DagMarta

  • Dokumenty336
  • Odsłony188 748
  • Obserwuję128
  • Rozmiar dokumentów626.0 MB
  • Ilość pobrań108 828

Gniew_krola_-_Fiona_McIntosh

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Gniew_krola_-_Fiona_McIntosh.pdf

DagMarta EBooki
Użytkownik DagMarta wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 323 stron)

Fiona McIntosh Gniew króla KSIĘGA TRZECIA TRYLOGII VALISARÓW Przełożyła Izabella Mazurek

Tytuł​ oryginału King’s Wrath: Book Three of The Valisar Trilogy Copyright © 2010 by Fiona McIntosh. All rights reserved Cover design layout © HarperCollins Publishers, 2010 Cover illustration by Nik Keevil Copyright © for the Polish translation by Izabella Mazurek, 2013 Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Galeria Książki, 2013 Opracowanie redakcyjne i DTP Pracownia Edytorska „Od A do Z” (oda-doz.com.pl) Redakcja Ewa Wiąckowska, Katarzyna Kierejsza Korekta Dariusz Godoś Opracowanie graficzne okładki, typografia i DTP Stefan Łaskawiec Wydanie I ISBN 978-83-64297-11-3 Wydawnictwo Galeria Książki www.galeriaksiazki.pl biuro@galeriaksiazki.pl Konwersja do formatu MOBI: Legimi Sp. z o.o. | Legimi.com

Tęsknimy za tobą, Kipper, nasz najwierniejszy czworonożny przyjacielu.

Prolog S padali szybko, w ciszy. Spodziewała się, że lada moment uderzą o ziemię i będzie po wszystkim. Nie wiedziała, dlaczego postanowił ją zabić – była jego jedyną przyjaciółką. Jakie to dziwne, że czuła się bezpieczniej niż kiedykolwiek właśnie teraz, w chwili gdy śmierć wzywała ją do siebie. Wiedziała, że specyfik, który jej podał, przytępił zmysły, miała jednak wrażenie, że słyszy dziwny szum pędzącego powietrza. Czuła też obecność Rega: jego muskularne ciało i bezpiecznie obejmujące ją długie, silne ramiona. Mimo oszołomienia czuła się z nim całkowicie połączona – nawet jego broda lekko drapała jej skórę. Może właśnie tak miało być. I tak byli zbłąkanymi duszami – kontakt z innymi nie przychodził im łatwo. Jej praca w szpitalu wzbudzała niepożądane zainteresowanie, a o niej samej rozgłaszano, że posiada zdolności wykraczające poza talenty zwykłego człowieka. Choć brzmiało to absurdalnie, było zrozumiałe, biorąc pod uwagę jej niezwykły dryg do uzdrawiania. Uzdrowicielka. Tak właśnie samą siebie postrzegała. Zaradzała złu. Nigdy głośno tego nie powiedziała, ale Reg chyba jako jedyny to rozumiał... i rozumiał ją. I właśnie dlatego nie mogła go nienawidzić za zabicie ich obojga. Bez niego w jej życiu panowałaby pustka. Bez jego przyjaźni, niczym bez wystającej z oceanu skały, której mogła się chwycić, dryfowałaby po wodach nic nieznaczącej krzątaniny – nawet jej praca byłaby pusta i bezcelowa. Dlaczego jeszcze nie uderzyli o ziemię? Czym był ten przeraźliwy hałas, zupełnie jakby powietrze wokół nich się rozdzierało? Czyżby Reg coś właśnie powiedział? Może: „To już, Evie”? Poczuła, że przytulił ją do siebie jeszcze mocniej, o ile to w ogóle było możliwe, przyciągając jej głowę do swojej ciepłej szyi i osłaniając jej twarz przed świstem i naporem wichru, przez który pędzili. I nagle upadli na coś twardego. Jednak uderzenie zostało zamortyzowane; najpierw jej nogi, potem plecy i ramiona z czymś się zetknęły. Nie miała pojęcia, co to było, ale nie poczuła bólu. Jak to się stało? Chciała otworzyć oczy, ale wciąż zaciskała je ze strachu. Słyszała jakby trzask łamanych gałęzi! Drzewa?... Jak to możliwe? Genevieve – pierwsza valisarska księżniczka, która przeżyła – straciła przytomność, gdy niespodziewanie zaparło jej dech w piersi. A w całym imperium różni ludzie odczuli drżenie potężnej magii, z którą nie mieli do czynienia nigdy wcześniej.

1 C hoć dwaj wędrowcy szli ramię w ramię, nie wyglądali na parę przyjaciół. – Poczułeś to? – spytał młodszy. Greven nie chciał tego przyznać, ostatnio jednak ukrywanie czegokolwiek przed Pivenem nie miało sensu. Choć umysł Grevena należał do niego samego, to uczynki już nie. Bez względu na to, jak zaciekle walczył z wiążącą go magią, był skazany na jej łaskę i niełaskę. – Poczułem – burknął bez zainteresowania. – Jak myślisz, co to było? – Dlaczego obchodzi cię, co myślę? Robię tylko to, co mi każesz. – Już zawsze tak będzie, Grevenie? – A czego​ się spodziewałeś? Piven zacmokał napominająco. – A pamiętam, że jeszcze nie tak dawno mówiłeś, jak bardzo mnie kochasz i chcesz mnie chronić. – To prawda. Ale wtedy ofiarowałem ci swoją miłość dobrowolnie. I miałem obie ręce. I nie wiedziałem, czym jesteś. – A czym jestem? Chociaż nie, pozwól, że odpowiem za ciebie. Potworem? To odpowiednie słowo? – Greven nie odezwał się, Piven więc kontynuował: – Bo wiesz, wcale tak wielce się nie zmieniłem. Nadal cię kocham, Grevenie. Zawsze cię kochałem. – Kiedyś kochałeś też swojego brata. – Ojej, ale ty mnie nie opuściłeś tak jak mój brat. Musi za to zapłacić. – Twoja siostra nie podjęła decyzji o odejściu samodzielnie. – Zgadzam się – przyznał Piven, pacnąwszy dłonią w wysokie trawy przy drodze do Tomlyn. – Była bezbronna. Ale już nie jest, a wiesz tak samo jak ja, że będzie próbowała mnie zniszczyć. To poruszenie, które właśnie odczuliśmy, było zapewne oznaką jej powrotu do domu. Greven był szczerze zaskoczony. – Poczułem to poruszenie, ale nie zastanawiałem się nad nim... Oczywiście masz rację. Boisz się? Piven spojrzał na niego krzywo. – Nie – odparł z lekką drwiną. – Mam ciebie. – Wskazał na rozwidlenie głównej drogi. – Kierujemy się w lewo, ku stolicy. – Chodźmy w prawo, Pivenie. Powędrujmy na południe, tam będziesz bezpieczny. – Jestem bezpieczny. Ty jesteś przy mnie. – Myślę, że za bardzo na mnie polegasz. – Przecież taka jest rola patrona. Być niezawodnym. Chodź – powiedział, przyśpieszając kroku. – I nie mów mi o zmęczeniu; wiem, że go nie odczuwasz. To musi być niesamowite. Nie potrzebować jedzenia, wody, odpoczynku ani żadnych środków niezbędnych do życia zwykłemu człowiekowi. – Nie masz wrażenia, że to tak, jakbym żył i jednocześnie był martwy? Piven uśmiechnął się szeroko. – Ależ skąd. To jak nieśmiertelność. Zazdroszczę ci. – Nie masz czego. Powiedz mi, proszę, po co idziemy do stolicy.

– Ach tak – rzekł Piven i podskoczył, jak gdyby cieszyła go ta nużąca wędrówka. – Mówiłem, że jestem lojalistą, a tak naprawdę rojalistą. Uzurpator odebrał tron mojej rodzinie. Zamierzam doprowadzić do tego, żeby na tym tronie znów zasiadł Valisar. – W takim razie powinieneś poprzeć Leonela. Wyobraź sobie, co moglibyście osiągnąć razem. Idea odzyskania tronu przez prawowitego dziedzica przyciągnęłaby lud. – To całkiem przyjemna myśl, Grevenie, a twoja koncepcja braterskiej zgody zasługuje na poklask, ale niestety Leo zaprzepaścił prawo do mojego poparcia, kiedy zostawił mnie w rękach tyrana. Obawiam się, że nie mogę mu wybaczyć. Poza tym nie jestem taki pewien poparcia ludu jak ty. Życie pod rządami Loethara nie jest chyba takie złe. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby Denoviańczycy z radością poszli na wojnę w imię rodu, który od dawna uważają za wymarły. Greven po raz kolejny był zaskoczony dojrzałością Pivena. Chłopiec miał niedługo skończyć szesnaście lat, ale zachowywał się jak o dekadę starszy mężczyzna. To było niepokojące, zwłaszcza że jeszcze kilka lat temu Piven był tak młodzieńczo – a nawet czarująco – dziecinny. – W zasadzie pozostawiłbym całe to rządzenie Loetharowi – kontynuował Piven zapamiętale – gdyby nie to, że tak brutalnie ukradł mojemu ojcu koronę, i gdybym nie był Valisarem. Żaden Valisar nie mógłby pozwolić, by zamordowanie jego krewnych i kradzież uszły komuś płazem. – A co z twoją siostrą? Niech ona rządzi. Piven spojrzał na niego z ukosa. – Dlaczego? Jest młodsza ode mnie. Musimy postępować właściwie, Grevenie – upomniał go, jakby tłumaczył coś dziecku. – Jeśli chce, to niech walczy ze mną o koronę. Poza tym od wieków oddawaliśmy cześć królom. Nigdy nie kłanialiśmy się królowej. – Kiedyś musi być ten pierwszy raz. – Nie zapominaj, że to jeszcze dziecko! – Piven zignorował ponury wybuch śmiechu Grevena. – W tak młodym wieku nie będzie miała pojęcia, jak rządzić. Szczerze mówiąc, intryguje mnie, kto ją chroni i gdzie przez ten czas była. Na pewno nie na terenie imperium. Gdyby tak było, już dawno bym ją wyczuł. Nie, Grevenie, właśnie dlatego sądzę, że moja siostra stanowi zagrożenie; jako dziesięciolatka jest za młoda, by samodzielnie podejmować decyzje, dlatego o jej powrót zadbał ktoś, kto chciałby wykorzystać jej moce. Musimy zadać sobie pytanie, kto pociąga za sznurki. – Może jej patron? – podsunął Greven, na samą myśl o tym czując odrazę. Piven pokręcił głową. – Nie.​ To niemożliwe. Wątpię, czy jakikolwiek patron dobrowolnie by się poświęcił. A jeśli moja siostra – zabawne, że nawet nie wiem, jak ma na imię – żyła daleko stąd, to mało prawdopodobne, żeby patron był świadomy jej obecności, a ona obecności patrona. Domyślam się, że jeszcze się nie odnaleźli. Greven​ w milczeniu zgodził się z rozumowaniem Pivena. Wyglądało na to, że jego przebiegły i bystry umysł wziął pod uwagę każde możliwe zagrożenie. – A przez​ to jest bezbronna. – Otóż​ to. Mam nadzieję, że ją spotkam, zanim zdobędzie takiego obrońcę. – Czyli​ zamierzasz zabić swoje rodzeństwo i imperatora? – I każdego,​ kto popiera którekolwiek z nich. Na tronie Penraven znów zasiądzie Valisar. Ojciec byłby ze mnie dumny. – Jesteś​ tego pewien? Piven​ roześmiał się. – Cóż,​ nigdy się tego nie dowiemy, ale chciałbym tak myśleć. Mój ojciec był bezwzględny, Grevenie. Musisz to zrozumieć. Uwielbiał swoich synów, ale i tak potrafił podejmować niezwykle trudne decyzje – był w stanie zostawić Leo, by wyrósł na wroga Loethara, i bez skrupułów zostawił mnie na pastwę losu. Nie zdążył okazać miłości swojej córce, kochał ją jednak i ukrył, żeby w przyszłości mogła stawić czoła imperatorowi. Widzisz, dla mojego ojca wszystko kręciło się wokół Valisarów i służby. Nie

da się zaprzeczyć, że był dobrym człowiekiem, lecz jednocześnie był nawet bardziej bezwzględny od Loethara. – Dlaczego​ tak mówisz? – spytał zdumiony Greven. – Bo​ gdyby ojciec był na miejscu Loethara, bez wahania by mnie zabił. Nie ryzykowałby, pozwalając przeżyć jakiemukolwiek dziecku związanemu z tronem, bez względu na to, czy byłoby inwalidą, czy byłoby adoptowane, czy jedno i drugie. Loethar okazał łaskę, a teraz zapłaci za swoją łagodność. – Łagodność?​ Żartujesz, prawda? Ten człowiek zabił więcej Denoviańczyków, niż jestem sobie w stanie wyobrazić. – Zabił​ swoich wrogów, Grevenie; to normalne, gdy wódz postanawia dokonać podboju. Jeśli jednak przyjrzysz się jego czynom, okazuje się, że nie zabijał bezmyślnie. Zabijał wrogich żołnierzy, a jego prawdziwym celem były wyłącznie rody królewskie. Nie chciał mieć konkurentów. Jeśli ludzie się poddawali, nie karał ich ani nie poniżał. Nie wprowadził nawet żadnych podziałów... nie licząc Obdarowanych. Właściwie Loethar był pionierem. Zjednoczył nie tylko królestwa i ich ludy poprzez stworzenie spójnego imperium, lecz także dwie odmienne kultury, i to z powodzeniem. W zasadzie radzi sobie znacznie lepiej niż mój ojciec. – Zdumiewasz​ mnie. – To​ dobrze. Nie znoszę być przewidywalny. Chodź, umieram z głodu. Mam nadzieję, że jest przed nami jakaś wioska, bo mam już naprawdę dość tego twojego czerstwego chleba i suszonych owoców. Greven​ puścił te skargi mimo uszu. Usilnie zastanawiał się, jak odnaleźć córkę Valisarów i przekazać jej wiadomość. Chłodne​ powietrze szczypało Evie w policzki. Uświadomiła sobie, że słyszy śpiew ptaków, szum liści i dźwięki płynącej wody, prawdopodobnie strumienia. I wtedy usłyszała głos Rega. – Powoli.​ Masz, napij się – zachęcał łagodnie. Z trudem​ usiadła i ostrożnie uchyliła powieki. – Reg? – Ćśś, po​ prostu się napij. – Czy​ to znów ta odurzająca... – Nie.​ To najczystsza, najwspanialsza woda, jakiej kiedykolwiek próbowałaś. Zaufaj mi. Uśmiechnęła​ się do niego smutno. – Już​ raz się nabrałam na to twoje „zaufaj mi”. – Upiła łyk i rzeczywiście to była najczystsza woda, jaką piła, w dodatku tak chłodna, że aż zaparło jej dech w piersi. – Żyjemy? – Jak​ najbardziej. Zakaszlała,​ mocno zamrugała oczami i zmusiła się, by szerzej je otworzyć. – I to​ nie jest sen? Pokręcił​ głową. – Jak​ się czujesz? – Zdezorientowana.​ Posiniaczona. – Nie​ próbowałem cię zabić. – Odniosłam​ inne wrażenie. Reg​ westchnął. Evie podniosła wzrok, by zyskać na czasie i oczyścić umysł. – Co​ to za drzewo? Westchnął​ ponownie. – Gdybyś​ znała się na drzewach – powiedział z nutką upomnienia w głosie – znałabyś je pewnie jako górski bez. Tutaj mówi się na nie giętke drzewo. – Tutaj?​ – spytała, rozglądając się. Niedaleko zobaczyła strumień, który słyszała wcześniej,

a w oddali dostrzegła góry. – Tutaj, czyli gdzie dokładnie, Reg? Usiadł​ naprzeciwko, ona zaś z zaskoczeniem zauważyła, że osobliwy wyraz twarzy charakterystyczny dla jej przyjaciela – ten, który tak wyraźnie dawał innym do zrozumienia, że powinni zostawić go w spokoju – nagle zniknął. W zasadzie Reg po raz pierwszy, od kiedy się poznali, wyglądał niemal na rozluźnionego. – Tutaj,​ Evie, czyli w miejscu znanym niegdyś jako Koalicja Denova. Nie mam pojęcia, czy nadal nosi taką nazwę. Jeśli jednak się nie mylę, to miejsce, w którym siedzimy, leży u stóp tak zwanych Zębów Lo, czyli na wschód od Gormond, na zachód od Droste, na południe od Cremond i na północ od Dregon. – Uśmiechnął się szerzej z łobuzerskim wyrazem twarzy. – Czy takie wyjaśnienie pomogło? Pokręciła​ głową. – Robisz​ sobie ze mnie żarty. Wyobrażasz sobie w ogóle, jak się teraz czuję, zastanawiając się, co do diabła się stało? – Przepraszam​ – powiedział potulnie. – Nie kłamię. Opisałem miejsce, w którym moim zdaniem się znajdujemy. To lasy zwane Whirlow, a strumień, którego nazwy teraz nie pamiętam, wpływa do jeziora Aran na południu. Evie​ była zdumiona, widząc, że wilgotnieją mu oczy. – Reg,​ czy to łzy? – spytała. – Nigdy nie myślałam, że jesteś taki sentymentalny. Otarł​ policzki. – Dobrze​ być w domu, Evie. Nic ci się nie stało? – Myślę,​ że nie. Tylko nie rozumiem dlaczego. Ale to pytanie i tak wypada blado w porównaniu z drugim: jakim cudem nie została z nas mokra plama na chodniku przed szpitalem? Skoczyliśmy z wysokości kilkunastu pięter! Spuściwszy​ wzrok w milczeniu, dał jej czas na ochłonięcie. Evie​ wydała z siebie coś w rodzaju warknięcia. – Czekam​ na wyjaśnienia, Reg, bo zaraz wybuchnę albo cię zabiję... wybieraj. Nie​ uśmiechnął się. – A będziesz​ siedziała cicho i spokojnie i pozwolisz, żebym opowiedział ci wszystko, co wiem? – Dlaczego​ zabrzmiało to tak, jakbym teraz miała poderwać się na nogi i uciec od ciebie z krzykiem? Skinął​ głową. – Masz​ rację. To, co mam ci do powiedzenia, jest przerażające. Ale musisz wszystkiego wysłuchać, bo inaczej nic nie będzie miało dla ciebie sensu. Musisz obiecać, że wysłuchasz całej historii. Evie​ oblizała usta. – Lepiej​ zacznij od strony numer​ jeden! – Tak​ będzie najlepiej. Chyba powinienem zacząć od tego, że nie mam na imię Reg. Mam na imię Corbel. – Corbel?​ – powtórzyła, a jej złość zaczęła wypierać dezorientację. – Wcale niepodobne do Rega! – Mój​ ojciec nazywał się Regor de Vis. Przyjąłem jego imię. – Jakie​ to wygodne, żeby... – Cicho​ bądź. Ojciec prawdopodobnie nie przeżył szaleńczego najazdu człowieka o imieniu Loethar, który obwołał się królem barbarzyńskiej hordy. Przybył ze wschodu. – Evie widziała ból w jego twarzy, gdy wskazał palcem kierunek. – Barbarzyńcy nadeszli z równin, z terenów zwanych Stepami Likuryjskimi. Loethar był tyranem mordującym każdego, kto stanął na jego drodze. Z informacji, które dotarły do mnie przed odejściem, wywnioskowałem, że zabijał rodziny królewskie Koalicji – czyli grupy niezależnych królestw powiązanych wspólnymi interesami – i podejrzewam, że mojego króla zostawił sobie na koniec. Mój ojciec był prawą ręką tego króla. – Czyli​ kim ty jesteś? – powiedziała, z trudem powstrzymując sarkastyczny ton, nie chciała bowiem

denerwować przyjaciela. Widziała, że opowiadanie o tych wydarzeniach, wyimaginowanych czy nie, przychodzi mu z ogromnym trudem. – Jestem​ synem wysoko postawionego szlachcica i bratem bliźniakiem Gavriela de Visa. – Bliźniakiem? Przytaknął. – Zostałem​ zmuszony do opuszczenia rodziny. – Przez​ kogo? – Przez​ króla. Zdecydowanie​ to sobie uroił, pomyślała Evie. A jednak w głębi serca nie była o tym przekonana. Nigdy nie poznała bardziej zrównoważonego człowieka niż Reg. Powinna go teraz pocieszyć, nazywać go Corbelem? – Króla? – Króla​ Brennusa, ósmego z rodu Valisarów. Pochodzimy z Penraven, które leży na południowy zachód stąd. Zbyt​ wiele już było tych informacji do ogarnięcia. – Reg...​ hm, Corbelu, jeśli tak wolisz... – Wolę. Wzięła​ oddech, żeby się uspokoić. – Corbelu,​ dlaczego mi o tym mówisz? Co król Barannus, czy jak on się tam nazywa... Tym​ razem rzucił jej gniewne spojrzenie. – Ma​ na imię Brennus i wiernie mu służyłem. Ubodły​ ją te gwałtowne słowa. Nigdy wcześniej nie mówił do niej takim tonem. – W porządku​ – zaczęła raz jeszcze spokojnym głosem. – Chcę się dowiedzieć, dlaczego tu jestem. Co wspólnego ma ze mną to wszystko, o czym zacząłeś mi mówić, w tym król Brennus? – Mnóstwo​ – powiedział beznamiętnie, przyglądając jej się surowym wzrokiem. – To na tych ziemiach się urodziłaś. Naprawdę masz na imię Genevieve. Pochodzisz z rodu Valisarów. A król Brennus jest twoim ojcem. Oparła​ się o drzewo, oszołomiona. Potem, w milczeniu, którego Reg najwyraźniej nie miał zamiaru przerwać, podniosła się. Przez chwilę kręciło jej się w głowie, ale działanie środka, który jej podał, stopniowo ustępowało, a woda dodatkowo pomogła. – Dość​ tego, Reg. Właściwie... – Rozejrzyj​ się, Evie. Czy coś wygląda znajomo? Znajomo pachnie? Znajomo smakuje lub brzmi? Czuła,​ że zaczyna się pocić i włoski zjeżyły jej się na karku. Próbowała odsunąć od siebie uczucie wyobcowania w tym miejscu, mając nadzieję, że to wrażenie ustąpi wraz z działaniem specyfiku. I choć nie była w stanie zrozumieć, dlaczego nie roztrzaskali się o beton, logika podpowiadała jej, że musi istnieć jakieś racjonalne wyjaśnienie, bez względu na to, jakie szaleństwo ogarnęło jej przyjaciela. Ale rzeczywiście, niczego nie rozpoznawała. Krajobraz nie przypominał świata, który znała – powietrze było czystsze, świeższe, a tereny wokoło wyglądały dziewiczo. Ignorując​ jej milczenie, mówił dalej: – Niczego​ nie rozpoznajesz, bo nie jesteśmy już tam, gdzie ci się wydaje. Przenieśliśmy się w czasie i w przestrzeni. – Zaczynasz​ mnie przerażać, podobnie jak przerażałeś wszystkich, przed którymi cię broniłam. – Nie​ potrzebowałem twojej obrony. – Ale​ robiłam to, bo cię kochałam. Wzdrygnął​ się, jakby wymierzyła mu policzek. – Evie,​ musisz mi zaufać. Wszystko, co od tej chwili zobaczysz, będzie dla ciebie nieznajome. Szpitale tu nie istnieją, podobnie jak technologia, która dla ciebie jest czymś zwyczajnym. Wiem, że

według ciebie oszalałem, ale masz tylko mnie. A zaręczam ci, że jestem zdrowy na umyśle. – Dlaczego​ tu jestem? – dopytywała, a dezorientacja zaczęła przeradzać się w panikę. – Właśnie​ ci powiedziałem. Tutaj się urodziłaś. Musiałem sprowadzić cię z powrotem do domu. – Sprowadzić​ mnie z powrotem? Czyli już raz mnie stąd zabrałeś, tak? – Tak​ – powiedział, wywołując u niej oszołomienie. – Zabrałem cię z tego świata jako noworodka. – Dwadzieścia​ lat temu? Wzruszył​ ramionami. – Tak,​ ale możliwe, że czas płynie inaczej w świecie, do którego cię zabrałem. Na ile lat według ciebie wyglądam? Tym​ razem to ona wzruszyła ramionami. – Nie​ wiem. Ta okropna broda i potargane włosy zasłaniają ci twarz, ale masz pewnie około czterdziestki. Dlaczego pytasz? Ile powinieneś mieć lat? Pokiwał​ głową ze smutkiem. – Miałem​ zaledwie osiemnaście, kiedy rozkazano mi zadbać o twoje bezpieczeństwo. Próbowała​ zachęcić go, żeby mówił dalej, podczas gdy sama usiłowała zrozumieć, co się dzieje. – Czyli​ mój ojciec, król – powiedziała ostrożnie, kiwając głową, by dać mu do zrozumienia, że stara się odnaleźć w tej sytuacji – poprosił ciebie, młodego szlachcica, żebyś zabrał mnie w bezpieczne miejsce, z dala od tego całego Loethara, który zabijał rodziny królewskie. – Dziękuję,​ że mnie słuchasz. – To​ znaczy, że jestem księżniczką. – Tak.​ Właśnie dlatego miałem cię chronić. Nie​ mogła się powstrzymać. Choć drażniło ją, że nadal musi wysłuchiwać tej niedorzecznej historii, była też zaintrygowana, w jakim kierunku potoczy się jego opowieść. – Mam​ rodzeństwo? Młodych królewiczów? – Dwóch​ braci, jeden z nich jest adoptowany. – Czyli​ z nimi ktoś czmychnął w inne miejsca, tak? Pokręcił​ głową. – Nie,​ tylko ty zostałaś zabrana. Trzeba było cię ukryć. W dynastii Valisarów nie przeżyła żadna córka. Przez wieki ich rządów wszystkie dziewczynki oprócz ciebie umierały jeszcze w łonie matki lub tuż po narodzinach. Tego​ się nie spodziewała i zalała ją nowa fala paniki. Chyba naprawdę w to wszystko wierzył. – A zatem​ jestem pierwszą dziedziczką Valisarów, która przeżyła, dlatego musieli mnie stąd zabrać. Ale dlaczego? Czy męski dziedzic nie jest ważniejszy? A może w Koalicji Denova jest inaczej? – Sama słyszała w swoim głosie uszczypliwy sarkazm i była na siebie wściekła za te słowa wypowiadane przeciw komuś, kogo kochała. – Twój​ brat, Leonel, jest pierwszym dziedzicem. On jednak nie posiada daru, którego istnienie podejrzewaliśmy u ciebie... i który rzeczywiście posiadasz. Mieliśmy rację, podejmując te środki ostrożności. – Daru?​ – Poczuła, że dostaje gęsiej skórki. – O czym ty mówisz? – Talent,​ który zaczął się przejawiać w twojej pracy uzdrowicielki, był silnie stłumiony w świecie, do którego cię zabrałem. Tutaj prawdopodobnie ujawni się w bardziej spektakularny sposób. Przynajmniej takie przekonanie we mnie wpojono. – Gubię​ się, Reg. – Mów​ mi Corbel... proszę. – Czuła się naprawdę zagubiona i domyśliła się, że to widać, bo jego mina złagodniała. – Powiem ci wszystko, co wiem, a potem zdecydujesz, co chcesz zrobić. – To​ znaczy czy chcę zostać? Pokręcił​ głową.

– Nie​ ma już powrotu, Evie – powiedział łagodnie. – Wysłuchaj mnie, wysłuchaj całej historii i zdecyduj, czy nadal mi ufasz. W jej​ głowie trwała gonitwa myśli. Wyglądało na to, że nie ma wielkiego wyboru. Ostrożnie wróciła na miejsce pod drzewem i pokiwała głową. – Dobrze,​ Corbelu de Vis, powiedz mi wszystko, co wiesz.

2 Kilt​ Faris przeżuwał kawałek mięsa. Jewd uparł się, żeby coś zjadł. Minęło kilka godzin, od kiedy stanął twarzą w twarz ze swym wrogiem, i choć jego ludzie zostawili go w spokoju, wiedział, że ich cierpliwość niedługo się skończy. Mdłości minęły, ale w gardle nadal czuł kwaśny posmak. Jak miałby wytłumaczyć swoje zachowanie ludziom... i Jewdowi? Kątem​ oka zauważył, że Jewd i Leo kiwnęli do siebie głowami i podeszli, siadając po obu jego stronach. Wiedział, że będą się domagali odpowiedzi. – Gdzie​ on jest? – spytał Jewd Leonela, przerywając pełną napięcia ciszę. – Poprosiłem​ Gavriela, żeby go stąd odprowadzili. Razem z tą kobietą zabrali Loethara wyżej, na wschód. Niedługo spotkam się z Gavrielem... kiedy dowiemy się więcej. Jewd​ skinął głową i obaj spojrzeli na Kilta. – Zamierzasz​ to wyjaśnić? – spytał Leo. – Nie​ wiedziałem, jeśli o to ci chodzi – warknął Kilt. – Nie​ wiedziałeś, że jesteś patronem, czy nie wiedziałeś, któremu Valisarowi jesteś przeznaczony? – zapytał Leo stanowczym tonem. Kilt​ zazgrzytał zębami i przełknął kęs mięsa. – Po​ co przez te wszystkie lata miałem się przyznawać? Aż do dziś to było nieistotne. – Leo​ właśnie mi powiedział, kim jest patron. Chcę tylko wiedzieć, czy miałeś świadomość, że nim jesteś? – ostro spytał Jewd. Mówił cicho, ale w tonie jego głosu Kilt usłyszał żądanie odpowiedzi zgodnej z prawdą. – Tak​ – rzekł przez zaciśnięte zęby, unikając wzroku Jewda. – Od​ jak dawna? – naciskał Jewd. Kilt słyszał ból w jego głosie. Westchnął. – A czy​ to ma znaczenie? – Dla​ mnie ma, bo kłamałeś. Tym​ razem spojrzał na Jewda i zauważył udrękę na twarzy przyjaciela. Przypomniał sobie, jak jeszcze poprzedniego dnia przysięgał mu, że nie ma już żadnych tajemnic. – Jewd,​ posłuchaj. Nawet nie wiedziałem, że Loethar jest Valisarem. Skąd miałem to wiedzieć? Nikt z nas nie wiedział. O mocach patrona dowiedziałem się w Akademii. Wyczułem, że moja magia to nie błahostka, mniej więcej wtedy, kiedy zmarła moja matka, ale przeważnie miałem wrażenie, że te moce najwyżej pozwalają mi na wykonywanie zwykłych sztuczek. – Nie​ sądzę, żeby przekonywanie ludzi do dzielenia się skrywanymi informacjami było cyrkową sztuczką, Kilt – wtrącił Jewd ostrym tonem. – Przyznałeś się do posiadania zdolności, które nie należą do drobnostek. Budzą we mnie respekt i lęk. I złość. Bo nic mi o nich nie powiedziałeś. – Mówiłem​ ci, że nie posługiwałem się tymi mocami, dopóki nie wyruszyłem na poszukiwania Lily. – Przynajmniej​ przyznajesz, że jest dla ciebie na tyle ważna! – dodał Leo łobuzersko. – Znajdziemy ją i sprowadzimy tu z powrotem, Kilt, daję ci słowo. Ale teraz musimy zrozumieć, co tu się dzieje. Nie jesteśmy twoimi wrogami, więc przestań nas tak traktować. Jewd i ja musimy wiedzieć o tobie jak najwięcej, bo inaczej nie będziemy w stanie cię chronić.

Kilt​ zaśmiał się ponuro. – Chronić​ mnie? Nie wyobrażacie sobie, z czym macie do czynienia. Leo​ nie zniechęcił się pogardą w głosie przyjaciela ani groźbą kryjącą się w jego słowach. – Właśnie​ w tym rzecz. Nie mamy pojęcia, więc chcielibyśmy zrozumieć. Wiem, jakie jest zadanie patrona, po co się rodzi. Szczerze mówiąc, nigdy nie czułem obecności swojego patrona. – Na jego twarzy pojawił się beznamiętny, szeroki uśmiech. – Ale rozumiem to w ten sposób, że jako Valisar powinienem wyczuć tylko i wyłącznie tę osobę, która urodziła się dla mnie. Kilt​ westchnął. – To​ prawda. Każdy z Valisarów wyczuwa tylko własnego patrona – skłamał, wdzięczny losowi, że Leo ma tak słabe moce. – Ale patron, który podejdzie za blisko, wyczuje każdego Valisara, i właśnie dlatego to takie niebezpieczne. – Wyrzucał sobie, że kłamie, wiedział jednak, że to konieczne. – Magia, którą mam w sobie, rozpoznaje cię nawet mimo tego, że nie jestem twoim patronem. Twoja obecność wywołuje u mnie mdłości. Leo spojrzał na niego z otwartymi ustami. – Nie tak to miało zabrzmieć – poprawił się Kilt. – Chcę powiedzieć, że moja reakcja na Loethara do pewnego stopnia pokazała ci, jak czuję się przy tobie. – Mdli cię przy mnie? Kilt przytaknął. – Bardzo, ale to bardzo starałem się nad tym zapanować. Ale zawsze tak się czuję. Przy twoim ojcu było tak samo. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem króla z pewnej odległości, moja moc na niego zareagowała; to stąd wiedziałem, kim jestem. To dlatego zadomowiłem się tu, na pogórzu, żeby unikać miast i stolicy, żyć jako banita, odciąć się od świata i mieć wokół siebie tylko tych ludzi, którym mogę w pełni zaufać. – Więc to dlatego mnie unikałeś. Kilt patrzył, jak młody król spogląda na Jewda. – Trzymałem się na dystans, Leo, ale nie unikałem cię. Nie licząc tego, jak potraktowałeś Freatha, jestem dumny z ciebie i tego, kim się stałeś. Zwyczajnie trudno mi przebywać z tobą przez dłuższy czas. – A w przypadku Loethara jest inaczej? – spytał Jewd. Kilt prychnął ze zwątpieniem. – Całkiem inaczej. Tracę nad sobą panowanie. Prawie tam ze mną wygrał – przyznał. – I wiedział o tym. Nie wytrzymam, jeśli jeszcze raz spróbuje. Powstrzymałem się tylko dlatego, że wszyscy przyszliście mi na pomoc. – Kilt pokręcił głową z odrazą. – Loethar Valisarem! – parsknął. – Nie do wiary! Zamordował własnego brata. – Przyrodniego brata – poprawił go Leo. – I zbeształby cię za takie stwierdzenie. Ojciec popełnił samobójstwo, żeby nie dać Loetharowi tej satysfakcji. Kilt wzruszył ramionami. – Brat przyrodni, brat prawdziwy. Jak myślisz, twój ojciec wiedział, że są spokrewnieni? Leo ze znużeniem pokręcił głową. – Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Serce podpowiada mi, że nie, ale Loethar chyba sądzi, że ojciec miał tego świadomość. Mój ojciec miał wiele tajemnic. Możliwe, że wiedział. To by wyjaśniało, dlaczego zadał sobie tyle trudu, żeby obmyślić dla mnie plan na wypadek, gdyby Loethar przejął Koalicję. Kilt skinął głową. – Nie znałem Brennusa tak, jak wielu innych go znało, ale intuicja i wiedza, którą zdobyłem przez te wszystkie lata, podpowiadają mi, że to całkowicie możliwe, żeby o tym wiedział i działał na podstawie tej informacji. – Skoro wiedział, to dlaczego po prostu nie wysłał armii i nie zabił Loethara? – zastanawiał się

Jewd. Leo pokręcił głową. – To nie w jego stylu. Ojciec nie był tchórzem, ale zdecydowanie nie miał ochoty podejmować takich działań, bo musiałby stawić czoła Loetharowi na jego terytorium, nie znając ukształtowania terenu, możliwości przeciwnika, ani nie mając miejsca, z którego królewska armia mogłaby go zaskoczyć. Możliwe, że nie był do końca pewien, czy Loethar był pierworodnym synem, więc czekał, aż sam do niego przyjdzie. – I zapłacił za to bardzo wysoką cenę – stwierdził Jewd. – Z perspektywy czasu, tak. Zbyt wysoką – przyznał Leo. Zmarszczył brwi i zwrócił się do Kilta. – Czyli w obecności Loethara zawsze masz mdłości i tracisz nad sobą panowanie? – Przy nim będę zdany na jego łaskę i niełaskę. Oczywiście poczuję się dobrze tylko wówczas, gdy mnie skrępuje. Leo kiwnął głową i spojrzał na Jewda, którego twarz przybrała pytający wyraz. – Valisar musi skonsumować część ciała patrona, żeby go skrępować. – Skonsumować? To znaczy zjeść? – upewnił się Jewd z przerażeniem. Kilt i Leo równocześnie skinęli głowami, Jewd zaś odwrócił się zniesmaczony, po czym wstał. – Cóż, nic takiego się nie stanie, chyba że po moim trupie, Kilt. Kilt uśmiechnął się smutno. – Nie zasługuję na ciebie, Jewd. – Racja – odparł wielkolud. – Nie zasługujesz na Leo ani na Lily, ani na żadną osobę, która cię wspiera. Kilt przytaknął. – Skoro już zostałem zmuszony, żeby całkowicie się przed wami odsłonić, to jest coś jeszcze, choć zapewne się tego domyśliliście – powiedział. Gdy towarzysze spojrzeli po sobie z niepokojem, mówił dalej: – Wyczułem pewne zaburzenia, ale nie wiem, czym one były. – Zaburzenia? – zapytali jednocześnie. Kilt zastanowił się chwilę, jak najlepiej wyjaśnić im to zjawisko. – Jakiś czas temu poczułem jakby odurzający urok. Myślałem, że utrzymuje się efekt kontaktu z Loetharem, ale po zastanowieniu doszedłem do wniosku, że jednak nie. Teraz nie mam wątpliwości. To coś wpłynęło na mnie inaczej... Było innym odczuciem. Nie do końca wiem, jak je opisać, i choć może wam się to wydać dziwne, mogę jedynie powiedzieć, że było bardzo czyste... magia w nieskazitelnej postaci. – Mówisz, że Loethar jest w jakiś sposób splamiony? – spytał Jewd. Kilt pokręcił głową. – Nie do końca. Loethar i Leo nie posiadają własnej mocy. Żaden z nich nie włada magią tak jak na przykład ja albo jakiś Obdarowany. Ale obaj są Valisarami, a Valisar reaguje na magię patrona. Powinienem ci też powiedzieć, Leo, że twoja valisarska magia jest bardzo słaba. Cieszy mnie to, bo w przeciwnym razie nie byłbym w stanie w ogóle z tobą przebywać. – Rzeczywiście, jestem słabym ogniwem w tej rodzinie – odparł Leo, cicho, lecz z wściekłością. – Loethar pewnie jest silny? Kilt przytaknął. – Mów dalej – powiedział Leo. Usta wykrzywił mu grymas niesmaku. – Co z tym nowym odczuciem? Co to było? Albo kto? – Nie wiem. Użyłem tylko słowa „czysty”, bo zdawało mi się, że ta magia ma własne źródło, jakby pojawiła się z jakiegoś konkretnego powodu. Ale nie rozumiem nic ponadto. Każdy z nich w ciszy zadumał się nad tą nową informacją, a Leo w końcu przerwał milczenie. – Cóż – powiedział, prostując się – nie możemy zamartwiać się tym, czego jeszcze nie wiemy i nie

rozumiemy. Mamy teraz wystarczająco powodów do obaw. Musimy coś postanowić w sprawie Loethara i zastanowić się, co dalej zrobimy dla Lily. Cokolwiek ma nas jeszcze spotkać, moim zdaniem może zaczekać. Jewd skinął głową. – Zgadzam się. Zdecydujmy, co z Loetharem. Zabijemy go? Mogę to zrobić, jeśli nikt inny nie ma ochoty. – Nie – rzekł Kilt. – Jego śmierć na niewiele nam się teraz zda. Musimy się dowiedzieć, dlaczego tu jest. Dlaczego jest sam. Jakie ma zamiary. – Najwyraźniej zamierza cię skrępować – powiedział Leo. – Nie, coś tu się nie zgadza. Nie miał pojęcia, że jego patron przebywa na północy. A skoro to nie mnie szukał, to najbardziej oczywistym powodem jesteś ty – rzekł Kilt, celując palcem w Leo. – Tylko że nie miał pojęcia, że żyjesz! Nawet gdybyś przedstawił mu się w jakimś przebraniu, nie rozpoznałby cię ani nie wiedział, że jesteś zaginionym Valisarem. Czyli jest tu z innego powodu. I z pewnością nie znalazł się tu z własnej woli. Dlaczego przyjechał na północ? Dlaczego sam? Musimy dowiedzieć się jak najwięcej, żeby zwiększyć szanse Leo. – Dobrze, ale nie możemy dopuścić go blisko ciebie – zaprotestował Jewd. – Nie musimy. Ja z nim porozmawiam – powiedział Leo tonem nieznoszącym sprzeciwu. – To przecież i tak moje zadanie. Rzucił wyzwanie mnie. Jewd zmarszczył brwi. – Jeśli to on jest prawowitym dziedzicem, to w jakiej ciebie to stawia pozycji, Leo? – To Leo jest dziedzicem – warknął Kilt. – Jego ojciec był królem. To on jest następny w kolejności. – Spojrzał na Leo. – Nikogo nie interesuje, że twój dziadek zasiał dzikie nasienie. Loethar jest bękartem, jest mieszanej krwi. Brennus poślubił kobietę z królewskiego rodu; w twoich żyłach płynie błękitna krew. To daje ci przewagę. Leo nie wyglądał na przekonanego. – Podejrzewam, że nie będziemy mieli okazji rozstrzygać tego sporu w obecności szlachty. Loethar przywłaszczył sobie koronę. Zdobył ją ponad dziesięć lat temu i, bądźmy szczerzy, ludzie żyją w spokoju pod jego rządami. A prawdę mówiąc, to, że jest Valisarem, dodatkowo umacnia jego pozycję. Teraz to Kilt spojrzał z niepokojem na Jewda. – Czyżbyś chciał zrezygnować ze swoich praw, Leo? – Absolutnie nie! Po prostu mówię, że moglibyśmy dyskutować na temat dobrych i złych stron tej sytuacji i nic by z tego nie wynikło. Prawda jest taka, że to on nosi koronę. A udowadnianie przeze mnie pochodzenia niczego nie zmieni. Muszę odebrać tę koronę... i zabić go, jeśli będzie trzeba. Gdyby ta ogromna davarigońska zdzira nie stanęła mi na drodze, już bym tego dokonał, a ta dyskusja byłaby czysto teoretyczna. – Odetchnął głęboko. – Porozmawiam z Gavrielem. Mamy dekadę do nadrobienia. – Nie pozwól, żeby Loethar sprowokował cię do nieprzemyślanych działań – ostrzegł Jewd. – Jesteś królem. Nie zapominaj o tym. To twoje opanowanie i niewrażliwość na drwiny sfrustrują go najbardziej. – Już raz zrobiłeś z niego głupca – przyznał Kilt – gdy ukrywałeś się pod jego nosem, a potem tak zuchwale mu się wymknąłeś. Postępuj tak dalej i nie ulegaj prowokacjom. Dzięki temu utrzymasz przewagę. Leo szeroko się uśmiechnął. – Dzięki. Gdy odszedł, obaj mężczyźni przez chwilę milczeli. W końcu Jewd westchnął. – Miałeś zamiar mi powiedzieć czy się od tego wykręcić? Kilt podniósł wzrok na przyjaciela. – A myślisz, że dlaczego odszedłem? – spytał z niesmakiem. Jewd pokręcił głową i ponuro się uśmiechnął.

– Już ci mówiłem, że jestem duży, ale nie głupi. Sądziłeś, że sam się nie domyślę? Kilt z powrotem spuścił wzrok. – Jewd, nie wiem, co o tym myśleć, ale wiem jedno: jesteś najlepszym przyjacielem, jakiego można mieć. – Cieszę się, że zdajesz sobie z tego sprawę. – Powiedziałbym ci o tym. – Patrz na mnie, kiedy to mówisz. Muszę wiedzieć, że mogę ci ufać, Kilt, albo tak jak ci powiedziałem, może się okazać, że łatwiej mi będzie cię z tym zostawić. – Tego bym nie chciał. – W takim razie domagam się szczerych odpowiedzi. Kilt wstał. Czuł się już mocniejszy, choć bolały go mięśnie. Westchnął. – Chyba nie muszę pytać, czy zauważyłeś coś w Leo? – Zauważyłem. Leo dąży do niezależności. Nie będzie już długo tkwił pod twoim obcasem. Kilt przytaknął. – Tak powinno być. Był wychowywany na władcę od chwili, gdy matka trzymała go przy piersi. – Ale nadal potrafi podejmować kiepskie decyzje. – Jak my wszyscy. Jewd utkwił w Kilcie stanowcze spojrzenie, po czym odezwał się bardzo cicho: – Podejrzewam, że jego kolejna decyzja będzie najmniej rozsądna. Kilt przełknął ślinę. – Czytasz w moich myślach. W takim razie muszę odejść i znaleźć się jak najdalej od Valisarów. – Jeśli tak, to idę z tobą. – Jewd... – Idę z tobą, Kilt. Spójrz na siebie. Jeśli Leo za tobą ruszy – a obaj wiemy, że tak będzie – to kto cię obroni? – Może powinienem się po prostu poddać i... Jewd chwycił Kilta za koszulę, zanim ten zdążył dokończyć myśl. – Nikt cię nie zje, jasne? Nikt nie będzie cię kontrolował! Leo ma de Visa. De Vis zawsze postrzegał go jako króla i tak go traktował. Możemy zostawić ich razem i udać się na północ, do Barronel, przez góry. Może przejdziemy do Cremond; nikt nie będzie cię tam szukał. Leo założy, że wyruszyłeś na południe, żeby znaleźć Lily. I dotrzemy do niej, Kilt, ale trzeba się upewnić, że najpierw oni zgubią twój trop, a poza tym musisz dojść do siebie. Uzgodniliśmy, że Lily na razie jest bezpieczna. Uzgodniliśmy, że na razie najważniejsze jest twoje bezpieczeństwo. Kilt skinął głową. – Weź te schowane pieniądze i daj je ludziom. Powiedz, żeby się rozproszyli. I zabierz lekarstwo. Niczego więcej nie potrzebujemy.

3 Z trudem, lecz napędzany gniewem, zdołał wydusić z siebie słowa: – Zabiję cię za to, de Vis. – Cóż, nie mogę się doczekać, aż spróbujesz. Samoobrona to idealna wymówka, żeby ostatecznie cię wykończyć – odparł Gavriel pogardliwie. – Milcz, Loetharze! – nakazała Elka. – Oszczędzaj siły. – Rozsądna rada. Będą mi potrzebne, żeby zabić twojego kochasia i jego przyjaciela. – Nie jest moim kochasiem, a podejrzewam, że jego przyjaciel nie jest moim przyjacielem po tym, jak stanęłam mu na drodze – powiedziała, podrzucając go sobie na plecach, żeby było jej wygodniej. – Na Gara, puść mnie! – narzekał Loethar. – Nie jestem inwalidą, jestem tylko ranny. – Zrób to, Elka – rzekł Gavriel. Elka miała już dość ich obu. Opuściła Loethara na ziemię. Nie jęknął, ale skrzywił się z bólu. – Żebra są najgorsze, co? – powiedział niemal z rozbawieniem. – Jak twoja szyja? – spytała Elka. – Przeżyję. A ten palący ból przyda się jako pamiątka, kiedy będę miał okazję poderżnąć gardło przyrodniemu bratu. – Jeśli dam ci szansę – powiedział Gavriel. Loethar roześmiał się. – Gdzie twój wielki król, de Vis? Za bardzo się boi, żeby stanąć ze mną twarzą w twarz? – Prawdę mówiąc, zobaczysz go prędzej, niż się spodziewasz. Elka, mogę go z tobą zostawić? Muszę się spotkać z Leo. – Skinęła głową, więc zniknął w lesie, nie oglądając się za siebie. Elka odwróciła się do Loethara. – Wiesz, że on bez trudu cię zabije. Proponowałabym, żebyś przestał go prowokować. – I miałbym zepsuć sobie zabawę? – Cóż, ostrzegałam. – Spojrzał na nią jak dziecko planujące jakąś psotę. Nie mogła powstrzymać pytania cisnącego się na usta: – Naprawdę jesteś Valisarem? Przytaknął. – Chociaż nie wiem, co dobrego może mi z tego przyjść. – Mówisz, jakbyś żałował – skomentowała, siadając niedaleko. – W pewnym sensie tak jest – przyznał. – Ale nie do końca wiem, pod jakim względem. Nie żałuję, że stworzyłem imperium. Myślę, że zjednoczenie królestw wyszło na dobre wszystkim mieszkańcom Koalicji. Moim zdaniem zetknięcie się różnych kultur, choć z początku trudne, przyniosło dobrobyt. W liczniejszym społeczeństwie ludzie wydają się całkiem zadowoleni. Więc chodzi raczej o osobisty żal. – Może z powodu wszystkich tych ofiar? – Prawdopodobnie. Zginęło wielu, którzy ginąć nie musieli. – Ale oczywiście nie masz na myśli żadnego z Valisarów. – Żadnego oprócz królowej. Wolałbym, żeby przeżyła. Zapewniłbym jej dobre życie bez względu na to, gdzie postanowiłaby je spędzić. Ale dziedzice musieli umrzeć. I pod tym względem zawiodłem – przyznał z ponurym uśmiechem. – Leo okazał się najprzebieglejszym wrogiem.

– Wygląda na to, że bardzo pomogli mu odpowiedni ludzie. Loethar skinął głową. – Święta prawda. Wygnanego dziedzica korony otaczają lojalni ludzi, a mnie, władcę, sami zdrajcy. Freath, mój bliski doradca, którego uważałem za przyjaciela, choć był moim sługą, przez cały czas mnie zdradzał. – Zaśmiał się cicho i okrutnie. – Zawsze był wierny Valisarom. Podziwiam jego niezwykłą odwagę: dla nich żył w jaskini lwa. Leonel jest szczęściarzem. – Wątpię, czy on postrzega to tak samo. Jego krewni nie żyją, przyjaciele zaginęli, odebrano mu tron. – Powinnaś była pozwolić mu mnie zabić. – Wierzę w sprawiedliwość, nie w zemstę. – W takim razie jesteś w mniejszości, Elka, choć szanuję to bardziej, niż ci się wydaje. – Uczciwość i sprawiedliwość sprawiają, że ludzie tworzą społeczność. One stają się kamieniem węgielnym silnej cywilizacji. – To prawda. Ale uczciwość i sprawiedliwość rzadko idą ramię w ramię. Na przykład Leo uważa, że byłoby uczciwie, gdyby to on był królem, choć to niesprawiedliwe, bo to ja jestem prawowitym następcą. Kilt Faris uważa za uczciwe to, że robi wszystko, żeby mi się wymknąć, a jednak urodził się, by być moim patronem. I czy nie byłoby sprawiedliwie, gdybym skorzystał z tej możliwości? Rozumiesz? Uczciwość i sprawiedliwość rzadko chodzą w parze. Uśmiechnęła się. – Myślę, że to ty jesteś tym przebiegłym Valisarem, Loetharze. Gavriel nie musiał czekać zbyt długo; Leo wkrótce nadszedł przez las zamaszystym krokiem, jak ktoś, kto czuje się komfortowo w tym otoczeniu. Gavriel podziwiał zbliżającą się postać. Kiedy się rozstali, Leo był zaledwie wyrostkiem, teraz zaś szedł ku niemu wysoki i silny mężczyzna z dumnie uniesionym czołem. Włosy mu pociemniały, ale nadal przypominał swoją piękną matkę, a postawną posturę odziedziczył po ojcu. Gavriel poczuł towarzyszącą dumie falę ulgi, która ogarnęła go na myśl, że Leo przeżył. Wyszedł z ukrycia nagle i zdecydowanym ruchem, Leo jednak nie zgubił kroku ani się nie przestraszył, Gavriel natomiast przypomniał sobie, że przecież jego stary przyjaciel od ponad dziesięciu lat żyje jak banita. Zna życie w lesie lepiej niż zna je większość ludzi. Leo uściskał Gavriela i poklepał go po plecach. – Brak mi słów, żeby opisać, jak bardzo się cieszę, że cię widzę – stwierdził – choć aż mnie pięść świerzbi, żeby przyłożyć ci za to, w jaki sposób od nas odszedłeś. Gavriel szeroko się uśmiechnął. – Sam powinienem sobie przyłożyć. – Gdzie on jest? – Bezpieczny z Elką. – Związany? – Nie ma takiej potrzeby. Jej się nie wymknie. – Nie wydaje mi się, żebym musiał przepraszać Elkę, Gav. Nie powinna była stawać przeciwko mnie. Ale jednocześnie powinienem szanować każdego twojego przyjaciela. – Myślę, że ona tego nie rozpamiętuje. – Leo wyglądał, jakby chciał coś dodać, ale Gavriel ucieszył się, gdy młody król postanowił trzymać język za zębami. Ulżyło mu; wolał nie znaleźć się w sytuacji, w której musiałby bronić Elki przed królem... choć oczywiście zrobiłby to. – Chciałbym usiąść i dowiedzieć się czegoś o twoim życiu, jednak czas nas goni. Jak się czuje Faris? – Lepiej. Mdłości ustąpiły, ale podobnie jak Loethar jest trochę poobijany. – Leo, obaj mamy powody, by nienawidzić Loethara. Ale musimy oddzielić je od naszych odczuć co do tego, że ukradł tron Valisarów. – Leo spojrzał na niego, ale nic nie powiedział, więc Gavriel mówił

dalej. – Chodzi mi o to, że ja też go nienawidzę. Nie potrzeba wiele, by serce zwyciężyło nad rozsądkiem i nakazało ręce wziąć miecz i przeszyć nim Loethara. – To co cię powstrzymuje? – Powstrzymuje mnie mój instynkt. – Instynkt czy Elka? Gavriel nie dał się sprowokować. Utkwił w Leo stanowcze spojrzenie, zadowolony, że nadal jest wyższy. – Elka nie jest lojalna ani wobec ciebie, ani wobec Loethara. – Naprawdę? – Dlaczego miałoby być inaczej? Żadnemu z was nie jest nic winna. Jest lojalna wobec mnie. Z pewnością przez większość czasu na to nie zasługuję, ale tak właśnie jest, a jej oddanie powoduje, że rozumie potrzebę dbania o twoje bezpieczeństwo za wszelką cenę. – O moje bezpieczeństwo? To dlaczego nie pozwoliła mi zabić mojego wroga? – Bo odebranie mu życia w taki sposób niczego by nie rozwiązało. Jej zachowanie umożliwiło ci przemyślenie sytuacji i podjęcie mądrej decyzji. Jeśli postanowisz go zabić, to zdecyduj o tym, kiedy jesteś spokojny, a nie rozwścieczony. Szczerze mówiąc, sądzę, że pożałowałbyś, gdybyś wtedy go zabił. A dzięki temu, że tego nie zrobiłeś, masz okazję go przesłuchać. – Kilt też tak uważa. – W takim razie go wysłuchaj. Wszyscy jesteśmy po twojej stronie, Leo. Chodź, możemy porozmawiać później, ale najpierw zajmijmy się nim, niech odpowie na twoje pytania. Leo niechętnie podążył za nim. Kiedy znaleźli Loethara, rozmawiał cicho z Elką, jakby byli starymi przyjaciółmi. Gavriel zjeżył się, widząc tę poufałość, ale ukrył ją za słowami wstępu. – Proszę bardzo, Leo, oto wielki, a teraz upokorzony i poraniony człowiek, który nazywa siebie imperatorem tylko dlatego, że zasiada na nie swoim tronie. Loethar podniósł wzrok i roześmiał się. – Rozbawiłeś mnie, de Vis. Witaj, bratanku. Właśnie mówiłem Elce, jakie masz szczęście, że otacza cię taka zagorzała lojalność. – Z tego, co słyszałem, nie możesz pochwalić się tym samym – rzekł Leo, patrząc na niego z taką miną, jakby właśnie spróbował czegoś niesmacznego. – To prawda. Na każdym kroku spotyka mnie zdrada. Nawet moja nowo narodzona córka odwróciła się od swojego ojca i zmarła. – Dziewczynka?! – krzyknął Leo. Loethar uśmiechnął się do niego ponuro. – Tak, i jak wszystkie córki Valisarów, ledwie przeżyła narodziny. – Nie wszystkie – powiedział Leo. Uśmiechnął się posępnie, widząc zakłopotaną minę Loethara, i kucnął przy barbarzyńcy. – Widać, że nie przebywałeś zbyt długo z naszą rodziną, bo wiedziałbyś, że słyniemy z tajemniczości. – O czym ty mówisz? – zapytał Loethar. – Co wiesz o Dziedzictwie Valisarów? – spytał Leo. Loethar chciał wzruszyć ramionami i skrzywił się z bólu. – Wiele się dowiedziałem, spędzając lata w rodowej bibliotece, którą wreszcie miałem do dyspozycji – powiedział. Gavriel zauważył, że Loethar nie potrafi ukryć emocji; na jego twarzy wyraźnie malowała się złość. – Wiem o istnieniu magii patronów i niemalże nieśmiertelności, którą zapewnia. Wiem o tak zwanym Uroku: kobiety z naszego rodu rzekomo posiadają najpotężniejszą moc... potrafią narzucać własną wolę. – A czym to się różni od umiejętności niektórych Obdarowanych? – spytał Gavriel. Leo odwrócił się do niego.

– Magia Obdarowanych może robić wrażenie, ale wszelkie ich zdolności przekonywania są słabo rozwinięte i prawdopodobnie skuteczne tylko przez krótki czas. Magia Valisarów jest podobno znacznie potężniejsza, a przynajmniej tak mówili mi ojciec i dziadek. – A ty zapewne liczysz na to, że zdobędziesz tę moc – rzekł Loethar, Gavriel zaś dostrzegł, że stryj i bratanek wymienili spojrzenia, w których wyrazili wzajemny szacunek dla swej przebiegłości. – W każdym razie – kontynuował Loethar – moja dziedziczka nie żyje, matka została zamordowana, żona wygnana, brat okazał się zdrajcą, a najbliższego przyjaciela zabito. Ogólnie rzecz biorąc, życie to nie bajka. – Niech Aludan ma nas w swojej opiece! A ja myślałam, że to twoje życie jest skomplikowane – stwierdziła Elka, spoglądając na Gavriela. Uśmiechnął się do niej ironicznie, gdy zwróciła się z powrotem do Loethara: – Współczuję ci. Nikt nie zasługuje na to, by stracić matkę i córkę w tak krótkim czasie. – Ja mu nie współczuję – rzekł Leo chłodnym tonem. – Im więcej jego krewnych zginie, tym lepiej. Poza tym on i jego prostacka horda wybijali całe rodziny, kiedy postanowili spustoszyć całą Koalicję. – Ty jesteś moim krewnym, Leo – powiedział Loethar równie lodowatym głosem. – I masz rację. Nie zasługuję na współczucie żadnego z was. – I nie otrzymasz go – oświadczył Gavriel. Loethar wzruszył ramionami, ignorując ból wywołany tym gestem. Elka przeniosła spojrzenie z Loethara na Gavriela. – Dlaczego po prostu go nie zabijecie? Będzie po wszystkim – powiedziała tak sarkastycznie, że Gavriel aż wzdrygnął się w duchu. – Ledwie cię poznaję, gdy tak się zachowujesz. – Jesteśmy tu, żeby porozmawiać – zwrócił się Gavriel do Loethara, maskując w ten sposób konsternację wywołaną atakiem Elki. – Dlaczego przyjechałeś na północ? Loethar westchnął. – To skomplikowane. W skrócie: śmierć mojego dziecka i przekonanie, że moja żona zamordowała moją matkę, sprawiły, że zapragnąłem wyrwać się z zamku. Dlatego zabrałem prochy matki i przywiozłem je swojemu przyrodniemu bratu, który jak sądziłem, planował bunt przeciwko mnie. Teraz wiem, że moje podejrzenia były słuszne. – Czyli wyruszyłeś na północ tylko po to, żeby przywieźć Strackerowi prochy matki? – spytał Gavriel. – Nie, tylko tak to sobie tłumaczyłem. W rzeczywistości chciałem się dowiedzieć, kto i dlaczego zabił Freatha – wyjaśnił Loethar. – Mogę ci oszczędzić kłopotu w tej kwestii – powiedział Leo. Gavriel spojrzał na niego z zaskoczeniem. – Wiesz? – Tak, wiem. Ja go zabiłem. – Ty? – syknął Loethar. – Przecież pracował dla ciebie! – Zabił moją matkę – rzekł Leo. – Złożyłem przysięgę krwi, że go zabiję, więc zrobiłem to, kiedy powiedział nam wszystko, co wiedział. Loethar warknął sfrustrowany. – Freath przez dziesięć lat mnie zdradzał. Wszystkie te sprytne rozmowy, naprowadzanie mnie na określoną ścieżkę, podczas gdy on szedł inną. – Pokręcił głową. A potem się uśmiechnął. – Ale i tak go podziwiam. I nadal go lubię. – Przez jego twarz przebiegł ironiczny grymas. – Byłem przekonany, że jest najszczerszą osobą w moim życiu, choć przez cały czas mnie okłamywał. Nie do wiary. – Nie mogę w to uwierzyć – powiedział Gavriel. – Chronił nas? Leo przytaknął. – Ojciec poprosił go, żeby udawał zdrajcę, gdy przyjdzie czas. Matka poprosiła go, by pomógł jej

popełnić samobójstwo, tak żeby wyglądało na to, że to on wyrzucił ją przez okno. Chciała w ten sposób uwiarygodnić jego działania i uwolnić się od więzienia i żałoby. Jej śmierć z jego rąk oznaczała, że Valisarowie nadal mogą mieć sprzymierzeńca wśród wrogów. – Ponownie obrzucił Loethara gorzkim spojrzeniem. – Ale nie mogłem mu wybaczyć przyczynienia się do śmierci matki. Za sam ten uczynek i tak bym go zabił. – I okazał swoją niedojrzałość i niezdolność do rozsądnych rządów – oskarżycielsko stwierdził Loethar, a w jego głosie pobrzmiewały gorycz i chłodna, kontrolowana wściekłość. – Brak mi słów, żeby opisać, jakich wyczynów musiał dla ciebie każdego dnia dokonywać Freath. Wkradł się w moje łaski tak dalece, że opłakiwałem jego śmierć bardziej niż śmierć matki czy mojego dziecka! A ty tak mu się odpłaciłeś. – Zdławił westchnienie głębokiego żalu. – Chciałbym, żeby to była prawda – odparł Leo tak samo oschle. – Mam wrażenie, że Freath podziwiał cię bardziej, niż ci się zdaje. Chyba był rozdarty. Był lojalny wobec mojego ojca, mnie i Pivena. Ale wobec ciebie czuł prawdziwy respekt... tym większa szkoda. – Dziękuję, że mi to powiedziałeś – rzekł cicho Loethar. W głowie Gavriela panował istny chaos. Freath nigdy ich nie zdradził! – Masz w takim razie odpowiedź, po którą przyszedłeś. Myślę, że powinniśmy rzucić cię na pożarcie twojemu bestialskiemu bratu. Możecie się nawzajem pozagryzać. Loethar uśmiechnął się ironicznie. – Gdybyś naprawdę tak sądził, nie stanąłbyś między nami wtedy w lesie. – To nie był mój pomysł, uwierz mi – warknął Gavriel. Smutek zniknął z oczu Loethara. Nagle została w nich tylko surowość i bezwzględna samokontrola. – W takim razie miejmy to za sobą, dobrze? Rozumiem Elkę. Podobnie jak ona, mam dość waszych pustych gróźb. Jeśli zamierzacie mnie zabić, zróbcie to teraz i miejmy to z głowy. Leo, masz okazję zachować się jak prawdziwy Valisar. Przeszyj mieczem samozwańca, jeśli rzeczywiście uważasz, że nim jestem. Gavriel zauważył, że Leo się spiął, dlatego wiedział, że musi opanować własny gniew, żeby dać przykład młodemu królowi. – Leo, możesz na słówko? – powiedział, zaciskając zęby. Na szczęście Leo wstał i odwrócił się od Loethara. Gavriel rzucił okiem na Elkę. – Ucisz go – rzekł tonem pełnym pogardy. A potem odszedł z Leo w ustronne miejsce, tak żeby nie było ich widać ani słychać. – Nic nie mów – ostrzegł Leo. – Jako twój przyjaciel, jako twój legat, mój królu, muszę to powiedzieć. Leo nachmurzył się, ale się nie odezwał. – Zabicie go byłoby błędem. Konflikt pomiędzy nim a Strackerem działa na twoją korzyść. – Jak to? – Mój ojciec uczył nas, że na daną sytuację zawsze można spojrzeć z różnych stron i że wroga można potraktować na różne sposoby. Loethar jest naszym więźniem. Moglibyśmy to wykorzystać. Przynajmniej to rozważmy. Zastanów się. Zabicie go niczego nie rozwiązuje. A wykorzystanie go daje pewne możliwości. Leo skinął głową, zastanawiając się nad jego radą. Zaczął krążyć wokoło, spoglądając w zachmurzone niebo, Gavriela zaś ponownie uderzyło, że taki młody człowiek dźwiga na swoich barkach taką odpowiedzialność. – Gavrielu, wiem, że nie było cię tu przez dziesięć lat. Mnie też, bo czułem się, prawie jakbym nie żył. Ale chyba żaden z nas nigdy nie zapomni o tym, jaki on jest przebiegły i podstępny. – Zgadzam się z tobą – odparł Gavriel, marszcząc brwi. – Do czego zmierzasz? – Do tego, że znajdzie sposób, by mnie zaatakować. Jeśli dam mu choćby najmniejsze pole manewru, świetnie je wykorzysta. Jest znacznie sprytniejszy, niż wielu ludziom się wydaje.

– Wygląda na to, że Freath trafnie go ocenił – mruknął Gavriel. – Niech to szlag, Leo, naprawdę musiałeś go zabić? – Freath. Nikt nie pozwoli mi zapomnieć o tej decyzji, prawda? – Gavriel wzruszył ramionami, a Leo pokręcił głową. – Nie ty pierwszy mnie krytykujesz. Kilt nigdy mi nie wybaczył tego nieprzemyślanego czynu. Ale ciekawe, co ty byś zrobił, gdybyś stanął twarzą w twarz z Freathem, nie wiedząc tego wszystkiego. Gavriel rzucił królowi piorunujące spojrzenie. – Leo, musiałem ocalić życie człowieka, który na moich oczach brutalnie zarżnął mojego bezbronnego ojca. Zapomniałeś już, jak zginął mój ojciec? Jego głowa została rozrąbana na pół, a koń powlókł go za sobą, gdy tymczasem Loethar wył z uciechy. Musiałem towarzyszyć temu potworowi i chronić go. Zrobiłem to wyłącznie dla ciebie. Nie mów mi o panowaniu nad sobą. Leo miał w sobie na tyle przyzwoitości, by przyjąć to upomnienie. – Wybacz. Nie zapomniałem, przez co dla mnie przeszedłeś. Ale prześladują mnie brutalne obrazy z dzieciństwa. Nadal mam koszmary, w których mój młodszy brat wlecze po podłodze dopiero co ściętą głowę ojca, a matka przygląda się temu z przerażeniem. Gavriel uniósł ręce w obronnym geście. – Posłuchaj, to już historia i nie możemy jej zmienić. Nasi rodzice nie żyją i niech Gar ma w opiece ich dusze. Freath też już odszedł. Nie ma sensu po raz kolejny tego roztrząsać. Ale zabicie Loethara nie rozwiąże bieżących problemów. Przyznasz chyba, że jest mniejszym złem niż jego przyrodni brat? – Leo spojrzał na niego z udręką. – Wiem, Leo, wiem. Obaj są mordercami. Ale Loethar przynajmniej trochę nad sobą panuje. Wygląda na to, że zabija tylko wtedy, kiedy ma ku temu powody. W zasadzie wszystko, co robi i mówi, jest przemyślane. Nie usprawiedliwiam tego, że odebrał ci tron, ani sposobu, w jaki tego dokonał. Mówię po prostu, że Stracker nie panuje nad sobą, brak mu subtelności... nie ma sumienia! Jeśli zabijesz Loethara, Stracker łatwo przejmie tron i dowodzenie nad armią. Wyobraź sobie, co się wtedy stanie. Leo odszedł kawałek, a Gavriel dał mu chwilę na zastanowienie. W końcu król odwrócił się z szelmowskim wyrazem twarzy. – Nie zabijemy go – powiedział. – Ale nie wiem, czy on zgodzi się nie zabić mnie. Pomyśl, Gav. Od tylu lat czyha na moje życie. Jeśli tylko będzie miał okazję – a wystarczy, że chociaż raz stracimy czujność – to ją wykorzysta i przebije mnie mieczem, udusi mnie albo otruje. – Wiem, że nie można mu ufać. Ale to ja mam chronić ciebie. To mój problem, nie twój. Leo uśmiechnął się, lecz Gavrielowi nie podobało się to przebiegłe spojrzenie. – To wcale nie musi być twój problem. Jestem Valisarem, więc ja też mam patrona. Gavriel wziął oddech i zmarszczył czoło. – Tak, ale gdzie zacząć poszukiwania twojego... – Nie musimy szukać mojego, skoro mogę wykorzystać tego, którego mam pod nosem. Gavriel wbił w Leo wzrok, nie pojmując jego słów, lecz po chwili doznał olśnienia. – Nie zrobisz tego! – Dlaczego nie? – Faris jest... – Patronem? – Chciałem powiedzieć „twoim przyjacielem”. Lojalnym przyjacielem. – Tak, a teraz może ostatecznie udowodnić tę lojalność; może zostać moim czempionem. Gav, nie rozumiesz? Może mi zapewnić najlepszą ochronę przed Loetharem i przed każdą inną osobą! – Gavriel usłyszał radość w głosie króla. – Moi wrogowie mogliby próbować wszystkiego i niczego by nie osiągnęli. Mógłbym umrzeć wyłącznie śmiercią naturalną. – Oczy Leo błyszczały. – Mógłbyś to zrobić? Wyobrażasz sobie, że przejmujesz nad nim kontrolę? Że go okaleczasz?

– Och, daj spokój, Gav, nie bądź taki delikatny! Mówimy teraz o moim życiu. Kilt wcale nie musiałby bardzo cierpieć. – I zjadłbyś część jego ciała? Leo zjeżył się ze złości. – Zrobiłbym wszystko, żeby odzyskać swój tron. – Szarpnięciem rozpiął koszulę. – Pamiętasz to? Razem zrobiliśmy tę bliznę. I razem złożyliśmy przysięgę. To nie była obietnica dziecka. To była obietnica króla. Przez większą część mojego życia byłem na wygnaniu. Muszę ci przypominać, ile osób oddało życie za moje bezpieczeństwo, łącznie z twoim ojcem? – Nie musisz – ostro odpowiedział Gavriel. – W takim razie nie spieraj się ze mną o to. To właściwe rozwiązanie. – To właściwe rozwiązanie, jeśli Kilt się zgodzi. A w to akurat wątpię. – Dał słowo mojemu ojcu, że będzie mnie chronił. A teraz to jedyny sposób na dotrzymanie tego słowa. – Dotąd całkiem dobrze się spisywał. Leo otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale zamknął je, sfrustrowany. Odetchnął, chcąc się uspokoić. Kiedy znów się odezwał, jego głos brzmiał stanowczo. – Zamierzam go skrępować, Gav, i pewnie będę potrzebował twojej pomocy. – Nie jestem pewien, czy... – Ja nie proszę. Mówię, że potrzebuję twojej pomocy. Tym razem to Gavriel zamilkł. Przyglądając mu się, Leo uświadomił sobie, że ojciec musiał nieraz znaleźć się w równie trudnej sytuacji w stosunku do Brennusa. A Regor de Vis nigdy nie zawiódł swojego króla. Przytaknął. – Jak sobie życzysz, Wasza Wysokość. – Doskonale. To raczej Jewd będzie sprawiał problemy, a nie Kilt. Być może będziesz musiał go unieszkodliwić, ale nie możesz go trwale okaleczyć. – Gavriel nie odpowiedział. – Być może będzie nam także potrzebna pomoc Elki. – O tym zdecyduje sama. – Wiesz, raczej nie zrobi tego dla mnie, Gav. Liczę na to, że ją przekonasz. – Mogę spróbować, ale mówię ci, że ona nikogo nie uznaje za swojego władcę. Leo spojrzał na Gavriela, ten jednak nie wiedział, czy w tym spojrzeniu kryje się współczucie, czy politowanie. W każdym razie było protekcjonalne i zdumiał się, jak bardzo urażony się poczuł. – Kiedy chcesz to zrobić? – zapytał odpowiednio uniżonym tonem. – Natychmiast. Loethar nie może się domyślić, co planujemy. Musimy go związać albo odurzyć. – Widziałem, jak na ciebie spojrzał, Leo. Myślę, że go nie doceniasz, sądząc, że jeszcze się nie domyślił. Gavriel wiedział, że ma rację, widząc, jak Leo odwraca się, nie patrząc mu w oczy.

4 – Szybko chodzisz. – Przepraszam – rzekł mężczyzna lekko ochrypłym głosem. – Jak się czujesz? – Jakbym był potężny – odparł i obaj się roześmiali. – Według mnie postać ptaka zapewnia znacznie większą potęgę. – Może większą wolność, ale nie potęgę. Popatrz tylko, jak mogę machać rękami, jakie mam długie nogi, i posłuchaj tego. – Zaczął śpiewać. Roddy zaśmiał się z zachwytem, a nowo stworzony człowiek o imieniu Ravan urwał śpiew i w nieskrępowanej radości obrócił chłopcem. – Lubię, kiedy się śmiejesz, Roddy. – A ja lubię twój głos – odpowiedział chłopiec, gdy Ravan postawił go z powrotem na ziemi. – Wszystko jest lepsze od tego okropnego krakania. – Był z ciebie bardzo dorodny ptak. – A teraz jestem jeszcze bardziej dorodnym mężczyzną. – To prawda. Czy na tych swoich długich nogach mógłbyś zaprowadzić nas w miejsce, do którego zmierzamy? – Z łatwością. To nie tak daleko. – Piechotą dalej niż na skrzydłach – powiedział Roddy i obaj zachichotali. – Jak myślisz, jakie mamy zadanie do wykonania? Ravan zastanawiał się nad tym, odkąd ujrzał Sergiusza, który przemówił do niego wśród płomieni. – Naszym zadaniem jest pomóc księżniczce. – Ale jak? – Jeszcze nie wiem, Roddy. Obaj zostaliśmy obdarowani mocami i musimy się zastanowić nie tylko nad tym, jakiej mocy użyć, ale i w jaki sposób. – Jak rozpoznamy księżniczkę? – Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Ale musimy iść dalej i mieć nadzieję, że dowiemy się wszystkiego, co powinniśmy wiedzieć. – Pamiętasz, co mówił Sergiusz, gdy umierał? Ravan uśmiechnął się. – Mówił o wielu rzeczach. – Mam na myśli to, że mamy powiedzieć ludziom o Pivenie. Ravan ponownie przystanął i zasępił się, przypominając sobie rozmowę z umierającym Sergiuszem. – Masz rację, mówił o tym. Jesteś bardzo bystry, Roddy. Przegapiłem to. – Zastanawiałem się, komu mamy powiedzieć i gdzie znaleźć te osoby. – Chyba dokładnie wiem, o kogo mu chodziło. – Naprawdę? – Podejrzewam, że miał na myśli każdego, kto jest lojalny wobec Valisarów. – Kto to może być?