Domi-97

  • Dokumenty120
  • Odsłony15 253
  • Obserwuję27
  • Rozmiar dokumentów180.2 MB
  • Ilość pobrań9 133

Cassandra Clare - Dary Anioła - 05 Miasto zagubionych dusz

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Cassandra Clare - Dary Anioła - 05 Miasto zagubionych dusz.pdf

Domi-97 Cassandra Clare - Dary Anioła
Użytkownik Domi-97 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 407 stron)

* Cassandra Clare * - Nieoficjalne tłumaczenie -

Simon stanął i zaczął wpatrywać się tępo w drzwi frontowe jego domu. Nigdy nie znał innego domu. To było miejsce, gdzie jego rodzice wychowali go odkąd się urodził. Urósł wśród ścian Brooklyńskiego domu szeregowego. Bawił się na ulicy w cieniu drzew latem, i robił prowizoryczne sanie z pokrywki śmietnika w zimę. W tym domu jego cała rodzina przeżywała żałobę po tym, jak jego ojciec zmarł. W tym miejscu pocałował Clary pierwszy raz. Nigdy nie wyobrażał sobie dnia, kiedy drzwi domu byłyby zamknięte dla niego. Ostatni raz, kiedy widział matkę, nazwała go potworem i modliła się, by odszedł. Spowodował, że zapomniała o tym, że jest wampirem, używając uroku, ale nie wiedział jak długo będzie on trwał. Kiedy tak stał, czując zimne powietrze jesienne, patrząc przed siebie, zrozumiał, że nie trwał dostatecznie długo. Na drzwiach była namalowana farbą gwiazda Dawida, i wygrawerowany symbol Chai - życia. Filakterie1 były zawiązane na klamce i kołatce. Hamsa2 , Ręka Boga, zakrywała wizjer w drzwiach. Drętwo położył swoją rękę na metalowej mezuzy umieszczonej po prawej stronie drzwi. Zobaczył dym pochodzący z miejsca, gdzie jego ręka dotknęła świętego obiektu, ale nic nie poczuł. Żadnego bólu. Tylko straszną pustkę, która przerastała się wolno do zimnej furii. Kopnął dół drzwi i usłyszał echo z domu. - Mamo! - krzyknął. - Mamo, to ja! Nie było żadnej odpowiedzi, tylko dźwięk zamykania zamków w drzwiach. Jego wyczulony słuch rozpoznał kroki jego matki, jej oddech, ale nic nie powiedziała. Mógł wyczuć jej strach i panikę nawet przez las. - Mamo! - głos mu się złamał. - Mamo, to jest śmieszne! Wpuść mnie! To ja, Simon! 1 Dwa czarne, skórzane pasy, na których napisane są fragmenty Tory - najważniejszego tekstu objawionego judaizmowi. 2 Talizman chroniący dom od złego.

Drzwi zatrzęsły się, jakby je kopnęła. - Odejdź! - Jej głos był szorstki, nie do poznania z przerażenia. - Morderco! - Nie zabijam ludzi. - Simon pochylił głowę w stronę drzwi. Wiedział, że mógłby je wyważyć, ale czy byłby w tym sens? - Mówiłem ci. Piję krew zwierzęcą. Usłyszał jej szept, delikatny, kilka słów w języku hebrajskim. - Zabiłeś mojego syna. - powiedziała. - Zabiłeś go i umieściłeś potwora w jego ciele. - Ja jestem twoim synem. - Masz jego twarz i mówisz jego głosem, ale nie jesteś nim! Nie jesteś Simonem! - Jej głos wrósł prawie do krzyku. - Odejdź z mojego domu, zanim cię zabije, potworze! - Becky. - szepnął. Jego twarz była mokra od łez. Uniósł ręce, by jej dotknąć, a gdy to zrobił, i ją zobaczył, była mokra od krwi. Łzawił krwią. - Co powiedziałaś Becky? - Trzymaj się z daleka od swojej siostry. - Simon usłyszał hałas z wnętrza domu, jakby coś zostało przewrócone. - Mamo. - powiedział ponownie, ale tym razem jego głos nie był wysoki. Brzmiał jak ochrypły szept. Jego ręka zaczęła drżeć. - Muszę wiedzieć. Czy jest tam Becky? Mamo, otwórz drzwi. Proszę... - Trzymaj się z daleka od Becky! Słyszał jak odchodzi od drzwi. Następnie usłyszał charakterystyczny odgłos otwieranych drzwi do kuchni, skrzypienie linoleum, kiedy chodziła po nim i dźwięk otwieranej szuflady. Nagle wyobraził sobie jak jego matka chwyta za jeden z noży. Zanim cię zabiję, potworze. Myśl ta spowodowała, że zakołysał się na piętach. Jeśli zaatakowałaby go, znak zadziałałby. Zniszczyłby ją tak, jak zniszczył Lilith. Opuścił rękę i cofnął się powoli, potykając się na schodach i stanął na chodniku, przed jednym z wielkich drzew, które rzucało cień na budynek. Stał, wpatrując się w drzwi jego domu, oznakowane i zniszczone przez symbole matki, potwierdzające, że go nienawidziła. Nie - przypomniał sobie. Ona nie nienawidziła jego. Myślała, że nie żyje. Nienawidziła coś, co nie istnieje. Nie jest tym, czym ona myśli, że jest. Nie wiedział jak długo stał tam, patrząc się, dopóki jego telefon nie zaczął dzwonić, wibrując w kieszeni jego marynarki. Sięgnął po niego odruchowo, widząc, że wzór na mezuzy, który był gwiazdą Dawida, został wypalony na wewnętrznej stronie jego dłoni. Zmienił rękę i przyłożył telefon do ucha. - Halo?

- Simon? - To była Clary. Brzmiała tak, jakby jej zabrakło tchu. - Gdzie jesteś? - W domu... - powiedział i urwał. - W domu mojej matki. - poprawił się. Jego głos brzmiał pusto i odlegle w jego własnych uszach. - Dlaczego nie jesteś w Instytucie? Wszystko w porządku? - No właśnie. - zaczęła dziewczyna. - Po tym, jak poszedłeś, Maryse wróciła z dachu, gdzie miał czekać na nią Jace. Nikogo tam nie było. Simon poruszył się. Nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co robi, i jak mechaniczna lalka, ruszył w górę ulicy, w stronę stacji metra. - Co masz na myśli, że nikogo tam nie było? - Jace'a nie było. - powiedziała i usłyszał w jej głosie napięcie. - Sebastiana też. Simon zatrzymał się w cieniu drzewa o nagich gałęziach. - Ale on nie żyje. On nie żyje, Clary... - W takim razie powiedź mi dlaczego Jace'a tam nie ma, skoro Sebastian odszedł. - powiedziała, a jej głos w końcu załamał się. - Nie ma tam nic, poza dużą ilością krwi i potłuczonego szkła. Oboje zniknęli, Simon. Jace odszedł.... Tłumaczenie: JimmyK

Rozdział 1 Ostatnia Rada - Jak długo jeszcze zajmie im ustalenie werdyktu, jak myślisz? - spytała Clary. Nie miała pojęcia jak długo czekały, ale miała wrażenie, że dziesięć godzin. Nie było żadnych zegarów w czarnym, jak i jaskraworóżowym - jak puszek do pudru - pokoju Isabelle. Jedynie stosy ciuchów, książek, broni i toaletka przepełniona przez błyszczące rzeczy do makijażu i pędzelki. Miała otwarte szuflady, z których wylewały się koronkowe halki, cieliste rajstopy i boa z piór. Były też podobne kulisy jak w ,,Klatce szaleńców'', które były estetycznie zaprojektowane. W ciągu ostatnich dwóch tygodni Clary spędziła wystarczająco dużo czasu wśród bałaganu, że zaczęła znajdować w nim pocieszenie. Isabelle stała przy oknie z Churchem w ramionach, głaskając jego głowę z roztargnieniem. Kot spoglądał na nią złowrogo żółtymi oczami. Za oknem burza listopadowa była w pełnym rozkwicie. Deszcz pokrywał smugami okno jak przezroczysta farba. - Już niedługo, - powiedziała powoli. Nie miała na sobie makijażu, przez co wydawała się młodsza, a jej ciemne oczy były większe. - najprawdopodobniej pięć minut. Clary, siedząca na łóżku Izzy, pomiędzy stosem czasopism i grzechoczącym stosie serafickich ostrzy, przełknęła ślinę i poczuła gorzki smak w gardle. Zaraz wracam. Za pięć minut. To była ostatnia rzecz, którą powiedziała do chłopca, którego kochała bardziej niż cokolwiek na świecie. Teraz pomyślała, że to mogła być ostatnia rzecz, którą było jej dane mu powiedzieć. Clary pamiętała tamten moment dokładnie. Ogród na dachu. Krystaliczna, październikowa noc. Gwiazdy palące się lodowatą bielą na czarnym, bezchmurnym niebie. Kostka brukowa była pokryta czarnymi runami, opryskana posoką i krwią. Usta Jace'a na jej ustach. Jedyna ciepła rzecz w rozbijającym się na kawałki świecie. Łańcuszek z wiszącym na nim pierścieniem Morgensternów

na jej szyi. Miłość, co wprawia w ruch słońce i gwiazdy. Odwróciła się by spojrzeć na niego, ale winda zabrała ją, wciągając z powrotem w dół, do cieni budynku. Dołączyła do innych w holu, przytulając jej matkę, Luke'a, Simona, ale jakaś jej część, jak zawsze była wciąż z Jace'em. Unosiła się ponad miastem na dachu, gdzie byli samotnie obydwoje w zimnym, błyskotliwym, elektryzującym mieście. Maryse i Kadir byli tymi, którzy dostali się do windy, by dołączyć do Jace'a na dachu i zobaczyli resztki rytuału Lilith. Po dziesięciu minutach Maryse wróciła sama. Kiedy drzwi się otworzyły i Clary zobaczyła jej twarz - bladą, zastygłą i szaloną - wiedziała. Co stało się następnie było dla niej jak sen. Tłum Nocnych Łowców w holu ruszył w kierunku Maryse: Alec odsunął się od Magnusa, Isabelle zerwała się na równe nogi. Białe mignięcia światła przecinały ciemność, jak miękkie błyski lamp aparatów na miejscu zbrodni, jak jeden po drugim, ostrza serafickie, zaczęły oświetlać cienie. Przepychając sobie drogę do przodu, Clary słyszała urywki historii. Ogród na dachu był pusty. Jace zniknął. Trumna ze szkła, w której był Sebastian, była otwarta przez rozbicie. Szkło leżało wszędzie we fragmentach. Krew, jeszcze świeża, sączyła się w dół piedestału, na którym była trumna. Nocni Łowcy zaplanowali szybko, by rozejść się i przeszukać otoczenie wokół budynku. Ręce Magnusa iskrzyły się na niebiesko, kiedy odwrócił się do Clary, by spytać ją czy ma coś Jace'a dzięki czemu mógłby go tropić. Ociągając się dała mu pierścień Morgensternów i wycofała się w kąt by zadzwonić do Simona. Kiedy tylko zakończyła rozmowę, głos Nocnego Łowcy rozbrzmiewał nad innymi. - Tropić? To działa tylko, jeśli on wciąż żyje. Stracił tyle krwi, więc jest bardzo prawdopodobne... To przelało miarę. Długotrwała hipotermia, wyczerpanie i szok zrobił swoje i poczuła jak jej kolana się uginają. Jej matka złapała ją zanim upadła na ziemię. Następnie wszystko rozmyło jej się do ciemnej plamy. Obudziła się następnego poranka w swoim łóżku w domu Luke'a. Usiadła szybko prosto, a jej serce biło jak młot spadowy. Była pewna, że miała koszmar. Kiedy zwlekła się z łóżka, blaknące siniaki na rękach i nogach mówiły coś innego, podobnie jak brak jej pierścienia. Zarzuciła na siebie dżinsy i bluzę z kapturem i oszołomiona ruszyła do salonu. Znalazła w nim Jocelyn, Luke'a i Simona siedzących z posępnymi minami. Nie musiała nawet pytać, ale mimo to zrobiła to. - Znaleźli go? Wrócił? Jocelyn wstała. - Kochanie, wciąż jest poszukiwany... - Ale nie martwy? - zapytała ostro Clary. - Nie znaleźli go? - Opadła na kanapę

obok Simona. - Nie, nie umarł. Wiedziałabym o tym. Pamiętała Simona trzymającego jej rękę, kiedy Luke powiedział jej co wiedzieli. Jace wciąż był poszukiwany i Sebastian też. Złą nowiną było to, że krew na piedestale należała do Jace'a. Dobrą wiadomością było to, że stracił jej mniej niż myśleli. Była zmieszana z wodą pochodzącą z trumny, dając wrażenie większej objętości krwi, niż było jej rzeczywiście. Teraz myśleli, że to całkiem możliwe, że przeżył. Cokolwiek się tam stało. -Ale co się stało? - spytała. Luke potrząsnął głową, jego niebieskie oczy był ponure. - Nikt nie wie, Clary. Miała wrażenie, że krew w jej żyłach została zastąpiona przez lód. - Chcę pomóc. Chcę coś zrobić. Nie chce tutaj siedzieć kiedy Jace jest poszukiwany. - Nie martwiłabym się tym. - mruknęła ponuro Jocelyn. - Rada chce cię widzieć. Niewidzialny lód pękł w stawach i ścięgnach Clary kiedy wstała. - Dobrze. Nie ważne. Powiem im wszystko co chcą wiedzieć, jeżeli pomoże to w odnalezieniu Jace'a. - Powiesz im wszystko co chcą, ponieważ mają Miecz Anioła. - W głosie Jocelyn była desperacja. - Och, kochanie. Tak mi przykro. I teraz, po dwóch tygodniach od ciągle powtarzających się zeznań, po wezwaniu dziesiątków świadków, po tym jak trzymała Miecz Anioła dziesiątki razy, Clary siedziała w sypialni Isabelle i czekała na decyzję Rady o jej losie. Pamiętała uczucie, które towarzyszyło jej przy trzymaniu Miecza Anioła. Był jak mały haczyk wędkarski zanurzony w jej skórze, wyciągający prawdę z niej. Klęczała, trzymając go, w kręgu Mówiących Gwiazd i słyszała swój własny głos mówiący Radzie wszystko. Jak Valentine przywołał Anioła Raziela, i jak przejęła moc nad kontrolowaniem Anioła, poprzez usunięcie jego imienia z piasku i napisanie swojego. Powiedziała im jak Anioł zaoferował jej jedno życzenie, którego wykorzystała do przywrócenia Jace'a do żywych. Powiedziała jak Lilith opętała Jace'a i wykorzystała krew Simona by wskrzesić Sebastiana, brata Clary, którego Lilith uważała za syna. Jak Simona Znak Kaina spowodował, że Lilith zginęła, i jak myśleli, że to samo stało się z Sebastianem, który przestałby stanowić dla nich zagrożenie. Clary westchnęła i otworzyła telefon by sprawdzić czas. - Są tam od godziny. - szepnęła. - Czy to normalne? Czy może to zły znak? Isabelle wypuściła Churcha, który zawył. Podeszła do łóżka i usiadła obok Clary. Wyglądała jeszcze bardziej szczuplej niż zazwyczaj - jak Clary, która straciła na wadze w ciągu dwóch tygodni - ale była elegancka jak zawsze. W czarnych, rurkowatych spodniach i szarym, aksamitny topie. Maskara rozmazała się wokół oczu Izzy, przez co wyglądała jak szop, a nie jak francuska gwiazda filmowa. Objęła Clary, a jej bransoletki elektrum, z czarnymi runami,

zabrzęczały melodyjnie. - Nie, to nie jest zły znak. - powiedziała. - To po prostu oznaka, że mają dużo do omówienia. - Zakręciła pierścieniem Lightwoodów na palcu. - Wszystko będzie w porządku. Nie złamałaś prawa. To jest najważniejsze. Clary westchnęła. Nawet ciepło ramienia Isabelle nie mogło stopić lodu w jej żyłach. Wiedziała, że teoretycznie nie złamała żadnych praw, ale wiedziała też, że Clave było na nią wściekłe. Dla Nocnych Łowców wskrzeszanie umarłych było nielegalne, ale nie dla Anioła, który to zrobił. Pomimo tego była to ogromna rzecz, którą zrobiła prosząc o życie Jace'a z powrotem. Ona i Jace zgodzili się, by nie mówić o tym nikomu. To wstrząsnęło Clave. Clary wiedziała, że chcą ją ukarać choćby dlatego, że jej wybór miał takie katastrofalne skutki. W jakiś sposób chciała by ją ukarali. Połamali jej kości, wyrwali paznokcie, pozwolili Cichym Bracią wykorzenić jej myśli z mózgu jak źdźbło trawy. Byłby to dla niej czymś w rodzaju diabelskiej transakcji - jej własny ból dla bezpiecznego powrotu Jace'a. - Skończ z tym. - powiedziała Isabelle. Przez chwile Clary nie była pewna, czy mówi do niej, czy do kota. Church robił to, co przeważnie lubił robić. Leżał na plecach z wszystkimi czterema łapami w powietrzu, udając martwego, aby wywołać poczucie winy w jego właścicielach. Isabelle odgarnęła czarne włosy na bok i spojrzała na Clary, która zdała sobie sprawę, że powiedziała to do niej, a nie do kota. - Skończyć co? - Chorobliwie myśleć o tych wszystkich strasznych rzeczach, które ci się przytrafiły lub tymi, które chcesz by ci się przytrafiły, ponieważ ty żyjesz, a Jace jest... zaginiony. - Głos Isabelle podnosił się i opadał. Nigdy nie mówiła, że Jace nie żyje, czy jest nawet poszukiwany. Ona i Alec odrzucali te możliwości. Isabelle nigdy nie zarzucała Clary utrzymywania tak ogromnej tajemnicy lub zrobienia czegokolwiek, co doprowadziło ich, jakkolwiek nieumyślnie, do miejsca w którym są. Mimo wszystko faktem było, że Isabelle była jej zagorzałym obrońcą. Spotykały się codziennie przy drzwiach do Sali Rady. Obejmowała wtedy mocno Clary za ramię i szły koło grupy piorunujących ich wzrokiem, mruczących pod nosem Nocnych Łowców. Zawsze na nią czekała, nawet gdy przesłuchania Rady nie miały końca, rzucając ostrym spojrzeniem na każdego, kto ośmielił się spojrzeć dziwnie na Clary. Rudowłosa była zdziwiona. Ona i Isabelle nie były nigdy dostatecznie blisko. Obydwie były tym rodzajem dziewczyn, które czuły się bardziej komfortowo z chłopcami, niż z towarzystwem dziewczyn. Isabelle wciąż była przy jej boku, przez co Clary była zdezorientowana, ale zarazem wdzięczna.

- Nie mogę nic na to poradzić. - powiedziała Clary. - Gdybym mogła patrolować, jeśli mogłabym zrobić cokolwiek, myślę, że nie byłoby tak źle. - Nie wiem. - Głos Isabelle wskazywał na to, że była zmęczona. Przez ostatnie dwa tygodnie ona i Alec byli wyczerpani, a ich twarze były szare od szesnastogodzinnych patroli i poszukiwań. Kiedy Clary dowiedziała się, że zabronili jej patrolowania i poszukiwań Jace'a w jakikolwiek sposób zanim Rada nie zdecyduje co zrobić z faktem, że przywróciła go do życia, kopnęła drzwi do jej sypialni i zrobiła w nich dziurę. - Czasami czuje się bezużyteczna. - mruknęła Isabelle. Lód zatrzeszczał w kościach Clary, kiedy poruszyła się niespokojnie. - Masz na myśli, że on nie żyje? - Nie. To znaczy myślę, że nie ma dowodu na to, że jest nadal w Nowym Jorku. - Ale oni patrolują w innych miastach, prawda? - Clary przyłożyła dłoń do gardła zapominając, że pierścień Morgensternów już na nim nie wisiał. Magnus wciąż próbował wytropić Jace'a, ale wciąż bez skutków. - Oczywiście, że tak. - Isabelle wyciągnęła z zaciekawieniem rękę i dotknęła delikatnego, srebrnego dzwonka, który wisiał teraz na szyi Clary zamiast pierścienia. - Co to? Clary zawahała się. Dzwonek był prezentem od Królowej Jasnego Dworu. Nie, to nie było do końca prawdą. Królowa faerie nie dawała prezentów. Ten dzwonek oznaczał sygnał dla niej, że Clary potrzebuje jej pomocy. Rudowłosa łapała się na tym, że jej dłoń dotyka go coraz częściej, gdy mijały dni bez śladu Jace'a. Jedyną rzeczą, którą powstrzymywała Clary była wiedza, że Królowa Jasnego Dworu nigdy niczego nie dawała bez oczekiwania czegoś strasznego w zamian. Zanim Clary odpowiedziała Isabelle, drzwi się otworzyły. Obydwie dziewczyny wyprostowały się jakby połknęły kij od miotły. Clary trzymała jedną z różowych poduszek Izzy tak mocno, że stras wbijał się w skórę jej dłoni. - Cześć. Smukła sylwetka wślizgnęła się do pokoju i zamknęła drzwi. Alec, starszy brat Isabelle, był ubrany w ubiór Rady. Czarną szatę, na której widniały srebrne runy, która była rozpięta i widać było pod nią jeansy i czarną koszulkę z długimi rękawami. Cała czerń sprawiała, że jego skóra była jeszcze jaśniejsza, a krystalicznie niebieskie oczy bardziej niebieskie. Jego włosy były czarne i proste jak u jego siostry, ale krótsze, sięgające trochę ponad podbródek. Jego usta były ściśnięte w cienką linię. Serce Clary zaczęło bić szybciej. Alec nie wyglądał na szczęśliwego. Jakąkolwiek wiadomość miał, nie mogła być dobra. To Isabelle przemówiła pierwsza. -Jak poszło? - spytała spokojnie. - Jaki jest

werdykt? Alec usiadł przy toaletce, kręcąc się w kółko na krzesełku, patrząc na zmianę na twarz Izzy i Clary ponad oparciem. W innych okolicznościach byłoby to komiczne. Alec był bardzo wysoki, z długimi nogami jak u tancerza, a sposób, w jaki ułożył się niezgrabnie wokół krzesła sprawił, że wyglądał komicznie. - Clary. - powiedział. - Jia Penhallow wydała werdykt. Jesteś oczyszczona z wszystkich swoich wykroczeń. Nie złamałaś żadnego prawa, a Jia uważa, że zostałaś już wystarczająco ukarana. Isabelle wypuściła głośno powietrze i uśmiechnęła się. Przez chwilę uczucie ulgi rozbiło cienką warstwę lodu ponad wszystkimi uczuciami Clary. Nie zostanie ukarana, zamknięta w Cichym Mieście, złapana w pułapkę gdzie nie mogłaby pomóc Jace'owi. Luke, który reprezentował wilkołaki w Radzie, był obecny przy werdykcie. Obiecał, że zadzwoni do Jocelyn jak najszybciej po zakończeniu spotkania, ale Clary i tak sięgnęła po telefon. Perspektywa przekazania jej matce dobrej wiadomości dla odmiany była zbyt kusząca. - Clary. - powiedział Alec, kiedy otworzyła gwałtownie telefon. - Poczekaj. Spojrzała na niego. Pomimo dobrych wieści jego mina była wciąż poważna jak u grabarza. Z nagłymi złymi przeczuciami, Clary odłożyła telefon na łóżku. - O co chodzi, Alec? - To nie twój werdykt zajął tak długo czasu Radzie. - powiedział Alec. - Była inna sprawa do omówienia. Lód powrócił. Clary zadrżała. - Jace? - Nie do końca. - Alec pochylił się do przodu, składając ręce wzdłuż oparcia krzesła. - Raport przyszedł dzisiaj wczesnym porankiem z Instytutu w Moskwie. Zabezpieczenia na Wyspie Wrangla zostały wczoraj zniszczone. Wysłano ekipę do naprawy. Są to ważne zabezpieczenia i stały się priorytetem dla Rady. Zabezpieczenia - służyły, jak Clary to rozumiała, jako rodzaj magicznego systemu ogrodzenia, otaczającego ziemię, umieszczonego przez pierwsze pokolenie Nocnych Łowców. Mogą być ominięte przez demony, ale nie jest to łatwe. Utrzymują większość z nich z dala od ziemi, bo gdyby nie one, byłby zaatakowany powodzią, inwazją demonów. Pamiętała coś, co Jace mówił jej kiedyś, co miała wrażenie, że wydarzyło się lata temu: Kiedyś była mała inwazja demonów w naszym świecie, łatwa do powstrzymania. Ale nawet w czasie trwania mojego życia coraz więcej i więcej demonów dostaje się przez zabezpieczenia. - To źle, - zaczęła Clary. - ale nie widzę co ma to wspólnego z... - To stało się priorytetem dla Clave. - Alec przerwał jej. - Poszukiwania Jace'a i Sebastiana były priorytetowe przez ostatnie dwa tygodnie. Ale oni przeszukali

wszystko i nie ma śladu żadnego z nich w jakimkolwiek miejscu spotkań Podziemnych. Żadne z zaklęć śledzących Magnusa nie zadziałało. Elodie, kobieta, która wychowała prawdziwego Sebastiana Verlac'a, zarzucała, że nikt nie próbował skontaktować się z nią. To było długa rozmowa, w każdym razie. Żaden szpieg nie doniósł o jakichkolwiek nietypowych aktywnościach wśród znanych członków starego koła Valentine. Cisi Bracia nie byli w stanie dowiedzieć się dokładnie co rytuał Lilith miał do zrobienia, i czy też się udał. Ogólnie wszyscy zgadzają się z tym, że Sebastian - oczywiście, oni nazywają go Jonathanem, kiedy o nim rozmawiają - porwał Jace'a, ale to jest wszystko, co wiemy. - Więc? - spytała Isabelle. - Co to oznacza? Więcej poszukiwań? Więcej patrolowania? Alec potrząsnął głową. - Nie chcą wznawiać poszukiwań. - powiedział cicho. - To był dla nich priorytet. Minęły dwa tygodnie i nie znaleźli nic. Specjalne grupy sprowadzone z Idrisu będą musiały być odesłane do domu. Sytuacja z zabezpieczeniami jest obecnie priorytetem. Nie wspominając, że Rada była tworzona od nowa. Aktualizacja prawa, które zmienia poglądy Rady, mianowanie nowego Konsula i Inkwizytora, zmienienie traktowania Podziemnych, którzy nie chcą być wyrzuceni całkowicie poza tor. Clary wpatrywała się w niego. - Nie chcą, by zniknięcie Jace'a wyrzuciło ich poza tor, kiedy zamieniają parę głupich, starych Praw? Poddają się? - Oni nie poddają się... -Alec. - powiedziała ostro Isabelle. Alec wziął głęboki oddech i przyłożył dłonie do twarzy. Miał długie palce, pokryte bliznami jak u Jace'a. Znak podobny do oka widniał na skórze Nocnego Łowcy na grzbiecie jego prawej ręki. - Clary, dla ciebie - dla nas - zawsze szukanie Jace'a będzie najważniejsze. Ale dla Clave ważniejsze jest szukanie Sebastiana. Jace'a też, ale przede wszystkim Sebastiana. Jest niebezpieczny. Zniszczył zabezpieczenia Alicante. Jest masowym mordercą. Jace jest... - Po prostu jednym z Nocnych Łowców. - mruknęła Isabelle. - Umieramy i giniemy przez cały czas. - Jace dostaję trochę więcej przeszkód za bycie bohaterem. - powiedział Alec. - Clave wyraziło się jasno. Poszukiwania będą kontynuowane, ale teraz są wstrzymane. Spodziewają się, że Sebastian zrobi następny ruch. Tymczasem jest trzeci priorytet dla Clave. Oczekują od nas, że wrócimy do normalnego życia. Normalnego życia? Clary nie mogła w to uwierzyć. Normalne życie bez Jace'a? - To samo powiedzieli nam po śmierci Maxa, - zaczęła Izzy, a jej czarny oczy zabłysły gniewem. - że szybciej przestaniemy cierpieć, jeśli po prostu wrócimy do normalnego życia.

- To miała być dobra rada. - powiedział Alec poprzez palce. - Powiedź to tacie. Czy on kiedykolwiek przybędzie z Idrisu na spotkanie? Alec potrząsnął głową, opuszczając ręce. -Nie. Jeśli to jest jakiekolwiek pocieszenie, było wiele osób na spotkaniu mówiących ze złością by dalej poszukiwać Jace'a z pełną mocą. Magnus, oczywiście, Luke, Konsul Penhallow, nawet Brat Zachariasz. Ale w końcu pod koniec dnia to nie wystarczyło. Clary spoglądała na niego uważnie przez cały czas. - Alec, - spytała. - Czy niczego nie czujesz? Źrenice Aleca rozszerzyły się tak, że zaciemniły niebieski kolor jego oczu. Na chwilę Clary przypomniała sobie chłopca, który nienawidził jej, kiedy pierwszy raz przyszła do Instytutu. Chłopca o obgryzionych paznokciach z dziurami w rękawach. - Wiem, że jesteś zdenerwowana, Clary. - powiedział ostrym głosem. - Jeśli sugerujesz, że Izzy i mnie nie obchodzi Jace tak jak ciebie... - Nie o tym mówię. - przerwała mu Clary. - Mówię o waszej więzi parabatai. Czytałam o ceremonii w Kodeksie. Wiem, że bycie parabatai tworzy więź łączącą dwie osoby. Możesz wyczuć rzeczy o Jasie. Rzeczy, które pomagają ci kiedy walczysz. Więc sądzę... Mam na myśli... Czy mógłbyś wyczuć, czy on wciąż żyje? - Clary. - Isabelle była zmartwiona. - Myślałam, że ty nie... - On żyje. - powiedział Alec ostrożnie. - Myślisz, że straciłbym być tą rzecz, gdyby nie żył? Jest z pewnością coś fundamentalnie złego. Czuję, że jest tego dużo. Ale on wciąż oddycha. - Czy to coś ,złego' oznacza, że jest przetrzymywany w niewoli? - spytała Clary cicho. Alec spojrzał w stronę okna, na szarą ścianę deszczu. - Możliwe. Nie mogę tego wytłumaczyć. Nigdy nie czułem niczego takiego jak teraz. - Ale żyje. - Chłopak spojrzał na nią bezpośrednio. - Jestem tego pewien. - Pieprzyć więc Radę. Znajdziemy go sami. - powiedziała Clary. - Clary... Gdyby to było możliwe... Nie myślisz, że my... - zaczął Alec. - Robiliśmy to, co Clave nam kazało robić wcześniej, - zaczęła Isabelle. -Patrole, poszukiwania - istnieją inne sposoby. - Masz na myśli sposoby, które łamią prawo? - mruknął Alec. Brzmiał na niezdecydowanego. Clary miała nadzieję, że nie wypowie motta Nocnych Łowców względem prawa: Twarde prawo, ale prawo. - Prawo jest surowe, ale jest prawem. - Królowa Jasnego Dworu zaproponowała mi przysługę. - powiedziała Clary. -Na przyjęciu w Idrisie. - Wspomnienia o tamtej nocy, jaka szczęśliwa wtedy była,

spowodowały, że jej serce ścisnęło się na moment. - I dała mi drogę kontaktu z nią. - Królowa Jasnego Dworu nie daje niczego za darmo. - Wiem o tym. Wezmę ten dług na swoje ramiona, cokolwiek nim będzie. -Clary przypomniała sobie słowa dziewczyny faerie, która dawała jej dzwonek. Zrobiłabyś wszystko, żeby go uratować, bez względu na koszty, bez względu na dług wobec piekła czy nieba, prawda? - Chciałabym, by jedno z was poszło ze mną. Nie jestem dobra w tłumaczeniu mowy faerie. Przynajmniej, kiedy któreś z was będzie ze mną, może ograniczyć moje zepsucie czegokolwiek. Jeśli jest cokolwiek, co ona może zrobić... - Ja pójdę z tobą. - powiedziała natychmiast Isabelle. Alec spojrzał na siostrę ponuro. - Rozmawialiśmy z faerie. Rada przesłuchała wiele z nich. Nie mogą kłamać. - Rada pytała je, czy wiedzą gdzie jest Jace i Sebastian, - zaczęła Clary. - anie o to, czy mogą ich znaleźć. Królowa Jasnego Dworu wiedziała o moim ojcu, wiedziała o więzionym Aniele, znała prawdę o mojej i Jace'a krwi. Myślę, że nie jest wiele tego, co się dzieje w tym świecie, o czym ona nie wie. - To prawda. - powiedziała Isabelle, a w jej głosie zabrzmiało ożywienie. - Wiesz, że trzeba pytać faerie dokładnie o właściwe rzeczy, aby otrzymać od nich przydatne informacje, Alec. Są trudni do przesłuchiwania, nawet jeśli muszą mówić prawdę. Przysługa, jednak, jest inna. - Ich potencjał, względem niebezpieczeństwa, jest dosłownie nieograniczony. - powiedział Alec. - Jeśli Jace wiedziałby, że pozwoliłem iść Clary do Królowej Jasnego Dworu, on... - Nie dbam o to. - przerwała mu Clary. - On by dla mnie to zrobił. Powiedz mi, że nie. Jeśli bym zaginęła... - Spaliłby cały świat, jeśli mógłby dzięki temu wyciągnąć cię z jego popiołów. - powiedział Alec, który brzmiał na wyczerpanego. - Do diabła, myślisz, że nie chciałbym spalić całego świata teraz? Staram się być... - Starszym bratem. - powiedziała Isabelle. - Rozumiem to. Alec wyglądał jakby walczył o kontrolę nad sobą. - Jeśli coś stałoby się tobie, Isabelle, po tym jak Max i Jace... Izzy wstała i przeszła przez cały pokój by objąć Aleca. Jej ciemne włosy, dokładnie taki sam kolor jak u jej brata, złączyły się z jego, kiedy Izzy szepnęła coś do jego ucha. Clary obserwowała ich z lekki ukłuciem zazdrości. Zawsze chciała mieć brata. I teraz miała go. Sebastiana. Patrzyła jak Alec szarpie czule włosy swojej siostry, kiwa lekko głową i puszcza je. - Powinniśmy wszyscy iść. - powiedział. - Ale muszę powiedzieć Magnusowi, przynajmniej co robimy. Niesprawiedliwie byłoby nie mówić mu tego.

- Chcesz użyć mojego telefonu? - spytała Isabelle, oferując mu poobijane różowe urządzenie. Alec pokręcił głową. - Czeka na dole z innymi. Będziesz musiała dać jakąś wymówkę Luke'owi, Clary. Jestem pewny, że oczekuje od ciebie, że wrócisz z nim do domu. Mówił, że twoja matka była chorobliwie niecierpliwa. - Ona obwinia się za istnienie Sebastiana. - Clary podniosła się. - Nawet jeśli uważała go za zmarłego przez te wszystkie lata. - To nie jej wina. - Isabelle pociągnęła za złoty bat wiszący na ścianie, który owinął się wokół jej nadgarstka. Wyglądał jak świecące bransoletki. - Nikt jej nie obwinia. - To nie ma znaczenia. - powiedział Alec. - Nie, kiedy obwiniasz siebie. W ciszy udało im się przejść przez korytarze Instytutu. Były teraz dziwnie zatłoczone przez innych Nocnych Łowców, którzy byli częścią specjalną komisji wysłanej z Idrisu, która miała sprawdzić sytuację. Nikt z nich nie spojrzał na Isabelle, Aleca, czy też Clary z jakimś większym zainteresowaniem. Początkowo Clary czuła się tak, jakby była w centrum zainteresowania. Tyle razy słyszała szepty ,Córka Valentine'a', że bała się przychodzić do Instytutu. Ale stała przed Radą wystarczającą ilość razy, że to uczucie zniknęło. Zjechali na dół windą. Nawa Instytutu została jasno oświetlona przez magiczne światła. Była zapełniona członkami Rady i ich rodzinami. Luke i Magnus siedzieli na ławce rozmawiając ze sobą. Obok Luke'a siedziała wysoka, niebieskooka kobieta, która wyglądała tak jak on. Miała związane włosy, przefarbowane na szary brąz i Clary od razu ją rozpoznała. Amatis, siostra Luke'a. Magnus wstał na widok Aleca i podszedł do niego by z nim porozmawiać. Izzy dostrzegła kogoś koło ławek i odeszła w swój zwykły sposób, bez powiedzenia gdzie idzie. Clary podeszła do Luke i Amatis by się z nimi przywitać. Obaj wyglądali na zmęczonych. Amatis klepnęła Luke'a ramię życzliwie. Wilkołak wstał i uścisnął Clary kiedy ją zobaczył. Jego siostra pogratulowała Clary za wyczyszczenie z zarzutów przez Radę, a ona pokiwała jedynie głową. Czuła, że była tam tylko w połowie. Większa jej część była zdrętwiała, a reszta odpowiadała jak autopilot. Widziała Magnusa i Aleca kątem oka. Nocny Łowca pochylał się blisko do czarownika w sposób, w jaki rozmawiały ze sobą tylko pary. We własnym wszechświecie. Była szczęśliwa widząc ich szczęśliwych, ale też zraniona. Zastanawiała się, czy jeszcze kiedykolwiek będzie tak rozmawiać jak oni. Pamiętała głos Jace'a; Ja nawet nie chcę chcieć nikogo prócz ciebie. - Ziemia do Clary. - powiedział Luke. - Chcesz wrócić do domu? Twoja mama nie może się doczekać by ciebie zobaczyć, i byłaby zadowolona, gdyby zobaczyła Amatis zanim wróci jutro do Idrisu. Pomyślałem, że moglibyśmy zjeść obiad. Wybierzesz restaurację. - próbował ukryć troskę w głosie, ale Clary słyszała ją.

Ostatnio nie jadła zbyt dużo, a jej ubrania zaczęły coraz bardziej na niej wisieć. - Nie czuję się w nastroju do świętowania. - mruknęła. - Przez Radę, która zmieniła priorytety względem szukania Jace'a. - Clary, to nie znaczy, że mamy zamiar przestać. - powiedział Luke. - Wiem. Ja po prostu... To, w jaki sposób mówią o misji poszukiwawczo- ratowniczej brzmi, jakby szukali ciał. -przełknęła ślinę. - W każdym razie, myślałam o pójściu do Taki na kolację z Isabelle i Alec'iem. - powiedziała. - Po prostu... Chcę zrobić coś normalnego. Amatis zerknęła w stronę drzwi. - Na zewnątrz mocno pada. Clary czuła jak jej usta wyginają się w uśmiech. Zastanawiała się, czy wyglądało to tak fałszywie, jak się czuła. - Nie utopię się. Luke dał jej do ręki pieniądze z wyraźną ulgą, że robi coś normalnego jak wychodzenie z przyjaciółmi. - Po prostu obiecaj, że coś zjesz. - Dobrze. Poczuła ukłucie poczucia winy, kiedy udało jej się wydobyć połowę prawdziwego uśmiechu w jego stronę, zanim się obróciła. Magnus i Alec nie byli już w miejscu, gdzie byli przed chwilą. Rozglądając się dookoła zobaczyła Izzy, którą wyróżniały długie, czarne włosy wśród tłumu. Stała przy dużych, podwójnych drzwiach Instytutu rozmawiając z kimś, kogo Clary nie mogła zobaczyć. Rudowłosa skierowała się w stronę Isabelle. Kiedy zbliżyła się, rozpoznała jedną osobę z grupy, z lekkim szokiem zaskoczenia. Aline Penhallow. Jej błyszczące, czarne włosy były obcięte stylowo nieco powyżej ramion. Stojąca obok Aline dziewczyna była szczupła, o jasnych, biało-złotych włosach, zakręconych w loki. Patrząc na jej twarz dostrzegła, że koniuszki jej uszu były lekko spiczaste. Miała na sobie szaty Rady. Kiedy Clary zbliżyła się zobaczyła, że oczy dziewczyny były niesamowite, o niezwykle niebiesko-zielonym kolorze, który spowodował, że jej palce zatęskniły za ołówkami Prismacolor pierwszy raz od dwóch tygodni. - To musi być dziwne, że twoja mama jest nowym Konsulem. - Isabelle mówiła do Aline, kiedy Clary dołączyła do nich. - Nie, żeby Jia była o wiele lepsza niż... Cześć, Clary. Aline, pamiętasz Clary. Dwie dziewczyny pokiwały głowami. Clary kiedyś przeszkodziła Aline kiedy całowała Jace'a. Było to dla niej straszne w tamtym czasie, ale pamięć o tym nie sprawiała jej bólu. Czułaby teraz ulgę przeszkadzając Jace'owi całującego kogoś. Przynajmniej wiedziałaby, że żyje. - A to jest dziewczyna Aline, Helen Blackthorn. - powiedziała Isabelle z naciskiem. Clary utkwiła wzrok w niej. Czy Isabelle myśli, że jest idiotką? Poza tym, pamiętała kiedy Aline mówiła jej, że pocałowała Jace'a dla eksperymentu,

aby sprawdzić, czy jakikolwiek facet jest w jej typie. Najwyraźniej odpowiedzią było, że nie. - Rodzina Helen opiekuje się Instytutem w Los Angeles. Helen, to Clary Fray. - Córka Valentine'a. - powiedziała dziewczyna. Wyglądała, jakby była trochę pod wrażeniem, a zarazem na zaskoczoną. Clary skrzywiła się. - Staram się nie myśleć o tym zbyt wiele. - Przepraszam. Widzę właśnie dlaczego. - Helen zrobiła się czerwona. - Głosowałam, by priorytetem było poszukiwanie Jace'a, w każdym bądź razie. Przykro mi, że nie wyszło. - Dzięki. - Nie chcąc rozmawiać o tym, Clary zwróciła się do Aline. - Gratulacje dla twojej mamy za zostanie Konsulem. To musi być bardzo ekscytujące. Aline wzruszyła ramionami. - Jest teraz bardziej zajęta. - Odwróciła się do Isabelle. - Wiedziałaś, że twój tata chciał zająć miejsce Inkwizytora? Clary czuła jak Isabelle zastyga w bezruchu koło niej. - Nie. Nie wiedziałam o tym. - Byłam zaskoczona, - zaczęła Aline. - Myślałam, że jest bardzo zaangażowany w prowadzenie Instytutu tu... - przerwała, patrząc gdzieś za Clary. - Helen, myślę, że twój brat próbuje zrobić największą kałużę świata z roztopionego wosku. Pewnie chciałabyś go zatrzymać. Helen wypuściła z irytacją powietrze, i mamrocząc coś o dwunastoletnich chłopcach, zniknęła w tłumie, kiedy Alec torował sobie drogę naprzód. Przywitał się z Aline uściskiem - Clary zapominała, czasami, że Penhallowie i Lightwoodowie znają się od lat -i spojrzał na Helenę w tłumie. - To twoja dziewczyna? Aline kiwnęła głową. - Helen Blackthorn. - Słyszałem, że ta rodzina ma w sobie krew faerie. - powiedział Alec. Ach, pomyślała Clary. To wyjaśniało spiczaste uszy. Krew Nephilim była dominująca, i dziecko faerie i Nocnego Łowcy zawsze było Nephilim, chociaż krew faerie ukazywała się w dziwny sposób, nawet po kilku pokoleniach. - Trochę. - powiedziała Aline. - Chciałam ci podziękować. Alec wyglądał na szczerze oszołomionego. - Za co? - Za to, co zrobiłeś w Sali Anioła. - powiedziała Aline. - Za pocałowanie Magnusa. To mnie popchnęło, czego potrzebowałam do tego, by powiedzieć moim rodzicom... wyjść naprzeciw im. I gdybyś tego nie zrobił, nie sądzę, że kiedy spotkałam Helen, miałabym odwagę powiedzieć cokolwiek. - Och. - Alec wyglądał na zaskoczonego, jakby nie mógł uwierzyć, że miał jakikolwiek wpływ na kogoś poza jego najbliższej rodziny. - A twoi rodzice, dobrze to przyjęli?

Aline przewróciła oczami. - W pewnym sensie ignorują to, jakby mogło to zniknąć, kiedy nie będą o tym mówić. - Clary pamiętała co powiedziała Isabelle o Clave i ich postawy wobec homoseksualnych członków. Jeśli tacy są, nie rozmawiają o nich. - Ale mogło być gorzej. - Mogło być zdecydowanie gorzej. - powiedział Alec, a w jego głosie była dziwna ponura nuta, która spowodowała, że Clary spojrzała na niego. Twarz Aline była pełna wyrazu sympatii. - Przykro mi. - powiedziała. - Jeśli twoich rodzice nie... - Dają sobie z tym radę. - mruknęła trochę zbyt ostro Isabelle. - Cóż, tak czy inaczej nie powinnam teraz nic o tym mówić. Nie, kiedy Jace zaginął. Musicie być wszyscy tacy zmartwieni. - Wzięła głęboki oddech. - Wiem, że ludzie prawdopodobnie mówią wiele głupot na jego temat. Robią to, bo nie wiedzą co powiedzieć. Po prostu, chciałam wam coś powiedzieć. Zbliżyła się do Lightwoodów i Clary, obniżając głos. - Alec, Izzy, pamiętam kiedy przybyliście kiedyś do Idrisu by nas zobaczyć. Miałam trzynaście lat, a Jace - myślę, że dwanaście. Chciał zobaczyć las Brocelind, więc pożyczył konie i pojechałam z nim tam na jeden dzień. Oczywiście, zgubiliśmy się. Brocelind jest nieprzenikniony. Zrobiło się ciemno i las stawał się gęściejszy, a ja byłam przerażona. Myślałam, że tam umrę, ale Jace się nie bał. Był pewny, że znajdziemy wyjście. Zajęło mu to godziny, ale zrobił to. Wydostał nas stamtąd. Byłam mu wdzięczna, ale on spojrzał na mnie, jakbym oszalała. Ale znalazł drogę, nie było innej opcji. Chcę tylko powiedzieć,że znajdzie drogę z powrotem do Ciebie. Wiem o tym. Clary nie sądziła, że zobaczy kiedykolwiek łzy Izzy, które teraz starała się zatrzymać. Jej oczy były podejrzanie szerokie i błyszczące. Alec patrzył na swoje buty. Clary poczuła, jak źródło nieszczęścia chciało skoczyć w jej środku, ale zmusiła je do lądowania. Nie mogła myśleć o Jace, kiedy miał dwanaście lat, nie mogła myśleć, o zaginionym w ciemnościach, lub w ogóle myśleć, o zaginionym gdziekolwiek, uwiezionym gdzieś, potrzebującym pomocy, oczekujący jej przyjścia, i coś w niej pękło. - Aline. - powiedziała, widząc że Isabelle i Alec nie mogą tego zrobić. - Dziękuję. Aline uśmiechnęła się nieśmiało. - O to mi chodziło. - Aline! - To była Helen, która miała zaciśniętą mocno dłoń wokół nadgarstka młodszego chłopca, którego ręce były pokryte niebieskim woskiem. Musiał bawić się cienkimi świeczkami w ogromnych kandelabrach, które zdobiły boki nawy głównej. Wyglądał na dwanaście lat, z szelmowskich uśmiechem i tymi samymi oszołamiającymi, niebiesko-zielonymi oczami jak u siostry, chociaż jego włosy były ciemnobrązowe. - Wróciliśmy. Powinniśmy iść zanim Jules zniszczy całe to miejsce. Nie

wspominając, że nie mam pojęcia gdzie Tibs i Livvy zniknęli. - Jedli wosk. - Chłopiec, Jules, wyglądał na zadowolonego, że mógł pomóc. - O Boże. - jęknęła Helen i spojrzała na nich przepraszająco. - Nie zwracajcie na mnie uwagi. Mam sześciu młodszych braci i sióstr i jedną starszą. To jak wieczne zoo. Jules spojrzała z Aleca na Isabelle i wreszcie na Clary. - Ile braci i sióstr masz? - zapytała Izzy. Helen zbladła. Isabelle powiedziała niezwykle stabilnym głosem. - Ze mną jest nas trzech. Oczy Jules pozostały na Clary. - Nie jesteście podobni. - Nie jestem z nimi związana. - powiedziała Clary. - Nie mam rodzeństwa. - Żadnego? - Niedowierzanie w głosie chłopca było takie, jakby powiedziała, że ma błonę między palcami u stóp. - To dlatego wyglądasz na taką smutną? Clary pomyślała o Sebastianie, o jego jasnych, wręcz białych włosach i czarnych oczach. Mam jednego, pomyślała. Gdyby nie on, nic by się nie stało. Zapulsowała w niej nienawiść, która odgrzała jej lodowatą krew. -Tak. - powiedziała cicho. - Dlatego jestem smutna. Tłumaczenie: JimmyK

Rozdział 2 Ciernie Simon czekał na Clary, Aleca i Isabelle przed Instytutem pod kamiennym sklepieniem, który ledwie chronił go od najgorszego deszczu. Odwrócił się, kiedy wyszli przez drzwi, a Clary zobaczyła, że jego ciemne włosy przykleiły się do szyi i czoła. Odgarnął je i spojrzał na nią pytająco. - Jestem oczyszczona - zaczęła, a kiedy zaczął się uśmiechać, pokręciła głową. - Ale wstrzymali poszukiwania Jace'a. Ja… ja jestem pewna, że myślą, że on nie żyje. Simon spojrzał w dół na swoje mokre jeansy i koszulkę (szarą, pomiętą z napisem na boku przodu koszulki mówiącym: WYRAŹNIE PODJĄŁEM JAKIEŚ ZŁE DECYZJĘ. Potrząsnął głową. - Przykro mi. - Clave właśnie takie jest - skwitowała Isabelle. - Przypuszczam, że nie mogliśmy niczego innego od nich oczekiwać. - Basia coquum. - powiedział Simon. - Lub jakiekolwiek inne mają motto. - ,,Descensus Averno facilis est.'' czyli ,,Łatwe jest zejście do piekła''- odezwał się Alec. – Ty właśnie powiedziałeś ,,pocałuj kucharza''. - Cholera. - powiedział Simon. - Wiedziałem, że Jace się ze mnie naśmiewał - jego mokre, brązowe włosy opadły mu na oczy; odgarnął je niecierpliwym gestem. Wystarczyło to, by Clary zobaczyła błyszczący Znak Kaina na jego czole. - I co teraz? - Teraz idziemy zobaczyć się z Królową Jasnego Dworu. - powiedziała Clary. Dotknęła dzwoneczka przy jej gardle, wyjaśniając Simonowi o wizycie Kaelie w trakcie przyjęcia Luke'a i Jocelyn i jej obietnicy o pomocy Królowej. Simon był nieufny. - Ta czerwono włosa dama ze złym podejściem, która zmusiła cię do pocałowania Jace'a? Nie lubię jej. - Tylko to o niej pamiętasz? Że kazała pocałować Clary Jace'a? - Isabelle brzmiała

na zirytowaną. - Królowa Jasnego Dworu jest niebezpieczna. Cały czas bawi się innymi. Zwykle lubi doprowadzać ludzi do szaleństwa i krzyków każdego dnia jeszcze przed śniadaniem. - Nie jestem człowiekiem - powiedział Simon. -Już nie - spojrzał krótko na Isabelle i odwrócił wzrok, zwracając się do Clary. - Chcesz, żebym poszedł z wami? - Myślę, że dobrze byłoby mieć ciebie ze sobą. Chodzący za Dnia, Znak Kaina, niektóre rzeczy imponują nawet Królowej. - Nie liczyłbym na to. - powiedział Alec. Clary spojrzała na niego i spytała. - Gdzie Magnus? - Powiedział, że będzie lepiej, jeżeli nie pójdzie. Najwyraźniej on i Królowa Jasnego Dworu mają za sobą jakiś rodzaj wspólnej historii. Isabelle uniosła brwi. - Nie taki rodzaj historii, - powiedział Alec z irytacją. - Raczej wojny. Chociaż…- dodał w połowie oddechu. - To co przeżył przede mną nie powinno być już dla mnie zaskoczeniem. - Alec! – Isabelle zwolniła, żeby porozmawiać z bratem, a Clary otworzyła swoją parasolkę z pstryknięciem. Simon ją dla niej kupił lata temu w Muzeum Historii Naturalnej. Parasolka miała wzór dinozaura na górze. Clary zobaczyła rozbawienie na jego twarzy. - Idziemy? - spytał i zaoferował ramię. Deszcz spadał miarowo w dół, tworząc z rynien małe strumienie. Przejeżdżające taksówki rozbryzgiwały wodę dookoła. To dziwne, pomyślał Simon. Mimo że czuł zimna, mokro i wilgoć nadal go irytowały. Rzucił okiem przez ramię na Alec’a i Isabelle. Izzy nie spojrzała w jego oczy odkąd wyszli spod Instytutu i zastanawiał się o czym myślała. Wyglądała tak, jakby chciała porozmawiać z bratem, a kiedy zatrzymali się na rogu Park Avenue, usłyszał co mówi. - Co o tym myślisz? O tacie starającym się zająć stanowisko Inkwizytora? - Myślę, że brzmi to jak nudna praca. - Isabelle trzymała parasolkę. Była z przezroczystego tworzywa sztucznego, udekorowana kalkomanią różnokolorowych kwiatów. To była jedna z najbardziej dziewczęcych rzeczy, które Simon kiedykolwiek widział, i nie winił Alec’a, że unikał by nie znaleźć się pod

nią, nawet kosztem zmoknięcia. - Nie wiem, dlaczego miałby jej chcieć. - Nie obchodzi mnie, że to nudne - Isabelle syknęła cicho. - Jeżeli zostanie wybrany, będzie w Idrisie cały czas. Cały czas. A nie może prowadzić Instytutu i być Inkwizytorem. Nie może mieć jednocześnie dwóch prac. - Chyba tego nie zauważyłaś, Iz, ale i tak jest w Idrisie cały czas. - Alec... – nie usłyszał, co powiedziała dalej, bo światło zmieniło się i ruch uliczny gwałtownie ruszył, rozpryskując lodowatą wodę na chodniki. Clary, chcąc ominąć kałużę, niemal wpadła na Simona, ale ten przytrzymał ją za rękę. - Przepraszam - powiedziała. Jej dłoń w jego dłoni była mała i zimna. – Nie zwracałam uwagi. - Wiem - starał się powstrzymać zmartwienie w swoim głosie. Ona tak naprawdę „nie zwracała uwagi” na nic od przeszło dwóch tygodni. Na początku płakała, potem była zła - zła, że nie mogła uczestniczyć w patrolach szukających Jace'a; zła na Radę za niekończące się przesłuchania; zła, że siedziała w domu praktycznie jak więzień, ponieważ była podejrzana przez Clave. Przede wszystkim była jednak zła na siebie, że nie mogła stworzyć runu, który byłby pomocny. Spędzała przy biurku całe godziny, trzymając stelę tak mocno, aż bielały jej palce, a Simon bał się, że ją złamie. Zmuszała swój umysł do przedstawienia jej runu, który powiedziałby jej, gdzie jest Jace. Ale noc w noc nic się nie działo. Wyglądała na starszą, pomyślał, gdy weszli do parku przez dziurę w kamiennym murze przy Piątej Alei. Nie w złym sensie, ale różniła się od dziewczyny, którą była tej nocy, kiedy poszli do klubu Pandemonium, gdzie zmieniło się wszystko. Teraz była wyższa, chociaż niewiele. Jej ekspresja była teraz bardziej poważna, miała więcej siły i gracji w sposobie chodzenia, jej zielone oczy był bardziej skoncentrowane. Zaczynała wyglądać, co stwierdził z zaskoczeniem, jak Jocelyn. Clary zatrzymała się w kręgu ociekających wodą drzew; gałęzie blokowały w większości deszcz, więc Isabelle i Clary oparły swoje zamknięte parasole o pnie drzew znajdujących się obok. Clary odpięła łańcuszek, który wisiał na jej szyi i wzięła dzwoneczek do dłoni. Rozejrzała się wokół, patrząc na nich z poważną miną. - To ryzyko… - zaczęła. - I jestem pewna, że jeżeli je podejmę, nie będę mogła się wycofać. Więc jeśli którykolwiek z was nie chce iść ze mną, w porządku. Zrozumiem to. Simon wyciągnął rękę i złapał ją za wolną dłoń. Nie musiał się zastanawiać. Gdzie Clary, tam on. Przeżyli razem tyle, że nie mógł inaczej zadecydować. Isabelle zrobiła to co on i w końcu Alec też. Deszcz skapywał z jego długich, czarnych rzęs jak łzy, ale wyraz jego twarzy był zdecydowany. Cała czwórka trzymała się mocno za ręce.

Clary zadzwoniła dzwonkiem. Czuli się tak, jakby świat wirował - nie tak samo, gdy przenosili się za pośrednictwem Portalu, pomyślała Clary, gdy czuli wir w sercu, ale też gorszy, niż kiedy siedziała na karuzeli, która kręciła się coraz szybciej i szybciej. Miała zawroty głowy i była bez tchu, gdy wir nagle zatrzymał się, a ona wciąż stała, a jej ręce nadal były złączone z dłońmi Isabelle, Aleca i Simona. Puścili się, a Clary rozejrzała się dookoła. Była tu już wcześniej w ciemnym, brązowym, błyszczącym korytarzu, który wyglądał tak, jakby był wyrzeźbiony z kamienia zwanego tygrysie oko. Podłoga była gładka, warta tysięcy stóp faerie, które chodziły nim przez tysiące lat. Światło pochodziło z fosforyzujących mchów na ścianach, a na końcu korytarza była wielobarwna kurtyna, która kołysała się w tą i z powrotem, jakby poruszana przez wiatr, którego nie było pod ziemią. Kiedy Clary zbliżyła się do niej, zobaczyła, że została uszyta z motyli. Niektóre z nich jeszcze żyły, a ich zmagania sprawiały, że kurtyna poruszała się jakby w wietrze. Połknęła kwaśny smak w gardle. - Halo? - zawołała. - Czy jest tutaj ktoś? Kurtyna zaszeleściła, i rycerz faerie- Meliorn wyszedł na korytarz. Nosił białą zbroję, którą pamiętała Clary, ale była na niej pieczęć na lewej piersi. Cztery C, które dekorowały też szaty Rady Luke'a, znakując go jako członka. Meliorn miał nową bliznę na twarzy, tuż pod jego oczami koloru liści. Spojrzał na nią chłodno. - Nikt nie wita się z Królową Jasnego Dworu barbarzyńskim ludzkim „Halo”- powiedział. - Jakbyś wołała sługę. Właściwym powitaniem jest ,,Dobrze cię widzieć''. - Ale jeszcze jej nie widzieliśmy- zaczęła Clary. - Nawet nie wiemy czy tutaj jest. Meliorn spojrzał na nią z pogardą. - Jeśli Królowa nie byłaby obecna i gotowa, by was przyjąć, dzwonek nie przeniósłby was. Teraz chodźcie: podążaj za mną i weź swoich towarzyszy ze sobą. Clary odwróciła się i dała znak innym. Przeszła za Meliornem, przez kurtynę torturowanych motyli, kurcząc się w nadziei, że żadne ich skrzydło jej nie dotknie. Jeden po drugim, czwórka z nich znalazła się w komnacie Królowej. Clary zamrugała ze zdziwienia. Wyglądała całkowicie inaczej niż wtedy, gdy ostatnio tutaj była. Królowa leżała na biało - złotej otomanie, a wokół niej podłoga była wykonana z białych i czarnych kwadratów, tworząc wielką szachownicę. Z sufitu zwisały zwinięte ciernie wyglądające na niebezpieczne, a na każdy cierń był

nadziany błędny ognik, których zwykle oślepiające światło było teraz przygaszone. Pokój mienił się w ich blasku. Meliorn stanął koło Królowej; poza nimi w pokoju nie było nikogo z dworzan. Powoli Królowa usiadła prosto. Była piękna jak nigdy, jej suknia miała mieszankę złota i srebra, jej włosy w kolorze różanej miedzi były ułożone delikatnie na białym ramieniu. Clary zastanawiała się, dlaczego się fatygowała. Ze wszystkich tutaj, jedynie Simon mógł zachwycić się jej pięknem. Simon, który jej nienawidził. - Dobrze was widzieć, Nephilim, Chodzący Za Dnia - przemówiła, pochylając głowę w jej stronę. - Córko Valentine'a, co cię do mnie sprowadza? Clary otworzyła rękę. Dzwonek świecił jak oskarżenie. - Wysłałaś służącą, by powiedziała mi, żebym zadzwoniła jeśli będę potrzebować twojej pomocy. - A ty odpowiedziałaś, że niczego ode mnie nie chcesz. - powiedziała Królowa. - Że masz wszystko, czego pragniesz. Myśli Clary desperacko przypominały sobie, co mówił Jace, kiedy wcześniej mieli audiencję u Królowej, jak pochlebiał jej i oczarował ją. Było to tak, jakby uzyskał nagle zupełnie nowy zasób słownictwa. Spojrzała przez ramię na Isabelle i Aleca, ale Isabelle jedynie spojrzała na nią nerwowo, wskazując, że powinna mówić. - Zmieniłam zdanie - powiedziała Clary. Królowa wyciągnęła nogi zmysłowo. – Niech będzie. Czego ode mnie chcesz? - Chcę, żebyś znalazła Jace'a Lightwooda. W ciszy, która nastąpiła błędne ogniki płakały cicho w swojej agonii. W końcu Królowa przemówiła. - Musisz bardzo wierzyć w naszą potęgę, skoro myślisz, że faerie może się udać tam, gdzie Clave się nie powiodło. - Clave chce znaleźć Sebastiana. Nie dbam o niego. Chcę Jace'a. - powiedziała Clary. - Poza tym wiem, że wiesz więcej niż dajesz po sobie poznać. Przewidziałaś, co się stanie. Nikt inny nie wie o tym, ale ja nie wierzę w to, że wysłałaś mi dzwonek akurat w noc, w którą zniknął Jace, nie wiedząc, że coś się szykuje. - Być może - powiedziała Królowa, podziwiając swoje lśniące paznokcie. - Zauważyłam, że faerie często mówią ,,być może'', kiedy chcą ukryć prawdę - powiedziała Clary. - To trzyma cię przed daniem nam jednoznacznej odpowiedzi. - Być może tak. - odparła Królowa uśmiechając się z rozbawieniem. - „Prawdopodobnie” też jest dobrym słowem - zasugerował Alec. - Również „ewentualnie” - powiedziała Izzy.

- Nie widzę nic złego w „możliwie” - stwierdził Simon. – Bardziej współcześnie, ale przesłanie jest jasne. Królowa machnęła ręką na ich słowa, jak gdyby były irytującymi pszczołami brzęczącymi wokół jej głowy. - Nie ufam ci, córko Valentine'a - powiedziała. - Był czas, kiedy chciałam przysługi od ciebie, ale ten czas minął. Meliorn ma swoje miejsce w radzie. Nie sądzę, że jest coś, co możesz mi zaproponować. - Jeśli byś tak myślała - zaczęła Clary. - Nigdy nie wysłałabyś mi dzwonka. Na chwilę ich oczy spotkały się. Królowa była piękna, ale było coś w jej twarzy, co powodowało, że Clary myślała o kościach małych zwierząt, bielejących w słońcu. W końcu Królowa się odezwała. - Bardzo dobrze. Może będę mogła ci pomóc, ale chcę rekompensaty. - Szokujące - mruknął Simon. Miał ręce w kieszeniach i patrzył na Królową ze wstrętem. Alec zaśmiał się. Oczy Królowej zabłysły. Chwilę później Alec zachwiał się z krzykiem. Trzymał ręce przed sobą, gapiąc się, jak jego skóra na nich marszczy się i stawy wykrzywiają. Jego plecy zgarbiły się, jego włosy zsiwiały, niebieskie oczy zblakły, pogrążając się w głębokich zmarszczkach. Clary dyszała. Na miejscu Alec’a stał starzec o siwych włosach, zgięty i drżący. - Jak szybko śmiertelnikom blaknie wdzięk - zakpiła Królowa. - Spójrz na siebie, Alexandrze Lightwood. Daję ci możliwość zobaczenia siebie za sześćdziesiąt lat. Co twój kochany czarownik powie o twojej urodzie? Pierś Alec’a falowała. Isabelle wyszła szybko przed siebie i wzięła go za ramię. - Alec, to nic. To tylko urok - Odwróciła się do Królowej. - Zdejmij to z niego! Zdejmij! - Jeśli będziecie do mnie mówić z większym szacunkiem, rozważę to. - Będziemy - powiedziała szybko Clary. - Przepraszamy za niegrzeczność. Królowa prychnęła. - Tęsknię za Jace'em - powiedziała. - Spośród was wszystkich był najładniejszy i najlepiej wychowany. - Też za nim tęsknimy - powiedziała cicho Clary. - Nie chcieliśmy być niegrzeczni. My, ludzie, zmieniamy się, gdy cierpimy. - Mhm. - powiedziała Królowa, ale pstryknęła palcami i urok spadł z Aleca. Był ponownie sobą, miał bladą twarz pełną niedowierzania. Królowa rzuciła na niego okiem i zwróciła uwagę na Clary. - Istnieje zestaw pierścieni. - powiedziała Królowa. - Należały do mojego ojca. Pragnę zwrotu tych obiektów, bo są wykonane przez faerie i posiadają wielką moc. Pozwalają nam rozmawiać z innymi w myślach, jak robią to wasi Cisi Bracia. Wiem z dobrego źródła, że są wystawione w Instytucie.

- Pamiętam, że widziałam coś takiego. - powiedziała powoli Izzy. - Dwa pierścienie zrobione przez faerie w szklanej gablocie na drugim piętrze biblioteki. - Chcesz, żebym ukradła coś z Instytutu? - spytała Clary zaskoczona. Z listy rzeczy, których wykonanie mogła poprosić ją Królowa, ta na pewno nie była na szczycie. - To nie kradzież - powiedziała Królowa. - ale zwrócenie rzeczy ich prawowitym właścicielom. - A później znajdziesz Jace'a dla nas? - spytała Clary. - I nie mów ,,być może''. Co zrobisz dokładnie? - Będę asystować w znalezieniu go. - powiedziała Królowa. - Daję ci moje słowo, że moja pomoc będzie bezcenna. Mogę wam powiedzieć, na przykład, dlaczego wszystkie wasze zaklęcia śledzące nie sprawdzały się. Mogę wam powiedzieć w jakim mieście znajduje się najprawdopodobniej. - Ale Clave przepytywało cię. - przerwał Simon. - Jak im skłamałaś? - Nigdy nie zadali poprawnych pytań. - Dlaczego kłamałaś? - domagała się Isabelle. - Gdzie twoja lojalność w tym wszystkim? - Nie mam jej. Jonathan Morgenstern może być potężnym sojusznikiem, jeżeli nie sprawię, że będzie moim największym wrogiem. Dlaczego mam zagrażać mu lub skłonić go do gniewu, a tym samym nie mieć z tego korzyści? Faerie są starym ludem; nie podejmujemy pochopnych decyzji, zanim nie dowiemy się, w jakim kierunku wieje wiatr. - Ale czy te pierścienie nie sprawią, że narazisz się na jego gniew? - spytał Alec. Ale Królowa jedynie uśmiechnęła się, leniwym uśmiechem, dojrzale z obietnicą. - Myślę, że to tyle na dzisiaj. - powiedziała. - Wróć do mnie z pierścieniami i porozmawiamy ponownie. Clary zawahała się, obracając się i patrząc na Alec’a, a następnie na Isabelle. - Zgadzacie się w tym? Kradzieżą w Instytucie? - Jeśli to oznacza znalezienie Jace'a. - powiedziała Isabelle. Alec skinął głową. - Cokolwiek to będzie. Clary odwróciła się do Królowej, która patrzyła na nią oczekująco. - Myślę, że dobiłyśmy targu. Królowa nachyliła się z zadowolonym uśmiechem. – Bardzo dobrze więc, mali Nocni Łowcy. Słowo ostrzeżenia, chociaż na nie zasłużyłaś na nie. Powinnaś rozważyć sensowność szukania swojego przyjaciela. Często jest tak, że co cenne i stracone, po odnalezieniu jest inne, niż je zostawiłaś.