Książkę tę, jak wszystko, co robię, dedykuję mojej mamie.
Liz Tuccillo
To najbardziej irytujące pytanie pod słońcem, a ciągle je
nam zadają. Krewni na spędach rodzinnych, zwłaszcza na
weselach. Faceci na pierwszej randce. Psychoterapeuci
podczas każdej wizyty. Nawet my same zadajemy je sobie aż
za często. To jest pytanie, na które nie ma dobrej odpowiedzi,
i nikomu nie poprawia ono nastroju. Co gorsza, kiedy
przestają nam je zadawać, czujemy się jeszcze gorzej,
A mimo to sama nie umiem się powstrzymać i pytam:
„Dlaczego jesteś sama?". Wyglądasz na miłą osobę, do tego
jesteś atrakcyjna. „Zwyczajnie nie rozumiem."
Czasy się zmieniają. Prawie na całym świecie ludzie coraz
dłużej pozostają wolni i łatwiej się rozwodzą. W miarę jak
rośnie liczba kobiet niezależnych finansowo, wzrasta ich
potrzeba osobistej wolności, a to często prowadzi do
odkładania decyzji o małżeństwie.
Ludzkie dążenie do łączenia się w pary, tworzenia
związków, nigdy się nie zmieni, lecz sposób jego realizacji, to,
jak bardzo tego potrzebujemy i jak wiele jesteśmy skłonni dla
tego poświęcić, z pewnością tak.
Może więc zamiast: „Dlaczego jesteś sama?" należałoby
zacząć pytać: „Jak sobie radzisz, będąc sama? ". To nowy
wielki świat, a panujące w nim zasady wciąż się zmieniają.
A więc, dziewczyny, powiedzcie, jak to u was wygląda?
JULIE JENSEN
ZASADA 1
ZADBAJ O PRZYJACIÓŁ
Przypadek Georgii
- JA TYLKO CHCĘ SIĘ ZABAWIĆ! TERAZ, KIEDY
JESTEM SAMA, MOGĘ WRESZCIE ZASZALEĆ!
PRZECIEŻ WY, SINGLE, CIĄGLE IMPEZUJECIE!!
KIEDY IDZIEMY NA IMPREZĘ?!!!
Dosłownie wrzeszczy mi do słuchawki.
- JA SOBIE CHYBA COŚ ZROBIĘ, JULIE. NIE
ZNIOSĘ DŁUŻEJ TEGO CIERPIENIA. SERIO, CHCĘ
UMRZEĆ. MUSISZ COŚ ZROBIĆ, ŻEBYM UWIERZYŁA,
ŻE ZNOWU WSZYSTKO SIĘ UŁOŻY! MASZ MNIE
WYCIĄGNĄĆ Z DOMU I PRZYPOMNIEĆ MI, ŻE
JESTEM MŁODA I MOGĘ MIEĆ TROCHĘ RADOŚCI Z
ŻYCIA! W INNYM WYPADKU NIE WIEM, CO
ZROBIĘ!!!
Dale, mąż Georgii, dwa tygodnie temu zostawił ją dla
innej kobiety, więc ze zrozumiałych względów Georgia była
lekko załamana.
Zadzwoniła o 8.45 rano. Byłam wtedy w Starbucksie na
rogu Czterdziestej Czwartej i Ósmej, w jednej ręce niosąc
tackę z kawami, a w drugiej trzymając komórkę. Włosy
opadały mi na oczy, cztery kubki grande mochaccino
niebezpiecznie przechylały się w stronę mojej lewej piersi i
jednocześnie usiłowałam wręczyć należność sympatycznej
dwudziestoparoletniej kasjerce. To się nazywa
wielozadaniowość.
Byłam na nogach już od czterech godzin. Pracuję w dziale
promocji dużego nowojorskiego wydawnictwa i do moich
obowiązków należy między innymi wożenie naszych autorów
na wywiady do mediów. Tego dnia miałam pod opieką
trzydziestojednoletnią pisarkę Jennifer Baldwin. Jej poradnik
Jak będąc w ciąży, pozostać atrakcyjną dla męża z miejsca stał
się bestsellerem. Kobiety w całym kraju zabijały się o niego.
To przecież jasne jak słońce, że podobanie się mężowi to dla
kobiety w tym okresie absolutny priorytet. W tym tygodniu
robiłyśmy rundkę po najważniejszych porannych programach
telewizyjnych: Today, The View, Regis and Kelly. Stacje
WPIX, NBC i CNN, które odwiedziłyśmy tego ranka, łyknęły
temat w całości. Któż chętnie nie puści materiału
pokazującego kobietom w ósmym miesiącu ciąży, jak
wykonać striptiz przed swoim facetem. Autorka książki, jej
agentka i osobista specjalistka od PR, czekały teraz na mnie
niecierpliwie w limuzynie przed kawiarnią. Na mnie spoczęła
odpowiedzialność dostarczenia im niezbędnego zastrzyku
kofeiny.
- Georgia, ty poważnie o tym samobójstwie? Bo jeśli tak,
od razu wezwę karetkę. - Gdzieś czytałam, że nie wolno
lekceważyć takich gróźb, choć podejrzewam, że Georgia
robiła to tylko po to, żebym ją zabrała na drinka.
- JAKĄ KARETKĘ, JULIE? JESTEŚ ŚWIETNĄ
ORGANIZATORKĄ, ZADZWOŃ DO TYCH SWOICH
KOLEŻANEK, Z KTÓRYMI ZAWSZE IMPREZUJESZ.
JEDŹMY NA MIASTO!
Idąc do auta, myślałam, jak bardzo mnie to już męczy, ale
wiedziałam, że Georgia przechodzi trudny okres i zanim się z
tego wygrzebie, pewnie nieraz będzie jeszcze gorzej.
To historia stara jak świat. Dale'owi i Georgii urodziły się
dzieci, przestali ze sobą sypiać, a zaczęli się kłócić. Oddalili
się od siebie, a potem Dale oznajmił, że się zakochał w jakiejś
dwudziestosiedmioletniej cizi, instruktorce samby, którą
poznał w klubie fitness Equinox. Może jestem dziwna, ale
mnie się wydaje, że namiętny seks też mógł mieć z tym coś
wspólnego. Poza tym (nie chcę być nielojalna wobec Georgii,
a już na pewno nie śmiałabym sugerować, że trochę winy leży
po jej stronie, bo przecież „Dale to dupek" i „od teraz obie go
nienawidzimy"), muszę powiedzieć, że moim zdaniem ona go
za mało szanowała.
Uczciwie dodam, że jestem na to szczególnie wyczulona.
Kiedy widzę, jak zmoknięty mężczyzna rozkłada parasolkę
nad głową swojej żony po tym, jak przeszedł w deszczu pięć
przecznic, żeby przyprowadzić samochód pod samą
restaurację, a żona nawet nie mruknie „dziękuję", to naprawdę
się wkurzam. I zauważyłam, że Georgia tak samo traktowała
Dale'a, zwłaszcza gdy zwracała się do niego tym tonem. Nie
udawajmy, to nic innego jak zwykła pogarda. Wyraz niechęci
i zniecierpliwienia. Dźwiękowy odpowiednik przewracania
oczami. Niepodważalny dowód na niedoskonałość instytucji
małżeństwa wyrażony jednym zdaniem: „Przecież mówiłam,
że maszynka do popcornu stoi nad lodówką". Gdyby oblecieć
świat, pozbierać do worka cały ten ton, który się wydobywa z
ust wszystkich żon i mężów w każdym zakątku Ziemi, zwieźć
na pustynię w Nevadzie i wypuścić, ziemia dosłownie
zapadłaby się pod ciężarem globalnej ludzkiej irytacji.
Georgia tym właśnie tonem zwracała się do Dale'a. Nie
był to oczywiście jedyny powód ich rozstania. Ludzie bywają
irytujący, a w małżeństwie są przecież i dobre, i złe dni.
Zresztą, co ja tam wiem... Mam trzydzieści osiem lat i od
sześciu jestem singielką. (Tak, sześciu.) Nie żyję w celibacie,
spotykam się z facetami, ale nie mam z kim spędzać świąt.
Wyobrażam więc sobie, że swojego ukochanego zawsze
traktowałabym dobrze. Nigdy nie byłabym wobec niego
szorstka, ciągle dawałabym mu odczuć, że go pożądam,
szanuję i jest dla mnie najważniejszy w życiu. Starałabym się
wyglądać seksownie, zawsze bym się uśmiechała, a gdyby o
to poprosił, zapuściłabym nawet długi rybi ogon i skrzele i
topless popływała z nim w morzu.
A Georgia ze względnie zadowolonej z życia żony i matki
przeobraziła się w zrozpaczoną, nękaną myślami
samobójczymi samotną matkę z dwójką dzieci. I chce
zaszaleć.
Coś się chyba dzieje, kiedy zostajemy same. Uruchamia
się instynkt samozachowawczy ze skutkiem porównywalnym
do efektów pełnej lobotomii. Nagle bowiem Georgia
przeniosła się w przeszłość do czasów, gdy miała dwadzieścia
osiem lat, i zapragnęła chodzić po barach oraz podrywać
facetów, zapominając, że w rzeczywistości wszystkie mamy
pod czterdziestkę i niektóre z nas robią to nieprzerwanie od
lat. Szczerze mówiąc, mnie się już nie chce. Nie mam ochoty
przez godzinę prostować włosów którymś z moich licznych
urządzeń, żeby się poczuć na tyle atrakcyjną, by móc wyjść na
drinka. Wolę się wcześniej położyć do łóżka, żeby rano
wcześnie wstać, ukręcić sobie koktajl i trochę pobiegać.
Jestem długodystansowcem. Nie w sensie dosłownym -
biegam tylko pięć kilometrów dziennie - lecz jako singielka.
Wiem, jakie przyjąć tempo i jak rozłożyć siły. Umiem też
ocenić, jak długo bieg będzie trwał. Georgia oczywiście
chciałaby „sprzedać" dzieci opiekunce i od razu zerwać się do
sprintu.
- TY MASZ OBOWIĄZEK MNIE POCIESZYĆ! NIE
ZNAM INNEJ SINGIELKI! MUSISZ MNIE GDZIEŚ
ZABRAĆ. CHCĘ POIMPREZOWAĆ Z RESZTĄ TWOICH
SAMOTNYCH KOLEŻANEK! WY CIĄGLE GDZIEŚ
CHODZICIE!! JA TEŻ CHCĘ!!!
Zapomina, że jest tą samą kobietą, która ilekroć jej
opowiadałam o swoim samotnym życiu, patrzyła na mnie z
ogromnym współczuciem i wykrzykiwała jednym tchem
„omójbożejabymsięchybazabiła".
Ale Georgia zrobiłaby coś, co innym moim przyjaciółkom
będącym w stałych związkach nigdy nie przyszłoby do głowy:
chwyciłaby za telefon i zorganizowała kolację, zapraszając
kilku wolnych facetów, żebym mogła ich poznać. Albo
spytałaby pediatrę swoich dzieci, czy nie ma jakichś kolegów
do wzięcia.
Zawsze była zaangażowana w poszukiwanie dla mnie
Tego Jedynego, nieważne, jak bardzo sama czuła się
szczęśliwa i spełniona. To rzadka i piękna cecha. I właśnie
dlatego w ten piątkowy ranek, ścierając kawowe plamy z
białej bluzki, zgodziłam się zadzwonić do trzech koleżanek,
które również są singielkami, i spytać, czy nie poszłyby się
rozerwać z jeszcze jedną, świeżo porzuconą i lekko
rozhisteryzowaną.
Przypadek Alice
Georgia ma rację. My, singielki, rzeczywiście mamy
wesołe życie. Wprost komiczne. Na przykład taka Alice. Boki
zrywać. Pracuje za marne grosze jako obrończyni praw
najuboższych mieszkańców Nowego Jorku - przed
gruboskórnymi sędziami, okrutnymi prokuratorami i ogólnie
przeciw całemu przeciążonemu systemowi. Oddała się
sprawie pomocy słabszym poprzez walkę z tym systemem,
przeciwstawianie się władzy i obronę naszej konstytucji. Aha,
od czasu do czasu musi bronić przed sądem jakiegoś
gwałciciela albo mordercę, o którym wie, że jest winny, i
nierzadko załatwia mu wyjście na wolność.
Alice jest adwokatem z urzędu. Choć konstytucja
gwarantuje nam prawo do posiadania obrońcy, niestety nie
może obiecać, że trafimy akurat na nią. Przede wszystkim jest
niesamowitą laską. To oczywiście płytkie podejście, ale co
tam. Ci ławnicy obradujący w obskurnej sali oświetlonej
jarzeniówkami i ten stary, osiemdziesięcioletni sędzia, który
musi się babrać w tym całym bagnie, połaszą się na wszystko,
co choć trochę jest miłe dla oka. A jeszcze gdy seksowna
rudowłosa Alice odezwie się swym głębokim, kojącym
głosem z włoskim akcentem ze Staten Island, pojechałbyś do
Sing - Sing i odbił wszystkich więźniów, gdyby tylko o to
poprosiła.
Fachowa wiedza i ogólna charyzma pozwoliły jej zostać
najmłodszym profesorem prawa na Uniwersytecie Stanu
Nowy Jork. Za dnia ratowała świat, a wieczorami nakłaniała
młodych japiszonów, żeby zrezygnowali z marzeń o
eleganckich apartamentach na Manhattanie i wakacjach w
Hamptons, a w zamian zaangażowali się w publiczną pomoc
prawną i robili coś naprawdę pożytecznego. Odniosła
niebywały sukces. Sprawiła, że nieposłuszeństwo i
współczucie znów stały się modne. Studenci autentycznie
uwierzyli, że pomaganie innym jest ważniejsze od zarabiania
kasy.
Była ich guru.
Tak, piszę w czasie przeszłym, bo pozwoliłam sobie na
małe przekłamanie. Prawda jest zbyt bolesna.
Alice już nie jest obrońcą z urzędu.
- No dobra, w jednym przypadku byłabym za
zastosowaniem kary śmierci. - Alice jako dobra przyjaciółka
pomagała mi właśnie przewieźć książki z mojego biura na
rogu Pięćdziesiątej Ulicy i Ósmej Alei do księgarni przy
Siedemnastej Ulicy, gdzie organizowałam spotkanie z autorem
(tytuł książki: Jak być idiotą: przewodnik dla idiotów;
oczywiście natychmiast stała się przebojem). - Mam na myśli
faceta, który spotyka się z trzydziestotrzyletnią kobietą przez
pięć lat, aż ta skończy trzydzieści osiem, i nagle odkrywa, że
nie potrafi się zaangażować. Cały czas dawał jej do
zrozumienia, że chce z nią spędzić resztę życia i nie boi się
małżeństwa, a pewnego dnia twierdzi, że „małżeństwo chyba
jednak nie dla niego". - Alice przyłożyła palce do ust i
gwizdnęła tak głośno, że prawie zatrzymała cały ruch.
Podjechała taksówka.
- Proszę otworzyć bagażnik. - Alice wzięła ode mnie
ciężki karton z książkami i wrzuciła do auta.
- Tak, to jest chamstwo - przyznałam jej rację.
- Mało powiedziane. To przestępstwo. Przestępstwo
przeciwko moim jajnikom. Zbrodnia dokonana na moim
zegarze biologicznym. On mi ukradł pięć cennych lat z okresu
rozrodczego, a to powinno się traktować jak rabunek mienia o
dużej wartości i karać powieszeniem. - Wyrywała mi z rąk
pudło za pudłem i prawie nimi rzucała. Uznałam, że będzie
lepiej, jeśli to sama skończy. Kiedy załadowała całość,
podeszłyśmy do drzwi taksówki. Alice ani na chwilę nie
przestawała mówić.
- Nie zamierzam tulić uszu po sobie. Jestem silną kobietą.
Sama kieruję swoim życiem. Zobaczysz, jeszcze nadrobię
stracony czas.
- Co masz na myśli?
- Zamierzam zrezygnować z pracy i zacząć szukać faceta.
- Alice wsiadła do taksówki i trzasnęła drzwiami.
Zgłupiałam.
- Co, przepraszam?
- Barnes and Noble przy Union Square - rzuciła do
kierowcy. - To, co słyszałaś. Zarejestruję się na wszystkich
możliwych portalach randkowych, powysyłam hurtem maile
do przyjaciół, żeby mnie poumawiali ze znajomymi
kawalerami. Co wieczór będę wychodzić na miasto i mam
zamiar szybko kogoś poznać.
- Rzucasz pracę, żeby szukać chłopa? - Starałam się, żeby
w moim głosie było jak najmniej krytyki i przerażenia.
- Właśnie tak - pokiwała energicznie głową. - Nie
zrezygnuję z uczelni, muszę z czegoś żyć, ale to będzie w
zasadzie moje nowe zajęcie.
Tak więc teraz moja najdroższa przyjaciółka,
samarytanka, wojownicza księżniczka Xena i Erin Brokovich
w jednej osobie, w dalszym ciągu poświęcająca cały swój czas
i energię potrzebującym, sama jest w potrzebie -
trzydziestoośmioletnia singielka z Nowego Jorku. Nadal jest
buntowniczką, lecz teraz za wroga ma Trevora, który jej
zabrał cenne lata życia i sprawił, że czuje się stara, niekochana
i przerażona.
Gdy ją spytać, co robi z zyskanym nagle wolnym czasem,
który dawniej wykorzystywała na pomoc dotychczas nie
karanym przestępcom w uniknięciu więzienia i panującej tam
brutalnej przemocy, najczęściej zaczyna opowiadać:
- Oprócz Internetu i randek w ciemno staram się bywać na
wszystkich konferencjach, lunchach i bankietach, na które
mnie zapraszają. Nieważne, w jakiej jestem akurat formie.
Pamiętasz, jak miałam tę paskudną grypę? Pojechałam na
imprezę dla singli w New York Theatre Workshop. Dzień po
operacji ręki zażyłam tabletki przeciwbólowe i poszłam na to
wielkie przyjęcie charytatywne na rzecz Central Park
Conservancy. Nigdy nie wiadomo, kiedy spotkasz mężczyznę,
który odmieni twoje życie. Z drugiej strony staram się
rozwijać zainteresowania. Dużo czasu poświęcam na to, co
kocham, bo wiesz, równie dobrze możesz kogoś poznać, kiedy
się tego najmniej spodziewasz.
- Co ty wygadujesz? - spytałam podczas jednego z takich
wywodów. - Alice, rzuciłaś pracę, żeby poświęcić cały swój
czas na szukanie faceta. Jakim cudem to ma się zdarzyć
niespodziewanie?
- Jeżeli będę cały czas czymś zajęta. Pływam kajakiem po
Hudsonie, wspinam się na ściance w Chelsea Piers, chodzę na
warsztaty stolarskie w Home Depot. Nawiasem mówiąc, też
powinnaś się zapisać. Ostatnio skleciłam śliczną szafeczkę.
Myślałam też o kursie żeglarskim w South Street Seaport.
Staram się robić rzeczy, które mnie pochłaniają, wtedy mogę
na chwilę zapomnieć, że tak naprawdę to się rozglądam za
facetami. Absolutnie nie wolno sprawiać wrażenia
zdesperowanej. To jest najgorsze.
Słysząc to, ludzie traktują ją jak lekką wariatkę, zwłaszcza
że przy tym garściami łyka tabletki na zgagę. Moim zdaniem
jej problemy trawienne wynikają z pewnej drobnej
dolegliwości zwanej „panicznym strachem przed
samotnością".
Do kogo więc miałam zadzwonić, jeśli nie do niej, kiedy
potrzebowałam się zabawić z grupą koleżanek. Ona w
zasadzie zajmuje się tym zawodowo. Zna teraz wszystkich
bramkarzy i barmanów w mieście, wszystkie bary, kluby,
spelunki, te mało znane i te oblegane przez turystów, i w ogóle
wszystkie miejsca, gdzie coś się dzieje. Oczywiście chętnie się
zgodziła.
- Wchodzę w to - powiedziała. - Nic się nie martw.
Zadbamy o to, żeby Georgia przeżyła jutro najlepszy wieczór
swego życia.
Z ulgą odłożyłam słuchawkę. Wiedziałam, że na Alice
mogę liczyć, bo choć jej życie się zmieniło, nadal gotowa jest
działać, jeżeli cel jest szlachetny.
Przypadek Sereny
- Nie zgadzam się. Nie mam ochoty wdychać dymu.
- Jeszcze nie wiesz, dokąd idziemy.
- Tak, ale tam na pewno będzie nadymione. Wszędzie tak
jest.
- Serena, w Nowym Jorku obowiązuje zakaz; nie wolno
palić w knajpach.
- Wiem, ale i tak jest zbyt duszno. Do tego ten jazgot.
Siedzimy w restauracji Zen Palate - od trzech lat jedynym
miejscu, gdzie możemy się spotykać. Ona unika jadania na
mieście. Unika też sera, glutenu, ananasów, warzyw
psiankowatych oraz wszystkich, które nie pochodzą z upraw
ekologicznych. Te produkty nie odpowiadają jej grupie krwi.
Jeśli się jeszcze nie domyśliliście, Serena jest bardzo, ale to
bardzo szczupła. To jedna z tych pięknych, eterycznych
blondynek, które się widuje na zajęciach jogi w każdym
większym mieście Ameryki. Prowadzi kuchnię wegetariańską
w domu pewnej sławnej nowojorskiej rodziny. Nie wolno mi
o nich nic mówić, bo Serena kazała mi podpisać umowę
zobowiązującą mnie do zachowania tajemnicy. Naprawdę.
Zrobiła to, żeby nie mieć wyrzutów sumienia, łamiąc z kolei
swoją umowę, którą podpisała z chlebodawcami, kiedy ze
mną o nich plotkuje. Powiem tylko tyle, że noszą imiona
Robert i Joanna, a ich synek to Kip. Zresztą Serena wcale się o
nich źle nie wyraża; traktują ją bardzo dobrze i chyba cenią
sobie jej łagodne usposobienie. Ale na Boga, kiedy na lunch
przychodzi Madonna i rzuca komplement na temat kuchni
Sereny, ta przecież ona musi się tym komuś pochwalić. Jest
tylko człowiekiem.
Serena zgłębia także hinduizm. Wierzy w osiągnięcie
równowagi psychicznej w każdej sytuacji. We wszystkich
przejawach życia chce widzieć boską doskonałość, nawet w
tym, że od czterech lat nie była na randce ani nie uprawiała
seksu. Uważa, że w ten sposób świat ją informuje, iż powinna
więcej nad sobą pracować. No bo jak można być dla kogoś
oddanym partnerem, dopóki samemu nie jest się w pełni
zrealizowanym człowiekiem?
No więc pracuje nad sobą. Tak się zapędziła, że stała się
dosłownie ludzkim labiryntem. Współczuję facetowi, który
kiedykolwiek się odważy zapuścić w te kręte korytarze i ślepe
uliczki, jakimi są jej ograniczenia dietetyczne, harmonogram
medytacji, warsztaty new age'owe, zajęcia jogi oraz obsesja na
punkcie witamin i picia wody destylowanej. Jeśli jeszcze
trochę nad sobą popracuje, nie będzie w stanie wyjść z domu.
Serena jest tego rodzaju przyjaciółką, z którą zawsze
spotykam się w cztery oczy; nikt inny jej nie zna. Kiedy
przypadkiem gdzieś o niej wspomnę, każdy pyta: „Serena?
Masz znajomą o imieniu Serena?". Ale nie zawsze tak było.
Poznałam ją w college'u, nie różniła się niczym od reszty.
Zawsze była odrobinę neurotyczna, ale wtedy to uchodziło za
dziwactwo, nie świadomie wybrany styl życia. Po studiach
normalnie umawiała się z facetami, chodziła na randki. Przez
trzy lata miała nawet stałego chłopaka. Na imię mu było
Clyde. Bardzo sympatyczny, szalał na jej punkcie, ale Serena
zawsze wiedziała, że nie jest tym jedynym. W pewnym sensie
było jej z tym wygodnie, osiągnęła przyjemną stabilizację (a
ona, jak wiecie, lubi zorganizowane życie). Przekonałyśmy ją
więc, żeby go niepotrzebnie nie zwodziła. W życiu nie
przypuszczałyśmy, że to być może ostatni prawdziwy związek
w jej bezglutenowym życiu. Po rozstaniu z Clyde'em chadzała
jeszcze na randki - nie tak intensywnie, ale ilekroć ktoś się
nawinął. Jednak mniej więcej w trzydziestym piątym roku
życia, kiedy nie udało jej się znaleźć nikogo, kim by się
poważnie zainteresowała, skoncentrowała się na innych
sferach życia. Co, prawdę mówiąc, poleca kobietom
większość poradników, które pomagam promować. Radzą też,
aby pokochać siebie. W zasadzie, gdyby je wszystkie
sprowadzić do dwóch stów, brzmiałyby właśnie: „kochaj
siebie". Nie wiem, czemu, ale potwornie mnie to irytuje.
Serena zaczęła się więc skupiać na innych rzeczach i stąd
ta dieta oraz kursy hobbystyczne. W przeciwieństwie do
Alice, przynajmniej w sprawach sercowych, postanowiła
usunąć się w cień. To ryzykowne tak odpuścić sobie marzenia
o miłości. Gdy to dobrze rozegramy, zyskujemy spokój,
radość życia i pozwalamy, by nasze wewnętrzne światło
rozbłysło jaśniej i intensywniej niż kiedykolwiek przedtem.
(Tak, napisałam o wewnętrznym świetle człowieka - w końcu
mowa o Serenie). Jednak moim zdaniem, kiedy źle się do tego
zabierzemy lub trwa to zbyt długo, to nasze światło może się
stopniowo wypalić. Przestajemy być atrakcyjne i wypadamy z
gry. Wprawdzie porzucenie pracy, aby się skupić na
randkowaniu uważam za skrajność, to jednak nie sądzę, by
należało siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż miłość
sama nas znajdzie. Ona nie jest aż tak mądra i wcale się nami
nie przejmuje. Myślę, że miłość przychodzi do tych, których
światło jarzy się tak intensywnie, że można by je dostrzec z
kosmosu. A światło Sereny, szczerze mówiąc, przygasło
gdzieś między zabiegami płukania jelit a lekcjami tańca
afrykańskiego.
Mimo to, jej towarzystwo działa na mnie uspokajająco. Z
cierpliwością Gandhiego potrafi słuchać, gdy daję upust moim
frustracjom związanym z pracą. Oprócz wspomnianych
poradników pomogłam wypromować takie pozycje, jak: A
zegar tyka!, Jak w 10 dni poznać i poślubić mężczyznę swoich
marzeń, Jak poznać, czy on kocha naprawdę oraz absolutny hit
Jak zostać słodkim kociakiem (wszak to klucz do kobiecego
szczęścia).
Dorastałam w New Jersey, nie tak daleko stąd, raptem o
jeden most albo tunel od miasta moich marzeń. Przeniosłam
się tutaj, żeby zostać pisarką, potem chciałam kręcić filmy
dokumentalne, później zapisałam się na zajęcia z antropologii,
licząc, że wyjadę do Afryki badać życie masajskich
wojowników lub jakiegoś innego ginącego plemienia.
Fascynuje mnie nasz gatunek i bardzo mnie kręcił pomysł
opisywania go w jakiejkolwiek formie. Zdałam sobie jednak
sprawę, że odziedziczyłam po ojcu jego praktyczną naturę.
Lubiłam majsterkować i lubiłam też wiedzieć, że mam
ubezpieczenie zdrowotne. Dlatego zatrudniłam się w
wydawnictwie.
Teraz jednak samodzielność finansowa straciła urok
nowości.
Przez cały czas Serena słuchała moich wywodów w
milczeniu.
- Czemu się nie zwolnisz? - pyta w końcu.
- I gdzie pójdę? Znowu do działu promocji? Nie znoszę
tego. Na zasiłek? Nie jestem aż takim lekkoduchem,
uzależniłam się od regularnej pensji.
- Czasem trzeba zaryzykować.
Jeżeli nawet Serena uważa, że popadłam w rutynę, to
naprawdę musi być źle.
- Co masz na myśli?
- Na przykład: czy nie wspominałaś, że zawsze chciałaś
zostać pisarką?
- Tak, ale mam nie dość przerośnięte ego.
W życiu zawodowym ugrzęzłam w miejscu. Mój
wewnętrzny „głos rozsądku", na którym inni tak bardzo
polegają, doprowadził tylko do tego, że bałam się podjąć
jakąkolwiek odważniejszą decyzję. Ale Serena co piątek
cierpliwie wysłuchiwała moich wyrzekań na pracę, jakbym
poruszała ten temat po raz pierwszy.
Pomyślałam więc, czemu nie? Moje przyjaciółki zawsze
były ciekawe, jaka ona jest. Może uda się ją namówić na
wspólną imprezkę?
- Szanse, że któraś z nas pozna jutro wymarzonego faceta,
są bliskie zeru. Po co się wysilać? - stwierdziła, pogryzając
sojowego hamburgera.
W świetle faktów Serena ma rację. Co wieczór wyruszam
w miasto w nadziei poznania tego jedynego, który będzie
mnie obdarzał uwielbieniem do końca życia. Powiedzmy, że
robię to dwa, trzy razy w tygodniu od jakichś piętnastu lat.
Poznałam wielu, z niektórymi się spotykałam, ale do dziś nie
znalazłam takiego, który w wielkiej księdze życia mógłby
zostać zapisany jako Ten Jedyny. Jak by nie spojrzeć,
wychodzi na to, że spędziłam setki wieczorów, nie poznając
mężczyzny moich marzeń.
Wiem, wiem, nie tylko taki był cel naszych wypadów.
Szłyśmy się przede wszystkim zabawić, świętować naszą
wolność i młodość (powiedzmy), to, że jesteśmy zdrowe,
pełne energii i mamy szczęście mieszkać w najfajniejszym
mieście świata. Zabawne, że kiedy wreszcie masz faceta,
pierwsze, co zaczynacie robić, to coraz częściej zostawać w
Liz Tuccillo Singielka w wielkim mieście
Książkę tę, jak wszystko, co robię, dedykuję mojej mamie. Liz Tuccillo
To najbardziej irytujące pytanie pod słońcem, a ciągle je nam zadają. Krewni na spędach rodzinnych, zwłaszcza na weselach. Faceci na pierwszej randce. Psychoterapeuci podczas każdej wizyty. Nawet my same zadajemy je sobie aż za często. To jest pytanie, na które nie ma dobrej odpowiedzi, i nikomu nie poprawia ono nastroju. Co gorsza, kiedy przestają nam je zadawać, czujemy się jeszcze gorzej, A mimo to sama nie umiem się powstrzymać i pytam: „Dlaczego jesteś sama?". Wyglądasz na miłą osobę, do tego jesteś atrakcyjna. „Zwyczajnie nie rozumiem." Czasy się zmieniają. Prawie na całym świecie ludzie coraz dłużej pozostają wolni i łatwiej się rozwodzą. W miarę jak rośnie liczba kobiet niezależnych finansowo, wzrasta ich potrzeba osobistej wolności, a to często prowadzi do odkładania decyzji o małżeństwie. Ludzkie dążenie do łączenia się w pary, tworzenia związków, nigdy się nie zmieni, lecz sposób jego realizacji, to, jak bardzo tego potrzebujemy i jak wiele jesteśmy skłonni dla tego poświęcić, z pewnością tak. Może więc zamiast: „Dlaczego jesteś sama?" należałoby zacząć pytać: „Jak sobie radzisz, będąc sama? ". To nowy wielki świat, a panujące w nim zasady wciąż się zmieniają.
A więc, dziewczyny, powiedzcie, jak to u was wygląda? JULIE JENSEN
ZASADA 1 ZADBAJ O PRZYJACIÓŁ Przypadek Georgii - JA TYLKO CHCĘ SIĘ ZABAWIĆ! TERAZ, KIEDY JESTEM SAMA, MOGĘ WRESZCIE ZASZALEĆ! PRZECIEŻ WY, SINGLE, CIĄGLE IMPEZUJECIE!! KIEDY IDZIEMY NA IMPREZĘ?!!! Dosłownie wrzeszczy mi do słuchawki. - JA SOBIE CHYBA COŚ ZROBIĘ, JULIE. NIE ZNIOSĘ DŁUŻEJ TEGO CIERPIENIA. SERIO, CHCĘ UMRZEĆ. MUSISZ COŚ ZROBIĆ, ŻEBYM UWIERZYŁA, ŻE ZNOWU WSZYSTKO SIĘ UŁOŻY! MASZ MNIE WYCIĄGNĄĆ Z DOMU I PRZYPOMNIEĆ MI, ŻE JESTEM MŁODA I MOGĘ MIEĆ TROCHĘ RADOŚCI Z ŻYCIA! W INNYM WYPADKU NIE WIEM, CO ZROBIĘ!!! Dale, mąż Georgii, dwa tygodnie temu zostawił ją dla innej kobiety, więc ze zrozumiałych względów Georgia była lekko załamana. Zadzwoniła o 8.45 rano. Byłam wtedy w Starbucksie na rogu Czterdziestej Czwartej i Ósmej, w jednej ręce niosąc
tackę z kawami, a w drugiej trzymając komórkę. Włosy opadały mi na oczy, cztery kubki grande mochaccino niebezpiecznie przechylały się w stronę mojej lewej piersi i jednocześnie usiłowałam wręczyć należność sympatycznej dwudziestoparoletniej kasjerce. To się nazywa wielozadaniowość. Byłam na nogach już od czterech godzin. Pracuję w dziale promocji dużego nowojorskiego wydawnictwa i do moich obowiązków należy między innymi wożenie naszych autorów na wywiady do mediów. Tego dnia miałam pod opieką trzydziestojednoletnią pisarkę Jennifer Baldwin. Jej poradnik Jak będąc w ciąży, pozostać atrakcyjną dla męża z miejsca stał się bestsellerem. Kobiety w całym kraju zabijały się o niego. To przecież jasne jak słońce, że podobanie się mężowi to dla kobiety w tym okresie absolutny priorytet. W tym tygodniu robiłyśmy rundkę po najważniejszych porannych programach telewizyjnych: Today, The View, Regis and Kelly. Stacje WPIX, NBC i CNN, które odwiedziłyśmy tego ranka, łyknęły temat w całości. Któż chętnie nie puści materiału pokazującego kobietom w ósmym miesiącu ciąży, jak wykonać striptiz przed swoim facetem. Autorka książki, jej agentka i osobista specjalistka od PR, czekały teraz na mnie
niecierpliwie w limuzynie przed kawiarnią. Na mnie spoczęła odpowiedzialność dostarczenia im niezbędnego zastrzyku kofeiny. - Georgia, ty poważnie o tym samobójstwie? Bo jeśli tak, od razu wezwę karetkę. - Gdzieś czytałam, że nie wolno lekceważyć takich gróźb, choć podejrzewam, że Georgia robiła to tylko po to, żebym ją zabrała na drinka. - JAKĄ KARETKĘ, JULIE? JESTEŚ ŚWIETNĄ ORGANIZATORKĄ, ZADZWOŃ DO TYCH SWOICH KOLEŻANEK, Z KTÓRYMI ZAWSZE IMPREZUJESZ. JEDŹMY NA MIASTO! Idąc do auta, myślałam, jak bardzo mnie to już męczy, ale wiedziałam, że Georgia przechodzi trudny okres i zanim się z tego wygrzebie, pewnie nieraz będzie jeszcze gorzej. To historia stara jak świat. Dale'owi i Georgii urodziły się dzieci, przestali ze sobą sypiać, a zaczęli się kłócić. Oddalili się od siebie, a potem Dale oznajmił, że się zakochał w jakiejś dwudziestosiedmioletniej cizi, instruktorce samby, którą poznał w klubie fitness Equinox. Może jestem dziwna, ale mnie się wydaje, że namiętny seks też mógł mieć z tym coś wspólnego. Poza tym (nie chcę być nielojalna wobec Georgii, a już na pewno nie śmiałabym sugerować, że trochę winy leży
po jej stronie, bo przecież „Dale to dupek" i „od teraz obie go nienawidzimy"), muszę powiedzieć, że moim zdaniem ona go za mało szanowała. Uczciwie dodam, że jestem na to szczególnie wyczulona. Kiedy widzę, jak zmoknięty mężczyzna rozkłada parasolkę nad głową swojej żony po tym, jak przeszedł w deszczu pięć przecznic, żeby przyprowadzić samochód pod samą restaurację, a żona nawet nie mruknie „dziękuję", to naprawdę się wkurzam. I zauważyłam, że Georgia tak samo traktowała Dale'a, zwłaszcza gdy zwracała się do niego tym tonem. Nie udawajmy, to nic innego jak zwykła pogarda. Wyraz niechęci i zniecierpliwienia. Dźwiękowy odpowiednik przewracania oczami. Niepodważalny dowód na niedoskonałość instytucji małżeństwa wyrażony jednym zdaniem: „Przecież mówiłam, że maszynka do popcornu stoi nad lodówką". Gdyby oblecieć świat, pozbierać do worka cały ten ton, który się wydobywa z ust wszystkich żon i mężów w każdym zakątku Ziemi, zwieźć na pustynię w Nevadzie i wypuścić, ziemia dosłownie zapadłaby się pod ciężarem globalnej ludzkiej irytacji. Georgia tym właśnie tonem zwracała się do Dale'a. Nie był to oczywiście jedyny powód ich rozstania. Ludzie bywają irytujący, a w małżeństwie są przecież i dobre, i złe dni.
Zresztą, co ja tam wiem... Mam trzydzieści osiem lat i od sześciu jestem singielką. (Tak, sześciu.) Nie żyję w celibacie, spotykam się z facetami, ale nie mam z kim spędzać świąt. Wyobrażam więc sobie, że swojego ukochanego zawsze traktowałabym dobrze. Nigdy nie byłabym wobec niego szorstka, ciągle dawałabym mu odczuć, że go pożądam, szanuję i jest dla mnie najważniejszy w życiu. Starałabym się wyglądać seksownie, zawsze bym się uśmiechała, a gdyby o to poprosił, zapuściłabym nawet długi rybi ogon i skrzele i topless popływała z nim w morzu. A Georgia ze względnie zadowolonej z życia żony i matki przeobraziła się w zrozpaczoną, nękaną myślami samobójczymi samotną matkę z dwójką dzieci. I chce zaszaleć. Coś się chyba dzieje, kiedy zostajemy same. Uruchamia się instynkt samozachowawczy ze skutkiem porównywalnym do efektów pełnej lobotomii. Nagle bowiem Georgia przeniosła się w przeszłość do czasów, gdy miała dwadzieścia osiem lat, i zapragnęła chodzić po barach oraz podrywać facetów, zapominając, że w rzeczywistości wszystkie mamy pod czterdziestkę i niektóre z nas robią to nieprzerwanie od lat. Szczerze mówiąc, mnie się już nie chce. Nie mam ochoty
przez godzinę prostować włosów którymś z moich licznych urządzeń, żeby się poczuć na tyle atrakcyjną, by móc wyjść na drinka. Wolę się wcześniej położyć do łóżka, żeby rano wcześnie wstać, ukręcić sobie koktajl i trochę pobiegać. Jestem długodystansowcem. Nie w sensie dosłownym - biegam tylko pięć kilometrów dziennie - lecz jako singielka. Wiem, jakie przyjąć tempo i jak rozłożyć siły. Umiem też ocenić, jak długo bieg będzie trwał. Georgia oczywiście chciałaby „sprzedać" dzieci opiekunce i od razu zerwać się do sprintu. - TY MASZ OBOWIĄZEK MNIE POCIESZYĆ! NIE ZNAM INNEJ SINGIELKI! MUSISZ MNIE GDZIEŚ ZABRAĆ. CHCĘ POIMPREZOWAĆ Z RESZTĄ TWOICH SAMOTNYCH KOLEŻANEK! WY CIĄGLE GDZIEŚ CHODZICIE!! JA TEŻ CHCĘ!!! Zapomina, że jest tą samą kobietą, która ilekroć jej opowiadałam o swoim samotnym życiu, patrzyła na mnie z ogromnym współczuciem i wykrzykiwała jednym tchem „omójbożejabymsięchybazabiła". Ale Georgia zrobiłaby coś, co innym moim przyjaciółkom będącym w stałych związkach nigdy nie przyszłoby do głowy: chwyciłaby za telefon i zorganizowała kolację, zapraszając
kilku wolnych facetów, żebym mogła ich poznać. Albo spytałaby pediatrę swoich dzieci, czy nie ma jakichś kolegów do wzięcia. Zawsze była zaangażowana w poszukiwanie dla mnie Tego Jedynego, nieważne, jak bardzo sama czuła się szczęśliwa i spełniona. To rzadka i piękna cecha. I właśnie dlatego w ten piątkowy ranek, ścierając kawowe plamy z białej bluzki, zgodziłam się zadzwonić do trzech koleżanek, które również są singielkami, i spytać, czy nie poszłyby się rozerwać z jeszcze jedną, świeżo porzuconą i lekko rozhisteryzowaną. Przypadek Alice Georgia ma rację. My, singielki, rzeczywiście mamy wesołe życie. Wprost komiczne. Na przykład taka Alice. Boki zrywać. Pracuje za marne grosze jako obrończyni praw najuboższych mieszkańców Nowego Jorku - przed gruboskórnymi sędziami, okrutnymi prokuratorami i ogólnie przeciw całemu przeciążonemu systemowi. Oddała się sprawie pomocy słabszym poprzez walkę z tym systemem, przeciwstawianie się władzy i obronę naszej konstytucji. Aha, od czasu do czasu musi bronić przed sądem jakiegoś
gwałciciela albo mordercę, o którym wie, że jest winny, i nierzadko załatwia mu wyjście na wolność. Alice jest adwokatem z urzędu. Choć konstytucja gwarantuje nam prawo do posiadania obrońcy, niestety nie może obiecać, że trafimy akurat na nią. Przede wszystkim jest niesamowitą laską. To oczywiście płytkie podejście, ale co tam. Ci ławnicy obradujący w obskurnej sali oświetlonej jarzeniówkami i ten stary, osiemdziesięcioletni sędzia, który musi się babrać w tym całym bagnie, połaszą się na wszystko, co choć trochę jest miłe dla oka. A jeszcze gdy seksowna rudowłosa Alice odezwie się swym głębokim, kojącym głosem z włoskim akcentem ze Staten Island, pojechałbyś do Sing - Sing i odbił wszystkich więźniów, gdyby tylko o to poprosiła. Fachowa wiedza i ogólna charyzma pozwoliły jej zostać najmłodszym profesorem prawa na Uniwersytecie Stanu Nowy Jork. Za dnia ratowała świat, a wieczorami nakłaniała młodych japiszonów, żeby zrezygnowali z marzeń o eleganckich apartamentach na Manhattanie i wakacjach w Hamptons, a w zamian zaangażowali się w publiczną pomoc prawną i robili coś naprawdę pożytecznego. Odniosła niebywały sukces. Sprawiła, że nieposłuszeństwo i
współczucie znów stały się modne. Studenci autentycznie uwierzyli, że pomaganie innym jest ważniejsze od zarabiania kasy. Była ich guru. Tak, piszę w czasie przeszłym, bo pozwoliłam sobie na małe przekłamanie. Prawda jest zbyt bolesna. Alice już nie jest obrońcą z urzędu. - No dobra, w jednym przypadku byłabym za zastosowaniem kary śmierci. - Alice jako dobra przyjaciółka pomagała mi właśnie przewieźć książki z mojego biura na rogu Pięćdziesiątej Ulicy i Ósmej Alei do księgarni przy Siedemnastej Ulicy, gdzie organizowałam spotkanie z autorem (tytuł książki: Jak być idiotą: przewodnik dla idiotów; oczywiście natychmiast stała się przebojem). - Mam na myśli faceta, który spotyka się z trzydziestotrzyletnią kobietą przez pięć lat, aż ta skończy trzydzieści osiem, i nagle odkrywa, że nie potrafi się zaangażować. Cały czas dawał jej do zrozumienia, że chce z nią spędzić resztę życia i nie boi się małżeństwa, a pewnego dnia twierdzi, że „małżeństwo chyba jednak nie dla niego". - Alice przyłożyła palce do ust i gwizdnęła tak głośno, że prawie zatrzymała cały ruch. Podjechała taksówka.
- Proszę otworzyć bagażnik. - Alice wzięła ode mnie ciężki karton z książkami i wrzuciła do auta. - Tak, to jest chamstwo - przyznałam jej rację. - Mało powiedziane. To przestępstwo. Przestępstwo przeciwko moim jajnikom. Zbrodnia dokonana na moim zegarze biologicznym. On mi ukradł pięć cennych lat z okresu rozrodczego, a to powinno się traktować jak rabunek mienia o dużej wartości i karać powieszeniem. - Wyrywała mi z rąk pudło za pudłem i prawie nimi rzucała. Uznałam, że będzie lepiej, jeśli to sama skończy. Kiedy załadowała całość, podeszłyśmy do drzwi taksówki. Alice ani na chwilę nie przestawała mówić. - Nie zamierzam tulić uszu po sobie. Jestem silną kobietą. Sama kieruję swoim życiem. Zobaczysz, jeszcze nadrobię stracony czas. - Co masz na myśli? - Zamierzam zrezygnować z pracy i zacząć szukać faceta. - Alice wsiadła do taksówki i trzasnęła drzwiami. Zgłupiałam. - Co, przepraszam? - Barnes and Noble przy Union Square - rzuciła do kierowcy. - To, co słyszałaś. Zarejestruję się na wszystkich
możliwych portalach randkowych, powysyłam hurtem maile do przyjaciół, żeby mnie poumawiali ze znajomymi kawalerami. Co wieczór będę wychodzić na miasto i mam zamiar szybko kogoś poznać. - Rzucasz pracę, żeby szukać chłopa? - Starałam się, żeby w moim głosie było jak najmniej krytyki i przerażenia. - Właśnie tak - pokiwała energicznie głową. - Nie zrezygnuję z uczelni, muszę z czegoś żyć, ale to będzie w zasadzie moje nowe zajęcie. Tak więc teraz moja najdroższa przyjaciółka, samarytanka, wojownicza księżniczka Xena i Erin Brokovich w jednej osobie, w dalszym ciągu poświęcająca cały swój czas i energię potrzebującym, sama jest w potrzebie - trzydziestoośmioletnia singielka z Nowego Jorku. Nadal jest buntowniczką, lecz teraz za wroga ma Trevora, który jej zabrał cenne lata życia i sprawił, że czuje się stara, niekochana i przerażona. Gdy ją spytać, co robi z zyskanym nagle wolnym czasem, który dawniej wykorzystywała na pomoc dotychczas nie karanym przestępcom w uniknięciu więzienia i panującej tam brutalnej przemocy, najczęściej zaczyna opowiadać:
- Oprócz Internetu i randek w ciemno staram się bywać na wszystkich konferencjach, lunchach i bankietach, na które mnie zapraszają. Nieważne, w jakiej jestem akurat formie. Pamiętasz, jak miałam tę paskudną grypę? Pojechałam na imprezę dla singli w New York Theatre Workshop. Dzień po operacji ręki zażyłam tabletki przeciwbólowe i poszłam na to wielkie przyjęcie charytatywne na rzecz Central Park Conservancy. Nigdy nie wiadomo, kiedy spotkasz mężczyznę, który odmieni twoje życie. Z drugiej strony staram się rozwijać zainteresowania. Dużo czasu poświęcam na to, co kocham, bo wiesz, równie dobrze możesz kogoś poznać, kiedy się tego najmniej spodziewasz. - Co ty wygadujesz? - spytałam podczas jednego z takich wywodów. - Alice, rzuciłaś pracę, żeby poświęcić cały swój czas na szukanie faceta. Jakim cudem to ma się zdarzyć niespodziewanie? - Jeżeli będę cały czas czymś zajęta. Pływam kajakiem po Hudsonie, wspinam się na ściance w Chelsea Piers, chodzę na warsztaty stolarskie w Home Depot. Nawiasem mówiąc, też powinnaś się zapisać. Ostatnio skleciłam śliczną szafeczkę. Myślałam też o kursie żeglarskim w South Street Seaport. Staram się robić rzeczy, które mnie pochłaniają, wtedy mogę
na chwilę zapomnieć, że tak naprawdę to się rozglądam za facetami. Absolutnie nie wolno sprawiać wrażenia zdesperowanej. To jest najgorsze. Słysząc to, ludzie traktują ją jak lekką wariatkę, zwłaszcza że przy tym garściami łyka tabletki na zgagę. Moim zdaniem jej problemy trawienne wynikają z pewnej drobnej dolegliwości zwanej „panicznym strachem przed samotnością". Do kogo więc miałam zadzwonić, jeśli nie do niej, kiedy potrzebowałam się zabawić z grupą koleżanek. Ona w zasadzie zajmuje się tym zawodowo. Zna teraz wszystkich bramkarzy i barmanów w mieście, wszystkie bary, kluby, spelunki, te mało znane i te oblegane przez turystów, i w ogóle wszystkie miejsca, gdzie coś się dzieje. Oczywiście chętnie się zgodziła. - Wchodzę w to - powiedziała. - Nic się nie martw. Zadbamy o to, żeby Georgia przeżyła jutro najlepszy wieczór swego życia. Z ulgą odłożyłam słuchawkę. Wiedziałam, że na Alice mogę liczyć, bo choć jej życie się zmieniło, nadal gotowa jest działać, jeżeli cel jest szlachetny. Przypadek Sereny
- Nie zgadzam się. Nie mam ochoty wdychać dymu. - Jeszcze nie wiesz, dokąd idziemy. - Tak, ale tam na pewno będzie nadymione. Wszędzie tak jest. - Serena, w Nowym Jorku obowiązuje zakaz; nie wolno palić w knajpach. - Wiem, ale i tak jest zbyt duszno. Do tego ten jazgot. Siedzimy w restauracji Zen Palate - od trzech lat jedynym miejscu, gdzie możemy się spotykać. Ona unika jadania na mieście. Unika też sera, glutenu, ananasów, warzyw psiankowatych oraz wszystkich, które nie pochodzą z upraw ekologicznych. Te produkty nie odpowiadają jej grupie krwi. Jeśli się jeszcze nie domyśliliście, Serena jest bardzo, ale to bardzo szczupła. To jedna z tych pięknych, eterycznych blondynek, które się widuje na zajęciach jogi w każdym większym mieście Ameryki. Prowadzi kuchnię wegetariańską w domu pewnej sławnej nowojorskiej rodziny. Nie wolno mi o nich nic mówić, bo Serena kazała mi podpisać umowę zobowiązującą mnie do zachowania tajemnicy. Naprawdę. Zrobiła to, żeby nie mieć wyrzutów sumienia, łamiąc z kolei swoją umowę, którą podpisała z chlebodawcami, kiedy ze mną o nich plotkuje. Powiem tylko tyle, że noszą imiona
Robert i Joanna, a ich synek to Kip. Zresztą Serena wcale się o nich źle nie wyraża; traktują ją bardzo dobrze i chyba cenią sobie jej łagodne usposobienie. Ale na Boga, kiedy na lunch przychodzi Madonna i rzuca komplement na temat kuchni Sereny, ta przecież ona musi się tym komuś pochwalić. Jest tylko człowiekiem. Serena zgłębia także hinduizm. Wierzy w osiągnięcie równowagi psychicznej w każdej sytuacji. We wszystkich przejawach życia chce widzieć boską doskonałość, nawet w tym, że od czterech lat nie była na randce ani nie uprawiała seksu. Uważa, że w ten sposób świat ją informuje, iż powinna więcej nad sobą pracować. No bo jak można być dla kogoś oddanym partnerem, dopóki samemu nie jest się w pełni zrealizowanym człowiekiem? No więc pracuje nad sobą. Tak się zapędziła, że stała się dosłownie ludzkim labiryntem. Współczuję facetowi, który kiedykolwiek się odważy zapuścić w te kręte korytarze i ślepe uliczki, jakimi są jej ograniczenia dietetyczne, harmonogram medytacji, warsztaty new age'owe, zajęcia jogi oraz obsesja na punkcie witamin i picia wody destylowanej. Jeśli jeszcze trochę nad sobą popracuje, nie będzie w stanie wyjść z domu.
Serena jest tego rodzaju przyjaciółką, z którą zawsze spotykam się w cztery oczy; nikt inny jej nie zna. Kiedy przypadkiem gdzieś o niej wspomnę, każdy pyta: „Serena? Masz znajomą o imieniu Serena?". Ale nie zawsze tak było. Poznałam ją w college'u, nie różniła się niczym od reszty. Zawsze była odrobinę neurotyczna, ale wtedy to uchodziło za dziwactwo, nie świadomie wybrany styl życia. Po studiach normalnie umawiała się z facetami, chodziła na randki. Przez trzy lata miała nawet stałego chłopaka. Na imię mu było Clyde. Bardzo sympatyczny, szalał na jej punkcie, ale Serena zawsze wiedziała, że nie jest tym jedynym. W pewnym sensie było jej z tym wygodnie, osiągnęła przyjemną stabilizację (a ona, jak wiecie, lubi zorganizowane życie). Przekonałyśmy ją więc, żeby go niepotrzebnie nie zwodziła. W życiu nie przypuszczałyśmy, że to być może ostatni prawdziwy związek w jej bezglutenowym życiu. Po rozstaniu z Clyde'em chadzała jeszcze na randki - nie tak intensywnie, ale ilekroć ktoś się nawinął. Jednak mniej więcej w trzydziestym piątym roku życia, kiedy nie udało jej się znaleźć nikogo, kim by się poważnie zainteresowała, skoncentrowała się na innych sferach życia. Co, prawdę mówiąc, poleca kobietom większość poradników, które pomagam promować. Radzą też,
aby pokochać siebie. W zasadzie, gdyby je wszystkie sprowadzić do dwóch stów, brzmiałyby właśnie: „kochaj siebie". Nie wiem, czemu, ale potwornie mnie to irytuje. Serena zaczęła się więc skupiać na innych rzeczach i stąd ta dieta oraz kursy hobbystyczne. W przeciwieństwie do Alice, przynajmniej w sprawach sercowych, postanowiła usunąć się w cień. To ryzykowne tak odpuścić sobie marzenia o miłości. Gdy to dobrze rozegramy, zyskujemy spokój, radość życia i pozwalamy, by nasze wewnętrzne światło rozbłysło jaśniej i intensywniej niż kiedykolwiek przedtem. (Tak, napisałam o wewnętrznym świetle człowieka - w końcu mowa o Serenie). Jednak moim zdaniem, kiedy źle się do tego zabierzemy lub trwa to zbyt długo, to nasze światło może się stopniowo wypalić. Przestajemy być atrakcyjne i wypadamy z gry. Wprawdzie porzucenie pracy, aby się skupić na randkowaniu uważam za skrajność, to jednak nie sądzę, by należało siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż miłość sama nas znajdzie. Ona nie jest aż tak mądra i wcale się nami nie przejmuje. Myślę, że miłość przychodzi do tych, których światło jarzy się tak intensywnie, że można by je dostrzec z kosmosu. A światło Sereny, szczerze mówiąc, przygasło
gdzieś między zabiegami płukania jelit a lekcjami tańca afrykańskiego. Mimo to, jej towarzystwo działa na mnie uspokajająco. Z cierpliwością Gandhiego potrafi słuchać, gdy daję upust moim frustracjom związanym z pracą. Oprócz wspomnianych poradników pomogłam wypromować takie pozycje, jak: A zegar tyka!, Jak w 10 dni poznać i poślubić mężczyznę swoich marzeń, Jak poznać, czy on kocha naprawdę oraz absolutny hit Jak zostać słodkim kociakiem (wszak to klucz do kobiecego szczęścia). Dorastałam w New Jersey, nie tak daleko stąd, raptem o jeden most albo tunel od miasta moich marzeń. Przeniosłam się tutaj, żeby zostać pisarką, potem chciałam kręcić filmy dokumentalne, później zapisałam się na zajęcia z antropologii, licząc, że wyjadę do Afryki badać życie masajskich wojowników lub jakiegoś innego ginącego plemienia. Fascynuje mnie nasz gatunek i bardzo mnie kręcił pomysł opisywania go w jakiejkolwiek formie. Zdałam sobie jednak sprawę, że odziedziczyłam po ojcu jego praktyczną naturę. Lubiłam majsterkować i lubiłam też wiedzieć, że mam ubezpieczenie zdrowotne. Dlatego zatrudniłam się w wydawnictwie.
Teraz jednak samodzielność finansowa straciła urok nowości. Przez cały czas Serena słuchała moich wywodów w milczeniu. - Czemu się nie zwolnisz? - pyta w końcu. - I gdzie pójdę? Znowu do działu promocji? Nie znoszę tego. Na zasiłek? Nie jestem aż takim lekkoduchem, uzależniłam się od regularnej pensji. - Czasem trzeba zaryzykować. Jeżeli nawet Serena uważa, że popadłam w rutynę, to naprawdę musi być źle. - Co masz na myśli? - Na przykład: czy nie wspominałaś, że zawsze chciałaś zostać pisarką? - Tak, ale mam nie dość przerośnięte ego. W życiu zawodowym ugrzęzłam w miejscu. Mój wewnętrzny „głos rozsądku", na którym inni tak bardzo polegają, doprowadził tylko do tego, że bałam się podjąć jakąkolwiek odważniejszą decyzję. Ale Serena co piątek cierpliwie wysłuchiwała moich wyrzekań na pracę, jakbym poruszała ten temat po raz pierwszy.
Pomyślałam więc, czemu nie? Moje przyjaciółki zawsze były ciekawe, jaka ona jest. Może uda się ją namówić na wspólną imprezkę? - Szanse, że któraś z nas pozna jutro wymarzonego faceta, są bliskie zeru. Po co się wysilać? - stwierdziła, pogryzając sojowego hamburgera. W świetle faktów Serena ma rację. Co wieczór wyruszam w miasto w nadziei poznania tego jedynego, który będzie mnie obdarzał uwielbieniem do końca życia. Powiedzmy, że robię to dwa, trzy razy w tygodniu od jakichś piętnastu lat. Poznałam wielu, z niektórymi się spotykałam, ale do dziś nie znalazłam takiego, który w wielkiej księdze życia mógłby zostać zapisany jako Ten Jedyny. Jak by nie spojrzeć, wychodzi na to, że spędziłam setki wieczorów, nie poznając mężczyzny moich marzeń. Wiem, wiem, nie tylko taki był cel naszych wypadów. Szłyśmy się przede wszystkim zabawić, świętować naszą wolność i młodość (powiedzmy), to, że jesteśmy zdrowe, pełne energii i mamy szczęście mieszkać w najfajniejszym mieście świata. Zabawne, że kiedy wreszcie masz faceta, pierwsze, co zaczynacie robić, to coraz częściej zostawać w