Dziabi

  • Dokumenty76
  • Odsłony115 745
  • Obserwuję86
  • Rozmiar dokumentów125.3 MB
  • Ilość pobrań74 728

Ukryte żony

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Ukryte żony.pdf

Dziabi Prywatne
Użytkownik Dziabi wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 301 stron)

Claire Avery Ukryte żony

PODZIĘKOWANIA Pragniemy wyrazić głęboką wdzięczność naszej redaktorce Kirstin Sevick, której ciekawe spostrzeżenia, entuzjazm i niezawodny instynkt wielokrotnie pomogły nam w pisaniu tej książki. Chciałyśmy również podziękować naszemu wspaniałemu wydawcy, legendarnemu Tomowi Doherty emu. Nigdy nie udałoby się nam osiągnąć tak wiele bez pomocy i zachęty naszego przyjaciela Billa Fawcetta - jego determinacji i szczerych uwag nie sposób przecenić. Serdeczne podziękowania kierujemy w stronę Teresy Patterson, przyjaciółki i pisarki, która otworzyła przed nami te pierwsze, najważniejsze drzwi. Składamy podziękowania NaNa V. Stoelzle za znakomitą korektę. Za wiarę w sukces naszej książki jesteśmy także wdzięczne niesamowitemu zespołowi do spraw marketingu w wydawnictwie Forge. Zdajemy sobie sprawę, że wielu pracowników Forge'a brało udział w przygotowaniu i wydaniu tej książki - jesteśmy im za to bardzo zobowiązane. Przy zbieraniu materiałów i pisaniu na temat poligamii pomagało nam wiele osób. Za odpowiedzi na nasze pytania o poligamię mamy dług wdzięczności wobec pisarki Andrei Moore-Emmett oraz organizacji Tapestry Against Polygamy pomagającej kobietom poszkodowanym przez sekty mormońskie. Na osobne podziękowania zasługuje pisarka Irenę Spencer za życzliwość i niezwykle inspirującą historię. Dziękujemy również Elaine Tyler z organizacji HOPE za wytężoną pracę na rzecz ofiar poligamii. Chcemy także podkreślić odwagę, poświęcenie sprawie i słowa zachęty Vicky Prunty z organizacji Tapestry Against Polygamy. Wreszcie z całego serca pragniemy wyrazie wdzięczność naszej rodzinie, której głębokie zrozumie i wsparcie okazały się niezbędne w czasie naszej pisarskiej przygody. Bardzo was wszystkich kochamy.

ROZDZIAŁ 1 Odkąd Sara sięgała pamięcią, każdego ranka budziła się zdziwiona, że nadal żyje. Sądziła, że ojciec spogląda na nią tylko po to, żeby obliczyć w głowie szerokość jej szyi oraz siłę nacisku, jaką musiałby wywrzeć, by złamać jej kark. Zaabsorbowanie własną śmiercią odrywało ją od rzeczy- wistości - nie była w stanie planować dalej niż na kilka minut naprzód. Jakimś cudem do tej pory uzbierało się ich tyle, że starczyło na piętnaście lat życia. Czekała przy zdezelowanej furgonetce ojca. Choć upalne powietrze znad pustyni zalegało w dolinie od miesięcy, cała się trzęsła. Ciężko przełykając ślinę, wpatrywała się w świątynię z wyniosłą białą dzwonnicą stojącą na tle wzgórz w kolorze umbry. Nabożny przepych wieży kłócił się z malowanym kredą i pokrytym blachą z aluminium domem spotkań, gdzie prorok Silver już niedługo miał zdecydować, kto ją poślubi. Kątem oka dostrzegła ruch za brudną siatką drzwi moskitierowych prowadzących do jej domu. Szybkim krokiem wyszła stamtąd Rachel, pytając: „Jesteś gotowa?". Ich ojciec wyłonił się z tylnych drzwi otoczony chmarą kobiet i dzieci. Pocałował w policzek każdą z czterech kobiet i zmierzwił włosy maluchom. Podchodząc do furgonetki, miał, o dziwo, uśmiech na twarzy - szeroki, ukazujący wszystkie zęby i dzielący jego policzki na pół jak skorupki rozbitego jajka. Otworzył drzwi pasażera, a dwie siostry wsiadły do środka. - Musicie się pomodlić - nakazał, po czym włączył wsteczny bieg i podpierając się ręką o siedzenie, spojrzał do tyłu. - Przygotować swoje serca i umysły, żeby z pokorą przyjąć słowa proroka Silvera. By to zrobić, Sara przymknęła oczy, ale rozpraszała ją obecność ojca. Czuć było od niego wołowinę z rożna i smar - smród brał się z mazidła, którym codziennie układał sobie fryzurę. Mimo używania żelu włosy sterczały mu za uszami, co Sarze kojarzyło się z rogami barana. Furgonetka gwałtownie przyspieszyła na żwirowej drodze. Sara czuła kłucie w żołądku. Oto nadszedł ten moment. Spojrzała ukradkiem na siostrę, która natychmiast po usłyszeniu polecenia pochyliła głowę i zamknęła oczy. Sara poszła za jej przykładem, lecz nie była w stanie ułożyć żadnej modlitwy. Krążyły pogłoski, że prorok potrafi zajrzeć w głąb

duszy i wyciągnąć z niej właśnie ten grzech, który chciało się ukryć najbardziej. To przypomnienie powinno zachęcić ją do modlitwy, ale jakoś nie pomogło. Przysunęła się bliżej Rachel, a gdy ta odwzajemniła jej dotyk, Sara poczuła się lepiej. Może jej siostra też nie mogła się modlić. Przy wejściu do domu spotkań stały donice - niektóre wielkości wanny - wysadzone różnymi gatunkami kaktusów. Cienkie i podłużne jak otwory strzelnicze okna leżały po obu stronach wejścia do budynku. Sara szła za Rachel i ojcem. Nogi miała jak z waty. W holu nie było nikogo, więc odgłos ich kroków roznosił się echem po pustym budynku, dopóki nie dotarli do biura proroka. Prorok był staruszkiem, emanował jednak młodzieńczą energią. Miał dominującą osobowość, którą przytłaczał Sarę. Był wyższy od jej ojca mierzącego ponad metr osiemdziesiąt, przez co wydawał się ogromny. Miał garbaty nos i kwadratową szczękę. Sieć zmarszczek godna siedemdziesięciolatka okalała jego szare chłodno spoglądające oczy. Sara nigdy wcześniej nie widziała go z tak bliska. Przepełniały ją jednocześnie pokora i strach – chciała stąd uciec jak najprędzej. -Dobrze cię znowu widzieć, bracie Abrahamie - powiedział Silver, energicznie potrząsając na powitanie ręką jej ojca. -To dla nas wielki honor. Silver odwrócił się w stronę sióstr, mówiąc: - Nieczęsto mam zaszczyt oglądać w swoim biurze tak urocze panienki. Zawstydzona Sara podała mu spoconą dłoń. Zaledwie na nią spojrzał, po czym skierował wzrok na Rachel. Ujął jej rękę w swoje masywne dłonie i trzymał ją tak, napawając się jej urodą. - Ty pewnie jesteś Rachel. - Tak, proszę pana. - Rachel nadal patrzyła w dół. Sara z przerażeniem obserwowała, jak prorok palcem wskazującym gwałtownie podnosi jej podbródek zmuszając ją do nawiązania kontaktu wzrokowego. Spośród ludzi, których Sara spotkała w życiu, ten człowiek znajdował się najbliżej Boga, jednak w tym momencie chciała tylko osłonić Rachel przed jego świ- drującym wzrokiem. - Patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię. Sara wstrzymała oddech. Wiedziała, ile wysiłku kosztuje Rachel patrzenie w oczy dorosłym, a co dopiero w oczy wybrańca Boga. - Tak, proszę pana - wyszeptała Rachel. Odchrząknęła i powiedziała nieco głośniej: - Przepraszam.

- Dobre dziewczynki są posłuszne i otrzymują błogosławieństwo. Złe dziewczynki buntują się i zostają przeklęte - oznajmił prorok. - Czy wybierasz całkowite posłuszeństwo nad bunt, błogosławieństwo nad klątwę, Królestwo Niebieskie nad piekło? Czy podporządkujesz się boskiemu autorytetowi, którym obdarzył mnie nasz Ojciec Niebieski za sprawą Prawa Przypisania? - Tak - odparła Rachel. Prorok opuścił ręce i spojrzał na Sarę. Powtórzyła proklamację za Rachel, lecz słowa wydały się jej puste. Nie obchodziło ją, kogo wybierze na jej męża prorok. Jej życie podzielone było na minuty, które należało przetrwać, i nie miało innego celu. Mimo to poczuła, że jest odrobinę ciekawa. - Dobrze. - Prorok uśmiechnął się po ojcowsku. - Usiądźcie, proszę. Przed olbrzymim mahoniowym biurkiem stało kilka krzeseł obitych bordową skórą. Prorok Silver zajął miejsce za biurkiem i zaczął przewracać papiery. Sarze zdrętwiała górna warga jak zawsze, gdy się czegoś bała. Prorok odchrząknął, podniósł okulary i włożył je sobie nisko na nos. - Przejdźmy do sedna sprawy. - Spojrzał na kartkę papieru leżącą na blacie, po czym podniósł swój przenikliwy wzrok na Sarę i jej siostrę. - Zostaniecie matkami naszych przyszłych kapłanów. Być może wasi synowie, zostaną powołani do pełnienia zaszczytnej funkcji w Radzie Zgromadzenia. To wielka odpowiedzialność, o czym należy pamiętać, umieszczając dziewczęta w błogosławionych związkach. Zazwyczaj moja rola jest prosta. Gdy dziewczyna osiąga odpowiedni wiek, członek naszego zgromadzenia doznaje objawienia i prosi o jej rękę. Wtedy modlę się o Boże przewodnictwo i dostaję odpowiedź od Pana Najwyższego. Sara wyczuła ruch swojego ojca, który przytaknął słowom proroka skinieniem głowy. - Czasem Pan nasz odpowiada mi od razu i para zostaje połączona na wieczność w ciągu paru tygodni od objawienia małżeństwa. Czasem jednak Pan ma inne plany, które mogą zostać zrealizowane dopiero po miesiącach albo latach oczekiwania na boskie natchnienie - ciągnął prorok Silver. Sara powstrzymała nerwowy uśmiech. Pomyślała o tych kilku dziewczętach, które nie pojawiły się w objawieniach żadnego mężczyzny. Henny Reynolds już dawno skończyła dwadzieścia lat. Urodziła się z poważną deformacją kończyn -jej ręce przypominały malutkie nóżki kurczaka. Przyjaciółka jej matek Julia Walter chorowała na łuszczycę. Płaty

złuszczonej skóry wystawały nad kołnierz jej sukni i owijały jej skórę niczym gadzia obroża. Przyszły jej na myśl także inne dziewczęta - każda z nich cierpiała na jakiś defekt i nie wyszła za mąż. Prorok Silver rozparł się wygodnie na krześle i odłożył okulary. Patrząc na Rachel, powiedział: - Zbliżają się twoje szesnaste urodziny, a nadal nie zostałaś nikomu przypisana. Sara jest od ciebie kilka miesięcy młodsza, ale musi poczekać, aż zostaniesz żoną, zanim sama kogoś poślubi. - Prorok podrapał się po brodzie. - Jednakowoż wynikła pewna sytuacja, która tylko opóźni twoje zamążpójście. Sara szybko spojrzała na Rachel, której zaczęła drżeć dolna warga. Chciała złapać ją za rękę, żeby dodać jej otuchy. - Miało miejsce szesnaście objawień u różnych członków naszego zgromadzenia. - Prorok oparł się plecami o krzesło. Sara bała się, że zaraz zwymiotuje. Przycisnęła palec wskazujący do górnej wargi, sprawdzając, czy nie odmówi jej posłuszeństwa. - Czy mam przez to rozumieć - wykrztusił ojciec - że szesnastu mężczyznom objawiło się małżeństwo z Rachel? - Zgadza się - odparł Silver. - Sprawę komplikuje fakt, iż kilka z nich zgłosili święci mężowie zasiadający w naszej radzie. Ojciec pochylił się do przodu. - Którzy to bracia? - Nie powinno cię to obchodzić. - Prorok złożył kartki i włożył je z powrotem do teczki. - Czekałeś zbyt długo. Zasięgnąłeś mojej rady dopiero, gdy twoje córki mają po piętnaście lat. Większość mężczyzn przychodzi do mnie z dziewczętami, które osiągnęły wiek gotowości, czyli trzynaście lat. - Ale nasze prawo stanowi, żeby przyjść nie później, niż gdy córka skończy piętnaście lat. - Tak, ale nie wówczas gdy masz córkę tak wyjątkowo błogosławioną jak Rachel, Serce Sary zabiło lękiem. Była nieco zdziwiona, że prorok użył słowa „błogosławiona" w odniesieniu do urody jej siostry. Zazwyczaj gdy kobietę nazywano błogosławioną, miało to związek z jej płodnością. Piękno Rachel od zawsze oddziaływało na członków jej rodziny. Miała gęste kasztanowe włosy, zielononiebieskie oczy w pewnym świetle ujawniające złote ogniki oraz miłe usposobienie, które budziło miłość albo wywoływało napady szału wśród mieszkających z nią osób. Wszystkie

dzieci ją uwielbiały, lecz matki od czasu do czasu czuły się przez nią zagrożone. Jednak najbardziej martwił Sarę gniew ich ojca. Rozkwitająca z roku na rok uroda Rachel coraz bardziej go rozjuszała. Ojciec odchrząknął. - Co powinienem zrobić? - Pan ma wyjątkowy plan względem twojej córki. Nie zdawałem sobie z tego sprawy, dopóki jej nie zobaczyłem. Zanim podejmę jakąkolwiek decyzję, muszę się pomodlić. - Prorok Silver chrząknął i zwrócił się do Rachel: - Oczywiście jest w tobie coś, co sprawiło, że ci mężczyźni pomylili własne pragnienia z wolą Bożą. Czy w jakikolwiek sposób nakłaniałaś ich do tego? Rachel pokręciła głową powoli i niejednoznacznie. - Jeszcze to sprawdzę. - Prorok Silver zwrócił się teraz do ojca. - Muszę zobaczyć się z Rachel sam na sam w moim biurze, żeby przedyskutować tę sprawę. Czy nie masz nic przeciwko? - Ależ nie. - Głos jej ojca brzmiał słabo, gdy zakłopotany wiercił się na krześle. - Co z moją młodszą? Ma czekać, aż Rachel zostanie komuś przypisana? Sara wstrzymała oddech. Po raz pierwszy od wielu tygodni obudziła się w niej nadzieja, że może uda jej się skończyć szkołę, zanim jej małżeństwo dojdzie do skutku. - Walterowi Merrickowi objawiło się małżeństwo z Sarą. Modliłem się w tej intencji do Boga, który nakazał mi, by Sara należała do brata Waltera. Sara zacisnęła zęby i powstrzymała krzyk. Nagle pokój wydał jej się mniejszy, a powietrze cięższe. Wsparła ręce na krześle, jakby przygotowywała się do odlotu, lecz nie miała dokąd uciec. - Po ślubie Rachel przyjdzie pora na Sarę. Do tego czasu - tu prorok zwrócił się do Sary - pozostaniesz narzeczoną. - Ale to mój... - Serce Sary o mało nie wyskoczyło jej z piersi. Ugryzła się w język, zanim zdążyła wyrazić swój sprzeciw. - Ośmielasz się kwestionować wolę Bożą? - Nie, proszę pana, nie... - Chodź od jej ostatniego posiłku minęła niespełna godzina, obiad przesunął się jej w stronę przełyku. Spojrzała na Rachel, której twarz zastygła w niemym błaganiu, by nie przeciwstawiała się prorokowi. Nagle przypomniały jej się słowa, których nauczyła ją matka. - Ja... Przepełnia mnie wdzięczność za to niebiańskie przypisanie. - To dobrze. Ten związek będzie dla ciebie błogosławieństwem.

Nie miała innego wyjścia, jak zaakceptować nakazy proroka. Wyjdzie za przyrodniego brata swojego ojca. Nawet śmierć nie da jej wytchnienia. Po zaślubieniu swojego wujka w świątyni będzie do niego należała nie aż po grób, ale jeszcze dłużej. Będzie jego żoną przez całą wieczność. - A więc - zaczął prorok odsuwając teczkę na bok. – Myślę, że nasze spotkanie było bardzo udane. - Wydawało się, że rzeczywiście czerpał z niego przyjemność. Zupełnie, jakby niszczenie jej życia było rozrywką. Odwrócił głowę w stronę Rachel i powiedział: - Będziemy w kontakcie. Powoli prześlizgiwał się wzrokiem od stóp Rachel do jej twarzy, co wprawiło Sarę w zakłopotanie. Nie wydawał się zainteresowany zbawieniem Rachel, tylko czymś zupełnie innym. Sara skuliła się nieco, krzyżując ręce na swojej talii. Wzbierało w niej poczucie straty - przygnębiające i obezwładniające. Właśnie kończyło się ich dzieciństwo. Ojciec przytrzymał swoim córkom drzwi, żeby mogły wyjść pierwsze. Ten niewinny gest wywołał w Sarze zaniepokojenie. Gdy weszły do samochodu, usiadła bardzo blisko Rachel i czekała w napięciu na rozwój wydarzeń. Ostrożnie zamknął drzwi, po czym gwałtownie obrócił się, wymachując rękami. Uderzył nimi w delikatną twarz Rachel, a z jego ust dobiegły słowa ostre i jadowite niczym zęby piranii: - Ty bezwstydna nierządnico! - Złapał w garść jej włosy i szarpnął jej głowę do góry. - Jak śmiesz paradować wśród członków naszej wspólnoty jak jakaś dziwka! Sprowokowałaś swoim zachowaniem nawet najświętszych mężów! - Przepraszam... - Rachel podniosła ręce w geście obronnym. - To nie moja wina. - To nigdy nie jest twoja wina. - Puścił jej włosy, szarpnął dźwignię zmiany biegów i zaczął wycofywać furgonetkę z miejsca parkingowego. Jechała zadziwiająco wolno, zważywszy na niepohamowaną złość wypełniającą teraz wnętrze auta. Za rogiem ojciec wcisnął gaz, koła zakręciły się w miejscu i żwir rozsypał się na boki. Pomknęli drogą. - Wyszedłem na ojca, który nie ma kontroli nad własną córką. Okryłaś hańbą całą rodzinę i zszargałaś moje dobre imię swoją bezwstydnością! - Uderzył pięścią w kierownicę. Sara przylgnęła do drzwi furgonetki i przyciągnęła do siebie siostrę najbliżej, jak się dało. Chwyciła za obie dłonie Rachel i poczuła dreszcze przerażenia, które ją przenikały. Sara wiedziała, że powinna powiedzieć coś w jej obronie, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu. Czuła się tak, jakby

pływała w powietrzu obok swojego ciała i jechała obok tych dwóch dziwnych dziewczyn, na które ktoś się wydzierał. Uszczypnęła się mocno w ramię, żeby wrócić do siebie. - Słyszałaś, co prorok powiedział? - W jego głosie przebrzmiewał napastliwy ton. Zawsze sprawiał, że powietrze okręcało się wokół stóp Sary jak ponura mgła. - Powiedział, że nie mam kontroli nad swoją rozpustną córką, która prowokuje nawet najświętszych mężów! - Ojcze, przykro mi. - Przykro? Przykro to ci będzie, jak z tobą skończę. W domu czekał na nich odświętny obiad. Wymyślny trzypiętrowy tort cytrynowy, który upiekła bez wątpienia matka Sary Anna, dumnie zajmował środek stołu. Anna uwielbiała piec - była to jedna z niewielu chwil, kiedy Sara widziała prawdziwy uśmiech błądzący po jej cienkich ustach. Tym razem nie było świętowania. Matki krzątały się po pokoju, a ich twarze stężały w niepokoju, gdy ojciec nie chciał opowiedzieć o przebiegu spotkania. Nie śmiały na niego naciskać. Sara cierpiała męczarnie, czekając, aż Rachel wyjdzie z karnej szopy.. Wydawało się jej nieprawdopodobne, że dom tętni codziennym życiem. Rachel była bita - czy nie powinien zadzwonić jakiś alarm? Czy nie powinny do nieba lecieć modlitwy? Zamiast tego dom wypełniało trajkotanie matek, szczebiot dobiegający z pokoju chłopców oraz szczęk talerzy zbieranych ze stołu i wkładanych do zlewu, przy którym zmywała Sara. Przez małe okno Sara obserwowała jaśniejący sierp księżyca i słońce gasnące nad horyzontem. Wściekała się, że nikogo, nawet natury, nie obchodziło to, co się działo z Rachel. - Saro Annę, mówię do ciebie! Sara podskoczyła w miejscu i o mało nie upuściła talerza. Odwróciła się, by spojrzeć na matkę Marylee, pierwszą żonę swojego ojca, która miała szerokie biodra i pełne usta. Urodziła Rachel, Rowana, Russella i Rudy ego. Sara nazywała ją w myślach Królową, ponieważ okropnie się panoszyła i uważała za bardziej błogosławioną tylko z racji swojego pierwszeństwa. W opinii Sary Królowa po prostu udręczyła się małżeństwem przed pozostałymi trzema żonami. - Przepraszam, zamyśliłam się. - Wiem, o czym myślałaś. - Matka Marylee skinęła głową w stronę szopy. - Lepiej przestań i skup się na talerzach, zanim któryś stłuczesz. Zrozumiano? - Położyła kolejny stos talerzyków deserowych na kuchennym blacie.

- Będę bardziej uważać. Sara znów stanęła przodem do zlewu i zanurzyła ręce w tłustej wodzie, ale matka Marylee nie ruszała się z miejsca. Zmieniła ton na lekki i niezobowiązujący: - Jak spotkanie? Sara poczuła, że Marylee wpatruje się w nią z natężeniem, bo tysiące igieł przypuściły szturm na jej plecy. Wyprostowała się jakby w przygotowaniu na uderzenie w tył głowy. - Dziwnie wyszło - ciągnęła matka Marylee. - Twój ojciec nawet nie spojrzał na odświętny tort, który specjalnie przygotowałyśmy. Co ta dziewczyna znowu zrobiła, żeby go zdenerwować? Ta dziewczyna, chciała powiedzieć Sara, jest twoją córką i ma imię. Zamiast tego stłumiła gniew i zwróciła twarz w stronę Marylee, mówiąc: - Nic. Rachel nie zrobiła zupełnie nic. - Nigdy w to nie uwierzę. - To prawda. Zaszła jedna wielka pomyłka. - Sara odwróciła się do zlewu i znów zanurzyła ręce w pomyjach. - Jak to pomyłka? Sara dmuchnęła sobie w oczy, żeby powstrzymać napływające do nich łzy. - Odpowiadaj! - Ja... ja należę do wuja Waltera. - Sara zerknęła na matkę Marylee. Na ułamek sekundy pojawił się w kąciku jej ust mały wykrzywiony grymas, który zdradził jej zadowolenie. Skinęła głową. - To dobry człowiek. Powinnaś być wdzięczna. Zorganizujemy przyjęcie zaręczynowe, gdy wróci z misji w przyszłym roku. Szmer gratulacji dobiegł zza jej pleców. Kamień spadł jej z serca, a oczy zaszkliły się łzami pachnącymi solą. Dała radę je zdusić. Przynajmniej jej narzeczony będzie daleko jeszcze przez jakiś czas. Nagle uderzyła ją świadomość, że zostanie matką swoich kuzynów i żoną swojego wuja. - A Rachel? - zapytała Marylee. - Prorok jeszcze nie zdecydował. - Jak to? Masz wyjść za mąż przed Rachel? - Nie. Chodzi o to, że niebiańskie małżeństwo z Rachel objawiło się szesnastu mężczyznom. Oczy Marylee nieco się rozjaśniły, ale wyraz twarzy pozostał niezmieniony. Sara kontynuowała:

- Prorok Silver mówił, że musi się pomodlić o decyzję. - Szesnastu? - spytała rodzona matka Sary. Po otrząśnięciu rąk z wody Sara sięgnęła po ścierkę i zwróciła się do swojej matki: - Tak. Kilku z nich to apostołowie. Matka Marylee opadła na kuchenne krzesło, jakby przytłoczyła ją waga sytuacji. - Wielkie nieba. Dwudziestojednoletnia matka Jane posadziła sobie małą Alice na kolanach. Dziecko złapało cienki brązowy warkocz swojej matki, po czym włożyło do ust jego końcówkę i marniało ją z zadowoleniem. Najnowsza matka Esther zwróciła się do Marylee z pytaniem: - Co to oznacza? Esther została wychowana w tradycyjnej rodzinie mormońskiej. Była bystra i zabawna, ale mniej atrakcyjna niż pozostałe matki. Powiedziała Sarze, że Abraham był jej „pierwszą miłością". Wracała do domu z pracy w pobliskim Wal-Marcie, kiedy zepsuł jej się samochód. Ojciec Sary pomógł jej zmienić koło i w ciągu miesiąca została mu przypisana jako czwarta żona. Marylee krążyła po kuchni. Z każdym krokiem jej tłuste uda uderzały o siebie. Stanęła na chwilę, pocierając otwartymi dłońmi policzki. - Nie mam pojęcia. Nigdy o czymś takim nie słyszałam. - Dlatego ojciec zabrał ją do szopy. Powiedział, że jest nierządnicą. Marylee zatrzymała się. Sara nie mogła zobaczyć wyrazu jej twarzy, bo stała odwrócona do niej plecami. Sara ciągnęła: - To niesprawiedliwe. Rachel jest taka cicha i nieśmiała. - Nie waż się podważać autorytetu swojego ojca! - Marylee odwróciła się w jej stronę. - Musiała zrobić coś, czym zasłużyła na bicie. - Nic nie zrobiła. - To dlatego że pozwoliliśmy im chodzić do szkoły w zeszłym roku - wtrąciła się matka Sary, chwytając się pod boki. Anna była sucha i kanciasta. Cięte komentarze pasowały do jej oblicza przypominającego orła. Prócz Sary wydała na świat jej młodszych braci Setha i Sammy'ego. Biologiczni bracia Rachel nosili imiona na „r", imiona dzieci matki Jane zaś zaczynały się na „a". Ten system nazewnictwa stworzył ojciec, żeby pamiętać, które dziecko spłodził z którą matką. - Pewnie Rachel zwróciła uwagę zbyt wielu chłopców w szkole i

zasmakowała grzechu próżności - dodała matka Marylee. - Kto wie, czego jeszcze nauczyła się w tym miejscu pełnym bezbożników. Esther odparła: - Siostro Marylee, wiesz przecież, że jedna trzecia szkoły to członkowie Kościoła Krwi Baranka. Trudno więc uważać ją za pełną bezbożników. Poza tym Rachel nigdy nie stara się zwracać na siebie uwagi. Matka Esther wstawiła się za Sarą i Rachel, żeby mogły chodzić do szkoły średniej przez kolejny rok. - Nie obchodziłoby mnie nawet, gdyby do tej szkoły chodziły wyłącznie dzieci ze wspólnoty - ciągnęła Marylee, - Kadra nauczycielska i tak zmusiłaby je, żeby swoją wiarę zostawiły za drzwiami i uczyły się historii gojów. - Nazywa się to rozdziałem państwa od Kościoła. Nie mówię, że tak powinno być, ale należy respektować prawo - odpowiedziała Esther. - Jedyne prawo, jakie muszą respektować nasze dzieci, to prawo Boże - Marylee sapnęła, broniąc cnoty. - Muszą się też nauczyć funkcjonować w prawdziwym świecie - zaoponowała Esther. Sara mogłaby teraz usłyszeć w kuchni dźwięk upadającej szpilki. Odwróciwszy się w stronę zlewu, starała się zagłuszyć ciszę brzękiem sztućców. Była wdzięczna matce Esther za obronę szkoły, ale tym sposobem pogorszyła sytuację, która już przedtem była zła. Matka Esther nie pochodziła z fundamentalistycznych mormonów i choć zmieniła wyznanie, inne matki nie miały do niej zaufania. Całe życie powtarzano im, że nie fundamentalistyczni mormoni i goje byli poplecznikami szatana. Matka Marylee oburzyła się. - Jak śmiesz! Przecież to wszystko twoja wina. - Wina? Czy to moja wina, że mężczyźni pożądają Rachel? -W głosie Esther słychać było odwagę, ale cofnęła się o parę kroków. - Jak śmiesz lżyć na intencje świętych mężów! Esther sapnęła: - Świętych? Chyba świntuszących. Sara nie wiedziała, co to znaczy „świntuszyć". Matka Jane podeszła do matki Esther i uderzyła ją mocno w twarz. - Jak śmiesz! Matka Esther ujęła swoją twarz w dłonie i zszokowana, przyglądała się w ciszy swoim siostrom-matkom.

- Saro, wyjdź stąd! - wrzasnęła Marylee. - Ale naczynia... - Wynocha! Sara pospiesznie wytarła ręce w ścierkę i wybiegła z kuchni. Puściła mimo uszu prośby swoich braci, żeby przyszła i pobawiła się z nimi. Wspięła się po schodach do pokoju, który dzieliła z Rachel. Na strychu było ciemno i tylko cienka strużka wieczornego światła błyskała zza ręcznika powieszonego w małym oknie. Sara przykucnęła i odsunęła ręcznik. Szybko przetarła rękawem zaparowaną szybę - skutek działania klimatyzacji obciążonej sierpniowym upałem. Spojrzała uważnie na karną szopę otoczoną gęstym pierścieniem sosen. Podmuch wiatru wachlował ich korony, a zwiane igły zlatywały niczym serpentyny na metalowy dach. Niosący się echem po wzgórzach ryk silnika samochodu przebił się przez warkot klimatyzacji. Sara chciała się teraz znaleźć w tym samochodzie. Nieważne, z kim ani gdzie by nim pojechała, na pewno byłoby tam lepiej niż tutaj. Szyba znów pokryła się parą. Podnosząc rękaw, by znów ją wytrzeć, zauważyła, że drzwi szopy się otwierają. Sara opuściła ręcznik, starając się, by nikt jej nie zauważył. Wychwyciła zgrzyt zasuwki ukradkiem otwieranych drzwi, a potem ciche kroki na schodach. W ciemności ich spojrzenia na chwilę się spotkały, po czym Rachel położyła się na materacu. - Nic ci nie jest? Mogę ci coś przynieść? Rachel wbiła twarz w materac. Sara chciała do niej podejść i ją utulić, ale bała się. Zamiast tego przypatrywała się jej, szukając fragmentów odkrytej skóry, co dałoby jej jakieś pojęcie o odniesionych przez Rachel ranach. Długa spódnica przykrywała nogi Rachel aż do stóp odzianych w grube szare pończochy. Jeden mokasyn częściowo wisiał na jej stopie, drugi leżał na podłodze. Sara nie była w stanie wymyślić ani jednej rzeczy, którą mogłaby ją pocieszyć. Poryw bezsilnej złości przyspieszył jej puls i zacisnął ręce w pięści. Grzechem było kwestionować decyzje kapłana rodziny, ale nie mogła zrozumieć, dlaczego tak traktował Rachel. Nagle zrobiło jej się siebie żal. - Jakim cudem ty dostałaś szesnaście propozycji, a ja wuja Waltera? Rachel wciągnęła powietrze i potrząsnęła głową.

- Nie mam pojęcia... - Chciałabym wyglądać tak jak ty. Rachel spojrzała na Sarę z niedowierzaniem. - Dlaczego miałabyś chcieć? Jesteś ładniejsza ode mnie. - Daj spokój, wyglądam jak koń. Wszystko w Sarze wydawało się za długie - jej nogi, ręce i twarz. Bycie chudą jak szkapa nie dodawało jej urody. Wiedziała, że nie jest rodzinną pięknością, i choć cieszyła się, że mózg nieźle u niej funkcjonuje, wolałaby go trzymać w atrakcyjniejszym opakowaniu. Chciała być drobna, a była tylko o trzy centymetry niższa od swojego ojca i nosiła buty w rozmiarze czterdzieści pięć, które dudniły przy chodzeniu, zwracając uwagę wszystkich dookoła. Szyli prawie wszystkie swoje ubrania, jednak w sklepie wspólnoty nie było tak dużych butów dla kobiet. Ponieważ jej rodzina odmówiła wspierania sklepu obuwniczego gojów, Sara została zmuszona do noszenia męskich butów. Wstydziła się na samą myśl o absurdalnym połączeniu sukni z prerii i czarnych sznurowanych butów roboczych. W przeciwieństwie do niej, Rachel miała ciało, które cechowała symetria godna boskiego planu. Sara westchnęła. - Czy dzisiaj to była jawa czy tylko sen? - Niestety, rzeczywistość. - Nie mogę uwierzyć, że mam poślubić wuja Waltera. - Musisz się modlić, żeby przyjąć z pokorą święty rozkaz Pana - odparła mechanicznie Rachel. - Jak więc wytłumaczysz fakt, iż Pan zesłał szesnaście świętych rozkazów, z których każdy neguje pozostałe, i wszystkie dotyczą objawienia niebiańskiego małżeństwa z tobą? Rachel milczała przez chwilę. - Nie mogę. - Ja mogę. Tylko posłuchaj. Niedługo prorok Silver sam dozna objawienia i skończysz jako jego żona, a tym samym matka setek dzieci, zanim skończysz szesnaście lat. - Tak się nie stanie. - Głos Rachel zdradzał ogarniającą ją panikę. - Jeśli miałabym zostać jego żoną, doznałby objawienia przed naszym spotkaniem. - Ale to dzisiaj zobaczył cię po raz pierwszy.

- Co przez to rozumiesz? Sara wzruszyła ramionami. - Nic takiego. - Cóż, moje serce będzie otwarte, czekając na wolę Wszechmogącego. Sara chciałaby kiedyś dorównać Rachel w wierze. - A więc miejmy nadzieję, że jej nie przekaże do czasu, aż skończymy szkołę średnią. - Sara krążyła po pokoju, próbując rozproszyć swoje obawy. - Umrę bez szkoły. Rachel odetchnęła z niecierpliwością. - Nie, nie umrzesz. Ja z kolei chciałabym wyjść za mąż i urodzić dzieci. - Przewróciwszy się na brzuch, wetknęła poduszkę pod swój podbródek i pogrążyła się w myślach. - Może zostanę pierwszą żoną. - Chcesz się o to założyć? - Zakładanie się to grzech. Dlaczego nie? Dlaczego nie mogę być pierwszą żoną? - Ponieważ kilku z tych objawień doznali apostołowie, którzy są reliktami z epoki kamienia. - Z czego? - Z czasów przed wynalezieniem sztućców. Rachel wpatrywała się w nią osłupiała. Sara pokręciła głową. - Nieważne. Chodzi mi o to, że apostołowie zawsze dostają wisienkę na torcie, a w tym przypadku jesteś nią ty. - To nieprawda. Jesteś ode mnie dużo mądrzejsza i... - Mężczyznom nie zależy na inteligencji, tylko na... - Sara dostrzegła strach w oczach Rachel, gdy wypowiadała te słowa, więc przerwała, by poszukać bardziej odpowiednich. - Zależy im na... duchowej czystości. Wspaniałej pomocnicy na ziemi i w życiu wiecznym. - Czyli na kimś takim jak ty. - Nie. Sarę zastanawiało, że apostołowie i bogatsi mężczyźni zawsze żenili się z najpiękniejszymi dziewczętami. Skoro małżeństwo wynikało z rozkazu Boga, dlaczego tak się działo? Dogmaty prawdziwej wiary mormońskiej nakazywały, aby jeden mężczyzna pojął trzy żony, co zapewni mu „pełnię zbawienia w życiu wiecznym". Ale większość na tym nie poprzestawała. Prorok miał co najmniej pięćdziesiąt żon. Sara zagryzła wargi, odmawiając krótką modlitwę o przebaczenie. Musi przestać kwestionować decyzję najbardziej prawych z mężów, bo niczym nie różniło się to od

kwestionowania woli Boga. Sara zerknęła na siostrę. Rachel wyglądała na równie zmartwioną co ona, więc Sara odchrząknęła: - Ach, kto wie, jaki rodzaj mężczyzny zaplanuje dla ciebie Pan. Może zostaniesz pierwszą żoną. - Przecież przed chwilą powiedziałaś... - Wiem, co powiedziałam. - Sara chwyciła za szczotkę leżącą na stoliku nocnym i zaczęła metodycznie czesać włosy. - Mam należeć do wuja Waltera na całą wieczność. Jak mam się teraz do niego zwracać? Wuju? Wally? Walcie? - Pochyliła głowę, pozwalając, by włosy opadły jej na twarz. Przeczesywała je z coraz większą siłą, a ciągnięcie włosów i drapanie skóry głowy, o dziwo, przynosiły jej spokój. - Sądzisz, że jest tak okropny jak ojciec? - Nie, oczywiście, że nie jest tak okropny jak ojciec. - Rachel zachłysnęła się powietrzem, gdy zorientowała się, co potwierdziła na głos. - Ojciec nie jest okropny. On po prostu... traktuje odpowiedzialnie swoje obowiązki. Na jego barkach spoczywa odpowiedzialność za nasze zbawienie. Sara nie mogła uwierzyć, że jej siostra broni ojca tuż po biciu. Za każdym razem gdy Sara wychodziła z karnej szopy, chowała twarz w poduszce i miotała na niego przekleństwa. Uderzała pięściami w łóżko, wyobrażając sobie, że to jego twarz. Oczywiście potem zawsze modliła się o wybaczenie. W końcu nienawistne myśli o własnym ojcu zagrażały jej duszy. Rachel otoczyła siebie ramionami, jakby próbowała nie dopuścić do rozpadnięcia się swojego ciała na dwie części. Sarę ogarnęły wyrzuty sumienia. - Może twój mąż będzie przystojny i młody? - Naprawdę tak myślisz? Kłamiąc, Sara odwróciła wzrok. - Pewnie. Pomyśl, jakie są zalety bycia pierwszą żoną. Będzie wielbił ciebie i twoje maluchy bardziej niż pozostałe żony i ich dzieci. Możesz też nie pozwolić mu na małżeństwo z kobietą, która ci się nie spodoba. - Zawahała się, wiedząc, że „prawo Sary" należało bardziej do sfery fikcji niż rzeczywistości. Stwarzało iluzję, iż pierwsza żona ma cokolwiek do powiedzenia w sprawie wyboru siostry-żony. Jednak z doświadczenia Sary wynikało co innego, gdyż jeszcze żadna żona nie odważyła się przeciwstawić objawieniu męża. - No i będziesz nosić jego nazwisko, więc

nikt nie wniesie przeciwko tobie oskarżenia. Rachel oblała się rumieńcem. Odwiecznym zmartwieniem wspólnoty była groźba, iż władze dowiedzą się wreszcie o ich nielegalnych praktykach. W dzieciństwie Sara ogłosiła swojej matce, że gdy dorośnie, chciałaby zostać pierwszą żoną. Anna wymierzyła wtedy córce siarczysty policzek. Stwierdziła, że takie myśli świadczą o jej samolubstwie i nikczemności. Kazała jej uważać, bo jeszcze Bóg umieści ją w małżeństwie najgorszym z możliwych: będzie klepać biedę i dzielić męża z wieloma siostrami-żonami. Z początku Sara była zszokowana reakcją matki, lecz z czasem zaczęła podejrzewać, że gniew Anny brał się z bycia kolejną żoną. . Rachel usiadła na łóżku. - Czas na wspólną modlitwę. Musimy zejść na dół. - Czasami nienawidzę wspólnej modlitwy. - Proszę, nie mów takich rzeczy. Sara kołysała się na plastikowej skrzynce na mleko. To dlatego, że... wszystko jest takie zagmatwane. Rachel pokręciła głową. - Wiesz, że musimy przejść przez próby. - Wiem. Tylko czasami mam wrażenie, że to nie jest tego warte. - Skrzynka wyśliznęła się spod niej i Sara upadła na podłogę. Silne uderzenie w podstawę kości ogonowej sprawiło jej satysfakcję. - Co nie jest tego warte? - Pójście do Królestwa Niebieskiego, gdzie wszystkie żony nadal będą żyły razem, a wiesz, co to oznacza. - Sara podniosła się z podłogi, podeszła do klimatyzacji i stanęła przed nią. -Niekończące się kłótnie. - W Królestwie Niebieskim nie będzie sporów. Przecież wiesz o tym, Saro. - Zdarza ci się myśleć, że sama chciałabyś wybrać swojego męża? - Po co mi takie obciążenie? Co, jeśli nie zrozumiałabym intencji Boga i dokonała złego wyboru? Sara o mało co nie zapytała, dlaczego wuj Walter miałby wiedzieć lepiej, co Bóg pragnął uczynić z jej życiem. Ale ugryzła się w język. Nie miała innego wyjścia, niż tylko się podporządkować. Po obudzeniu Sara przetarła senne oczy. Głowę miała ciężką od nocnych koszmarów. Podniosła powieki i spojrzała w stronę okna - brzegi ręcznika rozświetlało poranne słońce. W pokoju na strychu była sama. Rachel pewnie ubrała się i wyślizgnęła się na dół bez budzenia siostry.

O jej przyszłości zadecydowali ojciec i prorok na wczorajszym spotkaniu. Nie docierała do niej myśl, że będzie musiała poślubić wuja Waltera - starała się ją wyprzeć ze świadomości. Podobnie jak jej ojciec, wuj Walter miał potężne dłonie. Ręce ojca napawały ją przerażeniem, a sen o nich wybudzał ją w środku nocy. Odpychała wtedy rękami powietrze, jakby zawisła nad nią jakaś nieuchwytna istota, którą należało złapać. Nie wiedziała, czy to złe przeczucie czy paranoja. Może to dłonie wuja Waltera trzymały ją za szyję przez te wszystkie noce. Zwlekła się z łóżka, starając się przypomnieć sobie, ile żon ma jej narzeczony. Trzy albo cztery. Nie miało to znaczenia. Była dziewczyną bez przyszłości. Na dole matka Esther pociągała nosem przy zlewie, a matka Marylee chodziła po kuchni, jakby sam diabeł deptał jej po piętach. - Dzień dobry - przywitała je Sara. - Przepraszam, że nie pomogłam przygotować śniadania. Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Sara odsunęła krzesło, by usiąść przy stole, ale w tym momencie Rudy rozlał mleko. Sięgnęła po serwetki, żeby powstrzymać wyciek przed zabrudzeniem podłogi. Matka Marylee zrzuciła Rudy ego z krzesła i zaczęła nim potrząsać tak gwałtownie, iż jego głowa latała w przód i tył niczym u marionetki. - Ty niezdarny idioto! - wrzeszczała Marylee. - Zostaw go w spokoju! - włączyła się Esther. - Zrobił to niechcący. Sara bezskutecznie próbowała wytrzeć mleko cienką serwetką. Rachel wstała i chcąc jej pomóc, przyniosła ścierkę do naczyń wiszącą obok zlewu. - Znowu ty! Nie waż się wtrącać w moje metody wychowawcze! - Zanim Marylee puściła Rudy'ego, odepchnęła go jeszcze od stołu. - Wynocha! Wynoście się stąd! - Matka Marylee pchnęła syna w lewe ramię. - Wszystkie dzieci, sio! Jane wstała, żeby wyprowadzić swoje dzieci z kuchni. Sara wiedziała, że nie stara się ich chronić przed samą sytuacją, ale przed silnymi rękami Marylee. Jako matka była najbardziej opiekuńcza. Niestety, tylko w stosunku do swoich biologicznych dzieci. Krzesła zaszurały po linoleum i już w kuchni nie było żadnych maluchów. - Wczorajsza noc nie była twoja, a jednak ją sobie przywłaszczyłaś - rzuciła Marylee do Esther. Sara zaniosła nasiąkniętą serwetkę do kosza na śmieci. Po jej

wyrzuceniu zdecydowała o odwrocie. - To nie był mój pomysł - odcięła się Esther. Marylee rzuciła jej spojrzenie przepełnione nienawiścią. - Kłamiesz! Sara stłumiła westchnienie i spojrzała na Rachel. Stała jak sparaliżowana z cieknącą ścierką w dłoni. Marylee zdawała się nie dostrzegać innych osób w pomieszczeniu, miała więc nadzieję, że jeśli się nie poruszy, ona i Rachel pozostaną niezauważone. Ether wzruszyła ramionami. - Sama go zapytaj. - Cień uśmiechu prawie zaprzepaścił jej pokaz obojętności. - To była moja noc. - Marylee wypluła te słowa, jakby smakowały jej gorzko. Matka Sary weszła wprost do gniazda szerszeni. - Siostro Esther, nadal jesteś nowa wśród nas i być może nie znasz zasad, jakie tu panują, ale nie możesz podbierać nocy z Abrahamem innym żonom. - Wiem, jakie są zasady, Anno. Może powinnaś prawić takie kazania Abe'owi. Po raz drugi w ciągu dwóch dni Esther przeciwstawiła się swoim siostrom-żonom. Sara była zaskoczona jej nową zaciekłością. Miesiącami inne matki pracowały nad tym, by doprowadzić ją do stanu, w którym była tylko cieniem dawnej siebie. Kiedyś Esther bez ogródek mówiła, co myśli, nosiła też ostry makijaż -prawdopodobnie po to by ukryć blizny po trądziku. Z początku opierała się przed noszeniem paskudnych sukienek, nawet wystą- piła w spodniach na pierwszym rodzinnym obiedzie po swoich zaślubinach z Abrahamem. W końcu dała sobie spokój z makijażem oraz ubraniami „wszetecznicy" i siedziała cicho. Anna podniosła brwi jak zawsze, gdy dawała komuś burę. - Och, zasłużył na kazanie. Ale powiem mu, jaka ty jesteś naprawdę. - Zaczęła wymachiwać palcem w stronę Esther. – Ani przez chwilę nie zdołałaś mnie oszukać. Ramiona Esther zaczęły opadać pod ciężarem niezdecydowania. Sara zdusiła w sobie chęć wsparcia Esther, jednak była zaskoczona swoim brakiem lojalności względem matki. - Do czego ty się w ogóle nadajesz? - wtrąciła się matka Jane. - Minął rok, a ty nadal nie jesteś w ciąży. - Z dumą potarła swój miękki brzuch. - Ja

byłam przy nadziei przed końcem naszego miesiąca miodowego. Twarz Esther rozjaśniła się. - Zeszłej nocy to Abe zaprosił mnie do swojego pokoju. Jeśli macie z tym problem, dziewczęta, musicie go omówić z nim. Matka Marylee wymierzyła patelnię w Esther. - Słuchaj no. - Serce Sary zabiło szybciej. Czy Marylee naprawdę spróbuje ją uderzyć? - Za nic nie uwierzę, że Abe zaprosił cię do swojego pokoju. Niedziela zawsze należała do mnie. To najświętszy dzień tygodnia, jest więc zarezerwowany dla pierwszej żony. - Zdaje się, że odwołał to święto. Sara bezradnie obserwowała całą scenę. Marylee rzuciła się do przodu i machnęła patelnią zaledwie centymetry od twarzy Esther. W ułamku sekundy Anna znalazła się za plecami Marylee i wyrwała jej broń z zaciśniętych pięści. Siła, z jaką to zrobiła, wysłała patelnię w lot podobny do helikoptera na drugi koniec kuchni. Wylądowała na masywnym drewnianym stole. Tylko poluzowana szyba okienna załomotała w proteście. - Siostro Marylee, musimy podejść do tego z rozwagą - powiedziała Anna tonem, którym mogłaby przypominać jej o pieczeniu mięsa na wolnym ogniu, zamiast udzielić jej nagany za usiłowanie zabójstwa. Matka Marylee oddychała głęboko. W kuchni zapadła przejmująca cisza, bo kobiety uświadomiły sobie, jak wielkiej tragedii właśnie uniknęły. - Co się tam dzieje? - zagrzmiał ojciec, a jego głos długo unosił się w powietrzu. Marylee zwróciła głowę w stronę schodów, nasłuchując kroków Abrahama schodzącego z góry. Gdy podeszła do Esther, na jej twarzy malowała się wściekłość. - Jeśli jeszcze raz wykręcisz taki numer, wywalę cię z mojego domu. Czy to jasne? - Jak słońce - odparła Esther, przeciskając się obok zwalistych bioder Marylee. Wrzuciła zmiotkę i szufelkę w szczelinę między lodówką a blatem roboczym, po czym ruszyła do salonu mieszczącego się w sąsiednim pokoju. - Rety, tylko spokojnie - powiedział ojciec, wychodząc zza rogu, gdy Esther mijała próg kuchni, i zablokował jej drogę. Dostrzegł napięcie panujące w pomieszczeniu, więc zastanawiał się przez chwilę, co z tym zrobić. Niczym kameleon Sara próbowała stopić się z drewnianymi panelami na

ścianie, żywiąc nadzieję, że ojciec ją zignoruje. - Co się tu dzieje? - szturchnął Esther, żeby z powrotem weszła do kuchni. Marylee złapała go pod ramię i poprowadziła w stronę stołu. Esther wyślizgnęła się z jego objęć i stanęła w drzwiach. Anna chwyciła koszyk ze świeżo upieczonymi ciasteczkami, które tylko jemu pozwoliłaby zjeść. Stała, trzymając je w dłoniach - czekała zapewne na odpowiedni moment, by mu zaoferować swój podarek. - Abrahamie, przyłącz się, proszę, do nas i zjedz śniadanie - zagaiła Marylee przesłodzonym tonem zarezerwowanym tylko dla niego. Jedną ręką pogłaskała jego czarne włosy, drugą podsunęła mu pod nos talerz jajecznicy z dodatkiem pomidorów z jej ogródka. Sara pomyślała, że zaraz zwymiotuje. - Co za hałasy dobiegły mnie z dołu? - Spojrzał po kolei na każdą z żon, zanim zaczął wpatrywać się w Esther. Sara wiedziała, że jej matka bardzo chciała powiedzieć mu o ciasteczkach, ale był to zły moment, Anna przycisnęła koszyk do piersi i nie odezwała się ani słowem. - Byłyśmy tak pochłonięte karmieniem dzieci, że upuściłam patelnię - rzekła Marylee. - Czy to prawda? - Ojciec nadal patrzył prosto w twarz Esther, która posłała mu krzywy uśmiech przypominający pozostałość po wylewie. Jednak ojciec wydawał się nim usatysfakcjonowany. Sara chciała wstrząsnąć głową i krzyknąć: Przecież prawie cię zabiła! Opadł na swoje krzesło skrajnie wyczerpany, zanim jeszcze zaczął dzień pracy. Zamknął oczy i przekrzywił z trzaskiem kark najpierw w jedną stronę, potem w drugą. Krzyżując spojrzenie z Rachel, Sara bezgłośnie wypowiedziała słowa: - Chodźmy stąd. Rachel skinęła głową, po czym bezszelestnie zaczęły się wycofywać w stronę salonu. Wtedy Esther spojrzała prosto na nie, mówiąc: - Poczekajcie, dziewczęta. Serce Sary zamarło ze strachu. Prawie udało im się wyjść z kuchni tak, by nikt nawet nie zauważył ich obecności. Matka Esther podniosła z blatu pustą szklankę po soku i uderzając w nią łyżką, powiedziała: - Chciałam coś ogłosić.

Sara przysunęła się do Rachel niepewna, czego się spodziewać. - Spodziewam się dziecka! Sara była przekonana, że Esther oczekiwała jeśli nie wybuchu radości, to przynajmniej uprzejmych gratulacji. Zamiast tego spotkała ją martwa cisza. Jej uśmiech zbladł, po czym całkowicie zniknął z twarzy. Wszyscy obecni patrzyli na ojca. Wybałuszył oczy i zaczerwienił się od szyi po czoło. - Esther! Ty... ja... To nieodpowiednie miejsce! - Ojciec wstał, wypadł z kuchni i z impetem otworzył tylne drzwi. Jego kroki zadudniły po schodach. Tyle go widziały. - Co takiego? Zaczekaj! - Esther załamała ręce, a do oczu napłynęły jej łzy. - Nie rozumiem. - Chciała za nim pobiec, ale zamiast tego podeszła do stołu, przy którym siedziały jej siostry-żony, patrząc na nią spode łba. - Gratulacje - wyszeptała Rachel. To jedno słowo wystarczyło, żeby głowa Rachel wylądowała pod toporem. Sara chciała być tak odważna jak ona, lecz usta zdrętwiały jej z przerażenia. Esther rozejrzała się po wszystkich, po czym wybuchnęła płaczem. Przecisnęła się między nimi i wybiegła z kuchni. Sara drżała ze strachu. Esther nie miała pojęcia, że właśnie pogwałciła prawo czystości. Zabraniało ono aktów seksualnych w czasie ciąży. Oczywiście ojciec wiedział o jego istnieniu, ale go to nie powstrzymało. No i to patriarcha ogłasza, iż w rodzinie ma się narodzić nowe dziecko. To oznaczało wojnę, choć Esther nie zdawała sobie z tego sprawy.

ROZDZIAŁ 2 Wspólnota rozrosła się do tego stopnia, że już parę lat temu nie mieściła się w domu spotkań. Stało się tak, ponieważ wszyscy członkowie posłusznie wypełniali dekret proroka o tworzeniu nowych świętych. Setki ludzi przepychały się przez wejście do świątyni. Niektóre rzędy były w całości zajęte przez jedną rodzinę. W każdej było kilka sióstr- żon, mnóstwo dzieci i jeden mężczyzna siedzący na prawym skraju ławki. Rodzina Rachel miała miejsce w tyle budynku, gdyż ojciec nie cieszył się wśród współwyznawców prestiżem. Mównicę zdobił kanciasty wieniec z suchych gałązek przypominający Rachel koronę cierniową Chrystusa. Gdy przeciskała się w stronę kościelnej ławki, spojrzała na masywny krzyż z drewna sosnowego zawieszony nad mównicą. Mienił się skroploną parą z klimatyzacji. Widok krzyża ją uspokoił. Wszystko będzie dobrze. Bóg miał wobec niej jakiś plan. Musi Mu tylko bardziej zaufać. Dwunastu członków rady siedziało na podniesieniu po lewej stronie proroka Silvera. Rodziny nadal zajmowały swoje miejsca, gdy prorok zbliżył się do podium. - Bracia i siostry, czas zacząć nasze spotkanie. - Skinął w stronę organisty, by zaintonował pieśń na wejście. Po skończeniu hymnu brat Jebediah, jeden z apostołów, podszedł do mównicy. Odchrząknął, po czym zaczął mówić: - Pan obiecał Abrahamowi, Izaakowi, Jakubowi i wszystkim mężom przestrzegającym Prawa, że rozmnoży ich potomstwo jak gwiazdy na niebie. Mężowie, jeśli respektujecie Prawo, wasze nasienie da początek życiu w wielu światach, nad którymi będziecie kiedyś panować jako bogowie. Żony, spójrzcie na swoje ciała niczym na pola uprawne, które mąż was musi obsiać. Obowiązkiem żony jest wydać na świat owoc nasienia jej męża. Sara zapisała coś w kieszonkowym notatniku. Powiedziała kiedyś ojcu, że robi notatki z różnych kazań i objawień, lecz jej siostra wiedziała, że pisze pamiętnik. Sara musiała jakoś dać ujście swym uczuciom. Rachel była przekonana, iż Bóg zrozumiałby tę potrzebę, choć ich ojciec już niekoniecznie. Wyrwała sobie skórkę zadartą przy paznokciu i zrugała się za błądzenie myślami. Nagle go zobaczyła. Szedł na tył budynku blisko toalet. Nawet z tej

odległości dostrzegła kolor jego oczu: zadziwiająco szafirowy. Jego pełne, wygięte w łuk usta kontrastowały z wydatnymi kościami policzkowymi i kwadratową szczęką. Był najprzystojniejszym chłopcem, jakiego w życiu widziała. Popatrzył w jej stronę, a ich spojrzenia się skrzyżowały. Na moment straciła oddech. Wpatrywał się w nią intensywnie i gdy już miała spuścić głowę, dostrzegła nieznaczny uśmiech błądzący na jego ustach. Twarz zalała jej fala wstydu, więc wbiła wzrok w ręce, które złożyła na kolanach. Rozmaite objawienia, które omawiano po wystąpieniu brata Jebediaha, pamiętała potem jak przez mgłę. Po chwili ponownie wymienili spojrzenia. Jakimś cudem odnalazł ją w tłumie tysiąca osób i przykuł jej wzrok. Czy to był znak od Boga? Tubalny głos proroka Silvera wyrwał ją z zamyślenia. Podniosła głowę akurat wtedy, gdy chłopiec zajmował swoje miejsce... w pierwszym rzędzie! - Moi bracia i siostry, z wielką przyjemnością przedstawiam wam dziś najnowszych członków naszej wspólnoty Krwi Baranka, brata Roberta Wilkinsona, jego żonę Elainę i ich syna Luke a. - Rachel zastanawiała się, gdzie są pozostałe żony i dzieci. Rodzina powstała, zwracając się w stronę tłumu. - Brat Wilkinson przeniósł się z rodziną z Salt Lakę City, by zamieszkać wśród nas. Wspaniałomyślnie zaoferował, że sfinansuje budowę nowego, bardzo nowoczesnego domu spotkań. - Tłum nagrodził go hucznymi brawami. Prorok uniósł prawą rękę, by go uciszyć. - Przenosi do nas również swoją firmę budowlaną, żeby zapewnić pracę wszystkim potrzebującym. - W tłumie rozległy się podniecone głosy. Rachel wyczuwała wokoło mnóstwo entuzjazmu. Wszyscy z wyjątkiem Sary, która nadal była zaabsorbowana swoim pamiętnikiem, wyciągali szyje, by lepiej przyjrzeć się rodzinie. Brat Robert sprawiał wrażenie ważnej osobistości. Rachel poczuła przed nim respekt. Brat Robert uśmiechnął się i pomachał zgromadzonym. - Od dawna modliliśmy się w intencji nowego miejsca, w którym moglibyśmy się gromadzić i głosić chwałę Pana. Teraz dzięki łaskawości brata Wilkinsona otrzymamy dom spotkań odpowiedni do potrzeb wspólnoty Krwi Baranka. Jak wiecie, moi bracia i siostry - jego głos zdradzał poczucie ważności - jesteśmy jedynym zgromadzeniem, które otrzymało prawdziwe kapłańskie klucze do Królestwa Niebieskiego.