Domi-97

  • Dokumenty118
  • Odsłony14 322
  • Obserwuję25
  • Rozmiar dokumentów176.3 MB
  • Ilość pobrań8 726

Sparks Kerrelyn - Miłość na kołku - Przyczajona tygrysica, zakazany wampir 16

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Sparks Kerrelyn - Miłość na kołku - Przyczajona tygrysica, zakazany wampir 16.pdf

Domi-97 Sparks Kerrelyn - Miłość na kołku
Użytkownik Domi-97 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 39 osób, 17 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 188 stron)

Przyjaciołom, którzy są moim błogosławieństwem, oraz najlepszym krytykom i współpracownikom, o jakich autor może marzyć: M.J. Selle, Sandy Weider i Vicky Yelton

Rozdział I Otulony ciemnością i na pół ukryty za grubym pniem dębu, Russell Ryan Hankelburg starannie celował z kuszy w odsłoniętą szyję Mistrza Hana. Spokojnie, napomniał się w myślach, czując tętnienie adrenaliny w żyłach. Nie ma sensu zachowywać się jak człowiek, skoro się nim nie jest. Ten drań Han już o to zadbał, a teraz za to zapłaci. Russell tropił go od dwóch lat, przemierzając gorącą, wilgotną dżunglę i zimne, wietrzne wzgórza. Za kilka sekund ta gonitwa nareszcie dobiegnie końca. Jego zemsta się dokona. Przepełniająca go złość znajdzie ujście, doczeka się zadośćuczynienia za wszystko, co utracił, osiągnie jedyny cel jego żałosnej egzystencji nieumarłego. Polana, na której stał Han, była o niespełna pięćdziesiąt metrów. Na jej obwodzie ustawiono tuzin wartowników. Czterej trzymali pochodnie. Płomienie lizały zachmurzone nocne niebo i migotały na wypolerowanej złotej masce Mistrza Hana. Russell wiele razy wyobrażał sobie, jak zdziera ten absurdalny kawałek metalu z głowy złego wampira. W najlepszej wersji scenariusza robił to, zanim zadał ostateczny cios, by móc zobaczyć, jak świadomość zbliżającej się śmierci zmienia wyraz twarzy Mistrza Łajdaków. Jaki sens miałaby zemsta, gdyby ofiara nie zdawała sobie z niej sprawy? Han musiał wiedzieć, że to Russell przerwie jego życie i zamieni go w proch. Han stał na odległym końcu polany, poza drewnianą palisadą obozu położonego w północnej Mjanmie. Na czerwonej szacie z jedwabiu miał czarną kamizelkę kuloodporną, która ochraniała serce. Gdyby strzała Russella nie zdołała przebić kamizelki na tyle, aby dotrzeć do serca Hana, to łajdak po prostu by się teleportował. Na szczęście istniało więcej sposobów na zabicie wampira. I dlatego Russell celował w szyję, a nie w serce. Miał nadzieję, że rozerwanie tętnicy szyjnej uniemożliwi Hanowi ucieczkę. A wtedy Russell teleportuje się tuż przy nim, zerwie maskę i odetnie Hanowi głowę jednym pociągnięciem miecza. Dwunastu uzbrojonych wartowników było prawdopodobnie superżołnierzami, mutantami stworzonymi przez demona Darafera pozostającego na usługach Hana. Będą groźni. Ale mimo to Russell nie mógł ryzykować, by rozprawić się najpierw z nimi. Ich śmierć zaalarmowałaby Hana, a wtedy ten tchórzliwy idiota wykonałby teleportację, tak jak kilka razy wcześniej, gdy Russell był o krok od zabicia go. Niecierpliwie zacisnął zęby. O krok, ale wciąż za daleko, by strzelić. Han stał obok smokokształtnego, którego uprowadził. Niemal go obejmował, pokazując młodemu jeńcowi, jak naciągać cięciwę łuku. Klnąc pod nosem, Russell zdjął palec ze spustu kuszy. Widział już kiedyś tego chłopca, więc bez trudu go rozpoznał. Ponieważ smokokształtni dorastali dwa razy szybciej niż śmiertelnicy, Xiao Fang wyglądał teraz na jakieś dwanaście lat. Według ludzkiej miary miał jednak dopiero sześć. Russell nie wiedział, w jakim tempie przebiegał jego rozwój psychiczny, ale z pewnością chłopak był na tyle młody, by odczuwać traumę po tym, co ostatnio przeszedł. Dwa miesiące temu został schwytany przez Darafera, który oddał go Hanowi. Od tamtego czasu Russell obserwował wszystkie obozy Hana, których było trzydzieści, szukając najmniejszych śladów obecności i wampira, i chłopca. Natrafienie na Hana poza obrębem obozowiska było niemal niemożliwe, ale najwyraźniej dla chłopca zrobił wyjątek. Dawał Xiao Fangowi lekcję łucznictwa i odgrywał rolę ojca, bez wątpienia po to, by pozyskać młodego smokokształtnego do swoich celów. Ta strategia mogła, niestety, przynieść efekty. Chłopak od dwóch miesięcy przebywał z

dala od domu i niewykluczone, że rozwinął się u niego syndrom sztokholmski – mógł odczuwać więź z jednym z porywaczy. Prawdopodobnie bezpieczniejsze wydawało się wybranie Mistrza Hana, zważywszy że drugim z oprawców był demon Darafer. Han klepał dzieciaka po plecach i zachęcał do prób. Obrzydzenie skręciło Russellowi żołądek. Przez chwilę rozważał, czy nie teleportować się tuż obok chłopca, złapać go i przenieść do Tygrysiego Miasta, gdzie byłby bezpieczny. Zgromadziły się tam dobre wampiry, które przyszły z pomocą swoim sojusznikom, tygrysołakom. Jedni i drudzy niecierpliwie czekali na okazję, by ocalić smokokształtnego i pokonać Mistrza Hana. Wystarczyłby jeden telefon, a Russell miałby przy swoim boku jakiś tuzin wampirów i zmiennokształtnych. W tym momencie Han cofnął się o krok, aby Xiao Fang mógł oddać pierwszy strzał. Dla Russella była to jedna szansa na milion. Czekał na ten moment od dwóch lat. Jego priorytetem było zabicie Hana. W chaosie, jaki później zapanuje, łatwo będzie ocalić chłopaka. Taka idealna sytuacja może się już nie powtórzyć. Han i jego superżołnierze stali nieruchomo, aby nie utrudniać chłopcu koncentracji. Russell oparł palec na spuście. Giń, ty draniu. Jeden z wartowników podskoczył jak oparzony, po czym upadł na twarz, a żołnierz stojący obok niego zesztywniał, krzyknął i padł na kolana. Co się dzieje, do diabła? Russell dostrzegł w ułamku sekundy noże wystające z pleców leżących żołnierzy. Han zasłonił chłopca i popchnął go na ziemię. Trzeci nóż świsnął w powietrzu, w miejscu, gdzie przed chwilą stał wampir, po czym z głuchym trzaskiem wbił się w pień drzewa. Pozostali przy życiu wartownicy z krzykiem wyciągnęli miecze. Han zniknął, zabierając ze sobą smoka. Niech to wszyscy diabli! – zaklął z wściekłością Russell. Jakieś dupki zrujnowały jego plany. Atak przebiegł z taką szybkością i dokładnością, że podejrzewał, iż nożami musiały rzucać dwie osoby. Może nawet trzy. Kimkolwiek były, na pewno nie uda im się uciec przed superszybkimi żołnierzami, którzy rzucili się w pościg. To nie mój problem, powiedział do siebie. Napastnicy zrujnowali najlepszą okazję, jaką miał od dawna. Jeśli wszyscy padną trupem za kilka minut, to przynajmniej już nigdy nie wejdą mu w drogę. Z jękiem oparł głowę o pień drzewa. Jak mógł się stać takim bezdusznym draniem? Został wprawdzie odarty z człowieczeństwa, ale czy musiał się zachowywać jak potwór bez serca? Napastnicy byli po tej samej stronie i sam ten fakt sprawiał, że należeli do jego sojuszników w wojnie z Mistrzem Hanem. Do licha, nie potrzebował sojuszników. Dopóki był sam, nie miał nic do stracenia. Niewykluczone, że znał tych, którzy przypuścili atak na Hana. Mogli to być J.L. Wang i Rajiv, a w takim wypadku ten pierwszy, jako wampir, zdołałaby ocalić swojego kumpla przed niebezpieczeństwem dzięki teleportacji. Ale J.L. raczej nie posługiwał się nożami. Wybrałby strzelbę albo pistolet. I nie zabiłby żołnierzy, tylko ich zranił. Jeśli napastnicy byli śmiertelnikami, to nie mieli najmniejszych szans w starciu z dziesięcioma superżołnierzami. W sercu nieumarłego odezwał się dawno zapomniany honor byłego żołnierza piechoty morskiej. Nie zostawiaj swoich ludzi w potrzebie. – Jasna cholera – mruknął pod nosem, zarzucając na ramię skórzany pas kuszy. Wzniósł się na wysokość czubka drzewa. Lewitując, mógł z łatwością namierzyć żołnierzy, zwłaszcza że czterej z nich nadal mieli w ręku pochodnie. Cztery płomienie światła przesuwały się przez las z taką szybkością, jakiej nie osiągnąłby żaden śmiertelnik.

Skupił wzrok na linii drzew znajdujących się poza zasięgiem światła i teleportował się w to miejsce. Przycupnął wysoko na gałęzi drzewa i omiótł wzrokiem teren w poszukiwaniu ruchu. Mimo ciemnego i zachmurzonego nieba wypatrzył nadnaturalnym wzrokiem szczupłą i gibką postać biegnącą bardzo szybko, ale i tak za wolno, aby zgubić pościg. Tylko jeden? Przeczesał wzrokiem większy teren, aby sprawdzić, czy napastnicy się nie rozdzielili, ale nigdzie nie było żywego ducha. Czyżby pozostali się ukryli, zostawiając jednego, który miał ściągnąć na siebie uderzenie? Rzucił okiem za siebie i stwierdził, że żołnierze szybko się zbliżali. Dziesięciu na jednego. To będzie rzeź. Teleportował się bliżej, aby przyjrzeć się biegaczowi, i mało nie spadł z gałęzi, gdy stwierdził, że to kobieta. Wąska tunika ciasno opasywała jej szczupłą talię. Gruby, ciemny warkocz podskakiwał na plecach w czasie biegu. Czy była jedną z wojowniczek z Beyul-La? Wszystkie miały długie, czarne włosy i szczupłe, atletyczne sylwetki, zupełnie jak ta kobieta. Wojowniczki z Beyul-La były strażniczkami smokokształtnych i od setek lat ochraniały ich tajne kryjówki w dolinach Himalajów. Po bitwie z Mistrzem Hanem ostatnie ich schronienie zostało zniszczone. Na szczęście smocze dzieci oraz jaja zostały wcześniej bezpiecznie ukryte. Nie ulegało wątpliwości, że kobiety pospieszyłyby na ratunek uprowadzonemu chłopcu, Xiao Fangowi. Russell brał udział w bitwach przy ich boku, wiedział więc, że są bardzo waleczne. Ta, która uciekała teraz przez las, musiała mieć jaja, gdyż wszystko wskazywało na to, że w pojedynkę zaatakowała Hana. Obejrzał się przez ramię. Dziesięciu superżołnierzy było coraz bliżej. Nie pozostawało mu nic innego, jak opóźnić pościg. Wypuścił strzałę, celując w jednego z tych, którzy oświetlali teren. Żołnierz krzyknął i padł na ziemię, wypuszczając z dłoni pochodnię. Wybuchł ogień, co przyciągnęło uwagę pozostałych wartowników. Jeden z nich kopniakiem wepchnął leżącego kompana w płomienie, aby zdusić pożar. Co za gnojek. Russell założył drugą strzałę, a krzyki miotającego się w płomieniach żołnierza niosły się w powietrzu. Sekundę później strzała wybawiła płonącego nieszczęśnika od cierpienia, a po kolejnych trzech sekundach następna przeszyła łajdaka, który pchnął go w ogień. – To zasadzka! – krzyknął jeden z superżołnierzy, nurkując za pień drzewa. Pozostali również szybko się ukryli i zgasili pochodnie. Nad lasem zaległa ciemność i cisza. Russell przygotował następną strzałę i czekał, aż któryś z pozostałych ośmiu żołnierzy wyjrzy z kryjówki. Rzucił okiem na kobietę i jęknął bezgłośnie. Zamiast uciekać, przycupnęła za krzakami. Jego nagłe pojawienie się musiało ją zbić z pantałyku. Oddychała ciężko, obracając się raz w jedną, raz w drugą stronę, rozpaczliwie próbując namierzyć jego kryjówkę. Uciekaj, błagał ją w duchu. Zajmę się nimi. Wyjęła nóż zza paska. Widocznie bała się zaufać nieznanemu wybawicielowi. Trudno było ją o to winić. Ten, kto nikomu nie ufa, dłużej żyje. Skierował wzrok na ukrytych żołnierzy. Po lewej stronie wyłonił się nagle jeden z nich, by ukryć się szybko za następnym drzewem – zbyt szybko, by Russell zdążył go zdjąć. Wycelował strzałę w jego stronę, czekając na kolejny ruch. Tymczasem po prawej inny wykonał ten sam manewr. Najwyraźniej próbowali otoczyć kobietę i wiedział, że w końcu im się to uda, jeśli dziewczyna w porę nie zacznie uciekać. Facet po lewej wykonał kolejny manewr, ale tym razem Russell wystrzelił z kuszy i zranił go w ramię. Mężczyzna żył, ale z niesprawną ręką, w której trzymał miecz, był bezużyteczny. Zza krzaków i drzew co chwilę dochodziły szelesty, gdy pozostałych siedmiu żołnierzy próbowało okrążyć ofiarę. Kobieta wsunęła nóż do pochwy, po czym wyskoczyła zza krzaka i zaczęła biec co sił w nogach. Russell zagapił się na sekundę, zdumiony jej szybkością i

wdziękiem, ale szybko odzyskał przytomność umysłu, gdy żołnierze zerwali się do pościgu. Trafił jednego strzałą, ale zauważył, że inny wycelował do niego z pistoletu. W tej samej sekundzie, w której huk wystrzału zakłócił leśną ciszę, Russell teleportował się i wylądował na drzewie, do którego jeszcze nie dotarła biegnąca dziewczyna. Sześciu żołnierzy szybko się do niej zbliżało. Dosyć zabawy. Trzeba ją stąd wydostać. Zeskoczył na ziemię, ukrył się za drzewem i nasłuchiwał jej zbliżających się kroków. Stąpała lekko, jakby ledwo odbijała się od ziemi, ale jej oddech był coraz głośniejszy i pełen paniki. Wyskoczył zza drzewa, przecinając jej drogę. Musiała doskonale widzieć w ciemności, bo od razu go spostrzegła i stanęła jak wryta, tak gwałtownie, że usiadła na ziemi. Russell podniósł w górę ręce, żeby dać jej do zrozumienia, że nie zamierza zrobić jej krzywdy, ale w jednej sekundzie zerwała się na nogi, wyciągając nóż, który w niego wycelowała. Po raz drugi zdumiała go szybkość i wdzięk jej ruchów. – Jestem przyjacielem – szepnął po chińsku. Jej twarz częściowo zasłaniał uniesiony nóż, więc przechylił głowę, żeby ją lepiej widzieć. Odwróciła się na pięcie, żeby sprawdzić, jak daleko są żołnierze. Kiedy Russell zrobił krok w jej stronę, wykonała kolejny obrót, stając twarzą do niego. Zamrugał. Była oszałamiająca. I nie należała do wojowniczek z Beyul-La. Nigdy wcześniej jej nie widział, bo na pewno zapamiętałby tę twarz. Otworzyła szeroko złociste oczy i obrzuciła go wzrokiem od stóp do głów. Kim była, u licha? – Jestem przyjacielem – powtórzył i wskazał na kuszę przewieszoną przez ramię. – Pomogłem ci. Wsunęła nóż do pochwy, ale nie spuszczała dłoni z rękojeści. Najwyraźniej nie była gotowa mu w pełni zaufać. Mądra dziewczyna. Bo nadal miał ochotę skręcić jej kark. Kątem oka dostrzegł błysk metalu za krzakami. Pociągnął ją za drzewo z szybkością wampira, umykając przed ostrzem noża, które mknęło ze świstem w ich stronę. Przyciśnięty plecami do pnia drzewa, poczuł, jak zadrżało od uderzenia noża. – Puść mnie – powiedziała szeptem kobieta, wyrywając się z jego uścisku. Zastanawiał się, czy nie spełnić jej prośby. Przecież to nie był jego problem. Zrujnowała najlepszą okazję na zabicie Hana, jaką miał od ponad dwóch lat. Nie jestem za nią odpowiedzialny, pomyślał, po czym spojrzał na dziewczynę i był zgubiony. W jej dużych złocistych oczach kłębiły się emocje. Piękna, pełna życia twarz kipiała energią. Delikatne rysy emanowały stanowczością. Miał wrażenie, że była bliska paniki, ale trzymała się dzięki ogromnej sile woli i odwadze. W jego sercu nieumarłego drgnęła jakaś struna. Będę tego żałował. Objął dziewczynę mocniej i teleportował się, zabierając ją ze sobą. Gdy tylko Jia poczuła grunt pod nogami, wyrwała się z objęć mężczyzny. Otaczała ją ciemność, której nie była w stanie przeniknąć wzrokiem, mimo że doskonale widziała w nocy. – Ostrożnie – powiedział mężczyzna po chińsku. Miał dziwny akcent i szorstki głos, jak gdyby rzadko się odzywał. Wyjęła nóż i przygotowała się do ciosu, na wypadek gdyby ją zaatakował. Jego zapach i umiejętność teleportacji świadczyły, że jest wampirem, ale mógł należeć do tych dobrych, tak jak jej przyjaciele Jin Long i Dougal. Przypuszczała, że mężczyzna jest po jej stronie, ale pozory mogły mylić, zwłaszcza w przypadku wampirów. Dopóki nie poznała tych dobrych, myślała, że wszystkie są złe. – Nie ruszaj się – burknął mężczyzna. – Poczekaj, aż zapalę światło. Jego głos się oddalał, co wskazywało, że był teraz w pewnej odległości od niej. Jia wzięła

głęboki oddech, starając się opanować panikę, która ją ogarnęła, gdy dwaj żołnierze padli od ciosów jej noży. To byli wrogowie, przypomniała sobie w duchu. Musiała usunąć każdego, kto utrudniał jej wypełnienie misji. Nic nie mogło jej przeszkodzić w zabiciu Hana. Odkąd skończyła osiem lat, trenowała sztuki walki w Tygrysim Mieście razem z chłopcami, a także sama, bez końca rzucając nożami w słomiane cele, aż dorównała szybkością i precyzją najlepszym z mężczyzn. Ale figury ze słomy nie krzyczały z bólu i nie krwawiły od jej ciosów. Trzynaście lat treningów nie przygotowało jej na ponure realia wojny. Sądziła, że jest przygotowana na śmierć, nawet własną. Jako tygrysołak mogła się odrodzić osiem razy, a przebudzenie się do drugiego życia dałoby jej tak potrzebną przewagę strategiczną. Mogłaby się wtedy zmieniać na zawołanie, w dowolnym momencie i miejscu. Gdyby tej nocy była w stanie się zmienić, to z łatwością pokonałaby wroga. Kiedy jednak żołnierze ruszyli za nią w pościg, perspektywa śmierci z ich ręki przeraziła ją nie na żarty. Bała się, że mogliby poćwiartować jej ciało, uniemożliwiając powrót. Właśnie tak postąpił Han z ciałami jej rodziców i brata. Przez jej głowę przemknął obraz poćwiartowanych zwłok rodziny, a potem żołnierzy, których sama zabiła. Wzdrygnęła się i szybko odgoniła te obrazy. Musiała wziąć się w garść i skupić na bieżącej sytuacji. Była w obcym miejscu. I nie znała wampira, który ją porwał. Ścisnęła mocniej rękojeść noża. – Kim jesteś? Nie odpowiedział. Otaczała ją nieprzenikniona ciemność, użyła więc innych wyostrzonych zmysłów, by zbadać to miejsce. Poczuła silny, ziemisty zapach. Powietrze było ciepłe i wilgotne, podobne jak w prowincji Yunan, w której znajdowało się Tygrysie Miasto. W pobliżu musiał płynąć strumyk, gdyż słyszała przyjemny szmer wody. Wyłapała też stłumione, odległe świergotanie ptaka. Była na dworze, ale nie pod gołym niebem. Czyżby w jaskini? Dlaczego ten wampir ją tu przeniósł? Dwa miesiące wcześniej, kiedy dobre wampiry przyszły z pomocą w bitwie w obronie doliny Beyul-La, wiele ich przewinęło się przez Tygrysie Miasto, do którego codziennie wracały, by zapaść w śmiertelny sen. Jej kuzyn Rajiv, Wielki Tygrys, również stanął do bitwy wraz z jej stryjami, Rinzenem i Tenzenem. Ona natomiast pozostała w Tygrysim Mieście i jako księżniczka sprawowała władzę w czasie ich nieobecności. Poznała wówczas wiele dobrych wampirów. Ale nie widziała wśród nich tego, który ją tu porwał. – Kim jesteś? – powtórzyła pytanie, cofając się o krok. – Nie ruszaj się – powtórzył. Na końcówce urządzenia, które wyglądało jak pistolet, rozbłysnął płomień, a po chwili zapłonął knot turystycznej lampy naftowej. Złoty krąg światła oświetlił profil mężczyzny pochylającego się nad lampą. Nie znała go, ale bez wątpienia był przystojny. Zauważyła to już w lesie. Wyraziste rysy twarzy, silne ciało. Wszystkie dobre wampiry, które poznała, były silne i przystojne, ale ten różnił się od nich. Zwykle starannie się ubierały, były zadbane i kulturalne. Uprzejme, przyjazne i pełne szacunku. Żaden z nich raczej nie porwałby młodej kobiety do ciemnej jaskini. Ten wampir miał w wyglądzie coś surowego i prymitywnego. Jego spodnie w kolorze khaki były rozdarte w kilku miejscach, a brązowy płaszcz sięgający do kolan – stary i wyświechtany. Kwadratową szczękę ocieniał kilkudniowy zarost. Włosy miał związane w krótką kitkę, a kilka kosmyków, które z niej uciekły, zahaczył za uszy. W pierwszej chwili jego włosy wydawały jej się brązowe, ale gdy przyjrzała im się bliżej, zauważyła jasnomiedziane pasma,

które lśniły w złotym świetle naftowej lampy. Mógł być Amerykaninem. Albo Brytyjczykiem. Co robił w Chinach? Czego od niej chciał? Czy miał zamiar zaspokoić głód jej krwią? Podniosła nóż i zrobiła kolejny krok w tył. – Nie… Jej noga z pluskiem wpadła do zimnej wody aż po łydkę. Szybko odzyskała równowagę i postawiła stopę z powrotem na suchej ziemi. Niestety, trochę wody naleciało do buta sięgającego do kostki. Cholera, nie cierpiała mieć mokrych skarpetek. – Mówiłem, żebyś się nie ruszała – mruknął. Przeszyła go wzrokiem. – Mogłeś mnie ostrzec, że jest tu jezioro. – To nie jezioro. I nie mam zwyczaju się tłumaczyć. Rzucił jej poirytowane spojrzenie, tak intensywne, że aż zamrugała. Czy był na nią zły? Bardziej niż zły. W jego brązowych oczach czaił się kontrolowany gniew. Wściekłość. Została porwana przez wkurzonego wampira. Odszedł od lampy i po chwili świeciły się już dwie kolejne. Odwróciła się na pięcie, aby się rozejrzeć, a w jej wilgotnym bucie zachlupotało. Znajdowali się pod ziemią. Otaczały ich solidne skały, a część sufitu znajdująca się wysoko nad głowami wydawała się kamienna. Resztę tworzyła splątana masa ziemi i korzeni drzew. O ile dobrze oceniała, znajdowali się tuż pod powierzchnią. Przez drobne szczeliny wpadało do środka wilgotne, świeże powietrze, a korzenie drzew i skalny sufit pokrywał wspaniały zielony mech. Stała na piaszczystym brzegu podziemnego strumienia. Na jego drugim, odległym brzegu spostrzegła wąską łachę piasku, za którą była już tylko gładka skalna ściana. Bez wyjścia. Jaskinia była długa i rozpościerała się wzdłuż dolinki strumienia. Zielony mech i pędy bluszczu zwieszające się nad głową, a także łagodny szmer strumienia sprawiały, że miejsce było naprawdę piękne. Po prawej stronie, pod solidnym skalnym nawisem dostrzegła ciemną niszę. W środku stały jedna obok drugiej drewniane skrzynie, uformowane w prostokąt. Na wierzchu leżało kilka śpiworów i koc. To było jego łóżko. Była więc w jego domu. Zerknęła na mężczyznę. Lewitował tuż pod korzeniami drzew, których sękate pędy wyglądały jak rozpostarte palce. Zahaczył na nich skórzany pas kuszy i kołczan ze strzałami. Opadł zgrabnie na ziemię i podszedł do rozłożonego turystycznego stolika. Opróżnił głębokie kieszenie płaszcza, kładąc na stole cztery noże, telefon, dwa pistolety i zapasową amunicję. Następnie odpiął pas i położył go wraz z mieczem schowanym do pochwy. Najwyraźniej nie obawiał się ataku z jej strony, skoro pozbył się całej broni. Obróciła się raz jeszcze, żeby przyjrzeć się jego domostwu. Miał tu niezłą kolekcję sprzętu turystycznego: lampy naftowe, dwie skrzynki na lód, dwa rozkładane stoliki. Zbudował prowizoryczny regał z lekkich cegieł i desek. Na dwóch dolnych półkach umieścił swoją garderobę. Na najwyższej stało kilka książek i elektroniczne urządzenia. Skąd miał zasilanie? Gruby przewód biegł po skalnej ścianie i znikał między korzeniami drzew. Interesujące. Ta jaskinia nie była widocznie taka prymitywna, jak jej się w pierwszej chwili wydawało. W oddali po prawej stronie, za sypialnią, podziemny strumień wpływał do skalnego tunelu. Na piaszczystym brzegu ustawił staroświecką blaszaną wannę, której odpływ znajdował się nad wodą. Na haku wbitym w skalny sufit wisiało duże wiadro na długim łańcuchu. Prowizoryczny prysznic, pomyślała. W pobliżu wanny stała składana drewniana suszarka, na której rozwiesił pranie. Jak na faceta, który mieszkał w jaskini, wydawał się dość schludny i czysty.

– Kim jesteś? Jego niski głos zadudnił za jej plecami, wywołując mrowienie na karku. Odwróciła się i stanęła zdumiona. Zdjął niezgrabny płaszcz i rzucił go na stół. Tym jednym gestem przeobraził się z anonimowego włóczęgi we wspaniałego superbohatera. Ciemnozielona koszulka ciasno opinała niewiarygodnie szerokie ramiona. Pod zniszczonym, wyblakłym materiałem prężyły się wypukłe mięśnie klatki piersiowej i torsu, który przechodził w wąskie biodra. Założył ręce na piersi. Pomyślała, że koszulka zaraz pęknie pod naporem naprężonych bicepsów. Ciarki przebiegły jej po krzyżu. Nie tylko mięśnie robiły na niej takie wrażenie, ale coś jeszcze. Sama jego obecność. Wydawało jej się, że mężczyzna wypełnia sobą całą jaskinię i, co gorsza, wszystkie jej zmysły, pozostawiając nieodparte wrażenie, że jest potężny, inteligentny i być może także niebezpieczny. Przełknęła nie bez trudu. – Kim jesteś? – Wiesz, kim jestem. – Wampirem. Tak. Ale jeszcze nie wiem, czy należysz do tych dobrych. – Ja też nie wiem. – Jego usta wygięły się drwiąco. – Zakładam, że znasz dobre wampiry? Skinęła głową. – Jin Longa, Dougala, Angusa i kilku innych. Znasz ich? – Tak. Skąd ich znasz? Zignorowała pytanie. – Więc jesteś po ich stronie? – Tylko wtedy, kiedy mi to pasuje. – Wyjął ze skrzynki na lód butelkę krwi i ją otworzył. – Nie będę pił twojej krwi, jeśli o to chodzi. – Pociągnął duży łyk. To była dobra wiadomość. Schowała nóż. Postawił butelkę i zmarszczył brwi. – Wkurzyłaś mnie. Jej ręka wróciła na rękojeść noża. – Nie zrobię ci krzywdy – żachnął się. – Za dużo trudu sobie zadałem, żeby uratować twoją ładną dupę. Zmrużyła oczy. – Mam doskonały cel, więc lepiej powiedz to inaczej. Wypił do dna, po czym otarł usta wierzchem dłoni. – Masz rację. „Ładna” to obraźliwe. Bo twój tyłek jest cholernie piękny… – Kiedy wysunęła nóż, powiedział szyderczo: – To ja cię ocaliłem, a ty masz zamiar mnie zabić? Powinnaś mi podziękować. Wycelowała w niego nóż. – Zabrałeś mnie tu wbrew mojej woli. – Mam cię odstawić z powrotem? Mogę cię podrzucić do obozu Hana, żeby cię złapali. – Postąpił krok w jej stronę, robiąc jeszcze bardziej nachmurzoną minę. – Co ty sobie myślałaś? Że w pojedynkę dasz radę tuzinowi superżołnierzy? Chcesz dać się zabić? Nie masz rodziny? Nikt się o ciebie nie martwi? Znowu przemknął jej przez głowę obraz poćwiartowanej rodziny. Wzdrygnęła się i opuściła rękę. – Pokaż mi wyjście i już mnie tu nie ma. – Tu nie ma wyjścia. Mogę cię teleportować w tę i z powrotem. I wtedy wiedziałby, dokąd się uda?

Wskazała na strumień. – Ruszę z prądem. Na pewno w końcu wypływa na powierzchnię. – Tak, ale przez ponad milę płynie w skalnym tunelu. W końcu wypłyniesz. Martwa. Jia przygryzła wargę, a jej wzrok błądził po strumieniu, który znikał w skalnym tunelu. Gdyby utonęła, nie musiałaby się martwić, że potną ją na kawałki. Dostała gęsiej skórki na myśl o tych ostatnich przerażających chwilach, kiedy brakowałoby jej powietrza… – No nie, do diabła – szepnął, kiedy się do niego odwróciła. – Chodzi ci to po głowie, co? Masz skłonności samobójcze. – Ruszył w jej stronę. Podniosła nóż. – Nie podchodź! Zniknął. I zanim zdążyła cokolwiek zrobić, chwycił ją od tyłu. Lewą ręką otoczył jej klatkę piersiową. Przyciągnął Jię mocno do siebie, aż oparła się o jego pierś. Prawą ręką wyrwał jej nóż z dłoni i odrzucił go na ziemię. Zrobił to błyskawicznie. I był silny. Do jej umysłu znowu zakradło się zwątpienie. Pomyślała, że bardzo trudno będzie zabić Mistrza Hana, działając w pojedynkę. Był wampirem, tak samo silnym i szybkim jak ten, który przyciskał ją do swojej piersi twardej jak skała. – Puszczaj. Wstrzymała oddech, gdy obmacywał ją w talii przepasanej pasem. – Masz więcej noży? Mam cię przeszukać? – Puść mnie! – Puszczę. W końcu. – Jego podbródek musnął czubek jej głowy. – Jak postanowię, co z tobą zrobić. Przełknęła z trudem. Nie poradzi sobie z tym siłaczem. Nawet gdyby się wyrwała, i tak nie miała dokąd uciec. Jedyną drogą ucieczki był strumień. A tam czekała śmierć. Jego policzek przesunął się po jej włosach, aż poczuła na uchu jego gorący oddech. Gorący? Czy wampir nie powinien być zimny? Krótki zarost drapał ją w policzek. Odchyliła głowę, ale w ten sposób dała mu tylko łatwiejszy dostęp do gardła. Ukrył nos w zagłębieniu jej szyi. Zadrżała. – Pachniesz jak zmiennokształtni. – Prawą ręką chwycił jej podbródek i odwrócił ją twarzą do siebie. – I masz złociste oczy tygrysa. Ich spojrzenia się spotkały i na kilka sekund zabrakło jej tchu. Wpatrywał się w jej oczy zuchwale i dziko, jakby chciał zajrzeć do duszy. Jego oczy nie były jednak ciemnobrązowe, jak jej się wcześniej wydawało, lecz piwne, z błyszczącymi plamkami złota i zieleni. W ich wyrazie było coś… szczerego. Poczuła instynktownie, że jest godnym zaufania i uczciwym mężczyzną, który mówi i robi to, co uważa za właściwe, i nigdy za to nie przeprasza. Spojrzał na jej wargi, po czym przesunął wzrok z powrotem na oczy. – Mam cię teleportować do Tygrysiego Miasta? – Nie! – Odsunęła się od niego i w ułamku sekundy poczuła zdumienie, że jej na to pozwolił. – Nie mogę tam wrócić. Wszędzie, tylko nie tam. Uśmiechnął się półgębkiem. – Czyli to twój dom. – Tak, ale nie mogę wrócić, dopóki nie wypełnię misji. – Twoja rodzina pewnie odchodzi od zmysłów… – Moja rodzina nie żyje! Mistrz Han pociął moich rodziców i brata na kawałki. Nie spocznę, dopóki go nie zabiję. Wampir znieruchomiał. – Nie zabijesz Hana.

– Właśnie, że tak! Przysięgłam, że pomszczę moją rodzinę… – Nie zabijesz Hana! – krzyknął wampir. – To ja go zabiję! Jia milczała przez chwilę, zdumiona słowami wampira i zaciekłym wyrazem jego twarzy. – Dlaczego chcesz… – Nie mam zwyczaju się tłumaczyć – odburknął i zrobił krok w jej stronę. – Dzisiaj miałem jedną szansę na milion, żeby go zabić. Celowałem w jego odsłoniętą szyję, ale wszystko zepsułaś. Cofnęła się. – Ty… – Od dwóch lat ścigam tego drania, a ty wszystko spieprzyłaś! Skrzywiła się. Nic dziwnego, że był wkurzony. – Nie wiedziałam. – Nic nie wiesz o walce! Nie wolno zaczynać od ataku na wartowników. Od razu się teleportuje. – Teraz już wiem. Następnym razem lepiej… – Nie będzie następnego razu. To ja zabiję Hana, a ty masz się trzymać od tego z daleka! Jia wstrzymała oddech. Nagle zrozumiała, kim jest ten wampir. Wiele razy słyszała, jak Jin Long i jej kuzyn skarżyli się na niego. Angus wiele razy wysyłał ich z zadaniem znalezienia go, ale zawsze udawało mu się wyprowadzić ich pole. Jak się nazywał? Otaczała go legenda, a ludzie rozmawiali o nim przyciszonymi głosami. Niektórzy powiadali, że jest niebezpieczny, inni nazywali go bohaterem. Według tego, co mówił jej kuzyn, wyciął sobie chip z ramienia i dwa lata temu zniknął bez śladu, żeby wypełnić przysięgę, że zabije Mistrza Hana. Kilka razy ocalił życie Rajivowi i Jin Longowi, pojawiając się ni stąd, ni zowąd, gdy byli otoczeni przez żołnierzy Hana. W ten sam sposób ocalił dziś życie także jej. – Wiem, kim jesteś. Jesteś… jesteś… – Dezerterem? – warknął. – Czy mówią, że jestem wariatem? – Nie! Oczywiście, że nie. – To nie był najlepszy moment, żeby przyznawać, iż Rajiv nazwał go wariatem. A Jin Long twierdził, że jest totalnie odjechany. Próbowała sobie przypomnieć, czy powiedzieli o nim coś dobrego. – Mówią, że jesteś najlepszym tropicielem na świecie. Wpatrywał się w nią przez chwilę, po czym odwrócił wzrok i przestąpił z nogi na nogę, jakby nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Nie przywykł do komplementów, pomyślała i serce jej zmiękło. Musi być bardzo samotnym człowiekiem. Ale za to bezgranicznie oddanym sprawie. Wciągnęła ze świstem powietrze, bo zaskoczyła ją nagła myśl. – Wiem, co zrobić. Będziemy pracować razem! Zamrugał. – Nie. – Tak! – To było rewelacyjne rozwiązanie, tak rewelacyjne, że poczuła nagle z niezbitą pewnością, że bez trudu go przekona. – To doskonały pomysł! Mamy ten sam cel. Musimy tylko połączyć siły, żeby pokonać wspólnego wroga. – Nie, do diabła. – Myślę, że los nas ze sobą zetknął właśnie po to. Zawahał się – jej propozycja wyraźnie zbiła go z tropu. Im więcej myślała o tym pomyśle, tym bardziej paliła się, by go zrealizować. Zawsze wiedziała, że zabicie Hana będzie trudnym

zadaniem, ale stryjowie, Rinzen i Tenzen, nie chcieli jej pomóc, chociaż ich o to prosiła. Co gorsza, powiedzieli o jej planach kuzynowi Rajivowi, a ten zakazał jej się do tego mieszać. Zemsta jest zadaniem mężczyzn tygrysołaków, powiedział jej wtedy. Jako panująca księżniczka Tygrysiego Miasta miała wypełniać obowiązki gospodyni i kierować ceremoniałem parzenia herbaty dla dostojnych gości. Z przyjemnością powiedziałaby Rajivowi, gdzie może sobie wsadzić ceremonialny dzbanek do herbaty. – Jesteś wampirem, umiesz lewitować i teleportować – mówiła dalej. – A ja zajmę się wszystkim za dnia. Mogę nawet cię pilnować, gdy zapadniesz w śmiertelny sen. Pokręcił głową. – Nie potrzebuję strażnika. Nikt nie zna tego miejsca. – Ja znam. Parsknął drwiąco. – Nie masz pojęcia, gdzie jesteśmy. – Tym lepiej! Nikt nie powinien wiedzieć, gdzie się znajduje nasza tajna kryjówka. – Nasza kryjówka? – Tak! – uśmiechnęła się szeroko, zachwycona, że się zgadza. – Nie musisz się martwić, że sobie nie poradzę. Znam sztuki walki. Sam widziałeś, jak dobrze rzucam nożami. – Pracuję sam. Machnęła lekceważąco dłonią. – Wiem, że przyzwyczaiłeś się do tego, ale trzeba mieć trochę odwagi, żeby spróbować czegoś nowego. Tylko śmiali ludzie odnoszą sukcesy. Rzucił jej spojrzenie pełne niedowierzania. – Nazywasz mnie tchórzem? – Ależ skąd. Mówię tylko, że razem będziemy skuteczniejsi. Weźmy tylko wydarzenia tej nocy. Gdybym znała wcześniej twoje plany, to nie weszłabym ci w drogę. – Posłała mu zachęcający uśmiech. – Powinniśmy od razu wziąć się do tropienia Mistrza Hana. Wiesz, gdzie ma obozy, tak? No to chodźmy! – Myślę, że powinniśmy ruszać. Wampir objął ją za ramiona. Udało się! Będą działać razem! – Nie powinieneś wziąć broni… – zaczęła, ale nagle otoczyła ją ciemność. Gdy jej stopy dotknęły twardego gruntu, wyrwała się z jego objęć i rozejrzała dookoła. O Boże, nie. Znajdowali się na dziedzińcu Tygrysiego Miasta. Pochodnie oświetlały podwórze, na którym stało dwunastu uzbrojonych tygrysołaków. Wszyscy wbijali w nią zdumiony wzrok. Serce zamarło jej z przerażenia. – Jia! – Rajiv ruszył do niej biegiem. – Gdzie byłaś? – Coś ty zrobił? – syknęła do wampira. – Mówiłam, żebyś mnie tu nie sprowadzał. Rajiv zatrzymał się tuż przed nią. – Jia, co się stało? Wyjechałaś przed tygodniem, żeby odwiedzić mojego brata w Tajlandii, a dzisiaj zadzwonił i powiedział, że w ogóle cię tam nie było! Właśnie miałem zacząć poszukiwana. Wampir uśmiechnął się półgębkiem. – Spodziewałem się, że możesz się o nią martwić. – Russell! – Rajiv uścisnął mu dłoń. – Dziękuję, że sprowadziłeś tu moją kuzynkę. Russell? A więc tak ma na imię. Jia przeszyła go wzrokiem. Minie wiele tygodni, zanim uda jej się odnaleźć Hana. A teraz, kiedy Rajiv się dowie, w co się wpakowała, będzie jej trudno

uciec z Tygrysiego Miasta. – Kuzynka? – Russell posłał jej drwiące spojrzenie. – Należysz do królewskiej rodziny? O tak, i była wkurzona jak wszyscy diabli. Rajiv odezwał się, nim zdążyła odpowiedzieć. – Jest panującą księżniczką – wyjaśnił. – Jesteśmy niezmiernie wdzięczni, że ją tu bezpiecznie sprowadziłeś. Twarz Russella przybrała ponury wyraz. Nie patrząc na Jię, mruknął: – No to zabieram się stąd. – Zostawisz mnie tu? – W jej piersi wezbrała złość. – Mamy ten sam cel. Myślałam, że mnie rozumiesz. Myślałam, że możesz mi zaufać. Zacisnął wargi. – To źle myślałaś. Zamachnęła się i trzasnęła go w twarz z całej siły.

Rozdział 2 Russell poruszył szczęką, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Była cholernie silna jak na księżniczkę. I cholernie wkurzona. Odwrócił oczy, żeby nie widzieć jej oskarżycielskiego spojrzenia. Nieważne, co sobie myśli. Wiedział, że postąpił właściwie. Dziewczyna miała rodzinę, i to królewską, i wszyscy się ucieszyli, że bezpiecznie wróciła do domu. A jej plan zabicia Hana to było czyste samobójstwo. Tego drania broniły setki superżołnierzy. Nie było mowy, żeby udało jej się zabić go w pojedynkę. I właśnie dlatego chciała z nim współpracować. Prychnął pogardliwie i zignorował ten wewnętrzny głos. Na pewno okropnie cierpiała, kiedy zabito jej rodziców i brata, ale jej pragnienie zemsty nie mogło być ważniejsze niż jego. Nie zostało mu nic oprócz zemsty. A ona miała jeszcze rodzinę. I przyjaciół. Miała dom i przyszłość. Nie była skazana na cierpienie. I na tym polegała ogromna różnica między nimi. Ani trochę go nie obchodziło, czy będzie cierpiał albo umrze. Doświadczył już w życiu tyle bólu, że jego zimne serce nieumarłego zdążyło się uodpornić. Angus i jego kumple znaleźli go trzy lata temu w jaskini Mistrza Hana w Tajlandii i wybudzili z wampirzej śpiączki. Nie ucieszył się, że zasilił szeregi nieumarłych, ale szybko się przyzwyczaił do nowego życia. Głównie dlatego, że będąc wampirem, miał równe szanse ze złoczyńcą, który go zaatakował. Zemsta stała się możliwa. I tylko to dało mu powód, by żyć. Russell nie pamiętał, w jaki sposób zapadł w wampirzą śpiączkę, ale znaleziono go w jaskini Hana, a na prawym nadgarstku miał tatuaż świadczący o tym, że należy do mistrza. Wniosek nasuwał się sam. Han go napadł, wypił całą krew, a potem porzucił na trzydzieści dziewięć cholernych lat. Teoria okazała się prawdziwa. Gdy spotkał Hana, łajdak oznajmił, że Russell należy do niego. Utwierdził się wtedy w przekonaniu, że Han musi umrzeć. Ale przed śmiercią, jeśli to będzie możliwe, chciał mu jeszcze zadać jedno pytanie. Dlaczego? Dlaczego zostawiłeś mnie tam na trzydzieści dziewięć lat? Przez ten czas Russell stracił wszystko. W przeciwieństwie do Jii nie pozostało mu zupełnie nic. Nie miał ani rodziny, ani domu, ani przyszłości. Niczego i nikogo. I tak miało zostać. Musiał pracować sam. Partner spowolniłby jego działania. Russell zacząłby odczuwać ciężar odpowiedzialności. W ogóle zacząłby… czuć. Przez uczucia stałby się słaby. A słabość doprowadziłaby go do zguby. – Tenzen! – Rajiv zawołał jednego ze stryjów. – Czy możesz odprowadzić Jię do jej pokoju? Oczy księżniczki błyszczały gniewem. Przeszyła Russella złocistym spojrzeniem. – Widzisz, co narobiłeś? Teraz mnie zapuszkują! Tenzen chwycił ją za ramię, ale strząsnęła jego dłoń. – Sama trafię. Uniosła wysoko podbródek i ruszyła przez dziedziniec. Jej pełne godności wyjście zostało nieco zakłócone plaskaniem wilgotnego buta, ale mimo to Russell był pod wrażeniem. Za żadne skarby świata nie chciała wyglądać na pokonaną. Czy rzeczywiście ją zapuszkują? Skrzywił się, widząc, że stryj i dwaj strażnicy ruszyli w ślad za nią. – Jia, dzięki Bogu, że wróciłaś! – J.L. Wang uśmiechnął się szeroko, podchodząc do niej.

– Nic ci nie jest? Russell zmrużył oczy. J.L. był wampirem, a nazwała go przyjacielem, używając pełnego imienia, Jin Long. Były agent specjalny FBI J.L. doskonale pasował do zespołu firmy MacKay, Usługi Ochroniarskie i Detektywistyczne. Oficjalnie pełnił funkcję szefa ochrony Sabatu Zachodniego Wybrzeża i przebywał najczęściej w kwaterze głównej w swoim rodzinnym San Francisco. Ale ostatnio spędzał większość czasu w Chinach. Dzięki znajomości chińskiego pomagał dobrym wampirom w ich walce z Mistrzem Hanem. Jia uniosła rękę na powitanie, ale przeszła obok J.L. bez słowa. Uśmiech zgasł na jego twarzy, a Russell poczuł w piersi ukłucie satysfakcji. J.L. podszedł do Rajiva i Russella. – Co się stało? – Russell ją znalazł i sprowadził z powrotem – odparł Rajiv. – Dzięki. – J.L. uśmiechnął się przelotnie do Russella. – Martwiliśmy się o nią. Russell zacisnął dłonie. – To dlaczego cię z nią nie było? Mówisz, że jesteś jej przyjacielem, a zostawiasz ją samą w niebezpieczeństwie. J.L. zesztywniał. – Co cię napadło? – Nie była sama – wyjaśnił Rajiv. – Przynajmniej nie na początku. Żona mojego brata urodziła niedawno bliźnięta. Jia zaproponowała, że zawiezie prezenty i pomoże w opiece nad niemowlętami. Wyjechała przed tygodniem z niedużym orszakiem. Było pięciu strażników. Gdy tylko przekroczyli granicę z Tajlandią, udało jej się wymknąć w środku nocy. Strażnicy jej szukali, ale nie znaleźli. Udali się do wioski mojego brata, a on zadzwonił do nas i powiedział, że zaginęła. – Mieliśmy wyruszyć na poszukiwanie – dodał J.L. – Gdzie ją znalazłeś? Russell przestąpił z nogi na nogę. Nie był pewien, czy wiedzą, że Jia ma zamiar zabić Mistrza Hana. Powinien ich ostrzec, ale nie miał ochoty na nią donosić. – Nie jestem pewien. Gdzieś w północnej Mjanmie. J.L zmrużył podejrzliwie oczy. – Mistrz Han ma tam obozowiska. – Czy Han tam był? – naciskał Rajiv. – Próbowała go zabić? A więc wiedzieli. Russell westchnął. – Tak, próbowała. I prawie jej się udało. J.L. z sykiem wciągnął powietrze. Rajiv się skrzywił. – Zabroniłem jej surowo zbliżania się do obozów Hana. J.L. pokręcił głową. – Jest zbyt porywcza. W końcu da się zabić. W Russella uderzyła fala złości. – Przynajmniej coś robi! Ma odwagę go ścigać, czego nie można powiedzieć o żadnym z was! W oczach Rajiva rozbłysnął gniew. – Powiedz mi, gdzie jest Han, jeśli wiesz. Z radością go zabiję. Obiecałem Jii, że pomszczę jej rodzinę. Musiałeś być blisko Hana, skoro na nią trafiłeś. Dlaczego go nie zabiłeś? Russell zacisnął zęby. – Myślisz, że siedzimy tu bezczynnie? – J.L. świdrował go wzrokiem. – W ciągu

minionych dwóch miesięcy zaatakowaliśmy sześć obozów Hana i pojmaliśmy jego superżołnierzy. Są teraz w klinice. Przywracają ich do normalności. – Zredukowaliśmy armię Hana do trzystu dwudziestu żołnierzy – dodał Rajiv. Russell zrobił szyderczą minę. – Zamiast ratować żołnierzy, musimy zabić Hana. Gdy głowa zostanie odcięta, reszta ciała uschnie. – Kiedy znowu wytropisz Hana, zadzwoń do nas – warknął J.L. – Jesteśmy po tej samej stronie, do cholery. Russell cofnął się, żeby wykonać teleportację. – Nara. – Czekaj! – J.L. podniósł rękę. – Powiedz nam coś. Czy Han jest nadal w Mjanmie? – Uciekł. – Russell zmarszczył brwi. – Nie wiadomo dokąd. Jest z nim smokokształtny chłopiec. – Xiao Fang? – zapytał Rajiv. – Nic mu nie jest? – Na to wygląda. – Weź telefon satelitarny – powiedział J.L. – Kiedy znowu wytropisz Hana… – Mam telefon. – Ale bateria… – Jest okej. – Russell zwizualizował swoją podziemną kryjówkę, aby się tam teleportować. Nasza tajna kryjówka, jak powiedziała księżniczka. Czy powiedziała prawdę? – Rzeczywiście ją zapuszkujecie? Rajiv spojrzał na domy przy dziedzińcu. Jia zniknęła w jednej z wąskich uliczek. – Przesadza. Może spokojnie poruszać się po Tygrysim Mieście, jeśli chce. Tygrysie Miasto nie było duże. Russell stłumił złość, która wciąż w nim buzowała. Jakim prawem tłamszą takiego walecznego ducha? – Jeśli będzie chciała odwiedzić tygrysołaki w Tajlandii, to ją tam teleportuję – zaproponował J.L. Russell parsknął. Czy ci głupcy myśleli, że Jia chce się opiekować niemowlętami? Na pewno już ostrzy noże i planuje ucieczkę. Miała w głowie tylko jedno – zabić Hana. A Russell nie miał innego wyjścia jak ją uprzedzić. Teleportował się do jaskini. Jia zaryglowała drzwi. Musiała sprawdzić ukryty składzik broni i nie mogła ryzykować, że ktoś ją na tym nakryje. Przeszła szybko przez ciemny pokój i otworzyła okiennice na oknie wychodzącym na tyły. W Mjanmie wisiały chmury, ale tutaj, w chińskiej prowincji Yunan, niebo było czyste. Błyszczały niezliczone gwiazdy i i niemal dopełniony półksiężyc. Ponieważ doskonale widziała w nocy, tyle światła w zupełności jej wystarczało. Jako wnuczka zmarłego Wielkiego Tygrysa mieszkała w Tygrysim Mieście od ósmego roku życia – przeprowadziła się tutaj po śmierci rodziców i brata. Zapoznano ją z zawiłościami dworskiego życia i jego wyszukanymi ceremoniałami, ale w jej osobistym pokoju panowały spartańskie warunki. Musiała być twarda, żeby pomścić rodzinę. Pokój Jii zajmował połowę budynku usytuowanego na urwistym klifie wychodzącym na plażę i rzekę Mekong. Widziała światła błyszczące w dole w oknach domów i sklepów wzniesionych na palach. Większość mieszkańców Tygrysiego Miasta osiedliła się nad rzeką, gdzie pracowali jako rybacy i kupcy. Na klifie znajdowały się królewskie rezydencje oraz domy gościnne ulokowane w pobliżu dziedzińca i pałacu. Jej wyczulony słuch wyłapał chrzęst butów na żwirowej alejce prowadzącej do drzwi. Strażnicy wciąż byli pod drzwiami. Niech to licho. Jak ten wampir śmiał ją sprowadzić z powrotem do Tygrysiego Miasta? Przecież mu powiedziała, że wszędzie, tylko nie tu.

Podeszła do drewnianego kufra i wydobyła zestaw noży ukryty pod przyborami do haftowania. Dzięki Bogu, nadal tam były. Najwyraźniej Rajiv nie wpadł na pomysł, aby nakazać przeszukanie jej pokoju, gdy dowiedział się, że zaginęła. Wyjęła skórzany pakunek, odwiązała sznurki i rozwinęła kawałek skóry na podłodze. Przed nią leżało w rzędzie dziesięć idealnie wyważonych noży, których rękojeści tkwiły w wąskich kieszonkach, a ostrza błyszczały w świetle księżyca. Wydobyła też noże, które zatknęła w butach, oraz trzeci, który trzymała na łydce pod spodniami. Podniosła workowate spodnie, pod którymi znajdował się krótki, awaryjny sztylet przypięty do uda. Dodała te cztery noże do swojej kolekcji. Wampir popełnił błąd, że jej nie przeszukał, chociaż na myśl o jego rękach sunących po nogach na chwilę znieruchomiała. Miał takie silne ręce. Wystarczyło zamknąć oczy, żeby przypomnieć sobie jego twardą jak skała pierś przyciśniętą do jej pleców, szczeciniasty zarost drapiący policzek i zuchwałe spojrzenie, które zatopił w jej oczach. To było takie intensywne, ekscytujące… – Łajdak. Co z tego, że był silny i przystojny. Zdradził ją. A potem odwrócił się na pięcie, jakby w ogóle mu nie zależało. Zimny, bezduszny robak. Na pewno nie należał do dobrych wampirów. Podeszła szybko do delikatnego parawanu, który oddzielał część pokoju, gdzie miała sypialnię. To był prezent od dziadka. Każdy z kwadratów parawanu ukazywał inny krajobraz. Złożyła go i przesunęła na bok, aby odsłonić tylną ścianę. Pod sufitem znajdował się zrolowany kawałek białego jedwabiu. Odwiązała sznurek, a materiał z szelestem spłynął w dół. Na białej powierzchni widniał kontur człowieka namalowany czarną farbą. Przystawiła do brzegu kilka książek, aby naprężyć jedwab na drewnianej ścianie. Podbiegła do kolekcji noży, złapała jeden z nich, wycelowała w kawałek materiału i cisnęła. Łup. Trafiła prosto w serce namalowanego człowieka. – Spróbuj mnie jeszcze raz powstrzymać, wampirze, a następny cios będzie dla ciebie. Rzuciła nóż, który utkwił w głowie postaci. Skrzywiła się. Tylko nie w jego przystojną twarz. Z jękiem odwróciła się od materiału. Ma na imię Russell. Najlepszy tropiciel na świecie. Nie myśl o nim. A jeśli szuka w tej chwili Hana? A jeśli już go znalazł i zabił, uniemożliwiając jej dokonanie zemsty, którą obiecała rodzinie? Jak będzie mogła spojrzeć sobie w oczy, jeśli nie wypełni misji, do której przygotowuje się od trzynastu lat? Cholera, powinien był się zgodzić na współpracę. Nie dbała o to, że jest zimnym i bezdusznym wampirem, skoro z nim miałaby największe szanse na wypełnienie zadania, które sobie postawiła. I zachowanie życia. Zadrżała na wspomnienie nieudanej nocnej akcji. Mało że nie zabiła Hana, to wpadła w panikę, kiedy żołnierze zaczęli ją ścigać. Jeszcze nigdy aż tylu mężczyzn nie pałało jednocześnie chęcią, by ją zabić. Trudno było ich za to winić. Przecież dwóch zabiła. Kolana się pod nią ugięły. Upadła na podłogę obok kufra. Przez ponad połowę swojego życia marzyła tylko o pomszczeniu rodziny. Zawsze sobie wyobrażała, że to wzniosła i szlachetna misja, a siebie uważała za prawego wojownika. Ale zabiła dwóch ludzi. Pewnie mieli rodziny. Łzy napłynęły jej do oczu. Ona też miała kiedyś rodzinę! Wyjęła ze skrzyni woreczek z czerwonego jedwabiu, w którym przechowywała najcenniejsze pamiątki. Ostrożnie wysunęła dwie kunsztowne bransoletki wykonane z kutego złota i ozdobione jadeitami. Ojciec dał je matce w prezencie ślubnym. Tylko to jej pozostało po rodzicach. Wzięła głęboki oddech i zapięła bransoletki na nadgarstkach. – Pomszczę was. Przyrzekam.

Zabije Hana. Nawet gdyby pilnowała go setka żołnierzy, to jakoś się do niego dorwie. Nic jej nie powstrzyma. Nawet Russell. Na dźwięk pukania do drzwi zerwała się na równe nogi. – Jia! – zawołał Rajiv. – Możemy chwilę porozmawiać? – Sekundę! Chwyciła noże i wepchnęła je do skrzyni, pospiesznie przykrywając pakunek rozgrzebaną robótką, po czym zamknęła wieko. Podbiegła do parawanu i rozciągnęła go w poprzek pokoju, aby ukryć jedwabną płachtę z konturem człowieka. Odsunęła rygiel i uchyliła drzwi. – O co chodzi? Rajiv popchnął drzwi i wszedł do środka. – Nie mieliśmy okazji porozmawiać. I pomyślałem, że musisz być głodna. Umierała z głodu. Przez kilka ostatnich dni jej dzienna racja żywnościowa składała się z kawałka suszonej wołowiny, orzechów i jagód. Ślina napłynęła jej do ust, gdy do pokoju weszła służąca z tacą, na której Jia zauważyła ryż, zupę i bułeczki gotowane na parze. Druga służąca przyniosła dzbanek herbaty i dwie małe porcelanowe filiżanki. Służące postawiły tace na niskim stoliku i schyliły się w ukłonie. – Dziękuję – powiedział Rajiv do kobiet. – Zapalcie, proszę, świece. I przynieście prezenty, które dzisiaj przysłano. – Tak, wasza eminencjo – powiedziały cicho kobiety i wyszły. – Prezenty? – upewniła się Jia. – Później ci to wyjaśnię. – Rajiv przyjrzał jej się bacznie. – Dobrze się czujesz? Nie stała ci się krzywda? – Nic mi nie jest. Rajiv zmarszczył brwi. – Chyba zdajesz sobie sprawę, jak bardzo się martwiliśmy? I jaki jestem na ciebie zły za to nieposłuszeństwo… – przerwał, gdy jedna ze służących wróciła z pochodnią i długim wąskim patykiem. Jia była poirytowana, że kuzyn ją ruga, ale ucieszyła się, że nie chce tego robić przy służącej. Gdyby tygrysołak mężczyzna oddalił się, by wypełnić tak niebezpieczną misję, to zapewne wychwalano by jego odwagę. – Napijmy się herbaty. – Usiadła, krzyżując nogi, przy niskim stoliku i nalała napój do małych filiżanek. Podała jedną z nich kuzynowi. – Bardzo proszę. Rajiv usiadł i wypił łyk, czekając w milczeniu, aż służąca zapali długim patykiem wszystkie cztery świece – Dziękuję. – Skinął głową służącej, która ukłoniła się i wyszła. Strażnicy stojący na zewnątrz zamknęli drzwi. – Jak długo będą mnie pilnować? – zapytała Jia. – To zależy od ciebie. – Rajiv rzucił jej poirytowane spojrzenie. – Jak długo masz zamiar upierać się przy tym niemądrym pomyśle, żeby w pojedynkę pomścić rodzinę? Jia nabrała łyżką ryż z miseczki. – Moi rodzice i brat zasługują na to, by ich pomścić. – Nie twierdzę, że nie. – Rajiv nalał sobie drugą filiżankę herbaty. – Byli też moją rodziną. I rozumiem, co czujesz. Moi rodzice zginęli z ręki lorda Quinga… – I dokonałeś zemsty. Pomogłam ci, pamiętasz? – Jia włożyła do ust łyżeczkę z ryżem. – Pomóż mi, jeśli nie chcesz, żebym robiła to sama!

Rajiv westchnął. – Obiecałem dziadkowi, że zadbam o twoje bezpieczeństwo. – Mogę żyć dziewięć razy. Jestem przygotowana na to, że stracę życie kilka razy, zanim sprawiedliwości stanie się zadość. – Czyżby? – Rajiv spojrzał na nią drwiąco. – To prawda, że możemy osiem razy wrócić z powrotem do życia, ale śmierć nie staje się przez to mniej bolesna. Wiem, co mówię, bo przez to przeszedłem. Jia się skrzywiła. Wiedziała, że Rajiv mówi prawdę. Jako nastolatek został śmiertelnie ukąszony przez kobrę i teraz wiódł drugie życie. Przypomniała sobie, jaka panika ją ogarnęła, gdy żołnierze ruszyli za nią w pościg. Przeraziła ją ewentualność, że odniesie wiele ran kłutych i postrzałowych. Sięgnęła po gotowaną na parze bułeczkę i podała połowę kuzynowi. – Przykro mi, że się martwiliście. Rajiv skinął głową i odgryzł kawałek bułeczki. – Włożyłaś bransoletki po matce. Zawsze mi się podobały. – Przypominają mi, co mam do zrobienia. Jęknął. – Jak mam cię przekonać, żebyś porzuciła ten pomysł? Obiecałem ci, że pomszczę twoją rodzinę. Tenzen i Rinzen też ci to obiecali. Twój ojciec był ich bratem. – To na co czekamy? – Wepchnęła do ust drugą połowę bułki. – Ruszajmy! – Nie weźmiemy cię ze sobą. Nie będę ryzykował twojego życia. Przełknęła z trudem. – Sama powinnam o tym zadecydować. Jestem na to przygotowana, Rajivie. Ćwiczę od lat. Przydziel mi kilku żołnierzy, to dam sobie radę. Westchnął. – Już o tym rozmawialiśmy. Han ma trzydzieści obozów i teleportuje się z jednego do drugiego. Może w ciągu sekundy zmienić miejsce pobytu. A ty straciłabyś tydzień, żeby się przemieścić z jednego do drugiego. Bez gwarancji, że go tam zastaniesz… – Dzisiaj go znalazłam. – Szczęśliwy traf. Przypadkiem był w obozie, na który natrafiłaś. – Rajiv rzucił jej podejrzliwe spojrzenie. – Jak znalazłaś ten obóz? – Zanim wyruszyliśmy do wioski twojego brata w Tajlandii, pokazałeś mi drogę na olbrzymiej mapie, którą masz w gabinecie. Były na niej zaznaczone wszystkie obozy Hana. Zauważyłam, że będę bardzo blisko obozu w Mjanmie. Musiałam spróbować. Kiedy byłam w pobliżu, poczułam jego wampirzy zapach, który doprowadził mnie prosto do celu. Rajiv pokręcił głową. – Wolę nie myśleć, co by się stało, gdyby nie było tam Russella. Jia zrobiła nadąsaną minę. – Nie potrzebuję jego pomocy. – Ale my potrzebujemy jego pomocy. Potrafi odszukać Hana szybciej niż ktokolwiek z nas. Jia wzruszyła ramiona i zjadła trochę zupy. Miała doskonały węch. Sama znajdzie Hana. Rajiv przyglądał jej się ze zmarszczonymi brwiami. – Mam zamiar oszczędzić ci kłopotów, ale nie wiem jak. Rozległo się pukanie do drzwi. Do pokoju wsunęła się służąca. – Przyniosłam prezenty, wasza eminencjo. – Połóż je obok lady Jii – powiedział Rajiv, wskazując na podłogę.

Jia przesunęła dłonią po dwóch belach pięknie haftowanego jedwabiu: jednej czerwonej, drugiej złotej. – Kto to przysłał? – Przejechała palcami po ozdobnie rzeźbionym drewnianym pudełku, które służąca postawiła na belach materiału. Gdy podniosła wieczko i zajrzała do środka, wydała okrzyk na widok diademu ze starego złota, wysadzanego jadeitami. Był wart fortunę. – Dlaczego przysłano te prezenty? Służąca się uśmiechnęła. – To przepiękne prezenty urodzinowe, prawda, pani? – Ccc… co? – Pani narzeczony musi być bardzo bogaty – dodała. – Mój kto? – Jia z trzaskiem zamknęła pudełko. – Możesz już odejść – powiedział Rajiv do służącej. Gdy zniknęła za drzwiami, posłał Jii skonsternowane spojrzenie. – Wszystko ci wyjaśnię… – Czy w ten sposób chcesz oszczędzić sobie kłopotów? – spytała Jia, unosząc głos. – Chcesz wydać mnie za mąż i pozbyć się problemu? Rajiv się skrzywił. – Nie każę ci nic robić wbrew twojej woli… – Och, ale jesteś wspaniałomyślny! – Zerwała się na równe nogi. – Jak śmiesz! – Usiądź i pozwól, że ci wyjaśnię. – Ale Jia nadal stała, mierząc go groźnym spojrzeniem. – Siadaj! Usiadła z gniewnym westchnieniem, świdrując go wzrokiem. – Kiedy przyszły te paczki, byłem tak samo zdumiony jak ty – zaczął Rajiv. – Nie miałem pojęcia, że dziadek zaaranżował twoje zaręczyny. Umarł tak nagle, że nie zdążył mi powiedzieć… – Szkoda, że mnie nie powiedział! – Jia zacisnęła dłonie. – Dlaczego to zrobił i nic mi nie powiedział? – Mógł myśleć, że byłaś za młoda, żeby ci mówić. – Rajiv westchnął. – Dziś po południu przejrzałem korespondencję. Z listów wynika, że dziadek zaaranżował to jedenaście lat temu. – Miałam wtedy dopiero dziesięć lat! – No właśnie. Ale straciłaś rodziców. Na pewno czuł się odpowiedzialny za to, żeby zapewnić ci dobrą przyszłość. Wychowałaś się w pałacu, więc pewnie chciał, żebyś żyła na takim poziomie, do jakiego przywykłaś. Teraz masz dwadzieścia jeden lat i wygląda na to, że twój narzeczony wziął sprawy w swoje ręce… – Kto to jest? – Wskazała na prezenty. – Kto mi to przysłał? – Wielki Tygrys Korei Południowej. Jesteś zaręczona z jego najstarszym synem i dziedzicem. Jia westchnęła. Korea Południowa leżała bardzo daleko. Miała inną kulturę, inny język. Nikogo tam nie znała. – Jak dziadek mógł mi to zrobić? – To rozpowszechniona praktyka – zapewnił ją Rajiv. – Jeśli pamiętasz, dziadek wydał swoje dwie córki za mąż za mieszkających daleko stąd książąt tygrysołaków. Jedna z naszych ciotek jest teraz królową w Sri Lance, a druga – w Kambodży. To zapewnia dobre stosunki dyplomatyczne… – Nie jestem narzędziem do uprawiania polityki! – Jia wstała i przeszła na drugi koniec pokoju. – Wcale tego nie oczekuję. – Rajiv odwrócił się do niej. – Ale spójrz na to z innej strony. Chcesz pewnego dnia wyjść za mąż, prawda?

– Mogę żyć setki lat. Po co ten pośpiech? Stanęła przy oknie i patrzyła na gwiazdy. – Możesz wyjść za wieśniaka i mieszkać w chałupie albo zostać żoną księcia i żyć w pałacu. Co wolisz? Przez jej głowę przepłynął obraz jaskini z podziemnym strumieniem. Czy tygrysołaczy książę może być chociaż w części tak przystojny jak Russell? Co ona sobie myśli? Ten bezduszny robak jest wampirem. Pokręciła głową i odeszła od okna. – Co ci szkodzi spotkać się z tym księciem? – mówił dalej Rajiv. – Może go polubisz. – Może nie będę mogła go ścierpieć. – Albo on ciebie. Parsknęła i spojrzała na niego urażona. – Czy można mnie nie lubić? Usta Rajiva drgnęły. – No cóż, pozwól, że wyliczę twoje wady. – Rozstawił palce. – Jesteś nieposłuszna. – Wypełniam polecenia, jeśli mają sens. – Kłótliwa… – Wcale nie! – Dziecinna… Tupnęła nogą. Rajiv wyszczerzył zęby. Jia zarumieniła się i odwróciła wzrok. – Jeśli jestem taką marną partią, to powinieneś ostrzec księcia. – Sam będzie w stanie ocenić, czy jest tobą zainteresowany. Jia odwróciła się do kuzyna. – Co masz na myśli? Rajiv wstał. – Będzie tu za dwa tygodnie. Wydała cichy okrzyk i zamarła. Rajiv wskazał na kolację. – Zjedz, póki ciepłe. Rano dokończymy rozmowę. Jia bez ruchu patrzyła, jak kuzyn wychodzi i zamyka za sobą drzwi. Słyszała, że rozmawia przyciszonym głosem ze strażnikami. Na pewno upewniał się, że nie wymknie się w nocy. Przeniosła wzrok na podarunki leżące na podłodze. Za dwa tygodnie? Tygrysołaczy książę miał tu przybyć za czternaście dni. Jeśli go poślubi, spędzi resztę życia daleko stąd. Z dala od rodziny i przyjaciół. I nie będzie mogła wypełnić zadania, do którego przygotowywała się od trzynastu lat. Odetchnęła głęboko. Kiedy książę przybędzie, będzie musiała wypełniać niezliczone obowiązki związane z ceremoniałem. Nie miała czasu do stracenia. Pozostały jej dwa tygodnie na to, aby uciec z Tygrysiego Miasta i zabić Mistrza Hana.

Rozdział 3 Następnego wieczoru Russell, przycupnięty wysoko na gałęzi drzewa, obserwował przez lornetkę jedno z obozowisk Hana. Naliczył na razie tylko dwunastu żołnierzy. Połowa z nich była pochłonięta grą w kości za niewielkie pieniądze, które dostawali. Inni drzemali albo pili. Tylko jeden z nich od czasu do czasu omiatał wzrokiem ogrodzenie, przypominając sobie bez zbytniej gorliwości o obowiązkach wartownika. Wniosek nasuwał się sam. Hana nie było w obozie. Ani żadnego z jego wysokich rangą oficerów. Russell z westchnieniem opuścił lornetkę. Cieszyła go myśl, że ostatnia próba zabójstwa musiała zjeżyć Hanowi włosy na głowie, ale rezultat był cholernie irytujący. Ten tchórz tak dobrze się ukrył, że Russell już go tak łatwo nie znajdzie. Poprzedniej nocy, gdy odstawił księżniczkę do Tygrysiego Miasta, złożył wizytę w każdym z trzydziestu obozów Hana, ale nigdzie nie wypatrzył łajdaka. Nie miał szczęścia. Trafił na ślad dwóch oficerów Hana i ukryty na dachu podsłuchał ich rozmowę. Miał nadzieję, że wspomną, gdzie znajduje się nowy obóz Hana. Nadaremnie. Rozważał, czy nie porwać jednego z oficerów i nie uzyskać informacji, stosując kontrolę umysłu, ale prawdopodobnie nic by to nie dało. Russell potrafił wymazywać pamięć, ale jak dotąd wszelkie próby kontrolowania superżołnierzy spaliły na panewce. Wiedział tylko tyle, że demon Darafer zaprogramował ich umysły w taki sposób, by byli posłuszni tylko jemu i Mistrzowi Hanowi. Ponieważ zbliżał się świt, Russell był zmuszony przerwać poszukiwania i powrócić do swojej kryjówki. Gdy leżał na łóżku, czekając, aż go pochłonie śmiertelny sen, za każdym razem wyobrażał sobie tę samą scenę, o której marzył od dwóch lat na jawie. Oczyma wyobraźni widział ostateczną bitwę, w której pokona Mistrza Hana, zedrze mu z twarzy maskę, a potem go zabije. Czuł, że jeśli wizja będzie wystarczająco mocna, to w końcu się spełni. Musi się spełnić. Ale wtedy zdarzyło się coś dziwnego. Wizja nie skończyła się na jego zwycięstwie. Ujrzał jeszcze jedną scenę. Po wygranej bitwie teleportował się do Tygrysiego Miasta, i klękając na jedno kolano, wręczył księżniczce maskę Hana. Dziewczyna była ubrana w złocistą suknię, a na głowie miała błyszczący diadem. Powietrze falowało w blasku świec, sprawiając, że otaczała ją złota aureola. Pomyślał, że wygląda bardziej jak anioł niż tygrysica. – Pani, pomściłem twoją rodzinę w twoim imieniu. Przycisnęła maskę do piersi, a w jej złocistych oczach zamigotały łzy. – Jesteś najodważniejszym i najszlachetniejszym człowiekiem na świecie! W całym wszechświecie! Russell miał zamknięte oczy i jego umysł powoli odpływał, ale mimo to wyrwało mu się pogardliwe prychnięcie. No dobra, skoro marzył na jawie, to nic nie stało na przeszkodzie, żeby pójść na całość. – Jak ci się odwdzięczę? – dodała, a po jej delikatnym policzku spłynęła łza. – Coś wymyślę. Podszedł do niej i starł łzę kciukiem. – Jak śmiesz dotykać księżniczkę! Zamachnęła się i uderzyła go w policzek z całej siły. – Cholera – mruknął Russell. Nawet jego marzenia były przeciwko niemu. Z tą myślą zapadł w głęboką, ciemną otchłań śmiertelnego snu. Teraz, oparty o pień drzewa, stłumił jęk. Tej nocy zanosiło się na kolejne niepowodzenie,

tyle że było jeszcze gorzej, bo prześladowało go wspomnienie wczorajszego niemądrego marzenia. Dlaczego nie mógł przestać o niej myśleć? To piękna kobieta, więc go pociągała. I co z tego? Okazało się po prostu, że nie jest zupełnym umarlakiem. Tylko na pięćdziesiąt procent. Prychnął. Przecież księżniczka tygrysołaków nigdy nie zainteresuje się wampirem włóczęgą, który mieszka w jaskini nad rzeką. Najdziwniejsze w jego wizji było to, że nie kończyła się śmiercią Hana, tak jak zwykle. W ostatnich latach był tak skoncentrowany na celu, który sobie wyznaczył, że jego myśli dalej nie sięgały. Co zrobi, kiedy ten łajdak wreszcie będzie martwy? Poczuł ucisk w piersi, gdy zawisła nad nim podstępna, ciemna chmura wszechogarniającej rozpaczy. Nie miał nic innego do roboty. Nie miał rodziny ani domu, do którego mógłby wrócić. Zupełnie niczego. Czy dlatego przeciągał tę misję w nieskończoność? Dlatego że to był jedyny powód, by żyć? Przypomniał sobie rozmowę z Jią w jaskini i przez chwilę uczepił się tej myśli. Zobaczył znowu jej ożywioną i podekscytowaną twarz, gdy próbowała go przekonać, żeby działali wspólnie. To wspomnienie rozproszyło na chwilę wewnętrzny mrok. Co teraz robi? Czy planuje ucieczkę? Czy wciąż ma noże przymocowane do łydki i uda? Kusiło go, żeby je zabrać, tylko po to, by móc dotknąć jej delikatnej skóry. Odgonił tę myśl i teleportował się do ostatniego obozowiska. Przycupnięty wysoko na klifie, obserwował żołnierzy. Wydawali się znudzeni. Gdyby Han tu był, chodziliby jak w zegarku, gdyż miał brzydki zwyczaj mordowania każdego żołnierza, z którego był niezadowolony. Nic nie wskazywało na jego obecność. Kolejna zmarnowana noc. Russell teleportował się do podziemnej kryjówki. Lubił ją nazywać jaskinią nietoperza. Zapalił kilka lamp i utkwił wzrok w miejscu nad brzegiem rzeki, w którym wczoraj w nocy stała Jia. Była jedyną osobą, która widziała jego kryjówkę. Nasza tajna kryjówka. Pokręcił głową, aby przepędzić wspomnienie jej głosu, i opróżnił kieszenie płaszcza. Nastawił zegarek i przed oczami mignął mu napis wytatuowany na prawym nadgarstku. Niewolnik. Spoglądał na to przeklęte piętno za każdym razem, gdy miał potrzebę podsycenia nienawiści do Hana. – Dlaczego, przeklęty draniu? – mruknął Russell. Dlaczego Han wybrał właśnie jego? I dlaczego zostawił go pogrążonego w śpiączce na trzydzieści dziewięć lat? Russell westchnął i podszedł do regału, żeby podłączyć satelitarny telefon do ładowarki. Jakość życia się poprawiła, kiedy zainstalował nowy generator energii słonecznej. Przewody wychodzące z generatora biegły przez cienki sufit i po pniu masywnego drzewa do paneli, które zainstalował na solidnych górnych gałęziach dębu. Wstawił butelkę syntetycznej krwi do nowej mikrofalówki, a potem uniósł się i lewitując, odwiesił kuszę i kołczan. Jego wzrok znowu powędrował w to samo miejsce. Nie myśl o niej. Opadł na ziemię, wyjął z mikrofalówki podgrzaną butelkę i wypił, chodząc niespokojnie po jaskini. Postanowił zrobić pranie. Zajęcie odwróci myśli. Postawił butelkę na stole, wziął wiadro i ruszył w stronę rzeki. Na piasku widniały jeszcze ślady w miejscu, gdzie zsunęła się do wody. Jego jaskinię nietoperza odwiedziła kobieta-kot. Na jego twarz wypłynął mimowolny uśmiech. Co on, do diabła, wyprawia? Dlaczego szczerzy zęby jak idiota? Rzucił wiadro i odszedł. – Ta kobieta to nie mój problem. Przysunął taboret do stołu i zaczął czyścić broń. Ponieważ odbywało się to według niezmiennego rytuału, odprężył się i skoncentrował na pracy. To nie mój problem, powtarzał

sobie przy kolejnych czynnościach. Miał tylko jeden problem. Było nim zabicie Hana. A co potem? Jego wzrok znowu prześlizgnął się do miejsca, gdzie wczoraj w nocy stała Jia. To nie mój problem. Ale czy nie mieli oboje tego samego problemu? Czy coś by się stało, gdyby podzielił się z nią informacjami? Może powinien udać się do Tygrysiego Miasta i przekazać jej nowiny? Wstał gwałtownie, wywracając taboret. Zaczął krążyć po jaskini, której ściany zdawały się go osaczać. Dokończył butelkę krwi, następnie sprawdził, jaki ma zapas. Jedna skrzynka na lód była pusta; w drugiej pozostało sześć butelek. Lód się roztopił i butelki stały zanurzone w wodzie. To dobrze. Przynajmniej ma coś do roboty. Włożył płaszcz i skórzane rękawiczki, wziął nóż i dwa wiadra, po czym teleportował się na lodowiec w Himalajach. Jako wampir znosił mróz lepiej niż większość śmiertelników, ale mimo to nagła zmiana temperatury na ekstremalnie niską wywołała efekt podobny jak uderzenie w mur. Zaczął pracować z prędkością wampira i po kilku sekundach odrąbał dość lodu, by zapełnić oba wiadra. Gdy znalazł się z powrotem w jaskini, przesypał lód do drugiej skrzynki i wyjął korek, aby woda spływała do wiadra. Używał jej do mycia zębów. A czasami podgrzewał, aby wziąć prysznic. Ściągnął rękawiczki i sprawdził godzinę. Od przebudzenia minęło pięć godzin. I przez cały ten czas nie miał okazji rozmawiać z żadnym człowiekiem. Od kiedy się tym przejmujesz? Jego wzrok znowu podążył ku miejscu, gdzie stała Jia. Niech ją licho porwie. Przez nią jego samotność wydawała się bardziej dotkliwa. Nad zamkiem Czakvar w Transylwanii, gdzie mieszkał Zoltan, musiało już zajść słońce. Chociaż Russell miał zapas krwi na kilka dni, nie zaszkodzi go uzupełnić. Zapakował puste butelki do pierwszej skrzynki na lód, wrzucił do kieszeni płaszcza świeżo naładowany telefon satelitarny, potem zabrał skrzynkę i kołczan i teleportował się do zamku Zoltana. Gdy tylko wylądował w zbrojowni, włączył się alarm ustawiony na wysokość dźwięku słyszalną tylko dla wampirów i zmiennokształtnych. Dzięki Howardowi Barrowi, który był szefem ochrony Zoltana, zamek został wyposażony w najnowsze zdobycze technologii w tej dziedzinie. Co za ironia losu, pomyślał Russell, że Zoltan właściwie nie potrzebował już ochrony. Przeżył jako wampir osiemset lat, ale dwa miesiące temu przypadkowo stał się znowu śmiertelnikiem, gdyż wypił zbyt dużo wody życia w tajemnej dolinie Beyul-La. Russellowi wydawało się, że Zoltan bardzo dobrze zniósł tę przemianę. Miał nową żonę, adoptowanego syna i drugie dziecko w drodze. Był tak cholernie szczęśliwy, że rozanielony uśmiech prawie nie schodził mu z twarzy. Russell stłumił jęk. Nie miał zamiaru zazdrościć Zoltanowi odnalezionej na nowo radości życia. Po ośmiuset latach facet zasłużył na chwilę oddechu. Zawsze był dobrym przyjacielem. To on pomógł Russellowi przystosować się do bycia nieumarłym. Nauczył go, jak korzystać z nowych umiejętności, a kiedy Russell samowolnie odszedł z agencji MacKaya, Zoltan pozwolił mu zabrać z zamku wszystko, czego potrzebował, i nie złożył na niego raportu dawnemu szefowi, Angusowi. Odkąd w zamku zamieszkał Howard Barr, wszystko się zmieniło. Ten zmiennokształtny, kodiacki niedźwiedź, pracował dla Angusa MacKaya. Wszystko, co Russell zrobił lub powiedział na terenie zamku, trafiało do raportu. Russell umieścił na stole skrzynkę na lód i kołczan. Gdy alarm nagle przestał wyć, zerknął na świeżo zainstalowaną kamerę. Na pewno Howard już wie, gdzie jest. Lada chwila wścibski niedźwiedziołak zbiegnie po kręconych schodach i zacznie włazić z butami w jego życie, zadając milion pytań.