Spis treści
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
*
Wstęp
Brzuszki i psychologia
Obezwładnić napastnika
Broń
Sprzęty specjalne
Łączność
Zasada nieufności
Najazd na babę
Samochody VIP-ów
Na bombach
Strzały do pani premier
Morderca z orkiestry
Testowanie jedzenia
Pomoc medyczna
Bezpieczeństwo VIP-a w terenie
Nagrań u Sowy mogło nie być
Premier dostaje z łokcia
Prezydent i niedźwiedzie
BOR śledzi Tuska
Adiutant
Kaprysy władzy
Groźny incydent
Niebezpieczny tłum
Trudne sytuacje
Pielgrzymka, czyli przeżycie ekstremalne
Gromnicą po głowie
Wypadek Jana Pawła II
„Bestia” w Warszawie
Secret Service zmywa talerze po Obamie
BOR wynosi amerykańskich dziennikarzy
Atak w Bagdadzie
Borowska twierdza na kołach
Geremek zapomina o ochronie
Mandat dla szefa rządu
Dziurawy jak Sejm
Pani prezydentowa pływa
Olek. Człowiek ucieczka
Prezydent w kuloodpornej kamizelce
Prezydenckie psy
Uwikłanie
Borowcy skarżą się mamom
Ze szlabanu do salonu. I odwrotnie
Borowiec w przedszkolu
Stres za małe pieniądze
Skąd się wziął BOR?
Oficer Biura Ochrony Rządu z kilkunastoletnim stażem: – Co jest
najbardziej specyficzne w BOR? Tak w kilku zdaniach? To, że szkolisz
ludzi, by w sytuacji zagrożenia wzięli kulkę na siebie. To odróżnia tę
formację od innych służb. Inni mają pokonać przeciwnika. Odbić
zakładnika. Ty masz obezwładnić napastnika i oddać go w ręce policji.
Masz osłonić swojego VIP-a i jak szybko tylko się da zabrać go
z zagrożonego miejsca, i tyle.
Siedzimy w kawiarni i inny mój rozmówca tłumaczy, że BOR jest
służbą egoistyczną. Na przykładzie.
– Widzi pan za oknem tego dziadka w towarzystwie chłopca na
ławce? Przyjmijmy, że dziadek jest premierem i chciał pogadać ze swym
wnuczkiem w tym parku. My i kilka innych osób w pobliżu ochraniamy
tę sytuację, tak? I teraz obok dziadka przechodzi dziewczyna z psem,
o ta. I przypuśćmy, że ona nagle pada na chodnik, ma atak epilepsji. Co
robimy?
– Podbiegacie do niej, żeby ją ratować!
– Błąd. Zawijamy dziadka i spadamy, aż się kurzy. Bo to może być
prowokacja.
Wstęp
Biuro Ochrony Rządu, choć to informacje niepodawane publicznie,
zatrudnia nieco poniżej dwóch tysięcy ludzi. Chroni, choć to również
wiadomości skrywane, około 20-30 osób. Prezydenta, jego małżonkę,
premiera, wicepremierów, marszałków parlamentu i osoby wskazane
przez szefa MSW ze względu na interes bezpieczeństwa państwa.
Średnio wychodzi właśnie taka mniej więcej liczba osób objętych
ochroną. Do tego należy dodać jeszcze osłanianie zagranicznych
delegacji, które niemal codziennie odwiedzają Polskę. Szczegółowych
danych o ochranianych osobach BOR nie zdradza, bo wtedy
automatycznie byłoby wiadomo, kto ochrony nie ma.
Znamy ich wszyscy z obrazków telewizyjnych – postawni faceci
w garniturach, w ciemnych okularach i ze słuchawką w uchu,
w borowskim slangu nazywaną „kroplówką”. Mieszkańcy Warszawy
niejednokrotnie złorzeczą, gdy kolumna samochodów Biura Ochrony
Rządu pędzi na kogutach przez miasto, spychając na boki inne
samochody.
Jaka jest ta formacja? Jak wyglądają kulisy jej pracy? Sprzęt?
Zwyczaje i metody działania? Postaram się o tym opowiedzieć na
podstawie dziesiątek rozmów, które przeprowadzałem z byłymi
i obecnymi funkcjonariuszami Biura Ochrony Rządu.
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
Brzuszki i psychologia
Zacznijmy od początku, czyli od rekrutacji i tego, jak dostać się do BOR-
u. Co trzeba zrobić, by tam pracować, i jak wygląda szkolenie ludzi,
którzy zajmują się ochroną najważniejszych osób w państwie.
Opowiada jeden z byłych szefów szkolenia jednostki: – Raz na pół
roku szefowie poszczególnych wydziałów zgłaszają zapotrzebowanie na
pracowników. Na przykład wydział transportowy na kierowców,
pirotechniczny na specjalistów od rozbrajania bomb, sanitarny na
lekarzy i tak dalej.
Na dzień dobry trzeba spełnić formalne warunki: polskie
obywatelstwo, niekaralność, najmniej średnie wykształcenie.
Wytypowanych kandydatów sprawdza Agencja Bezpieczeństwa
Wewnętrznego. Co ich interesuje?
Były instruktor w BOR: – ABW sprawdza ich w rejestrach
skazanych, rozpytuje o nich w miejscu pracy i zamieszkania. Jeśli jest
OK, kandydat jest zapraszany na rozmowę kwalifikacyjną. W jej trakcie
pada trochę pytań jak ze szkolnej wiedzy o społeczeństwie. Przykład?
Kto jest prezydentem albo ministrem obrony. Po co? No jednak
chcielibyśmy unikać w szeregach ludzi, którzy nie mają zielonego
pojęcia o życiu publicznym.
Potem jest część sportowa i test psychologiczny. Zaczyna się od
testów sprawnościowych.
BOR nie robi z nich tajemnicy i konkretne dane publikuje na swej
stronie internetowej. Jest podciąganie na drążku, są brzuszki, bieg na
kilometr. Jest też slalom, w trakcie którego trzeba skakać ponad
skrzynią gimnastyczną, robić przewroty na materacu, wyciskać hantle,
przenosić piłki lekarskie. Oczywiście wszystko na czas.
Jakie trzeba mieć osiągi?
Borowiec z pionu szkolenia: – Jeśli biegasz kilometr poniżej 2
minut 55 sekund, podciągasz się na drążku co najmniej 12 razy i robisz
56 brzuszków w minutę, to masz szansę na celujące oceny przy takiej
rekrutacji. Na tym etapie z gry wypada 30% do 50% rekrutów. Potem są
testy psychologiczne. Tu znów wylatuje mniej więcej połowa z tych,
którym udało się podciągać i zrobić brzuszki na czas. Co jest w tych
testach psychologicznych? Są to głównie zadania mające określić
umiejętność logicznego myślenia i szybkiej reakcji.
Jeśli przejdziesz te etapy, trafiasz na kurs podstawowy. Ten jest
stacjonarny, 30-dniowy i taki sam dla przyszłych szoferów,
funkcjonariuszy ochrony czy pirotechników. Niezależnie od przyszłej
specjalizacji. Kurs odbywa się w ośrodku szkolenia BOR-u w Raduczu
niedaleko Skierniewic. Przy trasie katowickiej, lokalizacja wręcz idealna.
Instruktor z BOR-u: – Autem godzina drogi od Warszawy. Miejsce
na uboczu, można hałasować ile wlezie.
W Raduczu znajduje się duży teren powojskowy. Podczas zaborów
stacjonowały tam wojska carskie, w trakcie obu wojen światowych
oddziały niemieckie. Po II wojnie światowej teren trafił w ręce bezpieki
i jednostka należała oficjalnie do Ministerstwa Bezpieczeństwa
Publicznego, a po jego likwidacji, na fali postalinowskiej odwilży, nadzór
nad obiektem przejęło MSW. W Raduczu stacjonowali żołnierze
Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, a później Nadwiślańskich
Jednostek Wojskowych. Po zmianach ustrojowych nadal ulokowane
były tu koszary „nadwiślańczyków”. Po likwidacji NJW teren trafił
w ręce Biura.
Rozmówca z BOR-u: – Teren jest za duży i ponad potrzeby Biura.
Były pomysły, żeby został tam usytuowany ośrodek szkolenia całego
MSW, ale grzęzły w biurokratycznych konsultacjach. To są takie
postpeerelowskie koszary i trzeba by w nie zainwestować grube
miliony, żeby to był ośrodek szkoleniowy z prawdziwego zdarzenia.
Ale są też zalety. Na przykład bardzo długa strzelnica, na której
można trenować strzelanie na dystansie nawet 300 metrów.
Kolejny z „borowików”: – Niestety, już nie wszystko można tam
trenować, bo ktoś w osi strzelnicy, w odległości 3 kilometrów, wydał
pozwolenie na postawienie jakichś zabudowań. Przy strzelaniu
z długodystansowych karabinów snajperskich ten teren bezpieczeństwa
powinien wynosić 5 kilometrów.
Instruktor z BOR-u: – Strzelnica ma jednak taką zaletę, że można
na nią wjechać autami i prowadzić zajęcia polegające na strzelaniu
z poruszających się samochodów. Ale też nie zawsze. Warunki bywają
trudne, bo jak jest śnieg, roztopy, to robi się tam duże błoto.
Łączka w jednostce w Raduczu jest na tyle duża, że mogą tam
lądować helikoptery, co przydaje się przy trenowaniu akcji
ewakuacyjnych w wykonaniu borowców szykujących się do służby
w rejonach konfliktów zbrojnych. Jest sala z matą do treningów
i siłownia. Od kilkunastu lat stoi tam również labirynt, jaki znamy
z filmów o jednostkach specjalnych lub szkołach policyjnych.
Pułkownik, który szkolił borowców w tej jednostce: – Nie
ukrywajmy. Bardzo wiele brakuje. Nie ma toru do treningów dla
szoferów, choć wielkość terenu pozwalałaby na stworzenie czegoś
takiego. Najlepiej toru z długą prostą, na której można by „urywać
silniki”. Nie ma obiektu, w którym można aranżować różne sytuacje
przypominające codzienne zajścia. Brakuje tam miejsca do trenowania
ewakuacji, napaści w jakimś pomieszczeniu, wtargnięcia agresywnego
tłumu do budynku. Profesjonalnie to powinno wyglądać tak, że taki
obiekt jest objęty monitoringiem i instruktorzy na bieżąco z innych
pomieszczeń mogą obserwować, jak działa grupa – co robi dobrze, gdzie
się myli.
Wróćmy do kursu podstawowego, który odbywa się właśnie
w opisywanym Raduczu pod Skierniewicami.
Ludzie są na zgrupowaniu w jednym miejscu przez bite 30 dni bez
możliwości wyjazdu, można więc intensywnie pracować. Jak wygląda
taki kurs podstawowy?
Oficer BOR-u: – Obejmuje on wszystkich, niezależnie od tego, czy
chcą pracować w ochronie osobistej, być pirotechnikami, czy szoferami
VIP-ów. Chodzi o to, żeby wszystkich, niezależnie od przyszłej
specjalizacji, wdrożyć w ogólne zasady działania Biura. Ludzie mają tam
tak naprawdę liznąć, czym jest BOR. Odbywają się zajęcia z prawa,
protokołu dyplomatycznego, strzelania, taktyki ochrony. Oczywiście to
30-dniowe szkolenie ma charakter wprowadzający. Nikt po nim nie
zostaje dopuszczony do pilnowania premiera albo do jeżdżenia
prezydencką limuzyną. Po takim kursie zostajesz „krawężnikiem”, czyli
trafiasz do zewnętrznej ochrony obiektów, takich jak Kancelaria
Premiera czy Pałac Prezydencki. W slangu borowców zostajesz
„winklarzem”, czyli pilnujesz budynku na zewnątrz.
Obezwładnić napastnika
Potem zaczyna się szkolenie specjalistyczne – na szofera,
funkcjonariusza ochrony osobistej albo na przykład pirotechnika. Jeśli
już mówimy o szkoleniach, potrzebne jest tu krótkie wyjaśnienie. BOR
to formacja, w której szkolenia stanowią część pracy i odbywają się
permanentnie, nawet jeśli jesteś już bardzo doświadczonym
funkcjonariuszem ochrony osobistej lub szoferem. Co pół roku ludzie
z ochrony osobistej i kierowcy zdają testy. Reszta borowców przechodzi
te testy raz w roku. Jeśli go nie zdasz, jesteś odsuwany od zadań i masz
czas, by poprawić kondycję, strzelanie albo koncentrację, która pozwala
rozwiązywać testy na czas.
Oficer z pionu szkoleniowego: – Jeśli nie zdajesz okresowego testu,
ta informacja idzie do szefa twojego wydziału. Nieraz zdarzały się takie
sytuacje, że funkcjonariusze, którzy nie zdawali egzaminu, byli
odsuwani od grup ochronnych. Bywa, że VIP wtedy pyta: „A gdzie jest
mój ulubiony pan Janek?”. Wtedy trzeba powiedzieć: „Pan Janek się
szkoli, by lepiej dbać o pańskie bezpieczeństwo”. Dla osób, które nie
przeszły testów, organizowane są zajęcia wyrównawcze, by dobili
z formą do reszty.
Borowiec, który pracował z politykami przez 15 lat, śmieje się, gdy
cytuję mu te słowa: – Oczywiście mówimy o sytuacji idealnej. Nie
bądźmy jednak dziećmi. Wszystko zależy od szefa. Jeśli ten jest miękki
i lubi chłopaka, to nawet jeśli nie przeszedł on testów, szef go przepuści.
Jeśli jest miękką szyjką i wie, że VIP lubi chłopaka, który nie zrobił
wyniku, to też mu pozwoli nadal pracować. Oczywiście tak nie powinno
być, ale tak bywa.
System działania w BOR jest zorganizowany tak, że jednego dnia
pracujesz ze swym VIP-em, na drugi dzień wypoczywasz, trzeciego masz
się stawić na zajęciach szkoleniowych. Ideałem jest sytuacja, gdy zespół
pracujący z konkretnym VIP-em szkoli się i trenuje w takim samym
składzie.
Najlepiej zrozumieć to na konkretnym przykładzie. Ochrona
prezydenta RP pracuje na trzy zmiany. Trzy siedmioosobowe zespoły.
Siedem osób to kompletny szyk ochrony osobistej głowy państwa.
Oficer, który przez kilka lat odpowiadał za szkolenia w Biurze: –
Wiadomo, że życiowe sytuacje są różne, ale staraliśmy się, by taka grupa
ochronna trenowała razem. Chodzi po prostu o zgranie, bo przy tego
typu wspólnym działaniu to jest podstawa.
Oczywiście znowu mowa o sytuacji idealnej. Nie zawsze jest tak,
że można zebrać całą grupę. Bardzo wiele zależy od inwencji
i pracowitości szefa takiego zespołu.
Pułkownik z BOR-u: – Powiedzmy, że na ostatniej służbie mieliśmy
nie do końca kontrolowaną sytuację z VIP-em, na przykład w kinie. Ktoś
podszedł za blisko, nie zachowywał się w normalny sposób. I właśnie
trzeciego dnia w trakcie zajęć trenujemy taką sytuację, poprawiamy
błędy, które wyszły nam w pracy. Tylko że te treningi raz na trzy dni to
jest, moim zdaniem, mało. To jedynie podtrzymywanie formy, a nie
pójście do przodu w szkoleniu.
Jak w takim razie powinno to wyglądać, żeby było dobrze?
Ten sam pułkownik z BOR-u: – Taka siedmioosobowa ekipa raz na
trzy miesiące jedzie na dwa tygodnie do ośrodka i dostaje taki wycisk, że
spływają z nich ostatnie poty. No, ale na to brakuje czasu, bo ekipy na
podmiankę są tylko trzy.
Oczywiście w Biurze, w samej grupie osłaniającej najważniejszego
VIP-a, obowiązuje specjalizacja. Jasne, że jeden jest funkcjonariuszem
ochrony osobistej, a inny kierowcą, ale szkolenia mają gwarantować
wszechstronność.
Dlatego też szoferzy są zabierani na strzelnicę i zapaśniczą matę,
a ochroniarze jeżdżą na szkolenia samochodowe. Po co?
Jeden z byłych wiceszefów Biura: – Powiedzmy, że dzieje się coś
złego i kierowca nie jest w stanie dalej prowadzić limuzyny. I co wtedy?
Przecież nie łapiemy stopa. Ktoś musi tę limuzynę z VIP-em
poprowadzić. Z drugiej strony chodzi też o to, by szofer nie był
najsłabszym elementem zespołu. Dlatego musi umieć się bronić czy
strzelać.
Zasada tego codziennego działania jest prosta. Jeśli nie pracujesz
z VIP-em – nie odpoczywasz, masz się szkolić, trenować. Gdzie szkolą się
borowcy?
Oficer BOR-u: – Biuro ma bazę treningową przy ulicy Miłobędzkiej
na warszawskiej Ochocie. Sale wykładowa i gimnastyczna, siłownia,
sauna, 25-metrowa strzelnica.
W ostatnich latach funkcjonariusze byli szkoleni przez wysokiej
klasy sportowców. Warto wymienić kilka osób, choćby Małgorzatę
Bassę, byłą reprezentantkę Polski w zapasach, Gerarda Zdziarskiego,
byłego kickboksera i pięściarza, Gerarda Willa, mistrza świata w karate
kyokushin, Jarosława Lewaka, dżudokę i olimpijczyka, Mirosława Platę,
eksperta sztuk walki wręcz, czy Jerzego Rybickiego, mistrza
olimpijskiego w boksie.
Jak widać, BOR sięga po ekspertów z różnych dziedzin sportów
walki. Generalne założenie jest takie, że „borowik” ma umieć
obezwładnić napastnika i wyprowadzić go z miejsca, w którym znajduje
się ochraniany VIP. I najlepiej, żeby działo się to przy jak najmniejszym
zamieszaniu przed obiektywami kamer czy aparatów. Nie chodzi o to,
by funkcjonariusz jednym efektownym kopniakiem w skroń powalał
napastnika. Przez lata instruktorzy Biura wypracowali własną technikę
interwencji, której uczy się funkcjonariuszy. Najwięcej elementów
zaczerpnięto z japońskiego aikido, którego podstawę stanowią dźwignie
na małe stawy: nadgarstki i łokcie.
Broń
Jednym z elementów szkoleń są zajęcia na strzelnicy.
Instruktor Biura: – Staramy się trenować sytuacje, które mogą być
zbliżone do rzeczywistych wydarzeń. Kiedyś miałem takiego gagatka:
przychodzi na strzelnicę, wiesza marynarkę na krześle, podwija rękawy
koszuli i zabiera się do mierzenia do tarczy. Ja się go pytam: czy on też
tak będzie robił, gdy potrzebna będzie interwencja? Czy najpierw
zdejmie marynarkę i podwinie rękawy?
Symuluje się więc sytuacje zbliżone do realnych. Broń w kaburze
pod marynarką, na tor wyjeżdża tarcza z postacią. I dopiero wtedy ma
nastąpić reakcja. Czyli?
Instruktor Biura: – To znaczy wyciągamy pistolet, strzelamy do
tarczy, chowamy broń do kabury pod marynarką. Oczywiście wszystko
w sytuacji napięcia i na czas, bo tarcza zjeżdża z toru strzelniczego. Raz
w ostatnich latach zdarzył się wypadek przy tego typu ćwiczeniu.
Funkcjonariusz chował pistolet do kabury pod marynarką i językiem
spustowym zaczepił o jakiś element ubrania. Pistolet wystrzelił i pocisk
trafił borowca w udo. Na szczęście nie pogruchotał mu kości
i funkcjonariusz szybko wrócił do pełnej sprawności.
Oczywiście można aranżować różnego typu sytuacje, sporo zależy
tu od inwencji instruktorów. A miewają oni dość ciekawe pomysły.
Instruktor BOR-u: – Stoi dziesięć osób i strzelanie ma zacząć ten,
który jest z tyłu, za resztą kolegów. Celuje do tarczy usytuowanej przed
twarzami całej grupy. Kule przelatują obok głów kolegów. To ćwiczenie
uczy zaufania do działania w grupie. Są też inne wariacje – można zgasić
światło albo rzucić granat dymny.
Inny instruktor BOR-u: – Tak jak opisywał kolega, to nie jest
standardowe strzelanie. Standardowe wygląda tak: jesteś ubrany
w marynarkę, czyli tak, jak na co dzień wyglądasz w pracy. Masz
zmienić miejsce, przebiec z jednego zakątka w drugi, oddać strzały
w biegu, schować się za zasłonę, trafić w przejeżdżającą tarczę.
Funkcjonariusze ochrony osobistej BOR-u są najczęściej
wyposażeni w krótką broń, pistolety Glock 17.
Oficer BOR-u: – Ale nie wszyscy, ja na przykład używałem glocka
19. Dopasowanie broni jest ważne, bo praktycznie się z nią nie
rozstajesz. Musi ci dobrze leżeć w ręku, nie może cię uwierać pod
marynarką. Akurat mi ta dziewiętnastka pasowała bardziej.
BOR używa antyrykoszetowej fińskiej amunicji Lapua. Dlaczego
akurat ta?
Oficer BOR-u: – Bo jest niezawodna. Jeżeli 5 metrów przed sobą
masz napastnika, który leci z siekierą, no to nie może być niewypału.
Czy borowiec może kogoś zastrzelić bez zbędnych ceregieli?
Były funkcjonariusz ochrony osobistej: – Użycie broni jest na
takich samych zasadach, na jakich mogą używać jej policjanci. Nie udało
się przeforsować w ustawie przepisów konkretnie odnoszących się do
BOR-u, czyli że masz prawo użyć pistoletu, na przykład stając w obronie
osoby ochranianej.
– Zostawmy przepisy, pomówmy o konkretnej sytuacji. Leci facet
z siekierą na VIP-a i…
Funkcjonariusz: – Najpierw musi paść wezwanie: „Stój, bo będę
strzelał! Biuro Ochrony Rządu!”, potem strzał ostrzegawczy i…
– …i VIP ma już siekierę w głowie.
Funkcjonariusz: – Dokładnie. Trzymasz broń w kaburze pod
marynarką. W sytuacji nagłej możesz pominąć wezwanie, ale strzał
ostrzegawczy oddać musisz. Oczywiście potem wkracza prokurator
i ocenia, czy wszystko było zgodne z procedurami. Najlepiej więc, byś
miał jak największą liczbę świadków, którzy potwierdzą wersję, że
sytuacja zmusiła cię do użycia broni. Albo żebyś nie miał żadnych
świadków...
W kraju (nie mówimy o zagranicznych misjach wojskowych
w Iraku czy Afganistanie) funkcjonariusze BOR-u bardzo rzadko
pojawiają się z bronią automatyczną w sąsiedztwie chronionej osoby.
Sprzęty specjalne
Słoneczny dzień, na niebie żadnej chmury, a borowcy stają koło VIP-
a z długimi czarnymi parasolami. Mają one ochronić VIP-a przed
nadlatującym jajkiem czy pomidorem.
Oficer BOR-u: – Nie tylko. To parasole, które ochronią przed
nadlatującą cegłą, uszyte są z tak wytrzymałego materiału.
– Skąd je macie? Zamawiacie u zaufanych parasolników?
Oficer BOR-u: – Nie, ten sprzęt produkuje zachodnia firma, która
robi parasole na potrzeby większości służb takich jak nasz BOR.
Zatrzymajmy się na chwilę przy parasolach. Profesjonalne,
ściągane z Zachodu – to praktyka ostatnich lat. Podczas kampanii w 1995
roku, w której Aleksander Kwaśniewski bił się o prezydenturę z Lechem
Wałęsą, współpracownicy zamawiali je właśnie u warszawskiego
parasolnika. Zwykłe, ale wzmocnione. Tamta kampania była bardzo
ostra. Przeciw Kwaśniewskiemu licznie występowali na wiecach
demonstranci.
Osoba pracująca przy tamtej kampanii prezydenckiej: –
Uważaliśmy, że jeśli na głowie Olka wyląduje jajko, to jest po nas, i że to
zburzy jego wypielęgnowany wizerunek. Stąd wziął się pomysł, by
szybko załatwić te wzmocnione parasolki.
A po co te ciemne okulary, nieodłączne akcesorium borowca?
Oficer, który przepracował w Biurze ponad 20 lat: – Borowiec
pracuje oczami, a oczy się męczą. Chodzi też o to, żeby ludzie wokół nie
do końca wiedzieli, na co akurat patrzysz. To trochę jak obudowana
kamera w hipermarkecie.
Inny doświadczony funkcjonariusz: – Spoglądanie komuś w oczy
przenikliwym, ostrym wzrokiem może być przez niektórych
przyjmowane jako chęć konfrontacji i prowokowanie. A w ciemnych
okularach naszego wzroku nie widać.
Jeden z borowców opisuje taką oto scenkę: zbiórka w firmie
w pierwszy dzień po robocie na uroczystościach 3 maja na placu
Piłsudskiego w Warszawie, przed Grobem Nieznanego Żołnierza. Ci, co
Spis treści Karta tytułowa Karta redakcyjna * Wstęp Brzuszki i psychologia Obezwładnić napastnika Broń Sprzęty specjalne Łączność Zasada nieufności Najazd na babę Samochody VIP-ów Na bombach Strzały do pani premier Morderca z orkiestry Testowanie jedzenia Pomoc medyczna Bezpieczeństwo VIP-a w terenie Nagrań u Sowy mogło nie być Premier dostaje z łokcia Prezydent i niedźwiedzie BOR śledzi Tuska Adiutant
Kaprysy władzy Groźny incydent Niebezpieczny tłum Trudne sytuacje Pielgrzymka, czyli przeżycie ekstremalne Gromnicą po głowie Wypadek Jana Pawła II „Bestia” w Warszawie Secret Service zmywa talerze po Obamie BOR wynosi amerykańskich dziennikarzy Atak w Bagdadzie Borowska twierdza na kołach Geremek zapomina o ochronie Mandat dla szefa rządu Dziurawy jak Sejm Pani prezydentowa pływa Olek. Człowiek ucieczka Prezydent w kuloodpornej kamizelce Prezydenckie psy Uwikłanie Borowcy skarżą się mamom Ze szlabanu do salonu. I odwrotnie Borowiec w przedszkolu Stres za małe pieniądze Skąd się wziął BOR?
Polska w pigułce Co dalej z BOR-em? Okładka
Copyright © Michał Majewski, Czerwone i Czarne Projekt okładki FRYCZ I WICHA Zdjęcie East News Redaktor prowadząca Katarzyna Litwińczuk Korekta Agnieszka Wasilewska, Piotr Łukasik Skład Tomasz Erbel Wydawca Czerwone i Czarne Sp. z o.o. S.K.A. Rynek Starego Miasta 5/7 m. 5 00-272 Warszawa Wyłączny dystrybutor Firma Księgarska Olesiejuk Sp. z o.o. sp. j. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki www.olesiejuk.pl ISBN 978-83-7700-237-7 Warszawa 2016 Skład wersji elektronicznej pan@drewnianyrower.com
Oficer Biura Ochrony Rządu z kilkunastoletnim stażem: – Co jest najbardziej specyficzne w BOR? Tak w kilku zdaniach? To, że szkolisz ludzi, by w sytuacji zagrożenia wzięli kulkę na siebie. To odróżnia tę formację od innych służb. Inni mają pokonać przeciwnika. Odbić zakładnika. Ty masz obezwładnić napastnika i oddać go w ręce policji. Masz osłonić swojego VIP-a i jak szybko tylko się da zabrać go z zagrożonego miejsca, i tyle. Siedzimy w kawiarni i inny mój rozmówca tłumaczy, że BOR jest służbą egoistyczną. Na przykładzie. – Widzi pan za oknem tego dziadka w towarzystwie chłopca na ławce? Przyjmijmy, że dziadek jest premierem i chciał pogadać ze swym wnuczkiem w tym parku. My i kilka innych osób w pobliżu ochraniamy tę sytuację, tak? I teraz obok dziadka przechodzi dziewczyna z psem, o ta. I przypuśćmy, że ona nagle pada na chodnik, ma atak epilepsji. Co robimy? – Podbiegacie do niej, żeby ją ratować! – Błąd. Zawijamy dziadka i spadamy, aż się kurzy. Bo to może być prowokacja.
Wstęp Biuro Ochrony Rządu, choć to informacje niepodawane publicznie, zatrudnia nieco poniżej dwóch tysięcy ludzi. Chroni, choć to również wiadomości skrywane, około 20-30 osób. Prezydenta, jego małżonkę, premiera, wicepremierów, marszałków parlamentu i osoby wskazane przez szefa MSW ze względu na interes bezpieczeństwa państwa. Średnio wychodzi właśnie taka mniej więcej liczba osób objętych ochroną. Do tego należy dodać jeszcze osłanianie zagranicznych delegacji, które niemal codziennie odwiedzają Polskę. Szczegółowych danych o ochranianych osobach BOR nie zdradza, bo wtedy automatycznie byłoby wiadomo, kto ochrony nie ma. Znamy ich wszyscy z obrazków telewizyjnych – postawni faceci w garniturach, w ciemnych okularach i ze słuchawką w uchu, w borowskim slangu nazywaną „kroplówką”. Mieszkańcy Warszawy niejednokrotnie złorzeczą, gdy kolumna samochodów Biura Ochrony Rządu pędzi na kogutach przez miasto, spychając na boki inne samochody. Jaka jest ta formacja? Jak wyglądają kulisy jej pracy? Sprzęt? Zwyczaje i metody działania? Postaram się o tym opowiedzieć na podstawie dziesiątek rozmów, które przeprowadzałem z byłymi i obecnymi funkcjonariuszami Biura Ochrony Rządu.
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
Brzuszki i psychologia Zacznijmy od początku, czyli od rekrutacji i tego, jak dostać się do BOR- u. Co trzeba zrobić, by tam pracować, i jak wygląda szkolenie ludzi, którzy zajmują się ochroną najważniejszych osób w państwie. Opowiada jeden z byłych szefów szkolenia jednostki: – Raz na pół roku szefowie poszczególnych wydziałów zgłaszają zapotrzebowanie na pracowników. Na przykład wydział transportowy na kierowców, pirotechniczny na specjalistów od rozbrajania bomb, sanitarny na lekarzy i tak dalej. Na dzień dobry trzeba spełnić formalne warunki: polskie obywatelstwo, niekaralność, najmniej średnie wykształcenie. Wytypowanych kandydatów sprawdza Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Co ich interesuje? Były instruktor w BOR: – ABW sprawdza ich w rejestrach skazanych, rozpytuje o nich w miejscu pracy i zamieszkania. Jeśli jest OK, kandydat jest zapraszany na rozmowę kwalifikacyjną. W jej trakcie pada trochę pytań jak ze szkolnej wiedzy o społeczeństwie. Przykład? Kto jest prezydentem albo ministrem obrony. Po co? No jednak chcielibyśmy unikać w szeregach ludzi, którzy nie mają zielonego pojęcia o życiu publicznym. Potem jest część sportowa i test psychologiczny. Zaczyna się od testów sprawnościowych. BOR nie robi z nich tajemnicy i konkretne dane publikuje na swej stronie internetowej. Jest podciąganie na drążku, są brzuszki, bieg na kilometr. Jest też slalom, w trakcie którego trzeba skakać ponad skrzynią gimnastyczną, robić przewroty na materacu, wyciskać hantle, przenosić piłki lekarskie. Oczywiście wszystko na czas. Jakie trzeba mieć osiągi? Borowiec z pionu szkolenia: – Jeśli biegasz kilometr poniżej 2 minut 55 sekund, podciągasz się na drążku co najmniej 12 razy i robisz 56 brzuszków w minutę, to masz szansę na celujące oceny przy takiej rekrutacji. Na tym etapie z gry wypada 30% do 50% rekrutów. Potem są
testy psychologiczne. Tu znów wylatuje mniej więcej połowa z tych, którym udało się podciągać i zrobić brzuszki na czas. Co jest w tych testach psychologicznych? Są to głównie zadania mające określić umiejętność logicznego myślenia i szybkiej reakcji. Jeśli przejdziesz te etapy, trafiasz na kurs podstawowy. Ten jest stacjonarny, 30-dniowy i taki sam dla przyszłych szoferów, funkcjonariuszy ochrony czy pirotechników. Niezależnie od przyszłej specjalizacji. Kurs odbywa się w ośrodku szkolenia BOR-u w Raduczu niedaleko Skierniewic. Przy trasie katowickiej, lokalizacja wręcz idealna. Instruktor z BOR-u: – Autem godzina drogi od Warszawy. Miejsce na uboczu, można hałasować ile wlezie. W Raduczu znajduje się duży teren powojskowy. Podczas zaborów stacjonowały tam wojska carskie, w trakcie obu wojen światowych oddziały niemieckie. Po II wojnie światowej teren trafił w ręce bezpieki i jednostka należała oficjalnie do Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, a po jego likwidacji, na fali postalinowskiej odwilży, nadzór nad obiektem przejęło MSW. W Raduczu stacjonowali żołnierze Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, a później Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych. Po zmianach ustrojowych nadal ulokowane były tu koszary „nadwiślańczyków”. Po likwidacji NJW teren trafił w ręce Biura. Rozmówca z BOR-u: – Teren jest za duży i ponad potrzeby Biura. Były pomysły, żeby został tam usytuowany ośrodek szkolenia całego MSW, ale grzęzły w biurokratycznych konsultacjach. To są takie postpeerelowskie koszary i trzeba by w nie zainwestować grube miliony, żeby to był ośrodek szkoleniowy z prawdziwego zdarzenia. Ale są też zalety. Na przykład bardzo długa strzelnica, na której można trenować strzelanie na dystansie nawet 300 metrów. Kolejny z „borowików”: – Niestety, już nie wszystko można tam trenować, bo ktoś w osi strzelnicy, w odległości 3 kilometrów, wydał pozwolenie na postawienie jakichś zabudowań. Przy strzelaniu z długodystansowych karabinów snajperskich ten teren bezpieczeństwa powinien wynosić 5 kilometrów. Instruktor z BOR-u: – Strzelnica ma jednak taką zaletę, że można na nią wjechać autami i prowadzić zajęcia polegające na strzelaniu z poruszających się samochodów. Ale też nie zawsze. Warunki bywają
trudne, bo jak jest śnieg, roztopy, to robi się tam duże błoto. Łączka w jednostce w Raduczu jest na tyle duża, że mogą tam lądować helikoptery, co przydaje się przy trenowaniu akcji ewakuacyjnych w wykonaniu borowców szykujących się do służby w rejonach konfliktów zbrojnych. Jest sala z matą do treningów i siłownia. Od kilkunastu lat stoi tam również labirynt, jaki znamy z filmów o jednostkach specjalnych lub szkołach policyjnych. Pułkownik, który szkolił borowców w tej jednostce: – Nie ukrywajmy. Bardzo wiele brakuje. Nie ma toru do treningów dla szoferów, choć wielkość terenu pozwalałaby na stworzenie czegoś takiego. Najlepiej toru z długą prostą, na której można by „urywać silniki”. Nie ma obiektu, w którym można aranżować różne sytuacje przypominające codzienne zajścia. Brakuje tam miejsca do trenowania ewakuacji, napaści w jakimś pomieszczeniu, wtargnięcia agresywnego tłumu do budynku. Profesjonalnie to powinno wyglądać tak, że taki obiekt jest objęty monitoringiem i instruktorzy na bieżąco z innych pomieszczeń mogą obserwować, jak działa grupa – co robi dobrze, gdzie się myli. Wróćmy do kursu podstawowego, który odbywa się właśnie w opisywanym Raduczu pod Skierniewicami. Ludzie są na zgrupowaniu w jednym miejscu przez bite 30 dni bez możliwości wyjazdu, można więc intensywnie pracować. Jak wygląda taki kurs podstawowy? Oficer BOR-u: – Obejmuje on wszystkich, niezależnie od tego, czy chcą pracować w ochronie osobistej, być pirotechnikami, czy szoferami VIP-ów. Chodzi o to, żeby wszystkich, niezależnie od przyszłej specjalizacji, wdrożyć w ogólne zasady działania Biura. Ludzie mają tam tak naprawdę liznąć, czym jest BOR. Odbywają się zajęcia z prawa, protokołu dyplomatycznego, strzelania, taktyki ochrony. Oczywiście to 30-dniowe szkolenie ma charakter wprowadzający. Nikt po nim nie zostaje dopuszczony do pilnowania premiera albo do jeżdżenia prezydencką limuzyną. Po takim kursie zostajesz „krawężnikiem”, czyli trafiasz do zewnętrznej ochrony obiektów, takich jak Kancelaria Premiera czy Pałac Prezydencki. W slangu borowców zostajesz „winklarzem”, czyli pilnujesz budynku na zewnątrz.
Obezwładnić napastnika Potem zaczyna się szkolenie specjalistyczne – na szofera, funkcjonariusza ochrony osobistej albo na przykład pirotechnika. Jeśli już mówimy o szkoleniach, potrzebne jest tu krótkie wyjaśnienie. BOR to formacja, w której szkolenia stanowią część pracy i odbywają się permanentnie, nawet jeśli jesteś już bardzo doświadczonym funkcjonariuszem ochrony osobistej lub szoferem. Co pół roku ludzie z ochrony osobistej i kierowcy zdają testy. Reszta borowców przechodzi te testy raz w roku. Jeśli go nie zdasz, jesteś odsuwany od zadań i masz czas, by poprawić kondycję, strzelanie albo koncentrację, która pozwala rozwiązywać testy na czas. Oficer z pionu szkoleniowego: – Jeśli nie zdajesz okresowego testu, ta informacja idzie do szefa twojego wydziału. Nieraz zdarzały się takie sytuacje, że funkcjonariusze, którzy nie zdawali egzaminu, byli odsuwani od grup ochronnych. Bywa, że VIP wtedy pyta: „A gdzie jest mój ulubiony pan Janek?”. Wtedy trzeba powiedzieć: „Pan Janek się szkoli, by lepiej dbać o pańskie bezpieczeństwo”. Dla osób, które nie przeszły testów, organizowane są zajęcia wyrównawcze, by dobili z formą do reszty. Borowiec, który pracował z politykami przez 15 lat, śmieje się, gdy cytuję mu te słowa: – Oczywiście mówimy o sytuacji idealnej. Nie bądźmy jednak dziećmi. Wszystko zależy od szefa. Jeśli ten jest miękki i lubi chłopaka, to nawet jeśli nie przeszedł on testów, szef go przepuści. Jeśli jest miękką szyjką i wie, że VIP lubi chłopaka, który nie zrobił wyniku, to też mu pozwoli nadal pracować. Oczywiście tak nie powinno być, ale tak bywa. System działania w BOR jest zorganizowany tak, że jednego dnia pracujesz ze swym VIP-em, na drugi dzień wypoczywasz, trzeciego masz się stawić na zajęciach szkoleniowych. Ideałem jest sytuacja, gdy zespół pracujący z konkretnym VIP-em szkoli się i trenuje w takim samym składzie. Najlepiej zrozumieć to na konkretnym przykładzie. Ochrona
prezydenta RP pracuje na trzy zmiany. Trzy siedmioosobowe zespoły. Siedem osób to kompletny szyk ochrony osobistej głowy państwa. Oficer, który przez kilka lat odpowiadał za szkolenia w Biurze: – Wiadomo, że życiowe sytuacje są różne, ale staraliśmy się, by taka grupa ochronna trenowała razem. Chodzi po prostu o zgranie, bo przy tego typu wspólnym działaniu to jest podstawa. Oczywiście znowu mowa o sytuacji idealnej. Nie zawsze jest tak, że można zebrać całą grupę. Bardzo wiele zależy od inwencji i pracowitości szefa takiego zespołu. Pułkownik z BOR-u: – Powiedzmy, że na ostatniej służbie mieliśmy nie do końca kontrolowaną sytuację z VIP-em, na przykład w kinie. Ktoś podszedł za blisko, nie zachowywał się w normalny sposób. I właśnie trzeciego dnia w trakcie zajęć trenujemy taką sytuację, poprawiamy błędy, które wyszły nam w pracy. Tylko że te treningi raz na trzy dni to jest, moim zdaniem, mało. To jedynie podtrzymywanie formy, a nie pójście do przodu w szkoleniu. Jak w takim razie powinno to wyglądać, żeby było dobrze? Ten sam pułkownik z BOR-u: – Taka siedmioosobowa ekipa raz na trzy miesiące jedzie na dwa tygodnie do ośrodka i dostaje taki wycisk, że spływają z nich ostatnie poty. No, ale na to brakuje czasu, bo ekipy na podmiankę są tylko trzy. Oczywiście w Biurze, w samej grupie osłaniającej najważniejszego VIP-a, obowiązuje specjalizacja. Jasne, że jeden jest funkcjonariuszem ochrony osobistej, a inny kierowcą, ale szkolenia mają gwarantować wszechstronność. Dlatego też szoferzy są zabierani na strzelnicę i zapaśniczą matę, a ochroniarze jeżdżą na szkolenia samochodowe. Po co? Jeden z byłych wiceszefów Biura: – Powiedzmy, że dzieje się coś złego i kierowca nie jest w stanie dalej prowadzić limuzyny. I co wtedy? Przecież nie łapiemy stopa. Ktoś musi tę limuzynę z VIP-em poprowadzić. Z drugiej strony chodzi też o to, by szofer nie był najsłabszym elementem zespołu. Dlatego musi umieć się bronić czy strzelać. Zasada tego codziennego działania jest prosta. Jeśli nie pracujesz z VIP-em – nie odpoczywasz, masz się szkolić, trenować. Gdzie szkolą się borowcy?
Oficer BOR-u: – Biuro ma bazę treningową przy ulicy Miłobędzkiej na warszawskiej Ochocie. Sale wykładowa i gimnastyczna, siłownia, sauna, 25-metrowa strzelnica. W ostatnich latach funkcjonariusze byli szkoleni przez wysokiej klasy sportowców. Warto wymienić kilka osób, choćby Małgorzatę Bassę, byłą reprezentantkę Polski w zapasach, Gerarda Zdziarskiego, byłego kickboksera i pięściarza, Gerarda Willa, mistrza świata w karate kyokushin, Jarosława Lewaka, dżudokę i olimpijczyka, Mirosława Platę, eksperta sztuk walki wręcz, czy Jerzego Rybickiego, mistrza olimpijskiego w boksie. Jak widać, BOR sięga po ekspertów z różnych dziedzin sportów walki. Generalne założenie jest takie, że „borowik” ma umieć obezwładnić napastnika i wyprowadzić go z miejsca, w którym znajduje się ochraniany VIP. I najlepiej, żeby działo się to przy jak najmniejszym zamieszaniu przed obiektywami kamer czy aparatów. Nie chodzi o to, by funkcjonariusz jednym efektownym kopniakiem w skroń powalał napastnika. Przez lata instruktorzy Biura wypracowali własną technikę interwencji, której uczy się funkcjonariuszy. Najwięcej elementów zaczerpnięto z japońskiego aikido, którego podstawę stanowią dźwignie na małe stawy: nadgarstki i łokcie.
Broń Jednym z elementów szkoleń są zajęcia na strzelnicy. Instruktor Biura: – Staramy się trenować sytuacje, które mogą być zbliżone do rzeczywistych wydarzeń. Kiedyś miałem takiego gagatka: przychodzi na strzelnicę, wiesza marynarkę na krześle, podwija rękawy koszuli i zabiera się do mierzenia do tarczy. Ja się go pytam: czy on też tak będzie robił, gdy potrzebna będzie interwencja? Czy najpierw zdejmie marynarkę i podwinie rękawy? Symuluje się więc sytuacje zbliżone do realnych. Broń w kaburze pod marynarką, na tor wyjeżdża tarcza z postacią. I dopiero wtedy ma nastąpić reakcja. Czyli? Instruktor Biura: – To znaczy wyciągamy pistolet, strzelamy do tarczy, chowamy broń do kabury pod marynarką. Oczywiście wszystko w sytuacji napięcia i na czas, bo tarcza zjeżdża z toru strzelniczego. Raz w ostatnich latach zdarzył się wypadek przy tego typu ćwiczeniu. Funkcjonariusz chował pistolet do kabury pod marynarką i językiem spustowym zaczepił o jakiś element ubrania. Pistolet wystrzelił i pocisk trafił borowca w udo. Na szczęście nie pogruchotał mu kości i funkcjonariusz szybko wrócił do pełnej sprawności. Oczywiście można aranżować różnego typu sytuacje, sporo zależy tu od inwencji instruktorów. A miewają oni dość ciekawe pomysły. Instruktor BOR-u: – Stoi dziesięć osób i strzelanie ma zacząć ten, który jest z tyłu, za resztą kolegów. Celuje do tarczy usytuowanej przed twarzami całej grupy. Kule przelatują obok głów kolegów. To ćwiczenie uczy zaufania do działania w grupie. Są też inne wariacje – można zgasić światło albo rzucić granat dymny. Inny instruktor BOR-u: – Tak jak opisywał kolega, to nie jest standardowe strzelanie. Standardowe wygląda tak: jesteś ubrany w marynarkę, czyli tak, jak na co dzień wyglądasz w pracy. Masz zmienić miejsce, przebiec z jednego zakątka w drugi, oddać strzały w biegu, schować się za zasłonę, trafić w przejeżdżającą tarczę. Funkcjonariusze ochrony osobistej BOR-u są najczęściej
wyposażeni w krótką broń, pistolety Glock 17. Oficer BOR-u: – Ale nie wszyscy, ja na przykład używałem glocka 19. Dopasowanie broni jest ważne, bo praktycznie się z nią nie rozstajesz. Musi ci dobrze leżeć w ręku, nie może cię uwierać pod marynarką. Akurat mi ta dziewiętnastka pasowała bardziej. BOR używa antyrykoszetowej fińskiej amunicji Lapua. Dlaczego akurat ta? Oficer BOR-u: – Bo jest niezawodna. Jeżeli 5 metrów przed sobą masz napastnika, który leci z siekierą, no to nie może być niewypału. Czy borowiec może kogoś zastrzelić bez zbędnych ceregieli? Były funkcjonariusz ochrony osobistej: – Użycie broni jest na takich samych zasadach, na jakich mogą używać jej policjanci. Nie udało się przeforsować w ustawie przepisów konkretnie odnoszących się do BOR-u, czyli że masz prawo użyć pistoletu, na przykład stając w obronie osoby ochranianej. – Zostawmy przepisy, pomówmy o konkretnej sytuacji. Leci facet z siekierą na VIP-a i… Funkcjonariusz: – Najpierw musi paść wezwanie: „Stój, bo będę strzelał! Biuro Ochrony Rządu!”, potem strzał ostrzegawczy i… – …i VIP ma już siekierę w głowie. Funkcjonariusz: – Dokładnie. Trzymasz broń w kaburze pod marynarką. W sytuacji nagłej możesz pominąć wezwanie, ale strzał ostrzegawczy oddać musisz. Oczywiście potem wkracza prokurator i ocenia, czy wszystko było zgodne z procedurami. Najlepiej więc, byś miał jak największą liczbę świadków, którzy potwierdzą wersję, że sytuacja zmusiła cię do użycia broni. Albo żebyś nie miał żadnych świadków... W kraju (nie mówimy o zagranicznych misjach wojskowych w Iraku czy Afganistanie) funkcjonariusze BOR-u bardzo rzadko pojawiają się z bronią automatyczną w sąsiedztwie chronionej osoby.
Sprzęty specjalne Słoneczny dzień, na niebie żadnej chmury, a borowcy stają koło VIP- a z długimi czarnymi parasolami. Mają one ochronić VIP-a przed nadlatującym jajkiem czy pomidorem. Oficer BOR-u: – Nie tylko. To parasole, które ochronią przed nadlatującą cegłą, uszyte są z tak wytrzymałego materiału. – Skąd je macie? Zamawiacie u zaufanych parasolników? Oficer BOR-u: – Nie, ten sprzęt produkuje zachodnia firma, która robi parasole na potrzeby większości służb takich jak nasz BOR. Zatrzymajmy się na chwilę przy parasolach. Profesjonalne, ściągane z Zachodu – to praktyka ostatnich lat. Podczas kampanii w 1995 roku, w której Aleksander Kwaśniewski bił się o prezydenturę z Lechem Wałęsą, współpracownicy zamawiali je właśnie u warszawskiego parasolnika. Zwykłe, ale wzmocnione. Tamta kampania była bardzo ostra. Przeciw Kwaśniewskiemu licznie występowali na wiecach demonstranci. Osoba pracująca przy tamtej kampanii prezydenckiej: – Uważaliśmy, że jeśli na głowie Olka wyląduje jajko, to jest po nas, i że to zburzy jego wypielęgnowany wizerunek. Stąd wziął się pomysł, by szybko załatwić te wzmocnione parasolki. A po co te ciemne okulary, nieodłączne akcesorium borowca? Oficer, który przepracował w Biurze ponad 20 lat: – Borowiec pracuje oczami, a oczy się męczą. Chodzi też o to, żeby ludzie wokół nie do końca wiedzieli, na co akurat patrzysz. To trochę jak obudowana kamera w hipermarkecie. Inny doświadczony funkcjonariusz: – Spoglądanie komuś w oczy przenikliwym, ostrym wzrokiem może być przez niektórych przyjmowane jako chęć konfrontacji i prowokowanie. A w ciemnych okularach naszego wzroku nie widać. Jeden z borowców opisuje taką oto scenkę: zbiórka w firmie w pierwszy dzień po robocie na uroczystościach 3 maja na placu Piłsudskiego w Warszawie, przed Grobem Nieznanego Żołnierza. Ci, co