Dziewczynka087

  • Dokumenty562
  • Odsłony70 973
  • Obserwuję106
  • Rozmiar dokumentów1.0 GB
  • Ilość pobrań42 042

5.Niepewnosc Violet i Lukea - Jessica Sorensen

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

5.Niepewnosc Violet i Lukea - Jessica Sorensen.pdf

Dziewczynka087 Ksiazki
Użytkownik Dziewczynka087 wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 125 stron)

Jessica Sorensen Niepewność Violet i Luke’a Tytuł oryginału The Certainty of Violet and Luke ISBN 978-83-8116-417-7 Copyright © 2014 by Jessica Sorensen All rights reserved Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2018 Redakcja Marta Stołowska Projekt graficzny okładki Paulina Radomska-Skierkowska Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 faks 61 852 63 26 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 90 sklep@zysk.com.pl www.zysk.com.pl Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

Spis treści Okładka Strona tytułowa Strona redakcyjna Rozdział pierwszy Rozdział drugi Rozdział trzeci Rozdział czwarty Rozdział piąty Rozdział szósty Rozdział siódmy Rozdział ósmy Rozdział dziewiąty Rozdział dziesiąty Rozdział jedenasty Rozdział dwunasty Rozdział trzynasty Rozdział czternasty Rozdział piętnasty Rozdział szesnasty Rozdział siedemnasty Rozdział osiemnasty Rozdział dziewiętnasty Rozdział dwudziesty Rozdział dwudziesty pierwszy Rozdział dwudziesty drugi Rozdział dwudziesty trzeci Rozdział dwudziesty czwarty Rozdział dwudziesty piąty Rozdział dwudziesty szósty Epilog

Rozdział pierwszy Violet Spadam. Spadam. Spadam. Spadam w najgłębszą otchłań obojętności i nie wiem, gdzie, kiedy i czy w ogóle wyląduję. Z własnego doświadczenia wiem, że może to być samo dno. Ale teraz nic mnie to nie obchodzi, ponieważ kompletnie postradałam zmysły. Niektórzy mogliby stwierdzić, że to się stało już dawno temu, gdy po raz pierwszy postanowiłam wbiec prosto pod samochód, żeby się uspokoić i poczuć emocje inne niż te, które wiązały się ze śmiercią moich rodziców. Może to właś­nie ten powód. Dawno temu zwariowałam, i wciąż się pogrążałam, spadając coraz niżej, nie widząc drogi powrotu. Obecnie miewam się całkiem nieźle, a to rzadkość. Chyba nigdy wcześniej nie czułam się równie dobrze. Ostatnio zaś… cóż, wszystko wokół mnie zaczęło się walić. Weźmy na przykład szkołę. Kiedyś świetnie sobie radziłam z nauką, ale to się skończyło. Parę dni temu zadzwonił do mnie doradca z uczelni, by porozmawiać na temat mojej obecności na zajęciach. A raczej o jej braku. Spodziewałam się tego telefonu, a mimo to był jak kopniak w brzuch, którego nie dopuszczam do świadomości. „Violet Hayes, brak obecności na zajęciach i twoje zachowanie wzbudziły naszą troskę”. Doradca obrzucił mnie „tym” spojrzeniem, którym obdarza mnie każdy, kto dowiaduje się o mojej krwawej przeszłości, i zaczyna mi współczuć. „To” spojrzenie napotykałam kiedyś nieczęsto, bo nikomu nie opowiadałam o swojej przeszłości, ale teraz, gdy sprawa moich rodziców została na nowo otwarta, o mojej historii mówią nagłówki wszystkich gazet, a czasem i wiadomości telewizyjne. Jest jeszcze kwestia telefonów od detektywa Stephnera. Zawsze wiążą się z nimi złe wieści o sprawie morderstwa moich rodziców oraz moim prześladowcy. Wciąż to samo: „Nie odnaleźliśmy Miry Price”, matki mojego chłopaka, Luke’a Price, kobiety, która prawdopodobnie pojawiła się tamtej nocy w moim domu, śpiewając tę swoją popieprzoną piosenkę. „I wciąż nie ma znaku od Danny’ego Huttersonly’ego” — dodaje zawsze detektyw. Danny to mężczyzna, którego nazywam Prestonem. To mój były ojczym. Kiedyś uważałam go za kogoś, kto najbardziej odpowiada mojemu wyobrażeniu o rodzicu. Ale on nie tylko nakłaniał mnie do handlowania narkotykami w zamian za jedzenie i dach nad głową, ale też zmuszał do wyświadczania mu seksualnych przysług. Kiedyś wierzyłam w to, że jestem mu to winna, ale teraz wszystko widzę inaczej. Choć z pewnością mi to nie służy, a tylko sprawia, że czuję się chora na myśl o tym, co robiłam. Chora. Chora. Chora. Także Preston mógł mieć coś wspólnego z morderstwem moich rodziców, ale jeszcze tego nie potwierdzono. Szanse są pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Może okazać się mordercą albo jakimś chorym zboczeńcem w szponach obsesji, który przypadkowo poznał moją mamę, kiedy jeszcze była uzależniona od narkotyków, i dlatego znalazł się w posiadaniu moich zdjęć z dzieciństwa. Nieważne, co się okaże prawdą, tak czy owak czuję się z tego powodu niedobrze. Nienawidzę siebie za to, co z nim robiłam. Nie potrafię wymazać tego z pamięci, choćbym raniła

się najmocniej jak potrafię. Niczego nie można w życiu wymazać. Ono jest niezmienne, począwszy od oddechów, po podejmowane przez nas decyzje. A tak się składa, że ja podjęłam kilka naprawdę bez­nadziejnych. — Na pewno chcesz zostać? — pyta mnie Luke nie wiadomo który raz, przerywając przygnębiające mnie myśli i mój pijacki taniec. Wokół huczy muzyka, a podłoga wib­ruje od basów. W dłoni trzymam plastikowy kubek z jakimś alkoholem. Patrzę wokoło zamglonym wzrokiem, a w duszy czuję odrętwienie. Muszę zmrużyć oczy, by przyjrzeć się twarzy Luke’a, chociaż stoi tuż przede mną. Jego obecność w moim życiu to jedyna decyzja, która nie okazała się beznadziejna, ale to mój punkt widzenia, a nie Luke’a. To on zajmował się mną przez ostatnie kilka tygodni. Teraz wygląda na zatroskanego, a bruzdy na jego twarzy się pogłębiają. I choć cały czas ma ponurą minę, wciąż jest pociągający i wygląda seksownie. Ma krótkie brązowe włosy, przez które mogłabym przebiec palcami, i trzydniowy zarost. Pod szarą, świetnie dopasowaną koszulką widać smukłe mięśnie. Wyblakłe dżinsy opadają mu nisko na biodrach. Gdybym uniosła dół koszulki, moim oczom ukazałoby się jego ciało. Do diabła, napatrzę się na niego później, jeśli mi na to pozwoli. Cofam to. Wiem, że mi pozwoli. Odkąd wyszła na jaw sprawa Prestona, Luke niczego mi nie odmówił. To zarazem i dobrze, i źle. Z pewnością czujesz się wspaniale, gdy mężczyzna daje ci, cokolwiek zechcesz, jednak brakuje mi naszego przekomarzania się i niesamowitych wyzwań, które tak mnie w nim pociągały. Dzięki temu życie wydawało się interesujące i nabierało smaku, odwracając moją uwagę od tego, co naprawdę się w nim działo, i spraw, które musiałam akceptować. Ale chyba nie uda nam się tego odzyskać i wrócić do tego, co dawniej. Boże, gdybym mogła cofnąć się w czasie. — Violet, czy ty mnie słuchasz? — pyta z coraz większą troską w głosie Luke. Pochyla się ku mnie, by przyjrzeć się mojej twarzy. Potrząsam głową, a on wzdycha. — Na pewno chcesz tu jeszcze zostać? — Tak, oczywiście. — Przełykam resztę napoju z plastikowego pomarańczowego kubka w dynie. Halloween dopiero za parę tygodni, a chyba wszystko jest pomarańczowe, z dyniowym wzorkiem i w zamierzeniu przerażające. Straciłam rachubę, ile wypiłam już drinków z kubków ozdobionych dyniami. — Nie jestem jeszcze gotowa na powrót do domu. — Przeczesuję wzrokiem pokój gościnny faceta, który urządza imprezę. Sama nie wiem, czego szukam. Pewnie czegoś, co znów wpakuje mnie w kłopoty. Pomieszczenie jest pełne butelek i różnych śmieci. W powietrzu unoszą się smugi dymu z papierosów. Z głośników dobiega dudnienie muzyki. Ludzie tańczą, flirtują i całują się po kątach. Kilka miesięcy temu pewnie sprzedawałabym tu narkotyki na zlecenie Prestona. Cholerny Preston. Do diabła, czemu nie mogę przestać o tym myśleć! Choć raz zostawić coś za sobą! — Chodzi o to, że jutro mamy zajęcia — przypomina mi Luke, walcząc o moją uwagę. W jego brązowych oczach dostrzegam troskę, jakby się bał, że rozsypię się na jego oczach. Ale nie ma mowy. Po załamaniu nerwowym, jakie przeżyłam w terenówce Luke’a, a potem w domu jego ojca, obiecałam sobie, że już nigdy nie pęknę. — I oboje wciąż próbujemy nadrobić zaległości po dwóch tygodniach naszej wycieczki. Wróciliśmy do Laramie, na Uniwersytet Wyoming, po dwóch tygodniach spędzonych w Vegas, a potem w domu jego ojca. Liczba zadań na uczelni, które czekały na nas po powrocie, okazała się przytłaczająca. Powinnam siedzieć teraz w domu i uczyć się do egzaminu z chemii, który mam zdawać w piątek. Muszę do niego podejść, zwłaszcza że dostałam ostrzeżenie, bo byłam nieobecna na zajęciach. Ale nie mogę się teraz uczyć. Jestem zbyt niespokojna. W moich myślach panuje zamęt, a w głowie wciąż pojawia się ta sama sekwencja.

Preston. Moi rodzice. Mama Luke’a. Preston. Kim ja teraz jestem? Tamtą rozbitą dziewczyną? Zagubiona. Zbłąkana. Szukam czegoś, czego pewnie nigdy nie znajdę. — A może wrócisz sam? — pytam Luke’a, zgniatając pusty kubek, który potem rzucam na pobliski stolik do kawy. — A ja wrócę do domu z Sethem. Jeszcze mocniej marszczy brwi. — To brzmi jak zapowiedź katastrofy. Udaję urażoną. — Hej, ostatnio jest między nami lepiej. — Zaczynam znów tańczyć, bo bezruch wydaje się niemożliwy. To prawda, co powiedziałam. Odkąd wróciliśmy, Seth, jeden z moich współlokatorów, z którym znajomość była jak dotąd burz­liwa — zapewne dlatego, że kiedyś uważał mnie za dziwkę — lepiej się do mnie odnosi. Pewnie z litości. Jest mu mnie żal, bo zamordowano moich rodziców, a matka Luke’a miała udział w ich śmierci. Czuje litość, bo osoba, którą uznawałam za kogoś w rodzaju ojca, okazała się zboczeńcem prześladującym mnie od czasów dzieciństwa. Wszyscy wydają się nade mną użalać. Może powinno mi to pomóc dojść do siebie, ale ja potrzebuję ciszy, by zdrowieć. Przynajmniej tak sobie powtarzam, choć nieczęsto się to zdarza. W chwilach szczerości wobec siebie przyznaję, że próbuję odseparować się od świata. Ale nie umiem postępować inaczej, w przeciwnym razie czuję, że się załamię. A kiedy jestem bliska tego stanu, pojawia się zagrożenie, że stanę na krawędzi, by sprawdzić, czy jestem w stanie przekroczyć pewne granice. Choć byłoby to trudne, bo cały czas jestem pod nadzorem. Detektyw Stephner zadbał, by nocą przed moim domem zawsze stał zaparkowany radiowóz. Za dnia i w pozostałych godzinach powinnam przebywać w czyimś towarzystwie. Zdaje się, że Luke przyjął na siebie tę rolę, bo nie opuścił mnie od chwili, gdy wyjechaliśmy z domu jego ojca. Czuję się podle. Zanim mnie spotkał, miał przecież swoje życie, a ja mu je chyba odebrałam. Choć to smutne, wiem, że nasza historia skończy się, gdy Luke zmęczy się już tym całym syfem, który mnie otacza, i kopnie mnie w tyłek, jak to robią wszyscy w moim życiu. Kiedyś mi to nie przeszkadzało. Pokazywałam im środkowy palec i odlatywałam w dal, rozpościerając szeroko skrzydła. Teraz przypominam raczej ptaka ze złamanym skrzydłem, który zaraz uderzy o ziemię. Nienawidzę siebie, bo okazałam się słaba i podatna na ciosy. Tęsknię za silną, niezniszczalną Violet, ale nie wiem, jak ją odzyskać. Luke kładzie ręce na moich biodrach i zatrzymuje mnie w pół ruchu. Uświadamiam sobie, że znalazłam się w samym środku tłumu. Otaczają mnie spoceni ludzie, którzy w rytm muzyki ocierają się o siebie w seksualny sposób. Kiedyś z Lukiem zachowywaliśmy się tak samo, ale to już przeszłość. — Nieważne, czy dasz sobie radę, czy nie — Luke wypuszcza mnie z uścisku i nerwowo drapie się po karku, ogarniając wzrokiem chaos panujący w pomieszczeniu — nie zostawię cię tu samej. — Ale ja nie będę sama. — Kulę się, gdy na mnie patrzy. Jego przeszywający wzrok onieśmiela nawet mnie. — Przecież jest tutaj Seth. — Potrzebuje opiekunki tak samo jak ty, więc to żaden argument. — Wydymam wargi i potykam się o własne stopy, próbując dostać się do miejsca, gdzie serwują drinki.

— Psujesz mi zabawę. — A ty się upiłaś. — Wzdycha ciężko i kładzie rękę na moim ramieniu, pomagając mi utrzymać równowagę. — Czy możemy już iść? Proszę? — To z powodu alkoholu? — Wpadam w jego ramiona. — Czy to dlatego chcesz stąd wyjść? Potrząsa głową. — Chcę tylko znaleźć się w domu. — Mówi z nacis­kiem: — Z tobą. Luke, król opojów, od miesiąca jest trzeźwy. To dziwne, ale z przyjemnością patrzę, jak mu to służy. Po intensywnym tygodniowym detoksie przestał pić. Wiem, że przychodzi mu to z trudem, choć o tym ze mną nie rozmawia. Jest jeszcze poważniejszy i bardziej odpowiedzialny niż zwykle. Wygląda też znacznie zdrowiej. Dostał nawet pracę w restauracji, w której pracuję z Greysonem. Tak mija mu cały dzień: praca, nauka, dom, w którym spędza ze mną czas — choć w zasadzie się mną opiekuje. Wydaje się w pełni z tego zadowolony, co wprawia mnie w zakłopotanie, bo zwykle ludzie nie czują się dobrze w moim towarzystwie, zwłaszcza gdy tyle o mnie wiedzą. Luke wygląda na rozdartego. Wyciąga do mnie rękę. — Skarbie, proszę, wróć ze mną do domu. Słowa „skarbie” i „dom” rozbłyskują w moim umyśle niczym światła latarni. Przyprawiają o drżenie. To jednocześ­nie dobre i złe uczucie. Emocje aż kipią, by się wydostać. Luke jest dla mnie ważny. Dzięki niemu czuję się komfortowo. Bezpiecznie. Mógłby zabrać mi to z łatwością. To kolejna moja słabość. Zależność. Pewnie wpadłabym w panikę, ale alkohol tłumi kłębiące się we mnie uczucia. Może właśnie dlatego znalazłam się tutaj, by się znieczulić i wpaść w stan pozbawiony emocji. — Często tak mnie nazywasz — mówię, walcząc z pijackim oszołomieniem. Na trzeźwo pewnie bym zignorowała jego słowa. Dostrzegam, że jego wargi nieznacznie drgnęły. Po raz pierwszy od dłuższego czasu widzę oznakę rozbawienia. — Czyli jak? — W tonie jego głosu dźwięczy lżejsza nuta. Udaje, że nie ma pojęcia, o czym mówię. — Wiesz jak. — Chcę położyć ręce na biodrach, ale pokój zaczyna wirować wokół mnie, aż muszę złapać się ramion Luke’a, by odzyskać równowagę. Pochyla się ku mnie i zbliża wargi do mojego ucha. Odnajduje dłońmi moje biodra i przez materiał sukienki wbija palce w moje ciało. — Skarbie — szepcze, a ja czuję gorący oddech na szyi. Drżę i kiwam głową. — Właśnie tak… o co chodzi… dlaczego… tak do mnie mówisz. W jego oczach tańczy rozbawienie, gdy się ode mnie odsuwa. — Martwi cię to? Waham się, czy odpowiedzieć, w końcu wzruszam ramionami. — Sama nie wiem. — Mam przestać? — Ja… znów nie wiem… ja tylko nie wiem, co to znaczy. — Niechcący prawda znów wychodzi na jaw. Niech szlag trafi alkohol. To jakieś cholerne serum prawdy. Luke nie kryje już uśmiechu. — Cóż, to słowo ma kilka znaczeń, ale dla mnie to oznaka czułości. — Wiem, co znaczy to słowo. — Wykonuję tak niezdarny gest, że przypadkowo uderzam się w twarz. — Ale nie wiem, co to oznacza dla nas. — Rozcieram miejsce na twarzy, w które

uderzyłam, a Luke śmieje się z mojego braku koordynacji. Nagle, gdy w pełni uświadamia sobie, co powiedziałam, na jego twarzy widać dziwny wyraz paniki i zmieszania. Wtedy i ja czuję się nieswojo. Luke chyba także to dostrzega, bo szybko kieruje rozmowę na inne tory. — Powiem ci coś. — Delikatnie dotyka palcami mojej skóry, przyciągając mnie bliżej. Nasze ciała dopasowują się do siebie. Stoimy bardzo blisko. Czuję, jak szybko bije jego serce… a może to moje. Pachnie wodą toaletową i papierosami — cały Luke. — Wróć ze mną do domu, a kiedy już się tam znajdziemy, możemy robić, co zechcesz. — Sądziłam, że musisz nadrobić zaległości w szkole… — Bardziej martwię się tym, byś bezpiecznie dotarła do domu… nie robiąc nic głupiego. — Zakłada mi za ucho kosmyk moich czarno-czerwonych włosów. Nie wiem, czy dobrze rozumiem to, co mówi. Luke zna mój brudny sekret. Sprawdzam, jak daleko mogę się posunąć, ryzykując życiem, by poczuć adrenalinę, która stłumi emocje. Strach pokonuje ból. — Luke, nic mi nie będzie, słowo. — Próbuję go od siebie odsunąć. Niech zrobi sobie przerwę od niańczenia mnie, ale on chyba tego nie chce. Potrząsa głową i przyciąga mnie do siebie tak blisko, że czuję ciepło jego oddechu na swojej twarzy. Niemal czuję smak jego warg. — Powiedziałem, że nie wyjdę bez ciebie. — Potem składa na moich ustach delikatny jak piórko pocałunek, który wystarcza jednak, bym straciła kontakt z rzeczywistością. — A teraz przestań być taka upierdliwa i wróć ze mną do domu. Już mam się poddać, gdy nagle dostrzegam wyraz jego twarzy. Patrzy na mnie, jakbym była dla niego wszystkim. Aż chce się uciekać. Przed nim. Z tego miejsca. Uciekać. Uciekać. Uciekać. Bo wiem, że gdy wrócę do domu, otoczy nas cisza i zacznę wszystko na nowo odczuwać. I choć nienawidzę siebie za to, zrobię wszystko, by niczego nie czuć.

Rozdział drugi Luke Zrobiło się cholernie późno. Chcę już wrócić do domu. Sądziłem, że udało mi się ugłaskać Violet, mówiąc do niej „skarbie”, ale nagle coś, co powiedziałem, wywołało u niej panikę. Poszła po kolejne drinki. Nie cierpię patrzeć, jak topi ból w alkoholu — zbyt dobrze rozumiem tę potrzebę. Jednak obserwowanie, jak przez to przechodzi, pozwala mi zachować trzeźwość, ze względu na nią muszę mieć bowiem jasny umysł. Chociaż nie jest to dla mnie łatwe. Wciąż myślę o błogim smaku alkoholu, gdy tylko widzę go gdzieś w pobliżu. Ale udaje mi się przezwyciężyć pragnienie i nie pić, bo przypominam sobie, że dbam o Violet i muszę jej wynagrodzić to, co odebrała jej moja matka. Przez większość imprezy miałem na nią oko. W ciągu ostatnich kilku tygodni weszło mi to w krew. Violet upija się, a ja pojawiam się przy niej, by się nią zająć. Ale dzisiejszego wieczoru moją uwagę zajmuje rozmowa z Dreyem Filtphermenem na temat tegorocznego sezonu i tego, jak „skopiemy wszystkim tyłki”. Potakuję, słuchając go nieuważnie, bo przeczesuję wzrokiem tłum w poszukiwaniu Violet. — Tak, powinniśmy dać radę. — Futbol to ostatnia rzecz, o której teraz myślę. Drey kiwa głową i wypija kolejkę. — Coś podobnego. Nie pijesz dzisiaj? Potrząsam głową. — Nie, dziś wieczorem jestem kierowcą. Nie do wiary. W życiu bym nie przypuszczał, że to zdanie kiedykolwiek wyjdzie z moich ust. Patrzy na mnie tak, jakbym właśnie stwierdził, że grawitacja nie istnieje. — Naprawdę? Wzruszam ramionami. Nie mam do niego pretensji o to, że nie wie, co jest grane. Słynę z tego, że się upijam i zastraszam ludzi. Ale to przeszłość. Już tak nie robię. Chciałbym, żeby wszyscy przestali mnie postrzegać jako groźną, wściek­łą, pijaną męską dziwkę. — Muszę kogoś poszukać. — Nie zwracam uwagi na to, że Drey coś wykrzykuje. Przeciskam się przez tłum, nad którym unosi się zapach kolejek tequili, potu i pożądania. W końcu odnajduję Setha, który gawędzi z Greysonem w kącie pomieszczenia. — Hej, widzieliście Violet? — przerywam ich rozmowę. Znam jednego i drugiego na tyle dobrze, że nie mają mi tego za złe. Seth i Greyson są naszymi współlokatorami, moimi i Violet. Obydwu uważam za przyjaciół. Są na tyle dobrze zorientowani, co się dzieje w życiu Violet, że wiedzą, jak źle wróży niemożność jej odnalezienia. Seth wskazuje korytarz. — Ostatnim razem, gdy ją widziałem, szła do łazienki. Zaczynam iść w tamtą stronę, gdy Greyson woła: — Wszystko w porządku? Zerkam przez ramię i potakuję, ale czuję się jak największy kłamca na świecie. — Tak, muszę ją tylko znaleźć i tyle. — Cóż, jeśli będziesz potrzebował pomocy, daj mi znać. — Bierze łyk z butelki z wodą. Kiwam głową i ruszam pospiesznie ku drzwiom łazienki. Przed nimi stoi kolejka. Słyszę parę przekleństw, gdy podchodzę do drzwi i pukam.

— Violet, jesteś tam? Przez chwilę panuje cisza, a potem słyszę stłumione: — Tak. Czuję ulgę. Aż do tej chwili nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo zdenerwowałem się, że straciłem ją z oczu. Naciskam klamkę, ale drzwi są zamknięte na klucz, więc pukam ponownie i wołam do niej. Tym razem mi nie odpowiada. Całe szczęście zamek to jeden z prostszych mechanizmów. Otwieram go w ciągu kwadransa. Jakiś facet wrzeszczy na mnie, gdy wchodzę do środka, ale rzucam mu wymowne spojrzenie, które mówi, żeby się walił, więc kuli się i wycofuje, a ja zatrzaskuję za sobą drzwi. Łazienka jest na tyle mała, że nie powinienem mieć problemów ze znalezieniem Violet, ale w pierwszej chwili nie jestem w stanie nigdzie jej dostrzec. — Violet. — Mijam zlew i idę w kierunku wanny. — Jesteś tu? — Tak — odpowiada cichym głosem. Wydaje mi się, że jest gdzieś w wannie, pod prysznicem. Odsuwam zasłonę. Violet siedzi w wannie. Przyciąg­nęła kolana do piersi i objęła się ramionami tak mocno, jakby próbowała zwinąć się w kłębek. Kucam obok niej i ujmuję w dłoń jej brodę, unosząc jej twarz, by sprawdzić, jak bardzo jest pijana. Powiększone źrenice nie są w stanie na niczym się skupić, więc wiem, że czas ją stąd zabrać. — Jestem gotowa, żeby stąd iść — mówi niewyraźnie, a z jej oczu zaczynają płynąć łzy. Widziałem to już wiele razy, więc wiem dokładnie, co trzeba zrobić. Podnoszę ją i wychodzę z budynku. Zabieram ją do domu, tak jak mnie o to prosiła. *** Wybija druga nad ranem, gdy parkuję przed naszym blokiem, który znajduje się w przyzwoitej części miasta. Przy dobrej pogodzie można dojść piechotą na uniwersytet. W drodze do domu Violet zasnęła w terenówce. Wcześniej zwymiotowała w krzakach. Muszę ją wnieść po schodach, ale się nie skarżę. Nigdy nie mogła dużo wypić i za każdym razem, gdy próbuje, widać to. Nie cierpię tego. Chcę, by wróciła moja Violet. Moja Violet? Co jest, do cholery?! Zachowuję się, jakby należała do mnie, a przecież tak nie jest. Chociaż gdy na nią patrzę, jak leży z zamkniętymi oczami i rozchylonymi wargami, a jej czarno-czerwone włosy zwisają z mojego ramienia, czuję, że jest moja, bo wtula się we mnie całym ciałem, wierząc, że zaniosę ją do domu. — Gdyby słyszała, o czym myślisz, pewnie by cię wykastrowała — mamroczę pod nosem. Violet nigdy nie należała do dziewcząt, którym podoba się to, że do kogoś należą. Zawsze miała silny charakter i była niezależna. Pewnie po części dlatego się w niej zakochałem. Miałem już do czynienia z kobietami, które potrzebują, by ktoś z nimi był. Wkurzało mnie, gdy dziewczyny nie tylko chciały, żebym im mówił, co mają robić, ale też owijały się wokół mnie jak bluszcz. Wtedy jednak mi to nie przeszkadzało. Lubiłem sprawować kontrolę. Potrzebowałem tego, bo całe dzieciństwo spędziłem z nadopiekuńczą, psychotyczną matką. Ale gdy spotkałem Violet Hayes i zrozumiałem, że może być inaczej, stanąłem w obliczu wyzwania. Poczułem łączącą nas więź, a wtedy pojawiło się pragnienie bliskości. Już wiedziałem, że nie ma odwrotu. Nie chcę wracać do życia z czasów, gdy nie było Violet. Pragnę jedynie, żebyśmy stanęli na stabilniejszym gruncie, a ona mogła przeboleć sprawę mojej matki. Chciałbym, by moja matka trafiła do więzienia, a Violet poczuła, że jest w stanie wydostać się z matni. Pragnę pomóc jej odnaleźć w sobie tę dziką, niezależną siłę. Nie winię jednak Violet za to, że jest wściek­ła i zagubiona, ani za to, że ze wszystkim walczy. Ma do tego prawo, a ja mogę jej tylko pomagać, aż będzie gotowa przejść do następnego etapu w swoim życiu.

Docieram do szczytu schodów i macham w kierunku czarnego samochodu z przyciemnionymi szybami Wiem, że to wóz policyjny. Parkuje tu co wieczór, by obserwować, co się dzieje w okolicy. Pojawił się ze względu na Prestona, który czuje potrzebę ciągłego drażnienia Violet, wysyłając jej esemesy i grożąc, że ją zabije. Policja jest w pełnej gotowości, ponieważ Preston jest teraz podejrzanym w sprawie morderstwa rodziców Violet. Docieram pod drzwi naszego mieszkania. Szperam z trudem w kieszeni, by wydobyć klucze, nie stawiając Violet na ziemi. Nagle dostrzegam przed drzwiami pudełko. Początkowo sądzę, że to część poczty, ale potem pochylam się i widzę, że jest zaadresowane do Violet Hayes. Nie ma znaczka pocztowego ani adresu zwrotnego. Nie widnieje na nim nawet nasz adres. Od razu ogarnia mnie niepokój. Badam wzrokiem otoczenie, spoglądam na parking na dole, a potem pospiesznie otwieram drzwi i wchodzę do środka. Ostrożnie układam Violet na kanapie i wracam pod drzwi, zastanawiając się, co zrobić z pudełkiem. Podnieść je i otworzyć? Najchętniej bym je wyrzucił, nie zaglądając do środka, bo wiem, że to nic dobrego. Cokolwiek tam jest, tylko powiększy otaczający nas syf. Ale brak wiedzy także może wyrządzić nam szkodę. Z wahaniem wychodzę za drzwi i schylam się, by ostrożnie zerwać taśmę z pudełka. Jest lekkie. Kiedy je otwieram, dowiaduję się dlaczego. W środku znajduje się fotografia. Przedstawia Violet. Zaciskam szczęki i mam ochotę uderzyć pięścią w ścianę. Violet ma na sobie tylko stanik i majtki. Właśnie zamierza włożyć krótką czarną sukienkę, którą ma teraz na sobie. Oznacza to, że zdjęcie zostało zrobione, zanim wyszliśmy na imprezę. Sądząc po kącie nachylenia, wykonano je z jakiegoś miejsca po przeciwnej stronie ulicy. Albo był to balkon restauracji na skos od nas, albo dwupiętrowy dom od miesiąca wystawiony na sprzedaż. Ten, kto je zrobił, nie podpisał się, ale ja wiem, kim on jest. To ten sam facet, który miał cały pokój pełen zdjęć Violet i wysyłał jej esemesy z pogróżkami — Preston. Odwracam zdjęcie i czytam zdanie napisane z tyłu. „Patrz, jak łatwo ich ominąć”. Ręce zaczynają mi się trząść z gniewu. Zakładam, że słowo „ich” dotyczy policji, która pilnuje terenu. — Niech to szlag. — Wcześniej się nie zdarzało, by podchodził pod same drzwi. Chcę stłuc sukinsyna na miazgę, ale to trudne, skoro się ukrywa. Rozważam, czy nie przejść przez ulicę i nie sprawdzić domu oraz restauracji, ale wątpię, by nadal tam był. Policja pewnie już mnie widzi. Będą się zastanawiać, co, do diabła, wyprawiam. Nic by w tym nie było złego, gdyby nie wiedzieli, kim jest moja matka. Są podejrzliwi w stosunku do mnie, bo mogę wiedzieć, gdzie ona się ukrywa, i ją chronić. Dali mi to jasno do zrozumienia. Zamykam drzwi i zbiegam po schodach. Przechodzę przez parking, kierując się w stronę samochodu policyjnego, zaparkowanego przy krawężniku domu na sprzedaż, na wprost mojego mieszkania. Stukam palcami w szybę, a kierowca opuszcza ją, przybierając zatroskany wyraz twarzy. — Mogę w czymś pomóc? — Wygląda na faceta po trzydziestce. Ma na sobie cywilne ubranie, a samochód, w którym siedzi, to zwykły sedan. Policja próbuje wtopić się w otoczenie, ale zważywszy na to, co zostało napisane z tyłu zdjęcia, widać, że kamuflaż nie spełnia swojego zadania. — Jestem Luke, chłopak Violet… — Odchrząkuję, zdając sobie sprawę z tego, że jeszcze nigdy nie powiedzieliśmy sobie, kim dla siebie jesteśmy, ale wypowiedzenie tych słów wydaje mi się stosowne. — Ktoś to zostawił na progu naszego mieszkania. — Podaję mu zdjęcie i pudełko. Policjant przygląda się zdjęciu, a potem zerka na partnerkę, policjantkę chyba po czterdziestce, w dżinsach i koszuli z kołnierzykiem. — Kiedy to przyszło? — pyta, a mnie to cholernie wkurza. Powinien wiedzieć o tym,

jeśli rzeczywiście pilnuje tego miejsca. Policjanci byli tu już, gdy wychodziliśmy na imprezę, a pudełko musiało się pojawić między naszym wyjściem a powrotem do mieszkania. — Niech pan mi to powie — odpowiadam, zirytowany, wciskając ręce w kieszenie. Rozglądam się wokół, szukając czegoś niezwykłego. — To wy macie obserwować to miejsce. Rzuca mi surowe spojrzenie i sięga po kawę stojącą na konsoli. — Nie pouczaj mnie, jak mam pracować, chłopcze. — Nie musiałbym, gdyby pan rzeczywiście pracował. — Wędruję spojrzeniem w kierunku domu po drugiej stronie samochodu. — Wygląda na to, że zdjęcie zostało zrobione stamtąd. — Wskazuję na senną restaurację. — Albo stamtąd, czyli z niedaleka. — Przerywam i mrużę oczy, wpatrując się w policjanta. — A to oznacza, że on znalazł się bardzo blisko. Policjant patrzy na mnie krzywo. — Nie ma dowodu na to, kto to zostawił. — Nie musi być, skoro ona ma tylko jednego prześladowcę. Rzuca pudełko i zdjęcie partnerce. — Dzięki za wkład w śledztwo, ale zostaw policyjną pracę profesjonalistom. Zaczyna podnosić okno, a ja przed odejściem mamroczę: — Pieprzony palant. — Powinienem zaczekać do rana i zanieść pudełko detektywowi Stephnerowi. On jest prawdziwym profesjonalistą i bardziej mu zależy na rozwiązaniu tej sprawy niż na samopoczuciu Violet. Wracam do mieszkania i zamykam za sobą drzwi. Violet wciąż śpi na kanapie rozciągnięta na plecach. Zakrywa ramieniem głowę i cicho oddycha. Od dawna nie widziałem, by wyglądała tak spokojnie. To smutne, bo przecież zasnęła pijana. Stwierdzam, że najlepiej będzie zabrać ją do pokoju, zamiast wciskać się na kanapę obok niej. Podnoszę ją i niosę do łóżka. Kładę ją, ściągam jej buty, a potem zrzucam z siebie koszulę i dżinsy. Wspinam się na łóżko obok Violet i przykrywam nas kołdrą. Natychmiast przysuwa się do mnie i wtula twarz w moją pierś. Obejmuję ją ramieniem i całuję w czoło, udając, że wszystko jest w porządku, a rano obudzimy się jak normalna para. Przez okno cichego domu będzie wpadało światło słoneczne. Ale w głębi duszy wiem, że obudzę się zapewne, zanim dotrze do nas słońce, a w domu nie będzie cicho, bo rozlegnie się krzyk Violet.

Rozdział trzeci Violet Czuję się taka mała. Chowam się w ciemnej piwnicy i wsłuchuję w głosy, które na pewno należą do potworów. Wiem, że jeśli odważę się na nie spojrzeć, nie zobaczę twarzy i ciał, ale dziwne kształty, pokryte kolcami lub igłami albo innymi ostrymi przedmiotami, jakie powinny wyrastać ze skóry potworów. Ujrzę ostre kły zamiast zębów, szpony w miejscu palców i bezduszne oczy, w których odbijał się będzie mój strach. Próbuję więc chować się w kryjówce za pudłami i zabawkami. Staram się pozostać w bezruchu, wstrzymując oddech. Powtarzam sobie, że w końcu wyjdą, a kiedy to się skończy, pójdę na górę i wejdę do łóżka, do mamy i taty, a oni mi powiedzą, że to był tylko zły sen. Bo tak zawsze jest. Moi rodzice wiedzą, jak mnie pocieszyć, gdy świat staje się szary i pogrąża się w cieniu. Dodają mi otuchy, gdy wydaje się, że nie ma już światła słonecznego, a wokół istnieje tylko zło. Próbuję sobie wmówić, że potwory ich nie skrzywdziły. Ta pani śpiewa jak szalona. Ona chyba rzeczywiście oszalała. Mężczyzna mówi takim niskim, spokojnym i wcale niepasującym do potwora głosem. Może się myliłam. Może to nie jest potwór. Może ja tylko zmyślam. Wtem pani przestaje śpiewać, a ja mówię do siebie, że nic się nie stanie, jeśli popatrzę. Spojrzę tylko raz. Obracam się i wyglądam zza pudeł. Z okien pada światło, dzięki czemu mogę coś dostrzec. Początkowo pomieszczenie wydaje się puste, ale potem wzrok dostosowuje się i widzę ich. Dwie zupełnie nieruchome postacie. Tak naprawdę to cały świat wydaje się w tej chwili nieruchomy. Wtem wszystko, co dotąd wydawało się nieruchome, zaczyna się coraz szybciej poruszać. Mężczyzna wyłania się z cienia i ukazuje mi się w całości. Jest wysoki. Ma brązowe włosy i znane mi rysy twarzy. Założył kurtkę w kratę i dżinsy z dziurami. — Ja… ja cię znam — jąkam się, wstając ze swojej kryjówki. Szuram bosymi stopami po podłodze. Przesuwa się ku mnie o krok, a ja zamieram. Postać przede mną zamienia się w potwora, tak jak od początku podejrzewałam. — Preston — dyszę. Jego wargi wykrzywiają się w pełnym satysfakcji uśmiechu, a ja otwieram usta i krzyczę. *** Budzę się, łapiąc haustami powietrze, krzyczę, chowając twarz w to, co mam pod ręką. Kiedy byłam młodsza, łapałam za poduszkę albo zanurzałam twarz w materac, by stłumić łkanie, ale teraz zwykle wtulam twarz w ciepłą skórę Luke’a. Żałuję, że nie mogę pozbyć się tych koszmarów i poczucia bezradności. Nie zawsze ów sen doprowadza mnie do takiego stanu. Czasem śnię o Prestonie, który zjawia się nocą w piwnicy. Mój zmaltretowany mózg umieszcza go w miejscu człowieka z tamtej nocy, nawet jeśli nigdy go wyraźnie nie widziałam. Czasem wystarczają bolesne wspomnienia o rodzicach, choć wydawało mi się, że wyrzuciłam je już z pamięci. Niekiedy śni mi się, że Luke mnie porzucił. Jak dotąd nigdy nie martwiłam się, że ktoś może mnie porzucić. To było częścią mojej rzeczywistości. Nauczyłam się izolować od innych, by nie związać się emocjonalnie z kimś, kogo bałabym się stracić. Ale w przypadku Luke’a ten

plan zawiódł. Zaangażowałam się zbyt mocno i teraz nie tylko boję się go opuścić, ale także obawiam się, że nigdy nie będę w stanie tego zrobić. Jak co noc budzę się, panikując i gwałtownie oddychając. Luke leży nieruchomo, masując moje plecy. Szepcze mi do ucha, że wszystko będzie dobrze. Uspokajam się i odsuwam od niego. Ocieram pot z czoła i przewracam się na plecy. Patrzę w sufit, próbując zapomnieć o koszmarze. Jednocześ­nie usiłuję sobie przypomnieć, co zdarzyło się poprzedniego wieczoru na imprezie. Za oknami wciąż panuje mrok. Słońce jeszcze nie wstało. Zerkam na zegarek na nocnym stoliku. Dwanaście po piątej nad ranem. Niech to szlag! Za wcześnie, by się obudzić. Po mniej więcej dwóch minutach Luke pyta ostrożnie: — O czym tym razem śniłaś? — O spadaniu z klifu — kłamię, nienawidząc się za to, ale nie jestem w stanie mu o tym powiedzieć. Czuję się tak, jakbym znów miała pięć lat i bała się wyjawić prawdę, bo wtedy trzeba będzie ją zaakceptować. Tak jak w przypadku śmierci moich rodziców. Całe wieki minęły, nim mogłam wypowiedzieć ją na głos, a wtedy stała się tak niewiarygodnie rzeczywista. — Chyba często ci się to śni. — W jego głosie brzmi powątpiewanie. Nie wierzy, że o tym właśnie śniłam, i wie, że kłamałam, ale tego nie drąży. — Zdaje się, że mój umysł lubi powtórki. — Wbijam wzrok w sufit, lecz czuję, że mnie obserwuje i próbuje dociec, co tak naprawdę dzieje się w mojej głowie. Gdyby poznał prawdę, pewnie by uciekł, tak jak tego bym chciała. — Wiesz, że jestem przy tobie. — Obraca się na bok i opiera na przedramieniu. — Jeśli chcesz o tym poroz­mawiać. Luke okazał się wspaniałym człowiekiem. Sama nie wiem, jak to się stało, że jesteśmy razem. Jestem dla niego trucizną, która infekuje jego życie. A on mi pomaga. Chciałabym, żeby mu się to udało. Niech pojawi się jakiś guzik, którym będzie można wyłączyć moją nienormalność. Lecz jeśli istnieje, to jeszcze go nie odkryłam. — Powinnaś się przespać — szepcze. Obejmuje mnie ramieniem i przysuwa do siebie. — Wciąż jest wcześnie. — Ciężko się zasypia po koszmarze — wyznaję, posyłając słowa w ciemność naszej sypialni. — Przez to… — Zagryzam wargę, bo jeszcze nie jestem gotowa, by rozmawiać o swoich uczuciach. — Nie zasnę, dopóki ty nie zaśniesz. Nic ci się nie stanie. Przysięgam. — Zbliża twarz do mojego policzka i pociera miękkimi wargami o moją skórę. — Zawsze tu jestem, gdy mnie potrzebujesz. — Zawsze to mocne słowo — szepczę, zaciskając powieki. Walczę z pragnieniem, by mu zaufać. — Wszystko może się zmienić. Pewnego dnia możesz mieć dosyć troszczenia się o mnie… albo wydarzy się coś takiego, że będziesz chciał trzymać się ode mnie z daleka. — Nigdy tak się nie stanie. Nic nie może mnie zmusić, bym trzymał się z dala od ciebie. Mam wrażenie, że powinnam mu odpowiedzieć równie mocnymi słowami, ale nie mogę ich odnaleźć w mroku, który ogarnął mój umysł. Otwieram oczy i napotykam jego świdrujące spojrzenie. — Co z twoją mamą? Jego ciało sztywnieje, jakby miał atak paniki. — A co ma być? Chcę zamknąć oczy, ale zmuszam się, by tego nie robić. — Co będzie… jeśli ją aresztują? Wiesz, to wielki ciężar dla ciebie, a ja będę jego przyczyną. — Sama się o to prosiła — mówi szorstko i z gniewem, a jego oczy pałają wściekłością.

— Być może będę musiała zeznawać przeciwko niej. — Omawiałam to z detektywem na wypadek, gdyby ją odnaleźli. To, czy jestem w stanie przypomnieć sobie, jak wygląda, i zidentyfikować ją po tamtej nocy, może zdecydować o jej skazaniu. Luke wypuszcza głośno powietrze. Na jego twarzy widać niepokój. — Czy możemy o tym nie rozmawiać? Będziemy razem tak długo, jak zechcesz, byśmy… Na zawsze, jeśli… — Milknie. Może chce cofnąć swoje słowa, bo się ich obawia. Czuję, jak moje serce tłucze o żebra. W tym, co powiedział, kryje się tyle emocji, tyle znaczeń związanych z byciem parą, o których jeszcze nie rozmawialiśmy. Wciąż stoją przed nami nieokreślone wyzwania. Na przykład, co będzie, gdy policji uda się w końcu schwytać jego matkę? A jeśli będę musiała zeznawać przeciwko niej? Co się stanie, gdy odkryją, że to właśnie ona zabiła moich rodziców? Czy będzie to miało wpływ na to, co czuję? Czy to nas zniszczy? Pojawia się tyle pytań, które powinnam wypowiedzieć na głos, żebyśmy mogli w końcu o tym wszystkim porozmawiać. Ale nie jestem gotowa na to, by wypuścić z rąk Luke’a, mojego pocieszyciela, mojego… W głowie pojawia się tyle słów, że ledwo jestem w stanie je zarejestrować, więc staram się znależć coś, co odwróci moją uwagę. Zagłuszam myśli w ulubiony sposób. — Proszę, pocałuj mnie. — To brzmi tak, jakbym go błagała, ale nie mogę cofnąć swoich słów, więc przestaję się tym przejmować. On też widzi w moich oczach to, przed czym próbuję uciec. Dostrzega, jak staram się omijać temat emocji, które w sobie skrywam. Otwiera usta, by coś powiedzieć, ale nie wiem co. Pewnie będą to słowa, które bardziej mnie do niego zbliżą, a ja zacznę znów panikować. Uciszam go więc, przyciskając do niego wargi tak gwałtowie, że uderzam zębami o jego zęby. To wcale nie jest seksowny i namiętny pocałunek, ale nigdy mnie to nie obchodziło, więc teraz też nie zamierzam się tym przejmować. Całuję Luke’a niemal rozpaczliwie. Ciągnę go za włosy, unosząc ku niemu głowę. Przerzucam nogę przez jego bok, zmuszając, by położył się na plecach. Siadam na nim okrakiem, nie odrywając od niego ust. Przebiegam palcami w górę i w dół jego wytatuowanej klatki piersiowej, muskając smukłe mięśnie. W końcu docieram do skraju jego bokserek. — Violet — jęczy, gdy wsuwam rękę pod gumkę. — Może… nie powinniśmy… — Odchyla głowę w tył, a ja odrywam usta od jego warg i patrzę, jak traci nad sobą panowanie. — Wiesz, poczułabym się urażona twoimi protestami, ale — wsuwam rękę głębiej pod materiał i masuję wzwiedzonego penisa — widzę, że twoje słowa nie pasują do tego, czego naprawdę pragniesz. Chwyta mnie w pasie, jakby chciał się upewnić, że pozostanę w tej pozycji. Chce poczuć mnie blisko lub zapewnić sobie kontrolę nad sytuacją, by móc w każdej chwili się wycofać. — To nie tak, że tego nie chcę… ja tylko… nie sądzę, że powinniśmy… — Szuka czegoś w moich oczach i chyba tego nie dostrzega, bo ostatecznie wygląda na rozczarowanego. — Nie, kiedy jesteś smutna. — Nie jestem smutna. — Krzywię się. — Czemu zawsze tak myślisz, gdy mam ochotę na seks? Zaciska wargi, by nie powiedzieć tego, co pojawia się w jego myślach. Korzystam z okazji i odchylam się w tył, by ściągnąć z siebie sukienkę i rzucić ją na bok. Mam na sobie tylko stanik i majtki. — Słowo, mam tylko ochotę na to, byś mnie przeleciał. — Ależ ze mnie kłamczucha. Na dodatek nieudolna. Wiem o tym. I on też. Ale poddaje się, jak zwykle. Jakaś część mnie kocha go za to, a inna nienawidzi samej siebie, że mu to robię. Używam seksu jako tymczasowego zamiennika uzależnienia od adrenaliny.

Chwilę później przyciąga mnie do siebie. Nasze wargi stykają się, a iskra żaru nas pochłania. Przez ułamek sekundy czuję wewnętrzny spokój, jakbym tego rzeczywiście pragnęła, a nie próbowała stłumić uczucia intensywnym seksem. To wrażenie znika jednak w momencie, gdy dochodzę do wniosku, że może tu chodzić o coś więcej niż seks. Zaprzeczenie. Żyję — i umieram za jego sprawą. Ale obawiam się, że prawda mnie nie wyswobodzi, a raczej zabije. Skupiam się więc na całowaniu Luke’a, rozkoszując się dotykiem jego rąk, które wędrują po całym moim ciele, zostawiając ślad żaru na skórze. Euforia zalewa mój umysł za każdym razem, gdy wypowiada z jękiem moje imię, kiedy dotykam jego skóry i skubię ją zębami. Nie spieszymy się, ciesząc się każdą minutą, ale w końcu ogarnia mnie uczucie, że zaraz spłonę z pożądania. Zdejmuję z siebie resztę ubrania. Luke idzie w moje ślady i ściąga bokserki. Nagle zatrzymuje się. — Czekaj… czy potrzebujemy… Przerywam mu, zakrywając jego usta dłonią. — Nie, od kilku tygodni biorę pigułki. Wciąga powietrze i sekundę później przewraca mnie na plecy, by wślizgnąć się we mnie. Zarzuca sobie moją nogę na biodro i wbija się we mnie raz po raz, aż z moich ust wydobywa się cichy okrzyk. Zatapiam paznokcie w skórze na jego plecach. Przez chwilę nie istnieję. Przez moment mam wrażenie, że wszystko jakoś się ułoży. Potem wpadam w błogą iluzję, w której jestem wolna od wszystkiego i mam u boku Luke’a. Ale tak szybko, jak pojawiła się ulga, wracam do rzeczywistości. Luke zamarł we mnie, wtuliwszy twarz w moją szyję. Przyciska do mnie spoconą klatkę piersiową. Czuję każde uderzenie jego serca i każdy oddech. Odliczam je, próbując dopasować swój oddech do jego rytmu. Jestem taka zadowolona. Chciałabym go poprosić, by nigdy mnie nie zostawił. Zostań tak. Na zawsze. Proszę. Jeśli jednak ośmieliłabym się wypowiedzieć te nieodwracalne słowa, to oznaczałoby, że próbuję żyć w bajce, a ja zbyt wiele przeżyłam, by wierzyć w fikcję. Nie odzywam się więc, aż w końcu Luke wychodzi ze mnie, całując mocno po raz ostatni. Obraca się na plecy i wpatruje w sufit, osłaniając ramieniem głowę. Nic nie mówi, zatopiony w swoich myślach. Wydaje się pogrążać w wewnętrznym cierpieniu, a mnie dopada poczucie winy, bo pewnie dzieje się tak z mojego powodu. Chcę coś powiedzieć, by zetrzeć zmartwienie z jego twarzy. Chcę, by wiedział, że jest mi przykro, iż jestem taka zepsuta. Będę starała się zmienić. Nie potrafię jednak znaleźć odpowiednich słów. Nie wiem nawet, czy istnieją, więc jak ostatni tchórz mówię: — Dobranoc. — A potem pozawalam, by pochłonęły mnie nocne koszmary.

Rozdział czwarty Violet Otaczają mnie uschnięte drzewa i trawa, zwiędłe krzewy i nieskończone rzędy nagrobków. Z niemal czarnego nieba niczym śnieg leci popiół. Wiem, dlaczego się tutaj znalazłam i czego szukam, choć wcale nie chcę tego znaleźć. To nagrobek osoby, która jest mi droga. Boję się ją stracić. Wędruję bez celu po cmentarzu, bo boję się podejść do płyty nagrobnej, która znajduje się w rogu, pod jedynym drzewem w rozkwicie. Ale ostatecznie docieram tam i muszę spojrzeć w dół, by przeczytać słowa wyryte na zasłanym popiołem kamieniu. — Luke Price — czytam na głos jego imię. Padam na ziemię, a popiół sypie się na mnie. Z moich oczu płyną czarne łzy, plamiąc skórę jak atrament i zostawiając ślady na sukience. — Nie… Nie mogę go stracić. Nie po raz kolejny. Nie mogę znów kogoś stracić. — Opuszczam głowę i łkam. — Proszę, nie chcę znów być sama. — Ale odpowiada mi tylko głuchy odgłos otaczającego mnie świata. Znów wyrywam się z koszmaru. Chwytam gwałtownie powietrze, siadając wyprostowana na łóżku. Z braku tlenu niemal tracę przytomność. Próbuję wyrzucić ten koszmar z głowy, ale zawładnął moimi myślami. Czuję lęk przed samotnością i utratą Luke’a. Boję się, że znów mnie porzuci ktoś, na kim mi zależy. Sam sen wystarczył, bym poczuła, jak mnie to zabija. Co się stanie, jeśli rzeczywiście mnie zostawi? A jeszcze gorzej, co jeśli coś mu się stanie? Przez chwilę leżę w ciszy na łóżku, nie budząc Luke’a. Zwykle wyrywam go ze snu, zaczerpując gwałtownie powietrza, ale dziś rano musi być bardzo zmęczony. Wpatruję się w sufit, powtarzając sobie, że to tylko kolejny cholerny sen, z którego muszę się otrząsnąć. Luke nie leży pogrzebany w ziemi, w miejscu swojego ostatecznego spoczynku. Znajduje się tuż obok mnie i całkiem głośno oddycha. Nie ma na sobie koszuli, a jego twarda jak skała pierś, ozdo­biona tatuażami, jest jak obraz. Nie stracę go. Tylko przez to, że moi rodzice spoczywają w grobie. Pamiętam, jak się czułam, gdy ich straciłam, kiedy jeszcze pozwalałam sobie na to, by odczuwać ból, który wywołała ich śmierć. Tak bardzo się bałam, że zostanę sama na świecie. Tyle bólu kosztowało mnie uświadomienie sobie, że mój strach stał się rzeczywistością — i zostałam sama. Jednak przyzwy­czai­łam się do niego najlepiej, jak umiałam. Co by się stało, gdybym nagle straciła Luke’a? Czy mogłabym ponownie znieść coś takiego? Strach nie pozwala mi zasnąć przez kolejną godzinę, aż w końcu wstaje słońce i wypełnia pokój jasnym światłem. Luke zaczyna się budzić. Przekręca się i przeciera oczy, a następnie siada. Powinien się ogolić, bo jego twarz pokrywa zarost. Pod brązowymi oczami widnieją sińce. — Jak się czujesz dziś rano? — pyta, ziewając. Chyba dostrzegł w moich oczach coś, co mu się nie podoba, bo na jego twarzy pojawia się troska. Cholerne oczy. Ostatnio mnie zdradzają. Odwracam spojrzenie, by uniknąć kontaktu wzrokowego. — Dobrze, nie licząc potwornego bólu głowy. — Wiem, że nie mówił o moim kacu, ale nie chcę rozmawiać o niczym innym. Na przykład o zeszłej nocy i koszmarach albo o tym, że uciekam się do seksu, by zająć czymś myśli. Upływa chwila, zanim mi odpowiada. — Myślisz, że dasz radę dziś pójść na zajęcia? Mój nastrój się pogarsza. Czuję rozpacz na samą myśl o stawieniu czoła światu

zewnętrznemu, pełnemu spojrzeń i pytań, których nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić. Potrząsam głową i przetaczam się na bok, by skierować twarz w stronę ściany, odwracając się od niego. — Nie dzisiaj. — Na pewno? — Odnajduje dłonią moje plecy. Palcami przebiega między łopatkami. — Mógłbym zrobić ci coś do jedzenia… Może to by pomogło. Wzdrygam się od jego dotyku — zawsze tak się dzieje — ale nie zmieniam pozycji. — Tak, na pewno… Chcę zostać w domu i odpocząć. — Ale… nie podoba mi się to, że cię tu zostawię samą. — Jest też Seth, więc nie będę sama. — Tak… ale później też może mieć zajęcia. Zerkam na niego przez ramię. — Jestem prawie pewna, że nie ma. — Mimo wszystko… Nie podoba mi się to, że zostawię cię bez kogoś, kto mógłby cię pilnować. A Seth… Chociaż go lubię, nie należy do najbardziej odpowiedzialnych osób na świecie. Wolałbym sam mieć na ciebie oko. Lepiej sobie z tym radzę. — Jego twarz przybiera zabawny wyraz, jakby zdał sobie sprawę z czegoś, co go gnębi. Obracam się i kładę rękę na jego policzku. — Luke, nic mi nie będzie. Nie wyjdę z domu, nie mówiąc o tym nikomu. — Wkładam ręce pod głowę i zagryzam wargę, aż cieknie mi krew, bo to pozwala na chwilę odwrócić uwagę od emocjonalnego bólu. — Nie możesz wiecznie mnie pilnować. To nie jest twój obowiązek. — Jasne, że nie — mamrocze prawie bezgłośnie, a ja obracam się na bok. Między nami zapada cisza. Chce powiedzieć coś więcej — i ja też. Ale oboje milczymy. Nie jesteś­my w stanie. W końcu dotyka ustami mojego karku, tuż nad wytatuowanymi na skórze dwiema gwiazdami. Każda z nich symbolizuje osobę, którą straciłam — mamę i tatę. — Czułbym się znacznie lepiej, gdybym był tutaj z tobą. — A ja bym miała jeszcze większe poczucie winy, gdybyś opuścił przeze mnie kolejne zajęcia — odpowiadam, ściskając kołdrę, gdy całuje każdą z gwiazdek. Wtula nos w mój kark i wzdycha, poddając się. — Zgoda, ale zadzwoń do mnie, jeśli będziesz czegokolwiek potrzebowała. I nie otwieraj drzwi. Powiem Sethowi, by miał na ciebie oko. Obiecaj, że mu się zameldujesz. Otwieram usta, by zaprotestować. — Będę w domu, tak jak powiedziałam, nie zamierzam… — Wiem, że nigdzie nie pójdziesz — odpowiada, kładąc dłoń na moich ustach. — Obiecaj mi tylko, proszę, że mu się pokażesz, żebym był spokojny. Błaganie w jego głosie sprawia, że nie mogę mu odmówić. Kiwam głową, a on niechętnie wstaje z łóżka. Materac unosi się, pozbawiony ciężaru jego ciała. Mam wrażenie, że łóżko opustoszało i stało się zimne. Słyszę jego kroki, gdy przemierza wąski pokój. Luke zatrzymuje się przed komodą. — Jest jeszcze coś, o czym muszę ci powiedzieć. — Szpera w szufladach, szukając ubrań. Napięcie w jego głosie sprawia, że zwlekam z odpowiedzią. — Dobrze… — To dotyczy zeszłego wieczoru… Gdy wróciliśmy do domu. — Zamyka szufladę. Stoi bez ruchu pośrodku pokoju. Nie widzę go wyraźnie, zerkając kątem oka, ale czuję niepokój. Czy wczorajszego wieczoru zrobiłam coś dziwnego? Hm, a przynajmniej dziwniejszego niż zwykle? Może mówiłam o swoim śnie, gdy się jeszcze w pełni nie rozbudziłam?

— Kiedy dotarliśmy tu po imprezie, na progu leżało pudełko. Jeżą mi się włosy na karku, a na ramionach występuje gęsia skórka. — Kto je przysłał? — pytam, chociaż w głębi duszy już wiem. To potwór nawiedzający moje sny. Mam tylko nadzieję — pragnę — by Luke wyprowadził mnie z błędu. Siada na skraju łóżka. Materac ugina się pod jego ciężarem, a pustka znów znika. — Nie było nadawcy… ale w środku znajdowało się twoje zdjęcie. — Kładzie rękę na moich plecach, a ja czuję, że drży. — Proszę, chodź ze mną na zajęcia. Obracam się w jego stronę. Przerażenie w jego oczach mówi mi, że powinnam się bać. Cokolwiek znajdowało się w pudełku, powinno mnie przerażać. Ale nie pozwolę sobie na odczuwanie strachu. — Luke, co było w środku? Nie odrywa ode mnie swoich intensywnie brązowych oczu. — Już ci powiedziałem… Twoje zdjęcie. Wytrzymuję jego spojrzenie. — Co robiłam na tej fotografii? Szuka czegoś w moich oczach. Zastanawiam się, co dokładnie w nich widzi. Kogoś zagubionego i przerażonego czy też fasadę, którą staram się utrzymać, odkąd skończyłam pięć lat. — Chcę cię tylko ochronić. — Kładzie dłoń na moim policzku, a jego palce emanują ciepłem. — Przed wszystkim, co złe i brzydkie na świecie. — Zbyt wiele już wiem na temat zła i brzydoty, by mnie można było przed nimi ochronić. Wiedza jest lepsza niż mrok. — Chyba sama nie wierzę w te słowa. W przeszłości wiele razy zadawałam sobie pytanie, czy nie lepiej było pozostać w ciemnościach, od czasu, gdy miałam pięć lat i znalazłam się w piwnicy, kiedy umierali moi rodzice. Gdybym siedziała tam aż do chwili, gdy ktoś przyszedł do domu, nigdy nie ujrzałabym ich martwych. Wspomnienie krwi i ostatnich słów ojca nie wryłoby się w mą pamięć jak znak pozostawiony przez rozżarzony pręt do znakowania bydła. Może rodziny zastępcze nie obawiałyby się mnie. Może wychowałabym się w jednej z nich i nie znalazłabym się teraz w takiej sytuacji. Ale w tym tkwi problem. Bo w głębi duszy pragnę być z Lukiem, a to oznacza, że wszystko, co mnie spotkało, musiało się wydarzyć. To przeznaczenie, prawda? Cóż, ostatnio mam mieszane uczucia, jeśli chodzi o przeznaczenie. Doprowadziło mnie do Luke’a, ale po drodze wiele mi odebrano. Powrót oznaczałby utratę Luke’a. Jednak przyznanie, że nie chcę zmieniać przeszłości, wydaje się ogromną zdradą rodziców. Jeśli w końcu zaakceptuję, jak bardzo zależy mi na Luke’u, zacznę również akcep­tować to, że może coś się stać — znów zadziała przeznaczenie — co wyrwie go z mojego życia i sprawi, że stracę go na zawsze. A nie jestem pewna, czy mogę to znieść — kolejną interwencję przeznaczenia. Pragnę jedynie… hm, chyba pewności. — Zdjęcie przedstawiało ciebie… w tym pokoju — wyjawia w końcu Luke. Ręce mu drżą. — Chyba zrobił je z naprzeciwka. Czuję przerażenie, ale szybko je tłumię. Uspokój się, do cholery! — Uważasz więc, że to Preston zostawił pudełko i zrobił zdjęcie — stwierdzam beznamiętnie, odrzucając wszelkie uczucia wobec Prestona, nieważne, czy to nienawiść, czy strach. Nie dopadnie mnie. Nie będę o nim myśleć. Ale krew mi się burzy od samych prób wyrzucenia go z myśli. Zacis­kam pięści, a paznokcie wbijają się w dłonie, przecinając skórę. Zamieniają ból w inne uczucie. — To coś nowego i odważnego z jego strony. Chyba lepsze niż esemesy. — Nie jestem pewien, czy to on, ale… — Milknie, a na jego twarzy pojawia się przygnębienie.

— Ale ja mam tylko jednego prześladowcę — kończę za niego. W moim głosie pobrzmiewa pustka. Taka sama jak we mnie. Nienawidzę jej. Nienawidzę siebie za wszystko, co zrobiłam. Dlaczego nie mogę przejść nad tym do porządku dziennego i się zmienić? Luke chce coś powiedzieć, ale przerywam mu. — Powinieneś iść. Spóźnisz się na zajęcia. — Znów odwracam się twarzą do ściany. — Violet, naprawdę nie sądzę, że powinnaś tu zostać. — Odrywa dłoń od mojej twarzy. — Już o tym rozmawialiśmy. Nigdzie nie wyjdę, a poza tym jest tu Seth. Nic mi nie będzie. — Zmuszam się, żeby mówić lodowatym tonem. Niech zostawi mnie w spokoju. Nie cierpię tego, ale jeśli tak nie zrobię, w końcu postanowi zostać i mnie pilnować, a ja nie chcę, by się poświęcał. Nic już nie mówi, a ja leżę nieruchomo, udając, że znów zasypiam. Ubiera się, ale przed wyjściem z pokoju całuje mnie delikatnie w tył głowy. — Wrócę zaraz po zajęciach. — Nie musisz pracować dziś wieczorem? — Kilka tygodni temu Luke dostał pracę w restauracji dzięki Greysonowi i pomaga w barze. Trochę się martwiłam, jak to wpłynie na jego trzeźwienie, ale zapewnia mnie, że na razie sobie radzi, choć chce jak najszybciej zmienić pracę. — Nie, idę dopiero w weekend. — Zgarnia zestaw przeciw cukrzycy i wkłada go do plecaka, obok książek. — Dobrze, do zobaczenia później. Szepcze coś o tym, żebym była bezpieczna. Waha się przez chwilę, jakby chciał, bym coś powiedziała, albo jakby sam miał coś do dodania. To męczący, prawie bolesny zwyczaj, który się między nami rozwinął. I, jak zwykle, nie padają żadne słowa. Wychodzi w milczeniu. Poruszam się dopiero, gdy słyszę, jak zamykają się frontowe drzwi i upływa tyle czasu, że jestem pewna, iż nie wróci. Mam nadzieję, że gdy będzie z powrotem w domu, pozbieram się już na tyle, by móc udawać, że świetnie sobie radzę. Będę się uśmiechać i krzątać, sprzątając. Ogłupię się alkoholem, bo do tego ostatnio wszystko się sprowadza. Mija mniej więcej godzina. Wstaję z łóżka, biorę szybki prysznic, a potem wkładam dżinsy z dziurami i wyblakłą koszulkę z Silverstein. Związuję włosy w niedbały kok i wracam do pokoju, mijając uchylone drzwi sypialni Setha. Widzę, że śpi. Greysona nie ma. Pewnie poszedł do pracy. Wchodzę do sypialni i zamykam za sobą drzwi. Włączam playlistę i rozlega się „People Live Here” Rise Against. Podchodzę do łóżka, kładę się na podłodze i wpełzam pod nie do połowy, by sięgnąć po pudełko, którego szukam. Gdy dotykam go palcami, wydostaję się spod łóżka, trzymając je w rękach. Siadam na materacu. Tak jak każdego dnia, odkąd je dostałam, wpatruję się w nie przez przynajmniej pół godziny, zanim nabieram odwagi, by je otworzyć. Pewnie kolejne pół godziny upłynie, zanim wyjmę jego zawartość: niewielki stosik zdjęć, srebrną bransoletkę i notes ze spiralą, zawierający notatki zrobione przez moją matkę. Detektyw Stephner pozwolił mi zabrać te rzeczy, bo należały do moich rodziców. Nie miały żadnego znaczenia dla śledztwa. Przebadano je pod kątem śladów krwi i DNA, ale nic nie znaleziono. Detektyw dał mi je parę tygodni temu — mniej więcej wtedy, gdy wróciłam z Kalifornii. Uznał, że będę chciała je mieć. Nie jestem tego pewna, skoro spędzam tak wiele czasu, po prostu trzymając je i wpatrując się w nie. Nie udało mi się nawet przewrócić pierwszej strony notatnika. Nikt też poza mną i detektywem nie wie, że mam rzeczy rodziców. Wciąż nie jestem pewna, co z nimi zrobić. Zwykle unikam myślenia o rodzicach. Stąd się wzięło uzależnienie od adrenaliny. Próbuję o nich nie myśleć i nie pamiętać. Nigdy nie odwiedziłam ich grobu. Stawienie czoła temu, co się wydarzyło, co utraciłam i czego nigdy już

nie zaznam, wydaje mi się zbyt trudne. Nie potrafię odpuścić i ruszyć przed siebie. Zamiast tego przez całe życie dryfuję między przeszłością a przyszłością. Nie potrafię spojrzeć w przyszłość. Boże, nie mogę sobie nawet jej wyobrazić. Obracam bransoletkę w ręce, a potem z głębokim westchnieniem zapinam ją na nadgarstku. Nie jest nadzwyczajna. To zwykła srebrna bransoletka z plakietką z napisem „Sempre”. Ze słownika internetowego dowiedziałam się, że po włosku oznacza „Na zawsze”. Nie mam pojęcia, dlaczego akurat po włosku, bo nie wiem aż tyle o moich rodzicach, by zrozumieć, dlaczego wybrali akurat ten język. Przygnębia mnie to. Wszystko mnie przygnębia. Ale nigdy się do tego nie przyznam. Nie mogę. Boże, chciałabym uwolnić się od myśli i od przeszłości. Ale tak się nigdy nie stanie. Nie, gdy przeszłość oplątała moje nadgarstki łańcuchami, ściągając mnie w dół i nie pozwalając ruszyć naprzód. Wiem, że nie będę w stanie zapomnieć o bólu i ciemności, które się we mnie kryją, dopóki nie znajdę sprawiedliwości dla moich rodziców. Ostatecznie z powrotem wrzucam wszystko do pudełka, jakby mnie parzyło, a potem zamykam je i wsuwam pod łóżko, gdzie jego miejsce. Powinnam przestać tam zaglądać, bo zaczyna się to przeradzać w obsesję. Ale samo przebywanie w tym pokoju sprawia, że mam ochotę wyjąć te rzeczy i użalać się nad tym, czego nie mogę zmienić. — Muszę się wydostać z tego cholernego pokoju — mamroczę do siebie. Podchodzę szybko do szafy i wyciągam skórzaną kurtkę i buty. Zakładam je i wychodzę, po drodze zgarniając z kuchennego blatu klucze i portfel. Przez chwilę waham się, wychodząc za drzwi. Mam lekkie poczucie winy, że wychodzę, nie mówiąc Sethowi dokąd, choć obiecałam to Luke’owi. Nie chcę jednak tłumaczyć Sethowi, co mnie gnębi. Przeskakuję więc przez próg i zamykam za sobą drzwi. Wina narasta w sercu niczym mur. Wiem, że wychodzenie na zewnątrz to nie jest w moim przypadku dobry pomysł. W głębi duszy wiem, że Luke ma wszelkie powody, by nie pozwalać mi na samotne eskapady. Detektyw Stephner zgodziłby się z nim. Obsesja Prestona na moim punkcie przekroczyła już granice zboczenia. Ten pokój z moimi zdjęciami, niektórymi z czasów, gdy byłam dzieckiem, był niepokojący. Wszyscy by się przejęli, ale nie ja. Poza tym wciąż wysyła mi wiadomości z przypadkowych numerów. I jeszcze to pudełko wczoraj. Zastanawiam się, czy nie ma czegoś więcej, o czym mi się nie mówi. Sam fakt, że policja przysłała tu samochód, by czuwał co noc, daje do myślenia, ale nie mam pojęcia, co detektyw Stephner przede mną ukrywa. — Powinnam wrócić do domu i zamknąć drzwi — próbuję przekonać siebie samą, ale to nie działa, i w końcu zbiegam po schodach. Bo jestem pokręcona, zepsuta i nienormalna. Istnieje milion powodów. Głos w mojej głowie nie należy do mnie. To chór przybranych rodziców z wielu lat. Tak właśnie robię. Wszystko psuję. Każdą rzecz niszczę. Odcinam się, bo tak najłatwiej, a ja jestem osobą, która wybiera najłatwiejszą drogę ucieczki. Muszę zagłuszyć czymś te głosy. Wyjmuję z kieszeni telefon i wysyłam wiadomość do Greysona, bo jestem w stanie obecnie znieść jego towarzystwo. Poza tym może również powiedzieć Sethowi, że z nim jestem. Tym sposobem dotrzymam obietnicy danej Luke’owi bez konieczności wyjaśniania Sethowi, że zaraz oszaleję i muszę wyjść z domu. Ja: Gdzie jesteś? Zbiegam po schodach, czekając na odpowiedź. Dzień jest chłodny. Nastała jesień, sprawiając, że liście i trawa zwijają się w rurki. Czuję, jak wiatr Wyoming kłuje mnie w policzki. Gdzieś w pobliżu dźwięczą dzwonki wietrzne. Wszystko wydaje się przepełnione spokojem. Chciałabym teraz zatrzymać się na zawsze. Nigdy nie pójść do przodu, nigdy nie cofnąć się

o krok. Zostać w tej chwili, przestać się poruszać i oddychać. Na zawsze. Ale w kieszeni dzwoni telefon, więc muszę się ruszyć. Biorę wdech i przesuwam palcem po ekranie, zauważając, że oprócz esemesa mam również wiadomość w poczcie głosowej. Nie mam pojęcia, kiedy przegapiłam to, że ktoś do mnie dzwonił, ale postanawiam najpierw przeczytać wiadomość, bo przysłał ją Greyson. Greyson: W pracy. Co jest? Wszystko OK? Ja: Tak, tylko się nudzę. Nie poszłam dziś na zajęcia. Mogę przyjść i posiedzieć w barze? Greyson: Wiesz, że Benny pewnie znajdzie ci jakieś zajęcie, jeśli się pokażesz. Mamy za mało pracowników. Ja: To lepsze niż siedzenie w domu. Greyson: Dobra, przyjdź. I tak się nudzę. Popołudniami jest tu spokojnie. Nie mam pojęcia, dlaczego Benny nalega, by otwierać bar. Ale w części restauracyjnej panuje piekło. Otwiera go dla ludzi takich jak ja, którzy chcą zacząć wcześ­nie pić, bo to właśnie zamierzam zrobić, kiedy tam się zjawię. Ręka mi drży, gdy sobie to uświadamiam. Czy dotarłam właśnie do tego punktu? Aż tak ze mną źle? A czy mnie to obchodzi? Czy cokolwiek mnie obchodzi? Nie wiem — niczego już nie jestem pewna. Kiedyś byłam przeciwna piciu, handlowałam narkotykami, lecz rzadko próbowałam czegokolwiek, głównie dlatego, że mieszało mi się od tego w głowie, a i tak za bardzo byłam pokręcona. Ale od czasu tej sprawy z Prestonem żyję w chmurze, którą sobie stworzyłam, bo pomaga mi zapomnieć o tych wszystkich sprośnych rzeczach, które z nim robiłam… — O rany, ależ jestem popieprzona. — Rzeczywistość wymierza mi zimny, ostry policzek. Stoję przez chwilę w bezruchu na schodach. Zawsze w bezruchu. Nigdy aktywna. To nic nowego, ale wciąż czuję wstrząs, gdy myślę o tym, kim się stałam. Drżą mi nieco palce, gdy wystukuję odpowiedź. Ja: Do zobaczenia za jakieś 15 minut. Odsłuchuję pocztę głosową, zbiegając po schodach. Przy­tłacza mnie ciężar mojego życia. Słucham głosu detektywa Stephnera i wszystko przybiera jeszcze gorszy obrót. Początkowo sądzę, że przekazuje mi tylko, co nowego się zdarzyło, choć zwykle to ja do niego dzwonię. Ale gdy uświadamiam sobie, co mówi… nie, musiałam go źle zrozumieć. Muszę ponownie odsłuchać wiadomość. Kilka razy. — Nie, to nie może być… — Jego słowa sprawiają, że czuję ucisk w piersi. Uderzają we mnie jak potężna fala oceanu, mam wrażenie, że tonę. I zamiast z nią walczyć, stoję i pozwalam, by pochłonęła mnie woda. Mira Price została aresztowana. Mira Price została aresztowana? Jestem zaskoczona, oszołomiona i kompletnie zbita z tropu. Nie spodziewałam się, że to kiedykolwiek nastąpi. Przynajmniej tak sądziłam. I nawet nie przypuszczałam, że tak na to zareaguję. A może tkwiłam w zaprzeczeniu. Może w głębi serca wiedziałam, że wszystkie te uczucia znajdują się tuż pod powierzchnią i gdy to się stanie, będę musiała sama przed sobą się przyznać do wielu rzeczy. Mira Price została aresztowana pod zarzutem zamordowania moich rodziców, ale to nie sprawi, że oni wrócą. Nic mi ich nigdy nie wróci. Gdy docieram do podnóża schodów, czuję, że za chwilę osunę się na ziemię. Z całych sił

staram się, by nie ugięły się pode mną nogi, ale ostatecznie upadam na kolana, wprost na chodnik. Czuję, jak szorstka powierzchnia betonu zdziera mi skórę pod dżinsami, ale ból fizyczny to nic wielkiego. To nic takiego. Ból fizyczny jest moim azylem. Zabije mnie ból emocjonalny. Wdech. Wydech. Jestem silniejsza niż to… Naprawdę? Nie. Potrzebuję czegoś, co stłumi wrzące we mnie emocje… dezorientację… bezradność w obliczu nieznanego… Dokąd stąd pójdę? Potrzebuję okna znajdującego się gdzieś wysoko. Czegoś niebezpiecznego, co wyłączy emocje, które sprawiają mi ból, kłujące jak szpilki, ostre jak noże. Rozdzierają mnie. To boli. Zabija. Przysięgłabym, że krwawię w środku… czuję zbyt wiele bólu. Ból staje się coraz silniejszy, gdy myślę o tym, co mnie czeka, i o przyszłości, której muszę stawić czoło. W końcu opanowuję się na tyle, by wstać. Potem idę bez celu chodnikiem, a w mojej głowie pojawia się pomysł, który pozwoli mi przetrwać dzień. Chociaż być może nie wyjdę z tego żywa. Chcę znaleźć najwyższy budynek, stanąć na krawędzi, rozpościerając ramiona, i pochylić się w przód, aż wszystkie uczucia zastąpi strach. Pomysł jest przerażający, co czyni go jeszcze bardziej kuszącym. To coś, czego potrzebuję. Pragnienie. Nakarmić uzależnienie. Zastanawiam się tylko, jak długo będę w stanie tak żyć. W końcu posunę się za daleko.

Rozdział piąty Luke Czuję się dziś beznadziejnie, nie tylko z powodu stresu wywołanego pudełkiem i fotografią, ale też dlatego, że jeszcze bardziej niż zwykle martwię się o Violet. Oddala się ode mnie. Kiedy uprawialiśmy wczoraj seks, wydawała się być gdzieś indziej. Odsuwała się ode mnie. Obawiam się, że pewnego dnia nie będę w stanie jej dosięgnąć. Cholernie mnie to zabolało. Przypomniałem sobie, że jeszcze niedawno sam taki byłem. Uprawiałem seks, by poczuć się tak, jakbym miał nad wszystkim kontrolę. Nie cierpię myśli, że dotarliśmy do takiego miejsca, ale nie wiem, co z tym zrobić. Poprosić ją, by poszukała pomocy? Może. Czuję się jak hipokryta. Jakbym nie miał prawa mówić nic na ten temat. Zajęcia wloką się niemiłosiernie, a ja bez przerwy wszystko analizuję. Sprawdzam co minutę, ile czasu upłynęło, dlatego wydaje mi się, że biegnie on jeszcze wolniej. Wysyłam Violet wiadomość, by sprawdzić, co u niej, a gdy nie odpowiada, dzwonię. Zostaję przekierowany od razu na pocztę głosową, co samo w sobie jest już niepokojące, ale jeszcze przez godzinę nie będę mógł się z nią skontaktować, więc zaczynam wariować. I nie mogę połączyć się z Sethem. Nie cierpię tego uczucia, lecz najwyraźniej nie umiem nad nim zapanować, więc po pięćdziesiątym spojrzeniu na zegarek wychodzę z sali w środku wykładu profesora Hapersona. Zupełnie to do mnie nie pasuje, więc wszyscy na mnie dziwnie patrzą, zwłaszcza Kayden Owens, mój najlepszy przyjaciel od czasów dzieciństwa. Pewnie myśli o ostatnim razie, gdy zniknąłem. Porzuciłem zajęcia i treningi piłkarskie na kilka tygodni bez słowa wyjaśnienia, co jest kompletnie niezgodne z moim charakterem. Wciąż mu tego nie wytłumaczyłem, ale głównie dlatego, że ta sprawa dotyczy również Violet, a ja nie opowiem jej bez jej zgody. To oczywiste, że w połowie drogi wiodącej przez kampus dostaję esemesa od Kaydena. Kayden: Co się dzieje? Dlaczego wyszedłeś? Ja: Muszę coś sprawdzić. Kayden: Coś czy kogoś? Bo wydaje mi się, że ostatnio musisz opuszczać sporo zajęć, by kogoś sprawdzać. Przystaję. Nie wiem, czy chciał, by zabrzmiało to nieuprzejmie, ale chyba zaczyna uważać, że wiele moich porażek ma związek z Violet, przez co mam ochotę jej bronić. Nieważne, czy tak rzeczywiście jest. Rodzice Violet nie żyją przez moją mamę. To nie ma znaczenia, czy ich zabiła, bo przecież była u nich tamtej nocy i w pewien sposób przyczyniła się do tego, że Violet dorastała w rodzinach zastępczych. Ale Kayden o tym nie wie, więc pewnie to zrozumiałe, że obwinia Violet. Ja: Słuchaj, nie wiesz o mnie i o Violet mnóstwa rzeczy. Kayden: Domyśliłem się tego, ale mimo wszystko się martwię… Wydaje się, że zboczyłeś ze swojej ścieżki, a to naprawdę do ciebie niepodobne. Ja: Wiem, ale byłoby inaczej, gdyby to dotyczyło czegoś nieważnego. Odpowiada mi dopiero po chwili. W tym czasie udaje mi się dotrzeć do terenówki i uruchomić silnik. Kayden: Hm, jeśli będziesz potrzebował pomocy, daj mi znać. Gdyby to tylko było możliwe. Pewnie nie czułbym się, jakbym ciągle spadał z klifu, nie wiedząc, kiedy i gdzie wyląduję. Ja: Dzięki, ale na razie daję sobie radę. Chyba jeszcze nigdy nie wypowiedziałem większego kłamstwa. Wcale sobie nie radzę.