziać się coś
wyjątkowego. W końcu świat, nawet jeśli myślisz inaczej, potrafi cię
zaskoczyć. Gdy w to wierzysz, masz jeszcze szansę wykraść mu coś dla
siebie. Tak, aby tego nie zauważył. Na szczęście nie jesteś dla niego
wystarczająco ważna i dlatego czasem może się udać.
Anka
Podobno roztargnienie jest cechą ludzi inteligentnych. Podobno. Tak
dużo myślą, że zapominają o wszystkim. Albo szczęśliwych głupców,
którzy nie pamiętają swoich porażek i ciągle wszystko zaczynają od nowa.
Anka nie miała teraz czasu rozstrzygać, do jakiej kategorii należy, bo była
wściekła na samą siebie. Grzebała gorączkowo w biurku, poszukując listu
od profesora, który wybrał ją, jako jedyną osobę z grupy polskich
specjalistów starających się o pracę przy sensacyjnym znalezisku. Było
nim starożytne miejsce pochówku w zachodnim Meksyku, w okolicach
Colima. Zawierało szczątki dwudziestu ośmiu osób z okresu od
pięćsetnego roku przed naszą erą do pięćsetnych lat naszej ery. Odkrycia
dokonali archeolodzy z Narodowego Instytutu Antropologii i Historii
Meksyku. Anka była młodym, zdolnym ekspertem od starożytnych mumii,
zauważonym w świecie z powodu jej kilku naprawdę ciekawych
publikacji.
Niezależnie od porażki w miłości odniosła sukces w życiu
naukowym. Dzięki ostatniej wręcz rewolucyjnej pracy posypały się
propozycje i teraz miała niepowtarzalną szansę zmarnować jedną z nich.
Wracając do roztargnienia, które ją nagle dopadło, Anka przychylała się do
tej pierwszej interpretacji, że jest osobą inteligentną, bo na pewno nigdy
już nie będzie zachwycona, jeśli nie znajdzie tego listu. Coraz bardziej
wściekła, rozrzucała papiery, gdy rozległ się dzwonek telefonu.
– Anka! Zadzwonił, umówiliśmy się! – Usłyszała zdyszany głos
podekscytowanej Zuzanny. – Będzie się działo! – Rozległ się śmiech.
Karuzela kręciła się na nowo i Zuzanna wchodziła na orbitę. Anka
wiedziała, co to oznacza. Tydzień prawie bez kontaktu, garść anegdot,
kilka trafnych spostrzeżeń na temat potencji kochanka i kolejny numerek
odhaczony na liście.
Anka uwielbiała swoje przyjaciółki. Uczestniczyła w większości
szaleństw, chyba że akurat nie miała na nie czasu. Gdy nawalała kilka razy
z rzędu i spędzała weekendy pochylona nad klawiaturą laptopa, umawiały
się na babski wieczór z popcornem i łzawym filmem o miłości lub ostrym
erotykiem. Takie wypady i rozmowy potrzebne jej były jak woda
spragnionym na pustyni. Równowaga między intelektualnym spełnieniem
a lekkomyślnością i brakiem powagi musiała być zachowana, bez niej
Anka nie mogłaby normalnie funkcjonować.
Przypomniała sobie wczorajszą rozmowę w barze z napalonym,
cholernie przystojnym facetem. Najpierw dyskutowali o westalkach,
a potem o metafizyce uczuć.
– Miłość nie istnieje – dowodził, wymawiając słowo „miłość” tak,
jakby miał w ustach coś obrzydliwego. – To pojęcie abstrakcyjne,
wymyślone przez idiotów, którym się wydaje, że cokolwiek na tym
świecie może wiecznie trwać!
– Co się tak czepiasz miłości? – zdziwiła się Anka. – Każdy ma
swoją bajkę. Wierzy w nią albo nie. To i tak nie ma większego znaczenia.
Ilu ludzi, tyle definicji.
– Na przykład ty! – zaatakował ją niespodziewanie, przysuwając się
bliżej. – Niby taka laska, a przychodzisz bez faceta. Po co? Szukasz
szczęścia? Masz ochotę na szybki niezobowiązujący numerek? A może
wręcz przeciwnie? Jesteś zdesperowaną romantyczką i pragniesz znaleźć
tu doskonałego męża? Uwierz mi, tutaj takich nie ma.
– Rozczarowujesz mnie. – Anka założyła nogę na nogę, skupiając na
sobie spojrzenia męskiej połowy baru. – Mówisz o ludziach jak
o obiektach seksualnych. I zgrywasz cynika. A zdradza cię głód w oczach,
głód wcale nie seksu, tego jestem pewna, i jeszcze smutek, którego
źródłem nie jest brak, lecz nadmiar uczuć. Nie masz odwagi przyznać się
przed samym sobą, że tak naprawdę brakuje ci miłości. Rozglądasz się za
laskami, w nadziei, że któraś dostrzeże w tobie coś więcej niż tylko
ciacho, którym jesteś, i pokocha takiego palanta, czyli romantyka jak ty.
Wiesz, nie chce mi się z tobą gadać. – Westchnęła, czując nagłe zmęczenie
rozmową, która wiedzie donikąd. – A poza tym twoja gadka jest żałośnie
przewidywalna i, mówiąc szczerze, trochę się nudzę.
Takie dialogi toczą się od początku świata. I zawsze są tak samo
banalne. Anka nie miała złudzeń co do dalszego ciągu. Facet bezbłędnie
odczytał niewypowiedziane „spłyń” i odsunął się, manifestując pogardę.
To gra, którą również prowadzi się od zarania dziejów. Kto kogo pierwszy
obrazi. Miała go z głowy i mogła wreszcie wrócić do swoich przyjaciółek.
Wieczór był absolutnie cudowny i nie zamieniłaby go nawet na cały
dzień, który mogłaby spędzić na wykopaliskach w Meksyku. Teraz jednak
nic nie miało znaczenia. Ani facet z baru, ani nawet przyjaciółki, bo Anka
czuła coraz większe zdenerwowanie. Szukała zaproszenia, i to było
ważniejsze od szalonego wieczoru i głupiej rozmowy z podobno
najprzystojniejszym facetem w mieście.
– Jest! – krzyknęła wreszcie, wyciągając spod łóżka zmiętą kopertę.
Nie znosiła we własnym domu wszechobecnego bałaganu. Nigdy nie
mogła nic znaleźć. Ostatnio odkryła za kaloryferem ulubioną koszulkę we
wściekle żółtym kolorze. Nie widziała jej od roku.
W pracy, przeciwnie, porządkiem przerażała studentów
uczęszczających na jej ćwiczenia. Na biurku pani archeolog leżały
w równych rzędach zatemperowane ołówki, obok spoczywały bez śladu
kurzu klawiatura, monitor, kilka kartek i nic więcej. W instytucie Anka
była perfekcjonistką i pedantką. Nieubłagana w swoim zamiłowaniu do
czystości, w oczach przyszłych adeptów sztuki archeologii, którzy od
czasu do czasu bywali w jej gabinecie, stawała się przykładem tego, co
z człowieka robi obsesyjne dążenie do doskonałości. Była najlepiej
rokującą doktorantką na uczelni, z czego świetnie zdawała sobie sprawę.
Złośliwi charakteryzowali ją jako seksownego humanoida z przerośniętym
ego.
Mieszkanie odziedziczone po ciotce zajmowało powierzchnię
dwudziestu pięciu metrów kwadratowych i miało pięć metrów wysokości.
Znajdowało się przy alei Wojska Polskiego, w domu
z charakterystycznymi czerwonymi dachówkami. Usytuowane na strychu,
obok dawnej pralni, stanowiło dowód kompletnego ignorowania
podstawowych potrzeb życiowych przez jego właścicielkę. Symbolem
tego miejsca były wiecznie pusta lodówka i tysiące zaginionych rzeczy
poległych w boju o jedynie słuszny ład.
Co dziwne, pokój mimo bałaganu wydawał się czysty. Liczba
przedmiotów zgromadzonych na tak małej przestrzeni wykluczała jednak
utrzymanie porządku i Anka całkiem gubiła się w swoim świecie.
Łóżko na antresoli było w mieszkaniu najważniejsze. Niemy świadek
perwersji i miłosnych wyczynów przyjaciółek Anki. Gdyby pani archeolog
miała tam stale włączoną kamerę i zdecydowała się zostać producentem
filmów pornograficznych, zbiłaby na nich majątek. Garsoniera Ani
świetnie sprawdzała się w roli ulubionego miejsca schadzek Marty
i Zuzanny.
Własny gabinet na wydziale archeologii okazał się z czasem
atrakcyjniejszy niż ciasne mieszkanie zawalone niepotrzebnymi rzeczami,
które żal było wyrzucić. Połowa z nich należała do ciotki. Absurdalne
przedmioty pochodzące jeszcze z czasów PRL, takie jak szklana szafirowa
popielniczka w kształcie żaby czy obrzydliwy brązowy dzbanek na
herbatę. Nie mogła się zdobyć na ich eksmisję. I tak przebywała na uczelni
od rana do wieczora i wracała na strych tylko na noc. W dzień, od czasu do
czasu, garsoniera zamieniała się w dom schadzek.
Dzielenie się prywatną przestrzenią jest koronnym dowodem na
istnienie szczerej przyjaźni. To tak, jakby pożyczyć komuś swoją
szczoteczkę do zębów, ryzykując, że się do niej przywiąże i będzie chciał
jej stale używać, by myć zęby przed twoim lustrem. Niewiele jest osób na
tej ziemi, którym na to pozwalamy. Z przyjaciółkami miały wspólnie
wypracowane zasady korzystania z garsoniery. Dziewczyny pojawiały się
w niej w jednym tylko celu. Uprawiały seks. Kochanków uprzedzały, że
tutaj się nie wraca.
Oficjalnie mieszkanie należało do brata. Trenował boks, czego
dowodem były wiszące na ścianie rękawice, kupione przez Zuzannę na
pchlim targu. Stare i zużyte i tak stanowiły wystarczające alibi dla wersji:
Uwaga, tu rezyduje mężczyzna! Kochankowie nigdy więc nie wracali.
Woleli nie ryzykować. Za bardzo zależało im na zachowaniu dobrego
wyglądu i ostatnią rzeczą, o jakiej marzyli, był sparing z bratem kochanki.
Anka westchnęła i spojrzała na łóżko. Potem ściągnęła z niego
prześcieradła i wrzuciła zużytą pościel do pralki. Całe szczęście, że miała
suszarkę, bo inaczej mieszkanie przypominałoby typowe podwórko
włoskiej kamienicy, gdzie między domami rozwiesza się na sznurkach
bieliznę. Niemal każde miasto w słonecznej Italii wygląda tak, jakby
ciągle trwało w nim święto kalesonów. Brakuje tam tylko upojonych
winem linoskoczków błąkających się w świetle księżyca między białymi
prześcieradłami.
Anka była już trochę zmęczona potencją przyjaciółek, ale nic nie
mówiła, bo w sumie poza koniecznością prania pościeli, która po
miłosnych zapasach traciła świeżość, po powrocie do domu nie odkrywała
wielu śladów ich obecności. Żadnych niedopałków, przewróconych
szklanek, zapachu seksu czy zostawionych przez przypadek stringów bądź
bokserek. Szeroko otwarte okno skutecznie wyganiało wszystkie
wspomnienia.
W łazience panował idealny porządek. Odkręciła kran i napuściła
wodę do wanny, przyglądając się spokojnie, jak się nią stopniowo
napełnia. Wyobraziła sobie, że wchodzi do łaźni rzymskiej i gdy wreszcie
zanurzyła się w cieple, przymknęła powieki, szukając inspiracji w znanych
jej obrazach. Po chwili oddech wyrównał się i Anka zasnęła jak dziecko.
Nieszczelny kurek skutecznie chronił ją przez utonięciem, a w wannie jej
zdaniem spało się najlepiej.
Obudziła się dwie godziny później z uczuciem, że coś jest nie tak.
Leżała w suchej emaliowanej skorupie pozbawionej kropli wody. Gęsia
skórka pokrywająca jej ciało była zapowiedzią zbliżającego się
nieuchronnie kataru. Znów straciła poczucie czasu i teraz, gdy wychodziła
z wanny, owijając się pospiesznie białym miękkim szlafrokiem, wyklinała
samą siebie za głupotę i brak wyobraźni. Potem, już spokojniejsza, objęła
dłońmi kubek z gorącą herbatą i zapatrzyła się w dachy sąsiednich domów.
Na jednym z nich uwijał się kominiarz. Gdy zobaczył, że mu się
przygląda, poruszył trzymaną w dłoni szczotką tak, aby nie miała
wątpliwości, o co mu chodzi. Odwróciła się plecami, tłumiąc śmiech.
Podobno kominiarz przynosi szczęście, ale kominiarz z wyciorem to
zupełnie co innego. Wyglądał jak krasnoludek z baśni o Śnieżce w wersji
dla dorosłych. Wolała o tym nie myśleć. I nie wyobrażać sobie, co by się
stało, gdyby zamiast niej była tu którakolwiek z przyjaciółek i zaprosiła
kominiarza do domu na farta.
Marta
Wzdychając głęboko, przewróciła się na drugi bok. Wysunęła
z pościeli stopę, aby oprzeć ją o znajomą ramę łóżka i trafiła na pustkę.
Poruszyła niecierpliwie palcami w poszukiwaniu oparcia i wtedy w jej
głowie rozległy się dzwonki alarmowe. Nie była u siebie w domu.
Ostrożnie odsunęła się od źródła ciepła, które, jak podejrzewała, miało
bezpośredni związek z osobnikiem płci przeciwnej. W akcie odwagi
uchyliła nieco powiekę. Nie czuła się jeszcze gotowa na konfrontację.
Słyszała jego równy oddech, ale nie miała pewności, czy nie udaje. Na
wszelki wypadek znieruchomiała.
Po nocy spędzonej z obcym facetem zawsze istnieją dwa wyjścia.
Albo budzisz się i wymykasz, zbierając pod drodze rzeczy, a jeśli masz
szczęście, drzwi zatrzaskują się same, albo usiłujesz wyjść jak najszybciej,
bo on obudził się pierwszy, odmawiasz więc jedzenia śniadania pod
pretekstem porannego spotkania z teściową w centrum handlowym, co
skutecznie studzi miłosne zapędy. Teściowa działa bezbłędnie, ale po ten
argument sięga się wtedy, gdy jest to facet na jedną noc, a nie na trzy
upojne randki w mającym niepowtarzalny klimat mieszkaniu przyjaciółki.
Marta nie wiedziała, jaki scenariusz przyniosło jej życie, bo choć
rozstając się wczoraj z Zuzanną, sprawiała wrażenie kompletnie
przytomnej, potem wszystko się zmieniło. Znajomi namówili ją na pójście
do jeszcze jednego klubu, więc prawdę mówiąc, niewiele pamiętała
z dalszej części nocy. Nie miała pojęcia, jak i skąd wzięła się w cudzym
mieszkaniu, a ciepłe udo przylegające do jej nóg było tak konkretne jak
ból głowy rozsadzający teraz czaszkę.
Musiała zmierzyć się z rzeczywistością niedzielnego poranka.
„Nie jest dobrze” – pomyślała i gwałtownie otworzyła oczy.
Mężczyzna nie spał. Przyglądał się Marcie. Mierzył ją uważnie
niebieskimi oczami. Niepokojąco kogoś przypominał, lecz nie mogła
odnaleźć w pamięci osoby, z którą jej się kojarzył. Nie tylko nie spał, ale
najwyraźniej nadal był zainteresowany. Dowód zainteresowania dotykał
niecierpliwe jej biodra. Nieznajomy przesunął powoli dłoń w stronę
prawej piersi i sięgnął po nią leniwym ruchem tak, że Marcie zrobiło się
gorąco. Nagle wszystko sobie przypomniała. Facet bez imienia był dobry.
Nawet bardzo dobry.
„Trzy randki” – zadecydowała w myśli i uśmiechnęła się do niego,
unosząc się na łóżku.
Teraz już obie jej piersi znalazły się w jego dłoniach, bawił się nimi
od niechcenia, jakby myślał o czymś zupełnie innym, a potem
niespodziewanie przestał i zagłębił w nią palec, nie spuszczając wzroku
z wpółotwartych ust. Jęknęła i rozchyliła szeroko uda. Rozszerzone
źrenice i przyspieszony oddech, nad którym nie mogła zapanować,
najwyraźniej sprawiły mu satysfakcję. Przerzuciła nogi przez biodra
nieznajomego i powoli zaczęła unosić się i opadać. Ciężkie piersi tańczyły,
uwolnione z uścisku, bo dłonie mężczyzny przeniosły się teraz na talię
i kontrolowały tempo, prowadząc Martę prosto do orgazmu.
Naraz mężczyzna przerwał i znieruchomiał. Czuła głęboko
nieznośne pulsowanie domagające się spełnienia, ale zanim zdążyła
zaprotestować, przekręcił ją na plecy i wszedł głębiej, aby narzucić swój
rytm. Teraz naprawdę nie mogła oddychać. Wchodził w nią coraz mocniej,
nie przestając patrzeć jej w oczy. Było to nieznośnie podniecające.
I bezczelne. Po kilku minutach poczuła, że nie jest w stanie zapanować
nad potężną falą orgazmu. Krzyknęła i zacisnęła mocno palce na jego
ramionach. Poderwała gwałtownie głowę i opadła, wyginając w łuk szyję.
Długie ciemne włosy zasłaniały twarz, ale szeroki uśmiech zdradzał, jak
bardzo jest zadowolona.
– To było niczym poranne cappuccino – oznajmiła ochrypłym
głosem i wysunęła się spod niego, siadając na brzegu materaca.
– To było lepsze – mruknął i wstał, owijając biodra prześcieradłem.
Gdy podszedł do okna, rozejrzała się dyskretnie po pokoju. Materac,
gitara, piecyk i czarna skóra przerzucona niedbale przez poręcz krzesła.
Nie mogła w to uwierzyć! Przespała się z pieprzonym muzykiem.
A obiecywała sobie, że po ostatnim epizodzie nigdy tego błędu nie zrobi.
– Nie będę ściemniał – odezwał się nieznajomy, nadal odwrócony
plecami. – Chcę to powtórzyć.
– Zadzwonię – rzuciła zdyszanym głosem, zrywając się z pościeli.
Ubrania same znajdowały do niej drogę. Najpierw majtki, potem
rękawy bluzki, nawet spodnie chętnie dawały się włożyć. Biustonosz
wepchnęła do torebki. Zatrzymała się na chwilę, nie zapinając na piersiach
guzików. Gdzieś położyła kolczyki. Wszystko jedno, kupi następne. Nie
patrzyła w jego stronę. Ten rozdział musiał być jak najszybciej zamknięty.
Ostatnim razem, gdy przespała się z muzykiem, a on zwariował na jej
punkcie, nie mogła się od niego uwolnić. Zadedykował jej nową płytę, na
koncercie oznajmił wszem wobec, że choć jest najbardziej wyuzdaną
i zepsutą dziwką, jaką spotkał w życiu, mimo wszystko cały czas ma
nadzieję, że przestanie go wreszcie unikać i znów się z nim prześpi. Marta
oszalała z wściekłości. Potem przez blisko miesiąc była najmodniejszą
osobą w towarzystwie.
Teraz chciała jak najdalej uciec od instrumentów i utalentowanych
dupków, bo na samo wspomnienie koncertu znów rozbolała ją głowa.
Mężczyzna podszedł bliżej i pochylił się, muskając ustami jej
policzek.
– Domyślam się, że nie lubisz muzyków, ale ja w przeciwieństwie do
tamtego faceta nie jestem wariatem.
Tego się nie spodziewała. Minęło już pół roku od pamiętnej afery
i nie rozumiała, jakim cudem nowy kochanek się o tym dowiedział.
Uśmiechnął się, jakby czytał w jej myślach.
– Opowiedziałaś mi wczoraj całe swoje życie.
– Serio? – spytała, postanawiając nigdy więcej tyle nie pić.
– No może nie całe, ale wystarczająco wiele, abym domyślił się, jaki
masz problem. Nie jestem muzykiem, jestem psychologiem. To
mieszkanie mojego kumpla.
Faceci, którzy zajmują się rozgryzaniem innych i rozkładaniem ich
umysłu na czynniki pierwsze, są najbardziej niebezpiecznymi
i zarozumiałymi palantami na świecie. Tak samo jak muzycy.
Rzeczywistość okazała się jeszcze gorsza. Marta złapała torebkę i cofnęła
się o krok, zasłaniając się nią jak tarczą. Była zbyt mała, aby ukryć nagie
piersi. Nienawidziła wieczorowych kopertówek, w których mieściły się
tylko komórka, kilka wizytówek i zwitek banknotów.
– Hej! Nie jestem wariatem. Chcesz pogadać?
– Pogadać? O czym pogadać? – Pierwszy raz w życiu ktoś ją tak
zaskoczył, bo w przypadku klubowych znajomości obowiązywała żelazna
zasada: im mniej słów, tym lepiej dla obu stron. Co innego, gdy oboje byli
pijani. Wtedy te zasady nie obowiązywały.
– O tym, skąd się w sumie znamy, bo oboje czujemy od początku, że
musieliśmy się wcześniej spotkać i dokładnie tak samo nas to męczy. –
Uśmiechnął się czarująco.
A więc się nie myliła.
„Przecież nie poznaliśmy się w poprzednim wcieleniu” – pomyślała
przytomnie.
Przyglądała mu się spokojnie, badając powoli jego rysy twarzy,
i nagle odkryła maleńką bliznę w kształcie strzałki w samym kąciku ust.
I uderzyło ją wspomnienie. Taką samą bliznę miał Michał, chłopak
z gimnazjum, w którym na zabój kochały się z Zuzanną. Potem straciły
z nim kontakt, bo wyjechał z matką do Paryża. Minęło dziesięć lat, więc
nic dziwnego, że go nie poznała. Przypomniała sobie teraz, jak kiedyś bił
się przed szkołą z uczniem z klasy o rok wyżej i choć wyszedł z tej walki
zwycięsko, upadł w trakcie szarpaniny na chodnik i trafił ustami na rozbite
szkło. Stąd ta blizna.
Zgadzały się oczy, profil, krzywy uśmieszek, tylko zdecydowanie
lepiej się teraz prezentował. Wyglądał jak ciacho ze snów małolat, które
mają jeszcze nadzieję znaleźć w swoim życiu księcia z bajki, czyli
smakołyk życia.
– Masz na imię...? – spytała ostrożnie, chcąc się upewnić.
– Michał – mruknął, ściągając w zastanowieniu brwi.
W życiu czasem nadchodzi taki moment, kiedy świat wywraca się do
góry nogami. Nie, nie jest to chwila, kiedy myślisz, że właśnie znalazłaś
drugą połowę. Miłość nie istnieje, więc to już masz z głowy. To chwila,
kiedy uświadamiasz sobie, że przespałaś się z facetem, z którym jarałaś
pierwsze blanty i który sprawiał, że miękły ci kolana. To nie jest dobre. To
nigdy nie jest dobre, bo nie wiadomo, co w takiej sytuacji robić.
– Halo, to ja, Marta! – Pomachała niepewnie ręką. – Pierwsza D,
tak?
– Rejtan?
– Trzecia ławka pod oknem.
– Nie, czwarta.
Czuła się idiotycznie. Czuła się tak, jakby dopiero co przespała się ze
swoim bratem. Najgorsze było to, że znów miała ochotę na seks.
– Co porabiałaś przez te lata? – zainteresował się.
A więc tak to chciał ustawić. Jeden numerek i wracamy do szkolnej
przyjaźni. Marta poczuła narastającą frustrację. Zazwyczaj ona pisała
scenariusz i dyktowała warunki. Trzy randki to trzy randki. Musiała
pomyśleć, jak się zachować w tak nietypowej sytuacji.
– Podobno zdradziłam ci już wszystko na swój temat. – Uśmiechnęła
się krzywo. – A poza tym jestem nieprzytomna. Może spotkamy się jakoś
w tygodniu i wtedy ty opowiesz mi o sobie.
– Nie ma sprawy, jak wolisz. Wymienimy numery telefonów? –
spytał, przyglądając się Marcie uważnie.
A więc wiedział, że jeszcze przed chwilą nie miała zamiaru tego
zrobić. Michał miał w szkole opinię chłopaka, którego uwadze nic nie
umyka. Zawsze był przenikliwy. Pamiętała kłótnię z nauczycielem
historii... Nie chciała jej pamiętać! Chciała znów się z nim kochać i, do
cholery, miała do tego prawo! Prawo trzech randek. Zacisnęła palce na
torebce i otworzyła ją jednym ruchem. Wyjęła wizytówkę i nie patrząc mu
w oczy, podała ją tak ostrożnie, jakby zaraz miała się rozpaść.
– Poczucie winy? – rzucił cicho. – Jesteś na siebie zła?
– A mam się czym przejmować? – zdziwiła się. – To był naprawdę
świetny seks z kolegą z gimnazjum. Wtedy to nie wchodziło w grę, teraz
tak. Nie będziesz chyba analizował sytuacji?
Michał otworzył przed nią drzwi i ukłonił się z drwiącym
uśmieszkiem. Wyraźnie tchórzyła. Domyślał się, że ma problem, bo
przespanie się z kumplem z klasy zawsze rodzi komplikacje.
Z doświadczenia wiedział, że w takiej sytuacji nie należy wchodzić
w dialog. Wypuścił ją na słoneczną klatkę.
Zaatakowana jaskrawym światłem złapała się za skronie.
Przyćmiony ból głowy po raz kolejny wrócił, i to ze zdwojoną siłą. Miała
jedną zasadę, której nigdy nie złamała. Nie sypiała ze znajomymi, a tym
bardziej z przyjaciółmi. Zasada nie obejmowała niewyobrażalnego pecha
w postaci miłości z gimnazjum. W dodatku doprowadziła się do takiego
stanu, że nawet go nie skojarzyła. Gdyby było inaczej, nigdy nie
zdecydowałaby się na seks.
– Ja pierdolę! – krzyknęła w windzie, uderzając dłonią w drzwi.
Poczuła tępe mrowienie w palcach i to pozwoliło jej zebrać myśli.
Uspokoiła się i uśmiechnęła się po chwili, wyobrażając sobie, co powie
Zuzanna, gdy się dowie, kogo spotkała i co zrobiła. Ile godzin kiedyś
przegadały, wymyślając sobie różne scenariusze! Wariant pierwszy to
przyjaźń we troje. Wariant drugi – rzut monetą, która z nich ma się z nim
spotykać. Wariant trzeci – spotykają się obie i tracą z nim dziewictwo, co
cementuje ich przyjaźń. Gimnazjalne marzenia miały się nijak do
rzeczywistości.
Nagle poczuła, że wcale nie ma ochoty się nim dzielić. Wiedziała
jednak, że w przyjaźni obowiązuje niepisana zasada. Jeśli Zuzanna będzie
miała ochotę, też prześpi się z Michałem. Ustalenie było nieważne tylko
wtedy, kiedy którejś zaczęłoby zależeć na facecie. Ten wariant był czysto
hipotetyczny, bo wykluczyły go już dawno temu. A więc podzieli się i tyle.
Seks dla Zuzanny i dla Marty był jak ulubiona kanapka w Subwayu.
Uzależniał, ale zawsze można było zmienić menu i zacząć od nowa.
Od początku istnienia świata kobiety i mężczyźni ciągle szukają
nowych smaków. W mieście nieskończonych możliwości szans odkrycia
nieznanej kompozycji jest więcej, niż mogłoby się zdawać. Marta należała
do koneserów i dopóki nie przekonała się, że jej wybór jest dokładnie taki
sam jak poprzedni i niczym się nie różni, odczuwała niepokój, na który
jedynym lekarstwem było skonsumowanie kanapki do końca. I upewnienie
się, że to żadna rewelacja. Dlatego gdy wyszła od Michała, postanowiła
zrobić wszystko, aby zapomnieli o okolicznościach, w jakich się kiedyś
poznali, i skupili na teraźniejszości.
Michał
Podszedł do lustra i potarł w zastanowieniu podbródek. Bycie
psychologiem miało swoje dobre strony. Zaliczył tyle dziewczyn, że nawet
gdyby się postarał, nie byłby w stanie wszystkich wymienić. Niektóre nie
miały imion, bo nie zdążyły mu się przedstawić. W klubach i pod klubami
zdarzały się sytuacje, gdy nie miało to żadnego znaczenia. Podrywał je na
Bergsona, na Nietzschego, na kino włoskie, francuskie, na nową falę
brytyjską, na Freuda, dowolnie, bo dla kobiety nie ma nic bardziej
podniecającego niż uczucie, że jej intelekt kręci faceta na równi z seksem.
Odkrył to już dawno temu.
Prawie połowa atrakcyjnych kobiet w mieście go nienawidziła.
Musiał się liczyć z sytuacjami, kiedy dziewczyna nie przyjmowała do
wiadomości, że to tylko seks. Gdy potem przez przypadek ją spotykał,
dochodziło do żenujących scen. Pozostała część damskiej populacji,
pozbawiona instynktu posiadania faceta na własność, uwielbiała go jako
mistrza seksu bez zobowiązań. Michał nigdy nie spał dwa razy z tą samą
dziewczyną. Wiedział, czym to grozi.
Pierwsza zasada, jakiej przestrzegał, to nie kłamać. Dlatego na
wstępie informował, że w ogóle nie interesują go związki. Nie wierzył
w miłość, wierzył w przyjemność. Był wyznawcą wolności i jako
kochanek doskonały nigdy nie zawiódł oczekiwań drugiej strony.
Marta okazała się miłym epizodem, kojarzyła się z gimnazjum
i pierwszymi marzeniami rozbudzonego erotycznie piętnastolatka. Już
wtedy miała duże piersi i świetną figurę, ale to jej koleżanka była
posiadaczką najlepszych w szkole nóg. Męska część klasy zbyt często
biegała na dużej przerwie do łazienki, gdy Zuzanna wkładała
minispódniczkę, która praktycznie niczego nie zasłaniała. Wystarczało, że
schyliła się po upuszczony na korytarzu zeszyt. Był pewien, że robiła to
specjalnie. Zrozumiał wtedy, na czym polega siła stringów.
Dziewczyny były nierozłączne. Siedziały w jednej ławce, mówiły
jednocześnie to samo i w tej samej chwili wybuchały śmiechem, gdy
opowiadał jakiś dowcip. W duecie stawały się nie do pokonania. Fantazje
sprowadzały się więc czasem do trójkąta, i to wspomnienie sprawiło, że
poczuł się jak chłopiec, który dostał nową zabawkę i nie może się
doczekać, kiedy wprawi ją w ruch.
Zrzucił na podłogę prześcieradło i powlókł się do łazienki. Czuł
przyjemne znużenie, a gdy pomyślał o przeżytej nocy, uśmiechnął się jak
ktoś, kto zdecydował się sprawdzić karty i odkrył, że trafił dużego pokera.
Michał był z siebie zadowolony. Akceptował swoją seksualność,
lubił otwartość i wyznawaną zasadę przyjemności. Pracował jako
psychoterapeuta i to dawało mu przewagę nad innymi mężczyznami.
Niektórzy wkopywali się w trudne sytuacje, nie przewidując zawczasu
niebezpieczeństwa. Zbyt wiele znał historii, które kończyły się
dramatycznie – albo śmiertelną nudą i rutyną, albo scenami, gdy obie
strony traciły godność i wzajemny szacunek. Rodzice Michała rozwiedli
się, kiedy miał czternaście lat. Odtąd zachowywał daleko posuniętą
ostrożność.
Wyszedł spod prysznica i wrzucił na siebie koszulkę i dżinsy.
Codziennie rano jadł śniadanie w pobliskim bistro. Dzisiaj zasłużył na
podwójne. Gdy spojrzał na gitarę, przypomniał sobie niewinne
kłamstewko, którym uraczył koleżankę z gimnazjum. Co prawda nie był
muzykiem, ale czasem grywał na tym instrumencie. I mieszkanie należało
do niego. Nie miał wyrzutów sumienia, że oszukał Martę. Jeśli miało to ją
uspokoić, z pewnością zadziałało. A i tak nie będą się u niego spotykać.
Do siebie zapraszał tylko raz, na jedną noc, i nigdy tej zasady nie złamał.
Marta i Zuzanna
Miasto budziło się ze snu jak mocno już zużyta kobieta lekkich
obyczajów, która pragnie ukryć niedostatki urody, nadmiernie pudrując
twarz. Śmieciarze beznamiętnie zbierali ulotki zachęcające do skorzystania
z usług agencji towarzyskich. Panienki z papierowych reklam uchwycone
przez fotografa w prowokacyjnych pozach miały w świetle dnia smutne
twarze, jakby profesja, którą uprawiają, nie gwarantowała im
deklarowanej dla obu stron radości. Tony śmieci, butelek i puszek po piwie
walały się w bramach, skąd zabierali je niewyspani dozorcy, klnąc
i złorzecząc pod nosem, że znów jest weekend, przeklęty czas sodomy
i gomory.
Seks zdominował życie nocne i nikt nie miał złudzeń, że wszystkie
drogi prowadzą do łóżka. W izbie wytrzeźwień na Kolskiej jak zawsze był
komplet, a na komendach policji nieletni zaćpani poszukiwacze mocnych
wrażeń czekali na pojawienie się opiekunów.
Niedzielny poranek dawał przedsmak piekła. Jeśli ktoś chciał choć
przez chwilę poczuć za plecami oddech diabła, miał szansę doświadczyć
tego właśnie o świcie.
Dziewczyna w różowej sukience, oparta o mur kamienicy, była
idealną kopią innej, która tego ranka ochrzciła wymiotami chodnik. Teraz
i ona, ta druga, pochylona nad koszem na śmieci, wstrząsana konwulsjami,
oddawała światu wszystkie złe wspomnienia nocy. W barze Ulubiona
kolejne kieliszki wódki, nalewane pewną ręką rudej barmanki, znikały
w przełykach niewidzących już na oczy klientów.
Miasto żyło, choć ledwo oddychało.
Marta otworzyła drzwi, czując nagłe zmęczenie. Mieszkanie na
Kabatach miało dobre i złe strony. Cisza i spokój, ale też nuda, która
wsiąkała powoli w mury nowych apartamentów, skutecznie izolowały od
sąsiadów. Sama wybrała to miejsce. Pragnęła odosobnienia, bo w niedzielę
ładowała akumulatory na kolejny tydzień. Teraz miała w głowie
kompletny chaos. Nie potrafiła uporać się z dziwnym uczuciem, że tym
razem przegrała, i choć wyszła z obcego mieszkania, zostawiając tam
Michała, nie czuła satysfakcji płynącej z ucieczki. Marzyła niecierpliwie
o kolejnym spotkaniu. Musiała się przekonać, czy nowy kochanek nie
różni się od innych, a potem mogła ruszać dalej. Michał wymykał się
stereotypom, a poza tym nie znosiła niepewności. Lubiła wiedzieć.
Usiadła w fotelu i zapatrzyła się w okno. Pusty prostokąt nieba nie
pomógł jej w zebraniu myśli. Nie zastanawiając się, złapała za słuchawkę,
aby podzielić się z Zuzanną najświeższymi newsami.
– Śpisz? – spytała głupio, bo wiedziała, że w przeciwieństwie do
niej, przyjaciółka zdążyła się wyspać i już wstała.
– Chyba kpisz? W południe? – Usłyszała zdziwiony głos Zuzanny. –
Pijesz od rana czy jeszcze nie skończyłaś? O której wróciłaś?
– W tej chwili – poinformowała ją rzeczowym tonem i dodała: –
Spotkałam zajebistego faceta. – I na samo wspomnienie Michała poczuła
przyjemne podniecenie.
– Opowiadaj – rzuciła krótko Zuzanna, gotowa jej słuchać do
wieczoru.
Nikt nie potrafił lepiej od Marty przedstawiać pikantnych
szczegółów. Nie miała konkurencji.
– Ale nie spadnij z krzesła – uprzedziła przyjaciółka.
– Uprawiałaś seks w windzie, nie „w”, ale „na” kabinie? –
zgadywała Zuza.
– Nie! Uprawiałam seks z gimnazjalistą! – krzyknęła radośnie Marta.
Cisza po drugiej stronie linii była największą nagrodą. Zuzanna
zaniemówiła.
– Nie miałaś pod ręką nikogo w swoim wieku? – zdziwiła się
szczerze. – Rozumiem licealista, jednak gimnazjalista to już paragraf.
– Były gimnazjalista – uściśliła Marta i rozsiadła wygodniej w fotelu,
zrzucając szpilki ze stóp.
– To już lepiej – przyjaciółka odetchnęła z ulgą. – Ale i tak za młody.
– Był z nami w gimnazjum, Zuza.
– Tylko nie mów, że z...
– Tak, z nim – przerwała jej Marta, ucieszona, że jak zwykle
wystarczyło jedno słowo, aby Zuzanna załapała całość.
– Spotkałaś Michała?
– Zgadłaś! I jest teraz tak seksowny, że nadal nie mogę spokojnie
usiedzieć w miejscu.
– Trzy dni? Trzy randki?! – upewniła się przyjaciółka.
– No chyba tak – Marta mruknęła bez przekonania.
– Nie gadaj, że dłużej, że się zakochałaś, że... Tylko mi tego nie rób –
wyjęczała Zuzanna.
– Zwariowałaś?! To klasyczny, nieodbiegający od normy przypadek.
Seks był zajebisty.
– Chętnie sprawdzę – ucieszyła się Zuzanna.
– Poczekaj, daj mi moje trzy randki – zażartowała Marta. – Teraz idę
spać, bo jestem padnięta.
– Nie zrobisz mi tego! A poza tym zostały dwie!
– Zrobię! Dwie i pół! – Marta się zaśmiała.
– Ty rozpustnico – oburzyła się przyjaciółka. – Szczegóły, proszę.
– Jutro, jutro mamy wieczór z Anką. Komedia romantyczna albo
ostry seks na ekranie i dużo niezdrowych rzeczy do jedzenia, to pogadamy.
– Chcę usłyszeć wszystko, w najdrobniejszych szczegółach. No
dobra, odpuszczam ci – mruknęła Zuzanna. – Śpij dobrze i odpocznij, bo
twoi pacjenci stracą szansę na piękny uśmiech.
Marta rozłączyła się i rzuciła telefon na łóżko, prysznic zajął jej
dokładnie sześć minut, co było życiowym rekordem. Wskoczyła do łóżka
i natychmiast zapadła w sen.
Zuzanna
– Gdzie jest ten cholerny zegarek?! – krzyczała Zuzanna, zbierając
w popłochu rozrzucone rzeczy, pod którymi mogła kryć się zguba.
Była spóźniona przeszło pół godziny i znała dokładnie scenariusz
wydarzeń od momentu, w którym przekroczy próg agencji. Grafik z jej
teamu był już zapewne kłębkiem nerwów, wysłuchując światłych uwag
dyrektora kreatywnego – geniusza reklamy, wielkiego wizjonera i totalnie
przegranego malkontenta. Szef uważał, że jest stworzony do rzeczy
wielkich, urodził się prawdziwym artystą i marnuje potencjał, starając
schlebiać maluczkim. I musieli tego wszystkiego wysłuchiwać. Kreatywny
był oczywistym produktem obecnej epoki i boleśnie przewidywalnym,
najbardziej żałosnym narcyzem wszech czasów.
Prędzej czy później i tak wielkie miasto wyssie z ciebie wszystkie
siły. Najbardziej kreatywni po kilku latach stają się kompletnie jałowi.
Jedyne, co pozostawało, to rzucić się w wir perwersyjnych uciech
i zatracić. Zuzanna nie była jeszcze na tym etapie. Zbliżała się
niebezpiecznie do równi pochyłej, ale wyrok został chwilowo odroczony.
Zegarek z zielonym okiem zamiast cyferblatu mrugnął do niej
przyjaźnie spod strąconej z poduszki książki, która wylądowała w nocy
pod łóżkiem, odrzucona po lekturze wyjątkowo obrzydliwej sceny
zabójstwa. Gnębiły ją przez ten krwawy epizod koszmary i kiedy wstała,
obiecała sobie, że nie będzie już sięgać po tego autora, bo jest po prostu
zboczony i pewnie sam ma na sumieniu kilka zbrodni.
Literatura nie była już piękna. Podkręcała rzeczywistość, a autorzy
zachowywali się tak, jakby cały czas utrzymywali się na haju. Im bardziej
szokujące sceny, tym książki lepiej się sprzedawały. Im więcej krwi, tym
więcej chętnych, by się z nią zetknąć. Chociażby w słowach, na papierze.
To samo dotyczyło reklamy. Kiedyś Zuzanna sądziła, że uzdrowi
świat. Chciała robić kampanie na rzecz ocalania planety, głodujących
dzieci, prostytucji w krajach Trzeciego Świata. Teraz jedynie nie znosiła,
kiedy w jej projekt wtrącali się klienci, czyli dyrektorzy firm,
z kompleksem niespełnionych artystów. Wiedziała, że każdy kolejny
będzie negocjować w sprawie granic kobiecej nagości. Statystyczny
dyrektor korporacji, odpowiedzialny za wizerunek firmy, chciał w swojej
reklamie zobaczyć laskę, która różni się pod każdym względem od jego
żony.
Zuzanna chwyciła torbę, zarzuciła ją sobie na ramię i wsunęła stopy
w sandały, jednocześnie szukając kluczy. Biała prosta sukienka i krótkie
Ewa Rajter Trzy dziewczyny, trzy randki, trzy łóżka
Trzy dziewczyny Czy ktoś ci kiedyś obiecał, że świat będzie piękny jak w reklamie? Jeśli nawet, to i tak nie dotrzymał słowa. Bilans sukcesów i porażek miłosnych zawsze wygląda tak samo. Szalona noc i zdechły poranek. Facet z marzeń okazuje się nudziarzem. A ten, który nie jest nudziarzem, to cyniczny oszust. I tak co weekend, żeby nie wyjść z wprawy i przypadkiem nie uwierzyć, że może być inaczej. Życie erotyczne tego miasta ma się dobrze, gorzej z uczuciowym. Ale jego chyba nikt nie potrzebuje. Zero zobowiązań, bezpiecznie i bez euforii. Tylko tak daje się przetrwać w tym świecie, który pożre wszystko, a potem z niesmakiem wypluje. Więc bez histerii. I tak w końcu wracasz do żywych. Zuzanna jest doskonałym wytworem tej rzeczywistości. Idealny materiał na tygodniowy romans. Wie, że miłość nie istnieje, bo gdyby istniała, nie byłoby klubów i tej całej reszty, czyli wolnego seksu. Tańca godowego jednej nocy i szybkiego spełnienia. Wszechobecnego oszustwa i deklarowanej cynicznie uczciwości: Zuzanna traktuje seks jak dobry obiad, i tyle. Nie chce się z nikim wiązać, bo nikt jej nigdy nie powiedział, że to się może udać. Dlatego ma wielu kochanków. Woli sprawować nad wszystkim kontrolę. Nieraz tylko się denerwuje, gdy ktoś łamie schemat, bo sama wyznaje żelazną zasadę: zniknąć jako pierwsza z horyzontu. To gra, która nigdy się nie nudzi. Ważne tylko, kto będzie górą. Nagrodą nie jest miłość, lecz satysfakcja. Jej przyjaciółki, Anka i Marta, myślą podobnie. Złudzenia na temat szczęśliwych zakończeń, jeśli się ich szybko pozbędziemy, przestają uwierać i z czasem zaczynają nawet bawić. Jak dobra anegdota o kimś innym. Byle nie o nas. Przyjaciółki Zuzanna patrzyła krytycznie na prawą stopę. Malowanie paznokci jest sztuką, a ona, zamiast cierpliwie poczekać, aż wyschnie lakier, rzuciła się w stronę dzwoniącego telefonu, przewracając po drodze wazon z kwiatami stojący na komodzie. Czekała na wiadomość od faceta, którego poprzedniej nocy poznała w klubie. Trzy randki. Na więcej nie mógł liczyć. Trzeba trzymać się zasad.
– Halo? – odezwała się tonem zarezerwowanym dla przyszłych kochanków. – Dziecko, co ci się stało, przeziębiłaś się? – usłyszała głos matki, która jak zwykle bezbłędnie zinterpretowała jej stan. – Nie, mamo – westchnęła, wpatrując się w rozmazany na paznokciu czerwony lakier. – Czytam książkę i przebywam w innym świecie, wiesz, jak to jest. Matka doskonale wiedziała, bo nic innego nie robiła, poza oglądaniem romantycznych seriali. Już dawno Zuzanna obiecała sobie, że nigdy nie będzie taka jak ona. Była świadoma, czym grozi pójście w ślady matki. Życie w świecie iluzji nie jest prawdziwym życiem. Życie je się garściami, najszybciej, jak się da. Dopóki nie ucieknie, a to, jak błyskawicznie ucieka, miała okazję oglądać rok temu, odwiedzając w szpitalu umierającego ojca. Do dziś budzi się w nocy i wyobraża sobie własną śmierć. I choć zakopała głęboko lęk, on cały czas do niej wraca. Życie nie będzie czekać. Nie traciła więc ani chwili, tylko szalała na zwiększonych obrotach. – Jak przeczytasz, to mi pożyczysz, dobrze? – poprosiła matka. – A co ty właściwie, Zuza, czytasz? – zainteresowała się nagle. – Nie powiem! Będziesz miała niespodziankę! Na pewno ci się spodoba – odparła ze sztucznym ożywieniem Zuzanna. – Mamo, nie mogę dłużej gadać. Cześć! – Odłożyła słuchawkę, nie czekając na odpowiedź. W domu zapanowała błoga cisza. Zuzannę bolała głowa i na dodatek nie pamiętała połowy tego, co działo się poprzedniego wieczoru. Miała bliski kontakt z podłogą w łazience, to pewne. I dostała histerycznego ataku śmiechu na widok faceta, który przez pół roku wysyłał rozpaczliwe, pełne pretensji SMS-y, dopóki nie zrozumiał, że był jedynie jej trzydniowym epizodem. Uwielbiała sytuacje, kiedy mężczyźni myśleli o niej poważnie. Czy to takie dziwne? Podział na płeć w tej akurat kwestii ma w sobie dokładnie tyle sensu, co wybór czerwonej lub zielonej sukienki. W końcu i tak trzeba coś na siebie włożyć, więc to bez znaczenia. Inteligentne kobiety zajmują się obalaniem stereotypów.
Zuzanna była inteligentna. Najgorsze okazywały się niedzielne poranki. Po pierwsze, pojawiała się bolesna świadomość nadciągającego poniedziałku. Nie lubiła rano myśleć. Pewnie znów, gdy tylko zjawi się jutro w agencji, dowie się, że na piątek trzeba było przygotować briefing, bo kreatywny zapomniał, iż dostali nowy kontrakt. Po drugie, miała kaca, gdyż poprzedniej nocy zdecydowanie za dużo wypiła, w przeciwieństwie do Marty, świeżej jak bułeczka z piekarni i szalejącej pewnie do białego rana. Jak zwykle nic po niej nie będzie widać. Gdy się wczoraj rozstawały, przyjaciółka zaśmiewała się z dowcipów wspólnego znajomego, którego jedyną zaletą była dobra kondycja. Przez cały wieczór raczył je koszmarnymi kawałkami. Potem Marta poszła w stronę metra, energicznie stukając niebotycznie wysokimi obcasami, jakby tej nocy w ogóle nie było. Całe szczęście, że Zuzanna mieszkała tak blisko ich ulubionego klubu. Kupienie na kredyt apartamentu w domu przy parku, w samym centrum Warszawy, było jedną z najlepszych decyzji w życiu Zuzanny. Dwa tarasy, cisza, spokój, zieleń, stylowe meble – powód wiecznego zdziwienia jej znajomych – tworzyły miejsce, w którym odnajdywała samą siebie. Uciekała przed sterylnością i za żadne skarby nie przyznałaby się nikomu, że minimalistyczne nowoczesne wnętrza kojarzą jej się z salą operacyjną, w której nie chciała się znaleźć. Każdy ma w końcu swoje fobie. Nawet Zuzanna, choć wyzwolona ze wszystkich zahamowań, nie była od nich wolna. Na szczęście nie czuła się samotna. Miała dwie przyjaciółki. Każda z nich w jej oczach była kimś wyjątkowym. Podziwiała Martę za to, że zdecydowała się skończyć stomatologię i od kilku miesięcy pracowała w jednej z najnowocześniejszych klinik w mieście. Pacjenci ustawiali się w kolejce po piękny uśmiech, a perwersyjna pani doktor składała ich w ofierze bóstwu doskonałości. Lądowali w cytrynowym fotelu z wściekle malinowym oparciem, ufni, że ich życie stanie się lepsze. Idealny uśmiech był nieodzownym elementem w tańcu godowym nocnego życia. Uzależnienie ludzi bogatych od perfekcjonizmu oraz ich próżność gwarantowały pani doktor wysokie zarobki.
Marta była twarda. Dlatego czasem porzucała na kilka dni swoich wyznawców i wyjeżdżała możliwie najdalej, by oddać się nurkowaniu. Gorące noce z miejscowymi chłopcami o nienagannym uzębieniu były tym, co przyjaciółka lubiła najbardziej. Pani stomatolog opracowała także perfekcyjny sposób zdobywania pacjentów i znajomych za jednym zamachem. – Czekaj, czekaj, co się dzieje z twoją jedynką? – szeptała w kącie klubowej łazienki nowo poznanej modelce. – No nie mów, co z nią?! – odpowiadała przerażona dziewczyna, rzucając się w panice do lustra. Potem, w ramach rodzącej się przyjaźni, Marta łaskawie zgadzała się przyjąć panienkę już w poniedziałek. W poniedziałki i wtorki pracowała od rana do wieczora. Pochylona cierpliwie nad pacjentami, naprawiała drobne usterki. Była lekarzem i spowiednikiem. Wiedziała, kto, z kim, za ile i dlaczego. Nie wierzyła w miłość, ale w końcu tylko głupcy w nią wierzą. Co innego przyjaźń. Ta miała jeszcze jakieś szanse w świecie, gdzie cynizm okazywał się większą wartością niż szczerość. Szczerość kojarzyła się z nudą i nikogo nie kręciła. W życiu Zuzanny istniała jeszcze Anka – najbardziej seksowny archeolog w mieście – pałająca niewytłumaczalną miłością do grobowców, kościotrupów, krypt i grot kryjących niezidentyfikowane szczątki. Zuzanna, Marta i Anka nie rozstawały się od gimnazjum. Obiecały sobie wówczas dozgonną przyjaźń i całkowitą lojalność. Mając po dwadzieścia sześć lat, osiągnęły niezależność finansową, a ich słynne w towarzystwie wypady na miasto nigdy nie kończyły się banalnie. Wiązały się z nimi większe lub mniejsze afery. Dziewczyny, uczestnicząc w życiu nocnym miasta, głosiły wszem wobec, że są żywym dowodem na istnienie w przyrodzie prawdziwej przyjaźni między kobietami i manifestowały ją na każdym kroku. Przygodni kochankowie oraz znajomi mówili o nich: Trzy Gracje i nie starali się nawet zapamiętać imion dziewczyn. Anka wyłamywała się ze schematu, nie stosując zasady trzech randek. Nie uprawiała seksu z nieznajomymi. Była inna, a nie o to
przecież chodzi w tej grze. Nikt jednak nie miał jej tego za złe – każdy łamał jakieś zasady. Była niezwykle atrakcyjna i na pierwszy rzut oka niczym się od przyjaciółek nie różniła. Dopiero potem okazywało się, że niekoniecznie wyląduje w cudzym łóżku albo w toalecie na szybki numerek. Zuzanna uśmiechnęła się na wspomnienie wczorajszego monologu seksownej pani archeolog, która, siedząc na śliskim barze w krótkich szortach niepozostawiających zbyt wiele miejsca dla wyobraźni, wygłosiła płomienną mowę w obronie westalek. Ktoś z obecnych określił je mianem hipnotyzowanych lasek, potem wykorzystywanych przez facetów w sukienkach, udających kapłanów. Anka zazwyczaj wdawała się w dyskusje, które z punktu widzenia przyjaciółek były niepotrzebne i absurdalne. Marta uważała, że ona jest po prostu zboczona, kiedy manifestowała tak otwarcie swoją miłość do historii. W rezultacie pani archeolog pokłóciła się z cholernie przystojnym facetem i straciła ich zdaniem szansę na udaną noc. No ale, jak powtarzała Zuzanna, różniła się w tej kwestii od nich samych i za nic miała zmarnowaną okazję. Jeśli się obcuje z mumiami, trudno podniecać się żywymi. Zawsze twierdziły, że Anka nie potrafi korzystać z życia. Choć trzeba uczciwie przyznać, że raz próbowała zaufać mężczyźnie i jej nie wyszło. Dokonała wtedy naukowej analizy zjawiska miłości i stwierdziła, że taki twór w przyrodzie nie występuje. W drobnym ciele Anny krył się najbardziej zatwardziały przeciwnik ckliwych klimatów i uczuciowych deklaracji bez pokrycia. Zawód miłosny był tym większy, że chłopak, w którym się zakochała, ukradł rewolucyjny artykuł jej autorstwa na temat życia codziennego królowej Hatszepsut i opublikował tekst pod własnym nazwiskiem. Prawdziwy z niego dupek i złodziej. A potem uciekł na jeden z amerykańskich uniwersytetów w glorii chwały, aby kraść tam dalej. Trudno teraz oczekiwać, aby Anka, przy nadarzającej się okazji, rzucała się w ramiona każdemu brodatemu archeologowi lub gładkiemu lalusiowi z klubu. Żaden z tych gatunków facetów jej nie kręcił. Zuzanna uśmiechnęła się na wspomnienie dzikiej awantury na
pewnej premierze filmowej, kiedy drugi reżyser usiłował wepchnąć ich skromnej przyjaciółce rękę pod sukienkę. Znalazł się na ostrym dyżurze, wylądowawszy wcześniej na stole pełnym szkła. Każda z nich była w pewien sposób wyjątkowa. Trzy przyjaciółki, trzy wyzwania, trzy historie. Leżące na dywanie kwiaty i woda z wazonu, wsiąkająca w puszystą biel przypomniały Zuzannie, że czas wracać do świata żywych. Pobiegła do kuchni po papierowe ręczniki, aby wytrzeć komodę. Potem, marszcząc śmiesznie nos, zaczęła dokładnie nakładać lakier na ostatnie dwa paznokcie. Miała drobne stopy dziecka, rozmiar trzydzieści pięć, więc czerwony kolor dodawał im powagi i sprawiał, że czuła się pewniej. Za oknem przejechała polewaczka i rozległo się szczekanie psa, który zaliczył obowiązkowy prysznic. Zuzanna miała przed sobą cały dzień. I nie zamierzała go zmarnować. Zawsze może zdarzyć się cud i wtedy zacznie dziać się coś wyjątkowego. W końcu świat, nawet jeśli myślisz inaczej, potrafi cię zaskoczyć. Gdy w to wierzysz, masz jeszcze szansę wykraść mu coś dla siebie. Tak, aby tego nie zauważył. Na szczęście nie jesteś dla niego wystarczająco ważna i dlatego czasem może się udać. Anka Podobno roztargnienie jest cechą ludzi inteligentnych. Podobno. Tak dużo myślą, że zapominają o wszystkim. Albo szczęśliwych głupców, którzy nie pamiętają swoich porażek i ciągle wszystko zaczynają od nowa. Anka nie miała teraz czasu rozstrzygać, do jakiej kategorii należy, bo była wściekła na samą siebie. Grzebała gorączkowo w biurku, poszukując listu od profesora, który wybrał ją, jako jedyną osobę z grupy polskich specjalistów starających się o pracę przy sensacyjnym znalezisku. Było nim starożytne miejsce pochówku w zachodnim Meksyku, w okolicach Colima. Zawierało szczątki dwudziestu ośmiu osób z okresu od pięćsetnego roku przed naszą erą do pięćsetnych lat naszej ery. Odkrycia dokonali archeolodzy z Narodowego Instytutu Antropologii i Historii Meksyku. Anka była młodym, zdolnym ekspertem od starożytnych mumii,
zauważonym w świecie z powodu jej kilku naprawdę ciekawych publikacji. Niezależnie od porażki w miłości odniosła sukces w życiu naukowym. Dzięki ostatniej wręcz rewolucyjnej pracy posypały się propozycje i teraz miała niepowtarzalną szansę zmarnować jedną z nich. Wracając do roztargnienia, które ją nagle dopadło, Anka przychylała się do tej pierwszej interpretacji, że jest osobą inteligentną, bo na pewno nigdy już nie będzie zachwycona, jeśli nie znajdzie tego listu. Coraz bardziej wściekła, rozrzucała papiery, gdy rozległ się dzwonek telefonu. – Anka! Zadzwonił, umówiliśmy się! – Usłyszała zdyszany głos podekscytowanej Zuzanny. – Będzie się działo! – Rozległ się śmiech. Karuzela kręciła się na nowo i Zuzanna wchodziła na orbitę. Anka wiedziała, co to oznacza. Tydzień prawie bez kontaktu, garść anegdot, kilka trafnych spostrzeżeń na temat potencji kochanka i kolejny numerek odhaczony na liście. Anka uwielbiała swoje przyjaciółki. Uczestniczyła w większości szaleństw, chyba że akurat nie miała na nie czasu. Gdy nawalała kilka razy z rzędu i spędzała weekendy pochylona nad klawiaturą laptopa, umawiały się na babski wieczór z popcornem i łzawym filmem o miłości lub ostrym erotykiem. Takie wypady i rozmowy potrzebne jej były jak woda spragnionym na pustyni. Równowaga między intelektualnym spełnieniem a lekkomyślnością i brakiem powagi musiała być zachowana, bez niej Anka nie mogłaby normalnie funkcjonować. Przypomniała sobie wczorajszą rozmowę w barze z napalonym, cholernie przystojnym facetem. Najpierw dyskutowali o westalkach, a potem o metafizyce uczuć. – Miłość nie istnieje – dowodził, wymawiając słowo „miłość” tak, jakby miał w ustach coś obrzydliwego. – To pojęcie abstrakcyjne, wymyślone przez idiotów, którym się wydaje, że cokolwiek na tym świecie może wiecznie trwać! – Co się tak czepiasz miłości? – zdziwiła się Anka. – Każdy ma swoją bajkę. Wierzy w nią albo nie. To i tak nie ma większego znaczenia.
Ilu ludzi, tyle definicji. – Na przykład ty! – zaatakował ją niespodziewanie, przysuwając się bliżej. – Niby taka laska, a przychodzisz bez faceta. Po co? Szukasz szczęścia? Masz ochotę na szybki niezobowiązujący numerek? A może wręcz przeciwnie? Jesteś zdesperowaną romantyczką i pragniesz znaleźć tu doskonałego męża? Uwierz mi, tutaj takich nie ma. – Rozczarowujesz mnie. – Anka założyła nogę na nogę, skupiając na sobie spojrzenia męskiej połowy baru. – Mówisz o ludziach jak o obiektach seksualnych. I zgrywasz cynika. A zdradza cię głód w oczach, głód wcale nie seksu, tego jestem pewna, i jeszcze smutek, którego źródłem nie jest brak, lecz nadmiar uczuć. Nie masz odwagi przyznać się przed samym sobą, że tak naprawdę brakuje ci miłości. Rozglądasz się za laskami, w nadziei, że któraś dostrzeże w tobie coś więcej niż tylko ciacho, którym jesteś, i pokocha takiego palanta, czyli romantyka jak ty. Wiesz, nie chce mi się z tobą gadać. – Westchnęła, czując nagłe zmęczenie rozmową, która wiedzie donikąd. – A poza tym twoja gadka jest żałośnie przewidywalna i, mówiąc szczerze, trochę się nudzę. Takie dialogi toczą się od początku świata. I zawsze są tak samo banalne. Anka nie miała złudzeń co do dalszego ciągu. Facet bezbłędnie odczytał niewypowiedziane „spłyń” i odsunął się, manifestując pogardę. To gra, którą również prowadzi się od zarania dziejów. Kto kogo pierwszy obrazi. Miała go z głowy i mogła wreszcie wrócić do swoich przyjaciółek. Wieczór był absolutnie cudowny i nie zamieniłaby go nawet na cały dzień, który mogłaby spędzić na wykopaliskach w Meksyku. Teraz jednak nic nie miało znaczenia. Ani facet z baru, ani nawet przyjaciółki, bo Anka czuła coraz większe zdenerwowanie. Szukała zaproszenia, i to było ważniejsze od szalonego wieczoru i głupiej rozmowy z podobno najprzystojniejszym facetem w mieście. – Jest! – krzyknęła wreszcie, wyciągając spod łóżka zmiętą kopertę. Nie znosiła we własnym domu wszechobecnego bałaganu. Nigdy nie mogła nic znaleźć. Ostatnio odkryła za kaloryferem ulubioną koszulkę we wściekle żółtym kolorze. Nie widziała jej od roku.
W pracy, przeciwnie, porządkiem przerażała studentów uczęszczających na jej ćwiczenia. Na biurku pani archeolog leżały w równych rzędach zatemperowane ołówki, obok spoczywały bez śladu kurzu klawiatura, monitor, kilka kartek i nic więcej. W instytucie Anka była perfekcjonistką i pedantką. Nieubłagana w swoim zamiłowaniu do czystości, w oczach przyszłych adeptów sztuki archeologii, którzy od czasu do czasu bywali w jej gabinecie, stawała się przykładem tego, co z człowieka robi obsesyjne dążenie do doskonałości. Była najlepiej rokującą doktorantką na uczelni, z czego świetnie zdawała sobie sprawę. Złośliwi charakteryzowali ją jako seksownego humanoida z przerośniętym ego. Mieszkanie odziedziczone po ciotce zajmowało powierzchnię dwudziestu pięciu metrów kwadratowych i miało pięć metrów wysokości. Znajdowało się przy alei Wojska Polskiego, w domu z charakterystycznymi czerwonymi dachówkami. Usytuowane na strychu, obok dawnej pralni, stanowiło dowód kompletnego ignorowania podstawowych potrzeb życiowych przez jego właścicielkę. Symbolem tego miejsca były wiecznie pusta lodówka i tysiące zaginionych rzeczy poległych w boju o jedynie słuszny ład. Co dziwne, pokój mimo bałaganu wydawał się czysty. Liczba przedmiotów zgromadzonych na tak małej przestrzeni wykluczała jednak utrzymanie porządku i Anka całkiem gubiła się w swoim świecie. Łóżko na antresoli było w mieszkaniu najważniejsze. Niemy świadek perwersji i miłosnych wyczynów przyjaciółek Anki. Gdyby pani archeolog miała tam stale włączoną kamerę i zdecydowała się zostać producentem filmów pornograficznych, zbiłaby na nich majątek. Garsoniera Ani świetnie sprawdzała się w roli ulubionego miejsca schadzek Marty i Zuzanny. Własny gabinet na wydziale archeologii okazał się z czasem atrakcyjniejszy niż ciasne mieszkanie zawalone niepotrzebnymi rzeczami, które żal było wyrzucić. Połowa z nich należała do ciotki. Absurdalne przedmioty pochodzące jeszcze z czasów PRL, takie jak szklana szafirowa popielniczka w kształcie żaby czy obrzydliwy brązowy dzbanek na herbatę. Nie mogła się zdobyć na ich eksmisję. I tak przebywała na uczelni od rana do wieczora i wracała na strych tylko na noc. W dzień, od czasu do
czasu, garsoniera zamieniała się w dom schadzek. Dzielenie się prywatną przestrzenią jest koronnym dowodem na istnienie szczerej przyjaźni. To tak, jakby pożyczyć komuś swoją szczoteczkę do zębów, ryzykując, że się do niej przywiąże i będzie chciał jej stale używać, by myć zęby przed twoim lustrem. Niewiele jest osób na tej ziemi, którym na to pozwalamy. Z przyjaciółkami miały wspólnie wypracowane zasady korzystania z garsoniery. Dziewczyny pojawiały się w niej w jednym tylko celu. Uprawiały seks. Kochanków uprzedzały, że tutaj się nie wraca. Oficjalnie mieszkanie należało do brata. Trenował boks, czego dowodem były wiszące na ścianie rękawice, kupione przez Zuzannę na pchlim targu. Stare i zużyte i tak stanowiły wystarczające alibi dla wersji: Uwaga, tu rezyduje mężczyzna! Kochankowie nigdy więc nie wracali. Woleli nie ryzykować. Za bardzo zależało im na zachowaniu dobrego wyglądu i ostatnią rzeczą, o jakiej marzyli, był sparing z bratem kochanki. Anka westchnęła i spojrzała na łóżko. Potem ściągnęła z niego prześcieradła i wrzuciła zużytą pościel do pralki. Całe szczęście, że miała suszarkę, bo inaczej mieszkanie przypominałoby typowe podwórko włoskiej kamienicy, gdzie między domami rozwiesza się na sznurkach bieliznę. Niemal każde miasto w słonecznej Italii wygląda tak, jakby ciągle trwało w nim święto kalesonów. Brakuje tam tylko upojonych winem linoskoczków błąkających się w świetle księżyca między białymi prześcieradłami. Anka była już trochę zmęczona potencją przyjaciółek, ale nic nie mówiła, bo w sumie poza koniecznością prania pościeli, która po miłosnych zapasach traciła świeżość, po powrocie do domu nie odkrywała wielu śladów ich obecności. Żadnych niedopałków, przewróconych szklanek, zapachu seksu czy zostawionych przez przypadek stringów bądź bokserek. Szeroko otwarte okno skutecznie wyganiało wszystkie wspomnienia. W łazience panował idealny porządek. Odkręciła kran i napuściła wodę do wanny, przyglądając się spokojnie, jak się nią stopniowo napełnia. Wyobraziła sobie, że wchodzi do łaźni rzymskiej i gdy wreszcie zanurzyła się w cieple, przymknęła powieki, szukając inspiracji w znanych
jej obrazach. Po chwili oddech wyrównał się i Anka zasnęła jak dziecko. Nieszczelny kurek skutecznie chronił ją przez utonięciem, a w wannie jej zdaniem spało się najlepiej. Obudziła się dwie godziny później z uczuciem, że coś jest nie tak. Leżała w suchej emaliowanej skorupie pozbawionej kropli wody. Gęsia skórka pokrywająca jej ciało była zapowiedzią zbliżającego się nieuchronnie kataru. Znów straciła poczucie czasu i teraz, gdy wychodziła z wanny, owijając się pospiesznie białym miękkim szlafrokiem, wyklinała samą siebie za głupotę i brak wyobraźni. Potem, już spokojniejsza, objęła dłońmi kubek z gorącą herbatą i zapatrzyła się w dachy sąsiednich domów. Na jednym z nich uwijał się kominiarz. Gdy zobaczył, że mu się przygląda, poruszył trzymaną w dłoni szczotką tak, aby nie miała wątpliwości, o co mu chodzi. Odwróciła się plecami, tłumiąc śmiech. Podobno kominiarz przynosi szczęście, ale kominiarz z wyciorem to zupełnie co innego. Wyglądał jak krasnoludek z baśni o Śnieżce w wersji dla dorosłych. Wolała o tym nie myśleć. I nie wyobrażać sobie, co by się stało, gdyby zamiast niej była tu którakolwiek z przyjaciółek i zaprosiła kominiarza do domu na farta. Marta Wzdychając głęboko, przewróciła się na drugi bok. Wysunęła z pościeli stopę, aby oprzeć ją o znajomą ramę łóżka i trafiła na pustkę. Poruszyła niecierpliwie palcami w poszukiwaniu oparcia i wtedy w jej głowie rozległy się dzwonki alarmowe. Nie była u siebie w domu. Ostrożnie odsunęła się od źródła ciepła, które, jak podejrzewała, miało bezpośredni związek z osobnikiem płci przeciwnej. W akcie odwagi uchyliła nieco powiekę. Nie czuła się jeszcze gotowa na konfrontację. Słyszała jego równy oddech, ale nie miała pewności, czy nie udaje. Na wszelki wypadek znieruchomiała. Po nocy spędzonej z obcym facetem zawsze istnieją dwa wyjścia. Albo budzisz się i wymykasz, zbierając pod drodze rzeczy, a jeśli masz szczęście, drzwi zatrzaskują się same, albo usiłujesz wyjść jak najszybciej, bo on obudził się pierwszy, odmawiasz więc jedzenia śniadania pod pretekstem porannego spotkania z teściową w centrum handlowym, co
skutecznie studzi miłosne zapędy. Teściowa działa bezbłędnie, ale po ten argument sięga się wtedy, gdy jest to facet na jedną noc, a nie na trzy upojne randki w mającym niepowtarzalny klimat mieszkaniu przyjaciółki. Marta nie wiedziała, jaki scenariusz przyniosło jej życie, bo choć rozstając się wczoraj z Zuzanną, sprawiała wrażenie kompletnie przytomnej, potem wszystko się zmieniło. Znajomi namówili ją na pójście do jeszcze jednego klubu, więc prawdę mówiąc, niewiele pamiętała z dalszej części nocy. Nie miała pojęcia, jak i skąd wzięła się w cudzym mieszkaniu, a ciepłe udo przylegające do jej nóg było tak konkretne jak ból głowy rozsadzający teraz czaszkę. Musiała zmierzyć się z rzeczywistością niedzielnego poranka. „Nie jest dobrze” – pomyślała i gwałtownie otworzyła oczy. Mężczyzna nie spał. Przyglądał się Marcie. Mierzył ją uważnie niebieskimi oczami. Niepokojąco kogoś przypominał, lecz nie mogła odnaleźć w pamięci osoby, z którą jej się kojarzył. Nie tylko nie spał, ale najwyraźniej nadal był zainteresowany. Dowód zainteresowania dotykał niecierpliwe jej biodra. Nieznajomy przesunął powoli dłoń w stronę prawej piersi i sięgnął po nią leniwym ruchem tak, że Marcie zrobiło się gorąco. Nagle wszystko sobie przypomniała. Facet bez imienia był dobry. Nawet bardzo dobry. „Trzy randki” – zadecydowała w myśli i uśmiechnęła się do niego, unosząc się na łóżku. Teraz już obie jej piersi znalazły się w jego dłoniach, bawił się nimi od niechcenia, jakby myślał o czymś zupełnie innym, a potem niespodziewanie przestał i zagłębił w nią palec, nie spuszczając wzroku z wpółotwartych ust. Jęknęła i rozchyliła szeroko uda. Rozszerzone źrenice i przyspieszony oddech, nad którym nie mogła zapanować, najwyraźniej sprawiły mu satysfakcję. Przerzuciła nogi przez biodra nieznajomego i powoli zaczęła unosić się i opadać. Ciężkie piersi tańczyły, uwolnione z uścisku, bo dłonie mężczyzny przeniosły się teraz na talię i kontrolowały tempo, prowadząc Martę prosto do orgazmu. Naraz mężczyzna przerwał i znieruchomiał. Czuła głęboko
nieznośne pulsowanie domagające się spełnienia, ale zanim zdążyła zaprotestować, przekręcił ją na plecy i wszedł głębiej, aby narzucić swój rytm. Teraz naprawdę nie mogła oddychać. Wchodził w nią coraz mocniej, nie przestając patrzeć jej w oczy. Było to nieznośnie podniecające. I bezczelne. Po kilku minutach poczuła, że nie jest w stanie zapanować nad potężną falą orgazmu. Krzyknęła i zacisnęła mocno palce na jego ramionach. Poderwała gwałtownie głowę i opadła, wyginając w łuk szyję. Długie ciemne włosy zasłaniały twarz, ale szeroki uśmiech zdradzał, jak bardzo jest zadowolona. – To było niczym poranne cappuccino – oznajmiła ochrypłym głosem i wysunęła się spod niego, siadając na brzegu materaca. – To było lepsze – mruknął i wstał, owijając biodra prześcieradłem. Gdy podszedł do okna, rozejrzała się dyskretnie po pokoju. Materac, gitara, piecyk i czarna skóra przerzucona niedbale przez poręcz krzesła. Nie mogła w to uwierzyć! Przespała się z pieprzonym muzykiem. A obiecywała sobie, że po ostatnim epizodzie nigdy tego błędu nie zrobi. – Nie będę ściemniał – odezwał się nieznajomy, nadal odwrócony plecami. – Chcę to powtórzyć. – Zadzwonię – rzuciła zdyszanym głosem, zrywając się z pościeli. Ubrania same znajdowały do niej drogę. Najpierw majtki, potem rękawy bluzki, nawet spodnie chętnie dawały się włożyć. Biustonosz wepchnęła do torebki. Zatrzymała się na chwilę, nie zapinając na piersiach guzików. Gdzieś położyła kolczyki. Wszystko jedno, kupi następne. Nie patrzyła w jego stronę. Ten rozdział musiał być jak najszybciej zamknięty. Ostatnim razem, gdy przespała się z muzykiem, a on zwariował na jej punkcie, nie mogła się od niego uwolnić. Zadedykował jej nową płytę, na koncercie oznajmił wszem wobec, że choć jest najbardziej wyuzdaną i zepsutą dziwką, jaką spotkał w życiu, mimo wszystko cały czas ma nadzieję, że przestanie go wreszcie unikać i znów się z nim prześpi. Marta oszalała z wściekłości. Potem przez blisko miesiąc była najmodniejszą osobą w towarzystwie. Teraz chciała jak najdalej uciec od instrumentów i utalentowanych
dupków, bo na samo wspomnienie koncertu znów rozbolała ją głowa. Mężczyzna podszedł bliżej i pochylił się, muskając ustami jej policzek. – Domyślam się, że nie lubisz muzyków, ale ja w przeciwieństwie do tamtego faceta nie jestem wariatem. Tego się nie spodziewała. Minęło już pół roku od pamiętnej afery i nie rozumiała, jakim cudem nowy kochanek się o tym dowiedział. Uśmiechnął się, jakby czytał w jej myślach. – Opowiedziałaś mi wczoraj całe swoje życie. – Serio? – spytała, postanawiając nigdy więcej tyle nie pić. – No może nie całe, ale wystarczająco wiele, abym domyślił się, jaki masz problem. Nie jestem muzykiem, jestem psychologiem. To mieszkanie mojego kumpla. Faceci, którzy zajmują się rozgryzaniem innych i rozkładaniem ich umysłu na czynniki pierwsze, są najbardziej niebezpiecznymi i zarozumiałymi palantami na świecie. Tak samo jak muzycy. Rzeczywistość okazała się jeszcze gorsza. Marta złapała torebkę i cofnęła się o krok, zasłaniając się nią jak tarczą. Była zbyt mała, aby ukryć nagie piersi. Nienawidziła wieczorowych kopertówek, w których mieściły się tylko komórka, kilka wizytówek i zwitek banknotów. – Hej! Nie jestem wariatem. Chcesz pogadać? – Pogadać? O czym pogadać? – Pierwszy raz w życiu ktoś ją tak zaskoczył, bo w przypadku klubowych znajomości obowiązywała żelazna zasada: im mniej słów, tym lepiej dla obu stron. Co innego, gdy oboje byli pijani. Wtedy te zasady nie obowiązywały. – O tym, skąd się w sumie znamy, bo oboje czujemy od początku, że musieliśmy się wcześniej spotkać i dokładnie tak samo nas to męczy. – Uśmiechnął się czarująco.
A więc się nie myliła. „Przecież nie poznaliśmy się w poprzednim wcieleniu” – pomyślała przytomnie. Przyglądała mu się spokojnie, badając powoli jego rysy twarzy, i nagle odkryła maleńką bliznę w kształcie strzałki w samym kąciku ust. I uderzyło ją wspomnienie. Taką samą bliznę miał Michał, chłopak z gimnazjum, w którym na zabój kochały się z Zuzanną. Potem straciły z nim kontakt, bo wyjechał z matką do Paryża. Minęło dziesięć lat, więc nic dziwnego, że go nie poznała. Przypomniała sobie teraz, jak kiedyś bił się przed szkołą z uczniem z klasy o rok wyżej i choć wyszedł z tej walki zwycięsko, upadł w trakcie szarpaniny na chodnik i trafił ustami na rozbite szkło. Stąd ta blizna. Zgadzały się oczy, profil, krzywy uśmieszek, tylko zdecydowanie lepiej się teraz prezentował. Wyglądał jak ciacho ze snów małolat, które mają jeszcze nadzieję znaleźć w swoim życiu księcia z bajki, czyli smakołyk życia. – Masz na imię...? – spytała ostrożnie, chcąc się upewnić. – Michał – mruknął, ściągając w zastanowieniu brwi. W życiu czasem nadchodzi taki moment, kiedy świat wywraca się do góry nogami. Nie, nie jest to chwila, kiedy myślisz, że właśnie znalazłaś drugą połowę. Miłość nie istnieje, więc to już masz z głowy. To chwila, kiedy uświadamiasz sobie, że przespałaś się z facetem, z którym jarałaś pierwsze blanty i który sprawiał, że miękły ci kolana. To nie jest dobre. To nigdy nie jest dobre, bo nie wiadomo, co w takiej sytuacji robić. – Halo, to ja, Marta! – Pomachała niepewnie ręką. – Pierwsza D, tak? – Rejtan? – Trzecia ławka pod oknem. – Nie, czwarta.
Czuła się idiotycznie. Czuła się tak, jakby dopiero co przespała się ze swoim bratem. Najgorsze było to, że znów miała ochotę na seks. – Co porabiałaś przez te lata? – zainteresował się. A więc tak to chciał ustawić. Jeden numerek i wracamy do szkolnej przyjaźni. Marta poczuła narastającą frustrację. Zazwyczaj ona pisała scenariusz i dyktowała warunki. Trzy randki to trzy randki. Musiała pomyśleć, jak się zachować w tak nietypowej sytuacji. – Podobno zdradziłam ci już wszystko na swój temat. – Uśmiechnęła się krzywo. – A poza tym jestem nieprzytomna. Może spotkamy się jakoś w tygodniu i wtedy ty opowiesz mi o sobie. – Nie ma sprawy, jak wolisz. Wymienimy numery telefonów? – spytał, przyglądając się Marcie uważnie. A więc wiedział, że jeszcze przed chwilą nie miała zamiaru tego zrobić. Michał miał w szkole opinię chłopaka, którego uwadze nic nie umyka. Zawsze był przenikliwy. Pamiętała kłótnię z nauczycielem historii... Nie chciała jej pamiętać! Chciała znów się z nim kochać i, do cholery, miała do tego prawo! Prawo trzech randek. Zacisnęła palce na torebce i otworzyła ją jednym ruchem. Wyjęła wizytówkę i nie patrząc mu w oczy, podała ją tak ostrożnie, jakby zaraz miała się rozpaść. – Poczucie winy? – rzucił cicho. – Jesteś na siebie zła? – A mam się czym przejmować? – zdziwiła się. – To był naprawdę świetny seks z kolegą z gimnazjum. Wtedy to nie wchodziło w grę, teraz tak. Nie będziesz chyba analizował sytuacji? Michał otworzył przed nią drzwi i ukłonił się z drwiącym uśmieszkiem. Wyraźnie tchórzyła. Domyślał się, że ma problem, bo przespanie się z kumplem z klasy zawsze rodzi komplikacje. Z doświadczenia wiedział, że w takiej sytuacji nie należy wchodzić w dialog. Wypuścił ją na słoneczną klatkę. Zaatakowana jaskrawym światłem złapała się za skronie.
Przyćmiony ból głowy po raz kolejny wrócił, i to ze zdwojoną siłą. Miała jedną zasadę, której nigdy nie złamała. Nie sypiała ze znajomymi, a tym bardziej z przyjaciółmi. Zasada nie obejmowała niewyobrażalnego pecha w postaci miłości z gimnazjum. W dodatku doprowadziła się do takiego stanu, że nawet go nie skojarzyła. Gdyby było inaczej, nigdy nie zdecydowałaby się na seks. – Ja pierdolę! – krzyknęła w windzie, uderzając dłonią w drzwi. Poczuła tępe mrowienie w palcach i to pozwoliło jej zebrać myśli. Uspokoiła się i uśmiechnęła się po chwili, wyobrażając sobie, co powie Zuzanna, gdy się dowie, kogo spotkała i co zrobiła. Ile godzin kiedyś przegadały, wymyślając sobie różne scenariusze! Wariant pierwszy to przyjaźń we troje. Wariant drugi – rzut monetą, która z nich ma się z nim spotykać. Wariant trzeci – spotykają się obie i tracą z nim dziewictwo, co cementuje ich przyjaźń. Gimnazjalne marzenia miały się nijak do rzeczywistości. Nagle poczuła, że wcale nie ma ochoty się nim dzielić. Wiedziała jednak, że w przyjaźni obowiązuje niepisana zasada. Jeśli Zuzanna będzie miała ochotę, też prześpi się z Michałem. Ustalenie było nieważne tylko wtedy, kiedy którejś zaczęłoby zależeć na facecie. Ten wariant był czysto hipotetyczny, bo wykluczyły go już dawno temu. A więc podzieli się i tyle. Seks dla Zuzanny i dla Marty był jak ulubiona kanapka w Subwayu. Uzależniał, ale zawsze można było zmienić menu i zacząć od nowa. Od początku istnienia świata kobiety i mężczyźni ciągle szukają nowych smaków. W mieście nieskończonych możliwości szans odkrycia nieznanej kompozycji jest więcej, niż mogłoby się zdawać. Marta należała do koneserów i dopóki nie przekonała się, że jej wybór jest dokładnie taki sam jak poprzedni i niczym się nie różni, odczuwała niepokój, na który jedynym lekarstwem było skonsumowanie kanapki do końca. I upewnienie się, że to żadna rewelacja. Dlatego gdy wyszła od Michała, postanowiła zrobić wszystko, aby zapomnieli o okolicznościach, w jakich się kiedyś poznali, i skupili na teraźniejszości. Michał
Podszedł do lustra i potarł w zastanowieniu podbródek. Bycie psychologiem miało swoje dobre strony. Zaliczył tyle dziewczyn, że nawet gdyby się postarał, nie byłby w stanie wszystkich wymienić. Niektóre nie miały imion, bo nie zdążyły mu się przedstawić. W klubach i pod klubami zdarzały się sytuacje, gdy nie miało to żadnego znaczenia. Podrywał je na Bergsona, na Nietzschego, na kino włoskie, francuskie, na nową falę brytyjską, na Freuda, dowolnie, bo dla kobiety nie ma nic bardziej podniecającego niż uczucie, że jej intelekt kręci faceta na równi z seksem. Odkrył to już dawno temu. Prawie połowa atrakcyjnych kobiet w mieście go nienawidziła. Musiał się liczyć z sytuacjami, kiedy dziewczyna nie przyjmowała do wiadomości, że to tylko seks. Gdy potem przez przypadek ją spotykał, dochodziło do żenujących scen. Pozostała część damskiej populacji, pozbawiona instynktu posiadania faceta na własność, uwielbiała go jako mistrza seksu bez zobowiązań. Michał nigdy nie spał dwa razy z tą samą dziewczyną. Wiedział, czym to grozi. Pierwsza zasada, jakiej przestrzegał, to nie kłamać. Dlatego na wstępie informował, że w ogóle nie interesują go związki. Nie wierzył w miłość, wierzył w przyjemność. Był wyznawcą wolności i jako kochanek doskonały nigdy nie zawiódł oczekiwań drugiej strony. Marta okazała się miłym epizodem, kojarzyła się z gimnazjum i pierwszymi marzeniami rozbudzonego erotycznie piętnastolatka. Już wtedy miała duże piersi i świetną figurę, ale to jej koleżanka była posiadaczką najlepszych w szkole nóg. Męska część klasy zbyt często biegała na dużej przerwie do łazienki, gdy Zuzanna wkładała minispódniczkę, która praktycznie niczego nie zasłaniała. Wystarczało, że schyliła się po upuszczony na korytarzu zeszyt. Był pewien, że robiła to specjalnie. Zrozumiał wtedy, na czym polega siła stringów. Dziewczyny były nierozłączne. Siedziały w jednej ławce, mówiły jednocześnie to samo i w tej samej chwili wybuchały śmiechem, gdy opowiadał jakiś dowcip. W duecie stawały się nie do pokonania. Fantazje sprowadzały się więc czasem do trójkąta, i to wspomnienie sprawiło, że poczuł się jak chłopiec, który dostał nową zabawkę i nie może się doczekać, kiedy wprawi ją w ruch.
Zrzucił na podłogę prześcieradło i powlókł się do łazienki. Czuł przyjemne znużenie, a gdy pomyślał o przeżytej nocy, uśmiechnął się jak ktoś, kto zdecydował się sprawdzić karty i odkrył, że trafił dużego pokera. Michał był z siebie zadowolony. Akceptował swoją seksualność, lubił otwartość i wyznawaną zasadę przyjemności. Pracował jako psychoterapeuta i to dawało mu przewagę nad innymi mężczyznami. Niektórzy wkopywali się w trudne sytuacje, nie przewidując zawczasu niebezpieczeństwa. Zbyt wiele znał historii, które kończyły się dramatycznie – albo śmiertelną nudą i rutyną, albo scenami, gdy obie strony traciły godność i wzajemny szacunek. Rodzice Michała rozwiedli się, kiedy miał czternaście lat. Odtąd zachowywał daleko posuniętą ostrożność. Wyszedł spod prysznica i wrzucił na siebie koszulkę i dżinsy. Codziennie rano jadł śniadanie w pobliskim bistro. Dzisiaj zasłużył na podwójne. Gdy spojrzał na gitarę, przypomniał sobie niewinne kłamstewko, którym uraczył koleżankę z gimnazjum. Co prawda nie był muzykiem, ale czasem grywał na tym instrumencie. I mieszkanie należało do niego. Nie miał wyrzutów sumienia, że oszukał Martę. Jeśli miało to ją uspokoić, z pewnością zadziałało. A i tak nie będą się u niego spotykać. Do siebie zapraszał tylko raz, na jedną noc, i nigdy tej zasady nie złamał. Marta i Zuzanna Miasto budziło się ze snu jak mocno już zużyta kobieta lekkich obyczajów, która pragnie ukryć niedostatki urody, nadmiernie pudrując twarz. Śmieciarze beznamiętnie zbierali ulotki zachęcające do skorzystania z usług agencji towarzyskich. Panienki z papierowych reklam uchwycone przez fotografa w prowokacyjnych pozach miały w świetle dnia smutne twarze, jakby profesja, którą uprawiają, nie gwarantowała im deklarowanej dla obu stron radości. Tony śmieci, butelek i puszek po piwie walały się w bramach, skąd zabierali je niewyspani dozorcy, klnąc i złorzecząc pod nosem, że znów jest weekend, przeklęty czas sodomy i gomory. Seks zdominował życie nocne i nikt nie miał złudzeń, że wszystkie drogi prowadzą do łóżka. W izbie wytrzeźwień na Kolskiej jak zawsze był
komplet, a na komendach policji nieletni zaćpani poszukiwacze mocnych wrażeń czekali na pojawienie się opiekunów. Niedzielny poranek dawał przedsmak piekła. Jeśli ktoś chciał choć przez chwilę poczuć za plecami oddech diabła, miał szansę doświadczyć tego właśnie o świcie. Dziewczyna w różowej sukience, oparta o mur kamienicy, była idealną kopią innej, która tego ranka ochrzciła wymiotami chodnik. Teraz i ona, ta druga, pochylona nad koszem na śmieci, wstrząsana konwulsjami, oddawała światu wszystkie złe wspomnienia nocy. W barze Ulubiona kolejne kieliszki wódki, nalewane pewną ręką rudej barmanki, znikały w przełykach niewidzących już na oczy klientów. Miasto żyło, choć ledwo oddychało. Marta otworzyła drzwi, czując nagłe zmęczenie. Mieszkanie na Kabatach miało dobre i złe strony. Cisza i spokój, ale też nuda, która wsiąkała powoli w mury nowych apartamentów, skutecznie izolowały od sąsiadów. Sama wybrała to miejsce. Pragnęła odosobnienia, bo w niedzielę ładowała akumulatory na kolejny tydzień. Teraz miała w głowie kompletny chaos. Nie potrafiła uporać się z dziwnym uczuciem, że tym razem przegrała, i choć wyszła z obcego mieszkania, zostawiając tam Michała, nie czuła satysfakcji płynącej z ucieczki. Marzyła niecierpliwie o kolejnym spotkaniu. Musiała się przekonać, czy nowy kochanek nie różni się od innych, a potem mogła ruszać dalej. Michał wymykał się stereotypom, a poza tym nie znosiła niepewności. Lubiła wiedzieć. Usiadła w fotelu i zapatrzyła się w okno. Pusty prostokąt nieba nie pomógł jej w zebraniu myśli. Nie zastanawiając się, złapała za słuchawkę, aby podzielić się z Zuzanną najświeższymi newsami. – Śpisz? – spytała głupio, bo wiedziała, że w przeciwieństwie do niej, przyjaciółka zdążyła się wyspać i już wstała. – Chyba kpisz? W południe? – Usłyszała zdziwiony głos Zuzanny. – Pijesz od rana czy jeszcze nie skończyłaś? O której wróciłaś? – W tej chwili – poinformowała ją rzeczowym tonem i dodała: –
Spotkałam zajebistego faceta. – I na samo wspomnienie Michała poczuła przyjemne podniecenie. – Opowiadaj – rzuciła krótko Zuzanna, gotowa jej słuchać do wieczoru. Nikt nie potrafił lepiej od Marty przedstawiać pikantnych szczegółów. Nie miała konkurencji. – Ale nie spadnij z krzesła – uprzedziła przyjaciółka. – Uprawiałaś seks w windzie, nie „w”, ale „na” kabinie? – zgadywała Zuza. – Nie! Uprawiałam seks z gimnazjalistą! – krzyknęła radośnie Marta. Cisza po drugiej stronie linii była największą nagrodą. Zuzanna zaniemówiła. – Nie miałaś pod ręką nikogo w swoim wieku? – zdziwiła się szczerze. – Rozumiem licealista, jednak gimnazjalista to już paragraf. – Były gimnazjalista – uściśliła Marta i rozsiadła wygodniej w fotelu, zrzucając szpilki ze stóp. – To już lepiej – przyjaciółka odetchnęła z ulgą. – Ale i tak za młody. – Był z nami w gimnazjum, Zuza. – Tylko nie mów, że z... – Tak, z nim – przerwała jej Marta, ucieszona, że jak zwykle wystarczyło jedno słowo, aby Zuzanna załapała całość. – Spotkałaś Michała? – Zgadłaś! I jest teraz tak seksowny, że nadal nie mogę spokojnie usiedzieć w miejscu.
– Trzy dni? Trzy randki?! – upewniła się przyjaciółka. – No chyba tak – Marta mruknęła bez przekonania. – Nie gadaj, że dłużej, że się zakochałaś, że... Tylko mi tego nie rób – wyjęczała Zuzanna. – Zwariowałaś?! To klasyczny, nieodbiegający od normy przypadek. Seks był zajebisty. – Chętnie sprawdzę – ucieszyła się Zuzanna. – Poczekaj, daj mi moje trzy randki – zażartowała Marta. – Teraz idę spać, bo jestem padnięta. – Nie zrobisz mi tego! A poza tym zostały dwie! – Zrobię! Dwie i pół! – Marta się zaśmiała. – Ty rozpustnico – oburzyła się przyjaciółka. – Szczegóły, proszę. – Jutro, jutro mamy wieczór z Anką. Komedia romantyczna albo ostry seks na ekranie i dużo niezdrowych rzeczy do jedzenia, to pogadamy. – Chcę usłyszeć wszystko, w najdrobniejszych szczegółach. No dobra, odpuszczam ci – mruknęła Zuzanna. – Śpij dobrze i odpocznij, bo twoi pacjenci stracą szansę na piękny uśmiech. Marta rozłączyła się i rzuciła telefon na łóżko, prysznic zajął jej dokładnie sześć minut, co było życiowym rekordem. Wskoczyła do łóżka i natychmiast zapadła w sen. Zuzanna – Gdzie jest ten cholerny zegarek?! – krzyczała Zuzanna, zbierając w popłochu rozrzucone rzeczy, pod którymi mogła kryć się zguba. Była spóźniona przeszło pół godziny i znała dokładnie scenariusz
wydarzeń od momentu, w którym przekroczy próg agencji. Grafik z jej teamu był już zapewne kłębkiem nerwów, wysłuchując światłych uwag dyrektora kreatywnego – geniusza reklamy, wielkiego wizjonera i totalnie przegranego malkontenta. Szef uważał, że jest stworzony do rzeczy wielkich, urodził się prawdziwym artystą i marnuje potencjał, starając schlebiać maluczkim. I musieli tego wszystkiego wysłuchiwać. Kreatywny był oczywistym produktem obecnej epoki i boleśnie przewidywalnym, najbardziej żałosnym narcyzem wszech czasów. Prędzej czy później i tak wielkie miasto wyssie z ciebie wszystkie siły. Najbardziej kreatywni po kilku latach stają się kompletnie jałowi. Jedyne, co pozostawało, to rzucić się w wir perwersyjnych uciech i zatracić. Zuzanna nie była jeszcze na tym etapie. Zbliżała się niebezpiecznie do równi pochyłej, ale wyrok został chwilowo odroczony. Zegarek z zielonym okiem zamiast cyferblatu mrugnął do niej przyjaźnie spod strąconej z poduszki książki, która wylądowała w nocy pod łóżkiem, odrzucona po lekturze wyjątkowo obrzydliwej sceny zabójstwa. Gnębiły ją przez ten krwawy epizod koszmary i kiedy wstała, obiecała sobie, że nie będzie już sięgać po tego autora, bo jest po prostu zboczony i pewnie sam ma na sumieniu kilka zbrodni. Literatura nie była już piękna. Podkręcała rzeczywistość, a autorzy zachowywali się tak, jakby cały czas utrzymywali się na haju. Im bardziej szokujące sceny, tym książki lepiej się sprzedawały. Im więcej krwi, tym więcej chętnych, by się z nią zetknąć. Chociażby w słowach, na papierze. To samo dotyczyło reklamy. Kiedyś Zuzanna sądziła, że uzdrowi świat. Chciała robić kampanie na rzecz ocalania planety, głodujących dzieci, prostytucji w krajach Trzeciego Świata. Teraz jedynie nie znosiła, kiedy w jej projekt wtrącali się klienci, czyli dyrektorzy firm, z kompleksem niespełnionych artystów. Wiedziała, że każdy kolejny będzie negocjować w sprawie granic kobiecej nagości. Statystyczny dyrektor korporacji, odpowiedzialny za wizerunek firmy, chciał w swojej reklamie zobaczyć laskę, która różni się pod każdym względem od jego żony. Zuzanna chwyciła torbę, zarzuciła ją sobie na ramię i wsunęła stopy w sandały, jednocześnie szukając kluczy. Biała prosta sukienka i krótkie