Amanda Quick Bestia
1
Była to scena z nocnego koszmaru. Gideon Westbrook,
wicehrabia St. Justin, stał w progu, przypatrując się, jak wygląda
pogodne popołudnie w piekle.
Wszędzie wokół walały się kości. Wyszczerzone w dzikim
uśmiechu czaszki, zbielałe żebra, połamane kości udowe
przypominały siedzibę szatana. Na parapecie okiennym piętrzyły się
fragmenty skał zawierające skamieniałe zęby, kości palców i inne
dziwne resztki. W rogu pokoju widniała sterta kręgów.
W samym środku tego niepokojącego rozgardiaszu siedziała
niewielka postać w poplamionym fartuchu. Biały muślinowy czepek
przekrzywiony na bakier przykrywał grzywę splątanych
kasztanowych włosów. Kobieta, najwyraźniej dość młoda, siedziała
przy masywnym mahoniowym biurku. Zwrócona do Gideona
plecami, szkicowała coś pracowicie, skupiwszy całą uwagę na
czymś, co wyglądało na długą kość uwięzioną w kamieniu.
Stojący w progu Gideon zauważył brak obrączki na jej
szczupłych palcach trzymających rysik. Była to zatem jedna z córek,
nie zaś wdowa po wielebnym Pomeroyu.
5
Amanda Quick Bestia
Właśnie tego mi teraz potrzeba, pomyślał Gideon, kolejnej
córki proboszcza.
Gdy umarła córka poprzedniego, a jej ojciec opuścił to
miejsce, ojciec Gideona wyznaczył kolejnego proboszcza,
wielebnego Pomeroya. A kiedy ten umarł cztery lata temu, Gideon,
zarządzający już wtedy majątkiem swego ojca, nie trudził się nawet,
by wyznaczyć nowego. Po prostu nie był szczególnie
zainteresowany kondycją duchową mieszkańców Upper Biddleton.
Zgodnie z porozumieniem zawartym z Pomeroyem, jego
rodzina pozostała w probostwie. Płacili czynsz na czas i była to
jedyna rzecz, która interesowała Gideona.
Teraz przyglądał się jeszcze przez chwilę niecodziennej
scenie, którą miał przed oczami, po czym rozejrzał się w
poszukiwaniu osoby, która zostawiła drzwi domku otwarte. Nie
zauważywszy nikogo, zdjął z głowy kapelusz o pofalowanym
rondzie z bobrowych skórek i wszedł do niewielkiego przedpokoju.
Wchodząc, poczuł towarzyszący mu powiew morskiej bryzy. Był
koniec marca i pomimo że dzień był wyjątkowo ciepły jak na tę
porę roku, morskie powietrze nadal było ostre.
Gideona rozbawił, ale też - musiał to przyznać -zaintrygował
widok młodej kobiety siedzącej wśród starych kości po krywa-
jących podłogę gabinetu. Szybkim krokiem przeciął hall, starając się
jednak, by jego buty do konnej jazdy nie wydały najcichszego nawet
dźwięku w zetknięciu z kamienną podłogą. Był rosłym mężczyzną,
niektórzy nawet mówili, że monstrualnym, i dlatego by nie
wyglądać niezgrabnie - wiele lat temu nauczył się poruszać
bezszelestnie. Nie lubił, kiedy mu się ciągłe ktoś przyglądał.
Zatrzymał się w progu gabinetu, by przyjrzeć się jeszcze raz
pracującej kobiecie. Najwyraźniej była tak pochłonięta
szkicowaniem, że nie wyczuła jego obecności. Gdy przemówił, czar
tej chwili prysł.
- Dzień dobry.
Młoda kobieta przy biurku drgnęła, przestraszona, upuściła
6
rysik i zerwała się z krzesła. Odwróciła się i stanęła twarzą w twarz
z Gideonem. Jej oczy wyrażały przerażenie.
Gideon przywykł już do takiej reakcji. Nigdy nie był
przystojnym mężczyzną, w dodatku głęboka blizna, przecinająca
lewy policzek i szczękę, nie poprawiała ogólnego wrażenia.
- Kim jesteś, u diabła? - Młoda kobieta schowała ręce za
plecami. Starała się ukryć swoje rysunki pod gazetą. Wstrząs,
widoczny w jej wielkich, turkusowych oczach, zaczął się stop-
niowo zmieniać w podejrzliwość.
- St. Justin. - Gideon posłał jej uprzejmy, choć chłodny
uśmiech, świadom tego, jak brzydko skrzywiła się przy tym jego
blizna. Czekał, aż jej niewiarygodnie błyszczące oczy wypełnią
się odrazą.
- St. Justin? Lord St. Justin? Wicehrabia St. Justin?
- Tak.
Zamiast spodziewanego obrzydzenia, w jej oczach rozbłysła
głęboka ulga.
- Dzięki ci, Boże.
- Rzadko jestem witany z takim entuzjazmem - mruknął
Gideon.
Młoda dama ciężko opadła na krzesło. Zachmurzyła się.
- Nieładnie, milordzie. Przyprawił mnie pan o silny wstrząs.
Dlaczego podkradał się pan w tak dziwny sposób?
Gideon rzucił za siebie znaczące spojrzenie, wskazując
otwarte drzwi domku.
- Jeżeli tak bardzo niepokoi panią myśl o ewentualnych
intruzach, najlepszym wyjściem byłoby bez wątpienia zamknięcie
i zaryglowanie drzwi.
Podążyła wzrokiem w ślad za jego spojrzeniem.
- Ach, tak. Widocznie pani Stone zostawiła je otwarte. Jest
zwolenniczką świeżego powietrza. Proszę wejść, milordzie.
Ponownie wstała i podniosła dwa opasłe tomy z jedynego
wolnego krzesła w pokoju. Przez chwilę rozglądała się nie-
7
Amanda Quick Bestia
zdecydowanie, szukając wśród rumowiska kamieni wolnego miejsca
dla książek. Poddała się z lekkim westchnieniem i upuściła książki
na podłogę.
- Proszę usiąść, sir.
- Dziękuję. - Gideon wszedł niespiesznie do gabinetu i
ostrożnie usiadł na niedużym krześle. Moda na delikatne meble nie
była najodpowiedniejsza dla wzrostu i wagi wicehrabiego. Ku
jego uldze, krzesło okazało się dość solidnie.
Popatrzył na książki, które przedtem zajmowały jego
krzesło. Pierwszą z nich była Teoria Ziemi Jamesa Huttona, drugą
zaś Ilustracja Huttońskiej teorii Ziemi Playfaira. Teksty te, wraz
z zaśmiecającymi pokój kośćmi, wyjaśniały wszystko. Ich
właścicielka była miłośniczką skamielin.
Może obcowanie ze zbielałymi, szczerzącymi zęby
czaszkami sprawiło, że nie przeraziła jej moja zeszpecona twarz,
pomyślał złośliwie Gideon. Najwyraźniej była przyzwyczajona do
niecodziennych widoków. Przez chwilę przyglądał się, jak zbiera
szkice i notatki. Była co najmniej dziwna.
Gąszcz potarganych, wzburzonych włosów wymknął się
spod czepka i ledwie się trzymał dzięki kilku niedbale wetkniętym
weń szpilkom. Włosy ocieniały jej twarz niczym puszyste,
skłębione obłoki.
Z pewnością nie była piękna ani nawet ładna, a przynajmniej
nie tak, jak wymagała tego ówczesna moda. Jednak jej uśmiech miał
pewien wdzięk. Pełen był energii i życia, podobnie jak
reszta jej osoby. Gideon zauważył, że dwa z małych, białych zębów
wystawały nieco do przodu. Nie wiedzieć czemu, uznał
to za urocze.
Ostry grzbiet niedużego nosa, wystające kości policzkowe w
połączeniu z błyskiem inteligencji w badawczo patrzących oczach
nadawały jej twarzy wyraz nieco agresywny. To nieśmiała, skromna
panienka, stwierdził Gideon. Przy takiej kobiecie zawsze było
wiadomo, na czym się stoi. Spodobało mu się to.
8
Jej twarz przywiodła mu na myśl obraz małego, sprytnego
kotka i - wiedziony nagłym impulsem - zapragnął ją pogłaskać,
ale powstrzymał się. Bolesne doświadczenie mówiło mu, że córki
pastorów mogą okazać się bardziej niebezpieczne, niż na to
wyglądają. Raz się już sparzył, i wystarczy.
Odgadł, że gospodyni tego domku ma niewiele więcej niż
dwadzieścia lat. Zastanawiał się, czy to przez brak posagu była
dotąd niezamężna, czy też zamiłowanie do starych kości odstraszało
potencjalnych konkurentów. Niewielu dżentelmenów miałoby
ochotę oświadczyć się kobiecie, która wykazywała więcej
zainteresowania skamielinami niż flirtem.
Gideon omiótł wzrokiem resztę jej postaci. Zauważył
muślinową suknię z podniesionym stanem, która niegdyś miała
prawdopodobnie odcień błyszczącego brązu, a teraz była wyblakła.
Plisowana bluzka wypełniała skromny dekolt sukni.
To, co znajdowało się pomiędzy bluzką a fartuchem, dawało
pole do popisu dla wyobraźni. Gideon odgadł gładkie, krągłe piersi i
szczupłą talię. Patrzył uważnie, gdy młoda dama pośpieszyła na
drugą stronę stołu, by ponownie zająć swoje miejsce. Kiedy otarła
się o brzeg biurka, lekki muślin naciągnął się na czymś, co mogło
być pełnym tyłeczkiem.
- Jak pan widzi, zaskoczył mnie pan, milordzie. - Schowała
resztę szkiców pod „Raporty Towarzystwa Miłośników Skamielin
i Wykopalisk". - Przepraszam za mój wygląd, ale nie oczekiwałam
pana dziś rano, nie można mnie więc chyba winić za to, że nie
ubrałam się odpowiednio na tę okazję.
- Proszę się nie przejmować swoim wyglądem, panno
Pomeroy. Zapewniam panią, że nie czuję się obrażony. - Gideon
pozwolił sobie na lekkie uniesienie brwi, mające wyrażać
zainteresowanie. - Panna Harriet Pomeroy, nieprawdaż?
Zarumieniła się.
- Tak. Oczywiście, milordzie. Kim innym mogłabym być?
Z pewnością pomyślał pan sobie, że jestem źle wychowana.
9
Amanda Quick Bestia
Nawet moja ciotka twierdzi, że brakuje mi ogłady towarzyskiej.
Chodzi jednak o to, że dla kobiety w mojej sytuacji ostrożności
nigdy nie za wiele.
- Rozumiem - odpowiedział jej zimno Gideon. - Reputacja
damy to dość kruchy towar, a córka proboszcza narażona jest na
szczególne niebezpieczeństwo, prawda?
Popatrzyła na niego, nic nie rozumiejąc.
- Przepraszam. Co pan powiedział?
- Może powinna pani poprosić kogoś z rodziny lub
gospodynię, by nam towarzyszyli. Ze względu na pani dobre imię.
Oczy Harriet rozszerzyły się w zdumieniu.
- Dobre imię? Na Boga! Nie o tym mówiłam, milordzie.
Nigdy jeszcze nie groziło mi uwiedzenie, a teraz, jako że mam
prawie dwadzieścia pięć lat, perspektywa takiego zagrożenia nie
wydaje się bliższa.
- Czy matka pani nie zadała sobie trudu, by ostrzec panią
przed obcymi?
- Na Boga, nie! - Uśmiechnęła się na myśl o matce. - Ojciec
nazywał ją świętą za życia. Była życzliwa i gościnna w stosunku
do wszystkich. Zginęła w powozie, w wypadku, który wydarzył
się dwa lata przed naszym sprowadzeniem się do Upper Bidd-
leton. Był środek zimy i wiozła ciepłe ubrania dla biednych.
Wszystkim nam okropnie jej brakowało przez dłuższy czas.
Szczególnie tacie.
- Rozumiem.
- Jeżeli zaś chodzi panu o zasady przyzwoitości, milordzie -
ciągnęła gawędziarskim tonem - obawiam się, że nic nie możemy
zrobić. Moja ciotka i siostra poszły do miasteczka do sklepu.
Natomiast gospodyni jest tu gdzieś w pobliżu, ale wątpię, by
okazała się pomocna w wypadku, gdyby pan nastawał na moją
cześć. Jest dość odporna na wszelkie symptomy nadchodzącego
niebezpieczeństwa.
- Zgadzam się - odparł Gideon. - W niewielkim stopniu
10
okazała się pomocna młodej damie, która mieszkała tu
poprzednio.
Harriet popatrzyła na niego zainteresowana.
- Ach, poznał pan zatem panią Stone?
- Znaliśmy się kilka lat temu, gdy mieszkałem w
sąsiedztwie.
- Oczywiście. Była przecież gospodynią poprzedniego
rektora, prawda? Odziedziczyliśmy ją razem z probostwem. Ciocia
Effie mówi, że jej obecność wpływa na nią deprymująco, ale tata
powtarzał, że powinniśmy być miłosierni. Twierdził, że nie
możemy jej odprawić, bo nigdy w okolicy nie znajdzie sobie pracy.
- Stanowisko godne pochwały. Jednakże musi pani znosić
gospodynię dość niesympatyczną, chyba że pani Stone zmieniła się
bardzo w ciągu kilku ostatnich lat.
- Niestety, nie. Ale tata był bardzo łagodnym człowiekiem. I
chociaż brakowało mu zmysłu praktycznego. Staram się
zachowywać tak, jak on by sobie życzył, mimo że czasem to bardzo
nudne. - Harriet pochyliła się do przodu i splotła dłonie. - Ale nie
jest to temat na teraz. Pozwoli pan, że przejdę do rzeczy.
- Oczywiście. - Gideon zdał sobie sprawę, że coraz lepiej
się bawi.
- Mówiąc, że nigdy dość ostrożności, myślałam o czymś
nieskończenie ważniejszym niż moja reputacja, sir.
- Zadziwia mnie pani. Cóż może być ważniejszego, panno
Pomeroy?
- Moja praca, oczywiście. - Oparła się plecami o krzesło
posyłając mu znaczące spojrzenie. - Jest pan człowiekiem
światowym. Z pewnością wiele pan podróżował. I widział
prawdziwe życie, że tak powiem. Zdaje pan sobie sprawę, że
wszędzie czają się pozbawieni skrupułów łajdacy.
- Doprawdy?
- Ależ oczywiście. Może pan być pewien, że są tacy, którzy
ukradliby moje skamieniałości i bez cienia wyrzutów sumienia
11
Amanda Quick Bestia
nazwaliby swoim odkryciem. Zdaję sobie sprawę z tego, że dobrze
wychowanemu, szlachetnemu dżentelmenowi, jakim jest pan,
trudno uwierzyć, że istnieją ludzie, którzy mogą upaść tak nisko, ale
tak to już jest. To są fakty. Muszę się bez przerwy mieć na
baczności.
- Rozumiem.
- A teraz... nie chciałabym się okazać zbytnio podejrzliwa,
ale czy mógłby pan potwierdzić swoją tożsamość?
Gideon oniemiał. Blizna była dla większości ludzi wystarczającym
dowodem jego tożsamości, szczególnie tu, w Upper Biddleton.
- Powiedziałem już, że jestem St. Justin.
- Przykro mi, ale muszę nalegać na okazanie jakiegoś
dowodu. Jak powiedziałam, nigdy dość ostrożności.
Zrozumiawszy, o co jej chodzi, Gideon nie wiedział, śmiać się czy
kląć. Nie mogąc wymyślić nic innego, sięgnął do kieszeni i
wyciągnął list.
- Wydaje mi się, że przysłała mi to właśnie pani, panno
Pomeroy. Z pewnością fakt, że znajduje się to w moim posiadaniu,
będzie wystarczającym dowodem na to, że nazywam się St. Justin.
- A tak. Mój list. - Uśmiechnęła się z ulgą. - A więc dostał
go pan. I przybył pan natychmiast. Spodziewałam się tego. Wszyscy
mówią, że nie obchodzi pana, co się dzieje w Upper Biddleton, ale
wiedziałam, że to nieprawda. Przede wszystkim dlatego, że tu się
pan urodził, prawda?
- Owszem, miałem to szczęście - odpowiedział sucho
Gideon.
- Musi pan być zatem mocno związany z tym miejscem.
Pańskie korzenie tkwią tu głęboko, mimo że zdecydował się pan
osiedlić w innej z pańskich posiadłości. Naturalnie jest pan
związany poczuciem obowiązku i odpowiedzialności z tą
okolicą.
– Panno Pomeroy...
12
- Nie mógłby pan odwrócić się plecami do osady, która pana
wykarmiła. Jest pan wicehrabią, dziedzicem hrabstwa. Wie pan, to
znaczy obowiązek, który...
- Panno Pomeroy! - Gideon uniósł dłoń, by ją uciszyć. Był
nieco zaskoczony, gdy podziałało. - Chciałbym, żeby między nami
było wszystko jasne. Nie jestem szczególnie zainteresowany losem
Upper Biddleton, a jedynie tym, by leżące tutaj dobra mojej rodziny
przynosiły dochód. Jeśli ich zyskowność spadnie, zapewniam panią,
że sprzedam je od ręki.
- Ale przecież życie wielu mieszkających tu osób zależy w
mniejszym lub większym stopniu od pana. Jako największy
posiadacz ziemski w okolicy jest pan odpowiedzialny za
ekonomiczną stabilność całego regionu. Musi pan sobie przecież
zdawać z tego sprawę.
- Jestem tą okolicą zainteresowany finansowo, nie
emocjonalnie.
Harriet wyglądała na zdezorientowaną tym oświadczeniem, ale
otrząsnęła się błyskawicznie.
- Żartuje pan sobie ze mnie, milordzie. Z pewnością
obchodzi pana los tego miasteczka. Przybył pan w odpowiedzi na
mój list, czyż nie? To dowodzi, że jednak panu zależy.
- Jestem tu ze zwykłej, najczystszej ciekawości, panno
Pomeroy. Ten list nie był niczym więcej niż królewskim rozkazem.
Nie nawykłem do tego, by otrzymywać polecenia od dzieci, których
nigdy nie spotkałem, a tym bardziej do tego, by mnie pouczały co
do moich obowiązków. Muszę przyznać, że byłem niemiernie
ciekaw kobiety, która uzurpuje sobie do tego prawo.
- Och... - Do Harriet dotarło, że powinna być bardziej
powściągliwa. Jak tylko zobaczyła Gideona, zdała sobie sprawę, że
nie jest zachwycony ich spotkaniem. Spróbowała się uśmiechnąć.-
Proszę wybaczyć, milordzie. Czy mój list był zbyt stanowczy?
- To i tak dość łagodne określenie, panno Pomeroy.
13
Amanda Quick Bestia
Zagryzła dolną wargę, przyglądając mu się.
- Przyznaję, że mam pewne ciągoty, by być... nazwijmy to
dość otwartą.
- Słowo „wymaganie" byłoby tu chyba bardziej
odpowiednie. Lub może „żądanie". Nawet „tyranizowanie".
Harriet westchnęła.
- Wydaje mi się, że to dlatego, że jestem zmuszona sama
podejmować decyzje. Tata był wspaniałym człowiekiem pod
wieloma względami, ale wolał zajmować się raczej religijnymi
potrzebami swojej trzódki niż sprawami życia codziennego.
Ciocia Effie jest kochana, ale nigdy nie uczono jej dbać
o wszystko, jeśli wie pan, o co mi chodzi. Natomiast moja
siostra dopiero skończyła edukację. Nie ma zbyt dużego
doświadczenia.
- Dawno już przejęła pani pieczę nad gospodarstwem i
nabawiła się pani nawyku przewodzenia innym oraz wydawania
rozkazów - podsumował Gideon. - Czy to chce mi pani powiedzieć,
panno Pomeroy?
Uśmiechnęła się, wyraźnie zadowolona z jego domyślności.
- Dokładnie tak. Widzę, że pan rozumie. Jestem pewna, że
rozumie pan również, iż w takiej sytuacji ktoś musi przejąć
inicjatywę i wszystkim pokierować.
- Tak jak na okręcie? - Gideon uśmiechnął się ukradkiem,
wyobraziwszy sobie Harriet Pomeroy dowodzącą którymś z
liniowców Jego Królewskiej Mości. Stwierdził, że w mundurze
oficera marynarki wyglądałaby interesująco. Opierając się na tym,
co do tej pory zobaczył, gotów był założyć się, że tyłeczek panny
Pomeroy nieźle prezentowałby się w spodniach.
- Tak jak na okręcie - zgodziła się z nim Harriet. - Tu, w tym
gospodarstwie, ja jestem osobą wydającą polecenia.
- Rozumiem.
- No właśnie. Naprawdę wątpię, by przebył pan całą tę drogę
z pańskich dóbr na północy tylko po to, by zaspokoić ciekawość
14
co do kobiety, która napisała do pana list w dość kategorycznym
tonie. Zależy panu na losie Upper Biddleton, milordzie. Proszę się
przyznać.
Gideon wzruszył ramionami, chowając list do kieszeni.
- Nie będę się sprzeczał na ten temat, panno Pomeroy.Jestem
tu, przejdźmy więc do rzeczy. Może będzie pani tak uprzejma i
wyjaśni mi, co to za „mroczne zagrożenie", o którym wspomniała
pani w liście, i dlaczego mielibyśmy zachować „najściślejszą
dyskrecję"?
Harriet wydęła wzgardliwie usta.
- Och. Nie dość, że byłam zbyt natarczywa, to jeszcze
wpadłam w złowieszczy ton, prawda? Mój list musiał zabrzmieć jak
fragment jednej z gotyckich powieści panny Radcliffe.
- Zgadza się, panno Pomeroy. - Gideon nie uznał za
stosowne wspomnieć, że czytał jej list wielokrotnie. W tym
natchnionym wezwaniu i żywym, jeśli nie dramatycznym stylu było
coś na tyle intrygującego, że zapragnął osobiście poznać autorkę.
- Widzi pan, chciałam być pewna, że zwrócę pańską uwagę
na tę sprawę.
- Najwyraźniej udało się to pani.
Harriet ponownie pochyliła się, zacierając dłonie, jakby przy-
stępowała do jakiegoś interesu.
- Będę szczera, milordzie. Dowiedziałam się niedawno, że
Upper Biddleton stało się siedzibą bandy niebezpiecznych złodziei
i zbójów.
Rozbawienie Gideona prysło. Przyszło mu na myśl, że ma do
czynienia z wariatką.
- Może zechce pani uzasadnić to spostrzeżenie, panno Pomeroy.
- Jaskinie, milordzie. Przypomina pan sobie szereg jaskiń na
wybrzeżu? Tu blisko, w zasięgu pańskiej ręki. - Machnęła
niecierpliwie ręką w kierunku otwartych drzwi, wskazując nagie,
skaliste wybrzeże poniżej probostwa, oddzielające pola od plaży. -
Przestępcy wykorzystują jedną z jaskiń.
15
Amanda Quick Bestia
- Pamiętam je doskonale. Nigdy się nimi nie zajmowano.
Moja rodzina pozwalała poszukiwaczom skamieniałości i różnych
dziwnych rzeczy przeszukiwać je do woli. - Gideon skrzywił
się. - Czy chce pani powiedzieć, że ktoś wykorzystuje jaskinie do
nielegalnej działalności?
- Dokładnie tak, milordzie. Odkryłam to kilka tygodni temu
przeszukując nowe przejście przez skały. - Jej oczy zapłonęły
entuzjazmem. - W tym właśnie korytarzu dokonałam szczególnie
obiecujących odkryć. Wspaniała kość udowa, ale nie tylko... -
Przerwała nagle.
- O co chodzi?
- O nic. - Harriet skrzywiła nos niezadowolona z siebie. -
Proszę mi wybaczyć tę dygresję, milordzie. Często się zapominam,
gdy dotykam tematu moich wykopalisk. Pewnie pana nie interesują
moje badania. Wróćmy do wykorzystywania jaskiń przez
kryminalistów.
- Proszę kontynuować - mruknął Gideon. - To zaczyna być
interesujące.
- A zatem, jak mówiłam, badałam właśnie nowe przejście i...
- Nie uważa pani, że to dość niebezpieczny sposób spędzania
wolnego czasu? Zdarzało się, że ludzie spędzali kilka dni zagubieni
w tych jaskiniach. Niektórzy nawet tam umarli.
- Zapewniam pana, że jestem ostrożna. Mam zawsze ze sobą
lampę i znaczę drogę. Mój ojciec mnie tego nauczył. A zatem,
podczas jednej z moich ostatnich wypraw weszłam do wspaniałej
jaskini. Wielkiej jak salon. I pełnej wielce interesujących for-
macji. - Harriet zmrużyła oczy. - Była również pełna nielegalnego
towaru.
- Towaru?
- Towaru. Łupu. Przecież musi pan wiedzieć, o co mi chodzi.
Kradzione rzeczy.
-Ach, łupy. Tak, oczywiście. - Gideon przestał się zastana-
wiać, czy jest szalona. Z pewnością była niezwykle intrygującą
16
kobietą, jakiej nie spotkał już od wieków. - Jakie to łupy, panno
Pomeroy?
Zamyśliła się, marszcząc nos.
- Zaraz. Było tam kilka sztuk pięknej srebrnej zastawy. Kilka
złotych lichtarzy. Nieco biżuterii. Wszystko to w najlepszym
gatunku. Od razu domyśliłam się, że nie pochodzi to z okolic
Upper Biddleton.
- Dlaczego?
- W pobliżu jest jeden lub dwa domy, w których mogą się
znajdować tak cenne rzeczy, ale kradzież czegokolwiek byłaby
głośna. Tymczasem o niczym takim nie słyszano.
- Rozumiem.
- Podejrzewam, że złodzieje przynieśli te przedmioty nocą i
czekają, aż ich właściciele zaprzestaną poszukiwań. Mówiono mi
kiedyś, że złodzieje często wpadają, próbując sprzedać łupy.
- Jest pani znakomicie poinformowana.
- Tak. Wydaje się jasne, że jacyś wyjątkowo przebiegli
przestępcy wpadli na pomysł przechowania ukradzionych rzeczy
w jaskiniach do czasu, aż ucichnie szum i zainteresowanie
kradzieżą. Potem łup zostanie zabrany do Bath lub Londynu
i sprzedany u różnych jubilerów.
- Panno Pomeroy.-Gideon po raz pierwszy zaczął się poważ-
nie zastanawiać, czy rzeczywiście w jaskiniach nie dzieje się
niebezpiecznego. - Czy mogłaby mi pani powiedzieć, dla-
czego nie zwróciła się pani z tą sprawą do mojego rządcy lub do
miejscowego sędziego?
- Nasz sędzia jest już dość stary, sir. Prawdopodobnie nie
poradziłby sobie z tą sprawą, a pańskiemu rządcy, wybaczy pan
szczerość, nie ufam zbytnio. - Harriet zacisnęła usta. - Nie
chciałabym wydawać pochopnych sądów, milordzie, ale mam
wrażenie, że on wie o tym, co się tu dzieje, i przymyka na to oko.
Gideon zmrużył oczy.
- To bardzo poważne oskarżenie, panno Pomeroy.
17
Amanda Quick Bestia
-Tak, wiem. Ale czuję, że nie mogę ufać temu człowiekowi.
Nie wiem nawet, co pana skłoniło do zatrudnienia go.
- Był pierwszym, który zgłosił się na to stanowisko - uciął
sprawę Gideon. - Jego referencje były wyśmienite.
- Dobrze, niech sobie będą, jakie chcą, a ja i tak mu nie
wierzę. Przejdźmy do faktów. Przynajmniej dwukrotnie byłam
świadkiem, jak jacyś mężczyźni wchodzili w nocy do jaskiń.
Wnosili tam paczki, a wychodzili z pustymi rękami.
- Późno w nocy?
- Dokładnie - po północy. Oczywiście tylko w czasie
odpływu. Inaczej wejście do jaskiń byłoby niemożliwe.
Gideon przemyślał tę informację i zaniepokoił się. Myśl
o pannie Pomeroy biegającej po nocy bez opieki nie była
przyjemna. Szczególnie, jeśli nie myliła się w swoich teoriach.
Zdecydowanie ta młoda dama nie jest dość dobrze pilnowana.
- A co, u Boga Ojca, robiła pani w nocy na plaży?
- Śledziłam ich, oczywiście. Z okna mojej sypialni widzę
część plaży. Gdy odkryłam w moich jaskiniach skradzione
rzeczy, rozpoczęłam regularną obserwację. Kiedy pewnej nocy
dojrzałam na plaży światła, wzbudziło to moją podejrzliwości
i wyszłam z domu, żeby się temu przyjrzeć z bliska.
Gideon nie wierzył własnym uszom.
- Tak po prostu opuściła pani bezpieczny dom po to, by
późną nocą śledzić ludzi, których podejrzewała pani o kra-
dzież?
Spojrzała na niego ze zniecierpliwieniem.
- A jak inaczej mogłabym się dowiedzieć, co się tam
właściwie dzieje?
- Czy ciotka wie o pani dziwnym zachowaniu? - zapytał bez
ogródek.
- Oczywiście, nie. Tylko by się zmartwiła, dowiedziawszy
się o przestępcach w okolicy. Ciocia Effie ma skłonności do
dramatyzowania.
18
- Nie ona jedna. W tym przypadku jestem w stanie w pełni
zrozumieć jej uczucia.
Harriet zignorowała tę uwagę.
- W każdym razie i tak ma dość spraw na głowie. Obiecałam
znaleźć sposób na to, by przygotować moją siostrę, Felicity, do jej
debiutu tej zimy, a ciocia Effie bardzo przejęła się tym
projektem.
Gideon uniósł brwi.
- Chce pani sfinansować debiut swojej siostry? Sama?
Harriet wydała z siebie ciche westchnienie.
- Sama oczywiście nie dam rady. Nie wystarczy na to
niewielki pensja, jaką zostawił mi ojciec. Od czasu do czasu
powiększam ją o niewielki dochód ze sprzedaży moich znalezisk,
ale w ten sposób nie dam rady sfinansować debiutu Felicity. Mam
jednak pewien plan.
- Jakoś mnie to nie dziwi, Jej twarz rozbłysła entuzjazmem.
- Mam nadzieję, że uda się nakłonić ciocię Adelajdę do
pomocy, teraz, gdy ten jej skąpy mąż przeniósł się na łono
Abrahama. Zgromadził majątek i wbrew swoim chęciom nie był w
stanie zabrać tego ze sobą. Ciotka Adelajda niedługo wszystko
przejmie.
- Rozumiem. I sądzi pani, że ona zechce sfinansować debiut
pani siostry?
Harriet zachichotała, najwyraźniej zachwycona swoim pla-
nem
- Jeśli zabierzemy Felicity do Londynu, jestem pewna, że
uda nam się wydać ją za mąż. Ona jest zupełnie inna niż ja. Jest
rzeczywiście atrakcyjna. Mężczyźni będą padać jak muchy u jej
stóp. Ale żeby do tego doszło, muszę wysłać ją do Londynu,
zupełnie jak na targ. Zna pan to?
- Znam.
- Tak. Rzeczywiście. - Harriet zasępiła się. - Musimy wy-
19
Amanda Quick Bestia
wiesić Felicity jak dojrzałą śliwkę przed całym Beau Monde
i czekać z nadzieją, że jakiś godny zaufania dżentelmen zerwie
ją z gałązki.
Gideon zacisnął zęby, wyraźnie przypominając sobie własne
doświadczenia związane z londyńskim sezonem towarzyskim.
- Dość dobrze wiem, jak działa ten system, panno Pomeroy.
Harriet zaróżowiła się.
- Domyślam się, milordzie. Wróćmy zatem do sprawy opróż-
nienia jaskiń.
- Proszę mi powiedzieć, panno Pomeroy, czy poruszała już
pani z kimś ten temat?
- Nie. Kiedy stwierdziłam, że nie mogę zaufać panu Crane,
bałam się wspominać komukolwiek o moich spostrzeżeniach.
Pomyślałam, że każdy, komu zaufam, mógłby poczuć się zobo-
wiązany do pójścia z tą sprawą do pana Crane'a. A potem
dowody mogłyby zniknąć. Poza tym, jeśli mogę być szczera,
wolałabym, by nikt nie wchodził do tej jaskini.
- Hm. - Gideon przyglądał jej się przez dłuższą chwilę,
starając się uporządkować to, co usłyszał. Niezaprzeczalnie.
Harriet Pomeroy mówiła to wszystko poważnie. Nie mógł już
się oszukiwać, że jest wariatką czy choćby tylko dziwaczką. -
Jest pani pewna, że widziała w jaskini skradzione przedmioty?:
- Oczywiście. - Harriet wyprostowała się. - Sir, uważam, że
powinien pan natychmiast zacząć działać, by wyrzucić tych
przestępców z jaskiń. Zmuszona jestem nalegać, by zajął się pan
tą sprawą jak najszybciej. To jest pański obowiązek.
Głos Gideona stał się wyjątkowo uprzejmy. Ci, którzy go
dobrze znali, zdawali sobie sprawę z przyczyny takiego tonu.
- Pani nalega, panno Pomeroy?
- Obawiam się, że muszę. - Harriet była najwyraźniej nie-
świadoma ukrytej groźby w jego głosie. - Widzi pan, ci przestępcy
mi przeszkadzają.
Gideon zastanawiał się, czy nie zgubił wątku.
20
- Przeszkadzają? Nie rozumiem.
Posłała mu pełne niecierpliwości spojrzenie.
- Przeszkadzają w moich poszukiwaniach. Nie mogę
się doczekać, kiedy będę mogła przeszukać tę jaskinię. Do tej pory
się wahałam, czekając, aż przestępcy zostaną stamtąd usunięci.
Obawiam się, że jeżeli tam wejdę z młotkiem i dłutem, złodzieje
zauważą, że ktoś był w jaskini.
- Dobry Boże! - Gideon zapomniał już, że miał jej za złe
kategoryczny ton. Jej nalegania miały istotne przyczyny. - Jeśli
choć połowa z tego, co mi pani powiedziała, jest prawdą, nie
wolno pani nawet myśleć o zbliżeniu się do tej jaskini, panno
Pomeroy.
- Ależ w dzień jest tam zupełnie bezpiecznie. Złodzieje
odwiedzają to miejsce tylko w nocy. Co do planu ujęcia prze-
stępców, mam pewien pomysł, którym pan będzie pewnie
zainteresowany. Chociaż z pewnością ma pan i swoje sugestie.
Najlepiej będzie, jeśli zajmiemy się tym razem.
- Panno Pomeroy, nie słucha mnie pani. - Gideon podniósł
się, postąpił krok w kierunku biurka i się nad nim pochylił.
Wsparł się mocno dłońmi na mahoniowym blacie. Był świadom,
jakie wrażenie wywarł w ten sposób na Harriet. Musiała teraz
patrzeć wprost na jego zeszpeconą twarz. Otworzyła szeroko
oczy, zdziwiona jego zachowaniem, ale nie wydawała się onie-
śmielona.
- Ależ słucham pana, milordzie. - Chciała się cofnąć.
Gideon powstrzymał jej unik, chwytając ją palcami pod
brodę. Nie bez przyjemności zauważył, że jej skóra była miękka
i niewiarygodnie gładka. Zdał sobie również sprawę z tego, że
cała jest delikatna. Jej drobne kości wydawały się kruche w jego
masywnych dłoniach.
- Pozwoli pani, że będę bezpośredni - warknął, nie starając
się ukryć zniecierpliwienia. Harriet Pomeroy nie analizowała
pozornie uprzejmych słów.- Nie wolno pani pokazywać się
21
Amanda Quick Bestia
w pobliżu jaskiń, dopóki nie zbadam tej całej sprawy i nie
podejmę stosownych działań. Czy to jasne, panno Pomeroy?
Harriet rozchyliła usta, chcąc zaprotestować. Ale zanim
zdołała wydobyć z siebie głos, na progu domku rozległ się
przeraźliwy krzyk. Harriet podskoczyła i odwróciła się do drzwi.
Gideon podążył za jej wzrokiem.
- Pani Stone - stwierdziła Harriet głosem zdradzającym ab-
solutne zaskoczenie.
- Boże w niebiesiech! To on! Potwór z Blackthorne Hall! -
Drżąca ręka pani Stone powędrowała do szyi. Wpatrywała się
przerażona w Gideona. - A więc wróciłeś tu, ty rozpustny,
krwiożerczy potworze. Jak śmiesz dotykać swymi rękami kolejnej
czystej panny? Proszę uciekać, panno Harriet! Niech pani ratuje
swoje życie.
Gideon poczuł, jak żołądek zaciska mu się z wściekłości.
Uwolnił Harriet i zbliżył się o krok do pani Stone.
- Milcz, stara czarownico!
- Nie dotykaj mnie! - pani Stone odskoczyła od niego. - Nie
podchodź do mnie, potworze! Och! - Nagle jej wzrok poszybował
w górę i pani Stone zemdlona osunęła się ciężko na podłogę. |
Gideon popatrzył na nią z niesmakiem. Potem odwrócił się
do Harriet, by zobaczyć, jak to przyjęła. Ta w niemym przerażeniu
przyglądała się nieruchomemu ciału gospodyni.
- Wielkie nieba - udało jej się w końcu wykrztusić.
- Widzi pani teraz, dlaczego nie spędzam tu wiele czasu
panno Pomeroy - powiedział ponuro Gideon - Nie cieszę się
w Upper Biddleton zbyt wysokim poważaniem. I jest tu więcej
osób, które życzą mi rychłej śmierci, nie tylko pani Stone.
22
2
Ileż kłopotów z tą kobietą. - Harriet wstała i przykucnęła
obok pani Stone. Uklękła. - Zwykle ma gdzieś przy sobie sole
trzeźwiące. A, tu są.
Z przepastnej kieszeni szarej sukni gospodyni wyciągnęła
małą buteleczkę. Zanim zbliżyła sole do nosa zemdlonej kobiety,
wahała się i popatrzyła na Gideona.
- Może lepiej, żeby się pan nad nią nie pochylał, gdy
przyjdzie siebie. Wygląda na to, że to pański widok pozbawił ją
przytomności.
Gideon chmurnie przyglądał się gospodyni.
- Ma pani rację. Pójdę już, panno Pomeroy. Ale zanim to
zrobię, powtórzę to, co mówiłem gdy nam przerwano. Nie wolno
pani zbliżać się do jaskiń, dopóki nie załatwię sprawy złodziei. Czy
to jasne?
- Jasne - odpowiedziała niecierpliwie. - Ale pozbawione
sensu. I tak będę panu musiała towarzyszyć do jaskini, która
służy przestępcom do przechowywania łupów. Mało prawdopo-
dobne, żeby pan ją sam znalazł. Mógłby pan błądzić samotnie przez
lata. Sama odkryłam ją niedawno.
23
Amanda Quick Bestia
- Panno Pomeroy...
W jego oczach ujrzała błysk zdecydowania i postarała się
o najbardziej przekonujący uśmiech, na jaki ją było stać.
Wspomniała, jak kiedyś radziła sobie z ojcem. Pomyślała też, że w
tym domu od dawna nie było mężczyzny. Mężczyźni to uparte
stworzenia, stwierdziła. Ten zaś miał w tym kierunku wyjątkowe
skłonności.
- Proszę pomyśleć rozsądnie, sir. - Harriet powiedziała to
specjalnie uspokajającym tonem. - Za dnia na plaży jest absolut-
nie bezpiecznie. Złodzieje przychodzą tylko późno w nocy, i to
najwyżej raz lub dwa razy w miesiącu. Wie pan, odpływy. Nie
zaryzykujemy niczego, gdybym jutro pokazała panu jaskinię.
- Może mi pani narysować mapę - odparł chłodno Gideon.
Zaczynał ją irytować. Czy naprawdę spodziewał się, że powie-
rzy mu coś tak ważnego? W grę wchodziły jej cenne znaleziska.
- Obawiam się, że choć szkicuję dość dobrze, nie mam
wyczucia kierunku - skłamała gładko. - A oto mój plan. Jutro rano
przejdę się jak co dzień po plaży. Może pan chyba zjawić się tam o
tej samej porze, prawda?
- Nie o to mi chodzi.
-Możemy spotkać się w taki sposób, by postronny
obserwator uznał to spotkanie za przypadkowe. Pokażę panu
przejście przez skały, prowadzące do jaskini, której używają
złodzieje. Potem zastanowimy się, jak zorganizować pułapkę. A
teraz, proszą wybaczyć, chciałabym zająć się panią Stone.
- Do diabła, kobieto! - Ciemne brwi Gideona zbiegły się
w groźnym grymasie. - Może nawykła pani do rozkazywania
wszystkim dookoła, ale proszę nie sądzić, że uda się pani mnie
zmusić do czegokolwiek.
- Och - jak na zawołanie jęknęła pani Stone. - Och! Dobry
Boże! Tak źle się czuję. - Zamrugała powiekami.
Harriet przybliżyła sole trzeźwiące do jej twarzy i syknęła na
stojącego przy drzwiach Gideona.
24
- Proszę, milordzie - powiedziała, nie odwracając się. - Zmu-
szona jestem nalegać. Pani Stone z pewnością wpadnie w histerię,
gdy zobaczy tu pana. Spotkamy się jutro rano około godziny
dziesiątej na plaży. To jedyny sposób, by odnalazł pan właściwą
jaskinię. Musi mi pan uwierzyć.
Gideon zawahał się, wyraźnie niezadowolony z tego, że się
go do czegoś zmusza. Przymrużył oczy.
- Doskonale. Jutro o dziesiątej na plaży. Ale na tym skończy
się pani udział w tej sprawie, panno Pomeroy. Czy dość jasno się
wyrażam?
- Zupełnie jasno, milordzie.
Obrzucił ją taksującym, podejrzliwym spojrzeniem. Harriet
pomyślała, że widocznie nie przekonał go jej uspokajający
uśmiech. Przeszedł obok niej i skierował się do hallu.
- Miłego dnia, panno Pomeroy. - Nacisnął na głowę ka-
pelusz.
- Miłego dnia, milordzie - zawołała za nim. - I dziękuję, że
tak szybko przyjechał pan tu w odpowiedzi na mój list. Doceniam
pańską pomoc w tej sprawie. Myślę, że sobie pan z nią poradzi.
- Jestem szczęśliwy, że okazałem się odpowiednim
kandydatem na stanowisko, które chciała pani obsadzić - burknął. -
Zobaczymy, jak szczodra okaże się pani, gdy spełnię swoje
zadanie i przyjdzie czas na zapłatę.
Harriet drgnęła, poruszona jego sarkazmem. Patrzyła, jak
przez otwarte drzwi wyszedł na marcowe słońce. Nawet się nie
obejrzał.
Dojrzała zarys sylwetki rosłego rumaka czekającego
spokojnie na zewnątrz. Koń był doprawdy masywnym stworzeniem,
podobnie zresztą jak jego właściciel. Ciężkie kopyta, imponujące
mięśnie. Kształt łba świadczący o uporze. W tym wierzchowcu nie
było nic delikatnego, eleganckiego. Wyglądał na dość dużego i
spokojnego, by dźwigać na grzbiecie rycerza w pełnej zbroi,
zdążającego na pole bitwy.
25
Amanda Quick Bestia
Harriet usłyszała, że wicehrabia odjeżdża drogą wzdłuż
skarpy. Na chwilę zastygła w bezruchu, klęcząc obok zemdlonej
gospodyni. Przedpokój domku wydał jej się znowu przestronny.
Przedtem, gdy przebywał w nim St. Justin, sprawiał wrażenie
ciasnego.
Harriet zdała sobie nagle sprawę, że dzikie, zeszpecone
blizną rysy twarzy St. Justina wryły się głęboko w jej pamięć. Nigdy
jeszcze nie spotkała takiego mężczyzny.
Był niewiarygodnie duży - podobnie jak jego koń - wysoki,
masywnie zbudowany, miał szerokie, umięśnione ramiona i mocne
nogi. Jego dłonie były ogromne, stopy - również. Harriet
zastanawiała się, czy rękawicznik i szewc wicehrabiego liczyli sobie
za zużycie większej ilości materiału na każdą parę rękawic
czy butów.
St. Justin miał prawdopodobnie nieco ponad trzydzieści lat
i wszystko w nim wydawało się silne i dzikie.
Przypominał jej wyniosłego lwa, którego widziała trzy lata
temu w zwierzyńcu pana Petershama. Nawet jego oczy miały coś z
dzikiej bestii. Harriet pomyślała, że to piękne oczy, złote, pełne
ostrożności i chłodnej inteligencji.
Czarne jak smoła włosy St. Justina, szerokie kości policzkowe
i silnie zarysowana szczęka uzupełniały jego lwi wygląd. Blizna
jedynie podkreślała wrażenie siły drapieżnej bestii, której nieobca
jest przemoc.
Harriet zastanawiała się, gdzie i jak został zraniony. Blizna
przecinająca jego twarz wyglądała na starą. Prawdopodobnie
stało się to kilka lat temu. Miał szczęście, że nie stracił oka.
Pani Stone wzdrygnęła się ponownie i jęknęła. Harriet
zmusiła się do zainteresowania jej stanem. Poruszyła buteleczką,
którą trzymała przy twarzy zemdlonej.
- Słyszy mnie pani, pani Stone?
-Co? Tak. Tak, słyszę. - Kobieta otworzyła oczy i popatrzyła
na Harriet. Skrzywiła się boleśnie. - Co się stało? Ach, Boże!
26
Już pamiętam. On był tutaj, prawda? To nie była zjawa. Bestia jest
tutaj. W cielesnej postaci.
-Proszę się uspokoić, pani Stone. Już się wyniósł.
Oczy pani Stone rozszerzyły się w ponownym przypływie
strachu. Przylgnęła do ramienia Harriet, zaciskając jak imadło swe
kościste palce wokół jej talii.
-Nic się panience nie stało? Czy ten szubrawiec dotknął
panienki? Widziałam, że pochylał się nad panienką jak olbrzymi
wąż.
Harriet starała się nie okazywać irytacji.
- Nie ma o czym mówić, pani Stone. On tylko na chwilę ujął
mnie pod brodę.
-Boże, chroń nas...- Oczy pani Stone ponownie się zamknęły.
W tej samej chwili Harriet usłyszała stukot butów na ganku,
a zaraz później drzwi, które przedtem zatrzasnęły się za
wychodzącym wicehrabią, otworzyły się, odsłaniając Eufemię Po-
meroy i uroczo zarumienioną siostrę Harriet, Felicity. Nie bez
powodu uważana była przez wszystkich w Upper Biddleton za
wyjątkową piękność. Była nie tylko urocza, ale miała też poczucie
stylu i elegancji, rzucające się w oczy mimo skromnych możliwości
finansowych sióstr Pomeroy.
Dziś wyglądała zachwycająco świeżo w ozdobionej falbankami
sukni w białe i jasnozielone pasy. Ciemnozielony płaszcz i zie-
lony, przybrany piórami czepek uzupełniały jej strój. Miała
jasne, zielone oczy, złote blond włosy - jedno i drugie odzie-
dziczone po matce. Krój sukni podkreślał też inną cechę, którą
zawdzięczała przodkom po kądzieli - piękny, pełny biust.
Eufemia Pomeroy Ashecombe weszła do domku pierwsza,
ściągając rękawiczki. Owdowiała tuż przed śmiercią brata,
wielebnego Pomeroya, i niedługo potem stanęła w progu domu
swoich bratanic. Dobiegała teraz pięćdziesiątki. Kiedyś uważano
ją za piękność. W opinii Harriet nadał była atrakcyjną kobietą.
Zdjąwszy czepek, odsłoniła siwe, niegdyś ciemne włosy. Jej
27
Amanda Quick Bestia
oczy miały szczególny, charakterystyczny dla Pomeroyów
turkusowy kolor, podobnie jak oczy Harriet.
Effie z przerażeniem patrzyła na zemdloną gospodynię.
-Och, nie. Znowu.
Felicity weszła za ciotką do hallu, zamknęła drzwi i
zobaczyła panią Stone.
- Wielkie nieba! Kolejny atak histerii. O co chodzi tym
razem? Mam nadzieję, że o coś bardziej interesującego niż ostatnio.
Wydaje mi się, że wtedy poszło tylko o to, że najstarszej córce lady
Barker udało się złapać na męża bogatego kupca.
- Rzeczywiście, to tylko kupiec. Przecież wiesz, że pani
Stone przywiązuje wielką wagę do odpowiedniej pozycji
towarzyskiej - przypomniała jej ciotka Effie. - Annabelle Barker
pochodzi z bardzo dobrej rodziny. Pani Stone miała rację uważa-
jąc, że mogła trafić lepiej.
- Jeśli chodzi o moje zdanie, Annabelle nie mogła trafić
lepiej - stwierdziła Felicity w typowy dla siebie pragmatyczny
sposób. - Mąż ją finansuje bez żadnych ograniczeń. Mieszkają w
pięknym domu w Londynie, mają dwa powozy i Bóg wie ile służby.
Annabelle ma zapewnione dostatnie życie.
Harriet skrzywiła się, trzymając ocet pod nosem pani Stone.
- W dodatku słyszy się, że Annabelle jest nieprzytomnie
zakochana w swoim bogatym kupcu. Zgadzam się z tobą,
Felicity, nie wyszła na tym tak źle. Ale wątpię, by ciocia Effie lub
pani Stone mogły spojrzeć na to z naszego punktu widzenia.
- Z tego związku nic dobrego nie będzie - stwierdziła pro-
roczym tonem ciotka Effie. - Nigdy nie jest dobrze, kiedy młoda
dziewczyna idzie za głosem serca. Szczególnie wtedy, gdy prowadzi
ją to prosto na dół drabiny społecznej.
- Zawsze nam to powtarzasz, ciociu Effie. - Felicity zwróciła
się ku pani Stone. - A zatem, co się stało tym razem?
Zanim Harriet zdążyła odpowiedzieć, pani Stone otworzyła
oczy i z trudem usiadła.
28
- Potwór z Blackthorne Hall powrócił - zaczęła.
- Dobry Boże - przestraszyła się ciotka Effie. - O czym ona
mówi?
- Bestia powróciła na miejsce swej zbrodni - ciągnęła pani
Stone.
- Kim, u Boga Ojca, jest ten Potwór z Blackthorne Hall?
-zapytała Felicity.
- St. Justin - szepnęła pani Stone. - Jak śmiał? Jak śmiał tu
wrócić? I jak śmiał straszyć panienkę Harriet?
Felicity popatrzyła zaciekawiona na Harriet.
-Wielkie nieba! Wicehrabia St. Justin był tutaj?
- Tak, był - przyznała Harriet.
Ciotka Effie bezwiednie otworzyła usta.
- Był tu wicehrabia? Tu, w tym domu?
- Zgadza się - odpowiedziała Harriet. - A teraz, ciociu Effie,
Felicity. jeśli zaspokoiłyście swoją ciekawość, może zajmiemy się
postawieniem pani Stone z powrotem na nogi.
- Harriet, nie mogę w to uwierzyć. - Głos ciotki Effie
zdradzał przestrach. - Czy chcesz mi powiedzieć, że najważniejszy
w tym okręgu ziemianin, wicehrabia, mający wkrótce odziedziczyć
godność lorda, złożył nam wizytę i przyjęłaś go tak ubrana?
W tym brudnym fartuchu i okropnej sukni, która już dawno
powinna była zostać przefarbowana?
- On tylko wpadł po drodze - wyjaśniła Harriet, starając się
utrzymać niedbały ton.
- Wpadł tu po drodze? - Felicity wybuchnęła śmiechem. -
Doprawdy, Harriet, nie zdarzyło się jeszcze, by wicehrabiowie
zaglądali do nas po drodze.
- Czemu nie? - nie ustępowała rozdrażniona Harriet. - Black-
thorne Hall to jego dom, a to niedaleko stąd.
- W ciągu pięciu lat, od kiedy tu mieszkamy, wicehrabia St.
Justin nigdy jeszcze nie potrudził się, by odwiedzić Upper
Hiddleton. Nawet tata widział tylko ojca St. Justina i to zaledwie
29
Amanda Quick Bestia
raz. Było to w Londynie, gdy Hardcastle wyznaczył go na rektora
i zaoferował mu tę parafię.
- Musisz mi uwierzyć na słowo, Felicity, że St. Justin
odwiedził nas i była to zwykła towarzyska wizyta - podsumowała
zwięźle Harriet. - Dla mnie jest to zupełnie naturalne, że odwiedził
posiadłości rodzinne w tym okręgu.
- W miasteczku mówią, że St. Justin nigdy nie zagląda do
Upper Biddleton. Nienawidzi samego widoku tego miejsca. -Ciotka
Effie powachlowała się dłonią. - Wielkie nieba! Sama zaczynam
czuć się słabo. Wicehrabia tu, w tym domu. Trudno to sobie
wyobrazić.
- Na pani miejscu nie byłabym taka spokojna, pani
Ashecombe. - Pani Stone posłała jej mroczne, porozumiewawcze
spojrzenie. - Położył rękę na panience Harriet. Widziałam to. Dzięki
Panu Najwyższemu, weszłam do gabinetu w samą porę.
- W samą porę? - Zainteresowanie Felicity osiągnęło
apogeum.
- Nieważne, panienko Felicity. Jest panienka za młoda na
takie rzeczy. Powinniśmy dziękować Bogu, że nie było za późno,
gdy przyszłam.
- Za późno na co? - nie ustępowała Felicity.
Harriet westchnęła tylko.
Ciotka Effie zmarszczyła się.
- Co się tu wydarzyło, Harriet, kochanie? Nie straciłyśmy
chyba herbaty czy czegoś równie okropnego?
- Nie, nie straciłyście herbaty, bo nawet mu jej nie
zaproponowałam - przyznała się Harriet.
- Nie zaproponowałaś mu herbaty? Odwiedził cię wicehrabia
i niczym go nie poczęstowałaś? - Na twarzy ciotki Effie pojawił się
wyraz najprawdziwszego zaskoczenia. - Harriet, co ja mam z tobą
zrobić? Czy nie potrafisz się odpowiednio zachowywać?
- Chcę wiedzieć, co się stało - przerwała jej zdecydowanie
Felicity. - Co z tym kładzeniem na tobie rąk, Harriet?
30
- Nic się nie stało. - Harriet żachnęła się. - Nie położył na
mnie rąk. - Przypomniała sobie wielką dłoń wicehrabiego
podtrzymującą jej brodę i groźne spojrzenie jego ciemnych oczu. -
No, może dotknął mnie, ale tylko na chwilę. Nie ma o czym mówić,
zapewniam was.
- Harriet! - Felicity była wyraźnie podekscytowana. -
Opowiedz nam wszystko.
Ale to pani Stone jej odpowiedziała.
- Zuchwały jak sam diabeł. - Jej spracowane dłonie zginęły
w fałdach fartucha, podczas gdy oczy płonęły świętym oburze-
niem. - Myśli, że wszystko mu wolno. Bestia nie ma w sobie
wstydu, odrobiny wstydu - parsknęła.
Harriet popatrzyła na nią groźnie.
- Proszę teraz nie płakać, pani Stone.
- Przepraszam, panienko Harriet. - Pani Stone pociągnęła
jeszcze cichutko nosem i otarła oczy rąbkiem fartucha. - Po
prostu jego widok wywołał te wszystkie okropne wspomnienia
sprzed lat.
- Jakie wspomnienia? - zapytała zaciekawiona Felicity.
- Boże! Wspomnienia o mojej ślicznej, małej panience
Deirdre. - Pani Stone zakryła oczy.
- Kim była Deirdre? - dopytywała się ciotka Effie. - Pani
córką?
Pani Stone przełknęła łzy.
- Nie, nie była moja. Zbyt była delikatna, by być ze mną
spokrewniona. Była jedynym dzieckiem wielebnego Rushtona.
Opiekowałam się nią.
-Rushton -skojarzyła szybko ciotka Effie. - A, tak. Poprzedni
proboszcz tej parafii. Ten, którego zastąpił mój drogi brat.
Pani Stone potwierdziła ruchem głowy. Jej wąskie usta drżały.
Od śmierci jego słodkiej żony panienka Deirdre była dla
niego wszystkim. Wniosła do tego domu radość i słońce. A potem
ta bestia ją zniszczyła.
31
Amanda Quick Bestia
- Bestia? - Felicity wyglądała tak, jakby czytała którąś ze
swoich ulubionych powieści z dreszczykiem. - Czy chodzi
o wicehrabiego St. Justina? Zniszczył Deirdre Rushton? Jak?
- Bezwstydny potwór - wymamrotała pani Stone, ponownie
przykładając dłonie do oczu.
- Dziwne. - Ciotka Effie wyglądała na zaskoczoną. - Wice-
hrabia zrujnował dziewczynę? Doprawdy, pani Stone. Trudno
uwierzyć w coś takiego. Pomijając wszystko inne, ten człowiek
jest dżentelmenem. Dziedzicem hrabstwa. A ona była córką
proboszcza.
- Nie jest żadnym dżentelmenem - stwierdziła pani Stone.
Harriet straciła cierpliwość. Odwróciła się do gospodyni.
- Pani Stone. Sądzę, że na dziś dość już będzie pani
dramatycznych uwag. Może już pani wrócić do kuchni.
Mokre od łez oczy pani Stone wyrażały nieme cierpienie.
- To prawda, panienko Harriet. Ten człowiek zabił moją
małą panienkę Deirdre tak samo, jakby własnoręcznie pociągnął za
spust w pistolecie.
- Pistolecie? - Harriet popatrzyła na nią zaskoczona.
Na chwilę w hallu zapanowała pełna napięcia cisza. EfFie
nie mogła z siebie wydobyć słowa. Nawet Felicity nie potrafiła
sformułować następnego pytania.
Harriet poczuła, że zaschło jej w ustach.
- Pani Stone - powiedziała w końcu ostrożnie. - Chce pani
powiedzieć, że wicehrabia St. Justin zabił poprzedniego mieszkańca
tego domu? Obawiam się, że nie pozwolę pani kon-
tynuować tej opowieści, jeśli zamierza pani dalej mówić tak
potworne rzeczy.
- Ale to prawda, panienko Harriet. Przysięgam na moje
życie. Wszyscy mówili, że to samobójstwo, niech spoczywa w
pokoju, ale ja wiem, że to on ją do tego doprowadził. Potwór z
Blackthorne Hall jest skończonym grzesznikiem i wszyscy w
miasteczku o tym wiedzą.
32
- Wielkie nieba! - westchnęła Felicity.
- To jakaś pomyłka - wyszeptała ciotka Effie.
Ale Harriet popatrzyła pani Stone prosto w oczy i wyczytała
z nich, że gospodyni mówi prawdę, a przynajmniej w to wierzy.
Harriet nagle poczuła się słabo.
- Jak St. Justin mógł doprowadzić Deirdre Rushton do
samobójstwa?
- Byli zaręczeni i mieli się pobrać - powiedziała cicho pani
Stone. - To było dawniej, zanim się okazało, że on odziedziczy
tytuł. Starszy brat Gideona Westbrooka, Randal, jeszcze wtedy żył.
Oczywiście to Randal miał odziedziczyć tytuł. Był takim
wspaniałym człowiekiem. Prawdziwy, godny dziedzic hrabstwa
Hardcastle. Człowiek godzien podążyć w ślady jego hrabiowskiej
mości.
- Nie tak jak Potwór z Blackthorne Hall? - zapytała Felicity.
Pani Stone posłała jej dziwne spojrzenie i zniżyła głos do szeptu.
- Niektórzy nawet mówią, że Gideon Westbrook zabił swego
brata, żeby odziedziczyć tytuł i majątek.
- To jest fascynujące - mruknęła Felicity.
- Niewiarygodne. - Ciotka Effie była oszołomiona.
-Jeśli chcecie znać moje zdanie, to wszystko jest kłamstwem-
obwieściła Harriet. Ale gdzieś w dole brzucha poczuła nie-
przyjemny chłód. Pani Stone wierzyła w prawdziwość każdego
swego słowa. Miała co prawda skłonności do dramatyzowania,
ale Harriet znała dość długo swoją gospodynię, by wiedzieć, że
jest absolutnie uczciwa.
- To najszczersza prawda - powiedziała chmurnie pani
Stone. - Przysięgam.
- Dobrze, pani Stone. Proszę nam teraz opowiedzieć, jak ta
bestia, to jest wicehrabia, doprowadził tę młodą damę do samobój-
stwa - nalegała Felicity.
Harriet przestała oponować. Wyprostowała się, mówiąc
sobie, że zawsze lepiej jest znać fakty.
33
Amanda Quick Bestia
-Tak, pani Stone. Skoro powiedziała już nam pani aż tyle,
równie dobrze może nam pani wyznać resztę. Co dokładnie
przydarzyło się Deirdre Rushton?
Pani Stone zacisnęła pięści.
- Narzucał się jej. Uwiódł ją, zrobił to, bestia. Użył jej do
swoich rozpustnych celów. Zrobił jej dziecko, ot co. Ale zamiast
zachować się jak trzeba i ożenić się z nią, odepchnął ją. To nie
była żadna tajemnica. Zapytajcie kogokolwiek w okolicy.
Ciotka Effie i Felicity milczały, nie mogąc w to uwierzyć.
- O, mój Boże! - Harriet usiadła gwałtownie na stołku. Zdała
sobie sprawę, że do bólu zacisnęła pięści. Zmusiła się do
głębokiego, odprężającego oddechu. - Czy jest pani tego ab-
solutnie pewna, pani Stone? Nie wyglądał na takiego. Właściwie...
nawet mi się spodobał.
- A co ty wiesz o mężczyznach, którzy robią takie rzeczy?
zapytała ciotka Effie z chłodną logiką. - Nigdy nie miałaś okazji
takiego spotkać. Nawet nie miałaś swego debiutu, ponieważ mój
brat niech spoczywa w pokoju, nie zostawił nam dość pieniędzy.
Może gdybyś pojechała do stolicy i poznała trochę świata,
nauczyłabyś się, że mężczyznę tego typu nie zawsze można
rozpoznać na pierwszy rzut oka.
-Pewnie masz absolutną rację, ciociu Effie. - Harriet czuła
się w obowiązku przyznać, że to, co mówi ciotka, może być
prawdą. Rzeczywiście, nie miała żadnych doświadczeń z męż-
czyzną zdolnym do tego, by uwieść niewinną kobietę, a następnie
ją porzuć- - Słyszy się różne historie, ale to oczywiście nie to samo
co bezpośrednie doświadczenie z tego typu człowiekiem,
prawda.
- Pewnie bolejesz nad tym, że nie masz takich doświadczeń -
zauważyła Felicity. Ponownie zwróciła się do pani Stone: -
Błagam niech pani opowiada dalej.
Tak - potwierdziła Harriet smutno. - Może pani nam już
teraz powiedzieć.
34
Pani Stone zwiesiła głowę, popatrzyła na Harriet i Felicity
załzawionymi oczyma.
- Jak już mówiłam, Gideon Westbrook był drugim synem
hubiego Hardcastle.
- Czyli nie był wicehrabią - mruknęła Felicity.
- Oczywiście - wtrąciła się ciotka Effie z właściwym sobie
tonem autorytetu w tych sprawach. - Nie nosił wtedy żadnego
tytułu, ponieważ był tylko drugim synem. Jego starszy brat został
wicehrabią.
- Wiem, ciociu Effie. Proszę mówić dalej, pani Stone.
- Ta bestia zapragnęła mojej słodkiej Deirdre, gdy tylko
pokazała się w Londynie. Wielebny Rushton zgromadził wszystkie
swoje fundusze, żeby sfinansować jej debiut, a Potwór był
pierwszym, który się jej oświadczył.
- I wielebny Rushton zdecydował się chwycić to, co się da?
-zapytała Harriet.
Twarz pani Stone rozjaśniła się.
- Wielebny powiedział pannie Deirdre, żeby przyjęła te
oświadczyny. Potwór nie posiadał tytułu, ale miał pieniądze i
pochodził z dobrej rodziny. To była świetna partia.
- Tak to wtedy wyglądało - skomentowała cicho Effie.
- Innymi słowy, chciała go poślubić dla jego pieniędzy i mo-
żliwości związania się ze znaną rodziną- podsumowała Harriet.
- Moja panienka Deirdre była zawsze dobrą i posłuszną
córką. - W głosie pani Stone wyczuwało się zachwyt. - Zgodziła
się zrobić to, co kazał jej ojciec, chociaż Westbrook był jedynie
drugim synem i do tego brzydkim jak noc. Mogła trafić lepiej,
ale jej ojciec nie chciał ryzykować, czekając. Nie było go stać
na dłuższe trzymanie jej w Londynie.
Harriet popatrzyła na nią zirytowana.
- Wcale nie uważam, że jest brzydki.
Pani Stone skrzywiła się.
- Wielka, przerośnięta kreatura. Z tą przerażającą szramą
35
Amanda Quick Bestia
wygląda jak diabeł z samego piekła. Zawsze tak wyglądał, nawet
zanim został ranny. Moja biedna panienka Deirdre dostawała
dreszczy na sam jego widok. Ale spełniła swój obowiązek
-A nawet więcej, sądząc po tym, co usłyszałyśmy - mruknęła
Harriet.
Ciotka Effie potrząsnęła smutno głową.
- Ach, te głupie młode dziewczyny, które upierają się, by iść
za głosem serca, a nie rozsądku. Co za głupota. Kiedyż wreszcie]
nauczą się, że muszą mieć się na baczności i strzec swej
niewinności aż do chwili, kiedy szczęśliwie wyjdą za mąż, o ile nie
chcą zrujnować sobie życia?
- Moja Deirdre była dobrą dziewczyną, taka była -
zapewniała lojalnie pani Stone. - Uwiódł ją, mówię wam. Była
niewinnym jagnięciem, które nie znało spraw ciała, a on ją
wykorzystał. Poza tym byli zaręczeni. Kiedy zobaczyła, że będzie
miała dziecko, sądziła, że on zachowa się jak dżentelmen.
- Wierzyła pewnie, że żaden prawdziwy dżentelmen nie
odwoła zaręczyn - powiedziała z namysłem Harriet.
- Tak, prawdziwy dżentelmen by nie odwołał- zauważyła
cierpko ciotka Effie. - Sprawa polega na tym, że kobieta nie
może być pewna uczciwości mężczyzny w takich sytuacjach.
I właśnie dlatego musi przede wszystkim unikać ryzyka kom-
promitacji. Gdy zabierzemy cię do Londynu, Felicity, najlepiej
zrobisz, pamiętając o tej historii.
-Tak, ciociu Effie.
Felicity znacząco popatrzyła w górę, a Harriet pozwoliła
sobie na ponury uśmiech. Nie pierwszy raz musiały wysłuchać szcze
gólnego wykładu życzącej im dobrze ciotki.
Effie uważała się za najwyższy autorytet w dziedzinie
dobrych manier. Nieodwołalnie ogłosiła się doradcą i strażnikiem w
tych sprawach, mimo że Harriet często przypominała jej, że tu, w
Upper Biddleton, nie było niczego, przed czym miałyby się
strzec.
36
- Jak powiedziałam, St. Justin nie jest dżentelmenem. Jest
okrutną, pozbawioną serca, bezwstydną bestią.- Pani Stone otarła
oczy wierzchem czerwonej, kościstej dłoni. - Najstarszy
syn hrabiego został zabity wkrótce potem, jak panienka Deirdre
zdała sobie sprawę, że jest w ciąży. Jechał niedaleko stąd wzdłuż
wybrzeża i podobno koń poniósł. Spadł ze skarpy do morza.
Skręcił kark, ot co. Wypadek, jak mówili. Ale ludzie zaczęli
mieć wątpliwości, gdy zobaczyli, jak wicehrabia potraktował
panienkę Deirdre.
- Obrzydliwe. - Oczy Felicity były nadał szeroko otwarte.
Jak tylko Gideon Westbrook dowiedział się, że odziedziczy
tytuł, zerwał zaręczyny.
-Nie. Naprawdę? - wykrzyknęła Felicity.
Pani Stone potwierdziła chmurnie.
- Opuścił ją natychmiast, chociaż wiedział, że nosi jego
dziecko. Oświadczył jej, że teraz jest wicehrabią St. Justin,
a kiedyś zostanie hrabią Hardcastle, i że może mu się trafić coś
lepszego niż biedna córka proboszcza.
- Dobry Boże! - Harriet przypomniała sobie błysk chłodnej
inteligencji w mrocznych oczach Gideona. Kiedy się nad tym
zastanowiła, musiała przyznać, że nie wyglądał na człowieka,
którym kierują zbyt subtelne uczucia. Wyglądał na człowieka
upartego. Zadrżała. - Mówi pani, że on wiedział o tym, że
Deirdre spodziewa się dziecka?
- Tak, niech będzie przeklęta jego dusza. Wiedział. - Pani
Stone na przemian zaciskała i rozluźniała pięści. - Siedziałam
z nią tej nocy, gdy zdała sobie sprawę, że jest w ciąży. Objęłam
ją. Płakała przez całą noc, a nad ranem poszła się z nim zobaczyć.
Gdy wróciła, po jej minie poznałam, że została odepchnięta.
Łzy zakręciły się w oczach pani Stone i spłynęły po jej
pulchnych policzkach.
- Co było dalej? - zapytała cicho przejęta Felicity.
-Panienka Deirdre poszła do gabinetu, wyjęła pistolet swojego
37
Amanda Quick Bestia
ojca i zastrzeliła się. To właśnie wielebny Rushton, biedaczysko,
ją znalazł.
- Biedne, nieszczęśliwe dziecko - szepnęła ciotka Effie. -
Gdyby była choć trochę ostrożniejsza. Gdyby bardziej dbała
o swoją reputację i nie zaufała mężczyźnie. Będziesz pamiętała
tę historię, gdy pojedziesz do Londynu, prawda, Felicity?
- Tak, ciociu Effie. Na pewno nie zapomnę. - Felicity była
najwyraźniej poruszona tą wstrząsającą opowieścią.
- Mój Boże - mruknęła Harriet. - To wszystko jest niewia-
rygodne. - Popatrzyła na zaśmiecony kamieniami gabinet i z tru-
dem przełknęła ślinę, przypominając sobie, jak St. Justin pochylił
się nad jej biurkiem i swą silną ręką ujął ją pod brodę. - Pani
Stone, czy jest pani absolutnie pewna tego wszystkiego?
- Absolutnie. Gdyby żył ojciec panienki, potwierdziłby, że
to prawda. Wiedział, co przydarzyło się córce wielebnego Rush-
tona, wiedział dobrze, ale zachował dyskrecję w tej sprawie,
uważając, że nie jest to odpowiedni temat do dyskusji z dwiema
młodymi damami. Gdy mi o tym opowiedział, zgodziłam się
z nim i dochowałam tajemnicy. Jednak nie mogłam już dłużej
tego taić.
Ciotka Effie potwierdziła ruchem głowy.
- Oczywiście, nie mogła pani. Teraz, gdy St. Justin pojawił
się w okolicy, wszystkie skromne młode panienki powinny się
strzec.
- Uwiedziona i porzucona. - Felicity pokręciła głową nie
mogąc dojść do siebie. - Niewiarygodne.
- Okropne - powiedziała ciotka Effie. - Wyjątkowo okropne.
Młode damy powinny być bardzo, ale to bardzo ostrożne.
Felicity, nie będziesz wychodziła z domu, gdy w pobliżu kręci
się wicehrabia. Rozumiesz?
- Bzdura. - Felicity zwróciła się do Harriet: - Nie zamierzasz
chyba więzić mnie w moim własnym domu tylko dlatego, że
wicehrabia odwiedził te okolice?
38
Harriet skrzywiła się.
-To oczywiste, że nie.
Ciotka Effie zrobiła surową minę.
-Harriet, Felicity, musicie być ostrożne. Z pewnością rozu-
miecie dlaczego.
Harriet podniosła wzrok.
-Felicity jest bardzo zrównoważoną osobą ciociu Effie. Nie
zrobi nic niemądrego. Prawda, Felicity?
Felicity uśmiechnęła się.
-Miałabym stracić szansę na debiut w mieście? Możesz być
pewna, Harriet, że nie jestem aż taką idiotką.
Pani Stone zacisnęła usta.
-St. Justin gustuje w pięknych młodych niewiniątkach, to
wielka, podstępna bestia. A teraz, gdy nie ma już tutaj ojca
panienki, musi panienka być bardzo ostrożna.
-Święta racja - zgodziła się z nią ciotka Effie.
Harriet uniosła brwi.
-Widzę, że żadna z was nie przejmuje się moją reputacją
tak jak reputacją Felicity.
Ciotka Effie zareagowała błyskawicznie.
- Ależ kochanie, wiesz, że to nieprawda. Ale masz już
prawie dwadzieścia pięć lat. A tego typu rozpustnik, jak opisała go
pani Stone, ma ciągoty do młodziutkich niewiniątek.
- A nie do starych niewiniątek, jakim jestem ja - mruknęła
Harriet. Zignorowała uśmieszek Felicity. - No dobrze, chyba
masz rację, ciociu Effie. Mało prawdopodobne, by groziło mi
uwiedzenie przez St. Justina. - Urwała.
- Co takiego? - Ciotka Effie popatrzyła na nią.
- Nieważne, ciociu Effie. - Harriet ruszyła ku otwartym
drzwiom gabinetu. - Jestem pewna, że Felicity nie straci głowy ani
niczego równie ważnego, nawet jeśli przydarzy jej się znaleźć w
towarzystwie hrabiego St. Justina. Nie jest głupia. A teraz,
wybaczcie, muszę skończyć swoją pracę.
39
Amanda Quick Bestia
Harriet podążyła z godnością do swej kryjówki i cicho
zamknęła za sobą drzwi. Potem, z westchnieniem smutku, opadła na
krzesło, oparła łokcie na biurku i podparła twarz dłońmi. Silny
dreszcz przeszył jej ciało.
To nie Felicity była głupia, skonstatowała chmurnie. To ona
sama zachowała się niemądrze. Sprowadziła Potwora z Black thorne
Hall do Upper Biddleton.
40
3
Ciężka, szara mgła, która w ciągu nocy przypełzła od morza,
o dziesiątej rano wisiała jeszcze nad wybrzeżem. Idąca ścieżką w
dół skarpy Harriet nie widziała dalej niż na kilka stóp przed
nią. Ciekawa była, czy Gideon stawi się na wyznaczone
spotkanie, by zobaczyć jaskinię złodziei.
Zastanawiała się też zaniepokojona, czy zależy jej na tym,
by się stawił. Przeleżała niemal całą noc. Zamartwiała się, że
popełniła niewybaczalny błąd, wysyłając ów nieszczęsny list do
niesławnego wicehrabiego.
Jej mocne, skórzane buty poślizgnęły się na kamieniach,
gdy zbiegała ścieżką. Harriet mocniej chwyciła niewielką torbę
z narzędziami, a wolną rękę wyciągnęła w bok, by odzyskać
równowagę.
Prowadząca przez zbocze ścieżka była bezpieczna dla kogoś,
kto ją znał, miała jednak odcinki dość trudne do przejścia. Harriet
zawsze żałowała, że nie ma na sobie spodni, gdy wychodziła na
poszukiwania skamieniałości, ale wiedziała, że ciotka Effie
zemdlałaby, gdyby o czymś takim usłyszała, a ona starała się
w miarę możności nie denerwować ciotki.
41
Amanda Quick Bestia
Wiedziała, że ciotce nie podobał się już sam pomysł
zbierania skamieniałości. Effie uważała, że dla młodej damy jest to
zajęcie nieodpowiednie, i nie mogła zrozumieć, dlaczego Harriet
jest tak oddana swojej pasji. Harriet nie chciała dodatkowo dener-
wować starszej pani wybieraniem się na poszukiwania w męskim
stroju.
Gęste pasma mgły owinęły się wokół Harriet, gdy dotarła do
końca ścieżki i wyprostowała się. Słyszała fale uderzające
o brzeg, ale nie widziała ich w gęstej mgle. Wilgotny chłód
przenikał przez grubą wełnę wytartej ciemnobrązowej pelisy.
Pomyślała, że jeżeli nawet Gideon pojawi się tego ranka
prawdopodobnie nie będzie w stanie odnaleźć jej we mgle.
Skręciła, ruszyła plażą u podnóża skarpy. Woda cofnęła się, ale
piasek był nadał wilgotny. Podczas przypływu woda pokrywała
całą plażę w zasięgu wzroku, fale uderzały o skarpę, zalewając
niżej położone jaskinie i ścieżki.
Raz, czy może dwa razy, zdarzyło się Harriet popełnić błąd -
zbyt długo pozostała w jaskiniach i prawie dała się zaskoczyć
przez nadchodzący przypływ. Wspomnienie o tym prześladowało
ją do tej pory i teraz bardzo ostrożnie planowała czas swoich
wypraw do jaskiń.
Szła powoli wzdłuż skarpy, wypatrując na piasku śladów.
Gdyby kilka minut temu przechodził tędy Gideon, z pewności
udałoby się jej rozpoznać odciski jego wielkich butów. Jeszcze raz
zwątpiła w słuszność swego pomysłu. Ściągając Gideona
z powrotem do Upper Biddleton, wyraźnie uzyskała więcej, niż
mogła się spodziewać.
Z drugiej strony, pocieszała się, coś przecież trzeba było
zrobić z bandą złodziei, którzy używali jej bezcennych jaskiń
do składowania łupów. Nie mogła pozwolić, by to dłużej trwało
Po prostu musiała mieć swobodę w penetrowaniu tej właśnie
jaskini.
Trudno nawet przewidzieć, jak wspaniałe skamieniałości
42
czekały na odkrycie w tej podziemnej komnacie. Zatem, stwier-
dziła Harriet, im dłużej pozwalała opryszkom korzystać z tej
jaskini, tym większe stawało się ryzyko, że któryś z nich będzie
wystarczająco sprytny, by zacząć szukać okazów na własną rękę.
Mógłby znaleźć coś interesującego, wspomnieć o tym komuś,
kto z kolei powiedziałby o tym innemu zbieraczowi. Upper
Biddleton mogłoby wtedy przeżyć prawdziwy najazd poszuki-
waczy skamielin.
To było nie do pomyślenia. Kości czekające w jaskiniach na
odkrycie należały do niej.
Oczywiście już dawniej przeszukiwano jaskinie w Upper
Biddleton, ale zarzucono prace, których jedynym efektem było
kilka skamieniałych ryb i muszli. Harriet jednak dotarła głębiej
niż ktokolwiek przedtem i przeczuwała, że czekają ją ważne
odrycia. Musiała dowiedzieć się, jakie tajemnice kryją skały.
Stwierdziła, że nie ma innego wyjścia, jak ciągnąć to, co
rozpoczęła. Potrzebowała kogoś silnego i bystrego, by pozbyć
się złodziei. Cóż miało tu do rzeczy, że Gideon był łajdakiem,
wyjątkowo niebezpiecznym szubrawcem? Jak lepiej poradzić
sobie ze złodziejami, niż nasyłając na nich Potwora z Blackthorne
Hall?
Dobrze im to zrobi.
W tym momencie mgła zawirowała wokół niej, układając się
u niewyraźny, nieregularny wzór. Harriet zatrzymała się nagle,
świadoma, że nie jest już sama na plaży. Coś sprawiło, że włosy
na karku stanęły jej dęba. Rozejrzała się i zobaczyła wyłaniającego
się z mgły Gideona. Szedł w jej kierunku.
- Dzień dobry, panno Pomeroy. - Jego głos był tak głęboki
jak huk morza. - Spodziewałem się, że mgła pani nie zatrzyma. -
- Dzień dobry, milordzie. - Harriet uspokoiła się, widząc, jak
Gideon kroczy po mokrym, zbitym piasku. W jej wyobraźni był
demonem przedzierającym się przez dym piekieł. Był większy,
niż się spodziewała.
43
Amanda Quick Bestia
Miał na sobie czarne buty i rękawice i czarny obszerny
płaszcz z wysokim kołnierzem, okalającym zeszpeconą twarz. Jego
odkryte czarne włosy błyszczały od porannej mgły.
-J ak pani widzi, jeszcze raz usłuchałem rozkazu. - Gideon
uśmiechnął się lekko, przystając obok i spoglądając na nią
z góry. - Muszę kontrolować tę tendencję do wypełniania
wszystkich pani życzeń, panno Pomeroy. Nie chciałbym, żeby
przerodziła się w nawyk.
Harriet wyprostowała się i zdobyła na uprzejmy uśmiech.
- Nie mam takich obaw, milordzie. Jestem pewna, że
niełatwo byłoby panu nabrać nawyku słuchania czyichś poleceń,
chyba że miałby pan jakieś ukryte cele.
Zbył to nieznacznym wzruszeniem ramion.
- Kto wie, co może zrobić mężczyzna, gdy ma do czynienia
z interesującą kobietą?- Chłodny uśmiech wykrzywił jego
zeszpeconą twarz w przerażającą maskę. - Oczekuję kolejnego
rozkazu, panno Pomeroy.
Harriet przełknęła ślinę i uniosła ciężką torbę.
- Wzięłam ze sobą dwie lampy, milordzie- powiedziała
szybko. - Będziemy ich potrzebowali w korytarzu.
- Pozwoli pani. - Wyjął z jej palców torbę. Zakołysała się
w jego dłoni, jakby była zupełnie lekka. - Ja zajmę się sprzętem
Proszę prowadzić, panno Pomeroy. Nie mogę się doczekać
widoku pani jaskini pełnej skradzionych rzeczy.
- Tak. Oczywiście. Tędy. - Odwróciła się i ruszyła w mgłę
- Nie jest dziś pani tak pewna siebie, panno Pomeroy.-
Gideon był najwyraźniej rozbawiony. - Podejrzewam, że ktoś,
może nasza dobra pani Stone, podał pani kilka pikantnych
szczegółów z mojej bytności w Upper Biddleton?
- Bzdura. Nie interesuje mnie pańska przeszłość, sir. -
Harriet dokonywała nadludzkich wysiłków, by jej głos brzmiał
chłodno i zdecydowanie. Nie ośmieliła się jednak spojrzeć za siebie
niemal biegła po piasku. - To nie moja sprawa.
44
Jednak muszę panią uprzedzić, że nigdy nie powinna była
mnie pani tu sprowadzać. - W jego słowach zabrzmiała ukryta
groźba. - Obawiam się, że nie jestem w stanie uwolnić się od
mojej przeszłości. Gdzie ja, tam i ona. Fakt, że mam odziedziczyć
tytuł, pomaga czasem ludziom przemilczeć moją przeszłość, ale
nie udaje mi się całkowicie z niej otrząsnąć. Szczególnie tu,
w Upper Biddleton.
Harriet zerknęła przez ramię, kwitując cierpkim uśmiechem
napięcie, które wyczuła w jego głosie.
- Czy to panu przeszkadza, milordzie?
- Moja przeszłość? Nieszczególnie. Już dawno nauczyłem
się żyć ze świadomością, że jestem uważany za przybysza z dołu.
Trzeba jednak przyznać, że moja reputacja ma pewne zalety.
- Wielkie nieba. Jakie zalety?
Jego twarz stężała.
- Chroni mnie to na przykład od prześladowań ze strony
mamuś pragnących wydać swe córki za mąż. Są wyjątkowo
ostrożne, by córeczki nie dostały się w moje ręce. Boją się
panicznie, że uwiodę bezwstydnie ich pisklęta, zajmę się nimi po
swojemu, a potem odsunę splamione.
-Och - jęknęła Harriet.
-Takie z pewnością by były - ciągnął lekko Gideon. -
Splamione, ot co. Nie byłoby możliwe wystawienie na targowisku
ślubnym dziewczyny, gdyby się rozniosło, że ja ją zniszczyłem. - -
- Rozumiem. - Harriet odchrząknęła i ruszyła nieco szyb-
ciej. Wyczuwała za sobą obecność Gideona, choć nie słyszała
jego kroków na ubitym piasku. Niezwykła cichość jego ruchów
denerwowała ją, bo przecież i tak miała świadomość jego
obecności i ogromu. Czuła się tropiona przez tajemniczą
bestię.
Co do dręczenia mnie ich młodymi niewiniątkami – ciągnął
nieubłaganie Gideon- żaden rodzic w ostatnich czasach nie
próbował mnie zmusić do oświadczyn za pomocą starej sztuczki
45
Amanda Quick Bestia
polegającej na oskarżeniu mnie o skompromitowanie jego córki.
Wszyscy wiedzą, że to nie zadziała.
- Jeśli zamierza pan, milordzie, ostrzec mnie w ten niewy-
szukany sposób, może pan być pewien swojego bezpieczeństwa.
- Jestem absolutnie pewien swego bezpieczeństwa, panno
Pomeroy. To pani powinna zachować ostrożność.
Harriet miała już dość. Zatrzymała się niespodziewanie i od-
wróciła. Był tak wysoki, że zrobiła krok w tył. Spojrzała groźniej
- A zatem to prawda? Porzucił pan córkę poprzedniego
rektora? Po tym, jak zaszła z panem w ciążę?
Gideon przyglądał jej się nachmurzony.
- Jest pani bardzo zaintrygowana jak na kogoś, kto
deklarował obojętność wobec mojej przeszłości.
- To pan zaczął tę rozmowę.
- Prawda. Chyba nie mogłem się powstrzymać, gdy stało się
jasne, że słyszała pani tę historyjkę.
- A zatem? - zapytała po chwili wyzywająco. - Zrobił pan
to?
Gideon zmarszczył brew i wyglądał, jakby się namyślał. Gdy
popatrzył na Harriet, jego oczy płonęły.
- Fakty są niewątpliwie takie, jak pani przedstawiono. Moja
narzeczona była brzemienna. Wiedziałem o tym, zrywając
zaręczyny. Ona poszła do domu i zastrzeliła się.
Harriet nabrała powietrza i cofnęła się jeszcze o krok. Zapo-
mniała zupełnie o jaskini pełnej łupów.
- Nie wierzę w to.
- Dziękuję, panno Pomeroy. - Pochylił głowę w udanej
wdzięczności. - Ale zapewniam panią, że wszyscy inni wierzą.
- Och. - Harriet otrząsnęła się. - Tak. A zatem, jak powie-
działam, to nie moja sprawa. - Okręciła się na pięcie, by po-
śpieszyć w kierunku jaskini. Jej policzki płonęły. Powinna była
trzymać buzię na kłódkę, powtarzała sobie wściekła. Cała ta
sytuacja była niewiarygodnie niezręczna.
46
Kilka minut później, gdy doszli do celu, Harriet wydała
westchnienie ulgi. Mroczny otwór w skarpie ział ponurą ciemną
plamą. Gdyby nie wiedziała dokładnie, gdzie się znajduje,
przegapiłaby go we mgle.
- Oto wejście, milordzie. - Harriet zatrzymała się ponownie
i odwróciła do wicehrabiego. - Jaskinia, której używają złodzieje,
znajduje się na końcu korytarza.
Gideon przez chwilę wpatrywał się w otwór w skarpie, po
czym odłożył torbę.
- Teraz chyba będziemy potrzebowali lamp.
- Tak. Zaledwie kilka kroków od wejścia jest zupełnie ciemno.
Harriet patrzyła, jak Gideon zapala lampy. Jego dłonie,
mimo ich masywności i siły, poruszały się z nieoczekiwanym
wdziękiem i zręcznością. Gdy podawał jej jedną z lamp, pochwycił
jej badawcze spojrzenie. Uśmiechnął się chłodno. Blizna na jego
twarzy wykrzywiła się brzydko.
- Chwila namysłu przed wejściem ze mną do jaskini, panno
Pomeroy?
Zmierzyła go wzrokiem i niemal wyrwała mu lampę z ręki.
- Ależ nie! Ruszajmy!
Harriet pokonała wąskie wejście, trzymając wysoko lampę.
Pasma mgły wpełzały do jaskini i rzucały dziwne cienie na
wilgotne, kamienne ściany. Zadrżała, zastanawiając się, dlaczego
korytarz wydawał jej się tak niesamowity i ponury tego ranka,
powtarzała sobie, że przecież jest tu nie pierwszy raz.
Zrozumiała, że to obecność wicehrabiego tak ją denerwuje,
powinna naprawdę powściągnąć wyobraźnię i od razu załatwić całą
sprawę.
Gideon wszedł tuż za nią swoim bezszelestnym, miękkim
krokiem. Blask jego lampy sprawił, że cienie na ścianach przybrały
jeszcze dziwniejsze kształty. Rozejrzał się zdegustowany.
- Zwykle przychodzi tu pani sama, panno Pomeroy, czy też
ktoś pani towarzyszy?
47
Amanda Quick Bestia
- Kiedy jeszcze żył mój ojciec, zwykle przychodził tu ze
mną. To on zaszczepił we mnie zainteresowanie skamieniałoś-
ciami. Był zapalonym zbieraczem i towarzyszyłam mu w po-
szukiwaniach od czasu, gdy byłam dość duża, by chodzić. Ale
od kiedy zabrała go gorączka, zawsze wybieram się tu sama.
- Nie wydaje mi się to zbyt rozsądne.
Posłała mu uważne spojrzenie.
- Już pan to mówił. Ale zapewniam pana, że mój ojciec i ja
nauczyliśmy się przeszukiwać jaskinie na długo przedtem, nim
przeprowadziliśmy się do Upper Biddleton. Jestem specjalistką.
Tędy, milordzie. - Weszła dalej, czując tuż za sobą Gideona. -
Mam nadzieję, że nie należy pan do osób, które czują się
niepewnie w zamkniętej przestrzeni, takiej jak ta?
- Zapewniam panią, że dużo trzeba, żeby mnie
zdenerwować, panno Pomeroy.
Przełknęła ślinę.
- Tak, wiele osób ma problemy z wejściem do jaskini. Ale
korytarz jest tu wygodnie szeroki. Nie zwęża się nigdzie bardziej
nawet w najciaśniejszym punkcie.
- Pani pojęcie wygody jest nieco inne od mojego, panno
Pomeroy - zauważył sucho Gideon.
Harriet obejrzała się za siebie i stwierdziła, że musiał się
garbić, a czasem pochylać swe masywne plecy, by zmieścić się
w przejściu.
- Cóż, jest pan dość wysoki.
- Zdecydowanie wyższy niż pani, panno Pomeroy.
Zagryzła wargę.
- Musi pan zatem starać się nie utknąć. Byłoby to dość przykre.
-Zgadza się. Szczególnie, wziąwszy pod uwagę fakt, że ta
część jaskini jest najwyraźniej zalewana w czasie przypływu.-
Gideon przyglądał się kamiennym ścianom, po których spływała
woda. Mały, jasny krab uciekł przed światłem lampy, kryjąc się w
cieniu.
48
Niższa część tych jaskiń u podstawy skarpy jest wypełniana
wodą morską podczas wysokich przypływów- powiedziała
Harriet kontynuując marsz. - To się może okazać wyjątkowo
ważne, gdy będzie pan planował sposób ujęcia złodziei. Poza
tym przestępcy kręcą się tu tylko późno w nocy i w czasie
odpływów. Każdą koncepcję pojmania ich będzie pan musiał
oprzeć na tych faktach.
- Dziękuję, panno Pomeroy. Będę to miał na uwadze. -
Obruszyła się, czując ironię w jego słowach.
- Staram się jedynie panu pomóc.
- Ach, tak.
- Czy muszę panu przypominać, że to ja podpatrzyłam tych
przestępców? Wydaje mi się, że powinien pan być zadowolony z
możliwości przedyskutowania ze mną sposobu przygotowania
pułapki.
- A ja chciałbym pani przypomnieć, że już tu kiedyś miesz-
kałem. Doskonale znam ten teren.
- Tak, wiem o tym, ale zapomniał pan z pewnością wiele
szczegółów. Poza tym dzięki moim poszukiwaniom jestem
ekspertem od tych jaskiń.
- Obiecuję, że jeśli będę potrzebować pani rady, poproszę o
nią.
W tym momencie irytacja Harriet wzięła górę nad ostrożnością.
- Z pewnością cieszyłby się pan większym szacunkiem, sir,
gdyby postarał się pan być bardziej uprzejmy.
- Nie interesuje mnie pozyskiwanie szacunku.
- Najwyraźniej - mruknęła. Miała zamiar powiedzieć coś
jeszcze, gdy poślizgnęła się na zabłąkanym kawałku wodorostu,
pozostawionym przez cofające się morze. Straciła równowagę
i wyciągnęła rękę. Osłonięta rękawiczką dłoń ześlizgnęła się po
gładkiej ścianie, nie znajdując punktu oparcia. - Och!
-Trzymam - powiedział spokojnie Gideon. Jego ramię objęło
ją w talii i przycisnęło do szerokiej piersi.
49
Amanda Quick Bestia
- Przepraszam. - Harriet nie była w stanie odetchnąć, stwier-
dziwszy, że jest tak blisko niego. Czuła ramie wicehrabiego jak
stalową obręcz, sztywną i nie do rozgięcia.
Plecy Harriet opierały się o masywny, muskularny tors.
Nosek jednego z jego wielkich butów zawędrował pomiędzy jej
stopy. Wyraźnie czuła ucisk ud wicehrabiego na swoich
pośladkach.
Nabrawszy głęboko powietrza, poczuła jego ciepły, męski zapach.
Był pomieszany z wonią wilgotnej wełny i skóry. Doznała nagle
obcego jej dotąd uczucia bliskości mężczyzny.
- Musi pani więcej ćwiczyć, panno Pomeroy. - Gideon
wypuścił ją. - Jeśli nie, może pani źle skończyć w tych jaskiniach.
- Zapewniam pana, że nic mi tu nigdy nie groziło.
-Aż do dziś? - Posłał jej niewinne, pytające spojrzenie.
Harriet postanowiła to zignorować.
-Tędy, milordzie. To już niedaleko. - Wygładziła pelisę
i spódnicę. Chwyciła mocniej lampę, wyprostowała się i ruszyła
do wnętrza jaskini.
Gideon podążył za nią w milczeniu. Jedynie gra cieni na
wilgotnych ścianach wskazywała na jego obecność. Harriet nie
odważyła się już wspomnieć ani słowem o planach ujęcia
złodziei. Prowadziła go po wznoszącej się łagodnie pochyłości
korytarza, aż dotarli do miejsca, którego nie sięgały wody nawet
najwyższych przypływów.
Ściany i podłoga jaskini były tu suche, a mimo to powietrze
przesycała przeszywająca do szpiku kości wilgoć. Harriet przy-
glądała się oświetlonym latarnią kamiennym ścianom. Owładnął
nią zapał zbieracza.
- Czy wie pan, że znalazłam tu kiedyś skamieniały liść? -
Obejrzała się za siebie. - Czytał pan może artykuły pana Parkinsona
na temat znaczenia faktu, w której z warstw znajdowane są rośliny?
- Nie, panno Pomeroy. Nie czytałem.
- Widzi pan, to jest jedna z najbardziej zadziwiających
50
rzeczy. W poszczególnych warstwach znajdowane są podobne
do siebie rośliny,niezależnie od tego jak głęboko się te warstwy
znajdują. Zaobserwowano to nie tylko w Anglii, ale na całym
kontynencie europejskim.
- Fascynujące.- Głos Gideona wyrażał raczej zdziwienie niż
zachwyt. - Widzę, że jest pani pasjonatką skamielin.
- Zauważyłam że ten temat nie interesuje pana, ale zapewniam,
że z tego można się wiele dowiedzieć o przeszłości. Ja osobiście
mam nadzieję na odkrycie w tych jaskiniach czegoś rzeczywiście
ważnego. Mam już na swoim koncie szereg intrygujących odkryć
- Ja też - mruknął Gideon.
Niepewna, co właściwie miał na myśli i czy rzeczywiście
chciałaby się tego dowiedzieć, Harriet ponownie ucichła. Ciotka
powiedziała jej kiedyś, że zanudza ludzi, którzy nie podzielająjej
entuzjazmu.
Po chwili znaleźli się za zakrętem korytarza i przystanęli
przy wejściu do obszernej komnaty. Harriet weszła do środka i
uniosła wyżej lampę , by oświetlić stertę płóciennych worków
znajdującą się pośrodku kamiennej podłogi. Gideon podążał za nią.
-To tu, milordzie - Czekała, aż okaże należne zaskoczenie
widokiem łupów zgromadzonych w kamiennej komnacie.
W milczeniu wszedł do środka. Gdy zbliżył się do worków
jego twarz spoważniała na tyle, że Harriet poczuła się usatys-
fakcjonowana.. Przykucnął obok jednego z nich i pociągnął za
rzemień, którym był przewiązany.
Harriet widziała, że uniósł wyżej lampę, żeby zajrzeć do
worka. Przez chwilę przeglądał jego zawartość, po czym zanurzył
w nim rękę. Wyciągnął pięknie cyzelowany srebrny świecznik.
- Bardzo interesujące. - Gideon przyglądał się połyskowi na
srebrnej powierzchni - Czy wie pani, panno Pomeroy, że gdy
opowiedziała mi pani wczoraj tę historię, miałem wątpliwości?
Sądziłem, że dała pani upust nadmiernej wyobraźni. Ale teraz
muszę przyznać, że dzieje się tu coś nielegalnego.
51
Amanda Quick Bestia
- Rozumie pan teraz, że te przedmioty nie pochodzą stąd.
Gdyby w Upper Biddleton zginęło coś tak pięknego jak ten
lichtarz, byłoby o tym głośno.
- Zgadzam się z tym. - Gideon zaciągnął rzemień i wstał.
Jego ciężki płaszcz uniósł się jak peleryna, gdy podszedł do
następnego pakunku.
Harriet przyglądała mu się jeszcze przez chwilę, po czym
straciła zainteresowanie. Obejrzała łupy już wtedy, gdy je tu
znalazła.
Przedmiotem jej zainteresowań była jak zwykle sama
jaskinia. Czuła instynktownie, że ukryte tu są niewypowiedziane
bogactwa, bogactwa nieporównywalne ze skradzioną biżuterią czy
srebrnymi lichtarzami.
Podeszła do interesującego kawałka skały.
- Mam nadzieję, że szybko się pan upora z tymi opryszkami,
wicehrabio - rzuciła, przebiegając palcami po niewyraźnym
kształcie zarysowanym w skale. - Nie mogę się doczekać chwili
kiedy uda mi się dokładnie przebadać tę jaskinię.
-Widzę.
Harriet pochyliła się, by obejrzeć interesujące ją miejsce.
- Z tonu pańskiego głosu wnoszę, że uważa pan, iż znowu
zaczynam panu rozkazywać. Przykro mi, że tak pana poganiam,
ale sama staję się coraz bardziej niecierpliwa. Zmuszona byłam
już czekać na pana kilka dni, a teraz, jak przypuszczam, przyjdzie
mi czekać jeszcze trochę, aż przestępcy zostaną stąd usunięci.
- Bez wątpienia.
Odwróciła się i zobaczyła, że Gideon pochylił się nad kolejnym
workiem.
- Kiedy zacznie pan działać?
-Nie mogę jeszcze na to odpowiedzieć. Musi mi pani
pozwolić uporać się z tą sprawą tak, jak uznam za stosowne.
- Wierzę, że nie zajmie to panu zbyt wiele czasu.
- Muszę pani przypomnieć, panno Pomeroy, że wezwała
52
mnie pani do Upper Biddleton po to, bym zajął się tą sprawą.
Bardzo dobrze. Zrobiła to pani. Teraz ja zajmę się oczyszczeniem
pani cennych jaskiń ze złodziei. Będę panią informował o moich
działaniach. - Gideon mówił od niechcenia, wpatrzony w garść
połyskujących kamieni, które wyjął z worka.
- Tak, ale... - Urwała. - Co pan tam ma?
- Naszyjnik. Powiedziałbym, że dość wartościowy. Założyw-
szy, że kamienie są prawdziwe.
- Prawdopodobnie są. - Harriet nie okazała zainteresowania.
Naszyjnik interesował ją tylko w tym sensie, że chciała jak
najszybciej pozbyć się go z jaskini. - Wątpię, by ktoś zadał sobie
trud, żeby ukryć tu falsyfikat.
Powróciła do badania zarysu jakiejś skamieniałości,
wpatrując się weń intensywnie. Było w niej coś...
- Wielkie nieba! - szepnęła, starając się powściągnąć pod-
niecenie.
- Co się stało?
- Jest tu coś wielce interesującego, milordzie. - Przysunęła
bliżej lampę. - Nie jestem do końca pewna, ale może to być krawędź
zęba. - Harriet studiowała kształt na ścianie. - I chyba jest jeszcze
przyczepiony do kawałka szczęki.
- Wyraźnie to panią wstrząsnęło.
- Oczywiście. Ząb trzymający się jeszcze szczęki jest o wiele
łatwiejszy do zidentyfikowania niż luźny kawałek. Gdybym
mogła jeszcze dziś użyć mojego młotka i szpachelki, żeby
wydobyć go ze skały... - próbowała upewnić go o konieczności
wydobycia skamieniałości. - Zapewne nie byłoby dobrze, gdybym
teraz...
- Nie! - Gideon wrzucił z powrotem błyszczący naszyjnik do
worka i podniósł się. - Nie może pani tu używać swoich
narzędzi, dopóki nie zlikwidujemy tego gniazda złodziei. Miała
pani rację, wstrzymując prace w tej jaskini, panno Pomeroy. Nie
powinniśmy spłoszyć tej bandy rzezimieszków.
53
Amanda Quick Bestia 1 Była to scena z nocnego koszmaru. Gideon Westbrook, wicehrabia St. Justin, stał w progu, przypatrując się, jak wygląda pogodne popołudnie w piekle. Wszędzie wokół walały się kości. Wyszczerzone w dzikim uśmiechu czaszki, zbielałe żebra, połamane kości udowe przypominały siedzibę szatana. Na parapecie okiennym piętrzyły się fragmenty skał zawierające skamieniałe zęby, kości palców i inne dziwne resztki. W rogu pokoju widniała sterta kręgów. W samym środku tego niepokojącego rozgardiaszu siedziała niewielka postać w poplamionym fartuchu. Biały muślinowy czepek przekrzywiony na bakier przykrywał grzywę splątanych kasztanowych włosów. Kobieta, najwyraźniej dość młoda, siedziała przy masywnym mahoniowym biurku. Zwrócona do Gideona plecami, szkicowała coś pracowicie, skupiwszy całą uwagę na czymś, co wyglądało na długą kość uwięzioną w kamieniu. Stojący w progu Gideon zauważył brak obrączki na jej szczupłych palcach trzymających rysik. Była to zatem jedna z córek, nie zaś wdowa po wielebnym Pomeroyu. 5
Amanda Quick Bestia Właśnie tego mi teraz potrzeba, pomyślał Gideon, kolejnej córki proboszcza. Gdy umarła córka poprzedniego, a jej ojciec opuścił to miejsce, ojciec Gideona wyznaczył kolejnego proboszcza, wielebnego Pomeroya. A kiedy ten umarł cztery lata temu, Gideon, zarządzający już wtedy majątkiem swego ojca, nie trudził się nawet, by wyznaczyć nowego. Po prostu nie był szczególnie zainteresowany kondycją duchową mieszkańców Upper Biddleton. Zgodnie z porozumieniem zawartym z Pomeroyem, jego rodzina pozostała w probostwie. Płacili czynsz na czas i była to jedyna rzecz, która interesowała Gideona. Teraz przyglądał się jeszcze przez chwilę niecodziennej scenie, którą miał przed oczami, po czym rozejrzał się w poszukiwaniu osoby, która zostawiła drzwi domku otwarte. Nie zauważywszy nikogo, zdjął z głowy kapelusz o pofalowanym rondzie z bobrowych skórek i wszedł do niewielkiego przedpokoju. Wchodząc, poczuł towarzyszący mu powiew morskiej bryzy. Był koniec marca i pomimo że dzień był wyjątkowo ciepły jak na tę porę roku, morskie powietrze nadal było ostre. Gideona rozbawił, ale też - musiał to przyznać -zaintrygował widok młodej kobiety siedzącej wśród starych kości po krywa- jących podłogę gabinetu. Szybkim krokiem przeciął hall, starając się jednak, by jego buty do konnej jazdy nie wydały najcichszego nawet dźwięku w zetknięciu z kamienną podłogą. Był rosłym mężczyzną, niektórzy nawet mówili, że monstrualnym, i dlatego by nie wyglądać niezgrabnie - wiele lat temu nauczył się poruszać bezszelestnie. Nie lubił, kiedy mu się ciągłe ktoś przyglądał. Zatrzymał się w progu gabinetu, by przyjrzeć się jeszcze raz pracującej kobiecie. Najwyraźniej była tak pochłonięta szkicowaniem, że nie wyczuła jego obecności. Gdy przemówił, czar tej chwili prysł. - Dzień dobry. Młoda kobieta przy biurku drgnęła, przestraszona, upuściła 6 rysik i zerwała się z krzesła. Odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z Gideonem. Jej oczy wyrażały przerażenie. Gideon przywykł już do takiej reakcji. Nigdy nie był przystojnym mężczyzną, w dodatku głęboka blizna, przecinająca lewy policzek i szczękę, nie poprawiała ogólnego wrażenia. - Kim jesteś, u diabła? - Młoda kobieta schowała ręce za plecami. Starała się ukryć swoje rysunki pod gazetą. Wstrząs, widoczny w jej wielkich, turkusowych oczach, zaczął się stop- niowo zmieniać w podejrzliwość. - St. Justin. - Gideon posłał jej uprzejmy, choć chłodny uśmiech, świadom tego, jak brzydko skrzywiła się przy tym jego blizna. Czekał, aż jej niewiarygodnie błyszczące oczy wypełnią się odrazą. - St. Justin? Lord St. Justin? Wicehrabia St. Justin? - Tak. Zamiast spodziewanego obrzydzenia, w jej oczach rozbłysła głęboka ulga. - Dzięki ci, Boże. - Rzadko jestem witany z takim entuzjazmem - mruknął Gideon. Młoda dama ciężko opadła na krzesło. Zachmurzyła się. - Nieładnie, milordzie. Przyprawił mnie pan o silny wstrząs. Dlaczego podkradał się pan w tak dziwny sposób? Gideon rzucił za siebie znaczące spojrzenie, wskazując otwarte drzwi domku. - Jeżeli tak bardzo niepokoi panią myśl o ewentualnych intruzach, najlepszym wyjściem byłoby bez wątpienia zamknięcie i zaryglowanie drzwi. Podążyła wzrokiem w ślad za jego spojrzeniem. - Ach, tak. Widocznie pani Stone zostawiła je otwarte. Jest zwolenniczką świeżego powietrza. Proszę wejść, milordzie. Ponownie wstała i podniosła dwa opasłe tomy z jedynego wolnego krzesła w pokoju. Przez chwilę rozglądała się nie- 7
Amanda Quick Bestia zdecydowanie, szukając wśród rumowiska kamieni wolnego miejsca dla książek. Poddała się z lekkim westchnieniem i upuściła książki na podłogę. - Proszę usiąść, sir. - Dziękuję. - Gideon wszedł niespiesznie do gabinetu i ostrożnie usiadł na niedużym krześle. Moda na delikatne meble nie była najodpowiedniejsza dla wzrostu i wagi wicehrabiego. Ku jego uldze, krzesło okazało się dość solidnie. Popatrzył na książki, które przedtem zajmowały jego krzesło. Pierwszą z nich była Teoria Ziemi Jamesa Huttona, drugą zaś Ilustracja Huttońskiej teorii Ziemi Playfaira. Teksty te, wraz z zaśmiecającymi pokój kośćmi, wyjaśniały wszystko. Ich właścicielka była miłośniczką skamielin. Może obcowanie ze zbielałymi, szczerzącymi zęby czaszkami sprawiło, że nie przeraziła jej moja zeszpecona twarz, pomyślał złośliwie Gideon. Najwyraźniej była przyzwyczajona do niecodziennych widoków. Przez chwilę przyglądał się, jak zbiera szkice i notatki. Była co najmniej dziwna. Gąszcz potarganych, wzburzonych włosów wymknął się spod czepka i ledwie się trzymał dzięki kilku niedbale wetkniętym weń szpilkom. Włosy ocieniały jej twarz niczym puszyste, skłębione obłoki. Z pewnością nie była piękna ani nawet ładna, a przynajmniej nie tak, jak wymagała tego ówczesna moda. Jednak jej uśmiech miał pewien wdzięk. Pełen był energii i życia, podobnie jak reszta jej osoby. Gideon zauważył, że dwa z małych, białych zębów wystawały nieco do przodu. Nie wiedzieć czemu, uznał to za urocze. Ostry grzbiet niedużego nosa, wystające kości policzkowe w połączeniu z błyskiem inteligencji w badawczo patrzących oczach nadawały jej twarzy wyraz nieco agresywny. To nieśmiała, skromna panienka, stwierdził Gideon. Przy takiej kobiecie zawsze było wiadomo, na czym się stoi. Spodobało mu się to. 8 Jej twarz przywiodła mu na myśl obraz małego, sprytnego kotka i - wiedziony nagłym impulsem - zapragnął ją pogłaskać, ale powstrzymał się. Bolesne doświadczenie mówiło mu, że córki pastorów mogą okazać się bardziej niebezpieczne, niż na to wyglądają. Raz się już sparzył, i wystarczy. Odgadł, że gospodyni tego domku ma niewiele więcej niż dwadzieścia lat. Zastanawiał się, czy to przez brak posagu była dotąd niezamężna, czy też zamiłowanie do starych kości odstraszało potencjalnych konkurentów. Niewielu dżentelmenów miałoby ochotę oświadczyć się kobiecie, która wykazywała więcej zainteresowania skamielinami niż flirtem. Gideon omiótł wzrokiem resztę jej postaci. Zauważył muślinową suknię z podniesionym stanem, która niegdyś miała prawdopodobnie odcień błyszczącego brązu, a teraz była wyblakła. Plisowana bluzka wypełniała skromny dekolt sukni. To, co znajdowało się pomiędzy bluzką a fartuchem, dawało pole do popisu dla wyobraźni. Gideon odgadł gładkie, krągłe piersi i szczupłą talię. Patrzył uważnie, gdy młoda dama pośpieszyła na drugą stronę stołu, by ponownie zająć swoje miejsce. Kiedy otarła się o brzeg biurka, lekki muślin naciągnął się na czymś, co mogło być pełnym tyłeczkiem. - Jak pan widzi, zaskoczył mnie pan, milordzie. - Schowała resztę szkiców pod „Raporty Towarzystwa Miłośników Skamielin i Wykopalisk". - Przepraszam za mój wygląd, ale nie oczekiwałam pana dziś rano, nie można mnie więc chyba winić za to, że nie ubrałam się odpowiednio na tę okazję. - Proszę się nie przejmować swoim wyglądem, panno Pomeroy. Zapewniam panią, że nie czuję się obrażony. - Gideon pozwolił sobie na lekkie uniesienie brwi, mające wyrażać zainteresowanie. - Panna Harriet Pomeroy, nieprawdaż? Zarumieniła się. - Tak. Oczywiście, milordzie. Kim innym mogłabym być? Z pewnością pomyślał pan sobie, że jestem źle wychowana. 9
Amanda Quick Bestia Nawet moja ciotka twierdzi, że brakuje mi ogłady towarzyskiej. Chodzi jednak o to, że dla kobiety w mojej sytuacji ostrożności nigdy nie za wiele. - Rozumiem - odpowiedział jej zimno Gideon. - Reputacja damy to dość kruchy towar, a córka proboszcza narażona jest na szczególne niebezpieczeństwo, prawda? Popatrzyła na niego, nic nie rozumiejąc. - Przepraszam. Co pan powiedział? - Może powinna pani poprosić kogoś z rodziny lub gospodynię, by nam towarzyszyli. Ze względu na pani dobre imię. Oczy Harriet rozszerzyły się w zdumieniu. - Dobre imię? Na Boga! Nie o tym mówiłam, milordzie. Nigdy jeszcze nie groziło mi uwiedzenie, a teraz, jako że mam prawie dwadzieścia pięć lat, perspektywa takiego zagrożenia nie wydaje się bliższa. - Czy matka pani nie zadała sobie trudu, by ostrzec panią przed obcymi? - Na Boga, nie! - Uśmiechnęła się na myśl o matce. - Ojciec nazywał ją świętą za życia. Była życzliwa i gościnna w stosunku do wszystkich. Zginęła w powozie, w wypadku, który wydarzył się dwa lata przed naszym sprowadzeniem się do Upper Bidd- leton. Był środek zimy i wiozła ciepłe ubrania dla biednych. Wszystkim nam okropnie jej brakowało przez dłuższy czas. Szczególnie tacie. - Rozumiem. - Jeżeli zaś chodzi panu o zasady przyzwoitości, milordzie - ciągnęła gawędziarskim tonem - obawiam się, że nic nie możemy zrobić. Moja ciotka i siostra poszły do miasteczka do sklepu. Natomiast gospodyni jest tu gdzieś w pobliżu, ale wątpię, by okazała się pomocna w wypadku, gdyby pan nastawał na moją cześć. Jest dość odporna na wszelkie symptomy nadchodzącego niebezpieczeństwa. - Zgadzam się - odparł Gideon. - W niewielkim stopniu 10 okazała się pomocna młodej damie, która mieszkała tu poprzednio. Harriet popatrzyła na niego zainteresowana. - Ach, poznał pan zatem panią Stone? - Znaliśmy się kilka lat temu, gdy mieszkałem w sąsiedztwie. - Oczywiście. Była przecież gospodynią poprzedniego rektora, prawda? Odziedziczyliśmy ją razem z probostwem. Ciocia Effie mówi, że jej obecność wpływa na nią deprymująco, ale tata powtarzał, że powinniśmy być miłosierni. Twierdził, że nie możemy jej odprawić, bo nigdy w okolicy nie znajdzie sobie pracy. - Stanowisko godne pochwały. Jednakże musi pani znosić gospodynię dość niesympatyczną, chyba że pani Stone zmieniła się bardzo w ciągu kilku ostatnich lat. - Niestety, nie. Ale tata był bardzo łagodnym człowiekiem. I chociaż brakowało mu zmysłu praktycznego. Staram się zachowywać tak, jak on by sobie życzył, mimo że czasem to bardzo nudne. - Harriet pochyliła się do przodu i splotła dłonie. - Ale nie jest to temat na teraz. Pozwoli pan, że przejdę do rzeczy. - Oczywiście. - Gideon zdał sobie sprawę, że coraz lepiej się bawi. - Mówiąc, że nigdy dość ostrożności, myślałam o czymś nieskończenie ważniejszym niż moja reputacja, sir. - Zadziwia mnie pani. Cóż może być ważniejszego, panno Pomeroy? - Moja praca, oczywiście. - Oparła się plecami o krzesło posyłając mu znaczące spojrzenie. - Jest pan człowiekiem światowym. Z pewnością wiele pan podróżował. I widział prawdziwe życie, że tak powiem. Zdaje pan sobie sprawę, że wszędzie czają się pozbawieni skrupułów łajdacy. - Doprawdy? - Ależ oczywiście. Może pan być pewien, że są tacy, którzy ukradliby moje skamieniałości i bez cienia wyrzutów sumienia 11
Amanda Quick Bestia nazwaliby swoim odkryciem. Zdaję sobie sprawę z tego, że dobrze wychowanemu, szlachetnemu dżentelmenowi, jakim jest pan, trudno uwierzyć, że istnieją ludzie, którzy mogą upaść tak nisko, ale tak to już jest. To są fakty. Muszę się bez przerwy mieć na baczności. - Rozumiem. - A teraz... nie chciałabym się okazać zbytnio podejrzliwa, ale czy mógłby pan potwierdzić swoją tożsamość? Gideon oniemiał. Blizna była dla większości ludzi wystarczającym dowodem jego tożsamości, szczególnie tu, w Upper Biddleton. - Powiedziałem już, że jestem St. Justin. - Przykro mi, ale muszę nalegać na okazanie jakiegoś dowodu. Jak powiedziałam, nigdy dość ostrożności. Zrozumiawszy, o co jej chodzi, Gideon nie wiedział, śmiać się czy kląć. Nie mogąc wymyślić nic innego, sięgnął do kieszeni i wyciągnął list. - Wydaje mi się, że przysłała mi to właśnie pani, panno Pomeroy. Z pewnością fakt, że znajduje się to w moim posiadaniu, będzie wystarczającym dowodem na to, że nazywam się St. Justin. - A tak. Mój list. - Uśmiechnęła się z ulgą. - A więc dostał go pan. I przybył pan natychmiast. Spodziewałam się tego. Wszyscy mówią, że nie obchodzi pana, co się dzieje w Upper Biddleton, ale wiedziałam, że to nieprawda. Przede wszystkim dlatego, że tu się pan urodził, prawda? - Owszem, miałem to szczęście - odpowiedział sucho Gideon. - Musi pan być zatem mocno związany z tym miejscem. Pańskie korzenie tkwią tu głęboko, mimo że zdecydował się pan osiedlić w innej z pańskich posiadłości. Naturalnie jest pan związany poczuciem obowiązku i odpowiedzialności z tą okolicą. – Panno Pomeroy... 12 - Nie mógłby pan odwrócić się plecami do osady, która pana wykarmiła. Jest pan wicehrabią, dziedzicem hrabstwa. Wie pan, to znaczy obowiązek, który... - Panno Pomeroy! - Gideon uniósł dłoń, by ją uciszyć. Był nieco zaskoczony, gdy podziałało. - Chciałbym, żeby między nami było wszystko jasne. Nie jestem szczególnie zainteresowany losem Upper Biddleton, a jedynie tym, by leżące tutaj dobra mojej rodziny przynosiły dochód. Jeśli ich zyskowność spadnie, zapewniam panią, że sprzedam je od ręki. - Ale przecież życie wielu mieszkających tu osób zależy w mniejszym lub większym stopniu od pana. Jako największy posiadacz ziemski w okolicy jest pan odpowiedzialny za ekonomiczną stabilność całego regionu. Musi pan sobie przecież zdawać z tego sprawę. - Jestem tą okolicą zainteresowany finansowo, nie emocjonalnie. Harriet wyglądała na zdezorientowaną tym oświadczeniem, ale otrząsnęła się błyskawicznie. - Żartuje pan sobie ze mnie, milordzie. Z pewnością obchodzi pana los tego miasteczka. Przybył pan w odpowiedzi na mój list, czyż nie? To dowodzi, że jednak panu zależy. - Jestem tu ze zwykłej, najczystszej ciekawości, panno Pomeroy. Ten list nie był niczym więcej niż królewskim rozkazem. Nie nawykłem do tego, by otrzymywać polecenia od dzieci, których nigdy nie spotkałem, a tym bardziej do tego, by mnie pouczały co do moich obowiązków. Muszę przyznać, że byłem niemiernie ciekaw kobiety, która uzurpuje sobie do tego prawo. - Och... - Do Harriet dotarło, że powinna być bardziej powściągliwa. Jak tylko zobaczyła Gideona, zdała sobie sprawę, że nie jest zachwycony ich spotkaniem. Spróbowała się uśmiechnąć.- Proszę wybaczyć, milordzie. Czy mój list był zbyt stanowczy? - To i tak dość łagodne określenie, panno Pomeroy. 13
Amanda Quick Bestia Zagryzła dolną wargę, przyglądając mu się. - Przyznaję, że mam pewne ciągoty, by być... nazwijmy to dość otwartą. - Słowo „wymaganie" byłoby tu chyba bardziej odpowiednie. Lub może „żądanie". Nawet „tyranizowanie". Harriet westchnęła. - Wydaje mi się, że to dlatego, że jestem zmuszona sama podejmować decyzje. Tata był wspaniałym człowiekiem pod wieloma względami, ale wolał zajmować się raczej religijnymi potrzebami swojej trzódki niż sprawami życia codziennego. Ciocia Effie jest kochana, ale nigdy nie uczono jej dbać o wszystko, jeśli wie pan, o co mi chodzi. Natomiast moja siostra dopiero skończyła edukację. Nie ma zbyt dużego doświadczenia. - Dawno już przejęła pani pieczę nad gospodarstwem i nabawiła się pani nawyku przewodzenia innym oraz wydawania rozkazów - podsumował Gideon. - Czy to chce mi pani powiedzieć, panno Pomeroy? Uśmiechnęła się, wyraźnie zadowolona z jego domyślności. - Dokładnie tak. Widzę, że pan rozumie. Jestem pewna, że rozumie pan również, iż w takiej sytuacji ktoś musi przejąć inicjatywę i wszystkim pokierować. - Tak jak na okręcie? - Gideon uśmiechnął się ukradkiem, wyobraziwszy sobie Harriet Pomeroy dowodzącą którymś z liniowców Jego Królewskiej Mości. Stwierdził, że w mundurze oficera marynarki wyglądałaby interesująco. Opierając się na tym, co do tej pory zobaczył, gotów był założyć się, że tyłeczek panny Pomeroy nieźle prezentowałby się w spodniach. - Tak jak na okręcie - zgodziła się z nim Harriet. - Tu, w tym gospodarstwie, ja jestem osobą wydającą polecenia. - Rozumiem. - No właśnie. Naprawdę wątpię, by przebył pan całą tę drogę z pańskich dóbr na północy tylko po to, by zaspokoić ciekawość 14 co do kobiety, która napisała do pana list w dość kategorycznym tonie. Zależy panu na losie Upper Biddleton, milordzie. Proszę się przyznać. Gideon wzruszył ramionami, chowając list do kieszeni. - Nie będę się sprzeczał na ten temat, panno Pomeroy.Jestem tu, przejdźmy więc do rzeczy. Może będzie pani tak uprzejma i wyjaśni mi, co to za „mroczne zagrożenie", o którym wspomniała pani w liście, i dlaczego mielibyśmy zachować „najściślejszą dyskrecję"? Harriet wydęła wzgardliwie usta. - Och. Nie dość, że byłam zbyt natarczywa, to jeszcze wpadłam w złowieszczy ton, prawda? Mój list musiał zabrzmieć jak fragment jednej z gotyckich powieści panny Radcliffe. - Zgadza się, panno Pomeroy. - Gideon nie uznał za stosowne wspomnieć, że czytał jej list wielokrotnie. W tym natchnionym wezwaniu i żywym, jeśli nie dramatycznym stylu było coś na tyle intrygującego, że zapragnął osobiście poznać autorkę. - Widzi pan, chciałam być pewna, że zwrócę pańską uwagę na tę sprawę. - Najwyraźniej udało się to pani. Harriet ponownie pochyliła się, zacierając dłonie, jakby przy- stępowała do jakiegoś interesu. - Będę szczera, milordzie. Dowiedziałam się niedawno, że Upper Biddleton stało się siedzibą bandy niebezpiecznych złodziei i zbójów. Rozbawienie Gideona prysło. Przyszło mu na myśl, że ma do czynienia z wariatką. - Może zechce pani uzasadnić to spostrzeżenie, panno Pomeroy. - Jaskinie, milordzie. Przypomina pan sobie szereg jaskiń na wybrzeżu? Tu blisko, w zasięgu pańskiej ręki. - Machnęła niecierpliwie ręką w kierunku otwartych drzwi, wskazując nagie, skaliste wybrzeże poniżej probostwa, oddzielające pola od plaży. - Przestępcy wykorzystują jedną z jaskiń. 15
Amanda Quick Bestia - Pamiętam je doskonale. Nigdy się nimi nie zajmowano. Moja rodzina pozwalała poszukiwaczom skamieniałości i różnych dziwnych rzeczy przeszukiwać je do woli. - Gideon skrzywił się. - Czy chce pani powiedzieć, że ktoś wykorzystuje jaskinie do nielegalnej działalności? - Dokładnie tak, milordzie. Odkryłam to kilka tygodni temu przeszukując nowe przejście przez skały. - Jej oczy zapłonęły entuzjazmem. - W tym właśnie korytarzu dokonałam szczególnie obiecujących odkryć. Wspaniała kość udowa, ale nie tylko... - Przerwała nagle. - O co chodzi? - O nic. - Harriet skrzywiła nos niezadowolona z siebie. - Proszę mi wybaczyć tę dygresję, milordzie. Często się zapominam, gdy dotykam tematu moich wykopalisk. Pewnie pana nie interesują moje badania. Wróćmy do wykorzystywania jaskiń przez kryminalistów. - Proszę kontynuować - mruknął Gideon. - To zaczyna być interesujące. - A zatem, jak mówiłam, badałam właśnie nowe przejście i... - Nie uważa pani, że to dość niebezpieczny sposób spędzania wolnego czasu? Zdarzało się, że ludzie spędzali kilka dni zagubieni w tych jaskiniach. Niektórzy nawet tam umarli. - Zapewniam pana, że jestem ostrożna. Mam zawsze ze sobą lampę i znaczę drogę. Mój ojciec mnie tego nauczył. A zatem, podczas jednej z moich ostatnich wypraw weszłam do wspaniałej jaskini. Wielkiej jak salon. I pełnej wielce interesujących for- macji. - Harriet zmrużyła oczy. - Była również pełna nielegalnego towaru. - Towaru? - Towaru. Łupu. Przecież musi pan wiedzieć, o co mi chodzi. Kradzione rzeczy. -Ach, łupy. Tak, oczywiście. - Gideon przestał się zastana- wiać, czy jest szalona. Z pewnością była niezwykle intrygującą 16 kobietą, jakiej nie spotkał już od wieków. - Jakie to łupy, panno Pomeroy? Zamyśliła się, marszcząc nos. - Zaraz. Było tam kilka sztuk pięknej srebrnej zastawy. Kilka złotych lichtarzy. Nieco biżuterii. Wszystko to w najlepszym gatunku. Od razu domyśliłam się, że nie pochodzi to z okolic Upper Biddleton. - Dlaczego? - W pobliżu jest jeden lub dwa domy, w których mogą się znajdować tak cenne rzeczy, ale kradzież czegokolwiek byłaby głośna. Tymczasem o niczym takim nie słyszano. - Rozumiem. - Podejrzewam, że złodzieje przynieśli te przedmioty nocą i czekają, aż ich właściciele zaprzestaną poszukiwań. Mówiono mi kiedyś, że złodzieje często wpadają, próbując sprzedać łupy. - Jest pani znakomicie poinformowana. - Tak. Wydaje się jasne, że jacyś wyjątkowo przebiegli przestępcy wpadli na pomysł przechowania ukradzionych rzeczy w jaskiniach do czasu, aż ucichnie szum i zainteresowanie kradzieżą. Potem łup zostanie zabrany do Bath lub Londynu i sprzedany u różnych jubilerów. - Panno Pomeroy.-Gideon po raz pierwszy zaczął się poważ- nie zastanawiać, czy rzeczywiście w jaskiniach nie dzieje się niebezpiecznego. - Czy mogłaby mi pani powiedzieć, dla- czego nie zwróciła się pani z tą sprawą do mojego rządcy lub do miejscowego sędziego? - Nasz sędzia jest już dość stary, sir. Prawdopodobnie nie poradziłby sobie z tą sprawą, a pańskiemu rządcy, wybaczy pan szczerość, nie ufam zbytnio. - Harriet zacisnęła usta. - Nie chciałabym wydawać pochopnych sądów, milordzie, ale mam wrażenie, że on wie o tym, co się tu dzieje, i przymyka na to oko. Gideon zmrużył oczy. - To bardzo poważne oskarżenie, panno Pomeroy. 17
Amanda Quick Bestia -Tak, wiem. Ale czuję, że nie mogę ufać temu człowiekowi. Nie wiem nawet, co pana skłoniło do zatrudnienia go. - Był pierwszym, który zgłosił się na to stanowisko - uciął sprawę Gideon. - Jego referencje były wyśmienite. - Dobrze, niech sobie będą, jakie chcą, a ja i tak mu nie wierzę. Przejdźmy do faktów. Przynajmniej dwukrotnie byłam świadkiem, jak jacyś mężczyźni wchodzili w nocy do jaskiń. Wnosili tam paczki, a wychodzili z pustymi rękami. - Późno w nocy? - Dokładnie - po północy. Oczywiście tylko w czasie odpływu. Inaczej wejście do jaskiń byłoby niemożliwe. Gideon przemyślał tę informację i zaniepokoił się. Myśl o pannie Pomeroy biegającej po nocy bez opieki nie była przyjemna. Szczególnie, jeśli nie myliła się w swoich teoriach. Zdecydowanie ta młoda dama nie jest dość dobrze pilnowana. - A co, u Boga Ojca, robiła pani w nocy na plaży? - Śledziłam ich, oczywiście. Z okna mojej sypialni widzę część plaży. Gdy odkryłam w moich jaskiniach skradzione rzeczy, rozpoczęłam regularną obserwację. Kiedy pewnej nocy dojrzałam na plaży światła, wzbudziło to moją podejrzliwości i wyszłam z domu, żeby się temu przyjrzeć z bliska. Gideon nie wierzył własnym uszom. - Tak po prostu opuściła pani bezpieczny dom po to, by późną nocą śledzić ludzi, których podejrzewała pani o kra- dzież? Spojrzała na niego ze zniecierpliwieniem. - A jak inaczej mogłabym się dowiedzieć, co się tam właściwie dzieje? - Czy ciotka wie o pani dziwnym zachowaniu? - zapytał bez ogródek. - Oczywiście, nie. Tylko by się zmartwiła, dowiedziawszy się o przestępcach w okolicy. Ciocia Effie ma skłonności do dramatyzowania. 18 - Nie ona jedna. W tym przypadku jestem w stanie w pełni zrozumieć jej uczucia. Harriet zignorowała tę uwagę. - W każdym razie i tak ma dość spraw na głowie. Obiecałam znaleźć sposób na to, by przygotować moją siostrę, Felicity, do jej debiutu tej zimy, a ciocia Effie bardzo przejęła się tym projektem. Gideon uniósł brwi. - Chce pani sfinansować debiut swojej siostry? Sama? Harriet wydała z siebie ciche westchnienie. - Sama oczywiście nie dam rady. Nie wystarczy na to niewielki pensja, jaką zostawił mi ojciec. Od czasu do czasu powiększam ją o niewielki dochód ze sprzedaży moich znalezisk, ale w ten sposób nie dam rady sfinansować debiutu Felicity. Mam jednak pewien plan. - Jakoś mnie to nie dziwi, Jej twarz rozbłysła entuzjazmem. - Mam nadzieję, że uda się nakłonić ciocię Adelajdę do pomocy, teraz, gdy ten jej skąpy mąż przeniósł się na łono Abrahama. Zgromadził majątek i wbrew swoim chęciom nie był w stanie zabrać tego ze sobą. Ciotka Adelajda niedługo wszystko przejmie. - Rozumiem. I sądzi pani, że ona zechce sfinansować debiut pani siostry? Harriet zachichotała, najwyraźniej zachwycona swoim pla- nem - Jeśli zabierzemy Felicity do Londynu, jestem pewna, że uda nam się wydać ją za mąż. Ona jest zupełnie inna niż ja. Jest rzeczywiście atrakcyjna. Mężczyźni będą padać jak muchy u jej stóp. Ale żeby do tego doszło, muszę wysłać ją do Londynu, zupełnie jak na targ. Zna pan to? - Znam. - Tak. Rzeczywiście. - Harriet zasępiła się. - Musimy wy- 19
Amanda Quick Bestia wiesić Felicity jak dojrzałą śliwkę przed całym Beau Monde i czekać z nadzieją, że jakiś godny zaufania dżentelmen zerwie ją z gałązki. Gideon zacisnął zęby, wyraźnie przypominając sobie własne doświadczenia związane z londyńskim sezonem towarzyskim. - Dość dobrze wiem, jak działa ten system, panno Pomeroy. Harriet zaróżowiła się. - Domyślam się, milordzie. Wróćmy zatem do sprawy opróż- nienia jaskiń. - Proszę mi powiedzieć, panno Pomeroy, czy poruszała już pani z kimś ten temat? - Nie. Kiedy stwierdziłam, że nie mogę zaufać panu Crane, bałam się wspominać komukolwiek o moich spostrzeżeniach. Pomyślałam, że każdy, komu zaufam, mógłby poczuć się zobo- wiązany do pójścia z tą sprawą do pana Crane'a. A potem dowody mogłyby zniknąć. Poza tym, jeśli mogę być szczera, wolałabym, by nikt nie wchodził do tej jaskini. - Hm. - Gideon przyglądał jej się przez dłuższą chwilę, starając się uporządkować to, co usłyszał. Niezaprzeczalnie. Harriet Pomeroy mówiła to wszystko poważnie. Nie mógł już się oszukiwać, że jest wariatką czy choćby tylko dziwaczką. - Jest pani pewna, że widziała w jaskini skradzione przedmioty?: - Oczywiście. - Harriet wyprostowała się. - Sir, uważam, że powinien pan natychmiast zacząć działać, by wyrzucić tych przestępców z jaskiń. Zmuszona jestem nalegać, by zajął się pan tą sprawą jak najszybciej. To jest pański obowiązek. Głos Gideona stał się wyjątkowo uprzejmy. Ci, którzy go dobrze znali, zdawali sobie sprawę z przyczyny takiego tonu. - Pani nalega, panno Pomeroy? - Obawiam się, że muszę. - Harriet była najwyraźniej nie- świadoma ukrytej groźby w jego głosie. - Widzi pan, ci przestępcy mi przeszkadzają. Gideon zastanawiał się, czy nie zgubił wątku. 20 - Przeszkadzają? Nie rozumiem. Posłała mu pełne niecierpliwości spojrzenie. - Przeszkadzają w moich poszukiwaniach. Nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła przeszukać tę jaskinię. Do tej pory się wahałam, czekając, aż przestępcy zostaną stamtąd usunięci. Obawiam się, że jeżeli tam wejdę z młotkiem i dłutem, złodzieje zauważą, że ktoś był w jaskini. - Dobry Boże! - Gideon zapomniał już, że miał jej za złe kategoryczny ton. Jej nalegania miały istotne przyczyny. - Jeśli choć połowa z tego, co mi pani powiedziała, jest prawdą, nie wolno pani nawet myśleć o zbliżeniu się do tej jaskini, panno Pomeroy. - Ależ w dzień jest tam zupełnie bezpiecznie. Złodzieje odwiedzają to miejsce tylko w nocy. Co do planu ujęcia prze- stępców, mam pewien pomysł, którym pan będzie pewnie zainteresowany. Chociaż z pewnością ma pan i swoje sugestie. Najlepiej będzie, jeśli zajmiemy się tym razem. - Panno Pomeroy, nie słucha mnie pani. - Gideon podniósł się, postąpił krok w kierunku biurka i się nad nim pochylił. Wsparł się mocno dłońmi na mahoniowym blacie. Był świadom, jakie wrażenie wywarł w ten sposób na Harriet. Musiała teraz patrzeć wprost na jego zeszpeconą twarz. Otworzyła szeroko oczy, zdziwiona jego zachowaniem, ale nie wydawała się onie- śmielona. - Ależ słucham pana, milordzie. - Chciała się cofnąć. Gideon powstrzymał jej unik, chwytając ją palcami pod brodę. Nie bez przyjemności zauważył, że jej skóra była miękka i niewiarygodnie gładka. Zdał sobie również sprawę z tego, że cała jest delikatna. Jej drobne kości wydawały się kruche w jego masywnych dłoniach. - Pozwoli pani, że będę bezpośredni - warknął, nie starając się ukryć zniecierpliwienia. Harriet Pomeroy nie analizowała pozornie uprzejmych słów.- Nie wolno pani pokazywać się 21
Amanda Quick Bestia w pobliżu jaskiń, dopóki nie zbadam tej całej sprawy i nie podejmę stosownych działań. Czy to jasne, panno Pomeroy? Harriet rozchyliła usta, chcąc zaprotestować. Ale zanim zdołała wydobyć z siebie głos, na progu domku rozległ się przeraźliwy krzyk. Harriet podskoczyła i odwróciła się do drzwi. Gideon podążył za jej wzrokiem. - Pani Stone - stwierdziła Harriet głosem zdradzającym ab- solutne zaskoczenie. - Boże w niebiesiech! To on! Potwór z Blackthorne Hall! - Drżąca ręka pani Stone powędrowała do szyi. Wpatrywała się przerażona w Gideona. - A więc wróciłeś tu, ty rozpustny, krwiożerczy potworze. Jak śmiesz dotykać swymi rękami kolejnej czystej panny? Proszę uciekać, panno Harriet! Niech pani ratuje swoje życie. Gideon poczuł, jak żołądek zaciska mu się z wściekłości. Uwolnił Harriet i zbliżył się o krok do pani Stone. - Milcz, stara czarownico! - Nie dotykaj mnie! - pani Stone odskoczyła od niego. - Nie podchodź do mnie, potworze! Och! - Nagle jej wzrok poszybował w górę i pani Stone zemdlona osunęła się ciężko na podłogę. | Gideon popatrzył na nią z niesmakiem. Potem odwrócił się do Harriet, by zobaczyć, jak to przyjęła. Ta w niemym przerażeniu przyglądała się nieruchomemu ciału gospodyni. - Wielkie nieba - udało jej się w końcu wykrztusić. - Widzi pani teraz, dlaczego nie spędzam tu wiele czasu panno Pomeroy - powiedział ponuro Gideon - Nie cieszę się w Upper Biddleton zbyt wysokim poważaniem. I jest tu więcej osób, które życzą mi rychłej śmierci, nie tylko pani Stone. 22 2 Ileż kłopotów z tą kobietą. - Harriet wstała i przykucnęła obok pani Stone. Uklękła. - Zwykle ma gdzieś przy sobie sole trzeźwiące. A, tu są. Z przepastnej kieszeni szarej sukni gospodyni wyciągnęła małą buteleczkę. Zanim zbliżyła sole do nosa zemdlonej kobiety, wahała się i popatrzyła na Gideona. - Może lepiej, żeby się pan nad nią nie pochylał, gdy przyjdzie siebie. Wygląda na to, że to pański widok pozbawił ją przytomności. Gideon chmurnie przyglądał się gospodyni. - Ma pani rację. Pójdę już, panno Pomeroy. Ale zanim to zrobię, powtórzę to, co mówiłem gdy nam przerwano. Nie wolno pani zbliżać się do jaskiń, dopóki nie załatwię sprawy złodziei. Czy to jasne? - Jasne - odpowiedziała niecierpliwie. - Ale pozbawione sensu. I tak będę panu musiała towarzyszyć do jaskini, która służy przestępcom do przechowywania łupów. Mało prawdopo- dobne, żeby pan ją sam znalazł. Mógłby pan błądzić samotnie przez lata. Sama odkryłam ją niedawno. 23
Amanda Quick Bestia - Panno Pomeroy... W jego oczach ujrzała błysk zdecydowania i postarała się o najbardziej przekonujący uśmiech, na jaki ją było stać. Wspomniała, jak kiedyś radziła sobie z ojcem. Pomyślała też, że w tym domu od dawna nie było mężczyzny. Mężczyźni to uparte stworzenia, stwierdziła. Ten zaś miał w tym kierunku wyjątkowe skłonności. - Proszę pomyśleć rozsądnie, sir. - Harriet powiedziała to specjalnie uspokajającym tonem. - Za dnia na plaży jest absolut- nie bezpiecznie. Złodzieje przychodzą tylko późno w nocy, i to najwyżej raz lub dwa razy w miesiącu. Wie pan, odpływy. Nie zaryzykujemy niczego, gdybym jutro pokazała panu jaskinię. - Może mi pani narysować mapę - odparł chłodno Gideon. Zaczynał ją irytować. Czy naprawdę spodziewał się, że powie- rzy mu coś tak ważnego? W grę wchodziły jej cenne znaleziska. - Obawiam się, że choć szkicuję dość dobrze, nie mam wyczucia kierunku - skłamała gładko. - A oto mój plan. Jutro rano przejdę się jak co dzień po plaży. Może pan chyba zjawić się tam o tej samej porze, prawda? - Nie o to mi chodzi. -Możemy spotkać się w taki sposób, by postronny obserwator uznał to spotkanie za przypadkowe. Pokażę panu przejście przez skały, prowadzące do jaskini, której używają złodzieje. Potem zastanowimy się, jak zorganizować pułapkę. A teraz, proszą wybaczyć, chciałabym zająć się panią Stone. - Do diabła, kobieto! - Ciemne brwi Gideona zbiegły się w groźnym grymasie. - Może nawykła pani do rozkazywania wszystkim dookoła, ale proszę nie sądzić, że uda się pani mnie zmusić do czegokolwiek. - Och - jak na zawołanie jęknęła pani Stone. - Och! Dobry Boże! Tak źle się czuję. - Zamrugała powiekami. Harriet przybliżyła sole trzeźwiące do jej twarzy i syknęła na stojącego przy drzwiach Gideona. 24 - Proszę, milordzie - powiedziała, nie odwracając się. - Zmu- szona jestem nalegać. Pani Stone z pewnością wpadnie w histerię, gdy zobaczy tu pana. Spotkamy się jutro rano około godziny dziesiątej na plaży. To jedyny sposób, by odnalazł pan właściwą jaskinię. Musi mi pan uwierzyć. Gideon zawahał się, wyraźnie niezadowolony z tego, że się go do czegoś zmusza. Przymrużył oczy. - Doskonale. Jutro o dziesiątej na plaży. Ale na tym skończy się pani udział w tej sprawie, panno Pomeroy. Czy dość jasno się wyrażam? - Zupełnie jasno, milordzie. Obrzucił ją taksującym, podejrzliwym spojrzeniem. Harriet pomyślała, że widocznie nie przekonał go jej uspokajający uśmiech. Przeszedł obok niej i skierował się do hallu. - Miłego dnia, panno Pomeroy. - Nacisnął na głowę ka- pelusz. - Miłego dnia, milordzie - zawołała za nim. - I dziękuję, że tak szybko przyjechał pan tu w odpowiedzi na mój list. Doceniam pańską pomoc w tej sprawie. Myślę, że sobie pan z nią poradzi. - Jestem szczęśliwy, że okazałem się odpowiednim kandydatem na stanowisko, które chciała pani obsadzić - burknął. - Zobaczymy, jak szczodra okaże się pani, gdy spełnię swoje zadanie i przyjdzie czas na zapłatę. Harriet drgnęła, poruszona jego sarkazmem. Patrzyła, jak przez otwarte drzwi wyszedł na marcowe słońce. Nawet się nie obejrzał. Dojrzała zarys sylwetki rosłego rumaka czekającego spokojnie na zewnątrz. Koń był doprawdy masywnym stworzeniem, podobnie zresztą jak jego właściciel. Ciężkie kopyta, imponujące mięśnie. Kształt łba świadczący o uporze. W tym wierzchowcu nie było nic delikatnego, eleganckiego. Wyglądał na dość dużego i spokojnego, by dźwigać na grzbiecie rycerza w pełnej zbroi, zdążającego na pole bitwy. 25
Amanda Quick Bestia Harriet usłyszała, że wicehrabia odjeżdża drogą wzdłuż skarpy. Na chwilę zastygła w bezruchu, klęcząc obok zemdlonej gospodyni. Przedpokój domku wydał jej się znowu przestronny. Przedtem, gdy przebywał w nim St. Justin, sprawiał wrażenie ciasnego. Harriet zdała sobie nagle sprawę, że dzikie, zeszpecone blizną rysy twarzy St. Justina wryły się głęboko w jej pamięć. Nigdy jeszcze nie spotkała takiego mężczyzny. Był niewiarygodnie duży - podobnie jak jego koń - wysoki, masywnie zbudowany, miał szerokie, umięśnione ramiona i mocne nogi. Jego dłonie były ogromne, stopy - również. Harriet zastanawiała się, czy rękawicznik i szewc wicehrabiego liczyli sobie za zużycie większej ilości materiału na każdą parę rękawic czy butów. St. Justin miał prawdopodobnie nieco ponad trzydzieści lat i wszystko w nim wydawało się silne i dzikie. Przypominał jej wyniosłego lwa, którego widziała trzy lata temu w zwierzyńcu pana Petershama. Nawet jego oczy miały coś z dzikiej bestii. Harriet pomyślała, że to piękne oczy, złote, pełne ostrożności i chłodnej inteligencji. Czarne jak smoła włosy St. Justina, szerokie kości policzkowe i silnie zarysowana szczęka uzupełniały jego lwi wygląd. Blizna jedynie podkreślała wrażenie siły drapieżnej bestii, której nieobca jest przemoc. Harriet zastanawiała się, gdzie i jak został zraniony. Blizna przecinająca jego twarz wyglądała na starą. Prawdopodobnie stało się to kilka lat temu. Miał szczęście, że nie stracił oka. Pani Stone wzdrygnęła się ponownie i jęknęła. Harriet zmusiła się do zainteresowania jej stanem. Poruszyła buteleczką, którą trzymała przy twarzy zemdlonej. - Słyszy mnie pani, pani Stone? -Co? Tak. Tak, słyszę. - Kobieta otworzyła oczy i popatrzyła na Harriet. Skrzywiła się boleśnie. - Co się stało? Ach, Boże! 26 Już pamiętam. On był tutaj, prawda? To nie była zjawa. Bestia jest tutaj. W cielesnej postaci. -Proszę się uspokoić, pani Stone. Już się wyniósł. Oczy pani Stone rozszerzyły się w ponownym przypływie strachu. Przylgnęła do ramienia Harriet, zaciskając jak imadło swe kościste palce wokół jej talii. -Nic się panience nie stało? Czy ten szubrawiec dotknął panienki? Widziałam, że pochylał się nad panienką jak olbrzymi wąż. Harriet starała się nie okazywać irytacji. - Nie ma o czym mówić, pani Stone. On tylko na chwilę ujął mnie pod brodę. -Boże, chroń nas...- Oczy pani Stone ponownie się zamknęły. W tej samej chwili Harriet usłyszała stukot butów na ganku, a zaraz później drzwi, które przedtem zatrzasnęły się za wychodzącym wicehrabią, otworzyły się, odsłaniając Eufemię Po- meroy i uroczo zarumienioną siostrę Harriet, Felicity. Nie bez powodu uważana była przez wszystkich w Upper Biddleton za wyjątkową piękność. Była nie tylko urocza, ale miała też poczucie stylu i elegancji, rzucające się w oczy mimo skromnych możliwości finansowych sióstr Pomeroy. Dziś wyglądała zachwycająco świeżo w ozdobionej falbankami sukni w białe i jasnozielone pasy. Ciemnozielony płaszcz i zie- lony, przybrany piórami czepek uzupełniały jej strój. Miała jasne, zielone oczy, złote blond włosy - jedno i drugie odzie- dziczone po matce. Krój sukni podkreślał też inną cechę, którą zawdzięczała przodkom po kądzieli - piękny, pełny biust. Eufemia Pomeroy Ashecombe weszła do domku pierwsza, ściągając rękawiczki. Owdowiała tuż przed śmiercią brata, wielebnego Pomeroya, i niedługo potem stanęła w progu domu swoich bratanic. Dobiegała teraz pięćdziesiątki. Kiedyś uważano ją za piękność. W opinii Harriet nadał była atrakcyjną kobietą. Zdjąwszy czepek, odsłoniła siwe, niegdyś ciemne włosy. Jej 27
Amanda Quick Bestia oczy miały szczególny, charakterystyczny dla Pomeroyów turkusowy kolor, podobnie jak oczy Harriet. Effie z przerażeniem patrzyła na zemdloną gospodynię. -Och, nie. Znowu. Felicity weszła za ciotką do hallu, zamknęła drzwi i zobaczyła panią Stone. - Wielkie nieba! Kolejny atak histerii. O co chodzi tym razem? Mam nadzieję, że o coś bardziej interesującego niż ostatnio. Wydaje mi się, że wtedy poszło tylko o to, że najstarszej córce lady Barker udało się złapać na męża bogatego kupca. - Rzeczywiście, to tylko kupiec. Przecież wiesz, że pani Stone przywiązuje wielką wagę do odpowiedniej pozycji towarzyskiej - przypomniała jej ciotka Effie. - Annabelle Barker pochodzi z bardzo dobrej rodziny. Pani Stone miała rację uważa- jąc, że mogła trafić lepiej. - Jeśli chodzi o moje zdanie, Annabelle nie mogła trafić lepiej - stwierdziła Felicity w typowy dla siebie pragmatyczny sposób. - Mąż ją finansuje bez żadnych ograniczeń. Mieszkają w pięknym domu w Londynie, mają dwa powozy i Bóg wie ile służby. Annabelle ma zapewnione dostatnie życie. Harriet skrzywiła się, trzymając ocet pod nosem pani Stone. - W dodatku słyszy się, że Annabelle jest nieprzytomnie zakochana w swoim bogatym kupcu. Zgadzam się z tobą, Felicity, nie wyszła na tym tak źle. Ale wątpię, by ciocia Effie lub pani Stone mogły spojrzeć na to z naszego punktu widzenia. - Z tego związku nic dobrego nie będzie - stwierdziła pro- roczym tonem ciotka Effie. - Nigdy nie jest dobrze, kiedy młoda dziewczyna idzie za głosem serca. Szczególnie wtedy, gdy prowadzi ją to prosto na dół drabiny społecznej. - Zawsze nam to powtarzasz, ciociu Effie. - Felicity zwróciła się ku pani Stone. - A zatem, co się stało tym razem? Zanim Harriet zdążyła odpowiedzieć, pani Stone otworzyła oczy i z trudem usiadła. 28 - Potwór z Blackthorne Hall powrócił - zaczęła. - Dobry Boże - przestraszyła się ciotka Effie. - O czym ona mówi? - Bestia powróciła na miejsce swej zbrodni - ciągnęła pani Stone. - Kim, u Boga Ojca, jest ten Potwór z Blackthorne Hall? -zapytała Felicity. - St. Justin - szepnęła pani Stone. - Jak śmiał? Jak śmiał tu wrócić? I jak śmiał straszyć panienkę Harriet? Felicity popatrzyła zaciekawiona na Harriet. -Wielkie nieba! Wicehrabia St. Justin był tutaj? - Tak, był - przyznała Harriet. Ciotka Effie bezwiednie otworzyła usta. - Był tu wicehrabia? Tu, w tym domu? - Zgadza się - odpowiedziała Harriet. - A teraz, ciociu Effie, Felicity. jeśli zaspokoiłyście swoją ciekawość, może zajmiemy się postawieniem pani Stone z powrotem na nogi. - Harriet, nie mogę w to uwierzyć. - Głos ciotki Effie zdradzał przestrach. - Czy chcesz mi powiedzieć, że najważniejszy w tym okręgu ziemianin, wicehrabia, mający wkrótce odziedziczyć godność lorda, złożył nam wizytę i przyjęłaś go tak ubrana? W tym brudnym fartuchu i okropnej sukni, która już dawno powinna była zostać przefarbowana? - On tylko wpadł po drodze - wyjaśniła Harriet, starając się utrzymać niedbały ton. - Wpadł tu po drodze? - Felicity wybuchnęła śmiechem. - Doprawdy, Harriet, nie zdarzyło się jeszcze, by wicehrabiowie zaglądali do nas po drodze. - Czemu nie? - nie ustępowała rozdrażniona Harriet. - Black- thorne Hall to jego dom, a to niedaleko stąd. - W ciągu pięciu lat, od kiedy tu mieszkamy, wicehrabia St. Justin nigdy jeszcze nie potrudził się, by odwiedzić Upper Hiddleton. Nawet tata widział tylko ojca St. Justina i to zaledwie 29
Amanda Quick Bestia raz. Było to w Londynie, gdy Hardcastle wyznaczył go na rektora i zaoferował mu tę parafię. - Musisz mi uwierzyć na słowo, Felicity, że St. Justin odwiedził nas i była to zwykła towarzyska wizyta - podsumowała zwięźle Harriet. - Dla mnie jest to zupełnie naturalne, że odwiedził posiadłości rodzinne w tym okręgu. - W miasteczku mówią, że St. Justin nigdy nie zagląda do Upper Biddleton. Nienawidzi samego widoku tego miejsca. -Ciotka Effie powachlowała się dłonią. - Wielkie nieba! Sama zaczynam czuć się słabo. Wicehrabia tu, w tym domu. Trudno to sobie wyobrazić. - Na pani miejscu nie byłabym taka spokojna, pani Ashecombe. - Pani Stone posłała jej mroczne, porozumiewawcze spojrzenie. - Położył rękę na panience Harriet. Widziałam to. Dzięki Panu Najwyższemu, weszłam do gabinetu w samą porę. - W samą porę? - Zainteresowanie Felicity osiągnęło apogeum. - Nieważne, panienko Felicity. Jest panienka za młoda na takie rzeczy. Powinniśmy dziękować Bogu, że nie było za późno, gdy przyszłam. - Za późno na co? - nie ustępowała Felicity. Harriet westchnęła tylko. Ciotka Effie zmarszczyła się. - Co się tu wydarzyło, Harriet, kochanie? Nie straciłyśmy chyba herbaty czy czegoś równie okropnego? - Nie, nie straciłyście herbaty, bo nawet mu jej nie zaproponowałam - przyznała się Harriet. - Nie zaproponowałaś mu herbaty? Odwiedził cię wicehrabia i niczym go nie poczęstowałaś? - Na twarzy ciotki Effie pojawił się wyraz najprawdziwszego zaskoczenia. - Harriet, co ja mam z tobą zrobić? Czy nie potrafisz się odpowiednio zachowywać? - Chcę wiedzieć, co się stało - przerwała jej zdecydowanie Felicity. - Co z tym kładzeniem na tobie rąk, Harriet? 30 - Nic się nie stało. - Harriet żachnęła się. - Nie położył na mnie rąk. - Przypomniała sobie wielką dłoń wicehrabiego podtrzymującą jej brodę i groźne spojrzenie jego ciemnych oczu. - No, może dotknął mnie, ale tylko na chwilę. Nie ma o czym mówić, zapewniam was. - Harriet! - Felicity była wyraźnie podekscytowana. - Opowiedz nam wszystko. Ale to pani Stone jej odpowiedziała. - Zuchwały jak sam diabeł. - Jej spracowane dłonie zginęły w fałdach fartucha, podczas gdy oczy płonęły świętym oburze- niem. - Myśli, że wszystko mu wolno. Bestia nie ma w sobie wstydu, odrobiny wstydu - parsknęła. Harriet popatrzyła na nią groźnie. - Proszę teraz nie płakać, pani Stone. - Przepraszam, panienko Harriet. - Pani Stone pociągnęła jeszcze cichutko nosem i otarła oczy rąbkiem fartucha. - Po prostu jego widok wywołał te wszystkie okropne wspomnienia sprzed lat. - Jakie wspomnienia? - zapytała zaciekawiona Felicity. - Boże! Wspomnienia o mojej ślicznej, małej panience Deirdre. - Pani Stone zakryła oczy. - Kim była Deirdre? - dopytywała się ciotka Effie. - Pani córką? Pani Stone przełknęła łzy. - Nie, nie była moja. Zbyt była delikatna, by być ze mną spokrewniona. Była jedynym dzieckiem wielebnego Rushtona. Opiekowałam się nią. -Rushton -skojarzyła szybko ciotka Effie. - A, tak. Poprzedni proboszcz tej parafii. Ten, którego zastąpił mój drogi brat. Pani Stone potwierdziła ruchem głowy. Jej wąskie usta drżały. Od śmierci jego słodkiej żony panienka Deirdre była dla niego wszystkim. Wniosła do tego domu radość i słońce. A potem ta bestia ją zniszczyła. 31
Amanda Quick Bestia - Bestia? - Felicity wyglądała tak, jakby czytała którąś ze swoich ulubionych powieści z dreszczykiem. - Czy chodzi o wicehrabiego St. Justina? Zniszczył Deirdre Rushton? Jak? - Bezwstydny potwór - wymamrotała pani Stone, ponownie przykładając dłonie do oczu. - Dziwne. - Ciotka Effie wyglądała na zaskoczoną. - Wice- hrabia zrujnował dziewczynę? Doprawdy, pani Stone. Trudno uwierzyć w coś takiego. Pomijając wszystko inne, ten człowiek jest dżentelmenem. Dziedzicem hrabstwa. A ona była córką proboszcza. - Nie jest żadnym dżentelmenem - stwierdziła pani Stone. Harriet straciła cierpliwość. Odwróciła się do gospodyni. - Pani Stone. Sądzę, że na dziś dość już będzie pani dramatycznych uwag. Może już pani wrócić do kuchni. Mokre od łez oczy pani Stone wyrażały nieme cierpienie. - To prawda, panienko Harriet. Ten człowiek zabił moją małą panienkę Deirdre tak samo, jakby własnoręcznie pociągnął za spust w pistolecie. - Pistolecie? - Harriet popatrzyła na nią zaskoczona. Na chwilę w hallu zapanowała pełna napięcia cisza. EfFie nie mogła z siebie wydobyć słowa. Nawet Felicity nie potrafiła sformułować następnego pytania. Harriet poczuła, że zaschło jej w ustach. - Pani Stone - powiedziała w końcu ostrożnie. - Chce pani powiedzieć, że wicehrabia St. Justin zabił poprzedniego mieszkańca tego domu? Obawiam się, że nie pozwolę pani kon- tynuować tej opowieści, jeśli zamierza pani dalej mówić tak potworne rzeczy. - Ale to prawda, panienko Harriet. Przysięgam na moje życie. Wszyscy mówili, że to samobójstwo, niech spoczywa w pokoju, ale ja wiem, że to on ją do tego doprowadził. Potwór z Blackthorne Hall jest skończonym grzesznikiem i wszyscy w miasteczku o tym wiedzą. 32 - Wielkie nieba! - westchnęła Felicity. - To jakaś pomyłka - wyszeptała ciotka Effie. Ale Harriet popatrzyła pani Stone prosto w oczy i wyczytała z nich, że gospodyni mówi prawdę, a przynajmniej w to wierzy. Harriet nagle poczuła się słabo. - Jak St. Justin mógł doprowadzić Deirdre Rushton do samobójstwa? - Byli zaręczeni i mieli się pobrać - powiedziała cicho pani Stone. - To było dawniej, zanim się okazało, że on odziedziczy tytuł. Starszy brat Gideona Westbrooka, Randal, jeszcze wtedy żył. Oczywiście to Randal miał odziedziczyć tytuł. Był takim wspaniałym człowiekiem. Prawdziwy, godny dziedzic hrabstwa Hardcastle. Człowiek godzien podążyć w ślady jego hrabiowskiej mości. - Nie tak jak Potwór z Blackthorne Hall? - zapytała Felicity. Pani Stone posłała jej dziwne spojrzenie i zniżyła głos do szeptu. - Niektórzy nawet mówią, że Gideon Westbrook zabił swego brata, żeby odziedziczyć tytuł i majątek. - To jest fascynujące - mruknęła Felicity. - Niewiarygodne. - Ciotka Effie była oszołomiona. -Jeśli chcecie znać moje zdanie, to wszystko jest kłamstwem- obwieściła Harriet. Ale gdzieś w dole brzucha poczuła nie- przyjemny chłód. Pani Stone wierzyła w prawdziwość każdego swego słowa. Miała co prawda skłonności do dramatyzowania, ale Harriet znała dość długo swoją gospodynię, by wiedzieć, że jest absolutnie uczciwa. - To najszczersza prawda - powiedziała chmurnie pani Stone. - Przysięgam. - Dobrze, pani Stone. Proszę nam teraz opowiedzieć, jak ta bestia, to jest wicehrabia, doprowadził tę młodą damę do samobój- stwa - nalegała Felicity. Harriet przestała oponować. Wyprostowała się, mówiąc sobie, że zawsze lepiej jest znać fakty. 33
Amanda Quick Bestia -Tak, pani Stone. Skoro powiedziała już nam pani aż tyle, równie dobrze może nam pani wyznać resztę. Co dokładnie przydarzyło się Deirdre Rushton? Pani Stone zacisnęła pięści. - Narzucał się jej. Uwiódł ją, zrobił to, bestia. Użył jej do swoich rozpustnych celów. Zrobił jej dziecko, ot co. Ale zamiast zachować się jak trzeba i ożenić się z nią, odepchnął ją. To nie była żadna tajemnica. Zapytajcie kogokolwiek w okolicy. Ciotka Effie i Felicity milczały, nie mogąc w to uwierzyć. - O, mój Boże! - Harriet usiadła gwałtownie na stołku. Zdała sobie sprawę, że do bólu zacisnęła pięści. Zmusiła się do głębokiego, odprężającego oddechu. - Czy jest pani tego ab- solutnie pewna, pani Stone? Nie wyglądał na takiego. Właściwie... nawet mi się spodobał. - A co ty wiesz o mężczyznach, którzy robią takie rzeczy? zapytała ciotka Effie z chłodną logiką. - Nigdy nie miałaś okazji takiego spotkać. Nawet nie miałaś swego debiutu, ponieważ mój brat niech spoczywa w pokoju, nie zostawił nam dość pieniędzy. Może gdybyś pojechała do stolicy i poznała trochę świata, nauczyłabyś się, że mężczyznę tego typu nie zawsze można rozpoznać na pierwszy rzut oka. -Pewnie masz absolutną rację, ciociu Effie. - Harriet czuła się w obowiązku przyznać, że to, co mówi ciotka, może być prawdą. Rzeczywiście, nie miała żadnych doświadczeń z męż- czyzną zdolnym do tego, by uwieść niewinną kobietę, a następnie ją porzuć- - Słyszy się różne historie, ale to oczywiście nie to samo co bezpośrednie doświadczenie z tego typu człowiekiem, prawda. - Pewnie bolejesz nad tym, że nie masz takich doświadczeń - zauważyła Felicity. Ponownie zwróciła się do pani Stone: - Błagam niech pani opowiada dalej. Tak - potwierdziła Harriet smutno. - Może pani nam już teraz powiedzieć. 34 Pani Stone zwiesiła głowę, popatrzyła na Harriet i Felicity załzawionymi oczyma. - Jak już mówiłam, Gideon Westbrook był drugim synem hubiego Hardcastle. - Czyli nie był wicehrabią - mruknęła Felicity. - Oczywiście - wtrąciła się ciotka Effie z właściwym sobie tonem autorytetu w tych sprawach. - Nie nosił wtedy żadnego tytułu, ponieważ był tylko drugim synem. Jego starszy brat został wicehrabią. - Wiem, ciociu Effie. Proszę mówić dalej, pani Stone. - Ta bestia zapragnęła mojej słodkiej Deirdre, gdy tylko pokazała się w Londynie. Wielebny Rushton zgromadził wszystkie swoje fundusze, żeby sfinansować jej debiut, a Potwór był pierwszym, który się jej oświadczył. - I wielebny Rushton zdecydował się chwycić to, co się da? -zapytała Harriet. Twarz pani Stone rozjaśniła się. - Wielebny powiedział pannie Deirdre, żeby przyjęła te oświadczyny. Potwór nie posiadał tytułu, ale miał pieniądze i pochodził z dobrej rodziny. To była świetna partia. - Tak to wtedy wyglądało - skomentowała cicho Effie. - Innymi słowy, chciała go poślubić dla jego pieniędzy i mo- żliwości związania się ze znaną rodziną- podsumowała Harriet. - Moja panienka Deirdre była zawsze dobrą i posłuszną córką. - W głosie pani Stone wyczuwało się zachwyt. - Zgodziła się zrobić to, co kazał jej ojciec, chociaż Westbrook był jedynie drugim synem i do tego brzydkim jak noc. Mogła trafić lepiej, ale jej ojciec nie chciał ryzykować, czekając. Nie było go stać na dłuższe trzymanie jej w Londynie. Harriet popatrzyła na nią zirytowana. - Wcale nie uważam, że jest brzydki. Pani Stone skrzywiła się. - Wielka, przerośnięta kreatura. Z tą przerażającą szramą 35
Amanda Quick Bestia wygląda jak diabeł z samego piekła. Zawsze tak wyglądał, nawet zanim został ranny. Moja biedna panienka Deirdre dostawała dreszczy na sam jego widok. Ale spełniła swój obowiązek -A nawet więcej, sądząc po tym, co usłyszałyśmy - mruknęła Harriet. Ciotka Effie potrząsnęła smutno głową. - Ach, te głupie młode dziewczyny, które upierają się, by iść za głosem serca, a nie rozsądku. Co za głupota. Kiedyż wreszcie] nauczą się, że muszą mieć się na baczności i strzec swej niewinności aż do chwili, kiedy szczęśliwie wyjdą za mąż, o ile nie chcą zrujnować sobie życia? - Moja Deirdre była dobrą dziewczyną, taka była - zapewniała lojalnie pani Stone. - Uwiódł ją, mówię wam. Była niewinnym jagnięciem, które nie znało spraw ciała, a on ją wykorzystał. Poza tym byli zaręczeni. Kiedy zobaczyła, że będzie miała dziecko, sądziła, że on zachowa się jak dżentelmen. - Wierzyła pewnie, że żaden prawdziwy dżentelmen nie odwoła zaręczyn - powiedziała z namysłem Harriet. - Tak, prawdziwy dżentelmen by nie odwołał- zauważyła cierpko ciotka Effie. - Sprawa polega na tym, że kobieta nie może być pewna uczciwości mężczyzny w takich sytuacjach. I właśnie dlatego musi przede wszystkim unikać ryzyka kom- promitacji. Gdy zabierzemy cię do Londynu, Felicity, najlepiej zrobisz, pamiętając o tej historii. -Tak, ciociu Effie. Felicity znacząco popatrzyła w górę, a Harriet pozwoliła sobie na ponury uśmiech. Nie pierwszy raz musiały wysłuchać szcze gólnego wykładu życzącej im dobrze ciotki. Effie uważała się za najwyższy autorytet w dziedzinie dobrych manier. Nieodwołalnie ogłosiła się doradcą i strażnikiem w tych sprawach, mimo że Harriet często przypominała jej, że tu, w Upper Biddleton, nie było niczego, przed czym miałyby się strzec. 36 - Jak powiedziałam, St. Justin nie jest dżentelmenem. Jest okrutną, pozbawioną serca, bezwstydną bestią.- Pani Stone otarła oczy wierzchem czerwonej, kościstej dłoni. - Najstarszy syn hrabiego został zabity wkrótce potem, jak panienka Deirdre zdała sobie sprawę, że jest w ciąży. Jechał niedaleko stąd wzdłuż wybrzeża i podobno koń poniósł. Spadł ze skarpy do morza. Skręcił kark, ot co. Wypadek, jak mówili. Ale ludzie zaczęli mieć wątpliwości, gdy zobaczyli, jak wicehrabia potraktował panienkę Deirdre. - Obrzydliwe. - Oczy Felicity były nadał szeroko otwarte. Jak tylko Gideon Westbrook dowiedział się, że odziedziczy tytuł, zerwał zaręczyny. -Nie. Naprawdę? - wykrzyknęła Felicity. Pani Stone potwierdziła chmurnie. - Opuścił ją natychmiast, chociaż wiedział, że nosi jego dziecko. Oświadczył jej, że teraz jest wicehrabią St. Justin, a kiedyś zostanie hrabią Hardcastle, i że może mu się trafić coś lepszego niż biedna córka proboszcza. - Dobry Boże! - Harriet przypomniała sobie błysk chłodnej inteligencji w mrocznych oczach Gideona. Kiedy się nad tym zastanowiła, musiała przyznać, że nie wyglądał na człowieka, którym kierują zbyt subtelne uczucia. Wyglądał na człowieka upartego. Zadrżała. - Mówi pani, że on wiedział o tym, że Deirdre spodziewa się dziecka? - Tak, niech będzie przeklęta jego dusza. Wiedział. - Pani Stone na przemian zaciskała i rozluźniała pięści. - Siedziałam z nią tej nocy, gdy zdała sobie sprawę, że jest w ciąży. Objęłam ją. Płakała przez całą noc, a nad ranem poszła się z nim zobaczyć. Gdy wróciła, po jej minie poznałam, że została odepchnięta. Łzy zakręciły się w oczach pani Stone i spłynęły po jej pulchnych policzkach. - Co było dalej? - zapytała cicho przejęta Felicity. -Panienka Deirdre poszła do gabinetu, wyjęła pistolet swojego 37
Amanda Quick Bestia ojca i zastrzeliła się. To właśnie wielebny Rushton, biedaczysko, ją znalazł. - Biedne, nieszczęśliwe dziecko - szepnęła ciotka Effie. - Gdyby była choć trochę ostrożniejsza. Gdyby bardziej dbała o swoją reputację i nie zaufała mężczyźnie. Będziesz pamiętała tę historię, gdy pojedziesz do Londynu, prawda, Felicity? - Tak, ciociu Effie. Na pewno nie zapomnę. - Felicity była najwyraźniej poruszona tą wstrząsającą opowieścią. - Mój Boże - mruknęła Harriet. - To wszystko jest niewia- rygodne. - Popatrzyła na zaśmiecony kamieniami gabinet i z tru- dem przełknęła ślinę, przypominając sobie, jak St. Justin pochylił się nad jej biurkiem i swą silną ręką ujął ją pod brodę. - Pani Stone, czy jest pani absolutnie pewna tego wszystkiego? - Absolutnie. Gdyby żył ojciec panienki, potwierdziłby, że to prawda. Wiedział, co przydarzyło się córce wielebnego Rush- tona, wiedział dobrze, ale zachował dyskrecję w tej sprawie, uważając, że nie jest to odpowiedni temat do dyskusji z dwiema młodymi damami. Gdy mi o tym opowiedział, zgodziłam się z nim i dochowałam tajemnicy. Jednak nie mogłam już dłużej tego taić. Ciotka Effie potwierdziła ruchem głowy. - Oczywiście, nie mogła pani. Teraz, gdy St. Justin pojawił się w okolicy, wszystkie skromne młode panienki powinny się strzec. - Uwiedziona i porzucona. - Felicity pokręciła głową nie mogąc dojść do siebie. - Niewiarygodne. - Okropne - powiedziała ciotka Effie. - Wyjątkowo okropne. Młode damy powinny być bardzo, ale to bardzo ostrożne. Felicity, nie będziesz wychodziła z domu, gdy w pobliżu kręci się wicehrabia. Rozumiesz? - Bzdura. - Felicity zwróciła się do Harriet: - Nie zamierzasz chyba więzić mnie w moim własnym domu tylko dlatego, że wicehrabia odwiedził te okolice? 38 Harriet skrzywiła się. -To oczywiste, że nie. Ciotka Effie zrobiła surową minę. -Harriet, Felicity, musicie być ostrożne. Z pewnością rozu- miecie dlaczego. Harriet podniosła wzrok. -Felicity jest bardzo zrównoważoną osobą ciociu Effie. Nie zrobi nic niemądrego. Prawda, Felicity? Felicity uśmiechnęła się. -Miałabym stracić szansę na debiut w mieście? Możesz być pewna, Harriet, że nie jestem aż taką idiotką. Pani Stone zacisnęła usta. -St. Justin gustuje w pięknych młodych niewiniątkach, to wielka, podstępna bestia. A teraz, gdy nie ma już tutaj ojca panienki, musi panienka być bardzo ostrożna. -Święta racja - zgodziła się z nią ciotka Effie. Harriet uniosła brwi. -Widzę, że żadna z was nie przejmuje się moją reputacją tak jak reputacją Felicity. Ciotka Effie zareagowała błyskawicznie. - Ależ kochanie, wiesz, że to nieprawda. Ale masz już prawie dwadzieścia pięć lat. A tego typu rozpustnik, jak opisała go pani Stone, ma ciągoty do młodziutkich niewiniątek. - A nie do starych niewiniątek, jakim jestem ja - mruknęła Harriet. Zignorowała uśmieszek Felicity. - No dobrze, chyba masz rację, ciociu Effie. Mało prawdopodobne, by groziło mi uwiedzenie przez St. Justina. - Urwała. - Co takiego? - Ciotka Effie popatrzyła na nią. - Nieważne, ciociu Effie. - Harriet ruszyła ku otwartym drzwiom gabinetu. - Jestem pewna, że Felicity nie straci głowy ani niczego równie ważnego, nawet jeśli przydarzy jej się znaleźć w towarzystwie hrabiego St. Justina. Nie jest głupia. A teraz, wybaczcie, muszę skończyć swoją pracę. 39
Amanda Quick Bestia Harriet podążyła z godnością do swej kryjówki i cicho zamknęła za sobą drzwi. Potem, z westchnieniem smutku, opadła na krzesło, oparła łokcie na biurku i podparła twarz dłońmi. Silny dreszcz przeszył jej ciało. To nie Felicity była głupia, skonstatowała chmurnie. To ona sama zachowała się niemądrze. Sprowadziła Potwora z Black thorne Hall do Upper Biddleton. 40 3 Ciężka, szara mgła, która w ciągu nocy przypełzła od morza, o dziesiątej rano wisiała jeszcze nad wybrzeżem. Idąca ścieżką w dół skarpy Harriet nie widziała dalej niż na kilka stóp przed nią. Ciekawa była, czy Gideon stawi się na wyznaczone spotkanie, by zobaczyć jaskinię złodziei. Zastanawiała się też zaniepokojona, czy zależy jej na tym, by się stawił. Przeleżała niemal całą noc. Zamartwiała się, że popełniła niewybaczalny błąd, wysyłając ów nieszczęsny list do niesławnego wicehrabiego. Jej mocne, skórzane buty poślizgnęły się na kamieniach, gdy zbiegała ścieżką. Harriet mocniej chwyciła niewielką torbę z narzędziami, a wolną rękę wyciągnęła w bok, by odzyskać równowagę. Prowadząca przez zbocze ścieżka była bezpieczna dla kogoś, kto ją znał, miała jednak odcinki dość trudne do przejścia. Harriet zawsze żałowała, że nie ma na sobie spodni, gdy wychodziła na poszukiwania skamieniałości, ale wiedziała, że ciotka Effie zemdlałaby, gdyby o czymś takim usłyszała, a ona starała się w miarę możności nie denerwować ciotki. 41
Amanda Quick Bestia Wiedziała, że ciotce nie podobał się już sam pomysł zbierania skamieniałości. Effie uważała, że dla młodej damy jest to zajęcie nieodpowiednie, i nie mogła zrozumieć, dlaczego Harriet jest tak oddana swojej pasji. Harriet nie chciała dodatkowo dener- wować starszej pani wybieraniem się na poszukiwania w męskim stroju. Gęste pasma mgły owinęły się wokół Harriet, gdy dotarła do końca ścieżki i wyprostowała się. Słyszała fale uderzające o brzeg, ale nie widziała ich w gęstej mgle. Wilgotny chłód przenikał przez grubą wełnę wytartej ciemnobrązowej pelisy. Pomyślała, że jeżeli nawet Gideon pojawi się tego ranka prawdopodobnie nie będzie w stanie odnaleźć jej we mgle. Skręciła, ruszyła plażą u podnóża skarpy. Woda cofnęła się, ale piasek był nadał wilgotny. Podczas przypływu woda pokrywała całą plażę w zasięgu wzroku, fale uderzały o skarpę, zalewając niżej położone jaskinie i ścieżki. Raz, czy może dwa razy, zdarzyło się Harriet popełnić błąd - zbyt długo pozostała w jaskiniach i prawie dała się zaskoczyć przez nadchodzący przypływ. Wspomnienie o tym prześladowało ją do tej pory i teraz bardzo ostrożnie planowała czas swoich wypraw do jaskiń. Szła powoli wzdłuż skarpy, wypatrując na piasku śladów. Gdyby kilka minut temu przechodził tędy Gideon, z pewności udałoby się jej rozpoznać odciski jego wielkich butów. Jeszcze raz zwątpiła w słuszność swego pomysłu. Ściągając Gideona z powrotem do Upper Biddleton, wyraźnie uzyskała więcej, niż mogła się spodziewać. Z drugiej strony, pocieszała się, coś przecież trzeba było zrobić z bandą złodziei, którzy używali jej bezcennych jaskiń do składowania łupów. Nie mogła pozwolić, by to dłużej trwało Po prostu musiała mieć swobodę w penetrowaniu tej właśnie jaskini. Trudno nawet przewidzieć, jak wspaniałe skamieniałości 42 czekały na odkrycie w tej podziemnej komnacie. Zatem, stwier- dziła Harriet, im dłużej pozwalała opryszkom korzystać z tej jaskini, tym większe stawało się ryzyko, że któryś z nich będzie wystarczająco sprytny, by zacząć szukać okazów na własną rękę. Mógłby znaleźć coś interesującego, wspomnieć o tym komuś, kto z kolei powiedziałby o tym innemu zbieraczowi. Upper Biddleton mogłoby wtedy przeżyć prawdziwy najazd poszuki- waczy skamielin. To było nie do pomyślenia. Kości czekające w jaskiniach na odkrycie należały do niej. Oczywiście już dawniej przeszukiwano jaskinie w Upper Biddleton, ale zarzucono prace, których jedynym efektem było kilka skamieniałych ryb i muszli. Harriet jednak dotarła głębiej niż ktokolwiek przedtem i przeczuwała, że czekają ją ważne odrycia. Musiała dowiedzieć się, jakie tajemnice kryją skały. Stwierdziła, że nie ma innego wyjścia, jak ciągnąć to, co rozpoczęła. Potrzebowała kogoś silnego i bystrego, by pozbyć się złodziei. Cóż miało tu do rzeczy, że Gideon był łajdakiem, wyjątkowo niebezpiecznym szubrawcem? Jak lepiej poradzić sobie ze złodziejami, niż nasyłając na nich Potwora z Blackthorne Hall? Dobrze im to zrobi. W tym momencie mgła zawirowała wokół niej, układając się u niewyraźny, nieregularny wzór. Harriet zatrzymała się nagle, świadoma, że nie jest już sama na plaży. Coś sprawiło, że włosy na karku stanęły jej dęba. Rozejrzała się i zobaczyła wyłaniającego się z mgły Gideona. Szedł w jej kierunku. - Dzień dobry, panno Pomeroy. - Jego głos był tak głęboki jak huk morza. - Spodziewałem się, że mgła pani nie zatrzyma. - - Dzień dobry, milordzie. - Harriet uspokoiła się, widząc, jak Gideon kroczy po mokrym, zbitym piasku. W jej wyobraźni był demonem przedzierającym się przez dym piekieł. Był większy, niż się spodziewała. 43
Amanda Quick Bestia Miał na sobie czarne buty i rękawice i czarny obszerny płaszcz z wysokim kołnierzem, okalającym zeszpeconą twarz. Jego odkryte czarne włosy błyszczały od porannej mgły. -J ak pani widzi, jeszcze raz usłuchałem rozkazu. - Gideon uśmiechnął się lekko, przystając obok i spoglądając na nią z góry. - Muszę kontrolować tę tendencję do wypełniania wszystkich pani życzeń, panno Pomeroy. Nie chciałbym, żeby przerodziła się w nawyk. Harriet wyprostowała się i zdobyła na uprzejmy uśmiech. - Nie mam takich obaw, milordzie. Jestem pewna, że niełatwo byłoby panu nabrać nawyku słuchania czyichś poleceń, chyba że miałby pan jakieś ukryte cele. Zbył to nieznacznym wzruszeniem ramion. - Kto wie, co może zrobić mężczyzna, gdy ma do czynienia z interesującą kobietą?- Chłodny uśmiech wykrzywił jego zeszpeconą twarz w przerażającą maskę. - Oczekuję kolejnego rozkazu, panno Pomeroy. Harriet przełknęła ślinę i uniosła ciężką torbę. - Wzięłam ze sobą dwie lampy, milordzie- powiedziała szybko. - Będziemy ich potrzebowali w korytarzu. - Pozwoli pani. - Wyjął z jej palców torbę. Zakołysała się w jego dłoni, jakby była zupełnie lekka. - Ja zajmę się sprzętem Proszę prowadzić, panno Pomeroy. Nie mogę się doczekać widoku pani jaskini pełnej skradzionych rzeczy. - Tak. Oczywiście. Tędy. - Odwróciła się i ruszyła w mgłę - Nie jest dziś pani tak pewna siebie, panno Pomeroy.- Gideon był najwyraźniej rozbawiony. - Podejrzewam, że ktoś, może nasza dobra pani Stone, podał pani kilka pikantnych szczegółów z mojej bytności w Upper Biddleton? - Bzdura. Nie interesuje mnie pańska przeszłość, sir. - Harriet dokonywała nadludzkich wysiłków, by jej głos brzmiał chłodno i zdecydowanie. Nie ośmieliła się jednak spojrzeć za siebie niemal biegła po piasku. - To nie moja sprawa. 44 Jednak muszę panią uprzedzić, że nigdy nie powinna była mnie pani tu sprowadzać. - W jego słowach zabrzmiała ukryta groźba. - Obawiam się, że nie jestem w stanie uwolnić się od mojej przeszłości. Gdzie ja, tam i ona. Fakt, że mam odziedziczyć tytuł, pomaga czasem ludziom przemilczeć moją przeszłość, ale nie udaje mi się całkowicie z niej otrząsnąć. Szczególnie tu, w Upper Biddleton. Harriet zerknęła przez ramię, kwitując cierpkim uśmiechem napięcie, które wyczuła w jego głosie. - Czy to panu przeszkadza, milordzie? - Moja przeszłość? Nieszczególnie. Już dawno nauczyłem się żyć ze świadomością, że jestem uważany za przybysza z dołu. Trzeba jednak przyznać, że moja reputacja ma pewne zalety. - Wielkie nieba. Jakie zalety? Jego twarz stężała. - Chroni mnie to na przykład od prześladowań ze strony mamuś pragnących wydać swe córki za mąż. Są wyjątkowo ostrożne, by córeczki nie dostały się w moje ręce. Boją się panicznie, że uwiodę bezwstydnie ich pisklęta, zajmę się nimi po swojemu, a potem odsunę splamione. -Och - jęknęła Harriet. -Takie z pewnością by były - ciągnął lekko Gideon. - Splamione, ot co. Nie byłoby możliwe wystawienie na targowisku ślubnym dziewczyny, gdyby się rozniosło, że ja ją zniszczyłem. - - - Rozumiem. - Harriet odchrząknęła i ruszyła nieco szyb- ciej. Wyczuwała za sobą obecność Gideona, choć nie słyszała jego kroków na ubitym piasku. Niezwykła cichość jego ruchów denerwowała ją, bo przecież i tak miała świadomość jego obecności i ogromu. Czuła się tropiona przez tajemniczą bestię. Co do dręczenia mnie ich młodymi niewiniątkami – ciągnął nieubłaganie Gideon- żaden rodzic w ostatnich czasach nie próbował mnie zmusić do oświadczyn za pomocą starej sztuczki 45
Amanda Quick Bestia polegającej na oskarżeniu mnie o skompromitowanie jego córki. Wszyscy wiedzą, że to nie zadziała. - Jeśli zamierza pan, milordzie, ostrzec mnie w ten niewy- szukany sposób, może pan być pewien swojego bezpieczeństwa. - Jestem absolutnie pewien swego bezpieczeństwa, panno Pomeroy. To pani powinna zachować ostrożność. Harriet miała już dość. Zatrzymała się niespodziewanie i od- wróciła. Był tak wysoki, że zrobiła krok w tył. Spojrzała groźniej - A zatem to prawda? Porzucił pan córkę poprzedniego rektora? Po tym, jak zaszła z panem w ciążę? Gideon przyglądał jej się nachmurzony. - Jest pani bardzo zaintrygowana jak na kogoś, kto deklarował obojętność wobec mojej przeszłości. - To pan zaczął tę rozmowę. - Prawda. Chyba nie mogłem się powstrzymać, gdy stało się jasne, że słyszała pani tę historyjkę. - A zatem? - zapytała po chwili wyzywająco. - Zrobił pan to? Gideon zmarszczył brew i wyglądał, jakby się namyślał. Gdy popatrzył na Harriet, jego oczy płonęły. - Fakty są niewątpliwie takie, jak pani przedstawiono. Moja narzeczona była brzemienna. Wiedziałem o tym, zrywając zaręczyny. Ona poszła do domu i zastrzeliła się. Harriet nabrała powietrza i cofnęła się jeszcze o krok. Zapo- mniała zupełnie o jaskini pełnej łupów. - Nie wierzę w to. - Dziękuję, panno Pomeroy. - Pochylił głowę w udanej wdzięczności. - Ale zapewniam panią, że wszyscy inni wierzą. - Och. - Harriet otrząsnęła się. - Tak. A zatem, jak powie- działam, to nie moja sprawa. - Okręciła się na pięcie, by po- śpieszyć w kierunku jaskini. Jej policzki płonęły. Powinna była trzymać buzię na kłódkę, powtarzała sobie wściekła. Cała ta sytuacja była niewiarygodnie niezręczna. 46 Kilka minut później, gdy doszli do celu, Harriet wydała westchnienie ulgi. Mroczny otwór w skarpie ział ponurą ciemną plamą. Gdyby nie wiedziała dokładnie, gdzie się znajduje, przegapiłaby go we mgle. - Oto wejście, milordzie. - Harriet zatrzymała się ponownie i odwróciła do wicehrabiego. - Jaskinia, której używają złodzieje, znajduje się na końcu korytarza. Gideon przez chwilę wpatrywał się w otwór w skarpie, po czym odłożył torbę. - Teraz chyba będziemy potrzebowali lamp. - Tak. Zaledwie kilka kroków od wejścia jest zupełnie ciemno. Harriet patrzyła, jak Gideon zapala lampy. Jego dłonie, mimo ich masywności i siły, poruszały się z nieoczekiwanym wdziękiem i zręcznością. Gdy podawał jej jedną z lamp, pochwycił jej badawcze spojrzenie. Uśmiechnął się chłodno. Blizna na jego twarzy wykrzywiła się brzydko. - Chwila namysłu przed wejściem ze mną do jaskini, panno Pomeroy? Zmierzyła go wzrokiem i niemal wyrwała mu lampę z ręki. - Ależ nie! Ruszajmy! Harriet pokonała wąskie wejście, trzymając wysoko lampę. Pasma mgły wpełzały do jaskini i rzucały dziwne cienie na wilgotne, kamienne ściany. Zadrżała, zastanawiając się, dlaczego korytarz wydawał jej się tak niesamowity i ponury tego ranka, powtarzała sobie, że przecież jest tu nie pierwszy raz. Zrozumiała, że to obecność wicehrabiego tak ją denerwuje, powinna naprawdę powściągnąć wyobraźnię i od razu załatwić całą sprawę. Gideon wszedł tuż za nią swoim bezszelestnym, miękkim krokiem. Blask jego lampy sprawił, że cienie na ścianach przybrały jeszcze dziwniejsze kształty. Rozejrzał się zdegustowany. - Zwykle przychodzi tu pani sama, panno Pomeroy, czy też ktoś pani towarzyszy? 47
Amanda Quick Bestia - Kiedy jeszcze żył mój ojciec, zwykle przychodził tu ze mną. To on zaszczepił we mnie zainteresowanie skamieniałoś- ciami. Był zapalonym zbieraczem i towarzyszyłam mu w po- szukiwaniach od czasu, gdy byłam dość duża, by chodzić. Ale od kiedy zabrała go gorączka, zawsze wybieram się tu sama. - Nie wydaje mi się to zbyt rozsądne. Posłała mu uważne spojrzenie. - Już pan to mówił. Ale zapewniam pana, że mój ojciec i ja nauczyliśmy się przeszukiwać jaskinie na długo przedtem, nim przeprowadziliśmy się do Upper Biddleton. Jestem specjalistką. Tędy, milordzie. - Weszła dalej, czując tuż za sobą Gideona. - Mam nadzieję, że nie należy pan do osób, które czują się niepewnie w zamkniętej przestrzeni, takiej jak ta? - Zapewniam panią, że dużo trzeba, żeby mnie zdenerwować, panno Pomeroy. Przełknęła ślinę. - Tak, wiele osób ma problemy z wejściem do jaskini. Ale korytarz jest tu wygodnie szeroki. Nie zwęża się nigdzie bardziej nawet w najciaśniejszym punkcie. - Pani pojęcie wygody jest nieco inne od mojego, panno Pomeroy - zauważył sucho Gideon. Harriet obejrzała się za siebie i stwierdziła, że musiał się garbić, a czasem pochylać swe masywne plecy, by zmieścić się w przejściu. - Cóż, jest pan dość wysoki. - Zdecydowanie wyższy niż pani, panno Pomeroy. Zagryzła wargę. - Musi pan zatem starać się nie utknąć. Byłoby to dość przykre. -Zgadza się. Szczególnie, wziąwszy pod uwagę fakt, że ta część jaskini jest najwyraźniej zalewana w czasie przypływu.- Gideon przyglądał się kamiennym ścianom, po których spływała woda. Mały, jasny krab uciekł przed światłem lampy, kryjąc się w cieniu. 48 Niższa część tych jaskiń u podstawy skarpy jest wypełniana wodą morską podczas wysokich przypływów- powiedziała Harriet kontynuując marsz. - To się może okazać wyjątkowo ważne, gdy będzie pan planował sposób ujęcia złodziei. Poza tym przestępcy kręcą się tu tylko późno w nocy i w czasie odpływów. Każdą koncepcję pojmania ich będzie pan musiał oprzeć na tych faktach. - Dziękuję, panno Pomeroy. Będę to miał na uwadze. - Obruszyła się, czując ironię w jego słowach. - Staram się jedynie panu pomóc. - Ach, tak. - Czy muszę panu przypominać, że to ja podpatrzyłam tych przestępców? Wydaje mi się, że powinien pan być zadowolony z możliwości przedyskutowania ze mną sposobu przygotowania pułapki. - A ja chciałbym pani przypomnieć, że już tu kiedyś miesz- kałem. Doskonale znam ten teren. - Tak, wiem o tym, ale zapomniał pan z pewnością wiele szczegółów. Poza tym dzięki moim poszukiwaniom jestem ekspertem od tych jaskiń. - Obiecuję, że jeśli będę potrzebować pani rady, poproszę o nią. W tym momencie irytacja Harriet wzięła górę nad ostrożnością. - Z pewnością cieszyłby się pan większym szacunkiem, sir, gdyby postarał się pan być bardziej uprzejmy. - Nie interesuje mnie pozyskiwanie szacunku. - Najwyraźniej - mruknęła. Miała zamiar powiedzieć coś jeszcze, gdy poślizgnęła się na zabłąkanym kawałku wodorostu, pozostawionym przez cofające się morze. Straciła równowagę i wyciągnęła rękę. Osłonięta rękawiczką dłoń ześlizgnęła się po gładkiej ścianie, nie znajdując punktu oparcia. - Och! -Trzymam - powiedział spokojnie Gideon. Jego ramię objęło ją w talii i przycisnęło do szerokiej piersi. 49
Amanda Quick Bestia - Przepraszam. - Harriet nie była w stanie odetchnąć, stwier- dziwszy, że jest tak blisko niego. Czuła ramie wicehrabiego jak stalową obręcz, sztywną i nie do rozgięcia. Plecy Harriet opierały się o masywny, muskularny tors. Nosek jednego z jego wielkich butów zawędrował pomiędzy jej stopy. Wyraźnie czuła ucisk ud wicehrabiego na swoich pośladkach. Nabrawszy głęboko powietrza, poczuła jego ciepły, męski zapach. Był pomieszany z wonią wilgotnej wełny i skóry. Doznała nagle obcego jej dotąd uczucia bliskości mężczyzny. - Musi pani więcej ćwiczyć, panno Pomeroy. - Gideon wypuścił ją. - Jeśli nie, może pani źle skończyć w tych jaskiniach. - Zapewniam pana, że nic mi tu nigdy nie groziło. -Aż do dziś? - Posłał jej niewinne, pytające spojrzenie. Harriet postanowiła to zignorować. -Tędy, milordzie. To już niedaleko. - Wygładziła pelisę i spódnicę. Chwyciła mocniej lampę, wyprostowała się i ruszyła do wnętrza jaskini. Gideon podążył za nią w milczeniu. Jedynie gra cieni na wilgotnych ścianach wskazywała na jego obecność. Harriet nie odważyła się już wspomnieć ani słowem o planach ujęcia złodziei. Prowadziła go po wznoszącej się łagodnie pochyłości korytarza, aż dotarli do miejsca, którego nie sięgały wody nawet najwyższych przypływów. Ściany i podłoga jaskini były tu suche, a mimo to powietrze przesycała przeszywająca do szpiku kości wilgoć. Harriet przy- glądała się oświetlonym latarnią kamiennym ścianom. Owładnął nią zapał zbieracza. - Czy wie pan, że znalazłam tu kiedyś skamieniały liść? - Obejrzała się za siebie. - Czytał pan może artykuły pana Parkinsona na temat znaczenia faktu, w której z warstw znajdowane są rośliny? - Nie, panno Pomeroy. Nie czytałem. - Widzi pan, to jest jedna z najbardziej zadziwiających 50 rzeczy. W poszczególnych warstwach znajdowane są podobne do siebie rośliny,niezależnie od tego jak głęboko się te warstwy znajdują. Zaobserwowano to nie tylko w Anglii, ale na całym kontynencie europejskim. - Fascynujące.- Głos Gideona wyrażał raczej zdziwienie niż zachwyt. - Widzę, że jest pani pasjonatką skamielin. - Zauważyłam że ten temat nie interesuje pana, ale zapewniam, że z tego można się wiele dowiedzieć o przeszłości. Ja osobiście mam nadzieję na odkrycie w tych jaskiniach czegoś rzeczywiście ważnego. Mam już na swoim koncie szereg intrygujących odkryć - Ja też - mruknął Gideon. Niepewna, co właściwie miał na myśli i czy rzeczywiście chciałaby się tego dowiedzieć, Harriet ponownie ucichła. Ciotka powiedziała jej kiedyś, że zanudza ludzi, którzy nie podzielająjej entuzjazmu. Po chwili znaleźli się za zakrętem korytarza i przystanęli przy wejściu do obszernej komnaty. Harriet weszła do środka i uniosła wyżej lampę , by oświetlić stertę płóciennych worków znajdującą się pośrodku kamiennej podłogi. Gideon podążał za nią. -To tu, milordzie - Czekała, aż okaże należne zaskoczenie widokiem łupów zgromadzonych w kamiennej komnacie. W milczeniu wszedł do środka. Gdy zbliżył się do worków jego twarz spoważniała na tyle, że Harriet poczuła się usatys- fakcjonowana.. Przykucnął obok jednego z nich i pociągnął za rzemień, którym był przewiązany. Harriet widziała, że uniósł wyżej lampę, żeby zajrzeć do worka. Przez chwilę przeglądał jego zawartość, po czym zanurzył w nim rękę. Wyciągnął pięknie cyzelowany srebrny świecznik. - Bardzo interesujące. - Gideon przyglądał się połyskowi na srebrnej powierzchni - Czy wie pani, panno Pomeroy, że gdy opowiedziała mi pani wczoraj tę historię, miałem wątpliwości? Sądziłem, że dała pani upust nadmiernej wyobraźni. Ale teraz muszę przyznać, że dzieje się tu coś nielegalnego. 51
Amanda Quick Bestia - Rozumie pan teraz, że te przedmioty nie pochodzą stąd. Gdyby w Upper Biddleton zginęło coś tak pięknego jak ten lichtarz, byłoby o tym głośno. - Zgadzam się z tym. - Gideon zaciągnął rzemień i wstał. Jego ciężki płaszcz uniósł się jak peleryna, gdy podszedł do następnego pakunku. Harriet przyglądała mu się jeszcze przez chwilę, po czym straciła zainteresowanie. Obejrzała łupy już wtedy, gdy je tu znalazła. Przedmiotem jej zainteresowań była jak zwykle sama jaskinia. Czuła instynktownie, że ukryte tu są niewypowiedziane bogactwa, bogactwa nieporównywalne ze skradzioną biżuterią czy srebrnymi lichtarzami. Podeszła do interesującego kawałka skały. - Mam nadzieję, że szybko się pan upora z tymi opryszkami, wicehrabio - rzuciła, przebiegając palcami po niewyraźnym kształcie zarysowanym w skale. - Nie mogę się doczekać chwili kiedy uda mi się dokładnie przebadać tę jaskinię. -Widzę. Harriet pochyliła się, by obejrzeć interesujące ją miejsce. - Z tonu pańskiego głosu wnoszę, że uważa pan, iż znowu zaczynam panu rozkazywać. Przykro mi, że tak pana poganiam, ale sama staję się coraz bardziej niecierpliwa. Zmuszona byłam już czekać na pana kilka dni, a teraz, jak przypuszczam, przyjdzie mi czekać jeszcze trochę, aż przestępcy zostaną stąd usunięci. - Bez wątpienia. Odwróciła się i zobaczyła, że Gideon pochylił się nad kolejnym workiem. - Kiedy zacznie pan działać? -Nie mogę jeszcze na to odpowiedzieć. Musi mi pani pozwolić uporać się z tą sprawą tak, jak uznam za stosowne. - Wierzę, że nie zajmie to panu zbyt wiele czasu. - Muszę pani przypomnieć, panno Pomeroy, że wezwała 52 mnie pani do Upper Biddleton po to, bym zajął się tą sprawą. Bardzo dobrze. Zrobiła to pani. Teraz ja zajmę się oczyszczeniem pani cennych jaskiń ze złodziei. Będę panią informował o moich działaniach. - Gideon mówił od niechcenia, wpatrzony w garść połyskujących kamieni, które wyjął z worka. - Tak, ale... - Urwała. - Co pan tam ma? - Naszyjnik. Powiedziałbym, że dość wartościowy. Założyw- szy, że kamienie są prawdziwe. - Prawdopodobnie są. - Harriet nie okazała zainteresowania. Naszyjnik interesował ją tylko w tym sensie, że chciała jak najszybciej pozbyć się go z jaskini. - Wątpię, by ktoś zadał sobie trud, żeby ukryć tu falsyfikat. Powróciła do badania zarysu jakiejś skamieniałości, wpatrując się weń intensywnie. Było w niej coś... - Wielkie nieba! - szepnęła, starając się powściągnąć pod- niecenie. - Co się stało? - Jest tu coś wielce interesującego, milordzie. - Przysunęła bliżej lampę. - Nie jestem do końca pewna, ale może to być krawędź zęba. - Harriet studiowała kształt na ścianie. - I chyba jest jeszcze przyczepiony do kawałka szczęki. - Wyraźnie to panią wstrząsnęło. - Oczywiście. Ząb trzymający się jeszcze szczęki jest o wiele łatwiejszy do zidentyfikowania niż luźny kawałek. Gdybym mogła jeszcze dziś użyć mojego młotka i szpachelki, żeby wydobyć go ze skały... - próbowała upewnić go o konieczności wydobycia skamieniałości. - Zapewne nie byłoby dobrze, gdybym teraz... - Nie! - Gideon wrzucił z powrotem błyszczący naszyjnik do worka i podniósł się. - Nie może pani tu używać swoich narzędzi, dopóki nie zlikwidujemy tego gniazda złodziei. Miała pani rację, wstrzymując prace w tej jaskini, panno Pomeroy. Nie powinniśmy spłoszyć tej bandy rzezimieszków. 53