DagMarta

  • Dokumenty336
  • Odsłony189 322
  • Obserwuję128
  • Rozmiar dokumentów626.0 MB
  • Ilość pobrań108 996

W ogień - Ewa Seno

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.0 MB
Rozszerzenie:pdf

W ogień - Ewa Seno.pdf

DagMarta EBooki
Użytkownik DagMarta wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 250 stron)

Spis treści Dedykacja Prolog Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Rozdział 12 Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15

Redakcja: Marta Stęplewska Korekta: Karolina Pawlik, Maria Zalasa Projekt okładki: Joanna Wasilewska Zdjęcie na okładce: © lpedan / Shutterstock Copyright © Ewa Seno, 2016 Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być powielana ani rozpowszechniana za pomocą urządzeń elektronicznych, mechanicznych, kopiujących, nagrywających i innych bez uprzedniego wyrażenia zgody przez właściciela praw. ISBN 978-83-7229-601-6 Wydanie I, Łódź 2016 Wydawnictwo JK ul. Krokusowa 3 92-101 Łódź tel. 42 676 49 69 www.wydawnictwofeeria.pl Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.

Bez przyjaźni życie każdego z nas pozbawione byłoby barw. Moim najukochańszym przyjaciółkom: Magdzie, Mirce, Klaudii, Kasi i Iwonce. Dziękuję za to, że jesteście :)

Prolog Z uśmiechem satysfakcji wpatrywałam się w zakrwawiony nos Colina, a wydobywający się z gardła chłopaka szloch był istną muzyką dla moich uszu. Z rozkwaszonym nosem i łzami spływającymi po policzkach nie był już takim twardzielem. – Jeśli dalej będziesz ją przezywał i ciągnął za włosy, dołożę ci mocniej! – powiedziałam, grożąc mu pięścią. – Proszę pani! – wydarł się Colin na całe gardło. – No i zaraz się zacznie – burknęłam pod nosem, podchodząc do Emmy, która nadal siedziała na ziemi. Miała potargane włosy i oczy mokre od łez, a mimo to patrzyła na mnie z wyrazem nabożnej czci na twarzy. – Ten głupek już więcej cię nie dotknie – szepnęłam, pomagając jej wstać. – Będziesz miała kłopoty – powiedziała niepewnie, patrząc na zmierzającą w naszą stronę nauczycielkę. – Wytłumaczę jej, że tylko mnie broniłaś. – Chcesz mi pomóc? – spytałam zdziwiona. – Ty pomogłaś mnie, więc ja zrobię to samo dla ciebie. – Uśmiechnęła się niepewnie. – Dlaczego? – Przyjrzałam się jej dokładniej. – Do tej pory każdy, kogo broniłam, unikał mnie potem jeszcze bardziej. – Spuściłam głowę. – Ludzie chyba się mnie boją. – Przyjaciele tak nie robią. – A my jesteśmy przyjaciółkami? – Spojrzałam na nią z nadzieją. – Jeśli chcesz. – W jej oczach dojrzałam odbicie tej samej tęsknoty, która dręczyła mnie od tak dawna. – Oczywiście, że chcę! – powiedziałam podekscytowana. – Nigdy nie miałam przyjaciółki. – No to już masz. – Emma z entuzjazmem chwyciła mnie za rękę. – Będziemy najlepszymi przyjaciółkami na świecie – powiedziałam z przekonaniem. – Jeśli ktokolwiek cię skrzywdzi, będzie miał ze mną do czynienia!

Emma z błyskiem w oczach chwyciła mocniej moją rękę. – Razem poradzimy sobie ze wszystkim – szepnęła. – Emily Gilmore! – Naszą rozmowę przerwał wściekły krzyk pani Doyle. – No i się zaczyna – jęknęłam cicho, przybierając jednocześnie minę niewiniątka.

Rozdział 1 Siedząc w taksówce, tępo wpatrywałam się w tak dobrze znany mi krajobraz za oknem. Minęło siedem miesięcy, odkąd opuściłam rodzinne Anklow, leżące na zachodzie Irlandii. Miasteczko było dziurą, z której pragnął się wyrwać każdy nastolatek o zdrowych zmysłach. Każdy, poza mną. Od dziecka kochałam to miejsce, ten specyficzny klimat i wiecznie zachmurzone niebo. Mogłam godzinami przesiadywać na ulubionym klifie i patrzeć na wzburzone fale. W miasteczku żyło niespełna tysiąc mieszkańców, liczba ta jednak z każdym rokiem malała. O ile inne miasta rozwijały się systematycznie, nasza mieścina w zasadzie pozostawała niezmienna – jakby czas się tutaj zatrzymał. Ostatnie inwestycje w miasteczku obejmowały wzniesienie szkoły średniej i szpitala. To było chyba największe osiągnięcie naszego burmistrza. Wszyscy mieszkańcy byli pod wrażeniem tego, że w tak małej miejscowości zbudowano obie placówki. Było to nie lada udogodnienie dla wszystkich, bo do najbliższego miasta jechało się około czterdziestu minut. Mimo małej powierzchni i niezbyt dużej liczby mieszkańców mieliśmy w miasteczku masę najróżniejszych sklepów, sklepików i punktów usługowych. Najwyraźniej każdy mieszkaniec dla zabicia czasu otwierał swój własny biznes. Brakowało natomiast miejsca, gdzie młodzi ludzie mogliby się zabawić. Dla mnie osobiście nie było to problemem. Nigdy nie byłam typem imprezowiczki. Nie interesowały mnie ciuchy, kosmetyki i napakowani chłopcy. Kochałam książki i przesiadywanie na klifie. Miałam również zamiłowanie do specyficznej pogody. Im mocniej wiał wiatr i padał deszcz, tym bardziej byłam zachwycona. Miłość do takiej pogody zaszczepił u mnie od najmłodszych lat ojciec, który siadywał ze mną na ganku, opowiadając o niesamowitej potędze natury. To właśnie ojciec mnie wychowywał. Z matką nigdy nie byłam blisko. Od zawsze jedyną osobą, o którą dbała, była wyłącznie ona sama. Mama była moim przeciwieństwem. Dla niej liczył się tylko wizerunek, to, co myślą o niej inni. Wciąż powtarzała, że jest więźniem w tej zacofanej mieścinie. Marzyła o bogactwie, wielkich miastach. Od

zawsze obwiniała ojca o to, że zmarnował jej życie i skazał ją na nędzną egzystencję w dziurze zabitej dechami. Wbrew namowom mamy ojciec nigdy nie zgodził się przeprowadzić do dużego miasta, a ona nie mogła mu tego wybaczyć. Rodzice praktycznie ze sobą nie rozmawiali. Matka wciąż udzielała się towarzysko, nie dbając o dom czy dorastającą córkę. Dla niej liczyły się wyłącznie spotkania z przyjaciółkami, zakupy. Ja byłam tylko balastem, czymś, co nieustannie przypominało jej o straconych marzeniach. Ojciec natomiast był moim bohaterem, najlepszym przyjacielem i powiernikiem. Bez względu na to, jak bardzo był zajęty czy zmęczony, zawsze znalazł czas, by się ze mną pobawić czy porozmawiać. Harował jak wół, żeby utrzymać rodzinę, dom i zapewnić matce możliwość zaspokajania zachcianek. Gdy w zeszłym roku zmarł na zawał, mój mały, idealny światek się rozsypał. Z dnia na dzień zostałam pozostawiona sama sobie – mama zwracała na mnie uwagę wyłącznie po to, by skrytykować mój brak stylu i ogłady. Czułam się jak sierota. Moja rodzicielka od moich najmłodszych lat była dla mnie oziębła i trzymała mnie na dystans. Nie przyłożyła ręki do mojego wychowania. Gdy ojciec był w pracy, opiekowała się mną babcia. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek została z matką sam na sam. Dla innych było to niezrozumiałe, dla mnie to była norma. Pamiętam, że jako dziecko wciąż próbowałam ją namówić do zabawy. W mojej pamięci na stałe wyrył się moment, gdy jako sześciolatka namalowałam dla niej obrazek. Pamiętam, że bardzo starałam się, by był idealny. Pobiegłam do matki, nie czekając, aż farby wyschną, i pełna nadziei położyłam obrazek na jej kolanach. Tak bardzo liczyłam na chociażby cień uśmiechu, słowo pochwały. Niestety jedynym, czego się doczekałam, była awantura z powodu ubrudzenia farbkami jej spódnicy. Wyzwała mnie od oferm i zamknęła za karę w moim pokoju. Przepłakałam cały wieczór, nie rozumiejąc, co znowu zrobiłam nie tak. Chciałam tylko, by mama mnie kochała, by poświęciła mi trochę czasu. Niestety nigdy nie udało mi się tego osiągnąć. Każda próba wciągnięcia jej do zabawy czy rozmowy kończyła się fiaskiem. W efekcie obsesyjnie starałam się zaskarbić sobie uwagę matki. Próbowałam ją zadowolić w każdy możliwy sposób. Przynosiłam jej

kwiaty, chwaliłam się każdym osiągnięciem w szkole, sprzątałam. Z czasem zrozumiałam jednak, że problem nie leży po mojej stronie. Szczerze powiedziawszy, ta wiedza przyniosła mi ukojenie. W końcu przestałam obwiniać się o to, że własna rodzicielka nie może na mnie patrzeć. Wybiłam sobie z głowy sielankowy obraz kochającej mamy, która potrafi ukoić każdy ból i odpędzić smutki. Zepchnęłam tę tęsknotę w najgłębszą otchłań mojej duszy i nigdy więcej nie pozwoliłam jej ujrzeć światła dziennego. Matka stopniowo stała się dla mnie kimś obcym – wyrachowaną i zimną lokatorką mieszkającą w naszym domu. Nie potrzebowałam jej jednak, kiedy u boku miałam tatę. Gdy go zabrakło, poczułam się całkowicie sama na tym świecie. W tych trudnych chwilach na duchu podtrzymywały mnie tylko dwie rzeczy: mój ukochany klif i moja najlepsza przyjaciółka Emma. Nie wiem, jak przeżyłabym to wszystko bez niej. Od chwili, w której mając zaledwie sześć lat, ocaliłam ją przed wrednym Colinem, byłyśmy nierozłączne. Gdyby nie jej pomoc i wsparcie, zapewne nie poradziłabym sobie z bólem i złością. Bardzo pomógł mi też Jamie – mój sąsiad, który często towarzyszył nam podczas zabaw i spacerów. Kilka lat wcześniej wprowadził się do Anklow ze swoim tatą pastorem. Szybko się zaprzyjaźniliśmy. Choć Jamie był naszym rówieśnikiem, zachowywał się jak opiekuńczy starszy brat. Jak na swój wiek był bardzo poukładany i dojrzały. Zawsze wiedział, co powiedzieć, by podnieść człowieka na duchu. Jego wsparcie było nieocenione w czasie, gdy nie mogłam uporać się z bólem i złością po śmierci ojca. I tęsknotą za nim. Moja matka nie miała takich problemów. Zdawało się, że śmierć męża nie zrobiła na niej żadnego wrażenia. W sumie nie powinno mnie to dziwić – ich relacje sprowadzały się wyłącznie do awantur o pieniądze. Miałam nadzieję, że gdzieś w głębi serca kochała ojca, najwyraźniej jednak się pomyliłam. Dla niej największą tragedią okazał się brak stałego dopływu gotówki. Jej postawa była dla mnie prawdziwym szokiem. Nie rozumiałam, jak można być tak nieczułym. Odniosłam wrażenie, że matka wraz ze śmiercią taty wreszcie stała się wolna. Nie musiała już odgrywać przed całym miasteczkiem roli dobrej żony. Podczas pogrzebu liczył się dla niej jedynie jej nienaganny wygląd, na nic innego nie zwracała uwagi. Rozpacz córki nie miała dla

niej żadnego znaczenia. Nie zdołałam się jeszcze otrząsnąć po tragedii, jaką była dla mnie utrata ojca, gdy moja droga mamusia oznajmiła, że poznała wspaniałego faceta i wychodzi za mąż. Jej żałoba trwała dokładnie czterdzieści dwa dni, plus minus dziesięć godzin. Nigdy wcześniej nie czułam do niej takiej nienawiści. Czarę goryczy przelała wiadomość o naszej wyprowadzce. Matka poinformowała mnie, że jej nowy mąż nie ma zamiaru zostawiać swoich interesów, więc zamieszkamy razem z nim w Nowym Jorku. Przepłakałam całą noc, nie mogąc uwierzyć w to, co mnie spotkało. Nie dość, że straciłam ukochanego ojca, to jeszcze chciano mi odebrać wszystko, na czym mi zależało – rodzinny dom, najlepszą przyjaciółkę i miejsce, które kochałam. Początkowe załamanie i odrętwienie przerodziły się w fazę buntu. Urządziłam matce pierwszą w życiu awanturę. Wygarnęłam jej wszystko, co tłumiłam w sobie przez tyle lat. Oznajmiłam, że nigdzie się nie wybieram i że może się sama wyprowadzić. Moje wzburzenie nie zrobiło na niej żadnego wrażenia, wręcz przeciwnie – była rozbawiona. Rozwścieczyło mnie to tak bardzo, że zaczęłam tłuc wszystko, co wpadło mi w ręce. Matka oznajmiła, że bez względu na to, co powiem bądź zrobię, i tak pojadę tam, gdzie mi każe. Wykrzyczałam, że jej nienawidzę, po czym wybiegłam z domu, trzaskając drzwiami. Zapłakana poleciałam do przyjaciółki. Pragnęłam wsparcia i chwili ukojenia w bólu. Nie przestając szlochać ani na chwilę, opowiedziałam jej o planach matki. Emma była równie wstrząśnięta, co ja. Próbowałyśmy wspólnie wymyślić jakieś rozwiązanie, niestety bezskutecznie. Obie wiedziałyśmy, że moja matka jest nieugięta. Emma zaproponowała, bym zamieszkała u niej, ale chyba sama nawet przez chwilę nie uwierzyła w to, że jej pomysł miał jakiekolwiek szanse powodzenia. Moja matka zbyt mocno dbała o swój wizerunek w oczach znajomych, by zostawić jedyną córkę i wyjechać. Minęły zaledwie trzy godziny, gdy do pokoju Emmy weszła jej mama z informacją, że zaraz mam być w domu. Nie zdziwiło mnie to, że moja matka zadzwoniła do niej, a nie do mnie. Nie chciałam wciągać rodziców przyjaciółki w moje prywatne batalie z matką, więc zagryzając zęby, wróciłam do domu. Byłam nastawiona na kolejną kłótnię, lecz matka nie dała mi dojść do

słowa. Oznajmiła chłodno, że albo wyjadę z nią, albo wyczyści moje konto z odłożonych na studia pieniędzy i zapewni mi przyszłość w roli kelnerki w jakiejś podrzędnej spelunie. Znałam ją wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że nie żartuje. Pełna złości i frustracji wykrzyczałam jej, że żałuję, że to ojciec umarł, a nie ona. Skwitowała moje słowa złośliwym uśmiechem, mówiąc, że najwyraźniej moja świętoszkowatość nie zwiodła Boga i dlatego karze mnie na każdym kroku, począwszy od nieszczęsnego wyglądu, poprzez kiepską osobowość, na marnej egzystencji skończywszy. Na moment odebrało mi mowę. Nie mogłam uwierzyć, że powiedziała coś takiego. Uderzyła w mój czuły punkt. Zawsze byłam głęboko wierząca, starałam się żyć według przykazań, być dobrym i wartościowym człowiekiem. Jej uwaga naprawdę mnie zabolała. Bez słowa ruszyłam do swojego pokoju, wiedząc, że przegrałam. Kolejne dni były nie do wytrzymania. Matka zajęła się pakowaniem, a ja praktycznie cały czas spędzałam z Emmą i Jamiem. Mój przyjaciel nie mógł uwierzyć, że niebawem zostaniemy rozdzieleni. Jak zwykle starał się znaleźć jasne strony mojej sytuacji, ale niezbyt dobrze mu to wychodziło. Pakowanie zostawiłam na ostatnią chwilę. Najwyraźniej podświadomie wciąż liczyłam na to, że zdarzy się jakiś cud. Niestety dzień wyjazdu nadszedł nieubłaganie i nie pozostało mi nic innego, jak pożegnać moich przyjaciół. Emma płakała tak bardzo, że nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa. Jamie starał się nas jakoś pocieszyć, ale sam był w kiepskim nastroju, więc nie przyniosło to żadnego rezultatu. Nim wsiadłam do samochodu, poprosiłam go, by zajął się pod moją nieobecność Emmą i nie dopuścił, by spotkała ją jakaś krzywda. Obiecał, że będzie jej strzegł, i mocno mnie przytulił. Przyrzekliśmy sobie, że będziemy kontaktować się codziennie. Gdyby nie ta świadomość, chybabym się rozsypała na kawałki. Gdy samochód ruszył spod domu, poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce i zostawił je na podjeździe. Patrzyłam, jak Jamie przytula płaczącą Emmę, a w moim gardle rosła wielka gula, której nie mogłam przełknąć. Matka stwierdziła, że jak zwykle nadmiernie dramatyzuję. Nie zaszczyciłam jej żadną odpowiedzią, wbijając wzrok w okno. Starałam się zapisać w pamięci każdy fragment przestrzeni, którą tak bardzo kochałam.

Wiedziałam, że już nigdy nie nazwę innego miejsca domem. * * * Wyjeżdżając z rodzinnego miasteczka, sądziłam, że nic gorszego nie może mnie spotkać – myliłam się jednak okrutnie. Gdy zamieszkałam z matką i ojczymem w ekskluzywnym apartamencie w centrum Nowego Jorku, tylko telefony i maile od Emmy i Jamiego dawały mi namiastkę normalności. Nienawidziłam zgiełku wielkiego miasta, tego wiecznego pośpiechu, smrodu spalin i wszechobecnych neonowych reklam. Byłam przytłoczona i rozgoryczona. Nienawidziłam jazdy autobusami czy metrem, na które niestety byłam skazana. Mimo starań jazda samochodem przy ruchu prawostronnym, z którym dotąd nie miałam styczności, była zadaniem ponad moje siły. Nowa szkoła okazała się również jednym wielkim nieporozumieniem. Pełno w niej było umięśnionych cwaniaczków i wytapetowanych lal myślących wyłącznie o swoim wyglądzie. W poprzedniej szkole również nie byłam popularna i trzymałam się z boku, skupiając na swoich sprawach – ale byli przy mnie Emma i Jamie. Nie potrzebowałam nikogo innego. Tutaj czułam się jeszcze bardziej odizolowana i samotna jak nigdy dotąd. Zupełnie nie pasowałam do tego środowiska, byłam tą nową, którą wszyscy wytykali palcami i wyśmiewali. Mój wygląd chłopczycy, blada skóra i całkowity brak stylu działały wyłącznie na moją niekorzyść. Mojej przyjaciółce, w przeciwieństwie do mnie, układało się wyśmienicie. Ku zaskoczeniu nas obu zainteresował się nią Daniel – najpopularniejszy chłopak w szkole. Z przyjemnością czytałam pełne radości maile od Emmy, w których opisywała, z jak cudownym jest facetem. Z dnia na dzień stała się popularną dziewczyną największego przystojniaka w szkole. Początkowo martwiło mnie to i doszukiwałam się w tym wszystkim jakiegoś drugiego dna. Jamie też był zaniepokojony. Dzwonił do mnie co jakiś czas, relacjonując wszystko ze swojej perspektywy. Zdecydowanie był nadopiekuńczy względem Emmy. W końcu jednak zbeształam i jego, i siebie za tę podejrzliwość, wmawiając sobie, że Daniel widocznie dostrzegł, jak cudowną dziewczyną jest Emma. Sielanka trwała kilka tygodni. Potem moja przyjaciółka zaczęła

pisać coraz rzadziej, a na wszelkie pytania odpowiadała wymijająco. Początkowo sądziłam, że to jakieś drobne problemy, jednak w chwili, gdy dostałam SMS-a: Żałuję, że cię tu nie ma, naprawdę zaczęłam się denerwować. Niedzielny poranek zaczął się zwyczajnie. Wstałam dość późno, zrobiłam sobie kawę i nie mając żadnych nowych wiadomości w komórce, szybko odpaliłam komputer. Z uśmiechem otworzyłam wiadomość od Emmy. Wystarczyło jednak kilka pierwszych zdań, by radość zamieniła się w przerażenie. Kochana Em! Piszę do Ciebie po raz ostatni. To, co stało się niedawno, po prostu mnie przerosło. Wiem, że gdybyś była przy mnie, to wszystko by się nie zdarzyło, niestety zostałam tu sama i nie znajduję lepszego wyjścia. Daniel okazał się totalną pomyłką. Te czułe słówka, którymi mnie zasypywał, deklaracje uczuć, wspólne plany na przyszłość – to wszystko było kłamstwem. W rzeczywistości chodziło mu tylko o jedno! Wiem, że pewnie teraz besztasz mnie w myślach za tak naiwne zachowanie, ale zrobiłam to – przespałam się z nim. Kochałam go i byłam pewna, że on kocha mnie. W rzeczywistości chodziło mu tylko o wygranie zakładu! Rozumiesz to?! Założył się z kumplami, że mnie zaliczy! A ja naiwna tak łatwo dałam się nabrać. Może jakoś poradziłabym sobie z tym poniżeniem, gdyby nie to, że ten gnój wszystko sfilmował i wrzucił nagranie do sieci. Teraz całe otoczenie śmieje się ze mnie i nazywa puszczalską. Nie potrafię spojrzeć ludziom w oczy i nawet nie wyobrażam sobie, co będzie, gdy to dojdzie do moich rodziców. Oni mi tego nie wybaczą! Dlatego właśnie postanowiłam skończyć ze sobą. To jedyny sposób, by uciec od tego wszystkiego. Tak bardzo mi Cię brakuje, przy Tobie wszystko było prostsze. Kocham Cię, Em! Zawsze byłaś dla mnie siostrą,

której tak pragnęłam. Z przerażeniem wpatrywałam się w ekran komputera. Łzy spływały mi po policzkach, a ręce trzęsły się niemiłosiernie. Właśnie sięgałam po telefon, gdy zadzwonił. Widząc numer Emmy, odetchnęłam z ulgą. – Tak się bałam – powiedziałam, odbierając. – Nigdy więcej nie rób mi takich numerów! – Emily, tu mama Emmy. – Rozpacz w jej głosie nie pozostawiała wątpliwości, że musiało stać się coś strasznego. – Moja córeczka nie żyje! – Kobieta szlochała coraz głośniej. Nogi momentalnie odmówiły mi posłuszeństwa. Mama Emmy coś jeszcze do mnie mówiła, ale telefon wypadł mi z ręki. * * * Teraz znów jestem tutaj, w Anklow, by po raz ostatni pożegnać przyjaciółkę. Mama zabroniła mi jechać na pogrzeb, twierdząc, że to strata czasu i pieniędzy, nie przejmowałam się jednak jej opinią. Wypłaciłam wszystkie oszczędności z konta, które kiedyś założył mi tata. Miałam na nim sporą sumkę, spadek po babci, który zamierzałam przeznaczyć na studia. Zdawałam sobie sprawę, że komuś z zewnątrz moje zachowanie mogło wydawać się bezsensowne i impulsywne. Każdy jednak, kto mnie znał, wiedział, że nigdy nie podejmuję decyzji pod wpływem chwili. To nie był kaprys. To, że Emmy i mnie nie łączyły więzy krwi, nie miało najmniejszego znaczenia. Nasza relacja była silniejsza niż to, co łączy niejedną rodzinę. Jak więc mogłam nie jechać na pogrzeb kogoś, kto przez ponad połowę mojego życia był mi siostrą? Nie mogłam myśleć o straconych pieniądzach na studia czy też humorach matki. Teraz nie liczyło się dla mnie nic poza ostatnim pożegnaniem przyjaciółki. Nawet jeśli przyjdzie mi się potem zmierzyć z nieprzyjemnymi konsekwencjami własnej decyzji – byłam na to gotowa. Tak więc bez mrugnięcia okiem zabukowałam lot i ustaliłam plan działania. Czekała mnie wyczerpująca podróż, nie odstraszyło mnie to jednak. Nawet nie próbowałam rozmawiać o swoich planach z mamą

– ktoś taki jak ona nie rozumiał pojęcia lojalności, straty czy też potrzeby pożegnania się po raz ostatni z kimś, kto był dla ciebie tak ważny. Poczekałam, aż matka pojedzie ze swoimi nowymi przyjaciółkami na weekend do spa, i po prostu wyszłam z domu. Zostawiłam jej na lodówce krótką wiadomość, że poleciałam na pogrzeb za własne pieniądze i ma nie zawracać sobie mną głowy, tak jak robiła to dotychczas. Wiedziałam, że narażam się tym samym na straszną awanturę, nie miało to jednak dla mnie najmniejszego znaczenia. Matka była ze mnie wiecznie niezadowolona, jedno przewinienie w tę czy inną stronę nie robiło różnicy. * * * – Jesteśmy na miejscu, panienko. – Głos kierowcy wyrwał mnie z zamyślenia. Szybko uregulowałam należność i wysiadłam z taksówki. Spojrzałam na szyld jedynego pensjonatu w mieście. Dobrze, że byłam już pełnoletnia – nie było przynajmniej problemu z meldunkiem. Owszem, mogłam zatrzymać się u któregoś z przyjaciół taty, ale wiedziałam, że tam właśnie zacznie mnie szukać matka. Poza tym nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Na szczęście recepcjonistka najwyraźniej była nowa w mieście, więc obyło się bez tłumaczenia, co tu sama robię. Szybko zapłaciłam za dwa dni z góry i zaszyłam się w swoim pokoju. Otworzyłam szeroko okno, mocno zaciągając się czystym powietrzem. Tak bardzo tęskniłam za tutejszym klimatem. Momentalnie zalała mnie fala wspomnień. Niemal wszystkie związane były z Emmą. Znów stanęły mi w oczach łzy. Nie mogłam uwierzyć, że już nigdy nie wybierzemy się razem na piknik czy wycieczkę rowerową. Od momentu, w którym zamieszkałam w Nowym Jorku, odliczałam dni do wakacji, by móc przyjechać do Emmy. Teraz nie miałam już do kogo wracać. Już nigdy nie będziemy snuć wspólnych planów na przyszłość, siedząc na naszym klifie. Tak bardzo tęskniłam za jej śmiechem i wesołymi iskierkami w oczach. Potrząsnęłam głową, chcąc odgonić złe myśli, po czym szybko ruszyłam do łazienki odświeżyć się po długiej podróży. Do pogrzebu pozostały niecałe trzy godziny. Cudem udało mi się dotrzeć tutaj na czas. Wprawdzie zapłaciłam kupę kasy za bilety lotnicze, cena jednak nie grała roli.

Umyłam się automatycznymi ruchami, w ogóle nie myśląc nad tym, co robię. Gorzej było, gdy zaczęłam się ubierać. Ręce trzęsły mi się tak bardzo, że nie potrafiłam poradzić sobie z zapięciem guzików w swetrze. Dobrze, że nie uznawałam makijażu, bo w moim obecnym stanie pewnie wykłułabym sobie oko kredką lub zalotką do rzęs. – Poradzisz sobie – szepnęłam do swojego odbicia. Z lustra patrzyła na mnie niezbyt atrakcyjna, chuda jak tyczka, piegowata okularnica. W przeciwieństwie do Emmy, która wyglądała jak porcelanowa laleczka, byłam uosobieniem chłopczycy. Chłopcy nigdy nie zwracali na mnie uwagi, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Pewnie dlatego, że większość z nich to nadęte półgłówki. Westchnęłam do swojego odbicia, poprawiłam okulary, wzięłam torebkę i ruszyłam w stronę cmentarza. Plusem mieszkania w pensjonacie było to, że miałam stąd niedaleko do cmentarza – nie musiałam przejmować się środkiem transportu. Wiem, że wystarczyłby jeden telefon do Jamiego, by zabrał mnie swoim autem na pogrzeb, jednak nie byłam w stanie jeszcze z nim rozmawiać. Dzwonił do mnie wielokrotnie od kilku dni, ale ignorowałam go. Potrzebowałam samotności, by jakoś uporać się z bólem. Byłam pewna, że nasłucham się od niego za takie zachowanie, ale nie chciałam teraz o tym myśleć. Wychodząc na zewnątrz, mocniej otuliłam się kurtką. Z Emmą zawsze śmiałyśmy się, że w Anklow są tylko trzy pory roku: wczesna jesień, późna jesień i sam środek zimy. Mieliśmy teraz maj, czyli wczesną jesień. Mimo porywistego wiatru powietrze było dość ciepłe, oczywiście jak na tutejsze standardy. Specjalnie szłam wolnym krokiem. Niestety mimo tego droga na cmentarz minęła mi szybciej, niżbym tego chciała. Im bliżej celu byłam, tym bardziej czułam, jakby moje nogi zamieniały się w ołów. – Musisz dać radę – starałam się zmotywować samą siebie. Choć do pogrzebu zostało jeszcze trochę czasu, na cmentarzu przed kaplicą zebrała się już spora grupka w większości znanych mi osób. Umyślnie unikałam ludzi, obserwując wszystko z bezpiecznej odległości. Stałam tak kilkanaście minut, nie potrafiąc zmusić się, by wejść do kaplicy. Jej gotycki styl i ponury wygląd zawsze przyprawiały

mnie o dreszcze. Gdy w końcu wolnym krokiem ruszyłam w stronę drzwi, poczułam na sobie spojrzenia żałobników. Wewnątrz kaplicy panowała przerażająca cisza, a płomienie świec rzucały na ściany złowrogie cienie. Powłócząc nogami, ruszyłam wzdłuż nawy do stojącej na podwyższeniu otwartej trumny. Emma wyglądała, jakby spała. Makijaż podkreślał jej delikatną urodę, a prosta biała sukienka nadawała Emmie wygląd kruchej porcelanowej laleczki. Szloch uwiązł mi w gardle, gdy przyjrzałam się jej z bliska. – Jak mogłaś mi to zrobić? – wyszeptałam. – Jak mogłaś zostawić mnie samą? Z chwili na chwilę czułam się coraz gorzej, płuca bolały mnie przy każdym wdechu, a nogi uginały się pode mną. Planowałam szybko wyjść na zewnątrz, gdy drogę zastąpiła mi mama Emmy. Zapamiętałam ją jako wiecznie uśmiechniętą, jednak teraz była w takim stanie, że jej widok dobił mnie jeszcze bardziej. Szlochając głośno, rzuciła mi się na szyję. – Emily, jej już nie ma! Moja malutka córeczka nie żyje! Nie potrafiłam wykrztusić słowa. Mój plan ucieczki z kaplicy wziął w łeb, gdy poprosiła, bym usiadła przy niej. Pogrzeb pamiętam jak przez mgłę. Byłam zbyt skupiona na oddychaniu, by słyszeć, co dzieje się wokół. Nie wiedziałam nawet, w którym momencie wyszliśmy na zewnątrz. Nie czułam zimna ani wiatru. Miałam wrażenie, że już nigdy nie będę zdolna do odczuwania czegokolwiek. Ocknęłam się w chwili, gdy trumnę z ciałem Emmy wpuszczano do grobu, i wiedziałam, że nie zniosę już więcej. Bełkocząc jakieś przeprosiny, szybko zostawiłam rodziców mojej przyjaciółki i ruszyłam w stronę pobliskich drzew. Musiałam znaleźć się z dala od tego wszystkiego. Starając się zapanować nad oddechem, oparłam się o drzewo i w chwilę potem otoczyła mnie ciemność. – Halo! – W oddali usłyszałam jakiś głos. – Słyszysz mnie? – Czując klepnięcie w policzek, niepewnie zamrugałam i otwarłam oczy. Nade mną pochylał się jakiś nieznajomy chłopak. – Cześć. – Uśmiechnął się przyjaźnie. – Cześć – odpowiedziałam niepewnie, rozglądając się wokół. – Co się stało? – Zemdlałaś – wyjaśnił. – Mam nadzieję, że nie uderzyłaś się

w głowę przy upadku. – Poczułam jego dłonie, badające moją potylicę, i błyskawicznie zerwałam się z ziemi. Nie było to mądre. Od nagłych zawrotów głowy nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Gdyby nie mój wybawca, znów wylądowałabym na ziemi. – Na pewno dobrze się czujesz? – spytał z troską, cały czas mnie podtrzymując. – W porządku. – Uśmiechnęłam się z przymusem, starając się odsunąć od niego. – Przykro mi z powodu twojej przyjaciółki – powiedział, patrząc mi w oczy. – Wiem, jak bardzo byłyście sobie bliskie. Przez chwilę przyglądałam mu się w milczeniu. Nie miałam pojęcia, kim był, mimo że z jakiegoś powodu wydawał mi się dziwnie znajomy. Miał jasnobrązowe włosy, ciepłe zielone oczy i przyjazny uśmiech. – Dziękuję. – Znów poczułam gulę w gardle. – Em! – Za plecami usłyszałam głos Jamiego. Tylko Emma i on zwracali się do mnie tym zdrobnieniem. – Wszędzie cię szukałem! Twoja matka szaleje, obdzwania wszystkich wokół! – Jakoś to przeboleje – mruknęłam, zajęta strzepywaniem liści z kurtki. Jamie, nie zwracając uwagi na mojego towarzysza, mocno mnie uściskał. – Tak za tobą tęskniłem! Przyjemnie było znów czuć, jak się o mnie troszczy. – Skoro masz już towarzystwo, to czas na mnie. – Mój wybawca uśmiechnął się nieznacznie. – Dziękuję za pomoc – powiedziałam, odwzajemniając uśmiech. – Polecam się na przyszłość. – Ukłonił się lekko. – Zawsze z przyjemnością pomagam pięknym damom znajdującym się w opałach. Nim zdążyłam wymyśleć jakąś sensowną odpowiedź, już go nie było. – Kto to był? – Jamie patrzył na mnie zdziwiony. – Nie mam pojęcia – szepnęłam, spoglądając w ślad za moim wybawcą. – I szczerze powiedziawszy, wisi mi to. Spojrzałam na przyjaciela z powagą, zbierając się do zadania tak ważnego dla mnie pytania. Od chwili, w której dowiedziałam się

o śmierci Emmy, nie byłam w stanie rozmawiać z nikim o tym, co naprawdę się wydarzyło. Teraz jednak chciałam usłyszeć wszystkie szczegóły. Musiałam poznać prawdę. – Jamie, co tu naprawdę zaszło? Chłopak nagle zainteresował się czubkami swoich butów. – Mów! – Moja cierpliwość była już na wyczerpaniu. – Mówiłem jej, że to pajac! – Spojrzał na mnie zrozpaczony. – Przekonywałem, że tylko ją wykorzystuje, ale nie chciała mnie słuchać. Twierdziła, że przeszkadza mi jej szczęście i dlatego chcę wszystko zniszczyć. Gdy filmik wyciekł do sieci, było już za późno. – Dlaczego nikt nic z tym nie zrobił?! – Byłam coraz bardziej wściekła. – Dlaczego nikt nie zgłosił tego na policję?! – Ty chyba nie wiesz, co mówisz! – Spojrzał na mnie z ironicznym uśmiechem. – Zapomniałaś, że Daniel to syn burmistrza? A burmistrz ma w kieszeni wszystkich, łącznie z policją. – No ale przecież jest dowód! – upierałam się. – Filmik zniknął równie szybko, jak się pojawił – szepnął zrezygnowany Jamie. – Nie zapominaj o tym, gdzie jesteś. Tu nikt nie postawi się burmistrzowi. – To jakiś obłęd! – Zaczęłam nerwowo krążyć wokół Jamiego. – Jak umarła? – Z trudem wykrztusiłam z siebie to pytanie. – Em… – Jamie spojrzał na mnie szklistymi oczami. – Nie dręcz się jeszcze bardziej. – Powiedz mi! – Zatrzymałam się przed nim, łapiąc go za klapy kurtki. – Nałykała się tabletek – wyszeptał. – Jej mama myślała, że po prostu długo śpi. Gdy w końcu poszła ją obudzić, było już za późno. Znów zaczęło brakować mi powietrza. – Muszę stąd iść – szepnęłam, oddychając ciężko. Jamie wziął mnie pod ramię i ruszył w stronę bramy wyjściowej. Gdy dzieliło nas od niej zaledwie kilka metrów, kątem oka zauważyłam rozbawionego Daniela i jego koleżków, stojących przy pobliskim drzewie. Niewiele myśląc, ruszyłam zdecydowanym krokiem w ich stronę. – Em, odpuść! – Przerażony Jamie starał się mnie odciągnąć

w przeciwną stronę, niestety bezskutecznie. Wezbrała we mnie taka furia, że nic nie było w stanie mnie powstrzymać. – Jak śmiesz się tu pokazywać?! – syknęłam, podchodząc do Daniela. – Do mnie mówisz? – parsknął drwiąco chłopak. Niewiele myśląc, rzuciłam się na niego z pięściami. Zdążyłam walnąć go kilka razy w brzuch, nim jego kumple mnie odciągnęli. – Zabierzcie ode mnie tę wariatkę! – ryknął Daniel. – Wiem, co zrobiłeś! – Szamocząc się wściekle, starałam się ponownie go uderzyć. – Emma wszystko mi opowiedziała! To ty jesteś winien jej śmierci! Nie myśl, że tak to zostawię! Zapłacisz za wszystko! – krzyczałam coraz głośniej, ściągając na siebie uwagę wszystkich wokół. – Biedulka bredzi od nadmiaru wrażeń – zaśmiał się Daniel złośliwie. – Może inni się ciebie boją – popatrzyłam mu w oczy z furią – ale ja mam gdzieś to, kim jest twój tatuś! – W takim razie spróbuj szczęścia. – Wymienił z kolegami rozbawione spojrzenia. – Em, chodźmy już! – Jamie starał się mnie odciągnąć. – Naprawdę nie rusza cię to, że przez ciebie niewinna dziewczyna straciła życie?! – Wbiłam wzrok w Daniela. – To nie moja wina, że miała coś z głową. – Chłopak podszedł bliżej mnie. – Gdybym wiedział, że jest psychiczna, w życiu bym jej nie bzyknął. – Na jego wargi wypełzł uśmiech. – Dobrze, że to nie jest zaraźliwe. Byłam gotowa rzucić mu się do gardła, gdy niespodziewanie usłyszałam za plecami: – Emily?! – Mama Emmy patrzyła na mnie zaskoczona. – Co się tutaj dzieje? Dlaczego krzyczysz? – To on jest za wszystko odpowiedzialny – wywrzeszczałam. – To przez niego Emma nie żyje! – Porozmawiajmy – niespodziewanie wtrącił się ojciec Emmy. Złapał mnie za ramię i poprowadził w stronę bramy cmentarza. – Wiem, że bardzo to przeżywasz – zaczął, gdy znaleźliśmy się w znacznej

odległości od innych – ale to nie powód, by obwiniać o wszystko porządnego chłopaka. – Pan nic nie rozumie. – Spojrzałam na niego zrozpaczona. – Emma napisała do mnie, opowiedziała mi wszystko. To przez niego odebrała sobie życie. – Emma miała załamanie nerwowe – szepnął. – Nie mieszaj do tego nikogo. Od zawsze była delikatna, problemy w szkole, twój wyjazd… to wszystko odbiło się na niej. – To nieprawda! – krzyknęłam. – Dlaczego zachowujecie się, jakby nic się nie stało? – Słuchaj. – Ojciec Emmy przysunął się bliżej mnie. – Burmistrz bardzo nam pomógł w tym trudnym czasie. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebujemy, jest robienie zamieszania wokół jego rodziny. To nie przywróci życia Emmie. Patrzyłam na niego zdębiała, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszałam. – Kupił was! – krzyknęłam. – Licz się ze słowami, młoda damo! – Moje oskarżenie wyraźnie wytrąciło go z równowagi. – Nie życzę sobie podobnych uwag. Burmistrz jest moim wieloletnim przyjacielem i wspólnikiem w interesach. To dzięki jego pomocy osiągnąłem wszystko, co dziś mam. Przestań więc wymyślać jakieś niestworzone historie. Najlepiej będzie, jeśli wrócisz do domu. – To rzekłszy, puścił moje ramię i odszedł. – To jakiś koszmar – szepnęłam, starając się opanować szloch. Nie mogłam już dużej patrzeć na to wszystko, więc ruszyłam biegiem przed siebie. Udałam się w jedyne miejsce, które mogło mi przynieść ukojenie. Gdy byłam małą dziewczynką, ojciec po raz pierwszy zabrał mnie na klif O’Maleya. Ukryty przed wścibskimi oczami za niewielkim laskiem był najbardziej odludnym miejscem w naszej okolicy. Swoją nazwę zawdzięczał staremu O’Maleyowi, który niegdyś mieszkał nieopodal. Miejscowe legendy głoszą, że staruszek wraz z domem został porwany przez szalejący wiatr i zrzucony do oceanu. Podobno każdej nocy słychać tu jego krzyk. Ja oczywiście nigdy nie wierzyłam, że klif jest nawiedzony, ludzie jednak uważali to miejsce za upiorne i unikali

go. Popękane skały sprawiały wrażenie, jakby w każdej chwili mogły runąć do morza. Wystarczyło jednak przyjrzeć się pęknięciom z bliska, by przekonać się, że są tylko powierzchowne. Sam klif był całkowicie stabilny i trwały. Pokochałam to miejsce od pierwszego wejrzenia, właśnie za wszechobecną dzikość. Drzewa miały nienaturalne kształty, ich konary były powyginane przez wiatr, a ostre krawędzie skał odzwierciedlały nieokiełznaną potęgę natury. Aż po horyzont rozciągał się przepiękny widok na ocean. Klif osadzony był nieco niżej od sąsiednich skał, więc miało się wrażenie odcięcia od reszty świata. Huk fal odbijających się o skały zagłuszał wszystko inne. Pamiętam, że gdy po raz pierwszy pokazałam Emmie to miejsce, była przerażona. Z czasem jednak pokochała je równie mocno, jak ja – to było nasze miejsce. Jamiego nigdy tu nie przyprowadziłam. Lubiłam go, i to bardzo, nie miałam jednak ochoty marnować czasu spędzanego tutaj na wysłuchiwanie jego kazań o niebezpieczeństwie, jakie może mnie tu spotkać. Jamie zawsze był bardzo porządny i poukładany. Nienawidził ryzyka i bezsensownych zachowań. Zawsze ganił nas za wszelkie szalone pomysły. Biegłam tak szybko, że nogi w końcu odmówiły mi posłuszeństwa. Mijając świerkowy lasek, nieco zwolniłam. Gdy w końcu znalazłam się przy wielkim kamieniu, miejscu, gdzie zwykłyśmy siadać z Emmą, runęłam na ziemię, wyrzucając z siebie całą rozpacz i złość. – Dlaczego?! – Mój krzyk mieszał się z głośnym wyciem wiatru. – Dlaczego akurat ona?! Jak mogłeś do tego dopuścić?! Zawsze uważałam się za osobę religijną, regularnie chodziłam do kościoła, wierzyłam w dobro. Starałam się być uczciwa i pomocna. Teraz jednak miałam ogromny żal do Boga za to, co spotkało moją przyjaciółkę. Nagle wszystkie wartości, które tak ceniłam, straciły sens. Emma była najcieplejszą osobą, jaką znałam. Miła, dobra, zawsze gotowa do pomocy innym. Nie mogłam uwierzyć, że spotkało ją coś takiego. Że stała się ofiarą złych ludzi, nieceniących żadnych wartości. Jako osoba głęboko wierząca byłam pewna, że Bóg strzeże nas od złego. Nie potrafiłam zrozumieć, jak mógł zgotować jej taki los. To było całkowicie niesprawiedliwe. Samobójcza śmierć Emmy również napawała mnie trwogą. Czy jedna nieprzemyślana decyzja miała

rzutować na wszystko, co wcześniej uczyniła? Emma odebrała sobie życie, nie mogła więc trafić do nieba – przynajmniej tego mnie dotąd uczono. Czy dusza osoby tak dobrej mogła zostać wysłana w inne miejsce? Moje serce rozrywała rozpacz. Na myśl o tym, że dusza mojej przyjaciółki nie zazna już nigdy spokoju, zalała mnie kolejna fala bólu. Gdy w końcu podniosłam się z ziemi, byłam przemarznięta i wykończona kilkugodzinnym szlochem. Powłócząc nogami, wróciłam do pensjonatu. Nie miałam siły na nic, więc zrzuciłam tylko buty, kurtkę i położyłam się do łóżka, nie zwracając uwagi na to, że minęła dopiero siedemnasta. Gruba kołdra niewiele pomogła na wstrząsające mną dreszcze. W moim wnętrzu na dobre rozgościł się morderczy chłód i nic nie wskazywało na to, by planował się wynieść. Trzęsąc się jak galareta, w końcu zapadłam w sen.

Rozdział 2 Ranek nastał zbyt szybko. Mimo kilkunastu godzin snu czułam się, jakbym nie spała wcale. Niechętnie zwlekłam się z łóżka i ruszyłam pod prysznic. Gorąca woda przyjemnie rozgrzewała moje skostniałe ciało. Szybko ubrałam się w jeansy i gruby sweter, po czym z laptopem pod pachą ruszyłam do niewielkiej kawiarni mieszczącej się nieopodal pensjonatu. Na ulicy minęłam kilka znajomych osób. Widziałam, jak patrzą na mnie karcącym wzrokiem. Nie powinno dziwić mnie, że o wydarzeniach na cmentarzu będzie głośno. W takiej mieścinie jak ta wszyscy wiedzieli o wszystkim. Nie rozglądając się więcej, pośpiesznie weszłam do kawiarni. Na szczęście wewnątrz nie było nikogo. Po drugim kubku kawy moje szare komórki znów zaczęły funkcjonować. Wbrew temu, co wmawiali mi wszyscy wokół, wiedziałam swoje: śmierć Emmy to wina tego gnoja, i nie miałam zamiaru mu tego darować. Przeglądając YouTube’a, szybko przekonałam się, że po filmiku nie ma śladu. Znalazłam jedynie informację, że treść została usunięta. Jak widać, burmistrz zatrudnił najlepszych specjalistów, by uprzątnęli bałagan po jego synalku. Moim jedynym dowodem był mail od Emmy, mimo to jednak postanowiłam spróbować. Szybko dopiłam kawę i ruszyłam w stronę posterunku. Po drodze wstąpiłam na pocztę i wydrukowałam tekst wiadomości, a następnie pełna determinacji ruszyłam dalej. – Nie wyjdę stąd, dopóki mnie nie wysłuchają – szepnęłam do siebie, po czym, biorąc głęboki oddech, weszłam do budynku komisariatu. – Dzień dobry. – Uśmiechnęłam się niepewnie do siedzącej przy biurku policjantki. – Zgubiłaś się? – Spojrzała na mnie z krzywym uśmieszkiem. – Chciałam zgłosić przestępstwo – zaczęłam drżącym głosem. – Mam dowód, że Daniel O’Sullivan przyczynił się do śmierci Emmy Nolan. Kobieta spojrzała na mnie groźnie. – To nie jest miejsce na głupie żarty.